Do hogwarckiej kuchni prowadzi boczny korytarz zakończony owalnymi drzwiami z klamką w kształcie gruszki. By wejść do środka należy ją połaskotać. W środku znajduje się skrzacie królestwo, a mianowicie niezbyt duża kuchnia. Jest tu gorąco oraz duszno, a przede wszystkim roztacza się tu mix cudownych zapachów. Każdy zbłąkany czy głodny uczeń dostanie tu coś ciepłego, o ile zachowuje się wobec skrzatów życzliwie i uprzejmie. Głównymi skrzatami dowodzącymi w tym miejscu są Bambuś, Bryłka, Chmurka oraz bardzo włochaty Gwizdek o donośnym głosie.
Chyba każdy ma problemy z nazywaniem uczuć. Ale niektórzy mają się trudniej, ponieważ mają ogromne problemy z zrozumieniem swoich emocji. A szczególnie ona. Niewiele przeżyła, niewiele mogła tak naprawdę określić. Jedyna jej wiedza na temat związków bierze się z romansów, z opowieści Ikuto. Przez to w jej głowie funkcjonuje jedynie pojęcie, że wszystko zawsze dobrze się kończy, miłość zawsze zwycięża i jeszcze wiele innych głupot, które chyba tylko zranienie tego dziecka mogłoby wyperswadować. Choć ją często zranić. Chyba, że fizycznie... Kyaaa, aż jej się przypomniało, jak Dracon brutalnie uderzył nią o ziemię! Momentalnie zakończyła smutne tematy i uśmiechnęła się niezwykle wesoło. Odwróciła się w stronę Finna uchylając wargi. - Finn... Eto... Kojarzysz może takiego chłopaka... Draco – No nie mogła nie zapytać. Miała ochotę przeprosić za to, że schodzi na taki temat, ale ją aż tak strasznie korciło, że aż ją przechodziły ciarki. Jeju! Ona by powiedziała, że przy takiej rozmowie, gdzie się dowie jak cudny jest Dracon nie zliczy orgazmów. Kyaaaa! - Nie pouczaj mnie, bo wiem lepiej niż ty. Co ty możesz wiedzieć o holenderskim ty ty... HOLENDRZE! - Powiedziała wytykając lekko język w jego stronę, uśmiechając się zabójczo po tym sztucznie patrząc na niego z wyższością, bo przecież ona wie lepiej i rybak nie będzie w stanie podważyć jej inteligencji i genialności O! Sama również zaczęła jeść chociaż zdecydowanie wolniej, jakby zastanawiając się nad każdym kęsem. Jajecznicę lubiła jeść, delektować się nią nawet w towarzystwie. W innym wypadku nie chciałaby z kimś jeść, ponieważ... Ta dziewczyna wstydzi się tego, że używa sztućców na odwrót, a więc widelec w prawej ręce, a do tego dzieli danie od tego, co najmniej smaczne do tego co najsmaczniejsze i w takiej kolejności wszystko je nigdy nie mieszając dwóch rzeczy ze sobą. - Nie nauczę cię, bo ten przepis to ogromna tajemnice. Zdradzę go tylko mężowy, bo on mi będzie robił takie wykwintne śniadanka do łóżka – Skomentowała zadowolona, że jak zwykle jakże najprostsza do zrobienia potrawa robi ogromną furorę. Powinna zostać kucharką!... Haha! Dobreee! Nie no, Van w kuchni. Szkoda gadać. Skrzaty to by chyba już tutaj nie wróciły, gdyby zaczęła pichcić coś „dobrego”.
Ostatnio zmieniony przez Agavaen Brockway dnia Sro 23 Maj 2012 - 16:54, w całości zmieniany 1 raz
W końcu skrzat postawił przed nim parujący kubek z gęstą gorącą czekoladą i podał mu łyżeczkę. Skrzywił się nieznacznie, chciał pić, nie jeść, ale cóż... - Owszem, wyglądasz. - Odpowiedział przyjacielowi i posłał mu złośliwy uśmiech. - I nie wyżywaj się na mnie, co? - Warknął, pocierając policzek dłonią. - Bo następnym razem ci go odgryzę. - Pogroził mu, patrząc na palec, po czym wrócił do spożywania czekolady. Nie chciał się wtrącać w kłótnię przyjaciela z dziewczyną, dlatego mimo iż miał ochotę zrugać trochę Gryfonkę, milczał. Była tak strasznie egoistyczna, wręcz żądała od Borisa, by porzucił dla niej całe swe dotychczasowe życie, rodzinę i wszystko, co kochał i do czego tęsknił, bo tak, bo chodzą ze sobą już parę dni. Wiedział, że szlamy mają niskie pojęcie o prawach rządzących czarodziejskim światem, a już tym bardziej tych specyficznych zasad arystokracji, ale niewiedza to jedno, a całkowita ignorancja to drugie. Może i jego przyjaciel naprawdę coś do niej czuł, ale nie wszystko jest czarne i białe, jak ona by chciała. Cóż, ale jednak nic nie powiedział, jedynie oparł się policzkiem o ramię Hircyne'a i podsunął mu łyżeczkę z czekoladą. - Cisz? - Spytał i gestem nakazał skrzatowi podać stojącą nieopodal butelkę z rumem, coby jej dolać do czekolady. I załatwiłby dwa na raz, od razu można byłoby czekoladę pić, nie jeść...
Boris zaczynał się denerwować, szczerze powiedziawszy nigdy nie widziała go w takim stanie i pierwszy raz przy niej przeklnął, a to już chyba nie był okrzyk radości. Ale jedno wiedziała na pewno, nie związał się z nią tak dla picu, bo tak mógłby się związać z kimś godnym czyli z jakąś dziewczyną czystej krwi, ślizgonki z pięknymi korzeniami. Deidree nie miała takich korzeni, ba! Jeśli chodzi o krew to nie miała żadnych korzeni magicznych. Jedynie mugole, a chyba oni nie satysfakcjonowały ślizgona, więc to co między nimi jest musiało być prawdziwe. Tak sobie to przynajmniej wyobrażała. Nie chciała go bardziej denerwować dlatego też nic się nie odzywała, nie wiedziała czy dobrze robi. Czy dobrze robi, że jeszcze tutaj jest. Tamten ślizgon jakoś dziwnie wpływal na Borisa, Boris zachowywał się całkiem inaczej w jego towarzystwie tak jakby wpływał na niego. Nie raz Boris jej tłumaczył, ale nie rozumiała tego, być może dlatego, że była mugolem i jej myślenie o magii było całkiem inne. W jego domu pewnie wszystkie naczynia myją się same, obrazki się poruszają, a wchodząc po schodach one same się poruszają. Tak nie miała. U niej w domu do tej pory nie toleruje się magii i nawet jeśli Deidree chciała użyć magii w domu rodzice jej zabraniali. Kazali robić wszystko własnoręcznie, pewnie i mieli rację, ale nie rozumiała tego. Wiedziała, że za użycie magii gdy jest niepełnoletnia poza szkołą grozi jej sąd czarodziei, dlatego nie dyskutowała z nimi na ten temat.
Znieruchomiał gwałtownie; splótł palce dłno i ułożył je na stoliku, by powstrzymać postukiwanie. Ten odruch nawet jemu działał na nerwy, jednak zabawnym było, iż w domu nigdy mu się to nie zdarzało. Przeklęte Wyspy.
Odetchnął głęboko odganiając od siebie frustrację, był pewien, że mógłby nią, na upartego, skierować w stronę jakiegoś Skrzata i wywołać u niego apopleksje, o co zresztą nie było trudno. To były dziwnie płochliwe stworzonka.. — Chcę, ale razy dwa. Skorośmy tutaj wszyscy trafili, można to potraktować jako integrację. — rzekł z naciskiem na ostatnie słowo spoglądając spod pół przymkniętych powiek na Quietusa. O Deidree się nie martwił, Wrózia była raczej ugodowym stworzeniem, chyba, że naprawdę zaszło się jej za skórę, lecz Le Fay, to już kompletnie inna para kaloszy. Po tym obłąkańcu można się było spodziewać wszystkiego, włącznie z nagłym wybuchem opętańczego śmiechu, poprzedzającego kanibalistyczną ucztę. — Więc proszę się nie gryźć.. Naprawdę, proszę.
