W okolicach Hogsmeade, tam gdzie już nie słychać gwaru rozmów z głównych ulic, a gdzieniegdzie tylko stoją piękne domy z mnóstwem wolnego miejsca wokół siebie, gdzieś za grupą drzew, na uboczu, znajduje się spory staw. Niejedna osoba zapewne nazywa go jeziorem, ale to jest sztuczny zbiornik, a w jego lewej części znajduje się niewielka wysepka. Można do niej podpłynąć, ewentualnie przejść, jednak jeżeli ktoś bierze ze sobą jakieś rzeczy, należy trzymać je wysoko w górze, gdyż woda przeciętnej osobie w najgłębszym miejscu stawu sięga do połowy szyi. Niewiele osób też wie o jego istnieniu, bo uczniowie niechętnie zapuszczają się w tą pustą, 'wiejską' okolicę, zaś mieszkańcy... jakoś rzadko tam zaglądają i tyle.
Ostatnio zmieniony przez Zoe F. Champion dnia Pią Cze 07 2013, 00:52, w całości zmieniany 1 raz
Opłata:Zapłacone Wykonywane zadanie: Podtopienia Kości:1,B ->A Wykorzystane modyfikatory: Modyfikator numer 5 Wykonane zadania:Teoria, Oparzenia, Obrażenia odzwierzęce Uzyskane nagrody: Pokrzywa, ślaz
Odnalezienie następnego punktu zajęło mi nieco dłużej, niż się spodziewałam. Wciąż czułam skutki małej potyczki z czerwonym kapturkiem, pomimo mojej interwencji ręka pobolewała, a ruszanie palcami miałam utrudnione. Z tego powodu zanim ruszyłam nad staw, to poprosiłam o pomoc jednego z Mungowych uzdrowicieli, żeby doprowadził mnie do porządku. Dopiero wtedy byłam gotowa na poszukiwania i błądzenie pomiędzy uliczkami wioski. Ciężko było powiedzieć, żebym znała to miejsce po niecałym roku spędzonym w Hogwarcie, był to kolejny powód, dla którego samo odnalezienie miejsca zajęło mi sporo czasu. Powitała mnie...cisza. Wszystkie moje zmysły zaczęły wyć na alarm, a ja sięgnęłam po różdżkę, nie chcąc znowu dać się zaatakować w głupi sposób. Stawiałam uważnie każdy krok, starając się nie zbliżać do krzaków ani tataraku. Oczywiście los musiał mi napluć na twarz, bo nic nie znalazłam i dopiero będąc na drugiej stronie stawu zobaczyłam coś leżącego w wysokim tataraku. Podeszłam tam i znalazłam, to ciekawe, manekina bez żadnych obrażeń a najwidoczniej mocno spitego. Niepokojące były jedynie, i w sumie aż, jego zanurzenie głową w wodę. Chciałam go w miarę sprawnie wydostać na brzeg, jednak okazało się to mocno problematyczne. Nie należałam do zbyt silnych osób, toteż potraktowałam manekin przy użyciu zaklęcia, by w tej sposób go wydostać. Przy okazji się cała wybrudziłam i zgrzałam od wcześniejszych prób podniesienia manekinu. Po ustabilizowaniu podopiecznego, zabrałam się za czyszczenie całej siebie, przy okazji lecząc drobne ranki, zapewne po jakichś ostrzejszych łodygach. Kiedy się tam oglądałam, dostrzegłam rosnący obok ślaz. Grzechem byłoby nie skorzystać z okazji, zatem zerwałam roślinę, zabezpieczyłam i włożyłam do torby. Rzuciłam ostatnie krótkie spojrzenie na manekin i ruszyłam dalej.
z/t
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Opłata:opłacone Wykonywane zadanie: Podtopienia Kości:4 || 39 Wykorzystane modyfikatory: — Wykonane zadania:Teoria | Oparzenia | Obrażenia odzwierzęce Uzyskane nagrody: szansa uniknięcia nieprzyjemnej konsekwencji w jednym z zadań praktycznych | woreczek ze skóry wsiąkiewki | nieco kory kasztanowca
Uważnie śledziła mapę, marszcząc brwi i stawiając kolejne kroki. Staw był ukryty przed przypadkowymi przechodniami, a do niej docierało dlaczego, gdy głucha cisza brzęczała jej w uszach. Jej skórę pokryła gęsia skórka, gdy atmosfera z łatwością jej się udzieliła. Nie widziała jednak nigdzie manekina, który był jej celem. Dostrzegła jednak przy brzegu plecak, koc i kilka innych porozrzucanych przedmiotów, które świadczyły o tym, że poszkodowany gdzieś tutaj musiał być. Jej wzrok padł jednak w końcu w odpowiednie miejsce, a jej oczy ujrzały manekina, który próbował przedostać się do wioski – a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Nie wyglądał wcale dobrze, słaniał się wręcz na nogach i… świszczał? Thalia szybko zorientowała się, że najpewniej miał wodę w miejscu, w którym nigdy nie powinna się znaleźć. Natychmiast spróbowała się do niego dostać i choć wykorzystała swoją zdolność teleportacji, to trzciny i inna roślinność, a także grząski grunt wcale jej nie ułatwiał przedostania się do potrzebującego pomocy. Po kilku, niezwykle dłużących się minutach, znalazła się jednak obok niego i czym prędzej użyła odpowiednich zaklęć leczniczych, w celu wyleczenia dolegliwości bezpośrednio zagrażającym życiu. Dopiero kiedy była pewna, że zrobiła wszystko co w jej mocy, a manekin wyraźnie poczuł się lepiej, ruszyła dalej.
|zt
______________________
In your hands, there's a touch that can heal
But in those same hands, is the power to kill
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Opłata:zapłata Wykonywane zadanie Kości: 1 ->B spółgłoska Wykorzystane modyfikatory: Wykonane zadania:wykład-teoria->OPARZENIA->Obrażenia Odzwierzęce-Podtopienia Uzyskane nagrody: samonagrzewający kubek, 20galeonów Wiktor wraz z pozostałymi członkami kursu w końcu dotarł na miejsce. Próbował nie dać po sobie poznać zmęczenia, ale trudno było rudzielcowi ukryć. Chociaż nie mniej zmęczony, zjawił się przy stawie, po bardzo krótkiej kąpieli czując jak mięśnie bolą z przemęczenia. Dlatego przystanął na brzegu rozglądając się w koło, wyławiając z tataraku manekina, który leżał twarzą do ziemi. Starając się ocenić sytuacje co się tutaj właściwie stało, obejrzał poszkodowanego nie ma żadnych obrażeń po zwierzętach i roślinach to już w oczach Puchona jest niepokojące. Po chwili namysłu Krawczyk użył pierwszego zaklęcia jakim było: -RENNERVATE- ale wybudzić i ocucić go miał trochę problemów, koniec końców chyba udało się ale kolejną przeszkodę były drogi oddechowe są czymś z całą pewnością zatkane. Zabrał się i za to również szybko użył:- ANAPNEO- udrożniając drogi oddechowe co stanęło drodze do sukcesu dodatkowe przeszkody. Na pierwszy rzut oka - wyglądało to przynajmniej dobrze ja zrobił. Resztą zajmą się w klinice, do przybycia sanitariuszy Wiktor miał swój wkład w pomoc. Co jeszcze mnie może spotkać tu? Wciąż miał wrażenie, że coś Puchonowi umyka tylko nie wiedział co? Jeśli miał się zaprezentować - to w pełni swojej chwały. Przy okazji posłał krótkie, przeciągłe spojrzenie, czyżby jednak chłopaka życzenie szczęścia przed kursem pomocy nie do końca jednak przyniosły mu dobrą passę? Krawczyk z uśmiechem pobiegł przed siebie i tyle go widzieli. z/t
Opłata:zapłacone Wykonywane zadanie: Podtopienia Kości:1 oraz Litera D Wykorzystane modyfikatory: - Wykonane zadania:teoria, oparzenia, Obrażenia Odzwierzęce Uzyskane nagrody: - Doskonale zapamiętujesz kwestie związane z zatruciami, dosłownie jakby same wskakiwały ci do głowy. Masz wrażenie, że obudzony w środku nocy wyrecytujesz dosłownie wszystko z pamięci. Dzięki temu w czasie wykonywania zadania z zatruć możesz wykorzystać jeden z dodatnich modyfikatorów.
