Do hogwarckiej kuchni prowadzi boczny korytarz zakończony owalnymi drzwiami z klamką w kształcie gruszki. By wejść do środka należy ją połaskotać. W środku znajduje się skrzacie królestwo, a mianowicie niezbyt duża kuchnia. Jest tu gorąco oraz duszno, a przede wszystkim roztacza się tu mix cudownych zapachów. Każdy zbłąkany czy głodny uczeń dostanie tu coś ciepłego, o ile zachowuje się wobec skrzatów życzliwie i uprzejmie. Głównymi skrzatami dowodzącymi w tym miejscu są Bambuś, Bryłka, Chmurka oraz bardzo włochaty Gwizdek o donośnym głosie.
Chyba każdy ma problemy z nazywaniem uczuć. Ale niektórzy mają się trudniej, ponieważ mają ogromne problemy z zrozumieniem swoich emocji. A szczególnie ona. Niewiele przeżyła, niewiele mogła tak naprawdę określić. Jedyna jej wiedza na temat związków bierze się z romansów, z opowieści Ikuto. Przez to w jej głowie funkcjonuje jedynie pojęcie, że wszystko zawsze dobrze się kończy, miłość zawsze zwycięża i jeszcze wiele innych głupot, które chyba tylko zranienie tego dziecka mogłoby wyperswadować. Choć ją często zranić. Chyba, że fizycznie... Kyaaa, aż jej się przypomniało, jak Dracon brutalnie uderzył nią o ziemię! Momentalnie zakończyła smutne tematy i uśmiechnęła się niezwykle wesoło. Odwróciła się w stronę Finna uchylając wargi. - Finn... Eto... Kojarzysz może takiego chłopaka... Draco – No nie mogła nie zapytać. Miała ochotę przeprosić za to, że schodzi na taki temat, ale ją aż tak strasznie korciło, że aż ją przechodziły ciarki. Jeju! Ona by powiedziała, że przy takiej rozmowie, gdzie się dowie jak cudny jest Dracon nie zliczy orgazmów. Kyaaaa! - Nie pouczaj mnie, bo wiem lepiej niż ty. Co ty możesz wiedzieć o holenderskim ty ty... HOLENDRZE! - Powiedziała wytykając lekko język w jego stronę, uśmiechając się zabójczo po tym sztucznie patrząc na niego z wyższością, bo przecież ona wie lepiej i rybak nie będzie w stanie podważyć jej inteligencji i genialności O! Sama również zaczęła jeść chociaż zdecydowanie wolniej, jakby zastanawiając się nad każdym kęsem. Jajecznicę lubiła jeść, delektować się nią nawet w towarzystwie. W innym wypadku nie chciałaby z kimś jeść, ponieważ... Ta dziewczyna wstydzi się tego, że używa sztućców na odwrót, a więc widelec w prawej ręce, a do tego dzieli danie od tego, co najmniej smaczne do tego co najsmaczniejsze i w takiej kolejności wszystko je nigdy nie mieszając dwóch rzeczy ze sobą. - Nie nauczę cię, bo ten przepis to ogromna tajemnice. Zdradzę go tylko mężowy, bo on mi będzie robił takie wykwintne śniadanka do łóżka – Skomentowała zadowolona, że jak zwykle jakże najprostsza do zrobienia potrawa robi ogromną furorę. Powinna zostać kucharką!... Haha! Dobreee! Nie no, Van w kuchni. Szkoda gadać. Skrzaty to by chyba już tutaj nie wróciły, gdyby zaczęła pichcić coś „dobrego”.
Ostatnio zmieniony przez Agavaen Brockway dnia Sro Maj 23 2012, 16:54, w całości zmieniany 1 raz
W gruncie rzeczy Vanberg nie miał jakiegoś określonego typu ludzi jakimi by się brzydził. Był ogółem dość otwarty i tolerancyjny, a na jego brak sympatii mogły liczyć tylko niektóre, nieliczne przypadki. Po prostu reszta ludzi go nie interesowała, więc ani nie zamierzał tracić na nich energii. Skutecznie olewał. Co ciekawsze, na liście ludzi, z którymi miał bardzo ciężkie kontakty, był między innymi chłopak, który lubił błyszczeć w towarzystwie niczym on sam. Kolejną osobą była zdegenerowana ćpunka, ale akurat jej tryb życia nic tu nie miał do rzeczy, co jej słowa, zawsze odpowiednio negatywnie naładowane i wymierzone w bogu winnego muzyka. Jeszcze inny był jakiś chłopak, który obwiniał Dexa o jakieś życiowe dramaty i ogółem nie podobało mu się jak ten żył. Tak chyba kończyła się ta skromna lista, której raczej nie planował powiększać. Tego dnia Isolde najwyraźniej nieco bardziej dała się porwać wydarzeniom, a jednak, ostatecznie rozsądnie się opamiętała, w porę odpychając Dexa. No, pewnie o sekundę za późno. O jeden lekko oddany pocałunek za późno. Słuchał dalszych jej słów, przez moment, znów milknąc. Jej furia była naprawdę niesamowita. Dawno nikogo tak nie wzburzył, ani sam dawno nie dawał takiego popisu emocji. To było w pewnym sensie fascynujące. Szczególnie, że wprost nie potrafił sobie wyobrazić, że on w podobnej sytuacji, kiedykolwiek mógłby się tak zezłościć. No tak, owszem, był bezczelny, niewątpliwie z tym by się zgodził. - Na pewno? - Zapytał unosząc lekko brwi i spoglądając na nią bardzo uważnie. No właśnie, czy na pewno nie chciała, żeby ją pocałował? Z resztą, doskonale wiedział, że w odpowiedzi mu zaprzeczy. A jednak, pytanie to musiał zadać, by być może sama się nad tym zastanowiła. Vanberg by jej nie pocałował, jeśli ta sytuacja, w której się nie znaleźli, w jakimś stopniu nie byłaby temu sprzyjająca. Na boga, nie był jakimś szalonym gwałcicielem, czającym się na bezbronne dziewczęta! Co więcej, mógł się spodziewać, jak potoczy się to dalej, jaka będzie reakcja Is na jego szalone postępowanie, a jednak mimo wszystko chciał to zrobić. - Cieszę się, że wiesz na co liczę - jedynie skwitował jej słowa, odwołując się do wypowiedzi o rozhisteryzowanych fankach. Dex nie był typem osoby, która zawzięcie tłumaczyłaby swoje postępowanie, bądź też by poważnie zapewniał, że słucha co inni do niego mówią, albo czy kogoś szanuje, czy nie. Wychodził z założenia, że o takich rzeczach powinny świadczyć pewne czyny. A dzisiejszego wieczoru, jednak był naprawdę bardzo grzeczny. Z Is długo rozmawiał, a granica, którą ona wytoczyła, samoistnie, stopniowo się zaczynała ścierać. Oczywiście, sam pocałunek był niespodziewany i dość prędki, ale tu nie ma co tłumaczyć, taka chwila. Jeżeli Isolde wydawało się, że wie na co Dex liczy, bądź rzeczywiście jakie ma podejście do pewnych spraw damsko-męskich, to jednak odrobinę przeceniła tu swoją wiedzę. Nigdy nie miało dla niego znaczenia, czy ktoś lubił, czy nie lubił jego muzyki, w ogóle go to nie interesowało. Nigdy też w życiu nie określił kobiet z którymi sypiał, mianem jakiejś listy, gdzie odhaczał sobie znaczki, gdy tylko udało mu się "coś ciekawszego złapać". Vanberg po prostu trochę za bardzo wielbił wszelakie kontakty cielesne i chciał serwować je sobie z różnymi osobami. Nigdy nie chodziło o zdobywanie nowych niedostępnych okazów, a tylko i wyłącznie o dobrą zabawę. To trochę tłumaczyło dlaczego miał pełno tak zwanych "przyjaciół z przywilejami". A Is mu się spodobała. Nie zamierzał wpisać jej nazwiska na złotą listę. Spokojnie wyciągnął z kieszeni swoich spodni paczkę papierosów, zaraz odpalając jednego z nich. - Jesteś zła dlatego, że się odważyłem zrobić coś wbrew twoim słowom, ale czy oby na pewno to było jednocześnie wbrew twoim myślom? - Zapytał znów dość dobitnie, przy tym nie zauważając nic złego w działaniu przeciwnym wobec jej słownych życzeń. Zaciągnął się papierosem, wolną dłoń wsuwając do kieszeni spodni i czekając na jakąkolwiek odpowiedź blondynki.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde nie potrafiła się opanować. Zazwyczaj trudno było ją wyprowadzić z równowagi, ale Dexter jak widać przejawiał w tej dziedzinie wyjątkowy talent, co mogło się dla niego nie najlepiej skończyć. Nie należała do osób, które rozdają całusy na prawo i lewo, ba, nawet uścisków skąpiła ludziom, których nie znała zbyt dobrze, a to ciągłe cmokanie wszystkich w policzki, nieważne kiedy się ich ostatnio widziało, budziło w niej wyłącznie niesmak. A teraz Vanberg bezczelnie wykorzystał sytuację, kiedy Isolde straciła czujność, rozluźniona miłą atmosferą, późną porą i zbyt dużą ilością wina, zupełnie ignorując jej wcześniejsze wynurzenia na temat wierności w związku, jej niechęci do bliskich kontaktów z nieznajomymi... Co to właściwie miało być? A te jego miny, drażniące pewność siebie i opanowanie, które doprowadzało Isolde do szału...! Miała przykre wrażenie, że on tylko udawał, że jej osoba w jakikolwiek sposób go interesuje. To znaczy inny niż czysto fizyczny. - Co ty sobie wyobrażasz, Vanberg? Niby dlaczego miałabym chcieć, żebyś TY mnie pocałował?- spytała tak lodowatym i pogardliwym tonem, na jaki ją było stać. Ciekawa rzecz, że mimo targających nią emocji, nie podniosła głosu. Żyłka na jej bladej szyi pulsowała szaleńczo, a Isolde ze wszystkich sił próbowała zapanować nad chęcią dania Vanbergowi w zęby. To wszystko było jakieś zupełnie nierzeczywiste. Jak właściwie do tego doszło? Dlaczego go nie powstrzymała? I dlaczego, do ciężkiej cholery, odpowiedziała na ten pocałunek? Jego ironia jeszcze bardziej go rozjuszyła. Gdyby zaczął się jakoś tłumaczyć, bronić Bloodworth miałaby możliwość wyrzucenia z siebie całej złości, a rozmowa rozładowałaby jakoś napięcie. Zamiast tego odbijali piłeczkę, atmosfera gęstniała z każdą chwilą. Prawdę mówiąc, Is nieszczególnie obchodziło, na jakiej zasadzie Dexter dobiera sobie kochanki. Podejrzewała że na takiej, jak każdy facet, który ma zbyt duże powodzenie- zdobyć, zaliczyć, zapomnieć, a ona nie miała najmniejszej ochoty być jedną z nich. Oczywiście, tutaj sprawy nie zaszły tak daleko, ale zrobili o kilka kroków za dużo, takie spoufalanie się z kimś, kogo nie znała dobrze, było NIEDOPUSZCZALNE, zwłaszcza teraz, kiedy była z Marcelem i kiedy nie było tak różowo, jak na samym początku. - Bawisz się w psychologa?- prychnęła z niesmakiem, przez chwilę czując dreszcz przerażenia na myśl, że Vanberg może umieć czytać w myślach. A przecież przez chwilę zastanawiała się nad czymś takim, nad tym, jak wyglądałby ich pocałunek. Jednak po chwili doszła do wniosku, że nie, na pewno nie, jemu nie chciałoby się uczyć czegoś tak skomplikowanego, więc po prostu strzelał. Jak każdy zadufany w sobie facet, któremu się wydaje, że każda dziewczyna marzy o tym, by paść mu w ramiona. Idiota.- Bardzo sobie pochlebiasz. Mówiłam dokładnie TO, co miałam na myśli. Nie była to kokieteria ani jak byś tego nie nazwał. Nie dotykaj mnie nigdy więcej. Nigdy, przenigdy. Wszystko ma swoje granice i zapewniam cię, że nie chcesz wiedzieć, co znajduje się za granicą mojego opanowania- powiedziała zimno, patrząc mu w oczy i unosząc wysoko podbródek. Niech sobie nie myśli, że może robić wszystko, na co ma ochotę! Po chwili jej wzrok padł na pudło, w którym drzemał Kapitan Hak. Cholera, dlaczego nie mogła po prostu omijać Dextera szerokim łukiem? Mieli opiekować się WSPÓLNIE małym gryfem, więc niestety kontaktów nie dało się uniknąć.- A teraz bądź tak dobry, weź Kapitana i wracamy do Pokoju Wspólnego. Poszłabym sama, ale nie mam ochoty na szlaban, panie prefekcie- skrzywiła się kpiąco i znów utkwiła lśniące złością oczy w twarzy Vanberga. Poznała smak zakazanego owocu... i niestety przypadł jej on do gustu. Ale o tym nikt się nie dowie, a ona zepchnie tę myśl na samo dno umysłu. I nie wygrzebie jej do końca świata. Na pewno nie.
