Hogwarcka zbrojownia to nic innego, jak długi, ciemny korytarz pełen przeróżnych zbroi stojących po obu stronach ścian. Jak wiadomo, część z nich dzielnie broniła zamku podczas ostatniej bitwy o Hogwart. Dziś to pomieszczenie jest raczej rzadko odwiedzane.
Uwaga. W tym temacie obowiązuje rzut kością tylko podczas pierwszej wizyty, która nie jest szlabanem.
Spoiler:
1, 2 - cokolwiek tu robisz nagle znienacka przed Twoim nosem z ogromnym hukiem ląduje zbroja płytowa. Rozsypała się na kilkadziesiąt części i mało tego, z przyłbicy rozlega się niemalże ogłuszający płacz. Wwierca się w uszy i nie pozwala się skoncentrować. W środku nic nie ma, może to czar? Czemu tylko nie działa na niego zaklęcie kończące? Przeraźliwy płacz będzie trwać dopóty dopóki ktoś nie ułoży zbroi w całość i nie odstawi jej na miejsce (a nawet z pomocą zaklęć potrwa to dobrą godzinę). Po wykonaniu tego zadania zbroja klepie Cię serdecznie po ramieniu i wsuwa Ci do ręki fiolkę eliksiru otwartych zmysłów (2/2 porcji). Zgłoś się po to w odpowiednim temacie.
3, 4 - chyba to nie jest Twój szczęśliwy dzień. Nie zauważasz jak w pewnym momencie spada na Ciebie zardzewiała i zakurzona zbroja rycerza. Masz okazuję odczuć wdzięczność, że halabarda jest stara i tępa, bo inaczej mogło się skończyć to śmiercią na miejscu. Ostrze halabardy wbija się w Twoją dowolną kończynę i rani ją bardzo głęboko. Potrzebujesz natychmiastowej pomocy. Do wyboru: ostrożne usunięcie ciała obcego z Twojej kończyny, oczyszczenie jej eliksirem oraz od razu podaniem eliksiru wiggenowego (bądź to samo ale z zaklęciami uzdrawiania) albo błyskawiczne udanie się do skrzydła szpitalnego po pomoc. Jeśli wyciągniesz halabardę ze swojej kończyny zaczynasz bardzo obficie krwawić i po dwóch postach nieustannego krwawienia tracisz przytomność. Potrzebujesz pilnej pomocy jeśli nie chcesz mieć powikłań po tym nieszczęsnym spotkaniu...
5, 6 - wędrujesz sobie po pomieszczeniu i nagle gdzieś w kącie znajdujesz egzemplarz księgi. Sęk w tym, że w środku są same puste kartki, brakuje tytułu, ale za to jest ona podpisana "Własność Nory Blanc". Jeśli zwrócisz nauczycielowi (listem) księgę, w ramach nagrody za odnalezienie cennego dla niego przedmiotu nagrodzi Cię 15 punktami dla Twojego domu. Gratulacje! Zgłoś się po nie w tym temacie.
Skrzaty zachorowały? Serio? To one chorują? Nawet nie wiedziała, że to może się stać! I nawet nie wiedziała, jak bardzo są w dupie, jeśli domowe skrzaty się pochorują. Biedactwa! No bo... Kto nie lubi domowych skrzatów? Tylko jacyś pogrzani, stereotypowi Ślizgoni! Na pewno! Bo jak można ich nie lubić? Są takie słodkie, kochane i takie... No Birdy nawet słów nie miała na to, jakie milutkie one są! Niech szybko wrócą do zdrowia (bo tu odzywa się leniwa strona natury panny Lewis, która mówi, że nie chce jej się sprzątać i w sumie, to one lubią to robić, a ona nie... No i tak wyszło, sami rozumiecie...)! A skoro jeszcze nie wróciły, to Lewis nie zostało nic innego, jak zastosować się do zaleceń i pomaszerować do Zbrojowni. Mm, ojciec opowiadał jej o tym, jak zbroje walczyły w Bitwie o Hogwart. Ojciec dużo opowiadał jej o tej bitwie... Choć unikał rozmowy o bliźniaczkach Claymore, a Birdie tak bardzo chciałaby wiedzieć, co stało się z siostrą jej matki chrzestnej! Ale tata milczał, tak samo, jak mama, która w ogóle nie chciała opowiadać o Bitwie. Gdy Ptaszyna pytała, mama wzruszała lekko ramionami, zaciskała lekko usta i spokojnie wychodziła do innego pokoju, pozostawiając córkę bez słowa. Ale dość już o bitwach! Czas zadbać o Zbroje! Gdy Bird weszła do Zbrojowni, zastała tam już dwie Gryfonki, które zmagały się z pajęczynami. Uśmiechnęła się do nich kącikiem ust i podeszła bliżej. - Chyba sobie nie bardzo radzicie, hm? - zarechotała trochę wrednie i obróciła w dłoni różdżkę, którą uniosła. - Chłoszczyść! - mruknęła, sprzątając z sufitów większość pajęczyny. Potem popatrzyła na obie Gryfonki i podeszła do tej, która miała na twarzy pajęczynę, czli... Zoi! Tak, pamiętała! Zdjęła jej z ramienia pająka i splotła ramiona na piersi. - Hm, dzielimy się jakoś obowiązkami, czy każda robi, co chce?
W sumie to dobrze, że ani Zoja, ani Bird nie widziały jej super popisu odrdzewiania zbroi. Jeszcze będzie miała pewnie parę okazji na popisanie się swoim pechowym dniem, bo tak właśnie mogłaby go opisać - od rana jej nic za bardzo nie wychodziło. Chodziła po Hogwarcie jak taka ciamajda i w sumie dobrze, że nie miała dzisiaj żadnych eliksirów, bo nie skończyłoby się to dobrze; popękane szklane naczynia, pomylenie zaklęć, co dzisiaj u niej chyba było jakimś okropnym fatum, bo na transmutacji też jej nie szło za dobrze, przez co Axel trochę miał z niej ubaw. Nie ma to, jak kochający brat bliźniak. Wracając do obecnej chwili. Zdjęła z siebie pajęczynę, która narobiła jej strachu więcej niż... nie no dobra, wielki pająk byłby gorszy od jego nici. Popatrzyła na dziewczynę, która weszła do pomieszczenia, dając również o tym znak zrzuceniem tobołów na ziemię. Uśmiechnęła się delikatnie do szatynki i zgarnęła resztę pajęczyny z ramienia. - Hej, hej - powiedziała jak gdyby nigdy nic. Zawsze warto grać, w końcu Amy jeszcze nie wiedziała, że to sprzątanie będzie dla niej jak i dla Zoji porażką, a była, na obecną chwilę, super przekonana, że pójdzie im szybko i dobrze, a skrzaty będą zaskoczone, tak jak ich opiekun i w ogóle może od razu cała szkoła. Pomarzyć zawsze można! - Taak, trochę mamy do roboty. - Poprawiła kitkę, ściskając ją trochę mocniej i rozejrzała się po pomieszczeniu. - Nie wydaje mi się, żeby to miejsce było ruszone w wakacje. Byłam przekonana, że jakiekolwiek porządki robi się w wakacje, a nie w rok szkolny - powiedziała, bo żadne sprzątanie nie będzie udane bez marudzenia! Nie żeby tym razem to coś zmieniło. - Pewnie, będzie nam lepiej. No i szybciej. - Przytaknęła. Wyjęła swoją różdżkę i również wypowiedziała zaklęcie. Chłoszczyść. Amy nie umie do końca powiedzieć, co poszło nie tak. Może wystarczy to, że dziewczynie obok nie poszło i oddziaływało też na nią, ale nie zdziwiłabym się, gdyby obydwie panny coś źle zrobiły. No i jaka musiała być reakcja biednej Amandy - oczywiście, że zaczęła zrzucać z siebie okropną pajęczynę, ale opanowała się do nadmiernego histeryzowania. Dobrze, że chociaż trzeciej dziewczynie udało się posprzątać co, co one tak nieudolnie próbowały zrobić. - W sumie to możemy się czymś podzielić. Jeżeli coś zorganizujemy, to może lepiej nam się będzie ogarnąć. No i szybciej - powiedziała i spojrzała to na jedną, to na drugą. - Przypadkiem może zejść nam tutaj pół dnia, ale proponuje zacząć od zbroi, bo od nich najwięcej nakurzy się na podłodze - zaproponowała, ale po chwili przyszła jej do głowy myśl. Przecież nie wiem, jak jej koleżanki, współtowarzyszki w tej niedoli, mają na imię! No i pewnie one nie wiedzą też, kim ona jest. - I mam na imię Amy. Jak by coś - przedstawiła się.
