W okolicach Hogsmeade, tam gdzie już nie słychać gwaru rozmów z głównych ulic, a gdzieniegdzie tylko stoją piękne domy z mnóstwem wolnego miejsca wokół siebie, gdzieś za grupą drzew, na uboczu, znajduje się spory staw. Niejedna osoba zapewne nazywa go jeziorem, ale to jest sztuczny zbiornik, a w jego lewej części znajduje się niewielka wysepka. Można do niej podpłynąć, ewentualnie przejść, jednak jeżeli ktoś bierze ze sobą jakieś rzeczy, należy trzymać je wysoko w górze, gdyż woda przeciętnej osobie w najgłębszym miejscu stawu sięga do połowy szyi. Niewiele osób też wie o jego istnieniu, bo uczniowie niechętnie zapuszczają się w tą pustą, 'wiejską' okolicę, zaś mieszkańcy... jakoś rzadko tam zaglądają i tyle.
Ostatnio zmieniony przez Zoe F. Champion dnia Pią Cze 07 2013, 00:52, w całości zmieniany 1 raz
Piękny marcowy dzień, a Vittoria najwyraźniej nabrała ochoty na zwiedzanie okolic Hogwartu. Przemaszerowała już przez Hogsmeade, Aleję Amortencji, zaszła nawet w okolice wrzeszczącej chaty i nim się obejrzała, nastał wieczór. Słońce zaszło, a zamyślona i może trochę rozkojarzona tego dnia, Ślizgonka dopiero po jakimś czasie doszła do wniosku, iż nie ma bladego pojęcia, gdzie się znajduje. A jedyne, czego była świadoma, to fakt, że jest ciemno i jakoś tak strasznie, no bo w końcu Vittoria ciemności bała się, jak niczego innego. Nerwowo przeszukała kieszenie w poszukiwaniu różdżki, ale niestety – wygląda na to, że zostawiła ją gdzieś w dormitorium. Na całe szczęście, lub nie, w tamtą okolicę zapuściła się także Ariana, która ze znanych tylko sobie powodów, właśnie o tej porze, szukała chwili samotności i wytchnienia. Zauważyła oczywiście zagubioną Vittorię, która nie bardzo wiedziała, co ze sobą począć i... No właśnie? Co zrobi Puchonka? Jak przystało na wychowankę domu Helgi, zapyta, w czym problem i pomoże młodszej koleżance znaleźć drogę powrotną? A może, kiedy dowie się już, co jest powodem zmartwienia Ślizgonki uzna, że panna Blanco jest dużą dziewczynką i powinna radzić sobie sama? Ariano, wybór należy do Ciebie.
Jakie to jest kurcze oczywiste. Piękna pogoda, wychodzę na spacer. Mijam swoją kamienicę, przechodzę całe Hosmeade (po drodze oczywiście wstępując do cukierni) i w końcu trafiam gdzieś poza ten cały ludzki zgiełk. Piękne odludzia pozwalające mi rozejrzeć się i napawać pięknem przyrody. Oddycham nią, cieszy mnie taki widok. Ostatnio mam bardzo mało czasu na przemyślenia. Teraz zajęły całą moją uwagę. Może to właśnie dlatego gdy w końcu postanowiłam „wrócić do żywych” spostrzegłam, że... Mam pewien problem. Mianowicie... NIE MAM POJĘCIA, GDZIE JA KUTFA JESTEM! Rozejrzałam się w około. Wyszłam jakoś pod wieczór, teraz już było ciemno. To zdecydowanie nie był dobry znak dla kogoś, kto boi się ciemności. Przełknęłam ślinę ciesząc się, że przynajmniej księżyc będący już na niebie od dłuższego czasu daje mi poczucie jakiegoś bezpieczeństwa. Mimo to było tu trochę strasznie. Odwróciłam się w stronę wody słysząc niepokojące pluski. Wszędzie już widziałam potwory, tak już mam niestety. I co ja teraz pocznę? Czułam się jak jakaś owieczka. Nienawidzę się czuć jak bezbronna lala! Mam wrażenie wtedy, że jestem puchonką, a to zdecydowanie nie ten kierunek w życiu. Ah no właśnie. Nie dokończyłam myśli. Czemu to wszystko jest takie oczywiste? bo ja ostatnio wiecznie wpadam w kłopoty! Czy na prawdę nie mogę mieć chociaż dnia, żeby nie odwalić czegoś takiego?
Chociaż uczęszczała do Hogwartu już cały semestr, zaczynając swój pierwszy rok studiów właśnie w tej szkole, spacery po okolicy raczej nie zdarzały się Arianie zbyt często. Tak naprawdę nic w tym dziwnego, skoro każdą wolną chwilę spędzała na... boisku do Quidditcha. Co zrobisz? Dzisiaj jednak wzięła się w garść i zorganizowała, zarzucając na plecy kurtkę i wybierając się na wieczorny spacer po Hogsmeade i okolicach. Raczej mało prawdopodobne, żeby się zgubiła... wcale nie zamierzała kluczyć nie wiadomo gdzie i przez nie wiadomo jak długi okres czasu. Przespaceruje się, rozejrzy i wróci do szkoły. Żaden problem. Czasami nawet ona potrzebowała odetchnąć, zapomnieć o zajęciach i na chwilę odpocząć od znajomych twarzy. Tak się złożyło, że właśnie te powody sprawiły, że nogi poniosły Albankę aż nad staw. Gdyby nie księżyc, musiałaby skorzystać ze swojej różdżki, jednak niczym nie przesłonięta srebrzysta tarcza dawała dostatecznie dużo światła, by nie zabić się o żaden wystający z ziemi korzeń. Konieczność nie zaistniała, jednak trzeba przyznać, że kiedy dostrzegła kogoś obcego, miała ochotę sięgnąć po ten "magiczny patyk", dla własnego bezpieczeństwa. Nie zrobiła tego jednak, bowiem blondynka - jej jasne włosy odcinały się pośród ciemnego, nocnego wręcz krajobrazu - wydawała się niegroźna... jeśli już to była zagubiona. Ari powinna chyba poczuć jakąś obawę przed podejściem bliżej, ale nie! Niewiele myśląc po prostu podeszła nieco bliżej. - Wszystko w porządku? - zapytała, przyglądając się dziewczynie, która w tej chwili nie wyglądała już aż tak obco. Gdyby się tak zastanowić, to może minęły się nawet w szkolnym korytarzu? Nie wiedziała, a było zbyt ciemno, żeby Shalla mogła to ocenić jednoznacznie.