Na pewno ta rozmowa byłaby znacznie przyjemniejsza, gdyby być może Vanberg postanowił przeprosić za skradnięcie jednego małego pocałunku. Tylko, że kompletnie nie zamierzał tego uczynić, ba, nawet mu taka myśl przez głowę nie przeszła. Po prostu uważał, że nie ma za co. Bo w jakiś dziwny sposób, absolutnie upierał się przy tym, iż Is też tego chciała, wbrew swoim wszystkim złowrogim słowom, którymi go teraz zasypywała. Brało się to zapewne z tego, że cały ten wieczór jakby był jednym wielkim zatracaniem granicy, z tego, że Vanberg był pewny siebie, no i z tego, że dziewczyna nie odepchnęła go tak szybko, jak zapewne powinna. Delikatnie wzruszył ramionami, zastanawiając się, co właściwie powiedziało mu, że Is chce, by ją pocałował. - No nie wiem, może dlatego, że całkiem spodobało Ci się spędzanie czasu w moim towarzystwie i to zmniejszanie dystansu - niewinnie przyznał, zaciągając się ponownie swym papierosem, cały czas przy tym obserwując rozwścieczoną Is. A mógłby być grzecznym chłopcem, ładnie przeprosić i przyznać, że przesadził, zamiast tego wolał odbijać piłeczkę i może zbyt bezczelnie lustrując sytuację w jakiej się znaleźli. Dexter bynajmniej nie czytał w myślach, bardziej rzeczywiście strzelał w tej chwili, acz opierając się na drobnych wnioskach, które nie mogły umknąć jego uwadze. - Skoro tak bardzo teraz tego chcesz - odparł jedynie na jej prośbę by nigdy przenigdy jej nie dotykał. No dobrze, niech więc tak będzie, zatrzyma swoje rączki przy sobie. Jednocześnie jakby zupełnie pominął jej wcześniejsze słowa. Dalej uparcie twierdził, że nie mówiła wszystkiego co miała w głowie, że w jakiś sposób być może też nie dopuszczała pewnych myśli. Brakowało tych wszystkich drobnych słów, które uzasadniłby, dlaczego przez sekundę go pocałowała. Zapewniając, że tym razem może jej posłuchać, patrzył bardzo uważnie w jej oczy, jakby chciał w nich dostrzec potwierdzenie, czy tego co ona mówi, czy tego, co on sądzi, wie. Chwila jakże pełna znacznie silniejszego napięcia, również przez naładowanie negatywnymi emocjami, gwałtownie została przerwana, przez przypomnienie Is o zwierzęciu, które to tego dnia ich połączyło. Nic już Vanberg nie wypowiadając, cofnął się o krok, po czym skierował w stronę blatu, na którym pozostawili swojego stwora. Właściwie nie chciało mu się nic więcej mówić, bo po prostu nie przyniosłoby to absolutnie żadnego celu, nie teraz, gdy Is była tak rozjuszona. Czekając, aż dopali swojego papierosa, z pobliskiej szafki zabrał kolejną butelkę wina, którą zamierzał później wypić w dormitorium. Wyrzucił niedopałek, butelkę postawił w skrzynce, bo tak wygodniej było nieść. Rzucił jeszcze wyczekujące spojrzenie w stronę Gryfonki, by i ona ruszyła się w kierunku wyjścia, po czym wraz z ich podopiecznym ruszyli do wyjścia. Z pewnym usilnym i jakże kurczowym trzymaniem się wybranych myśli, nie było sensu walczyć. Jeżeli Is trwać w przekonaniu, że wszystko co tutaj się wydarzyło, było straszne, okropnie niechciane i musi to czym prędzej wyrzucić z głowy, to Dex nie zamierzał z tym walczyć. To był jej wybór na postrzeganie, nawet jeśli nieszczery, to taki jaki chciała.
Abney miała dziś dobry dzień! Przecież miała go spędzić z ukochanymi miłośnikami kuchni, a małe co nieco przecież ma całkiem pozytywne oddziaływania na humorki i nastroje. Oto znalazła się w kuchni, w której znała na pamięć położenie każdej miseczki. Nie zapomniała również o tym, że to skrzaty zazwyczaj są tu gospodarzami, dlatego wcześniej skontaktowała się z nimi, aby teraz na spokojnie wejść tam z uczniami. Wszak nie chciała nikomu przeszkadzać. To zupełnie nie w jej stylu. Abney przecież chciała ukochać wszystkich i chętnie by o tym porozmawiała z każdym, kto miał odmienne zdanie! Każdy czarodziej zasługuje przecież na miłość, dużo przyjaźni, słodkich chwil… I to wszystko na świecie jest, po prostu trzeba odpowiednio wyciągnąć ręce by ty sobie wziąć! A zatem przysiadła grzecznie na krzesełeczku w kuchni oczekując na uczniów, którzy z pewnością chętnie poznoszą miseczki i wiele innych pomocniczych rzeczy. Przecież smakołyki na wspólne ucztowanie same się nie zrobią! Tutaj post rozpoczynający, aby wszyscy grzecznie przyszli do kuchni!
Ganoy dostał zaproszenie na wielką ucztę zorganizowaną przez panią profesor Mary Abney. Znał dobrze starszą panią i wiedział, co u niej można robić, a czego nie. Staruszka była poczciwą, miłą i uprzejmą osobą, która dbała o wszystkich uczniów. Chłopak powoli zmierzał w kierunku kuchni - miejsca, gdzie miało odbyć się wielkie gotowanie. Młodzieniec znał kilka przepisów z domu rodzinnego i chciał je zastosować. Miał nadzieje, że wszystko mu wyjdzie i nikt nie będzie musiał przez niego leżeć w szpitalu. Wkrótce dotarł do wielkiej i dobrze wyposażonej kuchni. Nigdy nie był w tym miejscu, lecz dotarł tu dzięki mapie. Zajrzał przez próg drzwi, by po chwili wejść do środka. - Dzień dobry pani profesor! Już czuję ten aromat i piękny zapach kuchni. - powiedział, po czym usiadł na krześle. Czekał, aż wielkie gotowanie się zacznie.
Franek wszedł do wejścia do lochów, schodząc powoli po schodach. Mijał obrazy, przedstawiające różne warzywa i owoce, aż w końcu stanął przed wielkim malowidłem, będącym sekretnymi drzwiami do kuchni. Połaskotał zieloną gruszkę, która zaczęła się marszczyć, a po chwili w jej miejscu znalazła się limonkowo-zielona klamka, którą nacisnął i wkroczył do środka. Nigdy tu jeszcze nie był, nie zastanawiał się też nigdy jak może wyglądać szkolna kuchnia. Kiedy już omiótł wszystko wzrokiem, zaczął ogarniać co się dzieje. Znajdował się najwyraźniej pod Wielką Salą, bo wzdłuż wielkiego pomieszczenia ustawione były cztery stoły, a pod ścianą jeden, ten dla nauczycieli. Wszędzie biegały skrzaty domowe, wszystkie z przepaskami z godłem Hogwartu. Francisco uśmiechał się do wszystkiego, co biegało koło jego kolan, czując się tutaj trochę jak intruz. W duszy zaczął się śmiać, że ktoś zapisał go do gotowania, kiedy nawet próba usmażenia jajecznicy kończyła się w jego wypadku recitalem wykrywacza dymu. Mignęła mu twarz profesor Abney i ruszył w jej kierunku, starając się nikogo nie podeptać. Skłonił nisko głowę, oparł się o ścianę i zaczął walczyć z ogarniającym go znudzeniem (to przez oczekiwanie, oczywiście), robiąc dziwne miny do swojego odbicia w srebrnych garnkach. A co, jak szaleć to szaleć, mógł być uznany za dziwaka w oczach skrzatach domowych. YOLO Silveira.
Lucas powoli schodził po schodach. Zmierzał do kuchni - miejscu gdzie miało odbyć się wielkie gotowanie, a potem uczta zorganizowana przez panią profesor Mary Abney. Nie wiedział po co się zapisał. Szczerze. On nie potrafił gotować. Wszystko co gotował lądowało w koszu albo w ściekach. Luke wszedł do kuchni wesoły jak zwykle. Bardzo rzadko widać było na jego twarzy smutek. Przeszedł przez próg i omiótł wszystko i wszystkich spojrzeniem swoich brązowych oczu. Nigdy tu nie był. Wciągnął powietrze nosem. Poczuł piękny zapach domowych potraw. Musiał to przyznać skrzaty potrafią gotować. Podszedł z uśmiechem do profesor Abney. -Dzień dobry pani profesor. Nie mogę się już doczekać.- przywitał się. O dziwo nie kłamał. Lubił panią profesor. Była miłą, poczciwą, prawie zawsze uśmiechniętą staruszką. Usiadł na krześle czekając na resztę.
Gotowanie to przyjemność, więc ugotuj coś dziś ze mną! Gotowanie to rozpusta… I tak dalej. Chyba wszyscy znają piosenkę Puchońskich Pieszczotek, które co raz dają koncerty dla przedszkolaków żądnych przygód i nie tylko przygód. Słodyczy też! Abney całą swoją energię poświęciła teraz na szukanie w kuchni składników, jak i wielkiej księgi z przepisami. Oczywiście poprosiła uczniów, aby przynieśli swoje przepisy rodzinne, lecz przecież musiała mieć coś w zanadrzu! Gotowanie, gotowanie i jeszcze raz gotowanie. Przeglądając kolejne karty w wielkiej księdze Gustawa, myślała o niebieskich migdałach… I nie było to wcale bujanie w obłokach, a raczej nadzwyczajne niebieskie kluseczki, które wzmagały apetyt dla tych zbuntowanych dzieciaków. Cóż. Powinna poradzić skrzatom, aby chudzinkom z Hogwartu dosypywały trochę tego do talerzyków. Przecież co poniektórym do wypełnienia kształtów brakowało co najmniej dziesięciu kilogramów słodkości na boczkach! Abney zaśmiała się w duchu, aż wreszcie napotkała chciane przez siebie przepisiki. Oczywiście po drodze przywitała się z kochanymi uczniami, a potem do magicznej miseczki wrzuciła poszczególne karteczki z przepisami. Przecież to co będą gotować należało rozlosować! – Już, już. Będziecie dziś moje słodziaczki pracować w parkach! Stańcie ładnie wkoło blatu i już, już. Wyciągajcie miseczki, łyżki i inne sprzęciki! – Uśmiechnęła się słodko patrząc na zagubioną nieco młodzież… Pewnie dlatego wyciągnęła ku nim dłonie, aby zaraz ich porozdzielać według swojego pomysłu!
Oto pary z osób, które zapisały na event: 1. Francisco Silveira & Nathalie Vestergaard 2. Klemens Vestergaard & Bambi Northwood 3. Mathilde Villadsen & Ganoy Nelson & Matthew Avery 4. Liam Kohoku & Luke Wright 5. River Quayle & Raphael de Nevers
Oto przepisy do losowania, które losuje pierwsza osoba z pary, która zobaczy ten post!
1.
