Hogwarcka zbrojownia to nic innego, jak długi, ciemny korytarz pełen przeróżnych zbroi stojących po obu stronach ścian. Jak wiadomo, część z nich dzielnie broniła zamku podczas ostatniej bitwy o Hogwart. Dziś to pomieszczenie jest raczej rzadko odwiedzane.
Uwaga. W tym temacie obowiązuje rzut kością tylko podczas pierwszej wizyty, która nie jest szlabanem.
Spoiler:
1, 2 - cokolwiek tu robisz nagle znienacka przed Twoim nosem z ogromnym hukiem ląduje zbroja płytowa. Rozsypała się na kilkadziesiąt części i mało tego, z przyłbicy rozlega się niemalże ogłuszający płacz. Wwierca się w uszy i nie pozwala się skoncentrować. W środku nic nie ma, może to czar? Czemu tylko nie działa na niego zaklęcie kończące? Przeraźliwy płacz będzie trwać dopóty dopóki ktoś nie ułoży zbroi w całość i nie odstawi jej na miejsce (a nawet z pomocą zaklęć potrwa to dobrą godzinę). Po wykonaniu tego zadania zbroja klepie Cię serdecznie po ramieniu i wsuwa Ci do ręki fiolkę eliksiru otwartych zmysłów (2/2 porcji). Zgłoś się po to w odpowiednim temacie.
3, 4 - chyba to nie jest Twój szczęśliwy dzień. Nie zauważasz jak w pewnym momencie spada na Ciebie zardzewiała i zakurzona zbroja rycerza. Masz okazuję odczuć wdzięczność, że halabarda jest stara i tępa, bo inaczej mogło się skończyć to śmiercią na miejscu. Ostrze halabardy wbija się w Twoją dowolną kończynę i rani ją bardzo głęboko. Potrzebujesz natychmiastowej pomocy. Do wyboru: ostrożne usunięcie ciała obcego z Twojej kończyny, oczyszczenie jej eliksirem oraz od razu podaniem eliksiru wiggenowego (bądź to samo ale z zaklęciami uzdrawiania) albo błyskawiczne udanie się do skrzydła szpitalnego po pomoc. Jeśli wyciągniesz halabardę ze swojej kończyny zaczynasz bardzo obficie krwawić i po dwóch postach nieustannego krwawienia tracisz przytomność. Potrzebujesz pilnej pomocy jeśli nie chcesz mieć powikłań po tym nieszczęsnym spotkaniu...
5, 6 - wędrujesz sobie po pomieszczeniu i nagle gdzieś w kącie znajdujesz egzemplarz księgi. Sęk w tym, że w środku są same puste kartki, brakuje tytułu, ale za to jest ona podpisana "Własność Nory Blanc". Jeśli zwrócisz nauczycielowi (listem) księgę, w ramach nagrody za odnalezienie cennego dla niego przedmiotu nagrodzi Cię 15 punktami dla Twojego domu. Gratulacje! Zgłoś się po nie w tym temacie.
Autor
Wiadomość
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Otaksował ją spojrzeniem od głowy po stopy i parsknął lekko rozbawiony, a może nawet trochę ukontentowany jej odpowiedzią, co ciężko było stwierdzić po jego mimice, która zwykle zachowana była w tym samym, wiecznie sardonicznym wyrazie. Niemniej, dopiero słowa rozjaśniły co chciał przekazać tym pozornie nic nieznaczącym gestem. — W takim razie ty też masz w sobie więcej z wikinga niż ci się wydaje. Żony wikingów, jako jedne z nielicznych kobiet dopuszczane były do walk ramię w ramię z mężczyznami. A wyrocznie wikingów miały wręcz wyższe poważanie od mężczyzn. Czego jednak nie można było powiedzieć o kobietach przygarniętych do wiosek przez rozboje. One miały zdecydowanie gorszy los od kapłanek, przyuczanych na jasnowidzki. Żona wikinga zaś, choć była nietykalna dla innych mężczyzn, przez męża mogła, ale nie musiała, być traktowana jak własność. O tym jednak nie wspomniał. Znacznie bardziej skoncentrowany na wyobrażeniu jej sobie w strojach dawnych wikińskich wojowniczek. — Ach. Musiałabyś poznać moją siostrę. Prawdziwy okaz orka. Nieprawda. Przypominała mu matkę. Piękną, o wielu talentach. Łatwiej jednak było ją demonizować w swoim wyobrażeniu, przez co łatwiej… znieść było inne aspekty jej istnienia. Uśmiechnął się kątem ust na wzmiankę o doborze partnerów. — W takim razie cieszmy się, że podczas łączenia kulturowego nie ma podobnych dylematów, prawda? – zaczepne słowa miały skoncentrowac rozmowę w znacznie większym stopniu na zacieśnianiu więzów. islandia i Niemcy. Islandia i Islandia… cóż. Po co miał ryzykować związanie się z daleką kuzynką, skoro Niemki dorównywały, jeśli nie przewyższały, islandki urodą? Nie mógł nie zauważyć drgnienia jej ciała i jednoznacznej zmiany pozycji, w której objęla się ramionami. Coś, czego nie potrafił zrozumieć, że hogwartczykom moze być tu zimno. On wiecznie snuł się po szkole, mając wrażenie, że zaraz się ugotuje. Jednak lodowe ściany szkoły w Stavefjord przyzwyczaiły go do zupełnie innych temperatur. Gdyby miał pod ręką jakieś wierzchnie odzienie, którym móglby się z nią podzielić, może nawet by to rozważył. Tymczasem, zainspirowany jej reakcją na temperaturę, dla kontrastu podwinął wyżej rękawy koszuli, odpinając kolejny guzik pod luźno zarzuconym krawatem. — Odprowadzę cię – zasugerował, uznając, że bez sensu stać w jednym miejscu, a skoro i tak nie wiedział jeszcze w jakim kierunku zmierzał, równie dobrze mógł to być jej Pokój Wspólny. Może i tak powinien wysłać sowę do ojca.
