Lokal dobry na każdą porę roku, nie tylko zimę! Przyjdź i zajmij miejsce przy ogromnym kominku, w którym wesoło skaczą magiczne płomienie i który zimą wytwarza przyjemne ciepło, a latem, o dziwo, działa niczym najlepsza klimatyzacja i chłodzi wnętrze. W pubie obowiązuje zakaz palenia, nie kupisz tu również wyrobów tytoniowych.
Dostępny asortyment:
■ Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem ■ Ognista Whisky ■ ”Najlepsza Stara Whiskey Campbell'a” ■ Wino skrzatów ■ Wino z czarnego bzu ■ Sherry ■ Piwo kremowe ■ Miętowy Memortek ■ Absynt ■ Rum porzeczkowy ■ Malinowy Znikacz ■ Rdestowy Miód ■ Łzy Morgany le Fay ■ Papa Vodka
Nie potrafiłaby zrozumieć, dlaczego Enzo miałby tak wielki problem z tym, że ktoś go znał. To chyba dobrze, co? Mógł liczyć na szczerą i bezpośrednią konwersację, wyrażanie własnego zdania, a także zrozumienie dla sytuacji. Ta z kolei w przypadku Włocha nie należała do najbardziej kolorowych, miał bardziej przesrane niż niejeden dzieciak z magicznych rodzin o czystej krwi. Nessa natomiast nie była osobą specjalnie zamkniętą w sobie — zawsze odpowiadała, gdy ktoś o coś zapytał. Mówiła otwarcie o swoich przekonaniach czy myślach, potrafiła podać argumenty dotyczące swoje zdania. Nigdy jednak nie poruszała tematu swojej osoby z własnej woli, ucinając go jeszcze w zalążku. Nie miała właściwie nic ciekawego na ten temat do powiedzenia. Znał ją, faktycznie — na tyle, ile na to pozwalała. O wielu jej przemyśleniach czy pomysłach jednak ani on, ani nawet jej ukochana Beatrice nie mieli pojęcia. O tym pociągu do czerni i łamania zasad, które od małego tak skrupulatnie jej wpajano. — Nie, wcale nie przesadzam. Stwierdzam fakty, pogódź się z tym. Ah tak, czym niby?—odparła z delikatnym wzruszeniem ramion, nie zmieniając tonu głosu i brzmiąc całkiem pewnie. Uśmiechnęła się zadziornie, stukając długimi, czerwonymi paznokciami o brzegi szklanki. — Mhm.. Przytaknę Ci, bo jestem miła i dam Ci poczucie jakieś przewagi, ale tylko na chwilę. Nie przyzwyczajaj się. Co ja na to? Przepadnij. Mówiłam Ci, żebyś tak na mnie nie wołał. Skoro jestem aż tak irytująca, to co Ty tu jeszcze robisz? Podniosła na niego spojrzenie, nieco może zbyt pełne jakiegoś triumfu. Dziewczyna złapała za szklankę, robiąc kolejnego łyka, poprawiając się i siadając wygodnie, ruchem głowy odrzucając kosmyk włosów z bladej, zmęczonej buzi. Nessa wiedziała, że Enzo ją lubił i traktował niczym brata, najlepszego kumpla. Ruda nie widziała w tej relacji absolutnie niczego złego i dla świętego spokoju, nie drążyła dalej tematu. Wiedziała przecież, że przyznanie się do pozytywnych odczuć względem jej osoby zabiłoby pewność siebie i dumę siedzącego naprzeciw Włocha. Westchnęła, idąc jego śladem i rozglądając się po lokalu. Panował zgiełk, piwo lało się strumieniami, a z głośników dobiegała przyjemna, zachęcająca do rozmów i śmiechu muzyka. Chmielowy zapach wymieszał się z esencją perfum przebywających tu osób, tworząc charakterystyczną kompozycję. I wszystko w asyście pięknych, ciemnych mebli. Lanceleyówna sięgnęła do swojej torebki, wyjmując niewielkie, zamykane lusterko. Okrągły przedmiot miał złotą ramkę, a centralny punkt zdobił obrazek przedstawiający czerwone kwiaty. Dziewczyna przejrzała się, rozbawiona kolejnymi słowami jej towarzysza. — Dawno powinna być z Ciebie dumna, ta Twoja wielka familia. Masz ten podpis jak w banku, jak będziesz chciał to nawet markerem permanentnym na klacie. —rzuciła wesoło, posyłając mu krótkie, sugerujące o tym, że żartuje spojrzenie. Sięgnęła po czerwoną szminkę, poprawiając nią kolor swoich pełnych ust, a następnie palcami rozczesała kosmyki włosów luźno opadające dookoła twarzy. Westchnęła cicho, chowając przedmioty do torebki. Nigdy nie wiedziało się, kogo można podczas takich wypadów spotkać. — Nienawidzę jak mówisz na mnie gremlin, wzbudza to we mnie agresję — zdajesz sobie sprawę, Zaccaria? Westchnęła z nutką rezygnacji, wywracając oczyma. Zdawała sobie sprawę, że to niczym walka z wiatrakami i w kwestii tej ślizgon był raczej niereformowalną personą. Doprawdy, tak wiele ładnych przezwisk było, a on wybrał akurat coś takiego! Cieszyła się jednak, że mogła pomóc się mu oderwać od codziennych problemów i mógł się pośmiać, być sobą, nie bojąc się ingerencji w jego zachowanie. Z rudą w tej kwestii bowiem wszystkie chwyty były dozwolone. Siedziała grzecznie, trzymając dłonie na kolanach i na chwilę zostawiając w spokoju wypełnioną jeszcze alkoholem szklankę. Zaśmiała się cicho, do własnych myśli, natrętnie krążących wobec używek wszelkiej maści. —Obydwoje wiemy, że byś nosił. To ta Twoja rycerska strona osobowości, która nie pozwoliłaby zostawić nietrzeźwej kobiety gdzieś w krzakach. Dlatego właśnie picie z Tobą jest bezpieczne.—machnęła ręką, niedowierzająco całkiem jego stwierdzeniu. Na całe szczęście dla nich dwoje, długa droga i wiele drinków było przed ślizgonką, aby uzyskać stan upojenia alkoholowego, który uniemożliwiał poruszanie się i podejmowanie jakichkolwiek decyzji. Wlepiła w niego swoje duże, orzechowe oczy. Okalane wachlarzem kruczoczarnych rzęs, posyłały mu zaciekawione jego teorią i słowami spojrzenia, podkreślone delikatnie uniesionymi ku górze kącikami ust. Złapała za porzuconą jakiś czas wcześniej szklankę, upijając nieco ognistej. Dzięki magicznej szmince szkarłatny kolor z ust wcale jej nie zszedł! Westchnęła, gdy skończył, rozkładając bezradnie ręce i kręcąc głową, w akcie poddania. — Może być ta Twoja odpowiedź, akceptuje ją. Chociaż naprawdę, ja się wcale aż tak często nie alkoholizuje.—zaczęła w końcu, milcząc chwilę. Pozwoliła sobie na kolejnego łyka, wcześniej wskazując szklanką w jego stronę i tym razem odwdzięczając się, pozwalając sobie wypić jego zdrowie. Palący płyn w dużej ilości sprawił, że po skórze przebiegł jej delikatny dreszcz, zostawiając gęsią skórkę. No pięknie. Na chwilkę, chociaż postanowiła nie przejmować się ewentualnymi konsekwencjami, które płynęły z głębszych relacji towarzyskich, skupiając się na pozytywnych tego aspektach. Może faktycznie lepiej, że zaczęła się socjalizować z czymś innym, niż instrumenty? Nie. Niedorzeczne. Prychnęła w jego stronę, niby to groźnie mrużąc ślepia.— Mantykory to Ty szanuj. Ładniejsza od gremlinów, które tak wielbisz. Wszystkie lekcje są ważne, zawsze możesz się czegoś nauczyć. Nawet na czymś tak beznadziejnym, jak miotlarstwo. Boże, Enzo — jestem w szoku, jak Ty nas pięknie skwitowałeś. Nie wiem, które z nas jest bardziej wadliwe. Zakończyła z głośniejszym westchnięciem, któremu towarzyszyło puszczenie mu oczka. Taka była prawda, każde z nich miało dość mocne wady na charakterze. Ness jednak nie zamierzała się zmieniać ani dostosowywać do kogokolwiek. Wiedziała, że urodziła się w takim, a nie innym rodzie i prędzej czy później będzie musiała spełnić ich oczekiwania, jednak chciała to zrobić po swojemu. Nawet jeśli była to dłuższa i bardziej skomplikowana droga, mniej przyjemna dla rodziców. Złapała oddech, czując wypieki spowodowane zakrztuszeniem się ognistą. Uniosła brwi z niedowierzaniem na jego parsknięcie śmiechem, prychając cicho. Wymownie skrzyżowała ręce pod biustem, wsuwając się w głąb siedziska i opierając się plecami o miękkie obicie. — Oczywiście, że nie! Zdają sobie chyba sprawę, że próba zmuszenia mnie zamążpójścia zaraz po studiach i to z mężczyzną, którego sama sobie nie wybrałam, zakończyłaby się rozpętaniem trzeciej wojny. Chociaż pewnie ojciec wyciągnąłby te argumenty, na które mnie zazwyczaj brakuje słów.—zaczęła z westchnięciem, wlepiając wzrok w blat stolika. Wbrew wszystkiemu wpoił jej jakieś poczucie obowiązku, dumę i brak chęci zhańbienia rodu — chociaż ta ostatnia bardzo mocno rudowłosą korciła ostatnimi czasy. Było to pewnie kwestią jej wyjątkowo złośliwej i paskudnej natury. Na jego słowa roześmiała się, cicho.— Tak, już to widzę. Ślub roku. Nie sądzę, żeby moja rodzina była przychylna poślubieniu kogoś spoza tutejszych rodów. Taka chora tradycja. Sam zresztą wiesz, jak pojebana bywa szlachta i ludzie dobrze urodzeni. Dodała, posyłając mu przeciągłe spojrzenie. Gdy zaczął mówić o swoim domu, zamilkła i znów zaczęła stukać paznokciami w materiał swojej spódnicy, tym samym opuszczając dłonie spod biustu. Całe szczęście, że nie postawiła dziś na skórę, a na zamszopodobny materiał i owo stukanie nie tworzyło nawet najmniejszego dźwięku. Na myśl o wakacjach wydała z siebie ciche mruknięcie, uświadamiając sobie, że aż tak ambitnych planów wcale nie miała. Nawet jeśli miała zamiar skomentować jego słowa o rodzinie, ugryzła się w język. Koniec tematu to koniec tematu, nie było sensu ciągnięcia go na siłę, wbrew jego woli i przy braku chęci słuchania. No i z pewnością by przeklinała, a pannie z dobrego domu rzekomo nie wypadało. — Odwiedzenie babci brzmi świetne. Ooo, mam to uznać za oficjalne zaproszenie? Jesteś pewien, że jak, mój sposób bycia nie pogorszy jej stanu zdrowia?—rzuciła z nutką rozbawienia, pokazując na siebie wolną dłonią. W jego ślad dopiła whiskey, sugerując tym samym kelnerce, aby od razu przyniosła dwie szklaneczki. Wieczór wciąż był jeszcze młody. Znów wlepiła w niego spojrzenie, wypuszczając ze świstem powietrze z ust. Wypiła troszkę za szybko, zrobiło się jej cieplej. Nadal jednak była absolutnie trzeźwa i kontaktowa, ślizgon nie musiał przejmować się perspektywą noszenia jej do zamku. Ruda kiwnęła głową.— Mogę się postarać. Zależy, jak wyjdzie mi z motorem. Chciałabym też zabrać gdzieś Beatrice, dobrze zrobiłby jej babski i szalony wypad. Kto wie? Może poznałybyśmy kogoś ciekawego, może mój kot spotkałby miłość swojego życia. A tak, to pewnie moja rodzina wyda swoje słynne, letnie przyjęcia. Odwiedzę też resztę ferajny.. Poza tym myślałam jeszcze o samotnej wyprawie gdzieś na fiordy. Podobno tamtejsze drogi są przepiękne.
