To ja też się tu pochwalę, jak Filip spędził wakacje. Jak co roku, w gronie rodzinnym. Wraz z braćmi i ojcem do późnego wieczora grali w Quiditcha, a gdy pogoda na to nie pozwalała uczył się podstaw szachów. Jeden z jego braci, ten średni, pożyczył od kolegi mugolską deskorolkę i całymi dniami chłopcy próbowali na niej ustać, co najgorzej wychodziło Filipowi. Trzeba tu też wspomnieć o wizycie Laili. Już od rana Filip unosił się kilka centymetrów nad ziemią, z czego jego rodzinka miała niezły ubaw. Wyszedł przed dom, gdy pojawiła się przed nim dziewczyna wraz ze swym tatą i przywitał ich, jak należy, zapraszając na śniadanie. Zjedli je w siódemkę, ale i tak przy stole Stone'ów bywało tłoczniej! Potem pożegnali papę Howet, a młodzież została wygoniona na świeże powietrze, bo pogoda była wręcz idealna. Bracia Filipa nie mogli sobie odpuścić i rzucali złośliwymi komentarzami do wczesnego popołudnia, by na koniec stwierdzić, że Laila "to fajna dziewoja jest i jeszcze lepsza żona by była", za co oboje oberwali kopniaka w dupę od Filipa, gdy Puchonka nie patrzyła. Potem Fifi i Laili poszli nad pobliskie jezioro i trochę się potaplali. Pobawili się też z kotami sąsiadów, a przed obiadem Filip zaprowadził ją do swojego pokoju, trochę zagraconego, na poddaszu, gdzie pokazał jej zdjęcia swoich pozostałych znajomych z Riverside i opowiedział o szkole jeszcze więcej. Przy obiedzie standardowo rodzice chłopaka zasypali Lailę gradem pytań, a Filip był chyba bardziej zażenowany ich zachowaniem od niej, no ale... ! Gdy przyszła pora rozstania (jak to dramatycznie brzmi) Filip nie chciał wypuścić jej z ramion i zagroził, że jeśli do niego nie napisze to będzie zły, o. Cieszył się więc, że sierpień przyszedł tak szybko i będzie mógł znów ją zobaczyć, bo się nam stęsknił chłopak. Złapał ją już w łodzi podwodnej (czad!) i powiedział, że znajdzie ją, gdy dojadą na miejsce. Potem dał jej spokój, by mogła porozmawiać spokojnie z innymi i też za nim zatęskniła, a sam wrócił do swoich ziomków z drużyny. Osiem godzin minęło mu bardzo szybko! Trochę pospał, trochę się powygłupiał i zrobił sobie spacer do łazienki, by "pozwiedzać". Taa, chyba pisuary. Ale mniejsza. Riksze (jeszcze większy czad!) dowiozły ich na miejsce i chyba nie tylko Filip był podekscytowany. Ich bagaże zostały zabrane do pokoju (Filip włożył do kufra, jak prawdziwy mężczyzna, trochę koszulek i spodni, które były dobre na każdą porę), a uczniom kazano pójść w wyznaczone miejsce, by posłuchać wykładu. 22? Serio? Filip spojrzał na swoich kolegów porozumiewawczo, próbując się nie roześmiać. Tak wcześnie to nawet on nie chodził spać! Odebrał klucz od ładnej Japonki i prawie się nie posikał z tej radości, że oto będzie w pokoju z Riverem i resztą ekipy z Kanady. Jak super! Nie widzieli się tyle czasu, a teraz będą pewnie mieli siebie dość, ale co tam. Potem troszkę się jeszcze poobijał w pokoju, wziął szybką kąpiel i przebrał w czyste rzeczy. Tak wystrojony (ale bez torby) ruszył przed siebie, w połowie drogi przypominając sobie, że rety, to Japonia, a ten facet z długimi włosami mówił coś o gorących źródłach. Podpytał kilka osób, gdzie to dokładnie i czym prędzej tam pognał, spacerując sobie mostkiem. Jaaaaak fajnie!
Howett miała wiele powodów, aby zostać w łóżku przez cały sierpień. Jednym z nich był ten przeklęty ból głowy, który gwałcił jej szare komórki nie pytając o zgodę. Przynajmniej było wiadomo, że wszelkie choroby to na pewno rodzaj męski, bo był na tyle bezczelny, że nie chciał się wynieść. Laila powinna sobie zapisać jakąś karteczkę, która miałaby na sobie notatkę: "Nie pij z Rainierem". I nie rób z nim też miliona innych rzeczy. Okładanie się poduszkami do trzeciej w nocy nie było dobrym planem. Szczególnie, ze zaglądali do nich nauczyciele. Ze trzy razy gościli w swoich progach Jacka, ale ponieważ Laili jakoś to nie obchodziło jej chłodne spojrzenie przejechało nauczyciela od stóp do głów i nawet nazwało go palantem. Bo przecież nie ma co ukrywać, że skoro miał swoją narzeczoną, a one swoje życie to raczej powinni chodzić innymi ścieżkami. Ale jednak wstała z łóżka. Ktoś próbował jej rano wytłumaczyć, ze szukał jej Filip. Na co Laila zareagowała mniej więcej czymś w stylu: "Cholera jasna!". I natychmiast zajęła łazienkę na bite dwie godziny. Przecież siedziała w tej wannie próbując doprowadzić się do stanu używalności, co wcale nie należało do najłatwiejszych zadań. Przeklinała godzinę, w której zachciało się jej tu przyjechać. Przecież to same kłopoty inne dodatki. Zamiast odpoczywać w domu na tarasie musi się męczyć z własnym ciałem, które nie do końca dziś chciało działać. Ale przecież siedziała tam tylko dwie godziny, więc pomińmy czas wycierania się i innych czynności higienicznych. Kiedy wydostała się już stamtąd otworzyła wielką walizkę i przyjrzała się wszystkiemu z pewnym zastanowieniem, aby w końcu postawić na coś mało zobowiązującego. Tak się jej przynajmniej wydawało... Nawet włosów nie wiązała, bo stwierdziła że nie ma siły na takie zabawy, kiedy jej komórki krzyczą wody... A skoro chciały wody to wzięła ze sobą butelkę i tyle. Wyszła z domku błagając słońce, żeby nie świeciło. Na całe szczęście była już w lepszym stanie niż o poranku i życie wydawało się nie być takie złe. Odchrząknęła, aby zaznaczyć swoją obecność i spytała kogoś czy nie widział dość wysokiego chłopaka, bruneta, który ma zwyczaj do uśmiechania się... Tak. Potem się okazało, że dziewczyna zna Filipa i powiedziała jej coś o gorących źródłach. Aww. Cudownie. Laila po długiej wędrówce i próbie znalezienia czegoś do jedzenia wreszcie dotarła na miejsce. Tak. Nie miała problemu z rozpoznaniem go... Zakryła mu oczy muskając go ustami w szyję. A niech ma. - Tak. - Powiedziała cicho zastanawiając się czy usłyszał. Zresztą jeśli nie.. To przecież nie jest jej problem, nie? Poza tym była tak beznadziejna, że chyba nie zdziwiłaby się gdyby teraz to on powiedział "nie".
Nie narzekajmy, no, bo tak źle nie było. Niech się Laila cieszy, że nie wysłali ich na Hawaje, czy na inną bezludną i bezdrzewną wyspę, bo wtedy byłoby z nią kiepsko. Z Filipem zresztą też, który już teraz miał ochotę zdjąć koszulkę i spodnie, i biegać w samych gaciach (i butach) po ośrodku, strasząc przy tym biedne Japonki. Hoho, mogliby sobie tak pobiegać razem z Lailą, fajnie by było. Podejrzewam jednak, że tubylcy nie byliby zbyt szczęśliwi. Bo wiecie, teraz zabłysnę moją wiedzą, skośnoocy to ogólnie niechętnie patrzyli, jak młoda para publicznie się obściskiwała. Akceptowane za to były wybryki chłopców lub dziewcząt, którzy nawzajem się miziali i takie tam. Dziewczyna dziewczynę, chłopak chłopaka. Tak, tak. Ale tam inaczej patrzy się na takie rzeczy, także no... Co nie oznacza, że homoseksualiści są tam noszeni na rękach i wielbieni! Stał tak sobie, oparty o barierkę pomostu, podziwiając przy okazji widoczki, choć najpiękniejszy widoczek miał dopiero do niego przybyć. Miał nadzieję, że Laila znajdzie go, prędzej, czy później, a jak nie to będzie dobijał się do każdego domku po kolei i w końcu sam ją wyciągnie za zewnątrz. Tak, czy siak, powiedział kilku jej koleżankom, że jak będą się z nią widziały to mają jej powiedzieć, że jej szukał. Zaczął jednak wątpić, czy dziewczyna się zjawi, ale że nie chciało mu się nigdzie ruszać (bo zrobiło się już przyjemnie chłodno) to dalej tam stał, jak kretyn, aż w końcu siadł sobie i chwycił się poręczy, zaglądając w wodę. I prawie wpadł do tej wody, gdy ktoś najpierw zasłonił mu oczy, a potem pocałował. Wystraszył się, naprawdę, ale nie myślał zbyt długo tylko chwycił dłonie dziewczyny i odciągnął je od swojej twarzy, po czym wygiął się w jej stronę i pocałował w usta, jak należy, a nie. -Wiesz, ile na ciebie czekałem?- zapytał, co równie dobrze mogło odnosić się do obecnej sytuacji, jak i do odpowiedzi na to super ważne pytanie, na które do dzisiaj mu nie odpowiedziała. Przesunął się troszkę w bok, robiąc jej miejsce koło siebie, po czym objął ją ramieniem i znów pochylił się, ciągnąc ją za sobą, nad woda. -Myślisz, że są tu jakieś rekiny? Albo piranie?
Gdyby chłopak był chociaż trochę ogarnięty i skojarzyłby fakty na pewno doszedłby do wniosku, że te "tak", od którego ich spotkanie zaczęła Laila dotyczyło właśnie pytania, które zadał jej tuż przed zakończeniem roku szkolnego, ale przecież to była tylko Laila i nie będzie mu tego tłumaczyć po raz setny, więc chyba chłopaka minęła właśnie historyczna chwila, kiedy to Howett powiedziała "tak" i tym samym postanowiła być jego wierną towarzyszką przez życie wcale go nie zdradzając. Taka była wspaniała, a to się powinno doceniać i w ogóle. Nawet się uśmiechnęła delikatnie kiedy ją przytulił i w ogóle. Przecież to na swój sposób było słodkie. I bądź co bądź to właśnie przy nim Laila czuła się w miarę bezpiecznie, bez poczucia, że oczy powinna mieć dookoła głowy, a spodnie antygwałtowe bez końca na sobie, nie można też było zapomnieć o tym, że po prostu jakoś tako nie było w tym nic nieprzewidywalnego, a mimo to wszystko wydawało się być nowe. Szczególnie dla niej biorąc pod uwagę, że po prostu chyba nie do końca jeszcze ogarnęła ideę bycia w związku. Ale wierzymy, że się nauczy. Będzie się z nim wszystkim dzielić. Ujęła jego dłoń i po chwili wsłuchała się w to, co właściwie miał jej do przekazania, bo przecież to jest istotne. Kolejny mimowolny uśmieszek na wspomnienie dziwnej wiksy w ich domku i machnęła głową. - Przepraszam. Naprawdę przepraszam. Byłam trochę zajęta przez wieczorek zapoznawczy w moim domku. - Wytłumaczyła mu nie angażując się w to, aby streścić najbardziej pikantne szczegóły. Tyle informacji i tak musiało mu wystarczyć. Przecież on też pewnie w swoim domku ma jakieś super tajne imprezy i ona nawet oto nie pyta, przecież wiadomo, że każdy, ale to każdy ma jakiś swój zabawny świat. - Podobno jak kocha to poczeka, a swoją drogą to myślę, że tu jakiś wielki rekin, który zaraz Cię pożre i tyle z tego będzie. - Odpowiedziała grzecznie patrząc w niebo. Aww. Ślicznie.