Spoiler:
Czekoladowe żaby! Nie do wiary, że oto możesz dziś przyrządzić czekoladowe żabki i potem jeszcze samemu je zjeść! Cóż za radość! Już, już. Szybko podziel się z partnerem informacją o tym, co dzisiaj będziecie przyrządzać! I poszukaj w kuchni wszystkich składników!
Składniki: - pięć tabliczek mlecznej czekolady - jedna tabliczka białej czekolady - pół szklanki mleka - margaryna, a raczej jej jedna ćwiarteczka - cztery kropelki waniliowego zapachu do ciast z fiolki „Głodni Czarodzieje” - Łyżka śmietanki czarodziejskiej ze słoiczka „Magiczna babunia” - cztery paczki herbatników „uczta magów”
NIEZBĘDNE: foremki do żabek
Sposób przygotowania: Wszystkie tabliczki mlecznej czekolady łamiemy na maleńkie kosteczki i wrzucamy do garczka, który wstawiamy na ogień i czekamy do momentu, w którym otrzymamy jednolitą masę. Następnie dodajemy dwie kropelki waniliowego zapachu i mieszamy trzykrotnie w prawo, a dwukrotnie w lewo. Dopiero potem możemy dorzucić do mieszaniny pół startej tabliczki białej czekolady, a potem również dorzucamy margarynę czekając aż wszystko zamieni się w jednolitą masę. Ponownie mieszamy trzykrotnie w lewo, a dwukrotnie w prawo. Następnie dodajemy mleko i znów wszystko mieszamy (w obojętnym kierunku, trzeba jednak pamiętać o tym, iż należy się trzymać obranego kierunku, gdyż potem naszej żabce może się kręcić w głowie i nie będzie skakała i może być „niepełnosprawna”). Oczywiście wszystkie powyżej wymienione czynności odbywać się mają na bardzo wolniutkim ogniu. Skoro już wyjaśniliśmy tak jasną kwestię, to czas dodać skruszone herbatniki ze wszystkich paczek. Uważasz, że masa nie jest wystarczająco gęsta lub wręcz przeciwnie? Dodaj jeszcze herbatników (jeśli masa jest zbyt rzadka), albo dodaj mleka (jeśli zbyt gęsta)! Kiedy już czujesz, że pierwsza porcja waniliowego zapaszku została wchłonięta przez słodką czekoladę, dodaj dwie ostatnie krople i nie zapomnij o starciu drugiej połówki białej czekolady, aby również to dodać. Pamiętaj o tym, że teraz musisz zamieszać masę energicznie, aż 7,5 razu! Magiczną śmietankę rozprowadź powoli po powierzchni masy i obserwuj czy wchłania się równomiernie. Znów zamieszaj i zestaw masę z ognia… Odczekaj kilka minut, a potem do każdej foremki magicznej żabki wprowadź cztery łyżki przygotowanej masy! Takie żabki pozostaw sam na sam ze sobą na magicznych sześć minut, a potem zamroź je zaklęciem „Glacius”! Gdy już będziesz pewien, że są na tyle twarde, aby żyć w magicznym świecie ożyw je zaklęciem: „Piertotum Locomotor”! Uwaga! Żabka może być nadpobudliwa, bądź na początku bardzo leniwa! Złap ją szybko w swoje łapki, co by Ci nie uciekła!
2.
Spoiler:
Chałwowy jednorożec! Składniki: - 300 gram sezamu - 10 łyżek płynnego miodu z Północnego Sadu - Aromat awokado - „Szczęście niejadka” – dwie łyżki - Wafle ryżowe - Bezsmakowe lody – cztery gałki
Niezbędne: Foremki w kształcie jednorożca!
Sposób przygotowania: Sezam wsypujemy na suchą patelnię, a następnie prażymy go na patelni do momentu, w którym zauważamy, że jego kolor staje się delikatnie złotawy! Wtedy zdejmujemy go z ognia i wsypujemy do miseczki, którą uprzednio wysmarowujemy aromatem awokado, albo zupełnie innym, przez nas kochanym! Wafle ryżowe kruszymy na maleńkie kawałki i dodajemy do sezamu, a potem wszystko mieszamy! Mieszamy i mieszamy! Raz w prawo, następnie dwa razy w lewo, a potem trzy w prawo, dodajemy dwie łyżki płynnego „szczęścia niejadka”, który ma pobudzić apetyt! Czekamy aż ciecz wchłonie się w składniki! Wszystko co przygotowaliśmy mielimy na proszek. Dodajemy gałki bezsmakowych lodów oraz cały przygotowany wcześniej płynny miód z Północnego Sadu. Wszystko mieszamy aż do momentu, w którym otrzymamy jednolitą masę. Następnie wypełniamy ją foremki jednorożców i zamrażamy zaklęciem „Glacius”, a następnie rzucamy (nie skupiając się zbytnio) zaklęcie „Mutareiri”, które „pofarbuje” nam jednorożca tak, aby był tęczowy. Tak przygotowany smakołyk z pewnością pobudzi do jedzenia niejednego niejadka! Smacznego!
3.
Spoiler:
Magiczne gofry!
Magiczne gofry to wymarzony deser dla każdego czarodzieja. Każde osoba będzie nimi zachwycona. Te gofry mają smak, którego nie zapomnisz przez resztę życia, a i nie wymagają dużo czasu, który musiałbyś poświęcić na ich przygotowanie! Ich sporządzenie choć może wydawać się banalnie proste, dla niektórych stanowi nie lada wyzywanie. Jednak chyba po to masz partnera, aby razem z tobą zwojował gotowany świat?! Składniki: - 0,5 kg mąki - pół kostki margaryny - 5 łyżek cukru - 2 łyżki proszku do pieczenia - 5 sztuk jajek chochlika kornwalijskiego - 3 kropelki eliksiru euforii Eliksir, który powoduje przypływ energii. (…)Powodują one nadmierny chichot i chęć chwytania ludzi za nosy. - 2 szklaneczki mleka
Sposób przygotowania: 0,5 kg mąki, pół kostki margaryny, 5 sztuk jajek (które wbijamy do miseczki) łączymy w jednolitą masę. Po drodze oczywiście dodajemy 2 szklanki mleka, wszak wszystko zbyt gęste, może sprawić odrobinę problemów w mieszaniu! Oczywiście Ty mieszasz jedną w stronę cztery raz (kiedy już uzyskacie jednolitą masę), a twój partner cztery razy w drugą stronę. Praca zespołowa ważną rzeczą jest! Następnie dodajecie proszku do pieczenia, cukru! Wszystko znów mieszacie. Jeśli otrzymana masa wydaje się być zbyt gęsta pamiętajcie o dodaniu mleka. Na sam koniec do masy dodajcie trzy kropelki eliksiru, który ożywi nie jednego częstującego się gościa! Smacznego! Wszystko wlewamy do specjalnych foremek, które automatycznie zasysają się na cieście, aby już po dwóch minutach w wasze ręce oddać upieczone goferki! Poszukajcie dobrego dżemu i smacznego! Uważajcie potem na siebie, bo będzie was rozpierać euforia!
4.
Spoiler:
Bambinkowy smakołyk! Wszystko co słodkie prowadzi przez żołądek do serca, więc nie trać czasu i koniecznie sprawdź, co możesz przyrządzić z tego tajemniczego przepisu. Kto wie, może to się stanie Twoją specjalnością? Powodzenia!
Składniki: - 2 banany - 3 gałki lodów o dowolnym smaku - 4 białka z jajek kurzych - 200 g cukru - szczypta soli - czekoladowa polewa z „Planety Elfów” Ma właściwości „postrzegania świata w różowych barwach” przez krótką chwilę po skonsumowaniu - trzy kosteczki cukru
Sposób przygotowania: Białka ubić ze szczyptą soli na sztywną pianę. Dalej ubijając dodajemy stopniowo cukier. Gdy białka będę dobrze ubite i cukier się rozpuści, przekładamy masę do szprycy i rozlewamy na kształt prostokąta z pustym środkiem. Piec w nagrzanym piecu kaflowym w temperaturze 110°C przez koło 60- 100min (lub dłużej). Po wyjęciu bezy z piekarnika, w środek nakładamy 3 gałki lodów, a po bokach ustawiamy twórczo wycięte banany. Całość oblewamy polewą czekoladową z „Planety Elfów”, a dla lepszego efektu ustawiamy na samym szczycie kostki cukru, które zapalamy zaklęciem! Voila bananowo bezowe flambe gotowe!
5.
Spoiler:
Zaskakujące ciasteczka! Każdy zapewne lubi przegryźć coś na spotkaniu ze znajomymi, czy w zaciszu swojego domu schrupać kilka ciasteczek. Co jednak gdy ciasteczka chrupią się nawzajem, a ty pozostajesz z niczym? Przed takim problemem zapewne staną uczestnicy przyjęcia Helgi Huffelpuff próbując zjeść Zaskakujące Ciasteczka! A oto jak je zrobić:
Składniki: - pół kostki masła - cukier puder 100g - czekolada mleczna (roztopiona) 60g - łyżeczka skórki pomarańczowej - aromat spożywczy z przyjemnym, niespotykanym zapachem - mąka pszenna 300g - mąka ziemniaczana 50g Dodatkowo potrzebne przedmioty: - szalone zdjęcie (jako papier pod ciastka na blachę) - papier do pieczenia(by ktoś nie pomyślał, że tylko zdjęcie potrzebne) - Foremki w nietypowych kształtach [size=9]Możecie wymyślić sobie jakie znaleźliście w kuchennym kredensie Przygotowanie: Miękkie masło z cukrem ucieramy na puszystą masę. Osobno przesiewamy mąkę pszenną, a osobno ziemniaczaną. Całość mieszamy, dodając skórkę pomarańczową i wcześniej przygotowany aromat (który w trakcje pieczenia da ciastkom niecodzienne możliwości). Teraz przygotowujemy blachę kładąc na spód naszykowane zdjęcie (przez co szalona energia przejdzie na ciasta w trakcie pieczenia). Nakrywamy je papierem, po czym resztką masła smarujemy blachę i papier.Kładziemy foremki na przygotowanej blasze, po czym nalewamy do nich ciasta. Całość wstawiamy na 15 minut do pieca kaflowego do czerwoności! Pod koniec zanim wyjmiemy ciastka z foremek, to polewamy je czekoladą. Uwagi: Po upieczeniu nie wyjmujemy ciasteczek z foremek, bo zaczną pożerać siebie nawzajem. Szykujemy im pudełko, do którego bardzo szybko musimy je włożyć. Ciasteczka budzą się pod wpływem światła (jeśli są wyjęte z foremek), więc przeniesienie do końcowego opakowania powinno odbywać się w przyciemnionym pokoju! Zjadaj je szybciutko, no chyba, że chcesz być świadkiem małej wojny!
6.
Spoiler:
Miętowe ropuchy! Marzy Ci się zjeść coś smacznego? W porządku. Damy Ci przepis na coś tak odlotowego, że dość dotkliwie poczuje to Twój żołądeczek! Acz uważaj. Po skonsumowaniu nie siadaj bezpośrednio na karuzelę czy coś, bo to może się skończyć nie tak jakbyś tego pragnął! Składniki: - 5 tabliczek białej czekolady - Jogurt naturalny - Skruszone listki mięty - Landrynki miętowe - Musując sok o smaku kiwi z Zakazanego Lasu! - Kokosowy krem!
Sposób przygotowania: Szklaneczkę kokosowego kremu wrzucamy do miseczki, a następnie dodajemy do tego jogurt naturalny i pokruszone landrynki miętowe. Wszystko mieszamy czterokrotnie w prawo, a następnie pięć razy w lewo. Przerywamy proces, by dodać pół szklanki musującego soku z kiwi i wszystko mieszamy energicznie mrucząc przy tym do miseczki: „kochana ma, miętowa ma, z tobą przez świat” – oczywiście powtarzamy to kilkakrotnie aż do momentu, w którym masa otrzyma lekko zielonkawy kolor. Jeśli już to się stanie dodajemy starte tabliczki czekolady i dorzucamy skruszone listki mięty, na które czekamy aż same się wchłoną. Jeśli to się nie stanie dodaj szybko resztę kokosowego kremu i jeszcze raz wszystko pomieszaj w prawo. A jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to dodaj resztę soku kiwi i tak przygotowaną masę umieść w maleńkich figurkach ropuch, które następnie zamroź zaklęciem „Glacius”.
