Następne przepiękne miejsce w tym niepozornym parku, w którym warto spędzić czas!
Autor
Wiadomość
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Nie musiała pytać, czy coś jest nie tak, żeby widzieć, że to coś zdecydowanie było na rzeczy. Póki co nie potrzebowała też rozumieć, dopytywać się o powody, rozjaśniać tej sytuacji, bo gdy widziała go jako ten jeden, wielki kłębek nerwów, na ten moment liczyło się tylko jedno – w jaki sposób chciał, żeby dała mu komfort. Rozumieć mogła później, bo chociaż stwierdzenie, że była ciekawa, byłoby niedopowiedzeniem, priorytetem był dla niej chłopak i jego samopoczucie. Więc zamknęła go w ciepłym uścisku, gdy tylko wszedł jej w ręce i, po kilku chwilach mocniejszego przytulenia, zaczęła uspokajająco głaskać go po plecach, ani na moment go nie puszczając. Okazywała mu tyle czułości, ile zawsze oferowała swojej rodzinie, powolne, miarowe gładzenie po plecach było dokładnie takie, jak gdy pocieszała Milo, a lekkie, pełne troski „no już” zupełnie jakby rozmawiała z Symcią. - Zawsze – zapewniła go z uśmiechem, choć tego akurat nie mógł zobaczyć. – Powiem ci teraz chyba jedną z najgłupszych mądrości do pocieszenia, ale najbardziej prawdziwą – zaśmiała się delikatnie, z troską mówiąc każde słowo i nie przerywając ani przytulenia, ani niespiesznego wodzenia dłonią po jego plecach. Niewiele mogła doradzić czy podpowiedzieć, wiedząc praktycznie nic, ale nie chciała zasypać go pytaniami. Więc opowiadała, dając Maxowi bezpieczną przestrzeń na decyzję, kiedy czuł się na tyle dobrze, by zdradzić coś więcej, samej nie naciskając. – W większości przypadków dopiero czas jest w stanie to pokazać. – uścisnęła go mocniej, jakby chciała tym powiedzieć, że przecież to też było w porządku, że dowiedzenie się z czasem nie było niczym złym, jeżeli podjął taką decyzję. – Najważniejsze, żebyś nie robił nic wbrew sobie… Możesz nie wiedzieć, czy coś jest właściwe, ale będziesz wiedział, czy nie jest podjęte mimo ciebie i twoich odczuć.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ciepło dziewczyny zawsze go zaskakiwało, choć przecież nie powinno. Było czymś naturalnym i ludzkim, ale Max zdecydowanie za rzadko doświadczał podobnych gestów w swoim życiu, że teraz, kiedy od jakiegoś czasu miał obok tak ciepłych ludzi, po prostu nie potrafił sobie do końca z tym poradzić. Na szczęście przy Remce nie musiał za wiele mówić, a i tak dziewczyna potrafiła idealnie wyczuć, co potrzebuje usłyszeć. Nie mówił więc nic, poddając się uspokajającej mocy jej objęć i słuchając słów, jakie miała mu do przekazania. -Czas nigdy nie jest mi za bardzo łaskawy. - Prychnął zdecydowanie bardziej rozluźniony niż jeszcze chwilę temu. -Usiądziemy? - Wskazał najbliższą ławkę, ponownie zaciągając się szlugiem. -Nie wiem, czy zrobiłem dobrze i nie wiem, czy było to zgodne ze mną. Gubię się w tym wszystkim, Promyczku. - Westchnął ciężko, przypominając sobie ten dzień. Bardzo emocjonalny dzień, który choć zakończył się dobrze, zasiał wielkie ziarno niepokoju w sercu dwudziestolatka. -Odmówiłem mu. - Wydusił z siebie z wielkim trudem, patrząc bardziej na okoliczne krzaki niż na twarz przyjaciółki. -Nie jestem gotowy, Rems...Ale co jeśli... Co jeśli nigdy nie będę gotowy? - Zapytał, przenosząc spojrzenie na gryfonkę, choć bał się, co może tam ujrzeć, jakby nie miał do czynienia z najcieplejszą istotką na świecie, a jakimś mitycznym potworem, który zaraz może pożreć go w całości.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Niczego od niego nie oczekiwała, nie poganiała go, nawet nie pytała o rzeczy, po prostu dając mu tyle oparcia i czułości, ile potrzebował w trudnym dla siebie momencie, dając jego mowie ciała, spięciom i drobnym tikom wybrzmieć głośniej od słów. Płynęła z prądem, starając się na bieżąco oceniać co było najlepsze, dając tyle komfortu, ile tylko potrafiła. Głos, śmiech, dotyk, to, kiedy mocniej go ściskała – rozumienie emocji przychodziło jej naturalnie i było dla niej dużo prostsze od magii. Dlatego też, gdy poczuła zmianę w jego ułożeniu, gdy spięcie w jego łopatkach lekko się rozluźniło a sam Max nawet prychnęła, odsunęła się leciutko, żeby spojrzeć mu w twarz. Wzrok miała niezmiennie troskliwy, ciepły, ale na jej ustach błąkał się uśmieszek, kiedy ostrożnie złapała jego policzki w dłonie. - Jak dla mnie starzejesz się jak dobre wino – zachichotała, posyłając mu jeszcze jeden, delikatnie rozbawiony uśmiech i poszła z nim na wskazaną ławeczkę, dla okazania wsparcia siadając wtulona ramieniem w ramię, żeby nie został sam w rozmowie. Spodziewała się, że mogła nie być dla niego łatwa. Nie przerywała przyjacielowi, spokojnie słuchała dając mu zrzucić wszystko, co tylko na ten moment mógł powiedzieć. Nie reagowała nagle, powstrzymała nawet własne zaskoczenie, gdy powiedział jej, że mu odmówił. Nagle przestało być takim dziwnym, że Max miał z tym aż tyle tak silnych emocji. Odetchnęła razem z nim, powoli wypuszczając powietrze, mając nadzieję, że to też da przestrzeń do oddechu dla niego. Dopiero z wraz z pytaniem odwróciła głowę w stronę chłopaka, nie siląc się przy tym na żadne udawanie. Nie zamierzała mu radośnie oznajmiać, że wszystko będzie dobrze, ani że na pewno się nie pomylił, nie chciała też ogłaszać jakiś klasycznych peanów o tym, że gdy czas nadejdzie, będzie to wiedział i już. Nie chciała go okłamywać, że sama nie miała tej odpowiedzi. Była zamyślona, nie tracąc jednak ani małego, ciepłego uśmiechu, ani czułego spojrzenia, którym go obdarzała, bo bez względu na to, do czego by jej się nie przyznał i jakiej decyzji by nie podjął, był jej kochanym przyjacielem i nawet, gdyby wyznał jej najgorsze błędy – nie była tu, by go oceniać, a dać wsparcie. - Oh Misiaku… – westchnęła, a kąciki jej ust uniosły się jeszcze trochę wyżej. Na krótką chwilę przeniosła wzrok na jego dłonie, wystawiając swoją własną, żeby złapać go za rękę dla wsparcia, jeżeli tylko by tego chciał, po czym znów spojrzała mu w oczy. – Jeżeli mówisz, że nie jesteś gotowy to znaczy, że nie zrobiłeś tego wbrew sobie. Nawet jeżeli była to trudna decyzja, skoro przynosi ci to tyle stresu i niepewności… Była to bezpieczna dla ciebie decyzja i tym samym bezpieczna dla was – jeżeli przyjął jej ofertę i podał jej dłoń, ścisnęła ją teraz, pochylając się do niego z wyrazem troski wymalowanym na twarzy i w uśmiechu. – Nawet jeżeli przyszłość jest piękna, nie zauważysz tego piękna błądząc po omacku – przez moment zastanowiła się, jak pociągnąć te rozważania i rozmowę dalej, tysiące myśli i skojarzeń biegło jej po głowie i sama nie wiedziała, których było najlepiej użyć teraz. – Ale… Zanim powiem cokolwiek więcej, kochasz go? – wyznał jej to już w maju, jednak chciała usłyszeć to jeszcze raz. Chciała wiedzieć, co tym razem będzie się kryło pod tymi słowami, wahanie? A może absolutna pewność?
