Do hogwarckiej kuchni prowadzi boczny korytarz zakończony owalnymi drzwiami z klamką w kształcie gruszki. By wejść do środka należy ją połaskotać. W środku znajduje się skrzacie królestwo, a mianowicie niezbyt duża kuchnia. Jest tu gorąco oraz duszno, a przede wszystkim roztacza się tu mix cudownych zapachów. Każdy zbłąkany czy głodny uczeń dostanie tu coś ciepłego, o ile zachowuje się wobec skrzatów życzliwie i uprzejmie. Głównymi skrzatami dowodzącymi w tym miejscu są Bambuś, Bryłka, Chmurka oraz bardzo włochaty Gwizdek o donośnym głosie.
Chyba każdy ma problemy z nazywaniem uczuć. Ale niektórzy mają się trudniej, ponieważ mają ogromne problemy z zrozumieniem swoich emocji. A szczególnie ona. Niewiele przeżyła, niewiele mogła tak naprawdę określić. Jedyna jej wiedza na temat związków bierze się z romansów, z opowieści Ikuto. Przez to w jej głowie funkcjonuje jedynie pojęcie, że wszystko zawsze dobrze się kończy, miłość zawsze zwycięża i jeszcze wiele innych głupot, które chyba tylko zranienie tego dziecka mogłoby wyperswadować. Choć ją często zranić. Chyba, że fizycznie... Kyaaa, aż jej się przypomniało, jak Dracon brutalnie uderzył nią o ziemię! Momentalnie zakończyła smutne tematy i uśmiechnęła się niezwykle wesoło. Odwróciła się w stronę Finna uchylając wargi. - Finn... Eto... Kojarzysz może takiego chłopaka... Draco – No nie mogła nie zapytać. Miała ochotę przeprosić za to, że schodzi na taki temat, ale ją aż tak strasznie korciło, że aż ją przechodziły ciarki. Jeju! Ona by powiedziała, że przy takiej rozmowie, gdzie się dowie jak cudny jest Dracon nie zliczy orgazmów. Kyaaaa! - Nie pouczaj mnie, bo wiem lepiej niż ty. Co ty możesz wiedzieć o holenderskim ty ty... HOLENDRZE! - Powiedziała wytykając lekko język w jego stronę, uśmiechając się zabójczo po tym sztucznie patrząc na niego z wyższością, bo przecież ona wie lepiej i rybak nie będzie w stanie podważyć jej inteligencji i genialności O! Sama również zaczęła jeść chociaż zdecydowanie wolniej, jakby zastanawiając się nad każdym kęsem. Jajecznicę lubiła jeść, delektować się nią nawet w towarzystwie. W innym wypadku nie chciałaby z kimś jeść, ponieważ... Ta dziewczyna wstydzi się tego, że używa sztućców na odwrót, a więc widelec w prawej ręce, a do tego dzieli danie od tego, co najmniej smaczne do tego co najsmaczniejsze i w takiej kolejności wszystko je nigdy nie mieszając dwóch rzeczy ze sobą. - Nie nauczę cię, bo ten przepis to ogromna tajemnice. Zdradzę go tylko mężowy, bo on mi będzie robił takie wykwintne śniadanka do łóżka – Skomentowała zadowolona, że jak zwykle jakże najprostsza do zrobienia potrawa robi ogromną furorę. Powinna zostać kucharką!... Haha! Dobreee! Nie no, Van w kuchni. Szkoda gadać. Skrzaty to by chyba już tutaj nie wróciły, gdyby zaczęła pichcić coś „dobrego”.
Ostatnio zmieniony przez Agavaen Brockway dnia Sro 23 Maj - 16:54, w całości zmieniany 1 raz
Jeszcze przez kilka, kolejnych sekund stała w tyle i zastanawiała się czy w ogóle dobrze zrobiła zaczepiając dziewczynę, mimo to nie zareagowała ucieczką po wypowiedzeniu pierwszych słów, a stała w miejscu. Ujęła dłoń Nieznajomej, ale Znajomej... I przysiadła na krzesełku obok. - Miło mi Cię poznać. - Wybąknęła. Już dawno nie miała okazji zapoznawać nowych ludzi, ponieważ ograniczała się do własnej, niewypożyczanej nikomu przestrzeni. Błędny przekaz powodował różne ograniczenia i tego nie można było zmienić. Przyjrzała się zatem nowej koleżance, lecz nie po to by skomentować jej wygląd, w gruncie rzeczy była gotowa w tej chwili znaleźć sto tysięcy rzeczy, które Violet miała lepiej zaznaczone, uwydatnione czy wręcz przeciwnie. Naturalna cecha dziewcząt, buja. - Tak, jestem z Gryffindoru. - Oświadczyła cicho, ale to i tak już dużo. Powoli się rozkręcała, może nijak to świadczyło o imprezowym nastroju, ale to ogromny krok... Postęp. Postępy były czymś obcym, więc miło było ich doświadczyć. - Właściwie nie mam ochoty dzisiaj pić, chyba zostanę przy herbacie i moim pączku... - A ten jakby na wezwanie został przyniesiony przez skrzata. Uśmiechnęła się lekko i po kilku minutach mogła zanurzyć łyżeczkę w gorącej cieczy, do której dodała odrobinę cukru. Potem zdała sobie sprawę, że koleżanka zadała jej jeszcze jedno pytanie i wstyd było je zignorować, zatem może powinna znaleźć jakieś słowa, które ułożyłyby się się w jedno, ładne, logiczne zdanie... Zaspokajające rozmówcę, rzecz jasna. Po raz kolejny przeczesała dłonią włosy i poprawiła rękawy sweterka, podciągając je pod łokcie. - Hmm... Faktycznie, kuchnia to nie jest miejsce, w którym zazwyczaj poznaje się nowych ludzi, ale takie niespodzianki zaprzeczają rutynie, więc dobrze... - Rozbudowana wypowiedź była nie lada dziełem u zmęczonej Cori... - Opowiedz mi coś o sobie... - Wypaliła, a po chwili ucięła się w język. - Jeśli chcesz oczywiście... Po prostu lubię słuchać. - Kolejne wypalenie, przez co ta może zacząć ją uważać za jeszcze większą wariatkę. Co robić? Gdzie prosić o pomoc? Może faktycznie trzeba iść do Munga? Niech ratują to, co jeszcze nie uległo zwariowaniu... Wszystko zwieńczyła delikatnym uśmiechem... Zabawne, że chciała pączka, herbatę, a na razie nie zapowiadało się na to, by tknęła cokolwiek. Sprzeczności wszędzie.
