Hogwarcka zbrojownia to nic innego, jak długi, ciemny korytarz pełen przeróżnych zbroi stojących po obu stronach ścian. Jak wiadomo, część z nich dzielnie broniła zamku podczas ostatniej bitwy o Hogwart. Dziś to pomieszczenie jest raczej rzadko odwiedzane.
Uwaga. W tym temacie obowiązuje rzut kością tylko podczas pierwszej wizyty, która nie jest szlabanem.
Spoiler:
1, 2 - cokolwiek tu robisz nagle znienacka przed Twoim nosem z ogromnym hukiem ląduje zbroja płytowa. Rozsypała się na kilkadziesiąt części i mało tego, z przyłbicy rozlega się niemalże ogłuszający płacz. Wwierca się w uszy i nie pozwala się skoncentrować. W środku nic nie ma, może to czar? Czemu tylko nie działa na niego zaklęcie kończące? Przeraźliwy płacz będzie trwać dopóty dopóki ktoś nie ułoży zbroi w całość i nie odstawi jej na miejsce (a nawet z pomocą zaklęć potrwa to dobrą godzinę). Po wykonaniu tego zadania zbroja klepie Cię serdecznie po ramieniu i wsuwa Ci do ręki fiolkę eliksiru otwartych zmysłów (2/2 porcji). Zgłoś się po to w odpowiednim temacie.
3, 4 - chyba to nie jest Twój szczęśliwy dzień. Nie zauważasz jak w pewnym momencie spada na Ciebie zardzewiała i zakurzona zbroja rycerza. Masz okazuję odczuć wdzięczność, że halabarda jest stara i tępa, bo inaczej mogło się skończyć to śmiercią na miejscu. Ostrze halabardy wbija się w Twoją dowolną kończynę i rani ją bardzo głęboko. Potrzebujesz natychmiastowej pomocy. Do wyboru: ostrożne usunięcie ciała obcego z Twojej kończyny, oczyszczenie jej eliksirem oraz od razu podaniem eliksiru wiggenowego (bądź to samo ale z zaklęciami uzdrawiania) albo błyskawiczne udanie się do skrzydła szpitalnego po pomoc. Jeśli wyciągniesz halabardę ze swojej kończyny zaczynasz bardzo obficie krwawić i po dwóch postach nieustannego krwawienia tracisz przytomność. Potrzebujesz pilnej pomocy jeśli nie chcesz mieć powikłań po tym nieszczęsnym spotkaniu...
5, 6 - wędrujesz sobie po pomieszczeniu i nagle gdzieś w kącie znajdujesz egzemplarz księgi. Sęk w tym, że w środku są same puste kartki, brakuje tytułu, ale za to jest ona podpisana "Własność Nory Blanc". Jeśli zwrócisz nauczycielowi (listem) księgę, w ramach nagrody za odnalezienie cennego dla niego przedmiotu nagrodzi Cię 15 punktami dla Twojego domu. Gratulacje! Zgłoś się po nie w tym temacie.
Autor
Wiadomość
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Cóż, jeżeli nie lubiło się wizyt u piguły, a jednocześnie miało nieszczęście do wypadków, to nauka zaklęć leczniczych była po prostu obowiązkiem. Nigdy się nie wiedziało, kiedy zaklęcie tamujące krwotok może się przydać, ale znając realia magicznego świata, było to raczej prędzej, niż później. I dziś mieliśmy tego najlepszy dowód, bo zwykły spacer po szkole zamienił się w krwawą jatkę rodem z mugolskich horrorów gore.
- Nie przejmuj się. Jak coś pójdzie nie tak, to nie będziemy musieli się uczyć, bo nie dożyjemy egzaminu – uśmiechnęła się blado, „pocieszając” Larkina. Właściwie, to może to nie było takie złe rozwiązanie? Nie pałała miłością do transmutacji i gdyby mogła, to całkowicie zapomniałaby o tym przedmiocie. W sumie to z chęcią zapomniałaby o większości przedmiotów, które tylko niepotrzebnie zabierały czas. A ten przecież można było spożytkować znacznie lepiej. Kiedy już skończyła zajmować się własną kończyną, mogła zająć się Panem Swansea. Miała ważną misję. Musiała uchronić go przed utratą ręki, której przecież potrzebowała do rzeźbienia! Stawka była OGROMNA, więc nie przedłużając, zaczęła obserwować rękę, jak i samą halabardę. Posiłkowała się nawet magią, używając zajęcia prześwietlającego, żeby sprawdzić, czy przy okazji wyjmowania nie uszkodzi którejś z ważniejszych arterii.
- Całkiem niezła – przyznała bez ogródki. Faktycznie tak czuła, zresztą, co miała powiedzieć? Że jest 50% szans na to, że go przypadkiem zabije. – Swansea, przestań mi brzęczeć nad uchem, bo się muszę skupić. Wiem, co mam robić. – Mruknęła. Może niezbyt przyjemnie, ale była osłabiona, zmęczona i brudna. Do tego nie planowała dziś zabawy w medyka polowego, tylko siedzenie z książkami.
- Raz… dwa… - Nie czekając na "trzy" wyciągnęła zardzewiałą broń z ramienia chłopaka i od razu wzięła się za oczyszczanie rany i tamowanie krwotoku. - Nigdy więcej spacerów po zbrojowni – Postanowiła w myślach, dociskając mocniej palce do rozciętej tkanki, żeby choć trochę spowolnić ucieczkę życiodajnej krwi.
Przez natłok innych zajęć i zdecydowanie zbyt wiele esejów do napisania, Larkin został w tyle z nauką uzdrawiania, co wywoływało u niego cień żalu. Lubił magię leczniczą, interesowała go i z pewnością, gdyby nie silny pociąg do rzeźbiarstwa, czy raczej tworzenia jako takiego, być może szkoliłby się na uzdrowiciela. Jednak życie potoczyło się inaczej i tkwił teraz ze wbitą w ramię halabardą, którą szybciej wyrzeźbiłby w kamieniu, niż zatamował krwawienie w razie jej wyjęcia. Spojrzał na Brooks i wbrew samemu sobie roześmiał się, mając przez to problem utrzymać zaklęcie spowalniające krwotok. To rzeczywiście było jakieś wyjście, żeby nie przejmować się egzaminami, skoro właściwie mogli w każdej chwili umrzeć przez wykrwawienie, albo zakażenie. Było to nieco szalone, ale poprawiało humor zarówno pod względem ich sytuacji, jak i przyszłych trudów. Nawet gdyby mu się nie udało, mógłby zawsze powiedzieć, że halo, ale jak miał się uczyć po tym, jak niemal nie stracił życia przez starą zbroję? Po chwili zamilkł, siedząc nieruchomo, jak bardzo był w stanie, pozwalając Brooks robić, co uważała, że jest w danym momencie potrzebne. Fakt, że była w swoim odczuciu całkiem niezła z uzdrawiania, był dla Swansea wystarczający, aby jej zaufać. Nie, żeby miał jakiś większy wybór, ale widział jeszcze przed momentem, jak dobrze poradziła sobie z własną raną. Jeśli nie chciał skończyć na wpół omdlały na korytarzu, musiał powstrzymać się przed zadawaniem pytań i mówieniem, choć przez to czuł się nieco senny. - GDZIE TRZY? - warknął, przeklinając po włosku, gdy tylko Julka wyjęła z niego broń, próbując odruchowo uciec od jej dotyku. Jeśli wcześniej go bolało, to teraz nie wiedział, jak nazwać to, co czuł. Było gorzej, niż wcześniej, a jednocześnie swobodniej. Spoglądał spod wpółprzymkniętych powiek na poczynania Krukonki, dochodząc do wniosku, że rzeczywiście była całkiem niezła z leczenia i nie powinien był nigdy wątpić w jej zdolności, czy raczej dopytywać dla upewnienia się. - Jaka diagnoza, pani doktor? Będę żył? - spytał, poruszając lekko palcami rannej ręki, czując rwący ból, ale przynajmniej ręka wydawała się wciąż sprawna, a to się najbardziej liczyło. - Bo możliwość opuszczenia egzaminu stała się kusząca - dodał jeszcze, siląc się na żarty dla rozładowania napięcia.
