Lokal dobry na każdą porę roku, nie tylko zimę! Przyjdź i zajmij miejsce przy ogromnym kominku, w którym wesoło skaczą magiczne płomienie i który zimą wytwarza przyjemne ciepło, a latem, o dziwo, działa niczym najlepsza klimatyzacja i chłodzi wnętrze. W pubie obowiązuje zakaz palenia, nie kupisz tu również wyrobów tytoniowych.
Dostępny asortyment:
■ Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem ■ Ognista Whisky ■ ”Najlepsza Stara Whiskey Campbell'a” ■ Wino skrzatów ■ Wino z czarnego bzu ■ Sherry ■ Piwo kremowe ■ Miętowy Memortek ■ Absynt ■ Rum porzeczkowy ■ Malinowy Znikacz ■ Rdestowy Miód ■ Łzy Morgany le Fay ■ Papa Vodka
Autor
Wiadomość
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
No cóż, to z pewnością zaskakujący moment, bo ja również rzadko czuję się jakoś niesamowicie skrępowany. Albo może inaczej, rzadko to wprost okazuję, raczej woląc utrzymywać swoją żartobliwą nonszalancję, od czasu do czasu dając przypływ większej irytacji, by szybko z powrotem nałożyć na siebie na powrót jakiś sztuczny uśmiech, starając się myśleć jedynie o jakichś mało istotnych rzeczach. Kiedy mówisz o swoim rodzeństwie marszczę brwi wymieniając w głowie wszystkich Swanseów, których znam, przemyka mi w głowie najpierw krukoński kapitan, nie wiem dlaczego, bo przecież doskonale wiem o kim mówisz. - No tak, jesteś siostrą Cassiusa i Chloé... - mówię, uderzając się ręką w czoło i poniekąd wewnętrznie wzdycham z ulgą, że okazałaś się być tak niewinna i nieskora na moje jakiekolwiek zaloty. Nie wiem czego bym bardziej się bał, że które z nich dowiedziałoby się o czymś, gdybyś okazała się być równie beztroska co Twoja siostra. - Znam dobrze Chloé - dodaję jeszcze bez szczególnej potrzeby, bo przecież jeszcze domyślisz się o czym mówię. - To moja przyjaciółka - dodaję prędko, chociaż pewnie jestem już po prostu równie czerwony co Twoje włosy z nieszczęsnego komplementu. Uśmiecham się jednak, oczywiście zakładając, że jakiekolwiek rumieńce są powodem komplementu nie złości za wytknięcie tego, że się różnisz od reszty. Mimo to przypominam sobie, że znam przecież powód dla którego nie jesteś aż tak podobna do reszty Twojego rodzeństwa. Cokolwiek nie robiłem z Twoją siostrą, naprawdę była też moją przyjaciółką, z którą sporo rozmawiałem. - To jest pozytywne wyróżnianie się - dodaję jeszcze z przekonaniem, kiedy wpadają mi gdzieś tam do głowy strzępki rozmów z Chloé; wstaję z miejsca, skrzykuję Boyda, biorę za łapę Juniora, byśmy już w odrobinę spokojniejszych nastrojach odprowadzili dziewczynę bezpiecznie do Hogwartu.
/zt dla wszystkich
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Nie przeszkadzało mu zbytnio to, że pozostał przez kolegę niezauważony, czy też świadomie zignorowany. Nawet nie zastanawiał się nad przyczyną. Nie znali się może jak łyse konie, ale przez tyle lat wspólnej nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa zdążył już przywyknąć do rozmaitych dziwactw Cassa. Nieraz już przecież widział, jak ten przez przesadnie długi czas skupiał swą uwagę na pozornie nieistotnym szczególe, tak jak i teraz wpatrywał się jak w obrazek w swoją monetę. Może to po prostu domena artystów, że tak często odpływali do własnego świata, w myślach wizualizując już swe kolejne dzieło? Nie był pewien, skoro sam takim mianem z pewnością by siebie nie określił. Miał poczucie rytmu, dzięki czemu radził sobie naprawdę nieźle z tańcem, śpiewem, czy nauką gry na instrumentach, ale jego aktywność ograniczała się raczej do roli odtwórczej. Ot, zwykła zajawka, miły sposób na spędzenie wolnego czasu. Zresztą zważywszy na intensywne i regularne treningi quidditcha, prawdopodobnie i tak nie miałby tego czasu wystarczająco wiele, by skomponować coś swojego. A może – mimo wszystko – powinien kiedyś spróbować? Póki co jednak z zamyślenia wyrwała go stosunkowo długo wyczekiwana odpowiedź młodego Swansea, na którą od razu zareagował zrezygnowanym potrząśnięciem głowy i przewróceniem oczami. – Bardzo śmieszne. – Mruknął jednak już nieco weselszym, bardziej rozbawionym tonem, bo przecież nie miał tak naprawdę o co się pieklić. Sam zresztą w relacjach z kumplami często uciekał się do podobnych zaczepek i słownych utarczek, więc byłby hipokrytą, gdyby obraził się o żart, który w świetle ostatnich wydarzeń akurat trudno byłoby uznać za nieśmieszny. - Jeśli nie będziesz w stanie dojść sam, mówisz? – Tym razem on odwdzięczył się pięknym za nadobne, przywdziewając na twarz jeden ze swych szerszych uśmiechów. – Powiedzmy, że stoi. - Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu miał dziś naprawdę dobry humor, a przy tej całej swojej beztrosce nawet nie zwrócił uwagi na zaczerwienioną skórę na dłoniach chłopaka, ani też na jego obronny gest skrywający oszpecone ręce pod stolikiem. - Fakt, jakoś się ostatnio mijamy. – Westchnął cicho, sięgając po jedną ze swoich szklaneczek. Ostatnio naprawdę się przyłożył do treningów w Zjednoczonych z Puddlemere, a chociaż z Cassiusem nigdy nie łączyły go aż tak bliskie relacje, tak Ślizgon brutalnie przypomniał mu o tłamszącym go poczuciu winy związanym z zaniedbaniem towarzyskich relacji. Cóż, przynajmniej tego wieczoru okazja do ich nadrobienia sama zarysowała się przed jego oczyma. – A co, zazdrosny? – Zażartował, nim uniósł do góry szklankę w geście przypominającym toast. – Poznałem kogoś, ale nie chcę na razie zapeszać. – Dodał też naprędce, mając nadzieję, że tym samym utnie dalej idące pytania. Nie byłby chyba pewien, w jaki sposób na nie odpowiedzieć. Ba, już teraz zaczął mimowolnie analizować, czy słowo „poznałem” jest odpowiednie, skoro w istocie mówił o kimś, z kim już wielokrotnie miał styczność na przestrzeni ostatnich lat wspólnej edukacji. – A u Ciebie? Pracujesz teraz nad czymś większym? – Przeszedł więc zgrabnie na temat zainteresowań Swansea, mając na myśli oczywiście malarską sztukę, w której jego kumpel zdawał się specjalizować. Wstyd jednak przyznać, że nigdy nawet nie prosił go o pokazanie swoich prac.