Doszła na miejsce w miarę sprawnie, poczuła się nawet pewnie, wiedząc, że poprzednie etapy nie wyszły jej wcale tak najgorzej, jakby mogła sądzić na samym początku. Szła dość ostrożnie, patrząc na to, że grunt pod nogami był dość niepewny, a przynajmniej na samym początku. Bardziej się skupiła na tym gdzie jest manekin niż to gdzie sama stąpa, co jest oczywiście głupie, ale skupiona na zadaniu była przygotowana na najgorsze, no może nie dosłownie, a może jednak? Z początku niczego nie dostrzegła, a potem idąc coraz bliżej, dostrzegła z początku plecak, a potem koc oraz kilka innych przedmiotów. Także ktoś tu ewidentnie przed chwilą był! Przynajmniej była na dobrym tropie, choć detektyw to raczej z niej będzie słaby. Po chwili krążenia dostrzegła manekina, który jakby wpadł głową do błota, co według niej wyglądało dość dziwnie. Podeszła do niego pospiesznie, a im bliżej była, tym wyraźniej w nosie czuła zapach alkoholu, aż się ewidentnie skrzywiła z wrażenia. Wyglądało na to, że manekin się upił, to w ogóle możliwe?! Nie myśląc o tym za wiele, uklęknęła na ziemi i zaczęła go wyciągać z tego błota, sama brudząc się przy okazji, cudownie, właśnie o tym marzyła. Ułożyła manekina na ziemi i spojrzała na niego szybko od góry do dołu, nie miał żadnych innych zewnętrznych obrażeń, nie widziała ich. Skupiła się w takim razie, aby odetkać jego płuca z tego całego błota, który... zjadł? Raczej się nie nawdychał. W każdym razie użyła odpowiedniego zaklęcia, który spowodował, że jego drogi oddechowe wróciły do pierwotnego stanu. Zaklęcie Anapneo powinno pomóc, choć miała co do tego małe wątpliwości. Jeżeli to nie pomogło to używa Rennervate na wybudzenie go, może dzięki temu zaklęciu zacznie się dusić i w jakiś sposób to błoto wyleci z jego ust, no nie wiem, wyrzyga to na przykład. W sumie każda opcja była dobra, by pomóc temu manekinowi, a że Anabell raczej była zielona w pomaganiu, to szukała każdej możliwej okazji oraz zaklęcia, by mu pomóc. Starała się przynajmniej, choć nie wiadomo z jakim skutkiem. Odeszła od manekina dopiero wtedy kiedy ten oddychał samodzielnie i nie widziała śladu błota.
z/t
Ostatnio zmieniony przez Anabell Goldbird dnia Nie Maj 21 2023, 22:14, w całości zmieniany 1 raz
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
To, że następne kółeczko zaprowadziło ją nad jezioro, wcale jej się nie spodobało. Zaczęło jej się podnosić ciśnienie, bo w jej umyśle zamajaczyła obawa, że będzie musiała kogoś wyławiać. Nie, w takich okolicznościach na pewno nie podjęłaby akcji ratowniczej, tym bardziej, że nie było w pobliżu nikogo, kto mógłby ją odratować. Nie szalała za pływaniem, nie zamierzała też ryzykować dla zwykłego manekina, nie ważne co by to za sobą niosło. Na szczęście po chwili usłyszała kaszel i dostrzegła cel swojej podróży słaniający się na nogach i zmierzający w stronę wioski. Bleah, obrzydliwe były te dźwięki. Te manekiny były naprawdę wiarygodnie odzwierciedlone. Ale wciąż, to manekiny, nie ludzie. Właśnie dlatego Anna nie spieszyła się zbytnio zmierzając w jego stronę. Owszem, może nie wykonała tego zadania idealnie, ale bieganiem zaszkodziłaby sobie, a to byłoby wysoce nierozsądne z jej strony. Na spokojnie znalazła w notatkach stosowne zaklęcie, po czym udrożniła drogi oddechowe nieszczęsnej zabawki, przywracając jej możliwość swobodnej wentylacji. No. I zadanie wykonane! Zadowolona z siebie Brandonówna wstała, otrzepała ręce, a potem ruszyła dalej w stronę następnego kółeczka.
z/t
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
To miejsce w jakiś sposób różniło się od pozostałych. Nie tylko tym, że było ukryte i znacznie oddalone od centrum miasteczka, a przede wszystkim ciszą, nienaturalnym spokojem, który zdawał się od niego bić. To nigdy nie zwiastowało nic dobrego, był więc gotowy na jakieś naprawdę przykre widoki i doświadczenia. Właściwie to spędził naprawdę dużo czasu na samym poszukiwaniu poszkodowanego, zdążył nawet kilka razy zajrzeć w swoją mapę, żeby upewnić się, że trafił w odpowiednie miejsce. W końcu znalazł koc i plecak, i całą resztę piknikowych pierdół, co w oczywisty sposób skierowało jego wzrok ku tafli wody. Jego pacjent był jednak gdzie indziej – radośnie spacerował ścieżką w stronę wioski. Okej? Czy to znaczyło, że manekin się zepsuł i po prostu robił co chciał? Chociaż nie, po przyjrzeniu się dokładniej dostrzegł, że w jego chodzie było coś nie tak. Kiedy upadł, popędził w jego stronę, trochę plując sobie w brodę, że nie ruszył ku niemu już w pierwszej chwili. Na szczęście upadek nie doprowadził do żadnych obrażeń, a przynajmniej on nie widział, by coś się stało. Użył na nim zaklęć leczniczych i posadził go pod drzewem, nakazując odpoczynek.