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Empatia i zdolność roztaczania tej aury spokoju, które posiadała Remka, były dla Maxa większą magią niż wszystko to, co wyprawiali w Hogwarcie. Mógł wyrzucić różdżkę w kąt i sprzedawać hot dogi na stacji w Inverness, ale bez wsparcia bliskich w życiu by sobie nie poradził. Teraz widział to i doceniał i powoli uczył się ten fakt akceptować, zamiast wciąż ich odtrącać i wmawiać wszystkim, a także sobie, że ze wszystkim poradzi sobie sam. -Na winie to Ty się znasz, więc muszę Ci zaufać. - Odpowiedział z przekąsem, wspominając ich szaleństwa podczas Dnia Fali. Tak, tego popisu to pewnie Venetia tak szybko nie zapomni tak samo jak ich wyczynów z wiadrami i rozbieraniem się w dziwnych zaułkach. Dobry humor nie trwał jednak dłużej niż te kilka sekund, gdy przeszli do sedna spotkania. Max starał się wyrzucić z siebie wszystko szybko i treściwie, choć wiedział, że to tylko początek całej rozmowy. Bez niego jednak błądziliby w ciemności, a chłopak naprawdę chciał nauczyć się komunikować z tymi, na których mu zależało. Z ulgą przyjął więc dłoń Remki, zamykając ją w swojej dłoni i reagując na każde jej najdrobniejsze ściśnięcie. Nie podobała mu się ta cisza. Miał wrażenie, że to tylko zapowiedź słów, które powiedzą mu, że zjebał. Po raz kolejny zresztą. Ponownie zamilkł, słuchając tego, co miała do powiedzenia. Musiał przyznać, że chyba nie tego się spodziewał, co nie oznaczało, że było to przykre zaskoczenie. Owszem, ostatecznie wszystko skończyło się dobrze, ale gdzieś w głębi duszy bał się, że zranił Paco bardziej niż wszelkimi obelgami czy ciosami, jakie wielokrotnie padały wcześniej w ich relacji. Dopiero gdy zadała mu tak proste, a jednocześnie tak ważne pytanie, w jego głosie po raz pierwszy tego dnia zabrzmiała pewność, choć kryła w sobie wiele emocji, wśród których dominował przede wszystkim strach. -Kocham. Ale to nie jest łatwa miłość. - Przyznał z ciężkim sercem. Gryfonka nie znała ciemnych stron ich relacji, choć była świadoma tego, że Max już wcześniej miał wątpliwości przed podjęciem poważniejszego kroku. -Z jednej strony wiem, że życie u jego boku da mi wszystko czego szukam, ale z drugiej boję się, że może zniszczyć nas do końca. - Wyrzucił czując, jak całe ciało zaczyna go swędzieć, a blizny domagają się o uwagę i to zdecydowanie nie przyjemną. -Poprosiłem go o czas. Powiedziałem, żeby zachował pierścionek i że czas nadejdzie. Ale co jeśli nie nadejdzie? Boję się Rems. Nigdy nie miałem rodziny, tak jak Ty, w której czułbym się w pełni akceptowalny. W pełni sobą. Nie wiem, czy potrafię mu dać to, na co zasługuje i nie wiem czy jestem w stanie znieść nasze kolejne upadki. - Pokręcił głową, na chwilę puszczając dłoń przyjaciółki, by schować w swych rękach twarz, jakby tym gestem chciał odciąć się choć na chwilę od realnego świata i realnych problemów.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Pomimo wrażliwości i delikatności tematów poruszanych między dwójką uczniów Hogwartu, świat na zewnątrz toczył się swoim życiem, ludzie pędzili w swoich kierunkach, zajęci i zamyśleni swoimi sprawami. Jedną z takich osób była Beatrice Paulson, kobieta po czterdziestce, ubrana w odrobinę niedopasowaną garsonkę, ściskała w rękach teczkę pełną dokumentów i błąkała się po parku, z coraz większym przejęciem w oczach patrząc co chwila na zegarek. Za kwadrans miała być na rozmowie o pracę, ale nigdy nie była w tych stronach i nie miała pojęcia jak znaleźć sklep jubilerski, do którego próbowała zostać przyjęta. Pochodziła z małej magicznej wsi na północy i fakt, że w Hogsmeade było tylu ludzi, przyprawiał ją o jeszcze większy stres. Zdołała zapytać o drogę tylko raz, ale spotkała się z taką kpiną wymalowaną na twarzy lokalsa, że spłonęła szkarłatnym rumieńcem i uciekła... właśnie do parku. - P-przepraszam... - bąknęła, podchodząc do Solberga i Seaver - Cz-czy mo-możecie mi p-państwo p-pomóc... - wydawała się tak spięta, że jedno krzywe spojrzenie mogło doprowadzić ją w tej chwili do ataku histerycznego płaczu.
| Loki
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Łatwo było zapomnieć w takich chwilach, że istniało coś poza, coś większego, gdzie inni dalej żyli swoim życiem i przeżywali zupełnie różny dzień. Max pochłonięty był targanymi nim uczuciami i wątpliwościami, a także bliskością przyjaciółki, więc nie zauważył kobiety, która wyglądała, jakby gonił ją sam mroczny kosiarz. -Jasne. Co jest? - Dopiero słysząc jej pytanie, wyprostował się nieco, próbując sprawiać wrażenie, że kompletnie nic a nic się nie działo i im nie przeszkadzała. Cóż, widać rozterki sercowe miały zostać odłożone na później, nie było co baby przeganiać, bo wyglądała, jakby miała tego nie przeżyć. A przynajmniej rozpraszała Solberga od jego problemów, a to też dla niego było zawsze dobrym rozwiązaniem. -Coś się stało? - Zapytał jeszcze, widząc ten okropny stres wymalowany na twarzy czarownicy. Rozejrzał się nawet wokół, czy nic ani nikt jej nie zagraża, bo to nigdy nie wiadomo z tą pierdoloną magią.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Beatrice wysupłała z kieszeni materiałową chusteczkę z typu tych, które babcia zawsze trzymała w rękawie, z haftowanymi w rogu inicjałami i otarła swoje zroszone nerwowym potem czoło. Zamrugała niespokojnie, poprawiając na nosie okulary w metalowej, drucianej oprawce. - Sz-szukam...- zająknęła się, przewracając w rękach teczkę drżącymi rękoma, niemal ją przy tym upuszczając i łapiąc wszystkie papiery w nieogarnięty sposób. Odchrząknęła, składając je z powrotem- Szukam ju-jubilera... - powiedziała, odwracając w stronę Maxa dokument, którym był list z zaproszeniem na rozmowę o pracę- J-jestem t-tu pierwszy r-raz... - dodała nerwowo, próbując opanować drżenie rąk i kolan. Naprawdę liczyła na to, że wielki chłop jej nie wyśmieje i nie wykpi, chciała tylko dostać pracę i móc wspierać swoją rodzinę dodatkowymi przychodami, ale życie w wielkim mieście, jakim dla niej jawiło się maleńkie Hogsmeade, wydawało się ją w tej chwili absolutnie przerastać!
| Loki
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Własne problemy odeszły na bok, gdy naprawdę zmartwił się stanem kobiety. Wyglądała okropnie i brzmiała, jakby zaraz miała im tutaj wykitować. Chłopak spojrzał na nią łagodnie, pozwalając by w swoim tempie znalazła słowa, których potrzebowała. -Jubilera? - Prychnął pod nosem. No co za ironia, że akurat jak rozmawiał o pierścionku, trafił się ktoś, kto potrzebował porady w kwestii mistrzów złotnictwa. Może nie bardzo powiązanej porady, ale nadal ślizgonowi wydało się to być czymś podejrzanym jak na przypadek, a jednocześnie przecież nie wierzył w coś takiego jak zbiegi okoliczności. -No jasne. Jest tu taki jeden. Chwila... - Bardziej kojarzył jubilera z Doliny Godryka, ale wiedział, że w jednej z bocznych uliczek Hogsmeade znajduje się niewielki zakładzik i pewnie o niego kobieta pytała. -Po wyjściu z parku w prawo, za tamtą fontanną i jak zobaczy Pani szyld z bawołem, to w lewo, w taką wąską uliczkę. Później.... - Zaczął z pamięci przywoływać trasę, po czym machnął ręką i dał sobie spokój. -Może ja to Panią zaprowadzę. Będzie łatwiej i na pewno dotrze Pani na rozmowę. - Zaproponował, widząc w tym przepiękną ucieczkę od ciężkiej rozmowy, którą sam zainicjował. Cóż, logika nie była jego najmocniejszą stroną, a już na pewno nie wtedy, gdy chodziło o uczucia.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Spokój bijący od bruneta jakoś osiadał na niej łagodnie, trochę uspokajając i jej nerwy. Przełknęła z trudem ślinę, bo zaschło jej w gardle z tych nerwów, ale jego miły głos i łagodne podejście działały kojąco na nadszarpnięte nerwy. - D-dziękuje. - pokiwała głową, kiedy zgodził się dopomóc. Słuchała z uwagą jego wskazówek, kiwając głową i bezgłośnie poruszając ustami, powtarzając po nim wskazówki jak tam dotrzeć, jednak im dłużej mówił, tym jej oczy wydawały się większe i większe z przerażenia, bo pewna była, że nie tylko nie zdąży na tę rozmowę, a jeszcze niechybnie zgubi się w tej wielkiej metropolii na zawsze i już nigdy nie trafi do domu. - Ba-ba-bardzo bym była w-wdzięczcna. - powiedziała pakując swoją teczkę i ściskając ją jeszcze bardziej nerwowo w ramionach dygnęła lekko, nieco sztywno, ale z jakąś gracją, po czym wraz z Solbergiem jej nowym wybawcą udali się w drogę do jubilera.