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Uniósł kąciki warg ku górze w zaczepnym uśmiechu. Niedobrze byłoby drążyć ten temat i to z wielu powodów, z których obie strony spotkania doskonale zdawały sobie sprawę. Dlatego po pierwszej części po prostu zamknął palce na szklance z alkoholem, obejmując ją dłonią ściśle i pewnie. Przechylił ją pod odpowiednim kątem, zaglądając do jej wnętrza i starając się zdusić w sobie ciekawość. Chciał go wypytać. Kogo poznał, czy jest szczęśliwy. Nie znaczyło to absolutnie nic, ale Cassius, jak wielu ludzi, był po prostu ciekaw. Zwłaszcza że Dina nadal nie wróciła do Wielkiej Brytanii i jego myśli przemykały po czaszce zaskakująco swobodnie. Nie wydało mu się nawet dziwne to, że się tu spotykali. Jak gdyby nigdy nic, na whisky i to po tym, w jakich okolicznościach po raz ostatni przebywali sam na sam. Brak jakiegokolwiek wstydu był dla niego cechą charakterystyczną. Dla Gallaghera również? Nie znał go od tej strony. Nie aż tak dobrze. - Jasne, Matt. O twoje umiejętności oralne to i sam Salazar byłby zazdrosny. - Przeniósł na niego spojrzenie i aby ukryć uśmiech, pociągnął długi łyk whisky. Miły żar ogarnął jego przełyk, więc zmrużył lekko oczy. Nie był za dobry w takie gadki - szmatki. O wiele lepiej odnajdywał się podczas działania czy utarczek. Z jakiegoś powodu nie miał za wielu znajomych. Ciężko było utrzymać przy sobie ludzi na dłużej, kiedy nie potrafiło się zainteresować towarzysza bez ubliżania mu lub nieustannego nawijania wyłącznie o rzeczach, które interesowały tylko jedną stronę. - Nie. To samo szare gówno codzienności co zawsze. - Odpowiedział, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak gorzko to brzmi. Spotkanie ze Skajem poruszyło w nim nuty, o których zdawał się zapomnieć i wytrąciło go z równowagi. - Rzucam palenie, Matt. Nawet farby zaczęły mnie wkurwiać. - Dodał po chwili milczenia, aby wyjaśnić w jakiś sposób swój cynizm. Trudno było powiedzieć, aby mu na tym zależało, lecz chyba tak powinno się robić, prawda? Zwłaszcza już, że było się zapraszającym, niezapraszanym. - Nie mam ochoty malować. Ostatnio tylko się wspinam… - Dodał po chwili, jakoś tak nostalgicznie i miękko. Nie patrząc w jego stronę, dopił resztę alkoholu, który mrugał do niego zalotnie z wnętrza szklaneczki. - A jutro zamierzam mieć kaca. Nie zepsuj tego. - Wygiął kąciki warg w lekkim uśmiechu, grożąc mu na żarty palcem wskazującym.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Poza zaczepnymi uśmieszkami i niewinnymi utarczkami słownymi chyba rzeczywiście drążenie tego tematu nie miało większego sensu. Co prawda czasami kusiło go, by wspomnieć o ich spotkaniu przy kominku w nieco bardziej dosłowny sposób, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że nie zaprowadziłoby to ich do niczego dobrego. Ot, niech to wszystko pozostanie żarliwym wspomnieniem, które choć będzie ciągnęło się za nimi pewnie jeszcze przez długi czas, tak obecnie nie stanowiło dla niego żadnej przeszkody, dla której nie mógłby wyskoczyć z Cassiusem na szklaneczkę whiskey. Czy żałował tego, co się wydarzyło i czy było mu teraz wstyd? Chyba nie, chociaż nieraz łapał się na tym, że w towarzystwie młodego Swansea jego policzki delikatnie się czerwienią. Najwyraźniej tak musiało być, a on chciał po prostu przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego. Sam sięgnął więc po swoją szklaneczkę whiskey i upił sporego łyka, racząc organizm już dawno utęsknioną przyjemnością. Zdecydowanie powinien sobie raz na jakiś czas odpuścić trening i pozwolić na tego rodzaju odskocznię. - Może jestem wężousty, tylko nie zdołałem jeszcze tego w sobie odkryć? – Mruknął żartobliwym tonem, bo niestety poza drygiem do quidditcha nie odziedziczył ani nie posiadł żadnych wyjątkowych talentów. Z drugiej strony nigdy ich do szczęścia nie potrzebował. Zwykle starał się myśleć pozytywnie i wyciągać z każdej chwili to, co najlepsze. Cieszył go więc i taki mały small talk, nawet jeśli do niczego większego nie prowadził, chociaż słowa Cassa zabrzmiały tak złowrogo, że na krótką chwilę pozbawiły go wcześniejszego, wesołkowatego uśmiechu. - Yyy… – Tyle zdołał z siebie wydusić i może to i lepiej, że nie zdążył zapytać, co takiego się wydarzyło. Zaraz zrozumiał bowiem, co tak naprawdę jego kumpel miał na myśli, a przez to zaśmiał się pod nosem. – Ty… tylko Ty wiesz, że suma nałogów jest stała? Nie to, że nie pochwalam rzucania fajek, ale strach pomyśleć, czym możesz je zastąpić. – Zdecydował się podzielić swoimi bezużytecznymi ciekawostkami, w myślach dodając „no i chuj, chyba nie farbami”. Myślał jak może mu pomóc, ale nic nie przychodziło mu do głowy poza wspomnianym przez Ślizgona wsparciu w wyrobieniu „kacowej normy”. – Wena w końcu wróci, no nie? Pomyśl co Cię napędza. – Rzucił, mimowolnie wzruszając przy tym ramionami, przez co sprawiał wrażenie kompletnego ignoranta. Właściwie nie mijało się to również z prawdą, bo o malowaniu wiedział tak naprawdę niewiele. – Mam Cię wyciągnąć na parkiet...? – Wyparował nagle z propozycją, sięgając po swoją szklankę i rozglądając się po pubie. – …którego tu nie ma. – Zwieńczył swój cały misterny plan, który nazbyt szybko poszedł w pizdu, a zaraz po tym znów zatopił usta w gorzkim trunku.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Obaj mieli tego wyraźną świadomość. Chwila zapomnienia była miła, ale Matthew i Cassius pasowali do siebie jak kula do płotu. Chociaż jedna znajomość, w której Swansea wykazał się niezwykle żarliwą nienawiścią, stała się całkiem interesującą stałą w jego życiu, tak w tym przypadku nie miałby zbyt wielkich nadziei. Do tej pory pamiętał jak kąsał go słowem i jak celnie niekiedy trafiał. Lepiej było tak jak teraz. Z whisky oraz potencjalnie pozytywnymi relacjami, niezburzonymi niczyją arogancją, ani dominacją żadnej ze stron. Można było wspólnie wybrać się na szklaneczkę, pogaworzyć o byle czym. To było o wiele więcej warte od kolejnych kłopotów, bo tak - związki międzyludzkie to były same problemy. Cassius był ciężki w obyciu, ale nawet on nie zamierzał wycierać kumplami podłogi. A przynajmniej nie bardziej, niż to było konieczne do jednorazowego wytarcia ściany cudzymi plecami i polania się alkoholem. Nie ukrył parsknięcia, jednocześnie unosząc oczy ku sufitowi. W jego palcach ponownie pojawiła się moneta. Potrzeba zrobienia czegoś z dłońmi w jego obecności mogłaby być niepokojąca, gdyby nie była tak ściśle rozplanowana. - Cóż, to zależy jak wiele węży owinąłeś już sobie dookoła palca. - Odpowiedział, unosząc kącik warg w uśmiechu, a chociaż jego oczy nie śmiały się nawet przez krótką chwilę to i tak wyglądał na nieco mniej skwaszonego, niż na starcie tej rozmowy. Nie był człowiekiem, który potrafi się zwierzać. Wyplucie z siebie prawdy od lat jest dla niego przeżyciem na miarę wspinaczki na Mount Everest. Są jednak prawdy trudne, prawdy stałe i prawdy gówno warte. Tymi ostatnimi można dzielić się do woli i to bez obaw o to, że rozmówca poczuje się urażony brakiem jakiejkolwiek z nich. Każdy uwielbiał wściubiać nos w cudze życie. W mniejszym czy większym stopniu. Dlatego ludzie pytają. Dlatego radzą. Chcą wiedzieć, a inni… no cóż, są tacy, którzy pragną tylko mówić. Którym z nich był Matt? Pomimo wielu lat spędzonych w szkole, Cass nigdy się nie zastanawiał. - Obecnie? Chyba skończyły mi się pomysły. - Odpowiedział mu wprost, nie kryjąc lekkiego zmęczenia, jakie wkradało się w jego spojrzenie. Nie podsuwał mu jednak żadnej wyraźnej wskazówki. Po prostu patrzył i pozwalał wyciągać wnioski. Cokolwiek przyszłoby mu do głowy, nie mogłoby być gorsze od tego, co on sam o sobie sądził. I wiedział co go napędza. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego nie zamierzał z nim tańczyć nawet wtedy, gdyby faktycznie było gdzie. - Lepiej zagrajmy w durnia. Myślę, że obaj doskonale odnajdziemy się w tej grze. - Wypowiadając te słowa, zamienił monetę na karty. Rozsunął je palcami, chowając za nimi usta jak za wachlarzem i marszcząc czoło, aby unieść brwi. - To jak?