| z. t.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Opłata:Klik Wykonywane zadanie: Podtopienia Kości:2 i 99 Wykorzystane modyfikatory: - Wykonane zadania:teoria, oparzenia, obrażenia odzwierzęce Uzyskane nagrody: uniknięcie nieprzyjemnej konsekwencji w kolejnych etapach; woreczek ze skóry wsiąkiewki; kalendarzyk
Staw na obrzeżach Hogsmeade kojarzył jej się tylko z wyjściem z Solbergiem, na którym ten wrzucił ją do wody jak worek ziemniaków. Uśmiechnęła się mimowolnie na samo wspomnienie, domyślając się, że będzie to ostatnia taka wesoła chwila przed przystąpieniem do zadania. Miała świadomość, co ją czeka. Topielce były podobno najgorsze, a ona miała się przekonać o tym na własnej skórze. Może to były tylko manekiny, ale czy nie identycznie wyglądali ludzie, którzy się utopili? Tego mogła się jedynie domyślać. Dostrzegając dryfujący po tafli jeziora manekin, wzdrygnęła się, bo mimo wszystko nie była chyba przygotowana na taki widok. Cały czas powtarzała sobie, że to tylko kukła, a nie prawdziwy człowiek, ale to pomagało tylko trochę. Z położenia, w jakim się znajdowała, nie mogła ocenić, w jakim jest stanie, dlatego uznała, że musi się jakoś dostać na wysepkę, przy której się znajdował. Z początku chciała po prostu zamrozić zbiornik wodny, ale szybko porzuciła ten pomysł - po pierwsze był całkiem duży, a po drugie zamroziłaby też manekina, a to nie o to chodziło. Wpadła w końcu na pomysł rzucenia zaklęcia na samą siebie, a dokładniej na swoje ubrania, dzięki któremu odpychałyby one wodę. Na wysepkę mogła bowiem przejść, wiedziała, że jest na tyle płytko, że sama się nie utopi, a choć nie było to najmądrzejsze i z pewnością nie do wykorzystania w innej sytuacji, to nie miała lepszego pomysłu. Tak jak pomyślała, tak zrobiła i dotarła do manekina. Po krótkiej ocenie jego stanu wyciągnęła go na wysepkę, żeby tam dokładniej mu się przyjrzeć i udzielić pomocy, ale oczywiście nie mogło pójść tak łatwo. Jegomość nagle jakby ożył i rzucił się na nią, na co zareagowała z opóźnieniem, bo się tego nie spodziewała. Kiedy jednak dotarła do niej powaga sytuacji, unieruchomiła go Drętwotą, bo to jako pierwsze przyszło jej do głowy. Musiała coś zrobić, żeby jej nie stała się krzywda. Nieco roztrzęsiona znów zbliżyła się do manekina z różdżką w pogotowiu, żeby przeprowadzić dokładniejszą obserwację. Nie wiedziała, czego mógł się nałykać, ale zadbała o to, żeby nie stała mu się większa krzywda i żeby ponownie nie zsunął się do wody. Udzieliła podstawowej pomocy, opanowując przy tym jego agresję, bo to ona mogła narobić dużych szkód. Wiedziała już, że podtopienia (nawet jeśli były spowodowane nałykaniem się dziwnych substancji) nie będą jej działką.
|z.t
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Harmony dawno nie była tak zagubiona w czymś, co tak bardzo kochała. Łyżwiarstwo było jedną z jej największych miłości, najsilniejszych pasji, świecącej równie mocno co podróżowanie i zamiłowanie do odkrywania. A jednak po rozmowie z profesorem Walshem zdawało jej się, że coraz częściej kwestionuje samą siebie. Przecież nie potrzebowała pomocy, radziła sobie świetnie, była w znakomitej formie, trenowała w trakcie zawieszenia znacznie więcej a jej skoki były coraz ostrzejsze, technika piękniejsza. Dalej będziesz kochać ten sport nawet bez wyników? Dalej będziesz go kochać bez poklasku tłumu? Dlaczego widzowie klaszczą? Dla numerków na tablicy czy dla ciebie, dla sztuki? Nigdy nie wątpiła w to, że docierała do widowni, że potrafiła wytańczyć im emocje i przekazać je tak, ja ona je czuła. Nieść historię w swoich krokach i dać się jej porwać we wszystkich skokach tak, jak sama chciała porywać ze sobą publiczność. Nie podejrzewałaby, że to zatraciła, nie, kiedy mogła kłaniać się widowni po udanym występie, słyszeć te oklaski, widzieć uśmiechy… Ale co, jeżeli ona sama pędziła coraz dalej dla numerku? Niemożliwe, prawda? Wyniki były dla niej ważne, ale najistotniejsza w tym była sztuka. Czymże bez niej byłoby łyżwiarstwo? Niczym więcej ponad pokaz skoków. Te, owszem, były istotne, ale to taniec tworzył z jazdy figurowej prawdziwy spektakl przykuwający uwagę i serca. Za żadne skarby nie chciała tego zatracić, a już szczególnie przez przypadek, przez zbyt mocne zapatrzenie się na cel. Przecież profesor Walsh nie powiedziałby czegoś tak uderzającego w jej fundamenty, gdyby nie był zmartwiony. A chyba nie byłby zmartwiony, gdyby nie było do tego powodów? Tak, musiała mu pokazać, że powodów do tego naprawdę nie było. No i, przede wszystkich, chciała się z nim podzielić tym, co czuła na lodzie. Tak, jak ona jeździła. Nie na zawodach, nie dla trenera, żeby ona sama pokazała, co w tym kochała najbardziej. Był to naprawdę piękny gest z jego strony, na którego przyjęcie wreszcie się odważyła. Wysłała Lenny’ego do Josha, a sama zaczęła się powoli rozgrzewać na tafli stawu.