Wyprostował się i wwiercił wzrok w Borisa. Zmrużył oczy. - Jest środek nocy. - Przypomniał mu, dalej patrząc z niejakim wyzwaniem w jasnobrązowe oczy przyjaciela, mieszcząc w tym więcej niż w słowach. Hircyne doskonale wiedział, że Le Fay się integrować nie miał najmniejszej ochoty. Jak bardzo mógł tolerować bardziej lub mniej odpowiednich partnerów swego przyjaciela, tak nie o tej porze, nie kiedy był cały rozchłestany, bez odpowiedniego wyglądu godnego arystokraty i niekoniecznie zbyt ugodowo ze szlamą, choćby i była Tą Jedyną. - Przypominasz sobie, żebym kiedykolwiek wyrażał chęci na integrację niemal zaraz po przebudzeniu? - Spytał jedwabistym tonem, dalej mierząc się z przyjacielem na spojrzenia. Oczywiście, były wyjątki, kiedy go rozbudzono i bywał chętny do integracji, ale to i okoliczności wyrwania go z objęć Morfeusza musiały być... satysfakcjonujące. Cóż, na pewno nie takie. I popatrz, przyszedłeś tylko po gorącą czekoladę... - wytknął mu jego umysł, drwiący z jego dziecinnych przyzwyczajeń. Z jednej strony wiedział, że przyjacielowi jest lepiej, gdy on siedzi obok, jako osoba postronna, ale z drugiej strony zdawał sobie sprawę z tego, iż krępuje dziewczynę. - Czy ja ją ugryzłem? - Zapytał od razu z zaskoczeniem marszcząc brwi. Wcale nie odzywał się do dziewczyny właśnie dlatego, żeby później Boris nie jęczał, że zaś przez Quietusa związek mu się rozpadł. Le Fay był na tyle specyficznym człowiekiem, że Hircyne powinien zdawać sobie sprawę, iż jego odzywanie się do nowopoznanej osoby może mieć katastrofalne skutki. Quietus westchnął ciężko i nieznacznie skinął głową. Boris zna go już tyle lat, na pewno wie, w co się być może wpakował. - W czym jest problem, gołąbki? - Zapytał z ironią, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego. - Pobawię się w psychologa, ponoć nieźle mi wychodzi.
Od samego początku zauważyła, że Boris był bardzo nerwowy dlatego nie kiedy obawiała się jego reakcji, a na pewno obawiała się przy tym ślizgonie. Sama nie wiedziała dlaczego, ale jak on się tylko zjawiał, Boris był całkiem innym człowiekiem. Być może był jakoś od niego uzależniony, albo udawał przy nim takiego twardego ślizgona? Nie miała zielonego pojęcia, ale miała nadzieję, że to wszystko się zmieni i będzie w jak najlepszym porządku. Rozmowa starała się sama iść w jakimś dobrym kierunku, aby gryfonka nie musiała się na niego denerwować, ale nadal nie potrafiła się opanować. Nie no płakać nie będzie, oczywiście była wrażliwa, ale nie na tyle, żeby przez chłopaka płakać. Jeszcze jej się to nie zdarzyło i zdarzyć nie powinno, ale kto wie co jej się tam w życiu przydaży. Raczej była optymistką i nie martwiła się o to co było, o to co jest i o to co będzie. No właśnie chłopak przyszedł tutaj jedynie po gorącą czekoladę. Dziewczyna chciała być sama z Borisem, ale nie mogła wyprosić stąd przybyłego niedawno ślizgona. Przecież to miejsce było dla wszystkich, a znając charakter ślizgonów ten zrobi jej na złość i zostanie, a nie chciała się jeszcze dzisiaj kłócić. Sama miała ochotę stąd wyjść i zamknąć się w swoim dormitorium nie przejmując się kompletnie niczym. Dzisiaj miała taki humor być może przez to, że był środek nocy, a ona biedna nie mogła dzisiaj zasnąć. - Gołąbku nie uważasz, że to nie jest Twoja sprawa? - uśmiechnęła się do niego wrednie. Miała nie kiedy takie zachowania prawdziwie ślizgońskie, ale wtedy raczej nie jest sobą.
— Kapituluję. — Uniósł dłonie w obronnym geście, i wykorzystując nieuwagę Quietusa sprzątnął mu sprzed nosa czekoladę. W takim nastroju to i tak by mu wiele nie pomogła a szkoda takiej dobrej czekolady. Naprawdę szkoda. — Jednakże mam pytanie — spojrzał na przyjaciela — czy ty zawsze musisz dążyć do kłótni? Wiesz, że ja ciebie tost, ale Wrózia podpada pod kanapka z serem nie musisz się na nią rzucać, serio. Odbijesz sobie w Dormitorium. — rzekł ugodowo; przemieszał czekoladę powstrzymując się przed odruchem jej powąchania, musiał się go w końcu pozbyć. To nie Syberia, tutaj nikt by nie próbował go dla zabawy otruć. Bo nie próbowałby, prawda?
Pociągnął łyk i mlasnął z ukontentowaniem. Tak, dolanie rumu było jednym z niewielu wyraźnych przebłysków geniuszu Le Fay'a. Zazwyczaj nie trzymał się tak przyziemnych spraw, wolał dręczyć - z różnych powodów, głównie ciekawości - innych mieszkańców zamku. No cóż, sadomasochista i socjopata, a to się dobrali.. Tylko sznurów brak.
Odetchnęła z ulgą gdy odeszły od Jude. Czuła, że przed chwilą rozpoczęły coś wielkiego. Coś naprawdę pokręconego. Coś co stanie się jedną z większych plotek w Hogwarcie... W drodze do kuchni nie odezwała się do Laili ani słowem. Nawet jeśli ta coś do niej mówiła, to nie było opcji, by dotarło to do Hery, bo ta miała totalną pustkę w głowie. Czułą taką pustą nieskończoność w miejscu gdzie powinien być u niej mózg, zupełnie jakby kosmos, w którym wymyśliła ten pomysł z wkręceniem Jude, przeniósł się jej do głowy. Nie myślała o tym, że miała już nieco podpuchnięte oczy, a kostka pobolewała ją przy każdym kroku. Szła instynktownie przed siebie, gdy weszła do kuchni rozejrzała się uważnie, czy przypadkiem nikogo tutaj nie ma. Upewniwszy się co do pustości pomieszczenia, zaczęła przeszukiwać w skupieniu szafki, aż nie znalazła masła orzechowego. Wyjęła łyżkę, usiadła na blacie kuchennym, otworzyła słoik i włożyła sobie do ust dużą porcję orzechowej paćki. Masło skleiło jej język z podniebieniem, więc czuła się na chwilę usprawiedliwiona z mówienia. Spojrzała z przerażeniem na Laikową, mając nadzieję, że jej mina mówi wszystko - "Co my teraz zrobimy?" Jak to Hera pomysł przyszedł jej szybko, wykonanie też - ale co dalej? Czuła przerażenie, bo nie miała pojęcia czy powinny to od razu zakończyć czy ciągnąć dalej. Bała się, że przez to straci przyjaźń Jude i Alana, bo oczywiście pomyślała o tym dopiero po fakcie. Powinna chronić własny tyłek czy związek Jude i Alana? A co właściwie ona sama czuje? Aktualnie - strach, niepewność i chaos. Nie wiedziała nawet czy jej stosunek do Laikowej się zmienił. Byłoby to naprawdę przykre gdyby straciła Jude i Alana, a później okazałoby się, że zakochała się w Laili, ta by jej uczucia nie odwzajemniła, więc koniec końców straciłaby też i ją... najgorszy możliwy scenariusz z punktu widzenia Hery - zostać na samym końcu kompletnie sama.