Każdego dnia, Daniel stawał się bardziej odporny na sny i coraz częściej rozmawiał z ludźmi. Śmierć sióstr nie poszła w niepamięć, jednakże zaczynał ją coraz lepiej znosić. Nie mógł jeszcze o tym rozmawiać, nie chciał. Ale na pewno Daniel nie pragnął, by przez to ludzie dawałoby mu taryfę ulgową w czymkolwiek. Była to fałszywa pomoc, chłopak chciał sobie sam pomóc, a jak już to nie chciał dostawać żadnych ułatwień. Wrócił nawet do starych nawyków - jako barman w jednym z klubów w Hogsmeade, miał dostęp do różnych alkoholi, których brak było w Szkole Magii i Czarodziejstwa. A to, mogło przełożyć się na biznes - sprzedawał alkohol uczniom, którzy sami nie mieli jak uzyskać etanol. Dzisiejszy dzień był dniem, w którym dostał pierwsze zlecenie od długiej przerwy. Jak zleceniodawca doszedł do niego, nie wiedział sam, lecz domyślał się, że któryś z jego dawnych współpracowników go poleciło. Nie można było odmówić Danielowi perfekcjonalizmu i dobrej jakości trunków. Dlatego, paląc papierek z zadaniem, ubrał się dość nietypowo - mimo że nie wychodził z zamku, ubrał na biało koszulkę bluzę z kapturem i jeszcze drugą bluzę. Jeśli chodzi o przemycanie alkoholi, zawsze miał jedną, niepodważalną technikę. Spakował do torby mnóstwo butelek i wyszedł z dormitorium. Dochodząc do umówionego miejsca spotkania, był jeszcze sam - nie licząc wielu zbroi rycerzy, które w czarnej godzinie, wiele lat temu, walczyły za ten zamek. Czekanie nie sprawiało mu trudności. Był też opanowany i nadzwyczaj spokojny, co się ostatnio bardzo rzadko zdarza. Cierpliwość w tym zawodzie to klucz do wszystkiego. Czekał aż zjawi się ta osoba, która chciała od niego alkohol - w liściku nie było podane jaki rodzaj, więc wziął każdego po trochu, chowając w torbie lepsze jakości wina, jak i te gorsze, jeśli by kupiec nie miałby tylu pieniędzy na wytrawniejszy trunek. Zaczął wpatrywać się w widok z okna, założywszy wcześniej kaptur. Gdyby przyszła tu ta osoba, z którą się umówił, nie rozpozna Daniela na pierwszy rzut oka. Jedynie jego eysokość go zdradzała.
przepraszam jeśli coś jest nie jasne piszę z telefonu ://
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
I handlarz miał rację, jeśli ten był dobry i sprawdzony, a i cenami nie odstraszał, to szybko znajdował kolejnych chętnych na swoje towary. Był polecany, a Cortez miał już też swoje źródła, pacynki, które musiały coś dla niego zrobić, pracować, albo były mu winne przysługę. Wiecie jak to jest. Syn nauczycielki miał pewne dojścia do informacji wykraczające ponad możliwości innych osób. Lecz jego usługi nie były tanie. Tylko najwazniejsze w tym wszystkim było to, że raczej nie były za galeony. Pieniędzy aż tak mu nie brakowało. Nawet jako czystokrwisty z tak starego rodu nie był uzależniony od życia w luksusie. A więc i nie wydawał setki galeonow każdego dnia. Szedł spokojnie, dość luźno ubrany jak na kogoś kto zamierzał kupić coś za co mógł zostać zawieszony. Może i w tym tkwiło całe sedno nie rzucania się nigdy Corteza w oczy? Wyuczony w byciu szaraczkiem, zwykłym tłem, jednym z setki takich samych uczniów, niczym się nie wyróżniającym. Ubrany w jasne, szare spodnie, jak zwykle bardziej eleganckie niż idące w parze z wygodą. Czarne buty, biała koszula rozpieta na dwa guziki pod szyją. Oczywiście zielony krawat z szarymi paskami jasno mówiący z jakiego jest domu. Nie wstydził się tego pokazywać. Ten był luźno, dopasowany do rozpiętych guzików pod szyją. Nie latał jednak swobodnie we wszystkie strony przy każdym kolejnym kroku. Był schowany i przyciśniety przez szarą kamizelkę. Widać było, że zmierza w kierunku wysokiego faceta. Nie zamierzał wyskakiwać nagle za rogu. Chciał by tamten miał szansę by mu się przyjrzeć i sam ocenić czy uciekać, czy doprowadzić do końca ich spotkanie. - Cześć, szukam czegoś lekkiego, czerwonego, półsłodkiego. Dobrego na szczególne okazje. Najlepiej w dwóch sztukach - powiedział zaraz po powitaniu. Nie zamierzał zbytnio tego przeciągać. W końcu im sprawniej to pójdzie tym lepiej dla wszystkich.
Usłyszawszy głos, nie odwrócił się, jedynie kątem oka spróbował rozpoznać osobę. Twarz Daniela nie była widoczna, jednakże Aleksandra już bardziej - rozpoznał ją, po treningu zdążył zapamiętać już Ślizgona. Stwierdzając, że nie będzie uciekać, ściągnął kaptur i odwrócił się do Corteza. Wysłuchał ze spokojem to, co miał do powiedzenia, szybko dopasowując dany alkohol do jego potrzeb. Dwie sztuki? Da się zrobić, miał przy sobie nawet trzy tego wina, które wybrał. Zaczął grzebać w torbie i wyciągnął jedną butelkę Smoczej Krwi. - Smocza Krew, dość dobry, jeśli chodzi o szczególne okazje, trudno go dostać, z Rumunii. - Otworzył wino i wyciągnąwszy jeden kieliszek z torby, nalał szkarłatny napój i podał go Aleksandrowi - Spróbuj czy ci odpowiada. Lepiej, żebyśmy się streszczali. - Bez cienia jakichkolwiek emocji, zakorkował zaklęciem butelkę i wrzucił z powrotem do torby. Oczywiście, tej sztuki nie da chłopakowi - dbał o jakość i jemu miał zamiar sprzedać nieotwierane, niepite przez nikogo. - Jeśli ci nie spasuje, mam jeszcze kilka innych sztuk. - Dodał, czekając aż Cortez się zdecyduje. W tym czasie postanowił zacząć zmienić temat, by czekanie nie było tak uciążliwe. - Dobrze sobie radziłeś na treningu. Jak na kogoś kto nie gra za często, prawda? - Nie był pewien co do częstości ćwiczenia Quidditcha przez Ślizgona, jednakże nie był w drużynie, dlatego albo nie był na tyle dobry, albo nie interesowało go na tyle. Nigdy nie zastanawiał się dla kogo sprzedaje towar i dlaczego, tym razem było podobnie – mimo ich dość świeżych relacji, wciąż było to zlecenie i żadnych zniżek u niego nie było. Jego cena nie była wygórowana, ale też nie była najtańsza, która wnioskowałaby o słabej jakości produktu. Jego alkohole były jednymi z tych lepszych i trudno dostępnych, które zyskał nie tylko dlatego, że pracował w klubie, a też dlatego, że jego rodzina była starą i szanowaną rodziną, najpierw w Niemczech, teraz w Anglii, co pozwalało mu zyskać czegoś niedostępnego dla kogoś „z niższej sfery”. Nie chciał też zyskać sympatii Corteza tylko dlatego, że jego matka była nauczycielką. W ogóle nie potrzebował jakichkolwiek relacji z nim, na pewno nie na siłę, by zyskać cokolwiek. Często tak robił, że manipulował ludzi, jednakże robił to tylko wtedy, kiedy widział w tym jakąś korzyść. A już pierwszy rzut na niego i na jego matkę wystarczał Danielowi, by wywnioskować, że manipulacja kimkolwiek nie zadziała w żadnym stopniu. Czekał cierpliwie, aż chłopak wybierze to co chciał, sam odwracając się i znów spoglądając w martwy punkt za oknem.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Daniel miał o tyle ciężko, że jego ponad przeciętny wzrost dość mocno go zdradzał. Więc mając okazję zaledwie kilka dni temu do ćwiczenia razem. Dlatego nie zaskoczył go zbytnio widok kiedy ten zdjął kaptur. Być może zrobił też z tego powodu? Wiedział, że prędzej, czy później się domyśli kim jest. A zdjęcie go było pewnego rodzaju też znakiem. W zasadzie nawet dwoma. Ufał mu na tyle by dalej kontynuować to spotkanie, drugim był fakt, że nie pękał, nie bał się go i jeśli Cortez zacznie coś kombinować ten zareaguje stanowczo. Alek też nie miał zbytnio reagować na to, że handlarzem okazał się być właśnie on. Dopiero się poznawali, ale nie przyszedł tutaj by zacieśniać z nim relacje a by kupić alkohol. Zaskoczyło go to jak wyciągnął butelkę i ją odkorkował, a po tym i kieliszek. Nalał, wręczył mu. Cortez odebrał kieliszek i wprowadzając czerwony płyn w lekki ruch przyjrzał się jego konsystencji. To nie była tandeta, jakiś samogon wlany tylko do butelki po znanym winie. - Biorę, jednak tylko jedną butelkę. - Odpowiedział rzeczowo po tym jak wypił szybko próbkę. Było dobre, takie jakie lubił najbardziej. Nie chciał wprowadzać jednak jakiejś rutyny i wykazać się na spotkaniu. Więc im większy da dziewczynie wybór tym lepiej. - Pokaż jeszcze jakąś, chyba, że sam coś polecasz szczególnego to chętnie spojrzę. - Dodał podając mu kieliszek. Sięgnął do kieszeni wyciągając z niej czarny, skórzany portfel i skrzyżował ręce w okolicy nadgarstków, czekając na jego propozycje.