Każdy sposób na opuszczenie egzaminów z transmutacji był dobry. No, może nie każdy, bo śmierć stanowiła jednak ostatecznie rozwiązanie i wbrew pozorom, nie była jeszcze na to gotowa. W końcu miała jeszcze tyle nieprzebitych halabardą części ciała, które tylko czekały, aż pechowa Krukonka ponownie wybierze się w kolejną, z pozoru najnormalniejszą w świecie wyprawę. Wiadomo, najlepiej jest zrobić sobie krzywdę, kiedy się kompletnie tego nie spodziewasz!
- No już, spokojnie, stronzo – rzuciła jedynym znanym sobie włoskim słówkiem, kiedy to LJ zaczął kląć jak szewc z tak błahego powodu jak to, że go zrobiła w bambuko i nie doliczyła do trzech. Znał ją trochę, powinien się tego spodziewać. Wniosek? Jego wina. Brooks dokończyła rzucanie ostatnich zaklęć i fachowym, choć zmęczonym okiem obejrzała dokładnie świeżo zabliźnioną, zaleczoną ranę. Czekał go tydzień, może dwa tygodnie bez machania dłutem, ale powinien przeżyć. Prawdopodobnie.
- Mam złą wiadomość – zaczęła z powagą wypisaną na twarzy. – Musisz się jednak uczyć do egzaminów, bo przeżyjesz. Trzymaj jeszcze to. – Dodała, wręczając mu jeden z nieodłącznych eliksirów wiggenowych, które zawsze miała przy sobie. Jak gdyby ZAWSZE przewidywała, że spotka ją coś złego. Nie bez powodu, jak widać. Choć, przejdziemy się do piguły. Sprawdzimy, czy wszystko zrobiłam w porządku. No i trzeba się ogarnąć. Wyglądamy jak para rzeźników po podwójnej zmianie.
/zt x2
The author of this message was banned from the forum - See the message
Miyuki Sanada
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : Lawendowe perfumy, srebrny naszyjnik z krzyżykiem, słyszalny obcy akcent.
Zwiedzanie zamku zaczęłam od pietra, na którym znajdowały się nasze sypialnie - dormitorium, jak to nazywali tutejsi. Ku mojemu zdziwieniu, natknęłam się na zbrojownię. Długi korytarz, wzdłuż którego po obydwu stronach stały zbroje, w dość różnym stanie. Stare, spalone pochodnie, jak i gruba warstwa kurzu wskazywały na rzadkie korzystanie z tego miejsca. Przyglądałam się wnętrzu przez kilkanaście sekund, opierając się o skrzypiące drzwi. Wątpiłam, czy coś tam znajdę ciekawego, oprócz ewentualnego gniazda pająków. Z drugiej strony, słyszałam, ze użyto ich w trakcie bitwy o Hogwart. Przejechałam ręką po drzwiach i weszła do środka, skrzypiąc głośno przy zamykaniu. Można mnie było spokojnie usłyszeć, co zbytnio mi nie przeszkadzało, bo raczej nie robiłam nic złego. Przynajmniej nikt mi nie powiedział, że wejściu tutaj jest zakazane. Ruszyłam powoli przed siebie, ilustrując każdą zbroję od przyłbicy po płytowe buty. Wyglądały majestatycznie, a gdyby były czystsze, to pewno byłoby jeszcze lepiej. Przejechałam palcem po napierśniku, zbierając z niego kurz. Przedmiot martwy czy nie, z uwagi na ich historię, powinny były być lepiej traktowane. Postanowiłam sobie, że chociażbym miała zrobić to sama, to doprowadzę zbrojownię do porządku. Wyszłam z sali i zniknęłam na paręnaście minut, by wrócić z potrzebnymi rzeczami. Zaczęłam czyścić w typowy dla siebie mugolski sposób, oddając przy tym cześć wojownikom z przeszłości.
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Oj jak bardzo mu się nudziło, och jak bardzo! Jaka szkoda, że nie mógł zrobić żadnego psikusa, podłożyć łajnobombę jakiemuś uczniowi do torby, utrudnić nauczycielom pracę. A nie jak teraz musi z nimi współpracować, donosić o skrajnych przypadkach łamania regulaminu szkolnego. Rzadko, ale jednak im pomaga, oczywiście jeśli są to uczniowie z innych domów niż ten do którego on należał. Dwóch Krawczyków strzeże go niczym cerber, taki dwugłowy, a może raczej jedno i pół głowy cerber, no ale mniejsza. W dodatku stał się strażnikiem wieży na błoniach, a jak każdy szanujący się strażnik musiał posiadać jakąś broń. On miał miecz, prosty średniowieczny z jelcem nieco wygiętym w stronę nasady głowni, zakończona okrągłą głowicą. Ostrze w niektórych miejscach poplamione było jakąś srebrzystą posoką. W dodatku jego własną. Teraz jednak spoczywał w pochwie, a ta wisiała spokojnie u jego lewego boku. Stał przyglądając się blaszanym ludzikom i zdecydowanie się nudził. Wiktor wędrując sobie od zbroi do zbroi nagle gdzieś w kącie znalazł egzemplarz księgi. No tak przewertował je a w środku są same puste kartki, brakuje tytułu, ale za to jest ona podpisana. O to już coś wiem komu oddać "Własność Nory Blanc". może w taki sposób zapewnie sobie kilka punktów dla domu. Tak więc szybko znikł w kierunku sowiarni piszac list do pielęgniarki. z/t
Kilkanaście wyczyszczonych zbroi później, drzwi do zbrojowni ponownie zaskrzypiały. Podniosłam głowę, resztą ciała zastygając w miejscu. Chłopak, zdecydowanie młodszy ode mnie, rzucił na wstęp dość ciekawy komentarz. Popatrzyłam do góry, na stalowe udo, które akurat czyściłam, i dalej, na pokiereszowaną zbroję, z kilkoma ubytkami i dziurami po kłach. - Em...oni chyba nie mają większego wyboru? - Wątpiłam, by magiczna zbroja mogła sobie ubrać coś innego, kiedy znudziło jej się bycie puszką. Mój umysł musiał chwilę popracować, nim dotarło do mnie, że nie chodziło akurat o te zbroje. Trzepnęłam się w czoło wolną ręką, przymykając powieki. No tak, brawo geniuszu. - Miyuki. - Rzuciłam w odpowiedzi na jego przedstawienie się. Podarowałam sobie typowo wschodnie formy przywitania, będąc zbytnio pochłonięta sprzątaniem. Raczej chłopak się za to nie obrazi, a ja nie stracę czasu na konieczność robienie tego poprawnie. - Możesz zacząć od czego chcesz. - Wzruszyłam ramionami, machając ręką na długi korytarz. Roboty było na dobre kilka dni, więc czy zaczęlibyśmy tutaj czy od środka, czy od końca...nie robiło to najmniejszej różnicy. Zerknęłam na puchona, przez chwilę się zastanawiając, dlaczego tu przyszedł i od razu ruszył mi do pomocy. Była to faktycznie cecha charakterystyczna dla uczniów domu z żółtym herbem? Mruknęłam sama do siebie z zainteresowaniem, wracając do roboty.