Cudownie, że go to bawiło! Jej samej uśmiech nie schodził z twarzy, jakby również była rozbawiona tym, o czym mówiła. Jednak wierzyła w to. Widziała siebie w zbroi, chociaż nie była ona do końca praktyczna... Z mieczem przewyższającym jej osobę. Dobra była to komiczna wizja, bo raczej z toporem nigdy jej nie zobaczymy, a strój godny żony wikinga byłby dobrym scenicznym przebraniem. Futra i skóra, tak, w tym mogłoby być jej do twarzy. Uniosła rękę i nabiła mięsień. Coś zdecydowanie napięło się pod białą koszulą jej szkolnego uniformu. Nie była słabeuszem, którego mocniejszy powiew wiatru może rzucić na kolana.-To co, zmierzymy się kiedyś i zobaczymy, kto stałby po wygranej stronie?-Spytała, lekko przekrzywiając głowę, ciekawa, czy chwyci ten haczyk, który zarzuciła. Tak, była to oferta kolejnego spotkania... Ciekawego. Gdyby była żoną wikinga, czysto hipotetycznie... Czy zgodziłaby się na zostanie jego własnością? Jej niezależność sięgała chyba kilku żeńskich pokoleń wstecz. I chociaż jej matka była słaba, ofiarowała swojej córce podwójne siły, swoje i te, które posiadała z chwilą przyjścia na świat. Raczej nie pozwoliłaby się zdominować, chociaż i to byłoby interesujące doświadczenie. Czy nie zależne jest to od drugiej persony? -Podobno rodziny się nie wybiera, ale jakieś cechy powinniście mieć wspólnego.Nie wierzyła w to. Sama nie posiadała żadnego rodzeństwa, więc nie posiadała żadnego oparcia. To była zwykła zaczepka, chociaż naprawdę trudno wyobrazić sobie jego siostrę jako kogoś, kto mógłby urodą (może charakterem?) przypominać orka. Uśmiechnęła się w odpowiedzi, jakby to wystarczyło, aby poznał jej stanowisko w tej sytuacji. Zdecydowanie nie miała nic przeciwko zaciśnięciu więzi z jego osobą. Nawet jeżeli miałaby to być krótka, ale owocna znajomość. Nic nie poradzi na to, że nienawidziła zimy. Była stworzona do ciepłych klimatów, do słońca, które ogrzewa cały dzień jej nagą skórę. Do tej pory jest zdania, że była najbardziej efektywna, kiedy nie można było oddychać powietrzem, tak dusznym i ciężkim. W temperaturze bliskiej pięćdziesięciu stopni... Każdy miał swoje preferencje. A marznięcie w tym ciemnym i zapomnianym przez ludzi miejscu nie było spełnieniem jej marzeń. Kiedy zobaczyła jak ostentacyjnie, rozpiął guzik i podwinął rękawy, jej brwi powędrowały naprawdę wysoko. -Jestem pełna podziwi, że nie marzniesz jak ja. Winą obarczam moje odzienie, a nie nieprzystosowanie do pogodowych szkolnych warunków.-Coś w tym było, nie miała na sobie spodni, które w pełni zakryłyby jej nagie nogi. Spódniczka i skarpetki do połowy łydki... To raczej żadna ochrona, ale tak jak było jej wcześniej gorąco, tak teraz ponownie przemyślałaby dobór garderoby. -A wiesz, dokąd zmierzam?-Jednak ruszyła w bliżej nieokreślonym sobie kierunku, tam, gdzie nogi poniosą. Nie miała konkretnego planu na resztę dnia. Może kolejna wycieczka po szkole? Jest to o wiele ciekawsze od biblioteki, w której powinna dzisiaj się znajdować.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
— Korzenie — podsunął, bo to na pewno mieli wspólne. Uśmiechnął się przy tym enigmatycznie, zaledwie kątem ust i zwyczajnie ruszył przed siebie, nie kontynuując tego tematu. Założył, że dziewczyna chce wrócić do dormitorium, ale kiedy zauważyła, że nie wie, w jakim kierunku zmierza, musiał przyznać jej rację. Zatrzymał się, chowając ręce do kieszeni spodni, dając jej czas na zdecydowanie czy chciała, czy nie, żeby jej towarzyszył w niewiadomym kierunku. W głowie dalej pozostawało mu wspomnienie dziewczyny prężącej mięśnie, jakby chciała mu udowodnić swoją siłę. Zaśmiał się w duchu, otwarcie rzucając ni to z lekceważeniem, ni rozbawieniem. — W takim razie proponuję już teraz podjąć się szczególnych treningów. Wydawał się naprawdę zainteresowany tym, co tak naprawdę dziewczyna chciała osiągnąć stawiając mu podobne wyzwanie. Chociaż w Hogwarcie nie uprawiał już tak aktywnie Quidditcha, a jedyne co mu pozostało to długie przebieżki po błoniach (które wolałby wykonywac w lesie), dalej jego postura znacząco wykraczała ponad przeciętnie rozbudowanego ucznia. Może dlatego, że w istocie był starszy niż powinien być jak na ucznia drugiego roku studiów i znacznie bardziej przystosowany do survivalowych warunków niż Hogwartczycy. — Stavefjord jest w całości pokryte lodem — zagadnął, wyjaśniając tym samym dlaczego nie było mu zimno — a Islandia skuta lodem i zaprawiona wulkanicznym ogniem. Podejrzewam, że tam… niejeden mógłby proponować ci skuteczne sposoby rozgrzania. Parsknął trochę w duchu, bo nie był pewien czy wytrzymałaby w jego szkole pięć minut. Może okryta grubym, sobolim futrem. Czemu sobolim? Wydawało się piękne i miękkie i twarzowe dla kobiet o jej rysach. — Tam gdzie ja — odpowiedział jej w końcu na zadane pytanie, bo jeśli nie zmierzała donikąd, dokładnie tam szedł on.
zt
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Pałętał się po korytarzach w poszukiwaniu weny i inspiracji. Zatopiony we własnych rozmyślaniach, nawet nie zauważył, jak trafił do szkolnej zbrojowni. Bardzo dobrze znał historię stojących tutaj, pustych w środku żołnierzy. Był ciekaw, czy sam potrafiłby zwołać je do walki, gdyby naszła taka potrzeba. Zapewne było na to jeszcze za wcześnie, ale jego wiedza z transmutacji szybko się rozszerzała ze względu na pracę nad eliksirem, jaką z Lucasem wykonywali. Rozmyślania na ten temat przerwał mu ogromny huk, a tuż przed ślizgonem spadła na kamienną posadzkę zbroja płytowa, która w wyniku uderzenia rozsypała się na drobne kawałeczki. -Nosz sklątka by to jebała. - Zaklął pod nosem, a gdy dodatkowo usłyszał przeraźliwy płacz już wiedział, że nie czeka go nic dobrego. Wyciągnął różdżkę i zaczął rozmyślać, jak by tutaj naprawić szkody i pozbyć się tego okropnego dźwięku.
Wchodząc na czwarte piętro, by dostać się do biblioteki, stanęła jak wryta, słysząc z pobliskiej sali wielki huk i następujący po nim głośny płacz. Zamrugała dziko, zastanawiając się, czy nie powinna zawołać nauczyciela, jednak ciekawość i uczucie troski zwyciężyło i podbiegła do drzwi, jak się okazało, zbrojowni. Wchodząc do środka, została powitana jeszcze głośniejszym płaczem, który odbijał się od ścian pomieszczenia. Przyłożyła palce do uszu i ruszyła w kierunku źródła dźwięku, mijając przeróżne zbroje i mając wrażenie, że te ją obserwują. Gdy jej oczom ukazała się rozsypana na drobny mak zbroja i znany jej @Maximilian Felix Solberg przewróciła oczami i podchodząc bliżej, pacnęła go w ramię. -Coś ty zrobił tej biednej zbroi, brutalu! Po jej twarzy było widać, że nie mówi do końca poważnie i nawet schyliła się, by podnieść leżącą przy jej nogach rękę gdy...tuż za jej plecami z wielkim hukiem rozsypała się kolejna zbroja. -BAHANKOWY ODBYT! Rzuciła z wielkim przerażeniem, wskakując na Maxa i obejmując go szczelnie rękami i nogami.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Próbował zaklęciem poskładać zbroję, ale szło to jakoś wyjątkowo topornie. Delikwent musiał mieć nałożony na siebie czar, który utrudniał życie każdemu, kto chciał mu pomóc. Właśnie miał do korpusu dołączyć rękawicę, gdy usłyszał za sobą znajomy głosik. -TO NIE JA! - Krzyknął, by przedrzeć się przez ten jazgot. Co chwilę musiał posiłkować się Levatur Dolor, by nie umrzeć z powodu migreny wywołanej tym płaczem. -Wszedłem i prawie mi to na łeb spadło, a potem zaczęło się DRZEĆ! - Był co prawda lekko poirytowany, ale naprawdę próbował zachować spokój. Już miał pytać, co sprowadza puchonkę w te okolice, gdy usłyszał huk i jej przekleństwo. -Nosz bazyliszek by to jebał. - Westchnął nieco bardziej pod nosem, bo teraz nie dość że mieli dwie zbroje do złożenia, to jeszcze ten jazgot stał się osiem razy bardziej wkurzający. -Jedyna metoda to zaklęcia, ale i tak idzie chujowo. - Zaoszczędził Mae czasu i od razu podpowiedział, jak zabrać się za ten bajzel.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