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Gdyby jakimś cudem się zeszli, Matthew sam nie wróżyłby im usłanej różami przyszłości. Tego jednego wieczoru niewątpliwie spotkali się w odpowiednim miejscu i o odpowiedniej porze, dając ujście drzemiącym gdzieś w głębi serca emocjom, ale nie oszukujmy się - na dłuższą metę najprawdopodobniej by ze sobą nie wytrzymali. Różnili się charakterem i upodobaniami, chociaż Gallagher musiał przyznać, że paradoksalnie od czasu tych dzikich harców, dogadywał się z Cassiusem znacznie lepiej niż dawniej. Może potrzeba było po prostu jakiejś iskry, żeby spojrzał na chłopaka inaczej niż przez pryzmat towarzyszących mu od dawien dawna farb i płótna i uwierzył, że jednak i oni mogą wspólnie spędzać czas, dobrze się przy tym bawiąc. Cóż, na pewno lepiej niż podczas jednej z lekcji transmutacji, kiedy to przerzucali się w najzłośliwszych zaklęciach, jakie wpadły im na myśl. - Nie tak wiele jak myślisz… – Rzucił bardziej do siebie niż do swojego rozmówcy, zdając sobie sprawę z tego, że właściwie historia jego romantycznych, czy erotycznych przygód jest dość uboga. Przez to zatęsknił również za uściskiem Pazuzu, chociaż starał się nie dać po sobie poznać tego roztargnienia. Starał się, bo charakterystyczny błysk w oku z pewnością zdradzał choćby kierunek, którym poprowadziła go wyobraźnia. Może to dlatego tak usilnie próbował pomóc młodemu Swansea? Wściubianie nosa w cudze sprawy całkiem skutecznie odsuwało na bok myśli o własnych smutkach czy problemach. Albo o tym poczuciu pustki, które towarzyszyło mu nieustannie od chwili, w której Anunnaki oznajmił mu o swoim wyjeździe. Tym bardziej skupił więc całą swoją uwagę na ślizgońskim koledze, chociaż… może to i lepiej, że nie doświadczyli w wybranym przez Cassa pubie parkietu. Partyjka w karciankę brzmiała znacznie mniej niebezpiecznie. - Wiesz, że właśnie wyzwałeś wicekróla durni na pojedynek? – Pozwolił sobie przypomnieć, że w ostatnim szkolnym turnieju przegrał dopiero w finale z Williamem. I mimo że dureń nie był wcale jego ulubioną grą, to jednak porwała go ta nutka rywalizacji. Podekscytowany poprawił się w fotelu, a kiedy tylko Swansea wyłożył karty na stół, sięgnął po jedną z nich z entuzjastycznym uśmiechem. Niestety trafił na jeden z mniej przyjemnych egzemplarzy, toteż mina mu nieco zrzedła, a sam modlił się w duchu, by jego przeciwnik miał w tej rundzie jeszcze większego pecha.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie samą nauką człowiek żyje - z takiego założenia wychodził Max, a wtedy właśnie wychodził na drinka. W Hogsmeade było wiele lokali, ale nie każdy serwował takie pyszności, jak Najlepsza Stara Whiskey Campbell'a. To właśnie ten trunek zwabił tutaj młodego ślizgona, tego pięknego, deszczowego popołudnia. Jak zwykle wszedł do baru i zamówił Whiskey, a następnie wraz ze szklaneczką wyszedł na zewnątrz, by zapalić. Z kieszeni wydobył paczkę mugolskich papierosów i smoczą zapalniczkę, którą dostał od Lucasa. Nierozłączne combo, które miał przy sobie praktycznie zawsze. Odpalił szluga i głęboko się nim zaciągnął. Jesień przyszła z pełnym impetem i na dworze robiło się coraz bardziej ponuro. Aura wpływała na nastrój wielu ludzi, co widać było w mijających go przechodniach. Coraz mniej uśmiechniętych twarzy, a coraz więcej pospiesznego kroku, by dotrzeć na miejsce w jak najkrótszym czasie. Solbergowi nie przeszkadzał deszcz. Lubił nieco chłodniejszą pogodę. Zawsze mógł użyć zaklęcia, jeżeli nie chciał zmoknąć, ale przecież to był cały urok deszczu.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Można było zadać sobie podstawowe pytanie: co on tutaj robił, do chuja pana. W końcu mieszkanie miał w Londynie, pracę zupełnie gdzie indziej, a w okolicach Hogwartu trzymały go obecnie chyba jedynie studia, ale mimo wszystko zjawił się w wiosce, z miną świadczącą o tym, że znowu ma się chujowo. Nie umiał wyjaśnić tego nastroju, bo przecież ostatecznie po wszystkich tych jebanych szambach, w jakie udało mu się wpakować, niemalże każda sprawa się ułożyła, ale on jednak miał wrażenie, jakby siedział w gównie po same uszy. Co więcej, nie sądził, by to miało się jakoś szybko zmienić, bo nie dało się tak po prostu przejść nad pewnymi kwestiami do porządku dziennego, a przynajmniej dokładnie z takiego założenia wychodził Brewer, kiedy zbliżał się do pubu. Uniósł lekko brwi na widok znajomej twarzy, a później bez zastanowienia podszedł po prostu do swojego imiennika. - Nie boisz się, babciu, że zamarzniesz na kość? - rzucił i chociaż zdawał się brzmieć jak zawsze zaczepnie, nie było w nim tej zwyczajnej swobody, jaka wiecznie mu towarzyszyła. Był spięty. Był cholernie spięty i na dokładkę czuł, jakby ten pieprzony totem, który zgodził się przechować, palił jego skórę do żywego. To oczywiście było pojebane majaczenie jego umysłu i nawet nie chciał wiedzieć, skąd się to właściwie brało, ale zdawał sobie w pełni sprawę z tego, że jego umysł odbierał jednak niepokojące bodźce, których być nie powinno. Wyciągnął własne papierosy, zapalił jednego i wsunął zapalniczkę do kieszeni, zaraz obok talii kart tarota, które jak zawsze miał ze sobą. Od dawna nie pytał ich o radę, nie szukał w nich pomocy i wiedział, dlaczego tak jest, ale to znowu była kolejna rzecz, o której starał się po prostu nie myśleć, żeby nie musieć się na tym mocno skupiać. Ostatnio, jak doszedł do wniosku, było tych kwestii zdecydowanie za dużo i chciało mu się już od tego wykurwiście mocno rzygać. Nie chciał jednak nikomu o tym mówić i dusił się własnymi odczuciami i sprawami, jak uparte dziecko, którym w gruncie rzeczy nadal bywał. - Odreagowujesz? - spytał, nim ponownie się zaciągnął.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Palił sobie spokojnie fajeczkę, zagryzając co jakiś czas chłodnym trunkiem w postaci super zajebistej Whisky, gdy usłyszał obok siebie znajomy głos. Dawno już nie miał okazji pogadać z Brewerem i musiał przyznać, że cieszył się z widoku jego mordki. A cieszyłby się jeszcze bardziej, gdyby gryfon nie wyglądał jakoś tak nieswojo. -Kto nie ryzykuje, ten fajek nie pali, co nie? - Uśmiechnął się w geście przywitania i kiwnął zapraszająco głową, by Max się do niego przyłączył. Deszcz zaczął trochę łagodniej padać, a dach pubu nieco chronił ich przed całkowitą tragedią. -Dzisiaj wyjątkowo nie. Ale mózg mi już paruje od tego wszystkiego i jakbym nie wyszedł, to do świąt bym raczej nie dociągnął. - Lekko zdziwiło go pytanie, bo przecież nie zawsze alkohol musiał oznaczać odreagowanie. Może często, zbyt często, ale zdecydowanie nie zawsze. -A u Ciebie wszystko gra? Wyglądasz jakby Ci troll nasrał do owsianki. - Nie był świadom, co działo się w otoczeniu Brewera. Ostatnio zbyt wiele czasu spędzał z Felkiem na robieniu czegoś niebezpiecznego lub z Callahanem, obijając mu mordę. A jak tamte opcje były niedostępne to siedział i nakurwiał transmutację, żeby nie zabić jakiejś przypadkowej laski, którą chciałby zamienić w syrenkę. Życie młodego ślizgona zdecydowanie nie było tak łatwe, jak mogłoby się wydawać. Zaciągnął się po raz ostatni szlugiem i ponownie zamoczył usta w alkoholu. -Jaki ze mnie nie kulturny cham. Łyka? - Podsunął Brewerowi szklankę pod nos, gdyby ten chciał się czegoś napić nim wejdą do środka i się czegoś napiją. Taka alkoholizacja na trzeźwo to smutna sprawa potrafiła być.