Do hogwarckiej kuchni prowadzi boczny korytarz zakończony owalnymi drzwiami z klamką w kształcie gruszki. By wejść do środka należy ją połaskotać. W środku znajduje się skrzacie królestwo, a mianowicie niezbyt duża kuchnia. Jest tu gorąco oraz duszno, a przede wszystkim roztacza się tu mix cudownych zapachów. Każdy zbłąkany czy głodny uczeń dostanie tu coś ciepłego, o ile zachowuje się wobec skrzatów życzliwie i uprzejmie. Głównymi skrzatami dowodzącymi w tym miejscu są Bambuś, Bryłka, Chmurka oraz bardzo włochaty Gwizdek o donośnym głosie.
Chyba każdy ma problemy z nazywaniem uczuć. Ale niektórzy mają się trudniej, ponieważ mają ogromne problemy z zrozumieniem swoich emocji. A szczególnie ona. Niewiele przeżyła, niewiele mogła tak naprawdę określić. Jedyna jej wiedza na temat związków bierze się z romansów, z opowieści Ikuto. Przez to w jej głowie funkcjonuje jedynie pojęcie, że wszystko zawsze dobrze się kończy, miłość zawsze zwycięża i jeszcze wiele innych głupot, które chyba tylko zranienie tego dziecka mogłoby wyperswadować. Choć ją często zranić. Chyba, że fizycznie... Kyaaa, aż jej się przypomniało, jak Dracon brutalnie uderzył nią o ziemię! Momentalnie zakończyła smutne tematy i uśmiechnęła się niezwykle wesoło. Odwróciła się w stronę Finna uchylając wargi. - Finn... Eto... Kojarzysz może takiego chłopaka... Draco – No nie mogła nie zapytać. Miała ochotę przeprosić za to, że schodzi na taki temat, ale ją aż tak strasznie korciło, że aż ją przechodziły ciarki. Jeju! Ona by powiedziała, że przy takiej rozmowie, gdzie się dowie jak cudny jest Dracon nie zliczy orgazmów. Kyaaaa! - Nie pouczaj mnie, bo wiem lepiej niż ty. Co ty możesz wiedzieć o holenderskim ty ty... HOLENDRZE! - Powiedziała wytykając lekko język w jego stronę, uśmiechając się zabójczo po tym sztucznie patrząc na niego z wyższością, bo przecież ona wie lepiej i rybak nie będzie w stanie podważyć jej inteligencji i genialności O! Sama również zaczęła jeść chociaż zdecydowanie wolniej, jakby zastanawiając się nad każdym kęsem. Jajecznicę lubiła jeść, delektować się nią nawet w towarzystwie. W innym wypadku nie chciałaby z kimś jeść, ponieważ... Ta dziewczyna wstydzi się tego, że używa sztućców na odwrót, a więc widelec w prawej ręce, a do tego dzieli danie od tego, co najmniej smaczne do tego co najsmaczniejsze i w takiej kolejności wszystko je nigdy nie mieszając dwóch rzeczy ze sobą. - Nie nauczę cię, bo ten przepis to ogromna tajemnice. Zdradzę go tylko mężowy, bo on mi będzie robił takie wykwintne śniadanka do łóżka – Skomentowała zadowolona, że jak zwykle jakże najprostsza do zrobienia potrawa robi ogromną furorę. Powinna zostać kucharką!... Haha! Dobreee! Nie no, Van w kuchni. Szkoda gadać. Skrzaty to by chyba już tutaj nie wróciły, gdyby zaczęła pichcić coś „dobrego”.
Ostatnio zmieniony przez Agavaen Brockway dnia Sro 23 Maj 2012 - 16:54, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Magiczne gotowanie... Niektórych pewnie ciekawi po co taka dziewczyna jak Viola pchałaby się na podobne zajęcia skoro jej doświadczenia kucharskie ograniczały się niemalże wyłącznie do tego, że lubiła przesiadywać przy starym kominku znajdującym się w kuchni rodzinnego domu i czytać książki przy akompaniamencie wesoło trzaskającego ognia oraz spoglądania co chwilę na skrzaty domowe, przygotowujące posiłki dla całej rodziny. Oczywiście czasem zdarzyło się także pojadanie w trakcie przygotowywania potraw także jako tako mogłaby określić to jaki coś powinno mieć smak na poszczególnym etapie pichcenia. Po co jej więc to było? prawdopodobnie po to, żeby zdobyć jakieś nowe umiejętności lub coś w tym stylu. Jakieś praktyczne zdolności zawsze mogą się przydać w życiu. Może kiedyś ojcu przyjdzie do głowy ją wydziedziczyć jeśli wywinie jakiś naprawdę niezły numer i będzie musiała sobie radzić bez skrzatów domowych? Chociaż pewnie taki los jej nie grozi. W końcu wydziedziczenie to skandal sam w sobie także musiałaby zrobić coś naprawdę okropnego w ojcowskich standardach. Nawet nie wiedziała, co takiego musiałoby to być. Z takimi oto przemyśleniami wkroczyła jeszcze przed czasem do pomieszczenia, w którym miała się odbyć lekcja (ni to sala, ni to kuchnia prawdziwa jej zdaniem...) i od razu zobaczyła, że w środku już zebrało się kilka innych zbłąkanych duszyczek, które porwały się również na tę niezwykle ciekawą propozycję lekcji gotowania. - Hej - rzuciła tak ogólnie do całego zbiorowiska, po którym przetoczyła wzrokiem, szukając jakiś znajomych twarzy. Nie była jedyną przedstawicielką Ravenclawu, ale oprócz osób związanych z jej domem zauważyła jeszcze @Lazar Grigoryev znajdującego się gdzieś w pobliżu. Pomachała mu krótko po czym postanowiła samej stanąć gdzieś z boku, by nie przeszkadzać innym. I wtedy właśnie jej spojrzenie napotkało na postać @Ignis C. Hodel. Z jakiegoś niewiadomego powodu dziewczyna przyciągnęła jej wzrok i sprawiła, że Strauss nie ruszywszy się z miejsca, przyglądała jej się zdecydowanie zbyt długo... Z drugiej strony czy ktoś mógłby ją za to winić? W końcu Ślizgonkę zdecydowanie można było zaliczać do osób atrakcyjnych. Takie tam skromne 9/10. Z pewnością nie było w tym nic dziwnego, że tak sobie na nią patrzyła. Zdecydowanie nie. I na pewno nie był to powód, dla którego ktokolwiek mógłby czuć się dziwnie, a tym bardziej sama zainteresowana. Ot taki tam dzień jak co dzień.
Chyba nie ma lepszego zajęcia niż gotowanie, ale oczywiście nie powiedziałaby tego swojej matce. Pewnie zaraz by ją skrytykowała, że jest o wiele więcej ciekawszych zajęć. Jednak Beatrice lubiła gotować, może nie była w tym mistrzem. Również daleko było jej do niego, ale przecież po to są to zajęcie by czegoś się nauczyć. Właśnie dlatego też tak chętnie chodziło na zajęcia z Magicznego gotowania... Chociaż dzisiaj była jeszcze bardziej zaciekawiona nim niż zwykle. Podobno miał prowadzić jej nauczyciel przyjezdny. Cóż to była nie wątpliwie podwójnie wielka szansa. Nie dość, że mogła nauczyć się czegoś nowego to jeszcze istniała szansa, że pozna coś z innego regionu świata. Jednak lepiej nie wyprzedzać faktów i poczekać na przybycie nauczyciela. Magiczne gotowanie zawsze były to zajęcia dość swobodne. Nie trzeba było nosić mundurków szkolnych jednak też należało pamiętać o takiej cześć garderowy jak fartuch. Jeśli nie chciało zniszczyć się swoich ubrań. Wiadomo w kuchni nie trudno o jakiś wypadek czy też plamę. Dlatego ubrała się wygodnie i narzuciła na siebie fartuch. Wchodząc do sali dostrzegła już trochę uczniów. Rozejrzała się w celu znalezieniu jakiegoś wolnego miejsce widziała kilka znajomych twarzy. Jednak na razie po prostu zdecydowała usiądź gdzieś byle gdzie. Tylko nie wdawać się rozmowy nie chciała przegapić wejścia nauczyciela. Poza tym na zajęciach gotowania lepiej było być skupionym i nic rozproszonym
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Gotowanie nie było czymś, co robiła dobrze, co w ogóle umiałaby robić, nie mówiąc już w ogóle o magicznym gotowaniu. Ale po ostatnich rozmowach z Asphodelem postanowiła spróbować czegoś więcej w tym temacie, gotowanie w końcu wydawało jej się całkiem ciekawe. Drugą sprawą było to, że bardzo lubiła święta, może niekoniecznie ze względu na nastrój, w końcu w jej domu jakoś szczególnie świątecznego podejścia do grudnia nie mieli. Jednak kochała te wszystkie ozdoby, piosenki no i w końcu pierniczki! W duszy cichutko liczyła na to, że właśnie je także będą mieli okazję zrobić. Jej entuzjazm trochę osłabł, gdy weszła do kuchni. Nauczyciela nie było w środku, jak i nikogo znajomego, a nawet jedna grupka osób zdążyła się utworzyć. Wykluczonym było podejście do nich, nie była duszą towarzystwa i wolała trzymać się z dala. Z tym, że podobno mieli pracować w grupach, no, przynajmniej tak słyszała, bardziej jednak skupiła się na informacji, że będzie to świąteczne gotowanie. Westchnęła ciężej i przemknęła bokiem, nie chcąc przyciągać uwagi, planowała zająć miejsce gdzieś z tyłu i zaczekać na kogoś znajomego. Ewentualnie na samego profesora, który przydzieliłby ją do jakiejś grupki, choć była to dużo mniej pasująca jej opcja. Wtedy, gdy miała już stanąć przy ścianie, po drugiej stronie kuchni zauważyła inną ślizgonkę @Ignis C. Hodel. Mogła odetchnąć z ulgą, chociaż się nie znały, były z tego samego domu, więc może dziewczyna zgodziłaby się na wspólną pracę? Eliza zebrała się w sobie i starała się schować nieśmiałość pod dobrymi manierami. Podeszła do dziewczyny z delikatnym uśmiechem. - Witaj – zaczęła, skupiając się, by ładnie akcentować słowa. – Słyszałam, że na tych zajęciach będziemy pracować w grupach, może mogłybyśmy zrobić coś razem? – zapytała, po czym szybko się poprawiła. – Wybacz, jeszcze się nie znamy, Elizaveta Konstantinova. W pierwszej chwili dygnęła ładnie w dworskiej manierze, ale tylko skarciła się w myślach i, tym razem jak normalna osoba, wyciągnęła rękę w stronę dziewczyny, licząc na to, że całkowicie nie przekreśliła swoich szans na pracę z nią w grupie.