Jeśli nie wiadomo gdzie szukać Hollywood, najlepiej zacząć od zbiorników wodnych. Ponieważ czerwiec wiązał się z kilkoma długimi miesiącami spędzonymi w szkolnych murach, hogwarckie jezioro nie wydawało się aż tak atrakcyjne, tym bardziej, że przy ładnej pogodzie były tam okropne tłumy uczniów zakuwających do egzaminów. I choć Holly miała dokładnie ten sam plan, czuła, że potrzebuje zmiany otoczenia, żeby nie zwariować od samego faktu, że przez najbliższych kilka dni będzie przykuta do książek. Była w połowie bazgrolenia w notatkach definicji z podręcznika do eliksirów, gdy prosto w świeżym atramencie zmaterializowała się... młoda pantera mglista? No pewnie by jej nie rozpoznała, ale zaledwie wczoraj w nocy zakuwała na ONMS, to wiedziała doskonale. Pantera jak z obrazka, no jak malowana. Zamrugała raz i drugi, zastanawiając się, czy jednak przesadziła z tą nauką, profesor Rosa mścił się, że robiła wszystko na ostatnią chwilę, czy może jednak ktoś robił sobie z niej jaja. Spośród wszystkich możliwych komentarzy, na usta cisnął jej się tylko jeden: — Co do kurwy? Nie piszczała, nie rzucała się, za to znieruchomiała jak kamień, nie bardzo wiedząc, czy zwierzę mogłoby być agresywne. Przez krótką chwilę obserwowały się nawzajem, aż w końcu wila odważyła się dotknąć gęstego futra zwierzęcia, poniekąd po to, żeby przekonać się, że jest prawdziwy. No i był, kurza twarz. — Dzień dobry, pantero. Rzeczywiście całkiem ładny dzień na spadanie z nieba. Często tutaj bywasz? — rzuciła, po czym westchnęła, widząc w jakim stanie są notatki. Notatki, gwoli ścisłości, były w stanie żadnym, bo pod wpływem grubiutkich kocich łapek pogrążyły się w niebycie. Jak żyć? W międzyczasie zwierzę, choć początkowo równie zszokowane co i Gryfonka, poruszyło się niespokojnie, brudząc umoczonymi w atramencie łapkami odkryte uda, na co ta zaburczała coś pod nosem i wzięła panterę pod pachę. Nie zdawała się być groźna, a tak to już było, że zwykle nie miała problemów z dogadywaniem się ze zwierzętami. Czuje swój swego. — Skąd takie małe słodkie pantery biorą się w środku Hogsmeade? — wymamrotała do kociego uszka, tuląc zwierzę do piersi. Rozejrzała się w prawo i w lewo, szukając kogoś odpowiedzialnego za zagubienie tak małego i bezbronnego stworzenia. Nieodpowiedzialni czarodzieje naprawdę nie powinni brać się za wychowywanie zwierząt, nawet nieśmiałków. — No i co tu z tobą zrobić? Chyba zaniosę cię do profesora Rosy, powinien wiedzieć co dalej...
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
To nie tak, że Nicholas pozwalał Stellmarii na wszystko. Po prostu od wyprawy na Jasny Dwór nie potrafił jej odmówić, a jak robiła te swoje słodkie oczęta, Seaver spełniał każdą jej zachciankę. Nie wiedział co się stało, ale miał nadzieję, że to minie. Ostatecznie nie było nic dobrego w potulnym zgadzaniu się na wszystko. Nadgodziny? Oczywiście. Zmiany w grafiku na ostatnią chwilę? Bez problemu. Projekt na już? Naturalnie, szefie, na wczoraj! Nawet jednej klientce podarował naszyjnik, bo tak ładnie prosiła, że nie mógł odmówić. A zwierzęta? Istny terror. Nicholas miał wrażenie, że jak to potrwa dłużej, to albo padnie on, albo one. Albo wszyscy razem. - Stella?! - Nicholas chodził po parku zdenerwowany, rozglądając się za swoją podopieczną. - Metus, szukaj Stelli! To znaczy... Poproszę, mogłabyś? Jeśli mo... Och, rzucić? Oczywiście, już rzucam piłeczkę. Posłusznie cisnął zabawkę, czując się podle z faktem, że nie może się postawić nawet wlasnemu charjukowi. Jego pozycja przywódcy stada chwiała się w posadach, a to nie wróżyło nic dobrego. Czuł, że powinien poszukać pomocy kogoś kompetentnego, ale jakoś nie szło mu wysłanie listu - Axel zawsze chciała pieszczot, nie dając mu dojść do słowa. - Mario choć proszę! Gdzie jesteś, Maleństwo? - Nicholas czuł się coraz bardziej bezradny. Chodził po parku jak ta ostatnia sierotka i nawoływał licząc, że wszystko się ułoży. Aż wreszcie ją zobaczył i poczuł ulgę. - Mari! Najmocniej przepraszam. Mam nadzieję, że nie poczyniła trwałych szkód? Zatroskał się, patrząc na rozpaćkany atrament, który zapewne niedawno był ważnymi zapiskami. Z kolei to, że obca dziewczyna trzymała jego panterę wcale mu się nie podobało. Normalnie podziękowałby za schwytanie uciekinierki i przejął ją, zamykając we własnych objęciach. Teraz jego asertywność szorowała po dnie, więc nie potrafił zrobić niczego bez pytania. - Czy mogę...? - speszył się, nie mogąc wyartykułować swojej prośby. - Jest trochę niesforna, ale nie atakuje ludzi ani zwierząt.
Gdyby kiedykolwiek zwątpiła w to, że życie jest zaskakujące a każda sytuacja w ciągu jednej sekundy może obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni, obiecała sobie przywołać wówczas w pamięci tę właśnie sytuację, kiedy to w jednej chwili próbowała wypisać wszystkie właściwości much siatkoskrzydłych, a w drugiej trzymała w rękach dzikie kocie dziecko, dla odmiany próbując przypomnieć sobie, co wie na temat panter. Dzieciątko wyglądało na energiczne, ale nie protestowało i nie próbowało też uciekać, co samą Hollywood nie bardzo dziwiło, biorąc pod uwagę jej dotychczasowe doświadczenia ze zwierzętami. Te zaś były lepsze niż z ludźmi. — Wypuściłabym cię, maluchu, ale wtedy pewnie gdzieś zwiejesz, a to nie jest dobre miejsce dla dzieci — mówiła do kociaka łagodnym, zachęcającym tonem, chcąc powstrzymać go w ten sposób przed ewentualnym wyrywaniem się, gdyby jednak się zniecierpliwił. Nie zdążyła nawet podjąć decyzji o tym, żeby pójść do nauczyciela ONMS, kiedy w jej stronę zaczęło zmierzać jakieś metr dziewięćdziesiąt, o zgrozo, faceta. Zmierzyła go spojrzeniem od stóp do głów, po czym całkiem nieruchomo wbiła w niego jasne ślepia, starając się zachować neutralny wyraz twarzy. Nie patrzył tak do końca na nią, bardziej na kota… i wszystko wskazywało na to, że to jego zguba. — Jutrzejsze eliksiry i tak były skazane na porażkę — odezwała się niechętnie, z dystansem, podkreślając, że szkody owszem, były trwałe, ale i dając znak, że nie był to szczególnie duży problem. Zaraz po tym zwróciła się do kociaka, a wyraz jej twarzy diametralnie się zmienił, nagle nad wyraz promienny. — zanurkowałam sobie w atramencie, tak? — zaszczebiotała głosem przeznaczonym wyłącznie dla tak uroczych stworzeń i, cóż, całkowicie niedostępnym dla stojącego przed nią delikwenta. Na kolejne pytanie uniosła ku górze brew, rzucając mu pojedyncze spojrzenie. Czy możesz co? – rzuciła w myślach i przewróciła oczami, trochę zniecierpliwiona, że tak się motał. I choć niedokończone pytanie miało raczej oczywiste znaczenie, ani myślała tak łatwo oddać panterę. Cofnęła się o pół kroku, wyraźnie dbając o to, by dystans między nimi nie zmniejszył się choćby o pół cala. — Niesforna? Jest grzeczniutka i urocza, to nie jej wina, że ma nierozgarniętego właściciela — rzuciła hardo, odważnie patrząc mu prosto w oczy i rzucając mu tym samym wyzwanie do podjęcia rękawicy — o ile w ogóle jesteś jej właścicielem. Skąd mam pewność, że nie jesteś kłusownikiem, przed którym ucieka?