Uciekanie przed ludźmi jest odpychające. Nikt nie będzie zabiegał o względy kogoś, kto wyraźnie nie chce z nami się znać. Czy nie lepiej jest przebywać wśród nich i w jakiś sposób urozmaicić sobie czas? Z pewnością lepszym wyjściem jest siedzenie z kimś w starej, pustej klasie i zwykłe milczenie, niźli tępe wpatrywanie się w sufit w samotności. Wydarzenia, zwłaszcza te złe, łączą ludzi. Podobieństwa czynią ich relacje radosnymi, różnice - ciekawszymi. Odwaga jest najpiękniejszym rodzajem szaleństwa, zatem dlaczego nie zaszaleć choć raz? Każda sytuacja wpływa w jakiś sposób na nasze życie, nic bowiem nie dzieje się bez przyczyny. Warto do kogoś podejść i zagadać, chociażby zacząć od zwyczajnego pytania o godzinę. To może mieć dobre dla nas skutki, a jeśli nie... cóż, wtedy zwyczajnie się skompromitujemy. Ale czy jeśli tak się stanie, to czy wciąż jesteśmy zmuszeni do utrzymywania kontaktów z tą osobą? Absolutnie nie, dlatego też Violet była w pełni zadowolona z postępowania Lyri. Sama z pewnością prędzej czy później by się do niej odezwała, a że Gryfonka ją uprzedziła, to jedynie dobrze o niej świadczyło. Poza tym czy ludzkie charaktery nie są fenomenalne? I nie chodzi tu bynajmniej o psychologię, a o sam fakt, że po świecie chodzi tylu różnych ludzi... Każdy z nich skrywa coś, ma jakąś tajemnicę i nie chce, aby wyszła ona na światło dzienne. Każdy z nich może wnieść do naszego życia jakąś iskierkę nadziei, pozbawić nas nudy i dać wiele do myślenia. Dlatego trzeba być otwartym mimo wszystko. - Mi ciebie również miło poznać. - delikatnie uniosła kąciki ust, jednak jej oczy pozostały bez zmian. Z jej perspektywy Lyri nie lubiła przebywać wśród ludzi, mówiła mało i cicho. Wygląda na to, że Lavoisier nie dowie się o niej niczego istotnego, chyba że ta skrywa jakieś mroczne sekrety i dlatego zachowuje się w ten sposób. - Ja? Nie ma we mnie nic ciekawego, serio. - odparła niby obojętnie, przyglądając się Gryfonce z rosnącym zainteresowaniem. - Wiesz, ty na pewno masz więcej do powiedzenia. Wydajesz się być taka interesująca! Taka jest prawda, że Ślizgonka nie lubiła mówić o sobie. Nie była zadowolona z faktu, jaka była kiedyś i jej przeszłość nie była powodem do dumy. Była święcie przekonana, że złe wspomnienia przywracają złe nawyki i myśli. A jak wszyscy dobrze wiemy, negatywne myślenie przyciąga negatywne wydarzenia. Lepiej dla Lyri, aby nie nalegała, bo to może się źle skończyć... Violet nie była osobą, która nawrzeszczy ostro i pokłóci się z nowo poznaną osobą, ale jej skłonność do ciskania wrogich spojrzeń była przerażająca.
Na chwilę przymknęła powieki przewracając w myślach oczami w charakterystyczny dla niej sposób. Ale bynajmniej nie z powodu nowej koleżanki! Po prostu coś zakuło ją w nadgarstku, a że powtarzało się coraz częściej miała ogromny powód do tego, by teraz złożyć usta w linijkę, poczekać chwilę i zacząć ciskać gromy w szkolną pielęgniarkę... To nie powinno już jej dotyczyć, zatem dlaczego? Dlaczego do jasnej... Enceperskiej kobiety brzoskiej, to nie może dać jej świętego spokoju? Czy Pan Ból ubzdurał sobie, że będą razem na zawsze? Wreszcie uniosła wzrok ku górze... Ona interesująca? W żadnym razie. Zero nowości, niczego co budziłoby szał u publiki. Zero uganiania się za znajomymi, niewielu przyjaciół i pustka. Pustka to pojemne słowo, które miało w sobie wiele niedopowiedzeń jednocześnie będąc niczym. Taką dziurą, w której czasem tańczyło echo. Od ściany do ściany, o dno i do góry i z powrotem. Ktoś kto wpadał w pustkę rzadko z niej się wydostawał. A jeśli Lyri się to kiedyś udało to z całym swoim bagażem wiedziała, że drugi raz nie będzie potrafiła tego zrobić. Fakt faktem, że często odłączała się od ludzi, jak błyskotliwie zauważyła jej koleżanka. Ale to chyba Cori bardziej traktowała, jako chronienie swojej prywatności, niż jakieś niedociągnięcia w relacjach z ludźmi. Westchnęła pocierając dłonią czoło. Upiła łyk smacznej herbaty. Jeszcze ciepłej. - Pozory mylą... Panienko Lavoisier. Jestem nudna, jak flaki z olejem pocięte nożykiem, zamieszane łyżką i przyprawione marną solą. - Uśmiechnęła się lekko. - Albo bez soli, żadnych przypraw. Bez wyrazu. - Fakt. Bawiła ją ta gra słów. Nie bez powodu zauważyła, że jej rozmówczyni nie jest skora do zwierzeń. Czy to dobrze? Dobrze. Nie chciała na pierwszym spotkaniu słuchać o jej chłopaku czy rodzinie czy zmarłym kocie, psie, rybce, czy nowym czymśtam, co jest bardzo ważne. Nie na tym budowało się znajomości. Najlepiej budować na neutralnym gruncie, a więc czego potrzebowała Cori? Podstawowych informacji, a żeby wydostać tego człowieka z tłumu i czasem powiedzieć mu "cześć". Tak niby bez zainteresowania, ale z nieodpartą chęcią pogadania przez kilka minut... Uh... Only dreams. Zaśmiała się w duchu, jakby teraz bardziej spełniona. Pomimo tego, że nie chciała towarzystwa to jednocześnie cieszyła się z tego, że ktoś po zauważeniu jej, jeszcze nie uciekł. Ah!