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Znając większość stereotypów związanych z Rosjanami, nie miał zielonego pojęcia co to za dobre znaczenie ewidentnego pochodzenia z Rosji, ale nie wnikał w to za bardzo. Zresztą się z nią zgadzał. Nie miewał kompleksów na tle swojego pochodzenia, a jeśli irytował go jego akcent, to tylko ze względu na to, że inni mieli przez to problem ze zrozumieniem jego słów. No i brzmiał jakby był półgłówkiem, podczas gdy w ojczystym języku wychodziło na wierzch, że wcale taki głupi nie jest. Był dumny z tego, że urodził się w Petersburgu... zresztą gdyby tak nie było, nie mówiłby głównie po rosyjsku. Z dbałością pielęgnował w sobie ten język, choć przecież od lat otaczali go głównie Czesi. Zawsze wykorzystywał każdą możliwą okazję, by porozmawiać w ojczystym języku matki. Utożsamiał się z tym krajem, choć wcale nie można powiedzieć, by był w pełni jego częścią. — Trochę podobnie jak tutaj, a trochę inaczej. Dużo schodów, więcej niż tutaj. Więcej swobody i mniej ludzi spoza szkoły. No i nie mamy tego dziwnego podziału na... domy? — zawahał się czy aby na pewno użył odpowiedniego słowa, ale w końcu pokiwał głową, dochodząc do wniosku, że chyba tak. Gryffindork, Slutherin, Pufflehuff i jakiś tam jeszcze... szczerze mówiąc nie przykładał do tego wagi, bo uważał podobny podział za przeraźliwą głupotę. O samej szkole opowiedział zaś zdawkowo z jednego powodu: wiedział, że jakich słów by nie użył, nie odda tego jaka jest wspaniała. Była jego domem – tym prawdziwym, który dał mu ciepło, jakiego wcześniej nie znał. Nie zasługiwała na to, by być opisywaną jako zwykła placówka. — Niektórzy nigdy się tym nie nudzą — stwierdził, robiąc przerwę na ugryzienie owocu i przełknięcie jego kawałka. — Podejrzewam, że z wygody albo strachu przed prawdziwym życiem — dodał, choć przecież nikt wcale nie pytał go o zdanie. Nie byłby chyba sobą, gdyby powstrzymał się od zbędnego komentarza, który był komfortowy chyba tylko dla niego samego. — Hiszpanką? Ooo, interesujące. Nigdy tam nie byłem, ale trochę czytałem o tym kraju. Nie wolałabyś mieszkać w Hiszpanii? — zagaił, przyglądając jej się z zainteresowaniem i kolejny raz wgryzł się w gruszkę... w tym samym momencie kiedy podeszła do nich jasnowłosa dziewczyna. Przez chwilę siedział tak, z zębami uwięzionymi w owocu, jakby nie wiedział czy powinien się wycofać, czy może ugryźć go do końca, aż w końcu odgryzł ten nieszczęsny kawałek i przełknął go, o mało się przy tym nie krztusząc. Przyłożył wierzch dłoni do ust, a kiedy upewnił się, że ani nie umrze, ani nie opluje pani prefekt przeżutą gruszką, wytarł pospiesznie rękę o jeansy i uścisnął jej dłoń, posyłając jej przepraszający uśmiech. — Lazar Grigoryev, przygłup z Souhvězdí — przedstawił się, żartem starając się zrekompensować fatalne pierwsze wrażenie. Potem odprowadził ją spojrzeniem — Prefekt z Ravenclawu chyba bardzo zabiegana — mruknął do Sol i zsunął się z blatu, by po pierwsze wyrzucić ogryzek, a po drugie obmyć lepiące się dłonie pod bieżącą wodą. Odmachał do Violetty, a nawet puścił do niej oczko. To była ta dziewczyna z wizzengera, nie miał co do tego żadnych wątpliwości – obczaił potem jej profil na wizbooku. Jako że kosz znajdował się daleko, postanowił nie tracić energii na chodzenie i po prostu rzucić ogryzkiem, licząc, że trafi. Przymrużył oko, wycelował i rzucił, chyba nie do końca celnie. Ogryzek bardziej niż do kosza, poleciał w stronę @Ignis C. Hodel, która przy nim stała i tylko w jej rękach leżało to, czy jakoś się przed nim uchroni. — Przepraszam! — krzyknął do niej, bez względu na to co się wydarzyło.
Darcy układała w myślach litanię obelg skierowaną w stronę idioty, który wpadł na pomysł, żeby z gotowania uczynić przedmiot w szkole. Przecież jak to się ma do nauki czegokolwiek? Rozumiała Historię Magii, Zielarstwo, Eliksiry, Transmutację...ale Magiczne Gotowanie po prostu nie pasowało do zbioru tych szlachetnych nauk magicznych. Sama nazwa tych zajęć brzmiała żałośnie. Niemniej jednak postanowienie to postanowienie, więc Gryfonka chcąc nie chcąc udała się na piątkowe zajęcia, jak gdyby ich natura nie odbiegała niczym od reszty dziedzin magicznych. W świeżo upranej koszuli, na którą wciągnęła gruby sweter z wizerunkiem lwa, krawacie związanym pod szyją i gładkiej, czarnej spódnicy ruszyła na poszukiwania kuchni. Nigdy w życiu nie gotowała, skąd więc mogła wiedzieć, że założenie szkolnego mundurka nie jest najlepszym pomysłem. Kiedy jeszcze mieszkała w domu, wszystkie posiłki były przyrządzane przez skrzata domowego, natomiast w Hogwarcie jedzenie po prostu pojawiało się w Wielkiej Sali, gdy przychodziła pora posiłków. Panna Hirrland nigdy więc nie przebywała w kuchni w celu innym, niż próba podkradnięcia czekolady schowanej w jednej z szafek. Znalazłszy słynny obraz przedstawiający dojrzałą gruszkę, Gryfonka zatrzymała się, lekko skonsternowana. Słyszała, że aby otworzyć przejście, należy połaskotać ów żółciutki owoc, jednak coś wzbraniało ją od dotknięcia okazałego portretu. Co jeśli ktoś znów zrobił sobie z niej żarty? Rozejrzała się niepewnym wzrokiem po korytarzu, aby upewnić się, że nikt nie zobaczy jej ewentualnego upokorzenia, po czym szybkim ruchem dotknęła gruszki palcem. Na jej twarzy malowało się powątpiewanie, które ustąpiło miejsca lekkiemu zdziwieniu, gdy owoc jakby zachichotał, a następnie usunął się w bok, odsłaniając wejście do kuchni. Przez szczelinę w ścianie buchnęło gorące powietrze, przepełnione takimi aromatami, że ślina sama nabiegała do ust. Darcy rozpoznała zapach pieczonych jabłek, soczystego indyka i gotowanych ziemniaków, co pozwalało jej przypuszczać, że dzisiejszy obiad będzie przepyszny. Z dumnie uniesioną głową weszła do środka i ze zdziwieniem, niewyrażonym choćby nawet drgnięciem powieki, przyjęła fakt, że w kuchni tłoczyła się już spora grupa uczniów. Najwidoczniej Magiczne Gotowanie cieszyło się znacznie większą popularnością, niźli Darcy przypuszczała. Wśród kilku znajomych twarzy dostrzegła @Sol Irving, co natychmiast przyprowadziło lekko roztargnione dziewczę do porządku. Ponownie zaczęła baczyć na każdy swój ruch, nie dając po sobie poznać choćby ułamka braku profesjonalizmu. Z obojętnym wyrazem twarzy skinęła chłodno znajomej Gryfonce, okazując jej tym samym niewielką cząstkę szacunku - prawdziwą rzadkość, bowiem nikogo innego nie zaszczyciła nawet zwykłym "Cześć". Wolnym, pełnym gracji krokiem udała się w stronę najbardziej oddalonego od grupki uczniów stanowiska, by tam postawić torbę na wyłożonej kafelkami podłodze i pogrążyć się w lekturze syllabusa runicznego, na podstawie którego mieli do jutra zrobić zadanie dla profesora Fairwyna.