/po tych grach na atlantydzie, ale jutro dam posty kończące, bo dziś mi się nie chce... :C
To był zły dzień. Może nawet za bardzo? Nie potrafiła już tego określić jednym słowem, bo… Miała przejebane; najprościej mówiąc. Ostatni rok. Walka o jakąś pozycję w tym beznadziejnie, żałosnym świecie czarodziejów, którego coraz bardziej nienawidziła, a do tego Noel, który wrócił jak gdyby nigdy nic, robiąc przy tym psikusa nie z tej ziemi. Może gdyby Shenae jej wtedy nie szturchnęła tak mocno w żebra, to nadal żyłaby w błogiej nieświadomości? Kto wie. Z pewnością rozważałaby każde zajście w zaciszu domowym i ostatecznie doszłaby do pewnych wniosków sama, ale czy to było tego warte? Psuć sobie nerwy, nastrój, humor, skoro ciągle dobrą atmosferę roztaczała w mieszkaniu Venice. To na niej Henley powinna się skupić i jej poświęcić nieco więcej czasu zwłaszcza, że w magicznym przedszkolu średnio chciała przebywać i jedyne czego wyczekiwała, to nadejścia Eiv, tkwiąc cały czas przy oknie i odcinając się całkowicie od dzieci. Gryffonka nie wiedziała skąd bierze się taka potrzeba u dziewczynki, by matka przy niej była, ale przecież to mała stała się głównym słabym punktem dziewczyny i to w tym wszystkim było najgorsze. Noel o tym wiedział. -Chcęęęęęęę iść nad woooodę! – Mruczała do ucha Evelyn, gdy ta wreszcie miała moment na odsapnięcie po całym tym zgiełku i zamieszaniu. Oczywiście, że nie chciała wychodzić, bo nie miała za grosz nastroju, ale gdy Ven strzelała tymi swoimi niebieskimi oczami, cóż mogła zrobić jako matka? Odmówić? Diabeł w skórze aniołka raczej odezwałby się momentalnie, a Eiv miałaby rozwalony cały schemat dnia, który nigdy nie był poukładany, więc może to i dlatego bez żadnego cienia sprzeciwu postanowiła pójść córce na rękę? Dzieciak był rozpieszczony i to nie podlegało żadnemu prawu podważenia. Henley robiła wszystko, by córka miała życie, którego sama nie otrzymała od swojej zastępczej rodziny, a rodzeństwo, o które ciągle pytała… Cóż, nigdy miało nie pojawić się na świecie. Dotarły do obrzeży Hogsmeade dopiero po kilku dobrych minutach, gdy Eiv znalazła odpowiednie miejsce do teleportacji. Nie mogła przecież tak byle gdzie, by mugole zobaczyli, że coś jest nie tak. Nikt normalnie nie znika, c’nie? Pokręciła głową jeszcze, gdy mała zaczęła biegać, a sama ze swojej torebki zmniejszającej wyciągnęła koc, koszyczek, w którym tkwiły same zdrowe rzeczy, w których skład wchodziły owoce, a także ulubioną lalkę córki. Nie spodziewała się tego, że ktokolwiek mógłby im tu przeszkodzić, bo o tej porze zazwyczaj panowały pustki i to sprawiało, że brunetka oddychała z pełnym przekonaniem o upragnionej wolności. Nie oczekiwała więc gwałtownej zmiany, która mogłaby zwiastować cały finał tego cholernego dnia, który rozpoczął się dwie doby wcześniej, a końca nie było widać. Rozglądnęła się za Venice, ale nigdzie jej nie widziała, co sprawiło, że serce uderzało jeszcze szybciej, bo przecież zaczynała się martwić. Miała w końcu powody, czyż nie? Zagryzła policzek od środka, a następnie przeszła się wzdłuż brzegu stawu, jakby oczekując, że mała wyskoczy z krzaków i powie, że to żart, ale nie. Ona natrafiła przypadkiem na mężczyznę, który wydawał się dziwnie znajomy, ale jakiś niepodobny do siebie. Przyglądała mu się z ciekawością, świdrując przy tym intensywnym spojrzeniem, które wabiło i sprawiało, że chciała więcej i więcej, bo… -Tata! – Zakrzyknęła radośnie, a zaraz potem wzięła rozbieg, by móc jakkolwiek zwrócić na siebie uwagę i wskoczyć mu na ręce, ale byłą za mała. Chciała tylko ofiarowania czegoś, na co czekała przez ostatnich kilkanaście miesięcy. To jak… Jesteś w stanie jej to dać? To takie niewiarygodne, że poznała cię nawet teraz.
Wszystko mu było jedno, czy Henley wiedziała, czy nie. Miał gdzieś zasady i robił to, co chciał, również w przypadku bycia nauczycielem - bo w czym go to ograniczało? Kompletnie niczym. Po prostu musiał się lepiej pilnować. Musiał pamiętać, by dwuznaczność i sugestie odstawić na bok, tak aby do uszu dyrektora nie dotarło nic. Ale nie to było najgorsze - największym dla niego wyzwaniem było ukrywanie swojej fascynacji czarnej magii, a także tego, że nie miał skrupułów i praktykował to w mrocznej części Londynu. I tak długo jak pozostawało to tajemnicą, czuł się usatysfakcjonowany. Znalazł Eiv bez trudu. Wystarczyło przecież kilka jej włosów, by ją tu namierzyć, znaleźć i prowokować swoją arogancją i bezczelnością, a teraz zdawała się być bardziej bezbronna niż kiedykolwiek wcześniej. Nie chwycił jej i nie podniósł, nie wziął jej na ręce, jak kochający ojciec bo przecież wcale nim nie był. Venice jako człowiek była mu obojętna. Nie znał jej, nie czuł żadnej więzi, więc darujmy sobie całe to pierdolenie, że miałby ją kochać. Jedynie świadomość, że była jego - należała do niego, sprawiała, że interesował się nią i chciał zapewnić jej bezpieczeństwo, gdy była obok. Pozwolił więc, aby wpadła na jego kolana, obejmując je ciasno swoimi małymi rączkami, a on wtenczas przeszukiwał wzrokiem otoczenie w poszukiwaniu Eiv. I dopiero gdy ją dostrzegł, westchnął głośno i spojrzał w dół, na maleńką dziewczynkę, która tak wiernie opadła kolankami opadła na jego stopy. — Wstań — powiedział do niej i pochylił się, by ująć jej malutką rączkę i podnieść ją jednym pociągnięciem. Była wciąż zbyt mała, by ją prowadzić tak bez uszczerbku na kręgosłupie, więc ostatecznie wziął ją w ramiona i podniósł. Spojrzał jej w oczy na moment i zmarszczył brwi. Były tak samo intensywne, krystaliczne i wieloodcieniowe jak te Eiv. Głębokie i przepastne. Miała jej spojrzenie i jej usta. Musiał więc przerwać tą chwilę, ten moment, w którym zbyt zatracał się w tych tęczówkach w poszukiwaniu czegoś, co pamiętał, dlatego odwrócił wzrok i ruszył wolnym krokiem w stronę Henley. — Chyba coś zgubiłaś— rzucił sucho, poprawiając sobie Venice na rękach i utkwił wzrok w Eiv. Oczywiście tym czymś była ich córka.
Nie miała pojęcia, skąd wynika jego zmiana, ale wiedziała, że wydarzyło się coś, co zniszczyło Noela od środka. Obojętność, którą kierował się względem niej była raniąca, ale zdążył ją przyzwyczaić do czegoś takiego. Ciągłego bólu i ucieczek, a mimo to... Nie miała mu tego za złe, bo czy nie robiła mu tego samego przez lata? Nigdy jednak nie dopuszczała się wyjazdów z premedytacją, bo szukała możliwości poskładania się. Payne natomiast każde spojrzenie, słowo, gest wykonywał w sposób brutalny, który pozostawiał ślady i sprawiał tym, że Henley wracała do dawnej siebie. Zamkniętej. Niejednoznacznej i tak cholernie nieoczywistej. Owszem, rozglądała się za Venice, ale nie miała pojęcia, że córka wpadła na ojca, który nie okazał niczego. Był zimny i nieczuły, a przecież Evelyn nigdy nie powiedziała złego słowa na Payne'a, w którego wierzyła, że chociaż na tej płaszczyźnie wykaże się czymś więcej niż jedynie nonszalancką postawą. Logicznym zatem było, że mała ucieszyła się, gdy tata wziął ją na ręce i bez zastanowienia objęła go za szyję, by zapewnić sobie pewnego rodzaju ciepło. Nie mógł jednak uniknąć jej spojrzenia, a skoro Venice była bystrą dziewczynką, to doskonale wiedziała, że jest to coś, przed czym tata chce uciekać. -Jak długo jeszcze? - Spytała, gdy w końcu dotarł do niej głos mężczyzny, a jej spojrzenie przeniosło się na Ven. Pytanie zaś mogło mieć wiele barw, nikt nie znał konkretnej, bo o co właściwie mogło chodzić Eiv, gdy te trzy słowa uleciały spomiędzy spierzchniętych warg? Zagryzła policzek od środka i nie podeszła nawet na krok, choć przecież mogła. -Czemu Hogwart? Jest tyle szkół... - Skrzyżowała dłonie na piersi, bo przecież starała się zająć czymś myśli, by nie sięgnąć po różdżkę. -Odstaw ją na ziemię. - Zażądała sucho, bo nie chciała żeby córka cały czas znajdowała się w jego ramionach. Nie próbowała jednak jej zabierać siłą, toteż czekała. Niezwykle, kurwa, cierpliwie. Fala sprzecznych emocji zalała ją jednak nagle i to było powodem, który sprawił, że z trudem panowała nad drżącymi dłoni. Nie wiedziała, co Noela ma w sobie, że tak szybko zmienia nastawienie względem czegokolwiek, ale czy to miało znaczenie? Jasne, że nie. Żadnego. Myślała o tym żeby jeszcze coś dodać, ale ostatecznie nie odezwała się wcale, bo to o co chciała pytać, miało zbyt oczywistą odpowiedź.
Noel sam nie wiedział skąd wynikała ta zmiana, bo on nawet… jej nie dostrzegał. Nie zastanawiał się nad tym - po prostu uznawał, że jest taki jak powinien być. Gdyby się zastanawiał nad swoim charakterem musiałoby to wynikać z obawy, że robi coś nie tak, a wierzył w to, że wszystko jest dokładnie takie jak powinno. Prawdopodobnie jednak ucieczki Eiv i jej nonszalancja względem niego kilka lat wcześniej miała na to wpływ. Być może miał na to wpływ dziadek, który wysłał go do Durmstrangu i wpoił, że ma predyspozycje na kogoś wielkiego. Być może miała na to wpływ Sonia, w którą przed laty był zapatrzony jak w święty obrazek. Kto wie? Wrócił jednak z Durmstrangu odmieniony, silny i skłonny do rzeczy, o których Eiv się nie śniło. Pozbawiał się skrupułów i winy każdego dnia, a lód mroził jego serce coraz bardziej z każdą chwilą. Nie było już tego uległego i zakochanego mężczyzny, którego znała. Był teraz analitycznie-kalkulujący wszystko skurwiel, który robił to, na co akurat miał zachciankę. Bądź jego zachcianką, będziesz bezpieczna. Zignorował jej pierwsze słowa i jedynie spojrzał na Venice, która trzymała się go kurczowo. Być może postawiłby ją na ziemię, ale gdy tylko Eiv kazała ją postawić uśmiechnął się kpiąco i objął dziewczynkę mocniej… celowo robiąc jej na złość. —Nie widzisz, że córka chce spędzić trochę czasu z ojcem?— spytał z nonszalancją i zerknął na nią. I gdy spojrzenie Eiv i Noela się spotkało, przygryzł policzek od środka, milcząc przez dłuższą chwilę. Zastanawiał się, co powinien jej powiedzieć i w ogóle od czego powinien zacząć, a w efekcie nie powiedział nic. Wyminął Henley, by postawić Venice na ziemi, a sam usiadł na kamieniu tuż przed nią. — A dlaczego nie Hogwart? W końcu tam mam Ciebie — odpowiedział żartobliwie, ale szybko spoważniał, unosząc wzrok na staw. — Durmstrang mnie tak nie bawi. Jest znacznie bardziej poważnie i niemrawo. Brakuje miejsca na moje poczucie humoru — dodał z udawanym entuzjazmem i spojrzał w jej kierunku.
Natomiast Eiv widziała tę zmianę. Dostrzegała ją aż nadto, bo... Traktował ją tak, że najchętniej udusiłaby go gołymi rękami. Nie mogła jednak zrobić tego nad stawem w Hogsmeade, toteż musiała poczekać na odpowiedni moment. Noel w tym nie zdawał sobie sprawy z jednego. Im większym skurwielem będzie, tym ona stanie się większą suką, a przecież znał ją i wiedział do czego była zdolna. Nie miała żadnych zahamowań, gdy chciała się mścić, więc każdy kto postawił nogę na jej terenie... Musiał mieć oczy dookoła głowy. Nie bez powodu uwielbiała eliksiry Sweeneya, a z nim przecież tworzyła cuda, o jakich nie śniło się tym wszystkim pokrakom z Hogwartu. Nie była oczywiście zła do szpiku kości, ale posiadała pewnego rodzaju pierwiastek obsesji, której nauczył ją sam Payne. Wlepiała to swoje przepastne spojrzenie w mężczyznę, a gdy Venice objęła go jeszcze mocniej, zagryzła policzek i zacisnęła dłonie w pięści. To był odruch, nad którym nie panowała. Niestety. -Ojciec miał dużo czasu, ale wolał uganiać się za szmatami. - Mruknęła z wyraźną dozą drwiny, bo dobrze wiedziała, że posiłkował się półśrodkami, ale można było mu to wybaczyć, bo... Nie pozostawała mu dłużna. Nigdy. Miała gdzieś, że był profesorem, nauczycielem, czy chuj jeden wie kim jeszcze. Dla niej był Noelem. Jej Noelem. Patrzyła na niego, gdy odstawiał Venice, a następnie odwróciła na moment głowę w bok, by dostrzec jak dzieciak idzie grzecznie na koc i zajmuje się własną lalką. -Masz mnie? Ciekawe... - Powiedziała z ironią, którą ociekała i wcale nad nią nie panowała, bo wypływała z niej naturalnie. -Nie należe do ciebie. - Rzuciła butnie i wyciągnęła z tylnej kieszeni krótkich szortów paczkę fajek. Volde-Morty. Odpaliła jednego i dobrze wiedziała, że ten jeden papieros wystarczy jej na najbliższe stulecie. Bez zawahania zaciągnęła się mało przyjemnym dymem i prychnęła pod nosem. Czegóż to ona może się jeszcze o nim dowiedzieć? -Czyli to Durmstrang cię zajmował... Wow. Niewiary-kurwa-godne! - Pokręciła z całkowitą dezaprobatą i zagryzła policzek od środka, bo kiedy teraz tak siedział na kamieniu, mogła zrobić wiele. Na ten moment wyciągnęła jednak tylko dłoń w przód, by poczęstować go magiczną nikotyną. Uśmiechnęła się jeszcze rozkosznie, na ten swój sposób i jak gdyby nigdy nic, wpakowała mu się na kolana. -Gdzie masz swój gabinet? Wybacz, ale jestem mało... Zorientowana. - Szepnęła wprost do jego ust, a następnie opuszkami palców drażniła skórę na karku, bo pomimo złości jaką wręcz kipiała, nadal pozostawała Evelyn Carą Henley, po której można spodziewać się wszystkiego.
Znał sukę Henley i teraz… wcale mu nie przeszkadzała. Zachowywał się tak jakby bez trudu znał sposób na każdą jej odmianę i wiedział w jaki sposób się z nią bawić To nie była prawda, bo była ulotna jak chwila i zmienna jak wiatr, ale to właśnie go w niej urzekło - potrafiła tupnąć nogą, postawić na swoim. Sprawiała, że musiał się starać, musiał walczyć. Dała mu też w kość, a to sprawiło, że poczuł do niej coś dawno, dawno temu, coś co więziło jego serce. — Voice nie jest szmatą — powiedział luźno i melodyjnie, a do tej nonszalancji brakowało mu jedynie oglądania własnych dłoni, ale trzymał wtedy jeszcze Venice. Oczywiście całkiem umyślnie podał konkretne imię, choć przecież z nią nie łączyło go kompletnie nic. Lubił mieszać jej w głowie, bawić się hipnozą, ale jeszcze więcej frajdy sprawiało mu dręczenie Eiv. Wziął w dłonie papierosa, ale nie kwapił się, by odpalić go inaczej jak różdżką i zaklęciem w ułamku sekundy. Nie chciało mu się ruszać z miejsca, ale tym lepiej gdy Henley usiadła mu na kolanach. Zacisnąwszy fajkę między wargami, ujął jej uda i usadowił na sobie okrakiem, przyciskając ją do swojej miednicy. — Nie należysz do mnie? A do kogo, Henley?— spytał, gdy wyciągnął papierosa, objął ją w talii i poprawił się na kamieniu, bo jego seksowna dupka potrzebowała wygodniejszej pozycji. I otarł się o nią dwuznacznie, jakby tkwili na łóżku, w sypialni, a on prowokował ją do niebezpiecznej gry. —Nie masz pojęcia co mówisz, Evelyn. Odebrałem Ci dziewictwo, a to znaczy, że teraz jesteś moja. Do końca świata — wyszeptał wprost do jej ust, patrząc jej głęboko w oczy. Zbliżył się do jej warg na tyle blisko, że językiem mógł musnąć je, ale zastygł w tej odległości, otulając je jedynie ciepłym oddechem. — Zajmowało mnie coś innego, Henley. Poznałem wiele nowych, niebezpiecznych rzeczy. I robiłem rzeczy, których robić nie wolno. Żałuję, że nie mogło cię tam być, żebyś mogła poznać smak… gorycz prawdziwej magii — szepnął jeszcze i delikatnie musnął jej wargi, ledwie je pieszcząc. — Teraz musisz zwracać się do mnie… profesorze Payne. I musisz przyjść do lochów odbębnić swoją karę — mruknął, wsuwając dłoń pod jej koszulkę. Dzięki temu mógł gładzić jej plecy i odliczać kręgi w wystającym kręgosłupie. Nic sobie nie robił z obecności dziecka obok. Czuł gorąc jej ciała, czuł jej zapach coraz intensywniej, z każdą pojedynczą chwilą.