No weź. Sugerujesz, że był nie- ogarnięty? Był ogarnięty! I to bardzo. Dlatego już po chwili, wtedy, gdy ją całował, wiedział czym jest owe "tak". I wiedział, że będzie cudownie i super. No bo on by jej nie zdradził! On to już taki był, że jak się z kimś wiązał, to widział tylko tą osobę i nikogo poza nią. Pisałam o tym masę razy, ale był strasznie uczuciowy i taki no... z sercem na dłoni. Co pewnie jeszcze nie raz obróci się przeciwko niemu. Ale teraz w ogóle się tym nie przejmował. Laila by go nie wykorzystała. Nie była taką dziewczyną. Nie bawiła się nim. Był tego pewien. Na sto dwadzieścia procent. Co do bycia w związku- razem będą się uczyć! Bo on do tej pory był co prawda w dwóch, czy tam trzech związkach, ale- choć tak mu się zdawało- nie było to nic poważnego. Przelotne miłostki. Nie mam pojęcia, czy Laila wywróci jego świat do góry nogami i czy jest tą jedną, jedyną, czy będzie matką jego dzieci i tak dalej, ale właśnie dlatego warto się starać. A teraz, siedząc tam na tym mostku i wyglądając rekinów, Filip nie chciał być nigdzie indziej. -My nie mieliśmy takiego wieczorku- wydął wargi w geście niezadowolenie. -Bo wszyscy się znamy. Mam najlepszy pokój na świecie- ścisnął jej ramię i uśmiechnął się lekko. -Myślę, że mogłabyś kiedyś nas odwiedzić. Jest tam Mar i Mads, znasz je. No i River i Teddra. Teddra to ta, która cię tak miło przywitała na balu- zaśmiał się cicho, choć wspomnienie balu wciąż wywoływało na jego skórze dreszcze. -W ogóle, to chyba jakiś żart z tą godziną policyjną!- oburzył się nagle. -A jak zachce mi się ciebie odwiedzić? Japończycy są dziwni- podsumował tylko i pokiwał głową, przyznając sobie samemu rację. -Kto powiedział, że cię kocham?- zapytał i poruszył zabawnie brwią, robiąc przy tym minkę "na łobuziaka". I nawet oczka mu błysnęły! By jednak sobie nie pomyślała, że jej nie lubi w ogóle to ją pocałował w skroń. -I tyle z tego będzie, że umrzesz jako bezdzietna wdowa dziewica- uśmiechnął się złośliwie. -Myślisz, że moglibyśmy się tu wykąpać?- zapytał, próbując dotknąć czubkiem buta tafli wody. -Spodziewałabyś się, że trafimy do Japonii? Ja obstawiałem jakąś dzicz. Wiesz, żywilibyśmy się tym, co sami byśmy upolowali. To byłoby coś.
Już widziała ich w dziczy. Filipa i ją. On by polował, a ona by mieszkała w jakimś domku na drzewie z chmarą dzieciaków, bo w takim miejscu zabezpieczenie raczej nie jest towarem, który rozprowadzałyby małpy skacząc z drzewa na drzewo. Uśmiechnęła się pobłażliwe na tą wizję i nawet przez chwilę śmiała się z tego, co podsunęła jej wyobraźnia. Tak. To było dość zabawne. Co do zdrad to może jeszcze lepiej o tym będzie nie rozmawiać. Po co sobie psuć humor. Howett właśnie wczoraj miała dziwną rozmowę z jeszcze dziwniejszym człowiekiem i pewnie na to wspomnienie po prostu wolała przytulić się do Stone'a niż o tym mówić. Naprawdę chciała mieć nadzieję, że im się uda bez względu na to jaka była jej przyszłość, bo nieciekawa. Różne intrygi i inne rzeczy. Ostatnio nawet miała jeszcze spotkanie z Zoe, kiedy podprowadziły alkohol dla nauczycieli, ale... Ale o tym też mu nie powiedziała. Chyba lepiej prezentowała się w jego oczach jako ta niewinna niżeli zaraz miałaby mu powiedzieć, że jest złem wcielonym, które przybrane jest w ciało blondynki, które wydaje się być niewinne. No cóż. Wydaje się! A pozory lubią mylić, na miejscu Filipa już nie jeden zacząłby się zastanawiać czy Howett jest do końca normalna, ale no w sumie błoga nieświadomość jest bardzo dobrym wyjściem z sytuacji. - Hm. Nie sądzę, że masz najlepszy domek na świecie. Tym bardziej, że konkurujesz z moim. - Oh tak. Ziomek Rainier, który chyba nie zamierzał się tylko z nią ziomalić, ale to spokojnie. Laila to załatwi. Do tego Audrey, która z nimi nie rozmawia i GPS, która się ich boi. Jest jeszcze Louis, ale Louis chyba zamknął się w sobie, bo czytuje jakieś komiksy, co Laila podejrzewa jako pornole, ale to nic. Ona odkryje to kiedyś i tyle. Dlatego nie chciała jakoś się z nim zapoznawać. Jeszcze chłopak miałby w tym momencie jakieś wizje i zrobiłaby się nieprzyjemna sytuacja. No nic. Westchnęła. - Mówię Ci, że taki wieczorek łączy ludzi. - Trąciła go w ramię porozumiewawczo, a potem zrobiła obrażoną minę. - No dobra. Masz szczęście. - Skomentowała kiedy musnął ją w skroń, ale ona już w sobie wstawała, żeby ściągnąć z siebie koszulę i wejść do wody. Tylko, że jak zdjęła koszulę to jeszcze zrzuciła trampki, żeby zbadać jaka jest temperatura wody. - Bezdzietna wdowa dziewica? Hm... Racja Bezdzietna, bo dziewica... Ale, że wdowa? Zamierzasz się zabić czy coś? No i chcesz mi powiedzieć, że jesteś hm... Ponadto czego potrzebują faceci? Wow. - Mruknęła w między czasie, kiedy badała wodę i wreszcie stwierdziła, że nic nie traci, więc powoli zaczęła rozpinać spodenki, aby zaraz wskoczyć do wody. Aww. Cudownie.
Po prostu czytasz mi w myślach. On by latał po tej dziczy, jak Tarzan w modnej przepasce na biodra, która tam robiłaby furorę, a jej strój składałby się z połówek kokosa i równie modnej spódniczki z trawy. Potem mogliby się zgubić i nie wrócić do Hogwartu, i wieść sobie takie szczęśliwe, beztroskie życie. Zupełnie by zdziwaczeli i ktoś za kilka lat nakręciłby o nich pasjonujący film dokumentalny. "Powrót do korzeni" albo "Człowiek małpa" albo "Małpka człowiek" ! Byliby sławny. Jeszcze bardziej, niż teraz. Hłe hłe hłe. Racja, nie ma co wyprzedzać na przód i już wybierać tapety do sypialni, ale pomarzyć zawsze można. Co do tej drugiej, mniej niewinnej strony Laili to Filip chętnie by ją kiedyś zobaczył. Nie było tak, że w dziewczynie lubił to i tamto, a czegoś innego już nie. Lubił ją całą, bo była właśnie taka. Fajna, po prostu. Fifi, nasz mistrz elokwencji! W jego domku River zajął pokój dwuosobowy i ku rozczarowaniu Filipa wcale nie zajął go dla niego, tylko dla Mads. Smuteczek. Wiadomo więc, co Teddra, Filip i Marceline będą robić późnymi wieczorami. Niegrzeczni! Nie wolno podsłuchiwać. Ta dwójka będzie się więc tarzać w swoim pokoiku, a w chwilach wolnych Filip będzie wpadał do Riovera, by tradycyjnie sobie trochę podokuczać i dostać w łeb. Teddra... z Teddrą mogło być ciężko, zwłaszcza, że rok szkolny nie skończył się dla niej zbyt dobrze. Marceline może być troszkę smutna, że Jovena nie ma z nimi, ale Filip będzie robił wszystko, by tej straty nie odczuła i może nawet przyprowadzi jej jakiegoś fajnego chłopaczka pod drzwi. -Taka jesteś pewna? W takim razie przyjdę i to sprawdzę- zarządził, tym samym dając sobie pretekst by spotkać się z nią już w niedługim czasie. Musi obczaić tych ziomków, co to dzielą domek z jego dziewczyną! A jak to jacyś mordercy albo inni popaprańcy? Po tym balu to wszystkiego się można spodziewać. -Taaak. Mam szczęście- powiedział, rozmarzonym tonem, zadzierając głowę do góry i przyglądając się, jak ściąga koszulkę. Fifi, ty stary zboczeńcu! Nie zdziwiłby się, gdyby teraz oberwał w łeb. Nawet nie robił uników, tylko się roześmiał. -Skoro grozisz mi tu rekinami, to nigdy nic nie wiadomo- też się podniósł i jednym ruchem ściągnął z siebie koszulkę. Zsunął z nogi jednego buta, potem drugiego i nawet skarpetki zdjął. A jako, że zawsze był przygotowany na kąpiel w gorących źródłach (a kto nie jest?!) to teraz stał sobie na pomoście w samych bokserkach w palemki i krokodyle. Jak tematycznie! Przez chwilę przyglądał się Laili, jak sama tapla się w wodzie, by po chwili zsunąć się do wody, trochę tak niepewnie, jakby to całe gadanie o rekinach naprawdę go wystraszyło. Bo trochę wystraszyło! -Gorąca- wydał z siebie cichy okrzyk, gdy cały już zanurzył się w wodzie. No tak, w końcu to gorące źródła. Oparł się o kamienie i rozłożył niczym król. Łaaaa, przyjemnie, stwierdził, zamykając oczy i wzdychając cicho. -Myślisz, że potem moglibyśmy pójść gdzieś... na sushi albo coś? Moglibyśmy sobie pokupować też kimona!- uśmiechnął się szeroko, wciąż z zamkniętymi oczyma, na samą myśl o Laili w kimonie.