The author of this message was banned from the forum - See the message
Maelynn Breeden
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Bardzo często nosi ze sobą pluszowego lisa o imieniu "Malia", miewa napady lękowe i ataki paniki
Puściła Maxa i cofnęła się, kopiąc piętą naramiennik i czerwieniąc się jak burak. Wrzask obydwu zbroi bezlitośnie uderzał w jej bębenki uszne, wywołując ból głowy i uszu. Wyciągnęła różdżkę i machnęła na hełm. -Finite! Zaklęcie uderzyło w hełm, ale ten wciąż tak samo głośno płakał. Jęknęła głośno z zawodem i bólem wymalowanym na twarzy. Zerknęła na Maxa i ponownie na zbroję. Skoro tylko zaklęcia, to dlaczego rzucone przed chwilą nie zadziałało? Podrapała się po głowie końcem różdżki, myśląc gorączkowo. A może... -Silencio! Ponowny brak efektu zakończył się kopnięciem w płytową rękawicę, czego momentalnie pożałowała. Bolący duży palec wygrał z bólem głowy i przeszył jej całą stopę. Usiadła pojękując i złapała swoją stopę, jakby to miało coś jej pomóc. Pobujała się nieco do przodu i tyłu, dołączając się do płaczu, całe szczęście o wiele ciszej niż zbroje. Cała rozdygotana i z oczami pełnymi łez przy pomocy różdżki zebrała zbroję w jedno miejsce i poczęła ją stawiać na stanowisku, zaczynając od pancernych butów.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Podtrzymał dziewczynę, dopóki nie postanowiła uwolnić się z jego objęć. Nie dziwił się, że hałas przestraszył dziewczynę, chociaż on sam obecnie najchętniej by coś rozkurwił. Mimo to zachowywał względny spokój, próbując naprawić zaistniałe szkody. -Niestety nie działa. - Powiedział zrezygnowany widząc, jak Mae próbuje uciszyć jakoś te wszystkie hałasy. -Wydaje mi się, że jedynym sposobem jest poskładanie ich do kupy i mam ogromną nadzieję, że to pomoże. - Wkurzyłby się chyba jeszcze bardziej, gdyby męczył się na darmo. Nie przyszedł do zamku po to, żeby pomagać kadrze walczyć z chochlikami czy naprawiać zepsute elementy dekoracji. Ten rok rozpoczynał się jak jakiś mało śmieszny żart i Max nie zamierzał tego ukrywać. Już miał okazję wykrzyczeć swoją frustrację jakiemuś przemądrzałemu prefektowi. -Wszystko w porządku? - Zapytał widząc, jak dziewczyna uderza się w palec i siada w kącie łkając. -Mogę uśmierzyć ten ból. - Zaproponował, wyciągając różdżkę, jednak nie mając zamiaru rzucać zaklęcia nim dziewczyna nie wyrazi zgody.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
The author of this message was banned from the forum - See the message
Maelynn Breeden
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Bardzo często nosi ze sobą pluszowego lisa o imieniu "Malia", miewa napady lękowe i ataki paniki
Spojrzała na Maxa, gdy ten zaoferował pomoc z palcem. Pokiwała głową, zgadzając się na jego interwencję, zbyt zajęta robieniem podkówki z ust, by odpowiedzieć słowami. Wróciła wzrokiem do stawianej zbroi, która po paru minutach oprócz butów posiadała też podudzie. Zbroja przesuwała się i łączyła ze sobą bardzo powoli, niczym mucha w smole. Osoba, która tak zmodyfikowała zbroję musiała kogoś bardzo, a to bardzo nie lubić, by mieć na tyle determinacji i złości w sobie, by stworzyć coś takiego. Kilka minut później zauważyła, że płacz nieco zelżał...albo to ona częściowo już ogłuchła od tego hałasu. Poczuła płyn wydobywający się z uszu, którym całe szczęście nie była krew. Oddychając bardzo ciężko, biorąc głębokie wdechy i wydechy, starała się zapewnić sobie na tyle skupienia, by zbroja ponownie nie rozleciała się na ziemię przy zbyt silnym szarpnięciu lub ruchu ręką za bardzo w bok. Zerknęła jak idzie jej towarzyszowi w niedoli, mając częściowo nieobecną minę, ponieważ jej myśli były skupione nad pytaniem, czy przypadkiem nie jest przeklęta, skoro ciągle spotykają ją takie rzeczy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Prostym zaklęciem pomógł Mae z jej palcem. -Lepiej? - Zapytał, by upewnić się, że nie zjebał sprawy, a gdy dziewczyna uznała, że nie umiera, ponownie zabrał się za składanie zbroi. Wszystko, byle tylko ten przeraźliwy płacz w końcu ustąpił. Kawałek po kawałku, pusty w środku rycerz nabierał kształtu. Korpus miał już obydwie ręce, wraz z dłońmi oraz jedną nogę. -Widziałaś gdzieś hełm? Mój pacjent chyba w tym zamieszaniu stracił głowę. - Zapytał puchonki, bo nigdzie nie mógł zlokalizować dość ważnego elementu całej tej układanki. On również zauważył, że dźwięki jakby nieco przycichły. Pozwolił sobie ponownie rzucić Levatus Dolor na własne, obolałe skronie nim przystąpił do dalszej pracy. Nie spodziewał się, że poskładanie puzzli ze zbroi będzie takie czasochłonne i męczące.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
The author of this message was banned from the forum - See the message
Maelynn Breeden
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Bardzo często nosi ze sobą pluszowego lisa o imieniu "Malia", miewa napady lękowe i ataki paniki
Uczucie ukojenia i zanik bólu palca nieco rozluźnił Mae i pozwolił jej na bardziej precyzyjne działanie. Wrzask obydwu zbroi wciąż niszczył jej bębenki uszny i był bardzo bolesny, ale z zaciśniętymi zębami starała się wytrzymać. Musiała dać radę, nie mogła teraz się załamać ani uciec z płaczem. Czuła się w obowiązku naprawić zbroję, nawet jeśli był to jakiś okrutny żart i powinna z tym pójść do nauczyciela. -Idź na źródłem krzyku to go znajdziesz. Odpowiedziała, przeciągle przy tym wzdychając, patrząc na hełm swojej zbroi, który odesłała jak najdalej od siebie. Uniesiona przyłbica i wydostający się z pustej pokrywy płacz dopełnił przekonanie Maelynn o nieprzydatności średniowiecznych środków ochronnych. Przeniosła wzrok na odtwarzaną zbroję, niemalże całkowicie złożoną. Zmusiła się na dokończenie składania w ciszy, oczywiście we własnym zakresie. Utwierdziwszy hełm, na zbroi płacz ustał, co zostało powitane przez westchnięcie ulgi. Przeniosła wzrok na Maxa, krzywiąc się na odczuwalne w uszach dzwonienie i szum.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Każde z nich prawdopodobnie wolało być teraz gdziekolwiek indziej. Max miał zdecydowanie lepsze plany na popołudnie, a siedział tu już z dobrą godzinę. Sam dziwił się, że jeszcze nie rozpadł się od tych wrzasków. -No tak, dzięki. - Powiedział, po czym korzystając z rady puchonki zaczął lokalizować źródło bólu i cierpienia. W końcu zobaczył to, czego szukał. Niesiony przyzwyczajeniami z ostatniego miesiąca, podszedł do hełmu i delikatnie otworzył przyłbicę, by sprawdzić, czy w środku nie czai się jakieś żyjątko. Na szczęście zbroja była pusta i mógł bezpiecznie, acz powoli, przymocować ją na swoje miejsce. -Jak dobrze, że chochliki postanowiły się wyprowadzić z tego zamku. Jakbym musiał jeszcze się z nimi użerać, to chyba bym wyszedł. - Wywalił na głos swoje myśli, po czym dalej zajął się metalowymi puzzlami.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
The author of this message was banned from the forum - See the message
Maelynn Breeden
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Bardzo często nosi ze sobą pluszowego lisa o imieniu "Malia", miewa napady lękowe i ataki paniki