Mogła być kim tylko chciała, bo nigdy nie kreowała się na kokietkę, filozofkę, seksowną ździrę, czy zwykłą pannę w potarganych pończochach. Nikt nie potrafił przewidzieć jej humorów, które zmieniały się w jednej sekundzie, a ze spokojnego oceanu potrafiła stać się huraganem, który pozostawia po sobie zniszczenie. Noel nie pamiętał do czego potrafił ją doprowadzić? Jaka szkoda. Może to pozwoliłoby mu na oszczędzenie swojego... Kutasa. Uśmiechnęła się kpiąco, gdy padło to konkretne imię, a następnie uniosła prawą brew do góry. Teraz rozumiała, czemu powodził za nią wzrokiem, ale jakiż błąd popełnił tym jednym zdaniem. Ulegle i posłusznie pozwoliła się nakierować na jego kolanach tak, by obojgu siedziało się wygodnie, a kiedy tylko przestał się wiercić, ona zatoczyła na nim dwa, niezbyt duże koła. Bezpardonowo wplątała palce prawej dłoni w jego włosy, a lewą odciągnęła papierosa, by po chwili wypuścić w geście całkowitego znużenia dym, wprost na noelowe usta. Zagryzła prowokacyjnie dolną wargę, a jej oczy otwierały się bardziej, gdy kobiecością przywierała do niego i choć materiał zdawał się być przeszkodą, Eiv czuła się usatysfakcjonowana. -Zależy przed kim rozkładam nogi. - Skwitowała krótko i wzruszyła ramionami, a następnie odchyliła jego głowę w tył, by już po chwili musnąć miejsce, w którym wyczuwała wargami aortę. Były to ulotne pocałunki, niezwykle delikatne i sprawiające jej wiele przyjemności. Językiem przesunęła ledwie wyczuwalnie tuż przy głębieniu pod płatkiem ucha, by ostatecznie wrócić lustrzaną ścieżką odbica do połowy szyi. Bez zastanowienia wpiła się w to miejsce zębami, a po ugryzieniu zamiast pozostawić tylko czerwony ślad... Evelyn zrobiła coś na kształt malinki. Uśmiechnęła się tryumfalnie, gdy jej oczom okazała się wyraźna i rzucająca się w oczy sina plama. Znak przynależności? Ileż ich jeszcze mogła zrobić, Payne? -Pamiętasz Floriana? - Spytała niewinnie, ale nie musiała dopowiadać niczego. Wiedział do czego piła i choć kłamała jak z nut, to pozostawała tak samo autentyczna w swoich słowach. Nie spuściła wzroku ani na moment z tęczówek mężczyzny i bezpardonowo wlepiała się w niego tym intensywnym spojrzeniem, które potrafiło mrozić krew w żyłach. -Dziewictwo? Brak mi tego wspomnienia. - Dodała lekko i bezpardonowo nadal poruszała się na nim, gdy ten powoli zbliżał się do niej ustami, których mogła skosztować. Nie chciała tego jednak, bo najpierw musiał wypić eliksir, który zmyje z niego brud. -Och, gorycz prawdziwej magii? Myślę, że Pevensey albo Leighton mnie nauczą. - Celowo podała dwa nazwiska, bo czy Noel swego czasu nie był o nich zazdrosny? Pamięć bywa zwodnicza; w szczególności ta, którą notorycznie się czyści. -Karę? Byłam zbyt grzeczna, by mnie karać. - Mruknęła wprost do jego ust, a następnie odchyliła się nieco w tył, by znów z tą nonszalancją zaciągnąć się dymem. -Zresztą... Nie wiem czy znajdę czas na odbębnienie szlabanu pomiędzy kolejnymi spotkaniami z moim facetem. - I po tych słowach przywarła do jego ust, wszak nie puściła włosów Noela, więc to było zdecydowanym ułatwieniem. Przyciągnęła go do siebie jeszcze bardziej i z prawdziwą zapalczywością dawała mu pewnego rodzaju pieczotę, która zwieńczona została przygryzieniem wargi, a smak krwi Payne'a pozostał na zaróżowionych ustach Henley.
Payne nie popełnił błędu. Sprowokował ją i jak widać prowokacja okazała się skuteczna, skoro w zamian odegrała mu się tym samym. I wystarczyła jedna sugestia, jedno nazwisko aby jego nastrój gwałtownie się zmienił. Spojrzenie mu pociemniało, a brwi ściągnęły się ku sobie. Szybko nabrał ostrzejszych, bardziej męskich rysów, gdy słuchał jej pierdolenia o tych wszystkich facetach, o których niegdyś był zazdrosny. Teraz nie chodziło o zazdrość, ale o to, że należała do niego i nie miała prawa myśleć o innych kutasach. Nawet tych w przeszłości. —To zadziwiające, że mimo wielorazowego czyszczenia pamięci wciąż pamiętasz ich kutasy. Nie wiem, czy lepiej byłoby ją wymazać, czy zostawić, żebyś pamiętała, jak słabi byli przy mnie — warknął wprost do jej warg, czując rosnącą irytację. Przesunął dłoń z jej pleców na uda, docierając do ich wnętrza, gdy tak kokieterynie poruszała się na nim, pobudzając go do… intensywniejszego myślenia o niej. I miał ochotę ją zerżnąć, tu i teraz, nie zważając na nich. Ale to byłaby dla niej nagroda, bo przecież musiała tęsknić za tym uczuciem spełnienia, jakie jej dawał. — Przyjmowałaś te fiuty dobrowolnie, czy może musieli Cię upoić jakimiś eliksirami? Trudno mi uwierzyć, że upadłaś tak nisko Henley — dodał jeszcze, a jego twarz wykrzywił grymas. To był moment, w którym ją zrzucił z siebie na ziemię i nie było w tym ani krzty romantyczności, czy perwersji. Zrobił to brutalnie i gwałtownie, a nim zdążyła się zorientować już siedział na jej biodrach okrakiem, by przypadkiem nie zdążyła go opleść nogami i dalej kusić. Chyba nie wiedziała z kim ma do czynienia. Spojrzał jej prostu w oczy i wściekle zmrużył oczy. — Wielkie gratulacje, Henley. Właśnie skazałaś swoich kochasiów na śmierć, więc obawiam się, że nie zdążą.— Chwycił jej nadgarstki i przeciągnął ręce nad głową, krępując ją w ten sposób i unieruchamiając. Patrzył jej w oczy, a jego źrenice wypełniał jad i złość, a także coś trudnego do określenia, coś co pojawiało się w oczach psychopaty skłonnego do gwałtu, do mordu, do zbrodni. I gdyby nie fakt, że Eiv… była Eiv, zrobiłby to bez wahania, zaciskając palce na jej smukłej szyi. Sam jednak zbliżył się do niej, zatapiając się w niej w namiętnym, przeciągłym pocałunku, który przypominał pożegnalny, bowiem był zapalczywy i gwałtowny. A gdy oderwał się od niej, uśmiechnął się perfidnie. — Masz rację… za dużo czasu uganiałem się za szmatami. Nauczyłem się żyć bez cip, skoro tobie brakuje chujów. Naucz cię rozkładać nogi szerzej [/b]— warknął wprost do jej ust, po czym podniósł się z ziemi na równe nogi. Otrzepał się z brudu i ruszył w kierunku Venice. Z kieszeni szaty wyciągnął różdżkę i kucnął przy dziewczynce, która uniosła na niego wzrok. Uśmiechnął się do niej życzliwie, delikatnie dotykając jej policzka i zamachnął się różdżką. —Fianto Duri— mruknął cicho, otaczając ją i siebie barierą ochronną, na wypadek, gdyby Eiv postanowiła rzucić na nich jakiekolwiek zaklęcie. Bądź co bądź, wolał już nigdy nie zmienić się we fretkę. — Nie bój się, maleńka. Kiedy tatuś stanie się największym czarnoksiężnikiem na świecie, będziesz najlepiej strzeżoną dziewczynką. I wziął ją na ręce, odwracając się przodem do Eiv.