Ona też po wyjściu nie odezwała się, ani słowem. Nawet nie mruknęła niczego. Jasne? Bo bała się. Cholernie się bała. Okej. To brzmiało zabawnie. Nie należała do nudnych osób, więc od razu przystała na propozycje. Bardziej spodziewała się tego, że Dżud spojrzy na nie i rzuci: 'ale co wy pieprzycie'... Wtedy wszystkie się roześmieją i pójdą spać... Ale nie. Ona wzięła to całkiem na poważnie. Jak później miało się okazać Laila wyśle list do Alana, a ten do Hery... Wyjdzie z tego bagno... A Laila stanie na dziwnej krawędzi dzięki, której ona straci brata. A jeszcze ta sytuacja z Sorley'em, która będzie miała dopiero miejsce? Dzisiejsza Laila i jutrzejsza, to dwa różne światy... A więc milczała. Obserwowała Herę. Instynktownie czuła, że powinna się nią zaopiekować. Uśmiechnęła się lekko, jakby to miało pokrzepić przyjaciółkę. Ona serio tak z tym zakochaniem? Bo Laila nigdy nie patrzyła na nią w ten sposób, ale... Ech. Kiedy weszły do kuchni Howett od razu zaczęła szukać magicznego pojemnika z kostkami lodu.. Hmm... Znalazła coś... Skrzatów o tej porze tu nie było, więc miały trochę spokoju. Natychmiast wzięła jakąś ściereczkę i zawinęła w nie lód... Podeszła do Hery i pochyliła się by złapać ją za nogę i zmusić ją, aby ta położyła ją na krześle. Dopiero wtedy mogła spojrzeć na nią ii... I nic. Bo była bezradna. - Nie ma rady. Musimy w to brnąć. Przetrwamy. Ludzie się dowiedzą. Zrobiłyśmy spory syf. - Tylko, że nie odczuwała radości. Hehe.
Była świadoma, że najlepsze z możliwych rozwiązań jest najprostsze. Wystarczyło wrócić się do Jude i powiedzieć, że to był tylko taki głupi żart. Nic nie było prawdą. Ani ciąża, ani seks Hery z Alanem, ani nawet jakakolwiek miłość między dziewczynami. Jednak tak proste rozwiązanie było naprawdę najtrudniejsze do spełnienia. Niby jak miałyby tam wrócić, spojrzeć w te zapłakane, pełne smutku oczy Jude i wyznać, że to był tylko taki ich kaprys. Oczywiście wtedy bardzo by się na nie wkurzyła, jednak zapewne by jej szybko przeszło. Ukrywając prawdę - całkowicie oddalają od siebie winę, jednak jeśli wyda się, że to co mówią nie jest prawdą, to czeka ich krwawy koniec. Za wszelką cenę muszą utrzymać tę tajemnicę między sobą, nic teraz więcej się nie liczy. Czy Hera serio z tym zakochaniem? Przecież to Hera! Nie zna odpowiedzi na takie pytanie. Poczuła COŚ, nie była pewna czy to właśnie to czy to zwykła adrenalina, samotność czy poczucie winy. Jednak te COŚ kazało jej się po prostu mocno przytulić do Laikowej, chociaż nie było to łatwe, by nie stracić okładu z kostki. Jeśli naprawdę się zakochała, to zda sobie z tego sprawę kilka dni później. Na pewno o te kilka dni za późno, podczas których Laikowa już sobie kogoś znajdzie, więc Hera nadal będzie przyjaciółką w udawanej ciąży. - To... Na pewno nie będzie takie trudne. Pochodzę ze sztucznym brzuchem kilka miesięcy, a potem powiemy, że poroniłam podczas pobytu u ciotki... w szkole ciężko by było to odegrać. - zaczęła przedstawiać swój plan B z nadzieją, że Laikowa wpadnie na jakiś lepszy.
Ale to nie tak! Laila po prostu nigdy nie była gotowa, aby z kimś wprost porozmawiać o uczuciach. To tutaj była ta granica między nią, a Alanem. Za wszelką cenę chciała dorastać i równać się z nim, przybijać piątki i śmiać się ze wszystkiego... Jej pierwsza miłość? Do dziś ją ignorowała, choć uparcie w sercu kwitła gdzieś na dnie, kiedy Laila codziennie prosiła niebiosa oto, żeby dziewczyna, z którą rozmawiał najbliższy przyjaciel Howett'a, była tylko koleżanką. Tak, jak Laikowa. Just friends... Nothing more. Odetchnęła... Emrys'a, ostatnio nie widywała. Była chyba zdrowsza na umyśle dzięki temu, choć ta sytuacja nie była tego najlepszym świadectwem. A teraz wyszło szydło z worka, że jednak to wszystko pęka w szwach i jej najlepsza przyjaciółka się w niej zakochuje? Herku, czerwone światło! Laila nie jest gotowa na takie rzeczy, ona się boi... Ona się teraz cholernie boi... Laila mocniej przyłożyła lód do kostki Hery, kiedy poczuła, że ta się do niej przytula... Hm, odwzajemniła niezdarny uścisk i przez chwilę zastanawiała się co ma powiedzieć: - Powiedziałaś Jude, że nie jesteś pewna. Powiemy, że zrobiłaś test... I że wyszło, że tak... Ale po prostu znikniemy na dzień z Hogwartu, pójdziemy niby do lekarza i wiesz... Nie będziesz... Jakoś to się opowie. Nie wiem. Możemy dalej utrzymywać wersje, że z nim spałaś. Ale na razie to wszystko musi buchać. A nasze małżeństwo jakoś wiesz...- Uśmiechnęła się lekko wierząc w to, że jej wersja jest proelokozacka.
Uła, spokojnie, Hera nie zamierza rzucać się na Laikową. Prawdopodobnie po prostu za bardzo wczuła się w odgrywanie roli Laikowej dziewczyny i zostało w niej trochę tego uczucia, które powinno niedługo przygasnąć. Możliwe, że po prostu przez nieobecność Queni poczuła się samotna i na siłę chciała znaleźć kogoś, na kogo mogłaby przelać swoje uczucia. Najważniejsze to teraz doprowadzić wszystko do normy. Zneutralizować dzieciaka. Postarać się by Jude nie oddaliła się od Alana. Zakończyć "związek" Hery z Lailą tak, by mogły być nadal przyjaciółkami. - Małżeństwo... Mogłyśmy najzwyczajniej w świecie stwierdzić, że powrócenie do przyjaźni dobrze nam zrobi. Każdy powinien w to uwierzyć. Ej w końcu przespałam się z twoim bratem. - zaśmiała się wesoło, bo nagle doszła do niej informacja "będzie dobrze, to nie jest tak trudno odkręcić, wystarczy uważać". Powoli zaczynała wracać do dawnej siebie. Zbyt duża dawka płaczu źle na nią wpłynęła. Prawdziwa Hera tak właśnie się zachowuje. Jak źle by nie było, nie można się za bardzo dołować, bo na dobre to nie wyjdzie. Teraz trochę żałowała, że odstawiła prochy. Na pewno pomogłyby jej trochę w zrzuceniu tego ciężaru z ramion, jednak przy narkotykach łatwiej o roztargnienie i wpadkę. Byłaby większa prawdopodobność, że niechcący wyda ich sekret.
Uśmiechnęła się. Czyli plan wyglądał na logiczny i na razie nie zagrażał niczyjemu zdrowiu czy czemuś tam. Postanowiła jeszcze zająć się Herą i przypilnować, aby się najadła. Potem ją zaprowadzi do łóżka i niech zaśnie. To im się należało. Odrobina odpoczynku... Tak trochę tylko, bo przecież były tak złe i niedobre, że należało podejrzewać, że wpadną w spore kłopoty. A Laila szczególnie, bo przecież to jej brat, jej przyszła bratowa i ech tam. Trudno. Przecież wcale nie musi rozmawiać z własnym braciszkiem, prawda? Najwyżej zapadnie się pod ziemię i skończy się zabawa. Tak przynajmniej uważała. Przyłożyła kolejny okład do nogi Hery i słuchała jej w skupieniu... Pierwsze krople zimnej wody zaczęły spływać po jej nodze, na co Laila zareagowała delikatnym wytarciem... Proste? Nadawałaby się na pielęgniarkę? Pewnie tak. Tylko błagam nie chirurg. To przecież najgorszy zawód z możliwych. Zero szacunku, poza grzebaniem w czyiś flakach i przelewaniem krwi w inne miejsce... Fujka, fuj, fuj. Popatrzyła na nią ze stoickim spokojem i przemówiła: - Mmm... Dobrze. Niech tak będzie. Po prostu trzymajmy się twardo naszej wersji i tyle. - Puściła do niej oczko i obejrzała się przez ramie czy nikogo tu nie ma. Ale nie ma. Jeśli ktoś teraz kogoś obserwował, to pewnie Jude... Bo one przecież nie były teraz tak bardzo istotne, nie? Hm? Jak to by ogarnąć...