Jego ponadprzeciętny wzrost był problemem, owszem, ale nie największym, przynajmniej dla jego zarobków. Miał dość nieciekawą passę w tej szkole, głównie przez śmierć jego sióstr. Uważano wszem i wobec, że on zsyła na ludzi jakąś klątwę, albo że jest tak koszmarnym człowiekiem, że jego siostry się zabiły przez jego okrutność. Tez było wiele, żadna z nich nie była prawdziwa, ale i tak ludzie się bali Daniela. Wydawało się to dla niego bardzo dziecinne, lecz nie mógł na to nic poradzić. A kiedy przed nim uciekali, mniej było klientów, co za tym idzie - mniej galeonów w kieszeni. Zdjęcie kaptura było jednocześnie znakiem, że to on jest szmuglerem, a także symbolem kruchego zaufania. Był przygotowany w każdej chwili by złapać za różdżkę, albo za szyję drugiej osoby. Nie uważano go za mistrza zaklęć, dlatego częściej wybierał tą drugą opcję, bo w fizycznym starciu miał większe szanse. W ciągu całego jego stażu przemytnika zdarzyło mu się tylko dwa razy kiedykolwiek kogoś złapać na próbie ucieczki. Potem kończyło się na czyszczeniu pamięci, co było dla niego trochę kłopotliwe. Widząc zdziwienie Aleksandra, uśmiechnął się ponuro pod nosem. - Nie mam zamiaru Cię zatruć, jaki dałoby mi to zysk? Poza tym, nie czuję żadnych złych emocji, nie musisz się martwić, bym chciał Ci coś zrobić. - Zakończył zdanie, dając do zrozumienia, że zakończył ten temat. Oczywiście, że nie była to tandeta, on nigdy nie sprzedawał żadnego badziewia, nawet na początku jego "pracy" dorywczej w Hogwarcie. Wziął od niego butelkę i kieliszek i szybko zaklęciem go wymył, a butelkę wrzucił do torby. Wziął nieotwartą sztukę i położył ją na parapecie obok, wyczyszczonego już, kieliszka. Zaczął grzebać w torbie i wyciągnął z niej dość dużą butelkę innego wina, tym razem mugolskiego, Graham's 20 Years Old Tawny Port. Odkorkował ją i nalał do kieliszka krwistej cieczy. U Daniela znaleźć można było mnóstwo alkoholi i nie były to tylko magiczne. Poza magiczne też trafiały mu w ręce, gdyż to była jedna z niewielu rzeczy, którą doceniał u mugoli - posiadali wspaniale, nawet nie wiedział czy nie lepiej od czarodziei, wina. Czekał aż mężczyzna skosztuje jego wina, po czym dodał: - To wino, jest mugolskiej produkcji, jednakże gwarantuje Ci, że często ich alkohole są lepsze od naszych, takie moje zdanie. Sam oceń. Nastała cisza, Schweizer nie miał zamiaru wprowadzać jakiegoś dialogu między nimi, był teraz tylko w interesach. Im dłużej będą gadać, tym jest większa szansa, że mogą ich złapać. Dlatego wolał wszystko to przeprowadzić sprawnie i bez jakiegokolwiek problemu.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Dla niego pojęcie strachu było już obce. Wyzbył się go. Został do tego zmuszony jeszcze jako małe dziecko, nauczył się hamować lęk, dlatego nie posiadał swojego bogina. Ten przybierał swój konkretny kształt z zupełnie innego powodu, ale z pewnością nie dlatego, że Cortez panicznie lękał się wilkołaków. Już jako dwulatek był tak bardzo przyzwyczajony do ich szkaradnych mord, że przestały robić na nim wrażenie. Z tego powodu byłby chyba ostatnią osobą, która to mogła czuć potrzebę ucieczki czy unikania starszego chłopaka. A chcąc go chwycić mógłby wielce się zdziwić tym, że Cortez jest tym czystokrwistym, który za pomocą pięści był w stanie wyrządzić u przeciwnika poważne uszkodzenia. Jeśli nie nawet i zabić. Bowiem to właśnie w tym celu był szkolony i z pewnością byłby w stanie wykorzystać swoje umiejętności w przypadku zwykłych ludzi. - Nie to miałem na myśli. Zaskoczyło mnie twoje podejście - odpowiedział cicho i z lekkim uśmiechem. Mimo wszystko ufał mu i jego opinii. Nikt na niego nie psioczył, więc i towar musiał mieć dobry. Przyjrzał się kolejnej butelce biorąc ją i oglądając. Nie znał jej dlatego przyglądał się jej etykiecie szybko ją czytając. Wtedy też dostał kolejną próbkę do posmakowania. Zrobił to samo co poprzednio i oddał mu kieliszek. Faktycznie było dobre i ciekawe w smaku. Kiedy to powiedział mu, że to mugolskie wino wzruszył lekko ramionami na wznak, że go to nie ruszało. Może nawet i lepiej? Andrea w końcu i tak miała czystokrwiste rody za ułomne. Więc pokaże jej też przy okazji, że choć on jest bardzo uprzedzony to tych ludzi, to mimo wszystko nie jest zamknięty na nich całkowicie. - To nie ma nic do rzeczy. Smakuje mi, więc się również nada. To ile za to wszystko chcesz? - Ledwo co powstrzymał się od tego by dodać na samym końcu jego imię. No ale przecież on go nie znał, nie w tej chwili, nie tego wieczoru. Miał nadzieję, że nie załamie go całkowicie ta cena i nie będzie musiał oddać całego swojego portfelu wysokiemu chłopakowi.