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Brewer wyglądał naprawdę chujowo i zdawał sobie z tego w pełni sprawę. Nie pamiętał, kiedy ostatnio miał aż tak nasrane we łbie, ale był tym po prostu zmęczony. Chciał jakoś żyć, w miarę normalnie, tylko że chuj z tego wychodził. Nie dość, że miał nasrane w głowie przez wizje, które chwilowo się wyciszyły, być może po zażyciu tego eliksiru, o którym nie wiedział zbyt wiele, to teraz jeszcze Finn był zamknięty w szpitalu, a sam Max nie miał choćby cienia pomysłu, co powinien ze sobą zrobić. Włóczył się, po prostu. Miał zdecydowanie mniejszy kontakt z innymi znajomymi, a jeśli już z kimś rozmawiał, to wychodziło na to, że u nich też jest chujowo, więc wyglądało to wszystko tak cudownie, że chciało się tylko rzygać. Może oczekiwał od życia za dużo, czy coś tam, ale kiedy tylko usłyszał słowa swojego imiennika, wywrócił oczami i niemalże parsknął pod nosem, bo jeszcze tego mu brakowało, żeby ten tutaj też miał przejebane. - Prędzej stado trolli - mruknął w końcu, a potem przyjął podaną szklankę, by się napić. Miał wrażenie, że teraz pomogłoby mu jedynie zalanie się w trupa, bo za chuja pana nie wiedział, co ma ze sobą robić. Zdał sobie sprawę z tego, że za mocno się przywiązał i teraz za to płacił, ale jednocześnie bycie ciągle samotnym, jak jakaś jebana wyspa na środku oceanu, też było chujowe. - Klasycznie, jak się pierdoli, to wszystko na raz. Oczywiście, beze mnie. Chociaż można by równie dobrze ująć, że wszystko po prostu pierdoli mnie - stwierdził i wzruszył lekko ramionami, bo to była chwilowo jedyna odpowiedź, jaką posiadał. Mógłby się oczywiście wyspowiadać ze wszystkich problemów, ale chyba był na to zbyt trzeźwy albo po prostu nadal przyzwyczajony do tego, żeby swoje problemy zatrzymywać dla siebie. - A tobie co? Wróżka zębuszka nie zapłaciła za ostatnie mleczaki? - spytał przekornie, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak słabo to brzmiało i niemalże zrzygał się na własne buty, nim skinął na wejście do pubu, dając chłopakowi jasno znać, że zdecydowanie potrzebuje czegoś mocniejszego, żeby w ogóle się ogarnąć. Brzmiało idiotycznie i pewnie takie było, ale przychodziły takie dni, kiedy wolał się zalać i zupełnie nie pamiętać, co się dookoła niego dzieje.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Brewer wyglądał jakby naprawdę zobaczył w swoich pośniadaniowych fusach, że ktoś mu umrze. Max gotów był dostarczać mu odpowiednich mikstur wzmacniających, gdyby takie okazały się potrzebne, chociaż nie miał zamiaru niczego narzucać, nim pozna jakiekolwiek szczegóły. -W takim razie nie dziwię się, że postanowiłeś się napierdolić. Ten rok to jakiś koszmar, a tyle co się zaczął. - Skomentował dopalając papierosa i gasząc go własnym butem. Wskazał głową wnętrze lokalu i wszedł tuż za swoim imiennikiem, a kroki skierowali prosto do baru. -Chciałbym. Nie wiem czy uwierzyłbyś w ilość gówna, z jakim muszę się ostatnio mierzyć, ale powiem Ci, że nawet eliksir spokoju już powoli nie daje rady. Zresztą zauważyłeś pewnie, że wyjebali mnie z wszelkich zajęć dodatkowych. - Spojrzał na dostępny asortyment po czym zdecydował się zostać przy whisky. Zamiast jednak bawić się w szklaneczkę czy dwie od razu poprosił o całą butelkę. -Mówię Ci, byle zdać egzaminy i zakończyć cały ten pierdolnik. - Dokończył, gdy już zajęli wygodnie miejsca, a Max zajął się przelewaniem alkoholu do szklanki. -Czyli mówisz, że życie dało Ci po dupsku? Czyżbyś został ofiarą tych politycznych świrów? - Ciekawość nie pozwoliła mu całkowicie porzucić tematu złego nastroju gryfona. Miał tylko nadzieję, że cokolwiek by za tym nie stało, dało się coś zrobić by sytuację poprawić. Ślizgon uważnie przyjrzał się teraz swojemu imiennikowi, chcąc znaleźć jakiekolwiek ślady, bądź fizyczne obrażenia, które mogły wskazać mu powód tego pierdolnika. Wiedział jednak, że mogą to być problemu siedzące tylko w głowie gryfona i tego już tak łatwo nie wypatrzy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Brewer czuł się jak gówno. Najgorsze w tym wszystkim było to, że za chuja pana nie był w stanie znaleźć realnego powodu tego uczucia i nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Pamiętał doskonale ostrzeżenie związane z wizjami, pamiętał, do czego jego upór mógł prowadzić, to było tak popierdolone, że wolał tam nie patrzeć. Nie zdążył ostrzec Finna przed pożarem. Nie doszli do żadnego pierdolonego porozumienia, a teraz chłopak przebywał w szpitalu i nie mieli nawet zbyt wielkiej możliwości do tego, by się zobaczyć, a Max za chuja pana nie wiedział, co ma z tym zrobić. Była jeszcze kwestia Alise. Była wciąż otwarta kwestia z jego pieprzonym ojcem, z całą rodziną, z którą musiał sobie w końcu poradzić, w końcu w czasie wakacji sam przyznał, że to najwyższa pora, by pewne sprawy w końcu zakończyć, zamknąć i wypierdolić w przeszłość. Podejrzewał, że to mogłoby go uwolnić, że mogłoby mu dać oddech, że mogłoby doprowadzić do tego, czego mu brakowało, ale nadal kręcił się jak jebana zabawka w jednym miejscu. Nic zatem dziwnego, że przyjął alkohol z prawdziwą przyjemnością, mając wrażenie, że jeśli napierdoli się tak, że będzie rzygał wnętrznościami, w końcu jakoś stanie na nogi. - Nie pierdol, bo uwierzę we wszystko. Widać obaj musimy mieć przesrane, może przegapiliśmy jakąś jebaną koniunkcje, która tak, a nie inaczej na nas wpływa - powiedział na to, uśmiechając się ironicznie kącikiem ust, a później pokręcił głową na znak, że to wszystko jest tak popierdolone, że nawet nie chce mu się na razie o tym jakoś mocniej gadać. Z drugiej strony chciał to wszystko z siebie wypierdolić, a mimo wszystko wiedział, że Alise nie do końca powinna słuchać tego całego napierdalania, jakie miał jej do przedstawienia. - Ja nie - mruknął, krzywiąc się mocno. - Ale wygląda na to, że ktoś mi bliski już tak - parsknął, a potem napił się, by zaraz przeciągnąć się, aż mu strzeliło coś w kręgosłupie. - Daj spokój, babciu. Wszystko się pierdoli, zaczynając od tego, że dostałem ostrzeżenie, że mogę już nigdy nic nie widzieć. Przyjemna perspektywa, nie?