Violet słuchała kolejnych słów Lyri z rosnącym zainteresowaniem, choć jednocześnie miała ochotę prześledzić jej umysł za pomocą legilimencji, której tak na marginesie nie umiała, a potem mieć spokój. W ogóle najchętniej w tym momencie ziewnęłaby, a zamiast tego wzruszyła ramionami - nie, to nie. Ona nalegać nie będzie, co nie znaczy, że sobie odpuściła! To dopiero początek, nakłoni ją do rozmowy innym razem. Z doświadczenia wiedziała, że z niektórymi ludźmi należy postępować spokojnie, powoli. Trzeba o nich dbać i nie być namolnym, a jedynie delikatnie poszerzać granice, ukradkiem atakować ich podświadomość, aby zdobyć odpowiedzi na nurtujące pytania. Wydaje się to trochę... psychologiczne, nieprawdaż? Otóż na psychologii Violet nie znała się wcale, co nie przeszkodziło jej w odkrywaniu ludzkiej mentalności w inny sposób. Mniej książkowy. Zero teorii, sto procent praktyki. Uniosła głowę nieco w górę tak, że teraz spoglądała na dziewczynę nieco z góry. Wyniosły wzrok, no tak. Jakoś nigdy nie mogła się tego wyzbyć, ale cóż poradzić? To już jest część niej samej. Bez przesady, nie będzie aż tak potulna i grzeczna. Od samego początku siedziała wyprostowana, pewna siebie, teraz jednak było można zauważyć diametralną zmianę w jej postawie. Zupełnie jakby dystans, którym darzyła Lyri, zwiększył się jeszcze bardziej. Jak to w ogóle możliwe? Violet poczuła, że nie będzie miała co odkrywać w Gryfonce. Może przyszła tutaj na darmo? W każdym bądź razie nie odpuszcza sobie, dąży do wyznaczonego celu dalej! Musi być najlepsza. Musi zagłębić się w tajemnice drugiego człowieka, bo tak dawno tego nie robiła! Ugh, całe szczęście, że w ogóle ktoś się nawinął. Nawet taka Lyri Cori, która prawi jakieś metaforyczne filozofie. Ślizgonka dopiła swoją herbatę, dojadła ostatnie ciasteczka i podziękowała grzecznie skrzatom. W głowie szukała jakiegoś ciekawego tematu do rozmowy. Mimo, że była z Gryfonką na jednym roku, jakoś niespecjalnie porozumiewały się ze sobą wcześniej. W końcu dziwne byłoby, gdyby przez kilka lat pojedynczych lekcji, na których łączono dom Gryfonów z domem Ślizgonów, nie wymieniły ani jednego słowa. - Interesujesz się czymś może? Teatr, języki obce, cokolwiek? - postanowiła spróbować od innej strony. I tym razem jej głos nie brzmiał już tak potulnie, ale oczywiście szorstki też nie był. Biła od niego taka... neutralność. Pustka. Bezbarwność. No i może trochę pewności siebie.
Czy w ogóle zwróciła uwagę na to, że jej rozmówczyni zmieniła do niej stosunek? Nie. Nie zwróciła. Takie banalne szczegóły nie reagowały z jej postrzeganiem świata, no chyba, żeby Violet rzuciła w nią krzesełkiem to może wtedy jakoś... Ale nie. Jak widać ta siedziała na krzesełeczku i chyba nie zamierzała pokazywać nowej, kuchennej sztuki walki. Zawsze można wziąć do rąk deskę do krojenia i wykorzystać ją jako tarczę... Mimo to Lyri oparła się o blat i spojrzała z tej perspektywy na Lavoisier... Da. Ta to może wcale nie być zachwycona Lyri, chociażby dlatego, że chyba kochała sensację... A niestety Lyri nie podlega modzie: nie jest w ciąży, nie chodzi z celebrytą, nie jest ganiana przez pół Hogwartu i nie chodzi po zamku nago. Nuda. Jeśli w tym można zakryć wszystko to bardzo chętnie by to teraz zrobiła. Mimo to wróciła do rozmówczyni gotowa zagaić ten 'neutralny' temat. - "Teatr, języki obce, czymkolwiek..." - Choć według niej zabrzmiało to desperacko to ze wszystkich sił próbowała odpowiedzieć sobie teraz na pytanie: "Boże, kim ja jestem?! Czym się interesuje?!". Choć robiła wiele rzeczy tooo... Jak to zamknąć w kilku kategoriach? - Hmm... Jestem beznadziejną aktorką, języki obce... To chyba każdy i z przymusu... Cokolwiek, to jest dobre. Lubię to. Codziennie siadam i robię cokolwiek. Np. uwielbiam grać na pianinie. Zdarza mi się nawet czasem spróbować tańczyć balet... Ale to wykańcza mnie szybko, a niestety straciłam lata treningów to i gibkość przepadła... - Puf... Widelec wypadł z dłoni dziewczyny. Faktycznie teraz żałowała, że nie oddała się tamtej pasji i nie spróbowała. Ale to przecież drobny błąd przeszłości... Dobrze, że pianino nie wymagało zginania każdego mięśnia. Hopsa... Tak. Radośnie, dookoła stołu i podwójne salto. - Hm, a Ty? Czym jest Twoje 'cokolwiek'? - Zaiste interesowało ją to... Może odkryje nową pasję, albo okaże się że czegoś nie zdradziła? Tak czy owak nie zmieniała swojego stosunku do rozmówcy... Po prostu uśmiechała się delikatnie i kropka.
Violet plotkarą nie była, dlatego nie pasuje do niej stwierdzenie, że kochała sensację, niestety. Była za to osobą spragnioną nowych przygód, chcącą odkrywać wcześniej nieznane granice, poszerzać horyzonty. Zamiast siedzenia w czterech ścianach o wiele bardziej podobała jej się perspektywa wypadu na imprezę, oczywiście w doborowym towarzystwie. Po każdym takim wybryku, a te zdarzały jej się wyjątkowo często, obiecywała sobie: więcej tego nie zrobię. Tak naprawdę wystarczyła drobna sugestia ze strony przyjaciela, kumpla, znajomego... a już biegła, będąc pierwszą chętną. Ktoś, kto jej nie zna, powiedziałby o niej: typowa Ślizgonka, zero w niej spontaniczności. Jak bardzo ten ktoś mijałby się z prawdą! - Hm, ciekawe to twoje "cokolwiek" - odparła, przyglądając jej się z przekrzywioną głową niczym piesek. - Fotografia, balet, gotowanie... - zaczęła wymieniać na palcach Violet - Pech chciał jedynie, że to ostatnie nie bardzo mi wychodzi. Dlatego jestem tutaj, w kuchni, i próbuję specjałów skrzatów. Zaśmiała się wdzięcznie, wspominając swoją akcję spaghetti w domu, podczas wakacji. Nawet zwykłego makaronu nie potrafi ugotować! Ale przecież nie przyzna się do tego, jest na to zbyt wyniosła. Nie znaczy to wcale, że musi się chwalić. Powiedziała co wiedziała, a mianowicie, że nie jest fenomenalna w te klocki - wystarczy. Może czas się nauczyć? Cóż, chyba nikt nie będzie miał nic przeciwko. Tylko na czym ma zrobić to jedzenie? Tutaj nic nie ma! I co ona by chciała jeść... Ojej. - Ugotujmy coś! - zaproponowała entuzjastycznie. Och, tak. Wreszcie spróbuje swoich sił.