Miał dwa listy od Harmony, na które oczywiście nie zdołał odpisać. Zbyt wiele chciał przekazać w sprawie pierwszego i tego, co wydarzyło się na samych zajęciach, przez co zbyt długo zwlekał. Ostatecznie po prostu teleportował się na brzeg stawu, poszukując spojrzeniem dziewczyny. Kiedy tylko ją dostrzegł, zawołał do niej, unosząc lekko rękę w ramach powitania i poczekał aż dziewczyna skończy się rozgrzewać, uśmiechając się do niej lekko. - Nie wiem, czy zdążyłaś się dowiedzieć od Artiego albo Anny Brandon jak wyglądały te zajęcia... Ale muszę powiedzieć, że chłopak radził sobie o wiele lepiej, niż przypuszczałem. Jako jedyny chyba nie skończył połamany - pochwalił Krukona, przyglądając się z zaciekawieniem Harmony, zastanawiając się, czy Artie podarował jej już pierścień, mimowolnie szukając go na dłoniach dziewczyny. - A jak już o tamtych zajęciach mowa... Byłoby dobrze, gdybyś nie prosiła przyjaciół o dokumentowanie zajęć, gdy jesteś zawieszona. Chyba że panna Brandon sama wpadła na ten pomysł, chcąc robić zdjęcia w trakcie zajęć - dodał, a jego spojrzenie w jednej chwili stało się poważne z wyraźnym cieniem nagany. Szybko jednak machnął na to ręką, zauważając, że nie pojawił się przy stawie po to, żeby prawić kazania. Nie pojawił się tu jako profesor miotlarstwa, a jako Joshua Walsh, zainteresowany tematem łyżwiarstwa figurowego i drzemiącej w dziewczynie pasji do tego sportu. - Wiesz, wątpliwości nie zawsze są czymś złym. Czasem pozwalają nam zobaczyć, jak długą drogę przebyliśmy i czy przypadkiem nie zboczyliśmy z obranego wcześniej kursu. Pozwalają nam na nowo uświadomić sobie, co jest dla nas ważne, bo chcąc tego, czy nie, z każdym dniem zachodzą w nas zmiany, a każdy wybór składa się na to, kim jesteśmy i jaka będzie nasza droga. Jeśli więc zrodziły się w tobie wątpliwości względem twojej jazdy, nie traktuj ich jak czegoś złego, a jak okazję do kolejnego wzrostu, kolejnej zmiany i odważnie szukaj odpowiedzi. Pamiętaj tylko, że musisz być ze sobą szczera - powiedział, uśmiechając się lekko, po czym sięgnął po różdżkę, aby z gałązki, leżącej na trawie wyczarować dla siebie krzesło. Nieco koślawe i chybotliwe, ale przynajmniej miał na czym usiąść, aby obserwować Harmony.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Na widok profesora zareagowała, a jakże, swoim firmowym, promiennym uśmiechem. Chciała, szczerze potrzebowała pokazać mu, że kochała łyżwiarstwo. Taniec na lodzie i wodzie, uczucia, jakie jej to przynosiło. Udowadniając, że nie było się o co martwić. Pokazując to samej sobie. Najpierw jednak był inny temat – równie dla jej serca bliski i ważny, zdecydowanie nie mogła dłużej czekać na dowiedzenie się, co dokładnie się stało i jak widać profesor Walsh był dobry w czytaniu z myśli nie tylko w masce, ale i bez niej. Na samo wspomnienie o chłopaku złapała za charms na bransoletce, którą dostała na urodziny, ten z księżycem. Moony, bo świecisz jasno, jak księżyc. Chyba był jedyną osobą, która porównywała jej energię ze znacznie spokojniejszym od słońca księżycem. - Naprawdę? – ucieszyła się jaśniej, bardziej i nie dało się zaprzeczyć, że właśnie jakiś ciężar spadł jej z serca. – Myśli pan, że… Że naprawdę sprawiło mu to przyjemność? – dopytała z równą ekscytacją co zmartwieniem. To drugie tylko się powiększyło, słysząc kolejne słowa. - Ania zrobiła CO?! Przecież ona NIE MOŻE chodzić na mio… – uniosła się, oburzyła, przeraziła, a zaraz zdała sobie sprawę, że zaraz zdradzi przyjaciółkę, kiedy ta starała się zrobić coś miłego dla niej. Ugryzła się w język, odchrząknęła i złożyła usta w wąską linię, szukając na szybko właściwej reakcji. – To znaczy… Przepraszam. Teraz rozumiem jak głupi był to pomysł. Mam nadzieję, że Ania przez to nie poniesie konsekwencji. Chciała być tylko dobrą przyjaciółką, już jej nie będę o to prosić – fatalny był z niej kłamca. Beznadziejny przypadek. Ale przynajmniej w dobrej pobudce… Lojalna to ona była do końca, nawet jeżeli swojego. Wysłuchała jego słów, w typowy już dla siebie sposób wszystko kwestionując. Była Seaverem, w jej naturze leżało odkrywanie wszystkiego samej, tylko że ostatnio wszystko to ją przerastało. Presja rosła, a ona próbowała odnaleźć się w niej najlepiej, jak mogła – z pasją i radością. Choć te faktycznie zanikały gdzieś pod nerwami, obowiązkami, nie, jeszcze inaczej. Powinnościami. Trener nie wykopał jej jako swojej zawodniczki po wypadku. Wierzył w nią aż do pełnego wyzdrowienia, że wróci ze zdwojoną siła. Że będzie w stanie jeździć jeszcze lepiej. Nie mogła go zawieść. - Szczerze…? Nie wiem, gdzie one prowadzą – westchnęła ciężko. – Wiem, że chcę dalej jeździć i startować w zawodach. Nie ma innej opcji – spojrzała na niego z pełnym przekonaniem, które zaraz zaczęło się chwiać. – Do tej pory wydawało mi się też, że wiem którędy, ale teraz… Teraz chyba po prostu prę do przodu i na wskroś wszystkiemu – wzruszyła ramionami, prychając. Nie było to jednak prychnięcie rozbawienia, niełatwo było przyznać, że gdzieś po drodze mogła się zgubić. Nie uważała tego wszak tak długo za zgubienie. Wciąż nie do końca tak myślała. Bardziej traktowała swoje rozwiązania jako jedyną, możliwą drogę. – Wie pan, od tego wypadku jest trudniej. Długo minęło, zanim odzyskałam wszystkie skoki i boję się, że nie nauczę się tych najtrudniejszych technicznie – nie zagłębiała się w to, że chciałaby skakać poczwórne. Że potrzebowała się ich do przyszłego roku nauczyć, bojąc się, że sam jej artyzm mógłby nie wystarczyć na seniorskiej arenie. – Istnieje pewna zależność, w której zawodniczki gibkie, mające duże zasięgi, bardzo taneczne i ekspresyjne mają problem ze skokami. Z kolei te silne, o ogromnym polu do skoków są mniej gibkie. Ja jestem tą pierwszą. W punktacji muszę polegać na wyrazie artystycznym i bardzo poprawnej technice skoków, bo jeżeli chodzi o ich siłę… – mogła opierać się tylko na wąskich biodrach i drobnej posturze. Tego jednak nie chciała mówić, to tylko potwierdziłoby bardziej przypuszczenia profesora, nie chciała mieć przez to kłopotów. – Chodzi o to, że wiem jak chcę tańczyć. To jak chcę zdobywać punkty techniczne, muszę sobie jeszcze jakoś wywalczyć. Ale dzisiaj mogę panu pokazać, dlaczego jazdę figurową kocham za ten taniec na lodzie. Pracuję nad nowym układem i… Pod każdym artystycznym względem go kocham. Wreszcie się do niego uśmiechnęła, nawet jeżeli nie tak szeroko jak na początku, to całkowicie szczerze. Zaklęciem włączyła muzykę, wyjechała na środek i poczekała na nuty rozpoczynające jej układ. Naprawdę kochała tańczyć. Choć w dniu codziennym była chaotyczna, żywa, goniąca za przeżyciami i niemożliwa do zatrzymania, na lodzie była liryczna. Wyciszała się i w tych kilku minutach swojego występu pozwalała sobie wszystkie swoje emocje przelać na lód, każdą myśl, każdą nadzieję i wszystkie opowieści, które żyły w niej niecichnącymi uczuciami przemienić w kolejne ruchy. Zaprosić widownię do swojego świata i stworzyć przeżycia, opowiadając historię poprzez swoją jazdę. Chciała, żeby widownia też to czuła. Wszystkie barwy, kolory, skomplikowane i te zupełnie proste, zamknięte w jej choreografii. By poruszały serca i wyobraźnię. By pamiętali ją nie tylko jako fantastyczną łyżwiarkę, ale i przeżycie. Niezbywalny, niemożliwy do zapomnienia obraz pewnej historii, którą miała być dla widzów jej kariera. Każdy artysta chciał być wszak widziany, zrozumiany i zapamiętany. Więc tańczyła dokładnie tak – jakby to były zawody. Jakby to była jej jedyna szansa, na wpisanie się we wspomnienia ludzi. Żyjąc chwilą i tworząc tę następną dla widzów. Malując im ją, samej się w niej zatracając. Nie szukając wyjścia, drogi czy odpowiedzi, a jedynie muzyki. Goniąc każdą nutę i akcentując ją w jedności z nią samą. W jej rytmie i dźwiękach na chwilę nie zadając sobie żadnych pytań, gdy najzwyczajniej wiedziała, że to było dokładnie to, czego chciała. Skończyła układ, kucając na jedno kolano, całą będąc uśmiechem – od czubka głowy, przez roziskrzone oczy, ten promienny wyraz i aż po uniesione w zachwycie ramiona. - Tak właśnie chcę tańczyć – powiedziała z przyspieszonym oddechem, typowym dla nagłego i intensywnego wysiłku fizycznego. Dała sobie kilka chwil na porządne zaczerpnięcie powietrza, aż serce jej się uspokoi. – Taką chcę być łyżwiarką.