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał pojęcia z jakimi problemami wiązał się dar Brewera. Czy gryfon był w stanie przewidzieć wszystkie nadchodzące katastrofy i jakoś im zapobiec? Max podejrzewał, że raczej nie chociaż nie był najlepszą osobą do dyskusji o wróżbiarstwie. Wolał zdawać się na realia i to, co spotykało go w tej rzeczywistości. Spoglądanie w szklane kule i wizje były dla niego niezrozumiałe i nie przejawiały nawet troszkę sensu. Ślizgon nie wiedział też o powiązaniu Maxa z Alise. Znał dziewczynę dopiero od niedawna i raczej nie rozmawiali o jej byłych facetach, czy znajomych. Dla Solberga, krukonka była dziewczyną jego kumpla i tego w tym momencie się trzymał. Gdyby dowiedział się o jej powiązaniu z innym gryfonem, na pewno nie byłby zbyt zadowolony z tego faktu. -Teraz to już nawet w to uwierzę. Moja matka miała niezłe poczucie humoru, dając mi na drugie Felix. - Pokręcił głową nad alkoholem, który wyglądał teraz jak najlepszy powiernik trosk, zażaleń i sekretów. Zdecydowanie był przekonany, że Ognista leczy wszystkie rany. -Jebane SLM... - Mruknął, a następnie szerzej otworzył oczy słysząc groźbę, z jaką Brewer się spotkał. -Czekaj, czekaj, czekaj. - Uniósł do góry dłoń, chcąc powstrzymać ewentualną kontynuację myśli gryfona. -Jak to nigdy nie widzieć? Ktoś chce Cię oślepić? Czy mówisz o tym bardziej przenośnym widzeniu? - W głowie nie mieściło mu się, że takie rzeczy odpierdalały się na ich podwórku. A ponoć Hogwart to takie bezpieczne kurwa miejsce. Jakoś tego nie widział. Skoro uczniom grożono i dopuszczano do demolki dormitoriów. Co miało być następne? Trwały uszczerbek na zdrowiu, czy śmierć?
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Prawda była taka, że w tym jebanym zamku niemalże wszyscy byli ze sobą jakoś powiązani, a to, co ostatnio się odpierdalało, zdawało się przekraczać ludzkie pojęcie, a przynajmniej pojmowanie Maxa, który nawet nie chciał w niektórych rzeczach uczestniczyć. Tak po prostu, bo miał dość gówna, jakie na niego spadało, takie było jego zdanie i zapewne nic nie mogło tego zmienić. Mógł jednak chcieć uciekać, mógł mówić, że nie bierze w tym wszystkim udziału, ale to i tak się w niego wpierdalało, po prostu bez pytania, więc musiał to przyjmować, teraz zaś na pytanie swojego imiennika parsknął, zaraz po tym, jak wyśmiał jego drugie imię, uznając, że to faktycznie była cudowna ironia losu. - Jeśli nie poradzę sobie z darem, stracę wzrok - powiedział i wzruszył ramionami. - Przyjemna perspektywa, nie? Gdyby mi groził jakiś pojebany zasraniec, to pewnie już nie miałby oczu, dla zasady, ale w takim wypadku nie wiem, komu miałbym się odgrażać. Za chuja pana nie wiem, więc mogę sobie co najwyżej pomachać pięścią w stronę nieba - stwierdził jeszcze, a potem parsknął w stronę alkoholu, by zaraz napić się, czując, jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jego ciele, potem zaś potarł dłonią czoło i znowu wzruszył lekko ramionami, bo naprawdę miał wrażenie, że wszystko, czego się imał, zamieniało się w jakieś pierdolone gówno. - A ty co? Słyszałem, ze ponoć dostałeś wpierdol od Dear? - spytał, przenosząc spojrzenie na swojego rozmówcę, jednocześnie ciekaw tego, co właściwie się wydarzyło. Dzięki temu mógł również odsunąć temat od samego siebie, nie bardzo lubił dyskutować o tym, co się z nim działo, aczkolwiek podejrzewał, że mimo wszystko alkohol może pomóc mu nieco rozwinąć język, który do tej pory związany był niczym jakiś supeł. Może to mogłoby mu pomóc. Nie wiedział tylko, jak miałby niby opowiadać o pewnych kwestiach, jak miałby je poruszyć, co miałby z nimi zrobić.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać imię zobowiązywało, bo wbrew pozorom Solberg też starał się trzymać od tego bagna jak najdalej. Jednak niezbyt mu się to udawało i w jakiś sposób zazwyczaj lądował w centrum wydarzeń, które były znacznie mniej przyjemne niż piknik pod gwiazdami z ukochaną osobą i butelką czegoś dobrego. -Jesteś w stanie to jakoś opanować? Może Albescu by Ci pomogła. - Zasugerował szczerze zmartwiony groźbami skierowanymi w stronę jego gryfnońskiego imiennika. W tym momencie Felix cieszył się, że nie jest w żadnym stopniu wyjątkowy i może wieść swoje w miarę normalne życie bez narażania się na podobne sytuacje. -No tak, wyjebanie komuś zawsze brzmi jak dobry pomysł. - Posłał Maxowi krótki uśmiech, bo sam przecież był znany z licznych bójek. A szczególnie w tym roku, gdzie co chwila dostawał opierdol za to, że jego pięść postanowiła spotkać się z czyjąś twarzą, czy brzuchem. Słysząc kolejne zdanie opuszczające usta Brewera, uśmiechnął się jeszcze szerzej, chociaż nie do końca był do wyraz radości. Czaiła się za tym pewnego rodzaju ironia bez wątpienia. -Mówisz o tym za bójkę na Uczcie Powitalnej, palenie w damskim kiblu po nocach, czy o obijaniu mordy Callahanowi? - Precyzja rzecz ważna, a przecież każda wizyta u Dear była troszeczkę inna niż poprzednia. Szczególnie ta, która miała miejsce po zdarzeniu z boginem była dla Solberga szczególnie ważna. -Wiem, że wydaje się cięta, ale to naprawdę porządna kobieta. - Dodał szczerze, po czym opróżnił swoją szklankę i uzupełnił zarówno swoje szkło jak i swojego rozmówcy. Widać ostatnio Max miał szczęście do spotykania mniej szczęśliwych gryfonów w pubach w Hogsmeade. Był ciekaw, kto napatoczy mu się następnym razem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Według Rosjanina, nadszedł już czas, by wymienić starą, używaną różdżkę oraz tę, którą znalazł pewnego dnia w Dolinie Godryka na nowszą, a przede wszystkim, silniejszą. Innym defektem na dodatek był fakt, że jego dotychczasowe narzędzia były, kolokwialnie rzecz ujmując, skalane użytkiem czarnej magii. Nie chcąc ściągać na siebie potencjalnych nieprzyjemności związanych z tymi praktykami oraz fakt, że nie widział już żadnej przydatności w tak prostych różdżkach, po wcześniejszym upewnieniu się, że kilka ostatnich rzucanych zaklęć na każdej z nich było całkowicie legalne, Boris postanowił skorzystać z ogłoszenia, które zostało zamieszczone w Proroku codziennym i sprzedać swoje "kijki" za łączną sumę 80 galeonów. Po odebraniu zapłaty oraz pozostawieniu różdżek, od razu przeniósł się do sklepu Fairwynów, by tam uzupełnić swoje braki.