Owszem. Popełnił. Dobrze wiedział, że Eiv jest cholerną zazdrośnicą, a na tym punkcie ma obsesje, bo nikt nie miał prawa dotykać tego, co należało do niej. Tak samo było z innymi osobami, które stały się dla gryffonki ważne, a ktokolwiek decydował się zbliżyć do Venice… Patrzyła na mężczyznę z nieskrywaną satysfakcją, którą mógł dostrzec w jej oczach, bo sprowokowanie go było tak dziecinnie proste. Osiągnęła swój cel i chełpiła się w tym. Znał ją przecież i wiedział, że nie cofnie się przed niczym. Musiał mieć tego świadomość, bo jak sam Sweeney wielokrotnie ją określał – nie była żadną podrabianą szmatą, której się nie udało własne życie. Tyczyło się to kilka lat temu zupełnie innych osób, a teraz? Henley zdawała się być tak nierzeczywista i odmienna, że prawdopodobnie nawet Payne nie byłby w stanie zapanować nad żywiołem, który trzymał teraz w rękach. Przyglądała mu się coraz bardziej, a słowa, które wypływały spomiędzy jego warg, zaczynały ją dziwnie podniecać. Nie wiedziała skąd się to wzięło, ale to nie miało znaczenia. Chyba żadnego. Starała się jedynie rozgraniczyć pewne sprawy, by nie dać się mu zeszmacić, a przecież do tego zmierzał z każdą frazą, która przesiąknięta była jadem i trucizną. Mógł to wtłoczyć do jej żył, by pamiętała iż dopuściła się okrutnego błędu, ale czy ją to obchodziło? Oczywiście, że nie. Wygrała z nim, bo dał się tak łatwo wypuścić w coś, co nie istniało. Przynajmniej nie krył tego, kim dla niego była. Zastanawiała się przez moment nawet nad tym, czy już powinna go uderzyć, czy może jeszcze zaczekać, ale dała mu ten czas na zwycięstwo. Gdy zachowywał się w ten brutalny sposób, bo to może właśnie to powinno przypomnieć jej o naturze, która w nim drzemała? Nie umiała jednoznacznie określić tego, czego potrzebowała od Noela w pełni, by wiedzieć, że nadal należy do niego. Mógł to mówić, powtarzać i wołać jako modlitwę do nieba, ale to co Eiv czuła względem niego, to nieokiełznana chęć doprowadzenia ich obojga do tego samego stanu, w którym tkwili niegdyś. Skąpani w obsesji, pasji, pożądaniu i… Miłości, która zdawała się być tak toksyczna, jak żadna inna. Ranili się przecież dotkliwie i zawsze wytaczali przeciwko sobie najcięższe działa, a zaraz potem gdy dostrzegali powstające rany, próbowali naprawić to, co mogli zniszczyć. Nie spodziewała się, że ją tak przerzuci na ziemię, a potem usiądzie na udach, które zamknie pomiędzy swoimi nogami. Ba, nienawidziła być też krępowana i pozbawiona możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu, ale jeśli chciał tak grać, to w porządku. Mogła mu iść na rękę, bo przecież kryła tyle asów w rękawie, że chyba sam nie był na nie gotowy. Oddała mu jednak ten zapalczywy pocałunek, który ranił ich wargi i pozostawiał nieduże kropelki krwi na ustach Evelyn. -Naiwny. – Wyszeptała w końcu, gdy ją uwolnił ze stalowego uścisku, a następnie powodziła za nim wzrokiem, gdy zbliżał się do Venice. Henley nie była głupia, bo wbił w jej serce parę szpilek, ale już poukładała sobie diabelny plan tego, co powinna zrobić. Uśmiechnęła się więc, gdy rzucił zaklęcie i wziął córkę na ręce, a ta rozkosznie kichnęła. Zmarszczyła jednak nos, bo nie spodziewała się, że historia powtórzy się ponownie, a jej włoski staną się kolorowe. Wiedziała, że jest to prawdopodobne, ale… Metamorfomagia? Nie powiedziała nic. W żaden sposób nie chciała tego komentować, bo to był najlepszy dowód na to, że dziecko, które stworzyła z Noelem jest magiczne i niepozbawione ani jednego procenta krwi czarodziejskiej. Teoretycznie, bo praktycznie, to szlamowata Eiv zbluzgała ją swoją częściową ułomnością mugolskiego świata. Nie potrzebowała dłużej patrzyć, jak córka wtula się w ojca, bo dla niej to był równie mocno raniący widok, co słowa Noela, ale nadal pozostawała zimna, zdystansowana i cholernie obojętna, choć emocje rozrywały jej ciało w pół. Bez zastanowienia zrobiła jednak coś, czego być może Payne się nie spodziewał i już po chwili… Jej nie było. Rozpłynęła się w powietrzu, bo jedyne czego teraz chciała, to dotrzeć do miejsca, w którym nie podejrzewałby ją o dobrowolną obecność.
Bez względu na to, jak bardzo nie chciałaś wracać do domu na święta, twoja matka już dawno zdążyła zaplanować bal i zorganizować dla ciebie i brata specjalne połączenie kominków na dwudziestego piątego grudnia. Wolałabyś spędzić ten czas leniąc się we własnym domu w Santa Monica, albo oddać się szaleństwom na falach, których przez ostatnie miesiące brakowało ci najbardziej. Ostatnio próbowałaś nawet swoim parasolem wzbudzić taflę jeziora, i choć próbę można było uznać za pomyślną, zdały się na nic, kiedy wszystkie twoje deski spoczywały w mieszkaniu oddalonym tysiące kilometrów od Hogwartu. Z drugiej strony powrót do Ameryki wiązał się również z odwiedzinami u dziadka, a jego dom od zarania był najlepszą kopalnią unikatowych przedmiotów czy książek. Zanim jednak przyszło ci opuścić zamek, spotkanie z Julią uważałaś za koniecznie. Nie tylko ze względu na jej towarzystwo – Heikkonen przejawiała (nie)zdrową fascynację tematami, o których nie powinno rozmawiać się w murach zamku, a w odmętach twojej głowy nadal majaczyły trzy zagubione artefakty, zapodziane gdzieś w Hogwarcie. Kilka szalonych wypadów do Hogsmeade od czasów Therii, a także wspólne marudzenie na nudnych lekcjach, pozwoliło Ślizgonce przedrzeć się do wąskiego grona osób, któremu lubiłaś poświęcać czas wolny od wertowania zakurzonych ksiąg czy ślęczenia nad kociołkiem. Powoli zmierzchało, ale zdążyłaś przywyknąć, że dzień w północnej części Szkocji był znacznie krótszy, niż w twojej rodzinnej Kalifornii – choć jednak i tu miałaś gdzieś swoje korzenie, którymi jednak nie lubiłaś się chwalić, całkowicie oddana Ameryce. Siedziałyście z Julką nad stawem, z nieba sypał śnieg, a ty musiałaś walczyć sama ze sobą, żeby nie użyć swojej parasolki, a posłużyć się różdżką, by omijał was szerokim łukiem. O ile nigdy nie przodowałaś w zaklęciach, dziwnym zbiegiem okoliczności twoje umiejętności w posługiwaniu się różdżką uległy znacznej poprawie... od pożaru w Salem. - Na co masz ochotę? - zapytałaś, pokazując Julsowi zawartość swojej magicznej torebki, strzeżonej równie dobrze, co sam parasol. Od czasów imprezy, którą urządziłyście z Winnie w Hogsmeade, byłaś nadal dość dobrze zaopatrzona we wszelkiej maści psychodeliczne substancje, no może poza jadem bazyliszka, nad czym Hensley bardzo ubolewała. - Mam tego mnóstwo od Halloween – w zasadzie kiedyś przebąkiwałaś Heikonnen coś na temat pamiętnej prywatki, ale nigdy nie wdawałaś się w szczegóły.
Jul nigdzie się nie wybierała, w sumie to nie miała już do kogo. Wujek aktualnie był poza zasięgiem, a rodziców po prostu już nie było tak więc została jej tylko jedna osoba poza murami, którą mogłaby odwiedzić. Oczywiście zamierzała to zrobić w ramach takiej małej tradycji, skoro przyjaciółka zdecydowała się już na pewno nie wracać do Hogwartu, ani do mieszkania w Hogs. Sporo czasu zajęło jej przywyknięcie do tego, ale z czasem zrozumiała czemu tak właśnie jest. Nie zamierzała tracić jednej z ważniejszych osób w jej życiu tylko dlatego, bo wróciła do Finlandii. Ogółem to wszystko było nieco bardziej zawiłe, ale to już dłuższa historia. Tymczasem właśnie siedziała nad stawem z Ceres, która swoją drogą nadawała się na kolejną przyjaciółkę, a przynajmniej tak to aktualnie wyglądało, bo jeszcze wiele mogło się zmienić. Kto wie co tak naprawdę kombinują ci przyjezdni? Poniekąd może i dlatego postanowiła ją bliżej poznać. Ostatnimi czasy jakoś niespecjalnie się do tego garnęła, w sensie do poznawania kogokolwiek nowego. Siedziała z kapturem na głowie, bo ten przeklęty śnieg jakoś nie chciał przestać padać. Tak, dobrze znosiła zimno, za to nie lubiła śniegu, to również było związane z pewnymi wspomnieniami, dużo się ich zebrało podczas pobytu w Hogwarcie. Do jednego z nich postanowiła wrócić właśnie teraz. - Musieliście się nieźle bawić, szkoda, że mnie tam nie było, ale to i tak pewnie była impreza zamknięta? - nie zdziwiłaby się gdyby tak było, przyjezdni nie przepadali za tutejszymi uczniami. Mówiąc to była już skierowana w stronę super torebki sprawdzając jej zawartość - W sumie to liczyłam na to, że mi coś zaproponujesz, coś czego jeszcze nie próbowałam - odpowiedziała przenosząc na nią wzrok. Czy właśnie rzuciła jej wyzwanie? Możliwe, była ciekawa co wymyśli Ceres. Z drugiej strony jej dawne preferencje ograniczały się do mugolskich wynalazków, więc wciąż nie do końca ogarniała te wszystkie czarodziejskie wymysły. Nie rozmyślała też nad tym co za chwile będą robić, wiedziała, że nie powinna do tego wracać, ale czy to w ogóle oznaczało powrót? Miejmy nadzieję, że będzie potrafiła się opanować.