Wzruszyła ramionami. Faktycznie "cokolwiek" Violet przedstawiało się barwnie i nawet uśmiechnęła się, gdy zdała sobie sprawę, że dziewczyna ma szeroki wachlarz zainteresowań. Odetchnęła... Sensacja, sensacją, goni sensację potykając się o nią... Lyri milczała przez dłuższą chwilę składając usta w linijkę. Bo o czym mówić jeśli nie ma się konkretnego powodu? Na razie słuchała Ślizgonki i wyrabiała sobie o niej obraz... Gotowanie... Gotowanie było w porządku, ale jedzenie jeszcze bardziej. Pewnie dlatego poprzestawała na tym drugim... I koniec. Mimo to postanowiła przystać na propozycję dziewczęcia, chociażby dlatego, że z nic nie robienia, chyba zaraz zacznie jej drugi tyłek wyrastać. A to nie byłoby zbyt estetyczne... Wręcz brzydalne, ale żeby się nie stało, to trzeba temu zapobiec. I przy tym postanowiła pozostać. - Tak, akceptuję to... Jakaś konkretna potrawa? - Zapytała zastanawiając się na co ma ochotę Violet. Jeśli faktycznie skrzaty pozwolą im trochę pobawić się garnkami i innym sprzętem, to może zrobią coś jadalnego, ale żeby nie chwalić dnia przed zachodem słońca to nadal czekała na odpowiedź Lavoisier. Kto by pomyślał, że dzisiaj Lyri nastąpi w wydaniu o wielkiej cierpliwości, co pozwalało jej na trzymanie się neutralnego gruntu bez zastanawiania się czy nie powiedziała czegoś nietaktownego. I tego postanowiła się trzymać przez resztę rozmowy... Zeskoczyła zgrabnie z krzesełka i zerknęła w głąb kuchni, faktycznie mogłyby się tam wtopić w tłum z mąką i innym towarem.
Myślała przez chwilę, szukając w głowie odpowiednio łatwej i estetycznej, a zarazem przepysznej potrawy. Spaghetti odpada, za wiele razy na tym poległa. Naleśniki? To takie pospolite! Ciasto robi się trochę zbyt długo, ale przynajmniej zabawy przy tym jest sporo, a i zajadać się jest czym. Albo tort! Tort czekoladowy, bo czekolada to jedna słodkości, za którymi Lavoisier przepadała. A trzeba wiedzieć, ta była wybredna. W przeciwieństwie do wielu osób, cukierki, lizaki i inne słodkości nie były chyba jej przeznaczone, bo zwyczajnie mogła się bez nich obejść i nawet niektórych nie lubiła. - Tort! - jedno proste słowo, powiedziane wystarczająco dobitnie. Zeskoczyła z krzesła zaraz po Lyri, ale zamiast zerkać, po prostu powędrowała głębiej, wymieniła kilka słów z jednym ze skrzatów, a gdy ten zrobił wielkie oczy i gwałtownie zaprzeczył głową, jedynie zrobiła obrażoną głowę. Wróciła do Gryfonki z powątpiewającym wyrazem twarzy. - Nie pozwalają mi. - ton głosu był wyraźnie niezadowolony, a i sama ona taka się wydawała. Jak oni mogli jej powiedzieć, że nie potrafi gotować i prędzej pierwszak wyczaruje patronusa, niż jej się uda przygotować coś jadalnego! Wszakże panienka Lavoisier uzdolniona faktycznie nie była, ale jak miała się nauczyć, kiedy nie zyskuje dostępu do niezbędników? Trzeba sięgnąć innych metod... - Może innym razem. - powiedziała dostatecznie głośno, wzruszając ramionami, odwracając się i posyłając skrzatowi zawiedzione spojrzenie, a gdy ten poszedł, zostały same. Pozostałe stworzenia również gdzieś znikły, chyba nie chcieli im przeszkadzać. Tym razem jednak nie zasiadła nigdzie, a zaczęła wyjmować sprzęt, taki jak sztućce, talerze czy szklanki, a także ukryte w szafeczkach kremy, mąki, jajka i inne produkty spożywcze. - Będziemy to robić po kryjomu. - uprzedziła Lyri, mając nadzieję, że ta zachowa się cicho. Już raz tak zrobiła, a zakończyło się niefajnie. No ale przecież raz się żyje. Carpe diem.
To, że skrzaty nie pozwoliły Violet gotować powinno już być dla Lyri pewnego rodzaju ostrzeżeniem. A ta co? Jak zwykle nic. Podążyła szczęśliwa za nią nieświadoma zagrożenia... Przecież mogłyby spalić zamek... Uśmiechnęła się do niej przyjaźnie i pomogła wyjmować kolejne miski na blat... Zawsze lubiła coś mieszać, gnieść, a teraz miała okazję pobawić się tym naprawdę, tylko również wachlarz jej umiejętności w tym temacie to zero... Taki wstyd dla osoby w jej wieku, ale nie każdy mógł być panem wszystkiego, prawda? To sobie mówiła Lyri, gdy w domu zajmowali się tym inni. Koniec użalania się. - Robienie czegoś po kryjomu to moja specjalność. - Stwierdziła z pewną nutką cwaniactwa w głosie i faktycznie zajęła się pomaganiem Violet porządkowania kolejnych rzeczy. A zatem tort. Czekoladowy tort, a w środku dobry krem. Dużo dobrego kremu. Koniecznie bita śmietana i trochę też białej czekolady... Koniecznie dużo słodkiego... Pójdzie w biodra i wszędzie... Wiadomo, jak to bywa, ale teraz tort. Kilkuliterowe słowo, które zazwyczaj bylo używane na każdych urodzinach, dlatego ich wymówką mogło być to, że dzisiaj są czyjeś urodziny i chcą zrobić tej osóbce niespodziankę. Niech nazywa się George i niech kończy szesnaście lat... To dobry wiek, jak dlatego dziecięcia z zapotrzebowaniem na tort. Pieczmy, gotujmy, mieszajmy... Nieodpartym wrażeniem było to, że ona i Violet zostaną rodzicami zakalca, ale jak na razie wszystko szło po ich myśli, ponieważ rząd misek stał równiusieńko i jeszcze nic nie pękło. Plan "robienia czegoś po kryjomu" na razie nie zawodził. To nawet dobrze.