Strach był nieodłącznym elementem każdego dnia Daniela. Uczucie to, pojawiało się każdej nocy i zawsze, kiedy pomyśli o tragedii sprzed roku. Wtedy jego umysł bał się. Czasem skutkiem ubocznym owego strachu była złość, ogromna furia. Schweizer sam próbuje jakoś odreagowywać, jakoś przezwyciężać to uczucie, jednak dla niego nie było to łatwe. Było to kurewsko trudne. W tej sytuacji jego dar rozmawiania z wężami na nic mu się nie zdał, konwersacje z nimi zazwyczaj wychodzą gorzej niżby się tego spodziewał. Slytherin nie bez powodu miał węża w herbie. Te gady były równie ironiczne i wredne co uczniowie przynależący do tego domu. Daniel nigdy nie bawił się w sztuki walki, ani nie trenował się w kierunku walk ręcznych. Ćwiczył, biegał i tym podobne, żeby mieć dobrą kondycję i nie mieć nigdy problemu z jakimś zajęciem typowo fizycznym, do którego potrzebna jest trochę większa siła. Przyglądał się Cortezowi, każdemu ruchowi chłopaka. Między nimi była krucha nić zaufania, lecz Schweizer z reguły nikomu nie ufał, dlatego nawet podświadomie lustrował i był przygotowany na potencjalną ucieczkę Ślizgona. Jednak Daniel miał czas i dał spokojnie chłopakowi przetrawić wino, posmakować i zastanowić się. Czasami ludzie, którzy sprzedawali spieszyli się i byli niespokojni bo wiedzieli, że zaraz dostaną pieniądze. Niemiec taki nie był, nie miał takiego podejścia do galeonów. Były potrzebne, jednak nie rzuciłby się na kogoś z zamiarem mordu tylko po to by zdobyć kilka groszy. Było to nie tyle, że nieetyczne, a bezsensowne dla Daniela. - Dwa wina kosztowałyby 40 galeonów, ale spuszczę Ci do 30 za dobry i szybki mecz na treningu. - Wziął pieniądze od Aleksandra i na tym chyba kończyły się ich interesy. Pozdrowiwszy go, odszedł powolnym krokiem wzdłuż korytarza, a towarzyszyły mu liczne zbroje, które miał nadzieje nie obudzą się zaraz i nie przebiją go włócznią. Były przecież jedynymi świadkami tej nielegalnej transakcji.
z/t nie musisz mi nic płacić, za długo czekałeś taka rekompensata
Felicity dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, gdzie tak dokładnie zawędrowała. Dawno już nie pozwalała sobie na żadne większe spacery po zamku, dlatero teraz zbyt mocno pogrążyła się w swoich myślach. Była prawie pewna, że nie znała tego miejsca, bo gdy tylko wyrwała się z zamyślenia, stanęła jak wryta i szeroko otworzyła oczy, gapiąc się na rząd zbroi. Jasne, słyszała o nich, ale nigdy wcześniej nie widziała ich na żywo. Z tego co czytała, wynikało, że część z nich broniła Hogwartu podczas Wielkiej Bitwy, ale nie miała pojęcia, czy to prawda. Niemniej jednak zbroje wydały jej się fascynujące, więc prędko podszła do nich bliżej, dokładnie je oglądając. Nie chciało jej się trochę wierzyć, że tak masywne pancerze mogłyby się poruszyć, ale przebywanie w Hogwarcie nauczyło ją, że większość rzeczy jest możliwa do zrobienia. Rozejrzała się po korytarzu, nie wiedząc sama czemu, ale miała głupie uczucie, że robi coś zakazanego. Jakby nie powinno jej tu być, chociaż dobrze wiedziała, że nie było tu zakazu wstępu. Ciemny długi korytarz tylko potęgował to uczucie i wyobraźnia podsuwała jej głupie pomysły, jak czy ta zbroja się właśnie nie poruszyła? Felicity szybko pozbyła się tych myśli z głowy, ale i tak przeszedł ją dreszcz, przez co odwróciła się gwałtownie i wpadła na kogoś z impetem, wręcz wsadzając twarz w jego klatkę piersiową. - O rany, przepraszam. - wydusiła z siebie, szybko się odsuwając i prawie tracąc równowagę po raz kolejny.
Eanruig był osobą lubiącą historię i momenty zadumy. Dlatego też czasami wybierał się w miejsca nazywane przez romantyków "pomnikami historii Hogwartu". Lubił wolny czas danego dnia poświęcić na wyrwanie się z rutyny i najzwyklejszy spacer. Zwłaszcza, odkąd został prefektem, potrzebował paru chwil dla siebie. Cały obowiązek był stresujący i momentami go najzwyczajniej w świecie przytłaczał. -No i widzisz Zamieć, jak przyjemnie? Zwrócił się do swojego kota, żałując, że żaden z jego psów nie może być w Hogwarcie. Tak to spacerowałby po błoniach.. W sumie, robił to sam, choć rzadziej odkąd zakupił dostojnego, białego kocura. Zwrócił uwagę, że kot zaczął coś obserwować, więc zakończył swą zadumę i spojrzał w tym samym kierunku. Ah! Koleżanka z Hufflepuffu, chyba Felicity się zwała. Ostatnio kojarzył więcej i więcej imion Puchonów, a już nie same twarze. Na dobrą sprawę musiał, byli bądź co bądź, jego odpowiedzialnością. A Hufflepuff niefortunnie stał nisko z punktacją, więc w ogóle trzeba było przywoływać każdego do pionu i zaganiać do różnych robót. Uśmiechnął się pod nosem, widząc jak zafascynowana ogląda zbroje. Wielu ludzi ignorowało tych milczących bohaterów, a ona jednak oddawał im hołd. Właśnie podnosił rękę, by cicho zwrócić jej uwagę na siebie, gdy ta przygrzmociła w jego klatkę piersiową. Aż mu powietrze z płuc wyrzuciło i zrobił się nagle czerwony, w szoku zapominając wciągnąć powietrze z powrotem. -Fffff ufff.. Hufflepuff wisi mi dwa cukierki. Zażartował, wracając do pionu. Pewnie instynktownie łapałby dziewuszkę, gdyby nie nagły brak powietrza w płucach. Pogładził się dłońmi po domowej szacie, sprawdzając również, czy zawsze nienagannie błyszcząca odznaka prefekta, jest tam gdzie być powinna. -Uważaj następnym razem. Poklepał koleżankę po ramieniu i poszedł dalej w sobie znanym kierunku.
@Charlie C. Chapman, @Neirin Vaughn, @Thomen J. Wessberg mieliście doskonałe plany na ten wieczór? Hogsmeade z przyjaciółmi? Spędzanie czasu w Pokoju Wspólnym? A może po prostu pisanie zaległego wypracowania? Wygląda na to, że marzenia o idealnym wieczorze będziecie musieli przełożyć na kiedy indziej. Bez względu na to, czy każdy z was prawdziwie zasłużył sobie na ten szlaban, czy też zupełnie niewinnie został ukarany, pewnym jest, że teraz czekają was długie godziny czyszczenia korytarza zbrojowni. Jeśli tego nie wykonacie, będziecie musieli tu regularnie przychodzić, zawalając bieżące zadania domowe.* Na samym wstępie, woźny odbiera wam różdżki - nie ulega wątpliwościom, musicie wypełnić zadanie bez używania magii.
*Jeśli nie podejmiesz się wykonania szlabanu i nie pozostawisz poniżej posta, temat z twoim kuferkiem zostanie zablokowany na dwa tygodnie.
Aby dowiedzieć się jak radzisz sobie ze szlabanem, rzuć kostką we właściwym temacie.