Poczęstuj wszystkich, a następnie obserwuj to jak się śmieją, albo przeżywają największą czkawkę. Wszak ropuchowy smakołyk NAPRAWDE skacze w żołądku i do tego powoduje rechotanie!
Okej, losujecie przepisy. Możecie się podzielić zadaniami, ale na razie nic z tym nie robicie. Zgromadźcie wszystkie potrzebne składniki i przeanalizujcie przepisy. Możecie je nieco udoskonalić. Z niecierpliwością oczekujcie na kolejne kosteczki!
Quayle słynął, poza ze skłonności do bójek i miłości do Quidditcha, z zamiłowania do niekonwencjonalnych rzeczy. Przejawiało się to chociażby, gdy wybierał ubrania, a przeważnie stawiał na szalone, teatralne przebrania, ale i z nietypowych wyborów. Bo uczestniczenie w kursie gotowania z jakąś starą babką, chyba czymś takim było. Rivera nie interesowała kuchnia, nie specjalnie mu też zależało na umiejętności pieczenia wymyślnych ciast. To była raczej po prostu chęć spróbowania jakiegoś innego zajęcia. Poza tym, mógłby w przyszłości piec babeczki ze swoimi odurzającymi ziółkami, zbijając na nich oszałamiającą fortunę. Ach pomysł życia! Nim udał się tego dnia do kuchni, też nieco ich wypalił. Wszystko oczywiście w celu idealnego zapamiętania ich niezwykłego smaku, co by potem na zajęciach zwrócić uwagę, jakie ciastka będą do nich pasować. Ewentualnie wypalił je, by nieco poczuć się bardziej rozbawionym, w tym jakże ponurym dniu. By ubarwić jakże nudny, Hogwarcki mundurek, przyczepił sobie do kołnierza wielki, czerwony, sztuczny kwiat, który ostatnio upolował w garderobie teatralnej. Swe długie włosy związał w charakterystyczny kok na czubku głowy i tak też wystrojony Indianin popędził na pierwsze w swoim życiu, zajęcia z gotowania. - Dzień dobry! Czy przewiduje pani uczenie nas wszystkiego od podstaw? - Zapytał momentalnie po pierwszych swych słowach, momentalnie po przekroczeniu progu klasy. Dopiero po tym w ogóle spojrzał na też na resztę uczniów w tej klasie. Jak się okazało, sami faceci. Czyżby każdy z nich liczył, że wreszcie nauczy się gotować coś poza zupkami w proszku? - Ja jestem absolutnie pewnym, że mógłbym przypalić nawet samą wodę, więc wolę ostrzec, że w najgorszym wypadku mogę spalić pani garnki. Oczywiście, nie żebym to planował - machnął lekceważąco ręką, tak wesoło sobie paplając do Mary, bo chyba po ziółkach, aż nie mógł się zamknąć. Z resztą, on zawsze był piekielnie gadatliwy. Nim zdążył zasypać nauczycielkę dalszymi pytaniami dowiedział się, że ma pracować w parze z kimś, kogo chyba jeszcze nie było na miejscu. Tak więc sam zaczął z arcypoważną miną analizować przepis, który otrzymał. - Wow super, a będziemy do tych czekoladowych żab dawać karty czarodziejów? To jedyne co mnie w nich interesowało - pomarudził troszeczkę sobie tak pół żartem, pół serio, bo przecież żaby nie wypcha później swoimi ziółkami... no chyba żeby, w sumie czemu nie. Trzykrotnie w lewo, trzykrotnie w prawo, nie, te instrukcje nie brzmiały najlepiej. Mary powinna się obawiać o swoje garnki.
Francisco chwycił pierwszy z brzegu przepis, nie patrząc nawet co będzie robił, zajął pierwsze lepsze stanowisko i, nie czekając na partnerkę, zaczął czytać listę składników. Nie wiedział, że miętowe ropuchy robi się z jogurtu naturalnego i soku kiwi. A, no to się dowiedział. Nie miał pojęcia skąd może wziąć listę składników. Rozejrzał się, ale jego partnerki chyba jeszcze nie było. No cóż, zacznie bez niej, zawsze jakoś do przodu. Wykonał piruet, aby skierować się do gromady skrzatów i tanecznym krokiem podszedł do pierwszego z nich, a właściwie pierwszej, bo duże oczy i kępka długich włosów odróżniały ją od eee... mężczyzn z tego gatunku. -Przepraszam - zagadnął ją uprzejmie z uśmiechem na twarzy. Nie powiedziano, jak ma zdobyć składniki, a skrzaty zawsze służyły pomocą.-Czy możesz pomóc mi znaleźć składniki do tego przepisu? Podał skrzatce przepis, a wokół niej zebrało się jeszcze kilku innych skrzatów, po chwili wszyscy rozeszli się i zaczęli mu wciskać mnóstwo różnych składników, których z pewnością nie wykorzysta. Podziękował, uśmiechając się na widok ukłonów i wrócił do stanowiska. Miał teraz białą i mleczną czekoladę, kilka jogurtów (o smaku truskawki, owoców leśnych, naturalny), pęk mięty, landrynki - owocowe i miętowe; kokosowy, truskawkowy i śliwkowy krem, a także musujący sok (o smaku kiwi, bananów i pomarańczy!). Czuł, że to nie będą miętowe ropuchy, tylko coś o wiele większego, ale pewnie, jak zwykle, kiedy on gotuje, niejadalnego. No nic, teraz czekał na partnerkę.
Raphael oczywiście się spóźnił. Gdyby się nie spóźnił, znaczyłoby to, że umówił się na randkę z Grace, ale Grace przecież go oszukała, podeptała jego szczere i czyste uczucie, o randce nie mogło być mowy, więc nikt nie powinien być zaskoczony faktem, że wiecznie rozmarzony Puchon, który ostatnio miał w sobie więcej flegmy niż pogodnej akceptacji rzeczywistości, przyszedł spóźniony o jakiś kwadrans. Tak czy inaczej dotarł w końcu na miejsce, potykając się o rozwiązane sznurówki, potargany i z błędnym wzrokiem. Koszulę miał krzywo zapiętą, oczy podkrążone, a palce uwalane atramentem, ale wydawał się zupełnie nieświadomy tego faktu. Może to i lepiej, zresztą od kiedy Raphael przejmował się takimi drobiazgami, no od kiedy? - Dzień dobry, pani profesor, przepraszam za spóźnienie- uśmiechnął się trochę nieprzytomnie. Bardzo lubił opiekunkę swojego domu, była taka życzliwa, nie huczała mu nad głową, że jest nieukiem i buja w obłokach, skąd! Czasem najwyżej wyrażała swoją troskę, ale i uznanie dla jego talentu. Dawała żyć, nie krępowała go, nie utrudniała rozwoju artystycznego i prawdę mówiąc Raphael byłby skłonny jej nieba przychylić. Kiedy się okazało, że jest w parze z Indianinem, który paplał bez opamiętania (co, nie przeczę, Raphaelowi również się czasem zdarzało), de Nevers doszedł do wniosku, że całe to przedsięwzięcie może być bardzo ciekawe. Lubił interesujących ludzi, a jeszcze nigdy nie miał do czynienia z prawdziwym Indianinem, no po prostu szał ciał! - Jestem Raphael- oświadczył z przyjaznym uśmiechem, przeczesując palcami rozwichrzoną czuprynę.- O gotowaniu nie mam bladego pojęcia, to znaczy jestem żywo zainteresowany efektem końcowym, więc mam nadzieję, że jesteś nieco bardziej... doświadczonym kucharzem niż ja. Mon Dieu, czekoladowe żaby? Czy one nam nie uciekną? W którym momencie ożywają, kiedy tchniemy w nie to prowizoryczne życie? Właściwie to dosyć okrutne, mam na myśli zjadanie ich... jest w tym jakaś namiastka prymitywizmu...- westchnął de Nevers, wpatrując się w przepis i gorączkowo zastanawiając, gdzie znajdą wszystkie potrzebne składniki.
O matko, jak ona mogła o tym zapomnieć! Była na siebie taka wściekła. Biegła do kuchni prosto z Hogesmed, od swojej dziewczyny. Pierwszy raz od ich pierwszego pocałunku (a to już dwa tygodnie!) udało im się spędzić więcej czasu. Po drodze rozkazała samopiszącemu pióru napisać wiadomość dla profesor z którym były zawarte skondensowane wiadomości czemu sie spóźniła i tak dalej. O matulu, jak ona sie z tego wytłumaczy. Nie wiedziała nawet kiedy sie tak zmieniła. Co ta cholerna miłość robi z ludźmi. Zdyszana wbiegła do kuchni, z Hermenegildą na ramieniu. Podała jej kartkę, i próbując uspokoić oddech podeszła do starej pani profesor i podała jej kartkę. Uśmiechnęła sie do niej przepraszająco i podeszła do swojego dzisiejszego partnera. Od kiedy była z Charlie, faceci wydawali jej się dziwnie nudni i pozbawieni uroku. Podwinęła rękawy swetra i wyczarowała myśl w głowie jak podejrzewała gryfona: -Cześć! My chyba razem gotujemy. Jestem Nathalie Vestergaard, Ravenclaw. Mogę zobaczyć przepis?- wyciągnęła do niego uprzejmie rękę. I w geście przywitania i prośby o przepis. Wiedziała że jeżeli przez cały rok będzie się starać o punkty, to Ravenclaw znów zdobędzie puchar domów!
Mathilde miała dziś naprawdę dobry dzień. Udało się jej wstać z łóżka i nawet uruchomić ciepłą wodę w domu... Zatem gorąca kąpiel z samego rana wydawała się być kojąca. Szczególnie w jej sytuacji. Nawet spojrzała z nadzieją w kierunku tych ukochanych jasnych sukieneczek, które zakładała gdy przepełniała ją fala szczęścia! I co? I nic! Bo gdy tylko wyjrzała przez okno, to zorientowała się, że pogoda nie będzie znosiła miliona falbanek... A zatem jeszcze zachoruje i co wtedy? Kto się nią zaopiekuje? Wszyscy przyjaciele mieli chore serduszka i to przecież było bardzo smutne. Gdyby Mattie jeszcze wiedziała co się dzieje u Rafałka to by pewnie padła na zawał, że jakaś niedobra dziewucha się zakłada, a potem wychodzą z tego takie klocki. Do tego biedny Marcel... Gdzieś pomiędzy tym przytłaczaniem się cudzymi problemami dryfował jeszcze Kai, który po prostu chyba odpłynął... Odpłynął od niej, a ona nie potrafiła tego podzielić na przeszłość i teraźniejszość. Wszystko się zlało w jedność... Wszystko. Jakby ktoś specjalnie to poplątał, a teraz patrzył jak Mathilde nie potrafi sobie poradzić z tym dziwnym supełkiem. Supełek złożony z gorących uczuć, pragnienia być razem, a jednocześnie rzeczywistością, która jednak zdołała ich wszystkich dogonić. Nie trzeba tego zamykać tylko jeśli mowa była o Kathildzie. Można było użyć tego supełka jeśli mówiło się w ogóle o Australii. To była jakaś zasadzka. Ale to nic. Dziś Mattie miała przy sobie swój talizman szczęścia w postaci łańcuszka z drobnym aniołkiem, który schowała pod sweterek. Sweterek na którym wydziergana była pierwsza literka jej imienia. Dawno go nie nosiła, a to wszystko przez to, że do niczego jej nie pasował... Ale dziś było tak zimno, że w odstawkę poszły wszelkie modne stylizacje. A zatem spięła luźno włosy do góry i zaraz pognała do zamku. Zajęcia dodatkowe z gotowania... Uwielbiała gotować. Te wszystkie kremy, dodatkowe szalone potrawy... A to wszystko po to, żeby zasmakować odrobiny nieba. Wkroczyła do kuchni uśmiechając się szeroko. - Dzień dobry kocham cię, ten zapyziały zamek niech o tym wie! - Śpiewała sobie pod nosem. Po drodze zobaczyła Raphaela, którego nie omieszkała pójść na przywitanie musnąć w policzek. A potem zniknęła do swojej grupki, którą Abney ją wskazała. Uśmiechnęła się do Ganoya, z którym miała pracować. Matthewa, chyba jeszcze nie było! Potem wylosowała przepis uśmiechając się szeroko - OJeeeej. Czekoladowe żaby Ganoy! Lubisz je? Ja uwielbiam patrzeć jak skaczą! Mój brat czasem odgryza im najpierw po jednej nodze, żeby patrzeć czy dalej będą tak wesoło się poruszać. Wiesz? On jest mega straszny, ale to nic. Ja tak nie robię. To takie znęcanie się nad słodyczami! Ej, zróbmy je. Ja swoją nazwę Penelopa, bo kiedyś chciałam tak nazwać swoją kotkę, ale mama nie pozwoooliła. Myślę, że czekoladowa zaba to moja sprawa i nie będzie miała obiekcji! - Zaśmiała się obserwując ten chaos wokół. - CHODŹ, Szukamy składników mój ziomeczku. - Mrugnęła do niego.