Chciała gotować, złapała ją na to nieodparta ochota. Złapała w swoje sidła i póki co nic nie zapowiadało się, aby miała odpuścić. Nic nie powstrzymałoby Violet Lavoisier przed szalonym planem upieczenia tortu, tortu oblanego pysznym kremem, polewą lub czymkolwiek innym, byle czekoladowym. Nie musiała jeść, nie musiała delektować się, ba! nawet nie chciała smakować. Sama świadomość, że coś zrobi, że przyrządzi coś jadalnego, była satysfakcjonująca. Być może już o tym pisałam, ale pogubiłam się w tym wątku, nieważne. Teraz nic jest nieważne, tylko ona, ona i jej umiejętności kulinarne, których nie ma, hehe. Zaczęła grzebać, wyciągając wszystko, cokolwiek to było. Garnki, mąka, szklanki, cukier. Inne naczynia i inne produkty spożywcze. Problem był tylko jeden: nie miały przepisu. - Słuchaj, nie mamy potrzebnych składników i tego... planu działania. Przepisu znaczy - zaraz się poprawiła. - Robimy dziś, czy kiedy indziej? W gruncie rzeczy nie miałaby nic przeciwko temu, dopadł ją wręcz obsesyjny nastrój, ale próbowała się opamiętać: liczy się jakość, nie ilość, nie czas. Wcale nie miała zamiaru upiec zakalca, tym razem chciała prawdziwie spróbować swoich sił. Z kimkolwiek, sama lub z Lyri. Hmm, no tak... zjadła ciasteczka. Ma za dużo cukru w organizmie i szaleje, nic dziwnego - zawsze tak jest. Kiedy zje się cały talerz czekoladowych smakołyków, bo do nich właśnie miała słabość, skutki są opłakane. - Jejku, chce mi się biegać. Idziemy pobiegać? - ups, zaczyna się. Zbyt dużo energii i potrzeba wyładowania ich. To nie było planowane!
Bieganie, robienie tortu, a może jeszcze balansowanie na linie, albo może zianie ogniem? Lyri nie lubiła tysiąca rzeczy na raz... Była taka bez życia zawsze... Bez jakiejkolwiek energii i nadziei. Taki smutas... Głupi smutas - jak wielu myślało i zapewne mieli rację. Ale jeśli Violet podobała się taka sytuacja... Bieganie i robienie tortu jednocześnie to cóż... Jeszcze powinny wziąć pod uwagę Filcha, który mógłby je gonić i pierwszoroczniaka rzucającego kłody pod nogi... Ot maraton dla poprawienia kondycji. Tylko, że Lyri nienawidziła sportu. Panicznie bała się latania... Jak stawała na krześle to już miała zawroty głowy i błagała, żeby tortura szybko się skończyła. Była elementem magicznym wyłączonym z tej sławnej rozrywki i przywileju, jakim był quidditch. Bardzo nam przykro, ale już takie to zalety bycia w rodzinie Cori. Uśmiechnęła się delikatnie... Aby nie spłoszyć rozmówcy. - Może Ty będziesz biegać, a ja Ci będę kibicować, żebyś biegła szybciej? - zaproponowała mając nadzieję, że to wystarczy... Ona po prostu nie. Nie miała na to najmniejszej ochoty... Ale to nic. Prawda? Przecież nikt się nie obrazi, że taki z niej memlak bez życia... Przecież to nie jej wina. A może jej lenistwa? Kurde, zawsze znajdzie się ktoś, na kogo można zrzucić winę, więc dokąd wszyscy uciekli? To okropne.
[nie żeby coś, ale może zakończymy wątek niedługo, bo mam plany dla Lyri i ten plan wyklucza ją z istnienia ;3]
Tak na wstępie powiem, że też bym chciała zakończyć wątek, bo faktycznie długo się wleczemy, hehs. Wróćmy więc do postu właściwego. Violet pomyślała sobie, że w dniu dzisiejszym nie skłoni Lyri do powiedzenia czegoś ciekawego. Może to za sprawą jej energii? Cukier nagromadzony w organizmie coraz bardziej dawał się we znaki i dziewczyna po prostu musiała się wyładować. Takie przypadki były rzadkie, jednak niezaprzeczalnie miały miejsce, czasem i ją kusiło do zrobienia czegoś szalonego, czasem i ona gadała jak najęta. Zwyczajnie zaczęła tupać nogą, czuła bowiem, że chce robić tysiąc rzeczy naraz. - To może innym razem. Przypomniałam sobie właśnie, że mam coś do zrobienia - w gruncie rzeczy z prawdą się to nie mijało, czekała na nią świeżutko wypatrzona i kupiona książka w Hogsmeade o teatrze czarodziejów. Od kilku dni prosiła się o przeczytanie, a Violet, brzydko mówiąc, zlewała ją. Może czas wreszcie otworzyć wolumin i przeczytać ją od deski do deski? Wzbogaci się przynajmniej o te kilka ciekawostek, no i całą energię włoży w czytanie. - To ja lecę! Do zobaczenia - zawołała śpiewnym głosem i nie czekając na odpowiedź, cała w skowronkach, szybkim krokiem ruszyła w stronę Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Tak to już jest, gdy glukoza cię opanuje, jakkolwiek to bezsensownie brzmi.
Wkraczając do kuchni, pomimo niemal godzinnego odstępu, wciąż potrafił myśleć tylko o jednym - jak bardzo nienawidzi tego sukinsyna, Ammona. Kiedyś go zabije, Sithis świadkiem, zabije! Boris odetchnął głęboko i potarł nieświadomie policzek rozważając swoje szanse. Były niewielkie, coś jak.. jeden do tysiąca; ba, tysiąca, żeby tylko.
Przywołał gestem skrzata i polecił mu odnaleźć gdzieś w tym Chaosie, jakim była kuchnia, stolik i kilka krzeseł, które jeszcze kilka dni temu tutaj były. Bo dalej były, prawda? Wystarczy, że podpadł wujowi, naprawdę nie musiał dokładać do tego Deidree, urwała by mu łeb. W każdym wypadku, miał nadzieję, że skończyłoby się w ten humanitarny sposób.