1 oczko - stary korytarz, ciągnący się w nieodzownym półmroku, wydaje się pełen tajemnic - choć jego aurze ujmuje konieczność odbywanego szlabanu. Podczas sprzątania zbrojowni, znajdujesz jednak woreczek ze skóry wsiąkiewki. Koniecznie upomnij się o niego tutaj. 2 oczka - od samego początku do końca, podczas szlabanu towarzyszą twojej osobie nieszczęścia. Nie dość, że początkowo poślizgnąłeś się na wilgotnej podłodze - jeszcze niedługo później, w dodatku, dopadają cię zakłócenia magii. Jedna ze zbroi niespodziewanie się chwieje oraz upada na ciebie. Woźny uważa oczywiście twoją osobę za winowajcę - zjawia się, wściekły, wzburzony wyraźnym dźwiękiem. Wychodzisz ze szlabanu poobijany i z lekkim skaleczeniem - wspomnij o obolałym ciele w kolejnym, prowadzonym przez ciebie wątku. 3 oczka - szlaban niespodziewanie się tobie dłuży, choć koniec końców, udaje się tobie przebrnąć przez tę niewdzięczną pracę. Kiedy powracasz do dormitorium, jeden z młodszych uczniów przewraca się nieszczęśliwie na twoich oczach. Postanawiasz mimo wszystko mu pomóc - zdobywasz dzięki temu 1 punkt z uzdrawiania! Upomnij się o niego w odpowiednim temacie. 4 oczka - w trakcie wykonywania pracy, z twojej kieszeni wypada 10 galeonów. Chcesz jak najszybciej opuścić zbrojownię oraz myślisz o pracach domowych do wykonania - w związku z tym, nawet nie zauważasz straty. Odnotuj ją w tym wątku. 5 oczek - na szlabanie nie spotkało cię owym razem nic ciekawego. W miarę sumiennie (nie miałeś innego wyjścia) wykonałeś zleconą pracę; każda minuta wydawała się tobie niemiłosiernie wydłużać. Koniec końców, jesteś już wolny - zaoszczędziłeś też nieco czasu dzięki współpracowaniu z innymi. 6 oczek - dostrzegasz kartki - lawirując pomiędzy zbrojami z wilgotnym mopem. Zaciekawiony, postanawiasz je podnieść - jest to szkicownik, który najwyraźniej należał do młodego artysty - jaki uwielbiał szkicować zbroje. Rysunki są rzeczywiście ciekawe, ponadto ruchome; w zamyśleniu przeglądasz całą zawartość. Co prawda nie zdołałeś tym zaoszczędzić czasu, ale zdobywasz 1 punkt z działalności artystycznej. Upomnij się o niego tutaj.
Szlaban. Naznaczony przez absurdy zdarzeń, zdołał już zregenerować siły oraz wyjść ze skrzydła szpitalnego. Niemniej jednak odcisnęło to piętno na jego następnych dniach w szkole; może był otwarty i optymistyczny, co nie zmienia faktu, że zwyczajnie starał się zachować względną ostrożność. Długo jego radość z powodu działania jako uczeń nie trwała - musiał odrobić to, co się zdarzyło w łazience, ku uciesze bardzo komunistycznego nauczyciela o wdzięcznym imieniu Daniel Bergmann, z miłą chęcią wyśpiewałby hymn ZSRR, gdyby go oczywiście pamiętał. A z każdym dniem fakt istnienia bójki zdawał się być wyjątkowo odległy oraz zapomniany, chociaż ślady ewidentnie pozostały, by szpecić - całe szczęście, że potrafił obsługiwać się prawą ręką, skoro lewa była wcześniej złamana; inaczej ledwo co dałby sobie radę w prawdziwym życiu, kiedy to siedział na szpitalu i musiał od czasu do czasu coś zapisać, coś zanotować. Oczywiście, jak to zawsze bywało, różdżka została odebrana. Już miał coś powiedzieć, już miał mruknąć pod nosem jakies sentencje nieznanych wówczas dla siebie słów, kiedy to zobaczył karcące spojrzenie jednego z pracowników Hogwartu. Okej, okej - chciałoby się powiedzieć, jednak automatycznie przystopował, przystępując do roboty, pierwsze poprawiwszy własne okulary. No tak, kolejna brudna robota - westchnąwszy ciężko, już miał się poddać, już miał bezwładnie opuścić ręce, kiedy to usłyszał tym razem pomrukiwania woźnego, czując, jak gęsią skórka otacza jego ciało. Aj, nie chciał na siebie zwracać uwagi, co to to nie! Przeszedł zatem do roboty - mop poszedł w ruch, w miarę porządnie przechadzając się przez brudne podłogi w tymże pomieszczeniu. Kiedy tak już miał zasnąć na badylu, zauważył dziwny szkicownik, po który niemalże natychmiastowo sięgnął - oho, czyżby ktoś był równie dobrym artystą jak on? Uśmiechnąwszy się pod nosem, zaczął ostrożnie przeczesywać kartki należące do jednego z uczniów, który najwidoczniej interesował się opancerzeniem - aż chętnie by wziął ze sobą całokształt działań nieznajomego, kiedy to, stojąc przy wiaderku, usłyszał kroki woźnego, mimowolnie pozwalając na to, by strach przeszył jego ciało. Na czym to się skończyło? Całe C.V młodego artysty wylądowało w zbiorniku na wodę z ogromnym pluskiem, wylewając przy okazji odrobinę zawartości na zewnątrz, w sumie to nie odrobinę, a znacznie większą część. Zaaajeeebiścieee. Niemniej jednak w miarę szybko Charlie uporał się ze szlabanem, by następnie z zadowoleniem odebrać swoją różdżkę. Tyle dobrego, że jeszcze jakoś ją miał.
Tego chyba trzeba się było spodziewać, prawda? Cyk i szlabanik wleciał jak ta lala. Zabawa skończyła się w momencie, w którym nie mógł podnieść swoich czterech liter z ziemi i dławił się własną krwią. A nie wtedy, kiedy wkroczył nauczyciel. Uratował mu dupę, bo sam nie dałby rady dostać się do Skrzydła... Mhm. Dobrze, że w ogóle się pozbierał po tym, jak cudownie się urządził tam w łazience. Czy warto było? Oczywiście, że tak! Musi kiedyś podziękować tym cholernym Puchonom za to ile frajdy miał tamtego dnia. A choć zaczęło się niewinnie i wcale nie chciał aby tak to się skończyło, był z tego cholernie zadowolony. Mógł jednak to przewidzieć, w jego przypadku nie było prostych pytań, które niczego za sobą nie niosły... Oszukiwałby siebie i innych gdyby rzekł, że nie zamierzał przyłożyć Charliemu. Kiedy pojawił się w wyznaczonym miejscu z niesmakiem oddał swoją różdżkę. I niby do czego mu by się przydała? Czy miał lepsze rzeczy do roboty? Jednak kiedy dojrzał Charliego, szybko odwidziały mu się jakiekolwiek pogaduszki. A kiedy dowiedział się, co dokładnie mieli robić... Cóż, trzeba odwalić brudną robotę aby inni mogli po nich poprawić. Zabrał się bez słowa do wykonania tej syzyfowej pracy. Tortury były dobrym określeniem na tego typu zadanie, a każda kolejna minuta tego cholerstwa ciągnęła się w nieskończoność... Czy mogło być coś bardziej nudnego i monotonnego? Coś, czego nienawidził z całego serca... Doskonale wiedzieli, do czego mieli go przydzielić aby mu dokopać. Punkt dla pomysłodawcy szlabanu. Kiedy skończył to co musiał, otarł brudne ręce o spodnie i podszedł po swoją własność. Odebrał i gdzieś się ulotnił, zapewne dlatego aby szybko zmyć sobie ten okropny smród.