Jasne, może to nierozsądne, ale miał uczucie, jakby mu się czas przesypywał przez palce. Ostatnie dni dławił go taki kaszel, że koledzy z dormitorium kazali mu spać w schowku na kufry, uprzednio rzucając nań zaklęcie wyciszające. Czy można spodziewać się swojej śmierci? Nieuchronnie zbliżającej się prędzej czy później, każdy ma takie obawy, co jeśli okazuje się, że to jednak prędzej niż później i nic zupełnie nie możesz z tym zrobić? Dwa razy przekładał testy z Honeycott, bo ostatnie czego potrzebował, to jej bystry mózg łączący kropki. Ani chciał jej pełnego politowania spojrzenia, jak się zwija w boleściach, garbi przez migreny, ani pytań o to, czy zaczął palić żużel, dlatego ma kaszel gruźlika. W końcu jednak był w stanie kontynuować swoje badania i chciał je dokończyć, nim, cóż, wykituje. Bo już spodziewał się, że to nastąpi "soonTM". Wszedł do zbrojowni ze swoimi notatkami i podręcznikami projekcji wizualnych, oraz książką magii anatomicznej oczu i nerwów wzrokowych, po czym rozłożył się, a raczej swój dobytek (o rozkładzie swojego ciała póki co mógł jedynie marzyć, choć zapowiadało się, że proces zacznie się wcale niedługo) pod jedną ze ścian vis-à-vis stojących między oknami zbroi.
Szczerze powiedziawszy, wedle Adeli Lockie zachowywał się odrobinę dziwnie, jakby jej również zaczął unikać. Nie była jednak na tyle domyślna, by dojść do tego, co stoi za tym stanem, spodziewała się więc raczej problemów natury emocjonalnej. A skoro wątpiła w stabilność emocji Lockiego, to do ostatniej chwili spodziewała się, że trzecie podejście do ćwiczenia zaklęcia, również zostanie odwołane w ostatniej chwili. Tak się jednak nie stało, więc gdy 15 minut przed spotkaniem, Adela nie otrzymała wiadomości na wizzengerze o treści "nieaktualne", ruszyła swoją dupę i w przyśpieszonym tempie poszła na miejsce spotkania, gdzie już czekał na nią Swansea. - Kogo moje piękne oczy widzą? - zapytała z uśmiechem, klepiąc kolegę w ramię - Jak postęp zaklęcia?
Podniósł głowę znad notatek, które jeszcze poprawiał do ostatniej chwili i uśmiechnął się na widok swojej ulubionej, krnąbrnej kompanki najgorszych pomysłów. Odwrócił lekko głowę lewym profilem: - Musisz do mnie mówić z tej strony, bo na prawe ucho jakoś gorzej słyszę. - przyznał - Chyba mnie przewiało. - skłamał. Przekartkował kilka stron notesu i postukał palcem w tabelkę: - Wydaje mi się, że udało mi się zapanować nad jego stabilnością na tyle, że ryzyko zamiany Twojego mózgu w kisiel jest znikome. - powiedział z dumą - Udało mi się też rzucić je z powodzeniem na przypadkowych ludzi w Hogsmeade, co było równie głupie jak i zabawne. Już wiem, że będę to robił częściej. - kiwnął na nią, wyciągając różdżkę i wyczarowując jej jakąś wygodną poduchę, coby sobie klapła obok. - Po poprzednim razie nie miałaś jakichś gorszych efektów? Problemy z widzeniem? Skupieniem? W sensie większe niż zwykle. - podniósł na nią spojrzenie - Problemu ze spaniem, albo śnieniem? - w jednym z podręczników czytał o tym, że zaklęcia, które mają wywołać efekt marzeń sennych, często w pewien niejasny sposób kradną te marzenia senne z czasu, kiedy powinny one trwać podczas snu właściwego. Jego zaklęcie miało je kreować, więc zależało mu na tym, by uniknąć takiego problemu. Wszystko jednak zależało od samopoczucia Honeycott po ćwiczeniach.
- Starzy ci nie mówili, że uszy się myje, a nie wietrzy? – zażartowała, absolutnie nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji. Mimo całkiem dobrze wykształconej empatii i dostrzeżenia lekko dziwacznego zachowania Ślizgona, nie była w stanie sobie nawet wyobrazić, jakie sekrety skrywał przed nią Swansea. Nie miała też zbytnio czasu, by to rozkminiać, bo dość szybko przeszli do sedna sprawy. - Mówisz tak jakby było co zamieniać w kisiel – wzruszyła ramionami, choć można było dostrzec, że na jej twarzy zarysowała się ulga, która jednak szybko ustąpiła błyskowi w oku, gdy Swansea opowiadał o dowcipach, które robił w Hogsmeade. Jej serduszko aż pożałowało, że nie mogło doświadczyć tego typu wygłupu – Dam ci pięć dych jak rzucisz to też na Craine’a. Rzucała kasą niezwykle pochopnie, co w przypadku Lockiego i jego skłonności do hazardu było co najmniej ryzykowne, bo bardzo często oznaczało, że mogła stracić swoje pieniądze. Tym razem jednak mieli wrócić do ćwiczeń, więc Honeycottówna miała nadzieję, że odrobinę jej się upiecze. W końcu, biorąc pod uwagę jaki miała vibe po wróżkowej akcji – jej problemy z asertywnością mogłyby doprowadzić do tego, że oddałaby Lockiemu cały majątek. Nie zastanawiając się zbyt długo, klepnęła na poduchę, wsłuchując się w jego pytania. - Lekki krwotok z nosa, dwie godziny po pierwszym – skomentowała rzeczowo, lekko bujając się na swoim siedzeniu. Starała się nie obracać w żart tego tekstu o problemach ze skupieniem, które w końcu towarzyszyły jej niemal cały czas.
Uśmiechnął się przekornie, przechylając głowę i powiedział głośne: - CO? - po czym wystawił jej palec, kręcąc głową. Zasadniczo starzy nic mu nie mówili, bo wychowywał sie sam, ale o tym się Honeycott spowiadać nie musiał. Przynajmniej nie na trzeźwo. Stuknął ją palcem w czerep i cmoknął z niezadowoleniem: - Nie myl głupoty z brakiem rozwago. - powiedział znad notesu, bo nie uważał Adeli za głupią, choć jeśli ktokolwiek myślał, że była ona rozsądna, to właśnie głupie osoby. Parsknął, imaginując sobie Craine'a widzącego obrazy swoich snów na jawie aż się zakrztusił.- Dla Patola zrobie to za darmo. - to dopiero było wyznanie. Niewątpliwie Lockie darzył Craine'a wielkim uczuciem. Nie tak wielkim jak Avgusta, ale Avgustowi nie podsyłałby marzeń sennych - jego traktowałby tylko cruciatusem. Zanotował to, co dziewczyna zauważyła: - Dopiero dwie godziny później? - westchnął, zakreślając ten czas w kółeczko. Niepokojące długofalowe efekty. W jednej z książek o zaklęciotwórstwie, w rozdziale o zakrzywianiu obrazu rzeczywistości znalazł odnośnik do artykułu, w którym autorzy dywagowali, czy źle dobrane wiązki magiczne mogą wpływać na kształt i gęstość neuronów. Od tamtej pory miał drobną obawę, czy aby na pewno dobrze robi, ćwicząc na ludziach, bo choć ćwiczył też na sobie, musiał mieć trochę większą grupę testową o różnych stopniach odporności na sugestię, ból, odporność magiczną. - No dobrz, gotowa? Nie ma co czekać. - powiedział, wzrokiem raz jeszcze szybko przebiegając po wnioskach z ćwiczeń z Sierrą.