Dobrze, że Hera zrobiła to właśnie z Lailą (jakkolwiek to brzmi). Dziewczyna miała głowę na karku, nie panikowała zbytecznie ani nie pogrążyła się od razu w rozpaczy. Herze już stres zaczynał odchodzić i miała ochotę śmiać się z całej tej sytuacji. Otóż Herek nie patrzył na to wszystko ze swojego punktu patrzenia, nie czuła się jak osoba w kłopotach. Patrzyła na to z góry, a trzeba przyznać, że w ten sposób było to całkiem zabawne. Żeni się z przyjaciółką i ma dziecko z jej bratem, który jest jednocześnie chłopakiem jej drugiej przyjaciółki. Niezła patola! Hera jest przez wszystkich uważana za beztroską, a ona po prostu nie potrafi martwić się zbyt długo. Smutek nic jej nie da, nie pomoże w rozwiązaniu problemu. Może mieć dobry humor, w smutnej sytuacji - przecież wtedy tak samo myśli o rozwiązaniu problemu. Jedyna różnica jest taka, że nie czuje się z tym aż tak źle. Nie wiadomo czy to dar czy choroba. - Będzie dobrze, nie ma żadnych dowodów na to, że nie stało się tak jak mówimy. Co prawda będziemy żyć w kłamstwie, ale jeśli uda się doprowadzić wszystko do ładu, to nie będzie to trudne. - powiedziała, po czym sięgnęła ponownie po słoik masła orzechowego i wepchnęła sobie kolejną porcję do ust, czując jak słona papka skleja jej usta. Nie miała problemu z życiem w kłamstwie, póki jest to 'mniejsze zło', to w ogóle jej to nie przeszkadza. W końcu praktycznie od zawsze okłamuje wszystkich, że ma lęk wysokości, by ojciec nie pokładał w niej żadnej nadziei na grę w Quidditcha.
Kolejny uśmiech i po prostu ruszyła do jednej z szafek, bo jakiegoś pączka czy coś. Musiała do dodać do swojego organizmu trochę cukru, a to na pewno było dobre wyjście. Mało kto wiedział, że kiedy Laila miała kłopoty to nagle zaczynała jeść wszystko, co wpadło na jej talerz, albo i niekoniecznie. Czasem doprowadzało ją to do kuchni, gdzie spędzała większość popołudnia. A potem? Myślicie, że ona to w sobie zostawiała? Dwie godziny w łazience, żeby wszystko z siebie oddać i stwierdzić, że jest beznadziejna. Kto o tym wiedział? Matka. Ona zajmowała się Howett, kiedy ta zniknęła ze szkoły na kilka dni w zeszłym roku. Oczywiście nawet Alan nie wiedział o tych kłopotach z młodszą siostrą. Oficjalna wersja dotyczyła bardziej tego, że mała Laila potrzebuje badań, a i przyjechała ich babcia, która potrzebowała spotkać się z dziewczyną. A czy wnuczek mógł poczuć się urażony? Nie. Alan nie przepadał za tą kobietą, więc ucieszył się, kiedy dotrzymywanie towarzystwa padło na blondynkę. Przykre? Nie... Potem musiała się tłumaczyć i szukać we wszystkim sensu, ale odmówiła leczenia, bo stwierdziła, że pojedynczy sekret nie może być wywlekany na światło dzienne... A więc wróciła do zamku, a Alan? Dostawał listy, aby zwracał na nią większą uwagę, choć nigdy nie wyjaśniono mu dlaczego. I chyba nic nie wskazywało na to, aby ona, albo matka miały jakoś otworzyć się przed kimkolwiek. Niby rodzina, ale martwienie wszystkich dzieckiem nie jest dobrym pomysłem... Laila westchnęła i z poczuciem winy zajęła się pączkiem modląc się, aby nie doprowadzić siebie do stanu z zeszłego roku. Popatrzyła na Herę i usiadła obok niej na krzesełku zajmując się jedzeniem. - Zaraz pójdziemy do dormitorium. Trzeba się przespać w sumie i jakoś na jutro na trzeźwo ocenić sytuację. - Tak. Ta normalna Laila, która panowała nad sytuacją. A może to była tylko poza?
Nie miała pojęcia o jakiejkolwiek chorobie przyjaciółki. Zawsze zazdrościła jej figury, bo była taka kobieca, dodawała Laikowej seksapilu i wdzięku, podczas tego gdy Hera była po prostu... chuda. Podświadomość nawet kazała jej ciągle coś jeść i nie zbliżać się do żadnego sportu, jednak metabolizm nie dał za wygraną. Trudno się dziwić, że Hera ma sporo kompleksów, skoro nie raz słyszała przytyki, że ma kościste nogi, zapadnięte policzki, a ramiona jak u kościotrupa. Oczywiście Hera to Hera, więc sobie z kompleksów nic nie robi, odbiło się to jedynie na poczuciu własnej wartości. Nigdy nie rozumiała jak mogłaby się komuś podobać, a jednak partnerów miała. Nie potrafiłaby powiedzieć co ma w sobie ładnego, jednak wcale aż tak brzydka się nie czuła. Nie czuła się brzydka, ale po prostu wiedziała, że nie jest ładna, bo wbrew pozorom to dwie inne rzeczy. Gdyby wiedziała o problemie Laikowej... Zapewne by się przejęła i zmartwiła, ale nie zrobiłaby nic, by jej pomóc. Jeśli Jude by o tym nie wiedziała, to by się jej wygadała, ale tylko jej. Sama nie potrafiłaby nic zrobić, nie chciałaby i nawet nie wiedziałaby jak, a Jude... Ona na pewno by Laili pomogła. Tak, Jude jest naprawdę świetną osobą. Sama Hera miała naprawdę duży problem z używkami (i zapewne do tego wróci) jednak nie chciała niczyjej pomocy. Czuła się szczęśliwa. pomogli jej i świat okazał się zbyt brutalny na jej psychikę, więc zachowuje się nadal tak samo, jak się zachowywała. Ile w tym gry aktorskiej a ile prawdziwej Hery? Tego chyba sama nie wie, bo nigdy o tym nie myślała, ale na pewno nie jest teraz szczęśliwsza. - Cieszę się, że zrobiłam to właśnie z tobą. Prędzej czy później wpadłoby mi to do głowy i zapewne nie poradziłabym sobie z tym sama. - przyznała, po czym szybko zapchała sobie usta kolejną porcją masła orzechowego. Poczekała grzecznie aż Laila zje to, co zjeść miała, a sama w tym czasie wyżarła połowę słoika orzechowego cuda. Uśmiechnęła się do dziewczyny wesoło, taka prowizorka mająca na celu poprawienie jej humoru, po czym chwyciła ją za rękę i pociągnęła w stronę drzwi. Dalej jednak zamieniły się miejscami i to Hera szła jako ta druga. Bez względu jak duże zaufanie ma do danej osoby - odczuwa lęk gdy ktoś idzie za jej plecami. Podreptały grzecznie (chociaż trochę późno) do dormitorium, położyły się w łóżeczkach i równie grzecznie starały się zasnąć.