/zt
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Wyskoczyłem z dormitorium, pędząc jak szaleniec. Moje serce tłukło się w piersi tak silnie, że nieomal przyprawiało mnie o utratę tchu i raz za razem przyspieszało. Wraz z następnym krokiem, kolejną pokonaną przeszkodą. Przemierzałem schody, korytarze i zaglądałem do klas. Wszystko po to, aby wreszcie odszukać osobę, jakiej właśnie w tej chwili potrzebowałem. Tylko po to, aby ją zamordować. Ot dokładnie tak jak stała, dosłownie umrze w butach. Zabije ją tymi rękami z nagimi, nieosłoniętymi rękawami bladymi nadgarstkami. Rękoma wciąż poznaczonymi śladami po farbie. Teraz już zaschniętej, tworzącej na powierzchni skóry zabawne kleksy i nieskładne linie. Pachnącej chemią, odrobinę świeżo malowaną ścianą. Nieprzyjemnie dla każdego, kto nie miał z nią do czynienia przez kilka godzin dziennie. Uwielbiałem ten aromat. Potrafił ukoić mój gniew nieomal w każdej sytuacji. Nawet ten najgwałtowniejszy, nieprzewidywalny w swojej prostocie, a teraz nic... absolutnie zero rezultatu. Najpewniej dlatego, że ta szaleńcza pogoń za widmem szkolnych korytarzy nie wzięła się znikąd. Zniszczyła, splugawiła... JAK TA SUKA MOGŁA TO ZROBIĆ?! Zaczynałem się trząść. Zimna furia wypełniała mnie od stóp do głów, wprawiając w drżenie szczupłe ramiona, nakazując mi wściekle zarzucać głową. Wszystko po to, aby chociaż odrobinę mi ulżyć. Ale nie dało się. Było to prawie tak, jakby ktoś pragnął stworzyć zimny ogień bez odpowiednich narzędzi. Można spróbować, ale rezultaty będą mierne, prawda? I nagle uderzyłem barkiem w drzwi komnaty. Ból nieomal rozsadził mi zmysły, ale nie zwróciłem na to uwagi. Zagubiony w nienawiści, tak zaślepiony, że skłonny byłem do wszystkiego. A już na pewno mogłem te wszystkie niedogodności zignorować. I wówczas drzwi rozwarły się szeroko, ukazując mi zbrojownie, otuloną mistyczną, mglistą poświatą ziemskiego satelity. W samym centrum znalazła się ona. Moja muza nienawiści. Nasze spojrzenia skrzyżowały się na ułamek sekundy. Potem przekroczyłem próg. Dlaczego tu była? To pytanie odbiło się bez echa.
Szlabany. Nie znosiła ich – jak każdy inny, ale czasami przebywanie poza domem czy dormitorium w środku nocy może zakończyć się faux pas. Lilah doskonale wiedziała, że Swan nie przepuści okazji, a tym bardziej – nie pozwoli jej odejść, toteż jedynym elementem przyjemnym w całej tej sytuacji był fakt, że mężczyzna nie rościł sobie prawa do tego, by zbierała jakiekolwiek łajno lub (co gorsza) czyściła wybieg dla hipogryfów. W wyznaczonym terminie, choć nieznacznie spóźniona, szła w stronę zbrojowni. Z każdą sekundą przyspieszała, wszak niestety, ale zebranie rysunków i wszelkich projektów było dla niej problematyczne, lecz czy mogła spodziewać się takiego obrotu spraw? Mogła przypuszczać, że prawdziwe kłopoty dopiero się zaczną? Zapewne nie, wszak Islandka była niezwykle zdystansowaną osobą, o ile nie żywiła względem kogoś głębszych uczuć, a te na pewno nie były skierowane pod adresem Cassiusa, do którego jej myśli nagle uleciały. Wpadła jak strzała do pomieszczenia i odetchnęła z ulgą, że profesora od opieki nad stworzeniami nie było, dlatego też zamiast marnować czas – od razu wzięła się do pracy, łapiąc w smukłe palce szmatkę i środek do czyszczenia materiału zbroi. - Poważnie… – jęknęła żałośnie, a gdy tylko na moment skupiła się na czymś innym, jej uwaga została skierowana w stronę hałasu. - SWANsea – zaakcentowała dosadnie jego nazwiska, po czym odrzuciła bawełnianą chustkę na półkę. Nie spodziewała się tutaj nikogo, a Ajax mówił, że ta kara jest tylko dla niej, więc d l a c z e g o? Wypuściła powietrze ze świstem i skrzyżowała dłonie na piersi. - Mamusia nie nauczyła cię pukać? A może tatuś zapomniał, że syn jest pozbawiony manier i ogłady? – burknęła, bo nienawidziła, gdy ktoś jej przeszkadzał. - Wynoś się, artysto za złamanego galeona – prychnęła i nawet nie przypuszczała jaka złość targała ślizgonem, a czego powodem (niestety) nie była.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nic co mogłaby powiedzieć nie miało dla mnie nawet najmniejszego znaczenia. Liczyło się tylko jej smukłe ciało pochłaniane przez zachłanną księżycową łunę. Zmierzyłem ją wzrokiem i chociaż takie spojrzenie mogłoby przerażać, dziś było inaczej. Chociaż w pierwszym momencie byłem w stanie zignorować palący ból w barku, w tej chwili pozwolił mi on na kilka sekund skupienia myśli. Na przeistoczenie gorącej nienawiści w milczącą, lodowatą furię. Moje niebieskie oczy w tym momencie przypominały dwa lśniące kryształy lodu. Drżały od niewypowiedzianej nienawiści. Uniosłem wysoko podbródek, jeszcze silniej akcentując dzielące nas centymetry. Wciąż milcząc ruszyłem naprzód. Przeciąłem otulającą nas ciszę, puszczając mimo uszu każde jej słowo. Już samo to, że byłem w stanie zignorować jej głupie pieprzenie mogło zdradzić dziewczynie, iż coś jest nie tak. A jeśli doda do tego silnie zaciśnięte szczęki, rozburzone włosy i przyspieszony oddech to z pewnością pojmie w jakim stanie się znajduję. Za moment oderwę jej łeb os tułowia. Stanąłem przed jej szczupła postacią, ledwo powstrzymując się od zaciśnięcia palców na jej gardle. Jad nienawiści krążył w moich żyłach niczym trucizna o opóźnionym działaniu. - Zamknij tę niewyparzoną gębę, chociaż na chwilę. - Szepnąłem, niezdolny do wyartykuowania tej groźby w odpowiedni sposób. Z gardłem ściśniętym najprawdziwszą furią, mogłem jedynie złowrogo szeptać. I właśnie wtedy postawiłem kolejny krok do przodu, zmuszając ją do cofnięcia się. Jeśli tego nie zrobiła, mieliśmy się dotknąć, czego z pewnością żadne z nas nie pragnęło. - Jak śmiałaś? - Ledwie tchnienie wydostało się spomiędzy moich szczelnie zaciśniętych warg. Światło księżyca otuliło moją twarz swym blaskiem. Porażająco piękne oblicze anioła zemsty z odrobiną szarej farby zasychajacej na policzku. Do tej pory żadne z nas nie widziało drugiego z takiego bliska. Mógłbym wręcz policzyć każdy włos składający się na jej grzywkę. - Urwę ci te bluźniercze łapy i nakarmię nimi trytony. Słyszysz? Zajebie cię jak psa! - Coś zaskoczyło i pozwoliło mi wreszcie na wykrzyknięcie ostatniego słowa. Odblokowało moje ramiona. Chwyciłem Lilah za nadgarstek, wykręcając do do nienaturalnej pozycji.
Nie dowierzała. Nie dowierzała w absurd sytuacji, który właśnie się rozgrywał w jednym z najciaśniejszych pomieszczeń w całym Hogwarcie. Nuta niesprzyjającej atmosfery rozniecała między nimi ogień, który wydawał się być niezwykle destrukcyjny, jakby rujnując wszystko, co stało na jego drodze, a to tylko przez wzgląd na iluzję stworzoną w umyśle Cassiusa. Wielkie, sarnie oczy wlepiały się w twarz chłopaka, szukając równorzędnie odpowiedzi na niezadawane pytania, choć żadna wskazówka nie okazała się być dostatecznie prostą, by zrealizować jakiekolwiek zamierzania. Dopiero jego ton głosu, nieoczekiwanego bliskość i zapach farby sprawiły, że zastygła w bezruchu, unosząc przy tym wymownie brwi. Już chciała ułożyć dłoń na jego torsie, byle odepchnąć go od siebie, ale słowa zdawały się parzyć niczym jad, który wtłaczał w jej drobne, nader kruche ciało. - Nikt ci nie kazał tutaj wchodzić, mieszańcu – broniła się; nieustannie dukała słowa, którymi chciała go zranić, które miały go zaboleć, jednak to on w ostatecznym rozrachunku zadał jej cierpienie. Fizyczne, nieoczywiste, nieoczekiwane. Rozchyliła usta, jakby chciała krzyknąć, lecz krzyk ugrzązł w gardle, kiedy to nadgarstek Islandki znajdował się zakleszczony w uścisku Swansea’go. - Puść! To boli! – warknęła przez zaciśnięte zęby, po czym wolną dłonią zaczęła uderzać na oślep w ramiona ślizgona, klatkę piersiową i co rusz zahaczając o jego twarz paznokciami. Gdyby tylko wiedziała, że chodzi o oskarżenia związane ze zniszczonym malowidłem – naplułaby mu w twarz, bo nawet jej nie było stać na tak niebotycznie irracjonalne zachowania. - Idioto! Puszczaj mnie! – krzyknęła jeszcze głośniej, gdy tak plecy stykały się z chropowatą powierzchnią półek, zaś jej ciało było w pełnej niewoli oków dotyku Cassiusa. Jak śmiał?