/zt
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Co tu dużo mówić. Brooks i jej różdżce, którą dzielnie dzierżyła od pierwszego dnia szkoły, było zupełnie nie po drodze. W większości wypadków kijaszek był posłuszny, ale gdy dochodziło sytuacji podbramkowych, np. pojedynków, różdżka miała problemy z wyprowadzeniem najprostszych zaklęć. Co było o tyle irytujące, co niebezpieczne i wystawiało Krukonkę na niebezpieczeństwo. Kiedy więc przeczytała w „Proroku” o tym, że w Hogs rozbił stragan czarodziej skupujący magiczne patyczki, postanowiła udać się pod wskazany w gazecie adres i spieniężyć kijek, który najwyraźniej chciał wpędzić ją do grobu. I tak właśnie zrobiła. Weszła do środka, pokazała różdżkę kupcowi, który dokładnie ją obejrzał, a kiedy uznał, że jest w idealnym stanie (w końcu dbała o nią jak o miotłę), to wsadziła do sakiewki czterdzieści galeonów i aportowała się do Londynu.
/ZT
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Rozmawiałem z Albescu i trochę mnie zjebała, ale w sumie miała rację, bo też zachowałem się, jakby mnie zdrowo popierdoliło, jak mam być szczery. A może po prostu zachowałem się normalnie dla siebie, tylko w chuj nienormalnie dla innych. Pomogła mi trochę, powiedzmy, że wiem, co i jak, chociaż to będzie w chuj ciężkie - mruknął i lekko wzruszył ramionami na znak, że doskonale wie, że niewiele może z tym zrobić, jeśli nie znajdzie kogoś, kto ostatecznie chociaż trochę ustawi go do pionu, a to wcale nie było takie łatwe, przynajmniej tak mu się wydawało, bo w gruncie rzeczy to mogłoby być dokładnie na odwrót, tylko, o ironio, on akurat tego dobrze nie widział, czy mówiąc inaczej, nie widział tego wcale. Skinął jeszcze głową na znak, że zgadza się, że przyjebanie komuś w mordę może czasem rozwiązać większość konfliktów i problemów, potem napił się znowu i zerknął na swojego młodszego imiennika, żeby parsknąć z ubawienia i lekko pokręcił głową. - Napierdalałeś się z kimś na uczcie powitalnej? Żałuję, że mnie nie było, ale byłem zajęty rzyganiem w Mungu - rzucił na to, by pociągnąć kolejny solidny łyk, a następnie przekrzywił lekko głowę.- Za co dałeś Callahanowi w ryj, co? Jakby właściwie musiał być powód, żeby mu przyjebać. Właściwie wszystko sobie już wyjaśniliśmy, ale czasami nadal mam ochotę mu przypierdolić, tak dla zasady - stwierdził jeszcze Max, bo coś w tym faktycznie było, po czym przymknął powieki, zastanawiając się, co on właściwie odpierdala w życiu i czego oczekuje, bo będąc szczerym, zaczynał mieć dość wszystkiego. Było dobrze, a potem, na koniec wakacji, znowu wszystko klasycznie się spierdoliło, żeby z każdym kolejnym dniem toczyć się coraz bliżej w stronę dna. - Dear? Szczerze mówiąc to nie wiem, jaka jest, zjebała mnie tylko za to, że spierdoliłem eliksir, ale w sumie to miała do tego całkiem święte prawo, nie? - mruknął i uniósł lekko brwi, spoglądając na swojego imiennika, czekając na to, czy ten rozwinie swoją wypowiedź, czy zostawi to w taki sposób, jak teraz.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Pokiwał głową na słowa Brewera. Życie z czymś takim musiało być naprawdę upierdliwe, bo w przeciwieństwie do jego odpierdalania, taki dar dręczył człowieka bez przerwy jeżeli nie potrafił sobie z nim poradzić, a wychodziło na to, że gryfonowi średnio to szło. Solberg zapalił kolejnego peta i głęboko wciągnął w płuca dym nim się odezwał. -Nie mam pojęcia, co dla was jest normalne, ale chyba warto spróbować wszystkiego jeżeli ceną może być trwała ślepota. Albescu na pewno Cię z tym nie zostawi, chyba że znasz innego widzącego, który potrafi to kurestwo ogarnąć. - Sam Max raczej nie interesował się tym tematem to też raczej nie szukał podobnych ludzi. Nie ulegało jednak wątpliwości, że obdarzeni Darem mogli pomóc Brewerowi jakoś to wszystko opanować i nie dopuścić do tragedii. -Ta... Znaczy nie doszło do niczego poważnego, bo Dear i Whitehorn zareagowały. - Ciężko było zapomnieć ten moment i legendarne słowa "Nie zesraj się Solberg". Eliksiru spokoju jeszcze nie wykorzystał, ale był pewien, że ten się nie zmarnuje. W końcu nigdy żadna fiolka nie została bez uwagi Maxa. -Znów, o który raz pytasz? Za pierwszym to on mi dał w mordę bo ponoć mu siostrę zapłodniłem, ja mu tylko oddałem. Za drugim spotkaliśmy się na błoniach. Trochę czteroosobowa ustawka z tego wyszła, ale ciężko było nie dać mu w ryj za to, że po prostu oddycha. - Wzruszył lekko ramionami, choć wspomnienie tamtego mordobicia w pewien sposób sprawiało mu radość. Magia widocznie nie dawała tej samej satysfakcji co zwykła mugolska bijatyka. Gdyby tylko gajowy ich nie przyłapał mogliby to dokończyć w jakimś pięknym stylu. -Jakbyś się kiedyś wybierał pozdrowić go swoją pięścią, to chętnie dołączę. - Uniósł do ust szklankę, po raz kolejny i zakąsił nowym buchem swojego szluga. Zdecydowanie nie przyszedł tutaj, by wrócić grzecznie do zamku. Miał zamiar się najebać, co nieźle mu powoli wychodziło. Ilość Ognistej w jego organizmie zdecydowanie robiła swoje, choć