Franek zaczął nucić jakąś piosenkę, kiedy podeszła do niego jakaś Krukonka, która pewnie była jego partnerką. Zwrócił uwagę przede wszystkim na jej śliczne włosy, ale chwilę później usłyszał jakiś głos w swojej głowie i spojrzał na nią pytająco, otwierając ze zdziwienia usta, zupełnie jak dziecko, niemniej jednak wyglądał uroczo! -Ty nie..?- zapytał, wskazując na usta, zastanawiając się czemu nie mówi. Po chwili uświadomił sobie, co zrobił (tak, najpierw robił, później myślał) i stwierdził w duchu, że jest kretynem. Wyciągnął przepis w stronę Krukonki i zamknął usta, czując się bardzo głupio. -Jestem Francisco, ale wolę, jak mówią do mnie Franek- powiedział z zakłopotaniem, uśmiechając się uroczo. Tak, miał wiele adoratorek (i adoratorów), chociaż często mówiono mu, że jest uroczo naiwny. Wydawało mu się, że tak naprawdę mają na myśli głupiutki, ale nie komentował, tylko obrażał się, czekając na publiczne przeprosiny. Otrząsnąwszy się z faktu, że jego partnerką jest... nie, w jego głowie 'niemowa' było bardzo obcesowe. Pomimo ciekawości nie chciał pytać, czemu nie może mówić. Współczuł jej i zrobił nawet bardzo smutną minę, o, żeby pokazać, że jest mu przykro z tego powodu!
Bambi była zagorzałą fanką słodkości każdego rodzaju, dlatego więc niech nikogo nie dziwi fakt, że zjawiła się prawie punktualnie w sali. Jej wypieki pozostawiały trochę do życzenia, jednak najgorsze nie były, a finezja z jaką oddawała się tworzeniu tych skomplikowanych wyrobów była godna podziwu każdego artysty. Spotkania w kuchni wyczekiwała już od kilku dni. Gdyby w Hogwarcie bywały same takie lekcje, z pewnością jej frekwencja nieoczekiwanie by urosła. Dzisiejszy dzień spędziła zagrzebana po uszy w kołdrze, bo jakoś żadna inna perspektywa nie wydawała jej się na tyle kusząca żeby opuścić mięciutkie, wygrzane wyrko, obok którego leżała paczka maślanych ciasteczek. Będzie musiała pamiętać żeby coś kupić do mieszkanka, które dzieliła ze Sky, bo chyba znowu zjadła ostatnią słodką rzecz jaka tam była. Może Abney pozwoli im zabrać wypieki do domu? Albo lepiej! Zorganizują z Klemensem superową akcję, w której ograbią wszystkich ze słodkości kiedy nie będą patrzeć, a potem Bambi zaprosi do siebie chłopaka. Winterbottom na pewno nie będzie miała nic przeciwko kiedy zobaczy te góry słodkości (nie ma to jak relacje z własnymi postaciami, pozdrawiam!) i zapomni o tym, że Northwood pozostawiła ją w mieszkaniu pozbawionym nawet ziarenka cukru. No dobra może przesadzam, bo cukier jako taki pewnie miały, ale wiadomo o co chodzi. Weszła w podskokach, po drodze prawie wywijając piruety. Miała na sobie za duży t-shirt, który sama powycinała z nazwą ulubionego zespołu, a na nóżki wdziała poszarpane dżinsy. Taki hardkor z niej dzisiaj był, ale to przecież wspaniały strój na wspólne pichcenie, bo już gorzej wyglądać nie może. W każdym razie w jej mniemaniu wyglądał pięknie i żeby to nie był koniec, wokół główki niczym gosposia domowa z prawdziwego zdarzenia przewiązała sobie czerwoną bandamkę, na czubku wiążąc wspaniałą kokardę. Ok, nie była to kokarda tylko supełek, ale tak miało to wyglądać. No, teraz była już ostatecznie przygotowana na bitwę z magicznym jedzeniem. - Mattie, oooh!- pisnęła podbiegając do przyjaciółki i dając jej dwa buziaki w jeden i drugi policzek, a nawet w czółko bo tak ją potem naszło. Smutno jej się trochę zrobiło kiedy zorientowała się, że Villadsen dzisiaj jest ubrana zupełnie zwyczajnie, a nie tak jak zwykle w fikuśne sukieneczki. Miała ochotę dzisiaj na złapanie za rąbek spódniczki i powachlowanie nim sobie tak dla zabawy. Niestety z dżinsami nie można było zrobić tego samego, więc pociągnęła tylko noskiem i postanowiła, że Puchonką zajmie się później, a teraz podejdzie w poszukiwaniu swojego super puchońskiego partnera, Klemensa! No cóż, jeszcze go nie dojrzała, więc stwierdziła, że nie ma co czekać, sama wylosuje za nich przepis. Miętowe ropuchy! Super, lubiła sok o smaku kiwi z Zakazanego Lasu, więc czemu nie. Szybko ruszyła swój kuperek w poszukiwaniu składników, które były niezbędne do wykonania deseru. Taka kochana i uczynna pszczółka z niej była.
Do kuchni zaczęło przybywać coraz więcej uczniów magicznej szkoły. Większość z nich była starsza od Ganoya. Jednak to ten chłopak przybył jako pierwszy do kuchni. Wcześniej już zbadał wzrokiem każdy próg owej kuchni, która wcale nie była taka mała. Trochę się denerwował, choć nie było czego. Wkrótce uczestnicy wielkiego gotowania zostali podzieleni na zespoły. Ganoy pierwszy raz widział i współpracował będzie z takim składem. - Hej! Nazywam się Ganoy Nelson. Chyba razem będziemy musieli współpracować. - powiedział, po czym się uśmiechnął do blondynki. Wyglądała na sympatyczną i miłą osobę. Zespół wylosował przepis na czekoladowe żaby. - Też lubię jeść żabki, które ładnie uciekają. Jednak nie powinno się żreć ich dużo, gdyż można przytyć. - powiedział, po czym zabrał się za szukanie składników. Na przeciwko Ganoy znajdowała się lodówka, do której szybko dobiegł. Otworzył drzwi i zaczął się po niej rozglądać. Wkrótce znalazł mleko, które zawierało mało tłuszczu. - Mam mleko! Jeszcze trzeba resztę. - powiedział do współpartnerki.
Drogie kaczuszki. Serdecznie przepraszam za zwłokę z pościkiem, niestety nie mam dla siebie żadnego usprawiedliwienia poza słodkim lenistwem podawanym w weekendem.
Otóż warto powiedzieć, że serce Mary Abney radowało się gdy tylko widziała kolejnych uczniów, którzy wchodzili do kuchni. Wszyscy wydawali się być beztroscy, mili i w ogóle tacy sympatyczni, że każdemu miała ochotę podarować gotowe już ciasteczko. Niestety nic takiego nie nastąpiło, bo powstrzymała się! Przecież miała ich zachęcić do pichcenia, a nie do takich rzeczy jak podjadanie gotowych już słodkości! Więcej satysfakcji przyniesie przecież wspólne gotowanie z przyjaciółmi lub takimi ludźmi, którzy mogą nimi dopiero się stać. Aż dusza się cieszyła na myśl, że to w szkole mogą oni odkryć najbardziej pokrewne im dusze, które biegną według jednej melodii. Da się? Owszem da. Mary z czasów szkoły zachowała wiele przyjaźni, które do dziś pielęgnowała w sercu i starała się z nimi widywać na pogawędki jak najczęściej. Połowę serca podarowała Hogwartowi, a drugą połowę tym, których kochała. Bo kochać drodzy państwo, można i trzeba. Należy to robić jak najczęściej. Zanim znów zajdzie słońce. Wyznawcą takiej filozofii była Mary Abney. - Ależ słoneczka, bierzcie przepisy! - Zachęcała, a potem zorientowała się, że dziś skupią się na robieniu czekoladowych żab i miętowych ropuch! Uśmiechnęła się do młodzieży. Bardzo lubiła czekoladowe żaby, choć nie miała nigdy serca ich jeść... Były przecież takie błyskotliwe!
Kostki dla tych, którzy zajmują się czekoladowymi żabami!
- Pierwsza osoba z pary, która zobaczy ten post i postanowi odpisywać! 2,4,1 - Niestety zabrakło wam jednej tabliczki mlecznej czekolady podczas poszukiwania składników. Mieliście już zmniejszać proporcje, jednak chęć stworzenia dużej żabki była silniejsza i postanowiliście zaryzykować. Aż się dusza cieszyła na samą myśl o skaczących stworzątkach, które można by zjeść. Resztę składników zdobyliście bez problemu. W między czasie jednak postanawiasz sprawdzić czy oby herbatniki nie są prztererminowane. Widząc Twoje zachowanie pewna zirytowana skrzatka podchodzi do Ciebie i postanawia Cię zdzielić po łapkach tłumacząc, że nie można podjadać podczas gotowania, bo jak czegoś zabraknie to wszystko się zepsuje. Jakimś cudem udaje się jej po chwili przynieść jeszcze jeden herbatnik, lecz tym razem stoi nad Tobą i Twoim partnerem zastanawiając się czy oby niczego więcej nie będziecie podjadać! 3,5,6 - Poszukiwania składników szły wam bardzo dobrze, przynajmniej do momentu, w którym Magiczny Wirnik do koktajlów nie pochłonął Twojej całej uwagi. Przez to niosąc słoik ze śmietanką czarodziejską, potykasz się o schodek i oto wszystko się tłucze. Przepraszasz kilkakrotnie, jednak boli Cię prawy nadgarstek, więc jeśli nie jesteś leworęczny, musisz zdać się na to, że Twój partner jakoś sobie poradzi z wymieszaniem składników, które nieudolnie mu donosiłeś. Chyba trzeba wrócić się po śmietankę! kostka parzysta - śmietankę przynosi Ci skrzatka, kostka nieparzysta - poproś kogoś z kolegów na sali o pomoc.
- Druga osoba z pary! 6,1,4 - Kiedy Twój partner przeżywał przygodę życia z poszukiwaniem składników, Tobie udało się zorganizować miseczki i foremki... Tyle, że te foremki to są jednorożce. Po chwili łapiesz się na tym karygodnym błędzie, jednak cofnięcie się po inną foremkę zostało uniemożliwione przez to, że ktoś już skradł ostatnią! Masz dwa wyjścia... kostka parzysta - swoje kroki kierujesz do ciemnego zakątka w kuchni, w którym wydaje się, że nawet skrzaty nie urzędują. Znajdujesz mocno zakurzoną foremkę, jednak dzięki temu, że w ogóle ją masz na Twojej twarzy wykwita piękny uśmiech. Jesteś już z siebie bardzo dumny, lecz nawet nie zauważasz momentu, w którym skaleczyłeś/aś się w palec. OJEJ. Na ratunek natychmiast rusza Ci jeden ze skrzatów domowych, który jest zirytowany Twoją nieporadnością, ale stara się za dużo nie mówić! Nawet organizuje Ci prowizoryczny opatrunek. Teraz pozostało wyczyścić foremkę i wrócić do partnera po czym przystąpić do mieszania składników! kostka nieparzysta - kręcisz się wkoło i kręcisz. Wreszcie zauważasz, że na górnej półce leży tajemnicze pudełko z napisem "jest we mnie właśnie to czego potrzebujesz". Zachęcony zdejmujesz wieczko, ale zamiast foremki znajdujesz tam batonik. Czyżbyś był głodny? Zamykasz pudełko jeszcze raz ciężko przełykając ślinę. Wreszcie jednak kiedy znów zdejmujesz wieczko odnajdujesz tam foremkę. Szczęśliwy wracasz do blatu machając zdobyczą i koniecznie zapamiętując o istnieniu takiego pudełeczka, ale gdy odwracasz wzrok pudełka już nie ma. Magia.