Zboczony facet to skarb dla kobiety? Kto wie. Nie mniej jednak nie ma co się podniecać już na samym początku, bo koszula przecież była na bokserce, a zatem? Zatem zero widoków. Laila była przygotowana na kąpiel, bo w sumie po spotkaniu z Filipem miała odnaleźć Urs, jej bliźniaczkę, jakieś jezioro i wreszcie pocieszyć się tym, że wokół rzeczywiście żyją normalni ludzie. Szok. Ale skoro już ten, no to zaczęła się rozbierać. Ściągnęła spodenki i tym razem bokserkę po czym powoli weszła do wody. Nie uśmiechało się jej oparzenie. Zdecydowanie nie. Jeszcze by sobie zepsuła wakacje. Hehs. Przykro by było wylądować w szpitalu gdzie nikt by jej nie słuchał, bo nikt by nie rozumiał jej języka, a ona czułaby się jak ufo na obserwacjach u obcych. No niestety. Zdarza się i trzeba pilnować, aby nie doszło do takich zdarzeń. Wtedy miałaby prawdziwy powód, aby wciąż mówić do Filipa: "to jest twoja wina" o ile byłaby w stanie coś mówić, a on by miałby tyle odwagi, żeby ją odwiedzać. A co do jej domku i wizyty Filipa? Hm. Trzeci osobnik, który mógłby coś mówić to byłoby podejrzane. Już Laila planowała, żeby GPS, Audrey i Louisa zmusić do przeprowadzki, a tutaj zamotać chociażby poczciwą Sky. Do tego kosteczki wskazały jej pokój z Rainierem (co akurat jest faktem, bo oboje wyrzucili szósteczki) i w sumie tyle z tego. Także Filip mógłby być nieco zdziwiony. Tym bardziej, że ich domek śmierdział ziołem, które Ignas postanowił przywlec. W sumie Laila się postarała wszystko schować, ale i tak każdy odwiedzający od razu pytał: "co tu tak jedzie". Nikt nie odpowiadał. Howett nauczyła się udawać, że śpi, albo natychmiast gdzieś wychodziła. Ci nauczyciele nie dawali jej spokoju. Chyba naprawdę liczyli, że Laila zachowa się jak podwójny agent i im będzie mówiła kto gdzie pije i czemu tak dużo, ale ponieważ im się klepki poprzestawiały na czas wakacyjny to musiała im wybaczyć. Tak uważała. Uśmiechnęła się nawet na wspomnienie swojego dziwnego spotkania z Jack'iem kiedy pokrętnie jej tłumaczył coś o tej swojej narzeczonej. Aw. No bo przecież Laila jest taka dorosła i musi tego słuchać. Tak, zabawne. A teraz była tutaj przy Stone'ie i w sumie myślała czy rzeczywiście mu nie pokazać swojej złej strony, ale ponieważ nie było niczego, co mogłaby zniszczyć, wysadzić, albo upić i rzucić Japończykom na pożarcie, to nie pozostawało nic innego, jak tylko czekać na odpowiednią okazję. A teraz to siedziała sobie w wodzie i słuchała tego, co Filip do niej mówi, bo przecież nie można zasnąć. Jeszcze by sobie pomyślał, że w nocy robiła jakieś niecne rzeczy. Pf. Same kłamstwa. - Masz seksowne bokserki. Musisz to koniecznie opatentować. - Uśmiechnęła się zastanawiając się nad jego propozycją. - Tak. Myślę, że moglibyśmy iść na sushi, albo ewentualnie na coś do jedzenia w ogóle. - Stwierdziła próbując przepłynąć kawałek, ale jednak wróciła. Lenistwo wakacyjne.
Dwoje zakochanych spędzało sobie bardzo przyjemne chwile na gadaniu o jakiś głupotach typu rekiny ludojady czy wdowy dziewice. Co do tego drugiego to polecam Wam by Laila została taką Maryją, tylko zamiast Jerozolimy, osiołka i Józefa miałaby Hogawart, miotłę i Filipa. Już nawet ten zestaw widzę jako tytuł jakieś książki, którą napisałby Stone w przypływie radości, łez i euforii spowodowanej urodzeniem się jego pierworodnego lub pierworodnej. Na pewno wśród innych czarodziei znaleźliby jakiś dwunastu, który wierzyliby w genialność tego malucha i oddali by się na zawsze jego nauką! Nie no... Nie filozofujmy już, nie chce w końcu urazić żadnych katolików, których swoją drogą pewnie niemało na tym forum. Swoją drogą ciekawe czy kiedyś zostanie stworzone zaklęcie, które tworzyłoby dziecko w brzuszku mamy. To na pewno byłby duży przełom dla samotnych czarownic, bezpłodnych par czy psychopatów. Czarodzieje! Wszystko przed wami. Bierzcie się za naukę, może to właśnie ty stworzysz to zaklęcie! Nie po to jednak tu piszę, by komentować miłosne problemy tej parki. Tym zdecydowanie powinien się zająć obserwator. W końcu plota, że Howett zakłada potajemny klub dziewic byłaby kusząca. Mogłoby nawet nasze wszechwiedzące oko zorganizować do niego nabór. Pewnie liczba chętnych byłaby niewielka, ale na pewno o jej listę zabiegaliby wszyscy imprezowicze tej szkoły. Kto wie... Może za jej udostępnienie musieliby ponieść wysoką cenę? Ale, ale... Nie wszystko tutaj! Zostawiam wam skrawek tajemnicy. Kochani takie gorące źródła, że normalnie szok! Nie tylko dla mnie, nie tylko dla ciebie drogi czytelniku, ale również dla tamtej uroczej parki. Kto by pomyślał, że ta na pozór niewinna woda ma cudowne właściwości. Nie, nie chodzi mi o mikroelementy, zdrową cerę na stopach, uszach, pupie i wszędzie, ale o jej magiczny mankament. Co to takiego? Czyżby Howett prześwitywała części stroju kąpielowego, a może po zanurzenia w przezroczystej cieczy ciała okaże się, że ich ciała są pokryte łatami? A może coś jeszcze ciekawszego... Tego na pewno dowiecie się, bo już oboje choć paluszek w niej zanurzyliście!
Osoba, która jako pierwsza zobaczy ten post i postanowi zrobić odpis, wpierw rzuca jedną kostką na zdarzenie. Cieszycie się? Wiem, że nie!
1 lub 5- Życie jest ciężkie, a do wody jakiś zdegustowany wami Japończyk wrzucił magiczny proszek zamiast soli barwiącej. Na każdej część ciała zanurzona w wodzie wyskakuje tona wyprysków z zielonym płynem. Japończyk cicho się z was śmieje, przy okazji układania ręczników. Przypadek? Nie sądzę... 2 lub 4 - Tak jak już wcześniej wspomniane chyba w tej cudownej wodzie stroje kąpielowe nie są najlepiej widziane... I to dosłownie! Stone z zadowoleniem widzi, jak Laila przepływa kawałek całkiem nago. Ona też widzi co nieco. Czy Stone lub Howett powiedzą sobie o tym, co zauważyli. A może to przemilczą i stanie się to powodem do kłótni? 3 lub 6 - Jaki wygodny kamień... Szkoda tylko, że w miejscu, w którym Filip się o niego opiera, powstaje czerwony napis "Jestem frajerem". Oczywiście Howett z racji tego, że nie może zostać taka nieruszona, na dłoniach, które wcześniej oparła na kamieniach na równie czerwony napis " Chodź tu do mnie, chce pomacać". Najwyraźniej kamienie mają tone takich tekstów wygrawerowanych na sobie. Właściciele źródeł tylko czekają aż ktoś się o nie oprze!
Jeśli wyrzucicie pierwszy wariant napiszcie mi pw, wtedy mogę wam poprowadzić rozmowę z Japończykiem. W pozostałych dwóch przypadkach z/t dla MG
E tam! On nie był zboczony. Wręcz przeciwnie. Zawstydziłby się, gdyby Laila pokazała coś więcej, no bo... no bo taki wstydziaczek był z niego. I nie lubił rozbierać swoich dziewczyn już na pierwszej randce. No... ale w sumie to nie była ich pierwsza randka. Chyba. Zresztą! Chłopcy z Riverside nie byli tacy, jak ci z Hogwartu i nie chcieli od razu dobierać się dziewczynom do bielizny, tak przynajmniej wydawało się Filipowi, który już kilkakrotnie przyłapał jakąś parę na obściskiwaniu się w kącie. Brzydko, oj brzydko! Co z tego, że on z Lailą też się tulił publicznie? Ale on nie miał złych zamiarów, a rączki tamtego delikwenta chyba miały. Chyba na pewno. Filip tylko miał nadzieję, że jego biedny pączek nie wylądował w domku z samymi facetami. Bo faceci to jednak faceci i mogą taką dziewczynkę chcieć zdemoralizować. Jakby już nie była zdemoralizowana, ale cii, Filip o tym nie wiedział. Liczył, że kiedyś przyjdzie ją "sprawdzić", tak by wcale nie wyglądało to na inspekcję. I jak zastanie tam czterech facetów to będzie robił im naloty codziennie, a jakże. -Tak myślisz?- zapytał, próbując ustać na kamieniach, prezentując przy tym swoje szałowe bokserki. Sama powiedziała, że są ekstra! -Mam takich jeszcze więcej- uśmiechnął się łobuzersko i siadł z pluskiem z powrotem na miejsce. I znów oparł się o te kamulce, ale poczuł jakieś pieczenie i automatycznie wygiął rękę, by podrapać się po plecach. Wtedy jeszcze biedaczek nie wiedział, co go czeka. -Ej, ej, pokaż to- roześmiał się głośno, widząc dłonie dziewczyny, po czym obie je chwycił za przegub wierzchem do góry i znów parsknął śmiechem. -Serio?- zapytał, wciąż nie mogąc się opanować, odnośnie napisu na jej dłoniach, a widząc jej zdziwioną minę, puścił jej dłonie, by sama mogła się im przyjrzeć. -Chodź, może da się to jakoś zmyć- trudno mu było mówić, gdy tak się dusił śmiechem, ale zdołał podpłynąć do mostku i wciągnął się na niego, po czym wyciągnął do niej dłoń i pomógł jej wejść. Sięgnął po koszulkę, ale zamiast ją włożyć to zaczął się nią wycierać, by potem na suchutkie ciało wsunąć swoje szorciki, zasłaniając tym samym swoje seksowne bokserki. No cóż! Ciekawe tylko, czy Laila będzie tak miła i też mu powie, że ma coś na plecach.
Niewytłumaczalnym faktem jest to, że Howett właśnie teraz zachciało się tańczyć. Chciała poczuć orientalną kulturę, lejący się zewsząd alkohol, tańczące światła i w ogóle coś, co wybuchnie! Czy wszyscy to rozumieją? Laila miała teraz potrzebę po prostu coś zrobić. Nudziło się jej. Z domku do domku, potem spacery, spotkania ze znajomymi, którzy ostatnio po prostu skazywali ją na nudę. Logiczne? Nie. Oczekiwała od nich współpracy, a oni wszyscy upaleni siedzieli na małych tarasach podglądając nagie szesnastolatki. Nudystki. Wielcy ludzie bez przyszłości. Pomimo to Howett płynęła. Dopiero potem zaczęła się zawracać, a gdzieś niedaleko słyszała dudnienie muzyki, do której chciała się zbliżyć. I wybuchła śmiechem. Naprawdę miała nadzieję, że żartował z tymi bokserkami, bo chyba by zwariowała, gdyby to wszystko było na serio. Chyba musi przyjść do jego domku i przejrzeć mu walizki, zanim on przyjdzie do jej domku i odkryje, że tam jest wieczność. Cokolwiek to znaczy. Ona musi być szybsza od Filipa o krok. I dopiero wtedy zauważyła, że jak postanowił wyjść z wody to na plecach... Coś miał... "Jestem frajerem"? Jakże uroczo. Uśmiechnęła się pod nosem kręcąc głową, ale również skierowała się do wyjścia choć tak naprawdę miała ochotę w niej zostać na zawsze, ale skoro Filip już uciekł... Choć może niekoniecznie. Zanurkowała na chwilę, a potem oparła się o dwa kamienie dłońmi i odskoczyła z powodu ich gorąca. Znów odpłynęła kawałek, a potem uniosła ręce ku górze i wtedy usłyszała głos Stone'a. Spojrzała na swoje dłonie i wybuchła śmiechem. Zbliżyła się do niego mrucząc: - No to chodź tu. - I powoli wciągnęła go za nogi znowu do wody tym razem mocno do niego przylegając łapiąc go dłońmi za szyję. - Cóż napis "jestem frajerem" jest mało seksowne, ale jeśli dodamy do tego "jestem frajerem Laili"... Mam wrażenie, że się dogadamy. -Musnęła go delikatnie w usta przechodząc w ten trochę poważniejszy pocałunek przytulając się do niego mocno. - Może Ci to umyć? A może nie? Może wyglądasz z tym napisem całkiem zachęcająco... Podobnie jak ja ze swoim - Wzruszyła ramionami skupiając się na jego czekoladowych tęczówkach. W końcu od zawsze kolor brązowy wydawał się jej tajemniczy i nęcący... Szczególnie jeśli gościł w ludzkich oczach. To taka obietnica... A co jej obiecywał Filip? Odgarnęła kilka kosmyków włosów z jego czoła. - No kochanie, nie udawaj obrażonego. - Mruknęła przejeżdżając opuszkami palców po jego policzku. W końcu długo go nie widziała, a to że byli sam na sam... Dawało jakieś pole do popisu... A facet z ręcznikami? Nie był istotny.
Tańczyć? Ale, że tak tutaj? Prawie nago? Przy tych Japońcach? Oj... coś czuję, że źle by się to dla nich skończyło. A jak by kazali Filipowi walczyć?! Boziu, on nie trzymał żadnej broni w dłoniach, prócz pałki, no ale wątpię, bytu się tym posługiwali. Po przegranej walce wysłaliby go i Lailę na wieczną tułaczkę, a wcześniej by ich jeszcze wyklęli. I wtedy to by dopiero było. Wycieczka zupełnie, jak z marzeń Filipa; zdobywali by pożywienie za pomocą łuków, które sami by zrobili i jakby upolował takiego jelenia, czy co tam biega w Japonii, to potem jego kobieta (czytaj Laila) musiałaby to oporządzać. I by mieli masę dzieciaków! Może więc pomysł z tańczeniem nie był taki zły! Ja pitole, co ja gadam? Ale, gdy on poważnie mówił o tych bokserkach. Masę miał takich we wzorki, które zupełnie do siebie nie pasowały. Pieski i rybki na jednych, na drugich widły i myszy, a na jeszcze kolejnych kolorowe krewetki. Super, nie? Ale zaraz, zaraz, przecież takie bokserski na pewno robią furorę na światowych wybiegach! Można więc powiedzieć (a nawet trzeba!), że Fifi to super modny chłopak z tymi bokserkami. Nie wspominajmy o tym, że kupowała mu je zazwyczaj mama i co jakiś czas, zazwyczaj w styczniu lub w lutym (na Walentynki) wysyłała mu paczkę nowych, pachnących i wypranych gatek. -Ej, ale...- urwał w połowie zdania, gwałtownie łapiąc powietrze, gdy znów znalazł się w wodzie. -"Jestem frajerem"? "Jestem frajerem" ?!- powtórzył, próbując jakoś obrócić szyję, by spojrzeć na ten jakże kłamliwy napis na plecach, ale bezskutecznie. Nie podjął jednak drugiej próby, bo Laila skutecznie mu to uniemożliwiła, całując go, a nasz Kanadyjczyk ani przez chwilę nie protestował. Jedną ręką objął ją luźno w pasie, a drugą ujął tył jej głowy, przyciągając do siebie, jeszcze bliżej i jeszcze, o ile w ogóle było to możliwe. Pomachał nogami w wodzie, by w końcu usiąść na jakimś kamulcu okrakiem, a potem "poprawił" sobie Lailę, tak, że była zmuszona objąć go nogami w pasie. -Mam dziwne wrażenie, że jeśli Japońcy maczali w tym palce to tak szybko to nie zejdzie. Musiałabyś szorować gooooodzinami- poruszył zabawnie brwią i znów ją pocałował, troszkę mniej delikatnie niż miał w planach. No, ale... ona go tu chce sprowadzić na manowce! -Nie udaję- wydął zabawnie wargi, ale zaraz znów się do niej przytulił, wodząc dłońmi po jej nagich plecach. W dół i w górę, na ramiona, a potem znowu na biodra i tak bez przerwy, drocząc się z nią troszkę. Korzystając z okazji, że jest tak blisko niej, musnął ustami jej szyję, potem jeszcze raz, by w końcu odsunąć się nieznacznie i spojrzeć na nią poważnie. -Co ty próbujesz zrobić, co?- zapytał i choć minę miał poważną, to w głosie dało się słyszeć nutkę rozbawienia.
Jeszcze tylko tego brakowało, żeby zajął się oglądaniem napisu i przejmowaniem się nim. Huh. No chyba by tego nie zdzierżyła. Przecież nie było czymś się przejmować. Oboje mieli na sobie całkiem sympatyczne malunki, a Howett miała wrażenie, że wróżba o nagości i tak niedługo będzie miała okazję się ziścić czy coś. Wiedziała, że droczenie się z nim sprawa mu przyjemność, jej w sumie też, co rodziło w jej podbrzuszu dziwny prąd samozadowolenia czy jak to tam się nazywało. Japonia chyba sprzyjała wzajemnym relacjom. Chcąc mu wynagrodzić podróż, w której odłączyła się od świata i czytała książkę, teraz grała z nim w grę, która polegała na oddawaniu pocałunków i delikatnym wodzeniu dłońmi po jego torsie. Tak. Można powiedzieć, że Howett była z siebie teraz zadowolona. Powoli pozwoliła mu znaleźć przestrzeń, aby przysiadł, a potem ścisło objęła go w pasie nogami ignorując już fakt o bokserkach. Kiedyś to ona zajmie się jego garderobą, choć w sumie może nie takie kiedyś, a może i przestanie ją to jakoś bawić. Pomyślimy, zobaczymy. Życie przecież zmienia ludzi. Kiedy chciał jej skraść kolejny pocałunek okazała się trochę szybsza i najpierw przygryzła jego dolną wargę, a potem zbiegła z miejsca zdarzenia zsuwając delikatnie głowę bliżej jego szyi by tam złożyć drobny pocałunek, który zaraz został podrasowany delikatnym masażem opuszków palców. Drugą dłonią przejechała powoli po jego ramieniu chwilowo nawet nie odrywając wzroku od jego oczu. On w tym czasie wodził dłońmi po jej biodrach i talii, ta wędrówka chyba się wciąż powielała, lecz ponieważ sprawiało jej to przyjemność to nie protestowała. Przynajmniej nie zamierzała. Znów skradła mu kolejny pocałunek. Może odrobinę intensywniejszy od wszystkich poprzednich, bo chyba przez chwilę zapomniała, że jakby na to nie patrzeć są (nie)stety w miejscu publicznym. Huh. - Może łatwiej będzie zapytać czego nie próbuję zrobić? - Spytała może odrobinę jeszcze bardziej w tej chwili do niego przylegając. Ta intensywność chyba zamierzała im się nieźle dać we znaki. - Hm... Może to się dobrze składa, bo nie zamierzałam tego szybko skończyć. - Wzruszyła ramionami uśmiechając się może dwuznacznie, albo i jednoznacznie... Kto ją tam wie co dokładnie teraz chciała osiągnąć. Pomimo to powróciła do "drażnienia" go dotykiem. Chyba dobrze, że usiadł, bo w przeciwnym razie oboje by niedługo stracili równowagę.
Oj tak, Filip na pewno by padł. Była to jedna z tych chwil, gdy nogi robiły się, jak z waty, w ustach zasychało, a w żołądku czuł dziwne ssanie. I choć coś podobnego przeżywał już wcześniej, to nigdy z taka intensywnością. To jakby w jego wnętrzu zamieszkało stado os i postanowiło zrobić sobie imprezę. Z każdym jej dotykiem, czuł te przyjemne dreszcze na całym ciele, jakby kopnął go prąd. Albo jakby oberwał pałką w głowę. Takie to było silne. Podczas, gdy ona macała go po klacie, on przesunął dłonie (jakże silne i męskie!) z jej ramion na dekolt (nie, nie na piersi) i jedną z nich zaczął coś tam rysować. Gdyby przyjrzeć się Filipowi uważniej to można by zauważyć, że te rysunki to nawet nie są rysunki, a już na pewno nie bezsensowne zawijasy. Filip tworzył tam przeróżne napisy. Jakie? "Jeśli mnie dotkniesz, mój chłopak walnie cię pałką" albo "Filip jest moim księciem z bajki" i "Filip i Laila to zakochana para". I tworzyłby tak dalej, ale panienka Howett znów go rozproszyła. A on, znów, nie był w stanie zrobić nic innego poza poddaniem się jej. Gdy tylko z nim była (a już zwłaszcza, gdy TAK go całowała) nie był w stanie myśleć o niczym innym. I robić nic innego, jak tylko się na nią gapić. Teraz nie było inaczej. Wręcz instynktownie objął ją w pasie, jedną dłoń kładąc na jej biodrze i gładząc je delikatnie, powoli. -Chcesz mnie zgwałcić, huh?- zapytał, unosząc do góry jedną brew.- Wiedziałem o tym od początku- powiedział, choć nie wiedział. Tiaa. Kobieca logika, kto ją zrozumie? Filip nawet nie próbował. Zamiast tego niepewnie dotknął jej nóg, po czym, już nieco pewniej, wsunął ręce pod jej zgrabny tyłek, uniósł nieco do góry, pochyli się w jej stronę i... Wrzucił do wody! Tak, tak. Ale siebie też tam "wrzucił", żeby nie było. Szybko znów ją objął, przyciągając do siebie i, będąc wciąż pod wodą, pocałował mocno. Patrzcie, jaki z niego romantyk! Gdy już był pewny, że Laila mu nie ucieknie, objął jej twarz dłońmi i odsunął się troszkę, przyglądając się, jak fajnie jej włosy unoszą się do góry. Spróbował wyszczerzyć zęby w uśmiechu, ale pomyślał, że w sumie to nie chce mu się pić wody i uśmiechnął się tylko lekko, samym kącikiem ust, po czym jeszcze raz przyciągnął ją do siebie i pocałował. To był jeden z tych pocałunków, o których można było powiedzieć, że są przepełnione uczuciem. -Zawsze chciałem to zrobić- powiedział, gdy już znaleźli się w górze, cali mokrzy, z włosami potarganymi i przyklejonymi do czoła, ale za to jak szczęśliwi! Przynajmniej w przypadku Filipa.