siedząc w miejscu ciężko mu było powiedzieć, jak dobrze używka działa. Gdyby wiedział, co akurat chodziło jego imiennikowi po głowie zapewne przyznałby mu rację. Sam miał podobne odczucia, a nie wiedział nawet, że to dopiero minimalny czubek zjebanej góry lodowej, która na niego czekała. -Taka jej praca, czy coś. W każdym razie miałem okazję poznać jej gabinet od środka i naprawdę potrafi podejść do Ciebie jak do człowieka, a nie jak do kolejnej kukiełki w mundurku, która ma się zachowywać według regulaminu, a cała reszta to chuj. - Nie miał zamiaru opowiadać dokładnie o tym, co działo się za zamkniętymi drzwiami gabinetu Beatrice, bo było to dla niego dość prywatne. Nie mógł jednak zgodzić się z krążącą po zamku opinią, że kobieta jest zimną suką.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max pokręcił jedynie głową na pytanie swojego imiennika, ale nie zamierzał się w to jakoś szczególnie mocno zagłębiać, dochodząc do wniosku, że nie ma to aż tak wielkiego znaczenia. Będzie musiał sobie jakoś poradzić, był pewien, że Albescu mimo wszystko go nie zostawi i nie wypnie się na niego, nie doprowadzi do sytuacji, w której wszystko okaże się gówniane, ale może po prostu on sam również znajdzie kogoś, kto będzie w stanie mu pomóc. Okaże się, na razie o tym nie myślał ani trochę, po prostu dochodząc do wniosku, że lepiej będzie się zalać i zapomnieć, tak też bywało dobrze, czy coś tam, chuj z tym. - Widzę, że zupełnie nie przypadliście sobie do gustu - parsknął, słuchając tego, co miał do powiedzenia jego imiennik, przy okazji unosząc lekko brew na wieść, że ten po prostu w którymś momencie swojego życia spotykał się z siostrą Callahana, czy tam spotykał się z nią w łóżku, chuj go to obchodziło, ale nie miał powodów do tego, by jakoś to bardziej drążyć, czy robić cokolwiek podobnego, niemniej jednak widział już doskonale, że faktycznie Max z chęcią komuś by przypierdolił, a może raczej, konkretnej osobie. - Jak mnie znowu wkurwi, to dam ci znać - obiecał jeszcze, nieco rozbawiony tą myślą, jakby dawanie w mordę Boydowi miało okazać się jakąś rozrywką, której nic innego nie mogło zastąpić, ale szczerze mówiąc, to jakoś mocno się nad tym nie pochylał, z ciekawością wysłuchał za to uwagi o Dear, bo było to coś nowego i chyba tego się nie spodziewał, a później ziewnął, podrapał się po brodzie i wypił solidny łyk alkoholu. - Ciekawe, kiedy skończy jej się cierpliwość - rzucił jeszcze, tym razem już rozbawiony myślą, że w końcu kiedyś pewnie kobieta rozpierdoli Ślizgona na ścianie i będzie to zapewne intrygujący widok, mruknął jeszcze coś na temat tego, że Leo też nie był taki zły, ale nie bardzo miał co o nim powiedzieć, bo w sumie go nie znał za dobrze, a autorytetu prawie u niego nie miał, więc po prostu przerzucił się na inne kwestie i tak spędzili wieczór, pijąc, paląc i pierdoląc o głupotach, jakby mieli dobre pięćdziesiąt lat, a ich życie było w chuj zjebane.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dlaczego do jasnej cholery znowu siedział w pubie mimo, że doskonale wiedział, że pić nie powinien? Max sam siebie często nie rozumiał, ale też uwielbiał klimaty tych miejsc, więc go do nich naturalnie ciągnęło. Szał egzaminowy opadł i ślizgon po prostu włóczył się ostatnimi czasy po okolicy, by jakoś zabić czas i w spokoju pomyśleć o swojej przyszłości. Z rękoma w kieszeniach i zamyślonym spojrzeniem dotarł więc aż tutaj, a skoro już stał pod drzwiami, postanowił zawitać do środka. Przywitał się z barmanem, który oczywiście kojarzył jego zapijaczoną mordę i ku jego wielkiemu zdziwieniu zamówił sobie po prostu dobrą ziołową herbatkę, jak zwykle zostawiając miły napiwek. Wyciągnął z kieszeni paczkę szlugów i zaczął obracać jednego między palcami zastanawiając się, czy powinien ryzykować, czy też tym razem sobie odpuścić.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Jestem wymęczony. Ostatnimi czasami przy sprawdzaniu egzaminów, przy dziecku, cały koniec roku. I ja moją piękna współlokatorka umieramy z wyczerpania. Wydaje mi się, że jesteśmy na to za starzy i to dziesięć lat temu był czas na takie bieganie za pieluchami, ale bynajmniej nie narzekam. Wchodzę do baru, bo Perpa wymarzyła sobie grzane wino z korzeniami i koglem−moglem, a ja nie miałem nic przeciwko wyrwania się z domu. Idę do jednego z niewielu miejsc gdzie go podają i proszę o alkohol na wynos, ale prędko zmieniam zdanie i mówię, żeby chwilę poczekać. Zamawiam najpierw piwko i w końcu odpalam przy nim papierosa. Cudownie. Wciągam dym z ulgą i zapijam piwkiem. Dopiero wtedy widzę kto siedzi obok mnie. Mam na sobie koszulkę z krótkim rękawkiem, krótkie gacie, tatuaże biegają mi wszędzie i na dodatek palę i piję przy barze. Niezbyt piękny obraz pedagoga. - Pan Solberg - mówię i zerkam na papierosa, którego przewraca w dłoniach. - Nie ma co się truć. Szybciej tylko pan umrze, a z czasem będzie tylko trudniej rzucić - mówię lekko, zaciągając się swoim papierosem i mierzwiąc swoje włosy drugą ręką.