Było już dobrze po dwunastej, kiedy opatulona w koc, poczochrana, zaczerwieniona od wielogodzinnego płaczu Clara, wreszcie postanowiła wychylić nos z dormitorium. To wszystko przypominało koszmar, najgorszy jaki mogła sobie w ogóle wyobrazić. Skończyło się. Ona się skończyła. Jak mogła być tak naiwna? Wierzyć w te wszystkie słowa Daniela? Nie była tą jedyną, jak mogła sądzić, iż było inaczej? Wyobrażać sobie samą siebie u jego boku na ślubnym kobiercu? No tak, kolejny raz oberwało jej się za to, że żyje złudzeniami i marzeniami. Bo przez chwilę naprawdę było cudownie. I czuła, naprawdę czuła, że wszystkie jej uczucia są przez Slone'a odwzajemnione z identyczną żarliwością. Jednakże... po jakimś czasie to uleciało, przynajmniej z jego strony, tak jej się zaczęło teraz wydawać. Analizowała sytuację w kółko i w kółko, ale nic mądrego nie mogła wymyślić. Zdradził ją z tą podłą Scarlett, a później wyjechał. Ona tak nie mogła, po prostu opuścić Hogwartu i uciec od problemów. Ile by teraz dała, żeby nie mijać tych samych korytarzy, siedzieć w tych samych klasach, w których siedziała z nim! Paranoja. Prawdziwa. Tym razem jednak Clara kompletnie nie wiedziała co zrobić. Jak sobie z tym wszystkim poradzić... Jej życie było beznadziejne. Zawaliło się dosłownie wszystko. I tym razem nie mogła tego naprawić. NIE CHCIAŁA. Po prostu nie potrafiła Danielowi wybaczyć. Próbując nie szlochać tak głośno, zeszła do kuchni, w której zaraz rzuciła się do przeszukiwania półek. Nie była głodna, ale czymże było wpieprzenie całego słoika czekolady w świetle tego co ją spotkało? W końcu kiedy za pomocą różdżki udało jej się zlokalizować upragnioną słodycz, postawiła ją na blacie, a sama usiadła na krześle, które dajmy na to, stało w kącie. Opatuliła się szczelniej czerwonym kocem i podkurczając nogi, skuliła się schowała twarz w dłoniach, próbując opanować następną falę szlochu. Siedziała sobie więc tak po ciemku, pragnąc aby to wszystko znikło. Sama chciała zniknąć, przestać czuć się tak strasznie zranioną... Dla niej już nie było przyszłości, kij z tym, że miała siedemnaście lat, hehe. To co czuła do Daniela było autentyczne, samo nie przejdzie... ale nie mogła pozwolić, żeby ją jeszcze tak kiedyś zranił. Musiała z nim zerwać, może też dobrze, iż wyjechał? Czuła nienawiść, może nawet wstręt, ale najgorszym było to, że Clara wciąż Daniela kochała. I kompletnie nie wiedziała jak sobie ma z tym poradzić. Ta bezbrzeżna, wszechogarniająca rozpacz trzymała ją mocno i nie zapowiadało się, żeby miała ją puścić. Była bardzo zmęczona, odkąd dowiedziała się o tej całej zdradzie, prawie w ogóle nie sypiała. Opuszczała też lekcje, zlewała swoje obowiązki prefekta... jednakże oprócz niej samej chyba nikt nie wiedział co się wydarzyło. Nie wiedziała Mia, nie wiedziała Bell. Hepburn po prostu nie potrafiła o tym jeszcze rozmawiać... może nigdy nie będzie w stanie? Tak się jej teraz przynajmniej wydawało.
O rany, co za dramaty! Ioannis w przeciwieństwie do Clary miał wyśmienity humor. W końcu zaczęło im się układać z Mią, bo to było jeszcze przed Obserwatorem i imprezą u Caspra, heheheh! No nieważne, rozkoszował się tymi wspaniałymi chwilami i tym, że nawet Keith nie zaprzątał mu ostatnio głowy. I Clary nie widział prawie w ogóle, NO FANTASTYCZNIE. Oczywiście, że każdego normalnego człowieka zdziwiłoby, gdyby drugi prefekt przestał przychodzić na spotkania organizacyjne, patrole i inne takie, ale on miał to zwyczajnie gdzieś. Cieszył się, że nie musi oglądać tej przebrzydłej Hepburn, która oczywiście musiała się z nim wykłócać, zamiast zamknąć twarzyczkę, ECH. Ci gryfoni, zero instynktu samozachowawczego! Poszedł do kuchni, aby coś przekąsić. I miał nadzieję, że to coś będzie już zrobione, bo wszyscy wiemy, że kucharz i czarodziej z niego marny. Dlatego wesoło pogwizdując zlazł z samiuteńkiej wieży, wprost do lochów. Nie dziwił się, że większość krukonów była wychudzona - niech ci się chce latać z takiej wysokości na sam dół dołów... ehe, sure. Ale tym razem Gavrilidis odczuwał taki głód, że postanowił przemóc swe lenistwo i doczłapać się w końcu na miejsce. W seksownym t-shircie, dresowych spodniach i cudownych papuciach przemierzał kolejne schody, korytarze, aż w końcu trafił na odpowiednie drzwi. Pchnął je, a wchodząc w ciemność postanowił zapalić światło. I omal nie dostał zawału, widząc jakąś postać na krześle! Zachował jednak zimną krew i jedynie wzdrygnął się nieznacznie, przypatrując podejrzliwie skulonemu osobnikowi. Podszedł bliżej, gotowy rzucić w nią ewentualnym talerzem stojącym na blacie, kiedy spostrzegł się, że to Clara. W dodatku chyba nad czymś rozpaczała. NA ROWENĘ, ZA CO?! To pierwsze, co przyszło mu przez myśl. Dlaczego los go tak każe? Co on mu zrobił? Dlaczego zsyła na niego babę, której nie lubi, w dodatku ryczącą? Zzezował na słoik pełen czekolady i już wiedział, że stało się najgorsze. Może dostała miesiączki? Nie, dobra, tak serio. Kobiety sięgają po takie bomby kaloryczne tylko w najcięższych depresjach! Taką zależność przynajmniej obserwował. Skrzywił się, na myśl, że nogi go tu przyniosły. Rozejrzał się dookoła, ale stwierdziwszy, że nie ma żadnego superbohatera gotowego go wyrwać z tej opresji, westchnął ciężko i skierował się powolnym krokiem do szafek, przeszukując je gruntownie. - Och Hepburn, nie maż się, bo spuchniesz i wtedy naprawdę nikt cię nie będzie chciał - rzucił, z typowym dla siebie sarkazmem i rozbawieniem w jednym, po czym rzucił w nią chusteczkami. Tak, dosłownie, bo biedna gryfonka oberwała w głowę. Na szczęście, nie było to bolesne! Za bardzo. - Może ziółka ci zaparzę do tej czekoladki? - zaproponował, tym razem o dziwo miło i sympatycznie. Może coś kombinował? HM.
NA GODRYKA ZA CO?! Co ona takiego komu uczyniła, że jej życie pierdoliło się w takim stylu, a na dodatek jeszcze musiała znosić Janka, który zgłodniał o takiej porze? No ludzie, ktokolwiek, tylko nie on! Nie miała nawet siły rzucić mu jakiegoś "odpierdol się", albo czegoś równie kulturalnego, co chyba ukazywało ten wyjątkowo tragiczny stan Clarci. Niee, w normalnych warunkach zdążyłaby już na niego naskoczyć bez żadnego powodu, ale teraz to zwyczajnie nie miało żadnego większego sensu. Ugh, czemu wszystko o czym by nie pomyślała, nie miało żadnego sensu? Co za beznadzieja. Czemu ten natrętny człowiek nie mógł gdzieś zniknąć? Zagryzła policzki, kiedy kazał jej się nie mazać... no i jakby zgadł, hm. Ioannis był następnym dowodem na to, że z Hepburn zwyczajnie nie dało się wytrzymać, tak, teraz widziała to idealnie! W tym momencie była gotowa przyjąć na siebie i na swój podobno destrukcyjny charakter wszystkie winy świata, no do czego to doszło! Daniel też widocznie nie mógł z nią długo wytrzymać, dlatego rzucił się w ramiona znacznie bardziej interesującej dziewczyny. Co nie zmienia faktu, że miała do niego i również oczywiście do niej, ogromny żal. W Clarze tłukło się teraz ze sobą tyle uczuć, tak bardzo w dodatku ze sobą sprzecznych, że najchętniej gryfonka uderzyłaby głową w stół, chcąc sprawdzić czy to da jakieś efekty i przestanie czuć. O tak, to był dobry plan. Wyłączyć uczucia. Zaraz jednak dostała w głowę chusteczkami, co może nie równało się skali eksperymentu walnięcia głową w jakiś blat, ale zmusiło zapłakaną Clarę do podniesienia opuchniętej twarzy. Była nienaturalnie czerwona, włosy lepiły się jej do mokrych od łez policzków i ręką, którą miała pod kocem próbowała wycierać cieknący nos... taaak, prezentowała się dokładnie tak samo, jak się czuła! Postanowiła jednak skorzystać z tej Jankowej pomocy, wyciągnęła jedną rękę spod koca i jakoś udało jej się wydostać chusteczkę z opakowania. Zaraz też wytarła nią twarz. Czuła się upokorzona, jasne, ale tego upokorzenia nawet nie można było porównywać do tego, kiedy dowiedziała się, jak to Daniel ładnie zabawił się za jej plecami. Tak właśnie, czuła się upokorzona. Ktoś wreszcie ukazał jej, jak bardzo jest naiwna i jak łatwo można to wykorzystać. Pomimo, iż miała Mię i wielu innych znajomych, czy przyjaciół, czuła się przeraźliwie samotna. Bo czy właśnie wtedy, kiedy była na jakimś totalnym skraju załamania, jedyną osobą, która nie uciekła od razu, był jej, ostatnio niemalże śmiertelny, wróg? Świetnie Clara, tak trzymaj! - Nie, dzięki - wychrypiała, próbując opanować następny napad szlochu. Nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie przyjdzie ten moment otępienia. Do cholery, czemu ona musiała na wszystko reagować tak emocjonalnie? W ilu to książkach zdradzone dziewczyny w kilka dni przechodziły z takimi sytuacjami do porządku dziennego! Tylko niestety, życie to nie książka Clarciu. - Niech to wszystko przestanie - wypaliła coś bez ładu i składu, nie bacząc na to, że Gavrilidis weźmie ją za jakąś totalną psycholkę. Proszę bardzo, niech myśli co chce, jej już było wszystko jedno! Dlatego zaraz też wstała, nieporadnie odgarniając włosy z zapłakanej twarzy. Zrzuciła koc, zostawiając go na krzesełku, a sama podeszła do jednej z półek, po czym zaczęła ją gruntownie przeszukiwać. Zimno kamiennej posadzi przenikało przez bose stopy Hepburn, ale ona dalej dzielnie szukała. W końcu w jednej z tych wyższych półek znalazła skrzętnie ukrytą pod różnymi garnkami i słoikami, do połowy opróżnioną Ognistą. Usatysfakcjonowana swym znaleziskiem, wróciła na krzesełko i otworzyła butelkę, po czym zaczerpnęła porządnego łyka. Staczała się, ohoh.
W sumie, to nawet pokusiłby się o robienie tych ziółek. Naprawdę, miał szczerozłote intencje! Niestety, nie zabrał ze sobą różdżki, a inaczej tego cholernego kociołka nie umiał uruchomić. Zapewne mógł iść po jakiegoś skrzata, ale nie chciało mu się. Aż tak ofiarny nie był. Szczególnie, że miał tajną misję grzebania w szafce, aby znaleźć coś nadającego się do jedzenia. Nie znalzłszy jednak nic, co by go usatysfakcjonowało, ruszył swoją seksowną dupcię, aby huknąć na jakiegoś skrzaciora. I oczywiście złożył swoje zamówienie, fenomenalnie! Nie musiał nic kompletnie robić. Czemu on się w ogóle przeniósł do tego cholernego Londynu? Bycie panem domu średnio mu wychodziło, dlatego dziś postanowił posiedzieć dłużej w krukońskiej wieży. Poza tym odprowadzał Mię do dormitorium, bez sensu więc było się telepać z powrotem. Szczególnie, że było późno, a oni podróżowali bardziej jak mugole niż czarodzieje. Ale kto by się tym przejmował? No właśnie. Czekając na to, co sobie wymarzył, podszedł do jakiegoś blatu, by się o niego oprzeć. Skrzyżował ręce na piersi i bacznie obserwował Hepburn, która naprawdę wyglądała jak milion nieszczęść no i po prostu żałośnie. To znaczy, żałośniej niż zwykle! A już domniemywał, że to niemożliwe. Nie no, tak naprawdę to całkiem niezła dziunia z niej była, heheheh, ale przecież jej tego nie powie, bez przesady. Jeszcze by się tym zasugerowała. A tak to po prostu analizował, cóż takiego mogło się przytrafić Clarze, która nawet ruszyła się po alkohol! No to tragedia, proszę państwa. Przykładna gryfonka upijająca się w kuchni, coś skandalicznego. Aż pokręcił głową z dezaprobatą dla tej dzisiejszej młodzieży. Degrengolada, moi mili, degrengolada, nic więcej. - Oj Hepburn, nie dość, że stara panna to jeszcze alkoholiczka? Wzięcia to ty mieć nie będziesz - rzucił, nie wiedząc, jak bardzo trafia teraz w czuły punkt! Na szczęście szybko to sobie przekontemplował, albowiem z jakiego innego powodu kobieta może tak wyć? Oczywiście, że z powodu faceta. Przecież facet to świnia, czyż nie? - A tak serio, Hepburn. Mężczyźni są zbudowani po to, aby rozsiewać swój materiał genetyczny, nie patrząc na konsekwencje. A kiedy zrozumieją, że popełnili błąd, jest już zazwyczaj za późno. Wiesz, dlaczego tak się dzieje? Bo faceci są głupi i nie myślą. Nawet krukoni - wygłosił swe mądrości, by potem przyszedł skrzat z grecką sałatką i ziółkami dla pani prefekt. Czyż to nie urocze? Postawił je nawet tuż obok Clary. - Mmm, nareszcie, prawdziwa, grecka sałatka, która nie zawiera sałaty. Pewnie o tym nie wiedziałaś, bo ludzie mają takie rzeczy w dupie - dziamotał dalej, przy okazji wbijając widelec w czarną oliwkę, którą to zapakował do ust i spokojnie przeżuł, patrząc gdzieś w górę. - I tu jest smutna prawda o społeczeństwie. To ignoranci i szuje. Albo się do nich dopasowujemy, albo idziemy pod prąd i potem płaczemy w poduszkę. Ale nie martw się, świat nie jest tego wart - paplał dalej, kontynuując konsumpcję swojego posiłku. Ależ on się gadatliwy zrobił! Biedna Hepburn, że musi go słuchać, jak pieprzy cudawianki. To znaczy, może coś w tym było, ale szczerze wątpię, aby to ją pocieszyło! Ale i tak widać postęp, bo ewidentnie był miły, chciał jej pomóc i co więcej, zakamuflował w swej wypowiedzi mini komplemencik, hoho! Może bycie z Mią jednak mu służy i staje się bardziej ludzki? Kto wie! - I wypij lepiej te ziółka, a nie będziesz wątrobę zatruwać tym świństwem. Mówi się przecież, że liczy się wnętrze, więc nie spieprz tego - dodał na samiuśki koniec, zabierając się dalej za sałateczkę. W sumie to dużo jej brakowało do tej takiej najprawdziwszej, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma!
Gdyby sytuacja nie przedstawiała się dla Clary tak bardzo tragicznie, pewnie wyplułaby tą Ognistą, słysząc jak Janek próbuje ją pocieszać. Może nawet robił to w miarę udolny sposób, ale sam fakt, że CHCIAŁ JĄ POCIESZYĆ raany! Niestety teraz już nawet i względnie miły Gavrilidis nie był w stanie zszokować gryfonki, ech, cóż to się podziało! Zaraz by się też pewnie oburzyła, że Janek nie ma lepszych rzeczy po nocy do roboty, tylko przyglądanie się biednym dziewczątkom i wydawanie rozkazów na pewno bardzo śpiącym skrzatom, ale teraz tylko co chwila pociągała nosem, zawodząc sobie wcale nie cichutko i biorąc następny łyk z butelki. W ogóle gdyby tym dramatycznym zawodzeniem to udało się jej obudzić jakiegoś ślizgona, bądź ŚLIZGONKĘ, nie miałaby nic przeciwko! - W dupie to mam, będę hodować w górach garborogi - wychlipała, chociaż w jak widać na załączonym obrazku, w dupie tego nie miała i raczej nie zamierzała uciekać w góry, żeby hodować jakieś stworzenia, na których jak wyczytałam, lubią jeździć trolle. - Krukoni to już zwłaszcza nie myślą - potwierdziła szybciutko. Jeszcze chwila a naprawdę się zapowietrzy! Parę razy gwałtownie wciągnęła powietrze i idąc za radą Janka, wstała, odstawiła butelkę na blat i ponownie zrezygnowana klapnęła na krzesełko, szczelnie opatulając się kocem, jakby to miało w czymś pomóc. Dla lepszego zobrazowania kilk! - Nie wiedziałam - potwierdziła żałośnie to na temat sałatki greckiej. I zrobiło jej się jeszcze gorzej, o ile to było możliwe, bo jeszcze parę dni temu wcale nie musiałaby się czymś takim martwić. Jako beztalencie kulinarne radośnie zwalała obowiązek gotowania i przygotowywania posiłków na spotkania na swoją drugą połówkę, KTÓREJ JUŻ NIE BYŁO. Zawyła żałośnie, uświadamiając sobie, że albo zacznie korzystać ze wszystkich dobrodziejstw hogwartowej stołówki i będzie musiała się nauczyć jeść o normalnych porach, albo będzie jechała na mugolskich zupkach z proszku, UPS. - Absolutnie, świat nie jest tego wart - potwierdziła, kręcąc energicznie główką. Gdzieś tam wyczuła ten zakamuflowany komplemencik i może kiedy dojdzie do siebie bardziej go doceni, ale teraz nie była się nawet w stanie zdziwić. Posłusznie wzięła ziółka w łapki, od razu je przechylając. Skrzywiła się nieznacznie i odłożyła je na blat, wypite do połowy. Zaraz do nich wróci, ale teraz musiała trochę pojęczeć i popłakać! - Ja nie wiem czy można już coś bardziej spieprzyć, ludzie ode mnie uciekają, więc w sumie już nie dbam o żadne tam wnętrze... zresztą nie tylko wnętrze, zewnątrz też mam gdzieś, wszystko mam gdzieś Ioannis - dostała słowotoku i wydostała ręce poza koc, energiczną gestykulacją chcąc pokazać Jankowi jakie to wszystko jest w istocie beznadziejne.
No, Janek pocieszyciel pierwsza klasa! A Clara tak źle o nim myśli cały czas, ja nie rozumiem dlaczego. Może i bywał wredny, mrukliwy, arogancki, egoistyczny i narcystyczny, ale przecież miał dobre serduszko! Pocieszał potrzebujących, wyciągał ich z tarapatów i wiele, wiele innych! Ech, tak naprawdę to mu się nawet żal zrobiło tej gryfonki, że taka zaryczana siedzi, a świat aktualnie był przecież taki piękny. Najpiękniejszy. Co zresztą niebawem miało się popsuć, ale póki co wszystko układało się wręcz rewelacyjnie. Nie mógł więc znieść myśli, że jest tu ktoś, kto nie podziela jego fantastycznego humoru! Nawet jeżeli tym kimś miała być Hepburn, z którą się w sumie nie lubili. W taki czas jak ten wrogowie powinni przestać być wrogami, a wspaniałomyślność i obłaskawienie powinny na nich zstąpić z ramion Gavrilidisa! Ach, to brzmiało doprawdy rozkosznie. Na jej wzmiankach o garborogach z trudem powstrzymał paskrnięcie śmiechem, zakrywając dłonią usta i spoglądając spod pochylonej głowy w stronę dziewczyny. Już to widził, jak taki chuderlak mierzy się z tym stworzeniem, EHE SURE, seems legit. Na szczęście wspaniałomyślnie postanowił przemilczeć swoje spostrzeżenia. - Czeka cię więc świetlana przyszłość - zakpił, ale nie mógł się już powstrzymać, no nie mógł! Wszędzie muszą być przecież jakieś granice. U pana prefekta w szczególności. Chociaż kiedy Clara się wypowiedziała tak niepochlebnie o krukonach to już zapomniał o tym, że powinna być jakaś tolerancja na to, że inni również nie mogą się przed czymś powstrzymać i skrzywił się znacznie. Jednakże i tym razem postanowił być miłosierny i to przemilczeć. No chłopak cud malina! - Rany, nie przejmuj się tak tą sałatką... - mruknął jedynie, robiąc przerwę w jej pałaszowaniu i widząc czystą rozpacz spowodowaną jego słowami odnośnie jakiegoś głupiego jedzenia. - Nikt cię za to nie zabije przecież - dodał optymistyczniej, powracając do konsumpcji. Oczywiście nie przyszło mu do głowy, że to może być spowodowane wewnętrznymi rozterkami gryfonki. Who cares. - No, wreszcie gadasz z sensem! - pochwailił ją, kiedy była mowa o nic niewartym świecie. No dobra, trochę to przekoloryzował, ale wiadomo o co chodzi. Generalnie był z siebie dumny, że zaszczepił w Hepburn takie oto przekonania, ale wtedy ona zaczęła paplać, robiąc mu papkę z mózgu, bo już podchodziło pod ZWIERZANIE SIĘ, a przecież nie był jej psiapsiółą ani super kumplem gejem, nie mniej jednak postanowił to dzielnie przeboleć i wysłuchać zażaleń owdowiałej prefekt. Popatrzył tylko, że pije ziółka i pokiwał głową z uznaniem. Bowiem są to specjalne specyfiki na uspokojenie i ukojenie nerwów. Działają też przeciwko łzom, wspaniały wynalazek ostatnich lat. - Nie dramatyzuj. To, że natknęłaś się na jednego debila, który był tak ważny dla ciebie jeszcze o niczym nie świadczy. Nie generalizuj, bo robisz przykrość innym, Mii chociażby - wysnuł swą pasjonującą teorię, robiąc dzikie akrobacje widelcem w dłoni. - A z tym posiadaniem wszystkiego gdzieś to ja absolutnie aprobuję. Tak trzymaj! - zakrzyknął bojową, wracając ponownie do jedzenia. Cóż, łatwiej było mówić aniżeli robić, bo ostatnio Gavrilidis ewidentnie nie miał wszystkiego gdzieś, no ale CO TAM.
Kiedy Clara już się ogarnie - co zaznaczam, może nie nastąpić tak szybko - pewnie dojdzie do wniosku, że ten Janek to jednak nie jest taki zły, za jakiego go miała, i Mia nie oszalała tak do końca, wiążąc się z nim. Bo faktycznie, kazał przynieść nielubianej Hepburn ziółka na uspokojenie, pocieszał jak dobry znajomy, nie powiedział niczego w stylu "NIE ZASŁUGIWAŁAŚ NA NIEGO" hehe... no ja nie wiem kto tak w ogóle by powiedział, hmmmmm. Z pewnością musiałby być bardzo wzburzony i sprowokowany, hehe. - Wiem - odparła, przecierając zapuchnięte oczy dłonią. Nie miała siły, ani nawet ochoty odpowiedzieć na tę jawną kpinę w inny sposób, po co też by miała zaprzeczać? Zresztą, teraz tak to właśnie wszystko widziała, czekała ją niesamowicie świetlana przyszłość, oczywiście w sensie przenośnym. Było po prostu o wiele za wcześnie na to, aby mogła się chociaż spróbować zdystansować do Daniela i tego co zrobił. Uczuć, nawet tych tak bardzo zranionych, nie da się wymazać ot tak, niestety. Clarze wciąż było trudno wyjść z szoku, wcześniej nawet nie podejrzewała, iż Slone jest zdolny do zrobienia jej czegoś takiego, przecież ufała mu w stu procentach. Naprawdę myślała, że go zna... chociaż kto wie, może kiedyś tak właśnie było, tylko po prostu nie zauważyła, kiedy chłopak tak się zmienił? Albo ogarnięta przez to całe cholerne zakochanie, widziała tylko dobre cechy krukona, może go idealizowała? Wyjechał, ona nie zamierzała go zawracać, więc pewnie nigdy się nie dowiedzą. Tak widocznie było lepiej. Najlepiej? - Gdyby nieznajomość składników sałatki greckiej karano śmiercią, wyszłabym na ulicę i zaczęłabym wykrzykiwać nazwy produktów spożywczych, które tylko przyszłyby mi do głowy, w nadziei, że mnie zgarną - język zaczynał się jej coraz bardziej rozwijać, teksty stawały coraz bardziej żałosne, ale przynajmniej łzy przestały lecieć takim niezatrzymanym ciągiem. Już nie zawodziła, teraz tylko pociągała co chwilę nosem. - Mii? - zapytała, łamiącym się głosem, zastanawiając się, czy swoim humorem i tragizowaniem, oraz gadaniem o strasznych krukonach, rzeczywiście mogłaby popsuć przyjaciółce nastrój... Janek chyba miał rację, skubany! Pokiwała więc żałośnie głową, znowu biorąc kubek z niedokończonymi ziółkami w ręce. Wzięła parę łyków i krzywiąc się, dopiła miksturę. - No ja nie wiem czy tak o niczym nie świadczy... - zrezygnowana, wzruszyła ramionami. Zaczynała się w końcu uspokajać, ruchy nie były już tak gwałtowne, no i mogła też mówić bez większych przeszkód czy bez obawy, że zaraz znów wybuchnie niepohamowanym szlochem. Co to za złote ziółka były, no!
