W okolicach Hogsmeade, tam gdzie już nie słychać gwaru rozmów z głównych ulic, a gdzieniegdzie tylko stoją piękne domy z mnóstwem wolnego miejsca wokół siebie, gdzieś za grupą drzew, na uboczu, znajduje się spory staw. Niejedna osoba zapewne nazywa go jeziorem, ale to jest sztuczny zbiornik, a w jego lewej części znajduje się niewielka wysepka. Można do niej podpłynąć, ewentualnie przejść, jednak jeżeli ktoś bierze ze sobą jakieś rzeczy, należy trzymać je wysoko w górze, gdyż woda przeciętnej osobie w najgłębszym miejscu stawu sięga do połowy szyi. Niewiele osób też wie o jego istnieniu, bo uczniowie niechętnie zapuszczają się w tą pustą, 'wiejską' okolicę, zaś mieszkańcy... jakoś rzadko tam zaglądają i tyle.
Ostatnio zmieniony przez Zoe F. Champion dnia Pią Cze 07 2013, 00:52, w całości zmieniany 1 raz
Skoro tak pogrywamy, to dziewczyna również nie miała zamiaru upierać się na bycie miłą i grzeczną dziewczynką. Uśmiech znikł z jej twarzy, a ona pustym i bezpłciowym spojrzeniem lustrowała ślizgonkę. - Jesteśmy do siebie bardziej podobne niż by mogło Ci się wydawać – syknęła w jej stronę głosem zimnym jak lód. Jej twarz nie wyrażała w tym momencie nic, a ona wydawała się nawet nie przejmować całą tą sytuacją. - Och moja droga, ja rozumiem więcej niż mogłoby się na początku wydawać – jej szczęście i entuzjazm, który zawsze wszystkich obdarzała wyparował, tak jakby nigdy nie istniał. Zaśmiała się pod nosem i wysłuchała jej do końca. Gryffonka widziała bardzo wyraźnie, że to było dla niej bardzo, bardzo ważne. - Skoro tak… to mam dla ciebie propozycję – wyszeptała i podeszła do niej. Stanęła w takim miejscu, w którym dziewczyna musiała zwrócić na nią uwagę, a kiedy skupiła się na jej wyrazie twarzy… Jeżeli panna Russeau słyszała kiedyś jak ktoś nazywa pannę Nox diablicą, to mogła znaleźć teraz na te słowa potwierdzenie. Chytry uśmieszek i to diaboliczne spojrzenie, jakby w tym momencie chciała pożreć jej duszę, bądź rozerwać ją na strzępy. W kontraście ze słodką i uroczą dziewczynką, musiało to przyprawiać o gęsią skórkę. - Powiesz mi kto Ci kazał i kogo kazał wymazać z mojej pamięci, wtedy będę mogła udawać, że tej osoby nie znam – powiedziała to najnormalniej w świecie, jakby to nie było nic wielkiego. Mimo wszystko podejrzewała kim była ta osoba, jednak nie chciała jak na razie nikogo oskarżać. Musiała się upewnić – twoja część umowy zostanie wypełniona, a ty dostaniesz to, czego chcesz – diablica zwróciła się plecami do Kath i zawiązała ręce za sobą. Jej spojrzenie utknęło na ślicznej tafli wody, która czasami zostawała naruszona przez silniejszy podmuch wiatru. - Ale jak już mówiłaś, nic nie robi się za darmo, a cena za jaką chcę wyświadczyć Ci tą przysługę to… – zamilkła. Drażniła się z nią w tym momencie. Jeżeli to co pokazywała było prawdziwe i było to dla niej takie ważne, to znaczy, że ta chwila ciszy musiała być irytująca. Nagle Lil odwróciła się do niej i jej mimika twarzy wróciła do poprzedniego wyrazu, wesoła, energiczna dziewczynka, która zarażała wszystkich dobrem i miłością – powiedzmy, że będziesz mi winna w przyszłości jedną przysługę, co ty na to?
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
-Proszę, proszę, a jednak jest w tobie odrobina zła, sądziłam że z ciebie taka grzeczna, aż do omdlenia słodka dziewczynka- powiedziała nad wyraz kąśliwym tonem. Nadal stała w miejscu, praktycznie się z niego nie ruszając. Nie ciskała co prawda już zaklęciami na prawo i lewo, ale nadal jej oczy ciskały wręcz pioruny. Co dziwne na burzę się nie zapowiadało. Katherine ruszyła się gwałtownie po czym pchnęła Lilith na pobliskie drzewo. Przycisnęła jej dłoń do krtani. -Vittoria, masz rację, o niej miałaś zapomnieć. Zgadzam się, ale spieprz coś albo źle zagraj a porozmawiamy inaczej- warknęła siląc się nawet na lekki wręcz przesłodzony uśmiech. -Będę ci winna przysługę- powiedziała po czym dodała- nie spieprz to i ja dotrzymam słowa- dodała po czym ruszyła przed siebie by w końcu teleportować się w mroku w sobie tylko znanym kierunku. W międzyczasie musiała sobie wszystko dokładnie przemyśleć.
Mała i Słodka Lilith zaciągnęła Pettera na ObrzeżacHogsmeade gdzie był staw. Chłopak ciągle nie mógł dojść do Siebie i ciągle był zdumiony zachowaniem dziewczyny z której aż tryskała Energia.
Hej,hej nie tak szybko.! Krzyknął chłopak do dziewczyny,ciągnęła ona go tak szybko że chłopak mimo tego że jest wysportowany dostał zadyszki i musiał się zatrzymać żeby chwilę odsapnąć.
Taki wulkan energi w tak małym cielę Pomyślał sobię chłopak,przecież ja nie dam rady z tą dziewczyną całego dnia.A to na mnie mówią że ma ADHD
Uśmiechająć się do dziewczyny i delikatnie zaśmiawszy się powiedział.Co ty na to żeby zrobić coś szalonego i wbiec do tego stawu? Wiem że jest chłodno No ale.. Spontany i głupie decyzję oraz dziecinne zachowanie nie zważając na konsekwencję to Cały Petter.
W końcu dotarli na miejsce, a mała Nox rozejrzała się wkoło. Nikogo nie było, co było aż dziwne. Pogoda jest w porządku, może i jest chłodno i wczoraj padało, ale dzisiaj jest słoneczko i sądziła, że w tym miejscu będzie o wiele więcej osób. Zatrzymała się i puściła chłopaka pozwalając mu odsapnąć. Ona jak dziecko, miała czasami za dużo energii. Chociaż nie tylko to było u niej dziecięce, wiele rzeczy i przede wszystkim była z tego dumna! A czemu miałaby nie być? Słysząc jego propozycję wlepiła w niego swoje duże oczy zamyślona. I tak wpatrywała się w ciszy. Wejść, czy nie wejść o to jest pytanie. To musiało nieźle namącić mu w łebku. Mała Lilith, pełna energii i entuzjazmu nagle się wyciszyła i stojąc w jednej pozycji, nie odrywając od niego oczu wyglądała jak lalka. Duża porcelanowa lalka robiona na zamówienie. W końcu ta cisza została przerwana, a jej twarz w mgnieniu oka rozjaśniała. - Pierwsza! – krzyknęła nie czekając na chłopaka i biegnąc w stronę stawu. Wcześniej zrzuciła z siebie jeszcze szatę, by móc w razie czego mieć się czym okryć jak będzie marzła. I tak w samej bieliźnie wparowała do wody, a jej mina po kontakcie z nią mówiła jedno: ZIMNO! Dobrze, że zrobiła to szybko, chociaż jeżeli chłopak jest spostrzegawczy to mógł zobaczyć dwie bardzo widoczne blizny, jedną na lewym udzie, a drugą na boku talii. Dwie blizny, dwie historie, dwa wspomnienia. - To był zły pomysł! – krzyknęła unosząc się nad taflą wody – Chodź do mnie Piotruś! – dodała po chwili bardzo rozbawiona. Założę się, że będzie chora.
Pettera bardzo rozbawiło to jak dziewczyna zrzuciła z Siebie wszystko i naglę wbiegła do wody.Najbardziej chłopakowi podobało się to jak dziewczyna biegła do tej wody,nie mógł oderwać wzroku od jej pośladków przez co nie zauważył blizn które ma dziewczyna na Ciele. Dziewczyna zaczęła go wołać . Zaproponował to też to musi zrobić,raz dwa ściągnął z Siebie ubrania i w samych majtkach wbiegł od razu za nią. O cholera ale zimna!Krzyknął chłopak,zupełnie się nie spodziewał że będzie aż tak zimna,lecz po chwili jego ciało przyzwyczaiło się i było już dobrze.
Chłopak z racji że umiał świętnie pływać wypłynął dobre 30 metrów od brzegu i zatrzymał się.
Lilith płyń do mnie! Krzyknął chłopak z nadzieją ze dziewczyna potrafi pływać i ma dobrą kondycje. Musi przecież taką mieć patrząc na to że nie straciła nawet trochę siły ciągnąć tutaj chłopaka.
Dwóch wariatów się spotkało, lepiej ich mijać na ulicy, bo jeszcze się ktoś zarazi. To co oni mogą teraz uczynić jest przerażające. Przecież jakby zaczęli razem myśleć i kombinować, to okazałoby się, że uknuli straszny plan zniszczenia wszechświata… watą cukrową! Coś mi się wydaje, że byliby do tego zdolni! Ale wracając do głównej fabuły. Lilith – mimo iż jej imię, to imię największego żeńskiego pomiotu piekielnego, była bardzo niewinna i nawet nie pomyślałaby w tej chwili, że chłopak gapił się jej na tyłek czy cokolwiek innego. Chciała się po prostu bawić bez konsekwencji, bez zmartwień. Kiedy chłopak wskoczył do wody i pojawił się 30 metrów dalej, wydobyła z siebie dźwięk zachwytu. Wpatrywała się w ten szybki start po czym uśmiechnęła się szeroko. Ona… nie umiała za dobrze pływać, a raczej unosić się na wodzie. Za to nurkowanie szło jej ponad przeciętnie dobrze. Gryffonka wzięła głęboki wdech i zniknęła pod taflą wody. Dosyć szybko pojawiła się przy chłopaku i kiedy się wynurzyła, łapczywie pochłonęła powietrze. - Merlinie, myślałam, że się uduszę – zaśmiała się pod nosem wciąż oddychając ciężko. To był jej rekord. Prawie 30 metrów pod wodą. A z jaką wielką determinacją płynęła! Byle tylko dopłynąć do chłopaka. Z tego zmęczenia i braku powietrza, jej policzki wciąż były czerwone. Oprócz tego drobne ramiona, które wychodziły ponad tafle wody wpisywał się też w ten kolor – jednak one z zimna. - Piotuuś – wymiałczała kiedy w końcu odzyskała dech. Odpłynęła od niego kawałek tylko po to, by po chwili ochlapać go tak wielkim strumieniem wody, na jaki było ją stać.
Gdy dziewczyna zniknęła naglę pod wodą Petter nie wiedział co się świeci,gdy minęła chwila a dziewczyny nadal nie było zaczął się martwić. Zupełnie nie potrzebnie gdyż dziewczyna wypłynęła centralnie przed nim.
Chłopak zaczął się śmiać jak usłyszał słowa dziewczyny i gdy zobaczył jej twarz.Jego decyzja o spędzeniu dnia z Lilith zaczęła mu się podobać i na pewno tego nigdy nie będzie żałował,to pomogło mu chociaż na chwilę zapomnieć o rodzicach którzy zginęli.
Gdy dziewczyna ochlapała Pettera wodą ten nie został jej dłużny i również z całych sił zaczął chlapać dziewczynę. Masz za swoje,ze mną się nie zadziera-Wybuchł śmiechem chłopak i podpłynął do dziewczyny,zaczęło mu się robić zimno i skóra zaczęła mu się marszczyć na cielę.
Chodź wypłyniemy bo jest strasznie zimno.Po czym zaczął płynąć do brzegu,gdy już do niego dotarł dziewczyna była troszkę w tyle.Wyszedł na brzeg i stanął cały mokry nie było to na pewno miłe uczucie no ale co poradzić przecież sam to zaproponował. Zaczął motywować dziewczynę żeby tak szybciej dopłyneła do brzegu. Dalej Dalej Mała Lilith!!
Strata rodziców. Dziewczyna bardzo dobrze wiedziała jakie to jest złe uczucie. Pamięta jak kilka miesięcy temu cierpiała tak bardzo, że nie była w stanie się pozbierać. Wszystkie katastrofy zaczęły się zbierać w jedno i niszczyć ją od zewnątrz. Strata rodziców to był dopiero początek nieszczęścia jakie ją spotkała. Pamięta bardzo dokładnie jak płakała, nawet teraz nocami kuli się w pokoju pod kołdrą starając się opanować łzy. Nie była dorosła, a musiała sobie radzić jak ona. Czuła się… samotna. Wojna skończyła się w ten sposób, że dziewczyna prawie się utopiła pod tą falą ataków. To było logiczne, że przegra. Nie miała tyle siły, a przede wszystkim ledwo się unosiła na wodzie. Nim się spostrzegła chłopak stał na brzegu i ją poganiał. A gdy usłyszała mała Lilith naburmuszyła się niezadowolona. - Nie jestem mała! – wrzasnęła z daleka zdenerwowana. Chociaż wiedziała, że jest mała, to nie chciała się do tego przyznawać, zwłaszcza, że to określenie mała Lilith… kiedy je usłyszała od razu uznała, że pasuje! W końcu udało jej się dotrzeć na brzeg i otrzepała się z wody jak pies i zaczęła wykręcać wodę z włosów. Gęsia skórka się powiększyła, a ona trzęsła się z zimna do tego stopnia, że można było ją pomylić z galaretką. - To… to… to by… by…był zły po…pomysł! – wymamrotała przez zaciśnięte zęby i podniosła z ziemi swoją szatę. Trzeba było ją ubrać jak najszybciej, ale oczywiście jak to miała w zwyczaju, zaczęła się z nią siłować. Kiedy udało jej się w końcu zakończyć tą wielką wojnę, odetchnęła z ulgą i posłała mu ciepły uśmiech, oczywiście trzęsąc się jak osika. - Wi… widzę, że… że jesteś ty… typem osoby, która wo… woli działać niż ga… gadać – podobnie było z nią. Zamiast siedzieć w zamku i rozmawiać wolała coś porobić jednakże… zdarzały się takie dni, kiedy nie umiała zamknąć tego swojego pyszczka.
Petter będąc na brzegu nie mógł wytrzymać ze śmiechu do tego stopnia że strasznie go od tego rozbolał brzuch,gdy widział jak dziewczyna się męczy.
Gdy dziewczyna odparła że nie jest mała Petter pomyślał sobię Mała,mała.A małe jest piękne. Jej gabaryty i wulkan energii który w sobie nosiła zdumiewał chłopaka i bacznie tylko przyglądał się dziewczynie i ją obserwował.
Chłopakowi zrobiło się trochę przykro widząc jak dziewczynie jest strasznie zimno,przecież to on zaproponował ten pomysł z kąpielą. Ściągnął ze Siebie swój czarny T-Shirt i dał go dziewczynie.Załóż sobię bo trzęsiesz się jak galereta-Spoglądając na nią łagodnym i ciepłym wzrokiem.
Tak Petter woli działać niż gadać,gdyż jego energia która drzemię w nim nie pozwala mu na stanie w miejscu dlatego chłopak musi ciągle coś robić,a gadanie to tylko strata czasu który można przeznaczyć na różnego rodzaju wariactwa.
Dobra to co teraz robimy?-Powiedział głośno do dziewczyny rozciągając się nieco i poprawiając sobie mokrę włosy tak żeby po wyschnięciu były idealnie ułożone.
Litość… Dziewczyna zmierzyła go wzrokiem od góry do dołu, po czym posłała mu szeroki uśmiech i śmiejąc się pod nosem wyrzuciła z siebie. - A… a może mi pła… płacą za ta… taką galaretkową reklamę! – wyprostowała się z dumą i oczywiście pasującą do niej radością. Czuła przecież jak jest zimno, nie zabierze mu przecież ubrań! Zwłaszcza, że ona ma na sobie szatę i jest cieplej na pewno ubrana od niego. Czas na kolejną atrakcje więc idziemy… no właśnie gdzie? Wypadałoby się w jakiś sposób ogrzać. Intensywne myślenie w końcu się opłaciło i twarz dziewczyny nagle się rozjaśniła. Lilith złapała go za dłoń i nie czekając na jakiekolwiek słowa z jego strony zaczęła ciągnąć w kierunku… zamku? Okey przybiegli tutaj, by wrócić do zamku, brawo!
To był jeden z przyjemniejszych i cieplejszych dni w Hogsmeade. Staw na obrzeżach tej małej, magicznej miejscowości nigdy nie tętnił specjalnie życiem, ale co jakiś czas zapuszczało się w tę stronę kilku uczniów spragnionych spokoju czy klimatu nadchodzących wakacji. Przypadkiem jakoś tak wyszło, że w jednym czasie pojawiły się tutaj dwie dziewczyny - gorącokrwista @Cándida Feliciana Miramon oraz popularna - z pewnością ze względu na swoją naturę - @Tori Lacroix. Każda z ręcznikiem, lunchem i dobrą książką - albo czymś innym, czym akurat lubiły zajmować sobie wolny czas. Chcecie podzielić się tą ciężko odkrytą przez was miejscówką z drugą osobą? A może dogadacie się i zignorujecie niezbyt wysoką temperaturą wody, przechodząc na piaszczystą wysepkę pośrodku stawu?
Ten dzień zapowiadał się na prawdę świetnie. Dziewczyna od kilku dni zachowywała się trochę inaczej. Miała dużo do przemyślenia na temat swojego życia. Dużo nowych faktów, myśli pojawiło się w jej głowie po spotkaniu z Williamem. Od tamtego czasu nie widziała się jeszcze z nikim. Siedziała prawie cały czas u siebie w domu i bawiła się z Rogogonem. Jednak każdy potrzebuje czasem świeżego powietrza. Dlatego uznała, że dobrze będzie wybrać się gdzieś, gdzie rzadko kiedy pojawiają się ludzie, a jest go pod dostatkiem - nad Staw. Kiedyś przypadkiem trafiła w to miejsce, jak w większość swoich ukochanych lokacji. Pod jedną pachą trzymała zielony (jakże by inaczej panno ślizgonko) koc, a pod drugą książkę, którą polecił jest Benek. Zgodnie z zapowiedzą wypożyczyła ją. Obiecała, że ta mu znać jeśli przebrnie przez pierwszy rozdział. Jak na razie nie bardzo w to wierzyła, ale niech już będzie. Szła sobie spokojnie w stronę wody nie wadząc nikomu. Szkoda tylko, że to jej ktoś musiał zawadzić. W jej stronę właśnie zmierzała jedna z osób, której na prawdę nie miała ochoty dzisiaj oglądać. Pieprzony cukierek, nie rozumiejący tego, że jej ataki hipnotyczne są przypadkowe. Były przypadkowe. Niedawno zdecydowała, że jeśli wszyscy widzą w niej potwora, to przestanie ich zawodzić. Opanuje swoją hipnozę i urok... I będzie z niej korzystać. Dużo. Samolubnie. Tak, jak na wilę przystało. I gówno ją obchodziły tego konsekwencje. Dlatego nie radzę jej się teraz narażać. Biedna, zagubiona w swoim "darze" Tori zakopała się gdzieś pod wściekłością i rozczarowaniem życiem.
Gorąco. Bardzo gorąco. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić w ten upalny dzień, a że wreszcie miała czas na piknik… Nad czym miała długo myśleć? Zrobiła kilka kanapek i zapakowała do magicznie powiększonej torby. To samo zrobiła z grubym kocem i książką do eliksirów, które na ostatnich egzaminach poszły jej fatalnie. Wprawdzie jeszcze gorszą ocenę dostała z ONMS, ale nie sądziła, żeby książki jej w czymś pomogły. I wolała uczyć się czegoś praktycznego. Może w tej książce o nietypowych eliksirach znajdzie coś ciekawego, co mogłaby kiedyś wykorzystać? Początkowo chciała iść na jakąś plażę, ale stwierdziła, że tłum ludzi za bardzo by jej przeszkadzał, a książka o magii nie była odpowiednia do czytania w towarzystwie mugoli. Nie znała za bardzo Londynu, dlatego nie wpadał jej do głowy żaden pomysł z łąką w środku lasu. Chyba bała się, że się zgubi pośród upiornych drzew, dlatego w ostateczności pojawiła się w Hogsmeade, a tam ruszyła nad znany staw. Bywała tu co prawda rzadko, ale wystarczył raz, żeby zapamiętała to samotne miejsce. Nie spodziewała się spotkać nikogo – wcześnie trafiała w takich chwilach, kiedy wszyscy wybierali miejsca mniej ustronne, zapewne kluby albo bary. Ale teraz… teraz pojawiła się ta wredna ośmiornica, która na każdym kroku bawiła się ludźmi, jakby to było najciekawsze zajęcie na świecie. Nie potrafiła się na ślizgonkę nie złościć. Chociaż próbowała, nie mogła utrzymać swojej złości w ryzach. Najchętniej by dziewczynę utopiła w tym stawie, ale obawiała się, że kiedy następnym razem będzie przechodziła przez staw, nadepnie na jej zwłoki zakopane w mule. Jakby tego było mało – dziewczyna niby usiadła w ustronnym miejscu, ale tak ustronnym, że gdy Candy zajęła swój ulubiony kawałek brzegu, patrzyła wprost na blondynkę. Zmierzyła ją oburzonym spojrzeniem w nadziei, że dziewczyna niedługo sobie pójdzie.
Ile razy można było powtarzać jedno i to samo. Do wielu osób docierało, ale ta wydawała się być jednak kompletnie pozbawiona jakichkolwiek szarych komórek. Kompletny brak inteligencji. Ale to mało! Nie dość, że to głupie, to jeszcze żądli. Jak osa. Bez powodu. Przylatuje, dziabie i jeszcze wielce z tego zadowolona. Nic więc dziwnego, że nie raz nie dwa miała wielką ochotę spacyfikować krukonkę jakimś zaklęciem. Widok jej twarzy całej w bąblach byłby ukojeniem. Wtedy jednak nie mogłaby tego zrobić. Była zbyt milusia. Teraz? Oh jak najbardziej. Wystarczył jej tylko dobry do tego powód. A na dokładkę poszłaby zahipnotyzować jakiegoś bliskiego jej faceta. Żeby dziewczynie dopiec jak najmocniej. -Zgubiłaś się? O ile mi wiadomo, to twój wybieg jest w Londyńskim Zoo. Inne szympanse na pewno już się o Ciebie niepokoją - Candy mogła zauważyć, że Tori zachowuje się zdecydowanie inaczej niż zwykle. Normalnie pewnie by ją wyminęła i poszła dalej. Może pomruczała coś pod nosem. W każdym razie nie zaczęłaby zaczepiać pierwsza. Nie uśmiechała by się tak cynicznie. Jej głos nie byłby taki jadowity. Cóż. Domyślam się, że przestrzeń w głowie krukonki, gdzie brakuje mózgu uzna iż, jak to mówią mugole, "wyszło szydło z worka". Siedziały zdecydowanie za blisko siebie. Miały swoje miejscówki i ewidentnie nie chciały z nich rezygnować. Czy to oznacza, że w tej jakże przyjemnej atmosferze będą się na siebie gapić przez cały ten czas? O zgrozo. Za co?! Trudno. Sama nie zamierzała ustąpić. Dlatego po rozłożeniu swojego koca rozłożyła się na nim. Wprawdzie miała po ubraniem strój kąpielowy, ale jak na razie postanowiła nie rozbierać się do niego. Może później. Co by pokazać pewnego rodzaju wyższość. W końcu genetycznie miała perfekcyjne ciało.
Jak dobrze, że Candy nie miała faceta i za żadnym bezwiednie nie wzdychała. Tym sposobem uniemożliwiła Tori zyskanie przewagi i szantaż emocjonalny. Nie żeby nie miała w gronie gronie przyjaciół mężczyzn, ale nawet gdyby któregoś Ślizgonka wykorzystała w swoim podłym planie, Candidzie towarzyszyłyby inne uczucia, które z pewnością nie satysfakcjonowałyby tak półwili. – Dopadły cię skleroza i ślepota jednocześnie? Nie jestem Angielką, więc spokojnie możesz zająć moje miejsce. W Walencji mamy olbrzymie oceanarium, ale – niestety – nie interesują nas takie okazy ośmiornic – odparła. Nie robiła sobie nic z kpiącego tonu Tori. Zachowywała się tak, jakby dziewczyna była kolejnym, natrętnym człowiekiem, którego należy jak najszybciej zbyć, bo jedynie człowieka nudzi. Tyle tylko, że tak naprawdę blondynka doprowadzała ją do szału i gdyby tylko Candida mogła, zmieniłaby ją we wspomnianą wcześniej ośmiornicę. Niestety, nie znała zaklęcia, które umożliwiłyby jej spełnienie groźby. Zachowanie Ślizgonki wydało się Candidzie nietypowe. Może nie dziwne, bo ona już wiedziała, do czego zdolne są takie flądry, ale inne niż zazwyczaj. Często odnosiła wrażenie, że wygrywa w ich sprzeczkach, bo Tori sama się poddaje, a teraz było odwrotnie – to ona podsycała gniew Hiszpanki. – Żaden facet nie chciał być z tobą na poważnie? Wydaje mi się, że cię strasznie postarzyło przez ten czas, kiedy się nie widziałyśmy – zauważyła podle, jakby mówiła coś dawno niewidzianej przyjaciółce. W jej głosie nie brakowało troski, która tylko podsycała zjadliwy ton. Teraz nawet się cieszyła, że siedzą w takiej, a nie innej odległości. O wiele bardziej deprymująca byłaby świadomość, że Ślizgonka nawet jej nie słyszy i nie mogłaby się jej pozbyć. Teraz miała szansę pokazać się z najgorszej strony. Siedziała na kocu po turecku z książką przed sobą, ale nie potrafiła zabrać się za czytanie. W tej chwili priorytetem było pozbycie się Tori z jej otoczenia. Chyba łatwiej zdobędę sądowy zakaz zbliżania się do mnie…
Bycie dziwakiem i samotnikiem miało swoje minusy, ale też sporo plusów. Jakich? A na przykład takich, że wiedziała o wielu ciekawych miejscach, o których inni uczniowie nie mieli pojęcia. Czasami odnajdowała te miejsca przypadkiem, czasem podczas treningu a czasami po prostu nogi prowadziły ją instynktownie przed siebie doprowadzając ją w nierzadko dziwne okolice. Staw na obrzeżach Hogsmeade nie należał co prawda co dziwnych miejsc, ale z pewnością prawie wcale nie uczęszczanych przez innych ludzi. Miała wrażenie, że wszyscy zapomnieli o tym miejscu i jej to odpowiadało. Gdy zamek się jej nudził, wychodziła na spacer do wioski i przeważnie kończyła w tym oto miejscu. Było późne popołudnie i powoli zaczynało się ściemniać, co jednak nie przeszkadzało jej w wędrówce. Czuła podświadomie, że musi się odciąć od szkolnych murów, bo ostatecznie zeświruje i wyląduje na psychotropach w skrzydle szpitalnym. Ubrała się ciepło i przy okazji w pelerynkę przeciwdeszczową, dzierżąc dzielnie w kieszeni butelkę wina, którą dostała w ramach wygranego zakładu. Trzymała ją ukrytą i na "specjalną" okazję, czyli na jeden ze słabszych i bardziej depresyjnych dni, jak ten. Po kilku minutach marszu przez Hogsmeade Angielka dotarła na miejsce, usadawiając się na kamieniu pod gęstymi drzewami, co dawało jej poniekąd osłonę przed deszczem i wiatrem. Czy się nie bała, że ktoś ją zaatakuje? Cóż, jak widać i w szkole zdarzały się ataki, dlatego nie robiło jej to różnicy. Na samo wspomnienie spotkania kilka dni temu z Alexandrem w obserwatorium złapała się za szyję w miejsce, z którego nareszcie zszedł niezbyt przyjemny siniak. Butelkę wina otworzyła już po drodze, kiedy tylko zboczyła z jedynej głównej drogi w wiosce, nic więc zaskakującego nie było w tym, że powoli wpadała w śmieszkujący humor. Dziś nie miała głowy do picia.
Miał dosyć. Nie potrafił niczym zająć głowy i na dobrą (albo raczej złą) sprawę, wszystko psuło mu humor. Obiecał sobie, że pouczy się dzisiaj tego przeklętego hebrajskiego. Obiecał sobie, że do następnych wakacji będzie rozmawiać z dziadkami bez żadnego problemu w ich ojczystym języku, a póki co to... Nie można powiedzieć, żeby szło mu to dobrze. Niestety, ale akurat TEN język wchodził mu do głowy wyjątkowo topornie, przez co dzisiaj był wyjątkowo wpieniony i jak przeważnie jego twarz była spięta ze stresu, tak dzisiaj była po prostu wykrzywiona w grymasie irytacji... A trzeba podkreślić, że Hobbs wyglądał dosyć zabawnie, kiedy był wściekły. Zabawnie zmarszczony nos i czoło, do tego nieco zmierzwione włosy, bo kiedy się złościł, ignorował to, że kilka kosmyków opadało mu na czoło. Dzisiaj miał wszystko w dupie. Nie miał ochoty być dzisiaj miłym, grzecznym i posłusznym Puchonem. Krótko mówiąc... Brejk de rulz! Jeszcze tylko brakowało, żeby założył te kolczyki, które gdzieś tam leżały w szafce na znak buntu. Nigdy nie zapomni ojcu tego, że go wyśmiał! To miał być jego bunt! Dorosłość! Te sprawy! A on go... Wyśmiał! Chamstwo i tyle. No i jeszcze bardziej się zirytował, super! Odetchnął cicho, rozmasował skronie i zaczesał włosy do tyłu, poprawiając zaraz na ramieniu torbę. Tak, miał zamiar się upić. W samotności, w Hogsmeade, nad stawkiem, który, jak mu się zdawało, zna tylko on. Jakby ten dzień nie był wystarczająco beznadziejny, ktoś musiał siedzieć nad jego stawkiem! Wlepił wzrok w tył głowy dziewczyny, a potem zerknął na jej kark, kiedy go dotknęła. Nie stał zbyt daleko, więc dostrzegł siniaka. Tutaj przeważyła jego puchońska natura i zamiast spróbować ją wygonić, stanął obok niej i zerknął na Jej twarz. Znał ją. Niezbyt dobrze, śmiem twierdzić, że wcale, ale potrafił dopasować imię do twarzy - Andrea. - Co Ci się stało? - spytał z nutką zwykłej, puchońskiej troski, splatając ramiona na piersi. W zwykłej, białej koszuli, puchońskim krawacie i ciemnych jeansach było mu zimno, ale to już trudno. Przetrwa to. Jest w końcu mężczyzną, czy coś!
Alkohol nieco stępił jej zmysły, dlatego gdy usłyszała szelest dochodzący zza jej pleców nie poruszyła się ani o centymetr ani też nie raczyła wyciągnąć różdżki z kieszeni ocieplanego płaszcza. To był pierwszy krok do zrobienia sobie krzywdy - czyli nie zwracanie uwagi na resztki odruchów samozachowawczych. Zamiast tego bardzo polubiła się ze swoją butelką, w związku pociągnęła spory łyk czerwonego, cierpkiego trunku przyglądając się chłopakowi, który pojawił się tuż obok niej. Tak zupełnie bez emocji, krzyku, pisku i wyzwisk, że ją przestraszył. Przez dłuższy moment również nie mogła rozpoznać kim jest i przyglądała mu się z wyjątkowo głupią miną, ale w końcu skojarzyła, że to jest ten, co przeważnie ubiera się jakby wyszedł prosto z jednego bardzo starego obrazu wiszącego na korytarzu. - Życie się stało - odpowiedziała z rozbrajającym uśmiechem na ustach a potem wolną dłonią sięgnęła do kieszeni. Papierosy. To było to czego jej najbardziej brakowało w ostatnich dniach, oczywiście poza toną czekolady i jej przyjacielem-kotem, który najprawdopodobniej właśnie wylegiwał zadek na jej poduszce, zostawiając tam tonę swojej czarnej sierści. Dłuższa pauza w odpowiedzi Hobbsa dała jej do myślenia i dopiero po chwili skojarzyła, że raczej pytał o resztki siniaka, który przed chwilą macała. No tak, ma się ten zapłon. - A, to... długa historia - wzdychając ciężko wsunęła papierosa między malinowe wargi a potem odpaliła go, nieco się przy tym gimnastykując; w końcu w rękach trzymała butelkę i paczkę z resztą zbawiennego tytoniu, a różdżka skryła się między materiałem kieszeni a chusteczek higienicznych. - Jak to jest, że zawsze gdy chcę być sama ktoś wpada na ten sam pomysł i idzie w to samo miejsce? - wbijając wzrok przed siebie, westchnęła ciężko. Nie planowała jednak się stąd ruszać, na pewno nie w tej chwili. Kulturalnie skończy butelkę i papierosa a potem się zastanowi. Może Puchon okaże się interesującym rozmówcą i zapomni o tym, że zaburzył jej wizję wieczoru?
To dziwne, że nie usłyszała Hobbsa, który dzisiaj poruszał się jak słoń. Ten dzień był naprawdę okropny. Miał wrażenie, że pogubił gdzieś wszystkie swoje cechy, które lubił i stał się jakimś nieudolnym, zgorzkniałym dziadem, który nie pasuje do ukochanego Hufflepuffu. I jeszcze... To wszystko przez Pannę W. Nienawidził tego nieodwzajemnionego uczucia! Ale jak Ona miała odwzajemnić coś, jeśli nawet nie potrafił się do Niej odezwać? Wkurzał się sam na siebie, że jest taką pizdą. Nie potrafił. Nie był w stanie zagadać. Głos wiązł mu w gardle, nogi robiły się jak z waty i jedyne, co był w stanie wydukać, to głupie "cześć". Miał wrażenie, że Ross za każdym razem, jak go widzi, ma z niego niezłą śmiechawę i obgaduje go z Karris, gdy tylko odejdzie w swój kącik. Nienawidził tego. Dzisiaj nienawidził wszystkiego. Nienawidził pogody, nienawidził tej ciężkiej torby, nienawidził osoby, która nabiła Ślizgonce siniaka. Tylko tej Ślizgonki nie nienawidził, bo przecież nic mu nie zrobiła, a uśmiech faktycznie go rozbroił. Był taki szczery i pozytywny w tym smutnym jak pizda dniu. Kąciki jego ust drgnęły ku górze. Wygrzebał z torby puszkę piwa i otworzył je bezceremonialnie. Miała swoje wino, więc nawet nie proponował. Nie sądził, by ona podzieliła się z nim swoim trunkiem. To nie ten dzień, zresztą... Nie był fanem wina. Nie dzisiaj. Dzisiaj był prawie jak ten mugolski, słynny kot. Grumpy Cat. - Więc skoro życie się stało, to współczuję. - mruknął, siadając na drugim kamieniu, tuż obok Andrei. Westchnął cicho i napił się piwa. Nienawidził pić z puszki. Widząc jej zmagania z papierosem, już chciał wyciągnąć swoją różdżkę, ale nie zdążył. Jakoś się uporała. Podrapał się po skroni i zerknął na Nią. - Mogę jednego? - spytał niepewnie, zaciskając i rozkurczając palce w nerwowym geście. Nie palił zbyt często. Czasem popalał ze swoim najlepszym przyjacielem, Gracem... Ale tylko czasem. Dzisiaj też miał ochotę zapalić. Taak, to pasowało do alkoholu. - Nie mam pojęcia, jak to jest, ale nie mam zamiaru sobie stąd iść. Ja też chciałem być sam, a natrafiłem na Ciebie. Nie wiem, może to los jest po prostu zwykłym szmaciarzem? - spytał z nutką irytacji w głosie, opierając się tyłem głowy o pień drzewa. - Musisz znieść moje towarzystwo, Andreo. Albo sobie stąd idź, chociaż nie radziłbym. Pada, a tutaj przynajmniej tak nie zmokniesz.
Nie znała chłopaka, ale z obserwacji i niektórych plotek czołowych plotkar Hogwartu wiedziała, że przeważnie ubiera się dość staromodnie - o ile to dobre słowo, dzisiaj po prostu by ktoś powiedział, że ubiera się "hipstersko" - a przede wszystkim wiedziała, że jest spokojny i bardzo grzeczny. Jak niewinny nenufar unoszący się beztrosko na spokojnej tafli wody. Tym bardziej zdziwiła się, kiedy poprosił o papierosa co odbiło się na jej twarzy i uniesieniu jednej brwi wyżej. Podsunęła mu paczkę pod nosa potem oparła się bokiem o drzewo, z powrotem spoglądając przed siebie. - Częstuj się do woli - rzadko dzieliła się papierosami, ba, broniła ich jak ósmego cudu świata, ale widząc w jakim nastroju jest Puchon nie mogła mu odmówić. Winem też mogłaby się podzielić, zwłaszcza gdy ujrzała co pije. - Nie jest z tobą tak źle skoro smutki zapijasz piwem. Piwo to sok, nic nie daje, przynajmniej nie wtedy, kiedy chcesz się sponiewierać jak szmata - jej powalająca szczerość oznaczała, że naprawdę było jej wszystko jedno i nawet nie próbowała tego ukrywać. Również wątpiła, że ma tak słabą głowę i przewidywała, że zaraz może ją zaskoczyć faktycznie częstując się od niej winem albo wyjmując coś mocniejszego z torby. Gdy zwrócił się do niej po imieniu zaciekawiona skierowała doń wzrok. - Skąd znasz moje imię? Czyżby zła sława mnie wyprzedzała? - ponownie uśmiechnęła się, ale tym razem cierpko i mniej sympatycznie niż przed chwilą. Wprawdzie sama nie wiedziała czemu dzisiaj pije. Powodów było kilka; miała dość szkoły, miała dość chłopców w tej szkole i faktu, że nie może znaleźć nikogo. Po Norbercie poprzeczka była wysoko zawieszona i nie zanosiło się na to, by ktoś do niej sięgnął. I była zirytowana sama na siebie, że coraz częściej ulegała pokusie czerpania przyjemności prawdopodobnie kosztem drugiej osoby. Chodziło oczywiście o dotyk i bliskość płci przeciwnej; lubiła to i w pewnym momencie gdzieś zgubiła umiar. - No, los to szmaciarz. Faktycznie. Zwłaszcza kiedy ciężko jest przestać robić coś co jest złe. A do tego masz świadomość, że to jest złe a jednak to, że ci jest przyjemnie jest silniejsze od zdrowego rozsądku - paliła spokojnie, delektując się "śmiercionośnym" tytoniem i jednocześnie kontrolując stan butelki. - A twoja obecność chyba jeszcze mi nie przeszkadza. Większa szansa, że nic mi się nie stanie - obróciła głowę jak marionetka wlepiając ostatecznie wzrok w Puchona. Z każdym kolejnym łykiem wina czuła większą bezsilność i świadomość, że będzie zdana na łaskę albo nie-łaskę drugiej osoby ją denerwowała. - A tobie co leży na serduszku?
Hipstersko. Och, taaaaak, tak! Słyszał to określenie i cholernie go to bawiło, bo za hipstera się nie uważał, choć... Patrząc czasem w lustro miał wrażenie, że faktycznie wyszedł z innej epoki i wyglądał teraz, jakby nie do końca pasował do tego wszystkiego. Tyle tylko, że z reguły było mu z tym dobrze, tylko dzisiaj przeszkadzało mu to wszystko tak bardzo, że aż chciało mu się rzygać. Pierwszy raz od dosyć dawna czuł się aż tak źle. No cóż, każdemu zdarza się złapać doła... No dobra, to nie był nawet dół, to był kanion. Wielki kanion! Stąd to jego nietypowe zachowanie. Nie miał siły być... Sobą. Bo to, jaki był na co dzień nie było udawane, Hobbs nie lubił udawać. To była prawda, tyle tylko, że każdy jest czasem taki wymemłany i nie warto nikogo obwiniać... Ani aż tak się dziwić, że grzeczne osoby też palą. Uśmiechnął się kącikiem ust i wziął od Niej papierosa, wsuwając go między wargi. - Nie dziw się tak. To, że nie zataczam się po hogwardzkich korytarzach, narąbany jak Messerschmitt nie znaczy, że nigdy nie miałem w ustach alkoholu i papierosów. Jestem całkiem normalny, wbrew opinii, które o mnie krążą. Powiedział z lekkim rozbawieniem wymalowanej na tej niewinnej, niemalże dziecięcej buźce. Był absolutnie normalnym, jeszcze, nastolatkiem. Odpalił więc papierosa różdżką, którą miał za paskiem i zaciągnął się nim powoli, odchylając zaraz głowę, by popatrzeć w zachmurzone niebo, pocięte konarami drzewa. Kilka kropel skapnęło z liści na jego czoło i policzki. Wtedy wyprostował się i otarł je, wydmuchując z ust kłąb szaroniebieskiego dymu. - A wino sponiewiera Cię jak szmata? Zawsze zdawało mi się, że ma to tylko trochę więcej procent niż piwo. Jeśli chcesz się sponiewierać, musiałabyś chyba pić najtańsze wino, jakie można kupić w mugolskich sklepach. Chociaż obawiam się, że wtedy mogłabyś zwymiotować na siebie, albo na mnie, a to nie byłoby nic przyjemnego. - mruknął, biorąc kolejny łyk piwa. - Ewentualnie można sponiewierać się wódką, bimbrem, albo whiskey. W ostateczności spirytus. Słyszałem, że po czeskim możesz z radości stracić wzrok. Dodał po chwili milczenia, splatając ramiona na piersi. Nogi wyciągnął przed siebie i skrzyżował je w kostkach. Zerknął na Ślizgonkę, lekko marszcząc nos. Chyba nie była zadowolona z faktu, że Hobbs śmiał znać jej imię. - Już mówiłem, jestem całkiem normalny. Czasem i do mnie dochodzą jakieś plotki, albo i nawet nie plotki. Po prostu słyszałem Twoje imię i widziałem Cię raz, czy dwa. Spokojnie, plotki puszczam mimo uszu, odkąd dowiedziałem się, że jestem gejem i sypiam z moim przyjacielem, Gracem. Tutaj w jego głosie było słychać niemałe rozbawienie. Naprawdę, gejem? Miał dziewczynę! To znaczy, wcześniej, teraz już nie miał. Teraz jego myśli zaprzątała tylko panna W... I spędzała mu sen z powiek. Słuchając Jej słów, znów marszczył łagodnie czoło i brwi. Znów wyglądał jak ten dawny, zmartwiony Hobbs. Gdzieś ta złość uleciała i wróciło puchońskie zmartwienie całym światem. - Chyba musisz spróbować to przetrzymać. Rozumiem Cię, bo zło jest pociągające... Nawet bardzo... Ale satysfakcja, że czegoś nie zrobiłaś jest jeszcze większa. Spróbuj. Może mogę jakoś Ci pomóc? - spytał cicho, popijając piwo. Chyba zaraz je skończy. Uch, całe szczęście, że był naprawdę dobrze zaopatrzony. Gdy Andrea popatrzyła na niego, nie pozostał Jej dłużny, także na Nią popatrzył. Uśmiechnął się smętnie. - Bo jestem straszną cipką i nie jestem w stanie zagadać do kobiety, która... Jest... Boże... Nie mam słów, by ją opisać. Panna W. jest taka... Uhm... Cudowna. - mruknął z lekkim zawstydzeniem, zaciskając zaraz usta w wąską linię. Nie powinien tego mówić. Nie powinien opowiadać o swojej miłości do Karris, ale... Tłumienie wszystkiego w sobie jest problematyczne i trudne. Męczące.
Panienka Jeunesse w tym momencie zaczynała powoli wkraczać w kolejny stan upojenia, jakim była depresja. Najwidoczniej faza śmiechu miała albo nadejść później albo w ogóle, co nieszczególnie ją interesowało w danej chwili. Dopaliła w ciszy swojego papierosa, kątem oka zerkając na chłopaka - najwidoczniej nie przeszkadzało mu to, że zawiesiła na dłuższy moment głos i również to wykorzystał na delektowanie się swoim tytoniem. Myślała nad jego słowami. - Niech się dzieje wola boska, ostatecznie faktycznie cię obrzygam, ale od czego są zaklęcia? - wzruszyła ramionami podsumowując smętnie kwestię picia wina, wódki, rumu, czy też piwa, ponownie przyklejając się do swojej butelki. Jeśli miało ją sponiewierać to trudno, obudzi się rano z wielkim kacem. Jeśli jednak nic jej nie da to też przecież się nie pochlasta z tego powodu, prawda? Z drugiej strony picie alkoholu w takim stanie wcale nie wróżyło nic dobrego, bo zaraz mogła zacząć bez powodu ryczeć. Alkohol był podstępną bestią i z każdym razem żałowała, że nie poszła w stronę kolorowych pigułek poprawiających humor. No, ewentualnie w stronę zielska. Angielka poza zaklęciami parała się eliksirami i zielarstwem, to też skonstruowanie czegoś na rozweselenie nie stanowiło dla niej szczególnego wyzwania. Z zamyślenia wyrwały ją słowa na temat pewnej kobietki. W swoim zwyczaju nastawiła uszy na Puchona i uśmiechnęła się rozbawiona. - Uu... co to za jedna? Czemu do niej nie zagadasz? Czego się wstydzić? Daj spokój, trzeba dbać o swoje - Archimedes w spódnicy z niej był żaden, ale co miała zrobić? W sumie, tutaj też mogła pomóc eliksirem albo zaklęciem! Już chciała to zaproponować, szybko jednak opamiętała się. Prawdopodobnie sama nie byłaby uradowana, gdyby ktoś w ten sposób próbował o nią zabiegać. Chociaż... - Ma kogoś? Jak nie, to zacznij od komplementu. Drobiazg, a działa... nawet jak ma kogoś to też zacznij! Chłopak nie ściana... czy coś - dopaliła papierosa, sącząc spokojnie krwisty trunek, choć pokazał się w niej bliżej nieokreślony entuzjazm. Może zamiast podrywać powinna zostać ciocią dobrą radą? - Nie jesteś cipką, boisz się odrzucenia i tyle albo twoje zasady ci na to nie pozwalają - dobrze, że ktoś jeszcze miał zasady. Taki ewenement jak Ślizgonka nie miał ich prawie wcale przez co czasami źle kończyła. Wino powoli się kończyło a ona czuła, że gdy tylko podniesie się do pozycji stojącej to się to może dla niej kiepsko skończyć. Mistrz złych decyzji we własnej osobie. - Ej, Hobbs... gdybym chciała się do ciebie dobrać albo bym na ciebie zwymiotowała, czy coś, to przepraszam z góry - palnęła na koniec. W jej mniemaniu mówiła idealnie i poprawnie składniowo, jednak dla osoby trzeźwej zauważalne były pewne zawahania czy wypowiadaniu kolejnych słów.
Dlaczego cisza miałaby mu w ogóle przeszkadzać? Na Boga, przecież to nie jest nic złego! Lubił ciszę. Lubił spokój. Można powiedzieć, że patronem Hobbsa był święty Spokój. Kochał, kiedy nikt nie zawracał mu głowy, kiedy mógł siedzieć w swoim własnym towarzystwie i zajmować się własnymi sprawami. Kiedy był w domu, najchętniej zamykał się w swoim pokoju, razem z psem, by drapiąc zwierzaka za uchem czytać książki, czy uczyć się. Nie był kujonem; po prostu czerpał przyjemność z pozyskiwania nowych informacji, z poszerzania horyzontów. Pomimo tego, że przeczytał całkiem sporo książek, nadal nie mógł zrozumieć, dlaczego ludzie tak często piętnują tych, którzy LUBIĄ się uczyć. Nie mieściło się to w jego małym rozumku i chyba nigdy się nie pomieści. Niezrozumiałe, ot co. Swoją drogą, alkohol zabija szare komórki, niedobrze. Pewnie jutro będzie miał wyrzuty sumienia. On zawsze je miał. - Mimo wszystko, jest to trochę... Niehigieniczne, nie sądzisz? Wymiotowanie na drugą osobą. Wolałbym, żebyś zwymiotowała na trawę, a nie na mnie. Najwyżej potrzymam Ci włosy, albo coś. Tylko nie na mnie, proszę. - mruknął z lekkim rozbawieniem, kręcąc lekko głową. Patrząc na Andreę, miał wrażenie, że dziewczyna jest w dużo gorszym stanie, niż on. Nie bardzo wiedział, z czego to wynika, ale chciał jakoś jej pomóc. Ot, taki był z niego uprzejmy Puchon! Nie lubił patrzeć na smutnych ludzi, a ona była zdecydowanie smutna. Hm, jeśli chodzi o zielsko... Gdyby tylko wiedział, że dziewczyna skłania się w tamtą stronę, to przynajmniej wiedziałby, z kim może spróbować! Bo jednak zioło bylo ciekawą sprawą, zwłaszcza dla mugolaka, który przecież wie, że coś takiego istnieje, tylko... Cóż, jak się spędza 3/4 roku w świecie czarodziejów, gdzie marihuana nie jest szczególnie znana, to tak wychodzi. No, nieważne. Kiedyś spróbuje! Dzisiaj miał piwo. Skończył pierwszą puszkę i bezceremonialnie zgniótł ją w dłoni, zabierając się za kolejną. Zawahał się chwilkę, po czym podał jedno Andrei. Nie czekał na odmowę, czy zgodę, po prostu dał Jej tę puszkę. - Co do tego, czy ma kogoś, czy nie... Nie jestem pewien, czy nie jest z Rossem. Trudno stwierdzić, czy tylko się przyjaźnią, czy są razem, czy co... - burknął, zaciskając usta w wąską linię. Ross był specyficzną osobą. Z tego, co słyszał, miał to po swoim wyjątkowo ekscentrycznym ojcu, byłym Zakonniku Feniksa. Westchnął cicho. Jaką miał szansę w starciu z Rossem Nightem? Co najmniej żadne. Dzisiaj miał naprawdę okropny nastrój i cała jego wątpliwa pewność siebie uciekła w zapomnienie. - Chodzi o to, że Karris to nie jest byle dziewczyna, którą można poderwać. Ona jest... To... Ona jest taka wolna i niezależna, że nie wyobrażam sobie zamknąć jej w złotej klatce. Boję się, że to właśnie przez przypadek bym zrobił, gdybym chciał ją... Poderwać. Wiesz, co mam na myśli? - mruknął, pocierając palcami czoło. Pokręcił w końcu głową i napił się piwa. Bez sensu to wszystko. Popatrzył na Andreę, oceniając jej poziom alkoholowego upojenia. Chyba mocno wstawiła się tym winem... Ale on też zaraz będzie nietrzeźwy, bo picie na pusty żołądek w takim tempie nie jest najlepszym pomysłem. - Nie martw się, zaopiekuję się Tobą! Puścił Jej oczko, rechocząc pod nosem. No cóż, kończył drugą puszkę piwa w zbyt krótkim tempie. Zły, zły pomysł. Zły, Hobbs! Będziesz miał moralniaka, ale z drugiej strony to w sumie yolo.
Ale halo, stop, stop! Oczywiście wcale nie planowała na niego wymiotować, ba, nie miała w ogóle zamiaru wymiotować, ale sądząc po tym, że dzisiaj wino raczej jej nie wchodziło to mogło się niestety tak skończyć. Mimo wszystko nie wiedziała dlaczego w pewnym momencie ich w miarę inteligentna rozmowa wkroczyła na ścieżkę rzygania na ludzi. Do tej pory jej się to nie zdarzyło i jedyną osobą, która trzymała jej włosy była Hail albo ona sama jakoś dawała radę. Kiedyś przecież musiała się wyszumieć! Nie skomentowała już jednak jego słów spoglądając ponownie na paczkę papierosów, które leżały spokojnie obok niej na kamieniu. Nie, na razie chyba sobie odpuści kolejnego, bo złoty zapas niestety powoli się kończył. Angielka wysłuchała chłopaka uważnie - lub tak przynajmniej to wyglądało - obserwując z wyjątkowym zacięciem swoje stare, białe adidaski. Bardziej brudne chyba już nie mogły być a brud i nieład ją denerwował. W kwestii ubioru była perfekcjonistką; wszystko musiało być czyste, pachnące i wyprasowane. Nawet głupie spodnie czy bluza dresowa a jedyny nieład jaki miała to ten w głowie i na głowie, kiedy nie chciało jej się myć włosów i po prostu je spinała w byle-co. Gdy nastąpiła pauza, Andrea z głośnym "HM?" przeniosła wzrok na Puchona. - Mogę się dowiedzieć coś o niej - zaproponowała, choć nie miała pojęcia, o którą dziewczynę chodziło. Najwidoczniej nie była wcale taka fajna, skoro jej nie kojarzyła a kojarzyła w tym więzieniu naprawdę wiele osób! A może to po prostu był sekret, by ktoś się zakochał? Nie, stanowczo bycie ułożoną i spokojną nie pasowało do Ślizgonki, nawet nie ze względu na dom, ale przez charakterek. - Dobry związek to taki, w którym jesteś z kimś, ale jesteś wolny - Archimedes w spódnicy jej nie opuszczał, jednak zestawienie dwóch słów o przeciwstawnych znaczeniach wcale nie było przypadkowe. Związek i wolność. To wcale się nie wykluczało, choć brzmiało dziwnie. - Jasne, że bycie z kimś to wyrzeczenia, kompromisy i takie tam, ale jeśli ta osoba czuje się wolna to jest dobrze. Jeśli jej nie tłamsisz, nie odbierasz jej tej niezależności. Myślisz, że jeśli się z kimś zwiąże to ta osoba będzie mieć taki dylemat jak ty teraz? - w jej krótkim rozpoznaniu dochodziła do wniosku, że chłopak był bardzo niepewny siebie i łatwo odpuszczał. Błąd. Mogła go tego oduczyć w zasadzie. Dopiła wino do końca a potem ze smutkiem zerknęła na pustą butelkę. Za piwo póki co odmówiła a oferta Hobbsa przywołała na jej ustach szczery uśmiech. Szczerze wątpiła, że gdyby nie był pod wpływem alkoholu to odstawiłby ją ładnie do pokoju wspólnego. Ale alkohol czynił cuda. - Nie mogę sobie znaleźć nikogo na stałe, mam wrażenie, że przez moje podejście do chłopaków nikt albo nie chce albo się boją, że będą kolejną "zdobyczą". Wszystko przez plotki, w których przeleciałam pół szkoły - oparła się bokiem o drzewo, ściskając sobie nos między oczami.
No właśnie, mogło jej się to zdarzyć! A przezorny zawsze ubezpieczony, więc wolał się na tę okoliczność zabezpieczyć. Niech rzyga w inną stronę, no! A rozmowa o wymiotowaniu była poniekąd potrzebna, żeby była pewna, że włosów sobie nie zarzyga. I tak, nieinteligentne rozmowy Hobbsowi nie przeszkadzały. Nie można być cały czas elokwentnym i rozmawiać o sztuce, życiu i śmierci. Teraz miał ochotę być całkowitym przeciwieństwem samego siebie. Bycie grzecznym i ułożonym, nawet jeśli jest to absolutnie naturalne, może być czasem męczące. Dzisiaj odcinał się od siebie i skupiał się na chwili. Miał wszystko w nosie. Tak, jutro na pewno będzie bardzo żałować i za wszystko będzie Andreę przepraszać, ale dzisiaj było dzisiaj. Miał więc w nosie jutro, o jutro będzie martwić się... Jutro. Ot, takie masło maślane, ale akurat to miało sens. Mieli chyba więcej wspólnego, niż mogłoby się zdawać. Wystarczyło spojrzeć na Isaiaha i widać było, że on także bardzo dba o to, by wyglądać jak najstaranniej. Wkurzał się, kiedy kosmyki jego włosów sterczały nie tak, jak trzeba, a koszula była pomięta, nie wspominając o pyłkach na czarnych spodniach. Szlag go trafiał, kiedy to widział! Pedantyzm to kolejna cecha jego charakteru, która niekiedy go męczyła. Na dobrą sprawę, tego akurat nie potrafił tak po prostu wyłączyć, dlatego jego dłoń raz po raz zbliżała się do włosów, by przygładzić je lekko. - Nie widzę takiej potrzeby, Andreo. To trochę bez sensu. Jest z mojego rocznika, więc znam ją trochę, niektóre zajęcia mamy razem... Ale wciąż czuję, że to nie jest ktoś, kto... Chciałby ze mną być? Jeśli mogę to tak nazwać. I wiem, jak działają związki. Wiem, że chodzi o wolność, ale boję się, że z troski, jak to się mówi... Zagłaskałbym kotka na śmierć, a tego żadne Niebo mi nie wybaczy. Mruknął z konsternacją, przeczesując ciemne włosy palcami. Znów się napił, kończąc już drugie piwo. Teraz powinien zrobić sobie przerwę, żeby nie przegiąć. - Według plotek jestem gejem i sypiam z moim przyjacielem. Dlaczego przejmujesz się takimi głupotami? Plotki to tylko plotki. Jeśli w ogóle nie będziesz się tym przejmować, z pewnością ucichną i wszyscy o tym zapomną. Pokaż, że Cię to nie obchodzi... Albo, że to nieprawda. - mruknął, kładąc Jej dłoń na ramieniu, jakby chciał Ją pocieszyć i pokazać, że ma w nosie plotki i tak w jego ocenie Ślizgonka jest w porządku. Nawet po tak krótkim czasie mógł stwierdzić, że zdecydowanie Ją polubił. Była bezpośrednia, a Hobbs lubił takich ludzi. - Nie myśl o tym teraz.
Ależ ona nie potrzebowała pocieszenia, bo w tym momencie chyba sama nie do końca wiedziała czego chce. Z jednej strony faktycznie próbowała kogoś znaleźć, kogoś w miarę normalnego, kim by się nie znudziła, jednak z drugiej strony każda próba kończyła się fiaskiem. Wszyscy byli według niej tacy sami lub przynajmniej bardzo podobni i nie spełniali jej oczekiwań. A wcale nie miała wysokich! Chyba. Ciężko było jej ocenić. No ale na przykład taki Alexander: ich relacja była wyjątkowo pojebana ze wszystkich, jakie zawarła w tej szkole i po ostatnim spotkaniu Ślizgonka przez moment się go naprawdę bała. A potem jej przeszło. Była chyba psychicznie chora, nie bała się zagrożenia albo czekała aż sobie sparzy palce i prawie sparzyła o czym mógł świadczyć ledwo widoczny już siniak po przymusowej malince. A Misha? Byli tacy sami, co oznaczało, że nie stanowiliby dobranej pary. Lub wręcz przeciwnie! Chociaż każde miało identyczne zagrywki, tak pewnie mieli jeszcze kilka asów w rękawie. A co potem? Ich relacja w ostatecznym wydaniu pewnie skończyłaby się na friends with benefits. Był jeszcze David, całkiem interesujący osobnik, ale... NIC nie czuł. Po co jej ktoś, kto nic nie czuje? Kto nie odczuwa zwykłego dotyku? Byłoby jej po prostu przykro, że może "czuć" jedynie "wzrokiem". Załamana Angielka przetarła dłońmi twarz, wydając z siebie stłumione i zrezygnowane "aaa", po czym zerknęła na Puchona. - Dobra rada, jeśli nie chcesz, żeby ktoś ci ją sprzątnął sprzed nosa to jej powiedz co czujesz. Potem będziesz sobie pluć w brodę. A skąd wiesz, że nie czuje podobnie? W najgorszym wypadku przestaniecie rozmawiać, chociaż jak sobie kogoś znajdzie to też przestaniecie, bo będzie cię boleć i serce i duma - powiedziała w końcu z wyjątkowo idealną dykcją jak na swój stan upojenia alkoholowego. Co mogła mu poradzić? Była bezpośrednia, a więc i nie miała zamiaru go pocieszać i mówić, że wszystko się ułoży. Bo się kurna nie ułoży, dopóki nie ruszy zadka. - A ja się wstydzisz to wyślij list - zapaliła kolejnego papierosa, chociaż teraz miała ochotę na te zielone "papierosy". Obejdzie się jednak smakiem, bo to co zrobiła po chwili przelało czarę goryczy. Wstała z kamienia, a w zasadzie zjechała z niego, chcąc utrzymać pionową pozycję. W świecie pijanego wszystko co robi, robi idealnie, a w świecie obserwatora było gorzej. Chwiejąc się nieco zademonstrowała jaskółkę, trzymając papierosa między wargami. - O, patrz! -...i w tym momencie papieros upadł na ziemię a ona chcąc go ratować straciła równowagę i również runęła na cztery litery. - Tak chyba nie postępują księżniczki - parsknęła śmiechem. By wyjść z sytuacji "z twarzą" usiadła wygodnie jakby demonstrując, że taki był zamiar. To, że całe jeansy i kawałek czarnego płaszcza wraz z butami był w błocie się nie liczyło. Póki co, bo teraz nie interesowało jej to, że ubranie nie jest idealne. - To co, powiesz jej w końcu co czujesz? Bo ja to zrobię - zagroziła, podpierając się ręką z tyłu. I brudząc ją naturalnie.