Kiedy Lilith dostała list od panny Russeau przez bardzo długi czas zastanawiała się, czego dziewczyna mogłaby chcieć od niej. Nie była w stanie niczego wymyślić, ale jak to w takich sytuacjach bywa, ciekawość wygrała. Nawet pokonała nieprzyjemne uczucie w żołądku, które towarzyszyło jej przy tym rozmyślaniu. No cóż. Zebrała się z Hogwartu i ruszyła w stronę stawu. W porównaniu do @Katherine Russeau, ona musiała dotrzeć na miejsce na piechotę. Teleportować się jeszcze nie umiała, a miotłę unikała z daleka, więc… został jej tylko spacer. Właśnie dlatego poprosiła o godzinę czasu. Jednakże… ten spacer nie był tak przyjemny jak mogłoby się wydawać na początku. Przez cały czas jej intuicja wariowała i ostrzegała ją przed tym spotkaniem. Ostatnio obiecała sobie, że będzie jej bezgranicznie ufać… ale jak widać, nawet tak rozwinięta intuicja nigdy nie wygra z ciekawością. Nie dało się jej jednak całkowicie zignorować. Dlatego swoją różdżkę schowała w rękawie kurtki... tak na wszelki wypadek, jakby ktoś chciał przeszkodzić w ich rozmowie. Bo dlaczego Kath miałaby ją skrzywdzić? Prędzej jej się wydawało, że coś złego się może stać z powodu osób trzecich... ewentualnie wpadnie do stawu i się pochoruje. Gdy dotarła na miejsce, rozejrzała się uważnie i nie dostrzegła nigdzie ślizgonki. Zatem postanowiła się pobawić. Podeszła do brzegu i zamoczyła dłoń w lodowatej wodzie i zaczęła nią poruszać na prawo i lewo. Bardzo ciekawe zajęcie sobie znalazłaś Nox. No naprawdę!
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine oczywiście się tutaj teleportowała, wcześniej jednak musiała wyjść kawałek poza teren szkoły. Jej loki falowały na delikatnym wietrze, gdy szła w stronę Stawu na obrzeżach magicznej wioski Hogsmeade. Jeszcze nie miała pojęcia jak sprawi, że niepostrzeżenie rzuci na dziewczynę zaklęcie pozbawiając ją wspomnień o Vittori. Całą drogę tutaj a także w zamku o tym rozmyślała. Trzeba rzec, że Kath była osobą punktualną. Nawet nie spóźniła się o minutę. Dostrzegła dziewczę w oddali i ruszyła w jej kierunku, starając się nie hałasować zbytnio. Stanęła za nią i obserwowała przez chwilę jak bawi się wodą w stawie. -Woda jest coraz cieplejsza- powiedziała po czym uśmiechnęła się ledwo dostrzegalnie do dziewczyny. -Cieszę się, że zgodziłaś się na spotkanie. Przyjaźnisz się z Nathanielem prawda? - zapytała z pewnością siebie w głosie po czym podeszła również do wody i zamoczyła rękę w stawie. Chciała, by przez moment Lilith jej zaufała, by później dopiero rzucić na nią zaklęcie. -Widziałam też ciebie w towarzystwie Vittori, widziałaś ją ostatnio? Pisała do mnie, ale nie stawiła się na spotkanie. To dziwne z jej strony- skłamała, idealnie grając przy tym, nawet się nie zająknęła, ba powieka jej nie drgnęła. Nie miała bladego pojęcia jak to ugryźć. Jak się wkurzy to chyba po prostu pchnie ją i rzuci zaklęcie jednocześnie usuwając jej z pamięci dzisiejsze spotkanie z Katherine. Tak byłoby najbezpieczniej dla każdego, a już zwłaszcza dla Katherine.
Może i nie usłyszała, żeby ktoś za nią się skradał, jednak wyczuła czyjąś obecność. Nie do końca świadoma, że ślizgonka jest już tak blisko. Dlatego jak odezwała się, ku zaskoczeniu samej Lilith, nie przestraszyła się, tylko uśmiechnęła pod nosem. Ostatnio sporo się zdarzyło i właśnie to sprawiło, że jest tak wyczulona na wszystko. - Yhym – nie miała zamiaru kontynuować tego tematu. Nie po to tu przyszła. Gryffonka opatła dłonie na udach i podniosła się z ziemi nie zwracając się nawet w stronę Katherine. Kątem oka obserwowała ją i każdy jej ruch, jakby znalazła się sam na sam z dzikim, ale bardzo wyrafinowanym drapieżnikiem. Dopiero kiedy usłyszała imię, odwróciła się w jej stronę widocznie zaskoczona. - Coś się stało? W sensie z Nathanielem? - wolała się upewnić. Już dawno nie miała żadnych wiadomości od chłopaka i budziło to w niej… pewnego rodzaju niepokój. Szczególnie, że ostatnio traciła wszystkie bliskie jej osoby… chociaż trzeba wspomnieć, że udawało jej się je odzyskać po pewnym czasie. Gdy ślizgonka wspomniała o Vittorii zapaliła jej się żarówka ostrzegawcza. Zamrugała wpatrując się w dziewczynę w ciszy. Objęła się ramionami czując jak robi jej się zimniej… a może to atmosfera była tak napięta? Co jest do cholery. - Tak… – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Ona nie była w stanie kłamać, nie umiała tego robić – Wiem, sama się o nią martwię – nie miała zamiaru mówić nic więcej na ten temat. Nie mogła zdradzić nic więcej, być może salemka sobie tego nie życzyła? A milczenie wychodziło Lil lepiej od kłamstwa. Zamknęła na chwilę oczy próbując uspokoić ciało i serce. Będzie dobrze… Vittoria nie zniknie z twojego życia… nie zrobiłaby Ci tego.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine biła się z myślami, gdy patrzyła na tę niewinną istotę jaką była Lilith. Nigdy jej niczym się nie naraziła, ale w końcu tutaj była gra o dużą stawkę. Vittoria obiecała, że odsunie się od Nathaniela i Lucasa, gdy tylko ona wykona swoje zadanie. -Nie, u Nathaniela wszystko w porządku. Jesteśmy w stałym kontakcie. Wiem, że Nath cię lubi mała- powiedziała pewnym siebie tonem, a jej wzrok nadal pozostał chłodny, mimo iż ona sprawiała wrażenie zadowolonej. -Nie ma sensu dalej tego przeciągać. Nie będziesz tej sytuacji pamiętała, tylko naszą miłą rozmowę. Ktoś obiecał mi coś ważnego, więc przykro mi- powiedziała, mimo iż wcale jej przykro tutaj nie było. Nie była by Russeau, gdyby teraz było jej przykro. Nigdy też nie było sytuacji by nie dotrzymała danego komuś słowa. -Spójrz w kierunku stawu, przypatrz się wodzie- powiedziała smutnym tonem, a gdy dziewczę spojrzało się na wodę to wyciągnęła różdżkę i wyszeptała pewnym tonem zaklęcie. -Obliviate- zaklęcie trafiło w Lilith, a Katherine zrobiła to bez chwili wahania. Wiedziała, że nic nie może spieprzyć, a w myślach rzucając zaklęcie myślała dokładnie jakie wspomnienia chce usunąć z głowy Gryfonki. Vittoria miała stać się ciemnym wizerunkiem w jej wspomnieniach, tzw. anonymousem. Miała tylko nadzieję, że zaklęcie się uda. Dawno go nie rzucała na nikogo.
Kath rzuca zaklęcie w swoim poście natomiast Lilith losuje jedną kostkę zdarzenia losowego, by wiedzieć jak zadziałało zaklęcie. Obie dziewczyny powinny uwzględnić w następnych postach wywołany efekt.
Obliviate:
1, 4 – Kath jest naprawdę wielkim czarodziejem. Zaklęcie się udało. Gryfonka zapomina o istnieniu @Vittoria Brockway. Lilith - każde twoje wspomnienie w którym brała udział Titi zmienia się – brakuje w nim Salemki. Zapominasz sytuacje, w których byłyście wyłącznie we dwie. Pozostają jednak uczucia, które żywisz do dziewczyny – na pewno nie będziesz wobec nie obojętna mimo iż nie wiesz, kim jest.
2 – Brawo Kath. Na prawdę brawo! Zaklęcie się powiodło, ale zamiast wyrwać ze wspomnień Vittorie zabierasz jej kogoś innego! Lilith losuje drugą kostkę, która wyznaczy kto zostaje wyrwany z jej wspomnień (dokładne działanie opisane w kostce 1):
3 - Ojeju. Zaklęcie się nie udało! W pamięci Lilith tworzy się wielkie zamieszanie. Świadomość miesza się z podświadomością i snami. Nie wiesz już co jest prawdą, a co twoim wyobrażeniem. Mieszają się jej zdarzenia i osoby biorące w nich udział. Musi natychmiast trafić do SS! Powrót do pełnej sprawności na pewno będzie długi i trudny.
5 - W sumie, to zaklęcie działa... Ale tylko częściowo. Część pamięci dotyczącej Vittori zostaje Lilith wyrwana. Lilith - wylosuj dwie kostki by wybrać dwa zdarzenia (lub jedno jeśli kostki się powtórzą) które zapominasz:
Zdarzenia:
1 - Rozmowa w Oranżerii podczas której Lilith obiecała Vittori, że nigdy jej nie zostawi 2 - Moment poznania się z Vittorią, gdy Lilith wyprowadziła ją z równowagi i Amerykanka pierwszy raz od dawna szczerze się zdenerwowała 3 - Rozmowa w Kaplicy na temat problemów Vitorii i jej planów zniknięcia na zawsze 4 - Nieprzyjemna rozmowa z Lucasem, gdy Lilith zobaczyła iż Titi czuje się przy nim bardzo niespokojnie 5 - Zniknięcie Vittori (Lilith nie będzie świadoma jej zniknięcia na miesiąc) 6 - Pierwsze spotkanie z Titi po jej powrocie, kiedy to zraniła dotkliwie Gryfonkę
6 -Niestety Kath nie ma dziś szczęścia. Zaklęcie nie udało się, a Lilith przyłapuje ją na próbie jego użycia. Ślizgonka będzie musiała się gęsto tłumaczyć by nie dowiedzieli się o tym nauczyciele!
Z racji na duży wpływ na fabułę Lilith ma możliwość 1 przerzutu. Pamiętaj jednak, że musisz wybrać DRUGĄ kostkę (również jeśli wylosowałaś np. 2 i chcesz zmienić osobę do zapomnienia).
Słysząc, że z Nathanielem jest wszystko w porządku odetchnęła z ulgą. Na tą krótką chwilę ślizgonka naprawdę ją przestraszyła. Przecież… mogło mu się naprawdę coś stać, a to, że nie powiedział jej o tym sam, a dowiadywała się za pomocą osób trzecich… Miała już w głowie najgorsze scenariusze. Kolejne słowa wybiły ją z rytmu. Spojrzała na nią widocznie zdezorientowana i lekko przekrzywiła głowę w bok. - Nie rozumiem, o czym mówisz? – wydukała, ale odpowiedzi nie dostała… a raczej… wydawało jej się, że odpowiedzią na jej pytanie było zerknięcie na staw. Odwróciła się prawie natychmiast i zaczęła się uważnie rozglądać i przyglądać każdej rzeczy. - Nic nie… – zatrzymała się gdy do jej uszu dobiegł szept, ale już nie zdążyła zareagować. Wpatrywała się cały czas w wodę po chwili nawet uklękła na ziemi nie do końca zwracając uwagę na ślizgonkę. Nie do końca wiedziała co się właśnie stało. Lilith wyczuła czyjąś obecność i zwróciła się w stronę Katherinę. Wstała z ziemi i zwróciła na nią swoje ślepia. - Hej… co chciałaś ode mnie? – zapytała i zamyśliła się głęboko, po cóż dziewczyna chciała się z nią spotkać? Miała tylko kilka pomysłów – Stało się coś z Nathanielem? – zapytała niepewnie wlepiając w nią swoje brązowe oczy – A może masz jakieś wieści od Titi? Widziałaś ją ostatnio? – no cóż. Wiedziała, że dziewczyna zna się z nią, a innych powodów nie widziała… a oprócz tego chyba właśnie się okazało, że zaklęcie nie działa. Powtórka z rozrywki, czy panna Russeau się poddaje? Gryffonka zwróciła swoją twarz w stronę stawu z wielką uwagą przyglądając się wodzie. - A może to coś innego? – wyszeptała nie zwracając na nią zbyt wielkiej uwagi… czuła się trochę skołowana.
2,2 – dozwolony przerzut - 2,4
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine westchnęła czując, że jej zaklęcie nie zadziałało niestety, ani odrobinę. Miała wrażenie, że popełniła jakiś błąd. Wyczarowała za pomocą magii kulę świetlną, której ostatnio uczono ich na zajęciach z zaklęć, a potem dodała kolejny czar zmieniając jej kolor na żółty. Obok stała ławka więc poprosiła, by na niej usiadły, a dopiero potem zaczęła do niej znowu mówić. Dziwne było to, że jak obok niej siedzała to miała wrażenie, że są bardzo do siebie podobne. -Prawda, że fajnie to wygląda. Nie chcę mieć w tobie wroga. Ostatnio mam wrażenie, że się mnie boisz. Czy ja cię przerażam? - zapytała siląc się na udawany delikatny uśmiech. Chcąc nie chcąc uchwyciła jej dłoń w swoje dłonie i pogłaskała delikatnie. Miała delikatne i wątłe dłonie. Katherine dłonie były już mniej delikatne, a bardziej typowe dla osoby, która trenuje. Surowe i silne, jak na dłonie kobiece. Starała się jednak być czuła i nie przesadzić. -Vittoria zachowywała się ostatnio bardzo dziwnie. Wiesz coś na ten temat? Zastanawia mnie co się stało takiego, że znajduje się zawsze tam gdzie są kłopoty- powiedziała odrobinę zamyślonym tonem. -Jeśli chodzi o Nathaniela to wszystko w porządku. Nie pisał do Ciebie ostatnio żadnego listu? - zapytała zdziwiona, patrząc na nią swymi dużymi piwnymi oczyma. -Mam prośbę. Spróbuj mi zaufać ok? Zamknij oczy, a ja ci coś pokażę dobra?- zaproponowała radosnym tonem, a w jej oczach pojawiły się równie radosne ogniki. Miała nadzieję, że dziewczyna ją posłucha.