Przyjemne mrowienie podczas tworzenia napisów, których ona nie była świadoma, rozchodziło się po ciele dziewczyny. Może gdyby wiedziała, że on tak bardzo się obawia konkurencji... To może by go jakoś przekonała, że nie ma powodów do obaw (przynajmniej na razie, a szczególnie w tej chwili). Z jednej strony to nawet ciekawe, że w takim momencie jeszcze obmyślał plan na wybicie innych chłopaków, którzy mogliby być Lailą zainteresowani. Huh. Pozdrawiamy opiekuńczego Filipa! Chyba było im ze sobą dobrze. Szczególnie w tej gorącej wodzie, gdzie mogli sobie wyjaśniać, że temperatura w niej podskoczyła wcale nie z ich winy. Bo przecież oni wymieniali tylko kilka drobnych pocałunków i to wcale nie był jakiś wyższy poziom. Nie, nie, nie! Ciekawy czy gdyby ich zapytać przed spotkaniem tutaj czy się tego spodziewają to każde odpowiedziałoby twierdząco. Chyba nie. A los lubi płatać figle. - Obawiam się Filip, że nie można mówić o gwałcie, kiedy żadna ze stron nie jest poszkodowana. - Odparowała z uśmiechem widząc, że wcale by nie protestował, ale ponieważ było to miejsce publiczne to raczej nie wypadało zaczynać żadnych ekscesów. Ograniczenie się do tego i tak było wielkim wyczynem. Dobrze, że okazywanie sobie czułości w Japonii nie sprawiało problemów tubylcom, bo gdyby mieli wokół siebie np. samych Muzułmanów, to raczej nie dość, że źle odnieśliby się do ich nagości... To jeszcze mieliby problem z bliskością Filipa i Laili. Poza nimi oczywiście. I Stone niech tutaj nie tłumaczy o gwałtach, bo z jego miny to można wszystko wyczytać jak z otwartej książki. Howett zauważała, że dopiero teraz nabierał pewnej śmiałości w ruchach i to nadawało mu tej męskości, o którą chyba tak walczył. Filip w tym wydaniu? Godne aprobaty. Zdążyła jeszcze go delikatnie musnąć w czoło, kiedy zdecydował się ją wrzucić do wody. Chyba skorzystał z momentu, kiedy uścisk jej nóg w jego pasie odrobinę zelżał. Zdążyła jedynie złapać trochę powietrza i znalazła się w gorącej wodzie, która objęła przyjemnie jej ciało. Zaraz potem dołączył do niej Stone, który postanowił chyba odegrać scenę rodem z jakiegoś filmu czy książki! Nieważne. Howett odwzajemniła jego pocałunek, a po chwili odczuła wielką potrzebę zaaplikowania sobie kolejnej dawki powietrza, więc wypłynęła na powierzchnię i wtedy usłyszała słowa Filipa. - Zawsze chciałeś spróbować mnie utopić? Sprytne Stone. - Uśmiechnęła się odrzucając włosy do tyłu, lecz najpierw wycisnęła z nich trochę wody stając na gruncie, w którym nie musiała się przejmować, że taki Filip ją zaraz zaatakuje kolejnym podtopieniem! Ale dobrze. Koniec tego dobrego. Howett chyba sobie przypomniała, że życie to nie bajka i trzeba się zbierać. Jakoś pospiesznie wciągnęła na siebie ubrania i puff. Nie było jej. Chyba gdzieś pomiędzy ogarnianiem włosów, a innymi rzeczami rzuciła mu 'cześć'. Przepadła.
[zt]
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde była szczęśliwa, a w każdym razie szczęśliwsza niż dotychczas. Nagle wszystko zaczęło się jakoś układać. Była z Marcelem, dzieliła z nim pokój i łóżko, Czarek z jakichś powodów nie pojechał do Japonii, więc nie musiała się zastanawiać, czy jego widok budzi w niej jakieś skomplikowane uczucia, czy też rzeczywiście skutecznie się z niego wyleczyła. Co prawda wróżka przestrzegała, że tak łatwo nie zapomni o tym uczuciu, ale wspominała też o dobrej decyzji, którą będzie musiała podjąć. A Isolde dokładnie wiedziała, jaka to decyzja. Jeśli nawet Grisham nadal przyprawiał ją o zawroty głowy, to była pewna, że nie jest w stanie zaofiarować jej nawet w połowie tyle szczęścia, ile mógł Lyons. Zresztą Czarek nawet nie myślał, że może jej cokolwiek zaofiarować. Przestraszył się i uciekł. W sumie to mu się nie dziwiła. Zdumiewające, z jakim spokojem mogła teraz o tym wszystkim myśleć. Jej świat nagle zacieśnił się do Marcela i Juno. Jego kochała, o nią się martwiła. Ech, cała Isolde. Gorące źródła. Oparła się o barierkę, wpatrując w parującą wodę i pozwalając myślom dryfować. Lubiła ten stan, kiedy jej umysł stawał się doskonale czysty, niesplamiony żadną troską. Bo chociaż sytuacja Juno była dla Bloodworth źródłem ciągłych zmartwień, to jej własne szczęście miało cudowne właściwości i zmieniało negatywne nastawienie do świata. Może nie będzie tak źle. Może... może wszystko zmieni się na lepsze? Przecież ona nie pozwoli Juno upaść, a jeśli ta nawet się potknie, to Is schwyci ją mocno i postawi do pionu. Tak było zawsze. Tylko tym razem wpływ Watsona był zastraszająco silny. Is poczuła ukłucie niepokoju. Miała ochotę rzucić wszystko, odszukać Juno i zamknąć ją w mocnym uścisku, upewniając się, że jej drobna przyjaciółka jest bezpieczna. Może ta cała Japonia nie była taka zła? Co prawda jedzenie było nie do zaakceptowania, Is cierpiała straszliwie, zmuszając się do jedzenia tych przedziwnych dań, ale widoki zapierały dech w piersiach. Dwa łyki egzotyki. Pomyślała, że to może nawet niezłe- doświadczyć czegoś, co zupełnie jej nie odpowiadało i mieć potem punkt odniesienia. Na razie posunęła się do stwierdzenia, że nie jest tak fatalnie, jak przypuszczała na początku. Nagle poczuła przemożną chęć napicia się alkoholu, który spłynąłby gorącą strużką do jej żołądka i wywołałby miły dreszcz. Ale nie miała alkoholu, więc przymknęła oczy i odetchnęła głęboko wilgotnym powietrzem. Nagle z jej ust wyrwał się wysoki trel, układający się w pogodną, dziwną melodię bez słów, balansującą gdzieś na granicy opery i jazzu. Is sama nie wiedziała, skąd się to w niej wzięło. Ale sprawiło jej przyjemność, więc uśmiechnęła się i rozśpiewała głośniej, napawając możliwościami własnego głosu, który z każdym rokiem dojrzewał, nabierał nowych barw i niuansów. Wspięła się na najwyższy ton i przymknęła z rozkoszą oczy, słysząc jego krystaliczną przejrzystość. Nikogo tu nie było. Mogła śpiewać, śpiewać, śpiewać, sprawdzać, jak wysoko może wznieść się jej sopran i jak lekko może opaść, wyzwalając w niej samej coraz to nowe odcienie emocji.
Vanberg nie oscylował niebezpiecznie między licznymi dramatami, nie odbijał się od skrajnych stron, mając przy tym problemy z podjęciem trafnej decyzji. Oczywiście, czasem w różnych sprawach się wahał, acz wybór czy pójść na tą czy tamtą imprezę raczej nie jest czymś o czym warto pisać całe akapity. Jakże słodko proste miał życie i jak wielu nieprzyjemności unikał! Rozgrywał egzystencję trywialnie, acz zupełnie świadomie. Otaczał się relacjami, które były łatwe w utrzymaniu. Przyjaciółki z którymi sypiał, nigdy nie liczyły na nic więcej, a jeśli tak się zdarzało, to nie z jego winy. Kiedy tylko pamiętał - powtarzał, że nie ma nic do zaoferowania poza chwilami zabawy. Naprawdę, uczciwy był z niego drań! Jego świat nigdy nie zacieśniał się do, przykładowo, również dwóch osób. To było niemożliwe, nie, nawet nie wtedy, gdyby spróbował bawić się z kimś w związki. Jego świat był szeroki i nieustannie otwarty na kolejne osoby. Wszystkie jednak one, wspólne miały to, że nigdy dostatecznie długo, ani mocno nie stawały na jego drodze. Z drobnymi wyjątkami na pewien okres, które końcem końców, też gdzieś wyjeżdżały i znikały. W życiu nic nie jest stałe. Gorąca aura wyciągała z domków nawet największych leniwców. Odkąd mieszkał z Merlinem w jednym pokoju, gdzie zapewne ani razu nie sprzątali, panujący chaos bywał niekiedy bardzo uciążliwy, zwłaszcza, gdy do tego okazywało się, że kolejny raz jakimś niewyobrażalnym cudem zniknęły wszystkie papierosy i alkohol. Wówczas te wszystkie jego piętrzące się ubrania, nieustannie przeplatające z Merlinowymi, perfekcyjnie zakrywające widok posadzki, były szaleństwem. Wariactwem, na którym się wyżywał nie mogąc znaleźć nic swojego i jednocześnie czystego. Dlatego dziś miał na sobie jedną z Merlinowych, czarnych koszul i szare rurki, tym razem jego własne. Wyszedł z pokoju zły, zmęczony i spragniony. Niewielka butelka alkoholu z pobliskiego sklepu, była jak słodkie wybawienie, woda na pustyni. Szedł drogą okrężną, paląc papierosy i co chwila popijając trunek, który schowany miał w kieszeni spodni. I niemal mimowolnie westchnął widząc źródła. Parę niedługich minut, a jego ubrania, (oczywiście poza gatkami, które wciąż miał na sobie!) leżały na brzegu, sam Dex już był w ciepłej wodzie, gdzie jeszcze przez chwilę dopalał ostatniego papierosa. Gdy jego resztka znalazła się w pobliskiej trawie, muzyk zabrał swoją małą buteleczkę ognistej i z nią w ręku ruszył w stronę barierek, gdzie zamierzał cieszyć się spokojem, leniwie popijając alkohol. O kilka stopni zmienił kierunek dopiero usłyszawszy tajemniczy śpiew, który nikomu w pobliżu nie mógł umknąć uwadze. - Ależ mamy utalentowanych uczniów w tym Gryffindorze - a jeszcze przed tymi słowami, uważając na butelkę, zaklaskał blondynce, gdy skończyła śpiewać. Przyjrzał się jej przez tą chwilę całkiem uważnie, tyle, na ile nie zasłaniała mu woda. Szczególnie, iż blondwłosa miała przymknięte oczy. - Fantastycznie prezentowalibyśmy się w duecie, na scenie oczywiście - uznał swobodnie, z drobnym uśmieszkiem, który pojawił się w związku z myślami, swobodnie kwitnącymi w jego głowie. Warto też wspomnieć, że o scenie dodał po niewielkiej chwili, wpierw rzuciwszy jej uważne spojrzenie. A gdy już słowa swe wygłosił, postanowił zająć miejsce pod barierką zaraz przy swojej nowej koleżance. Bo przecież chyba nie miała nic przeciwko jego towarzystwu, prawda?