Obserwowała przez chwilę poczynania Maxa, po czym wstała na chwiejne nogi i zataczając się podeszła do ślizgona. Niemalże upadła, chcąc usiąść na podłodze, a świat wokół jej zakręcił się niczym karuzela. Jej głowa również zakręciła się w prawo, a spojrzenie zrobiło się jakieś nieobecne. -Chyba sobie coś uszkodziłam. Wysapała, nie mogąc zapanować nad ogromnymi zawrotami głowy. Położyła się na podłodze i zamknęła oczy, momentalnie odpływając. Przytomność odzyskała parę chwil później, otwierając szeroko oczy i usta, biorąc głęboki oddech. Słyszała upierdliwy szum w uszach, jakby ktoś włączył źle nastrojone radio. Przekręciła głowę, wpatrując się w złożoną przez siebie zbroję. -Max. Wypowiedziała jego imię jęczliwym tonem, wciąż obserwując zbroję. Wydawało się jej, że co chwila się przybliżała i oddalała, zresztą jak cały świat przed nią. Mruganie nic nie pomagało, a uciążliwe dudnienie w uszach z każdą chwilą coraz bardziej narastało. Położyła ręce na twarz i przesunęła je na swoje uszy, pokręciła głową na boki, mocno zaciskając powieki.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Już miał poskładaną zbroję, gdy podeszła do niego Mae mówiąc, że coś jej się stało. W oczach ślizgona widać było troskę, gdy zapytał, co konkretnie się dzieje, lecz nie zdołał uzyskać odpowiedzi, gdy dziewczyna leżała już nieprzytomna w jego ramionach. Na szczęście zdołał ją chwycić, by nie przywaliła głową w kamienną posadzkę. Próbował ją ocucić i w końcu zauważył, jak dziewczyna otwiera oczy. -Mae! Jesteś tu ze mną? - Z torby wyciągnął butelkę z wodą i podał puchonce. -Proszę napij się. - Kompletnie nie wiedział, co się działo, lecz teraz, gdy Mae była już przytomna, mógł wykonać ostatnie ruchy różdżką i w końcu poskładać nie tylko swoją zbroję, ale i skończyć puzzle z tej, którą zajmowała się dziewczyna. Odgłosy natychmiast ucichły, przynosząc ulgę, której potrzebowali. Jednocześnie poczuł, jak zbroja klepie go po ramieniu i wciska coś w dłoń, chociaż cała uwaga ślizgona ponownie spoczęła na ledwo przytomnej dziewczynie. Nie wiedział, jak może jej pomóc i czy przypadkiem nie powinien zaprowadzić jej do skrzydła szpitalnego.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
The author of this message was banned from the forum - See the message
Maelynn Breeden
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Bardzo często nosi ze sobą pluszowego lisa o imieniu "Malia", miewa napady lękowe i ataki paniki
Czując wkładany do jej ręki przedmiot, otworzyła oczy, ponownie zamrugała i załzawionymi oczami spojrzała na Maxa. Wykrzywiła usta w grymasie pełnym bezsilności i kompletnego niezrozumienia. Wbiła wzrok w jego twarz i drżącymi rękami odkręciła zakrętkę butelki i przystawiła ją do twarzy. Część wlała do ust, ale znacznie więcej rozlała dookoła, ochlapując wodą i siebie i Maxa. -Prz-przepraszam. Wydukała, odkładając butelkę na bok. Przekręciła się nieco, wyciągnęła ręce i objęła chłopaka w pasie, wtulając swoją głowę w jego ciało. Nawet się nie zorientowała, że zbroja, którą złożyła, również włożyła do jej kieszeni jakiś eliksir. Pokręciła głową, wcierając łzy i część makijażu o koszulę towarzysza. -Odprowadź mnie do skrzydła szpitalnego, proszę. Wymamrotała po około minucie, bardzo ociężale odklejając się od niego. Powoli wstała na galaretowate nogi i ruszyła w kierunku wyjścia, nie czekając czy faktycznie jej pomoże dojść, czy ją zostawi.
z/t
Emrys A. R. Landevale
Rok Nauki : I
Wiek : 14
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 145
C. szczególne : Rzadko się uśmiecha, jeszcze rzadziej śmieje; ma na nadgarstku małą bliznę ugryzieniu gnoma
Nie wiedział do końca jak to się stało, ale kiedy tylko powitalna uczta dobiegła końca, wszystko zaczęło rozwijać się bardzo szybko; rozgadani uczniowie podrywali się z krzeseł i tłumnie pchali do wyjścia, ktoś gdzieś pokrzykiwał, ktoś inny się przepychał. Niezbyt to było przyjemne, znajdować się w samym centrum chaosu, nie znając praktycznie nikogo. Nie zdał sobie sprawy, że nawołujący starszy chłopak musiał być prefektem, próbującym spełniać swoje obowiązki, podążył więc za kimś, kto prezentował więcej naturalnego magnetyzmu lidera. Dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że idzie za niewłaściwą grupką - bo choć faktycznie wspinali się wysoko, wysoko po schodach, to nagle przypomniało mu się, że dormitoria Ravenclaw były w wieżach, a droga, którą szli zupełnie nie przypominała drogi do wieży. Początkowo nawet nie zwolnił kroku, zbyt zażenowany, że ktoś będzie się na niego patrzył, jeżeli teraz zacznie się wycofywać i na ten krok odważył się dopiero przy czwartym piętrze. Umknął na jeden z korytarzy, początkowo chcąc po prostu wykręcić i co prędzej pobiec do Wielkiej Sali, z nadzieją, że jeszcze nie wszyscy się rozeszli i go zostawili, i że nie będzie spał na ławce przy stole Krukonów, i nie zostanie mu tylko najgorsze łóżko w dormitorium z najgłośniejszą osobą na całym roku. Potem jednak jego spojrzenie padło na rząd potężnych zbroi. Z gardła wyrwało mu się ciche sapnięcie podziwu, a z głowy uleciały zmartwienia. Przeszedł się wzdłuż korytarza nieco nieśmiało i dopiero przy którejś z kolei odważył się wyciągnąć rękę, by dotknąć zimnego opancerzenia - a to zaraz zwaliło mu się z hukiem pod nogi, rozsypując się na kilkadziesiąt małych części. Całe krótkie życie stanęło Krukonowi przed oczami, gdy ogłuszający płacz wydobył się z hełmu, prawdopodobnie pół Hogwartu informując o tym, że on, Emrys Landevale, już pierwszego dnia zniszczył mienie szkolne. Cały pobielały ze strachu, drżącymi rękami sięgnął po elementy zbroi, zastanawiając się, czy jest w stanie to jakoś naprawić, co w całym tym hałasie było jeszcze trudniejsze.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Uczta w Wielkiej Sali tym razem była wyjątkowo głośna i żywa - głównie z powodu napływu pierwszoklasistów, oczywiście. Kiedy uroczystości oficjalnie się skończyły, Darren odetchnął z ulgą. Oddał wodze opieki nad młodszymi i starszymi Krukonami Jess oraz Alise... przynajmniej do czasu, kiedy okazało się, że jednego pierwszorocznego brakuje. Shaw zaoferował się wtedy - poniekąd by oddalić się od całego harmidru - że małego urwisa spróbuje odnaleźć, zanim ten nie wpadnie do jakiejś cieplarni i i nie zapłacze się w kałuży ropy z czyrakobulwy. Szczerze mówiąc, Darren był dobrych parę korytarzy dalej - i nie miał pojęcia czy w ogóle zahaczyłby o zbrojownię - gdy usłyszał brzęk rozbijanej na kawałki metalowej figury, a zaraz potem głośne zawodzenie. Gdy Krukon przybył wreszcie na miejsce - a zajęło mu to dobre dziesięć minut, bo mógłby przysiąc, że układ korytarzy w Hogwarcie nieco się zmienił - zastała go scena której zdążył się już domyślić. Jedenastolatek próbujący złożyć wciąż chlipiącą głośno zbroję, co szło mu dość mozolnie, a do tego, jak po chwili przekonał się Shaw, na cały ten hałas nie działało nawet Silencio, które ostatecznie rzucił na drzwi pomieszczenia - nie potrzebowali tu w końcu wpadnięcia Pattona Craine'a w całej okazałości. Z deszczu pod rynnę - westchnął w myślach prefekt, podchodząc do młodszego wychowanka domu Roweny, pochylając się nad jakimś fragmentem chroniącym kolano i próbując dopasować go do znajdującej się nieco niżej płyty nagolennikowej. - Serwus - powiedział głośno i wyraźnie, decydując się w końcu na machnięcie różdżką, by metalowy fragment wskoczył na swoje miejsce - Dokąd to ta wycieczka? - spytał dość pogodnym tonem - ostatecznie dzieciak wyglądał tak, jakby już wystarczyło mu wrażeń na ten wieczór.