Tak kula światła była idealnym pomysłem. Kiedy Lilith nauczyła się tego zaklęcia używała go prawie cały czas, by móc wlepić swoje spojrzenie w to piękne światło i zapomnieć o całym wszechświecie. Hipnotyzowało ją w wielkim stopniu, było w nim coś… Dziewczyna posłusznie usiadła na ławce niechętnie odrywając spojrzenie od kuli światła, gdyby była na tyle odważna, by powiedzieć pannie Russeau prawdę. Niestety na jej słowa mogła jedynie odpowiedzieć ciszą, bądź… skomplikowaną wersją. Nie umiała kłamać i nie chciała tego robić, ale ukazanie prawdy nie było wygodną opcją. - Ja… nie boję się ciebie – powiedziała szczerze – po prostu… nie wiem czemu, mam dziwne przeczucia – skończyło się na tym, że postanowiła być ze ślizgonką szczera. Jak to się na niej odbije? Trudno powiedzieć, chyba powinna pozwolić sytuacji się rozwinąć – to nic takiego. Intuicja ostatnio mi się wyostrzyła – gdybyś była w jej sytuacji to i tobie wyostrzyłaby się intuicja. Panna Nox znana była z tego, że jak zwierzę podąża za nią ślepo i rzadko kiedy ją zawodziła, wręcz przeciwnie, bardzo często wyciągała ją z opresji. Nawet, jeżeli chodziło o Vittorię. Ten temat był dla niej niewygodny. Z jednej strony bardzo tęskniła za salemką, z drugiej jednak odczuwała dziwnego rodzaju niechęć do niej. Jakby coś się w niej zmieniło, ale nie wiedziała co. Za wszelką cenę starała się ignorować te uczucia. - Nie mam zielonego pojęcia… – widać było po jej mimice, po tonie głosu, że nie chciała z nią, nie chciała z nikim rozmawiać na ten temat. Mała gryffonka zwróciła swoją uwagę na jej dłonie. Ona również zaczęła je porównywać, ale w jej oczach, to dłonie Kath były tymi, które uważała za niezwykłe. Jej rączki były małe, gdzieniegdzie znajdowały się małe blizny, widać było, że nie są w stanie zrobić zbyt wiele, a u niej… to była bardzo duża różnica. - Nie dawał ostatnio znaku życia – zaśmiała się zakłopotana pod nosem i w końcu podniosła na swoją towarzyszkę spojrzenie – ale można uznać, że to również moja wina, nie miałam dla niego ostatnio sporo czasu… – nie chciałam żeby widział mnie w takim stanie – ostatnio za wszelką cenę starała się unikać każdą osobę, na której jej zależało. Pytania z ich strony były jej wrogiem, a ona nie miała zamiaru na nie odpowiadać. A milcząc ukazywała brak szacunku swoim bliskim… dlatego konfrontacja z nimi była bardzo, bardzo trudna. Można powiedzieć, że Lil była bardzo naiwną dziewczynką mimo wszystko. Dlatego prośba o zamknięcie oczu nie wydała jej się podejrzana, bądź niebezpieczna. Zrobiła to natychmiast i bez zastanowienia.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine zaśmiała się delikatnie do Lilith. -Tak naprawdę nie jestem groźna, ale taką mnie ukształtowano. Zarówno rodzina jak i dom w którym się znalazłam i życie jakie przeszłam. Pewnie wiesz o co mi chodzi, na pewno słyszałaś na lekcji lecznictwa o moim problemie- wyjaśniła cicho i w miarę spokojnie, no bo nie były przyjaciółkami, by od razu też jej całe swoje życie opowiadała, ale chociaż wyjaśnić parę faktów mogła jak najbardziej. Mggła być przynajmniej miła. -Osoby czystej krwi tak naprawdę nie są dla mnie żadnym zagrożeniem, chyba że się zbyt wywyższają. Ty nie jesteś szlamą więc z mojej strony możesz czuć się bezpieczna Lili - powiedziała łagodnie. -Ja też ostatnio stałam się bardziej czujna, ale to pewnie okres dojrzewania, niedługo będziesz pełnoletnia i powoli inaczej patrzysz już na pewne sprawy- wyjaśniła, mając nadzieję, że w tej kwestii się dorzuciła. -Poprawię ci nastrój i wyczaruję smoka - powiedziała po czym ponownie rzuciła zaklęcie obliviate, gdy ta zamknęła oczy. By po chwili po rzuceniu tego zaklęcia rzucić już prawidłowe serpens drako i wyczarowując obok nich dużego dwumetrowego smoka Norweskiego Leśnego.
2 – Kath jest naprawdę wielkim czarodziejem. Zaklęcie się udało. Gryfonka zapomina o istnieniu @Vittoria Brockway. Lilith - każde twoje wspomnienie w którym brała udział Titi zmienia się – brakuje w nim Salemki. Zapominasz sytuacje, w których byłyście wyłącznie we dwie. Pozostają jednak uczucia, które żywisz do dziewczyny – na pewno nie będziesz wobec nie obojętna mimo iż nie wiesz, kim jest.
4 – Brawo Kath. Na prawdę brawo! Zaklęcie się powiodło, ale zamiast wyrwać ze wspomnień Vittorie zabierasz jej kogoś innego! Lilith losuje drugą kostkę, która wyznaczy kto zostaje wyrwany z jej wspomnień (dokładne działanie opisane w kostce 1):
6 - Ojeju. Zaklęcie się nie udało! W pamięci Lilith tworzy się wielkie zamieszanie. Świadomość miesza się z podświadomością i snami. Nie wiesz już co jest prawdą, a co twoim wyobrażeniem. Mieszają się jej zdarzenia i osoby biorące w nich udział. Musi natychmiast trafić do SS! Powrót do pełnej sprawności na pewno będzie długi i trudny.
3 - W sumie, to zaklęcie działa... Ale tylko częściowo. Część pamięci dotyczącej Vittori zostaje Lilith wyrwana. Lilith - wylosuj dwie kostki by wybrać dwa zdarzenia (lub jedno jeśli kostki się powtórzą) które zapominasz:
Zdarzenia:
1 - Rozmowa w Oranżerii podczas której Lilith obiecała Vittori, że nigdy jej nie zostawi 2 - Moment poznania się z Vittorią, gdy Lilith wyprowadziła ją z równowagi i Amerykanka pierwszy raz od dawna szczerze się zdenerwowała 3 - Rozmowa w Kaplicy na temat problemów Vitorii i jej planów zniknięcia na zawsze 4 - Nieprzyjemna rozmowa z Lucasem, gdy Lilith zobaczyła iż Titi czuje się przy nim bardzo niespokojnie 5 - Zniknięcie Vittori (Lilith nie będzie świadoma jej zniknięcia na miesiąc) 6 - Pierwsze spotkanie z Titi po jej powrocie, kiedy to zraniła dotkliwie Gryfonkę
1, 5 -Niestety Kath nie ma dziś szczęścia. Zaklęcie nie udało się, a Lilith przyłapuje ją na próbie jego użycia. Ślizgonka będzie musiała się gęsto tłumaczyć by nie dowiedzieli się o tym nauczyciele!
Jak to jest. Kiedy ponad życie ufasz swojemu instynktowi, to wtedy nie jesteś w stanie ignorować tego co się dzieje z twoim ciałem i twoimi myślami. Lilith uchyliła powieki i wlepiła w nią swoje, dosyć smutne spojrzenie. Obserwowała ją tak intensywnie, że po pewnym czasie mogło to być bardzo przerażające. Czyżby zorientowała się, co ślizgonka chciała z nią zrobić? Nie powiedziała nic, wpatrywała się w nią w ciszy i za wszelką cenę starała się poukładać myśli. Dlaczego ona miałaby… ale… po co? Katherine, dlaczego? Wzrok gryffonki zwrócił się w stronę smoka, a jej mimika twarzy całkowicie się zmieniła, klasnęła w dłonie uradowana i całą swoją uwagę poświęciła zwierzęciu. - Jest piękny! – zaćwierkotała i zeszła z ławki wpatrując się w smoczka. Nie była na tyle odważna, żeby do niego podejść. Zwierzęta jej nienawidziły, nawet jeżeli zostały stworzone z zaklęcia… przynajmniej tak jej się wydawało. A może jednak nie zauważyła? Trudno było określić. Nie zareagowała w jakiś konkretny sposób. A może zaklęcie się nie powiodło? - Kto Ci kazał to zrobić? – nie zwracając uwagi na dziewczynę wpatrywała się dalej w smoka i wystawiła rękę w jego stronę – Wspomniałaś o dwóch osobach - wyszeptała i wyprostowała się – Nathaniel i Vittoria, wspominając o nich zmusiłaś mnie do myślenia o nich – podzieliła się z nią swoimi myślami, a jej mimika twarzy nie zmieniła się ani na chwilę – jedyną osobą, która chciała, żebym o niej zapomniała była właśnie Titi… – prychnęła pod nosem. Jak ona mogła to zrobić? Dlaczego to chciała zrobić? Do jasnej cholery zachowała się tak samolubnie, zachowała się… Lilith zacisnęła dłonie w pięści i odwróciła od ślizgonki spojrzenie. - Co Ci obiecała?
Kostka: 1
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine wściekła się i w tym momencie przestała być już tą słodką i sympatyczną dziewczyną, jaką było od początku. -Zauważyłaś jak bardzo jesteśmy do siebie podobne, na zdjęciu mogłybyśmy być praktycznie siostrami. Ty również jesteś w cholerę uparta- warknęła do niej i machnęła ręką na co jej smok, który był obok zaryczał głośno, rozpostarłszy skrzydła. Niestety był tylko marną imitacją. -Nieważne kto mi kazał, ważne że stawka była wysoka. Nic nie robi się za darmo. Naucz się tego- powiedziała niezbyt przyjemnym tonem . Gwałtownie puściła jej dłoń i wstała z ławki. Widać, że miotały nią w tym momencie rózne emocje. -Może kiedyś zrozumiesz, że w życiu są sprawy mniej i bardziej ważne- dodała nadal nie zmieniając tonacji swego głosu. Nadal był to nieprzyjemny, ale też odrobinę nerwowy ton. Gdy Lilith zapytała co jej obiecano, ta sprawiła, że smok zniknął, magiczna kula z światłem również znikła, a Kath podeszła do wody by cisnąć w jej taflę magią. W stawie powstała fala która rozbryzgała się blisko brzegu, jednakże nie ochlapując Katherine. Nawet się nie odwróciła w kierunku Lilith. -Nie ważne, ważnym jest to że stawka była wysoka. Pożałuję tego. Nie wykonałam zadania, a wszystko teraz pójdzie się pieprzyć- syknęła bardziej do siebie niż do Lili.