W tym wątku jako, że to już kolejny, daje sobie próg na 55+ na sukces.
- Nie mylę głupoty z rozwagą, tylko sobie żartuję – rzuciła do niego, wzruszając ramiona, ale jednak oszczędziła sobie tekstu o tym, by wyjął kij z dupy, bo komplementem połechtał jej ego. Lubiła usłyszeć coś miłego, szczególnie od niego, bo z natury nie był on skory do komplementów. Jej uśmiech rozkwitł jeszcze bardziej, gdy usłyszała o rzucaniu czaru na Patola, można wręcz powiedzieć, że lekko się rozmarzyła. - Pytanie tylko, czy faktycznie od tego. Jest milion powodów, dlaczego mogłam krwawić z nosa – odpowiedziała uspokajająco, chcąc trochę poprawić mu humor. Nie chciała, żeby się martwił, bo mimo wszystko był jedną z najbliższych jej osób. Była nawet gotowa poświęcić kilka neuronów, by z tym zaklęciem się powiodło. - Zawsze jestem gotowa – uśmiechnęła się, wygodnie usadawiając na pufie, tak żeby w razie jakichś większych konsekwencji rzucanego zaklęcia, nie trzasnąć się w czerep. Wierzyła, że Ślizgon raczej nic jej nie zrobi na tym etapie ćwiczenia zaklęcia, ale odpowiednie siedzenie to zawsze dobry pomysł.
Mógł się z nią przekomarzać i do końca dnia - coś było w ich relacji i w tym, jak się podszczypywali słownie takiego, co go relaksowało w niejasny sposób. Kojarzyła mu się z bardzo niestabilną stabilnością, ten ich banter był jak znajome, ciepłe skarpetki w których zawsze jest wygodnie i w które najchętniej uciekać, jak jest zimno, niedobrze i obco. Byli tu jednak w zupełnie innym celu. Swansea prowadził badania nad vigil somni już kilka miesięcy, powoli już śnił o tym zaklęciu, co było ironią, skoro jest to zaklęcie sennych marzeń. Może ta odwrócona logika sprawiła, że w końcu zaczął lepiej pojmować zależności działania tego zaklęcia. - Tak jak ostatnio, powiedz mi jeśli coś widzisz innego, niż w rzeczywistości. Powiedz, jak coś rozboli, jak poczujesz się gorzej. - wyjaśnił, przewracając kartkę w notesie i notując datę, godzinę, plus kilka słów o tym, że Adela przyszła e względnie pozytywnej kondycji. - Vigil somni. - rzucił zaklęcie, wykonując gest nadgarstkiem już w wyuczony sposób, półpętla i zerwanie. Migotliwy poblask w kolorze bladego seledynu charakteryzował powodzenie w rzuceniu zaklęcia. Obserwował zachowanie Honeycott, jak zareaguje, co ją spotka. Nie miał wpływu na to, co zobaczy, co było powodem do tego, by w przyszłości zastanawiać się nad rozwinięciem tego zaklęcia.
Sentymenty, przekomarzanki i inne zalety ich znajomości były oczywiście wspaniałe, ale okoliczności mimo wszystko raczej im nie sprzyjały, więc Adela zakończyła zżarty i przymilanie się do Ślizgona. Musieli się skupić na swoim zdecydowanie poważniejszym zadaniu, jakim była praca nad zaklęciem. Miała nadzieję, że obędzie się bez tragedii, ale skoro ćwiczył po ostatnim ze spoko skutkiem, to była dobrej myśli. Zaklęcie ją ugodziło i była w szoku, jak szybko zadziałało. Przed jej oczami stanął Zakazany Las, cała masa pięknych i rzadko spotykanych zwierząt i wszystko, co mogło ją zachwycić. Adela wpatrywała się w nadaną przez Lockiego wizję z nieskrywaną fascynacją, bo miała wrażenie, jakby wpadła w kolejne widziadła, ale tym razem przyjemne i sensowne, a nie spierdolone jak te wróżkowe wizje. Gdy wizja zniknęła i dziewczyna nie mogła dalej oglądać pięknej przyrody, poczuła nieskrywane rozczarowanie. Czy to znaczyło, że zamierzała podejść do tematu poważnie? Oczywiście, że nie. - Nie wiedziałam, że lubisz się przebierać w sukienki – powiedziała do Ślizgona ze śmiertelnie poważną miną, tak jakby chwilę wcześniej zobaczyła coś, czego ewidentnie widzieć nie powinna. Utrzymanie grobowej miny stało się nie lada wyzwaniem, ale to poświęcenie, na które Honeycottówna była gotowa.
Obserwował ją z uwagą, jej mimikę, spojrzenie zasnute lekką mgłą, wszystko wskazywało na to, że zaklęcie się powiodło. Szybko włączył stoper, by odliczyć ile trwała wizja, by mieć porównanie z pozostałymi eksperymentami, bo wciąż nie oszacował od czego zależy czas zaklęcia i jak go ewentualnie modyfikować. Zapisywał skrupulatnie w notesie to, z jakim zaangażowaniem rozglądała się gryfonka i jak jej twarz zmieniła wyraz, kiedy zaczęła się budzić spod wpływu zaklęcia. - Nie mów, że śnisz o mnie w sukience, bo zacznę się krępować. - odpowiedział z równie wielką powagą - Chyba, że chcesz mi coś powiedzieć? - podpuścił, właściwie nieświadom jej przypadłości i notując czas trwania zaklęcia- Opowiedz mi. Co czujesz, czy coś Cię boli. Czy korowy były wyraźne? Obraz zmienił się całkowicie, czy elementy snu pojawiły się tu, wewnątrz sali? Czy zdawałaś sobie sprawę z tego, że to przywidzenie? - zaczął wypytywać, rysując na szybko tabelkę w notesie, by wszystko skrupulatnie sobie zreferować. Kiedy ćwiczył zaklęcie na sobie, bywało różnie. Czasem cała przestrzeń wyglądała, jakby się gdzieś teleportował, a czasem jedynie elementy. Ostatnio, to właściwie nagminnie widział tylko ryby, dryfujące w powietrzu i to z taką częstotliwością, że powoli przestawał rozróżniać, czy ma przywidzenia, czy to jakieś echo zaklęcia, wciąż dzwoniące mu w głowie.
- Jaja se robię – zaśmiała się, by jednak moment później spoważnieć, bo przecież traktowała udział w eksperymencie z należytą dbałością – Nic mnie nie boli, bardzo dobrze się czuje, tylko jakbym się trochę zmęczyła. Widziałam Zakazany Las, dość realistycznie, ale z udziałem dużej ilości zwierząt i roślin, które niekoniecznie powinny tam być. Z tym że w tej wizji wyglądało to dość realistycznie… Adela wypowiadała się sensownie i szczegółowo, tak by dostarczyć Lockiemu jak najwięcej potrzebnych informacji. Ta staranność aż nie pasowała do jej zwyczajnego stylu wypowiedzi, można było więc dostrzec, że nie podchodzi do zadania na oślep i naprawdę chce pomóc Ślizgonowi. - Raczej nie widziałam sali, może poza pufą, na której siedziałam. Ale wizja była dość hmm… - urwała w poszukiwaniu odpowiedniego słowa -…Rzeczywista? W sensie niby wiedziałam, że to halucynacja, ale wszystko było bardzo wyraźne i zachwycające. Coś jak widziadła, ale bez tego wróżkowego spierdolenia. Szczerze powiedziawszy, Honeycottówna była pod wrażeniem uzyskanego przez Swansea efektu, nawet jeśli odrobinę przerażało ją jakie mogą być dalsze konsekwencje rozwijania tego czaru. Nie wiedziała jeszcze, jak będą wyglądały kolejne wizje, niemniej ta była całkiem satysfakcjonująca.
Zaklęciotwórstwo było fascynującą dziedziną magii, im więcej czasu poświęcał na czytanie książek traktujących o zachowaniu energii magicznej, tym częściej rozważał, czy by się tym nie zajmować, póki jeszcze żyje. Nigdy nie robił długofalowych planów, bo stan zdrowia wskazywał na to, że raczej emerytury nie dożyje, nawet pierwszego awansu być może wcale, więc po chuj się zastanawiać, co w życiu robić. Czerpał jednak wiele satysfakcji z udoskonalania zaklęcia, zwracał uwagę na książki w bibliotece inne, niż te, po które przychodził, łapał się na zaczytywaniu się w dopiskach, indeksach, w poszukiwaniu nowych materiałów do czytania. Zapisywał w tabelce wszystko, co opowiadała o swoim doświadczeniu, podkreślając szczególnie to, że widziała całkowitą zmianę otoczenia, a nie tylko elementy wizji sennej, dopisując, by zbadać, czy to zależne od siły zaklęcia, czy po prostu od tego jak kto miał bogate sny. - A daj spokój, samo wspomnienie daje mi ciary. - mruknął, zadowolony, ze w końcu smog z pyłu opadł. Przerzucił kilka kartek i wpatrzył się w nią, jakby próbował wywiercić jej wzrokiem dziurę w twarzy. W rzeczywistości sprawdzał, czy mimo, że mówi, że nie ma objawów związanych ze zmianą samopoczucia, czy nie czuje niespodziewanych bolączek, to nie ma objawów widocznych gołym okiem, typu wysypka, zmiana koloru skóry. - Wystaw język. - zakomunikował, pochylając się nieco. Ostatnio jak próbował zaklęcia na trzecioklasiście, to miał niebieski język. Swansea wciąż nie wiedział, czy to efekt zaklęcia, czy gówniarz żarł jakieś kolorowe cuksy, a oczywiście nie mógł zapytać, żeby się przypadkiem nie wydało, że testuje niesprawdzone zaklęcia na nieświadomych ofiarach.
Rzuć k6: 1,5 - masz jakąś dziwną dolegliwość, typu zielone uszy, niebieski język, kolorowe plamki po wewnętrznej stronie dłoni 2,3,4,6 - wszystko jest ok
Adela była raczej zbyt dużym trzpiotem, by poświęcać się tak subtelnej i wymagającej sztuce, jaką było zaklęciotwórstwo. Niemniej doskonale nadawała się na obiekt eksperymentów - nie miała oporów, niemal niczego się nie bała, a do tego potrafiła całkiem dyskretnie i bez zbędnego donosicielstwa, zadbać o ponowne przyprawienie uszu, jeśli przypadkiem odpadły pod wpływem jakiejś szalonej formuły. - Mam coś na ryju, że się tak gapisz? - zapytała bez ogródek, bo poziom lustrowania jej przez młodego mężczyznę, był co najmniej krępujący, nawet jeśli wynikał z bardzo dobrych pobudek. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że faktycznie dość mocno zbladła, a to nie był koniec negatywnych konsekwencji. Posłusznie wyciągnęła język (bo przecież absolutnie nie umiała odmawiać), który zamiast przybrania barwy błękitu, charakterystycznego dla rzeczonego trzecioklasisty, został przyozdobiony wzorem, który przypominał raczej skórę tygrysa, a nie ludzki język. - Soś ta mam? - wysepleniła, wciąż posłusznie trzymając język poza zębami.
Gapił się, prawda, ale gapić się musiał. Wszelkie, nawet najmniejsze zmiany, jakie mogły się pojawić, nawet na chwilę, były ważne i wymagające zanotowania. Byłoby dość nieroztropnym zacząć szerzej używać zaklęcia, które nie wiadomo, jakie właściwie ma efekty uboczne. I broń Merlinie nie wnikał w to, czy ludzie będą chodzić z niebieskimi językami - problem opierał się na tym, że jeśli Lockie, rzucając zaklęcie, ma konkretną intencję, a intencja ta, poza zaistnieniem, rozbija się też na inne efekty, znaczyło to ni mniej ni więcej tyle, że rzucał je źle. A tego jego ambicja znieść nie mogła. Skoro to miało być jego zaklęcie, chciał opracować sposób rzucania go perfekcyjnie, nawet, jeśli z natury perfekcjonistą nie był. - Nie, po prostu bardzo mi się podobasz. - odpowiedział ze śmiertelną powagą, pochylając się nieco. Na ostatnim obiekcie testowym przegapił, że wypadły mu rzęsy. Obawiał się, że jak Adeli wypadną rzęsy to mu urwie łeb i nasra do szyi. Zanotował w tabeli, że nie ma zmian w formie twarzy ani ciała, skóra lekko pobladła, podkreślając jednocześnie, by sprawdzić w podręczniku z uzdrawiania co może mieć wpływ na krążenie krwi w ciele w ramach praktyk zaklęć z pogranicza transmutacji. Kiedy jednak wystawiła język - nie mógł się powstrzymać i parsknął. - Przepraszam. - spróbował wrócić do powagi - Mam dobrą i złą wiadomość... - kiwnął, że może już go schować do buzi - Zła, Twój język zmienił kolor. - odsunął się lekko, na wypadek, gdyby chciała mu zapierdolić - A dobra, że wygląda jak tygrys w dżungli! - machnięciem różdżki przywołał jeden z pięknie wypolerowanych hełmów, ze zbroi stojącej nieopodal, by mógł on posłużyć Honeycottównie za lusterko.
Faktycznie, Adela urwałaby łeb Lockiemu, gdyby straciła rzęsy, na całe szczęście jego zaklęcie nie było na tyle zabójcze, by pozbawić jej resztek zewnętrznego uroku, więc rzęsy jako tako się trzymały, czego nie można było powiedzieć o samej Honeycottównie. Jej blada jak ściana twarz, po wyznaniu Lockiego nagle spąsowiała, choć sama dziewczyna nic nie powiedziała – po pierwsze zamurowało ją, po drugie to jakże bezpośrednie wyznanie zabrzmiało w jej uszach podejrzanie. Poważny ton głosu Swansea nie był dla niej żadną gwarancją, że faktycznie za słowami idzie jakakolwiek intencja, bo przecież dosłownie kilka minut wcześniej sama nabrała go w ten sposób. Nie zdążyła jednak nic odpowiedzieć, bo przegląd jej twarzy i ciała nagle się skończył, zaś Ślizgon wybuchł śmiechem, który ewidentnie nie zwiastował niczego dobrego. - Co się dzieje? – spytała poddenerwowana, co kumulując się z rumieńcem, wyglądało przekomicznie. Na całe szczęście, wieść o języku nie była jakaś szczególnie szokująca, a na informację o tym, że jej język nabrał tygrysiego wzoru, Adela wybuchła śmiechem, wiedząc, że to nic takiego i ktoś w tej budzie zasranej i tak naprawi jej w końcu ten jęzor. Jeszcze chwilę poprzeglądała się lusterku, z wyjątkową dbałością oglądając nowy język, ale nadeszła pora, by się stamtąd zwijać. Adela wciąż nie wiedziała, czy Swansea mówił poważnie z tym podobaniem, czy robił sobie z niej jaja, ale w sumie głupio było jej pytać. W międzyczasie zgarnęli też z Lockiem jakąś książkę należącą do profesor Blanc. Wypadało zwrócić ją właścicielce.