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nastawienie zwierzaków do Holly: Metus 38/100, Stellmaria 30/100
Wyrośnięte kocię z początku było całkiem zadowolone z towarzystwa półwili, ale chwilę później wyraźnie zaczęło się niecierpliwić. Szczebiotanie ją zaciekawiło i ogólny stosunek miała pozytywny, ale nie aż tak, by odpuścić sobie psoty. Pacnęła Holly umorusaną atramentem łapką prosto w nos, a potem zaczęła się wyginać, ewidentnie życząc sobie zwrócenia wolności. - Naprawdę za nią przepraszam - speszył się. - Niestety moja wiedza o eliksirach jest bardzo ograniczona, ale jeśli mógłbym jakkolwiek zrekompensować straty, wystarczy jedno słowo. Jestem Nicholas Seaver. Odrobinę odzyskał rezon. Skłonił się szarmancko, a teraz, kiedy stał bliżej, gryfonka mogła mu się lepiej przyjrzeć. Miał przydługie włosy związane w kitkę, z której uciekło kilka krótszych kosmyków. Gładko ogolona twarz nie wyrażała nawet cienia uśmiechu, za to w czarnych oczach dało się dostrzec troskę, niepokój i coś w rodzaju zagubienia, choć trudno określić czym dokładnie było ono spowodowane. Najbardziej nietypowy w jego wyglądzie był strój. Był przecież czerwiec, zaczęły się już najgorętsze dni, a mężczyzna i tak był zakryty po samą szyję i po nadgarstki. Co prawda Holly poznała go w wyjątkowo swobodnym jak na niego wydaniu, bo zamiast zapiętej na sztywno koszuli narzucił na siebie tę samą co na celtyckiej nocy, wyszywaną w srebrne triskeliony tunikę, która zapewniała przynajmniej jakąś przewiewność, ale czerni wciąż był wierny. Tylko szyję miał odsłoniętą, inaczej niż zimą, kiedy konsekwentnie nosił czarny golf. I dlatego mogła zobaczyć blizny, które na niej miał. Nie podjął rękawicy. Opuścił wzrok i poprawił nerwowo tunikę, żeby przypadkiem nie odsłoniła okaleczonych przedramion. Nierozgarnięty? Może miała rację? Nie potrafił się obecnie z nią kłócić. - Mam w domu dokumentację związaną z przewozem jej przez granicę - powiedział z zakłopotaniem. - Uratowałem jej życie w Himalajach, nie odstępowała mnie od tamtej pory na krok. Teraz dorasta i... Chyba będę potrzebował merytorycznego wsparcia Rosy. Westchnął i w tym momencie wróciła z piłeczką Metus, patrząc na Seavera prosząco. Nico nie mógł jej ustąpić. Chwycił piłkę, ale zanim zdążył rzucić, charjuczka straciła nim zainteresowanie, przerzucając uwagę na Holly i kociaka. Zaczęła węszyć i nawet zamerdała ostrożnie ogonkiem, patrząc na dziewczynę, a potem zapiszczała niespokojnie widząc Stellmarię. Pantera zafuczała wściekle na suczkę, po czym ostatecznie wyrwała się z objęć Wood i swoim zwyczajem teleportowała się na ramię Nicholasa, wciąż fucząc na Metus, która usiadła przed czarodziejem i merdała ogonem. Tak to już było w tej relacji. Metus darzyła Stelle nadmierną, wylewną wręcz miłością, która kotce po prostu nie odpowiadała. - Au, Stella! Czy mogłabyś schować pazury? - och nie, to było zbyt asertywne jak na jego obecne możliwości. - Metus, proszę uspokój się... Może pójdziemy do domu? Nie chcesz jeszcze wracać? Na pewno nie...?
Prychnęła mimowolnie, kiedy kocia łapa pacnęła ją w nos w absolutnie swędzący sposób i spojrzała na panterę z wyrzutem. No już myślała, że się zaprzyjaźniły, a tu taki afront nie tylko prosto w twarz, ale i w sam jej środek. — Czy przez rekompensatę masz może na myśli, że mógłbyś przebrać się za mnie i spróbować podejść do zaliczenia? — pomimo absurdu tej myśli, a może właśnie ze względu na niego dziewczęce oblicze nieco złagodniało, w każdym razie na moment. Można nawet powiedzieć, że się uśmiechnęła, bo wizja, że ten ponury, przyodziany w czerń kawał chłopa miałby zarzucić na siebie zwiewną i krótką, absolutnie letnią błękitną sukienkę w stokrotki i udawać wilę, szalenie ją ucieszyła. Zaraz jednak spoważniała, trochę na siłę, bo nie chciała, by pomyślał sobie, że jeden ukłon sprawi, że nagle zapała do niego sympatią. Najlepiej to w ogóle niech sobie zbyt wiele nie myśli, ot i co. — Och, Seaver? Ciekawe — skomentowała, chcąc brzmieć trochę mądrzej, niż się czuła. No bo co ona znowu wiedziała o Seaverach, że było ich jak mrówków, gnieździli się w Dolinie Godryka i nie umieli usiedzieć na tyłkach. Część z nich znała osobiście, część tylko z widzenia, a część z legend i opowieści, które lata temu czytała na dobranoc. Takie nazwisko to nie w kij dmuchał, ale Holly ani myślała przyznać, że robiło to na niej jakiekolwiek wrażenie, co to to nie. — Hollywood — dodała, bo mogła być dla niego oschła, ale wyniosła z domu jakieś tam maniery. Uniosła przy tym głowę tak dumnie i wdzięcznie, jak mogła to zrobić tylko wila, prezentując się tak, jakby jej imię było co najmniej równie istotne w magicznej społeczności. Wyglądało na to, że z chwili na chwilę wie o nim coraz więcej. Że był Seaverem, że był nierozgarnięty i straszna z niego pierdoła, choć, zdaje się, z choćby zalążkiem manier. Zaskoczyła ją jego uległość, wyglądał na kogoś, kto będzie raczej pewniejszy siebie, a ten opuszczał wzrok jak panienka, nieśmiały i jakby spłoszony, zupełnie bez chęci, by jakkolwiek się jej sprzeciwić. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy aby na pewno nie zrobiła mu przez nieuwagę wilowego kuku, ale była pewna, że nie miała najmniejszego zamiaru, by próbować go oczarować. Okropna to była hipokryzja, że tak go oceniła po pozorach, które stwarzał samym wyglądem. Kiedy zdała sobie z tego sprawę, spuściła i z tonu, i z gardy. Zrobiło jej się głupio, bo sama nie tolerowała podobnego zachowania. Niemniej chwila sympatii skończyła się w chwili, gdy wspomniał, że ma coś w domu, co zapaliło w niej wszystkie lampki ostrzegawcze na raz. — No no, a ja w piwnicy małe kuguchary — zakpiła, znów zdystansowana, nastawiona bez mała bojowo — jeszcze mnie Merlin nie opuścił, żebym po usłyszeniu nazwiska nauczyciela miała choćby pomyśleć o tym, żeby pójść do domu kogoś obcego. Często tak próbujesz szczęścia? Może zainteresowaliby się tym aurorzy? Jak tylko wypowiedziała to na głos, zrozumiała, że może trochę popłynęła z tymi aurorami, ale co tam, jak się powiedziało A, to trzeba było udawać, że miało to jakiś sens. Uwolniona od ciężaru kota, potarła swędzący nos, rozcierając przy tym atrament na pół twarzy. Chwilę potem kucnęła przy psinie, która ich zaczepiła. — Ty też jesteś z tym zbójem? — zapytała charjuka słodkim głosem — Metus, tak? Jestem Holly — kontynuowała tak, jakby spodziewała się, że suczka mogła jej udzielić odpowiedzi. Wciąż w kuckach, spojrzała w górę, na mężczyznę, przyglądając mu się w zamyśleniu. W gruncie rzeczy pantera zdawała się mu ufać. No i czy na pewno ktoś, kto zdawał się kochać zwierzęta, mógłby być tak do końca zły? — To ile ma lat twój charjuk? W tej sytuacji pytanie było jak swoiste przeprosiny a już na pewno wyciągnięcie ręki. Trochę jej było głupio, że tak na niego naskoczyła.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- Raczej... Raczej chodziło mi o odkupienie podręcznika. Nie sądzę, żebym był w stanie wyciągnąć z eliksirów więcej niż Nędzny, o ile w ogóle bym zdał. - nie miał pojęcia jakie uzyskał wyniki z OWTMów i to mu uświadomiło, że musi się jednak wybrać do rodzinnej posiadłości, by odszukać dyplom. - Ale jeśli tak sobie życzysz... Popatrzył niepewnie, mając nadzieję, że to tylko żart. Ale nawet jeśli to żart, to nie byłby w stanie odmówić. Cóż za uwłaczający stan. I to znów bezczeszczący świątynię jego umysłu. - Przecież cię nie zapraszałem. I nie mam piwnicy. - powiedział to tonem zmieszania i zakłopotania. Czy nie był aby zbyt ofensywny? - Przepraszam jeśli poczułaś się zagrożona. Ja... Zmieszał się ponownie, a potem zrobił coś, co było dla niego absolutną nowością. Podwinął na chwilę rękaw, pokazując dziewczynie okaleczone przedramię, pełne blizn po cięciach, przypaleniach i klątwach, dopełnione śladem po rozgrzanych do czerwoności kajdanach. - Jestem ostatnią osobą, która chciałaby kogoś więzić i krzywdzić. - powiedział głucho i zasłonił z powrotem rękę materiałem. Odetchnął głęboko, czując, że właśnie zaliczył kolejny, potężny kamień milowy, do którego przygotowywały go miesiące terapii i całe dnie spędzone w szpitalu. Przełamał się na tyle, by przyznać się do blizn przed kimś zupełnie obcym. I to była duża rzecz. Metus wyczuła zmianę nastroju swojego opiekuna i zaskomlała cichutko. Polizała go po ręce, a on pogłaskał ją po głowie, patrząc na suczkę z czułością i wdzięcznością. - Nie wiem. Prawdopodobnie około trzech lat. Zamieszkała ze mną w grudniu, a zanim trafiła do przytuliska musiała przejść profesjonalne szkolenie. Dokładnego wieku raczej nigdy nie poznamy. Zwierzaki, którym najwyraźniej znudziło się żerowanie na nicholasowej nieasertywności, zaczęły rozglądać się za nowymi atrakcjami. Metus chwyciła piłkę i spojrzała na czarodzieja wyczekująco, na co on pokiwał głową, znając już co nieco z jej intencji. Suczka zamerdała ogonem, a potem podeszła do Holly, upuszczając przed nią zabawkę. - Chce, żebyś jej rzuciła - wyjaśnił oczywistość Nicholas, a potem zajął się głaskaniem Stelli, która domagała się jego uwagi, a potem puf! Teleportowała się na skraj sadzawki. Mężczyzna podszedł bliżej, ot, na wszelki wypadek.
Własnym uszom nie wierzyła, czy on właśnie wziął na serio sugestię, że mógłby pójść za nią na egzamin? Na Merlina, a może serio użyła na nim przypadkiem uroku, że aż tak zgłupiał? Potrzebowała bardzo dużo silnej woli, żeby powstrzymać się przed powiedzeniem, że generalnie to tak, tak by sobie życzyła skoro już ją o to pyta, i zamienieniem się z nim na ubrania. Sięgnęła jednak do tych skąpych pokładów dojrzałości w swoim wnętrzu i tylko spojrzała na niego jak na debila. Ale ona była chyba równie głupia, bo przecież rzeczywiście niczym nie zasugerował, że w tym wspomnianym domu to chciałby ją kiedykolwiek zobaczyć. Strasznie się miotała w tej rozmowie, aż sama nie mogła się sobie nadziwić, że czuła potrzebę aż takiej ostrożności. Przecież to nie tak, że na co dzień nie miała w swoim otoczeniu żadnych facetów, i że nie miała ani jednego kolegi. A jednak było coś, co sprawiało, że wręcz doszukiwała się powodu dla skrajnej nieufności, jakiejś wymówki do tego, by móc się tak zachowywać. Może to fakt, że rzadko zdarzało jej się rozmawiać z obcymi ludźmi w tak randomowym miejscu jak park, może to jego ubiór, tak nieadekwatny względem aury i odstający nie tylko od jej skąpej sukienki, ale i większości osób w tym miejscu. A może to coś, co spozierało z jego spojrzenia, jakaś tajemnica, którą odruchowo interpretowała jako złe zamiary, wrogość i niebezpieczeństwo? W normalnej sytuacji to, że był miły, nie sprawiłoby, że poczułaby się bezpieczniej, każdy potrafił być miły, kiedy chciał coś tym osiągnąć. Ale tutaj było coś więcej… chyba to, że tak na dobrą sprawę nawet na nią nie spojrzał, w każdym razie nie tak, a jeśli nawet to zrobił, to tak dyskretnie, że zasługiwało to na coś w rodzaju uznania. Albo obcował z wilami na tyle często, że po prostu się przyzwyczaił, albo był cholernym dżentelmenem, co nie chciało jej się pomieścić w głowie, z której dawno temu wyparła możliwość, że tacy istnieli poza sferą bajek i marzeń. Chyba wydusiła z siebie jakieś „ożeż ty”, kiedy ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem, skutkując tym, że wstała z kucków i przybliżyła się na tyle, że mogła dojrzeć każdą z odsłoniętych na moment blizn, naprędce tworząc w głowie historie, które mogłyby do nich doprowadzić. Kiedy podniosła na niego wzrok, w szarych oczach można było dostrzec uznanie i zrozumienie. Nie współczucie, nie chciała mu współczuć i nie sądziła, że on mógłby tego chcieć. Ona by nie chciała. Dopiero po jego słowach dotarło do niej, że stoi zdecydowanie zbyt blisko, właściwie ramię w ramię i odskoczyła jak oparzona. — Nie wszystkie blizny widać na pierwszy rzut oka — skomentowała filozoficznie, nieco nostalgicznie, odnosząc się zarówno do tego, że tak wiele skrywał pod warstwą ubrania, ale i do siebie, do tego, że choć wszystkie z zadanych jej ran nie istniały w fizycznej formie, a mimo to były równie dotkliwe. — Masz tego więcej? — zapytała bezpośrednio, za nic mają to, że mógłby nie chcieć o tym mówić. Odniosła wrażenie, że pokazywanie śladów przeszłości nie było czymś, co robił często i co przychodziłoby mu z łatwością, ale ani myślała głaskać go przez to po głowie. Jeśli miał czuć się z tym normalnie, trzeba było traktować to jak normalność – nie jak coś, na co mówi się „tak mi przykro”. Psina doskonale wiedziała, jak rozładować atmosferę. Nie tylko pocieszyła swojego opiekuna, ale i zachęciła Holly do zabawy, sprawiając tym samym, że się rozpromieniła. No bo jak się nie cieszyć, kiedy zostaje się wybranym przez pieska? Podniosła lekko uślinioną piłeczkę, zamachnęła się i rzuciła w stronę przeciwną do sadzawki, żeby czasem nie wpadła do wody. — Co za szkolenie? — pociągnęła temat szczerze zainteresowana. Zaakceptowała fakt, że okropnie źle go oceniła, a intuicja tym razem zupełnie zawiodła. Oczywiście wciąż był dla niej obcym człowiekiem i ani myślała mu zaufać, ale skoro był tak zaangażowany w sprawy własnych zwierząt, to trzeba było chociaż przestać pluć jadem. Po entuzjastycznym „przynieś piłeczkę!” dodała jeszcze — Wiesz, mam wrażenie, że dajesz im sobie wejść na głowę. Nic dziwnego, że pantera nie słucha, kiedy nie czuje autorytetu. To dziecko. No i w dodatku kot — roześmiała się, wzruszając ramionami.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Kiedy Holly do niego doskoczyła, Nicholas drgnął nerwowo w taki sposób, jakby chciał się przed tą małą, drobną dziewuszką schować. Dorosły, wysoki, odziany w czerń facet bał się tej bliskości. Na szczęście półwila sama się zreflektowała, choć z powodu własnych uprzedzeń, a nie jego lęków. Efekt był taki, że oboje mogli odetchnąć z ulgą, kiedy dystans się zwiększył. - To prawda - potwierdził jej słowa o niewidocznych bliznach, decydując się by nie roztrząsać tych spraw. O swoich wewnętrznych ranach nie chciał mówić, jej nie zamierzał pytać, uznając że dziewczyna sama powie, jeśli będzie miała taką potrzebę. - Mam. Dużo więcej. Nie był pewny czy opowiadanie było dobrym pomysłem, ale po pierwsze - nie miał obecnie dość asertywności, by uciąć ten temat, a po drugie - może to było dobre, żeby wyczuć swoje nowe granice komfortu? Albo nawet je poszerzyć? - Coś w rodzaju szkolenia psów aurorskich, a przynajmniej takie umiejętności reprezentuje. Do przytuliska trafiła w fatalnym stanie. Pod sierścią ma blizny z tamtych czasów. Jesteśmy... Mamy ze sobą z Metus wiele wspólnego. Oczywiście Pike'owie kontaktowali się z biurem aurorów, ale nie ustalono tożsamości jej wcześniejszego opiekuna. Holly trafiła w samo sedno z tym wchodzeniem na głowę, ale Nico nie mógł nic na to poradzić. Skrzywił się z wyraźnym niezadowoleniem i zaczął się przechadzać wokół sadzawki, asekurując Stellmarię. - Wiem - rzucił cierpko. - Tak jest od powrotu z Dworu wróżek. Nic nie mogę na to poradzić. Wszyscy, którzy byli na wyprawie z Kingfisherem, wrócili odmienieni. Nie czytałaś o tym w Proroku? Spojrzał na nią pytająco, ale wtedy pantera dała susa na jeden z przybrzeżnych kwiatów lilii i wytarmosiła za łodyżkę. Zanim Nico zdążył zareagować, kicia już pobiegła dalej, tym razem czając się na frunący w powietrzu puch nasion topoli. Zajęło to ją wystarczająco skutecznie, by Nico mógł się zająć czym innym. Podniósł złamany kwiatek, a potem zerknął na Holly w zadumie. - Przypominasz taką wyrośniętą wróżkę, wiesz? Masz podobny typ urody. Tylko... Wróżki z Jasnego Dworu nie są umorusane atramentem. Podniósł różdżkę i niewerbalnie przemienił złamany kwiat w materiałową chusteczkę, równie mokrą co wcześniejsze płatki lilii. Podał ją Holly. - Sądzę, że może się przydać. I... Ciekaw jestem, czy po cofnięciu transmutacji kwiat będzie wciąż biały, czy atramentowy, jeśli chusteczka nim nasiąknie.
Pokiwała głową, spodziewając się dokładnie takiej odpowiedzi. Była wystarczająca. Wcale nie potrzebowała, by nagle otwierał się przed nią i wylewnie opowiadał o tym, co go spotkało. Ba, gdyby tak zrobił, wzięłaby go za niezłego świra. Nie miała jednak pojęcia, że jakakolwiek odpowiedź była w dużej mierze wynikiem przesadnej, wymuszonej wręcz grzeczności. — Czarodzieje krzywdzący zwierzęta i stworzenia magiczne powinni gnić w Azkabanie — powiedziała z absolutną powagą i nawet delikatną zadumą, która trwała w niej jeszcze przez moment. Był to ton, który nie przyjmował sprzeciwu, choć bardzo wątpiła, by w tej jednej kwestii mieli się ze sobą nie zgodzić. Pozostawało cieszyć się, że Metus trafiła na osobę, która zapewniła jej godne życie, która miała do tego życia szacunek. Nie każde magiczne stworzenie miało równie dużo szczęścia. Wiedziała o tym więcej, niż wiedzieć chciała. Skrzyżowała jego pytające spojrzenie z własnym, pełnym ekscytacji. — Byłeś na Dworze Wróżek? — wypaliła podjarana. Sama nie miała szansy nawet pomyśleć o wzięciu udziału w takim przedsięwzięciu, choć niewątpliwie chciałaby być tam i widzieć wszystko na własne oczy. Obiecywała sobie, że jak tylko skończy szkołę i pojawi się opcja, żeby jakoś zaangażować się w pisanie historii, to nie będzie się wcale zastanawiać. Jednocześnie tak jak większość czarodziejów bardzo chciała wierzyć, że świat czeka wreszcie chociaż trochę spokoju. — Oczywiście, że czytam Proroka — zadarła dumnie podbródek — po prostu myślałam, że jesteś taki z natury. Twoja twarz nieźle z tym koresponduje — skwitowała go bez zająknięcia, bez choćby cienia wątpliwości. Przymrużyła szare oczęta, w czerni jego spojrzenia szukając jakiegoś sprzeciwu. Jeśli mówił prawdę, to najpewniej próżno było tam szukać czegoś podobnego. Do pewnego stopnia udało jej się zachować powagę, ale oczy śmiały jej się najwyższym stopniem wesołości. W tej chwili w istocie mogła wyglądać jak wróżka, równie psotna jak one. Śledziła tym roześmianym wzrokiem jego ruchy z przekrzywioną w zaciekawieniu głową, aż w końcu odrobinę zesztywniała, słysząc jego słowa. Potrzebowała chwili, żeby je przetrawić, przemyśleć co dla niej znaczą, ale obrażanie się na niego o byle głupotę miała (dziś) już za sobą, a w gruncie rzeczy, kiedy nie zasłaniała się na siłę gardą, nie mogła nie uznać tego za miłe. W podzięce uśmiechnęła się do niego tak pięknie, jak tylko umiała, a trzeba przyznać, że na tym etapie życia była to jedna z jej głównych umiejętności. — Wróżkę… a może chochlika? — zachichotała i czystym palcem potarła nos, by przekonać się, że faktycznie był cały w atramencie. Z wdzięcznością przyjęła chustkę i samodzielnie zmoczyła ją przy użyciu aquamenti, zanim zaczęła pocierać twarz, od czasu do czasu pytając „już?”. — Jakie one są, te wróżki? Przy moim wzroście miałabym chyba cholernie duże skrzydła — rozważała sobie w najlepsze, szczerze zajarana tą wizją. Mogłaby się przebrać za wróżkę w to Halloween, byłby to całkiem adekwatny komentarz do tegorocznych wydarzeń. — Czy mógłbyś…? — nieśmiało wyciągnęła w jego stronę grafitową chusteczkę — wczoraj dostałam okropny z transmy i mogę najwyżej dorobić ci ogon… — przewróciła wymownie oczami i zaśmiała się sama do siebie. Raz jeszcze rzuciła piłeczkę, kiedy ta została jej przyniesiona. — Myślisz, że tak ci już zostanie… wiesz, po tych wróżkach? — zagadnęła trochę niepewnie, nie wiedząc, czy ten chce o tym rozmawiać. No ale przecież tak ją to intrygowało. W tym momencie, patrząc na niego, nie szukała już oznak zagrożenia, zamiast tego znajdując zajęcie w próbie domyślenia się tego, jaki był przed wyprawą.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Istotnie, te słowa nie wymagały komentarza. Chociaż nie. Nicholas miał jeden, ale nie będąc do tego zmuszonym, wcale nie zamierzał się nim dzielić. Niektórzy zasługują na śmierć, pomyślał, a jego czarne oczy na chwilę rozbłysły czymś bardzo, bardzo mrocznym. Rozbroił go dopiero jej entuzjazm na kolejny temat. - Byłem - potwierdził, a potem spojrzał zaskoczony. - Oczywiście masz rację, ale co masz na myśli? Jeśli mogłabyś wyjaśnić... Czy możesz... N-nie ważne. Jeśli machnęłaby na to ręką, nie drążyłby tematu, ale naprawdę ciekawiło go co miała na myśli i... Prawdę mówiąc nie był zachwycony tym stwierdzeniem. Ale naturalnie nie zamierzał się kłócić. Nie w obecnym stanie. Szybko się wycofał, mając ochotę powtarzać tylko "tak Holly, oczywiście". - Na pewno masz rację, że chochlika - bąknął, czując, że jego policzki rumienią się lekko ze wstydu. Jakież to było upokarzające. Z ulgą przeszedł do tematu atramentu i po kilku poprawkach po prostu transmitował kamyk w lusterko, ustawiając je tak, żeby dziewczyna sama widziała, co jeszcze jest do starcia. - Wróżki są małe, skrzydlate i urocze, dopóki nie zaczną psocić. A naprawdę uwielbiają psoty, również te krzywdzące i mogące wyrządzić zło. Są samolubne, lubią słuchać zachwytów na swój temat, lubią kiedy ludzie robią z siebie dla nich błaznów. Ale król jasnego dworu... - Nico pokręcił głową z niedowierzaniem na samo wspomnienie. - On był piękny. Oślepiający urodą. Piękniejszy od najpiękniejszej wili. Usiłowałem go później namalować, ale żadna próba nie odzwierciedlała w pełni pierwowzoru. Zadumał się na moment, zatracając się we wspomnieniach, póki nie przywołała go prośba Hollywood. - Oczywiście - wypalił zanim pomyslał i znów się lekko speszył. A potem zdenerwował , czując potrzebę usprawiedliwienia się. - Bez klątwy wróżek też bym to zrobił. Uwielbiam transmutację, korzystam z niej na okrągło. Poczuł absolutnie szczeniacką potrzebę, żeby się popisać umiejętnościami, więc cofnął wcześniejszą transmutację bez oczyszczania chustki z atramentu. I tak jak się spodziewał, biały kwiat przechodził miejscami w odcień granatowy, tworząc rozmazany, nieregularny wzór. - Mam nadzieję, że nie. To bardzo utrudnia życie, zwłaszcza jak się trafi na niewłaściwą osobę. Tymczasem Metus wróciła, rzuciła Holly pod nogi piłeczkę, po czym zaczęła obwąchiwać kieszenie Seavera, który bezradnie rozłożył puste dłonie. - Już nie mam smaczków, wszystkie ci dałem! Może kupię w drodze powrotnej? Cały worek? Bogowie. Oby to nie trwało wieczności, bo Nico nie potrafił wyjaśnić, że nadmiar smaczków po prostu suczce zaszkodzi.
Machnęła lekceważąco dłonią. — No co ty, żartowałam. O rany, strasznie jesteś poważny. Z twoją twarzą wszystko jest okej — zapewniła go. W myślach dodała, że było lepiej niż okej, ale przecież nie miała żadnego powodu, żeby budować jego ego. Większość mężczyzn i tak cierpiała na jego przerost, więc w tym momencie Nicholas nadrabiał statystykę. To całe zgadzanie się ze wszystkim z jednej strony wprawiało ją w zakłopotanie, a z drugiej bawiło ogromnie. Zdecydowanie nie było to ani typowe spotkanie, ani typowa rozmowa, a Holly lubiła oryginalność. Ciekawe, czy dogadałaby się z nim i w mniej korzystnych okolicznościach wróżkowej przyrody. — Mogłabym być wróżką — przyznała po wysłuchaniu jego opowieści. Zachwytów nigdy za dużo, podobnie jak i psot. Mimowolnie i nieświadomie uśmiechnęła się, gdy wspomniał o królu jasnego dworu. Lubiła obserwować ludzi, gdy ci mówili o czymś, co robiło na nich szczególne wrażenie, nieważne czy pozytywne, czy negatywne. W takich chwilach w każdej osobie była cząstka autentyczności, która w normalnych warunkach ginęła pośród gęstej masy pozorów. Czuła, że takiego zachwytu nie dałoby się podrobić i tak jak Nicholas chciałby namalować króla wróżek, tak ona chciałaby w tym momencie namalować jego w tym właśnie stanie, z błyszczącymi i nieobecnymi oczyma. Gdyby tylko potrafiła malować. — Więc malujesz — bardziej stwierdziła niż zapytała, łapiąc go za to słówko. Powiedziała to jednak tonem, który wskazywał, że nie obraziłaby się, gdyby potraktował to jednak jak pytanie i powiedział coś więcej. Była ciekawa, głodna informacji. — Jak okaże się, że oblałam owutemy, zgłoszę się po korepetycje — zapewniła, przyglądając się jak chusteczka na powrót staje się kwiatem, który rzeczywiście przeszedł barwą atramentu. Magia była niesamowita, ale najwspanialszy był w niej ludzki umysł i kreatywność, które zwykłym zaklęciem potrafiły stworzyć małe dzieło sztuki. Za osiągnięciami magicznymi często nie stała ani wielka moc, ani potężne czary, a pomysł. — Chociaż teraz to chyba kiepski z Ciebie korepetytor — wyprostowała się, by choć trochę lepiej go odwzorować, kiedy zaczęła go przedrzeźniać — „To zaklęcie chyba rzuca się inaczej, Holly. Albo wiesz co, w sumie tak też jest dobrze.” — zachichotała i przejęła od niego kwiat po to, by z różdżką w ręku kucnąć przy sadzawce. Podniosła odrobinę wody zaklęciem i otoczyła nią kwiat, a potem zamroziła ją, tworząc gładką, przejrzystą kulę. — Teraz powinna pozostać żywa — wyjaśniła — wiem, że da się jakoś powstrzymać lód przed topnieniem bez konieczności ponawiania zaklęcia, ale — wzruszyła ramionami, ponownie przyznając się do braków w edukacji. Na studiach powinna się chyba trochę przyłożyć... — Niewłaściwą osobę, hmm... to gdybym poprosiła cię, żebyś zatańczył na środku sadzawki, pewnie byś to zrobił? — uniosła brew, niby grożąc, że to zrobi, choć były to groźby bez pokrycia. Nie chciałaby być tą osobą, która bez powodu zmuszała do czegoś innych ludzi. Urok wili to co innego. Zresztą używała go bardzo rzadko i tylko w stosunku do tych, którzy sobie na to zasłużyli.