2,3,5 - Pochłonęło Cię szukanie składników? Po chwili łapiesz się na tym, że jeżeli nie zareagujesz to zaraz znikną wszystkie łyżeczki i miseczki! A to przecież bardzo ważne! Natychmiast biegniesz w stronę kredensu z takowymi sprzętami, ale po drodze znikąd wyrasta Ci na drodze pulchny Puchon, który chyba właśnie zabrał tabliczkę czekolady z zebranych przez Ciebie i Twojego partnera składników. No chyba nie będziesz krzyczeć na uroczego pierwszaka? kostka parzysta - prosisz pierwszaka o zwrócenie czekolady, ten oddaje Ci ją zawstydzony i ucieka z kuchni, kostka nieparzysta - pierwszak na twoich oczach pochłania czekoladę i odchodzi wystawiają język. Chyba musisz zorganizować dodatkową tabliczkę prosząc kogoś z grupy o pomoc.
A dalej możecie mieszać już składniki, niedługo pojawi się post dotyczący tego jak wam poszło.
Kostki dla tych, co będą robić Miętowe Ropuchy!
Kosteczki dla pierwszej osoby z pary, która zobaczy ten post: 1,2,4 - ruszasz wesoło na poszukiwanie składników. Na horyzoncie widzisz, jak ktoś gwałtownie otwiera ostatnią paczkę miętowych landrynek! A przynajmniej wydaje Ci się, że to ostatnia... Za nim udaje Ci się złapać kontakt wzrokowy z tymże osobnikiem, to na horyzoncie pojawia się stara skrzatka, która zaczyna mówić, że łakomczuchom to trudno w życiu i w kuchni jest tyle landrynek, że możesz je jeść na śniadanie, obiad i kolację i masz nikomu nie żałować! Skrzatka dbając o Twoje potrzeby oddaje Ci cały karton z miętowymi landrynkami i nie przyjmuje do wiadomości, że mógłbyś tego nie wziąć. A kiedy tylko zbliżasz się po kolejne składniki ona znów podaje Ci landrynki. Chyba musisz powiedzieć partnerowi, żeby to on zdobył resztę składników! 3,5,6 - miętowe ropuchy to całkiem ciekawy smakołyk, prawda? Zjadłoby się, szczególnie gdyby było już gotowe, jednak nie ma w życiu tak łatwo. Trzeba się natrudzić. Dlatego natychmiast ruszasz na poszukiwanie składników. Kokosowy krem jest bardzo kuszący! Ruszasz z uśmiechem w kierunku całej gamy kremów i nawet nie zauważasz, kiedy mylisz kokosowy z waniliowym. Dumny z siebie wracasz do stolika, a gdy ktoś Ci zwraca uwagę, że chyba się pomyliłeś okazuje się, że nawet nie masz gdzie odstawić trefnego słoiczka z kremem. Chyba jesteś zmuszony wcisnąć taki "prezent" komuś z osób obecnych w kuchni. Przecież każdy marzy, żeby dostać waniliowy krem, a Ty chcesz mieć miejsce na blacie, prawda?
Kosteczki dla drugiej osoby z pary: 3,5,2 - ruszasz szukać miseczek, łyżek i innego sprzętu niezbędnego do pracy, kiedy na Twojej drodze wyrasta skrzatka, która jest obładowana wszelkiego rodzaju owocami. Oczywiście nie omieszka Cię ona nie poczęstować. Na jednym jabłku Twoja historia się nie kończy, bo skrzatka wciska Ci również pomarańcze, śliwki, jak i milion innych owoców. Wracasz obładowany nimi do stolika, jednak nie z tym po co się wybrałeś. Chyba masz tego tak dużo, że w plecaku się to nie zmieści. Pozostaje Ci zatem podzielić się z partnerem, albo z kimkolwiek innym. No chyba, że jestes łakomczuchem i zaczniesz wszystko jeść na miejscu! Ale pamiętaj, że musisz wrócić jeszcze po miski i łyżki! 1,6,4 - Musujący sok o smaku kiwi z Zakazanego Lasu? Tak kusi, że aż musisz spróbować. Jednak okazuje się, że to nie jest Twój ulubiony smak, bo zaraz chcesz wszystko wypluć i poprosić o wodę, jednak napotykasz czułe spojrzenie opiekunki Hufflepuff'u i musisz być twardy. Z trudem przełykasz napój modląc się, aby to się nigdy nie powtórzyło... Wracasz do swojego partnera żywo gestykulując, że to się do picia nie nadaje. Jednak po chwili karcisz się w myślach za pomylenie etykietek. Przecież tu się znajdowały rozpuszczone fasolki o wszystkich smakach, które nie raz powodowały uczulecznie. Ups!
Możecie też opisywac już wykonywanie tego smakołyku. Niedługo damy wam kosteczki o tym jak wam w ogóle poszło. Powodzenia.
Ja nie wiem jak to możliwe, że Klemens, który zawsze był wszędzie na czas, spóźnił się tak karygodnie na lekcję! I to jeszcze lekcję zaiste tak przyjemną jak lekcja gotowania. Mniejsza jednak o rzeczywisty powód jego spóźnienia, Klemens już miał przygotowaną świetną wymóweczkę dla kochanej profesor. Wparował do klasy nieco zdyszany, aczkolwiek wciąż wyglądając szalenie powalająco i rozejrzał się, błyskawicznie namierzając profesor Abney i właśnie ku niej kierując swe kroki. - Raczy pani profesor wybaczyć me karygodne spóźnienie! - zaczął, teatralnie ściągając z głowy swój ukochany filcowy melonik, którym zamaszyście machnął, kłaniając się kobiecie w pas, po czym bez ceregieli ujmując jej dłoń i szarmancko muskając jej wierzch wargami. Ach! Gdyby nie był tak uroczy i elokwentny, zapewne już dawno dostałby po łbie. A może dostał? Oby nie. - Nie znajduję słów by wyrazić moją skruchę, aczkolwiek na swoje usprawiedliwienie muszę powiedzieć, iż jeden z nowych żaków naszej pięknej szkoły utknął w znikającym schodku i potrzebował pomocnej ręki. Liczę na łaskawość, droga pani profesor i już zabieram się do pracy, by moja partnerka nie musiała robić wszystkiego sama!. I to powiedziawszy, Klemens pognał w kierunku jedynej jednoosobowej grupy. Jakież było jego zdziwienie, kiedy jego oczom ukazała się Bambi! Biedak zamarł, zatrzymawszy się przy stoliku i wlepił w piękne dziewczę spojrzenie pełne uwielbienia. Przytomniejąc dopiero w momencie, kiedy dziewczę coś do niego powiedziało. Vestergaard potrząsnął głową, kątem oka dostrzegając przyglądającą się całemu zamieszaniu siostrzyczkę. Nie omieszkał jej puścić oka, odzyskując swój typowy animusz. - Zniosę każdą karę fizyczną jaką mi wymierzysz, ale zlituj się piękna i nie każ mnie swoim gniewem za to spóźnienie! - rzucił, ze skruchą przykładając złożone dłonie do piersi. Eheh boże jaki z niego straszny czaruś, to aż mnie zaskakuje! - Zatem, ma miła Bambi o cudnym, magnetycznym kocim spojrzeniu, powiedz mi jakież to zadanie zostało nam przydzielone i przydziel mi każdą najcięższą pracę, jaką uznasz za adekwatną do wielkości mojego przewinienia. - dodał, ściągając swoją szatę dla wygody i zakasując rękawy koszuli. Hehe nie dało się przy tym nie zauważyć grających przy każdym ruchu mięśni, wyraźnie rysujących się pod cienkim materiałem. Eheh załóżmy, że Bambi go poinstruowała i wysłała po te całe landrynki, toteż Klemens bez gadania, dziarskim krokiem ruszył tam, gdzie ponoć landryny się znajdowały. I ku przerażeniu zauważył, że ktoś dosłownie sprzed nosa zakosił mu ostatnie opakowanie! Jękną żałośnie, załamując ręce i już miał się nad sobą zacząć rozczulać, gdy za nogawkę pociągnęła go skrzatka w podeszłym wieku, uśmiechająca się bez zębnie. No, kilka zębów miała, nie przesadzajmy. Ku swojemu zachwytowi, został obdarowany caaaaałym kartonem landrynek! A przecież do przepisu ich aż tyle nie było potrzeba, więc dużo zostanie zarówno dla niego jak i dla Bambi. Która w ogóle musi byś zachwycona taką ilością słodkości! - Patrz, patrz! - zawołał dumnie, stawiając karton na stoliku obok kociołka. Nie zamierzał jednak tłumaczyć się teraz, że wcale sam nie zdobył tych wszystkich landrynek, toteż czym prędzej zmył się, ruszając na poszukiwania następnych składników. Skrzatka najwyraźniej nie przyjmowała do wiadomości, że inne składniki w eliksirze też się przydadzą, bo ponownie obdarowała go kartonem landrynek, zapewniając, że dostanie jeszcze więcej, bo przecież tak dużo jest ich w kuchni. Cóż, Klemens podziękował grzecznie, po czym czmychnął do stolika, z przepraszającym wzrokiem podając koleżance landrynki. - Cóż, najwyraźniej ta skrzatka uznała, że twoją słodycz dodatkowo trzeba podkreślić mnóstwem landrynek, Bambi. - rzucił żartobliwie, otwierając jedno z opakowań i wrzucając jednego z cukierków do ust. - Musisz mi wybaczyć, ale obawiam się, że jeśli ponownie ruszę w kierunku szafek ze składnikami, dostaniemy jeszcze trzeci karton. Dasz radę zebrać pozostałe składniki sama?