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kompletnie odpłynął w swoich myślach poza granice tego pubu, Hogwartu, a nawet i samej Szkocji. Miał plany. Dużo planów i to oczywiście prawdopodobnie zbyt ambitnych jak na takiego gówniarza, jakim niewątpliwie był. Musiał jednak coś ze sobą począć. Ta nagła bezczynność nie dawała mu spokoju i choć powoli zaczynał lepiej o siebie dbać, potrzebował zajęcia. I to naprawdę dużo zajęcia. Początkowo sam więc nie zarejestrował, kto siedzi obok niego szczególnie, że raczej nie widywał nauczyciela w takim luzackim wydaniu. -Hmmm? - Zapytał inteligentnie, unosząc wzrok na mężczyznę znad zmaltretowanego już papierosa, z którego tytoń wysypywał mu się na palce. Machinalnie strzepnął go z blatu, chwytając za szklankę, jakby faktycznie chciał zaznaczyć, że on tu tylko tak sobie siedzi. -Profesor Wiliams? Proszę sobie darować tego "Pana Solberga". Wystarczy Max. - W końcu żaróweczki zatrybiły i ogarnął z kim rozmawia. Może i było to lekko niegrzeczne z jego strony i powinien czekać aż starsza osoba zaproponuje podobne rzeczy, ale naprawdę był już zmęczony tym dystansem z jakim mimowolnie musiał być traktowany przez nauczycieli, a że i tak był to jego ostatni tydzień w zamku miał już wyjebane na wszystko. -Myślę, że w kwestii trucia dużo gorzej już nie będzie. - Zażartował, powoli wracając do rzeczywistości. -Przyszedł Pan odreagować nasze marne wypociny na egzaminach? - Wskazał na piwo, które kusiło ślizgona swoim kolorem i idealnie wymierzoną pianką. Dlaczego on to sobie do cholery robił? Powstrzymał jednak wielką chęć zamówienia czegoś mocniejszego niż pierdolona herbata, bo naprawdę nie chciał ponownie lądować w Mungu, a wciąż pamiętał jak tragicznie czuł się po wróżbiarstwie, na którym zmuszono go do wypicia herbatki z eliksirem słodkiego snu. Regeneracja zajmowała dłużej niż kiedykolwiek myślał i czasem naprawdę miał tego dosyć.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Często mnie zastanawiało dlaczego ludzie tak rzadko dbają o uprzejme zwracanie się do drugiej osoby ja zazwyczaj uważałem to za podstawę. Nie to żeby były jakoś niesamowicie nieuprzejme zagadanie Maxa, ale zawsze brakowało mu pewnego rodzaju taktu. Próbowałem jednak to usprawiedliwić faktem, że jest jeszcze młody, obecnie większość nastolatków. - Szkoda, masz fajne nazwisko - stwierdzam jedynie, decydując się na niepouczanie chłopaka. Zerkam na to co pije i chociaż dziwi mnie, że człowiek idzie do baru napić się herbaty, to akurat zazwyczaj robiłem w swoim domu, nie wnikam, bo Beatrice opowiadała mi co nieco o jego problemach z różnymi rzeczami, których jeszcze nie powinien mieć w tym wieku. Zerkam na moje piwko i parskam lekko. - Nie poszło wam tak źle. Ale sprawdzanie egzaminów przy małym dziecku to spory wyczyn, więc od tego odpoczywam. No i Perpetua prosiła o jakiegoś dziwnego grzańca z czymś co jest tylko tutaj - mówię pokazując na nazwę w menu naskrobanym nad barem. Zerkam na Maxa i popijam jeszcze łyk piwa. - Jak egzaminy? Oraz jak pan Lowell? - pytam jeszcze, szczerze zainteresowany obydwoma sprawami.
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Był raczej przyzwyczajony do zwrotów grzecznościowych i traktowania otaczających go w Hogwarcie dorosłych z pewnym szacunkiem. Oczywiście wyjątek niejakiego Jaspera Rowle był poza jakąkolwiek skalą i nawet gdyby świat stanął na głowie, Max nie miał zamiaru traktować go ani poważnie ani z szacunkiem. Williams należał jednak do jednych z tych nauczycieli, którym Solberg nie mógł zbyt wiele zarzucić. Owszem mieli jedną średnio przyjemną rozmowę podczas ferii, ale oprócz tego mężczyzna wydawał się być w porządku. Ślizgon był po prostu zmęczony tym, że zwracano się do niego w ten sposób. Też nie sądził, by zasługiwał na jakikolwiek zwrot grzecznościowy skierowany w jego stronę. -Chętnie oddam i ucieknę do Meksyku, czy gdzieś. - Zażartował, bo czasem podobne myśli przechodziły przez jego głowę. Tutaj znany był praktycznie przez wszystkich. Brakowało mu swoistej anonimowości, której w okolicach zamku i swojego miasta raczej już nigdy nie odzyska. -Dziecku...? - Zapytał, po czym wszystko się wyjaśniło, gdy Huxley wspomniał o byłem opiekun puchonów. Od ich spotkania w restauracji nie widział kobiety i też nie wiedział, że już urodziła. -Jak się Perpetua trzyma? Mam nadzieję, że mała zajmie jej trochę myśli od tego czegoś, co ją tak przybiło. - Wyznał, a w jego oczach widać było szczerą troskę o kobietę. -Szczerze nie jestem zadowolony. Liczyłem, że pójdą mi lepiej, ale w tej chwili już nic z tym nie zrobię. - Przygasł nieco, wpatrując się w swoją herbatę, którą z ogromną chęcią zamieniłby na szklankę whisky. Albo pięć. -Lowell? - Ponownie spojrzał zdziwiony w stronę profesora, ale zaraz przypomniało mu się, że ten od dawna chyba uważał ich za parę. -Z Felim wszystko w porządku. Dziękuję, że mu Pan wtedy pomógł. W kwestii jąder w sensie. - Choć nie mieli okazji jeszcze sprawdzić jak te cacka się sprawują, to jednak Williams był odpowiedzialny za terapię puchona i należały mu się podziękowania. -Świetne dziary. Gdzie Pan je robił? - Zapytał, zwracając uwagę na ruchome obrazki na skórze mężczyzny. Rzadko widywał magiczny odpowiednik tej sztuki i musiał przyznać, że naprawdę robiło to wrażenie. Czasem zastanawiał się, czy nie sprawić sobie czegoś na własnym ciele, ale na ten moment nie miał pojęcia, co by to miało być.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Cóż z każdym zdarzały się nieprzyjemne rozmowy. Może akurat rzadziej kiedy uczeń jest wprost do mnie niegrzeczny, ale na szczęście mam naturę osoby, która wiele wybacza, dlatego i teraz uznaję, że nie ma czego rozpamiętywać. - Jakiekolwiek nowe nazwisko nie przyjmiesz, nie wierzę, że wkrótce nie będzie znane w całym Meksyku. A tam jest jeszcze bardziej niebezpiecznie niż tutaj - stwierdzam lekko, wzruszając ramionami i uśmiechając do Ślizgona. Szczerzę nie wierzyłem, że Max potrafiłby długo się nie wychylać. Na pytanie o Perpę ostrożnie kiwam głową, nie wiedząc co mam powiedzieć uczniowi, a co nie wypada mówić. - Tak, jest ostatnio już dobrze z Perpetuą. Mała i... w ogóle... zajęła się sobą. Wydaje się, że już zdystansowała się do... no wiesz, tych wszystkich wydarzeń... - mówię całkiem szczerze, drapiąc się po głowie i zaciągając się ponownie Zjednoczoną Wilą. Solberg wyglądał na naprawdę przejętego tym co się działo z Perpetuą. W końcu kto by nie był, złota z niej kobieta. - Najwyżej kiedyś poprawisz oceny - stwierdzam, równocześnie zastanawiając się kiedy akurat Max mógłby to faktycznie zrobić. Na szczęście prędko zmieniamy temat na jakiś lżejszy i milszy. A przynajmniej tak sądzę, że Lowell jest takowym. - Cała przyjemność po mojej stronie - mówię, machając ręką lekko na podziękowania za dorobienie mu jąder. - Albo po twojej - dodaję trochę ciszej żarcik, zapijając go moim piwkiem. To prawda, ja od dawana zakładałem, że ciągnie ich do siebie. Głównie po Lowellu, w końcu jego znałem trochę lepiej niż Maxa. Patrzę na swoją wytatuowaną rękę z zastanowieniem, po pytaniu Solberga i marszczę brwi. - A dziękuję. Gdybym ja pamiętał gdzie co robiłem - mruczę, naprawdę nie potrafiąc odpowiedzieć dobrze na to pytanie. - Większość w Londynie jak byłem początkującym uzdrowicielem... To na przykład we Francji jak tam mieszkałem - mówię pokazując jakiś eliksir z którego wychodził kolorowy dym. - O a to gdzieś w Hogsmeade, jeden z pierwszych - dodaję pokazując dużego lwa Gryffindoru, który właśnie sobie niemo ryczał, na prawym ramieniu.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway