W okolicach Hogsmeade, tam gdzie już nie słychać gwaru rozmów z głównych ulic, a gdzieniegdzie tylko stoją piękne domy z mnóstwem wolnego miejsca wokół siebie, gdzieś za grupą drzew, na uboczu, znajduje się spory staw. Niejedna osoba zapewne nazywa go jeziorem, ale to jest sztuczny zbiornik, a w jego lewej części znajduje się niewielka wysepka. Można do niej podpłynąć, ewentualnie przejść, jednak jeżeli ktoś bierze ze sobą jakieś rzeczy, należy trzymać je wysoko w górze, gdyż woda przeciętnej osobie w najgłębszym miejscu stawu sięga do połowy szyi. Niewiele osób też wie o jego istnieniu, bo uczniowie niechętnie zapuszczają się w tą pustą, 'wiejską' okolicę, zaś mieszkańcy... jakoś rzadko tam zaglądają i tyle.
Ostatnio zmieniony przez Zoe F. Champion dnia Pią Cze 07 2013, 00:52, w całości zmieniany 1 raz
Laila miała nieporządek w głowie. To był pewien bałagan przez, który nie potrafiła przebrnąć. Nie rozumiała jak może tkwić w relacji z Charlesem, więc uwolniła się z niej. Dorosła do tego. Tak samo dorośnie do innych rzeczy. Dopiero stawiała pierwsze kroki na nierównym gruncie. Życie jej nie przygotowało do takich rzeczy, wszak wychowała ją dwójka szczęśliwych ludzi, którzy na starsze lata zdecydowali się na jeszcze jedno dziecko. Jednak na Laili leżał pewien ciężar. Ona sama w wakacje przeżyła jedno z najgorszych przedstawień w swoim życiu, a teraz to wszystko musiała wypić, przebrnąć, sama. Nie chciała tym nikogo obciążać, wszak to przeszłość. Jednak jeszcze nie była gotowa, by machnąć ręką, tupnąć nogą, rzucić się w wir wydarzeń i zaraz pobiec do przodu. Nie spotykała się z Filipem, nadal uważała, że ją wykorzystał, żeby ukrywać swoją prawdziwą orientację. Nic jej nie mogło przekonać... Późniejszy związek z Charlesem. Ona nie była gotowa, by mówić o tym, że wymieniała z nim listy. Nienie. O tym wiedziała tylko ona. Nie chciała mówić, to tajemnica, bo rzuciła tam stek gorzkich słów. Między nią, a Charlesem wytworzyła się przepaść, której żadne z nich nie potrafiło przeskoczyć ze względu na honor, na uczucie... Na wszystko. I co z tego, że mogli krzyczeć do siebie, że się kochają skoro te słowa głucho odbijały się o stworzoną barierę przez Cartwrighta? A jej szczelność była na tyle produktywna, że Laila już dawno porzuciła myśli, że on kiedyś wróci, że coś jeszcze z tego będzie. Bardziej ją bolał teraz fakt, że jako jego przyjaciółka też nie spisała się w swojej roli... A teraz jeszcze z sytuacja Sykesem. Zarzucał jej coś, jakby był ponadto, jakby wiedział więcej. Nawet przestraszyła się, że rzeczywiście jest w posiadaniu tej pewnej wiedzy... Aczkolwiek odgoniła tą myśl od siebie. Nie mógł, wiedział tylko tyle, co mu powiedziała. I może w tym był cały szkopuł? Nie powiedziała mu nic, więc karmił się niedopowiedzeniami, ich zbliżeniem seksualnym, aż w końcu plotkami, ale nie nią. Bo ona była zbyt skryta, jeszcze teraz. Szła przez zaśnieżone Hogsmeade. Nie jechała na magiczny wyjazd. Źle się czuła z myślą, że znów się coś wydarzy. Zatem ferie zdecydowała się spędzić w domu. W ciszy, w czterech ścianach jeszcze swojego pokoju. Jeszcze. Bo właściwie nie zamierzała w nim zostać na długo. Może czas powiedzieć komuś, że rozważa propozycje innych uczelni? Nie była chyba gotowa tu zostać, ani iść dalej. Ta cisza, którą wzmagał wiatr... Wierciła jej dziurę w głowie. Skręciła nad staw. Jego zamrożona tafla również była pokryta śniegiem, wcisnęła dłonie mocniej w kurtkę. Ale zauważyła tam kogoś. Czyżby to Blake? Podeszła bliżej, a gdy już była pewna, że rzeczywiście to on stanęła obok niego, aby po chwili wyciągnąć ręce w jego stronę i po prostu się do niego przytulić. Znów cisza, ale jakby na swoim miejscu. - Nie możesz myśleć, że ja... Że ja mogę kochać kogoś innego. Wtedy nam się nie uda. - Powiedziała bardziej do siebie niż do niego.
Blake nie miał o niczym pojęcia. Nie chciał mieć chyba świadomości, że Laila pisała z Charlesem. Nie chciał pamiętać listów, które do niej pisał. Nawet nie miał świadomości, że tak bardzo przegiął pałę. Jednak jakie to miało znaczenie? Żadne. Już chyba żadne. Zwłaszcza, że w tym momencie jego mózg wręcz miał ochotę wyskoczyć z jego głowy, która cholernie bolało, a dym tytoniowy wcale nie ułatwiał sprawy – dzięki niemu, było jeszcze gorzej. I to przypomina mi pewną sytuację, gdy to już miałam nadzieję, że papierosy mi pomogą, ale jak widać, to jest jeszcze większe zło niż alkohol. Otępiają strasznie umysł, dlatego też na ten moment Sykes miał zwidy. Miał wrażenie, że stoi przed nim Howett, która jak gdyby nigdy nic wyciąga do niego ręce i chce się przytulić. To zaskakujące, że człowiek na kacu ma omamy. Jednak gdy poczuł ją przy sobie, gdy oparła się swoją przemarzniętą twarzą o jego tors, sam mimowolnie objął ją rękami, nie odzywając się. Podbródek oparł na jej głowie, zastanawiając się dlaczego w ich życiu jest tak dużo przypadków. Zaskakuje Cię to, że Blake pomimo całej otoczki skurwysyna był tak… Inny? Nie, właściwie to nie był. To Laila tak na niego działała. Zwróć uwagę, że każda dziewczyna, która była jakimś tam elementem egzystencji ślizgona, nie była na tyle istotna, co właśnie pannica Howett. Może to kwestia, że była na tak wysokiej pozycji, z bardzo dobrym tytułem w ręku? Z tego co pamiętam to i ona i on porzucili wszelkie konwenanse dotyczące grzeczności i jakiś wyższych wartości. Na samą myśl tego co działo się w pustej klasie – uśmiechał się mimowolnie. Ścisnął ją jeszcze mocniej, nie chcąc by mu uciekła. Nie chcąc by się rozpłynęła gdzieś w powietrzu, i po prostu… Odeszła. To było dziwne, bo przecież był facetem, który nie był sentymentalny. Opiekował się dwoma bliźniaczkami, które miały po pięć lat. Zajmował się swoją osiemnastoletnią przyrodnią siostrzyczką, która na sylwestrze dała jeszcze więcej czadu niż sama Laila. Nie chciał jednak teraz myśleć o rodzinie. O tym, że był ktoś kto na niego czekał. Nie chciał pamiętać o zobowiązaniach. Wobec puchonki też jakieś zobowiązania miał, a teraz były chyba priorytetem. -Mała, to nie tak, że ja Ci nie wierzę, że Ci nie ufam – powiedział jakby niepewnie, a mimo to w jego głosie było słychać naprawdę sporo obawy. Nie bał się jednak tego, że coś pójdzie nie tak. Bał się, że wróci On, a potem wszystko się rozpłynie jakby nie istniało. To tak jakby ktoś rzucił obliviate, bo tak jest łatwiej. Nie, nie jest łatwiej. Ujął twarz Laili w obie ręce i odsunął ją od siebie, tak by spojrzeć w jej oczy. Tęczówki ślizgona świdrowały dziewczynę na wskroś. Musiał mieć świadomość. Pełną świadomość, że nikomu innemu tak nie mówi, bo przecież to dla niej zrezygnował z romansów i wszelkich przygodnych jednorazówek z jakimiś tępymi laskami, które myślą, że… Jak rozłożą nogi, będą znaczyć coś więcej niż tylko „przejściówka”, i będą mogły zostać dziewczyną kogoś takiego jak Sykes. -Co byś zrobiła gdyby On wrócił? Dobrze wiesz, o czym mówię. Mam wrażenie, że nie jesteś szczera, że coś ukrywasz. Nie okłamuj mnie.
W życiu Laili bywało zbyt dużo poskoków. Teraz np. kompletnie nie wiedziała, co się dzieje z jej bratem. Choć jak się domyślała nie jest to tak istotne. Wszak ich życia nigdy się nie splatały… Zawsze innymi drogami, choć razem, nie? To było dla niej trudne, bo pomimo starszego kogoś sama szła przez życie nawet bez docinania sobie nawzajem. No może oprócz tego, że to ona zniszczyła jego związek z Jude. Ale były wtedy z Hearowen takie młode… Takie naiwne… Laila już wtedy nie wiedziała, co się z nią dzieje, a gdy Puchonka po prostu zniknęła… Pojawił się Charles, Czaruś… Był powód do tego by znów chodzić na imprezy. Nie pożądali jej jako dziewczyny. W ich towarzystwie były przepiękne wymalowane dziewczęta zdjęte jakby z magazynu modowego. A Howett zawsze spiesząca się dokądś, w rozciągniętej koszulce… Nie była chłopczycą, ale nie była też kimś, obok kogo chciałbyś się rano obudzić i rzucić zimną uwagę: „Było mi z Tobą dobrze”. Zatem gdy potem wyszła sytuacja z Charlesem, a ona przeżyła swoją pierwszą miłość trudno tutaj mówić o całkowitym wyrzuceniu sentymentów. Nie umiałaby tak. Nadal się martwiła o niego, szczególnie po informacji, że ojciec, którego szukał … Nie żyje. Ale nie zadawała więcej pytań wiedząc, że pewne rzeczy się kończą, aby inny mogły się zacząć… To prawda. Powinieneś złapać przyszłość za rękę zamiast kurczowo trzymać serce pośród przeszłych dni. Dlatego Lai zwolniła uścisk z Cartwrighta. Nigdy nie myślała o nich w większych ramach czasowych. Jakby kompletnie nie uważała, że coś w ogóle mogło by być na zawsze. I nie kazała tez nikomu darować sobie prezentu w postaci wiary. Nie. Nie kazała. Oczekiwała takiej prostoty, a nie listów przesiąkniętych wątpliwościami. Wszak to ona powinna być niestabilna, a przecież podjęła decyzję już dawno. Bez względu na to jak im się ułoży… Nie mogłaby po prostu wrócić do przeszłości. Przytulona do Sykesa na moment zamknęła oczy. Wiedziała, że podjęła dobrą decyzję obejmując go, być może rozczulając. Jednak gdy ujął w dłonie jej twarz na moment skręciła wzrokiem w inną stronę. Zbyt wiele przejęcia skrywały jego tęczówki. Zbyt wiele… Chciałaby z nich to wszystko zdjąć, aby dać mu pewność siebie. Mogłaby w tym celu ucałować każdą z jego powiek, lecz czy tylko o pieszczoty ma chodzić? – Ja… Ja myślę, że to raczej kwestia tego, że… Że jeśli on by wrócił, to wróciłby tu. Nie do mnie. Bo w pewnym stopniu myślę, że wszystko co miałam przeżyć z Charlesem już przeżyliśmy. – I sama była pod wrażeniem mądrych zdań, które zbudowała. – Martwię się o Ciebie Blake, nie powinieneś myśleć o nim. On odszedł kilka miesięcy temu. Lecz nie potrafię jeszcze powiedzieć, że dla mnie umarł. Bo był moim przyjacielem, lecz… Nie umiałabym mu pomóc nawet gdybym była multimiliarderką. On… On nie może istnieć w Twojej głowie jako bariera. – Dodała ciszej ostatnie zdanie mrugając powolnie… Za dużo zła.
Natomiast w życiu Blake’a nic konkretnego się nie działo i to było piękne. Po za tym, że był ojcem, to nie wydarzyła się żadna tragedia. Fakt, faktem może nie tak dosłownie był tym ojczulkiem, ale kto by o to dbał, w takiej sytuacji? Chłopak miał przy sobie dziewczynę, miał za sobą dziwne ekscesy z jakąś gryfonką, która ponoć była przyjaciółką Laili Howett. Do tego ta puchonka, która miała obsesje na punkcie cykania fotek Sykesowi. Nawiedzona Shenae, która liczyła na coś więcej – o ile można tak powiedzieć, i usilnie próbowała pokazywać Jonathanowi jego frajerstwo. Tylko dlaczego? Bo miał dziewczynę? To przecież tak cholernie głupie, że aż śmieszne. Nie miał ochoty spotykać się z krukonką, ale nie dlatego, że było w niej coś nie tak. Bardziej chodziło o kwestię tego, że nie była w jego typie. Że była mu totalnie obojętna. Jak już to podkreślał wielokrotnie – grzeczne panienki, nie były dla niego i tym bardziej nie takie, które nie chciały żyć tak jakby jutra miało nie być. A Laila właśnie była spełnieniem wszystkich cech, jakich szukał od dawna u kobiet. Była śliczna. Mądra. Dobra w te klocki i co więcej chcieć od kogoś kto po prostu pasuje do idealnego schematu na kogoś kogo można przedstawić rodzicom i zarazem zamknąć w sypialni, robiąc rzeczy, o jakich nie śniła nawet dzisiejsza młodzież. To głupie. Być może śmieszne. Być może nieco żałosne. Jednak Blake Sykes właśnie w ten sposób postrzegał pewne aspekty. Zastanawia Cię dlaczego? Po prostu znudziła go stagnacja, dekadencja. Wszystko co ich otaczało, było niczym pajęcza sieć, do której oboje lgnęli. Ona chciała. On także. Jednak jedyne co stanie na ich drodze do szczęścia, to brak szczerej rozmowy, a Blake’a jak wszyscy dobrze wiemy, rzadko kiedy było stać na szczerość. Kłamał, wolał owijać w bawełnę. Nie chciał się przyznawać do wielu aspektów, które po prostu mu wadziły w jego jakże nudnym życiu. No bo właściwie czym miał się szczycić? W jego mieszkaniu biegały dwie małe istotki. On sam kiblował i ledwo ogarniał szkołę, bo non stop wolał się bawić, niż myśleć trzeźwo o przyszłości. Jakby nie patrzeć był ustawiony. Miał staruszka w ministerstwie, a on sam nie liczył na to, że ojciec mógłby go wydziedziczyć. Nie za to, że pomagał mu przy June&July, prawda? -Lailo Howett. Ja Ci ufam, nie ufam jemu. To kwestia instynktu samozachowawczego, rozumiesz? Niby chcesz, ale jednak nie potrafisz, bo wiesz, że źle robisz jeśli komukolwiek zaufasz, a ja zaufałem Tobie. – Wymruczał wprost do jej ucha, zaraz po tym jak przyciągnął ją do siebie. Potrzebował ją czuć, tak jakby zaraz miała się rozpaść na wiele kawałeczków, i miałby jej nigdy więcej nie poskładać. Bał się tych uczuć. Fenomenalnie się ich bał. -On nie jest barierą. Barierą jest nie wiedza, dlaczego chodzisz zdenerwowana. Dlaczego odwracasz wzrok gdy o niego pytam, ale dobrze… Masz przecież wolne pole do popisu. Masz wolną drogę. Jeśli każde słowo, które wypowiedziałaś w tej chwili jest prawdą, to musze w nie wierzyć. – Znów ten uroczy pocałunek w czubek głowy, a po chwili jeszcze raz ją od siebie odsunął, by palcem wskazującym spojrzeć w jej oczy, i zapytać po raz ostatni o coś – przynajmniej w jego odczuciu – oczywistego. -Nie okłamałabyś mnie, prawda?
Nie wiem, nie wiem, nie wiem... Laila chciała na ten jeden moment uciec w zupełnie inne miejsce, żeby choć przez chwilę popatrzyć na to z innego miejsca, a może wręcz przeciwnie po prostu zapomnieć o tym, co ją bolało. Nie mogła jednak na razie tego zrobić. Bo gdyby tylko odeszła, Blake również by odszedł, odeszliby ludzie, których sympatię sobie zaskarbiła. Odeszliby i bez dwóch zdań nikt by jej nie szukał. Bo po co szukać niezdecydowanej dziewczynki, która sama nie wie czego chce? Po co wyciągać w jej stronę ręce? Miała siedemnaście lat i niczego w sobie, co zmusiłoby kogoś do interesowania się ją. Mówi się o miłości, o przyjaźni, ale bez chęci drugiej osoby nie ma w tym sensu, więc... Lai gdzieś znikała pomiędzy kolejnymi zakrętami. Była daleka od wyprostowania spraw, które ją obciążały. Wciąż dryfowała w pewnej krainie niemocy. Wszak dopiero dorastała. Jak już wyżej wspominałam (lub nie) z jej rodzicami było wszystko w porządku, nie dorastała przy butelce alkoholu i paczce papierosów na śniadanie. Nie karmiono jej kłamstwami. Nie uczyła się chodzić przebijając się przez bałagan w domu. Zawsze wszystko było na swój sposób uporządkowane i było jej w tym połowicznie dobrze. Pierwsze epizody miłostkowe, które obiły się o tą samą płeć przestraszyły ją, ze rzeczywiście jest inna. Właściwie przy związku z Charlesem zrozumiała, że potrafi kochać płeć przeciwną. Stąd nie miała już takich oporów przy relacji z Blakem, lecz nadal jeszcze nie uporządkowała sobie tej sprawy... Dlaczego mu tak bardzo na niej zależy? Jasne, że nie była przeokropnym dzieckiem z biletem do piekła, jednak to był Blake. Kumplował się z ludźmi, których Lai znała tylko z łam Obserwatora, a teraz on w jakiś sposób dotykał jej? To w pewien sposób był przywilej, nowość... Coś obcego. Przytuliła się do niego wiedząc, że oczekuje od niej pewnej deklaracji, której nie musiała wydawać na papierze, aby stała pomiędzy nimi jako swoiste spoidło całej relacji, którą próbowali zbudować. A czy ona mogła powiedzieć coś na tyle poważnego? - Nie kłamię. - Rzuciła bardziej do siebie dla upewnienia się, że rzeczywiście tak jest. Nie potrafiła jedynie jeszcze do końca uwierzyć, że to co było rzeczywiście jest końcem. - Ja... Ja sądzę, że powinnam stąd wyjechać. Jak skończę siódmą klasę. Nie wiem czy mogę tu być. Alan zniknął bez dwóch zdań. Wszyscy mnie kojarzą z Charlesem. Wiem, że Ty tu jesteś, ale nie mogę też powiedzieć "wyjedź ze mną". Po prostu wiesz. Po prostu myślę, że czasem tak byłoby lepiej, gdybym mogła... Być choć przez chwilę w innym miejscu. - Powiedziała wzdychając zanim pocałowała go w policzek, a następnie w drugi. - Nie okłamałabym Cię Blake. Dlatego mówię Ci prawdę. - Cóż za inteligentne połączenie zdań! - Nie wiem, co mogę zrobić, żebyś mi uwierzył. Bo ja boję się tu być. - Dodała ciszej uśmiechając się nieznacznie, jakby żartowała, a przecież zdradziła mu swój największy lęk.
To wcale nie chodziło o to, że on się zadawał z kimś, kto wyświetlał się tylko na łamach obserwatora. Wyświetlali się tam, bo tak było lepiej. Wszystko było łatwiejsze, gdy się o nim głośno mówiło, a czy nie było tak ostatnio, w momencie gdy to właśnie on potrzebował pomocy, a wszyscy jakby zlali temat? No i to był ten moment przełomowy, gdy postanowił wrócić. To był ten moment gdzie zaczął budować wszystko od nowa, i nie trwało to długo, kiedy sam dzięki Laili trafił do tej plotkarskiej stronki, która wyśmiewa wszystkich i wszystko, a przede wszystkim życiowe problemy. Smutne to trochę, że dzięki wizzbokowi dowiedział się o problemach Kacpra, Kaia. Dowiedział się też o jakiś miłosnych uniesieniach Dextera. Zabawne, że kolesie potrafili w taki sposób obracać laskami, no ale też się umówmy, jeden to Villiers, a drugi Vanberg. Zabawne? Nie, skąd nie jest to zabawne, to raczej rozkosznie urocze, że faceci w tak łatwy sposób potrafili zmieniać partnerki. Blake owszem, czasami przeginał. Czasami umawiał się na niezobowiązujący seks bo ten był lepszy, ale do momentu, w którym nie pojawiła się Laila. A gdy ta już zagościła na dobre w jego umyśle, to w tym momencie wyjaśniło się wszystko, a raczej to co powinno. Howett zaprzątała mu prawie każdą myśl, gdy tylko oczywiście nie stał jak debil w barze, sięgając po kolejne piwo. Gdy tylko nie gadał z kumplami, o tym jak jeden i drugi zaliczał Karin Cortez, no ale co go tam obchodziła gwiazdeczka gryffindoru. Co kto lubi, wiadomo, a że czasem trafia się łatwy towar, to już tak bywa, że… Jak suka nie da, to pies nie weźmie, i tym sposobem dochodzimy do punktu kulminacyjnego. Fenomenem jednak był fakt, że Blake i Laila mieli za sobą ten swój pierwszy raz – choć w jego wykonaniu to może był szósty „pierwszy raz” – jednak spoko, w porządku. Pierwszy, bo przecież jakby nie patrzeć nigdy nie robił tego w pustej klasie. Składzik na miotły jeszcze, jeszcze. Tak samo pokój życzeń, czy sala ze zwierciadłami. Ale Laila była pierwsza. We wszystkim. W uczuciach. W seksie, w którym się starał. We wszystkim co było tak bardzo specyficzne. Nieznane. -Dobrze, zatem Lailo Howett, ufam Ci. I wierze, że mnie nie okłamujesz. Jednak jeśli spróbujesz to zrobić, to spotka Cię naprawdę surowa kara. Tydzień bez jedzenia, picia i seksu ze mną, będzie chyba wystarczający, jak sądzisz? – Parsknął śmiechem i pokręcił głową z dezaprobatą, aczkolwiek nie ogarnął tematu dlaczego dziewczyna chciała wyjechać. Przecież tylko idiotka uwierzy w to, że ktoś taki jak Blake pozwolić wyjechać dziewczynie, do której czuł coś więcej niż tylko kilka spotkań, i przygodny seks. To nie był sentyment. To było coś więcej. -Słuchaj, nie jadę na ferie. Zostaję tu. Mam coś na głowie, i myślę, że te moje małe problemy powinnaś poznać, nie sądzisz? W każdym razie, spodobają Ci się, gwarantuję. – Na samą myśl o June&July nie mógł się powstrzymać od szerokiego uśmiechu. Jakby nie patrzeć te dwa maleństwa były najważniejszymi kobietami w jego życiu, oczywiście oprócz Laili. Teraz jednak chłopak na serio zaczął się martwic o ten wyjazd i jak prawdziwy romantyk stwierdził krótko. -Jeśli wyjedziesz. Ja wyjadę z Tobą. – A zaraz potem pocałował ją prosto w usta, jakby chcąc zamknąć w końcu jej urocze usta, bo przecież ileż jeszcze mogło paść obietnic, zanim zaczną kochać się w śniegu? (A nie, wybacz to nie ta sesja, i nie te postaci). W każdym razie… Blake i Laila zdecydowanie powinni się przenieść. Do cieplejszego pomieszczenia, jakim był chociażby pokój Sykesa. -Pójdziemy do mnie… - Przerwał między pocałunkami, jakby chcąc powiedzieć coś więcej, ale nieodparta chęć całowania jej była zdecydowanie dużo silniejsza.
Lai potrzebowała kogoś, kto w jakiś sposób wyjaśni jej, w którą stronę powinna iść. Rodzice zabsorbowani dzieckiem nie mogli jej tego dać. Teraz liczył się Olar i wewnętrzna tragedia Alana. Laila była w stanie sobie sama poradzić. Nie potrzebowała ich. Umiała iść na imprezę w gorszy dzień, umiała dotrzeć daleko. Już to, że została prefektem było swoistą nagrodą za to, że była silna. Słabi nadal lgnęli do cichych kątów w zamku. Ona nie miała zwyczaju się chować. Nawet po feralnym zdarzeniu z Charlesem umiała nadal iść środkiem korytarza, zamiast szukać magicznych przejść, co by szybko się schować i umrzeć w samotności. Nie. Umiała temu stawiać czoła. Dała szansę Kanadyjkom, żeby ją wymęczyły, a może nawet pozbawiły życia. Ich strach, gdy zdały sobie sprawę, że niedługo się im uda... Był nieco satysfakcjonujący, choć Lai nie należała do tych, które chciałby torturować kogokolwiek. Jeszcze nie wiedziała dokładnie jak się ułoży jej relacja z Sykesem. Zdawała sobie jednak sprawę, że sporo go kosztuje to, by pokazać jej swój świat. Mniej kłamstw. Nie chciała, żeby obiecywał jej zbyt dużo, kiedy może zaoferować mniej. Karmienie kogoś obłudnymi słowami może być okropne, szczególnie gdy powinno dojść do realizacji obietnic. Uśmiechnęła się nieznacznie. Było tu bardzo zimno. Mróz szastał po nogach, które inteligentnie wcisnęła w cienkie leginsy, jakby spodziewała się, że grzanie całkiem spoko, lecz nie tym razem. Dlatego gdy Blake zaproponował jej, aby stąd sobie poszli od razu przystała na propozycje wsuwając dłoń w jego rękę i ścisnęła ją mocniej jednocześnie ciesząc się, że Blake zastępuje jej rękawiczkę. Acz w pewnym momencie spojrzała na niego przeciągle gdy jeszcze mogli być sami. - Nie obiecuj mi za dużo. - Poprosiła grzecznie wiedząc, że to właśnie na tym polegała gra. Ty dajesz, ja biorę. Ja daję, ty bierzesz. Dajmy tyle ile możemy, weźmy tyle i uniesiemy.
Jaśmina sama nie wiedziała, dlaczego zamiast po prostu odesłać książkę nieznanemu jej Raphaelowi, sama wręcz zaproponowała spotkanie się z nim w cztery oczy. Może było to kwestią tego, że jako tako brakowało jej tu kogoś, z kim mogłaby porozmawiać? Nawet na tak irracjonalne tematy, jak wmawianie komuś, że to, co czyta jest totalnym badziewiem. W Souhvezdí nie mogła narzekać na brak towarzystwa. Miała wielu znajomych, kilku przyjaciół, ukochanego brata. Nawet paru wrogów potrafiło jakoś umilić czas. Tutaj też nie było źle, ale minęło jeszcze za mało czasu, aby zdążyła odnaleźć się wśród ogromu przyjezdnych, jak i miejscowych. Zresztą chyba jeszcze nikt z tych pierwszych nie zadomowił się tu na tyle, aby oddawać się jakimś towarzyskim szaleństwom. A Jaśmina, jako że nie należała do tych osób, które bały czy krępowały się zawierać nowe znajomości, postanowiła wykorzystać przypadek losowy, aby spędzić odrobinę czasu na czymś innym, niż czytanie kolejnej książki. Nie, żeby jej to jakoś nie pasowało, ale co za dużo, to nie zdrowo. Miała tylko nadzieję, że ten chłopak nie okaże się tak samo nudy, jak ta książka. A obawiała się tego bardzo, bo dawno nic nie rozśmieszyło ją bardziej, niż te bzdury, jakie tam wyczytała. W sumie zadziwiła samą siebie, wystosowując do Puchona taki list. No ale co, przynajmniej dobrze się bawiła! Nie zastanawiała się zbytnio nad konsekwencjami lub czymś w tym rodzaju, bo bycie bezpośrednią było bardzo głęboko zakorzenione w jej naturze. Prostolinijność, dokładnie tak! Ubrała się więc w czarne, jeansowe rurki, zwykłą białą bokserkę i nieco podniszczone trampki, a już wychodząc sięgnęła jeszcze po beżowy sweterek, który miał stanowić barierę przed wiatrem, który wydawał się niezbyt przyjemny. Jezioro w Hogmseade nie trudno było znaleźć. Było tutaj całkiem ładnie, chłopak miał rację, ale Jaśmina to nie był ten typ, który potrafi stać w miejscu i zachwycać się pięknej krajobrazu przez parę godzin. Matko, czy ktoś tak w ogóle umie? Ona prędzej umarłaby z nudów, oj tak. Teraz też dała sobie piętnaście minut, bo jeśli delikwent się nie pojawi, nie będzie marnowała swoich cennych minut na czekanie na jakiegoś marnego amatora poezji. Chociaż... może na tamtą chwilę nie przyznałaby się do tego nawet przed sobą, ale na pewno stanowiłoby to dla niej jakieś rozczarowanie. W końcu nie jest przecież tak beznadziejna, aby ją wystawiać. Tego nienawidziła. I zawsze potem było jej po prostu przykro, tak po ludzku. Usiadła więc na jednej z kilku niezbyt elegancko wyglądających ławek i spojrzała raz jeszcze na okładkę trzymanej w dłoniach książki. A raczej książek, bo wzięła ze sobą dwie, ale o tym już później!
Raphael nie przejął się krytyką Rimbauda, choć zawsze, kiedy odkrywał, że ktoś ma duszę prozaiczną albo uśpioną, było mu przykro. Z drugiej strony była maleńka szansa, że zdoła wydobyć jakiegoś twardo stąpającego po ziemi osobnika z mroków ignorancji i to zawsze dodawało mu sił. Choć sam nie był poetą, to darzył ich wielkim szacunkiem dla tej cudownej wręcz kondensacji znaczeń, myśli i emocji, które on starał się rozbierać na części pierwsze, a które oni zawierali w znacznie mniejszych wizualnie, ale pojemniejszych znaczeniowo formach. Zarzucił na siebie jakąś trochę wytartą na łokciach marynarkę z angielskiego sztruksu w odcieniu butelkowej zieleni, pod spodem miał czarną koszulę (oczywiście z krzywo zapiętymi guzikami, bo jego myśli wiecznie gdzieś dryfowały tak, że nie był w stanie skupić się na tak przyziemnej czynności jak poprawne zakładanie koszuli!). Jego dżinsy pamiętały lepsze czasy - wypchane na kolanach i chyba trochę wymięte, choć czyste, a buty... buty wyglądały jak relikt z czasów jego dziadków, choć tak raczej nie było. Szedł zamaszystym krokiem, rozglądając się na wszystkie strony i rozkoszując surowym pięknem angielskiej wiosny, która zazieleniła wszystkie drzewa, całe błonia, rozbudziła do życia wszystkie istoty, a jemu przynosiła choć trochę uśmiechu, kiedy wątpił w jakikolwiek sens swojej egzystencji, pogrążony w rozpaczy nad swoją głupotą i faktem, że może stracić Mathilde. Tak, to nie był łatwy czas dla Raphaela de Neversa, ale starał się nie tracić wrodzonej pogody ducha. Cieszył się, że jego Rimbaud nie przepadł gdzieś w Zakazanym Lesie albo jeziorze, skazany na niezbyt miłe towarzystwo druzgotków i trytonów. Był wdzięczny tej dziewczynie, którą w myślach nazywał Jasmine, nie potrafiąc nawet sobie wyobrazić, jak w rzeczywistości wymawia się jej imię, że zadała sobie trud zwrócenia mu zguby, nawet jeśli uważała poezję za stek bzdur. Szczęśliwie była jedyną osobą siedzącą przy stolikach - nerwowo spojrzał na swój zegarek, rozpaczliwie poobtłukiwany, ale niewątpliwie z tak zwaną duszą - i skonstatował, że nie spóźnił się więcej niż jakieś pięć minut. Jak na niego, to naprawdę wielki sukces! - Bon jour! Jasmine? Wybacz, ale nie wiem, jak wymówić twoje imię... ja jestem Raphael - uśmiechnął się ciepło, podchodząc do niej. - Jestem ci bardzo wdzięczny, ten tomik dostałem kiedyś od siostry... wiele dla mnie znaczy, choć ciebie najwyraźniej Rimbaud nie porwał... - stwierdził bez nagany, ale z lekkim rozczarowaniem, siadając naprzeciwko niej. Była niewątpliwie ładna, miała w sobie coś takiego, czego nie widział dotąd chyba u żadnej dziewczyny... a może to ta osławiona słowiańskość? Kto wie?
A Jaśmina nie skrytykowała Rimbauda złośliwie, tylko raczej z ciekawości i na potwierdzenie tego, jak bardzo jej charakter odznaczał się pewnego rodzaju bezpośredniowością. W swoich opiniach była jednak szczera, bo co jak co, artystka to była z niej żadna. Nie miała w sobie ani poetyckiej duszy, ani talentu malarskiego, do muzyki też ją jakoś nie ciągnęło. Typowy ściślak, co nie znaczy, że myślała utartymi schematami. Po prostu - nie należała do tego typu ludzi, którzy sensu życia szukają we wszelakich rodzajach sztuki. Aczkolwiek wiecie, nic nie jest niezmienne. Może gdyby ktoś pokazał jej, że jest w tym jakaś głębia, ujrzałaby sens tego wszystkiego? No nie wiem, wykluczyć takiej możliwości nie można, pewne jednak jest to, że owo zadanie wymagałoby mnóstwa czasu i kogoś, kto faktycznie miałby świetny dar przekonywania. No i chęci, hehe. Raphael się nada? Kiedy zobaczyła z daleka nadchodzącego chłopaka, nie mogła przecież być pewna, że jest to ten, do którego wystosowała wcześniej swój list, ale kobieca intuicja podpowiadała jej, że może oczekiwać, że to właśnie on nadchodzi. Chyba ten nieco staroświecki wizerunek, pewnego rodzaju nonszalancja sprawiły, że od razu uosobiła go z kimś, kto ma zacięcie artystyczne. Wbrew pozorom był jednak bardzo przystojny, tak na jej gust. Dziwny, ale przystojny. I miał bardzo ładne włosy. Jaśmina wstała z ławki, kiedy się zbliżył, przerywając swoje rozmyślania na temat tego, dlaczego Wojtek już od tygodnia nie przysyła jej żadnej sowy. Nie tęskni? Było jej trochę przykro. Wyrzuciła jednak z głowy owe rozważania i odwzajemniła uśmiech Puchona. I zrobiła to najbardziej sympatycznie, jak tylko potrafiła, bo wcale nie zdziwiłaby się, gdyby oczekiwał, że okaże się wredną, zimną osobą. A przecież tego nie chciała, prawda? - Cześć. - odparła, wyciągając rękę na przywitanie. - tutaj w Anglii też się tak robi, no nie? - Jasmine to piękne imię i zapewne jest angielskim odpowiednikiem mojego, ale na razie nie zamażę moich polskich korzeni, więc zwracaj się po prostu Jaśmina. - w sumie już kilka osób, jakie tu poznało, miało trudności z wypowiedzeniem jej imienia. Chociaż ona z niektórymi miała podobnie! - A ja zgadłam, że jesteś z Francji? Albo przynajmniej stamtąd pochodzisz? - zapytała, unosząc lekko brwi i sięgając po pozostawione na ławce dwa egzemplarze książek. - No tak, nie porwał mnie. Zresztą już napisałam ci, że uważam czytanie go za marnotrawstwo czasu, dlatego przyniosłam Ci coś ode mnie! - uśmiechnęła się nieco zadziorniej, ukazując okładkę "Europejskie Szkoły Magii i ich historia". Jej się ta lektura bardzo podobała, uwierzcie. - Uważam, że to jest o wiele bardziej wartościowe. A może akurat ci się spodoba. - wręczyła mu oba dzieła, wcale nie rozpaczając, że żegna się z tym całym Rimbaudem czy kimś tam. - Oddasz mi przy okazji, a może przekonasz się, że jest o wiele ciekawsze. Jeśli nie to trudno, zostaniesz przy swoich poetach. - a wszystko to mówiła tonem zupełnie lekkim, z przyjemnym wyrazem twarzy. Raphael nie odbierze tego jako złośliwość, prawda?
Miała miły uśmiech, co Raphael stwierdził z przyjemnością. W gruncie rzeczy uważał, że miły uśmiech jest cenniejszy od urody, takiej pojmowanej w sposób obiektywny, bo chłód... chłód potrafił odrzeć piękną postać z całego uroku, czyniąc ją równie atrakcyjną jak manekin. Uścisnął jej delikatną dłoń i roześmiał się cicho, gdy spytała, czy tutaj też się tak robi. - Tak. Chociaż mam wrażenie, że Anglicy mają tendencję do podawania tak zwanej "zdechłej ryby"... wiesz co mam na myśli? - spytał, przechylając lekko głowę, przez co jego niesforne loki miękko opadły na prawą skroń. Odgarnął je niecierpliwym ruchem. - Ja-sszzmina... - powiedział na próbę, po czym skrzywił się z niezadowoleniem, słysząc, że słowo, które powtórzył brzmi w jego ustach inaczej niż w ustach dziewczyny. Niestety, ani we francuskim, ani w angielskim nie występuje dokładny ekwiwalent polskiego "ś", więc Raphael nie miał punktu odniesienia. - Tak, masz rację. Jestem Francuzem, ale Hogwartczykiem. A ty skąd pochodzisz? Nie znam się za bardzo, ale wydaje mi się, że tylko Słowianie mają takie miękkie i szeleszczące słowa... Może kiedyś się nauczę poprawnie wymawiać twoje imię... - dodał, patrząc na nią bacznie, ale ciepło, z ciekawością rejestrując w pamięci jej delikatne rysy, tak odmienne od tych, które widywał na co dzień. Uniósł lekko brwi, słysząc, że dziewczyna postanowiła zmienić jego nawyki czytelnicze i postanowiła mu nawet zapewnić godziwą lekturę. Uśmiechnął się w duchu, wiedząc, że nie ma na to najmniejszych szans, szczególnie że Raphael w przypływie entuzjazmu zaczął pracować już nad kolejnymi opowiadaniami, pokrzepiony przychylnym przyjęciem zarówno czytelników, jak i recenzentów. Obrócił "Europejskie Szkoły Magii i ich historia" w dłoniach, jakby nie wiedząc, co miałby z nią zrobić. - Hmm... myślę, że może to być inspirujące... - powiedział ostrożnie, instynktownie przyciskając do piersi swojego cudem odzyskanego Rimbauda, za którym zdążył się już stęsknić. - Sądzę, że literatury nie należy mierzyć taką miarą. To znaczy uważam, że może być dobra albo zła, ale... hmm... jej użyteczność i bogactwo w fakty nie jest w niej najistotniejsze. Choć oczywiście to zależy od gatunku... - dodał delikatnie, patrząc jej w oczy. - Literatura, owszem, może mieć wartość stricte dydaktyczną, ale może również dotykać subtelniejszych aspektów ludzkiej egzystencji. Duszy. Niemożliwych do sformułowania myśli. Emocji - mówił swoim miękkim, głębokim, melodyjnym głosem, mrużąc ciemne oczy w uśmiechu. Miał nadzieję, że pewnego dnia dziewczyna nawróci się na sztukę. Dla jej własnego dobra.
Raphael również miał miły uśmiech, a już w połączeniu z jego dość osobliwą urodą i stylem ubierania się sprawiał wrażenie naprawdę sympatycznej osoby. Często oceniamy ludzi po tym, jakie pierwsze wrażenie wywołują, a Jaśmina miała to nieszczęście (?), że jej aparycja była chłodna, zimna, przez co często odbierana była już na samym początku właśnie w taki sposób. No ale cóż ona poradzi? Zresztą, jeśli ktoś ją poznawał i już od samego początku nie działam jej na nerwy, na pewno jako "Królowej Śniegu" by jej nie uznał. Ale nie ważne. - Wiem, wiem. To coś w stylu "przywitaj się, a powiem ci, skąd jesteś". - zaśmiała się, słysząc jego wzmiankę o "zdechłej rybie". I było w tym wiele prawdy, choć oczywiście nie ma co stosować jednej reguły do ogółu. W geście zrezygnowania ukryła twarz w dłoniach, kiedy próbował zmierzyć się z wymówieniem jej imienia. No kurczę, co było trudnego w małej literce "ś"? Trudno było jej to pojąć. - No nie wyszło, ale może jak poćwiczysz, to za którymś razem Ci wyjdzie, Raphaelu. Bo ja chyba nie popełniam żadnego błędu? - uniosła brwi w pytającym geście. Francuski znała biegle, ale wiadomo, akcentu jako tako wyuczyć się nie da, a przynajmniej wymaga to o wiele więcej wysiłku. Zauważyła, że brunet jest kimś, kto podczas rozmowy dąży do utrzymania kontaktu wzrokowego. Nie robił tego nachalnie rzecz jasna, ale mimo wszystko jej trudno było to odwzajemnić, chociaż i tak już parę razy swoimi niebieskimi tęczówkami spotkała jego brązowe. - Szeleszczące słowa? A to ciekawe. Ale masz rację, jestem z Polski. Na pewno kojarzysz. - odpowiedziała. Lubiła swój kraj, ceniła jego historię i była dumna z osiągnięć swoich rodaków. Co nie zmienia faktu, że nie wiązała swojej przyszłości konkretnie ze swoją ojczyzną. Nie sprawiłoby jej trudności, gdyby musiała zamieszkać w Ameryce, Azji, Afryce czy na jeszcze innym krańcu ziemi. Jesteśmy w końcu obywatelami świata, prawda? - No cóż, widzę, że mój prezent nie był zbyt trafiony, ale naprawdę zachęcam. - odparła, gdy zauważyła jego niepewne spojrzenie w momencie, w którym oglądał podarowaną książkę. Na brodę Merlina, co Ci Hogwartczycy czytają? Same bajki? No masakra jakaś. Usiadła ponownie na ławce, oczekując, że i jej towarzysz zrobi ponownie. Tak chyba wypadało, ale może się nie znam. Wcześniej jednak wysłuchała jego wywodu, który wydał się jej co najmniej... dziwny. - Aspektów ludzkiej egzystencji? A co nam z tego? Czytasz jakąś romantyczną opowieść, a potem myślisz, że w Twoim życiu też będzie idealnie. Że rodzina będzie Cię kochać, będziesz prymusem, będziesz miał najlepszą pracę i mnóstwo pieniędzy, a kochanek podjedzie na białym koniu i zaoferuje ci małżeństwo. W międzyczasie jeszcze się pokłócicie, ale wszystko oczywiście skończy się dobrze. Historia zawsze jest taka sama, a wszyscy w to wierzą. I gdy przychodzi do realnego świata, jesteśmy potem otoczeni przez ludzi zawiedzionych rzeczywistością, która nijak ma się do tych bajek. - sama nie wiedziała, dlaczego zebrało jej się na takie sądy, ale jeśli mają już poważnie dyskutować, to niech się tak stanie! Jaśmina swoje słowa w głębi duszy nie odnosiła nawet tylko do literatury. Sama często zawodziła się na swoich za dużych oczekiwaniach i nauczyła się, aby po prostu ich nie mieć, chociaż... to też nie do końca się jej udawało, niestety. A może stety? W końcu jeśli tych oczekiwań nie mamy, życie staje się bezbarwne, przynajmniej w mojej skromnej opinii. Ale zresztą, co ja się tam znam!
To było niesprawiedliwe. Dlaczego Jaśmina nie miała najmniejszego problemu z poprawnym wymówieniem imienia Puchona, podczas gdy on bezskutecznie próbował zmusić swój język do ułożenia się w takiej pozycji, by wydobyć z siebie to nieszczęsne "ś"? - Nie, nie popełniasz. Choć mogłabyś... hmm... odrobinę rozmyć "e". Jeśli wiesz, co mam na myśli - powiedział łagodnie, nie mogąc sobie odmówić tej drobnej przyjemności poprawienia Jaśminy. Sam nie wiedział, skąd mu się to wzięło, ale miał wrażenie, że on stoi na przegranej pozycji. Nie żeby mu to specjalnie przeszkadzało, bo nigdy nie przejmował się takimi błahostkami, ale Polka wyraźnie zdobywała punkty, kiedy on je tracił - potrafiła wymówić jego imię i traktowała jego ukochanego Rimbauda, i najwyraźniej sztukę w ogóle, z pobłażliwym lekceważeniem, ba, może nawet nie pobłażliwym. Wydawała mu się odrobinę wyniosła i odrobinę zbyt pewna siebie, ale mimo to miła, no i ładna. Zresztą dyskusje z osobami, które są takiego samego zdania jak ty, nie przynoszą na dłuższą metę żadnych korzyści, nie pozwalają się rozwijać, a Raphaela bawiła prozaiczność Jaśminy, więc ani mu w głowie było się obrażać czy zażarcie z nią kłócić. Poglądów nie zmienia się na drodze rewolucji - ewolucja jest znacznie bardziej korzystna. - Owszem, kojarzę - odpowiedział odrobinę urażonym tonem, bo dziewczyna chyba naprawdę chciała zrobić z niego głupka! Nie był przecież jakimś ograniczonym Amerykaninem, który poza swoim krajem nie widział nic! - Chopin, Jan Paweł II i Copernicus - oczywiście miał pewne problemy z wymówieniem imienia polskiej uczonej, ale liczyły się chęci! Cóż z tego, że wymienił tylko mugoli? Wiedział, gdzie jest Polska i z tego, co słyszał, Polacy mieli dziwny zwyczaj chronienia się we Francji ilekroć w ich własnym państwie pojawiały się jakieś zawirowania polityczne. Dokładnie nie wiedział, o co w tym chodzi, kojarzył tylko że Chopin, który według wszelkich prawidłowości powinien być Francuzem, bo miał i francuskie nazwisko i tworzył w Paryżu, był Polakiem, pisał polską muzykę i choć Francuzi bardzo chcieli przywłaszczyć sobie tego kompozytora, to wojowniczy polski naród nie dawał im na to większych nadziei. - Och, nie! Nic z tych rzeczy! - zaprzeczył gwałtownie, słysząc jak dziewczyna dewaluuje sztukę. - Może jakieś żałosne harlequiny mają rzeczywiście taki zgubny wpływ na osoby o mentalności kucharek, ale mówimy tu o PRAWDZIWEJ LITERATURZE! - powiedział, podkreślając swoje słowa ruchami rąk i potrząsając w poruszeniu głową, przez co jego niesforne włosy latały na wszystkie strony. - Szczęśliwe zakończenia są dobre, bo pokrzepiają, ale potrzebne są też te smutne, które pokazują nam prawdę. Choć prawda może mieć różne oblicza - to jasne i to mroczne. Pod tym względem literatura nie różni się niczym od życia. Może tylko tym, że autor może zdecydować, jaki będzie finał - zacisnął lekko wargi, po czym zaczął nerwowo grzebać w kieszeniach, aż w końcu wyciągnął sfatygowane pudełko mugolskich papierosów, które Georgina przywiozła mu ostatnio z Paryża. - Masz może ochotę? - spytał, wyciągając w jej kierunku paczkę. Takie poważne rozmowy wymagały nikotyny. Zdecydowanie.
Dało mi do myślenia to, że Jaśmina w rozważaniach Raphaela (o których rzecz jasna nie wiedziała, bo nie posiadła JESZCZE umiejętności czytania w myślach) została uznana za zbyt pewną siebie. Ona, gdy ktoś nakazałby jej opisać samą siebie, na pewno nie użyłaby takiego słowa. Co nie znaczy, że nie była to prawda. To, co niektórzy odbierali jako pewność siebie, ona nazywała raczej czymś w rodzaju szczerości, otwartości na innych ludzi... no sama nie wiem. Czasami była taka tylko na pokaz, czasami nie, ale bycie pewnym siebie jest chyba bezpośrednio związane z tym, że ma się wysokie poczucie własnej wartości i nie przejmuje się zbytnio tym, co powiedzą inni. To był największy problem panny Zielińskiej, bo pomimo otoczki, jaką potrafiła wokół siebie wytworzyć, brała sobie do serca każde słowo, jakie ktoś kierował w jej stronę. Obojętnie czy to był żart, czy faktycznie coś, co miało ją zaboleć. Nie miała zbyt wielkiego dystansu do samej siebie, choć starała się tego nie pokazywać, bo dobrze wiedziała, że nie jest to cecha w społeczeństwie pożądana. Tylko na to, że momentami swoją bezpośredniowością również mogła komuś zrobić przykrość, nie patrzyła. Cóż, jakiś pierwiastek hipokryzji jest w każdym z nas. Ale nie krytykujmy jej ponadto, bo przecież nie była złą osobą, a i sporo osób za nią przepadało. Chyba. Ach, no i oczywiście, że nie chciała zrobić z Raphaela głupka, nic z tych rzeczy! Gdyby wiedziała, że tak odebrał jej słowa, pewnie by za nie przeprosiła. No ale cóż. - Punkt dla ciebie, monsieur. - odparła słysząc, jak prawidłowo wymienia nazwiska jej rodaków. Już na początku zdała sobie sprawę, że ten specyficzny, wysoki brunet nie jest typowym przykładek bujającego w obłokach, nienormalnego artysty. To znaczy, tak jej się wydawało po tych kilku zdaniach, które zamienili, bo przecież może ją jeszcze czymś zaskoczyć, prawda? Aż wystraszyła się, gdy zaczął tak mocno bronić swojej literatury. Poczuła, że ich konwersacja nabiera dość ciekawego obrotu, co wyjątkowo ją ucieszyło. Zauważyła, że Francuz ma zwyczaj gwałtownego gestykulowania, przy którym kosmyki jego ciemnych włosów latała na wszystkie strony świata. No naprawdę jej się te włosy spodobały! Uniosła brwi, słuchając z uwagą jego słów. To, co on nazwał wyniosłością na początku, a ona uznawała za tradycyjny dystans do nowo poznanych, powoli wygasało. Cóż, widać, że Puchon ma charakter, a Jaśmina ceniła to w innych. - Czyli z tego wychodzi, że w życiu miałam takiego pecha, że w moje ręce dostawały się tylko marne harlequiny, tak? To w sumie ciekawe, może faktycznie mam mentalność kucharki. - zasugerowała, ostatnie słowa wypowiadając raczej w formie żartu. Ona by miała, jak to było, mentalność kucharki? Hahaha, no to są jakieś żarty. Chociaż oczywiście nie zamierzała mu przerywać, z uwagą wsłuchując się w jego dalsze wypowiedzi. - Prawda ma zawsze tylko jedno oblicze. Prawdziwe. Prawda to coś, do czego powinien dążyć każdy człowiek na świecie, bo co innego nam zostaje, niż prawda? Jest sens życia w kłamstwie bądź jakiś złudnych wyobrażeniach? - trochę przeraziło ją to, że zdała sobie sprawę, że cytuje własnego ojca sprzed lat. Może to przez niego była taka zamknięta na ten rodzaj artyzmu? Cóż, wiedziała, że człowiek mądry powinien znać się na wszystkim i doceniać to, o czym mówił Raphael. A ona tego nie potrafiła. - A może wszyscy pisarze, zwłaszcza prozy, to ludzie, którzy nie potrafią zapanować nad własnym życiem, ogarnąć go i jakoś poprowadzić we własnym celu i ich ratunkiem jest właśnie kontrola nad tym, co sami wymyślili? Trochę zbaczam z tematu, ale tak jakoś mi się nasunęło. I dziękuję, chętnie. - wypowiedziała głośno swoje myśli, sięgając po jednego z papierosów, jakie podał jej Francuz. Odpaliła go za pomocą różdżki i delikatnie zaciągnęła się po raz pierwszy. Dobre, takich jeszcze nie próbowała. - Ale wracając: to w takim razie, po co powinnam sięgnąć, żeby docenić to, co Ty nazywasz prawdziwą literaturą? - zapytała, posyłając mu lekki, może nieco tajemniczy uśmiech. Wątpliwe było, że by się na przeczytanie czegoś takiego zdobyła, ale przecież zapytać zawsze można!
Ha, na to Raphael nigdy w życiu by nie wpadł - Jaśmina wypowiadała się w tak zdecydowany sposób, że jej pewność siebie wydawała się być czymś oczywistym, przynajmniej dla niego. Nigdy by nie pomyślał, że dziewczyna może tak bardzo przejmować się opinią innych ludzi, nie wyglądała mu na taką. Wyglądała raczej na osobę, która dokładnie wie, co sądzi o świecie i której zupełnie nie obchodzi, co sądzą inni. Jak powszechnie wiadomo, pozory mylą, a Raphael nie miał jeszcze okazji zapoznać się bliżej z Polką, więc można poniekąd go usprawiedliwić! On sam nie przejmował się niczym i nikim - miał dystans do siebie, do świata, do ludzi... Jedyne, co naprawdę go obchodziło, to sztuka, sztuka przez duże "S" i prawdę mówiąc, traktował ją znacznie poważniej niż tak zwaną "rzeczywistość". A on sam... cóż, wiedział, że niektórzy odbierają go jako odrobinę ekscentrycznego marzyciela, który nosi głowę w chmurach, opowiada niestworzone, choć piękne historie i nie do końca wie, na jakim świecie żyje. Wiedział, że niektórzy marszczą brwi na widok jego pogniecionych koszul, źle zapiętych i z pobrudzonymi atramentem mankietami, na wypchane na kolanach spodnie i wiecznie rozwiązane sznurówki. I co z tego wynikało? Nic. Było mu dobrze ze sobą i nie miał zamiaru niczego zmieniać, bo niby z jakiej racji? Choć może ostatnio doszedł do wniosku, że chyba powinien czasami zejść na ziemię, by nie stracić osób, na których mu zależy. Jak ona nic nie rozumiała...! Raphael nie był nigdy wojowniczą osobą, ale jeśli za coś potrafił walczyć, to za sztukę, której Jaśmina próbowała odebrać znaczenie, a na co on nie mógł się zgodzić. Jej żart odrobinę go zirytował. Rozmawiali przecież o poważnych rzeczach...! - Nie wiem, co czytałaś, ale dewaluacja fikcji albo poezji, tylko dlatego że nie mówi o faktach sensu stricte jest po prostu... - szukał odpowiedniego słowa, które nie byłoby obraźliwe -... jest niesprawiedliwością. Jest taki francuski, mugolski pisarz Zola. Pisze o rzeczach strasznych, ale prawdziwych. Może nie co do historii, ale szkicuje los francuskich robotników w XIX wieku. I co z tego, że być może nie istniała dziewczyna, która miała dokładnie tak na imię, miała dokładnie tyle rodzeństwa i zginęła w takich okolicznościach, jeśli rdzeń tej historii jest prawdziwy? A poezja? Jak można opisać uczucia w sposób zdyscyplinowany, jednocześnie nie tracąc ich ulotności? Przecież nie w kategoriach psychoanalitycznych, bo to bzdura! - zdenerwował się. Słuchał jej przez chwilę, po czym potrząsnął gwałtownie głową. - Nie ma czegoś takiego, jak obiektywna prawda. Nie da się wyzwolić od ideologii, w której zostałaś wychowana. To po prostu niemożliwe. Zawsze patrzysz na świat poprzez pryzmat swoich przekonań, będących wynikiem właśnie ideologii, która zakrada się do naszego życia niepostrzeżenie. To, co wydaje się być po prostu zdrowym rozsądkiem, jest w rzeczywistości ideologią - powiedział niemal na jednym wydechu, gestykulując żywo. Kolejna jej wypowiedź odrobinę ostudziła jego zapał. Wzruszył ramionami, zaciągając się papierosem i przymykając na chwilę oczy. - Nie wiem, czy to tak działa. Ale wierz mi, tworzenie nowych światów, nowych ludzi od początku, pisanie ich historii i splatanie ich z innymi... to fascynujące, uzależniające, boskie. Właśnie. Czujesz się jak demiurg. W prawdziwym świecie często nie masz wpływu na pewne sprawy. Kiedy piszesz, możesz wszystko - powiedział w zadumie, wypuszczając spomiędzy warg cienką smużkę dymu. - Nie będę ci proponował poezji. Jeszcze nie teraz. Spróbuj Zolę. Germinal. Albo Dickensa. Myślę, że realizm i naturalizm powinny być ci bliskie - powiedział po chwili namysłu, patrząc na nią poważnie swoimi ciemnymi oczami, w których lśniło pewne rozmarzenie.
To wspaniale, że Raphaelowi było z samym sobą dobrze i miał dystans do własnej osoby. Moim zdaniem, ale również zdaniem Jaśminy był to stan, do którego powinien dążyć każdy człowiek. Bo co oznacza szczęście jeśli nie to, że lubimy i doceniamy siebie? Wiadomo, 99% ludzkości do szczęścia potrzebna jest także obecność innych ludzi, bo człowiek od dawien dawna jest istotą społeczną, ale nawet, żeby żyć w zgodzie zresztą, trzeba na początku żyć w zgodzie z samym sobą. A panna Zielińska nie do końca wiedziała, czy tak jest w jej przypadku. Co racja to racja, nic dziwnego w tym, że de Nevers odebrał ją właśnie w taki sposób. Jaśmina z reguły potrzebowała trochę więcej czasu, aby dopuścić do swojego wnętrza kogoś z zewnątrz. Ale może to, że Puchon był tak dobrym obserwatorem otaczających go ludzi sprawi, że przejrzy ją o wiele szybciej niż to następowało zwykle? Nie wykluczone. Jeszcze raz zaciągnęła się otrzymanym od niego papierosem, ponownie przenosząc na chłopaka spojrzenie swoich jasnoniebieskich oczu. I zdaję mi się, że z z minuty na minutę, można było odczytać w nich coraz większe zainteresowanie. To, co mówił, nie było głupie, choć wciąż nie do końca się z tym zgadzała. No cóż! - A jaką masz pewność, że owy pisarz mocno nie podkoloryzowuje rzeczywistości? Ja też nie mogę być tego pewna, rzecz jasna, to tylko przypuszczenia. - odparła. Ona nie lubiła, gdy coś nie było wyłożone kawa na ławę, istniały jakieś niedopowiedzenia, albo niedomknięte sprawy. Niewyjaśnione albo przerwane w dziwnym punkcie relacje z ludźmi też ją męczyły, chociaż w paru takich trwała. Czy nie lepiej mieć coś jasno powiedziane i określone, niż domyślać się wszystkiego w bezsenne noce? Takie sytuacje zawsze ją stresowały i wprowadzały niepokój do jej codziennej egzystencji, oj tak. - Nie, nie, nie! Jakim cudem prawda dla Ciebie może być inna niż dla mnie? Otaczająca nas trawa jest zielona i jest to prawdą. I nie ważne w jakiej kto ideologii został wychowany, trawa ZAWSZE będzie zielona. - jakkolwiek głupi był ten przykład, tak bardzo nie zgadzała się z twierdzeniem Francuza, że już zupełnie nie mogła znaleźć słów, aby udowodnić swoje racje. To było co najmniej dziwne, że tak wciągnęła ją dyskusja o, uwaga uwaga, sztuce, z kimś, kogo poznała zaledwie kilkanaście minut temu. A do spotkania doprowadził najzwyklejszy zbieg okoliczności, czyli znalezienie książki na szkolnych błoniach i jej chęć poznania kogoś nowego, która skusiła ją do napisania listu. Ech! - Opowiadasz o tworzeniu fikcyjnej rzeczywistości tak, jakbyś sam to robił. Jesteś pisarzem, poetą... no artystą po prostu? - to było raczej upewnienie się, aniżeli domyślanie, bo była tego wręcz pewna. Zwłaszcza po tym, jak szybko, prawie na bezdechu opowiadał o tych wszystkich tajnikach literatury. Może dlatego tak wciągnął się w tą dyskusję, bo jej słowa odebrał jako osobistą urazę? No ja nie wiem! - Dobrze, zapamiętam sobie te nazwiska. Może w chwili przerwy sięgnę po to, namówiona Twoimi żarliwymi słowami. - powiedziała, aby zaraz potem roześmiać się wyjątkowo głośno i wyjątkowo wesoło. I trwało to chyba kilkadziesiąt sekund, przez co mógł spojrzeć na nią jak na prawdziwą wariatkę albo jakąś obłąkaną, która uciekła z zakładu psychiatrycznego. - Wiesz co? Nawet nie przypuszczałam, że mogę tak bardzo spierać się z kimś na temat spraw, które mnie nigdy nie interesowały. Nie uważasz, że to trochę śmieszne tak interesująco rozpoczynać jakąś znajomość? Zamiast popytać się Ciebie o zakamarki Hogwartu, tutejsze zwyczaje, upieramy się przy swoich racjach, których i tak nie zmienimy. No chyba, że Twój dar przekonywania jest jeszcze większy, niż to na razie pokazałeś. A jestem z reguły szczera i powiem ci, że go posiadasz! - rzekła, dalej rozbawiona. No cóż, może pomimo odmienności swojego światopoglądu jakoś się jeszcze dogadają?
Kto wie, kto wie, może Raphael faktycznie dosyć szybko zdoła przebić się przez maski Jaśminy i odkryje, że wcale nie jest tak pewna siebie, jak można by przypuszczać na pierwszy rzut oka. Zobaczymy, jaki obrót przyjmie ich relacja, ale pewnie wcześniej czy później de Nevers dogrzebie się do prawdziwego oblicza dziewczyny, bo jednak miał naprawdę niezły zmysł obserwacji. Uśmiechnął się pod nosem, słysząc jej pytanie. Jeśli nawet nie zgadzała się z jego opiniami, przynajmniej nie pozostawała na nie głucha, a to już było coś. Zaciągnął się papierosem, zbierając myśli, i milczał przez chwilę, próbując ubrać je w słowa. - A powiedz mi, jakie to tak naprawdę ma znaczenie? Skąd wiesz, że gdyby nie przesunąć w przeszłości jednego elementu, historia jakiejś osoby nie potoczyłaby się dokładnie tak, jak opisuje to pisarz, nawet jeśli odrobinę naciągnął lub zmienił fakty? Życie to nitki wielu historii splatających się ze sobą w nieprawdopodobnie skomplikowane węzły, bo nawet fakt, że w antykwariacie znajdziesz książkę z jakąś odręczną notatką, zostawioną tam przez osobę nie żyjącą od czterdziestu lat, może zmienić w jakiś sposób twoje życie, twoją przyszłość. Pisarz po prostu jest w stanie rozdzielić te nitki, pozornie je uporządkować albo splatać wedle swojej woli. To wszystko. Prawda jest czymś bardzo względnym - powiedział łagodnie, patrząc na nią swoimi ciemnymi, aksamitnymi oczami i uśmiechając się ciepło, widząc poruszenie na jej twarzy. Jego własne już opadło, teraz był już spokojny, gotów do szermierki słownej, ale bezkrwawej. Do celnie zadawanych ciosów, które tak naprawdę miały na celu wyłącznie rozbrojenie przeciwniczki. Pokręcił powoli głową, po czym wypuścił z ust smużkę dymu. - Nie. Trawa nie jest po prostu zielona. To znaczy dla mnie i dla ciebie jest, jest trawą i tyle, ale to wina pryzmatu, przez który patrzymy. Kiedyś czytałem, że Indianie prerii mieli chyba koło dwudziestu określeń trawy - inaczej postrzegali trawę o poranku, pokrytą rosą, inaczej wieczorną, inaczej wygniecioną przez stada bizonów... podobnie Eskimosi. Dla nas śnieg jest śniegiem i tyle. Dla nich ma kilkanaście... wcieleń. Bo dla nich to ma znaczenie. Funkcjonują w ideologii, która sprawia, że coś, co dla nas jest nieistotne, dla nich często decyduje o życiu lub śmierci. Więc trawa nie zawsze jest po prostu zielona. To wszystko jest względne - dokończył, patrząc na nią poważnie i strzepując popiół z papierosa. - Tak. Jestem pisarzem. Miesiąc temu recenzje mojego tomiku opowiadań pojawiły się w Proroku Codziennym - przyznał z uśmiechem, zastanawiając się, co dziewczyna sobie teraz o nim pomyśli. Pewnie i tak uważa go za niepraktycznego, nawiedzonego szaleńca, który w jej mniemaniu broni rzeczy niewartych funta kłaków. Nie rozumiał, co tak bardzo ją rozbawiło, niemniej jednak uśmiechnął się pogodnie, czekając, aż Jaśmina opanuje ten atak śmiechu i wyjaśni, co było jego powodem. - Nie, nie uważam, że to śmieszne. Uważam po prostu, że to bardzo dobrze rokuje na przyszłość. Aczkolwiek muszę przyznać, że nie spodziewałem się takiego obrotu sytuacji... co nie znaczy, że jestem rozczarowany, wręcz przeciwnie - zapewnił z lekkim rozbawieniem, przechylając głowę na prawą stronę. - Nie martw się, popracuję nad tobą, Ja... Jaśśzmino. Tylko ścieranie się różnych światopoglądów jest twórcze i wartościowe.
Jaśmina niewiele osób potrafiła dopuścić na tyle blisko siebie, aby poznali ją dogłębnie i w każdym calu. Nie mówię, że nigdy się to nie stało, ale... czasami też tego żałowała. Może dlatego teraz była taka ostrożna? A czasami, nawet jeśli by się starała, dobrzy obserwatorzy natury ludzkiej tak czy siak dochodzą tego, że nie do końca jest taka, na jaką się kreuje. No ale nie ważne. Raphaela znała zaledwie od kilkudziesięciu minut, ale pomimo tego, iż był dla niej nieco zabawny, nie mogła powiedzieć, że żałowała tego, iż zdecydowała się na to spotkanie. Rozmowa z Puchonem, tak różna od przeciętnego small-talku prowadzonego z pierwszym lepszym napotkanym uczniem Hogwartu była na tyle ciekawa, że z chęcią mogłaby posłuchać jego wywodów dalej. Nawet jeśli się z nimi nie zgadzała! Ona też zaciągnęła się papierosem, zastanawiając się nad tym, co właśnie powiedział. Cóż, przypomniało jej się, że kiedyś ojciec powiedział jej to samo: że życie to splot różnych zdarzeń, osób i wszystko, ale to dosłownie wszystko ma sens i prowadzi do czegoś, do jakiegoś końca. A na końcu zawsze jest dobrze, bo jeśli nie jest, to jeszcze nie koniec. Miała w pamięci wyryte te słowa, choć czasami bardzo trudno było je stosować w realnym życiu, uwierzcie. - Tak, nitka historii związana z tym, że znalazłam Twoją książkę na błoniach, splotła się z Twoją, co w efekcie sprawi, że nawrócisz mnie na swój tok myślenia i zostanę wybitną pisarką, hehe. - powiedziała żartobliwie, kończąc swojego papierosa i depcząc go podeszwą swoich trampek. - Ale tak już na poważnie: szkoda, że my, jako ludzie, nie możemy kreować swojego życia tak, jak pisarze kreując żywoty swoich bohaterów. Łatwiej by było. - westchnęła myśląc, jak idealnie ułożyłaby swój świat, gdyby miała na niego większy wpływ. Chciała mu odpowiedzieć, że Indianie mają dokładnie dwadzieścia cztery określenia na trawę, ale ugryzła się w język, nie chcąc sprawić wrażenie jeszcze bardziej zarozumiałej. W końcu trzeba wyrobić sobie jakąś opinię w społeczności rodowitych uczniów Hogwartu, prawda? A niestety, panna Zielińska nie była osobą, której zdanie innych nie obchodziło. Tak, wtedy życie też na pewno byłoby łatwiejsze. Uniosła brwi, kiedy usłyszała, że jej przypuszczenia co do tego, że de Nevers nie jest tylko zwykłym fanem literatury, ale również ją tworzy się potwierdziły. Tyle że zupełnie nie przypuszczała, że na taką skalę! - Mówisz poważnie? Ej, to po co polecasz mi jakiś nieżyjących już gości, kiedy mogę przeczytać coś twojego? Wtedy na pewno pula tematów do rozmów wzrośnie parokrotnie. Po to sięgnę na pewno! - powiedziała, wyraźnie zainteresowana. Aż ją to zdziwiło! Choć w sumie czemu się dziwić: musiał być dobry, skoro pisano o nim w najpoczytniejszej magicznej gazecie w Wielkiej Brytanii. - Popracujesz nade mną? Ech, chyba dużo pracy cię czeka, mój drogi. - zaśmiała się, szukając w torbie czegoś, co na pewno powinno tam być. I było! Podłożyła mu niemalże pod nos opakowanie otwartych już wcześniej pralinek z Miodowego Królestwa. - Poczęstuj się, nawet dobre. Wolę moje, z Polski, ale żadne mi nie zostały. Wracając jednak do tematu to... no ja nie spodziewałam się niczego konkretnego, może tylko rozmowy o czymś innym, niż o pogodzie. Po prostu chcę poznać kogoś stąd, żeby poznać Hogwart nie z książek, ale w praktyce... rozumiesz mnie? - mówiła, spożywając już drugą słodycz, która cudownie rozpływała się w jej ustach.
Och, ależ tej Jaśminy żarciki się trzymały! Raphael uśmiechnął się pod nosem, obserwując ją z rozbawieniem i zastanawiając się, co się tak naprawdę kryje za tą pewnością siebie, przekonaniem o posiadanym monopolu na prawdę - prawdę jedyną, niezaprzeczalną i niepodważalną. Jaśmina wydawała mu się niezwykle upartą osóbką, którą trudno będzie przekabacić na właściwą stronę, to znaczy stronę sztuki i postrzegania świata przez jej pryzmat, wyczuwania niuansów chwili i podskórnych znaczeń. Naprawdę, świat postrzegany w sposób racjonalny był straszliwie bezbarwny, powierzchowny i ubogi w znaczenia. Raphael uwielbiał odkrywać kolejne warstwy znaczeń, kolejne drobiazgi, które składały się na całe to przytłaczające piękno konstrukcji, jaką był świat ze wszystkimi wadami i zaletami, fascynującymi zależnościami i rzeczami, które pozornie oderwane od siebie, stanowiły w rzeczywistości dwie strony tego samego medalu. - Nigdy nie wiadomo - powiedział ze śmiertelną powagą, taksując ją wzrokiem, jakby z rysów jej twarzy chciał wyczytać, czy tak będzie w rzeczywistości, czy naprawdę pewnego dnia Jaśmina Zielińska zostanie sławną pisarką, mimo że dotychczas gardziła fikcją literacką. On wcale tego nie wykluczał, życie było zbyt nieprzewidywalne, pisane przez szalonego autora, który nie znosił oczywistych schematów i potrafił wywrócić świat swojego tworu do góry nogami, kiedy uznał, że dosyć tego dobrego, zaczyna robić się nudno. - Może to twoje nieuświadomione przeznaczenie? A co do kreowania... wiesz, pewnym sposobem jest lekkie podejście do rzeczywistości. Zrozumienie, że tak naprawdę nie można mieć pewności, że nasza rzeczywistość jest tą prawdziwą. Oczywiście z naszego punktu widzenia, jest, innej nie znamy, ale kto wie... - tutaj zrobił efektowną przerwę, dopalił swojego papierosa i z żalem zdusił niedopałek. - Mówię zupełnie poważnie - przyznał, przenosząc na nią wzrok i uśmiechając się delikatnie. Ciepłe iskierki zatańczyły w jego oczach - wydawał się szczerze rozbawiony faktem, że tak ją to poruszyło. Był z siebie dumny, bo fakt, że nareszcie mógł powiedzieć, że tak, wydał zbiór opowiadań, tak, jest już prawdziwym pisarzem, nabierał mocy, kiedy mówił o nim głośno. To było jego największe marzenie, marzenie, które pielęgnował od dzieciństwa, w które wreszcie stało się prawdą. - Nie sądzę, by ci się spodobało... naprawdę, sugerowałbym na dobry początek Zolę - powiedział, czując, że pewne subtelności obrazu, w których się lubował, Jaśmina uzna za absurd, przynajmniej na tym etapie. - Jeśli mogę uratować jedną duszę przed zaśniedzeniem, to z pewnością to zrobię - zamruczał żartobliwie, po czym z przyjemnością poczęstował się pralinką. Przymknął oczy, rozkoszując się słodyczą, rozpływającą się po jego podniebieniu. - Dziękuję, faktycznie świetne. Hm, widzisz? Właśnie dlatego życie jest fascynujące. Bo zaskakuje. Bo niczego nie można wziąć za pewnik. Rozumiem. Chcesz poznać duszę Hogwartu, a nie tylko jego mury - powiedział z zaskakującą prostotą, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie. - Cóż, sam czasem się gubię wśród tych schodów, komnat, tajemnych przejść... ale z chęcią pokażę ci niektóre zakamarki - zaproponował z uśmiechem.
Alison dopiero niedawno wróciła do Hogwartu ale na szczęście nie zapomniała o swoich ulubionych miejscach. Egzaminy na koniec roku i bal już minęły więc to był znak, że jest już ciepło i czas się wybrać nad "jej" staw. Miała dziś luźniejszy dzień więc przede wszystkim się wyspała. Kiedy już wygrzebała się z łóżka przeczesała palcami włosy, założyła zwiewną, dziewczęcą sukienkę i lekkie buty w typie balerin i była gotowa do wyjścia. Nigdzie się nie spieszyła więc droga zajęła jej całe wieki. Cała ona - kiedy już wpadała w zamyślenie czas przestawał dla niej istnieć. W końcu jednak dotarła na miejsce. Było dokładnie takie jakim je zapamiętała - ciche, spokojne, a woda aż się prosiła żeby do niej wskoczyć i popłynąć na wysepkę, która była na środku stawu żeby się tam poopalać. Automatycznie uśmiechnęła się na widok tego całego obrazka. Chwilę później przymknęła oczy i pozwalała promieniom słońca otulać jej twarz. Sama nie wiedziała ile czasu tak stała. Ocknęła się dopiero kiedy usłyszała kroki. Leniwie spojrzała przez ramię i kiedy się okazało, że to tylko człowiek nawet się odwróciła i przyjrzała lepiej. Lucas Godfrey - jej największe zauroczenie z lat szkolnych, najbardziej ognisty romans i jej dawna zmora. Co ona sobie wtedy myślała? Że czystokrwisty nauczyciel uwielbiany przez wszystkie kobiety będzie traktował poważnie uczennicę i to półkrwi? Wywróciła oczami na samą myśl. Od razu sobie przypomniała jaka kiedyś była mała, nic nieznacząca dla ludzi i wtapiająca się w tłum. Na szczęście po opuszczeniu szkoły przeszła kompletną przemianę zarówno duchową jak i w wyglądzie i nawet po powrocie promieniała. Miała jednak nadzieję, że nigdy nie dojdzie do tego spotkania, a przynajmniej nie przed następnym rokiem szkolnym. A jednak. Panna Waldorf westchnęła ciężko i przestała się przyglądać rozczarowaniu jej życia. Sposób w jaki zawsze na nią działał nie wróżył nic dobrego ale mimo wszystko kusił do podjęcia każdego ryzyka. Jego wpływ może i był toksyczny ale w pewnym momencie studiów stał się dla niej jak narkotyk bez którego nie mogła się obejść jak jakaś niezrównoważona masochistka specjalnie pchająca się pod kółka rozpędzonej kolejki górskiej zwanej dawniej ich relacją. Odwróciła się z powrotem w stronę jeziora i zaczęła wpatrywać w spokojną toń wody. Nie mogła pozwolić wyprowadzić się z równowagi samą jego obecnością. Tym bardziej, że byli na siebie skazani skoro pracowali w tym samym miejscu.
Już zdążył usłyszeć, że w szkole pojawiło się parę osób, które dołączyło do ich grona pedagogicznego, cóż...nie miał okazji jeszcze nikogo poznać, no ale tak to bywa przed zakończeniem roku, że każdy z nich jest zabiegany, a zwłaszcza on. Po powrocie do szkoły Lucas miał wiele obowiązków, papierkowej roboty, pilnowania uczniów itp. itd. Tak to już było, dzisiejszego dnia również chciał pobyć sam, dlatego wybrał się w kierunku Hogsmeade, coś mówiło mu żeby tam poszedł. Dziwne uczucie podpowiadało mu, że może uzyskać tam spokój. Lukas coraz częściej wybierał się w takie spokojne miejsca w których mógł spokojnie pomyśleć, bardzo chciał wrócić do chwil które zapomniał, gdy odczuwał taką pustkę zdawało mu się że stracił połowę siebie, a zarazem najlepsze chwilę których mógł doświadczyć. Wolnym krokiem opuścił mury zamku i kierował się w kierunku Hogsmeade, nie spodziewał się że spotka kogokolwiek nad stawem, a co dopiero kobietę która się w nim podkochiwała. Może to i lepiej że nic nie pamięta, przynajmniej będzie się czuł tak jakby dopiero ją poznał? Już z daleka widział, że nie jest sam, dlatego zaczął zmierzać w kierunku Alison. Wsunął bardziej dłonie do kieszeni, troszeczkę się krępował, no ale co poradzić. Doszedł do brzegu jeziora i siadł sobie na trawie. Spojrzał przez ramię na kobietę. -Mam nadzieję że nie będę przeszkadzał jeżeli sobie tutaj posiedzę? Zapytał z czystej grzeczności, bo może Alison chciała pobyć tutaj sama tak jak on? Cóż, prawdę powiedziawszy to nie zaszkodzi mieć towarzysza. Usiadł po turecku i wpatrywał się w taflę jeziora która od czasu do czasu była drażniona przez wiatr. Zastanawiał się, czemu to miejsce jest takie znajome, ale w głowie panowała pustka.