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie wierzyłem jej sarnim oczom. Nie przyjmowałem do siebie nutki zwątpienia, jaka mogła odnaleźć drogę na jej twarz, bo przecież zbyt szybko pokrywała ją butą i nacierała, chcąc uderzyć tam, gdzie miało zaboleć. A jednak tak się złożyło, że żadne słowa nie mogły do mnie dotrzeć. Nie w tym momencie. Nie w tej chwili, gdy pod moją czaszką rozgrywała się wewnętrzna bitwa pomiędzy chęcią wyprucia jej flaków i poznaniem prawdy. Nie przyznała się przecież, a nie mogłem jej torturować, dopóki nie zamierzała wykrzyczeć mi swoich win prosto w twarz. Wtedy mógłbym bez żalu mścić się za utracone piękno oddane na płótnie. Za delikatną oprawę rozerwaną zaklęciem, porozrzucane farby i połamane pędzle. Za bałagan w moim miejscu pracy i nieposzanowanie najukochańszej ze sztuk - mojej własnej. W całej swej bucie i dumie nawet nie pomyślałem, że mogę się mylić. Wina Lilah była nie do podważenia. Po ścięciu się na warsztatach fotograficznych (nie pierwszym i nie ostatnim) byłem przekonany, że będzie dążyła do odwetu. I oto właśnie nastał ten moment. Jej słowa odbijały się ode mnie niczym groch rzucany o ścianę, a moja ręka wciąż napierała na jej staw w taki sposób, aby sprawiać jej ból, ale zarazem nie łamać nadgarstka. - Przyznaj się, suko! Wiem, że to ty. Tylko ty jesteś tak bezczelna. - Brnąłem dalej w swoje oskarżenia. Groźba uszkodzenia ręki, którą Sorensen pracowała na co dzień, stawała się coraz bardziej realna wraz z każdą upływającą minutą. W moich oczach nie znalazło się miejsca na szaleństwo. Była tam jedynie czysta determinacja i paląca nienawiść. Wolną dłonią przytrzymałem jej drugą rękę nad głową, aby darowała sobie bezsensowną szarpaninę. Byłem od niej większy i silniejszy. Nie miała szans. - Oduczę cię dotykania cudzych rzeczy. Raz na zawsze. - Mrucząca groźba zawibrowała w powietrzu, chociaż wcale nie podniosłem na nią głosu.
Nieustannie spoglądała na Cassiusa, który zdawał się jej kompletnie nie słuchać. Nie rozumiała tego, podobnie jak oskarżeń, które syczał wprost w delikatną twarz oszołomionej Islandki. Sprawiał jej jednak niebotyczny ból, tak silnie paraliżujący, jakby celowo wymagał pełnej uległości, a przecież osoby jej pokroju nie było na to stać, więc – dlaczego? Z butą, która tliła się w sarnich oczach Lil, spoglądała nieustannie na ślizgona, zadzierając brodę i czując się lepszą, choć tak naprawdę krzywda wyrządzana przez Swansea odbierała trzeźwość umysłu. Nie była w stanie zachowywać się naturalnie, a jedyne chciała wygrać ten pojedynek, który wydawał się być dostatecznie przerwany. Przygryzła nerwowo dolną wargę, a zaraz potem – bez pomyślunku, desperacko i egoistycznie – napluła chłopakowi w twarz, dając mu tym samym ostatnią szansę, by jej nie obrażał, bo była niewinna. - Dałabym wiele, by wiedzieć, co się stało i wtedy powiedziałabym, czy jestem za to odpowiedzialna, a tak? – zawiesiła głos i uśmiechnęła się krzywo. - Wsadź sobie te groźby w dupę – nie kłamała i nie zamierzała mówić inaczej, ba!, nie w jej naturze było przyznawanie się do rzeczy, których nie uczyniła. Nie spodziewała się jednak, ze Cassius ujmie jej drugą dłoń i zmusi do jeszcze większego wycofania, gdzie to chłodna ściana mierziła swą temperaturą delikatną membranę skóry pleców skrytą pod materiałem jedynie koszulki. Tęczówki pokryły się taflą łez, które nie spłynęły po zaokrąglonych od kości policzkach, a jedynie pozostały skryte pod szczelnie przymkniętymi powiekami, jak gdyby chciała się odciąć od jego spojrzenia. - Szczerze cię nienawidzę… – wydusiła w końcu po chwili. - Nienawidzę, Swansea.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Kolejny szlaban. Na szczęście nie stracili punktów, albo on zapomniał, że je stracili. Nawet nie przeszkadzało mu paradowanie z mopem po zbrojowni. Praca typowo mugolska to coś dla niego. Dzielnie zatem zabrał się za polerowanie podłóg i zbroi, odnajdując pomiędzy prężącymi się rycerzami szkicownik. Ktoś go zgubił czy to śmieć? Kucnął, aby podnieść przedmiot. Ładny. Dopracowany. Usiadł na kawałku suchej posadzki, przerzucając kartki. Ktokolwiek zrobił te rysunki, miał niemalże anielską cierpliwość. Nie tylko posiadały wszelkie detale, to jeszcze się ruszały, odwracając co jakiś czas albo prezentując działanie zastosowanych rozwiązań kowalskich. Wgapiając się w zeszyt, stracił dobre kilka godzin. Nie żałował jednak. Wyłączył się kompletnie, przepadając w świecie stworzonym przez rysownika, a to było zgoła miłe. Niestety, pod wieczór musiał wrócić do sprzątania, inaczej nie pozwolono by chłopakowi wyjść ze zbrojowni. Na szybko zatem dokończył porządki, opuszczając pomieszczenie koło północy.
zt
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
I kiedy wydawało mi się, że nie mogę już bardziej się wściec, coś jakby się zmieniło. Ośmieliła się na mnie splunąć. W pierwszej chwili wyglądałem jak ktoś, komu wytrącono broń z rąk. Ciepła ciesz spłynęła po moim policzku, znacząc linię żuchwy, a wtedy wypuściłem jej drobne ciało spomiędzy uścisku własnych palców, uwalniając jej ręce od paraliżującego bólu. Jej wyjaśnienia gówno mnie obchodziły i nie uwierzyłbym jej nawet wówczas, gdybym napoił ją najpierw beczką veritaserum. Dlatego też nie był to zwyczajny szok, a coś więcej. Początkowa słabość zmieniła się w zbieranie sił szybciej, niż którekolwiek z nas pomyślałoby o podjęciu jakiegokolwiek działania. Otarłem twarz ramieniem, rozmazując na policzku linię z szarej farby. Nim zdołała mi się wyślizgnąć, sięgałem już ku niej na nowo. Moje palce przygwoździły ją do ściany jednym, płynnym ruchem. Sam nie wiem czym się wówczas kierowałem. Czy naprawdę chciałem ją zabić, czy były to jedynie puste groźby w obliczu tego, co miało wydarzyć się za kilka minut? Moje paznokcie wbiły się w jej szyję. Uniosłem ja ponad ziemię. Z dziecinną wręcz łatwością, jeszcze silniej wciskając jej drobne ciało w zimny kamień za jej plecami. - Zrób tak jeszcze raz, a do końca życia będziesz jeść wyłącznie przez rurkę. - Mój głos nie był już ludzki. Przypominał wilcze pomruki, swoiste warknięcia, następujące tuż przed wgryzieniem się w ofiarę. Zupełnie nie zdałem sobie sprawy z tego, że już nie jest w stanie mi odpowiedzieć. Kurwa, chociaż nareszcie zamknęła jadaczkę.