Sama nie wiedziała gdzie zmierza i dokąd zmierza. Po prostu zamierzała iść się przejść, gdziekolwiek. Jednak wychodząc ze szkoły nie zdawała sobie sprawy, że na dworze zrobiło się okropnie. Było bardzo zimno, przynajmniej dla jej drobnego ciałka, a nawet szalik i szata nic nie zdziałały. Zrezygnowana wróciła do zamku, aby się rozgrzać ruszyła w stronę kuchni. Być może trafi na jakiegoś milego skrzata, który zrobi jej mugolską herbatę? O tak. Takiej herbaty z pewnością by się napiła, no ale niestety nie było takiej możliwości tutaj w szkole. Jednak coś ciepłego powinny mieć. Nie wierzyła, że trafi na miłego skrzata, nie kiedy nawet wyrzucili ją z kuchni, kiedyś słyszała, że uczniowie nie powinni przesiadywać w szkolnej kuchni, jedynie wejść i wyjść jeżeli jest taka potrzeba, ale na długie rozmowy to miejsce nie było dobre. Ale przecież dziewczyna lubiła ryzykować, dlatego też tutaj przyszła. Idąc w stronę kuchni zagadnęła do niej jeszcze koleżanka z piątek klasy. Nie znały się dobrze, ale jednak zamieniły parę słów. Była z Hufflepuff. Stała przed obrazem który prowadził do ich pokoju wspólnego, ciekawe czy każdy pokój wspólny wygląda tak samo? Czy jedynie różni się kolorami danego domu? Niestety w domu nie było dane jej się tego dowiedzieć. Rodzice mugole, dziadkowie również. Wielkie zdziwienie, że dziewczyna dostała list z Hogwartu i że rodzice w ogóle uwierzyli w to, że magia istnieje. Teraz są z niej dumni co ją oczywiście bardzo cieszy. W końcu dotarła do kuchni, która znajdowała się w lochach. Nie przebywała tam często, gdyż nie było to miejsce przez nią uwielbiane, ale niestety do kuchni innego dojścia nie było, a szkoda bo z pewnością spędzałaby tam o wiele więcej czasu niżeli do tej pory. Boris dość długo się już do niej nie odzywał, zaczynała się o niego niepokoić. Wmawiała sobie, że to może przez egzaminy które go czekają na zakończenie szkoły, ale każda wymówka jest dobra, prawda? Wiedziała jedno, że jak tylko wróci do dormitorium będzie musiała wysłać mu sowe, gdziekolwiek jest. Szkoła była ogromna i znaleźć pośród takiego tłumu jednego chłopaka było na prawdę sporym wyzwaniem. Zsunęła po chwili ze swojej drobnej szyi szalik, nadal niestety musiała trzymać go w dłoni, a szatę całkowicie rozpięła. Wkroczyła w końcu do kuchni od razu rzucił jej się w oczy Boris, podeszła do niego w mgnieniu oka. - Jak długo miałeś zamiar się do mnie nie odzywać? Nie dawać znaku życia? Martwiłam się o Ciebie... - oznajmiła z oburzeniem. No była na niego wściekła.
Powstrzymał się przed uśmiechem, gdy dostrzegł kroczącą w jego stronę, niczym burza Deidree; dziewczyna była wyrozumiała, ale śmiech z jej złości i zmartwienia tylko by ją podjudził, a tego akurat nie chciał. Chyba. Uwielbiał, gdy sie złościła, przypominała mu wówczas maleńką fae, co aż się prosiło o doklejenie skrzydełek.
Przekrzywił lekko głowę przyjmując na siebie pierwszą falę gniewu, w myślach zaś wizualizował na jej plecach zielonkawe skrzydełka. Wrózia, jak rzekłby jego matka. Chwilami dziękował bogom, że gryfonka nie była legilimentą, bo na dekapitacji by się nie skończyło.
~.*.~
Impulsywnie rozłożył ręce w ugodowym geście, zasłaniając tym samym krzątające się za nim, wciąż poszukujące stolika, skrzaty. Cholera, jak w kuchni mógł zniknąć stolik?! — Kochanie, jakkolwiek to zabrzmi, byłem grzecznym chłopcem. Uczyłem się, nie rozrabiałem, pomogłem mej biednej babci - tutaj wzdrygnął się mimowolnie - złożyłem dwie chimery, pogoniłem Ciszka i chyba wystraszyłem jakąś Puchonkę i jeszcze..
Przerwał gwałtownie, gdy poczuł, że czyjś palec wbija mu się w żebra. Zerknął w dół, dostrzegając wyłącznie kościsty, długi na niemal trzy cale palec, który właśnie był w niego wbijany i nietoperzowate uszy, które - sądząc po ich szarpanych końcówkach - należały do Iskierki. Świetnie, Iskierka i jej wyczucie. — Gotowe, sir. — rzuciła spłoszona i niemal natychmiast zniknęła w tłumie uwijających się gdzieś w tle skrzatów. — Prawie jak Zagubieni.. — mruknął i ponownie skierował swą uwagę na Deidree. — Jak już wspomniałem, byłem grzecznym chłopcem. Nikt nie przyjdzie naskarżyć. Chyba, dodał już w myślach i posłał jej swój najlepszy uśmiech.
I tak mu się oberwie, po prostu czuł to w kościach.
No i z czego on się tak śmiał? Tutaj nie było się z czego śmiać, Deidree na poważnie się bała, bała się o niego. Kto wie co mogłoby się wydarzyć, magia była piękna, ale tak samo piękna jak i niebezpieczna. Wiele razy zdołała zauważyć, że Deidree jak się denerwowała jakby bardziej nakręcala tym swojego chłopaka, ale tutaj nie o to chodziło. Każdy związek na początku jest piękny, zależało im na sobie i miała nadzieję, że nadal z jego strony tak jest. Ale nawet nie napisać żadnego listu? To nie było uczciwe, owszem mogła sama się do niego pierwsza odezwać, ale czy to ona uciekała przed nim, aby go tylko nie spotkać? Cały czas się mijali. Widziała go parę razy na korytarzu, wtedy jak opuszczali salę eliksirów, jednak przy takim tłumie, zanim się próbowała do niego przedostać ten znikał jej z oczu. Miała nadzieję, że to wszystko sie zmieni i że chłopak zrozumie, że Deidree na poważnie bierze ich związek, przynajmniej jak na razie. Była o rok od niego młodsza, chłopak był bardzo przystojny i kto wie czy jak nie wyjdzie z Hogwartu jakaś inna dziewczyna nie zakręci się koło niego. O na pewno na to nie pozwoli, sama nie wiedziała jeszcze jak, ale będzie miała na niego oko. Był dla niej najważniejszy, w życiu by nie uwierzyła jakby ktoś jej powiedział, że będzie chodziła ze ślizgonem. Ona miała dobrze z tego względu, że jej rodzina nie wiedziała jaki dom jest ten dobry, a który nie. Jednak z tego co wiedziała Borisa rodzina miała na ten temat jakieś pojęcie i co będzie jak kiedyś będzie chciał ją przedstawić swoim rodzicom, całej rodzinie? Rzucą na nią zaklęcia i tyle będzie miała z tego. Jednak do tego jeszcze wiele im brakuje. - Tak, tak. Ty zawsze jesteś grzecznym chłopcem Boris. Ja już znam tą Twoją grzeczność. - powiedziała, może i by mu nie uwierzyła w to bajkę, ale stwierdził coś na temat babci, więc może był to na prawdę bardzo ważny powód, dlatego nie postanowiła nadal się na to denerwować. - No i masz szczęście, bo jakby ktoś przyszedł naskarżyć już byłoby po Tobie mój drogi.. - mruknęła do niego. Zawsze był czułym chłopakiem, jednak miała nadzieję, że tę czułość okazuje jedynie jej, a nikomu innemu.