Alison była tu od miesiąca, a w ogóle nie znała prawie żadnych nauczycieli tylko uczniów. Chociaż wiedziała, że przychodząc tu do pracy musiała nieco wydorośleć i zacząć się obracać w nauczycielskim towarzystwie. Tylko co poradzić, że ona ciągle gdzieś głęboko w środku wciąż miała małą dziewczynkę? I zapowiadało się na to, że ta dziewczynka już na zawsze tam pozostanie. Wciąż lubiła spontaniczność, tańczyć w deszczu, łazić w środku nocy i nigdy nie skończyła ze swoimi tragicznymi zauroczeniami. Jeszcze niedawno w świecie mody mogła mieć wszystko więc czemu w normalnym nie miała nic? W ogóle ostatnio borykała się z problemem braku jakiegokolwiek celu w życiu bo w sumie przestała za czymkolwiek gonić. Przyszła tu uczyć no i co? I w sumie nic. Nie miała żadnych innych dalekobieżnych planów. I nie była tylko dziewczynką, która się za nim uganiała. W pewnym momencie jej uległ i spotykali się we właśnie takich jak to miejscach. I po długim czasie znów musieli się spotkać akurat tutaj. Może i on nic z tego nie pamiętał (tak właściwie to jak to?) ale ona na swoje nieszczęście pamiętała wszystko. Fakt, że wiele z tych wspomnień było pozytywnych ale jak to ze wspomnieniami - nie wszystkie. -Nie, nie. Przecież nie obmyślam planu podbicia świata więc czemu miałbyś mi przeszkadzać? - rzuciła żartobliwie cały czas patrząc na wodę. Nie mogła na niego spojrzeć. Jeszcze nie. Mimo upływu czasu to wciąż było ciężkie. Nic dziwnego skoro średnio przejmowała się fatalnymi zauroczeniami rówieśnikami bo wiedziała, że oni byli tylko przelotną zabawą. Z nim zawsze było inaczej może dlatego, że był starszy i dojrzalszy niż inni. Z resztą to i tak nie ważne czemu. Milczenie stawało się coraz bardziej nieznośne tylko niekoniecznie wiedziała co powiedzieć zupełnie jak nie ona. Niestety miał w sobie coś przez co zawsze w jego obecności traciła całą pewność siebie i nie mogła sobie pomóc w żaden sposób. -Wyglądasz... jakoś spokojniej - powiedziała po długiej chwili milczenia i zerknęła na niego. Naprawdę wyglądał jakoś inaczej. Nie do końca potrafiła to wyjaśnić. W sumie w jej życiu też zaszło wiele zmian w ciągu ostatniego roku i na codzień też wyglądała zupełnie inaczej niż dawniej.
Hmmm, dlaczego nie pamiętał za wiele? Zapomniałem że jesteś nowa, więc streszczę pokrótce co się stało. Otóż Lucas należał do Lunarnych (zapewne czytałaś fabułę) którzy postanowili zaatakować Hogwart i przejąć władzę. Niestety, cały plan się nie powiódł, przywódca Lunarnych umarł, a Lukas (żeby nie uśmiercać postaci) stracił pamięć w momencie gdy został uderzony w głowę deską która spadła pod wpływem zaklęcia. W ten właśnie sposób Lukas nie pamięta pewnego okresu w swoim życiu no i do tego może właśnie się zaliczać to, że nie pamięta Alison. Do rzeczy. Może i nie żałowałby tego że ją wykorzystywał, gdyby pamiętał tamte lata. W końcu Lukas wykorzystywał wiele kobiet do swoich własnych celów. Owszem czasem nosił się dumnie po zamku, w szczególności za czasów gdy został wybrany na nauczyciela. Został utemperowany przez Farida, który twierdził, że przez to może narazić ich organizacje. Dlatego z biegiem lat Lukas pracował nad swoją nową twarzą, co mu dobrze wychodziło biorąc pod uwagę to jakie uczucia mógł wywołać w znajdującej się tutaj kobiecie. Spojrzał na nią z zaciekawieniem "Plan podbicia świata" jakże to było bliskie i znajome. Jeszcze niedawno był prawą ręką mężczyzny który rządził ugrupowaniem które chciało oczyścić świat czarodziei ze szlam, a dzisiaj siedział nad stawem zastanawiając się gdzie obecnie się znajduje, na jakim etapie jest jego życie. Był nauczycielem, podobno wybitny w warzeniu eliksirów...co to jednak daje? Pytanie pozostaje nieodkrytą kartą. -Kto wie...może zasiałaś już ziarno zła i czekasz aż zacznie kiełkować. Zaśmiał się cicho i pokiwał głową, kobieta zachowywała się tak jakby go znała, co wywołało w nim jakieś zaciekawienie. Starał się przeszukać w głowie wszystkie twarze, lecz to było na marne. -Mówisz tak jakbyśmy się znali? Wybacz jeżeli tak jest, lecz nie pamiętam zbyt wiele. Powiedział wzdychając i podpierając się z tyłu rękoma, przechylił głowę do tyłu i pozwolił by promienie słoneczne ogrzewały jego twarz.
Aaa no spoko. To może być jeszcze większe urozmaicenie do tej relacji. Alison nigdy nie postrzegała tego jako bycie wykorzystywaną. Nie mógł nigdy zaprzeczyć, że łączyło ich coś więcej ale w pewnym momencie po prostu się przestraszył. Chociaż oczywiście zawsze miała świadomość, że jest podrywaczem i były takie momenty kiedy autentycznie się nim brzydziła. To było przedziwne uczucie brzydzić się i gardzić kimś do kogo coś się czuło. Ale ona zawsze była pełna sprzeczności więc nie było dziwnym to, że akurat jej to się przytrafiło. I tak powinien się cieszyć, że nie została nikim w rodzaju prześladowcy tylko nie wychylając się skończyła szkołę i poszła w swoją stronę. Czasem tylko żałowała, że się na nim nie zemściła i nie zniszczyła mu kariery nauczycielskiej ujawniając ich romans. W sumie ona nigdy nie miała w planach podbić świata tylko tak jej się palnęło. Chociaż przepadała za niebezpiecznymi rozrywkami i on kiedyś o tym wiedział. Z jednej strony to jednak dobrze, że nic nie pamiętał bo przecież mógł zacząć życie od nowa i wcale nie musiał się zastanawiać na jakim jest etapie bo będąc jak czysta kartka mógł pójść jakąkolwiek ścieżką. -Nieee, chyba jednak nie jestem złem wcielonym - roześmiała się beztrosko. Ona i podbijanie świata? Chyba się do tego nie nadawała. Ostatnie słowa mężczyzny wywołały w niej niemałe zaciekawienie. Już przestała nawet gapić się na wodę i odpowiadać zdawkowo. Wbiła w niego spojrzenie i zaczęła mu się ciekawsko przyglądać jak jakiemuś obiektowi naukowemu. -Można powiedzieć, że kiedyś byłam kimś kogo znałeś ale to zamierzchłe czasy - mruknęła z nutą nostalgii w głosie. Przez chwilę zastanawiała się jak to by było teraz go uwieść i zdeptać jego serce ale chyba nie była aż tak mściwa jak jej się wydawało.
Ludzie chcieli ją widzieć. Sprawdzić czy jest w porządku. Kontrolować jej stan zdrowotny, właściwie nawet ich nie rozumiała, przecież stała na własnych nogach, o własnych siłach i nikt nie musiał jej nosić jak jakiejś durnej divy. Nie. Flora po prostu wpadła w jakieś dziwne szambo, z którego nie umiała wyjść i już nawet nie wiedziała czy to kwestia zmiany klimaty czy po prostu za często korzysta ze swojego super daru. O ile tak można nazwać zamienianie się w kundla, który ma pchły, a co gorsza strasznie śmierdzi, jeśli oczywiście się nie myje, a jak wiadomo futro, niektórych psów przesiąka tym całym smrodem jeszcze bardziej, a Flora ma ten problem, że jak chce pobyć sama, to zazwyczaj chodzi po jakiś menelskich miejscach. Spokojnie, potem szoruje się ze dwa dni, żeby wszystko z niej zeszło. Oczywiście listu od Slima się nie spodziewała Siedziała właśnie w swoim rodzinnym domu, próbując poskładać swoje zdrowie w całość, ale z każdym dniem było gorzej i już nie wiedziała co robić, a szpital? To była ostatnia perspektywa. Niemniej jednak wyzbierała się po jakimś czas, by w końcu dotrzeć nad staw. Wierzyła do ostatniej chwili, że Slim żartował, bo przecież nie dość, że widywali się bardzo rzadko, to jeszcze dodatkowo w tym momencie czuła jesień średniowiecza w swoim żołądku. Byleby nie dać jakiejś plamy jak już się spotka ze swoim kumplem, bo przecież będzie to o tyle przytłaczające, że raczej prędko się nie pozbiera po takim incydencie. Biedna ta Flo, nie ma co. I tak o to wędrując przez kilkanaście minut, udało jej się w końcu dotrzeć do wyznaczonego miejsca. Jak zawsze była przed czasem, więc sam fakt, że tkwiła teraz po turecku na trawie i bawiła się źdźbłami nikogo z pewnością nie zaskoczy. Rysowała na ziemi wzory, które były znane tylko jej, a w nich znajdowała się litera „R”. Być może, ale to wie już tylko ona. -Szlag. Wybij go sobie z głowy, Flo. Za wysokie progi na Twoje nogi. Kurczę, bardzo śmieszne… – Pokręciła przecząco głową, by po chwili pacnąć się w czoło. Czuła się jak kretynka, która gada do siebie i jeszcze sama jedzie po swoim wzroście. Widać, że samoocenę miała na poziomie zero, ewentualnie mniej niż zero. To chyba już nikogo nie dziwi, co nie?
Wakacje niestety były okresem który mijał bardzo szybko, a Slim starał się wydłużyć je jak tylko można było. W sumie dlatego napisał do Florki. Był też ciekawy czy odważyła się wsiąść na miotłę. Nadal pamiętał jaki zdziwiony był kiedy dowiedział się, że latać nie latała i się tego bała. Nie było co porównywać miotły do magicznej deskorolki czy rolek. Od tego to już jeden krok do miotły. Nie miał w planach na siłę zaciąganie na miotłę, bo to nic fajnego było. Jak zechce to sama wsiądzie, a jak nie to zawsze pozostaje staw w którym można popływać. Po wymianie listów teleportował się do Hogsmeade, ale nie bezpośrednio nad staw. Chciał jeszcze polatać, a to była dobra okazja ku temu. - Co tam rysujesz? - zawisł trochę ponad jej głową i usilnie próbował zajrzeć przez ramię. Nie zsiadał z miotły, bo dawno nie latał i teraz sobie przypomniał dlaczego tak bardzo to lubi. Nie mógł się doczekać kiedy będzie mógł z drużyną udać się na trening. Szkoła za pasem, więc chwila moment wszystko zacznie się od początku. Kolejny rok. Wszystko takie samo, a jednak trochę inne. - To co się stało w Indiach, że deskorolka zakończyła swój żywot? No i jak Ci się podobało. Trochę jeszcze widać opaleniznę - uśmiechnął się przyjaźnie i dopiero teraz z niej zeskoczył, ale nie usiadł obok. Zaraz znalazł jakieś kamyki, które zaczął nieśpiesznie rzucać w stronę wody. Nie wiedział o problemach zdrowotnych Flory, bo gdyby tak było jeszcze by zapytał jak zdrowie. Tak po przyjacielsku. - Wstawaj. Nie ma lenia się. To jak skusisz się, aby wsiąść? Czy wolisz zostać na ziemi na swoich czterech łapach? Zawsze możesz na mnie popatrzeć, może wtedy zapragniesz spróbować. Wyciągnął rękę w jej kierunku i pozwolił zadecydować. Naśmiewanie się było okropną formą pokazania komuś, żeby spróbował czegoś nowego, więc tego nie robił. Po prostu czekał, zawsze mogła powiedzieć ”Spadaj Slim” co w pełni by zrozumiał. Nie chciał też wyjść na jakiegoś natręta, którego jedynym tematem do rozmowy jest latanie. Świat nie kręcił się tylko wokół tego.