Wpatrywał się w dziewczynę, kiedy wypowiadała się na temat Krukona, uśmiechając się nieznacznie. Wyraźnie widział, że byli dla siebie ważni i miał nadzieję, że to się nagle nie zmieni przez kaprys losu, czy jedną nieprzemyślaną uwagę. Nie sądził również, aby konieczne było ciągnięcie tematu Artiego, kiedy to właśnie chłopak powinien powiedzieć, czy podobało mu się w trakcie zajęć z miotlarstwa, czy niekoniecznie. Tak samo w kwestii panny Brandon. Josh nie chciał poznawać sposobów Harmony na obejście zawieszenia w początkowych dniach szkoły, ani też słyszeć o tym, jak bardzo Puchonka ryzykowała, planując wznieść się na miotle. Sam wyraził się na ten temat jasno w trakcie zajęć, a teraz chciał jedynie zwrócić uwagę Gryfonce, aby więcej nie składała podobnych próśb, czy sugestii znajomym. W ten sposób mogła jedynie zaszkodzić sobie, a także chętnym do pomocy. To, co w tej chwili było ważniejsze to podejście Harmony do łyżwiarstwa. Słowa dziewczyny nie były przekonujące dla Walsha. Właściwie dostawał potwierdzenie tego, jak bardzo zagubiona była. Rozumiał to nazbyt dobrze - ten moment, w którym pasja zanikała, chęć wyników zwyciężała, ale jedno bez drugiego nie mogło tak naprawdę zapewnić satysfakcji. To był moment, w którym należało zdecydować, czy chce się kontynuować sport dla osiągnięcia wymarzonego wyniku, czy ten nie był tak ważny, jak sama rywalizacja i możliwość pokazania się światu, możliwość robienia tego, co się kochało. To czego był pewien po wysłuchaniu Harmony, obserwując jak odsuwała się dalej, żeby zacząć swój układ, to jej zamiłowania do łyżwiarstwa. Po chwili mógł obserwować, jak żywiołowa Gryfonów rozwija przed nim swoje skrzydła, jak sunie po wodzie, jakby nie kosztowało jej to żadnego wysiłku. Widział błysk w jej spojrzeniu, typowe dla miłośników danego sportu, dla tych którzy upajają się każdą chwilą treningu, czy występu. Dostrzegał także efekt lat pracy Harmony, gdyż każdy obrót, każdy skok nie był jedynie sumą miłości i pragnień. Obserwował w tej jednej chwili kompromis do jakiego doszło ciało dziewczyny z jej duchem, talent z wysiłkiem, lata treningów z jeszcze starszą pasją i podobało mu się to, co widział. Taniec Harmony wywołał lekki uśmiech na jego twarzy, nieśmiałe drżenie serca z tłumionego wzruszenia. Jednak piękno tego zamku zbudowane zostało na wyrzeczeniach, które zdawały się powoli wykraczać poza zdrowe normy, o ile nie zrobiły tego już dawno, a on dopiero teraz zdołał dostrzec niepokojące sygnały. - Układ jest piękny - powiedział spokojnie, bijąc cicho brawo, gdy tylko dziewczyna zbliżyła się do niego. - Nie tylko było po tobie widać pasję, ale też sprawiasz, że sam mam ochotę ubrać łyżwy i jechać, ale… Powiedz, co dokładnie stoi za tym, jaka chcesz być. Taka jak teraz, pełna radości i swobody, pewna siebie, niezależnie od tego, jakie zdanie będą mieć o tobie inni? Czy od tej swobody i lekkości ważniejsze są punkty i poprawność techniczna wykonanych figur? - zapytał, ale zaraz dał znać, że nie chciał teraz słyszeć odpowiedzi. Wolał, żeby zastanowiła się nad tym w spokoju i wróciła do jego pytania później, nawet za kilka miesięcy. - Chodzi mi o to, że już teraz jesteś wyjątkową łyżwiarką. Wiem, że masz dobre osiągnięcia. Nie ma również niczego złego w dążeniu na szczyt. Ważne jest jednak nie zgubić zarówno pasji jak i samego siebie w tym wyścigu. Nie przedkładać wyników, techniki nad własne zdrowie. Przemyśl to sobie na spokojnie, a w tym czasie opowiedz mi o tym układzie. Kiedy zaczęłaś go tworzyć? - dodał, poważnym tonem, mówiąc znów swobodnie, gdy dopytywał o to, co miał okazję przed momentem podziwiać.
Ich rozmowa i spotkanie zostało nieoczekiwanie przerwane przez śmiech zbliżających się do nich uczniów. Całkiem małoletnich, trzeba dodać, najpewniej takich z trzeciej klasy, którzy dopiero co dostali zgody na wyjścia do Hogsmeade. Było ich całkiem sporo, by nie powiedzieć, że stanowili prawdziwą gromadę, której zapewne trudno byłoby się oprzeć, nieśli ze sobą jakieś paczki, kosze, pudełka, trudno było powiedzieć, co dokładnie, a w tym mieli jedzenie i napoje, i Merlin raczy wiedzieć, co jeszcze. Emanowali prostą, dziecięcą radością, jaką trudno było opisać, ale było łatwo ją dostrzec, było łatwo zorientować się, co się w nich kryło. Ta radość zbladła nieco, kiedy dostrzegli Harmony wraz z Joshem, ale już po chwili przywitali się bardzo kulturalnie, a co odważniejsze jednostki zaczęły wypytywać profesora, czy może nie zjadłby z nimi drugiego śniadania, lunchu, podwieczorku, czy czym właściwie był ten piknik. Byli tutaj również Puchoni, którzy sprawiali wrażenie, jakby na niczym innym nie zależało im tak bardzo, jak na spotkaniu z ich opiekunem, na możliwości posiedzenia z nim i wypytania go o różne rzeczy. Może takie, o których nie chcieli dyskutować w szkole, bo to również brzmiało prawdopodobnie. Otoczyli Josha wianuszkiem, pięknym kółeczkiem, spoglądając na niego niesamowicie ufnie, mając niesłabnącą nadzieję, że ten faktycznie już za chwilę, już za momencik wyrazi swoją zgodę, tym bardziej kiedy mówili przejęci, że to ich pierwsza prawdziwa wycieczka do wioski i chcieliby tu wszystko poznać.