Emrys A. R. Landevale
Rok Nauki : I
Wiek : 14
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 145
C. szczególne : Rzadko się uśmiecha, jeszcze rzadziej śmieje; ma na nadgarstku małą bliznę ugryzieniu gnoma
Mijały kolejne długie minuty i nikt nie zjawiał się, przywabiony hałasem, więc Emrys zaczął się nawet łudzić, że nie wychodził on daleko poza korytarz zbrojowni. Ostatecznie tak skupił się na kompletowaniu w popłochu rozbitej zbroi, że zupełnie nie zwrócił uwagi na fakt, że nie był już sam. W tym hałasie trudno byłoby zresztą usłyszeć jakiekolwiek kroki, więc niemal podskoczył spłoszony, dostrzegając kątem oka unoszony element i słysząc nad sobą głos. Nie miało znaczenia, że powitanie brzmiało zaskakująco przyjaźnie, bo we własnej głowie Emrys już i tak zdążył wyolbrzymić wydarzenia i zacząć zadręczać się poważnymi wyrzutami sumienia. - To nie do końca wycieczka, cooo pojawienie się w złym miejscu? - wymamrotał niepewnie, myśląc z początku w jaki sposób się wykręcić. Zaraz jednak jego jasne spojrzenie z pokorą opadło na odznakę zdobiącą szatę prefekta, działającą wcale nie gorzej niż porcja veritaserum. - Przepraszam, nie chciałem nic zepsuć, naprawdę. Pomyliłem grupy przy wyjściu z Wielkiej Sali i potem byliśmy już wysoko na schodach i było mi głupio się wrócić, i przypadkiem trafiłem tutaj, a że uważam, że zbroje są bardzo fajne, to chciałem tylko obejrzeć. I ona sama się rozpadła - wytrajkotał na jednym wydechu, bawiąc się trochę bezradnie metalowymi fragmentami. - No, dotknąłem jej, ale bardzo lekko i wtedy sama się rozpadła. Proszę mi nie dawać dużej kary. Ja to wszystko pozbieram - obiecał jeszcze, kiwając głową i patrząc poważnie w oczy prefekta, by ten miał pewność, że Emrys nie rzucał słów na wiatr, nawet jeśli na razie wyglądało to tak, jakby dopasowywać fragmenty miał w najlepszym wypadku pół nocy.
Tłumaczenia młodego hogwartczyka mieszały się ze szczękiem wciąż hałasującej zbroi - aż dziw, że jeszcze nie wpadł tu Craine, choć w sumie był to dość szczęśliwy zbieg okoliczności. Zamiana w myszoskoczka pierwszego dnia szkoły mogła być dość traumatycznym przeżyciem, nawet bardziej niż rozwalenie jakiejś starej zbroi. Dopiero teraz zauważył też, że na parapecie o który się opierał leżała jakaś księga - niezakurzona, więc raczej nie tutaj było jej miejsce. Szybkie zerknięcie na wewnętrzną stronę okładki wystarczyło, by dowiedzieć się, że właścicielką tomiszcza jest profesor Nora Blanc. - Bardzo fajne, huh - mruknął pod nosem Darren, różdżką unosząc kolejny fragment nagolennika i wsadzając go na odpowiednie miejsce. Dość niespodziewanym plusem edukacji w Hogwarcie było poznanie budowy zbroi płytowej - każdy kto kiedykolwiek dostał jakiś szlaban (albo zabłądził do zbrojowni w swoim pierwszym dniu) musiał składać albo polerować owe pancerze. Krukon westchnął i schował różdżkę do rękawa, po czym kucnął przy jedenastolatku i zaczął razem z nim układać przerośnięte, metalowe puzzle. - Co do kary to się nie martw - powiedział, machając uzbrojoną dłonią jak przedłużeniem swojej, co spowodowało jedynie kolejny wrzask niepokoju dochodzący z pustego hełmu - Przecież nikt nie każe jedenastolatkom chodzić po Zakazanym Lesie, prawda? - dodał, łącząc dłoń z metalowym nadgarstkiem. To dopiero byłby szalony pomysł - przecież puszcza jest niebezpieczna nawet dla dorosłych czarodziejów, a co dopiero dla niewyszkolonych adeptów Lumos i różdżkowych iskierek. Jeszcze natknęliby się tacy na martwego jednorożca i co wtedy? - No oczywiście że prawda, nie martw się - zachichotał prefekt razem z wtórującą mu zbroją, którą zmusił do tego przyczepianiem reszty naramiennika i w efekcie lekkim łaskotaniem pod pachą - Jak się podobała uczta? - spytał beztrosko, pamiętając jak sam obserwował z otwartą buzią latające świeczki i banery z barwami nad każdym ze stołów.
Nell Ripley
Rok Nauki : II
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165
C. szczególne : Color capillus, kardynał, emanacja biedactwem, słowiański przykuc, baza wiedzy bezużytecznej
Niosąc torbę wypchaną pergaminami i książkami szukała zakamarka w szkole, w którym mogłaby spędzić trochę quality czasu sam na sam ze sobą Przy okresie świątecznym to wcale nie tak, że szkoła była wypchana ludźmi, wprost przeciwnie - było bardzo pusto - przez co dziewczynie było jeszcze trudniej znaleźć sobie miejsce. Pewnym niezaprzeczalnym kuriozum był fakt, że im więcej miała przestrzeni tym bardziej było jej niewygodnie. Ogromna część uczniów, z tych, którzy na święta nie wracali do domu, wyjeżdżała, korzystając z okazji i sposobności, na zimowisko organizowane przez szkołę. Wprawdzie Ripley też mogła pojechać, nie były to wakacje płatne, ale na poziomie jej biedy nawet jeśli wyjazd był sponsorowany, to trudno było się nim cieszyć. Każdy kiermasz, kawiarnia, każda budka z napojami, wszystko kosztowało grube galeony, a takie biedne dzieci jak ona sama, zwyczajnie ich nie miały. Gdzieś na przełomie czwartej i piątej klasy, kiedy zdecydowała, że będzie zarobione pieniądze odkładać, a nie przepuszczać, zdecydowała, że kiedyś zorganizuje fundację dla biednych uczniów, którzy będą mogli dostawać od niej kasę na takie wyjazdy, żeby nie czuć się gorszymi od reszty. W związku z tak poważną podjętą decyzją doszła do wniosku, że trzeba będzie zacząć się uczyć już nie tylko rzeczy, które ją interesują, ale też rzeczy, które są ważne i które mogą być jej potrzebne w przyszłym dorosłym życiu. Niby wszyscy studenci domu Roweny byli zapalonymi kujonami, jednak to bardzo krzywdząca metka. Nell lubiła się uczyć, ale tylko po swojemu, tylko swoich pasji. Jak typowy dzieciak z ADHD nie umiała się skupić na długo i jedynie rzeczy trafiające do jej ośrodka koncentracji były w stanie ją przekonać, do poświęcenia im trochę więcej czasu niż kwadrans, dwa, trzy z przerwami. Zawitała do zbrojowni, myśląc, że tu będzie miała chwile ciszy, by popracować nad swoją wiedzą z dziedziny run i historii magii - była jednak w ogromnym błędzie. Powitał ją potężny łoskot przewracającej się zbroi, a jak miało się okazać, to był jedynie początek hałasu, bo hełm wydawał z siebie tak upiorny płacz, że nie wiedziała co ze sobą zrobić - a próbowała wszystkiego, włącznie z zakładaniem hełmu na głowę. Okazało się więc, że nie runy, a zaklęcia pójdą dziś w ruch. Próbowała od najprostszego finite, poprzez silencio i wszystko inne co jej przychodziło do głowy - jednak bezskutecznie, hełm dalej płakał jak pobite