Patrzyła na Cassiusa z pogardą, choć przecież byli ulepieni z tej samej gliny. Sztuka drgała w ich wnętrzach, a oni skakali sobie do gardeł, jakby nic ponad nie miało wartości. Obserwowała go bystrym spojrzeniem, przypisując mu kolejne epitety, choć było to niezwykle zgubne, co zdążyła odkryć nader szybko. Swansea – nie posiadał żadnych wartości, którymi mógł urzec osobę pokroju Lilah. Serce zakołowało w piersi gryffonki, kiedy ten zbliżył się jeszcze bardziej, zaś palce zacisnęły się na jej łabędziej szyi. Miała głęboką nadzieję, że to nie dzieje się naprawdę, że to tylko ułuda, jednak – stało się. Feeria emocji uderzyły w postać dziewczęcia, które nie odnajdywało się w tym momencie pośród rozbieganych myśli. Oddech spłycał się, a oczy pokrywały się łzawą powłoką, która odnalazła ujście i skapywała powoli na skórę ślizgona, gdy przyduszał z niebywałą siłą Islandkę. Nienawidzę cię – chciała wyszeptać, lecz głos grzązł w jej gardle. Ledwie przytomne spojrzenie osiadło na twarzy chłopaka, od którego pragnęła znaleźć się daleko, jak najdalej. Brzydził ją. Sprawiał, że coraz bardziej gardziła nim, wszak – nie jego sztuką, ale przypadkiem człowieka był beznadziejnym Dopiero, gdy puścił ją, osunęła się po półkach, wprost pod jego stopy, starając się usilnie zaczerpnąć powietrza. Przyćmiony umysł wydawał się być pogrążony w zupełnie innej rzeczywistości, dlatego też Lilah nie uniosła wzroku na twarz Cassiusa, a jedynie analizowała w głowie – d l a c z e g o.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Trudno było mi uwierzyć, że jestem w stanie aż tak nienawidzić jedną dziewczynę. Nie miała w sobie za grosz instynktu samozachowawczego. Nieustannie napierałem, podświadomie pragnąc obudzić w niej poczucie zagrożenia, lecz Lilah zawsze butnie spoglądała mi w twarz i odpowiadała na prowokację. A ja nie byłem lepszy. Zamiast zrozumieć, że trafiłem na godnego przeciwnika, nie mogłem jej odpuścić dopóki nie osiągnąłem swojego celu. Jak zawsze uparty w chwilach, w których nie powinienem przejawiać chorobliwej wytrwałości w dążeniu do celu. Czy tego chcieliśmy czy nie, faktycznie byliśmy bardzo podobni. Lecz w tym momencie nie widziałem niczego poza jej szyją. Zaciskałem na niej palce, wbijając je silnie w jej gardło. Blokowałem dostęp powietrza, dusiłem. A gdy to sobie uświadomiłem, nagle przestałem. Moje dłonie wypuściły jej ciało spomiędzy palców, a Gryfonka po prostu osunęła mi się pod nogi. I chociaż na początku nie poczułem nic, niespodziewanie uderzyła we mnie fala szoku. Niechybnie spowodowana faktem, że byłem w stanie zrobić jej krzywdę w taki sposób. Nie w bezpośrednim starciu, jak miałem to w zwyczaju. Nie byłem dusicielem, byłem wojownikiem. W tym momencie okrutnie przerażonym własnym postępowaniem. Spojrzałem na swoje dłonie, jakbym nie wierzył w to czego dokonały i cofnąłem się o krok czy dwa od ledwie zipiącej Sorensen. Do mojego mózgu nie dotarły żadne impulsy. Nie wiedziałem co robić. Pierwszy raz w życiu zamarłem, całkowicie tracąc grunt pod stopami. Tymczasem, gdzieś bardzo głęboko w mojej podświadomości, odezwała się pewna zaskakująca mnie myśl. Dotknięcie jej wcale nie było koszmarem. Była dokładnie taka sama jak inne kobiety. Miękka i ciepła. Przyjemnie pachniała, co odnotowałem nawet pomimo paraliżującej odbiór nienawiści. Zmieszało mnie to. Do tej pory sądziłem, że Lilah jest inna. Niekobieca, bo przecież nigdy nie pragnąłem widzieć nago swojego największego wroga. Brzydka nawet, bo zawsze postrzegałem ją przez pryzmat kłującej mnie buńczuczności. Lecz jej twarz była nawet interesująca, a ciało ukryte pod ubraniem podobnie ulepione jak te, których miałem okazji zakosztować. Odetchnąłem nieco głośniej, nie wiedząc co mam myśleć o tym nagłym przypływie spostrzegawczości.
Tkwiła na zimnej posadzce, czując jak chłód przeszywa jej drobne ciało; mimo szczerej chęci – nie była w stanie unieść się na własnych nogach, by wreszcie uwolnić się spod tego ciężaru. Wydawać się nawet mogło, że Lilah błądziła w tym momencie w odległej krainie, będąc całkowicie wyzbytą z trzeźwości. Brak powietrza otumanił jej umysł, podobnie czyniąc z jej świadomością postrzegania świata, który zdawał się być cholernie odległy. Czy on był zdolny do zabójstwa? Cokolwiek potrafił uczynić – Sorensen odczuwała niebywały strach przed jego osobą. Mimowolnie, z lekkimi zawrotami w głowie, uniosła się – całkiem powoli, nie nadwyrężając samopoczucia, które i tak było w fatalnej formie. Rozumowanie ów sytuacji wydawało się równie trudne, podobnie do pojęcia przesłanek, przez które Swansea postąpił w tak okrutny sposób. Tęczówki osiadły na jego twarz, a serce zakołowało w piersi. Wsparła się o ścianę, która znajdowała się obok. - Nie-nie wiem – jęknęła niewyraźnie, opuszkami palców dotykając śladów po dotyku ślizgona. - Kto ci coś zrobił, ale widocznie – zasłużyłeś – i nawet jeśli po raz kolejny zamierzał oskarżyć ją – nie przyznałaby się. Tym razem była wyjątkowo niewinna, wyzbyta z niecodziennej potrzeby rujnowania komukolwiek życia, choć w przypadku Cassa byłaby to czysta przyjemność, ponadwymiarowa. Otaksowała jeszcze wzrokiem jego sylwetkę, w głowie układając plan zemsty. Nie dowierzała, że mógł być takim kutasem, wszak w pełnej krasie wpasowywał się w perfekcyjnego mężczyznę dla niej; przystojny, wysoki, artysta… A tak? Swoją buńczucznością, butą i arogancją, a także brutalnością – tracił cały swój urok, przez co Lilah chciała jedynie wydukać zaklęcie niewybaczalne, by pozbyć się go raz na zawsze.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Odsunąłem się od niej, czując jak cały drżę. Nie zwracałem na nią uwagi, nie mogąc poradzić sobie z nawałem emocji, jaki zaczynał mnie dusić. Niezależnie od tego jak bardzo jej nienawidziłem, nie sądziłem, że będę w stanie walczyć z kimś, kto nie stawiał oporu. Nawet, jeżeli ranił mnie poprzez moją sztukę. Niszczenie moich obrazów i sprzętu było dla mnie większą obrazą, niż najplugawsze oszczerstwo rzucone pod moim adresem. - Zamknij się. - Syknąłem spomiędzy zaciśniętych zębów. Głos mi nie drżał. Uznałem to za prawdziwy cud. Cofnąłem się o kilka kroków i odwróciłem się do niej plecami, aby nie widziała jak cierpię. Grymas jaki pojawił się na mojej twarzy był tożsamy z jej. Ból lśnił w moich oczach, wypierając z nich pewność i butę. A chociaż chciałem brzmieć jak ktoś, kogo zupełnie nie poruszyło własne zachowanie, nie potrafiłem. Ruszając ku wyjściu, zniknąłem za drzwiami z donośnym trzaskiem. A potem puściłem się biegiem wprost na błonia. Musiałem być sam.