Zapytana czego chce od życia teraz bardziej niż kiedykolwiek odpowiedziała by "nie wiem". Dychotomiczne życie idealnie w połowie gorzkie i depresyjne, oraz słodkie i nieprawdopodobnie przyjemne - nic tylko dostać pierdolca nie wiedząc jak się ze wszystkim ogarnąć. Wzięła z dormitorium kucharskie rękawice, które Bozik sam jej podarował podczas uczty rozpoczynającej rok szkolny, a których - wstyd się przyznać - nie miała jeszcze okazji poużywać, no ale kiedy jak nie teraz? Po czym udała się na zajęcia do kuchni. Nie to, żeby była specjalnie zapaloną kucharką, wręcz przeciwnie, do niedawna wolała się nie zbliżać do kuchni wiedząc, że eksperymentalia jakie całkiem sukcesywnie wychodziły jej przy eliksirach w kuchni niespecjalnie miały swoje miejsce. Mimo to, no cóż, przychodzi taki dzień w życiu kobiety prędzej czy później, kiedy dochodzi do wniosku, że trzeba robić jedzenie, a ono musi być w końcu możliwe do skonsumowania. Bez entuzjazmu popatrzyła pobieżnie po obecnych chowając się dyskretnie gdzieś w kącie pomieszczenia, chcąc jednocześnie czegoś się uczyć ale na tyle dyskretnie, żeby przypadkiem nikt nie zauważył jak beznadziejnie jej to wychodzi.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
- ... okazało się swoją drogą, że zachorował na jakąś paskudną rzecz, już nie pamiętam tego nazwy. Ale będzie miał blizny na całe życie. Kiedy tylko zniknął mu te ropiejące czyraki. No w każdym razie ważne, że spiżarnia już oczyszczona, a ja mam teraz pracę! Musiałem bardzo szczegółowo wytłumaczyć Chloé dlaczego muszę iść na zajęcia z gotowania i przyparłem do muru twierdząc, że nie powiem jej nic, jeśli nie pójdzie ze mną na zajęcia. Wyszła na tym fatalnie, bo nie dość że musi teraz iść uczestniczyć w dość bezużytecznym pewnie dla niej zajęciu, to jeszcze ofiarowałem nieprzyjemną historię o tym jak zwolnił się poprzedni barman (a raczej jak musiał się zwolnić, przez obrzydliwe choroby) i dlaczego przyjęli pierwszego lepszego chętnego do pracy, który wszedł do baru (którym oczywiście byłem ja). - Suma sumarum, teraz muszę się trochę tego poduczyć, bo póki co jestem totalnym frajerem - kończę swoją świetną historię i wpuszczam moją piękną koleżankę przez drzwi, gdzie kierujemy się gdzieś na sam koniec, bo przecież nie ma opcji, że pójdę do przodu z moimi najmarniejszymi umiejętnościami w tej dziedzinie na świecie. - Będę od ciebie ściągać, ok? - pytam jeszcze kiedy rozwalam się na krześle i wyciągam przed siebie nogi, obleczone jak zwykle w wąskie, czarne spodnie, po czym kładę łokieć na ramieniu przyjaciółki tylko i wyłącznie po to, żeby ją zaczepić. - Ej, piękne fotki ostatnio wrzucasz jestem pod wrażeniem - mówię i pokazuję kciuk do góry na oznakę szacunku, jakby moje lajki pod tymi bardziej roznegliżowanymi zdjęciami nie wystarczy, by docenić ich kunszt.
Szła korytarzem spokojnie, grając w myślach z samą sobą w to, aby wymieniać roślinę na literę, na którą zakończona była poprzednia wymieniona, po czym odliczała na palcach jej wszystkie zastosowania, więc nie pokonywała drogi zbyt szybko. Przez ostatnie trzy miesiące (głównie dzięki mapie od Moe i Elaine!) poznała hogwarckie drogi na tyle, by być spokojną, że nie spóźni się na zajęcia, więc wolała wykorzystać tę chwilę na kolejną powtórkę materiału. Prawdę mówiąc to ostatni miesiąc mijał jej w większości na samodzielnej nauce i myślach o Elijahu (lub jak okoliczności dopisały, to i na spotkaniach z nim), więc świąteczna lekcja gotowania wydawała się idealnymi zajęciami do wyboru, aby otworzyć się znów nieco na towarzystwo innych ludzi. Mimo niezbyt przyjemnej konfrontacji z Fire, to pierwszą niedoszłą lekcję z Bozikiem wspominała naprawdę dobrze, mimo że on sam postanowił w ogóle się nie pojawić. Liczyła, że nauczyciel tym razem się pojawi ( i to trzeźwy!), pokazując wysoki poziom swoich umiejętności i godnie reprezentując Souhvězdí, nie zmuszając jej do zapadnięcia się pod ziemię ze wstydu. Serce rosło jej w piersi na myśl, że uda jej się dziś spotkać chociaż na chwilę ze swoim ukochanym fotografem, choć szczerze wątpiła, aby ten dał radę zdążyć na lekcje. Mimo wszystko cień nadziej kazał rozejrzeć jej się gorączkowo po obecnych w sali, gdy tylko przekroczyła próg kuchni, jednak zaraz mimowolnie westchnęła z rezygnacją, gdy jej wzrok nie mógł odnaleźć charakterystycznej i tak dobrze wyrytej już w jej pamięci sylwetki. Odruchowo poprawiła kołnierzyk białej koszuli i uśmiechnęła się, by optymistycznie powitać się z każdym, kogo wzrok by na nią padł. Zanim ruszyła dalej, poprawiła włosy, do których skróconej długości jeszcze się nie przyzwyczaiła i przemknęło jej przez myśl, że przez to nie może ich zebrać w kucyk, więc będzie musiała uważnie pilnować, by żadna ruda nitka nie trafiła do jedzenia. - Ahoj, Lazar - powiedziała ciepło, kładąc krótko dłoń na jego ramieniu, gdy przechodziła koło niego, jednak nie zagadywała go w żaden sposób, widząc, że ten ma już towarzystwo. Zamiast tego podeszła do @Elaine J. Swansea i uścisnęła ją długo, choć może zbyt delikatnie, nie mając w sobie na tyle energii, by włożyć w to więcej siły. - Cześć, Ela - przywitała się z uśmiechem, mając nadzieję, że nie widać po niej przygaszenia, które ostatnio przysłaniało jej entuzjazm. Dziewczynie też na pewno było ciężko wytrzymać nieobecność bliźniaka, a dodatkowo z pewnością miała od niej więcej obowiązków, więc nie czuła, aby miała prawo wyżalić się jej ze swojej tęsknoty. - Czy Riley też będzie dzisiaj czy on nie lubi gotować? - spytała, chcąc jakoś zagaić rozmowę i wybadać czy Elaine ma już potencjalnie potrzebną parę do zadania. W jej głowie rozgrywały się już złożone matematyczne działania: jeżeli nie będzie ani Rileya, ani Elijaha, to może będą razem w parze. Ale jeśli pojawi się Riley, to ona zostanie sama. A jeśli Riley się nie pojawi, a Elijah jednak przyjdzie? Z kim będzie w parze? Z nią czy z siostrą? Spłoszyła się nieco myślą, że Krukon faktycznie może być zmuszony wybierać i choć czuła, że z pewnością sama zaproponuje, aby poszedł z Elaine, to serce bolało ją z kiełkującego buntu, że przecież z nią spędził już tyle lat, że Krukonka mogłaby oddać go jej na chociaż jedną lekcję. Zmartwiona swoją zuchwałością splotła dłonie i oparła się o kuchenny blat, nie potrafiąc przy okazji ukryć delikatnie zmarszczonych w niepewności brwi.
Ostatnio zmieniony przez Pandora J. Doux dnia Czw 12 Gru 2019 - 12:46, w całości zmieniany 1 raz
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Blondwłosa Puchonka nigdy nie była fanką gotowania, zdecydowanie bardziej wolała jeść przyszłości przygotowane przez kogoś innego, niż godzinami ślęczeć nad buchającymi garnkami - najczęściej z marnym efektem końcowym. Rzucając swoją propozycję panicz Rowle nie był tego świadom, a Gabrielle postanowiła zgodzić się na wspólne uczestniczenie w lekcji. Ostatnia podczas podobnych zajęć, gdy była w parze z Ezrą, poszło im całkiem dobrze, dlatego idąc w stronę kuchni dziewczyna odczuwała pewne pokłady pewności siebie, będąc jednocześnie nieco przestraszoną. Jeśli dziś coś będzie miało pójść nie tak, to zapewne ona będzie za to odpowiedzialna. Wielkim plusem tej lekcji był fakt, że pamięć blondynki wróciła prawie całkowicie, poza drobnymi wyjątkami, jednak czy należało się nad nimi rozdrabniać ? Włożyła swój czerwony sweter, aby w ten sposób dodatkowo podsycić ducha świąt, poza świątecznym gotowaniem. W głębi duszy miała nadzieję, że tematem dzisiejszej lekcji będą pierniki, których zapach mimochodem przynosił ją do kuchni babci, gdzie jako dziecko często pomagała dekorować jej te korzenne ciasteczka. Przekroczyła próg kuchni zaskoczona, jak wiele osób zdążyło już się w niej pojawić, pośród ludzi ujrzała @Ignis C. Hodel do której pomachała uśmiechając się przy tym szeroko. Właśnie miała do niej podnieść, kiedy u jej boku pojawił się @Charlie O. Rowle. - Ładnie to tak, pozwalać by dama na ciebie czekała? - zapytała, unosząc brew do góry. Pomimo ich dziwnych spotkań i rozmów wciąż wydawało się, jakby darli ze sobą koty, szukając momentu, w którym mogą wzajemnie wbić w sobie szpile. - Już nie jesteś taki uroczy - rzuciła, nawiązując do ich rozmowy na Wizzengerze. Zadziwiające, w jaki sposób jedno spotkanie sprawiło, że z zupełnie obcych sobie osób dobrnęli prawdopodobnie do relacji pod tytułem "kto się czubi ten się lubi". Oczywiście gdyby ktoś coś podobnego powiedział im prosto w twarz, szybko zdementowaliby tego typu plotki.