dziecko (nie należy pytać, skąd Ripley wie jak płacze pobite dziecko). Czując, że krew zaraz tryśnie jej uszami, szybko rozłożyła na podłodze książki i pergaminy i zaczęła z uporem maniaka, typowym dla adhdowców, celować w zbroję wszystkimi gestami i inkantacjami, jakie w książce miały sens. Czas mijał, głowa bolała coraz bardziej, a wrzask nie ustawał. Im dłużej głowiła się nad tym, jak rozwiązać ten problem, tym trudniej było się jej skupić, tak bardzo płacz wgryzał się w jej czaszkę. W przebłysku zdesperowanego geniuszu przewróciła kolejne kilka stronic i zaczęła powoli, z trudem i wysiłkiem, lewitopwać pojedynczo każdy element ogromnej płytówki na jej miejsce, z którego lotem koszącym upadła. Mogłaby przysiąc, że im więcej kawałków znajdowało się na swoim miejscu, tym zbroja płakała jakby ciszej - mogło to jednak też być związane z tym, że traciła słuch - upewniała się co jakiś czas, czy nie krwawi z uszu. Trwało to długo, kosztowało kilka zerwanych zaklęć, kilka brzdęków upadających z wysokości elementów, na upadek których zbroja jakby krzyczała znów głośniej. Ripley nigdy nie sądziła, że będzie miała okazję do tak intensywnej praktyki zaklęć unoszących i mocujących. Ku swojemu szalenie wielkiemu zdziwieniu, gdy hełm wylądował na swoim miejscu wrzask ucichł, a cisza była niemal ogłuszająca. Stała chwilę, wpatrując się w zbroję, która jakby zadowolona wielce, klepnęła ją potężnie w ramię i wręczyła fiolkę jakiegoś specyfiku. Czy to ma być podziękowanie? Drapiąc się w głowę w zupełnym zdziwieniu i zamyśleniu zaczęła pakować swojej notatki i opuściła zbrojownię, przyglądając się fiolce. Może to nie wywar z pędzistolca.
Zt
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Ostatnimi czasy nic nie szło po jej myśli. W ciągu miesiąca dwa razy niemal się nie utopiła w szkolnym jeziorze, kilka razy pogryzły ją langustniki i wciąż kuśtykała po tym, jak drapieżna ryba zrobiła sobie z jej nogi kolację. Czy oznaczało to, że zła passa się kiedykolwiek skończy? Wszystko wskazywało na to, że nie. Z takim szczęściem powinna siedzieć w domu i pić herbatę, oczywiście zimną, żeby się przypadkiem nie oblać i nie poparzyć. Powinna, ale nie byłaby sobą, gdyby potrafiła przez dłuższy czas usiedzieć na kuprze. Krukonka mając trochę czasu do zabicia między zajęciami, postanowiła pospacerować, aby pobudzić wciąż niezaleczoną kończynę. Czy spodziewała się tego, że zwykły spacer zamieni się w kolejny łomot od losu? Absolutnie nie. Nucąc pod nosem piosenkę, która ostatnio wpadła jej w ucho, powoli kuśtykała przez szkolną zbrojownię. Ile wspomnień miała związanych z tym miejscem? Każdy pancerz znała doskonale, w końcu tak często kończyła tu na szlabanie. Ba, urozmaicała sobie polerowanie pancerzy, nadając im imiona. Był więc Sir Ocelot w zbroi płytowe, Sigurd Psi Zadek w kolczudze i otwartym hełmie oraz Książę Fircyk w pięknej rycerskiej zbroi. Dziś to właśnie ten ostatni postanowił zweryfikować wszelkie życiowe plany dziewczyny, po prostu jej to życie odbierając. A tak przynajmniej można było pomyśleć. Zamyślona Krukonka nawet nie zdążyła pomyśleć o ewakuacji, kiedy to zaczął na nią spadać ciężki pancerz. Ten, wydając z siebie głuchy łoskot, roztrzaskał się na dziesiątki elementów, które jakimś cudem nie dotknęły pałkarki. Inaczej sytuacja wyglądała z halabardą. Krukonki wydała z siebie głośny i bolesny krzyk, kiedy to zardzewiała broń wbiła jej się w udo, jak po złości w to zdrowe.
- Ja pierdolę. Czemu zawsze ja – mruknęła do siebie, ocierając łzy, które mimowolnie napłynęły jej do oczu. Jak tak dalej pójdzie, to w przyszłym roku będzie na lekcje przyjeżdżała na wózku inwalidzkim. Z przerażeniem w oczach postarała się wyciągnąć halabardę z rannej nogi, ale rozmyśliła się w momencie, kiedy zauważyła tryskającą z rany krew. Wiedziała, że musi to zrobić, ale musiała się na to mentalnie przygotować. Póki co jednak nie miała na to odwagi. Zamiast tego starała się wstać, ale jej ciało kompletnie odmówiło jej posłuszeństwa. Siedziała więc na ziemi, w powoli rosnącej kałuży własnej krwi i grzebała w plecaku. Gdzieś na jego dnie powinna mieć fiolkę z wiggenowym. Właśnie na taką cudowną okazję jak ta.
Dla odmiany Larkin miał ostatnimi czasy talent do poznawania nowych osób, czy raczej do możliwości rozmowy z nimi sam na sam. Ostatecznie ucząc się w Hogwarcie, trudno było powiedzieć, że się kogoś zupełnie nie zna, gdy widywało się go na korytarzach wielokrotnie i na pewno ktoś ze znajomych znał tę osobę. Mimo to zdarzały się dziwne sytuacje, gdy nie wiedział, jak ktoś się nazywał i później albo przeglądał wizbook, albo wręcz wypytywał innych. Niemniej, bywały chwile, kiedy człowiek chciał być sam z różnych powodów. W przypadku LJ’a najczęściej chodziło o samodzielnią naukę zaklęć, albo szkicowanie. Tym razem również szukał jakiegoś miejsca, w którym mógłby się zaszyć i nie być od razu namierzony przez Irytka, gdy nagle usłyszał rumor, a po tym krzyk. Biorąc pod uwagę jego zdolności z rzucania zaklęć czy obrony przed czarną magią, obrońcą kogokolwiek byłby raczej marnym, mimo to ruszył biegiem w stronę, w której nadleciał do niego krzyk. Ostatecznie, skoro ktoś potrzebował pomocy, należało czy prędzej mu jej udzielić. Dotarł do zbrojowni, dostrzegając, z niemałym zdumieniem, Brooks jakby przybitą do ziemi przez zbroję. Właściwie nie tylko przez zbroję, jako taką, co przez halabardę. Ilość krwi widoczna na posadzce nie napawała optymizmem, więc Swansea czym prędzej podszedł do dziewczyny, sięgając od razu po różdżkę. - Brooks, podejrzewam, że to niezbyt odpowiedni moment na żarty z nabiciem na halabardę? Jak się w to wplątałaś? - spytał, kucając obok dziewczyny, jednocześnie zdejmując swoją torbę, którą odsunął na bok. Niestety, trącił przez to jeden z kawałków zbroi, która upadła wcześniej na Julię. W efekcie kolejna zbroja runęła i Larkin zdołał się odrobinę odsunąć, ale halabarda wbiła się w jego ramię, wyrywając z jego ust ni to krzyk ni to warknięcie pełne bólu, sprawiając, że tak utrzymywana jedna forma, wizerunek, zaczęła się chwiać, a twarz Larkina zmieniała się z chwili na chwilę. - Cazzo! Armatura del cazzo! E per voi arrugginire e farvi scopare da doxy - mamrotał przekleństwa po włosku, walcząc z samym sobą, aby nie złapać za halabardę i nie wyrwać jej ze swojej ręki. Ze wszystkich kończyn, dlaczego musiała to być ręka? - Dobra, to zdecydowanie nie jest moment na żarty - wydusił z siebie, gdy już przestał przeklinać.