Może i Nessa nie potrafiła zrozumieć tego, co nim kierowało, ale on nie lubił, kiedy ktoś wiedział o nim zbyt wiele. Dlaczego? Bał się, że ktoś, kto będzie wiedział o nim zbyt wiele, będzie chciał wykorzystać te informacje przeciwko niemu. Spotkał się już, z tym że ktoś, kto coś o nim wiedział, wykorzystał to, by bardzo mu dopiec i choć Enzo, jak przystało na włoskiego szlachcica, dokonał vendetty, to niesmak pozostał. Wciąż pozostał człowiekiem w miarę otwartym i szczerym, niebojącym się swoich poglądów, skorym do dzielenia się nimi z innymi. Mimo tego, przeżycia jeszcze z czasów Calpattio, wykształciły jego sercu niepewność. i brak zaufania, dlatego te bardziej osobiste cechy, wolał trzymać w tajemnicy, a świadomość, że niektóre z owych sekretów są znane Gremlinowi, potrafiła być przerażająca. Na szczęście, kiedy sam nie poruszał bardziej osobistych tematów, Nessa nie robiła tego zamiast niego. Jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B.-Niech ci będzie Gremlinie, przyznam, że nie przesadzasz, ale skoro tak bardzo interesują cię inne czynniki mogące wywołać mą wesołość, to powiem ci, że mógł, by to być, na przykład, smak tego wybornego alkoholu, który wręcz odstaje smakiem od tego, jaki poziom reprezentuje ten lokal.-Również wzruszył ramionami i posłał jej kpiący uśmieszek.-Teraz to ja nie mogę się zgodzić, ty jesteś miła? Poczucie przewagi? Mówisz o tym tak, jak bym tego potrzebował. Zresztą, nie gadajmy o tak bezsensownych sprawach. Uznajmy, że jesteś neutralna i oboje nie mamy przewagi, bo jeżeli mam być szczery mam dość słuchania twojego skrzekliwego Gremliniego głosu i zdecydowanie bardziej wolałbym zając się rozmawianiem o bardziej normalnych sprawach, piciu whiskey i oblewaniu pogardą pozostałych gości lokalu. Jesteś umiarkowanie irytująca i nie chce mi się nigdzie iść, naprawdę nie ma co o tym gadać.-Kiedy dostrzegł błysk triumfu w jej twarzy, poczuł, że ewidentnie przesadził i zbytnio podbudował jej ego, co ewidentnie odczuje w dalszej części ich rozmowy. Właśnie dlatego, jej kolejne słowa tak go zdziwiły.-Tak uważasz? Musisz im to powiedzieć, ich miny byłyby bezcenne, chociaż wole nie myśleć o tym, jak potem by ze mną dyskutowali. Miałbym przesrane na kolejne kilka lat, a ostatnio i tak jest nieźle. Co do podpisu.... już nie mogę się doczekać księżno.-Puścił jej oczko i posłał zadziorny uśmieszek. Już po chwili zapatrzył się w złotawy trunek wesoło łypiący na niego z prawie pełnej szklanki. Powinni być dumni? Nie chciał tego. Jedynym czego chciał była akceptacja, chciał jedynie, by jego rodzina uznała go za jej członka, nie chciał dumy. Gdyby byli z niego dumni, chcieliby z nim spędzać czas, a tego na pewno nie chciał. Mimo tego od jej słów zrobiło mu się miło.-Oh... Budzi w tobie agresje? Co ja biedny zrobię w obliczu rozsierdzonego gremlina. Niech zgadnę, nic się nie stanie.-Tak naprawdę tylko na to czekał. Gremlin, małe czasami irytujące, a czasami zabawne stworzenia, niezbyt urodziwe i niskie, przecież to idealnie pasowało do rudowłosej. Mimo tego bał się rozwinąć przy niej genezę tego przezwiska.-Świetnie, a więc nie dość, że przemyślne wykorzystujesz moje niewątpliwie zalety i coś, co ja zwykłem nazywać dobrym wychowaniem, to jeszcze przyciągnęłaś mnie tu tylko po to. Świetnie, a ja się dziwiłem, że mnie zaprosiłaś. Poza tym nie zostawiłbym kobiety, nie wiemy, jak sytuacja wygląda z gremlinem, prawda?-Udał, że zrobiło mu się smutno i ciężko westchnął. Wzrok jego zielonych oczu znowu przeniósł się z jej twarzy na alkohol łypiący do niego ze szklanki. Mógł, by powiedzieć coś o jej rzekomym alkoholizmie, ale czy miało to sens? Nie posłuchałaby go, a on nie chciał być niczyją niańką, ani nikogo uświadamiać. Czego by nie myślał, nie chciał, by gremlin pomyślał, że się nią przejmuje.-Przemilczę kwestie mojego uwielbienia dla gremlinów. Co się zaś tyczy lekcji, fakt, większość jest przydatna, ale nie wszystkie, naprawdę nie wiem, w jaki sposób miało, by mi się przydać miotlarstwo. Nie udawaj, że czujesz inaczej, dobrze wiem, że nienawidzisz mioteł.-Roześmiał się na jej kolejne słowa.-Jestem mistrzem w ocenianiu ludzi, ale odpowiedź na to, kto jest bardziej wadliwy, jest bardzo prosta, ale nie wiem, czy chcesz ją poznać.-Kiedy zakrztusiła się alkoholem, znowu miał ochotę parsknąć śmiechem. Powstrzymał się jednak i zatopił wargi w złotawej cieczy. Sam nie wiedział, czemu wpadł na taki pomysł, było to co najmniej abstrakcyjny i nierealne.-Tak też myślałem. Ja mam to szczęście, że moja rodzina dobrze wie, że nikt nie zgodził, by się wydać za mnie córki, a nawet gdyby się zgodził, po kilku dniach sama by mnie zostawiła.-Prawda była taka, że przez reputacje, jaką sobie wyrobił, a także przez to, że nie był czystokrwisty, nie miał co liczyć na ustalone małżeństwo, pozostawało mu jedynie poślubić kogoś takiego jak on, nie do końca czystej krwi, ale z dobrego rodu, tyle że na takie mariaże mało kto się umawiał. Nie wiedzieć czemu poczuł w jej słowach kpinę, nie zamierzał się jednak tłumaczyć, domek jego babci był jedynym miejscem, w którym mógł pokazać swoją bardziej delikatną stronę. O tym także nie mogła wiedzieć, chociaż sam fakt, że ją tam zaprosił, znaczył bardzo wiele, tyle że o tym nie wiedziała.-Tak to oficjalne zaproszenie, ale nie naciskam, jeżeli masz napięty grafik, to nie musisz. Nie, do wakacji na pewno wydobrzeje, poza tym to nic poważnego, wiedziałbym o tym.-Wsłuchał się w jej plan, które brzmiały dość ambitnie, on sam jednak nie chciał takich wakacji, zdecydowanie bardziej wolał rozmowy do późna ze swoją babcią, łowienie ryb z dziadkiem i nudne dla innych zajęcia.-Tak, też o tym słyszałem, cóż, mimo wszystko wole inną formę wypoczynku.-Upił jeszcze trochę przyjemnie palącego alkoholu, a przy stole nastała cisza. -Może nawet zrobilibyśmy u mnie jakieś większe spotkanie? Masz pomysł na to, kogo jeszcze mógł bym zaprosić?
Wiedziała dużo, faktycznie. Powinien jednak wiedzieć, że Nessa akurat jest osobą godną zaufania, u której tajemnice zostają bezpieczne. Nigdy też nie naciskała, nie była wścibska i nie wypytywała go o rzeczy, przez które mogło być niezbyt przyjemnie w ich relacji. Bądź co bądź Zaccaria był przyzwoitym towarzystwem, dyskusje z nim przybierały ciekawy obrót. Był równie bezpośredni i szczery co ona, nie musiała gryźć się w język, nawet jeśli chodziło o brzydkie słownictwo. Przez to, że byli z tego samego domu i obydwoje korzystali ze szkolnej gościnności podczas studiów, zostając w dormitorium — mieli naprawdę sporo okazji do rozmów. Nie sądziła, że ich dobry kontakt budził we Włochu tak wielkie przerażenie. Ruda była bystra, potrafiła czytać między wierszami, jednak nigdy nie zrobiła czegoś, co mogłoby mu zaszkodzić — nie licząc drobnych złośliwości, które dla tej dwójki były przecież codziennością. Prychnęła z rozbawieniem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Nie skomentowała jednak, machając na to ręką. Musiała mu jednak przyznać, że smak tutejszej ognistej był naprawdę wyborny. — Tak, tak. Oczywiście, nie wątpię. A co, nie podoba Ci się tutejsze wnętrze? Mnie się wydaje niezwykle charakterne i osobliwe, łatwe do zapamiętania. Odparła z zaskoczeniem jego słowami, rozglądając się jeszcze na boki. Upewniła się tylko co do swojej wyrobionej już na temat tego miejsca opinii, zatrzymując spojrzenie na dłużej na kominku. Ogień trzaskał tak beztrosko i wesoło, tworząc rozchodzące się po izbie fale ciepłego, przyjemnego powietrza. Płomienie miały w sobie coś hipnotyzującego bowiem na kilkanaście sekund odpłynęła myślami gdzieś poza obręb Hogsmade. Zaraz miały przyjść wakacje, a po nich półmetek studiów — wypadałoby podjąć jakieś decyzje odnośnie do przyszłości. Lanceleyówna jednak nie miała pojęcia, czym właściwie powinna się zająć.. Skupić się na muzyce czy transmutacji, a może odnaleźć powołanie w magicznym transporcie? Chociaż to ostatnie wcale nie ucieszyłoby jej wymagających rodziców. Głos Enzo rozbił się echem w jej głowie, a drobne stworzenie powróciło do niego uwagą, przekręcając głowę nieco w bok i przyglądając się mu. — Sam sobie zaprzeczasz, gubisz się w zeznaniach Enzuś.—zaczęła z prowokacją, wzruszając delikatnie ramionami, posyłając mu jeszcze krótkie, badawcze spojrzenie. Kelnerka wróciła, podając im zamówienie. Szklanki złotego trunku zostawiła na środku drewnianego stolika, sprawiając, że ślizgonka przez chwilę obserwowała kołyszący się w nich lód, wcześniej dziękując dziewczynie kiwnięciem głowy. Była barmanką, znała sporo kelnerek. To była naprawdę przejebana praca. Wróciła jednak zaraz do Włocha, kontynuując swoją rozpoczętą chwilę wcześniej wypowiedź.— Dziwne z Ciebie stworzenie. Twój wewnętrzny upór i chęć wyparcia jest zaskakująca, naprawdę. Będzie, jak chcesz. Porozmawiajmy o czymś normalnym.. Właściwie jesteśmy w tym samym miejscu, zastanawiałeś się już, co będziesz robił w przyszłości? Nawiązała do wcześniejszego tematu swoich przemyśleń, korzystając z okazji i jego widocznej chęci do zmiany tematu. Nessowego ego wcale nie trzeba było podbudowywać, dziewczyna doskonale znała swoją wartość i wiedziała, jak dalece może sobie pozwolić. Posiadała też ogromne pokłady dystansu do samej siebie, czego idealnym przykładem było ignorowanie przez nią nagminnie używanego przez chłopaka słowa "gremlin". Z bezgłośnym westchnięciem złapała za szklankę, upijając nieco alkoholu i podnosząc spojrzenie na jego twarz, poprawiając się na miejscu i ponownie zakładając nogę na nogę, niczym dama. Chociaż obydwoje wiedzieli, że gdy nie musiała, to wcale nie próbowała nią być na siłę.— Nie musisz mi dwa razy powtarzać. Chętnie im wygarnę, wiesz, że nie mam z tym problemu. Ahh, nazywanie mnie księżną jest takie jakieś.. Nienaturalne, nie? Z nas dwoje to Ty i Twoje szlacheckie pochodzenie zasługują prędzej na jakieś tytuły, niż ja. Dodała jeszcze, nawiązując do udzielonej przez niego odpowiedzi na temat, który tak uwielbiał. Podkreśliła pewność swoich słów dość poważną miną, której towarzyszył jedynie cień uśmieszku. Była bezczelną kreaturą, a do tego z szanowanej rodziny — nie mogliby uderzyć w nią Avadą czy innym zaklęciem bez poważnych konsekwencji. Dziewczyna naprawdę współczuła mu sytuacji, jednak nigdy nie mówiła takich rzeczy wprost, bo litości i współczucia słuchać było najgorzej. Starała się poprawiać mu humor w inny sposób. Zaśmiała się na jego pełen prowokacji komentarz. Wiedziała, że starał się ją sprowokować do utraty cierpliwości i irytacji, nie zamierzała jednak się poddać. Nie wiedziała też, dlaczego dokładniej wybrał to magiczne stworzenie, jednak z pewnością nawiązywał do jej marnego wzrostu. Nie powinna się obrażać za takie pierdoły, chociaż za aż tak brzydką, jak owe istotki się nie uważała. — Kiedyś nadejdzie ten dzień Zaccaria, że pokłady mojej anielskiej cierpliwości się skończą, a wtedy marny będzie Twój los.— zaczęła z westchnięciem, które pozostało po jej wcześniejszym rozbawieniu. Świdrowała jego twarz wzrokiem, robiąc kolejny łyk palącego trunku. Brązowe ślepia przez panujące w pomieszczeniu światło, miało barwę podobną do ich napoju. — Tak, wyciągnęłam Cię z dormitorium, żebyś pianą mnie nosił do zamku. Serio Enzo? Nie upadłam tak nisko. Nie mogę się schlać, jutro pracuję. Nie udaję przecież, że je lubię. Nie cierpię tego ustrojstwa.. Nigdy jednak nie wiesz, jaka wiedza może Ci się przydać w życiu? Może kiedyś spodoba Ci się laska z drużyny szkolnej, a Ty zagadasz o tym, jak dobrze czyścisz miotły. Czy coś takiego. Tak wiem, sugerujesz moją osobę po złoty medal w dziedzinie wadliwych osób. Żadne zaskoczenie. Złapała powietrze, po może nazbyt długim monologu, uśmiechając się czarująco i teatralnie kłaniając, na znak pogodzenia się ze swoim pierwszym miejscem. Odstawiła trzymaną wcześniej szklankę, ponownie układając dłonie na kolanach. Grzecznie i przyzwoicie. Zeszli na naprawdę dziwne tematy. Nigdy nie czuła się swobodnie, gdy prawiono o małżeństwach czy innych tradycjach, mających na celu przeciągnięcie linii rodu. Nie była jedną z tych dziewcząt, które chwaliły się nazwiskiem i nigdy się nie wywyższała. Była po prostu sobą, Nessą. Nie miała na celu urażenia go, wykpienia. Zdawała sobie sprawę, że ludzie czasem ją tak odbierali przez całokształt, który sobą reprezentowała. Swoją drogą — miał szczęście, nie musiał się martwić o aranżowane zaręczyny i jakąś beznadziejną, nijaką przyszłą żonę. Kto jak kto, ale Enzo potrzebował charakternej i twardej kobiety, bo inaczej niezwykle szybko by się znudził. A przynajmniej rudzielcowi się tak wydawało. Nie zamierzała jednak bawić się w swatki, wszystko miało dziać się naturalnie. Uśmiechnęła się, kiwając głową w jego stronę. — Dziękuje! W takim razie zrobię wszystko, aby zajrzeć. Nigdy nie miała okazji zwiedzić rejonu Włoch, z którego pochodzisz. Macie tam ładne drogi? Możemy się gdzieś przejechać. O ile rodzice nie spalą mi motoru, gdy tylko go kupię. Masz rację, to nic poważnego.—zaczęła z tym swoim charakterystycznym entuzjazmem w głosie, stukając znów paznokciami o materiał spódniczki. Kosmyki włosów zsunęły się jej z pleców na ramiona, kołysząc się wolno na odkrytej skórze i ciągnąc w dół, przysłaniając dekolt i wystające obojczyki. Każdy spędzał czas tak, jak miał ochotę. Nikt nie miał prawa tego komentować. Indywidualizm sprawiał, że świat był piękny. A taka Lanceley? Nigdy nawet na rybach nie była! Na jego pytanie wlepiła spojrzenie w delikatnie kołyszący się w szklance alkohol, wydając z siebie mruknięcie. Kogo można by zaprosić.. Jej twarz nabierała zaskoczonego wyrazu, gdy uświadomiła sobie, jak wiele osób zna. Wiedziała, że jej życie towarzyskie się rozkręciło i w magiczny sposób zaczęła przyciągać nagle uczniów z każdego ze szkolnych domów, czasem nawet dorosłych czarodziei.. Nadal jednak budziło to w niej konsternację. Przecież jeszcze pół roku temu poza Włochem, Wilkiem, Kotem, Żabą i kuzynostwem nie spędzała czasu z nikim. Nie była wciąż pewna, czy Beatrice miała racje odnośnie do jej socjalizowania się z ludźmi. Nie mogła jakoś uwierzyć, że wyjdzie jej to na dobre. Podniosła spojrzenie na Enzo, unosząc jedną z dłoni i przesuwając opuszkami palców po jednym z kosmyków po prawej stronie, schowała go za ucho. — Wychodzi na to, że lista kandydatów na imprezę w mojej głowie zrobiła się jakoś dziwnie duża.. O zgrozo, gdzie i kiedy oni wszyscy się nazbierali?
W końcu przestał rozmyślać nad tym, co wie, a czego nie, nie było to aż tak istotne, poza tym nie mógł na to w żaden sposób wpłynąć. W sumie nie wiedział, dlaczego nagle uderzały go takie nagłe i dziwne myśli, przez które zaczął podejrzewać Nesse o wykorzystywanie informacji o nim na jego niekorzyść. Myśl owa, była co najmniej abstrakcyjna, jakimi złośliwościami by się nie obrzucali, byli przyjaciółmi, tak przynajmniej mu się wydawało. Doprawdy Enzo popadał chyba w paranoje, jeżeli zaczynał podejrzewać swoich znajomych o knucie jakichś głupich intryg. Czuł się z tym głupio, co zapewne dało się dostrzec w jego mimice. -Taka prawda, prawdziwy zemnie koneser alkoholu i bardzo mi smakuje ten, który nam podano. Może nie powiem, że mi się nie podoba, ale ma w sobie coś, co mi nie pasuje i drastycznie zaniża moją ocenę tego miejsca. Choć wydaje mi się, że może to być po prostu spowodowane twoją obecnością. Łatwe do zapamiętania? Cóż, nie każde wspomnienia są pozytywne.- Taka była prawda, lokal był znośny, nic więcej, nie wydawało mu się, by kiedykolwiek tu wrócił, nie z własnej inicjatywy. Również rozejrzał się po głównej sali lokalu, z całkowitą obojętnością i znudzeniem. -W niczym się nie gubię i nie mów do mnie Enzuś, średnio mi się to podoba.- Już czuł, że wykorzysta to, co przed chwilą powiedział, by zakazać mu nazywania jej gremlinem. Sam nie wiedział, czy nazywanie jej Gremlinem, było warte otrzymywania wiadomości zwrotnej w postaci "Enzusia". Westchnął i pokręcił głową. -Ja jestem dziwnym stworzeniem? Doprawdy jesteś zabawna Lanceley.- Przemilczał jej słowa o zaprzeczeniu i wyparciu, nie zamierzał potwierdzać jej słów, a nie miał aktualnie w głowie żadnego argumentu, który byłby wiarygodnym zaprzeczeniem, tego, co powiedziała. Lecz to jej kolejne pytanie przyprawiło go realny strach i zakłopotanie, nie chciał jej mówić o swoich planach, nikomu o nich nie mówił, nie wiedział też, czy kłamstwo zabrzmiałoby wiarygodnie, uznał więc, że ominie odpowiedź na samo pytanie, odpowiadając na inne. -Jakieś tam plany mam, ale co z tego, że chce robić coś, jeżeli ojciec i tak uzna, że mam robić coś innego.- Odpowiedział wymijająco. Nie wiedział czemu, Gremlin wybrał akurat takie, dość ciężkie pytanie. Chyba wolał, by już zostać przy poprzednim temacie, a jeżeli miał być szczery, odkąd zaczęli rozmowę, schodzili na coraz to bardziej kłopotliwie dla Włocha tematy. Jeżeli konwersacja wciąż będzie podążała w tym kierunku, Enzo będzie musiał wlać w siebie zdecydowanie większą ilość alkoholu. -Cóż, powiedz mi na, kiedy to planujesz, bym zdążył się odpowiednio przygotować. Uwierz, mi też to przychodzi z wielkim trudem. A ty znowu o tym, już ci mówiłem, że dla mojej rodziny prawie nie istnieje, ale dla świętego spokoju uznajmy, że nim jestem.- Oboje należeli do znacznych rodów, między innymi to było kolejnym powodem do utrzymywania z nią kontaktów. -Oh tak, drżę ze strachu, myśląc, o twej możliwej zemście.- Również zbliżył szklankę do ust i upił sporego łyka palącego trunku. -No i wszystko jasne, muszę zapamiętać, by następnym razem się nie zgodzić. Oh tak, czyszczenie mioteł, to jest to, co pewnego dnia uratuje mi życie, wyboraź sobie taką sytuację, zostaje złapany przez okrutnego czarnoksiężnika, a on mówi coś takiego:Jeżeli wyczyścisz mi miotłę i będę zadowolony z jej stanu, ocalisz życie. Masz racje! Wszystko może się przydać! Laska z drużyny szkolnej? Zostały mi dwa lata w tej placówce wątpliwie przydatnej edukacji i nie wydaje mi się, bym zainteresował się kimkolwiek, kto wiążę swe plany z siadaniem okrakiem na kawałku drewna z witkami. Jeżeli zakładasz taki scenariusz, to naprawdę wiesz o mnie mało. Złoty medal w dziedzinie wadliwych osób? Jeżeli laureaci tej prestiżowej nagrody są wyłaniani w drodze jakich zawodów, to przestań już trenować, jestem pewien, że wygrasz i nie musisz mi tego pokazywać.- Kiedy się pokłoniła, zaczął jej bić nieme brawo. Sprawy sercowe chłopaka był co najmniej dość delikatne. Nie lubił nawet o tym myśleć co dopiero konwersować. -Drogi jak drogi, nie zwracam uwagi na takie rzeczy. Przecież ja nigdzie nie jeżdżę.- Wzruszył ramionami, nawet nie próbując odtworzyć w głowie obrazu tego, jak wyglądają drogi w Toskanii. -Jazda motorem z tobą? Nie, aż tak głupi nie jestem.- Był raczej zdania, że kiedy rudzielec otrzyma prawo jazdy, będzie omijał wszelkie środki transportu szerokim łukiem. -Cóż, nie wiem tylko, czy wszystkie z osób, które chcesz zaprosić, sam zobaczyłbym równie chętnie. Zróbmy tak, ty przygotujesz mi listę tych osób, które chciałabyś zobaczyć, a ja ją zmodyfikuje. Miejsca mamy sporo, może i moja mama nie jest czystej krwi, ale jej rodzina nie narzeka na brak pieniędzy.
Miał szczęście, że nie potrafiła czytać w myślach.. Byłaby rozczarowana jego przemyśleniami i postawą względem jej osoby. Nie była wścibska i dwulicowa, nigdy nie wykorzystywała poufnych informacji w celu zrobienia komuś krzywdy.. Nessa należała do kobiet niezwykle bezpośrednich, które nie za plecami, a właśnie w twarz wygarniały wszystko. Otwarcie. Nienawidziła podszeptów czy tanich sztuczek, które tak wielu ludzi w dzisiejszych czasach stosowało. Mimika twarzy ślizgona zdradzała jednak rudej, że myślał o czymś podejrzanym, co jego samego wprawiało w głupie poczucie winy.. A może ten cień grymasu przemknął ot, tak, bez większego celu? Nie będąc pewną, postanowiła tego zwyczajnie nie komentować. Nie chciała prowokować kłótni ani sprawić, żeby Włoch myślał, że wpadła w paranoję. — Sugerujesz, że jestem tak szpetna, że nawet wnętrze lokalu psuję? Ah Enzo, skarbie, nigdy nie znajdziesz dziewczyny, jak będziesz jej rzucał takimi komplementami. —zaczęła z westchnięciem, uśmiechając się pod nosem pomimo wszystko rozbawiona. Nie obrażała się tak łatwo. I kto tu był z problemem natury alkoholowej? Ona się za konesera wcale nie uważała. Na wzmiankę o wspomnieniach kiwnęła głową, uciekając wzrokiem gdzieś na bok. Nie mogło być zawsze dobrze i pozytywnie. Gdyby tylko takie zdarzenia miały miejsce w ludzkim życiu, to przestałyby być szybko wyjątkowymi. Wpadłyby w rutynę, tworzyły codzienność... Dziewczyna westchnęła, upijając nieco alkoholu i powracając spojrzeniem do towarzyszącego jej ślizgona. —Oczywiście, jak sobie życzysz.. Enzuś! Posłała mu przesłodki uśmieszek, znęcając się tym samym nad chłopakiem w ramach malutkiej zemsty za notoryczne używanie przez niego określenia "gremlin". Teraz będzie miał przechlapane, skoro już wiedziała, że zdrobnienie to działa na niego niczym płachta na byka. Upiła kolejny łyk whiskey, przez chwilę zawieszając wzrok na dłoni chłopaka, która trzymała się blisko szklanki z napojem. Nie skomentowała jego słów na temat bycia zabawną lub też dziwną, jak kto wolał. Nigdy nie przeszkadzało Nessie, albowiem to, co ludzie o niej myśleli. Dawała im dowolność. Aczkolwiek zdawała sobie sprawę z własnej nietuzinkowości. Wydała z siebie ciche mruknięcie zaintrygowania, gdy przez twarz Włocha przebiegła cała paleta emocji, począwszy od strachu aż po próbę uzyskania wizerunku wyluzowanego, całkiem obojętnego na zadane pytanie. I ta zbywająca odpowiedź, którą rzucił... Zmarszczyła nos i brwi, posyłając mu krótkie i dość intensywne spojrzenie. Znała go jednak na tyle, aby wiedzieć, że pewnych rzeczy lepiej nie ruszać, dopóki sam z nimi nie przyjdzie. Odpuściła więc, przyjmując to wierutne kłamstwo z delikatnie uniesionymi brwiami. Nigdy nie podejrzewałaby, że pytanie o przyszłość będzie dla niego tak przejmujące. Ogólnie dzisiejsza konwersacja była dość dziwna, przepełniona tymi jego niepewnymi spojrzeniami, których ruda nie potrafiła dosłownie interpretować. Ostatecznie wzruszyła ramionami, jakby do własnych myśli i wróciła spojrzeniem na twarz Zaccari. —Jeszcze nie zastanawiałam się nad terminem. Dobrze, dla świętego spokoju... Hee? Jestem gorsza i straszniejsza niż Ci się wydaje Enzo, tylko jeszcze nie miałeś okazji poznać tej mojej trudniejszej i niepokornej strony. No, nie licząc tego oblania kawą. Jego scenariusz skomentowała salwą śmiechu, która zabarwiła jej porcelanowe policzki na różowo. Miał trochę racji, jednak życie było nieprzewidywalne. Mieli w drużynie naprawdę sporo ładnych dziewcząt, podobnie jak w innych domach. Nigdy jednak nie pytała go o to, jakie kobiety mu się podobają. Nie lubiła zabaw w swatkę i sądziła, że gdyby potrzebował jakiejkolwiek pomocy w tych sprawach, to by ją poprosił. Wiedział, że nie miała problemu z nawiązywaniem znajomości i bezpośrednim zdobywaniem informacji. Zero plotek, tylko pytania skierowane do obiektu zainteresowań. Jej myśli powędrowały jednak gdzieś w inną stronę. Nie reagowała na jego prztyczki, była do nich przyzwyczajona. Ich relacja cała tonęła w złośliwościach. Uwagi Beatrice znów odbiły się echem w jej głowie. — Nie? Przecież to takie ważne! No wiesz.. Co jak co, ale mam talent do pojazdów równie mocny co do skrzypiec. Już zdałam dwa poziomy egzaminu! Został jeden! Jeszcze będziesz prosił o wycieczkę. hmpf! No dobrze, możemy się tak umówić. Ja przygotuję listę, a Ty ją zredukujesz i ogarniesz zaproszenia. Mogę brać pod uwagę również osoby po studiach? Absolutnie nie wyobrażam sobie zabawy bez Beatrice. Rzuciła z błyskiem powagi w oczach, posyłając mu zadziorny uśmieszek. Wieczór mijał, a studenci spędzili go przy drinkach i rozmowach na tematy wszelakie. Zdążyli obgadać wiele spraw, nadrobić powstałe w ich kontaktach zaległości i wymienić się najnowszymi smaczkami. Nessa zawsze dobrze bawiła się w towarzystwie Enzo. Po kolejnych dwóch kolejkach alkoholu uregulowali rachunek i wyszli, wracając do zamku. Był to spacer pełen złośliwości i śmiechu. W końcu każde z nich wróciło do swojego dormitorium.
Caelestine nie bywała zwykle w miejscach takich jak to. Barach. Pubach. Nie ukończyła jeszcze siedemnastego roku życia, więc właściciel lokalu z czystym sercem mógł ją wyrzucić, ale kiedy przysiadła przy barze, patrząc dużymi, zielonymi oczami na barmana, ten chyba nie miał serca jej wygonić. Jej wzrok był pełen skoncentrowania i nutki nadziei, że będzie mogła tu zostać. Zmarznięte dłonie wyciągnęła z kieszeni czarodziejskiego płaszcza, ogrzewając je ciepłym oddechem. Zamawiając zwykłą wodę z cytryną nie śpieszyla się z rozsupłaniem szalika, którym owiniętą miała szyję i w którym dalej chowała połowę twarzy. W końcu otrzymała swój napój i należało teraz wybrać miejsce siedzenia. Szybką decyzją swoje kroki skierowała do stolika najbliżej kominka. Usiadła nawet nie przy nim, a na obitym skórą taboreciku przy samym kominku. Najpierw wyciągnęła ręce, w celu pozbycia się sztywności palców i zaczerwienień na skóry. Dopiero kiedy pierwsze skostnienie odpuściło, przynosząc jej odrobinę ulgi, sięgnęła dłonią do wnętrza swojej torby, z której wyciągnęła szkicownik. NIe zdażyła jeszcze rozebrać płaszcza i sciągnać szalika, a już oparła się ramieniem o kominek, z ołówkiem przygotowanym do rysowania. Rozpięty materiał wierzchniego odzienia opadł jej z jednego ramienia do łokcia, ale skoncentrowana na rozpoczętym rysunku, nie zwróciła na to uwagi. Ignorując tak samo piekące od chłodu policzki, zarumienione jeszcze od zimniejszego powietrza z dworu, jak i wszystkich i wszystko inne w pomieszczeniu. Nawet swoją wodę, którą odłożyła za siebie na stolik. Gdyby ktoś chciał ją zaćpać w tym barze, absolutnie by mu się to udało. Szczęśliwie, lokal nie wyglądał na podrzędny klub, w którym ktoś szukałby TAKIEJ rozrywki.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Stukała paznokciami o porysowany blat, czekając na swoje zamówienie. W normalnej sytuacji dostałaby je od razu, ale oczywiście miała to szczęście, że ostatnią butelkę ognistej barman odsprzedał poprzedniemu klientowi i musiał skoczyć do piwnicy żeby móc uzupełnić zapas. Keyira była cierpliwa, bo narzekaniem nie była tu w stanie nic zdziałać; poza tym miała świadomość, że nie należy denerwować człowieka, który ma dostęp do jej drinków... Kiedy barman w końcu wyłonił się zza drzwi, dziewczyna posłała mu uroczy uśmiech. — Dziękuję bardzo — mruknęła, uiszczajac należną zapłatę i odbierając swoją szklankę. Shercliffe już miała wcisnąć się do jednego z bocznych stolików, kiedy jej uwagę przykuła znajoma twarz. A więc nie zdawało jej się i faktycznie mignęła jej wcześniej przy wejściu młodsza Puchonka. Nie zastanawiając się nad tym szczególnie, Key podeszła właśnie do niej i z zaciekawieniem zerknęła na trzymany przez czarownicę notatnik. — Akty też wychodzą ci tak dobrze? — zapytała, nie zawracając sobie nawet głowy modulowaniem głosu do szeptu czy czegoś w podobie. Jakby nie było... Obie siedziały w pubie. Właśnie, skoro o siedzeniu mowa, Keyira postawiła swoją szklankę na stoliku i przysiadła na stołku, jak najdalej od ognia. Zaraz potem rozplotła szaliszalik i zsunęła go z szyi, by zaraz przewiesić sobie przez kolana. Potem utkwiła w towarzyszce uważne spojrzenie.
Po wyjściu z cmentarza nasi bohaterowie, od dziś tytułujący się jako dwóch i pół ogiera zaliczyli jeszcze szybką rundkę po okolicy w Dolinie Godryka oraz zawitali w lokalnym barze na kolejne szybkie piwerko, nie znaleźli tam jednak ani więcej odstręczających kolegów ani żadnych dziewczyn, chętnych na zawieranie znajomości; oczywiście ani trochę ich to nie zniechęciło i bardzo rozochoceni, skierowali się do Hogsmeade, licząc na to, że tam ich przygoda nabierze jeszcze więcej rumieńców. Fillin, na mocnej fazie po dwóch piwach, nalegał, żeby pójść gdzieś, gdzie owego trunku nie sprzedają, bo wiedział, że więcej go pić już nie powinien, a gdy tylko zobaczy te ukochane cztery litery w karcie menu, nie powstrzyma się i zamówi kolejne, padnie trupem i nici będą z podrywu; postanowili zatem udać się do Pubu Zimowego, który browaru nie serwował, ale miał za to wiele innych dobrodziejstw, jak na przykład absynt, który mógł być lekarstwem na nadmierne upojenie, zgodnie z (wymyślonym przez nich) prawem, że aby zapobiec fatalnym skutkom picia jednego alkoholu, należy go zrównoważyć innym. Weszli do środka gęsiego, z Boydem na czele i ghulem zamykającym korowód, i od razu udali się dziarskim krokiem do baru, co by następnie w towarzystwie szklaneczki przyczaić się, rozejrzeć i wyselekcjonować najlepsze kandydatki do błyskotliwej konwersacji, która miała uświetnić ten wieczór. Zamówili wykwintne drinki, nie skąpiąc galeonów, i nim zdążyli się odwrócić, do ich uszu dobiegł dziwny, ale już znajomy dźwięk, a raczej jęk. Był to rzecz jasna Fillin Ueueueueue Junior (w skrócie, dla przyjaciół, F.U.J.), który, zamiast podążyć za nimi do kontuaru, postanowił zatrzymać się w połowie sali i głośno oraz bezczelnie zaczął nagabywać siedzące przy kominku dziewczęta. Boyd starał się go nie oceniać, bo obie były bardzo atrakcyjne i sam by je chętnie pozaczepiał, ale też zdecydowanie zrobiłby to z większym wyczuciem niż ghul, który, zawodząc głośno, mało subtelnie szturchał je obie na zmianę, a następnie łapczywie wyciągał łapska w stronę szkicownika rudowłosej. - Nie to miałem na myśli jak mówiłem, że Junior będzie robił za skrzydłowego. – mruknął, siorbnął ze swojej szklanki i szturchnął kompana palcem w plecy – Ruszaj, wybaw panny z rąk złego potwora.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Niestety Dolina Godryka była niesłychaną klęską w tej podróży dwóch i pół ogiera. Fortece zbyt opustoszałe, białogłowe nieatrakcyjne, przeciwnicy nieskorzy do niefrasobliwych potyczek. Przynajmniej piwerko było, ale już należało poszukać przygody gdzie indziej. I to prawda, trochę jęczę jak mój podopieczny, że piwka to już nie powinniśmy, bo przecież Boyd doskonale wie jaki to dla mnie napój zwodniczy, nie bogów. Ale przecież nie możemy tak wrócić do domu, poddać się bez jakiejś walki, bo co jak co, ale moc w naszym narodzie jest. Dlatego kierujemy się dzielnie do Hogsmeade, gdzie planujemy odmienić nasze smutne losy. A po wypiciu, nawet tak małej ilości alkoholu, to faktycznie jestem chętny na coś więcej. W końcu wiadomo, że to tak naprawdę wstęp takie dwa piwka, nawet dla kogoś kto pijany na wstępie jest tak samo jak na koniec. Dlatego to wchodzimy do baru, od najwyższego do najniższego dumnie i ja i mój irlandzki druh w trymiga znajdujemy się przy barze rozważając, które trunki tu są najlepsze tego pięknego wieczoru. Odrobinę smucę się, że jednak nie ma tego piwka, bo tak naprawdę bym się z przyjemnością jeszcze napił, albo chociaż jako popity użył. Już chcę marudzić na moje niezdecydowanie, kiedy to słyszę zawodzące jęki naszego ogiera numer pół. Rozglądam się niezwykle czujnie i wtedy to widzę jak kompan, którego najmniej o to podejrzewałem już poszedł zaczepiać jakieś nadobne niewiasty. Boyd podchodzi do tego bardzo spokojnie, ale ja, czując się odpowiedzialny za tą pokrakę, zrywam się ze swojego stołka. - JUNIOR! - krzyczę i stawiam szklankę na blacie, by ruszyć na pomoc. Ale nagle przychodzi mi do głowy, że jeszcze mi ktoś zabierze ją, to z powrotem łapię szkło i biegnę w kierunku atakującego ghula. Mam nadzieję, że za mną biegnie ten wielki małpiszon, Boyd, bo kto wie jak zareaguje FUJ na zaniechanie zaczepek. Dopiero jak jestem niedaleko niewiast, niczym dzielny rycerz (odkładam najpierw swój alkohol), a potem łapię w furii ramię Fuja. Niestety ghul właśnie dopadł iwyrwał z rąk notatnik Caelestine. - PUSZCZAJ - krzyczę zły na Juniora, ale nie, ghul jest nieposłuszny mi jak jeszcze ani razu dzisiejszego wieczoru. Nie mam wyboru, rzucam się na potwora i oboje z jękiem lądujemy pod nogami nadobnych panien, ale plus jest taki, że szkicownik upada pod nogi właścicielki. - Zły Fuj, przestań - szamoczę się z obleśnym dziadem po ziemi, co wcale nie jest zbyt przyjemne, nie przyzwyczaiłem się aż tak do tych kontaktów z ghulem. Najwyraźniej bardzo mu się spodobały te obrazki i kartki papieru, bo ghul w dalszym ciągu próbuje je dosięgnąć. Albo chce po prostu zeżreć... jedzenie! - Jedzenie! - krzyczę i pokazuję na jakieś stare przekąski pozostałe po kimś na stoliku obok. Dopiero kiedy ktoś podaje mi je, a ja wpycham to ghulowi do gardła, ten uspokaja się, wciągając jak odkurzacz orzeszki. - Boyd, jedzenie - mówię zmęczony i styrany, jak prawdziwy rycerz po rzezi ze smokiem, nie mam siły znowu się z nikim siłować, więc potrzebujemy jakichś zapasów dla naszego kompana, coby nie wszczynał więcej burd. Z trudem podnoszę się do siadu i jeszcze sięgam po drinka, który na szczęście jest na stoliku obok. - Hej dziewczyny, poznajcie Fillina Ueueueueue Juniora - witam się uprzejmie, przedstawiając po dżentelmeńsku swojego towarzysza, właśnie próbującego ugryźć szklaną miskę. Siedzę między znanymi mi z Hogwartu twarzami, rozpoznając Keyirę ze Slytherinu i jedną z gałęzi gigantycznego rodu Swansea.
Drgnęła na dźwięk czyjegoś głosu tuż nad swoim ramieniem. Nie spodziewała się nikogo tutaj spotkać, a chociaż jej zdolności obserwacyjne zwykle wydawały się obejmowac znacznie szerszą przestrzeń, w tym momencie nawet kiedy Keyira zbliżyła się w jej stronę, odnotowując to kątem oka, wyszła z założenia, że dziewczyna ją minie, siadając do stolika za jej plecami. Tymczasem Ślizgonka zaglądała jej przez ramię śmiało i zupełnie bez oporu. intuicyjnie Caelestine przysunęła szkicownik przy sobie, przedramieniem zasłaniając połowę rysunku. — Akty wymagają pewnej, zdecydowanej kreski. Odsłaniają zbyt wiele… skaz. Mimo wszystko, opuściła ołówek i szkicownik, zerkając na znajomą ze szkoły. Ślizgonów kojarzyła najmniej, szczegółnie dziewczęta, ponieważ o nich koleżanki z domu nie plotkowały tak wiele, niemniej Keyira była jej bardzo dobrze znana. Głównie z faktu bycia córką jednego z ich profesorów. — Na nich ćwiczę anatomię. Chciałabyś pomóc? —uniosła do niej wzrok, zakładając, że jej zainteresowanie mogłoby wynikać właśnie stąd, a nie ze zwykłego kaprysu. Zanim jednak zdążyłaby się dowiedzieć jaka była jej odpowiedź, dołączył do nich niespodziewany gość. Ghul. Caelestine automatycznie wstała z miejsca, cofając się za Ślizgonkę. Nie zdążyła jednak nawet zrównać się z nią ramionami, kiedy ghulisko wyrwało jej własność z rąk. Miała zdecydowanie i asertywnie odmówić istocie takiej zabawy. Nigdy nie przepadała za ghulami. Były wyjątkowo paskudne, a ich odstraszający wygląd wynagradzała jedynie ich znośna naiwność i ufność. Zanim jednak odwołała się właśnie do niej, pojawił się kolejny Ślizgon, a chwilę później walka pod jej nogami przybrała takiego tempa, że intuicyjnie chwyciła się rękawa nowej koleżanki, z ograniczonym zaufaniem patrząc na turlające się pod jej nogami kupki nieszczęścia. Z główną uwagą obserwując jednak bardziej swój szkicownik, który po odegnaniu niebezpieczeństwa spoczywał w rękach Filina. — Caelestine — przedstawiła się po krótce, śpiesząc się z kurtuazją, bo zaraz potem wychyliła się zza pleców Keyiry, żeby odebrać swoją własność i bez słowa cofnąć się z powrotem za ramię Ślizgonki. — Ktoś go powinien wychować — zauważyła niegłośno, tak cicho, że nie była pewna, czy w barze nie usłyszała ją tylko panna Shercliffe.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Kącik jej ust uniósł się nieznacznie, gdy dziewczyna przysłoniła rysunek, jak gdyby Ślizgonka nie miała wcześniej wystarczająco czasu, by się mu przyjrzeć. Był to objaw skromności, a może nagłego zawstydzenia? Oba warianty wydały jej się jednak bezsensowne, bo po pierwsze - tego wieczoru młoda artystka wybrała na swoją pracownię publiczny pub, a po drugie - jeśli była w tym dobra, to jaki był sens obawiać się opinii innych na temat swojego dzieła? — Pytasz o pomoc w technicznym procesie tworzenia czy o posadę ewentualnej modelki? — dopytała, przyglądając się Puchonce sceptycznie przez kilka sekund, nim pozwoliła sobie na cichą salwę śmiechu, którą zdławiła momentalnie, gdy do ich stolika dołączył nieproszony gość. Shercliffe skrzywiła się mimowolnie, bo chociaż nie był to pierwszy Ghul jakiego spotkała, nie grzeszyl on ani urodą, ani choćby śladową ilością dobrych manier, co też udowodnił, gdy najpierw je szturchnął (za co Key zdzieliła go ostrzegawczo po łapsku), a potem dobrał się do szkicownika Caelestine. Bitwa, która w następnej minucie rozegrała się pod ich stopami udowodniła, że nie tylko stworowi brakowało wyczucia, bo chociaż wychowankom Slytherinu na ogół faktycznie brak było należnej, ogłady to Keyira była przekonana, że takim widokiem nawet wielu Ślizgonów byłoby zdegustowanych. Brunetka zerknęła przez ramię na pannę Swansea, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że druga czarownica skryła się za jej stołkiem. Do czego to doszło? Młoda Shercliffe pokręciła nieznacznie głową, zastanawiając się czy jej towarzyszka liczyła na ewentualny ratunek, czy też może liczyła na to, że Ghul to ją zeżre jako pierwszą? Na tą myśl prychnęła cicho i pewnym odgarnęła kosmyk włosów z pewnym zażenowaniem, przyglądając się towarzyszom. Przekręciła się na swoim miejscu, by usiąść bokiem do stolika, pozornie niewzruszona. Sięgnęła po swoją szklankę, dziękując sobie w duchu wyboru czegoś mocniejszego. Na komentarz Cael odchyliła się nieco, by móc jej posłać krzywy uśmieszek. — I Juniora też — odparła, zerkając sceptycznie na stwora, a potem na jego właściciela. Nie zamierzała się jednak przedstawiać Ghulowi, a Fillin już ją przecież znał. — Jaką misję obraliście sobie na dzisiejszy wieczór, chłopcy? — zapytała zaraz, upijając łyk ognistej. Bo to, że przyszli się napić było dość oczywiste.
Boyd obserwował uważnie całe nieprzyjemne zajście z niedużego dystansu, zaczajony gdzieś pomiędzy stolikiem dziewcząt a barem i postanowił, że nie będzie interweniował, dopóki krew się nie poleje; podjął tą wspaniałomyślną decyzję w dobrej intencji, żeby cała chwała (czy raczej, jak się potem okazało, żenada…) ze spuszczenia łomotu ghulowi przypadła Fillinowi i tak też się stało, a on sam, w przeciwieństwie do uratowanych koleżanek, był pod wrażeniem zarówno niespodziewanej krzepy swojego ziomka, jak i jeszcze bardziej niespodziewanego błysku intelektu, gdy wpadł na to, że Juniora trzeba zająć jedzeniem. Usłyszawszy jego polecenie, odwrócił się na pięcie i chybcikiem podreptał do baru załatwić jakąś strawę dla ghula (choć w normalnych okolicznościach pewnie odburknąłby, że „sam se przynieś cieciu”; tym razem jednak niezaprzeczalnie musieli działać drużynowo) i załatwił u barmana całe wiadro obierek po ziemniakach, będących pozostałością wypiekanych w lokalu łódeczkach ziemniaczanych, które sam postanowił zamówić dla siebie, ale później; stwierdził bowiem, że takich czipsów czy orzeszków to totalnie szkoda dla Fuja. - Samotne rodzicielstwo to jest ciężki kawałek chleba – wtrącił, zjawiwszy się przy stole w momencie, gdy panna Swansea ośmieliła się skrytykować metody wychowawcze Fillina – Ale to prawda, chujowo mu to idzie, przydałaby się jakaś POMOCNA DŁOŃ, więc jak jesteście takimi ekspertkami, to śmiało. Komuś obierkę? Nie? - zaproponował jeszcze kulturalnie, zanim podetknął wiadro pod nos ghulowi, a ten na widok resztek kwiknął entuzjastycznie i machnął łapskami w geście „jupi!”, aż zwalił ze stołu szklankę z wodą; oczywiście, zbiła się w drobny mak. - Ojj. A kto to pił wodę jak zwierzę? – zmartwił się Bogdan, przyglądając się leżącemu smętnie na podłodze plasterkowi cytryny i wtedy się zorientował, że w ferworze wydarzeń nawet się nie przedstawił – W ogóle to Boyd jestem. Sorry za tę szklankę, chcesz coś mocniejszego czy zostajesz przy kranówce? – zwrócił się do Caelestine, gotów zrekompensować jej stratę spowodowaną przez ghula. Starał się też nie oceniać wyboru wody w barze, chociaż było to trudne, ale okej. Może stroniła od trunków bo nie mogła ich pić, może nie lubiła, może dbała o wątrobę, może była w ciąży. Oby nie była w ciąży. Nie chciałby zostać wkręcony w jakieś alimenty, nie życzyłby też tego Fillinowi. Ale o czym to była mowa? Ktoś tu się zainteresował ich planami na ten wieczór. NONO. DOBRZE. - Nie wiem, Felek, zdradzimy paniom naszą misję, czy jest ściśle tajna? – rzucił do towarzysza nonszalancko, przekazując mu pałeczkę w konwersacji, a sam łyknął sobie hojnie whisky.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Moje męskie ratowanie sytuacji poszło nie aż tak dobrze jak mogłem to sobie wyobrażać. Największe wrażenie z obecnie tu zebranych zrobiłem na Bogim, a to bynajmniej nie było moim celem, chociaż dobrze, że ziomek docenił moją bitwę, bo co jak co, ale mięśniami nie mogę się specjalnie pochwalić. Jednak najbardziej niezadowolona z mojej pomocy wydawała się być Keyira. Następnym razem pozwolę Fujowi spać z nią w łóżku, kiedy tylko najdzie mu ochota na przytulanki. Unoszę brwi, jak również unoszę sam siebie z podłogi, kiedy słyszę żarcik Ślizgonki, a w tym momencie przychodzi Boyd z pomocną gadką na temat rodzicielstwa. - Dokładnie. Junior jest na etapie, w którym ma ciężkie relacje z ojcem. Pewnie wiesz jak to jest - mówię do córki profesora z uprzejmym uśmiechem. Łapię za wiadro Fujka, który już zdążył narozrabiać i przesuwam je odrobinę chociaż dalej, by mój ghul nie siedział tak na środku, bo bynajmniej nie był przyjemnym widokiem. - Junior - syczę na niego zły za rozwalenie szklanki, a on patrzy na mnie bezmyślnym wzrokiem z gębą wypchaną obierkami, siadając w końcu tam gdzie go proszę, a raczej tam gdzie stawiam mu wiadro. Kiedy wracam na miejsce wypadku stwierdzam, że nie tylko Junior potrzebuje upomnienia. - Ty jesteś zwierzę - mówię do przyjaciela i kopię go przyjacielsko w łydkę. Rozglądam się po bałaganie, które narobił potwór, a mój ziomek oczywiście nic nie robi, bo on z jego czarami prędzej by rękami pozbierał. Wyjmuję więc różdżkę, zastanawiając się jakie zaklęcie będzie dobre po paru piwkach. Myślę o jakimś reparo, rozglądam się po szczotkę, ale nigdy nie byłem zbyt dobry w zaklęciach gospodarczych. - Junior już jest niegroźny - mówię do stojącej obok mnie Caleastine i wskazuję na jej stare miejsce, na którym nie zdążył się jeszcze rozwalić Boyd. Albo ja. - Ale chyba zyskałaś wielkiego fana - dodaję, wskazując na szkicownik, spoczywający bezpiecznie u właścicielki. Rzucam też chłoszczyść, ale znika tylko rozlana woda. Wobec tego zaklęciem transmutacyjnym zamieniam też resztki szklanki w wodę i teraz usuwam już wszystko. - Wziąć ci coś lekkiego? - proponuję jeszcze jakże szarmancko Puchonce na te grubiaństwa drugiego Irlandczyka. Zakładam, że to jednak opcja niemożności kupowania alkoholu, a nie chęci wciągnięcia nas w ojcostwo, ale kto wie, może powinienem być bardziej czujny jak mój przyjaciel. Biorę sobie kolejnego łyczka swojego alkoholu i uśmiecham się pytanie Ślizgonki, do której macham zalotnie brwiami. - Możesz - stwierdzam, ale nie pozwalam ziomeczkowi nawet powiedzieć słowa. - Mówiłem Juniorowi i Boydowi, że jesteś świetną tancerką, Keyira i przemierzyliśmy bary wzdłuż i wszerz, byś mogła z nami zatańczyć - oznajmiam, wskazując głową na mojego przystojnego przyjaciela i klepiąc po ramieniu niewiele od niego gorszego Fillina Ueueueue Juniora, który jakimś cudem znalazł się z wiadrem bardzo blisko mojej nogi. - I powiem ci, świetne miejsce wybrałaś. Wiadomo, że w pubie zimowym są najgorętsze imprezki - dodaję rozglądając się po dość opustoszałym miejscu. Dopóki nie napotykam wzrokiem Caleastine, i jestem gotowy jakby chciała jednak coś innego do picia.
Obecność Keyiry była w jakiś sposób pokrzepiająca, mimo, ze dziewczyna wydawała się krzywo reagować na puchonkę. Shercliffe miała w sobie jednak taką bezpośredniość, która była łatwa w zrozumieniu dla Caelestine i którą Caelestine potrafiła szybko zaakceptować. Nawet jeśli odczytując postawę Ślizgonki, odkryła siebie w jej oczach jako cudaczny element pubu, który zupełnie tutaj nie pasował. To samo zdanie musiał mieć Boyd, który chwilę później krytykował dobór trunku, na jaki panienka Swansea się zdecydowała. Jednym było trzymać rezerwę od innych osób, drugim, pozwalanie, żeby ktoś bardzo otwarcie odzywał się do niej w sposób nieprzystający wychowanemu chłopakowi. Splotła w dyskomforcie ręce na piersi, wsłuchując się w słowa Gryfona. Nie potrafiła nie dostrzec w nich bardzo nieprzychylnego charakteru. Mimo, że brzmiał zatroskanie. Nie była pewna czy był tak dobrym aktorem, czy naprawdę martwił się, że mogła się źle bawić, czy tak dobrze kpił z niej, podszywając swoje wypowiedzi pozornym, niegroźnym tonem. Spuściła wzrok na oferowane... obierki i jedyne co zdołała wykrztusić w odpowiedzi to: — Smacznego. Nie chcąc powiedzieć nic niemiłego, wpakowała szkicownik do swojej torby i poderwała ją z taboretu, z zamiarem odetchnięcia przy barze, odkupienia potłuczonego napoju. Nawet jeśli chciałaby tak bardzo krytykowaną wodę. Chlopak w jednym szeregu słów nazwał ją zwierzęciem, zaproponował karmienie obierkami, jak paszą i napojenie kranówką, jak podrzędnemu psidwakowi. Nie wiedziała dlatego jak ma się odnieść do jego pytania, dlatego je zignorowała. Odpowiadając dopiero, kiedy Filin, przypadkiem, lub całkiem specjalnie, zagrodził jej drogę do baru. — Herbatę — mruknęła prawie bezgłośnie, oglądając się na ghula, którego w ostatecznym rozrachunku uznała za najprzyjemniejszego, męskiego członka tego wesołego grona. Zastanawiając się jeszcze nad Filinem, czy stał wyżej czy niżej od niego. Boyd zdecydowanie pobił Juniora w konkurencji na największą grubiańskość tego wieczora.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Miała rację, w mniemaniu Keyiry młodsza czarownica w ogóle tu nie pasowała, z wielu różnych powodów. Jednak jednocześnie ani razu nawet przez myśl jej nie przeszło, że Puchonka nie miała prawa w pubie przebywać. To były dwie, zupełnie odrębne kwestie, przy czym żadna z nich nie była obraźliwa, a więc Caelestine nie musiała się obawiać, że Ślizgonka myślała o niej w ten sposób. Co więcej, uznała ją za tym bardziej intrygującą, kiedy zuchwale splotła ręce na klatce piersiowej, nie dając się stłamsić ich kolejnemu gościowi. Naprzód Hufflepuff, pomyślała ze szczerym rozbawieniem, chociaż ukryła je za szklanką, nim ktokolwiek je dostrzegł. Taką przynajmniej miała nadzieję. Następnie przeniosła spojrzenie na Boyda, unosząc brwi w akcie jawnej dezaprobaty dla jego komentarzy, chociaż nie wyraziła jej głośno. Choć może powinna, ale na szczęście ubiegła ją w tym Cael. — Jak miło, że uważasz mnie za autorytet — parsknęła zamiast tego w reakcji na podsumowanie drugiego chłopaka, postanawiając jednak nie odbierać słów Ó Cealláchain'a negatywnie. Nie spodobało jej się natomiast kolejne pytanie Callahan'a, który drażnił ich uroczą znajomą chyba całkiem nieświadomie. Jego błąd. — Och, bynajmniej nikt jej nie pił. Czekała tutaj na pierwsze lepsze zwierzę, jak to ująłeś... I oto jesteś, wszystko się zgadza — mruknęła, nie potrafiąc tym razem w porę ugryźć się w język i wykorzystując fakt, że to Fillin nazwał tak kumpla jako pierwszy. — Cóż za szkoda, że ten gentelman dobrał się do niej przed tobą — wskazała niedbałym machnięciem na Ghula i puściła mu oczko, jakby stwór w ogóle miał zwrócić na to uwagę nad wiadrem swojej, ekhm, kolacji. — Zmieniłam zdanie, Junior, chyba możemy się zaprzyjaźnić — stwierdziła, przechylając nieznacznie głowę, po czym znów skupiła się na Gryfonie. Wyciągnęła w jego kierunku wolną dłoń. — Keyira — przedstawiła się, bo prawdopodobnie nigdy oficjalnie się nie poznali, nawet jeśli kojarzyli się z korytarzy Hogwartu. Jej uwagę przykuł na powrót drugi Ślizgon i Shercliffe roześmiała się z wyraźnym powątpiewaniem. Wsparła łokcie na stoliku i zerkała to na jednego, to na drugiego, ciekawa czy omówili to wcześniej przy barze, czy sytuacja była tak absurdalna zupełnie przypadkiem. Mimo wszystko rozluźniła się odrobinę, uznając tę dw... trójkę za zupełnie (no, prawie) nieszkodliwą. — Nieźle, Ó Cealláchain — pochwaliła. — Ale akurat dziś postanowiłam zrobić sobie przerwę — dodała, zaraz jednak przenosząc spojrzenie na Puchonkę. Zmarszczyła brwi i skrzywiła się nieznacznie na myśl, że dziewczyna chce już odejść. — Zostań — poprosiła po prostu. To nie był rozkaz ani żądanie.
Boyd potrafił być bardzo niemiłym bucem, kiedy tego chciał, i kiedy specjalnie obrażał kogoś, kto go wkurwiał, a potrafił także sprawiać takie wrażenie zupełnie niechcący, kiedy zachowywał się normalnie i wcale nie miał zamiaru nikomu dokuczyć; tak było i tym razem, nie miał on bowiem pojęcia, że na przykład taki sobie durny, żartobliwy tekst o zwierzęciu może kogoś tak dogłębnie zranić, a gdyby wiedział, że wszystko, co powie, w sekundę obróci się przeciwko niemu, byłby się w ogóle nie odzywał. Zrobiło się mu trochę głupio, kiedy Caelestine kompletnie zignorowała jego propozycję odkupienia wody albo innego napoju, którą to składał w dobrej wierze, gdyż w życiu sam by nie wpadł na to, że picie zwykłej kranówki może być dla kogoś taką bolesną impertynencją. No, ale ludzie są różni, pomyślał, widząc, że atmosfera zrobiła się gęsta, niezręczna i nieprzyjemna, ludzie są różni i jedni lubią wodę z kranu, a inni obrażać się o wszystko, i może nie do końca to rozumiał, może brakowało mu sporo w kwestii manier, ale przynajmniej zdawał sobie sprawę z tego, że sprawienie komuś przykrości niechcący wcale nie zwalnia z odpowiedzialności za to. - Przepraszam, nie chciałem cię urazić – powiedział zatem kulturalnie, prosto z serca, do panny Swansea, aby chociaż trochę oczyścić atmosferę, bo przecież miało być miło i jemu też na tym zależało, a nie na tym, żeby wprawiać kogoś w zakłopotanie czy gniew. Wiedział już doskonale, że z tych znajomości nic nie będzie, bo ewidentnie nadawał na innych falach, niż drogie koleżanki, które, wnioskując zdegustowano-sceptycznych spojrzeniach, jakimi go obdarzały, były podobnego zdania. Zaśmiał się jeszcze w odpowiedzi na całkiem błyskotliwą ripostę Keyiry, niby będącą obelgą, ale słyszał już podobne teksty od Fillina tyle razy, że w ogóle nie wziął tego do siebie; posługując się resztkami zdrowego rozsądku stłumił w sobie jeszcze chęć przyznania jej racji i wyznania, do jakiego zwierzęcia mu najbliżej (OGIERA, ewentualnie PSA NA BABY), żeby już nie prowokować więcej niezręcznych sytuacji i zamiast rozmową, zajął się niespiesznym opróżnianiem swojej szklanki.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Ja to dobrze wiem, że Boyd to dobry chłopak. Głupi, ale dobry. Więc wiem, że jego przytępia gadanina a propo jakichś obierek, czy wody dla zwierząt to tylko jakieś jego mniej śmieszne żarty, szczególnie, że o wodzie to już słyszę jakiś trzytysięczny raz. Dlatego robię taką minę jakbym właśnie widział jak coś okropnie zgrzyta, kiedy słyszę słowa Keyiry i widzę reakcję Celestynki, a Boyd od razu jakiś przygaszony bardziej się zrobił. Aż mi szkoda się zrobiło ziomeczka. Kiwam głową Swansea. - Okej, zróbmy tak, kupię ci tą herbatkę i najłagodniejszy, najlepszy drink jaki widziałaś. Jeśli ci nie przypasuje, nie musisz pić - podejmuję męską decyzję i idę do baru zamówić te rzeczy. - A ty nie uciekaj - rzucam jeszcze przez ramię. Przy okazji błagam barmana o puszczeniu głośniej jakiejś piosenki. I co prawda udaje mi się wydębić tylko jakiś bardzo stary hit, do którego bawili się nasi dziadkowie, to cóż, przynajmniej grało i to trochę głośniej. Tak naprawdę nie wiem czy wiecie, ale jestem barmanem, więc to ja mówię człowiekowi za ladą jak ma zrobić to co chce, a koleś robi już wszystko, bylebym się odczepił. Kupuję jeszcze butelkę whisky dla tych bardziej dorosłych członków ekipy i pojawiam się przed wszystkimi z powrotem z ładnie już wypchaną tacą i bardzo zirytowanym barmanem za plecami. Odkładam wszystko na nasz stolik. - Słuchajcie, nie boczcie się na Boyda. On nie miał na myśli nic złego, to tak naprawdę dobry chłopak - mówię i na potwierdzenie tych słów, przytulam mojego ziomka, stając za jego krzesłem i nachalnie czochram jego włosy, równocześnie próbując go trochę przydusić. - Po prostu wiecie, miał tyle rodzeństwa, że rodzina nie miała czasu go dobrze wychować. Nie to co mnie. I nie to co Junior, mój jedyny dziedzic - dodaję pokazując na mojego ghula. - O patrz, też jestem samotnym ojcem! - zauważam niefrasobliwie, że historia lubi się powtarzać w moim przypadku, bardziej do Boyda niż moich nowych koleżanek. - Keyria, jak muzyka? Rozumiem, że jeszcze nie jesteś gotowa, ale coraz bliżej do dzikich pląsów? - pytam i na świetną zachętę, bardzo tanecznym krokiem siadam gdzieś tam między moimi koleżankami, gdzie podsuwam sobie krzesło, a Junior już ciapie się by być tuż za mną. - Spróbuj, jestem świetnym barmanem - mówię do Caelestine taką półprawdę, bo aż takim świetnym nie jestem, ale można powiedzieć, że niezłym. - Jeśli to zrobisz, pozwolę się narysować. Chociaż nie wiem czy zmieszczę się na kartkę z tymi bickami - mówię autoironicznie, unosząc do góry moje bicepsy, a ponieważ kurtkę już mam odwieszoną i jestem w zwykłej, czarnej koszulce, dokładnie widać moje patykowate ręce.
Tak proste słowo. Po prostu: "zostań" podziałało. Caelestine wbrew pozorom nie była wcale skomplikowana. Poddawała się bardzo prostym emocjom, zupełnie niezłożonym. Poczuła się atakowana, więc poczułą potrzebę ucieczki. Otrzymała jasny komunikat, że jej towarzystwo jest mile widziane, więc i siadła z powrotem. Choć dla bezpieczeństwa tym razem po lewej strony od ghula, który zdawał się, oczywiscie, cuchnący, brzydki i odrzucający, ale przynajmniej jego reakcje potrafiła stosunkowo przewidzieć. Zajęty zresztą jedzeniem, nie stwarzał teraz dużego zagrożenia. Przynajmniej chwilowo. Opierając ręce na swoich udach mruknęła niegłośno: — Nie chciałam się unosić. Co było prawdą. Tylko się nie znali, więc ciężko było poprawnie interpretować wzajemne zachowania. O nich mówiąc, Filin zaskoczył ją ilością słów, jakie wypowiedział w tak krótkim czasie. Zawiesiła na nim na moment spojrzenie i kiedy poruszył nutę, która ją zainteresowała, przeniosła spojrzenie na Boyda, podejmując się niezręcznej rozmowy. — Też mam dużą rodzinę — bez sensu, bo przecież nie dało się ukryć, skoro wszyscy Swansea uczęszczali do Hogwartu. Zaraz zresztą, jej chęć rozmowy została zdominowana przez rozproszenie, kiedy ghul jej uciekł, żeby śledzić swojego pana. Została więc obok Filina, co zdawało się dość niezręczne, żeby unikać jego spojrzenia i ignorować większość słów. — Zastanawiam się... — zaczęła, bo w istocie teraz jej myśli było mocno skoncentrowane na tym, jak go nie urazić — na którą kwestię ci odmówić, żebyś nie uznał, że robię z tego zasadę — zdecydowała się w końcu na szczerość, bo prawda była taka, że nie chciała pić alkoholu i nie chciała go szkicować, bo dzisiaj, po traumatycznej bitwie z ghulem, całkiem przeszła jej ochota na szkice. — No masz dość specyficzne proporcje ciała, ale myślę, że cos bym na to zaradziła — dodała ze spokojem, w którym czaiła się jakaś niezrozumiała nuta żartu, której pewnie nikt przez jej powagę nie odczytał.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
— Muzyka jest... wyborna — zawyrokowała w końcu, podchwytując spojrzenie Fillina zaraz po tym, jak Puchonka zdecydowała się ponownie zająć miejsce w ich gronie. — Po prostu jestem na to za trzeźwa — oznajmiła, pozwalając sobie na nieco swobodniejszy uśmiech. O ironio, to właśnie kolejne słowa Caelestine rozbawiły ją na tyle, że musiała odsunąć szklankę od twarzy, by nie parsknąć w nią z powrotem. Zerknęła na rudzielca i roześmiała się głośno, przez co jej twarzy wyraźnie złagodniała. — Vmordęmorta, Swansea, Ty to masz gadane — wymamrotała, przecierając oczy, bo jeszcze nie słyszała żeby którykolwiek wychowanek Hufflepuff'u spławiał kogoś w ten sposób. Ale z drugiej strony taka subtelność cholernie do niej pasowała, czyż nie? By nie wyjść na jeszcze gorszą, przy drugiej salwie śmiechu odwróciła już głowę od tamtej dwójki i na moment ukryła ją w przedramieniu, by zamaskować uśmiech. Rządzisz, dziewczyno! - przemknęło jej przez myśl. Shercliffe ostatecznie skupiła swoją uwagę na Gryfonie, który swoją drogą, wydawał się teteraz okropnie przybity. Nie uważała, żeby potraktowały go zbyt ostro, ale mimo wszystko nie powinien siedzieć taki przygaszony. Sprawiał wtedy wrażenie tak mniej... Gryfońskie. — No już, Boyd, tak? — mruknęła, wyciągając w jego kierunku szklankę z ognistą do stuknięcia, w ramach niejakiego pojednania. — Nie przejmuj się tak, wieczór jest na to zbyt krótki.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
To był dziwny dzień. Świadome odebranie sobie możliwości kopcenia jak smok (poprzez wybór pubu z zakazem palenia) najwidoczniej było samodzielną odpowiedzią Cassiusa na to, co działo się na Mount Blanc. Do tej pory nie mógł pozbyć się z ciuchów zapachu fajek, które wtedy palił tak szybko, że praktycznie tylko go od nich mdliło. Równowaga w przyrodzie jednak musiała być. Nie rezygnował z nałogu, ale zdecydowanie prościej było mu go mieć pod kontrolą, gdy zamiast zapadać się w rozpacz, czerpał wciąż radość z przyjemnych wydarzeń, jakie miały miejsce w Las Vegas. Napalił się za to na zapas. Przystając pod pubem, który dość bezmyślnie wybrał (wchodząc po prostu do pierwszego z brzegu i pytając czy mają whisky), trzymał jeszcze między palcami niedopałek, scrollując nerwowo rozmowy na wizzengerze. Nic go jednak nie zaskoczyło. Zamknął więc książkę, wsuwając ją pomniejszoną do tylnej kieszeni spodni i zaciągając się gryzącym w oczy, szkodliwym dymem. Decyzja o spotkaniu się z Gallagherem była podjęta tak spontanicznie, że kompletnie nie spodziewał się nawet przyjęcia tej propozycji przez chłopaka (zwłaszcza, że wtedy to whisky to mu wylał na głowę). Jak na to, jak wyglądało ich ostatnie spotkanie, można było mówić, że spotykanie się ponownie mogło być dość nierozważne. Zwłaszcza, gdy pamiętamy o tym, że Cassius nie jest osobą, która ma wysoką samokontrolę i raczej dość chętnie wpędza samego siebie w nieustanne kłopoty. Co zresztą tłumaczyłoby dlaczego wciąż zadaje się z Diną Harlow oraz z jakiego powodu mówią sobie to, co mówili z Vegas. Zgasił resztkę fajki, wgniatając ją w popielnicę zamontowaną tuż przy wejściu i wyrzucił pozostałość, jednocześnie zaklęciem pozbywając się zapachu papierosów z oddechu. Od jakiegoś czasu zaczął to robić i weszło mu to tak w nawyk, że nawet już tego nie kontrolował. Wybrał sobie jakiś stolik w rogu, siadając na kanapie i szukając wzrokiem osoby, u której mógłby zamówić alkohol. Kupił od razu dwie butelki, życząc sobie, aby przyszły do nich maksymalnie schłodzone i przygotowanie na obalenie ich przez dwoje gości. Zaczarowane kieliszki uśmiechały się do niego lśniąc zza baru, a Cassius bezmyślnie obracał między palcami monetę, co chwilę ustawiając ją na stolę. Popychał ją w ruch i prostym czarem kazał jej bez przerwy wirować, oblekając ją jednocześnie w odrobinę hipnotycznego czaru.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Gallagherowi w ogóle nie przeszkadzał dobór lokalu, a Merlinem a prawdą nawet zapomniał o obowiązującym w pubie zimowym zakazie palenia. Zdarzało mu się nieraz wykopcić jakiegoś papierosa – jasne - ale z pewnością nie określiłby tego mianem nałogu. Alkohol lub nadmierny stres niekiedy wzmagał chęć sięgnięcia po fajkę, ale przez wzgląd na swą sportową karierę starał się nie obciążać nadto swoich płuc tytoniowym dymem. Rezygnacja z wyskokowych trunków okazywała się jednak znacznie trudniejszym zadaniem, a tylko dzięki młodemu wiekowi i stosunkowo szybkiej przemianie materii udawało mu się jakoś połączyć przyjemne z pożytecznym. W końcu kilka drinków od czasu do czasu nie podburzało jeszcze jego wypracowywanej tygodniami formy, czyż nie? Tego wieczoru nie ukrywał nawet, że ma ochotę wychylić jakąś szklaneczkę whiskey, toteż propozycję Cassiusa przyjął bez chwili zastanowienia, uśmiechając się półgębkiem do swojego wizbooka. Czy uważał spotkanie z tym Ślizgonem za nierozsądne? Nie. Ich ostatnie starcie w salonie przy kominku rzeczywiście zostało zwieńczone, delikatnie mówiąc, wyjątkowo dziwnym finałem, ale znali się przecież od dawna, a ta jedna sytuacja nie sprawiała, że nagle zaczął go omijać szerokim łukiem na szkolnych korytarzach. Skłamałby oczywiście mówiąc, że nie wraca czasami myślami do tego, co wydarzyło się w pokoju wspólnym Węży. Kiedy jednak taka sytuacja miała miejsce, starał się skoncentrować na czymś innym, by przypadkiem nie próbować analizować tego paradoksalnego mityngu. Ot, po prostu natrafili na siebie w (nie)odpowiednim miejscu o (nie)odpowiedniej porze i najwyraźniej musieli w jakiś sposób uwolnić targające nimi emocje. Wreszcie dotarł przed wejście do zimowego pubu, przed którym poprawił jeszcze swój niesforny szalik. Nie wiedzieć czemu, skoro i tak za chwilę zamierzał go zdjąć z szyi. Gdy tylko wszedł do środka, uderzyła go intensywna woń goździków przypominająca o specjalności zakładu. Cóż, pogoda nadal pozostawiała wiele do życzenia i z pewnością nie brakowało tutaj miłośników grzańców, ale on zdecydowanie nastawił się już dzisiaj na dobrą whiskey. Od razu wyszukał więc wzrokiem znajomą sylwetkę i podszedł do ustawionego w rogu stolika. - Siema. – Rzucił jeszcze w biegu, zdejmując z siebie kolejne części garderoby, które umieścił na pobliskim wieszaku. – Ile Ci wiszę? – Zapytał też od razu, spoglądając na dwie oczekujące na otwarcie butelczyny, po czym rozsiadł się wygodnie na fotelu naprzeciwko swojego kumpla. Pewnie mógł się wstrzymać z tym rozliczaniem długów, ale w myśl maksymy „kochajmy się jak bracia, liczmy się jak Żydzi” wolał najpierw skupić się na uregulowaniu ewentualnych zaległości. Nie spodziewał się bowiem po Cassiusie takiej bezinteresowności, żeby ten nagle stwierdził, że zasponsoruje im cały dzisiejszy wieczór.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Odgłos kroków wcale nie sprawił, że uniósł wzrok. Wpatrzony w swoją monetę i skoncentrowany na utrzymywaniu jej w ruchu zareagował dopiero po chwili, dając kolejny pełen popis tego jak zafiksowany potrafił być na wszystkim, tylko nie na drugim człowieku. Pomimo, że go zaprosił. Mimo tego, że chciał to zrobić. Nikt go przecież nie zmusił. Nie mógłby zresztą, bo przekonanie Swansea do czegokolwiek od lat graniczyło z cudem. A mimo tego zignorował go przez kilka sekund, aż wreszcie ta nieszczęsna moneta spadła na jeden bok, rozpraszając wokół siebie magię, którą w nią wciskał. Wtedy podniósł wzrok na Ślizgona. Nie widzieli się ostatnio zbyt często. Prawdę mówiąc, prawie wcale, bo każdy z nich zajęty był swoim pokręconym życiem. Jeden płótnami, drugi trzymaniem kija między nogami. To karygodne, że znali się tak słabo pomimo wielu lat spędzonych wspólnie w zamku, ale Cassius z pewnością niczego w tej relacji nie ułatwiał. Niewiele osób znało go lepiej, aniżeli powierzchownie, ale czy tak naprawdę musieli aż tak drążyć jego osobowość? Większą jej część i tak oferował im z dostępem nielimitowanym. Mimo tego zauważył, że Matt wygląda jakoś inaczej. Spokojniej, niż ostatnio. - One blowjob - odpowiedział natychmiast, jak zwykle unosząc w rozbawieniu jeden kącik warg, gdy zmierzył jego sylwetkę spojrzeniem. Nie zamierzał przyjmować od niego żadnych pieniędzy, obciągania również nie, ale nie były sobą gdyby nie zaczepił go w ten sposób, aby zbadać jego reakcję. Uderzył palcami w stolik przed siebie, aby ponownie zamknąć monetę między palcami. Wsunął dłonie pod stolik, niby przypadkiem. Jednak prawda była nieco inna. Z jakiegoś powodu wstydził się przed Matthew tego, że jego kłykcie są całe zaczerwienione. Skóra na dłoniach miejscami popękała, a on sam nie znał się na tym na tyle dobrze, aby ryzykować korzystanie z zaklęć uzdrawiających czy nawet z eliksirów. Wolał poczekać, aż wszystko zagoi się samodzielnie. Ten drugi był w o wiele gorszej kondycji, a jednak wcale nie szczyciłby się z dumą tym, że prawie zamordował Skylera Schuestera podczas wieczornego spaceru. Chował dowody zbrodni, zanim będzie zmuszony kłamać w obliczu cudzej ciekawości, a tego robić nie lubił i nie potrafił. - Wisisz mi swoje towarzystwo i eskortę do zamku, jeśli nie będę w stanie dojść sam. Stoi? - Zaproponował, odchylając się na miękkiej kanapie, aby wesprzeć wygodnie plecy o tapicerowane oparcie. - Jak leci? - Zapytał jeszcze, aby jakoś płynnie przejść do czegoś więcej, poza oczywistym celem tego spotkania. Zaciskając pod stolikiem palce na różdżce, odkręcił butelkę zaklęciem i nalał powoli po solidnej porcji whisky do obu szklaneczek. - Dawno nie gadaliśmy. Ukoiłeś swoje serduszko? - Nie pytał złośliwie. Był po prostu bardzo bezpośredni.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
W mojej opinii wszystkie kobiety były skomplikowane. Mówiło się zostać, a one i tak szły, proponowałeś drinka to się nagle kłócą, jakby to było karane, opowiadamy świetne żarty, a te nie śmieją się wesoło, tylko boczą z jakiegoś błahego powodu. W każdym razie udało mi się namówić Caelestine do pozostania i zacząłem z siebie wyrzucać jakiś dziki słowotok, mając nadzieję, że tym samym jakoś ugadam niezręczność całej sytuacji. Chociaż może już było po ptakach i nie jest do uratowania ten cały wieczór. Wszystko wina Juniora (no i trochę Boyda, ale już nie będę zwalał winy na mojego wystarczająco podminowanego kumpla). W końcu jednak postanawiasz się coś odezwać i uśmiecham się lekko na to stwierdzenie. - Fakt, strasznie się rozleźliście po szkole. I Twoja rodzina jest znacznie bardziej uprzejma i zdolna niż moja - mówię patrząc na dwóch pacanów z którymi przyszło mi żyć. Nie liczę tej co zostawiłem w Irlandii, nie jestem fanem opowiadania moich problemów rodzinnych. Klepię ghula po głowie, a Swansea mówi kolejne słowa, które są uprzejme i równocześnie wstrzemięźliwe. Parskam śmiechem i macham ręką, w sposób, byś zrozumiała, że masz olać sytuację. - Czaję, nie musisz nic robić - mówię, podnosząc do góry ręce w geście poddania. Kiedy jednak dodajesz coś jeszcze, mrużę podejrzliwie oczy, zastanawiając się, czy nie jest to jakoś zabarawione w końcu nutą humoru, a nie płochliwości czy przerażenia. - Dzięki. Dość specyficzne proporcje to do tej pory najmilszy komplement na temat mojej sylwetki jaki usłyszałem - żartuję na spokojnie, biorąc swoje piwko, by popić je sobie na odrobinę rozluźnienia.
Nicnierobienie, wbrew pozorom, nie leżało w naturze Ces. Czułaby się jakby oszukiwała świat i rzeczywistość i ludzi, gdyby robiła dosłownie… nic. Spięła się więc po części na te słowa, a może wewnętrznie skrzywiła, ale na zewnątrz pozostawała niewzruszona i nieobruszona tym zdaniem. Podążyła spojrzeniem za jego dłońmi, mieszając rurką w swojej lemoniadzie, którą Filin ostatecznie jej postawił. Kiedy już ghul nie rzucał się na jej szkicownik, nie czepiał się jej, miała okazję uważniej przyjrzeć się Ślizgonowi. Chociaż jej wzrok nie błądził otwarcie po jego ciele, kiedy spuszczała wzrok do swojej cytryniady, mimo wszystko udało jej się objąć wzrokiem jego sylwetkę w całości. Nie był tak chudy, jak zapewne wszyscy mu mówili. Był po prostu szczupły. Normalny, jak chłopak w jego wieku. Nie jak większość tych dobrze zbudowanych, nienaturalnie wręcz, młodych czarodziejów, przez co Caelestine przestała wierzyć w jakąkolwiek naturalność i brak wspierania się magią. — Jak na warunki Hogwartu. Wstała z miejsca, kiedy Keyira na chwilę zajęła się rozmową z Boydem, przesiadając się dalej od ghula, a bliżej Filina, co było dość ciężką do opracowania strategią, bo zasadniczo ten trzymał się obu z chłopaków. — Masz ciepłe oczy. Jak futro niedźwiedzia brunatnego. Mruknęła, bo ją ten komplement niewiele kosztował, jako, ze stwierdzała tylko prosty, anatomiczny fakt, patrząc po jego twarzy. On z kolei w swoim życiu chyba mało otrzymał uznania, skoro to, co powiedziała miało być jedną z najmilszych rzeczy, jakie kiedykolwiek usłyszał. — A z połowy swoich włosów uplótłbyś gęściejszy warkocz niż ja z całości. Wzruszyłaby ramionami, ale to nie byłaby Ces, dlatego odzywała się jedynie oficjalnie i z tym samym patosem pochyliła się nad swoją lemoniadą, jakby właśnie podzieliła się definicją mugolskiego rachunku różniczkowego, a nie wyszukaną pochwałą jego fizyczności.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Podnoszę z ziemi zaschniętego obierka i rzucam go w kierunku znacznie już bardziej grzeczniejszego ghula, który aktualnie wyglądał na po prostu zmęczonego całym tym przedstawieniem i wydawał się nawet lekko przysypiać, gibając się przy kominku. Nie patrzę przez chwilę na dziewczynę dając jej odetchnąć od mojego potoku słów, dlatego nie zwracam uwagi na to jak akurat patrzysz na mnie z uwagą, czy nawet nie podobają Ci się słowa które mówię. Ale najwyraźniej nawet nie miałbym jak to zauważyć, jesteś dość nieprzenikniona. Podnoszę głowę dopiero kiedy się odzywasz kiwając głową w zamyśleniu. Szczerze mówiąc jakoś nigdy nie pomyślałem o jakiś magicznych wspomagaczach, ale możesz mieć rację. W końcu nawet Boyd, który trenuje jak szalony w quidditcha nie wygląda jak niektórzy mężczyźni w Hogwarcie. Ze zdumieniem zauważam, że postanawiasz przysiąść się do mnie, na dodatek pochylając się tak, że niemalże najzwyczajniej w świecie zaglądasz mi w oczy. Otwieram na początku lekko usta, żeby powiedzieć jakieś dziękuję, kiedy Ty znowu zasypujesz mnie jakże prostymi komplementami, które wygłaszasz w tak specyficzny, oficjalny sposób. Mechanicznie dotykam swoich ciemnych loków, które faktycznie są rzeczą o które czasami, nie przyznając się nikomu, oprócz Boydowi, który to wie, bo ze mną mieszka, wręcz chorobliwie dbam w swoim wyglądzie. - Dzięki - mówię cały czas bardzo zaskoczony tymi nagłymi teoriami. - Za co to? W sensie bardzo mi miło... Kręcę głową lekko rozbawiony na ten nagły wynik dialogu, który rozwinęłaś. - Nie potrafię Cię ogarnąć. Ale za to, jeśli pozwolisz, powiem że nawet jeśli Twoje włosy nie są tak bujne, to ich kolor przyćmiewa ten mankament - stwierdzam mam nadzieję uprzejmie i grzecznie, bo wydaje mi się, że taka droga jest dobra do prowadzenia z Tobą rozmów, nie moje zwykłe niesforne żarciki.
Jeszcze się nie zdarzyło tak, żeby to ktoś, a nie Ces czuł się jej słowami zakłopotany, dlatego utrzymała spojrzenie na Filinie nieco dłużej, obserwując emocje malujące się na jego twarzy, jakich wcześniej nie widziała. Przynajmniej nie często i nie w takim natężeniu czy tak z bliska. Jeśli normalnie dawno utkwiłaby wzrok z powrotem na swoim napoju, teraz nie czuła się skrępowana. Była w trakcie obserwacji. Chociaż, kiedy trzeźwość podpowiedziała jej, że patrzy się o jedną czy trzy sekundy za długo, spuściła wzrok na swoje uda, kuląc ramiona, ale tylko dlatego, że akurat komplementował jej włosy. Ze wszystkiego, co mógł wybrać. Wewnętrznie wzdychała z rezygnacją. — Wiesz, że mój brat i siostra są brunetami? — spytała, bo w jakiś sposób przypominanie jej o tym, że była pół-Swansea, wprawiało ją w lekkie zażenowanie. Pomimo, że matka z latami ją zaakceptowała, a ojciec od zawsze wydawał jej się najbliższą osobą. Prawdą było, że z wizerunku przypominała biologiczną rodzicielkę. Rudowłosa, zielonooką mieszkankę Irlandii. — Dziękuję. Z pewnością mnie to wyróżnia — słowa wypowiedziała łagodnie, bez żadnej goryczy. Uśmiechnęła się nawet w ten sam sposób do Filina, wewnętrznie jednak dotknięta tym spostrzeżeniem, dlatego policzki zapiekły ją, kiedy spłynęła na nie zdradziecka czerwień. Zdawało się, że mogła być skrępowana komplementem. Nikt nie miał przecież powodu myśleć, że przyczyną wypieków była złość. Nie pozwoliła jej znaleźć ujścia. Dopiła swoją lemoniadę w milczeniu, bez jakichkolwiek oznak rozdrażnienia i nawet odważyła się spytać. — Czy twój przyjaciel i wasz przyjaciel eskortujecie mnie do Hogwartu? Bo dopiero teraz zdala sobie sprawę z upływającego czasu i była pewna, że Chloé czy Cassius nie byliby zadowoleni, gdyby po nocy szlajała się sama po Hogmseade. Szczególnie, ze w czasie rozmowy z Filinem Keyira gdzieś wyparowała.