~Christopher Walsh
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Walsh próbował skupić się na rozmowie z Harmony, ale widząc grupkę dzieciaków na obrzeżach Hogsmeade nie potrafił zapomnieć o tym, że był przede wszystkim profesorem i opiekunem niektórych z nich. Uśmiechnął się ciepło do dzieciaków, witając się z nimi, po chwili mając ochotę śmiać się, kiedy został otoczony przez dzieciaki. Spojrzał na moment w stronę Harmony, aby i do niej uśmiechnąć się pokrzepiająco. - Przemyśl sobie wszystko i przyjdź do mnie, gdy będziesz znać odpowiedzi na moje pytania. A teraz wybacz, ale wygląda na to, że mam jeszcze jedno spotkanie - powiedział do Gryfonki, po czym spojrzał po dzieciakach, których pełne nadziei spojrzenia przypominały wzrok jego własnych pupili, kiedy szykował coś do jedzenia i liczyły na kawałek dla siebie. - Zacznę od tego, że na obrzeża miasteczka już nie wychodzicie. Macie zgody, aby odwiedzać wioskę, ale tutaj, a już na pewno w lesie, nie zawsze jest bezpiecznie - powiedział, na moment przyjmując surowy wyraz twarzy, nim ponownie uśmiechnął się ciepło. - Ale skoro już tu jesteście to chodźcie. Powiedzcie gdzie chcieliście zrobić piknik i z chęcią do was dołączę - dodał, rozkładając lekko ramiona w oczekiwaniu, aż dzieciaki zaprowadzą go we właściwe miejsce. Przez chwilę zastanawiał się, czy powinien wspomnieć, że sam mieszkał niedaleko, ale ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu. Wezwał jedynie Mędrkę, którą poprosił o przygotowanie cynamonek i dostarczenie im na piknik, dziękując jej od razu za pomoc.
Dzieciaki sprawiały wrażenie, jakby mimo wszystko się spłoszyły, ale zaraz też ktoś rezolutnie stwierdził, że nie do końca wiedzą, dokąd w takim razie mogą chodzić, a gdzie nie jest już bezpiecznie. Zarzucili Josha serią niezliczonych pytań dotyczących wioski, zachowując się, jakby była czymś tak niezwykłym i niespotykanym, że nie mogli przestać o niej myśleć. I może tak w pewnym sensie było, biorąc pod uwagę, że dopiero tutaj trafili i wszystko wydawało się im jeszcze bardziej magiczne, niż w zamku, do którego zdążyli się przyzwyczaić. Poza tym, co nie ulegało wątpliwości, czuli się tutaj wolni, nawet pod czujnym spojrzeniem profesora, który nie zamierzał ich opuszczać ani na chwilę. Ktoś wykrzyknął radośnie coś na temat cynamonek, a później wskazali mu miejsce, jakie wybrali na piknik, wspominając o tym, że ktoś ze starszego roku opowiadał im, jak jest tutaj pięknie. I faktycznie tak było, nie dało się tego ukryć! Okolica była co najmniej czarowna, dokładnie taka, w jakiej chciało się spędzać czas, chociaż trudno powiedzieć, czy naprawdę koniecznie w towarzystwie rozkrzyczanych dzieciaków, które były zachwycone możliwością porozmawiania tak otwarcie z profesorem. Profesorem, których nie wyśmiał, ani nie odesłał ich do zamku, a postanowił zostać razem z nimi i opowiadać im o wszystkim i o niczym. Jedno z dzieci zapytało go nawet, czy to prawda, że w okolicy hoduje się jakieś kąsające kapusty, wyraźnie zafrasowane tym problemem, o którym słyszało na jednej z lekcji zielarstwa.
~Christopher Walsh
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh był częściowo rozbawiony zachowaniem dzieciaków, ich zachwytem okolicą, a częściowo nieco zmartwiony. Podejrzewał, że skoro trafili na obrzeża Hogsmeade, nie zwróciliby uwagi na to, że przekraczają granice miasteczka, które nie było tak duże, jak mogło się wydawać. Nie strofował ich jednak dalej, a kiedy w końcu usiedli w wybranym przez nich miejscu, wyjął różdżkę, aby mniej więcej nakreślić w powietrzu świetlistą mapę Hogsmeade i okolic. Niezwykle prostą, uwzględniającą jedynie charakterystyczne punkty. Przestrzegł ich przed zakradaniem się do Wrzeszczącej Chaty, choć był pewien, że tak właściwie jedynie zachęcił ich w ten sposób do sprawdzenia, co też kryje się w tamtym miejscu. Kiedy Mędrka pojawiła się z cynamonkami, wskazał dzieciakom swój dom, który było widać w oddali, informując, że zawsze w razie problemów, mogą również tam do niego przyjść. Zaraz też dodał, żeby jednak nie nadużywali tego zaproszenia. Siedząc z dzieciakami, przypominał sobie swoje początki nauki w Hogwarcie i zachwyt wioską, w której przyszło mu wówczas mieszkać i mimowolnie czuł pewną nostalgię. Ta minęła szybko, gdy tylko usłyszał pytanie o kąsającą kapustę. - Prawdę mówiąc, nie wiem, więcej na ten temat powie wam profesor Walsh, ten drugi, od zielarstwa - przyznał, po czym rozejrzał się wokół, jakby sprawdzając, czy ktoś ich podsłuchuje. - Choć nie zdziwiłbym się, gdyby to właśnie on sadził te kapusty na okolicznych łąkach, aby podgryzały wszystkich, którzy zapomną się i zboczą z drogi - dodał szeptem, po czym mrugnął do nich zaczepnie.