Być może Larkin faktycznie miał talent do poznawania czy poznawania na nowo ludzi, którzy stawali na jego drodze. Mimo wszystko powinien chyba jeszcze popracować nad okolicznościami, bo dantejskie sceny, które zastał po przybyciu do zbrojowni, nie należały do sytuacji, których powinno się być świadkiem. Halabardy wbite w udo, kałuże krwi, krzyki, łoskot i koleżanka z domu, będąca jedną nogą (hihi) już po tamtej stronie. Brooks, jak się można było domyśleć, nie było w takiej sytuacji do śmiechu, tak więc, niestety, nie doceniła przedniego dowcipu brata przyjaciółki. Zgromiła go wzrokiem, prychając wściekle przez nos, stwierdzając tylko: - A jak myślisz, geniuszu?
LJ, starając się jej pomóc, jedynie pogorszył całą sytuację. Jak widać, talent miał nie tylko do rzeźbienia, czy rysowania, ale również do bezsensownego wpadania w tarapaty. I tutaj mógłby sobie zbić piątkę z Brooks, bo po chwili ponownie rozległ się łoskot, tym razem kolejnego pancerza, który wywrócił się pod wpływem niezgrabnych ruchów Krukona. Brooks automatycznie zasłoniła głowę, modląd się w duchu, by tym razem żaden miecz nie postanowił o tę głowę jej skrócić. Ona miała szczęście, LJ niekoniecznie. \
W akompaniamencie włoskich przekleństw oraz zmieniającego się wizerunku chłopaka, za zgrozą stwierdziła, że kolejna on również popadł w niemałe tarapaty, bo halabarda wbiła się w ramię artysty.
- Co ty nie powiesz? – wymamrotała przez zaciśnięte zęby, bynajmniej nie ze złości, a z bólu. – Dobra, zaraz się Tobą zajmę, ale najpierw muszę zająć się tym. – Tu wskazała na wielki kawał metalu, który wbity był w jej udo. - Pod żadnym pozorem nie rób nic sam, nie wyciągaj halabardy, nie dotykaj ręki. Nic, rozumiesz? Możesz ewentualnie uciskać ranę, żeby spowolnić krwawienie. I jeżeli masz słaby żołądek, to odwróć wzrok, bo tego, co za chwilę się stanie, nie zobaczysz w swojej pracowni.
Krukonka chwyciła w dłoń różdżkę, zawczasu wycierając mokre od krwi dłonie w bluzę. Sapnęła kilka razy i przymknęła oczy, żeby się maksymalnie skoncentrować. Musiała być skupiona, jeżeli chciała, by rzucane przez nią zaklęcia się powiodły. W takim stanie, w jakim byli i biorąc pod uwagę odległość do skrzydła szpitalnego, nie miała większego wyboru i musiała ogarnąć to sama, a nie liczyć na pomoc pielęgniarki.
- Surexposition – inkantowała wyraźnie, dokładnie wykonując ruch nadgarskiem. Snop iskier opuścił jej różdżkę, prześwietlając dokładnie udo z wbitą halabardą. – Flumine Sanguinis. – Po upewnieniu się, że kość udowa była w jednym kawałku, sprawdziła jeszcze, czy nie uszkodziła tętnicy udowej. Odetchnęła też z ulgą, kiedy się okazało, że nie. Gdyby tak było, wyjęcie metalu z nogi oznaczałoby niemal błyskawiczne wykrwawienie się, a tego, jak się można było domyśleć, wolała uniknąć.
Teraz już nie miała wyjścia. Po prostu musiała wyciągnąć halabardę. Już samo to było niezwykle trudne do przetrawienia, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, z jakim bólem będzie musiała się zmierzyć. Najgorsza była jednak świadomość, że to dopiero początek. Krukonka wygrzebała z plecaka termos, odkręciła kubeczek i napełniła ją wodą, którą za pomocą zaklęcia zamieniła w spirytus. Nawet pomimo otępiającego bólu i faktu, że nie była przecież żadnym specem od leczenia, to wiedziała, tak na chłopski rozum, że przecież nie zostawi rany nieoczyszczonej. Niestety nie miała przy sobie specjalnego eliksiru, więc musiała improwizować.
- Dobra, dasz radę. Dasz radę, Julka. Wszystko będzie dobrze. Nie będzie tak źle – Pocieszyła i okłamywała samą siebie, obwiązując mocno udo za pomocą zdjętego z szyi krukońskiego krawatu. – Na trzy. Raz… - Pociągnęła, drąc się przy tym, jak gdyby palili ją żywcem. Pociemniało jej w oczach i przez chwilę myślała, że straci przytomność. Cała za to pobladła i musiała zapewne wyglądać jak zjawa. Oddychała szybko, a oczy miała wypełnione grozą, kiedy to z jej uda zaczęła tryskać krew, i to pomimo tego nieszczęsnego krawata, który miał spowolnić krwawienie. – Jebać – wymamrotała do siebie pod nosem, wylewając spirytus na ranę. I ponownie krzyknęła, i ponownie zalała się łzami. Tak parszywie nie czuła się nawet wtedy, gdy łamała się na miotle czy obrywała od rzecznych trolli.
- HAEMORRHAGIA ITURUS. HAEMORRHAGIA ITURUS. HAEMORRHAGIA ITURUS. HAEMORRHAGIA ITURUS. – Inkantowała wielokrotnie, bez większego powodzenia. Przerażenie powoli w niej narastało, ale jakoś zdołała wykrzesać z siebie resztki koncentracji i koniec końców, zdołała zatamować krwotok. To był jednak dopiero początek, a musiała się jeszcze zająć Larkinem. Opierając się ciężko o ścianę, mimowolnie spojrzała na swoje odbicie w jednym z pancerzy. I cóż, nie wyglądało to dobrze.
Przyglądał się chwilę swojej własnej ranie, wbitej w nią broni, zastanawiając się, które ze znanych mu zaklęć mogłoby im w tej chwili pomóc. Zdecydowanie skupienie się w tej chwili było trudne, szczególnie gdy sporo sił wkładał w opanowanie metamorfomagii, która szalała jeszcze ze zmianą koloru jego włosów. Prawdę mówiąc, nie był pewny, czy wygląda jak zwykle, ale nie było teraz sensu nikogo o to pytać, ani tym bardziej sięgać po odwagę, aby spojrzeć we własne odbicie w zbroi. - Aż tak słabego żołądka nie mam - odpowiedział dziewczynie, obracając różdżką w sprawnej ręce, odrzucając w myślach zaklęcie za zaklęciem, uznając większość za nieprzydatne. Te, które zaczęła stosować sama Brooks były jeszcze poza zasięgiem Larkina i świadomość tego w jednej chwili sprawiła, że poczuł irytację na samego siebie, na skupianie się jedynie na działalności artystycznej, zamiast podzielić czas i siły na przedmioty, które lubił, bądź go interesowały. Uzdrawianie było między nimi i teraz mógł jedynie pluć sobie w brodę za brak należytego skupienia na zajęciach. - Tuus claudere varices - wypowiedział w końcu jedno ze znanych mu zaklęć, starając się nie brzmieć równie słabo, co się czuł. Obserwował zachowanie dziewczyny, próbując nie przeszkadzać jej, skoro chęć pomocy skończyła się jedynie pogorszeniem sytuacji. Dodatkowo musiał przyznać, choć nie była to odpowiednia chwila, że miotlarze naprawdę byli twardzi. Mimowolnie skrzywił się, kiedy Julia wydobyła ze swojej nogi halabardę, a krew trysnęła z jej rany. Szczęśliwie dziewczyna zdołała zatamować krwotok, choć jeszcze nie było w pełni wyleczone, ale przynajmniej była w stanie dojść do skrzydła szpitalnego. - Skoro udało ci się wyjąć broń… Co tak właściwie tutaj robiłaś? Fanka średniowiecza, czy przypadkowe zdarzenie w przypadkowym miejscu? - spytał, próbując brzmieć spokojnie i odsunąć myśli Brooks od jej rany. Wyglądała tak blado, że mimowolnie zaczął się obawiać, że dziewczyna zemdleje, co zdecydowanie nie było wskazane w tej sytuacji. Na jego czole pojawiły się krople zimnego potu, ale starał się uśmiechać lekko, choć nieco blado. W całej swojej karierze rzeźbiarza nie zdarzyło mu się wbić sobie czegokolwiek w ramię, albo nogę, więc nie wiedział, jak wiele bólu potrafi znieść. W tej chwili był w stu procentach pewien, że był na swoim limicie, a nie wydawał z siebie warkotów pełnym bólu jedynie przez świadomość, że to w niczym mu nie pomoże. - To zaklęcie tamujące krwotok... Muszę się go nauczyć - wydusił jeszcze, oddychając płytko i zaciskając coraz mocniej zęby.
Brooks miała zapewne więcej okazji do spoglądania na własne rany. W końcu w pracowni rzeźbiarskiej czekało na niego mniej zagrożeń niż na quidditchowym boisku. Przynajmniej w teorii, bo jak się przed chwilą okazało, można skończyć z halabardą w nodze tylko dlatego, że się akurat przechodziło obok pancerza.
- Ok. – Rzuciła krótko w odpowiedzi na twierdzenie, że chłopak nie ma tak słabego żołądką. Cóż, takie rzeczy zawsze były szybko weryfikowane przez rzeczywistość, ale zamiast rozmyślać nad tym choć sekundę dłużej, zajęła się zajmować własnym urazem. I, na Merlina, choć spotkało ją w życiu wiele rzeczy, to chyba jeszcze nigdy nie musiała mierzyć się z czymś podobnym, a przynajmniej nie musiała się z tym mierzyć w pojedynkę. Czym innego było bowiem nastawienie złamanego nosa albo złamanej kości lub obandażowanie rozbitej głowy, a czym innym wyciąganie z nogi wielkiego kawałka zardzewiałego metalu, który wbił ci się w udo. Pałkarka może i lubiła wyzwania, ale nie takiego typu i im trudniej i boleśniej przychodziło jej opatrywanie siebie, tym bardziej zaczynała żałować, że nie wysłała patronusa do szkolnej pielęgniarki.
Pożałowała jeszcze bardziej, kiedy już udało jej się zebrać w sobie i wyjąć halabardę z uda. Krew ponownie trysnęła, a zatamowanie i oczyszczenie rany stanowiło wyzwanie nie tylko dla jej głowy, ale i dla żołądka, bo dziewczynę zemdliło, na widok krwawiącej, rozgrzebanej rany. Do tego przez osłabienie kompletnie nic jej nie szło i dopiero za entym razem udało jej się sprawić, że rana przestała zalewać czerwienią Krukonkę i wszystko dookoła.
- Szłam do czytelni. Niedługo egzamin u Whitelighta – odpowiedziała cicho, przez zęby. Oddychając szybciej i szybciej starała się choć trochę pobudzić, bo jeszcze nie skończyła, choć najgorsze miała za sobą. Krukonka rzuciła zaklęcie vulnerra ferre i śnieżnobiały bandaż opatulił dokładnie ranne udo. Teraz zostało jej tylko wypicie wiggenowego, którego kilka buteleczek zawsze miała przy sobie. Jeżeli bowiem czegoś się już nauczyła przez te kilkanaście lat swojego życia, to tego, że jeżeli komuś miało się coś stać, to właśnie jej.
- Polecam. Nigdy nie wiesz, kiedy spadnie na Ciebie jebany pancerz, a halabarda przebije Cię na wylot. Nie znasz dnia ani godziny. Dobra, zajmijmy się Tobą. Zatamuję Ci krwotok, żebyś nie musiał trzymać różdżki przy ranie i zaprowadzę Cię do skrzydła szpitalnego. Lepiej, żeby zajął się Tobą ktoś doświadczony. Może tak być?
Zdecydowanie zaklęcie, którego użyła Brooks do zatamowania krwawienia, było tym, czego powinien się nauczyć. On sam, choć wstrzymywał nieznacznie utratę krwi, czuł, że koszula zaczyna nasiąkać nią coraz mocniej, stopniowo zmieniając swój kolor na szkarłatny. Z tego powodu on sam czuł się coraz gorzej, co wpływało na jego wygląd i bynajmniej nie chodziło o to, że nagle robił się blady, co o problem z utrzymaniem jednego wyglądu. Czuł, że jego twarz zmienia co chwilę swoje rysy, to postarzając go, to dosłownie zmieniając nieznacznie jego wygląd, zdradzając, że było z nim gorzej, niż chciał pokazać. - Teraz nauka transmutacji będzie trudniejsza - odpowiedział słabo, zaraz dodając, że liczył na to, iż Whitelight nie okaże się równie ostry, co Patton. Transmutacja była czymś, co wywoływało w nim mieszane uczucia - teoretycznie musiał być z niej dobry, skoro stale kontrolował swój wygląd jako metamorfomag, a jednak wcale tak nie było. Chciał być lepszy, niż był obecnie, przez co blokował samego siebie, wybierając sobie trudniejsze zaklęcia do nauki i nie potrafiąc osiągnąć narzuconego sobie poziomu. Przez chwilę student miał wrażenie, że zaczyna kręcić mu się w głowie, gdy obserwował, jak Krukonka szuka czegoś w swojej torbie, aż uśmiechnął się lekko, widząc eliksir w jej dłoni. Tak, chyba była to najwyższa pora, aby wziąć z niej przykład i mieć zawsze coś pod ręką. Nigdy nie wiadomo, kiedy taki wiggenowy mógł się przydać. Zmarszczył nieznacznie brwi, zastanawiając się, czy naprawdę potrzebował iść do skrzydła szpitalnego. Spojrzał na przebite ramię i niżej na dłoń, poruszając powoli palcami. Potrafił nimi ruszyć, mógł zacisnąć dłoń w pięść, więc nie uszkodził sobie za mocno ramienia, choć jednocześnie domyślał się, że tak naprawdę nie wyglądała ta rana tak dobrze, jak mogłaby, gdyby była ledwie draśnięciem. - Może zatamuj krwotok… Pomóż mi to wyciągnąć, bo nie daję głowy, że wytrzymam… I zwyczajnie spróbujemy to… Zszyć? Choć to raczej magia zaawansowana… Jak dobra jesteś z uzdrawiania? - spytał, uśmiechając się blado, nim ostatecznie skinął głową, zgadzając się, żeby zrobili tak, jak Brooks proponowała. Ostatecznie pójście do pielęgniarki było na pewno lepszym pomysłem niż czekanie, aby rana sama się zaleczyła, jednocześnie nie będąc w stanie samemu funkcjonować. Mógł jeszcze opatrzyć ranę i po prostu udać się do sklepu po zakup eliksiru, co nie było złym pomysłem, choć nie wiedział, jak długo zaklęcie tamujące krwotok będzie działać, a co za tym szło, czy nie przesiąknie krwią cały opatrunek. - Dobra… Na trzy? - spytał cicho, chwytając mocno za halabardę, krzywiąc się, gdy tylko poczuł większy ból w ranie, przez przypadkowe poruszenie bronią.