Rok szkolny się zaczął, zajęcia ruszyły pełną parą, a on z zadowoleniem stwierdził, że pierwszy dzień nie upłynął mu tak najgorzej. Wcześniej miał pewne obawy, bo ostatni raz jak tutaj był, wydawał mu się odległy. Jakby w zupełnie innym życiu. Wtedy, choć nie wszystkich w grupie lubił, to przynajmniej znał każdego już od kilku lat i wiedział czego mógł się spodziewać. Teraz? Większość była niedawno poznana. Sporo osób spotkał przynajmniej przelotnie na wakacjach, ale dalej nie wiedział co o nich właściwie myśleć. W tej perspektywie Trevor wydawał mu się osobą z którą zna się jak dwa łysek konie. Oczywiście dalekie to było od rzeczywistości, ale w natłoku pozytywnych myśli, niespecjalnie się tym przejmował. Spisali się na wizzengerze jakieś piętnaście minut wcześniej, a by nie rzucać się w oczy wszystkich, wybrali na miejsce spotkania zbrojownie. Już wchodząc po schodach trafili na siebie, przywitali się i wymienili jakieś pierwsze wnioski z zajęć. Dla Benjamina prawie same nudy, większość zajęć w jego terminarzu opierała się na tłumaczenia zasad bezpieczeństwa i tego czym właściwie zajmą się w nadchodzących miesiącach. Jak co roku. Planował nie pytać o to jak się Trevor bawił na imprezie, sam nie za bardzo ją pamiętał. Przygotował nawet eliksir pamięci zamiast iść na rozpoczęcie roku do wielkiej sali, ale nie pomógł mu on wcale. Nie wątpił w swoje umiejętności, także to z tym jego zanikiem pamięci musiało być coś poważnie nie tak. Nie chciał martwić Trevora i bez tego był jego wiecznym powodem do nerwów. - Chciałeś znaleźć tu coś konkretnego? - zapytał, jakby tym czymś konkretnym mógł być właśnie on. W zasadzie nie wiedział teraz jak ma się przy nim zachowywać, Trevor przed imprezą wyraźnie się zdystansował, a mimo to udało im się dogadać na kolejne spotkanie. Benjaminowi pewnie jeszcze sporo czasu zajmie zanim zrozumie takie zawiłości ich znajomości. Stanął przed Trevorem, wyraźnie tamując mu przejście do dalszych eksponatów. Co prawda nie był pachołem, którego nie dałoby się ominąć, ale na odosobnieniu czuł się w miarę pewnie by sobie na to pozwolić. W każdej chwili Trevor może zrobić krok w tył, prawda? - Plotki mówią, że od czasu do czasu dziwne rzeczy się tutaj dzieją, zbroje straszną... - uważał, że to brednie. Duchy co prawda latały po zamku, ale gdyby siedziały w zbrojach to na pewno ktoś zauważył ulatującą spod płytowych elementów poświatę. - Powinniśmy trzymać się blisko, tak na wszelki wypadek. - dokończył zdanie lekko ironicznym, zaczepnym tonem. To, że w historie o tym miejscu nie wierzył za galeon, nie oznacza, że nie mógł trochę pożonglować nimi na swoją korzyść.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Końcówka wakacji obfitowała w sporo zawiłości. Potrzebował wrócić do normalności, odkryć na nowo swoją rutynę, plan dnia, dać układowi nerwowemu trochę odpocząć i przede wszystkim uporządkować myśli. Tak jak co roku japa cieszyła mu się na widok długich korytarzy, lewitujących świec, chichoczących obrazów. Tym razem nie był już uczniem a rozpoczynał okres studencki. Pierwsze kilka godzin lekcji i już miał zadane dwa wypracowania na za tydzień, trzy rozdziały do rozpracowania, podtrzymanie przy życiu jakiegoś zielska w doniczce, zebranie uciekającego składnika i wplecenie w harmonogram dnia treningów z Cedem. Zanim miał dać się temu wszystkiemu pochłonąć umówił się jeszcze z Benjaminem, przeczuwając, że lada moment ich spotkania zostaną solidnie ograniczone przez nawał nauki. - Tak, mam tu coś ważnego do zobaczenia. - potwierdził z luźną jak dla siebie powagą. W tym roku musiał nabyć nowy mundurek szkolny bo wyrósł już ze wszystkiego, co jeszcze w zeszłym sezonie na niego pasowało. Korytarz był cichy i pusty, rycerskie zbroje stały nieruchomo pod ścianą, a padające na nie przez wielkie okiennice słońce przykuwało uwagę do kurzu i rdzy. O ironio, obrońcy Hogwartu a były w dosyć kiepskim stanie. Słaba chwała. Słysząc słowa Benajmina uniósł wysoko brwi w zaskoczeniu i nutą zaintrygowania. Nie zatrzymywał swojego kroku, uśmiech jaki pojawił się na jego twarzy jasno mówił, że nie planował się zatrzymywać. Ukradkiem wyciągnął rękę z kieszeni i chwycił swego rozmówcę za dolną końcówkę krukoniego krawata i przysunął go do siebie na odległość paru cali. - Co ty nie powiesz. - musnął jego usta w leciutkim pocałunku, pierwszym od dosyć długiego czasu, a wydawało się to wiecznością. Nie dałby rady zauważyć tu żadnego ducha skoro Benjamin szukał jego wzroku. - Planowałeś pochwalić się awansem w pracy czy czekałeś, aż krukońskie plotkary mi o tym doniosą? - zapytał, muskając jeszcze raz jego usta właśnie wtedy, gdy odpowiadał, więc niejako spijał odpowiedź z jego ust. Zaskakiwał nadzwyczajnym doinformowaniem, a wystarczyło nadstawić ucha w odpowiednim momencie rozmów w Wielkiej Sali. - Mam pytanie odnośnie imprezy. - powiedział dopiero wtedy kiedy odsunął się z powrotem na te pół metra, może trochę mniej. Planował przejść się po korytarzu leniwym krokiem i delektować ciszą, przestrzenią, samym Benjaminem. - Dlaczego podobało ci się gdy Ike mnie pocałował? Muszę w ogóle z nim o tym pogadać, o ile typ to pamięta. - zapytał bez ogródek ale nie wyglądał na zdenerwowanego czy rozczarowanego. W ostatnim miesiącu całował się głównie z Benjaminem - za mało! - ale wpadały po drodze pojedyncze pocałunki z innymi. Wypadałoby jakoś to uporządkować i ograniczyć tylko do Benjamina... gdyby ten w ogóle na to jakoś porządnie zaczął reagować.
Energiczna natura Trevora wychodziła na wierzch, szedł korytarzem ze zbrojami, patrząc po nich i po kurzu jaki na nich stał. Dla Bena nie miały one szczególnego znaczenia. Czyściło się je w ramach szlabanu, kilka takich miał kiedyś na koncie, ale przez wakacje i brak uczniów na nowo zarosły kurzem. Po porannym spotkaniu Holly był prawie pewien, że przez palenie, bardzo szybko ponownie trafi tutaj i wtedy będzie się przejmować tym ile właściwie mikrometrów brudu na nich narosło. Skupił całą swoją uwagę na Trevorze, tym jak przyciągnął go do siebie i jak rozmawiali, nie odsuwając się. Zdecydowanie za rzadko to robili w ostatnim czasie i miał wrażenie, że nadchodzące tygodnie mogą nie dać im możliwości na częstsze spotkania. Trevor miał grafik zawalony rzeczami na zajęcia, Ben pracą u Dearów. Nowe stanowisko to też nowe obowiązki, o czym zostało mu przypomniane, gdy Collins zaczął ten temat. - Planowałem. - odparł na jego zaczepkę o niedoinformowaniu. Benjamin nie wiedział jak właściwie miał teraz rozmawiać z Trevorem i nie sądził, by jego zmiany w pracy były szczególnie interesujące. Wciąż pracował w tym samym miejscu, tyle samo godzin, jedyne co się zmieniło to fakt, że zamiast sprzedawać fiolki to je przygotowuje. Przynajmniej tak przedstawiałby to Trevorowi gdyby planował się tłumaczyć. To jednak zabierało by czas. Zamiast tego sam zainicjował kilka dodatkowych pocałunków, już mniej subtelnych niż tylko delikatne muśnięcia ustami. Dalsza chęć rozmawiania w Trevorze niestety to przerwała. - Hm..? - jednocześnie był ciekawy co takiego wydarzyło się na imprezie, że Trevor musiał go o to zapytać i zesztywniały, że ten temat wyszedł praktycznie na samym początku ich spotkania. Patrzył dalej na Trevora brązowymi oczyma spokojnie, chcąc jego widokiem odgonić myśl, że zaraz usłyszy coś co całkowicie go zszokuje. Czuł, że nie musi oczekiwać najgorszego, bo skoro dalej tutaj stoją to znaczy, że nie zrobił nic złego. Oddychał spokojnie gdy Trevor zadawał pytanie, na szybko przyswajając nowe informacje. Swój wzrok skierował bardziej na jego usta, miał nadzieje, że to pozwoli nie znaleźć w nim reakcji poznawczych. Zwłaszcza, że w tej samej chwili Trevor odsunął się na krok, dając mu beznadziejnie dużo przestrzeni naokoło. Usłyszana scena całkowicie była do wytłumaczenia ogólnikami i przynajmniej to go trochę uspakajało. - Ike'a nigdy nie interesowali mężczyźni, on tak tylko dziwnie się bawi. Zwłaszcza po alkoholu. - zaczął, mówiąc nienaturalnie dużo i spokojnie jak na swoje standardy. Nie przemyślał tego, nie zauważył, więc kontynuował bezkrytycznie. - Miałem się tym przejąć? Przecież pisaliśmy, że na imprezie zachowujemy się jakby wszystko było po staremu. Tak wtedy bym się zachował. - pomyślał, ze to wytłumaczenie nie było najgorsze. Nie odbiegało w dodatku od prawdy. Po prostu nie opisywało jego reakcji w tamtej chwili. - Spotkałem dziś rano Holly. - zmienił temat na nieco bezpieczniejszy, nie dotyczący tamtego dnia i miał nadzieje, że tyle jak na razie wystarczy. - Co tak właściwie jej o nas powiedziałeś? - nie wnikał w szczegóły rozmowy, chciał by Trevor trochę więcej zaczął mówić.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Zbyt wiele działo się ostatnio w jego głowie aby potrafił skupić się na samym delektowaniu pocałunkami. Musiałyby być znacznie bardziej natarczywe aby miał zapomnieć o całym świecie. Bądź co bądź ich ostatnie rozmowy wychodziły dziwnie, coś szwankowało na płaszczyźnie porozumiewania się więc nic dziwnego, że wywlekał to na wierzch i próbował rozpracować. Przecież się znów nie pokłócą, czyż nie? To był jednak na tyle istotny problem więc nie mógł go zignorować. Musiał nauczyć się rozmawiać z Benjaminem i szukać w jego słowach ukrytych znaczeń. Kiepski był w domyślaniu się lecz nie pozostawało mu nic innego jak podjęcie prób. Nie chciał dopuścić do kolejnej sytuacji, że interpretacja wypowiedzi Bazory’ego będzie odbiegać od rzeczywistych intencji. To było deprawujące. - Ach, czyli na nietrzeźwo podrywa kogo popadnie?- pytał i domagał się odpowiedzi wszak z nich dwóch to Benjamin się z nim trzymał. Celowo zaliczał siebie do grona “kogo popadnie” wszak jego relacja z Ike opierała się raczej na powitaniu z drugiego końca sali. Wolał rozwikłać te kwestię najpierw z Benjaminem bo nie ukrywał, trochę mu to namieszało w głowie. - Mhm. Ja bym olał ustalenia i się oburzył choćby w żartach a ty wpatrywałeś się w Ike jakbyś chciał go dopingować. - oczywiście nie było to dokładnie tak, jak to opisał jednak nie ma co zaprzeczać, również był pijany i kilka faktów mogło mu się nieco zmieszać w kwestii umiejscowienia czasowego. Schował ręce do kieszeni i spacerował lekkim krokiem wzdłuż zbroi, raz na jakiś czas podnosząc którejś przyłbicę. Zajmował ręce myśląc nad ich poziomem zażyłości. Chciał więcej lecz póki co to wciąż było nieosiągalne. - Holly jest teraz prefektem to pewnie nietrudno ją spotkać. - pochwalił przyjaciółkę choć zapewne cała szkoła już wiedziała, że krótkowłosa piękność z Gryffindoru otrzymała wyróżnienie. Zatrzymał się przy jednej ze zbroi i odwrócił przodem do Benjamina aby też sprawdzić na ile odpowiada mu ta narzucana przestrzeń. - Hmm… prawdę. - musiał sobie przypomnieć tę rozmowę sprzed dwóch tygodni przeprowadzoną w środku nocy, gdy szczękał zębami. - Motasz mi w głowie i mi się to podoba… tak w drastycznym skrócie. A co, znów chciała wydrapać ci oczy?- popatrzył na niego czy widział może na twarzy lub rękach jakieś drobne zaróżowione miejsca mogące świadczyć o zaleczeniu obrażeń. Oczywiście nie podejrzewał Holly o taką agresję… choć w sumie… nie pamiętał czy prostował z nią fakt, że z Benjaminem znów rozmawia, nawet się pogodzili i dalej próbują odnaleźć do siebie drogę. Choć próbował to nie pamiętał czy jej o tym wspomniał. Jedno jest pewne, na początku imprezy niemal skoczyła mu do gardła chcąc go opierdzielić za zostawienie Trevora w trybie “dzień po pełni” w środku lasu, bez informacji gdzie ten się dokładnie znajduje po nieudanej teleportacji. Zapewne zapomniał też wspomnieć, że wracał do domu dobre trzy godziny po nocach i w deszczu, a potem przeleżał cztery dni pojony przez ciocię Cassi eliksirem pieprzowym.