Mathilde była oczarowana gamą zapachów, która atakowała jej nozdrza w ten przyjemny sposób. Chciała poczuć wszystko oddzielnie i zapamiętać, ale nie dało się... Wszystko po prostu ją bombardowało. Niesamowite ile można było tu znaleźć ciekawych rzeczy! Uśmiechnęła się sama do siebie rozglądając się wokoło oczarowana. Prawie całkowicie zignorowała fakt, że jej partner na dzisiejsze zajęcia usilnie próbuje się z nią skontaktować. Właśnie teraz dryfowała w nowym świecie, nowych wrażeń. Hogwarcka kuchnia do złudzenia przypominała jej dom w Danii, kiedy jeszcze gdy były małe z Veronique wszędzie rozmazywały czekoladę, którą uparcie próbowała wyczyścić ich mama. Dziewczęta wychodziły z założenia, że czekolada jest tak idealnym smakołykiem, iż trzeba się nim podzielić z każdym człowiekiem i każdą rzeczą, przecież one również mają dusze zaklęte w bezruchu... Mathilde na moment przeniosła się w tamten świat, gdy wszystko było proste jak konstrukcja mini boiska do quidditch'a w ogródku. Uniosła do góry powieki, kiedy ktoś ją przytulił i musnął w obydwa policzki, a potem w czółko. Zanim zdążyła rozchylić wargi i uwolnić z nich drobne westchnienie Bambi już zniknęła. Oczywiście w ten sposób wyrwała ją z zamyśleń, więc Villadse obróciła się do tyłu, by żywo pomachać dziewczynie, a potem zdecydowała się jednak posłuchać Ganoya, który zaczął się jej przedstawiać. - Miło mi. Jestem Tillie. - Mruknęła z rozmarzeniem łapiąc spojrzeniem Raphaela, który przypisał jej to niebanalne "przezwisko", które teraz wydało się jej bardziej urocze! - Taaaak. Koniecznie chodźmy szukać składników. - Pociągnęła chłopaka w głąb kuchni, ale zaraz pozostawiła go samemu sobie stojąc przed wielkim kredensem z wieloma półeczkami, które zawierały na sobie różnokolorowe słoiczki z przepysznym konfiturami. - O mamo i na wszystkie aniołki... - Mruknęła pod nosem całkowicie zapominając już o małej szpileczce, którą wpiął w jej serduszko Ganoy. Od jedzenia nie mogło się tyć, on ją okłamywał. Jedzenie było zbyt dobre, żeby tak ranić człowieka. Z pewnością tyło się od jakiś nieprzyjemnych rozmów z przyjaciółmi, albo coś. Ale nie od jedzenia. I już chciała się podzielić tą uwagą z Ganoyem, kiedy zorientowała się, że już go nie ma... Pewnie szukał czegoś gdzieś indziej. Zatem Mathilde uniosła brwi do góry kierując swoje kroki dalej, a tam? Magiczny Wirnik... Mattie już chciała tam wrzucić wszystkie owoce, które znajdowały się w pobliżu jej dłoni, lecz coś rozproszyło jej uwagę ponownie... Zanim złapała słoik ze śmietanką, to zaraz się wywróciła i oto szkło rozprysło się na milion miejscówek. Na szczęście skrzaty szybko posprzątały bałagan, ale nadgarstek Mathilde chyba próbował odmówić posłuszeństwa. Posmutniała... Naprawdę jej serduszko się skurczyło na myśl, że zawiodła Ganoya. Już chciała pobiec go przepraszać i obiecać kwiatki i czekoladki, ale wtem pojawiła się przeurocza skrzatka, która pomogła Mattie pozbierać się z podłogi, a i wręczyła słoiczek ze śmietanką. Mathilde dopiero wtedy wróciła do stoliczka i zamknęła na moment oczęta, aby przeanalizować fakt, że teraz Ganoy sam będzie szalał z żabkami! - Oj Ganoy, przykro mi na wszystkie elfy tego świata, ale przewróciłam się i strasznie boli mnie ręka! Wiesz? Pomogę Ci, ale chyba będziesz musiał sam mieszać składniki, bo nie dam rady... - Powiedziała przeciągle pełna bólu, że rzeczywiście została połowicznie wykluczona z tej wspaniałej pracy. Smutek.
Uśmiechnął się ciepło, widząc Mattie, która musnęła wargami jego policzek, momentalnie poprawiając mu nastrój, który... no cóż, od pewnego czasu był raczej nieszczególny. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że jednak tabliczka czekolady gdzieś wsiąkła, a bez niej o stworzeniu pięknej, okazałej żaby mogą zapomnieć. Dyskutowali przez chwilę o tym palącym problemie, po czym w końcu podjęli męską decyzję- nie będą zmniejszać proporcji, żaba ma być duża, okazała i maksymalnie skoczna, więc trudno, ryzyk-fizyk! W międzyczasie wzrok Raphaela padł na paczkę herbatników, które wyglądały jakoś podejrzanie. A jeśli wyglądają podejrzanie, to sprawę trzeba zbadać EMPIRYCZNIE, czyli angażując w to swoje podniebienie i kubki smakowe. Nie wiadomo skąd nagle pojawiła się jakaś wyraźnie rozdrażniona skrzatka, która dała mu po łapach, co prawda delikatnie, ale jednak! Raphael spojrzał na nią z nieskrywanym zdumieniem i szybko wepchnął do ust resztę herbatnika, pokornie wysłuchując tyrady na temat szkodliwości takich działań, jak podjadanie składników. Przecież może czegoś zabraknąć i wtedy koniec! Klapa! Klops! Kicha! De Nevers pokiwał ugodowo głową, a skrzatka wywróciła oczami i skądś przyniosła zapasowy herbatnik, po czym stanęła obok Rivera i Raphaela, patrząc im nieufnie na ręce. Puchon westchnął ciężko, ale nie miał zamiaru się sprzeczać. Niech tam.
Nie wiem jak Bambi to przeżyła, ale dzielnie czekała sama jedyna, w swojej kul jednoosobowej grupce, pod bacznym wzrokiem wszystkich dookoła. Nie no żart, tak naprawdę to nikt na nią nie patrzył, a ona z tego korzystała podjadając paczkę herbatników, która sobie leżała samotnie akurat w zasięgu jej łapek. Toteż nie będzie jak głupia siedzieć i rozpaczać nad swoim samotnym losem, tylko od razu sięgnie po same dobra Matki Ziemi, które tutaj o na nią czekają i najlepiej to właśnie nimi się zajmie, w ten oto sposób organizując sobie czas. Nie żeby nie miała zamiaru imść po żadne składniki, po prostu najpierw musiała dokładnie przewertować ten jakże skomplikowany przepis, a potem z pożółkniętych kartek strzepać łapką okruszki, które zostały po skonsumowanych herbatnikach. Porządna przecież z niej była dziewuszka, więc nie zostawiłaby po sobie nieporządku jak na przykład każda inna moja postać. Następnie przyszła kolej na długie przemyślenia czy najpierw dokończyć paczkę herbatników, czy zostawić ją na potem jak już zbierze składniki. Nie lada to była to decyzja, a wyzwaniem dosyć ciężkim było jej podjęcie, dlatego posiedziała jeszcze kilka minut cichutko pochrupując sobie ciasteczko (to miało być ostatnie przysięgam!), kiedy do sali z impetem wtargnął spóźniony rudzielec, który prezentując swoje maniery prosto z jakiegoś Angielskiego zamku, ślicznie pannę Abney przeprosił, wnosząc również prośbę o łaskawe wybaczenie. Serduszko opiekunki Puchonów jednak było równie gorące, mięciutkie i puchate jak serduszko Bambi, więc i ona uradowana przyklasnęła w dłonie kiedy zobaczyła, że ów postać zbliża się żeby wybawić ją z opresji, czyli rozmyślań na temat paczki herbatników (taaak, bo to przecież był priorytet). Mądra Beatrice stwierdziła jednak, że warto trochę poudawać nadąsaną tak dla zasady, więc nadymała usteczka na kształt super słodkiego dzióbka jakie robią przedszkolaki gdy się złoszczą. Co prawda nie miała już takich słodkich chomiczych policzków, ale nadal w buzi miała herbatnika, więc musiało to wyglądać nader komicznie. - Nie umiem się gniewać - stwierdziła kiedy już przełknęła to co do przełknięcia miała i proszę mi tu żadnych dziwnych skojarzeń nie wtrącać. Parsknęła zaraz potem śmiechem i podsunęła Klemensowi pod nos paczkę ciastek, rozważnie rozglądając się dookoła czy aby przypadkiem nikt nie przyuważył, że jedna z porcji składników niespodziewanym trafem zniknęła bez żadnych wieści. - Możesz się poczęstować, a tortury za spóźnienie zostawimy na później - szepnęła konspiracyjnie, dzieląc się swoim sekretem z towarzyszem, który tak pięknie ją przeprosił i wyraził szczerą skruchę, że po prostu nie w jej naturze leżało gniewanie się na tak urokliwego menszczyzne! Na szczęście nikt jeszcze nie zorientował się, że czegoś brakuje, a i po kuchni chodziły usłużne skrzaty, które gotowe były bić po rękach za takie okropne przewinienia jakich Bambi się dopuściła, więc dziewuszka była ostrożna w tym z kim i czym się dzieli. Zgadza się, następnym krokiem jaki Puchonka poczyniła były szczegółowe instrukcje dotyczące ich miętowych ropuch, które mieli robić. W zamyśle było żeby to Klemens miał pójść po składniki, a Bee miała przygotować stół, naczynia i w ogóle takiie tam szmery bajery. Założyła nawet na siebie śliczny biały fartuszek, z uroczą, różową falbaną na dole, a na jego środku była wyhaftowana ogromna, różowa lama z żółtym rogiem jak rasowy jednorożec i skrzydłami niczym bajkowy pegaz. Bambi ilekroć na fartuszek patrzyła, marzyła sobie o tym, że kiedyś ze Sky założą sobie hodowlę takich fajnych zwierzątek i nadadzą im jakieś super urokliwe imionka, a potem niczym starsze panie będą tuczyć lamy dopóty, dopóki nie zrobią się tłuściutkie. To ostatnie było już tylko jej chorą fantazją, ale przecież chyba każde z nas chciałoby zobaczyć różową lamę obżartuszkę! Stało się jednak tak, że Vestergaard wrócił taszcząc karton pełen landrynek, a Beatka nie kryła swojego chorego entuzjazmu jakim go przywitała, widząc ile będą mogli napchać do kieszeni, a potem może nawet wybiorą się gdzieś na łąkę czy coś i razem to w kolejnej konspiracji skonsumują. Takie tam życiowe plany! Zapał jej troszeczkę opadł kiedy zamiast następnych składników przyniósł kolejne pudło landrynek. Założyła teraz ręce na bokach i spojrzała dziwnie, przekrzywiając główkę na bok, a na jej twarzy malowało się coś na wzór 'say what?!'. - Ojtam Klemens to Ty jesteś słodki! To znaczy tak bardzo męsko słodki. W sumie to bardziej męski niż słodki...WIESZ W KAŻDYM RAZIE O CO CHODZI! - stwierdziła, za chwile się poprawiając żeby zaraz nie wyszło, że robi z niego jakąś panienkę, nie, nie, nie. Ona po prostu nie radziła sobie z doborem słów, kiedy ktoś zasypywał ją komplementami. Zazwyczaj wtedy robiła się nieznośnie czerwona i spozierała na człowieka, który jej to uczynił spod zasłony swoich blond włosków. Wstydź się Klemensie za to co jej zrobiłeś! Czerwieńsza jeszcze się zrobiła kiedy tak nieudolnie próbowała wybrnąć z tego, że nazwała chłopaka słodkim, mimo że jedyną słodycz jaką mógłby dawać mieściła się poza zakresem obowiązków w kuchni heheheh. To znaczy nie żeby nie umiał gotować czy coś, if you know what i mean. - Dobra Klemensie, ja to zrobię! - stwierdziła dziarsko, przerywając ten żenujący monolog, którym go zasypała i teraz zastanowiła się przez chwilę co powinna załatwić, bo zupełnie już straciła rachubę. Chwyciła ze stolika karteczkę, której się raz jeszcze przyjrzała i poszła po wszystko inne czego potrzebowali. Ostatnim składnikiem był sok o smaku kiwi z Zakazanego Lasu, który wręcz uwielbiała! Rozejrzała się na boki, czy aby nikt na nią nie patrzy i pociągnęła solidny łyk prosto z kartonika, taka niedobra z niej sarenka była. Co to jednak za okropności były! Puchońskie wnętrze zaczęło skręcać od środka, a twarz dziewczynki lekko pozieleniała. Chciała już to wszystko wypluć do zlewu, a nawet na kogoś, jednak po drodze napotkała wzrok starej, poczciwej panny Abney, która posłała jej ciepły uśmiech, który na dobre rozczulił małą Bambi, dlatego dzielnie przełknęła z krzywym uśmiechem to co miała w buzi i podeszła, rzucając niemalże w swojego partnera składnikami. Wyciągnęła język najdalej jak się dało, jakby chociaż wywietrzenie go miało coś w tym pomóc. - Fujka fujka fujka, no zobacz co oni nam dają za składniki! Przecież ten sok się nie daje do picia, powąchaj go! - tu teatralnym gestem podsunęła Puchonka chłopcu karton z niedobrym sokiem pod nos. - Te miętowe ropuchy na pewno nam się nie udadzą! I co my teraz zrobimy Klemens? Miały być takie pyszniutkie! Chciałam ich trochę zakosić nawet do swojego mieszkanka, ale ciiiiiii! Miałam nawet zamiar Cię zaprosić to byśmy obydwoje je sobie pojedli. Poznałabym Cię ze swoją współlokatorką Sky, fajna jest, na pewno byś ją polubił, ale nie! Wszystko musiał popsuć ten głupi, zepsuty sok! - ze wściekłości aż jej się zatrzęsły ramionka, a usteczka wykrzywiły w podkówkę, kiedy to tak opisywała swoje plany i po kolei legły one wszystkie w gruzach. Najwspanialsza jednak była jej minka kiedy w końcu odwróciła sok do siebie i spojrzała speszona na Klemensa. To nie był sok o smaku kiwi z Zakazanego Lasu tylko zutylizowane fasolki, od których może dostać uczulenia. Co za wtopa. Miała teraz ochotę zapaść się pod ziemię. Burknęła coś pod nosem i ukryła twarz w ramionach, bo taka czerwona to dawno nie była. What a shame!