— Skarbie. — Okrążył ją leniwie, wyciągając przy okazji z jej dłoni nieszczęsny szalik, który tak namiętnie miętosiła — Nikt nie przyjdzie, uwierz. Byłem dosyć.. - przerwał na chwilę szukając odpowiedniego słowa - uważny, o! — Dodał po chwili; położył dłonie na jej ramionach i pchnął delikatnie w stronę zgrupowania, wyraźnie coś zasłaniających, Skrzatów, na których czele plasowała się wciąż drżąca Iskierka. Cholera, Sithis świadkiem, chłopak nie wiedział dlaczego się go tak bała. Odnośnie innych uczniów byłą całkiem pomocna i przyjazna, lecz gdy widziała Hircine to niemal panikowała, wprawiając go tym samym w coś na kształt irytacji. Toć nic jej nigdy nie zrobił! Niemal jej nie znał! — Mniemam, iż pogoda sprzyja czekoladzie. — Rzucił lekkim tonem.
Przynajmniej miała co miętosić. Jakoś sobie zajmowała ręcę, a teraz? Teraz nie miała co z nimi robić i to może się dla niego nie za dobrze skończyć, ale chyba nie opmyślał o tym w tym momencie więc jego strata. - Czy byłeś uważny to się dopiero okażę. - powiedziała do niego. Zachowywał się inaczej, ale o tym już było wcześniej wspomniane. Dziewczyna nie rozumiała dlaczego skrzat musiał usługiwać innym czarodziejom. Owszem były do tego stworzone, ale Deidree miała za dobre serduszko i jakby tak Boris kiedyś wywyższał się nad skrzatem miałby wtedy z nią do czynienia. - Boris obiecaj mi, że jak skończysz szkołę nie opuścisz mnie... - spojrzała na niego bardzo poważnie, nie chciała aby po szkole wszystko się skończyło.
Boris westchnął cierpiętniczo i wzmocnił nacisk na jej ramionach. — Skarbie, już o tym rozmawialiśmy. — Posadził ją przy ukrywanym jeszcze przed chwilą, lekko rozklekotanym stoliku; dziękował bogom, że przynajmniej krzesła były całe. — Nie mam pojęcia co będzie po szkole. Nie mam nawet pojęcia, czy wciąż będę mógł być gdzieś w pobliżu.
Opadł ciężko na krzesło naprzeciwko Deidree i potarł nerwowo policzek. Tutaj nawet nie chodziło o jego rodzinę, czy wielce cenione pośród brytyjskiej, magicznej szlachty koneksje. Kowen sięgał głębiej, dużo głębiej. — Szczerze mówiąc.. — rzekł po chwili milczenia, ignorując usilnie skrzata, który uparcie próbował postawić na podrygującym stoliku filiżanki z herbatą - ..ja już nie ogarniam tej całej kuwety. Po prostu nie ogarniam.
Owszem rozmawiali, jednak zawsze ta rozmowa schodziła właśnie na taki tor. Nie mógł wykombinować coś co by ich jakoś ratowało? Dziewczyna również mieszka daleko. Tym bardziej w świecie gdzie różdżek się nie używa i będzie im trudno się ze sobą jakoś porozumiewać, jedynie zostaje im wysyłanie do siebie listów, ale tego nie chciała. Nie chciała tak z nim żyć. Miała wiele pomysłów, ale żaden pomysł nie był dobry. Nie mogła przecież od niego żądać, aby ten opuścił swój dom rodzinny i próbował być jak najbliżej niej. Najchętniej tak by właśnie zrobiła, ale wiedziała, że to jest nieuczciwe. Może będzie chciał się sam usamodzielnić i zamieszka gdzieś w tej okolicy wtedy byłoby im o wiele łatwiej. - Wiem, że rozmawialiśmy, ale Twoja odpowiedź na to pytanie jest zawsze taka sama... - spuściła głowę, teraz na prawdę się zamartwiając, to było nie fair. Dlaczego on nie był o rok młodszy? Westchnęła. - Nie chce Cię stracić. - mruknęła nadal nie podnosząc głowy do góry.
— Wiem Wróziu, wiem.. — chwycił stolik, stabilizując go, co umożliwiło skrzatowi podanie tej nieszczęsnej herbaty; Istota odbiegła uszczęśliwiona. Pociągnął łyk dając sobie chwilę na wymyślenie jakiejś sensownej wypowiedzi. Nie potrafił określić, czy faktycznie kocha Deidree. Owszem, troszczył się o nią - w każdym wypadku naprawdę próbował - lecz czułość i troska nie mogły dać wszystkiego, niegdyś sam się o tym przekonał. Nie chciał natomiast opuszczać Syberii i kowenu tylko po to, by za kilka lat okazało się, iż wszystko co stworzyli było zwyczajnym mirażem, ledwo nic nie wartą mrzonką. — Po prostu skoczyliśmy w to na łeb, na szyję, niepomni ostrzeżeń i teraz trza się nauczyć pływać. Kiedyś. Jakoś.