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Sam nie wiedział, dlaczego ją zaprosił. Chyba uznał, że będzie śmiesznie i przyda się jej trochę rozrywki po katastrofalnym w skutku upadku na głowę. Możliwe, że chciał też zagłuszyć wyrzuty sumienia. Niezależnie, jak bardzo to do niego nie pasowało — lubił gotować tylko odrobinę mniej, niż kochał jeść. A pochłaniał naprawdę tysiące kalorii, czując wieczny niedosyt. Wciągnął więc ciemne jeansy, które kontrastowały z turkusowymi skarpetami w wielkie pomarańcze, wystającymi z sięgających kostek, białych butów. Na górę włożył zielony sweter w barwach domu z herbem na piersi — dla świętego spokoju i odrobiny szyku, chociaż pod nim była koszulka z nadrukiem, gdyby zrobiło się mu zbyt gorąco przy kuchni. Wyszedł z lochów przed czasem, chcąc jeszcze zapalić jednego czy dwa papierosy. Gdy dotarł na miejsce, puchonka już na niego czekała z delikatnie obrażoną miną, na co Rowle uśmiechnął się łobuzersko i zatrzymał przy dziewczynie. Zlustrował ją wzrokiem, kręcąc przecząco głową i zaraz zabierając się za wyjaśnienia swojego spóźnienia, które było wyjątkowo mocno uzasadnione. - Wybacz Chochlik, byłem zapalić i spotkałem tego leszcza, Ragnara. Dawno się nie widzieliśmy i się zagadałem. Odparł ze wzruszeniem ramion, wsuwając dłonie w kieszeń. Nie wyglądała na specjalnie przejętą jego drobną wpadką organizacyjną, więc i Charlie nic sobie z tego nie robił. Parsknął śmiechem na jej uwagę, posyłając jej krótkie spojrzenie zielonych, mętnych oczu. - Przecież ja nigdy nie byłem uroczy, uroiłaś coś sobie. - zaczął z rozbawieniem w głosie, kierując się w stronę jednego ze stanowisk. Mijając @Chloé Swansea puścił jej oczko i uśmiech, jej cień ignorując. Zdaje się, że Cealláchain wszędzie za nią łaził. Jego uwadze nie umknęła też śliczna @Dina Harlow i oczywiście słodka @Darcy U. Hirrland z którą się przywitał i zawiesił na niej spojrzenie na dłużej, bo zawsze na widok jej czerwonych ust wracały mu wakacyjne wspomnienia. Zaraz jednak skupił się na zaproszonej przez siebie na zajęcia Gabrielle, krzyżując ręce na torsie i spoglądając na nią z powagą. - Co Ty w ogóle wiesz o gotowaniu? Zajęli jedno ze stanowisk — ostatnich , a chłopak oparł się plecami o ścianę i badawczo przyglądał towarzyszce. Po ostatnich wydarzeniach miał jakieś ostrzegawcze światełka, żeby nie brać wszystkiego na serio, bo okazywało się, że była lepszym bajerantem, niż on. Westchnął jednak teatralnie, rozkładając ręce na boki. - Nie martw się, nie musisz nic. Masz dziś zaszczyt być moim asystentem, a zapewniam Cię, nikt nie robi lepszych jaj na bekonie ode mnie. - rzucił nonszalancko, puszczając jej oczko i rozejrzał się następnie po sali. Wtedy też dostrzegł burzę jasnych włosów i niezadowoloną na jego widok twarz, co jeszcze mocniej poprawiło mu humor. Kiedy ostatnio miał okazję spotkać swojego ulubionego członka rodziny? Bezceremonialnie podszedł do fanki mugoli, obejmując ją ramieniem. - Moja kochana siostrzyczko! Nawet nie wiesz, jak ciesze się, że Cię widzę. Uczysz się gotować jeszcze lepiej dla Nathaniela? Będziesz dobrą żoną! Gdy tylko skończył zaczepkę, odsunął się na bezpieczną odległość i stanął obok Gabrielle, bo @Emily Rowle miała zbyt dużo noży pod ręką. Nie mógł nic poradzić na uczucie, którym darzył doprowadzanie jej do szału i zawstydzanie przy ludziach, chociaż prawda była taka, że zrobiłby dla młodej wszystko. Nie miał jakoś okazji wcześniej jej spotkać. Obrócił głowę w stronę Chochlika, szczerząc się niczym mysz do sera, że pojawiły mu się dołeczki w policzkach. - Miałaś okazję poznać moją słodką siostrę? Podobnie, jak chyba Ty — też ma słabość do mugoli. Nie rozumiem, dlaczego tak robicie. Nie mówił tego ze szczególną złośliwością czy przekąsem, szczerze szukając odpowiedzi na nurtujące go od dłuższego czasu pytanie. Gabrielle też miała skłonności do spędzania czasu ze szlamami lub mieszańcami.
Lanceley miała wiele talentów. Potrafiła poradzić sobie z najtrudniejszymi zaklęciami czy eliksirami, ale gdy przychodziło do przygotowania obiadu.. Cóż, kończyło się to zwykle katastrofą. Opanowane miała tylko podstawy podstaw — jakieś jajka, tosty czy owsiankę. Dlatego też obiecała sobie branie udziału we wszystkich zajęciach z magicznego gotowania, które odbywać się będą w szkole. Była uparta w swoich postanowieniach, więc pomimo obaw — zebrała się z dormitorium i wyszła, kierując kroki prosto do kuchni. Po wejściu do pomieszczenia do nozdrzy trafił słodki zapach korzennych przypraw i dyniowego ciasta, które tak mocno kojarzyły się jej z zimą. Ku chwilowemu niezadowoleniu, na próżno było szukać cynamonowych ciastek. Omiotła spojrzeniem izbę, nieco zdziwiona tak liczną frekwencją. Gotowanie cieszyło się widocznie większym powodzeniem, niż ślizgonka by przypuszczała. Poprawiła torbę na ramieniu, ruszając w stronę jednego z wolnych stanowisk na szarym końcu w okolicach spiżarki, bo uznała, że tak będzie najwygodniej. Mijając @Fillin Ó Cealláchain i @Chloé Swansea zatrzymała się na chwilę, posyłając nierozłącznemu duetowi delikatny uśmiech. - Cześć kochani. - rzuciła krótko, posyłając im jeszcze dłuższe spojrzenie, po czym ruszyła w swoją stronę, zatrzymując się jeszcze przy miejscu, gdzie stała @Dina Harlow, wyraźnie na kogoś czekając.- Cześć Di! Nie spodziewałam się Ciebie tutaj! Powiedziała zupełnie szczerze, posyłając ślicznej przyjaciółce również delikatny uśmiech. Nie chcąc jednak przeszkadzać, poszła dalej. Zajęła miejsce, odkładając torbę na bok, a następnie przesuwając dłońmi po luźno spływających, kilku kosmykach włosów, które uciekły jej z koka. To upięcie wydało się jej najodpowiedniejsze do pracy w kuchni, więc za wszelkie cenę usiłowała je tam znów wepchnąć. Wtedy też usłyszała dziwny hałas dochodzący zza drewnianych drzwi kuchennej spiżarni. Zmarszczyła nos i brwi, przesuwając dłonią po blacie i stukając w niego paznokciami, aby ostatecznie westchnąć i zajrzeć do chłodnego, skąpanego w półmroku pomieszczenia. I aż oczy wytrzeszczyła, tworząc z ust literkę "o" na widok jegomościa, który się tam ukrywał, grzebiąc po półkach. - Nie wiedziałam, że jest Pan fanem gotowania. - rzuciła zaczepnie, powstrzymując parsknięcie śmiechu. Nawet jeśli byli na "Ty" przez wzgląd na stare czasy, nie sądziła, że powinna w ten sposób się do niego odzywać przy pozostałych, zwłaszcza młodszych uczniach. Mówienie do @Rasheed Sharker tak oficjalnie wydało się jej teraz jakoś mało naturalne i wywołało chwilowy, dziwny grymas na twarzy. Przesunęła spojrzeniem po sylwetce posępnego asystenta, a do głowy rudzielca wpadł iście szatański pomysł. Gotowanie mogło być przecież zabawne, a królowi węży zrobiłaby dobrze odrobina uśmiechu. Uśmiechnęła się więc nieco może wyzywająco, chcąc może trochę go sprowokować do podjęcia wyzwania. - Doskonale się składa! Może chcesz mi pomóc? Akurat nie mam ani umiejętności, ani partnera. Dodała ciszej, bardziej chowając głowę w spiżarni. Nie była pewna, czy w ogóle spodoba mu się ten pomysł i czy nie zrobi tej swojej niezadowolonej miny, którą przypieczętuje chłodnym spojrzeniem godnym lodowego olbrzyma. Niemniej jednak, nie czekając na odpowiedź i jego decyzję, czy swoich poszukiwań zaprzestać, wróciła do stolika, wzdychając cicho. Znów nie mogła pozwolić sobie na nadmiar myśli, bo wspomnienia z kuchni w większości należały do grupy tych, które wciąż wywoływały nieprzyjemne ukłucia.
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Tego dnia miała na sobie sweterek oraz czerwoną spódniczkę. Do piersi przypięła odznakę prefekta, a z torby wystawał samosiekający nóż. Ba! Nawet o paznokcie zadbała, malując je na bordowo. Jedynie bransoletka z ayuahascą odrobię psuła kompozycję, ale założyła ją z sentymentu. Gotowanie! Cieszyła się niesamowicie, mogąc odetchnąć od rutyny dnia... I iść na zajęcia, jak na studenta przystało...? Po prostu cieszyła się gotowaniem oraz odrobiną interakcji z ludźmi inną aniżeli napieprzanie się tłuczkami. Miło jest czasem zmienić przyzwyczajenia. Nic zatem dziwnego, że po korytarzu odbijał się stukot obcasów, gdy lekko podskakując oraz nucąc coś pod nosem szła na zajęcia. Sweterek zakrywał umięśnione ramiona i ogrzewał, spódniczka eksponowała zgrabne nogi, na twarzy miała lekki makijaż. Czuła się ładnie, miała dobry humor, szła gotować. Cóż za cudowny dzień. Brakowało, aby ptaszki zaświergoliły albo aby wykonała oskarową piosenkę, wchodząc do kuchni. Z uśmiechem na ustach zajęła jakąś wolną ławkę, wyciągając nóż z torby. Widać było, że trochę jest już zużyty. Ale lubi go. Wiele z nią przeszedł, jest diabelnie ostry i nie zawiódł jeszcze dziewczyny.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Osaczyli go i trudno powiedzieć jak do tego doszło. Znaczy, powiedzieć akurat dość łatwo, ale o wiele trudniej to zaakceptować. Nie spojrzał na dzisiejszą rozpiskę zajęć. Pamiętał, że on sam akurat dzisiaj nie musi nikomu asystować, więc zrobił sobie dość swobodne, chociaż zaskakująco trzeźwe wolne. Spanie do południa jak zwykle (niestety) nie wchodziło w grę z uwagi na chroniczną bezsenność, na którą ostatnio cierpiał, więc odkąd tylko zwlekł się z łóżka, w którym kotłował się nieustannie od kilku godzin, pozostawał w ciągłym ruchu. Poszedł sobie na spacer, polatał trochę na miotle, poćwiczył zaklęcia. Wmusił nawet w siebie jakiś lunch tylko po to, aby nie burczało mu tak natrętnie w żołądku, gdy posprawdza sobie kilka wypracowań i ostatecznie wylądował właśnie w spiżarni w kuchni. Skrzaty bez problemu go wpuściły, wystarczyło wcisnąć im kit o tym, że chciałby wybrać co dla siebie na osobności. Pozwoliły mu na to bez większych problemów, a on z uporem maniaka zaczął przyglądać się wszystkim półeczkom po kolei, chcąc znaleźć tą najbardziej interesującą. Czego szukał? Ano whisky i odpowiednich szklanek. Nie miał takich (jeszcze) w swoim szkolnym dormitorium (co za niedopatrzenie), a już nawet do własnego domu nie mógł sobie przynieść dobrego alkoholu. Skrzat zaczął się interesować ilością opróżnianych butelek w tygodniu, głównie za sugestią zdradliwej, rekinowej matki, która jak zwykle interesowała się wszystkim tym czym nie powinna, więc czaił się jak ten wielki nietoperz na jakieś tajemne zasoby ukryte przez kadrę nauczycielską. Jak prawdziwy alkoholik wywęszył to, co akurat go interesowało za tak zwaną sałatą, a dokładniej za puszkami konserwowego groszku. Złapał za szyjkę, aby jeszcze się upewnić czy to dokładnie ta butelka, którą ukrył tu w zeszłym miesiącu, kiedy to… dał się zaskoczyć. Od dawna nie był tak skupiony na jakiejś czynności i zapomniał już, że nawet legilimenta powinien zwracać chociaż minimalną uwagę na otoczenie. Nie drgnął, chociaż serce lekko podskoczyło mu w piersi, kiedy poznał głos Nessy. Dopiero później zrozumiał, że w ferworze poszukiwań strącił kilka pierdół na ziemię, którymi niechcący narobił hałasu. - Ja też nie - odpowiedział jej sucho, unosząc jedną z brwi ku górze. Zastała go w bardzo niekomfortowej pozycji. Nie wyciągał alkoholu dopóki patrzyła i stał taki śmiesznie wygięty do przodu, ale na szczęście Nessa szybko wycofała się ze spiżarni. Niestety, zdążyła mu przy okazji zadać pytanie, które trochę sprowadziło go na ziemię. Lekcja gotowania? Teraz? No bez jaj. Będzie musiał ukrywać się w tej spiżarni co najmniej ze dwie godziny. Jęknął w duchu, chowając niebieskie oczy za dotykiem palców, ale i tak wyjął butelkę. Otarłszy ją z kurzu i pomniejszoną czarami wcisnął ją za pazuchę płaszcza, jaki wciąż miał na sobie lokując ją bezpiecznie w wolnej kieszeni. A potem beztrosko wyszedł ze spiżarni, aby ogarnąć wzrokiem zgromadzone tłumy. Kurwa. Trochę głupio było tak teraz dezerterować, ale z drugiej strony na nic się nie zapisywał, nie? - Skąd podejrzenia, że ja mam jakieś umiejętności? - Zapytał rudzielca, gdy już znalazł się obok niej i skrzyżował ramiona na wysokości klatki piersiowej. Trudno było wyczytać z jego wyrazu twarzy jego aktualne emocje, a jeszcze ciężej było dotrzeć do samych intencji. Zdaje się, że każda wymówka od samotnego chlania na wieży była dobra. O ironio.
Nie miała nastroju na zajęcia z gotowania. W zasadzie, od rana nie miała na nic nastroju. Widząc niewybredny komentarz na wizbooku, trudno było o dobry humor. Nie bała się jakiegoś anonimowego, przypadkowego typa, ale nie podobało jej się, że takie zjawiska w ogóle występują i że to była praktycznie jedyna reakcja na jej wpis. Czuła się wyjątkowo bezsilna i to nie był dzień, żeby ją denerwować. Zwłaszcza nie był to dobry dzień dla Charliego, do którego ostatnio diametralnie zmieniła stosunek. Zawsze się sprzeczali, dokuczali sobie, pojawiało się też typowo nieprzyjemne napięcie. Teraz jednak to wszystko poszło o krok za daleko. Nie chodziło już o byle co. Ani o głupie komentarze, ani rasistowskie żarty, ani nawet o dokuczanie uczniom "gorszego" pochodzenia. Widziała, jak wyrządza komuś krzywdę, z Bloodworthem pod bokiem. Naprawdę kierowała nim nienawiść i to chyba silniejsza, niż dziewczyna do tej pory zdążyła przypuszczać. Nie miała ochoty na głupie zaczepki. Nie chciała go oglądać, bo miała wrażenie, że albo wybuchnie i zrobi mu poważną krzywdę, albo zwyczajnie się rozpłacze. Podniosła na niego wzrok i od razu mógł zauważyć, w jakim jest nastroju, chociaż wątpliwe było, żeby kiedykolwiek wcześniej tak na niego patrzyła. - Mi ciebie niemiło widzieć i lepiej milcz, jak nie chcesz stracić palców - syknęła, chętna zaprezentować kilka mugolskich sztuczek, którymi tak gardził. Faktycznie stała akurat dosłownie przy stanowisku z nożami. - To ma być zabawne? - zignorowała zupełnie obecność dziewczyny, do której poniekąd jej brat mówił. - Racja, mam słabość go mugoli. Wiesz, jak się taka słabość kończy? Koledzy twojego pokroju reprezentujący przerażający podobny poziom piszą to - pokazała mu wpis na wizbooku i komentarz do niego. - Z drugiej strony, oni tylko wypisują głupoty w internecie. Ty od razu przechodzisz do czynów, co? - uniosła wysoko podbródek, patrząc na niego i nawet nie próbując owijać w bawełnę. Chociaż byli w szkole i naprawdę powinna. - A mnie, czym potraktujesz? Jestem zdrajcą krwi, śmiało, to chyba na tym samym poziomie co mugolak? Czy mam taryfę ulgową, bo jestem twoją siostrą? - nie krzyczała - tyle dobrego, ale uwagę paru osób z pewnością mogła ściągnąć. Chciała ściągnąć. Nie obchodziło jej jak to odbiorą. Nie zamierzała milczeć, nie w takiej chwili. Nawet jeśli miejsce wydawało się nieodpowiednie. Tylko jakie było?
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Święta przyszły wcześniej, a to za sprawą ogłoszonej lekcji Magicznego Gotowania! Drugą pasją naszego kudłatego Gryfona, zaraz po szeroko pojętej faunie, były kulinaria. Nie mógł więc opuścić tychże zajęć. W dodatku była to kolejna okazja do wzdychania i podziwiania najprzystojniejszego nauczyciela w Hogwarcie. A może i nawet na całym globie? Bruno nie miał ku temu wątpliwości. Coś go przyciągało w kierunku profesora Bozika i nawet nie potrafił do końca wytłumaczyć co. Może wspólne zainteresowania i miłość do gotowania? Przez żołądek do serca, czy jakoś tak... Dotarł na miejsce prawie na styk. Nie śpieszył się przesadnie, bo... nie miał tego w zwyczaju. A i też spodziewał się spóźniania ze strony nauczyciela. O ile Bozik w ogóle przyjdzie na własną lekcję. Jeśli i tym razem zachleje swoją czeską mordę, to chłopakowi będzie naprawdę przykro. Już się nastawił na ciekawe zajęcia, na gotowanko, a przede wszystkim na jedzenie. Specjalnie nie jadł obiadu, żeby zostawić sobie miejsce podjadanie podczas pracy. Otworzył ciężkie drzwi do pomieszczenia i ujrzał całkiem niezłą grupkę uczniów oraz studentów. Wśród nich kręciły się skrzaty domowe. - Cześć wszystkim! - zawołał, a jego głos odbił się echem od kamiennych ścian - Stawiam dziesięć galeonów, że Bozik się spóźni! - dodał i dziarskim krokiem ruszył w kierunku @Lazar Grigoryev. Rosjanin rozmawiał właśnie z jakąś dziewczyną. Bruno kojarzył ją z ostatniej imprezy. Nie chciał im przerywać, więc tylko im wesoło pomachał. Oparł się o blat jednego ze stołów i założył na głowę materiałową opaskę. Przynajmniej te kudły nie będą mu lecieć do oczu.
Ostatnio zmieniony przez Bruno O. Tarly dnia Czw 12 Gru 2019 - 22:02, w całości zmieniany 1 raz
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie przepadała za gotowaniem. Na co dzień o jej potrzeby troszczyły się swoimi wysiłkami szkolne skrzaty oraz grupka znajomych, co jakiś czas przysyłających jej sowami słodycze (Pandora, Matt (Ty złodupcu), czy też Hem). Tyle jej wystarczyło nawet, jeżeli była nie lada żarłokiem, a przy słodyczach to już w ogóle wychodził z niej rozbestwiony Nundu. Choć zamiast rujnowania wiosek, Davies wolała wyniszczanie zasobów czekolady znajdujących się w zasięgu wzroku i ramion. - Spodobało Ci się pichcenie? - zagadnęła do Harlow, a na kąciku jej ust zatańczył cień uśmiechu. Chyba do końca życia tamto wspólne wydarzenie w Łazience miała wspominać, jako przygotowywanie zupy. Szkoda tylko, że niewiele z tego finalnie wynikło. - Ciekawe, czy w ogóle przyjdzie... - mruknęła możliwie neutralnie, tym razem bardziej do siebie, bo Dina chyba nie miała okazji doświadczyć wagarów Bozika na jednej z pierwszej jego lekcji w szkole. Wolała nie zgadywać, co go powstrzymało wtedy. I liczyła, że tym razem obejdzie się bez incydentów pod nieobecność nauczyciela. Zwłaszcza, że już jedna osoba z załogi dydaktycznej trafiła do kuchni.
Zawsze mieli różne zdania, kłócili się i Emily pokazywała mu dość mocno swoje niezadowolenie związane z jego poglądami na temat magii, w których przecież wychował go ojciec. Charlie nie był z kolei zachwycony jej znajomościami ze szlamami, był przez to złośliwy i czasem coś głupiego zrobił, ale w gruncie rzeczy nigdy jej nie zabronił i nie straszył jej kolegów. Ignorował ich, tak długo, jak siostra wykazywała nimi jakieś zainteresowanie. Bo Rowle ponad wszystko był lojalny i szanował swoją rodzinę, a co z tym idzie, musiał godzić się z wyborami jasnowłosej ślizgonki. Nie mógł się jednak spodziewać, że niewinna zaczepka przerodzi się w coś takiego. Mordercze, chłodne spojrzenie z jej strony było tym, do czego się przyzwyczaił. Uśmiechnął się więc jedynie na pierwszą część jej słów, posyłając jej buziaka w powietrzu. - Groźna, jak zawsze, co? - rzucił niemalże z czułością, na przekór młodej. Kontynuowała jednak swój wywód, więc brunet uważnie słuchał, wlepiając w nią spojrzenie zielonych, mętnych oczu. Mina mu zrzedła, gdy podała mu książkę, a on przeczytał znajdujący się tam komentarz. Krew zdawała się odpłynąć mu z twarzy, a w oczach pojawiła się niebezpieczna iskra. Siostra wiedziała, że miał problemy z nadmiarem energii i agresją, a jakikolwiek atak w jej stronę był niczym zapalnik. Zaklął najpierw bezgłośnie, wbijając palce w okładkę książki, zostawiając w niej ślad, a z niesłychaną siłą rzucił gdzieś w paleniska, strącając po drodze kilka przedmiotów ze stołu, jeszcze mocniej wizbooka niszcząc. Podszedł do niej, patrząc na nią z góry. - Jak się dowiem, co za skurwysyn to napisał, to spotkanie z dementorem będzie jego największym wrażeniem. Żadna kurwa, magiczna czy nie, nie będzie się tak do Ciebie zwracała. Mówiłem Ci, żebyś uważała. - mówił stanowczo, ostro. Na próżno było szukać u niego tej chłopięcej beztroski. Zdawał się też całkiem ignorować otoczenie dookoła nich, nawet biedną Gabrielle, która go od tej strony nie znała. Czuł złość, dreszcze. Serce waliło mu jak oszalałe, a dłoń zaciśnięta w pięść przywaliła w drewniany stół, brudząc go śladami krwi. Chyba nigdy go tak nie potraktowała. Sam fakt, że te słowa — w złości czy nie - wypłynęły spomiędzy jej ust, go zabolały. Skąd wiedziała o festiwalu oraz jego małym wypadzie z Nathanielem, zaraz po nim? Zmarszczył brwi, prychając tylko. Z trudem trzymał przy sobie ręce, wbijał paznokcie w skórę. - Nie wiem, kto Ci zrobił takie pranie mózgu, ale posłuchaj samej siebie, co Ty w ogóle pierdolisz. - odparł w końcu, gdy się zamknęła. Aż zbolała go głowa, policzki poczerwieniały. Niemniej jednak chłodne spojrzenie wciąż tkwiło w drobnej buzi siostry. - Nigdy bym Ci nic nie zrobił i nie pozwoliłbym, żeby ktoś tknął Cię. Bo przecież tak bardzo wpierdalam się w Twoje życie. Zresztą, rób, co chcesz. Rodzice i Dominik byliby z Ciebie dumni, serio. Nie widział sensu rozmowy z nią. Nie chciał, nie miał ochoty. Chyba pierwszy raz od zawsze zrobiła mu przykrość i faktycznie się przejął. Być może gadał, ale nigdy nic nie zrobił i nie zmuszał jej do niczego, nawet rezygnacji ze swoich preferencji towarzyskich. Oceniała go tak nisko przez złość na jedne zamieszki czy wyżywała się za swojego przyszłego męża, który podzielał jej poglądy? Doskonale wiedziała, że był tym bratem, który zawsze stanąłby w gruncie rzeczy za nią murem i bronił jej nawet przed ojcem, gdy tylko nie było jej w pobliżu. Widocznie niepotrzebnie. Wielka obrończyni brudasów się znalazła. Prychnął jeszcze, mierząc ją wzrokiem i odwrócił się, wsuwając ręce w kieszenie. Widocznie znajomi byli ważniejsi, jej wybór. Spojrzał jeszcze na Gabrielle krótko. - Wybacz, nadrobimy innym razem. Pierdolę te zajęcia. Wytłumaczył krótko, kierując się następnie w stronę wyjścia i z trzaśnięciem drzwi, wyszedł z kuchni. Musiał ochłonąć, bo coraz gorzej radził sobie z utrzymaniem agresji w ryzach. Aż nim trzęsło. A nie chciał, żeby cała szkoła oglądała jego brutalność, sprawiał tym wystarczająco dużo problemów ojcu. I tak już zrobili przedstawienie, każdy w klasie ich chyba słuchał. Znów przeklął, znikając gdzieś za rogiem.
z/t
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Był pewien, że nie zdąży. Spóźnił się na poprzedniego świstoklika, bo znienacka wyskoczyła mu jeszcze jedna sesja, której dosłownie nie mógł odmówić. Byłby głupcem gdyby nie skorzystał z tej okazji... przystał więc na tę spontaniczną propozycję, świadom, że przypłaci to nierównym wyścigiem z czasem. Nie pomylił się – od godziny miał wrażenie, że robił wszystko jakby ktoś rzucił na niego jakieś przyspieszające zaklęcie, a i tak ciągle był tych kilka cennych minut w plecy. Błyskawicznie zbierał sprzęt, w pośpiechu go spakował, naprędce sprawdził, czy aby na pewno zabrał wszystko z hotelowego pokoju. Złapał świstoklik w ostatniej chwili, zostawił bagaż w domu i przebrał się tam w świeżą koszulę, w pośpiechu zawiązując krawat krzywiej, niż miał to w zwyczaju akceptować; w samym Hogsmeade pojawił się dosłownie piętnaście minut przed zajęciami. Przebiegł drogę do szkoły, fundując sobie tym samym potężny ból odwykłych przez te trzy tygodnie płuc. W Nowym Jorku nie miał czasu na bieganie, będzie musiał wznowić swoje treningi. Jak strzała zbiegł po schodach na dół i przed samymi drzwiami zatrzymał się na dosłownie pięć sekund, żeby choć trochę uspokoić oddech – a mimo to i tak miał zadyszkę, a policzki pokrywała wywołana wysiłkiem czerwień, której nawet nie próbował przepędzać metamorfomagią. Wszedł do kuchni i od progu rozejrzał się po zgromadzonych w niej osobach; w pierwszej kolejności szukał wzrokiem Pandory, która obiecała się zjawić, w drugiej zaś – Hynka Bozika... którego nie było. Co za zaskoczenie? Zresztą nieważne, teraz i tak liczyły się rude włosy, które wyróżniały się w rogu pomieszczenia. Minął go rozwścieczony Rowle, na moment wywołując w Elim zmieszanie, ale... cóż, w obecnej sytuacji cudze problemy niewiele go interesowały, w Hogwarcie co i rusz działo się coś nowego. Wchodząc, zgarnął wstawiony do wody pęczek pietruszki, a idąc, wyciągnął różdżkę i za pomocą prostego niewerbalnego zaklęcia przyprawił jej białą, nie za dużą kokardę. Zatrzymał się przy Pandorze (po drodze nie zwracając uwagi na nikogo innego) i z miejsca ucałował ją w policzek... by po upływie niecałej sekundy przesunąć się na usta, których po tak długiej rozłące nie potrafił tak po prostu ominąć. Ukradł jej dwa długie pocałunki, po czym niechętnie się odsunął i wyciągnął przed siebie pęczek pietruszki, będący jego dzisiejszym bukietem; uśmiechnął się do niej tak, jakby chciał jej tym wynagrodzić, że nie zdążył przynieść jej prawdziwych kwiatów. Zawiesił spojrzenie na jej oczach, ale nie mówił nic, nie potrafiąc wyrazić słowami jak bardzo się za nią stęsknił. Dopiero kiedy wzięła od niego „bukiet”, zbliżył się do Elaine, by pocałować ją w policzek. Ostatnio trochę się na siebie boczyli, ale stęsknił się za nią do tego stopnia, że nie miało to już dla niego znaczenia. Wyciągnął rękę, by dotknąć skróconych włosów Pandory. – Pięknie – powiedział do niej, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu. – Co ugryzło Charliego? – zapytał obu dziewcząt, w końcu przestając uśmiechać się jak kretyn. Czuł się tak... dziwnie. W Ameryce czuł się jak na wariackich papierach, ale tutaj nie było wcale łatwiej... po prostu tu panował bałagan, który dobrze znał – a od którego na ten moment zdążył nieco się odzwyczaić.
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
- Och, szkoda typa, ale przynajmniej dostałeś pracę, więc... Chyba mogę się tylko cieszyć! Choć z drugiej strony będziesz miał teraz mniej czasu dla mnie - westchnęła teatralnie. - O, ale może odwiedzę cię w pracy, postawisz mi coś za darmo? - zapytała z łobuzerskim uśmiechem i trąciła @Fillin Ó Cealláchain łokciem. Właściwie to niegłupi pomysł, będzie musiała wcielić go w życie. - Za to, że mnie tu zaciągnąłeś, a nie wiem czy ta historia była tego warta - dodała z nutą złośliwości. - I tak byś mi to powiedział, nie powstrzymałbyś się! - zaśmiała się krótko. - I myślisz, że umiejętności gotowaniu spowodują, że przestaniesz nim być? - udała powątpiewanie, a potem roześmiała się wesoło i zarzuciła mu ręce na szyję, obdarzając całusem w policzek, gdyby miał się obrazić za ten żart. Zrobiła kwaśną minę, kiedy przekroczyli próg kuchni. Chloé nie czuła się w tym miejscu za dobrze, jeśli to ona musiała gotować. Była w tym beznadziejna i nie lubiła uczęszczać na te lekcje. Dzisiaj miała zamiar zrobić sobie wagary, ale powód jej przyjścia właśnie szedł obok i opowiadał o mało przyjemnych dolegliwościach barmana. Przeszli gdzieś na sam koniec i Chloé była zadowolona z wybranego przez Fillina miejsca. Po drodze pomachała jeszcze wesoło do @Elaine J. Swansea i po chwili usiadła tuż obok ślizgona, który oczywiście musiał uwalić na niej swój łokieć. Roześmiała się sarkastycznie. - Ty ode mnie? W porządku, ale nie płacz potem, że gówno ci wyszło - pokręciła głową z rozbawieniem, bo sam pomysł ściągania od niej na jakimkolwiek przedmiocie był śmieszny, a co dopiero jeśli chodzi o gotowanie. Jak wyjdzie dzisiaj z tego pomieszczenia bez szwanku to będzie mogła sobie pogratulować. - Widzę, że generalnie, jeśli będziemy gotować razem to będzie z nas niezła para. Może uda nam się coś pokroić bez odcinania sobie palców - zauważyła. Na wzmiankę o jej zdjęciach uśmiechnęła się z zadowoleniem. - A, dziękuję, widzę, że jesteś jednym z moich wierniejszych fanów. Ty też masz fajne, ale skoro masz takich fajnych ziomków to dlaczego mnie jeszcze ze sobą nie zabrałeś, hm? - zapytała, unosząc jedną brew. Zaraz zobaczyła też przy drzwiach @Gabrielle Levasseur i zamachała do niej. Chloé pomyslała, że dawno nie spotkały się na zwykłe plotki i chyba trzeba będzie to nadrobić. Zaraz też przeszła obok razem z @Charlie O. Rowle, który puścił jej oczko i posłał uśmiech, na widok którego nie mogła się sama nie uśmiechnąć. Czy ktoś się oprze takiej twarzy? Damn, naprawdę przystojni ślizgoni nam się trafili, pomyślała. I ślizgonki też, dopowiedziała sobie w myślach, bo akurat przywitała się z nimi @Nessa M. Lanceley. - Cześć, słońce - rzuciła z uśmiechem do Nessy, zanim ta przeszła dalej, kierując się do wybranego przez siebie miejsca. Za chwilę jednak jej uwagę zwróciło jakieś zamieszanie i podniesione głosy. Odwróciła głowę i wzrokiem napotkała rodzeństwo Rowle, między którymi niemal namacalnie narosła burzowa chmura. Chloé otworzyła szeroko oczy z wyrazem dziecinnego zdziwienia. Jeszcze nie widziała Charliego w takim stanie, musieli nieźle się pociąć, że w chłopaku odezwała się taka agresja. W końcu wypadł z kuchni, zostawiając towarzustwo w stanie chwilowego szoku. - Och - mruknęła tylko, by za chwilę przywitać uśmiechem kuzyna @Elijah J. Swansea, który w końcu wrócił zza granicy.
Niamh O'Healy
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : irlandzki dialekt, odstające uszy, krzywy ryj
Nie lubiła gotować, ale że kuchnię miała bardzo blisko i trochę się nudziła, to sobie tam poszła. Wychodziła z założenia, że Bozik, o ile w ogóle się pojawi, będzie urżnięty i nawet nie zauważy, że nic nie robi, tylko wyjada z misek i rzuca jedzeniem w ludzi, których nie lubi. Prawdę powiedziawszy nie miała jeszcze żadnego kontaktu z czeskim profesorem i nie wiedziała, czy plotki są prawdzie, ale słyszała, że sam jeden walił za kołnierz więcej niż cała Irlandia razem wzięta. Kiedy weszła do kuchni, siedziała już tam spora grupa uczniów, która brzmiała jakby już zaczęli wpieprzać gorące kartofle. No i ci w wymiany - też brzmieli śmiesznie, ale przynajmniej nie chciało się od tego rzygać. Pstryknęła palcami na jakiegoś skrzata, żeby przyniósł jej jakiegoś ciasta, po czym usiadła na jednym z blatów, by tam poczekać na szamę.
Uczniowie mieli święte prawo do niecierpliwienia się i głośnego wzdychania. Bozik spóźniał się dobre dwadzieścia minut. Z pewnością większość z zebranych zaczynała już powątpiewać, czy ich czeski nauczyciel raczy pojawić się na własnych zajęciach. Mieli ku temu solidne podstawy. Chyba każdy pamiętał ostatnią lekcję Magicznego Gotowania. A raczej... nie pamiętał, bo jej, w rzeczy samej, nie było. Jednakże tym razem Hynek miał wielkie plany i wielki apetyt na Magiczne Gotowanie wraz ze swoimi ukochanymi uczniakami. Spóźnienie było spowodowane ważnymi sprawunkami, oczywiście. Mężczyzna musiał osobiście, organoleptycznie, sprawdzić jakość i świeżość pewnych trunków, które będą potrzebne podczas zajęć. Tak, będą! Wszystkie niezbędne składniki musiały być na jak najwyższym poziomie - jedno sprawdzenie nie wystarczyło. Zanim sylwetka Bozika pojawiła się w drzwiach kuchni, dało się słyszeć jego donośne kroki i zawodzenie w rytm bliżej-nieokreślonych świątecznych piosenek. Był w iście szampańskim humorze. No i może tylko odrobinę wstawiony. Ociupineczkę. Wparował do sali z impetem, czyniąc tym samym prawdziwe wejście smoka. Nie spodziewaliście się, hę? A jednak oto jest! Cały na... czerwono. W świątecznym sweterku i z przedziwną elfią czapką na głowie. No to teraz w kuchni znajdował się jeden wielki skrzat i kilkanaścioro mniejszych, domowych. Uśmiechnął się do uczniów, prezentując im biel swoich zębów. - Ahoj, kochani! - przywitał się i rzucił okiem na zebraną grupkę młodych czarodziejów. Serce rosło mu, gdy widział taką wspaniałą frekwencję. Podszedł do mniejszego stolika pod ścianą i rzucił nań niedbale szmacianą torbę, którą ze sobą przytachał. Co w niej było? Zaraz mieli się przekonać. Być może jakieś... prezenty? Wszak idą Święta. Odwrócił się raz jeszcze w stronę uczniów i skrzyżował ręce na piersi. Ponownie lustrował ich wzrokiem. Na jego twarzy można było dostrzec delikatne rumieńce, szczególnie w okolicach nosa. W istocie... nie był to skutek mrozu panującego na zewnątrz. - Czy czekamy jeszcze na kogoś? Widzę, że jest nawet Pan Sharker, jsem rád. - był miło zaskoczony widokiem młodego nauczyciela - Hmm, brakuje mi chyba tutaj takiego... mladý chlapec. Pan Larch? Aszpondel, taaak. Pilný student! - mówiąc to, pocierał w zadumie swój podbródek. Po chwili jednak wyrwał się z konsternacji, a na jego twarz powrócił wesoły, nieco błędny, uśmiech. Sięgnął do swojej torby i wyciągnął z niej kilka przedmiotów. Następnie ustawił je obok siebie na stoliczku. Była to ciemna butelka, okrągławy pakuneczek i niewielki słoiczek. Z nieukrywaną satysfakcją patrzył na zdezorientowane miny zebranych na sali studentów. - Mam tutaj ze sobą trzy atrybuty kuchni czeskiej. Nie każę Wam zgadywać, co to takiego, bo to zbyt proste. - ujął w ręce butelkę, najostrożniej jak to było możliwe. Obchodził się z nią jak z dzieckiem, jak ze Świętym Graalem. - Pierwszy: piwo. - popatrzył na butelkę z miłością - Nie takie zwykłe. Wyjątkowej jakości. Świetne do dań mięsnych, sosów, ale także... jako popitka. - puścił oko w kierunku słuchaczy. Odłożył butelkę z namaszczeniem i wziął do ręki kolejny tajemniczy mysi sprzęt. Odwinął niewielki pakunek z papieru i wszystko było już jasne. Ser. - Kuchnia czeska serem stoi. To chyba każdy wie, kto choć trochę interesuje się kulinariami. A wiecie, co jest najpopularniejszą przyprawą w moim kraju? - mówiąc to spojrzał wymownie na Pannę Doux i Pana Grigoryev'a, jakby chciał im dać do zrozumienia, żeby nie psuli niespodzianki osobom, które nie wiedzą. - Kminek! - zawołał z przesadnym podnieceniem. Odłożył ser i wskazał na słoiczek wypełniony po brzegi małymi ziarenkami. Westchnął głęboko, zawieszając swój wzrok na butelce piwa. Tak mu zaschło w gardle od tego gadania. No ale przy dzieciaczkach nie wypada... - No dobrze, krásné děti, zadanko na rozgrzewkę! Jakie znacie potrawy kuchni czeskiej? Za każdą poprawną odpowiedź dam po 5 punktów dla Domu, a co! Mam też dla Was coś jeszcze, Święty Mikołaj odwiedził mnie w tym roku nieco wcześniej. Mam nadzieję, że byliście grzeczni? - uśmiechnął się zawadiacko i złapał pod boki. Czekał na odpowiedzi i był żywo ciekawy, czy studenci pozytywnie zaskoczą go swoją wiedzą.
Etap I:
Na rozgrzewkę szybkie pytanko. Chętni mogą wymienić jedną typowo czeską potrawę. Dania nie mogą się powtarzać! Za każdą poprawną odpowiedź otrzymujecie 5 pkt dla Domu. Dodatkowo Hynek ma 3 nagrody-niespodzianki, które wyręczy uczniom za najlepsze odpowiedzi.* Spóźnieni tracą szansę na odpowiedź w tym etapie.
Można się jeszcze spóźniać - bez żadnych konsekwencji aż do czasu, kiedy zaczniemy pracę w grupach.
CZAS NA ODPOWIEDŹ W TYM ETAPIE MACIE DO: poniedziałku 16.12 do 23:59
* spośród poprawnych odpowiedzi wylosuję (przy pomocy kostek w Offtopie) 3 osoby
Ostatnio zmieniony przez Hynek Bozik dnia Pią 13 Gru 2019 - 12:21, w całości zmieniany 2 razy
Stała ze skrzyżowanymi ramionami i wpatrywała się bezmyślnie w półkę na drugim końcu pomieszczenia. Nie miała pojęcia jaka legenda krąży wokół zajęć z gotowania bo nigdy na nie nie chodziła, a trzeba też przyznać, że samego czeskiego nauczyciela pamiętała jedynie z uczty powitalnej. Poza tym, że czuła od niego przyjemne wibracje wili nie miała o nim żadnej opinii. Zamyśliła się czemu to właściwie zainteresowało ją gotowanie i czy naprawdę wiązało się to z jej zawodem, czy może chęcią zaimponowania komuś specjalnemu, kiedy usłyszała głos @Nessa M. Lanceley. Przewróciła oczami jednak zdążyła zachować kamienną twarz kiedy rudowłosa pojawiła się przy jej stanowisku. Już-już otwierała usta by jej odpowiedzieć, cokolwiek, przywitać się czy zdradzić jakąś wyssaną z palca tajemnicę dlaczego przyszła na te zajęcia, kiedy Lanceley jak przystało na panią prefekt naczelną poszła dalej rozsiewać aurę boskiej zajebistości i łaskawie witać się z poddanymi pozostawiając Harlow samą sobie. Zamknęła więc usta. No tak. Jako, że nikt jej już nie przeszkadzał, bo była rzeczywiście niesamowicie zajęta, wróciła do wpatrywania się bezmyślnie, tym razem w skórki dookoła swoich paznokci. Może by tak pomalować je na święta lakierem? Kiedy dołączyła do niej @Morgan A. Davies uśmiechnęła się z ulgą. Z jednej strony wolała, żeby nikt nie widział jej porażek kulinarnych, z drugiej jeśli już ktoś musiałby się im przyglądać z ulgą przyjęłaby towarzystwo Morgan. Z nią już przecież pichciła. Uśmiechnęła się jak chochlik. - A myślisz, że czemu tu przyszłam. - pokręciła głową na boki. Zupa co prawda nie spełniła swojego efektu, ale sam pobyt w łazience prefektów był super, Dina przez krótką chwilę nawet pomarzyła o tym, by prefektem zostać. Przez chwilę, bo potem przypomniało jej się, że istnieje zagrożenie, że stanie się drugą panną idealną, a gdyby tak się stało musiałaby rzucić się z okna i osierocić już nie tylko Kasjusza Juniora, ale i Cassiusa. - A co, normalnie nie przychodzi? - spytała unosząc brwi i skubiąc zębami skórkę przy paznokciu małego paluszka. Wtedy wszedł Hynek, cały na biało czerwono. Jakim cudem przegapiła wielką inbę rodzeństwa Rowle nie miała pojęcia, bo chętnie by jednemu albo drugiemu powiedziała parę niemiłych słów tak dla hecy - trudno powiedzieć któremu, Harlow jak typowy łachudra, wybierała stronę konfliktu dopiero widząc która jest zwycięska. Wpatrywała się więc w nauczyciela z mieszaniną rozbawienia i zauroczenia, bo wydawał się strasznie sympatyczny, aż w końcu, kiedy zadał pytanie uniosła dłoń. - Knedliki. - wcale nie czytała wczoraj czeskich gazetek ze świątecznymi przepisami, żeby się lepiej przygotować do lekcji. To by było poniżej jej godności!
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Wywróciła oczami na wytłumaczenie chłopaka, jednak usta dziewczyny rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu. - Dobrze chociaż, że czujesz się winny - stwierdziła, choć on nie wyglądał na takiego, co przejmowałby się tego typu wpadkami, a jednak - tłumaczył się przed nią. Czy to nie był swego rodzaju postęp w ich znajomości? Zaśmiała się do własnych myśli. Ruszyli w stronę jednego ze stanowisk, zaś uwadze Gabrielle nie umknął fakt, że jej towarzysz puścił oczko Chloé, w geście zaskoczenia uniosła do góry prawą brew, machając do koleżanki. Czy jej się wydawało, czy między tymi Ślizgonami coś iskrzyło? Oczywiście nie miała zamiaru pytać Charliego, bo ten zapewne i tak nie powiedziałby jej prawdy - wciąż była przekonana, że interesuje się on Mel. Tym bardziej zaskoczyło ją to co zobaczyła, zaś w myślach odhaczyła, iż czas spotkać się z panienką Swansea na małe pogaduchy! Właściwie planowała to już wcześniej, tylko głupi wypadek udaremnił jej wszystko - oby teraz dopisało jej więcej szczęścia. -Coś tam wiem - odparła niepewnie, wzruszając ramionami, jednak mimo wszystko wydawała się być zmartwiona swoją obecnością na tych zajęciach. - Co za zaszczyt - oznajmiła z wyraźną, sarkastyczną nutą w głowie, wciąż zastanawiając się, dlaczego to ją zaprosił na wspólne gotowanie, zamiast uroczej Krukonki, która od jakiegoś czasu zaprzątała jego myśli. Póki co, do myśli nie dopuszczała faktu, że sytuacja uczuciowa Rowle mogła ulec już zmianie, co wydawało się dla niego typowym. - Chyba nie miałyśmy okaz… - zaczęła, lecz zanim dane było dokończyć jej zdanie, wszystko potoczyło się tak szybko. Stała tylko zszokowana obrotem sytuacji wpatrując się w plecy wychodzącego z zajęć Ślizgona. Kilka sekund zajęło jej, żeby ogarnąć co się właściwe wydarzyło, jednocześnie była na tyle zaskoczona reakcja Charliego, że myśli w jej głowie krążyły zbyt ociężale. Nim zrozumiała w pełni sens wymiany zdań między rodzeństwem, do kuchni wszedł Elijah, a tuż za nim nauczyciel. O ile na tego pierwszego Gabrielle zupełnie nie zwróciła uwagi, zbyt pochłonięta myślami o Charlim i jego zachowaniu, tak nauczyciel w pełni ją zaskarbił. Wygładziła materiał czerwonego swetra, obciągając go delikatnie w dół. Czuła, jak fala złości zaczyna wypełniać komórki jej ciała, skierowana głównie w osobę Ślizgona, który postanowił ją zwyczajnie wystawić, po tym, jak sam ją tu zaprosił. Westchnęła pod nosem, ni to z bezsilności, ni ze złości. - Kartoflanka - niepewnie udzieliła odpowiedzi na pytanie nauczyciela, gdyż mogło być tak, że zupełnie pomyliła kraje. Nie znała się na kuchni, a tym bardziej czeskiej, jednak coś nie coś czytała.
Niamh O'Healy
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : irlandzki dialekt, odstające uszy, krzywy ryj
Zanim zjawił się nauczyciel, wrócił do niej jej skrzat z ogromnym kawałkiem jeszcze ciepłej szarlotki z kruszonką. Zapewne, gdyby nie ciasto, nie doczekałaby się Bozika, bo w końcu kwadrans studencki minął. W każdym razie zamierzała sobie wyjść, kiedy tylko zje. Jabłecznik jeszcze jej się jednak nie skończył, gdy w do kuchni wparował nauczyciel, sprawiając wrażenie, że też raczył się chwilę temu jabłecznikiem, ale zgoła innym. Wzruszyła tylko ramionami i napychając się ciastem patrzyła na błaznującego ochleja. - Jaka kapusta - rzuciła na odczepnego, rozbryzgując na bogi kruszonkę, którą akurat miała w ustach. Nie miała zielonego pojęcia o czeskiej kuchni, ani tak na dobrą sprawę o żadnej. Widziała tylko tyle, że im bardziej na wschód, tym więcej wpieprzali kapusty i może ciężko byłoby nazwać "jakąś kapustę" potrawą, ale odezwać się nie szkodziło.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Lekcja zaczęła się z opóźnieniem, w międzyczasie wyszedł z niej Charlie, wcześniej kłócąc się z siostrą. Czyli jednak nie obyło się bez dymów na lekcji gotowania. - Bez traszek i tojadu to nie to samo. - być może dopiero miała przekonać się o tym, że gotowanie wcale nie było takie nużące i pozbawione atrakcji, jednak na ten moment nie była porwana pomysłem przygotowywania potraw samemu. Ale być może w grupie miało rzeczywiście być nieco weselej. Z drugiej strony - skoro nawet przy eliksirach zabijała ją monotonia i brak cierpliwości to niby jak miała cieszyć się tym, że na przykład za szybą wyrastało jej ciasto? Pomijając, że zwykle jednak nie wyrastało. - Na pierwszych zajęciach wagarował i część uczniów bardzo mu to zapamiętało. - odparła, wzruszając ramionami. Wzrok miała skupiony na nauczycielu, który rzeczywiście, kiedy już się pojawił, mówił interesująco i miał chyba całkiem niezłe podejście do nauczania. - Topielce. - bez wchodzenia w opisy wymieniła ichnie serdelki, choć pierwszym, co jej przyszło do głowy był perník od Pandory, jednak nie była w stanie jasno stwierdzić, czy to danie miało po prostu dla niej czeską nazwę, czy też rzeczywiście pochodziło z tamtych rejonów. A Kofoli raczej nie mogła wymienić, bo było jej dosyć daleko do 'potrawy'.
Beatrica przyszła na zajęcia, bo chciała czegoś się nauczyć i poznać nową kuchnie. Cieszyło ją, że coraz więcej osób przychodziło na te zajęcia. Nie wiedziała co nimi kierowało, czy znali się na gotowaniu, czy byli lajkami jak ona. Miała nadzieję tylko, że nie będzie najgorsza, bo wcale nie uśmiechało się jej totalne zbładzinienie się. Widziała kilka znanych twarzy, ale do nikogo nie podchodziła. Wolała trzymać się z boku i obserwować. Dopiero jak przyszedł nauczyciel przebrany za wielkiego skrzata. Uśmiechnęła się i zaczęła go uważnie słuchać. Chociaż część informacji pozyskała z ciekawość przed zajęciami. Wiedziała, że Czeska kuchnia jest bardzo ciężka i o tych głównych składnikach też czytała. Słysząc pytanie nauczyciela poszukała w głowie jakiegoś potrwy, którą mogła podać. - Nie wiem, czy dobrze wymówię, ale cesnekowa polewka coś na rodzaj zupy piwnej - powiedziała, kiedy inni podali bardziej znane potrawy. Ją najbardziej zaciekawiła ta zupa. Raczej legalnie nie będzie mogła jej przez jakiś czas spróbować. Chociaż bardzo była ciekawa. A co do serów... jej mama pochodziła z Francji i sama tam mieszkała trochę. Więc o nich wiedziała dużo.