+
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- Prawda, strasznie poważny - powiedział Nico potulnie, trochę umierając w środku przez tę uległość względem obcej dziewuszki. To nie tak, że nigdy nie bywał uległy. Coś bardzo mocno ścisnęło się w jego brzuchu, kiedy przypomniał sobie ostatnie spotkanie z Antonio. Tak, uległość bywała fascynująca. Pozwalała się zatracić w bezwarunkowym oddaniu drugiej istocie, oddać się, zawierzyć siebie całego, złożyć swoje istnienie w jej ręce. Ale kluczowe było zrobienie tego dobrowolnie. Inaczej było brutalnym aktem gwałtu. I właśnie to mu zostało po wyprawie do świata wróżek. Ograbienie z wolności i pierścień, na który Nicholas nie mógł patrzeć, świadom ceny, którą za niego zapłacił. - Istotnie, mógłbym być teraz mało skuteczny - potwierdził jej sugestię na temat korepetycji. I tym razem rzeczywiście się z nią zgadzał. - Ale gdybyś mimo wszystko chciała się czegoś dowiedzieć, często tu bywam. Jak to ktoś powiedział, jestem wodnym stworzeniem, dlatego najłatwiej mnie znaleźć przy wszelkich jeziorach i fontannach. Przyjrzał się z zaciekawieniem lodowej kuli i skinął głową. Rzeczywiście, teraz zdawało się, że kwiat pozostanie żywy. Chociaż czy wieczną stagnację można nazwać życiem? Zamknięcie w lodzie, wieczny sen, póki mroźne więzienie się nie stopi, a wraz z nim nie uleci życie kwiatu. Nicholas nie miał pewności, czy Holly rzeczywiście zapewniła temu kwiatu życie, czy właśnie go uśmierciła, przesuwając tylko ten moment w czasie. Jego wola była jednak okaleczona, nie mógł się przeciwstawić gryfonce, dlatego odpowiedź mogła być tylko jedna. - Tak, powinna zostać żywa - przytaknął, zmęczony już tą wieczną zgodą na wszystko. - Sądzę, że nauczyciel zielarstwa powinien być specjalistą w tym temacie. A potem Holly zażartowała w sposób, który Nicholasowi absolutnie nie był do śmiechu. Bo gdyby to nie było tylko droczenie, a faktyczny rozkaz lub prośba, zrobiłby dokładnie to, czego sobie życzyła. A nie chciał. - Zapewne tak. Choć mam nadzieję, że będziemy tego sprawdzać. Szczęśliwym trafem Metus właśnie w tej chwili postanowiła się uprzeć na dalszy spacer, dlatego Nicholas nie mógł zrobić nic więcej, jak tylko spojrzeć przepraszająco na półwilę, by rzucić na odchodne: - Metus zdecydowała, musimy już iść. Miło mi było cię poznać, Holly. Skłonił się elegancko, a potem z ulgą ruszył za charjuczką, pozwalając Stellmarii wylegiwać się na jego ramieniu. Już idąc dyskretnie rzucił na siebie zaklęcie wyciszające, ot tak dla bezpieczeństwa. W końcu zawsze istniało ryzyko, że gryfonka wpadnie na jakiś prosty pomysł, który jednak będzie chciała doprowadzić do skutku. A tak świat opanowała głucha cisza, która pozwalała Nicholasowi zachować choćby pozory normalności.
ZT
+
Astrid Vodder
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172
C. szczególne : Okulary w rogowej oprawce, często czuć od niej dym papierosowy, wygląda na młodszą niż w rzeczywistości jest, szwedzki akcent, burdel w życiu i na głowie
Piękna, słoneczna pogoda, utrzymywała się w Wielkiej Brytanii o wiele dłużej, niż ktokolwiek mógłby to podejrzewać, co zaskakiwało nawet samą Astrid. Była pewna, że jesienne spacery, które planowała przeprowadzić w towarzystwie swojej pięcioletniej córki, odbywać się będą w zgoła innej atmosferze. Że będą musiały zakładać wysokie kalosze, kurtki i czapki, aby ochronić się przed chłodem i potencjalnym deszczem. Tymczasem los zaskakiwał w bardzo pozytywny sposób, bo oto właśnie Elsa mogła biegać w samej tylko bluzce i spódniczce, ganiając uciekające przed nią chochliki. Śmiała się przy tym do rozpuku, a Astrid usilnie próbowała nadążyć za córką. Okazywało się, że pomimo swoich pięciu lat na karku, dziecko było naprawdę szybkie. Nic dziwnego, że samotne matki są takie szczupłe, skoro muszą tyle kilometrów ganiać swoje dziecko, pomyślała Astrid. Sama nie prezentowała się najlepiej i naprawdę potrzebowała odpocząć, dlatego zrobiła coś, za co wszystkie cudowne, nowoczesne matki prawdopodobnie by ją przeklęły, czyli namówiła córkę na lody, byle tylko ta przestała ganiać po całej okolicy. W końcu, kiedy Elsa kroczyła dumna przed siebie, z wafelkiem czekoladowo-truskawkowych lodów w dłoni, Astrid miała chwilę, aby tego dnia odetchnąć. Mogła porozglądać się po okolicy, napawać piękną pogodą, zbliżającą się jesienią i delikatnie opadającymi na ziemię pierwszymi liśćmi. Wszystko wyglądało tak cudownie malowniczo, nic dziwnego, że dziewczyna uśmiechała się pod nosem. Zdjęła okulary z nosa, aby przeczyścić je krawędzią swojego swetra. I to był błąd... Bo oto Elsa uznała, że najwyższy czas sprawdzić cierpliwość matki i puściła się pędem przed siebie z lodem w ręku i krzykiem na ustach. - ELSA! - Krzyknęła za nią Astrid i również zaczęła biec, jednak bez okularów czuła się praktycznie ślepa. Spróbowała wetknąć je na nos, a kiedy w końcu udało jej się to zrobić i zobaczyła, gdzie zmierzała jej córka, krew w jej żyłach zamarzła. - Elsa stój! - krzyknęła, dalej goniąc dziewczynkę, ale było już za późno. Ta obróciła się twarzą w jej stronę, bardzo zadowolona z faktu, że uciekła matce i nie zauważyła na swojej drodze wysokiego mężczyzny, na którego wpadła z impetem. Lody odgniotły się na jego nogawce, a dziewczynka odbiła się od niego i upadła na tyłek. Chwila ciszy, która nastąpiła po tym upadku, szybko została przerwana głośnym rykiem dziewczynki. - Mówiłam, żebyś się zatrzymała - Astrid przypadła do swojej córki i od razu zaczęła oglądać ze wszystkich stron, aby upewnić się, że nic jej nie jest. Dopiero, kiedy tego dokonała, znad przekrzywionych na nosie okularów, spojrzała na mężczyznę, który stał się obiektem ataku pięciolatki. - Bardzo pana przepraszam za nią. Zapłacę za pralnię, lub chociaż spróbuję to wyczyścić - powiedziała, wstając z kucek, z tulącą się do niej Elsą w ramionach. Jeszcze tego jej dzisiaj brakowało...
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max miał wyjątkowo wolny dzień. Postanowił wziąć się z Nickiem, który miał do załatwienia parę spraw w tej części Szkocji i wyciągnąć Buddyego na dłuższy spacer. Nawet nie zajarzył, jak wlazł do Hogsmeade, przechadzając się z psiakiem po parku. Golden był już staruszkiem, ale energii wciąż mu nie brakowało, więc pokusili się nawet o krótki bieg. Solberg nie chciał jednak przemęczać psiaka, więc ostatecznie zwolnił i powrócił do powolnego oddychania świeżym, magicznym powietrzem w wiosce. Zastanawiał się, czy nie powinien skorzystać z okazji, że tu jest i zrobić jakiś zakupów, gdy nagle z zamyślenia wyrwał go jakiś krzyk, a następnie coś pierdalnęło go w nogę. Spojrzał w dół i uśmiechnął się na widok małej dziewczynki, która widocznie miała problemy ze wzrokiem, skoro nie zauważyła takiego olbrzyma na swojej drodze. -Nie ma sprawy. Dobrze, że Elsa cała mnie nie zamroziła, bo wtedy miałbym problemy. - Odpowiedział wesoło kobiecie, widocznie matce, od razu kojarząc imię dziewczynki z mugolską bajką, którą maltretowały go dzieci jego siostry. -Buddy, na Merlina! - Zaśmiał się jeszcze bardziej, gdy pies w mgnieniu oka znalazł się przy małej i zaczął zlizywać z niej lody, którymi też oberwała, a cieszył się przy tym tak, że ogon od merdania prawie mu odpadł. -Nic jej nie jest? - Zainteresował się w końcu stanem dziecka, żeby zaraz nie było, że próbuje tu mordować małe dziewczynki. Nie przejmował się plamą na spodniach, nie w takim stanie już pokazywał się na ulicy, a wbrew pozorom, pralkę obsługiwać potrafił. Czy tam chłoszczyść. Do tego domyślał się, że jak tylko Buddy skończy z Elsą, to i z niego zliże resztę smakołyku.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Astrid Vodder
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172
C. szczególne : Okulary w rogowej oprawce, często czuć od niej dym papierosowy, wygląda na młodszą niż w rzeczywistości jest, szwedzki akcent, burdel w życiu i na głowie
Jak się bardzo szybko okazało, na szczęście dla niej, Astrid trafiła na mężczyznę, który nie bardzo przejął się tym jakże haniebnym i groźnym atakiem ze strony pięciolatki. Szwedka pozwoliła sobie na dyskretny wydech rozluźnienia, bo najprawdopodobniej najgorsze było już za nimi. Wielokrotnie trafiała w podobnych sytuacjach na debili, którzy za nic nie potrafili przyjąć do wiadomości, że dzieci broją i czasami takie rzeczy się zdarzają. I to wcale nie było tak, że ona jako matka zawiodła w takim wypadku. Tutaj jednak okazało się, że chłopak na którego trafiło, miał raczej racjonalne podejście do życia i nie zamierzał zabijać ich tylko za to, że na jego spodnie dostało się trochę lodów. Chwilę potem pies szanownego jegomościa postanowił zająć się resztkami lodów, które to znajdowały się dosłownie wszędzie. Elsa od razu przestała płakać tylko najpierw z ogromnym szokiem zaczęła wpatrywać się w psa, a potem wybuchła serdecznym śmiechem. Astrid na ten widok również się uśmiechnęła szeroko, ponieważ widok tak szczęśliwej córki zawsze poprawiał jej nastrój. - Z tego co zdążyłam zauważyć, to są smaczne, więc wcale mu się nie dziwię, że chce się nimi zająć - stwierdziła luźnym tonem, patrząc to na córkę, to na chłopaka. Pokręciła z niedowierzaniem głową i w sumie to nawet nie bardzo chciała pomagać dziecku świadoma, że jeśli sytuacja ją przerośnie, to ta poprosi o pomoc. Niemniej chyba wszystko było w jak najlepszym porządku, skoro pomimo gili lecących z nosa i ścieżkach łez wyrzeźbionych na policzkach, śmiała się w najlepsze i targała Buddy'ego za uszy. - Jak widać, więcej strachu niż faktycznie problemów życiowych - dodała po chwili, patrząc już na chłopaka. Dopiero teraz zarejestrowała, jak wysoki był, a przecież ona sama, jak na kobietę miała dość słuszny wzrost. - Jeszcze raz bardzo przepraszam za tą sytuację. Nawet zapomniałam się przedstawić. Astrid Vodder - wyciągnęła w jego stronę dłoń, w geście powitania. Na jej ustach dalej tańczył delikatny uśmiech, okulary dalej wisiały krzywo na jej nosie, choć do tego ostatniego, zdołała już się niejako przyzwyczaić.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kobieta miała szczęście, że Max praktycznie zawsze gdzieś te dzieci w pobliżu miał. Dzięki temu potrafił się wokół nich zachować, choć nie zawsze była to dla niego przyjemność. Szczególnie, jeśli chodziło o obce pomioty. Nie był jednak kimś, kto na wstępie darłby na takie dziecko mordę za jednego rozpłaszczonego na spodniach loda. Na szczęście Buddy był tu też z nim żeby uratować sytuację. Psiak od razu zaskarbiał sobie miłość wszystkich, bez względu na wiek, płeć, czy inne rubryczki. Teraz nie było inaczej. Nie minęło mgnienie oka, a dziewczynka już maltretowała czworonoga i ciężko było powiedzieć, kto z nich bardziej się tym cieszył. -Chyba odpuszczę sobie próbowanie. - Odpowiedział lekko rozbawiony. Jeszcze tego brakowało w tej scence, żeby zaczął zlizywać słodycze z własnych spodni. Najlepiej ich nie zdejmując. Tak, to na pewno byłoby ciekawe widowisko. -Serio, nie ma problemu. - Machnął ręką, po czym ujął jej dłoń. -Max Solberg. - Również się przedstawił, bo nie widział powodu, dlaczego by nie miał. Kobieta wydawała się sympatyczna, choć miała w sobie coś nietuzinkowego. Ślizgon nie był pewien, czy to kwestia krzywych okularów, czy czegoś innego. -Nie jesteś stąd, prawda Astrid? - Zapytał, bo jej akcent ciężko było pominąć tak samo, jak jego szkockie naleciałości, które czasami wybijały się na powierzchnię. Miał wrażenie, że mowa kobiety leci jej północą, ale nie potrafił dokładnie przykleić kraju, który mógłby być za to odpowiedzialny. Miał za to wskazówkę w postaci imienia i nazwiska, więc postanowił zaryzykować. -Norwegia? Szwecja? - Strzelił, a jego umysł od razu przypomniał mu o pewnej innej Astrid, którą kiedyś miał okazję poznać. Ciekawe, gdzie ta dzika dziewczyna się teraz znajdowała i co porabiała...
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Astrid Vodder
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172
C. szczególne : Okulary w rogowej oprawce, często czuć od niej dym papierosowy, wygląda na młodszą niż w rzeczywistości jest, szwedzki akcent, burdel w życiu i na głowie
Jak widać ten dzień był w przypadku Astrid po prostu spisany na sukces nawet jeśli wszystko na jego początku wskazywało inaczej. Ot trafiła na normalnego człowieka, z mniej normalnym psem, który chętnie podzielił się swoim językiem, aby wyczyścić ubrania jej córki z resztek lodów. Przynajmniej nie będzie musiała pokazywać, że kompletnie nie rozumiała, w jaki sposób rzucać te wszystkie zaklęcia porządkowe. Elsa piszczała radośnie i właśnie zerwała się na równe nogi, aby odbiec gdzieś z psem. - Tylko nie idź nigdzie daleko! - upomniała ją od razu, gotowa w każdej chwili rzucić się za nią biegiem, bo przecież taki mały czort mógł zrobić wszystko. Dlatego nie spuszczając z niej oka, dalej kontynuowała rozmowę z nowopoznanym człowiekiem. Powitali się tak, jak przystało w przypadku dwojga dorosłych ludzi i kobieta mogłaby śmiało uznać to spotkanie za naprawdę przyjazne i miłe. - Nie, nie jestem - uśmiechnęła się szerzej, poprawiając okulary na nosie. Temat jej pochodzenia w żadnym stopniu nie był dla niej nieprzyjemnym, toteż nie miała najmniejszego problemu z tym, aby faktycznie go poruszyć. Niemniej Max zaskoczył ją, kiedy od razu trafił w rejony jej domu rodzinnego. - Brawo, piękne rozpoznanie po samym akcencie. Szwecja, a konkretniej to Malmo. - przyznała, dalej się przy tym uśmiechając. W tym momencie przybiegła do nich z powrotem Elsa, czerwona na twarzy od wysiłku, ale wyraźnie zadowolona, bo Buddy przydreptał zaraz za nią. Astrid odruchowo złapała dłoń swojej córki. - Znasz kogoś z tamtych rejonów, czy przypadek, że tak udało Ci się trafić? - zainteresowana przekrzywiła nieco głowę, zastanawiając się nad tym aspektem. Może faktycznie ten posiadał jakiś korzenie z jej rodzinnych stron? Elsa pociągnęła ją za rękę. - Mamooo, a kupisz mi psa? - zajęczała, kiedy już Astrid przeniosła na nią swój wzrok. Kobieta ze wszystkich sił starała się nie parsknąć śmiechem na kolejną, nową miłość, jaka nagle pojawiła się w życiu jej córki. Widać Buddy bardzo przypadł jej do gustu.