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Życie Is nie było tak beztroskie jak życie Vanberga i wcale nie wynikało to z jej historii. Gdyby się nad tym zastanowić, egzystencja panny Bloodworth była niczym niezmąconym, pogodnym snem, w którym jedyne rysy stanowił niebezpieczny zawód jej ukochanego ojca i fakt, że zanim poznała Marcela jej serce bywało częściej złamane niż całe. A jednak niewiele w niej było z trzpiotki, zwykle na jej bladej twarzy malował się pogodny spokój niż żywa radość. Tak naprawdę zawsze się czymś gryzła, zawsze znalazł się ktoś, czyje położenie napawało ją smutkiem albo zmuszało do działania. Właściwie trudno spotkać kogoś z tak sztywnym kręgosłupem moralnym jak Isolde, która nie zmieniała kursu, niezależnie jakie burze szalały wokół albo wewnątrz niej. Jej przekonania były czymś stałym i niezmiennym, od momentu, kiedy ukształtowała się jako człowiek, co nastąpiło zdecydowanie za wcześnie. Nie potrafiła się nie angażować. Jeśli już pozwoliła na przekroczenie pewnej granicy bliskości, przywiązywała się całym sercem i potem bardzo cierpiała. Mało kto o tym wiedział. Mało kto znał prawdziwą Is, z całą jej wrażliwością, a nawet nadwrażliwością. Wielu ludziom jawiła się jako majestatyczna istota, której obce są wszelkie wzruszenia i słabości. Która mimo życzliwości nie zniża się do poziomu zwykłych śmiertelników, która zachowuje DYSTANS. Tak naprawdę było to bardzo krzywdzące, bo Isolde należała do osób niezwykle ciepłych i serdecznych. Tyle że miała pewien problem z zaufaniem i wszelkie poufałości przyjmowała w najlepszym razie z obojętnością. Musiała naprawdę się oswoić, żeby zdecydować się na jakikolwiek kontakt fizyczny, obce jej było wieszanie się komukolwiek na szyi, a już na pewno obcym facetom. Nie cierpiała cmokania w policzek. Jeśli naprawdę chciała okazać komuś czułość, obejmowała go mocno, serdecznie, przywierając całym ciałem. Tylko nieliczni wiedzieli, jak boleśnie przeżywała utratę osób, które uważała za bliskie. Jak nie potrafiła się pogodzić z rozpadem przyjaźni czy związku. Isolde była uprzejma, ba, była bardzo miła, ale wszelkie gwałtowniejsze próby zbliżenia się do niej były skazane na porażkę. Potrzebowała czasu. Wzdrygnęła się, słysząc głos Vanberga. Miała wrażenie, że ktoś odarł ją z prywatności. Nienawidziła tego uczucia. Nie chodziło nawet o to, że nie lubiła publiczności, bo było wprost przeciwnie. Często proszono ją o występ, a ona w przypływie dobrego nastroju zwykle nie protestowała. Jednak tym razem to nie było zaplanowane, a ten występ nie był wyreżyserowany, tylko... wypłynął z jej wnętrza. Wychyliła się za barierkę, niepewna do kogo należał ten głos. Miała co prawda pewne podejrzenia, ale... No tak. Vanberg. Prefekt Gryffindoru. Muzyk. W dodatku można powiedzieć, że profesjonalny. Zaklęła w duchu. Nie dlatego, że nagle obudziła się w niej nieśmiałość. Po prostu... nie przepadała ani za nim, ani za jego muzyką. A biorąc pod uwagę, jaki tryb życia prowadził... no cóż, nie mógł się on spotkać z aprobatą panny Bloodworth. Niemniej jednak wypadało podziękować. Przywołała na usta wystudiowany uśmiech dobrze wychowanej młodej kobiety i skinęła mu głową. - Wygląda na to, że rzeczywiście jesteśmy muzykalnym domem.- zgodziła się, odgarniając z czoła jasne pasemko. Obecność Vanberga nie napawała jej entuzjazmem, ale co mogła zrobić?- To mogłoby być ciekawe doświadczenie- dodała dyplomatycznie, udając, że nie zrozumiała aluzji. Z jej ust nie schodził powściągliwy uśmiech, zupełnie pozbawiony ironii podobnie jak wszystkich innych bardziej złożonych uczuć. Lekkim ruchem strzepnęła pyłek ze swojego kombinezonu, który zacnie podkreślał jej smukłe i długie nogi. Na szyi i nadgarstkach brzęczały srebrne łańcuszki i bransoletki. Nie wiedziała, jak to wszystko dalej się potoczy. Po Dexterze można się było spodziewać wszystkiego, a Is nie miała najmniejszej ochoty na niespodzianki z panem prefektem w roli głównej. Wzmożona czujność. O tak.
Jednocześnie egzystencja Vanberga była beztroska, a jednak z drugiej strony, wielokrotnie ówcześnie mącona. Życie z jego ojcem nigdy nie było lekkie, a na pewno głupotą byłoby próbować określić je mianem pogodnego snu. Może i owszem, było to niczym sen, niewątpliwie jednak jeden z tych bardzo niepokojących. Niemniej jednak, Dexter z niczym się nie gryzł. Rozwinął w sobie piękną obojętność, która kiełkowała ogólnym spokojem. Ciężko było go wybić z równowagi. Nie takim drobnostkom miał okazję stawić czoła. Wybuchał rzadko, nieczęsto się przejmował, jednak w tych chwilach skrajne i drastyczne bywały jego poczynania. Jego przekonania były stałe, stale stawiał bowiem na rozrywkę. Można śmiało rzec, że nie uginał się pod namowami świętoszkowatych. Doskonale wiedział co chce teraz brać z życia. Nie potrafił się angażować. Ludzie z którymi sypiał byli towarzyszami do zabaw. Nie znaczy to, że kompletnie ich nie szanował, otóż większość z nich była jednocześnie jego dobrymi przyjaciółmi. Jednakże nie potrafił im dać czegokolwiek więcej. Pewnie powinien po prostu spróbować, bo przecież ani tego od lat nie czynił. Acz jednocześnie miał świadomość tego, że się nie zmieni. Bo tak, niczym Isolde, twardo obstawał przy swoim. Jego przyzwyczajenia, nie, może nawet nałogi, nie pozwalały mu żyć grzecznie u boku jednej osoby. Wykazywał się, przekreślającą wszystkie ewentualne postanowienia, piekielną słabością do pięknych osób. Ach każdy ma jakieś wady! Chętnie obserwował Isolde, gdy ta w najlepsze dawała niewielki koncert, kompletnie nie mając świadomości o jego obecności. Takie przyłapanie na ów czynności, bez ostrzeżenia, gdy śpiewano bez wyreżyserowanego wstępu, było znacznie bardziej interesujące. Bardziej personalne. - Całe szczęście tylko częściowo, po co nam zbyt liczna konkurencja - uznał swobodnie po chwili zastanowienia, odkręcając butelkę alkoholu, który to owszem, wciąż miał ze sobą. Trudno stwierdzić na ile poważnie mówił. Z jednej strony nigdy specjalnie nie martwił się kolejnymi zespołami, których nigdy nie brakowało, z drugiej, na pewno nie chciałby wpaść do nicości i zapomnienia wraz ze swoim zespołem. A szczerze powiedziawszy, w tej chwili ku temu zmierzał. Gdy zamiast próbować tworzyć kolejne piosenki, imprezował, a na dokładkę powtarzał rok studencki. Rok temu było lepiej. Lekko się uśmiechnął słysząc, zaiste, jej dyplomatyczne i poważne odparcie na wspólny duet. - W takim razie poważnie to przemyśl, a będziemy mogli się sprawdzić. Na pewno nie pożałujesz - odparł, w przeciwieństwie do swojej koleżanki bardzo rozluźniony tą wymianą zdań. Ot jeszcze upił trochę swej niewielkiej whiskey. Wciąż przy tym powoli, acz uważnie obserwując Is. - Jesteś strasznie grubo ubrana, nie jest Ci tam czasem za gorąco? Może wolisz się tu ze mną napić? - uznał jakże troskliwie, właściwie nie nastawiając się specjalnie na to, że ta grzeczna Gryfonka postanowi do niego dołączyć, acz propozycję i tak wygłosił. Oczywiście nie miał zbyt wielkiego pojęcia na temat Isolde, znał ją bardzo przelotnie, tyle o ile kojarzył z pokoju. Zaliczała się jednak ona do grona dziewczyn spokojnych i na pewno nie była jedną z tych, które piły do momentu, aż stawały się nieprzytomne. Acz na pewno trafnie zauważył, iż nie ma to jak słodki relaks w tych pięknych źródłach, gdy dookoła było tak ciepło.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Ha, co musiałoby się stać, żeby Is zgodziła się choć częściowo z poglądami Vanberga? Chyba ktoś musiałby ją spić niemal do nieprzytomności albo podrzucić jakieś środki odurzające. Nie, nie, nie. Wszystko to było absolutnie obce Is. Is była dobra, Is była moralna, Is była grzeczna, ale odważna. No właśnie. Ona nie szukała silnych wrażeń, nie szukała też ciągłej rozrywki. Szukała spokoju. A kiedy nie mogła go znaleźć, kiedy działo się coś ważnego, coś... niebezpiecznego, włączał się jej tryb "działanie". I wtedy nie liczyło się zupełnie nic- ani strach, ani zdrowy rozsądek. Nie. Wtedy przestawała być tą spokojną, akuratną Isolde, którą nic i nikt nie było w stanie wyprowadzić z równowagi. Wyciągała różdżkę i działała, zachowując przy tym trzeźwość umysłu. Mogła ciskać zaklęciami, mogła sama się przed nimi uchylać. Jeśli wiedziała, o co walczy, mogła zrobić wszystko. Dosłownie. Wszystko. A tymczasem w życiu prywatnym, takim zupełnie prywatnym, była zaskakująco delikatna i często bezradna. Miłość robiła z nią dziwne rzeczy, doprowadzała na skraj rozpaczy i nie było szans, by przekonać Isolde, że to nie koniec świata. Właściwie osobowość panny Bloodworth składała się z wielu warstw, przez które należało się przebić, by odkryć prawdę. Ale komu chce się jej szukać? Ogólnie rzecz biorąc- była bardzo dumna, bardzo uparta, bardzo niezależna, niegłupia i wierna. A. I podobno miała zdumiewająco dobre serce. Paskudna mieszanka, cholernie utrudniająca życie. Spojrzała na Dextera bez przekonania. Drań, miał butelkę. Z alkoholem. Is nie przepadała za alkoholem. To znaczy nie w dużych ilościach. Czasem lubiła sobie wypić. Troszeczkę. Tak dla rozluźnienia. Nigdy w życiu się nie upiła, to nie było w jej stylu. Straciłaby w ten sposób całą godność. Panna Bloodworth wygadująca głupoty albo tańcząca na stole w samej bieliźnie! Coś koszmarnego, nie do pomyślenia. - I sądzisz, że to by wypaliło?- spytała z czysto zawodowej ciekawości. Próbowała sobie wyobrazić wspólne współbrzmienie ich głosów. Lubiła eksperymenty. Muzyczne. Żadne inne nie wchodziły w grę. To nie leżało w naturze Isolde. Jeśli Vanberg miał na myśli cokolwiek innego, może się zrobić nieprzyjemnie. Jego kolejna uwaga wywołała u Is lekki uśmiech. Ech, ci mężczyźni. Po pierwsze nie mają pojecia o materiałach, a po drugie nigdy nie przepuszczą okazji, żeby zobaczyć niewiastę w niekompletnym stroju. A zwłaszcza tacy mężczyźni jak Dexter Vanberg. Miała ładny uśmiech. Rozświetlał jej twarz, w każdym razie tak twierdziła Juno, tak twierdził Marcel i jeszcze kilka innych osób. Zwykle kwitowała te opowieści rozbawionym prychnięciem, ale w pewnym momencie zaczęła się nad tym zastanawiać. Ha. Może i coś w tym było? - To len. Bardzo przewiewny. Zapewniam. A... co do picia, to może ty dołączysz do mnie? Jak już...- o, jasna cholera, co ją ugryzło? To była z jej strony czysta uprzejmość, czy coś jeszcze? Marcel nie byłby zachwycony, gdyby się dowiedział, że siedzi i pija ognistą ze zdemoralizowanych prefektem Gryffindoru. Pięknie.- A tak z ciekawości... wiesz chociaż jak mam na imię?- spytała, a w jej głosie zabrzmiała nutka ironii. Ale równie dobrze mogło to być złudzenie.
Choć oboje przedstawiali skrajnie różne poglądy, byli definitywnie różnymi Gryfonami, to nie można zaprzeczyć, iż łączył ich upór z jakim obstawiali przy swych sposobach na życie. Zarówno Is nie myślała o sobie umiejscowionej w bardziej rozrywkowej wersji swej egzystencji, bogatej w niespodziewane zwroty akcji, w zmienne romanse, w przygody, które równie szybko się rozpoczynały, co kończyły, tak samo Dexter nie widział siebie w spokojnym związku, jeszcze jako główny moralizator jednego ze swych barwnych przyjaciół. Muzyk nawet w tych relacjach pozbawionych podtekstu seksualnego obracał się w gronie przedstawicieli lekkiego marginesu Hogwartu. Kim byli jego najlepsi przyjaciele, jeśli nie osobami skorymi do bójek, kochającymi używki i potrafiącymi się bardzo dobrze bawić? Każdy jeden taki był. Zapewne była to kwestia zrozumienia. Cóż, Vanberg reagował wprost piekielną alergią na moralizatorów, w każdej chwili gotowych by zaszczycić go swymi złotymi radami, wedle których przecież już dawno powinien zacząć żyć. Ach, wyszłoby mu na dobre, gdyby nie był tak uparty. Gdyby rzeczywiście Isolde upiła się w jego towarzystwie tracąc pion jak i grunt pod nogami, w jego oczach nie byłby to upadek godności. Dla niego byłaby to tylko zabawa, coś co przytrafiło się jemu i jego znajomym miliony razy. Nie widział w tym nic gorszącego. Jak i w wielu innych sprawach. - A dlaczego nie? - Lekko wzruszył ramionami, rzekłszy te, jakże często przez niego wypowiadane stwierdzenie, które stosował w tak wielu sytuacjach występujących w jego życiu. Dlaczego by się nie upić, dlaczego by nie spędzić wspólnie nocy, dlaczego by nie pojechać na miesiąc do Szwajcarii, dlaczego by nie wskoczyć na dach klubu? - Nie przekonasz się czy nie będziemy współgrać, póki nie spróbujemy - Ach, o czym on właściwie mówił? Tak, teoretycznie głównie chodziło mu o śpiewanie, ale oczywiście słowa te brzmiały tak uroczo dwuznacznie, że trudno rzec, by nie miały innego podtekstu. A jednak, miał rację. Nie mógł uznać ot tak czy rzeczywiście duet z Isolde brzmiałby naprawdę porywająco. Dziewczyna miała piękny głos, nie znaczyło to jednak, że pasowaliby barwami do siebie. Powinni spróbować, tak uzyskując odpowiedź na to wyjątkowe pytanie. Nie umknął jego uwadze, tak uważnie teraz skupionej na dziewczynie, delikatny uśmiech, istotnie, czarujący. Wytatuowaną ręką przeczesał krótkie włosy, zastanawiając się cóż uczynić ma z tą upartą dziewczyną, do której, rzeczywiście, chętnie by dołączył. Chociaż bardziej by mu się podobało, gdyby postanowiła pozbyć się tych szczelnych ubrań, wchodząc do wody. - Chodź, dołączę na tamtym brzegu do ciebie - powiedział dając jej ruchem ręki znak, by ruszyła w stronę, gdzie Dex miał swoje rzeczy. Kompromis. Tajemnicze wypowiedziane przez nią "Jak już" najwyraźniej szybko nastąpiło, gdyż muzyk zaraz się tam skierował. A gdy już włożył na siebie, swe czarne spodnie i zaledwie luźno zarzucił Merlinową koszulę, uśmiechnął się pod nosem na jej pytanie o imię. - A tak z ciekawości, pamiętasz chwilę w której mi się przedstawiałaś? - O ile ona rzekła swe słowa z lekką ironią, tak zadał ów pytanie bardzo lekkim i sympatycznym tonem. Otóż problem tkwił w tym, że chwila z wymianą imion w ich wypadku zapewne nigdy nie nastąpiła. Ów dwójka nigdy nie prowadziła większych rozmów, ani nawet nie nie znali się w dzieciństwie. Po prostu Vanberg trafił do jej domu w Hogwarcie i teraz widywali się w pokoju wspólnym. Jednak, mógł nie znać jej imienia. Mógł zwyczajnie go nie pamiętać, bo nie pamiętał o wielu sprawach. - Ale jak mi teraz powiesz jak się nazywasz, to obiecuję, że zapamiętam. - Dodał znów się do niej uśmiechając i wyciągając z kieszeni spodni swe papierosy. Pierw skierował je ku blondynce, nie mając pojęcia czy pali, a później sam sięgnął po jednego.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Niewątpliwie oboje mieli wyraziste charaktery, choć przejawiało się to w całkowicie odmienny sposób. Szczerze wątpię, by nawiązała się między nimi nić porozumienia inna niż stricte muzyczna, a i to wcale nie jest pewne. Isolde nie sprzeniewierzała się swoim zasadom. Nigdy. Miało to swoje złe strony, ale przynajmniej spała spokojnie i zachowała szacunek do samej siebie. Hedonizm był jej całkowicie obcy, zawsze liczyła się z następstwami, a przede wszystkim- z uczuciami innych ludzi. Nie było dla niej gorszej kary niż wyrzuty sumienia, które nie dawały się uciszyć, choćby jej zachowanie nie było naganne, a co najwyżej "nie do końca właściwe". Bloodworth zadręczała się wspomnieniami własnych niedociągnięć- niemal każdemu była w stanie wybaczyć. Każdemu oprócz siebie samej. Jej przyjaciele stanowili najdziwniejszą zbieraninę typów i charakterów. Od spokojnego Drake'a, który w każdej chwili mógł wybuchnąć niepohamowanym gniewem, poprzez zrównoważoną, bardzo krukońską Camille, której charakter był zaskakująco podobny do charakteru Isolde, postrzelonego lekkoducha Czarka, z którym znajomość trochę się skomplikowała, aż do narwanej, gwałtownej i roztrzepanej Juno, którą Is otaczała czułą opieką. Robili różne rzeczy, które nie koniecznie pochwalała, ale to wszystko nie zmieniało faktu, że dałaby się za nich posiekać. Niektórych starała się trochę naprostować, ale robiła to z dużym taktem, unikając jak ognia smrodku dydaktycznego, a kierując się wyłącznie dobrem swoich przyjaciół. A oni to doceniali. Panna Bloodworth była człowiekiem-filarem, na którym można się było oprzeć w chwilach zwątpienia. Wszystko się zmieniało, a ona była wciąż taka sama, niezmienna, co ją samą czasem męczyło, a jej znajomym dawało poczucie bezpieczeństwa. Nawet przy nich nigdy się nie upiła, uważając, że pewne rzeczy po prostu NIE PRZYSTOJĄ. Zresztą nie czuła specjalnej pokusy, by nagle stracić kontrolę, a następnego dnia dowiedzieć się, że robiła jakieś głupstwa. Nie, nie. - Oczywiście, teoretyzowanie nic nie da. Po prostu nie wiem, czy uda się nam pogodzić nie tylko barwy głosów, ale i style muzyczne. Nie śpiewam rocka- stwierdziła spokojnie, przesuwając w zadumie opuszkami palców po dolnej wardze i marszcząc lekko brwi. Starała sobie wyobrazić, jak mogliby brzmieć i co właściwie zaśpiewać. Uznała, że najlepiej ignorować wszystkie podteksty. Nie była w ciemię bita i doskonale odczytywała aluzje czynione przez Dextera, ale tak było wygodniej. Skinęła głową. Dobrze, niech mu będzie. Właściwie nie wiedziała, dlaczego to robi, chyba miała całkiem niezły humor, zresztą... zresztą czasem lubiła robić coś, czego sama by się po sobie nie spodziewała. Oczywiście w granicach rozsądku, ale co było złego w rozmowie z prefektem jej domu? Teoretycznie nic. Nie mogło umknąć jej uwadze, że nie był tak ładnie zbudowany jak jej Marcel. W ogóle Marcel od pewnego czasu jawił się jej jako chodząca doskonałość. Wysoki, umięśniony, silny, niewątpliwie pociągający. Vanberg nie był ani tak słusznej postury jak on, ani w ogóle nie robił na niej większego wrażenia. Zapewne należała pod tym względem do mniejszości w Hogwarcie, ups. Usiadła więc na trawie, zrzucając sandały na maleńkim obcasie, które pozwalały jej dobić do metra osiemdziesięcu. No cóż, była z niej duża dziewczynka, a w dodatku nie chuda. Ładnie zbudowana, z miłą miękkością bioder i ramion. Pytanie Isolde tak naprawdę nie było takie głupie. Owszem, nie szalała na imprezach, obserwator nie miał z niej wielkiego pożytku, ale większość ludzi tak czy inaczej wiedziała, kim jest. Często wrabiano ją w jakieś artystyczne przedsięwzięcia, nauczyciele ją lubili, a większość Gryfonów chcąc nie chcąc kojarzyła jej imię i twarz, choćby ze względu na jej ojca, który dość często pojawiał się w "Proroku codziennym". Często ratowała sytuację podczas lekcji, gdy nikt nie znał odpowiedzi na pytanie nauczyciela, Isolde z rezygnacją ratowała twarz klasy, udzielając logicznej odpowiedzi swoim spokojnym, łagodnym głosem, który koił zszargane nerwy belfra, który trafiał na mur niezrozumienia, oraz uczniów, którzy truchleli ze strachu na myśl o potencjalnych konsekwencjach. No tak, ale właściwie dlaczego Vanberg miałby sobie zaprzątać głowę jej osobą? - Isolde. Isolde Bloodworth- odpowiedziała, przechylając lekko głowę i potrząsając nią, gdy zaproponował jej papierosa. Fe. Tu nawet nie chodziło o jej zasady i takie tam. Po prostu nie mogła znieść dymu. Może na świeżym powietrzu jakoś to wytrzyma albo usadowi się od zawietrznej.