Ja pierdole zdążyłam zapomnieć jak długi odpis mi zrobiłaś i dlaczego Ci na niego nie odpisałam w pierwszej kolejności. Cóż, myślałam że obejdzie się bez większego wysiłku i problemu, ale teraz czuję, że itunes musi zostać odpalony, playlista wybrana a pozycja zmieniona, bo właśnie się sama przyduszam poduszką leżąc na krtani. Nie polecam. Prawdę powiedziawszy jakiś tam angielski dwór nijak miał się do powalających manier Klemensa, który śmiało mógłby stanąć przed samą królową Elżbietą i powalić ją swoim niezaprzeczalnym urokiem osobistym, kurtuazją i miękkością kocich ruchów. Myślę, że mój śliczny dandys bez problemu by się odnalazł jako prawa ręka naszej kochanej królowej, stając po jej prawicy przy tronie, a co! Klemens był wielce niepocieszony, iż tak haniebnie zaniedbał zniewalającą Bambi, toteż wyrazom skruchy, przeprosinom i smutnym spojrzeniom nie było końca. Nie mniej jednak nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jej niezadowolenie i oburzenie jest odrobinę lekko zbyt przesadzone. Mimo wszystko dziewczę wyglądało szalenie uroczo, toteż Vestergaard rozkoszował się tymże widokiem, pozwalając dziewczęciu dalej grać jej rolę, kiedy on dalej odgrywał swoją wielką skruchę. Och, kiedy zostało mu przebaczone, Klemens teatralnie przyłożył wierzchnią stronę dłoni do czoła, symulując omdlenie, po czym skłonił się kurtuazyjnie i uśmiechnął najbardziej czarująco jak tylko potrafił, z wdzięcznością przyjmując herbatnik. Co prawda nie miał na niego najmniejszej ochoty, ale komu jak komu, Bambi odmówić nie umiał niczego. Mogłaby go poprosić o przyniesienie skóry prawdziwego nundu w zębach, a Klemens zapewne pojechałby do Afryki, ryzykował walką na śmierć i życie z najpiękniejszym drapieżnikiem a potem faktycznie by wrócił z cudnym futrem dla swojej lubej, taki był z niego wierny i zakochany po wsze czasy (platonicznie, bo przecież po drodze biedak zakocha się jeszcze w milionie innych, chociaż w żadnej tak jak w Bambi!) chłopaczyna. O ile dobrze pamiętam, pokazywałaś mi te jednorogowe lamy tęczowe i o ile dobrze pamiętam, byłam nimi szalenie zachwycona, więc dalej podtrzymuję, że taka hodowla byłaby najgenialniejszym pomysłem na świecie! Co prawda jeszcze nie wiem jak miałyby wraz ze Skaj wyhodować takie cudaczne stworzenia, ale skoro Hagridowi udało się kiedyś stworzyć sklątki tylnowybuchowe, to dlaczego im, takim dwóm genialnym dziewuszkom, nie miałoby się udać wyhodować jednolam? Trochę dziwna nazwa, myślę że trzeba będzie jeszcze nad nią popracować. Oh oh taki mega wielki komplement ze słodkich usteczek Bambi niemalże powalił Klemensa na kolana! Biedaczysko niemalże się zarumienił, na szczęście policzki zostały oszczędzone i czerwone stał się tylko uszy, które to chyba o ile dobrze pamiętam, skrzętnie były skryte przez jego ukochany melonik, toteż nasz menski menszczyzna nie musiał obawiać się o utratę swojej menskości, ponieważ dziewiczy rumieniec został ukryty przed cudnymi oczętami Bambi. - Och moja droga, szalenie miło mi słyszeć, iż uważasz mnie za męskiego i jednocześnie słodkiego! Pochlebstwa od tak cudnych niewiast zawsze mile łechcą mą dumę. - odparł kurtuazyjnie, kłaniając się w pas zaraz po tym, jak odłożył drugie pudło landrynek. Jej zaś rumieniec wydał się chłopakowi szalenie czarujący, przez co zjawiskowa Bambi urosła w jego oczach i serduszku jeszcze bardziej, o ile to było w ogóle możliwe. Vestergaard grzecznie usłuchał swojej koleżanki i posłusznie powąchał sok zaraz po tym, kiedy podetknęła mu go pod nos. Pech chciał, że chłopak naprawdę słabo się orientował w tym co jak powinno pachnieć (no chyba że chodzi o perfumy), toteż niewiele był w stanie pomóc. Niepewnie jednak przytaknął dziewczęciu, zgadzając się z nią w stu procentach i wykrzywiając buźkę w podkówkę - tę w dół - żeby pokazać jej jak bardzo jej współczuje, że musiała tego spróbować. - Ależ jeszcze nic straconego, droga Bambi! - zawołał dziarsko, na samą myśl o odwiedzeniu Northwood w jej mieszkaniu, w jej SYPIALNI aż po prostu podskakując radośnie. Toż to było niemalże tak niesamowite dla niego, jak dla mnie by było znalezienie się w sypialni Jamesa Quaintance albo Joscha Beecha! O boże boże znowu sie rozmarzyłam. - Przecież możemy pominąć sok! Chyba nie jest aż tak ważny w przepisie, prawda? A mamy zapas landrynek, możemy dać za to więcej landrynek, co ty na to? - Klemens jeszcze nie wiedział, że sok z Zakazanego Lasu okazał się zutylizowanymi fasolkami, toteż nie bardzo rozumiał, co się biednej Bambi stało, że tak nagle zapadła się w sobie i niemalże zaczęła płakać.Biedak nie umiał radzić sobie z kobiecymi łzami, toteż dopiero po chwili stagnacji, oprzytomniał na tyle by w dwóch susach podskoczyć do swojej partnerki i uchwycić ją w niedźwiedzi uścisk. Nos wetknął w blond czuprynę Bambi, rozkoszując się jej zapachem (tak, teraz już ogarniał zapachy), a długimi, silnymi rękoma oplótł jej drobne ciałko, niemalże chowając dziewczę przed całym światem. Taki tam odruch bezwarunkowy.
Weszli razem do kuchni i Mike rozglądnął się. Ignorancja jego ręki była dna niego zaskoczeniem. Zaskoczeniem pozytywnym. On sam by zrobił to samo na jej miejscu. Nawet chyba miał zamiar w ostatniej chwili odsunąć tą rękę. Usiedli w jednym miejscu i nie które skrzaty zaciekawione patrzyły na nich. Jeden podszedł i zapytał się ich co sobie życzą. Mike zamyślił się. Był bardzo głodny więc wybrał tyle co nigdy - Hm... No dobra wybrałem. Ja chcę łopatkę jagnięcą, marynowaną w oliwie z sosem cytrynowym i rozmarynem. Do tego jeszcze bym prosił ziemniaki, smażone pospołu z mięsem oraz blanszowaną zieleniną - Wypowiedział to na jednym oddechu. Skrzat zakłopotany wszystko zapisywał na pergaminie. Mike spojrzał na Karin. - Chcesz coś? - uniósł brwi. Może trzeba było jeszcze zamówić coś do picia. Spojrzał znów na skrzata. - Jeszcze do tego dla mnie ognistej whisky, a dla dziewczyny możesz dać wszystko, tylko nie wysoko procentowane. Jest jeszcze za młoda. - spojrzał na Karin i puścił oczko uśmiechając się szyderczo. Wiedział, że ona piła już trunki wyżej wymienione, ale chciał jej po prostu zrobić na złość.
Wiedziała, że nie uraziła Ślizgona swoją ignorancją. Weszli do kuchni i usiedli przy stole. Gdy Mike zamawiał, ona zastanwiała się co by zjadła. Gdy chłopak zapytał ją, na co ma ochotę, podjęła już decyzję. -Ja wezmę Spaghetti Bolognese z niewielką ilością parmezanu. A później lody śmietankowo-truskawkowe z bitą śmietaną.- powiedziała i uśiechneła sie. Ha! Pan Lightwood myślał, że zrobi jej na złość zabraniając skrzatom podawać jej coś mocniejszego? To się mylił! Uśmiechnęła sie cwanie i pokręciła przecząco głową. -Ja do picia poproszę Vignamaggio Chianti Classico Riserva, rocznik 60.- nie interesowało ją, ze to drogie wino i mogło go nie być w szkolnej kuchni. To były skrzaty domowe i musiały stanąć na głowie, żeby jej go zdobyć. -Mało kiedy do obiadu piję coś mocniejszego niż wino.- powiedziała uśmiechając sie do Mika.
Skinął głową i patrzył na odchodzącego skrzata. Mógł się domyślać, że Karin wcale nie będzie chciała niczego mocniejszego. Ciekaw był co poczuł skrzat, gdy Karin zamówiła to wino jakieś. On nie orientował się w mugolskich trunkach. Przez chwilę wpatrzony w stół zamyślony nie zwarzał na dziewczynę, ale w następnej chwili się otrząsnął. Zmarszczył brwi - A to skąd ty masz takie informacje o winach? - zapytał. Ciekawiło go to. Nigdy jej nie pytał o czystość krwi. Może była mugolakiem? Jak była to nie wiem czy Majk by z niej zrezygnował. Jakby już to zrobił to naprawdę ciężko byłoby mu na sercu. Lubił ją za sposób bycia. Po zadanym pytaniu przyszły trzy skrzaty, które trzymały dla nich jedzenie. Ten na początku trzymał tacę z jedzeniem dla Majka, drugi dla Karin, a na trzecim były alkohole. Pierwszy skrzat spojrzał z ciekawością na Majka - Oto wasze zamówienie sir! - następnie spojrzał na dziewczynę - Deser podamy później, by się nie rozmroził madonne - skrzaty w jednym momencie, idealnie równo się skłoniły, najpierw do Karin (jako, że dziewczyny mają pierwszeństwo), później do Mike'a. Chłopak popatrzył na jedzenie z apetytem. Było ładnie podane. Wokół ich stołu szalały zapachy. Zanim zabrał się do jedzenia wziął swój kieliszek i nalał tam ognistej Whisky. Nastepnie zabrał się za jedzenie.
Majk zdawał się odpływać, jednak zaraz znow wrócił do siebie. Spytał o znajomość win. Uśmiechnęła się tajemniczo. -Kiedyś się tym interesowałam.- odpowiedziała krótko. Nie miała ochoty opowiadać o swoim życiu. Nie jemu, nie teraz. Z resztą wiedziała, że Ślizgona mało to interesowało. Skrzaty przyniosły zamówienie. Gdy się skłoniły, Karin machneła ręką, by już sobie poszły. -Smacznego.- powiedziała i spróbowała sosu. Bez ostrzeżenia wstała i podeszła do wielkiej półki z przyprawami wiszącej nad jedną z lad. Wzięla kilka sloiczkow i wróciła do stołu. asypała na tależ po trochu z każdego, wymieszała i spróbowała. Teraz było dobre. Widząc pytajace spojrzenie Michaela zachichotała. -Skrzaty robią zawsze wszystko według orginałów, a Włosi nie są mistrzami przyprawiania. Zawsze mi czegoś brakuje w ich daniach, więc przyprawiam po swojemu.- powiedziała i zwróciła sie do skrzatów.- Możecie to zabrać.- powiedziała wskazując na słoiczki. Nie wiedziaął, czy je tym uraziła, czy nie, szczerze mówiąc jakoś mało ja to interesowalo. Grunt, że ich stąd nie wywalą.