O nom, nom, nom! Ależ jestem głodna! Niesamowicie. Jest mi bardzo przykro, że tak dobra uczennica jaką jest Laila Howett, nabroiła jakieś niesamowite rzeczy u dyrektora. Po prostu nie mogę w to uwierzyć! Czuję ogromny zawód. Przez to nawet popłakałam się rano. Czuję jakby każdy uczeń był moim dzieckiem, za które jestem odpowiedzialna. Nie potrafię ukarać Laili tak jak powinnam. Dyrektor mówił coś o sprzątaniu, zbieraniu roślin do eliksirów, lecz ja nie potrafię. Musiałam z nią po prostu porozmawiać, dlatego też w liście zaprosiłam ją na wspólną kolację w kuchni. Muszę się dowiedzieć, co złego dzieje się z tym dzieckiem! Usiadłam przy stole, obserwując drzwi. Czy moja uczennica się nie spóźni?
Rzeczywiście... Kiedy otrzymała sowę, która ją poinformowała o "karze" siedziała z Urszulką w pokoju wspólnym i malowała paznokcie. Śmieszne? Na pewno, bo przecież właśnie wypadał ich dzień nie wychodzenia z dormitorium, a tu takie rzeczy. No nic. Obiecały sobie, że spotkają się później i zostaną w dormitorium na całe dwa dni! Szalone istoty! Czy Laila była zestresowana tym, co ją czekało? Pewnie każdy normalny uczeń najpierw sprawdza kartoteki, a potem ucieka, ale Laila... Ale Laila przecież obiecała Noel'owi Howett'owi, że wszystko się zmieni, że ona dorośnie, że trochę poszanuje zasady rodzinne, że zajmie się Alanem i znajdzie sobie wreszcie kogoś normalnego do towarzystwa, a nie tylko pokręconych znajomych, którzy wpędzali ją w co rusz nowe depresje. Choć to podobno ona była porąbana... Całkiem możliwe. Albo porąbał ją tok zdarzeń. Podczas wszystkiego co przeżyła. Przegrany mecz, nieudana wycieczka do lasu, wkręcenie Alana, nieudana miłość do Emrysa... Niewydarzone emocje, upadłe przyjaźnie. Czy znajdziecie coś w tym szczęśliwego? Nie za bardzo... Zdarzało się, że ludzie w szkole chodzili za nią i cicho szeptali: "lesba". Czy robiła sobie coś z tego? Jasne, że tak. Siadała i się śmiała. Często zapamiętywała innych imiona. Rano budzili się z taką twarzą, że spędzali tydzień w skrzydle szpitalnym. To była Howett, którą przygarnąć mógłby tylko Slytherin. Ale tylko dzisiaj. Przecież jej charakter przechodzi fazy, jak rok podczas czterech pór roku... A teraz przyjście tutaj. Nokur... Nie chciała. Nie chciała jeść i rozmawiać. Fuck her life. Weszła do tej kuchni i położyła torbę obok wolnego krzesełka przy okrągłym stoliku. - Dobry wieczór panno Mary Abney. - No bo chyba nie "pani"... Przecież na pewno nie miała faceta. Może to przez nią ciążyła klątwa nad Puchontkami... Boże... Ona nie będzie nic jadła. Help.
Bałam się, że trudno będzie mi przemówić panience Howett do rozsądku. Jak powinnam ująć wszystkie swoje myśli? Każdy Puchon był jak moje małe dziecko. Nie mogłam znieść tego jak uniesiony dyrektor zwrócił mi uwagę, że taka uczennica jak Laila była nieposłuszna. Co na Merlina powinnam zrobić? Wierzyłam, iż dziewczyny w jej wieku zaczną myśleć o dorosłości. Chciałam, aby poważnie zerknęły na swoje życie i zastanowiły się, czy jest warto tak szaleć. W ich wieku byłam inna. Wolałam gotować razem ze skrzatami, żeby ich lekko odciążyć od tych wszystkich obowiązków. Bardzo długo jestem już w Stowarzyszeniu Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych. Nigdy jednak nie pomyślałam, że w Hogarcie są one źle traktowane. Po prostu chciałam pomóc. Chciałabym, aby każdy w tym zamku mógł na mnie liczyć, w szczególności moi podopieczni. - Opowiedz mi, jak to się stało – rzekłam miło na powitanie, przysuwając w stronę Laili talerz z donutami. Na każdym ciastku znajdował się przepyszny krem oraz owocowa posypka. Musiałam koniecznie zadbać o linię tej wychudzonej istoty. Zaczęłam nawet podejrzewać, że za karę nie spożywała posiłków. Wyglądała tak marnie! Dobrze, że do pączków dodałam „trochę” środku na apetyt. Nie będzie mogła się powstrzymać w jedzeniu! – Skosztuj, specjalnie dla Ciebie zrobiłam
Laikowa dopiero co wróciła z badań z Londynu, gdzie ją ważyli i mierzyli, noi sprawdzali czy wszystko z nią w porządku. Przecież po tej jednorazowej akcji w zeszłym roku jej rodzice wpadli w 'sraczkępopierdaczkę' i najchętniej kazaliby jej codziennie wysyłać im sowy z tym ile waży i ile zjadła... Ale chyba dotarli już do punktu, w którym stwierdzają, ze z córką wszystko ok. Tylko od badań nie odstąpili, jakby na siłę szukali w niej choroby. A jakby i coś znaleźli to ona nie chciałaby wiedzieć. Do końca walczyłaby oto, żeby przynajmniej korzystać z życia. A oni ją zmuszali do takich szalonych rzeczy. Przecież ona nie chciała zrobić sobie wtedy krzywdy... A teraz ta Abney.. Może to przez jej ojca? Może ojciec Laili zwalniając ją na jeden dzień z Hogwartu wdeptał córkę w kłopoty? W sensie, że powiedział o co chodzi, a teraz ta zrobi z Laili prosiaka? Oto chodzi? Oby nie. Umarłaby... Jeśli Cait Pierre również dostała szlaban to pozdrawiamy dziewczynę i informujemy, że L. chętnie by się z nią zamieniła cokolwiek to było. Nawet sprzątałby łazienki w szkole byle tego nie robić. No fuck her life... Ale dobra. Przysunęła do siebie talerzyk i wrzuciła pączka. Odgryzła kawałek i powoli przeżuwała, coby staruszka zapomniała o jej obecności... Ale czujny wzrok kobiety nie pozwolił na ucieczkę, więc zaraz po skonsumowaniu tego jakże wielkiego kawałka musiała wszystko kontynuować. - Eee. Nic się nie stało. Ruszyliśmy do lasu podjudzeni fałszywymi informacjami, a facet chciał nas wykorzystać. Broniliśmy się i tyle. Zresztą to było dawno. Nie pamiętam. - Wzruszyła ramionami i sięgnęła po torbę. - Mogłabym już iść? Mam dodatkowe zajęcia z... - Pauza na wymyślenie czegoś konkretnego. - Z eliksirów. To jeden z przedmiotów, którego naukę będę kontynuować na studiach, więc bardzo mi zależy. - Hehs. Przebiegłość czy prawda? Panno Howett, częstuj się jedzonkiem.