Wróziu? Czy on się nigdy nie nauczy, że ona nie lubiła jak się do niej tak mówiło? Ale teraz jakoś przeleciało jej to koło ucha i nie podrażniło jej ego. - Wiesz, a jednak nie jesteś mi w stanie odpowiedzieć inaczej. - powiedziała. Spojrzała przelotnie na skrzata, jednak szybko przeniosła wzrok z powrotem na Borisa. Ona jednak wierzyła, że to uczucie jest na prawdę poważne, gdyby tylko wiedziała co jemu chodzi po głowie to chyba tej głowy nie miałby na swoim miejscu. Nie lubiła być raniona. Łatwo zdobyć jest jej zaufanie, ale i łatwo się traci, a później jest nawet nie możliwe na powrót je odzyskać. - Co chcesz przez to powiedzieć? Że to co do tej pory bylo to było Twój nieprzemyślany skok?! - byłam wściekła. Nie lubiła takich sytuacji.
Powstrzymał się przed skrzywieniem. I właśnie dlatego nienawidził rozmów o przyszłości, kończyły się zawsze tak samo - jej wybuchem. — Twierdzę, że od samego początku nie zważaliśmy na ryzyko i przyszłość. To wszystko się po prostu stało, a teraz nie ma czasu na gdybania. Trzeba to wszystko szybko ustabilizować, bo nie wiem jak Ty, ale ja nie chcę, by pakował się do tego ktoś postronny, a znając moją rodzinę..
Boris przejechał dłonią po twarzy tłumiąc irytację. Nie chciał nawet myśleć do czego byłaby zdolna jego babka, by tylko dopiąć swego; żeby tylko jeszcze wiedział czego ona konkretnie chciała.. ułatwiłoby mu to życie, zdecydowanie. — Zresztą, gdyby był to tylko, jak ty to ujęłaś, nieprzemyślany skok, to raczej mało prawdopodobnym by było, byśmy teraz rozmawiali.
Pierwszą jego myślą zaraz po przebudzeniu się z drzemki było: "gorąca czekolada...". Akurat wrócił chwilę przed ciszą nocną do zamku z konferencji na której był z matką kilka dni i ledwo wykrzesał z siebie sił, by się umyć i przebrać w piżamę. Jednak teraz w nocy potrzeba tego napoju, który pił rytualnie co wieczór odkąd przybył do Hogwartu dała o sobie znać. Chyba był uzależniony od niej, niedobrze... Pośpiesznie zmienił piżamę na pierwszą lepszą koszulę, którą wygrzebał z kufra i spodnie, które pozyskał tym samym trybem. Ubrał się, nie kłopocząc się zapinaniem koszuli, nie spodziewał się nikogo ujrzeć w kuchni, a nawet jeśli to przecież ciała złego nie miał, kto by się tym przejmował. Wciągnął na nogi buty i wyszedł z dormitorium.
Jak w transie doszedł do kuchni, chwała Merlinowi i Morganie, że był Ślizgonem i nie miał daleko. Połaskotał gruszkę i wszedł od razu zwracając się do skrzata z tym, po co przybył. Że też te stworzenia miały zakaz wyłażenia z kuchni po 22 do uczniów, samemu się tak fatygować... Mimowolnie rozejrzał się po pomieszczeniu i popatrzył zdziwiony na przebywającą tutaj parę... Czyżby to był Boris? Podszedł spokojnym krokiem do przyjaciela i klapnął obok niego w oczekiwaniu na to, aż skrzat przyniesie mu gorącą czekoladę. Będzie tutaj krótko, to może trochę poprzeszkadzać Hircyne'owi i jego nowej dziewczynie, która musi prędzej czy później przyzwyczaić się do tego, że Boris i Quietus często się ze sobą spotykają, przeszkadzają sobie nawzajem w podrywach, robią razem eksperymenty i inne takie, jak to dość specyficzni, ale jednak przyjaciele.
- Patrzcie, czyli plotki które słyszałem dzisiaj mimowolnie we Wspólnym są prawdziwe. - Zaczepił Hircyne'a uśmiechając się złośliwie. - Znalazłeś sobie nową dziewczynę. - Przelotnie spojrzał na Gryfonkę. - Wybaczcie, że przeszkadzam, ale ja i tak tylko na chwilę. - Dodał miłym tonem zwracając się do obojga, choć dziewczynę nadal traktując z jakimś dystansem i rezerwą. Po pierwsze słyszał, że była z mugolskiej rodziny, więc bratać się z nią zapewne nie będzie, po drugie Boris jest Borisem i będzie sobie zawracać nią głowę dopiero, gdy wytrzyma z nim w związku więcej niż miesiąc, co rzadko której z dziewczyn Hircyne'a się udaje. Ziewnął, zakrywając usta dłonią i spojrzał wrogo na ociągającego się skrzata. Ileż można robić jedną, głupią czekoladę? Oparł się o Borisa bokiem, nadal obserwując skrzata i zastanawiając się, czy pośpieszyłby się, gdyby na niego huknął.
No a jak się miały inaczej kończyć skoro ślizgon zaczynał jej działać na nerwy. Kochała go, oczywiście, że tak, ale chyba nie takiego Borisa pokochała. Z dnia na dzień zmieniał się w prawdziwego ślizgona. Musiała przez to przejść, poddać się na pewno nie podda. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zrywasz ze mną, bo Twoja rodzina nie toleruje osób nieczystej krwi? - zapytała. Była oburzona. Każdy jest na swoj sposób idealny, a jej wcale nie przeszkadzało, że jest mugolskiej krwi, a nawet wręcz przeciwnie. Jak to mówią widziały gały co brały. Przecież Boris od początku wiedział, że dziewczyna jest szlamą, więc jaki miał problem? Mógł od razu się w to nie wplątywać i byłoby wszystko w jak najlepszym porządku. Nagle wszedł Quietus. Chłopaka osobiście nie znała, ale widziała go wiele razy z Borisem na korytarzu. Znała jedynie tylko jego imię i nazwisko i w jakim domu zamieszkuję i to, że jest z Borisem na roku. Tyle jedynie wiedziała. Przeniosła na niego głos. A więc wstydzić się jej już nie musi, już wszyscy się dowiedzieli, że Deidree i Boris są razem.
— Czy wyglądam na skurwysyna..? — spytał retorycznie Deidree postukując nerwowo palcami o blat stolika; tyrknął nagle Ciszka w policzek mieszcząc w tym geście całe swoje rozdrażnienie. Cudownie. Z patelni prosto w ogień, już widział obracające się w głowie Quietusa trybiki, układające się zapewne, niczym puzzle, w uśmiech złośliwego karła. Cholera, dał mu broń do ręki. Dopił herbatę, nie zauważając nawet jej smaku; wszystko się pieprzy. — Chyba potrzebuję czegoś mocniejszego. — Mruknął pod nosem odwracając opróżnioną filiżankę do góry dnem.