Słuchali go, oczywiście, że go słuchali, w końcu nieuprzejmie byłoby go o coś prosić, a później ignorować, ale faktycznie niektórzy zdawali się bardziej zainteresowani innymi kwestiami. Nie było w tym niczego dziwnego, bo chociaż było im miło spędzać czas w takim towarzystwie, które na dokładkę opowiadało o interesujących miejscach, zwłaszcza tych, do których nie należało chodzić, było od nich sporo starsze. Cynamonki miały jednak w sobie coś wspaniałego, tak jak pojawienie się Mędrki, która dla niektórych osób było wręcz niesamowite, bo nie mieli zbyt bliskiej styczności ze skrzatem domowym. Podziękowali za wszystko, a kiedy Josh postanowił odpowiedzieć na ich pytanie, ich oczekiwanie gwałtownie zmalało, żeby zaraz nachylili się ku niemu z wielkim zaciekawieniem. Ktoś się zaśmiał, ktoś pisnął, jakby nie wierzył w coś podobnego, a ktoś nawet uznał, że chyba będą musieli przekonać się, czy to była prawda. Bo gdyby tak, to z tego robiła się całkiem wielka afera. Jeden z chłopców zapytał, czy takie kapusty nie były groźniejsze od tego, co było w cieplarni numer dwa, a ktoś inny zauważył, że granie nimi w qudditcha musiałoby być niesamowicie fascynujące. I trudno było powiedzieć, czy była to jedynie prowokacja, czy całkiem sensowne stwierdzenie.
~Christopher Walsh
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Nie chciał, żeby młodzi niepotrzebnie ryzykowali swoim zdrowiem, czy nawet życiem, ale były miejsca, w których był pewien, że nic tak złego im nie groziło. Miejsca, w których mogli przekonać się o swoich mocnych stronach, o odwadze, sile przyjaźni, o zdolnościach magicznych i pamięci do zaklęć. W takie miejsca miotlarz uważał, że powinni chodzić, aby dowiedzieć się więcej o nich samych. Nie myślał w tej chwili o tym, czy inni profesorowie pochwaliliby jego decyzje, ale był pewien, że wizyta we Wrzeszczącej Chacie nie przyniesie nikomu wiele krzywdy. Nie potrafił ukryć rozbawienia ich reakcją na sugestię, że to Chris mógł rozsiewać kąsającą kapustę. Podejrzewał, że gdy informacja o tym dotrze do zielarza ten zmyje mu głowę, ale póki co Josh bawił się przednio. - Do gry na miotłach mamy kozie pęcherze i tłuczki, kapusty jednak lepiej zostawić zielarzom i kucharzom. Podobno kilka skrzatów zostało pogryzionych, gdy próbowały zrobić dla nas zupę kilka dni temu, a co do profesora Walsha i cieplarni numer dwa... - odpowiadał, nagle przyciszając głos. - Ale to musi zostać między nami, rozumiemy się? Otóż profesor w cieplarni numer dwa trzyma sadzonki kapust blisko tentakuli i młodych wnykopieńków, aby te uczyły sie, jak właściwie kąsać innych i takie wytrenowane zostawia w miejscach, gdzie nie należy już naprawdę chodzić. Jeśli jednak będziecie pilnie słuchac na jego zajęciach jest szansa, że nie będą was kapusty ścigać po błoniach - dodał ze śmiertelną powagą w oczach, kiwając lekko głową, po czym sam ugryzł jedną z cynamonek.
Jego wypowiedź została podsumowana piskami i śmiechami, zupełnie, jakby była jakąś niesamowitą opowieścią. I część dzieci właśnie tak uznała, będąc absolutnie pewnym, że takie rzeczy, jak uczenie kapusty, jak powinna gryźć, było niemożliwe. Inni jednak najwyraźniej spodziewali się, że faktycznie drugi profesor Walsh jest w stanie robić podobne rzeczy, ale to nadal wydawało im się jakąś niesamowicie zaawansowaną magią. To zaś rodziło kolejne pytania, przy okazji wskazując na to, że kapusta nie była jedynym obszarem zainteresowania dzieciaków. Bo było ich o wiele więcej, w tym również cynamonki, które znikały bardzo szybko, tak samo, jak pozostałe przyniesione jedzenie. Zebrani byli wyraźnie zaskoczeni i dopytywali o różne kwestie, czy to związane z wioską, czy szkołą, starając się również wyciągnąć z Josha jakieś historie z czasów, kiedy to on był uczniem. I tak właśnie mijał im czas, zapewne zdecydowanie szybciej, niż powinien, jednak niewątpliwie było to przyjemne i dające możliwość prawdziwego relaksu, zapomnienia o obowiązkach i innych sprawach.
~Christopher Walsh
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Pomimo pisków i śmiechów dzieciaków, miotlarz zastanawiał się, jak szybko ta wiadomość dotrze do jego męża i jak mimo wszystko dzieciaki będą zachowywać się na zajęciach zielarstwa. Mógłby ciągnąć ten temat dłużej, aby przekonać ich, że nie kłamie i naprawdę można nauczyć kapustę pewnego zachowania, jeśli tylko jest się wybitnym zielarzem, ale ostatecznie zrezygnował z tego. Bawił się samą rozmową z dzieciakami, a kiedy zaczęły wypytywać o jego pierwsze lata w Hogwarcie nie poczuł się źle. Odchylił się lekko, spoglądając w niebo, aby przypomnieć sobie co śmieszniejsze historie i swobodnie opowiadać je dzieciakom. Wspominał o swoich dawnych pasjach, do których powoli wracał, o astronomii i wszystkim, co było związane z chmurami. Czuł się dobrze w towarzystwie młodszych dzieciaków, jednocześnie starając się nie zachowywać jak stereotypowy belfer, choć podejrzewał, że sam fakt, że siedział z nimi na kocu miał wielkie znaczenie. Część niego chciała, żeby młodzi zachowali tę prostą radość jak najdłużej, żeby potrafili znajdywać chwile pełne czystego szczęścia, które nie było spowodowane przez kogokolwiek innego, jak przez nich samych. W końcu jednak nadeszła pora, żeby wracał do domu, a i nie chciał przesadnie długo siedzieć z młodymi. Pożegnał się więc z nimi, raz jeszcze przestrzegł przed przekraczaniem granic wioski, po czym teleportował się do swojego ogródka skąd widział zarys dzieciaków, które wyraźnie zaczęły się zbierać do zamku. Uśmiechnął się i wszedł do domu, mimo wszystko uznając dzień za niezwykle udany, po którym należał się kubek kawy z cynamonem.
Wybrał się z Royem na spacer, zamierzając dalej z nim ćwiczyć. W domu coraz lepiej szło mu odnajdywanie różnych przedmiotów po nazwach, ale trudno było wymyślić co miałby wytropić. Z tego powodu Jamie co jakiś czas wychodził z nim dalej, wymyślał nowe testy i sprawdzał, jak szczeniak się rozwija. Wiedział, że nie mógł oczekiwać od niego zbyt wiele na początku podobnych zabaw, ale też nie chciał dawać mu zbyt mało bodźców do rozwoju. Z tego powodu teleportował się z nim w okolice Hogsmeade. Tam wyjął z kieszeni garść suszonych składników do eliksirów, zastanawiając się, czy uda mu się wytresować Roya, żeby szukał odpowiednich roślin. - Ostrożnie, powąchaj... - zaczął mówić do psa, który z zaciekawieniem zbliżył nos do jego dłoni, a po chwili kichnął. - Jeszcze raz... Powąchaj... A teraz szukaj. Szukaj - polecił psu, chowając zioła do woreczka i na nowo do kieszeni. Spuścił fogsa ze smyczy, obserwując, jak kręcił się z nosem przy ziemi, jak wyraźnie szukał odpowiedniego zapachu, co jakiś czas potrząsając głową. W końcu ruszył przed siebie, a Jamie podążał za nim, obserwując go, przypominając sobie mimowolnie dzień, gdy go znalazł. Dzień, gdy mała biała kulka trafiła do jego życia, a teraz... Teraz był już wielkości dorosłego samca, choć wciąż jeszcze szczuplejszy, ale Jamie był pewien, że to się niedługo zmieni. Nagle zauważył, że fogs przystanął, zastrzygł uszami, węsząc w powietrzu, po czym rzucił się do biegu. Ślizgon przeklął pod nosem, po czym ruszył za nim biegiem. - Roy! - krzyknął jego imię, ale wiedział, że gdy ten złapie trop czegoś interesującego, to rusza za tym. Tym razem okazało się, że złapał zapach dziewczyny, do której rzucił się, zagradzając jej drogę i zaszczekał, oznajmiając Jamiemu, że znalazł, czego szukał. Merdał ogonem, ale nie pozwalał się obejść z żadnej strony, czekając aż jego pan do niego dołączy.