Tymczasem hedonizm dla Dextera stanowił słowo idealnie podsumowujące jego kontrowersyjną egzystencję. Nie miewał zazwyczaj wyrzutów sumienia, nie w sytuacjach, gdy po prostu dobrze się bawił. Gdyby był simem, na pewno jego pragnieniem życiowym byłoby poszukiwanie przyjemności. Absolutnie żył chwilą, a co więcej, dbał, by w większości były to chwile po prostu mocne i wyraźne. By zupełnie czuł, że żyje, by nie miewał co do tego wątpliwości. Nigdy nie analizował swoich występków, mniej i bardziej rozsądnych posunięć, chyba, że na prawdę były mocne. Błahostki nigdy nie zajmowały jego głowy, nie miał na nie czasu! Być może i przyjaciele Vanberga byli interesującymi personami, a każdy był nieco inny, a jednak mieli wspólny pewien luz. Dekadent, złodziej, piroman, narkoman, awanturnik, cała ta piątka nigdy nie stroniła od alkoholu, od imprez. Nigdy nie były osoby bezbarwne i teoretycznie wszyscy się od siebie znacznie różnili, a z drugiej strony pewną swobodę każdy z nich podsiadał w podobnej dozie. Pod tym względem też był stały. Uwagą, iż nie śpiewa rocka, na pewno wprawiła Vanberga w lekką konsternację. Oczywiście znał różnych ludzi i miał świadomość odmiennych upodobań także muzycznych. Jednak definitywne odrzucanie gatunku muzycznego tak rozległego jak rock było na pewno czymś odrobinę nietypowym. - Nie śpiewasz czy w ogóle nie lubisz? - Zapytał mimo wszystko zdziwiony, no bo jednak nie często coś takiego słyszał. Sam był absolutnie wychowany na rocku, nawet nie chodziło o to, że słuchał go od dziecka, a raczej o kwestię tego, iż jego ojciec grał w zespole tak ważnym dla ów gatunku. W pewien sposób dostał więc słabość do niego w genach. No i oczywiście w przeciwieństwie do Isolde, Dex nigdy nie śpiewał operowo. Och, to dopiero byłoby zabawne, gdyby przypadkiem spróbował. Ach, zaczynam się zastanawiać czy mogliby jeszcze bardziej skrajne światy reprezentować. O ile ktoś lubi mężczyzn dobrze zbudowanych, to tu niestety Vanberg z góry odpadał. Definitywnie nie miał się pod tym względem czym pochwalić. Był chudy. Dużo pił, palił, czasem brał jakieś narkotyki, a przy tym wszystkim niemal nie pamiętał, że wypadałoby coś jeść. Nigdy nie twierdził, że wygląda zdrowo, a i miał świadomość, iż za parę lat za pewne będzie mógł się poszczycić urodą typową dla zniszczonego człowieka pokroju Keitha Richardsa. Być może i Isolde należała do mniejszości z tym, iż wcale się nie podobała tego typu postura, różne są gusta. Osobiście muszę przyznać, że tego nie rozumiem, bo mam okropną słabość do chudzielców! Niemniej jednak Dexter raczej nigdy nie wychodził z założenia, że ma się wszystkim podobać. Och, to dopiero byłoby nieszczęście, tak pasować każdemu, wówczas na pewno musiałby być bardzo nudny! - Teraz już ładnie zapamiętam, Dexter Vanberg - potwierdził jeszcze swe wcześniejsze słowa, po czym sam się przedstawił, mimo, iż zakładał, że i tak wie, jak się nazywa. A ponieważ dziewczę zaraz pokręciło głową na jego propozycje papierosa, to zapalił sam, a zarazem zajął miejsce na trawie. - Ale alkoholu już mi nie odmówisz? Źle się pije samemu - powiedział ze smutną minką od razu podając jej butelkę z whiskey, z której uprzednio już upił nieco trunku, co by mu tu czasem teraz nie zaczęła odmawiać. Kłamczuszek, wcale nie widział nic złego w piciu w pojedynkę, no ale jednak, z ładną Gryfonką (nawet taką która wyglądała tak poważnie i dostojnie!), piło się od razu jakoś lepiej. Magia.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Widząc jego zaskoczenie, Isolde uśmiechnęła się lekko i odgarnęła za ucho niesforny kosmyk włosów, jednocześnie sadowiąc się bardziej w cieniu. Jej delikatna skóra nie znosiła słońca, wystarczyło kilka minut, by swoją barwą zaczęła przypominać wyjętego z ukropu raka, a kilka dni, by zaczęła schodzić z Isolde ogromnymi płatami. Okropność. Między innymi dlatego panna Bloodworth nie paradowała w strojach, które więcej odsłaniały niż zasłaniały- po prostu wolała uniknąć poparzeń, ale o tym nie wszyscy musieli wiedzieć. Nie wszyscy musieli też wiedzieć, że ona po prostu nie może śpiewać rocka. Jej głos zupełnie nie był przystosowany do tego gatunku, brzmiał w nim dziwnie, sztucznie. Co innego, gdy chodziło o operę, czy jazz. Co prawda mogła zapomnieć o kawałkach śpiewanych przez masywne Murzynki o zachrypniętych, niskich głosach, ale inne leżały jej doskonale. A w rocku się nie sprawdzała. Co by nie zrobiła, jej żywiołem była opera, do tego zdawała się stworzona, w takim repertuarze mogła pokazać całe bogactwo odcieni swojego głosu. Jazz też był niezły, ale opera, opera...! Nawet nie chodziło o to, że wolała ją od innych gatunków, skąd. Isolde słuchała niemal wszystkiego prócz rapu i hip-hopu, zależnie od nastroju i dnia, ale jej predyspozycje skazywały ją na jazz i operę. Ewentualnie pop, ale niechętnie i w bardzo specyficznym repertuarze. - Nie śpiewam. Tak jak nie każdy nadaje się do opery, tak ja nie nadaję się do rocka. Zresztą spójrz na mnie- dodała z rozbawieniem, rozkładając ręce. Och, doskonale wiedziała, że nie wygląda na kogoś, kto szaleje po scenie z mikrofonem.- Słucham rocka. Ale głównie starych zespołów, bez urazy- uśmiechnęła się łagodnie. No tak, miała kompletnego fioła na punkcie Pląsających Trolli i to od momentu, kiedy usłyszała ich pierwszą piosenkę. Uwielbiała też Żądło i Skubane Memortki, które były co prawda świeże, ale łagodne.- Słucham prawie wszystkiego, ale w rocku brzmię fatalnie... Isolde lubiła mocno zbudowanych facetów. Nie chodziło nawet o to, że musiał mieć jakoś szczególnie rozbudowaną muskulaturę, nie! To była raczej kwestia tego, że panna Bloodworth lubiła się czuć mała i drobna, co przy jej wzroście nie było zbyt częste. Marcel sprawiał, że czuła się rozkosznie bezbronna, mógł ją unieść bez większego problemu, a kiedy ją obejmował, wiedziała, że gdyby jej nie chciał puścić, to nie miałaby żadnych szans, by się wyzwolić. W takich momentach czuła się niesamowicie kobieco, ogarniała ją jakaś dziwna niemoc i topniała w mgnieniu oka. Taka tam słabostka, którą podziela również autorka. Wahała się przez moment, po czym skinęła głową. Miała ochotę na alkohol, co nie zdarzało się jej zbyt często, poza tym nie mogła tak ciągle odmawiać! - Więc... za muzykę- upiła łyk i przymknęła oczy, gdy Ognista zapiekła ją w gardło, by po chwili spłynąć kojącym ciepłem do żołądka. Jakimś cudem nie kaszlnęła. Podziękowała Vanbergowi uśmiechem i oddała butelkę, oplatając kolana ramionami. - To fakt, chociaż muszę uważać, żeby sobie nie przepalić gardła. Wiesz, mój repertuar na chrypkę nie pozwala- zauważyła z uśmiechem, patrząc na Dextera z ukosa.- I co? Możesz sobie wyobrazić nasz duet? To mogłoby być prawdziwe wyzwanie... O ile zdołalibyśmy ustalić, co właściwie zaśpiewamy- mruknęła, przeczesując palcami jasne włosy. No dobrze, było jej trochę za gorąco w tym kombinezonie, ale w tej chwili nie mogła na to nic poradzić. Przynajmniej miała pewność, że się nie spali, a to już coś.
Opera. Myślę, że nie było bardziej obcego stylu muzycznego Vanbergowi od opery. Przypuszczam, że nawet jakże odległy rap znacznie bardziej by do niego trafiał (choć również nie słuchał, nie wykonywał muzyki tego typu), niż wyniosła, poważna i przede wszystkim, nie posiadająca odniesień do jego życia, muzyka, którą wielbiła Isolde. Oczywiście przystał na słowa, by spojrzał na nią, a nawet uczynił to bardzo chętnie i jakże dokładnie. Zupełnie się nie śpiesząc z ocenianiem na podstawie jej wyglądu, do jakiego gatunku muzycznego pasuje, analizował, swe spojrzenie zatrzymując dopiero na jej tęczówkach. Zrobił nawet więcej, chociaż z drugiej strony, to przecież nic takiego, bo czymże jest odgarnięcie pasma jej włosów, kiedy sama powiedziała żeby na nią spojrzał? Ach zaledwie chciał się lepiej przyjrzeć, to wszystko! - Ocenianie na podstawie ubrania, fryzury czy tego, że nie palisz fajek, bo jednak lepiej Cię nie znam, jest bardzo głupiutkie, ale jeśli chcesz, żebym potwierdził, że wyglądasz na fankę opery, to niech Ci będzie, nie pasuje do Ciebie rock - lekko wzruszając ramionami powiedział to co chyba chciała usłyszeć. Wcale nie będąc zupełnie pewny, że to co mówi ma słuszność. Po prostu miał świadomość, iż każdy posiadał drugą stronę. Może prywatnie Is, siedząc w domu kręciła się natapirowanych włosach, potarganych jeansach nucąc Fatalne Jędze? Tego nie mógł wiedzieć! - Stary rock jest dobry, może nie byłoby to najlepsze ze względu na stan mojego portfela, a jednak sugerowałbym sięgać po te stare kapele - skwitował jedynie jej komentarz na temat tego, iż nie słucha nowych zespołów. Jeśli sądziła, że Dex jest osobą, która przejmuje się tym, że ktoś nie jest fanem jego muzyki, również źle trafiła. - I tak łatwo mnie nie urazisz - Dodał jeszcze, odwołując się do jej ostatniego słowa, co by nie myślała, że odrzucając jakiś styl muzyczny Vanberg zabierze swoje zabawki i ucieknie z piaskownicy. Nienie, nawet jeszcze przecież podał blondynce swój cenny trunek. - Za każdą muzykę - sprostował, bo jako, że przedstawiali skrajne style muzyczne, to wypić trzeba było za każdy z nich. Co z resztą po chwili uczynił. - Do tego trzeba wypić naprawdę sporo, sama wiec rozumiesz dlaczego nawet teraz łażę tu z whiskey - uznał również z drobnym uśmieszkiem, bo jednak u niego jakakolwiek chrypa była bardzo pożądana. Całe szczęście lekką posiadał i bez nieustannego picia (a może i nie, przecież i tak stale imprezował?). Prawdę powiedziawszy stanowiła w pewien sposób coś bardzo charakterystycznego dla jego wokalu. Ot, dodawała odpowiedni klimat. Nie było tu tak wygodnie, dlatego też postanowił znacznie luźniej się rozłożyć. Kładąc, obrócił się na bok, cały czas podpierając głowę ręką, a z tej perspektywy mając znacznie lepszy widok na swoją rozmówczynię, której to znów podał alkohol. Chwilę trwała jego poważna dywagacja na temat muzyki, do której mogli wspólnie zaśpiewać, ostatecznie uznając, że trudno wybrać mu coś co będzie też jej pasować (bo jak odniósł wrażenie, ta lubi sobie ponarzekać), a w czym jednocześnie on jakoś się odnajdzie. - Wybierz co Ci po prostu pasuje - powiedział luźno, zrywając jakieś źdźbło trawy, którym zaczął zaraz lekko kłóć dziewczę w nogę, jakże szczelnie zapakowaną w ten nieszczęsny kombinezon. Ale milczał na temat gorąca, już przecież mówił, coś na ten temat. - Tylko może jednak nie operę, bo bez przesady, aż tak wszechstronnie uzdolniony to ja nie jestem - dodał jeszcze, obecnie obserwując, iż blondynka miała naprawdę długie nogi. - To dobrze, bez wyzwań nudzilibyśmy się cały czas na tym samym poziomie i z tym co znamy już na wylot - dodał przenosząc wzrok na jej oczka i ładnie się uśmiechając, a zaraz znów zaciągając swym wypalonym do połowy papierosem.