Z tego co wiedział o Ike'u i jego podbojach wynikało, że nie podrywał kogo popadnie. Śligon był łowcą, szukał wrażeń, przez co często najciekawsza, najtrudniejsza zdobycz zostawała upolowana, a nie ta pierwsza pod ręką. Gospodarz imprezy? Brzmi jak idealna "ofiara". Fakt, dalej nie rozumiał czemu w zasadzie Skylight miałby chcieć gospodarza, a nie gospodynie, ale tego bez problemu mógł dowiedzieć się już w domu. - W zasadzie tak. - skrócił całą swoją wiedzę o Ike'u do jednego zdania, nie chcąc za bardzo rozdrabniać się nad nim. Skoro Trevor zajął się oglądaniem zbroi, Benjamin również do niego dołączył, przyglądając się metalowym eksponatom niezbyt uważnie. Skoro mógł na nich zawiesić uwagę i, w najgorszym razie, swoją dezorientacje zrzucić na nie, postanowił z tego skorzystać. Nie były tak przyjemnym widokiem jak Trevor mógłby być, przez co zerkał na niego od czasu do czasu. Zwłaszcza, gdy on wypowiadał kolejne słowa w jego stronę. - Kolejnym razem będę bardziej zaborczy. - uśmiechnął się do niego nieco szelmowsko. Mógł tak powiedzieć, bo kolejna taka okazja mogła się jeszcze długo nie wydarzyć i do tego czasu wszyscy mogło ulec zmianie. Przecież na początku wakacji nie spodziewał się, że będzie kręcił z kolegą z dormitorium. Nawet teraz jeszcze oswajał się z myślą, że to się dzieje. Taka myśl wywołała w nim nawet lekki uśmiech. Wszystko się zmieniało, ale to wydawało się być lepszą sprawą niż jeszcze niedawno się spodziewał. - Nie, chwilę rozmawialiśmy między zajęciami. - nawet jeśli wydłubałaby mu oboje oczu to nie zamierzał mieszać się w przyjaźń między Trevorem, a nią. Była ona dla młodszego krukona ważna, nie z każdym zdecydował by się zamieszkać. Benjamin spodziewał się, że choćby nie lubił jej do szpiku kości, jeśli planował dalej spotykać się z Trevorem, będzie musiał ją akceptować. Pewne powiedziałby coś ogólnikowego jeszcze na temat rozmowy z Holly, ale w tym momencie jedna ze zbroi przechyliła się w jego stronę, wpadła na niego, po czym rozsypała na niemal wszystkie możliwe kawałki. Przedramionami odruchowo osłonił twarz, plecy lekko przygarbił, przez co trochę lepiej mógł znieść uderzenie kawałków. Stał obsypany kurzem i metalem od stóp po głowę, na szczycie której znalazł się teraz fragment naramiennika. Po pomieszczeniu rozeszła się kaskada dźwięków upadających elementów, a on był wśród nich oszołomiony. W uszach mu rezonowało, ale to by była jedyna przykra konsekwencja zdarzenie. Poza koniecznością złożenia zbroi w całość, rzecz jasna. Upadająca zbroja nie była najdziwniejszym co mu się wydarzyło. W uszach rozległy mu się dziwne płacze i krzyki, które nie ustały wraz z ostatnim dźwiękiem upadającej zbroi. Nie były przyjemne, ale dało się je znieść na tyle, że po paru minutach był w stanie jasno myśleć. - Kurwa... To by było na tyle z wolnego popołudnia. - powiedział do Trevora. Nie był zadowolony z tego, że chociaż jedno ich spotkanie, przez niego, nie mogło wyglądać jak normalnych ludzi.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Niełatwo było przywyknąć do zdawkowych odpowiedzi Benjamina. Raz potrafił odezwać się treściwe i wyczerpująco aby w kolejnej minucie nabierać wody w usta. Musi zacząć mu się bacznie przyglądać w których momentach to się dzieje. Może porusza wówczas jakiś niekomfortowy dla niego temat i nie ma o tym pojęcia? - Trzymam za słowo.- w sumie nie pamiętał czy kiedykolwiek ktoś był względem niego zaborczy. Nie potrafił odnaleźć w pamięci nawet jednego takiego wspomnienia gdzie ktoś rościł sobie prawa do jego pełnej uwagi. Trevor lubił przyjaźnić się z wszystkimi ale odnalezienie czegoś więcej sprawiało mu trudność. Spoglądał na Benjamina, który udawał, że zbroje go interesują. Czyżby szukał w złym miejscu i okazywało się, że to nie dziewczyny potrzebował a chłopaka? Ta myśl wciąż dziwnie brzmiała w jego głowie. Nie wiedział kiedy się oswoi z taką możliwością. Póki co robił to, co Holly zalecała - kosztował, próbował, sprawdzał bo jeśli nie teraz to kiedy? Przy Benjaminie zatrzymał się na dłużej i nie zapowiadało się aby jego zainteresowanie uciekło. Nie było łatwo do siebie dotrzeć ale wciąż chciał… próbować. Gotów był męczyć go dalszą ilością pytań a nawet rozważać czy może zainteresowanie Benjamina uległo redukcji po ich nieudanym porozumieniu w knajpie… nie miał jednak na to sposobności. Obaj zamarli na moment gdy zbroja utraciła swoje oparcie. Podczas gdy Benjamin zasłonił się przedramionami to Trevor - przyszły auror - wyciągnął rękę aby zahamować kończyną kawałki metalu i oszczędzić Benjaminowi siniaków. Nie wpadł na pomysł zrobienia kroku w tył. Rozległ się donośny huk jeżący włosy na karku, gdy metalowe części zbroi z impetem uderzyły w kamienną posadzkę. Przeszedł go zimny dreszcz gdy nie zauważył kilka sekund później spadającej broni drzewcowej. Wstrzymał gwałtownie oddech gdy ostry kraniec halabardy przebił się mu się przez ramię na wylot. Ból był tak nagły, że wybałuszył oczy i przeklął w nieprzyzwoity sposób. Z tego co orientował się to halabarda miała niecałe dwa metry długości. Gapił się oniemiały na wystający z jednej strony ramienia zakrwawiony i ząbkowany grot, a z drugiej całe półtora metra halabardy. Bolało jak diabli! Lekko się zatoczył ale odzyskał równowagę. - Jeśli to jest tępa halabarda to nie chcę wiedzieć jak wygląda ostra. - odezwał się na wydechu. Chyba nie zdawał sobie sprawy jak bardzo go boli… z drugiej strony to był pikuś przy bólu towarzyszącym przy przemianie. Położył wolną i zdrową dłoń na ramieniu Benjamina, aby zwrócić jego uwagę. Skoro odzywał się i marudził na nieudane popołudnie to znaczy, że nic mu nie dolega… na szczęście! Potrzebował kogoś trzeźwego. - Jesteś cały? Uff. To dobrze bo chyba muszę iść do pielęgniarki. - odezwał się z zawahaniem i syknął ze świstem wciągając przez zaciśnięte zęby haust powietrza. Układ nerwowy wyszedł ze wstrząsu i gwałtownie wysłał do jego mózgu impulsy bólu. W końcu dostrzegł krew przesiąkającą przez szkolny szary sweter i kapiącą mu na buty. Przytrzymał swój łokieć bo jednak dwumetrowa halabarda była dosyć ciężka i napierała na przedziurawione ramię. Sam, lub z pomocą Benjamina powoli odsunął się spośród rozrzuconej na ziemi zbroi i usiadł na ziemi, razem z halabardą. Przy tym ruchu krew odpłynęła mu z twarzy. Po cholerę tu przyszli… - Nie panikuj mi tu teraz, pełnia jest dwukrotnie gorsza. - wydusił z siebie choć nie wiedział czy Krukon jest przerażony, czy zachował zimną krew bo nie miał czasu przyjrzeć się jego twarzy. Gapił się odrętwiały na wystający element grotu. Ręka mu drżała, mięśnie protestowały przeciwko tak staremu, brudnemu ciału obcemu. Krew teraz przesiąkała i na jego spodnie, podłodze też się obrywało czerwonymi plamami. Nie słyszał co Benjamin mówił bo krew tak mocno szumiała w uszach a oddech maltretował płuca. Wszystko w nim huczało więc uznał, że dobrze będzie się odzywać to może nie zemdleje i odzyska trochę trzeźwości umysłu. - Do jasnej avady, zobacz rękojeść. Dasz radę przeciąć żelazo?- o ile się nie mylił to halabardy były wykonywane z tego towarzywa… niby miały dużo elementów drzewcowych ale ta była na tyle ozdobna, że te żelazo przeplatało się na dużej ilości rękojeści. Nie planował przemieszczać się z tym czymś w ramieniu. Zamrugał aby odepchnąć silną potrzebę zaśnięcia. Dobrze, że siedział bo zaczęło mu się kręcić w głowie. Był dosyć wcięty lecz jeśli ktoś dobrze go zna to pewnie będzie się spodziewać, że lada moment zacznie rzucać z nerwów żartami.