Zaskakujące, jak szybko udało jej się wypracować nową, szkolną rutynę. Pomimo rocznej przerwy od nauki, podczas której w jej życiu zmieniło się wiele, dziewczyna nadzwyczaj prędko wpadła w wir zajęć, niekończących się prac domowych i obowiązków związanych z nową pracą, niemalże tracąc przy tym poczucie czasu. Choć nie obyło się bez początkowych trudności, z góry narzucony rozkład dnia wymagał od niej dyscypliny, która, kiedy już udało się dziewczynie do niej przyzwyczaić, okazała się zbawienna dla niej zszarganych nerwów. Pierwszy tygodnie były koszmarne i nie raz pluła sobie w brodę, że zdecydowała się wrócić do Hogwartu, jednak z czasem przywykła zarówno do wczesnych pobudek i posiłków o stałych porach, jak i towarzyszących jej na każdym kroku ciekawskich oczu i wcale nie tak dyskretnych szeptów. Przez lata spędzone w szkolnych murach zdążyła nauczyć się ignorować docinki i złośliwe komentarze na swój temat, jednak odkąd wróciła z Francji trudniej było jej nie zwracać uwagi na różnicę w nastawieniu, z jaką się tutaj spotykała. W Paryżu jej nazwisko nie było anonimowe, ale tam przynajmniej nie sięgała zła sława jej matki, która tutaj zdawała się prześladować ją od narodzin. Odkąd pamiętała musiała mierzyć się z oskarżeniami, jakoby pomagała matce truć i okradać niewinnych czarodziejów. Ile razy słyszała, że gdy tylko skończy szkołę, na pewmo wskoczy do łóżka pierwszemu lepszemu oblechowi z wystarczająco wypchaną kryptą u Gringotta? Swoim zniknięciem i równie nagłym powrotem z pewnością tylko dołożyła tematów do plotek, jednak póki co udawało jej się trzymać nerwy na wodzy. Papierosy pomagały i chyba tylko cudem nikt jeszcze nie wlepił jej szlabanu, bo pozostając głęboko w szponach nałogu, dziewczyna za nic miała zakaz palenia w obrębie szkolnych terenów. Mimo wszystko jeśli tylko miała taką możliwość, wybywała do sąsiadującej z Hogwartem wioski i to właśnie tam spędzała wszystkie wolne popołudnia, z dala od wścibskich spojrzeń i kąśliwych komentarzy. Skończyła właśnie poranną zmianę w pracy i zamiast udać się prosto do zamku, gdzie przecież i tak nikt na nią nie czekał, Lyssa postanowiła pouczyć się na świeżym powietrzu. Po drodze zgarnęła kubek mocnej, czarnej kawy i maślanego croissanta – jeszcze ciepłego, co o tej godzinie było rzadkością, po czym skierowała się w stronę parku nieco na obrzeżach Hogsmeade. Ledwo zdążyła odpalić papierosa i zaciągnąć się dymem, kiedy przypałętał się do niej jakiś bezpański kundel, zagradzając drogę i nie pozwalając na ani jeden krok dalej. - Oh zjeżdżaj pchlarzu. – warknęła zirytowana, próbując wycofać się, skoro droga przed nią została zablokowana, zwierzę jednak nie dało jej takiej możliwości, szczekając jak opętany. – Morgano za jakie grzechy…?
Nie był pewien, czy jako prefekt miał wiedzieć wszystko o pozostałych podopiecznych domu Salazara, czy wystarczyło, że wiedział jak wyglądali i mniej więcej pamiętał, jak się nazywali. Starał się jednak kojarzyć osoby, łączyć je z plotkami, jakie krążyły po zamku, z aferami, do jakich dopuszczali. Choć nie chciał być prefektem, nie zamierzał pozwolić, aby zarzucono mu całkowite zlewanie obowiązków. Nawet jeśli uważał, że połowa z nich była bez sensu. Z tego powodu jednak miał świadomość krążących plotek o jednej z dziewczyn, a zestawienie jej nazwiska z informacjami, jakie miał ojciec. Sam jednak daleki był od wydawania osądu na podstawie zwykłych plotek. Nie działo się nic, co działałoby na niekorzyść dziewczyny, choć fakt, że wróciła po jakiejś przerwie nie działał na jej korzyść. Jednak znów, nie jemu było oceniać. Miał więcej swoich spraw na głowie, niż wdawać się w kolejne spekulacje, czy samemu analizować podobne problemy. Nie spodziewał się jednak, że w czasie załatwiania własnych spraw, jak mógłby nazwać trenowanie z Royem, rzeczywiście trafi na dziewczynę, która była tak gorącym tematem na językach niektórych. Jak jej było na imię? Lyra…? Larisa…? Lyssa… Chyba to było Lyssa. - Roy, nie Morgana. Wabi się Roy – powiedział, docierając do swojego psa, który pilnował, aby źródło tropionego zapachu nie uciekło. Było dalekie od ziół jakie dał mu do powąchania, co było widoczne gołym okiem, ale Jamie i tak przesunął badawczym spojrzeniem po niej, aby zatrzymać się dłużej na papierosie. – Jakie palisz? – zapytał prosto, po czym gwizdnął cicho na psa, a ten posłusznie zamilkł i powrócił do jego nogi, oczekując na nagrodę. Cóż, nie to miał znaleźć, ale wyglądało na to, że mógłby pomagać w szukaniu używek. Jak nic byłby przydatny dla aurora, gdyby zmienił zdanie co do swojej kariery… Pogłaskał psa z cichą aprobatą, nim uniósł na nowo spojrzenie na Ślizgonkę. - Miał znaleźć zioła, ale wyraźnie twoje papierosy mają silniejszy zapach niż to, co tropił. Warto zmienić nałóg, jeśli chcesz spokoju – odezwał się, bynajmniej nie poczuwając się do konieczności przeproszenia jej, choć wyglądało na to, że fogs przeszkodził jej w samotnym spacerze, czy czymś podobnym.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole