Ciche, przyjemne miejsce, osłonięte przed centralną częścią parku bujną roślinnością. Znajduje się tutaj tylko jedna ławeczka, bo często nie ma tu żywego ducha! Poza fauną, oczywiście.
Autor
Wiadomość
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Mógł się spodziewać, że zawzięcie będzie zgrywać mądrzejszą i samodzielniejszą niż była w rzeczywistości. Nie znał jej wcale, a mimo to zdążył zauważyć, że bardzo konsekwentnie starała się nadrabiać miną, choć nie zawsze jej to wychodziło. A może to tylko w jego obecności odzywała się w niej taka potrzeba? Może ze względu na jego liczne kpiny, budowała ochronny mur zbudowany z pozorów? — Nie umiesz kłamać, Emily. — stwierdził tonem, który nie wskazywał na szyderstwo, a jedynie nieznaczne rozbawienie. — Powinnaś poćwiczyć, nikt nie spodziewa się oszustwa po takim delikatnym dzieciaku, pod warunkiem, że nie zdradza go dosłownie wszystko co tylko możliwe. — może i tego powinien jej nauczyć? Cóż, nie zamierzał. Jej twarz bywała jak otwarta księga i była to cecha, którą uważał za... uroczą, jakkolwiek by to nie brzmiało. Sam nosił maskę od tylu lat, że ledwie pamiętał jakie to uczucie pokazywać światu swoją prawdziwą twarz. W gruncie rzeczy nosił ją jeszcze zanim tak naprawdę musiał, zawsze był skryty i lubił bawić się grą pozorów. Niegdyś jego umiejętność panowania nad samym sobą sprawiała, że czuł się lepszy od innych, teraz jednak zaczynał dostrzegać w tym ułomność, tak jakby wieloletnie chowanie się za wykreowanym wizerunkiem pozbawiło go części samego siebie – tego prawdziwego. Wyjaśnił jej wszystko, wcale nie zrażając się tym, że już na samym początku zachowała się tak, jakby nie było jej to potrzebne. Możliwe, że chciał by potrafiła się bronić, może uczył jej zaciskania pięści, by następnym razem przywaliła osobie, która będzie chciała zrobić jej krzywdę... tak jak on zrobił jej. Nie było to zbyt światłe, a już na pewno w pełni świadome, przecież prędzej obroniłaby się zaklęciami aniżeli wątłą siłą własnej ręki; chyba chciał ponownie nakarmić swoje sumienie, by móc uznać, że znów pomógł jej w jakiś sposób. Milczała, najwyraźniej nie spodziewając się, że mógłby zrobić coś podobnego. Może nie rozumiała jego pobudek? Dziwiłby się gdyby rozumiała, przecież sam nie do końca wiedział dlaczego to robi. — Oczywiście, że nie. — czuł się dziwnie – chyba go zirytowała, choć nie spodziewał się, że była do tego zdolna. Prawdopodobnie nie zrobiła tego nawet specjalnie, ale poczuł się trochę urażony. Teoretycznie nie potrzebował jej uznania, w praktyce – byłoby miło gdyby choć raz przyznała, że nie jest tak samodzielna jak by tego chciała. Tym razem nie była to szczególnie groźna kontuzja, ale wtedy, w jeziorze? Uratował jej życie, a ona nie wyglądała jakby w ogóle to zauważyła. — Nigdy jej nie potrzebujesz. — puścił jej rękę i gwałtownie wstał, wzbudzając zainteresowanie kota. — Cholera. Mam Cię już szczerze dość, Rowle. — zaklął po francusku, co czasem zdarzało mu się kiedy się denerwował. Przeczesał palcami przydługie kosmyki włosów i westchnął bezgłośnie, patrząc na nią niechętnie. — Hogsmeade jest chyba za małe dla nas dwojga. Zostań w swoim zamku, księżniczko, to przestaniemy na siebie wiecznie wpadać. — wcisnął ręce w kieszenie cienkiego, wiosennego płaszcza i po prostu odszedł, stawiając energiczne kroki. Kuguchar popatrzył na Emily swoimi zielonymi ślepiami, syknął jeszcze na szczura, ale ostatecznie podreptał za Nathanielem, choć ani kot, ani jego właściciel nie wiedzieli dlaczego to robi.
Oczywiście wzburzyła się natychmiast za nazwanie jej dzieckiem. Z brakiem umiejętności kłamania niestety miał rację, to niewątpliwie nie była jej najmocniejsza strona. Były emocje, które umiała ukryć przed światem, ale w większości przypadków, przerażająco łatwo było odczytać jej myśli i intencję. Nienawidziła tego w sobie i walczyła z tym jak mogła, jak jednak widać, wciąż dosyć nieskutecznie. Wciąż liczyła, że nabierze tej umiejętności z wiekiem. Nie było to wykluczone, bo mimo podkreślanej przez siebie pełnoletności, do prawdziwej dorosłości został jej jeszcze kawałek czasu i póki co wszystko ją trochę kształtowało. Oby tylko w dobrym kierunku, bo ostatnie wydarzenia nie były pod tym względem takie oczywiste. - Nie jestem dzieciakiem - skomentowała natychmiast, ale bez większych emocji i rozpierającej złości. Na szczęście trochę się uspokoiła, widocznie działanie tej okropnej kawy (aż trudno było uwierzyć, że jakąkolwiek kawę w swojej głowie nazwała okropną) słabło a i sytuacja zmieniła się na tyle, że udało jej się wrócić do normy. Naprawdę mogła to docenić. Pomógł jej wtedy i bezinteresownie pomagał jej teraz. O ile na chwilę obecną mogła zasłaniać się niechęcią spowodowaną przez wydarzenia z tamtego wieczoru, dlaczego nie podziękowała mu od razu, kiedy wyciągnął ją z wody? Nie miała wtedy najmniejszego powodu, żeby tego nie zrobić, a nie dało się ukryć, że chłopak uratował jej życie i zasługiwał na minimum wdzięczności. Co prawda potem naraził je na względne niebezpieczeństwo, ale między jednym wydarzeniem a drugim upłynęło trochę czasu, na pewno wystarczająco dużo, żeby zdobyć się na ten gest. Poczuła realne ukucie wyrzutów sumienia, co prawda starała się je stłumić, ale niewiele z tego wyszło. Tylko, co teraz miała powiedzieć? W tej chwili szczególnie nie umiała okazać wdzięczności, nie mogłoby to jej przejść przez usta. Spojrzała na niego tylko w milczeniu i chyba pierwszy raz trzeba było przyznać, że jej mina jest naprawdę nieodgadniona. Nie było widać, że jest jej po prostu głupio, ale było i stąd chyba dłuższe milczenie z jej strony. - Tutaj się zgodzę - odparła, słysząc jego ostatnie słowa i nie ruszyła się z ławki. Skoro on odchodził, ona jeszcze mogła chwilę posiedzieć i zaczerpnąć więcej świeżego powietrza. Może tym razem to naprawdę było ich ostatnie spotkanie? Przecież nawet złośliwość losu musiała mieć jakiekolwiek granice przyzwoitości.
Dawno nie biegała. Chociaż w ostatnim czasie zdecydowanie wracała do formy, zwłaszcza, jeśli chodziło o grę, to samo bieganie odłożyła na bok, szkoda jej było tego czasu rano i najzwyczajniej w świecie wolała pobyć chociaż chwilę z Milką, niż szlajać się po Hogsmeade. Ostatni mecz nie był jednak rewelacyjny w skutkach a ona doszła do wniosku, że chociaż jej figura wróciła do normy, to z kondycją jeszcze nie jest do końca tak jak należy, przynajmniej pod pewnymi względami. Biegała już niecałą godzinę, a raczej, w normalnych warunkach - tylko, teraz natomiast zaczynała zwalniać i tracić oddech. Zmarszczyła nos niezadowolona, widząc jak marne jest jej tempo i przystanęła na chwilę przy drzewie, żeby ochłonąć. Nie zamierzała jeszcze kończyć treningu, zaczęła się rozciągać, żeby mięśnie całkiem jej nie ostygły. Zerknęła, widząc, że ktoś jeszcze postanowił urządzić sobie poranną przebieżkę i zmierzał w jej kierunku w dość szybkim tempie. Dopiero kiedy podbiegł wystarczająco blisko, rozpoznała w nim znajomą twarz. Automatycznie się spięła, ale nie dała tego po sobie poznać, zerkając na niego zupełnie beznamiętnie. - Anunnaki? Myślałam, że szczęśliwie wywiało cię na stałe - pokręciła głową i mimowolnie się wyprostowała, odsuwając od drzewa. Jak tylko pojawiał się na polu widzenia, całe jej ciało zachowywało się tak, jakby wiedziało, że musi być gotowe do potencjalnej walki. Naprawdę dawno go nie widziała, nie miała pojęcia gdzie zniknął, ale dało się odczuć pewną swobodę wokół. Zwłaszcza po wydarzeniach na feriach, które mocno ją przestraszyły - nie ważne co próbowała sobie wmówić. Nie doceniła go.
Nie był przyzwyczajony do porażek. Nie tylko nie lubił, ale wręcz nie umiał przegrywać i zawsze zabezpieczał się tak, by przegrana była tylko tą mniej pożądaną, a jednak wciąż pozytywną opcją. Ale ostatnie kilka miesięcy było porażką i choć usilnie próbował pokazać wszystkim dookoła, że wcale nie zmarnował czasu na tych wykopaliskach, prezentując notatki, mapy i drobniejsze znaleziska, to nie zmieniało to wciąż faktu, że on sam wiedział. Znał prawdę - przegrał. Już pierwszego miesiąca wyczuł, że nie będzie łatwo, ale przecież był pierworodnym Anunnaki, więc jeśli nie on, to nikt inny. Musiał się upewnić, podtopić się w mule, by móc wynurzyć się dopiero wtedy, gdy będzie pewien, że nikt inny nie znajdzie tam perły. W końcu czym było te kilka miesięcy w porównaniu z hańbą, jaka by go okryła, gdyby on - młody bóg na ziemi - nie znalazł nic, a jego następca dokonałby przełomu. Frustracja narastała w nim stopniowo, piętrzyła się bez kumulacji i rozładowania, sprawiając, że naprawdę nie liczyło się zupełnie nic, skoro ten jeden, najważniejszy cel pozostawał nieuchwytny, ciągle każąc błądzić mu w labiryncie pełnym ślepych zaułków. Wszystkie pomniejsze plany, układy i spiski porzucił jako nieistotne, a teraz, po powrocie do Wielkiej Brytanii, nie miał ochoty sprawdzać nawet tego jak sprawował się jego kundel. Już przed wyjazdem próbował szczekać głośniej, a on sam teraz, codziennie nabuzowany wściekłością na zmarnowany czas, z pewnością nie powstrzymałby się od wybuchu złości, gdyby tylko usłyszał jakieś roszczeniowe żądania, traktując byle powód jako oliwę dolaną do ognia. Teraz, biegnąc przed siebie w stałym, pewnym rytmie, gdy ciało samo układało się odpowiednio do pokonywanej ścieżki, z każdym krokiem złość buzowała w nim silniej, zamiast rozluźniać - kazała szukać innego ujścia nagromadzonym pretensjom do świata i samego siebie. I wszystkie napływające do umysłu skrzywione wizje uświadamiały mu, że zdecydowanie więcej w nim dziś demona, króla złych wiatrów, nagrzanego furią sprawcy sezonowych burz, niż protekcyjnego w swym interesie boga. Pierwszy raz od tak dawna nie patrzył nawet na zegarek, iście śmiertelną częścią siebie odmierzając czas swojego treningu - oddechem, biciem serca i gorącem parującego ciała ustalając rzeczywistość. I wtedy ujrzał Dear. Jego Dear. Zwalniał stopniowo, dokładnie wiedząc już, że to jest właśnie rozrywka, której potrzebował. TO miała być ta kulminacja jego kilkumiesięcznej irytacji, czy raczej moment jej ujścia. Nie musiał wcale poświęcić choćby jednej myśli, jak zacząć rozmowę, chcąc znaleźć tylko najdrobniejszy pretekst do ataku, bo przecież znał ją doskonale, choćby się tego wypierała pełną piersią - wiedział, że się odezwie. Więc w pierwszej chwili nawet na nią nie spojrzał, łaskawie reagując na własne nazwisko, bo jego zignorować by nie śmiał, zatrzymując się i od razu prostując z torsem falującym rytmicznie od kontrolowanego oddechu. - Dear - wymruczał wibrująco, robiąc już pierwszy krok w jej stronę, zupełnie nieświadomie unosząc głowę, by mimo uniesionego w uśmiechu kąciku ust spojrzeć na nią z góry, pogardliwie i osądzająco, czyli w pełni swoich ulubionych uczuć do niej. Przesunął przeciągłym spojrzeniem po zgrabnej sylwetce, jakby chciał skontrolować czy warto zanim zrobi kolejny krok w przód i dopiero wtedy z naturalnie hipnotyzującym wzrokiem złapał się jej zielonych oczu, swoje utrzymując zachmurzone pod ściągniętymi w gniewie brwiami. - Gdybym wyjechał na stałe, to nie zapomniałbym spakować swojej ulubionej zabawki - kontynuował, pewnym krokiem idąc w jej stronę, chcąc wymusić na Ślizgonce cofnięcie się plecami na drzewo. - Inne strasznie szybko się psują - mruknął, gdy dłoń zamknęła się na jej podbródku, odchylając głowę, by wykręcić dziewczęcą twarz w górę do koniecznego w nagłej bliskości układu, chcąc utrzymać kontakt wzrokowy, zdecydowanie nie zamierzając samemu chylić się ku niej, zachowując ten konieczny dla ich wciąż nieco przyspieszonych oddechów dystans. - A ta jedna trafiła już do mnie zepsuta.
Sport zawsze ją relaksował. Nie ważne co się działo wokół, jak pokręcona była jej aktualna rzeczywistość - kiedy była skupiona na zmęczeniu, wszystko inne rozmywało się tak jak powinno. Właśnie dlatego najbardziej lubiła trenować w samotności, zwłaszcza biegać, odcinała się od rzeczywistości i odpoczywała. Dzisiaj ewidentnie postanowiła utrudnić sobie ten rytuał, bo zamiast odsunąć się, zniknąć z pola widzenia, lub po prostu pobiec dalej, wybrała dużo mniej wygodne rozwiązanie. Zaczepianie go było jak igranie z ogniem, a ona i tak zawsze to robiła. Chociaż sytuacja nigdy nie obracała się na jej korzyść, jakaś nierozsądna część niej budziła się w tym momencie tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę osoby, którą powinna omijać szerokim łukiem. Natychmiast tego pożałowała, wystarczyło dostrzec ten charakterystyczny błysk w oku, który nie oznaczał niczego dobrego. Może z Pazuzu nie dało się łatwo czytać, ale na tyle już go znała, że wiedziała, kiedy lepiej z nim nie pogrywać i regularnie to ignorowała. Na początku stała przed nim twardo, mimo, że zaczął zbliżać się coraz bardziej. W końcu jednak uległa presji i zrobiła ten nieszczęsny krok do tyłu, który równał się zetknięciem plecami z drzewem. Prychnęła pogardliwie na jego pierwsze słowa i szarpnęła lekko jego dłoń, kiedy bezczelnie ujął jej podbródek. Nie musiał, nie zamierzała teraz spuszczać wzroku. - Czyjąkolwiek zabawką mogę być co najwyżej w twoich fantazjach - przewróciła oczami i oparła się wygodniej o drzewo, z całej siły starając się pokazać, że to nie wymuszona przez niego pozycja, tylko jej wybór. - Wycieczka dookoła świata? Ciekawe, zwiałeś akurat kiedy mieliśmy realizować nasz zakład. Nie martw się. Wiem, że nie lubisz przegrywać. Tym razem ci odpuszczę - wzruszyła niewinnie ramionami i w końcu odsunęła się od drzewa, tym samym z własnej woli zmniejszając dystans między nimi. - Wiele byś i tak nie wniósł do drużyny. Myślałam, że masz trochę lepszą kondycję, ale to nie było zbyt imponujące tempo- oceniła jego przebieżkę z przed chwili. Obserwowała uważnie jego reakcję, starając się nadal nie uciekać wzrokiem. Zdecydowanie odzwyczaiła się od ich konfrontacji, zwłaszcza, że była butna i tylko przy nim potrafiła zdobyć się na sporo pokory, bo tylko on potrafił naprawdę przyprzeć ją do muru. Teraz jednak byli w publicznym miejscu i chociaż jak na złość nikogo nie było wokół, nie zamierzała dopuszczać do siebie lęku, a już na pewno go okazywać.
Heaven nie była słaba. Przynajmniej nie fizycznie i nie teraz, gdy zregenerowała się już po wydaleniu z siebie pasożyta. I on doskonale o tym wiedział, a jednak wzmocnił nieco uścisk na jej brodzie, usztywniając całe ramię, byle napór jej dłoni napotkał przeszkodę nie do pokonania. W żadnym wypadku to nie było siłowanie się. Ona użyła niewielkiej mocy, więc i on swoją postawę wzmocnił tylko o tyle, o ile było to potrzebne. Byle przypomnieć jej, że niezależnie od tego, na ile powróciła do swojej dalszej formy, to wciąż on górował nad nią fizycznie, nigdy ze swojej nie wypadając i pracując nad nią każdego dnia. I dopiero gdy cofnęła swoją dłoń, z wyraźnym opóźnieniem, cofnął też swoją, bo cokolwiek robił, musiał robić na swoich zasadach. Jak zwykle miał racje. To wywracanie oczami, odtrącanie wbrew sobie i nic nie znaczące próby złośliwości, które choć mogły wydać się trafne, tak przecież nie przynosiły żadnych rezultatów, bo oboje doskonale wiedzieli, że takimi słowami nie da się przebić przez gruby mur samooceny pierworodnego z rodu Anannuki. A przynajmniej tego był pewien, póki nie usłyszał tych słów, które z taką nieświadomą mocą uderzyły w najczulszy obecnie punkt. Wiem, że nie lubisz przegrywać Nie mogła wiedzieć i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, a jednak spiął się mimowolnie, tracąc kontrolę nad własnymi mięśniami, które przecież codziennie zmuszał do posłuszeństwa, czując teraz wyraźnie jak buzująca w żyłach krew przebiega mu po ciele wściekłymi dreszczami, szukając ujścia dla kumulowanej miesiącami irytacji. I jak zwykle dał jej szansę - w pierwszej chwili tylko uniósł dumnie głowę, by później pochylić ją powoli, pozwalając spojrzeniu nabrać chłodnego cienia, który nie miał nic wspólnego z brakiem padającego tam słońca. Ale nie skorzystała z okazji. Zrobiła krok w przód ku podjudzonej bestii, zamiast położyć się na ziemię i udawać martwą, by stracił zainteresowanie. Walczyła, wierzgała, byle udawać jak najdłużej, że jest cokolwiek warta. Ha, może nawet szczerze wierząc w to, że jej życie faktycznie ma jakąś wartość, poza niskiej jakości reprodukcją. I teraz, w tej chwili, gdy brwi zadrgały w ściągnięciu, wyraźnie zdradzając irytację demonicznej natury, puściła mu pierwsza para hamulców, a mięśnie same zareagowały krokiem i dłonią na dziewczęcym mostku, popychając ją ponownie na drzewo - zdecydowanie poświęcając choć jedną myśl temu, czy uderzenie przyjmą same plecy, czy jednak też i ta głowa, którą głaskał nieraz w fałszywej czułości. - Widzę, że za długo mnie nie było, Dear - warknął, napinając ramię, by wcisnąć ją mocniej w korę drzewa, czując przyjemny dreszcz przebiegający po kręgosłupie na samą myśl, że mógłby zgnieść te drobne kości w ten sposób, jak mugolscy magicy zgniatali żywe ptaki składając w dłoniach klatki. - Zapomniałaś gdzie Twoje miejsce. Czy może wygadałaś się już o ojcostwie jakiemuś pierwszemu lepszemu psu, który zdobył Cię za dwa drinki? - spytał cicho, nie przechodząc wcale do szeptu, a utrzymując ten mrucząco-warczący ton wibrujący od mieszanki irytacji i rosnącej wraz z przemocą ekscytacji. - Pokaż mi tę swoją kondycję - wymruczał, nie powstrzymując się od popchnięcia intensywności swojego spojrzenia do świdrującej hipnozy, a jednak przerwał ją błyskawicznie, przesunięciem dłoni na bok niebiańskiej szyi, pociągając dziewczynę w kierunku ziemi. Tam gdzie jej miejsce.
Prawda była taka, że nie spodziewała się wyprowadzić go z równowagi, a przynajmniej nie tak łatwo. Wiedziała, że w przypadku Pazuzu trzeba się naprawdę przyłożyć, żeby go urazić, ale oczywiście, i tak i trak wytrwale próbowała. W końcu sam swoimi komentarzami potrafił trafić wyjątkowo skutecznie, a ona nie lubiła pozostawać nikomu dłużna. Nie było nawet istotne to, że pogrywanie z nim było niebezpieczne i zdążyła się już o tym przekonać. Nawet to, że wiedział coś, czym nie mógł podzielić się z nikim innym, nie było dla niej wystarczającym hamulcem. Może dlatego, że wiedziała, że nie będzie chciał tracić karty przetargowej? Strzelała trochę w ślepo, bo nie miała pojęcia gdzie leży granica, po której uświadomi jej, że to nie była odpowiedzialna gra, ale była niemal pewna, że głupie komentarze leżą grubo przed nią. Zdziwiła się więc trochę, widząc zmianę w jego postawie, a jeszcze bardziej, kiedy nagle i trzeba przyznać - naprawdę niespodziewanie, została niezbyt delikatnie przyparta do drzewa. Syknęła z oburzenia i bólu, bo uderzenie było dość mocne, w dodatku trzymał ją wciśniętą w korę, co sprawiało, że nie mogła odetchnąć nawet przez chwilę. Spojrzała na niego wściekle i z trudem ugryzła się w język. Szarpnęła się za to dość gwałtownie, próbując bezskutecznie wyrwać z tego żelaznego uścisku. Teraz miała zdecydowanie więcej siły na walkę i przepychanki, ale niestety on też się postarał i nie dał jej dużego pola do popisu. Przez chwilę rozważyła zwyczajne uderzenie w twarz, zwłaszcza, że jej ręce nie były obezwładnione, ale w tej samej chwili wbił w nią dziwne, niepokojące spojrzenie, którego instynktownie chciała uniknąć. W tym układzie nie była w stanie tego zrobić, zamiast tego niemal zmiękła po jego słowach, przerywając bezsensowny opór i trochę rozluźniając mięśnie. Poczuła jak jego dłoń kieruje nią w dół i klęknęła zgodnie z jego ruchem, chociaż wszystko w środku krzyczało, że nie powinna. No, a przynajmniej połowa jej myśli koncentrowała się wokół twardej odmowy, reszta błądziła po niebezpiecznych regionach, w które Heaven starała się nie wchodzić zbyt często. - Brzydzę się tobą - fuknęła patrząc na niego w górę, ale zupełnie nie potrafiła stawić faktycznego oporu. Może i dobrze? Uznała, że to widocznie jej rozsądek krzyczy wystarczająco głośno i kontroluje jej odruchy. Utrzymanie tajemnicy było priorytetową kwestią i zdecydowanie nie powinna o tym zapominać. Szybko usprawiedliwiła tym swoją bezsilność. Odpuściła jednak harde spojrzenie, uznając, że wypada przez to śmiesznie i uciekła wzrokiem na bok, zerkając, czy przypadkiem nikt nie wybiegnie zaraz zza rogu.
Wypuścił powietrze przez nos, unosząc głowę nieco wyżej, mimo tego, że wzrok pomknął mu w dół, by z drżącymi minimalnie od pogardy mięśniami twarzy spojrzeć na Ślizgonkę, czując ten przyjemny dreszcz satysfakcji, choć zdawał sobie sprawę jak łatwe zwycięstwo to było. Ale nie chodziło wcale o poprzeczkę, nie o zdobycie czegoś nowego, a właśnie o łatwy powrót do tego, co już dawno było jego, byle poczuć, że wciąż ma nad tym kontrolę. Bo miał i nie dałby sobie wmówić, że było inaczej. Potrzebował tej puszczalskiej wyklętej Dearówny w swoim życiu, by w każdej chwili móc poddać się zachciance, niezależnie od tego jakiego rodzaju ona była. Był pewien, że w tym pchnięciu rozładuje już część złości, a jednak ulga była zaledwie kilkusekundową zmyłką, prowadzącą do spięć mięśni podjudzonych adrenaliną. Nie było w tym jego typowego spokoju, odgrywanej obojętności, bo tym razem odbijająca się w oczach przyjemność sprawiała, że w ciemnych oczach widoczna była szalejąca burza, iskrząca się od elektryzujących rozładowań, gdy zupełnie instynktownie kopnięciem wycelowanym w drobny bark, powalić Ślizgonkę w tył. - Powtórz to - warknął, dociskając ją już do ziemi własnym ciałem, siadając na jej biodrach, wiedziony doświadczeniem łapiąc za jej nadgarstki, by w żadnym odruchu samoobrony nie ważyła się choćby zadrasnąć jego skóry, która przecież w kształtach wyrzeźbionych mięśni sprawiać miała wrażenie twardszej od marmuru - Powtórz to, a potem powiedz co w takim razie myślisz o sobie - pociągnął dalej, układając ją sobie jak szmacianą lalkę, by przełożyć obie jej ręce pod jedną dłoń, przekładając na to miejsce swój ciężar ciała. -Powiedz co myślisz o puszczalskiej suce, która musiała zrobić sobie bachora, by ktoś ją w życiu pokochał - wymruczał nisko, pochylając się nad nią, chcąc sięgnąć wzrokiem do zielonych oczu, nawet nie zamierzając korzystać z hipnozy wymykającej mu się spod kontroli, wyciekającej szczelinami od wibracji jego głosu, a zwyczajnie zdominować ją samym jej strachem przed wpływem jego spojrzenia, z którego już przecież zdawała sobie sprawę. - Powiedz mi, Dear, czy naprawdę myślisz, że ktokolwiek Cię szanuje? - spytał się, niemal czując na języku niekonieczne do dopowiedzenia "sama siebie nie szanujesz", gdy sięgał już do najwyższego dowodu w tym zarzucie, wsuwając dłoń pod materiał jej koszulki, by dłonią zgarnąć wilgoć i ciepło jej skóry, zaciskając palce w bolesnym zamknięciu na wcięciu jej talii.
Nie bez satysfakcji obserwowała jak wyprowadza go z równowagi, nawet jeśli dla postronnego obserwatora Pazuzu wydałby się całkowicie opanowany. Oczywiście, dominował nad sytuacją, dominował nad nią, ale to znaczyło, że miał nad wszystkim pełną kontrolę. A ona nie zamierzała przegapić tej szansy i chociaż głosik w jej głowie kazał jej się całkowicie złamać, zwłaszcza, kiedy celnym kopnięciem powalił ją na ziemię, to ona opierała się temu jak mogła. Miała ochotę naprawdę zaskomleć i dać mu tę satysfakcję, której szukał. Chciała poczuć jak uchodzi z niej bunt i miała wielką ochotę zamknąć oczy i poddać się temu wyzwalającemu uczuciu uległości. Było w tym coś komfortowego, uspokajającego, dającego prawdziwe wytchnienie. Właśnie dlatego tak często i tak łatwo pozwalała mu na wyraźną przewagę. Było w tym coś, co kochała. Z jej ust wydobyło się tylko cicho jęknięcie, kiedy docisnął ją do ziemi ciężarem swojego ciała i słuchała go uważnie, nie próbując się wcale wyrywać. Nie miałoby to teraz zbyt wiele sensu. Był silniejszy, nie tylko fizycznie. Za to jego przewagę fizyczną wygodnie było traktować jak wymówkę. W końcu była niezaprzeczalna - był większy, postawny, silny. To wystarczyło, żeby dać sobie przyzwolenie na przegranie walki, kiedy w rzeczywistości po prostu chciała ją przegrać. Dostrzec tę iskrę w jego oczach. Poczuć się ze sobą tak fatalnie, a jednocześnie tak dobrze. - Nie rozumiesz, nie obchodzi mnie to - szepnęła, kiedy mocniej się nad nią nachylił i wsunął dłoń pod jej koszulkę. Przeciwko temu już z całą pewnością nie zamierzała protestować. - Nie potrzebuje niczyjej aprobaty, ani niczyjego szacunku. Wiesz co to znaczy? Nie muszę się bać, że go stracę. Ty żyjesz w takim strachu codziennie, nie? Dlatego zgrywasz przykładnego chłopca i tylko ja znam twoją prawdziwą twarz? - spojrzała na niego i miała ogromną ochotę uwolnić swoje ręce, bynajmniej nie po to, żeby uciec. Było jej już wszystko jedno gdzie są, która jest godzina i jak duże jest prawdopodobieństwo, że jakiś niechciany przechodzeń zakręci się w okolicy. Nie dbała o to co o niej pomyśli, w końcu i tak już miał o niej najgorsze możliwe zdanie. Nie interesowało ją to, jak będzie się czuła później. Potrzebowała tego.
Spiął się z przyjemnego dreszczu, który niezmiennie towarzyszył mu przy tym satysfakcjonującym uderzeniu endorfin, gdy tylko dostawał to, czego zawsze tak pragnął - kontroli. I właśnie przecież właśnie przez to tak lubił kręcić się wokół Dear, bo ona odpowiednio mu to dawała. Ten poziom buntu, okazanego niezadowolenia, który zmuszał go do wysiłku, sprawiając, że zdobycie jej wiązało się z jakimkolwiek działaniem, a jednak była przecież przy tym tak łatwa, żałosna i słaba, że nie stanowiła prawdziwego wyzwania. I taka właśnie była idealna. Była więcej niż przekąską, ale mniej niż wyrafinowanym daniem, przy którym należało skupiać się przy konsumpcji, by docenić odpowiednio subtelne walory smakowe. Była dla niego odpowiednikiem śmieciowego jedzenia - nie kosztowała go prawie nic, była dostępna niemal od ręki, a przy tym jego odczucia na tyle intensywne, by zawsze rzucić się instynktownie po więcej. W pierwszej chwili tylko wzmocnił nacisk na jej talię, kciukiem sprawdzając sprężystość jej żeber, jakby faktycznie miał ochotę sprawić, by te nie tyle ugięły się pod jego naporem, ale wręcz zatrzeszczały cicho w błagającej formie protestu przed złamaniem, szukając w tej drobnej dawce zadanego bólu jakiegoś ujścia dla swojej złości, a jednak gdy tylko wybrzmiały mu w uszach ostatnie słowa dziewczyny, to instynktownie już uciekał dłońmi od jej ciała, by tylko jednym uderzeniem otwartej dłoni w tę wiecznie kuszącą go kość policzkową przypomnieć jej, żeby nigdy nie myślała, że jest na wygranej pozycji, czując błogość nie tyle przyjemnymi mrowieniami na palcach, dopraszającymi się o kolejne uderzenie, a raczej tym jak głowa Ślizgonki zachwiała się od włożonej w tę czułość siłę. - Myślisz, że mnie rozgryzłaś, Dear? - prychnął pogardliwie, nie schodząc jeszcze z niej, a jednak prostując się, by móc patrzeć na nią z góry, spod półprzymkniętych powiek posyłając jej spojrzenie, którym równie dobrze mógłby potraktować truchło jakiegoś porzuconego przy ulicy zwierzęcia. - Że faktycznie widziałaś już wszystko? - kontynuował, wpadając w wibrujące z oburzenia powarkiwania i zacisnął pięść na materiale jej koszulki, by szarpnąć nią w górę, odrywając jej plecy od twardej ziemi. - Że nie stać mnie na więcej? - wymruczał, łapiąc jej spojrzenie z igrającym błyskiem czekającej tylko na jego polecenie hipnozy we własnych, ciemniejących w furii tęczówkach.
Był wyjątkiem. Jej słabością, chociaż nie w takim sensie, jaki nasuwa się na myśl. Dla niego była zabawką, kimś, kogo łatwo złamać, u kogo wywołanie uległości nie wymagało wysiłku. A przecież w każdej innej relacji wydawała się być twarda, dominująca, niezależna. Nikomu innemu nie pozwoliłaby się tak traktować, za nic by nie chciała, żeby ktoś inny widział ją w takim stanie. Nie miała pojęcia, czemu jemu przychodziło to tak łatwo. Był silny, ale przecież nie chodziło tylko o przewagę fizyczną. Był jej pierwszym facetem i skrzywił ją już na dobre, sprawiając, że nie pozwalała sobą pomiatać już nikomu innemu. Skrzywiła się lekko, kiedy przycisnął palec do jej żeber, ale starała się nie wydać z siebie żadnego odgłosu. Uderzenie mimo wszystko przyjęła z zaskoczeniem. Szarpnęła się mocno, jakby chciała mu oddać, ale jego twardy uścisk na to nie pozwalał. Splunęła na niego w naturalnym dla siebie odruchu walki, nawet teraz, nie zamierzała mu tego darować. Chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że zapłaci za to wysoką cenę. Może faktycznie chciała go przetestować? - Oczywiście, że tak. Jesteś bardziej przewidywalny, niż myślisz - odparła bez wahania, chociaż nie była wcale taka pewna, czy naprawdę w to wierzy. Wiedziała, że stać go na wiele, zdawała sobie też sprawę, że jeszcze nie wszystko pokazał. Regularnie zachowywała się tak, jakby chciała zobaczyć więcej. Może dlatego brnęła w to dalej, stąpając po bardzo cienkim lodzie. - Może nie wszystko, ale większość. O wiele za dużo - zauważyła zgryźliwie i znowu się szarpnęła, bo chociaż chwilę temu była jeszcze gotowa się poddać, to jego słowa wzmogły w niej znowu chęć walki. Chciała zyskać dominację chociaż na chwilę. - Lubisz grozić, ale co gorszego niż do tej pory możesz mi jeszcze zrobić? - dodała w odpowiedzi na jego ostatnie pytanie i spojrzała na niego, trochę wyzywająco, trochę z niedowierzaniem, trochę może z prawdziwym zainteresowaniem.
Nawet nie drgnął, gdy trafiły w niego drobinki jej plugawej śliny, ani myśląc ścierać je z siebie w jakichś panicznych odruchach zmycia z siebie gestu, którym go naznaczyła, choć krew zawrzała w nim wściekle, wybijając się zduszoną w środku furią przez samo zaciemnienie jego spojrzenia. Nie chciał by widziała jak silnie go tym podburzyła, a jednak nie mógł już w pełni zapanować nad mimiką własnej twarzy i drobne mięśnie podrygiwały nad ustami w wyrazie obrzydzenia. I wściekał się tym mocniej, zaciskając dłoń na policzkach dziewczyny, łapiąc ją w ten sposób za tę bezczelną twarz, im silniej uświadamiał sobie, że ktoś taki jak ona naprawdę może mieć rację i w tym kompletnym zatraceniu szacunku odnalazła szansę na wyniesienie się ponad innych. Co za idiotyczny paradoks, do którego on nigdy nie będzie mógł się nawet zbliżyć, i który nakazywał mu teraz gorączkowo myśleć co naprawdę mógłby jej zrobić, by nie mogła tego obrócić na swoją korzyść. I jakkolwiek nie kusiłoby go upokorzyć ją całkowitym wtargnięciem w seksualność, pozwalając sobie na pogwałcenie jej prawa do odmowy, tak nie mógł tego zrobić, wierząc w to, że byłoby to dla niej nagrodą. Ściągnął brwi w gniewie i przesunął dłoń, by zacisnąć ją na ustach i nosie, odcinając wszelki dopływ powietrza do płuc dziewczyny, samemu pochylając się do niej z gromami avady błyskającymi w oczach, które zawieszone nad zielenią jej oczu nabrały od razu hipnotyzujących zawrotów. - Mogę wrócić do Twojej głowy, Dear. Przypomnij tylko sobie jakie to uczucie, gdy pęka Ci serce - wymruczał, popychając głos do wściekle wibrującego w swojej cichości głosu. - Każdej samotnej nocy będziesz myślała o mnie i czuła moje dłonie na swoim ciele - warknął wściekle, pod intensywnością swojego spojrzenia niemal gubiąc wzrok przez utonięcie w zieleni, którą chciał pochłonąć, zniszczyć zupełnie, aż w jej oczach nie zostanie nic, tylko puste wspomnienie wyblakłego życia. - Aż w końcu złamiesz się dla mnie zupełnie i przyjdziesz z pokorą błagać, bym potraktował Cię jak nędzną sukę, którą jesteś, znosząc wszystkie moje uderzenia, byle dostać dręczące Cię wspomnienie nagrody - dokończył, prostując się gwałtownie w tył, dłonią odbijając jej twarz w bok, a jednak nie schodząc z niej jeszcze, a jedynie ciekawsko mrużąc oczy w skupieniu, chcąc zobaczyć na ile silnie skołowała ją nie tylko impulsywnie, ale i arogancko użyta hipnoza, samemu nie wiedząc ile czasu zajmie zielonemu spojrzeniu nabranie dawnej ostrości.
Była przyzwyczajona do jego agresji. Właściwie dziwnie by się czuła, gdyby ze spotkania z nim wyszła bez siniaków, bez bólu, czy choćby obtarcia. Walczyła po to, żeby nie pokazać słabości, a przynajmniej, żeby nie pokazać jej tak szybko, ale przecież robiła to też z pełną świadomością, że by oddał. Może dlatego, że oddawał. W końcu w innym wypadku, lepiej byłoby odpuścić, czekać aż sobie daruje, przede wszystkim, nie prowokować go jeszcze bardziej. Ale nie zamierzała, nie potrafiła się powstrzymać, zresztą nie miała na to ochoty. Chyba trochę przesadziła z tym jawnym podburzaniem go - może i widziała już wiele, może znała go od lat i mogło jej się wydawać, że niesie już absolutnie wszystko, bo przecież pewnego poziomu nie dało się przeskoczyć. Ale przecież jeszcze niedawno, strasząc ją w jaskini dał jej wyraźne ostrzeżenie, pokazał, że może więcej i że może zrobić się naprawdę groźnie. Z drugiej strony, również ją z niej wyprowadził, zmniejszając swoją wiarygodność w tej kwestii. Uznała więc, że nawet on ma pewne zahamowania, które powstrzymają go przed zupełnym absurdem. Desperacko próbowała złapać oddech, ale skutecznie jej to uniemożliwił. Nie wiedziała co wyprawia, do czego zmierza, ale nie była wstanie oderwać od niego wzroku, słuchając tych absurdalnych stwierdzeń, wypowiedzianych z taką pewnością, jakby naprawdę miały przełożyć się na rzeczywistość. Już od dawna czuła, że coś jest nie tak, że jego głos i spojrzenie mają na nią dziwny wpływ, ale jeszcze tego nie połączyła tak jak powinna. Zakładała, że po prostu ma do niego nienormalną słabość, która zmusza ją do złych decyzji. To co mówił teraz wydawało jej się nierealne i nawet nie przyszłoby jej do głowy, że to może serio podziałać. W końcu przestał, a ona mogła złapać głębszy wdech, opadając na ziemię. - Zawsze myślałam, że to ja jestem skrzywiona, ale przy tobie wypadam całkiem normalnie - prychnęła. - Złaź już. Nie chce mi się z tobą szarpać. Znajdź sobie inny worek treningowy, chociaż chyba na niczym nie uda ci się odbić tych wszystkich kompleksów i frustracji - trochę spuściła z tonu, nawet jeśli jej słowa mogły wydawać się ostre, to na pewno słyszał w jej głosie, że odpuściła, zwyczajnie zagubiona tym obrotem sytuacji. Czuła się po prostu dziwnie.
Rzadko wątpił w swoją hipnozę. Nie zawodziła go nigdy, gdy oczekiwał wyników natychmiastowo, a z pewnością nie zawiodła go jeszcze nigdy przy Heaven, jakby to na niej uczył się swoich pierwszych kroków na tym polu, co... właściwie w pewnym sensie było prawdą, bo przecież to właśnie ją uważał za najlepszą ze swoich zabawek. Działała perfekcyjnie, zawsze tak, jak tego chciał. Jego pieprzona mała Dear. Aż nie popsuł jej jednego dnia, nie potrafiąc nie dziękować sobie za to za każdym razem, gdy tylko się widzieli, bo przecież właśnie w ten sposób stworzył ją prawdziwą. Interesującą. Nieprzewidywalną nawet w jej przewidywalności. I odkąd ją popsuł, była już tylko jego. I teraz miał ją dokładnie taką, jaką chciał ją widzieć. Wciąż waleczną, mimo mętliku, jaki jej zapewniał. Zupełnie jakby podniosła na niego rękę, a jednak nie wiedziała jak uderzyć. I dopiero teraz poczuł spokój. Mógł swobodnie oddychać tą kontrolą, której Heaven nawet nie była świadoma, zapominając o duszącej porażce, której ciężar czuł na sobie w każdej sekundzie, aż ona go nie zdjęła. I nawet nie przerażała go myśl, że faktycznie mogła mieć racje. Nikt inny nie może spełnić jej roli worka treningowego. Prychnął gdzieś na granicy pogardy i szczerego rozbawienia, łapiąc ją za twarz z takim zadowoleniem, że niemal czuł magię uciekającą spod palców, które z lubością wbijały się w jej policzki, wyginając usta, które tylko przypadkowo musnął swoimi, chcąc złapać jej wargę zębami, by zagryźć się na nich i zostawić jej drobną w swoim szkarłacie pamiątkę. Pociągnął własną mimikę do połowicznego uśmiechu, wykręcając głowę Ślizgonki w bok, gdy wstawał z niej z lekkością, której brakowało mu w każdym kroku przed tym spotkaniem. Bo choć tym razem, rzucając tak długotrwałą hipnozę, powinien wątpić w nią pobłażliwie, tak teraz zwyczajnie nie mógł. Nie mógł, bo przecież chodziło o jego pieprzoną Dear, którą i bez magii mógł wmówić tak wiele. - Chętnie zobaczę ile wytrzymasz - rzucił na pożegnanie, przeciągając się krótko, by kontynuować przerwany na tę drobną zabawę trening. Zupełnie tak, jakby nic się nie wydarzyło, bo przecież... tak naprawdę wydarzy się dopiero w nocy.
Cichymi, acz wiernymi wyznacznikami zbliżającego się terminu Nocy Duchów były rosnące na grządkach w Hogsmeade dynie. Ukryte przed – często niecnymi – zamiarami uczniów, odgrodzone od zwierząt za pomocą sięgającego bioder płotka, olbrzymie, pomarańczowe warzywa kończyły właśnie dojrzewać. W tym roku jednak dyrekcja oraz osoby odpowiedzialne za uprawę tychże roślin poszły parę kroków dalej – ich nasiona zostały sprowadzone ze wszystkich zakątków magicznego świata, od Transylwanii po Meksyk. By tradycji stało się zadość, wybierz i wydrąż jedną z rosnących na poletku dyń, uważaj jednak na to, co znajduje się w środku!
Rzuć kostką-literką.
A – Dynia de los Muertos – po otwarciu wielkiej, czarnobiałej dyni, w środku oprócz miąższu i nasion znajdujesz jeszcze niewielki, trójkątny, białawy przedmiot. Gdy przyglądasz się mu bliżej uświadamiasz sobie, że jest to kostka używana do gry na gitarze! Zdobywasz Kościaną kostkę do gitary (+1 DA). Upomnij się o nią w odpowiednim temacie. Dodatkowo do końca Nocy Duchów, jak na zawołanie, przygrywa Ci jej poprzedni, latynoski – i od dawna martwy – właściciel, umilając Ci czas ognistymi melodiami. Dobrej zabawy, amigo!
B – Dynia z festiwalu Obon – jasnoczerwone warzywo przykuło Twoją uwagę, mimo bycia mniejszym o prawie połowę od swoich kuzynów. O wiele bardziej gładka w dotyku – i krucha – dynia pozwala bez większego problemu dostać się do swojego wnętrza. Odkrywasz, że cienkie ściany skrywają w środku jedynie parę splątanych włókien, które po podpaleniu zapłonąć mogą niegasnącym, migotliwym płomykiem – sama dynia zaś wtedy unosi się i pływa w powietrzu kilka centymetrów nad Twoją głową, wydzielając delikatny zapach kwiatów wiśni i wieczornych spacerów. Poproś o dodanie do kuferka Dyni-Lampionu w upomnieniach.
C – Alla Helgons D-yni-ag – olbrzymia dynia w szarym, kamiennym kolorze, sięgająca Ci prawie do klatki piersiowej - to ją właśnie wybrałeś. Twarda skóra ledwo pozwala się przeciąć – w środku zaś, zamiast spodziewanego miąższu, znajdujesz co najmniej kilka galonów słonej, morskiej i mętnej wody, leniwie obijającej się o ściany warzywa oraz wydzielającej opary o ciężkim zapachu, przywodzącym na myśl żywicę i korzenie. Nim możesz zareagować, para od razu bucha Ci w twarz. Do końca wieczoru jesteś o wiele bardziej podatny na wszelkie straszne i przerażające sytuacje – a na Twoje nieszczęście, podczas jarmarku poprzedzającego Noc Duchów ich nie brakuje.
D – Dyniamhain – w tym roku mimo wszystko postanowiłeś postawić na tradycję. Twój wybór padł na średniej wielkości dynię o standardowym, dyniowym kolorze, o dyniowym kształcie i dyniowym zapachu. Jesteś prawie pewny, że w środku znajdziesz jedynie nieco nasionek – jakież więc było Twoje zdziwienie, gdy okazało się że tak, rzeczywiście, w środku oczywiście są nasiona – z tą jednak różnicą, że wykonane są one ze szczerego złota! Po krótkiej wycenie zdajesz sobie sprawę, że w Gringottcie będziesz mógł zażądać za nie 50 galeonów. Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie.
E – Dynia hrabiego Draculi – co prawda nie ma żadnych przesłanek na temat tego jak i czy w ogóle znany wampir Vlad Dracula obchodził Noc Duchów, jednak mieszkańcy Transylwanii nie omieszkali użyć jego legendy by rozsławić własną odmianę dyń. Najmniejsze ze wszystkich, bo wielkości jedynie zaciśniętej pięści, czarne jak noc, od innych gatunków różniące się jednak tym, że w trakcie dojrzewania wyrastają im niewielkie, nietoperze skrzydełka – samo bycie dojrzałym zaś sygnalizują tym, że odrywają się od ziemi i fruwają całkiem szybko i zwrotnie nad grządką. Zanim udaje Ci się więc złapać ów okaz, spędzasz przynajmniej dobrych kilkanaście sekund próbując uchwycić ją w dłonie – co w przyszłości z pewnością pomoże z łapaniem znicza! Zgłoś się po jeden punkcik kuferkowy w kategorii Gier Miotlarskich w upomnieniach.
F – Halloween in New Orleans – wakacje już dawno pozostały jedynie wspomnieniem, przykryte nawałem zajęć, prac domowych oraz wietrznych wieczorów. Nie znaczyło to jednak że mieszkańcy Hogwartu zapomnieli o Luizjanie – i wzajemnie! Specjalnie z okazji Nocy Duchów do Szkoły Magii i Czarodziejstwa trafiła specjalna przesyłka, w której znajdowało się kilka, ułożonych teraz na polu, dyń. Są one pomalowane w kolory przypominające Nowy Orlean – i nawet jeśli parę jest obgryzionych przez aligatory i zalatuje bagnem, to przecież na pewno w środku znajdują się jakieś miłe niespodzianki! Rzuć dodatkową kością k6 by dowiedzieć się na jaki upominek trafiłeś i odnotuj to w odpowiednim temacie:
G – Jerk-o’-Lantern – kiedy młodsi uczniowie jak mała horda ruszyli na poletko dyń, chcąc nie chcąc musiałeś zostać nieco z tyłu. Twój wzrok spoczął na dyni spoczywającej w cieniu ogrodzenia – interesujący był w niej jednak nie rozmiar, kształt czy kolor, ale to że była już wydrążona, a nawet umieszczona zostało już w jej środku jakaś świeczka, emitująca ciepłe światło przez wycięte oczy oraz wyszczerzone w szerokim uśmiechu usta. Przyglądasz się jej ledwo parę chwil, gdy zauważasz jakąś zakapturzoną postać schylającą się po nią i, na Twoich oczach, wkładającą ją sobie do kaptura w miejsce, gdzie powinna być głowa, po czym zaczynającą kuśtykać w stronę leśnych gęstwin, odwracając się jedynie raz, by rzucić w Twoją stronę złowróżbne spojrzenie dyniowych, rozżarzonych oczu. Do końca wieczoru oraz w wątkach zaczętych w następnym tygodniu słyszysz jakieś złowieszcze szepty, stałeś się także ulubieńcem wron, które podążają za Tobą nawet do zamku, byle tylko usiąść Ci na ramieniu i ogłuszyć głośnym krakaniem.
H – Dyniowy Pchum Ben – dynia, która przypadła Tobie jest wyjątkowo pękata, o wiele szersza od innych warzyw, nawet jeśli pod względem wysokości nie prezentuje nic specjalnego. Oprócz tego wygląda zupełnie normalnie – jednakże jej zawartość niejednego łasucha przyprawiłaby o omdlenie ze szczęścia. Było tam wszystko – od fasolek wszystkich smaków, po czekoladowe żaby, dyniowe paszteciki, kociołkowe pieguski, musy-świstusy a nawet marcepanowe lunaballe. Smacznego!
I – Skrytka Dyniego Jonesa – wpadła Ci w ręce jasnoniebieska, podłużna dynia, przypominająca bardziej pękątą cukinię niż swój gatunek. Oblepiona jest pąklami, koralami oraz solą. Wygląda tak, jakby ktoś niedawno wyłowił ją z oceanu po długim rejsie. Po otwarciu znajdujesz w środku szklaną, zakorkowaną butelkę, w niej zaś – idealnie odwzorowany model XVII-wiecznego statku z załogą pod postacią hybryd pomiędzy ludźmi i morskimi zwierzętami. Jeśli zdecydujesz się zbadać go nieco dokładniej to uda Ci się odkryć, że jedna z armat jest małą repliką prawdziwego działa, pod pokładem zaś przesypuje się nieco kolorowego prochu. Będąc bardzo ostrożnym, uda Ci się wydostać z butelki jedno małe działo armatnie oraz dwie dawki magicznego prochu, po które możesz zgłosić się w odpowiednim temacie.
J – Asfodelowa Dynia – w najdalszym zakątku poletka wyrosła dynia wyglądająca, jakby chciała wręcz schować się za swymi kuzynami. Czarna i błyszcząca jak blok wypolerowanego bazaltu, nie stawiała jednak żadnych oporów gdy odrywałeś ją od ziemi i dobierałeś się do jej wnętrza. Jakież jednak spotkało Cię zdziwienie, kiedy w środku ujrzałeś ludzką czaszkę spoczywającą na stercie kości, prędko wyskakującą z wnętrza i składającą się w szkielet, który od razu wyciąga kościste palce po Twą miękką szyję! Na szczęście jednak, nieproszonego gościa rozbić na kawałki można nawet najprostszym zaklęciem – długo nie zajmuje mu jednak złożenie się z powrotem do kupy. Do poranka Nocy Duchów w każdym rozpoczętym wątku musisz opisać na co najmniej 500 znaków jak radzisz sobie z nieproszonym gościem – za każdym razem jednak ze sterty kostnego pyłu możesz wygrzebać jednego obola, a więc równowartość angielskiego knuta.
Na uboczu pola dyniowego mieści się niewielka, klimatyczna kawiarenka. Idealne miejsce, by porozmawiać z dawno niewidzianym przyjacielem lub spędzić trochę czasu samemu ze sobą. W ciągu dnia świetnym wyborem będzie zajęcie stolika na zewnątrz, najlepiej z widokiem na pobliski zagajnik, gdyż drzewa o tej porze roku są niezwykle urokliwe. Goście mają do dyspozycji ciepłe koce, którymi mogą się okryć i dalej cieszyć się świeżym powietrzem. Wieczorem zaś śmiało można ogrzać się wewnątrz pomieszczenia, bowiem znajduje się w nim mały kominek, a wszędzie dookoła poustawiane są świece i dyniowe lampiony, przygotowane już na Noc Duchów. Gdzieniegdzie można znaleźć też inne dekoracje, jak chociażby drobne pajęczyny porozwieszane w kątach ścian. Jednak to, co jest najważniejsze w kawiarni, to… oczywiście kawa i dyniowe ciasto - specjalność tego lokalu!
Kości wydarzeń:
1 - masz nieustanne wrażenie, że ktoś Cię obserwuje. Być może jest ono złudne, jednak nie możesz się w pełni wyluzować. Może dyniowe ciasto temu zaradzi? 2 - nagle odczuwasz silną potrzebę zwierzenia się swojemu rozmówcy z jednego ze swoich sekretów. Jeśli jesteś sam/a, ta chęć przeradza się w… post na wizbooku. Publiczny! 3 - zamawiasz kawę, jednak kelner jest bardzo nieporadny i… wylewa gorący napój wprost na Twoje ramię! Cóż, szybkie Chłoszczyść załatwi sprawę, ale niesmak pozostanie... 4 - czy właśnie za winklem zobaczyłeś/aś ducha? Być może to omamy wzrokowe, a być może w kawiarni rzeczywiście goszczą duchy. Tak czy owak, przez chwilę Cię to trapi i czujesz się nieswojo. 5 - zamówiona kawa mocno Cię pobudza. Nabierasz energii do działania i przez cały wątek jesteś podekscytowany/a, a także bardziej entuzjastyczny/a. 6 - wizyta w kawiarni przebiega spokojnie (i być może sympatycznie). Aż do czasu… W pewnej chwili, na skraju lasu, dostrzegasz młodego Aetonana. Możesz spróbować podejść do zwierzęcia, tylko ostrożnie! Nie rób mu krzywdy!
______________________
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Podczas samotnej drogi czuł na sobie wyraźnie chłód samotności, więc choć trwało to zaledwie kilka minut, to gdy tylko zatrzymał się przed polem pełnych różnorodnych dyń, zdążył wypić już ponad połowę swojej herbaty, za chwilę już musząc zaklęciem zawiesić w powietrzu oba trzymane kubki, by z pewnym trudem przeciągnąć sobie przez głowę gruby sweter, pozostając w dość cienkiej białej koszuli, którą pod koniec dopijania słodkiej herbaty, pozwolił sobie rozpiąć o kilka górnych guzików. - Okej, mając zapas takiej herbaty dużo lepiej przetrwałbym zimę - rzucił nieco rozbawiony do swojego Wilka, z uśmiechem przyjmując jego nagłe pojawienie się, bo i dłoń od razu pomknęła do jego dłoni, by pociągnąć go w stronę najdorodniejszych dyń. - Masz już coś na oku? - podpytał, samemu rozglądając się za okazem, który wydawałby mu się potencjalnie najsmaczniejszy, nieszczególnie będąc zainteresowanym samym rzeźbieniem w dyni, doskonale pamiętając jakże kreatywny popis swoich umiejętności z zeszłego roku i... uświadamiając sobie nagle, że dużo przychylniej patrzy już na wydarzenia zeszłego Halloween, nie mając wcale tyle żalu w sobie na wspomnienie Matta. - Rok temu przy drążeniu dyni całował mnie gość z siwą brodą - zauważył powoli, marszcząc brwi pod dziwnym uczuciem, jak niewygodnie układały się te słowa w jego ustach. - Mam nadzieję, że pomożesz mi zastąpić to wspomnienie przystojnym Wilkołakiem - dodał nieco niepewnie, zerkając na Mefisto, gdy pochylił się już, podnosząc wybraną przez siebie dynię ręcznie, przy takim ciężarze bardziej ufając sile swoich mięśni, których napięcie mógł poczuć wyraźnie, niż niż magii, która lubiła uciekać mu spomiędzy palców.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Magiczny napój: Herbata rozgrzewająca Dynia:D jak Dynia ze złota!
Teleportował się prosto do dobrze sobie znanej wnęki Puchońskiej Komuny, dokładając ostrożnie nowe zdobycze i jeszcze raz, na spokojnie, upewniając się w jakim stanie znajduje się świeczka. Pomruczał nad nią jeszcze kilka zaklęć, próbując zakryć już i tak niemal niewidoczne rysy lekko obtłuczonego kubeczka, po czym - względnie usatysfakcjonowany osiągniętym efektem - teleportował się z powrotem na halloweenowy jarmark. - Ej, ale nie szalej, przeziębisz się - zauważył, nie przyjmując od ledwie odnalezionego ukochanego napoju, a zamiast tego już zapinając mu z powrotem koszulę pod szyję, zaciśnięciem warg w wąską kreskę powstrzymując się od zdradzenia swoich odczuć, nieszczególnie pochlebnych dla tak przeciwnej jego typowym działaniom czynności. Zaraz i tak napił się już herbaty, rozpinając również swoją skórzaną kurtkę i tylko cichym mruknięciem przyznając chłopakowi rację co do rozgrzewającego efektu napoju - prawdę mówiąc, najchętniej zdjąłby nie tylko kurtkę, ale też koszulkę... - Mmm, nie wiem... chyba szukam czegoś klasycznego... - przyznał, chwilę temu jeszcze tak naprawdę niczego nie szukając, a tylko rozgladając się po najprzeróżniejszych dyniach. I dalej nie był pewien, czy do czegokolwiek przyda mu się takie cudeńko, powoli dochodząc do wniosku, że spróbuje w niej coś wyrzeźbić, albo pomoże Sky'owi w przygotowaniu z niej czegoś smacznego, no i tyle. - Czyyy to kolejny etap twojego namawiania mnie na zapuszczenie brody? Bo jeszcze nie jestem na tyle stary, żeby była siwa - zastrzegł, krzywiąc się nieznacznie przez słowa swojego chłopaka, błyskawicznie porzucając wybieranie dyni na rzecz pilnego obserwowania go. Nie wytrzymał, odsuwając już wybrany przez niego okaz na bok, by dłonią ująć puchoni policzek i złapać jego wargi swoimi własnymi, czule namiętnym pocałunkiem szukając tego przyjemnego gorąca, które zawsze potrafili razem rozpalić. - Będę cię całował kiedy tylko zechcesz - mruknął, przesuwając nosem po jego policzku we wtuleniu, w którym nie chciał doszukiwać się tego dyskomfortu, łapiącego Sky'a w miejscach publicznych. - I jeszcze trochę więcej.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zaśmiał się cicho, na dobre zawieszając uśmiech na swoich wargach, nie potrafiąc teraz pozbyć się z głowy wyobrażenia swojego Wilka z brodą godną samego Merlina, ale powoli układał już usta, by skomentować, że herbata jednak nie działa zbyt długo, bo ledwie objął wybraną przez siebie dynię, a przez cienki materiał koszuli już zaczynał wdzierać się nieprzyjemnie łapiący go gęsią skórą chłód. - Mefu... - mruknął cicho, na krótką chwilę ściągając brwi, gdy wytatuowane dłonie odsunęły go od wybranki swojej kalkulacji, ale rozluźnił je, gdy tylko poczuł ciepło jego dotyku na swoim policzku, przysuwając się bliżej, nie potrafiąc przeciwstawić się tak pewnie zarysowanej zachciance swojego Wilka. Instynktownie przymknął oczy, dłonią opadając do jego torsu tylko po to, by przemknąć nią wyżej na wytatuowaną szyję, chętnie przytrzymując go przy sobie, by usta mogły złączyć się dokładnie na taką chwilę, jaka była potrzebna do stworzenia tego rozgrzewającego dreszczu perfekcji, który potrafił przegnać z jego ciała chłód dużo skuteczniej od jakiejkolwiek magii tkwiącej w herbacie. Wtulił się w niego mocniej, westchnięciem żegnając się z nagrzanym od pracy serca powietrzem, pozwalając rozbić się mu o mefistofelesowy bark, sponad którego on sam pozerkiwał już w stronę obcych ludzi, potrzebując upewnić się, że nikt nie zwraca na nich uwagi. - Zawsze chcę - przyznał cicho, przesuwając dłońmi po jego bokach, doskonale czując uwielbiane mięśnie przez materiał jego koszulki, a jednak zaciskając w końcu palce mocniej, by zmusić się do odsunięcia się od wiecznie kuszącej go perfekcji. - W tym problem. Że zawsze chcę - dodał, powracając do swojej dyni, by zaklęciem wyciąć zgrabne kółko od góry i pociągnąć za solidny ogon, by oskalpować swoją wybrankę, byle tylko jak najszybciej zająć czymś swoje dłonie, zdecydowanie dzięki trzymającym go emocjom nie czując wcale poruszającego jego koszulą wiatru. - Z brodą czy też nie, kusisz mnie za bardzo i martwię się... Że no wiesz, że trochę za łatwo temu ulegniemy - zaczął wyjaśniać, zupełnie mechanicznie opróżniając swoją dynię, przyzwyczajony do robienia tego na masową skalę w pracy. - Bo chciałbym jednak skorzystać z Tobą z jakichś atrakcji, a wiesz jak szybko- Co... - urwał, wpatrując się w kupkę wyciągniętych z dyni bebechów, zaraz otrzepując z ciągnących się pomarańczowych nitek lampion, oczyszczając go niemal odruchowo zaklęciem. - Dobra, kojarzę. To te z wspomnieniami, rok temu też były chyba, ale w Dolinie - skomentował, przez chwilę przygryzając wargę w próbie zdecydowania czy chce puszczać go już teraz. - Puścisz go ze mną? Jak się zrobi trochę ciemniej. Może się uda tym przywołać jakieś wspólne wspomnienie.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie spodziewał się braku odwzajemnienia zgarnianej pieszczoty, a jednak czując zaangażowanie swojego chłopaka odetchnął z ulgą. Wiedział, że wyciąga go z jego strefy komfortu i Merlin świadkiem, że nie to było celem mefistofelesowych działań. Chciał dla niego jak najwięcej swobody, szczęścia i zadowolenia, jednocześnie ulegając już rozbudzonej u boku Sky'a samolubności, która kusiła go do skorzystania z tego samego dla siebie. I chciał wierzyć, że dzielą swoją satysfakcję, więc Puchon potrzebuje tylko trochę motywacji, by samemu zatęsknić za ich wiecznie perfekcyjną bliskością. - Przesadzasz - mruknął, nie wiedząc co zrobić w nagle wciśniętej mu samotności, wobec czego zaklęciem odesłał ich kubeczki do najbliższego kosza na śmieci. Dał się rozproszyć zawartości puchoniej dyni, kiwając mu głową potakująco, bo przecież zrobiłby z nim wszystko, włącznie z czymś tak uroczym jak puszczenie lampionu wspomnień. - Przesadzasz i... i myślę, że nie w tym rzecz - przyznał, niemal otwarcie wytykając ukochanemu kłamstwo, co podkreślił lekko speszonym spojrzeniem zielonego spojrzenia, które zaraz uciekło od krystalicznych tęczówek w stronę najbliższej grządki dyniowej. - Rozglądasz się, więc sprawdzasz, czy ktoś zwraca na nas uwagę. Czyli problemem nie jest to, że za bardzo dajesz mi się rozproszyć, tylko to, że ktoś może to zobaczyć. - Przykucnął przy dyni tak klasycznej, jaką tylko można było znaleźć, by przemkną opuszkami palców po jej twardej powierzchni i zastukać w nią lekko, jak gdyby szukał odpowiedniego rytmu, który swoim brzmieniem zdradziłby mu słuszność tego wyboru. - Bo jeśli chodzi tylko o atrakcje... to mogę obiecać ci, że nie dam się stąd zabrać do momentu, w którym nie obskoczymy przynajmniej połowy z nich - dorzucił luźno, unosząc lekko kącik ust. - Twierdzisz, że nie mamy żadnej samokontroli i nie możemy się nawet pocałować? - Dopytał, unosząc wyzywające spojrzenie na swojego partnera, gdy różdżką przesuwał już zgrabnym okręgiem u góry dyni.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Gdy padło pierwsze zaprzeczenie jego słów, brwi drgnęły mu tylko lekko, ale przy drugim ściągnęły się już pełnoprawnie, wyginając się w pokornie złamane łuki, nieco tylko zaskoczone tym, że jego chłopak zdecydował się drążyć temat, skoro zdążył już przyzwyczaić go do zgoła innej postawy. Pochylił głowę, niby to skupiając się na drążeniu swojej dyni, byle tylko nie dać złapać się zielonemu spojrzeniu, czując jak kurczy się w sobie przy każdym trafnie dobranym słowie mefistofelesowej dedukcji. Otworzył usta, gotów coś odpowiedzieć, a jednak zamknął je, przygryzając wargę przez spłoszenie nagłą świadomością jak szybko bije mu serce, pierwszy raz tak naprawdę przyłapany na kłamstwie przez swojego Wilka, nawet jeśli samo kłamstwo nie było do końca intencjonalne. - Masz rację - wydusił w końcu, porzucając swoją dynię, uznając nagle, że ta nie nadaje się do jedzenia przez podejrzanie bagienny zapach, zamiast tego przysiadając już na jednym z dorodniejszych okazów, by na swoich kolanach zacząć składać od nowa swój sweter, poszukując w tych znajomych ruchach nieco spokoju. - Przepraszam. Po prostu... Nie wiem - zaczął, zaraz i tak wzruszając ramionami, bo nijak nie potrafił wyjaśnić swojego zachowania, nie mogąc usprawiedliwiać się jakimiś prywatnymi zasadami czy niechęcią do publicznego okazywania uczuć, skoro przed Finnem nigdy nie miał z tym problemu, dopiero od niego podłapując pewne uwierające go myśli. - Po prostu mnie to krępuje. To nie jest twój ogródek na skraju lasu albo środek Londynu, gdzie nikt nas nie zna... - spróbował wyjaśnić, burząc cały wybudowany przez siebie swetrowy porządek, by naciągnąć go znów na siebie, dopiero teraz czując na sobie szybko rozprzestrzeniający się chłód samotności, a więc i wychłodzonymi dłońmi sięgając do ukochanych policzków, chcąc złapać zielone spojrzenie i ocieplić się myślą, że wciąż dostrzeże w nich odpowiednie uczucia. - Poprawię się. To przyjemna nauka - dodał ciszej, nie za bardzo wiedząc czego oczekuje Mefisto, samemu widząc tylko to jedno rozwiązanie, które wymagało od niego wyskoczenia ze strefy komfortu, więc skupił się na zielonym spojrzeniu, myśląc tylko o nim nawet wtedy, gdy zamknął już oczy i wciąż siedząc na ogromnej dyni, ciągnął go ku sobie do pocałunku. Przekuwał bijące z drobnej paniki serce, w pełny ekscytacji rytm, by z pełną czułością złapać jego wargi do niemal nieśmiało pogłębionego pocałunku, ledwo witając się z kuleczką jego kolczyka, a już wycofując się, by z lekkim uśmiechem nie otwierać jeszcze oczu, skrupulatnie licząc każdą sekundę według rytmu swojego serca, jakby naprawdę chciał tym pokazać, że nie zamierza oglądać się wokół.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Sam nie wiedział co go naszło na kontynuowanie tak subtelnie nadszarpniętego tematu, może próbując przełożyć sobie magicznie wywołany wzrost pewności siebie na swój własny, nawet bez smaku dyniowej bułeczki zwyczajnie próbując trzymać się tamtego komfortu. Może skończyła mu się cierpliwość, gdy wyłapał kolejne spojrzenie swojego chłopaka nerwowo od niego uciekające w tak niewiele znaczący dla wilkołaka tłum. Może nie chciał, żeby Sky go okłamywał i wolał przyznać się jak najszybciej do analizowania skrywanej przed nim prawdy. Może poczuł się przy nim odrobinę zbyt pewnie, dzieląc się niemal automatycznie swoimi obserwacjami. Uniósł brew z zaskoczeniem, dając się przyciągnąć do ukochanego i zaraz już wzdychając z zachwytem prosto w jego usta, czując przyjemny dreszcz ekscytacji przemykający mu wzdłuż kręgosłupa. Mefisto nie mógł pozbyć się wrażenia, że nawet jeśli przy Puchonie czuł się świetnie, to zwiększenie bliskości jedynie potęgowało te odczucia - zupełnie tak, jak gdyby był puzzlem, który przesuwając się po obrazku w końcu trafił na swoje miejsce. - Nie musisz się uczyć - mruknął, odsuwając się nieco niechętnie i przemykając jeszcze dłonią po puchonim udzie, nim nie przyklęknął z powrotem przy swojej dyni. - Znaczy, byłoby mi miło, gdybyś nie czuł się przy mnie albo przeze mnie niekomfortowo, bo ja... no wiesz, nieszczególnie czuję potrzebę ograniczania bliskości z tobą w jakiejkolwiek sytuacji - przyznał, zabierając się za grzebanie w dyni, by sprawdzić czy nie jest zbyt delikatna jak na rzeźbienie w niej i czy przypadkiem miąższ nie jest zbytnio przepełniony pestkami, przez co niewygodnie byłoby mu ją oporządzić. - No i ja po prostu nie potrafię do końca zrozumieć twojego skrępowania, bo- no nie wiem, tyle mówisz, że lubisz pokazywać ludziom, że jestem twój, a potem masz okazję i- chodzi mi o to, że gdybym wiedział, że nie potrzebujesz tej bliskości, to bym nie naciskał, ale jak już ją zainicjuję, to ty wydajesz się chętny, tylko zaraz potem się peszysz... - Pokręcił głową, niezadowolony ze swojej chaotycznej wypowiedzi, podobnie jak i ze sporej ilości wyciąganych pestek, których wolałby mieć jednak trochę mniej. A jednak dopiero dzięki ich obfitości zorientował się, że wyglądają dziwnie; złapał jedną z nich i obrócił w palcach, gapiąc się na nią ze zmarszczonymi brwiami. - Czy to ci nie wygląda jak złoto? - Dopytał, pstrykając w stronę swojego chłopaka jedno nasionko.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Przesunął koniuszkiem języka po wardze, szukając na niej jeszcze wspomnienie ciepła tej mefistofelesowej, powoli otwierając oczy, gdy tylko stracił tak dobrze znany dotyk, umykający z jego uda, jakby jakakolwiek dynia zasługiwała na niego bardziej. I w pewnym sensie mówił też o tym. Dostał tak niewiele, zaledwie marną próbkę perfekcji, którą mogli osiągnąć i którą z pewnością by osiągnęli, gdyby tylko znajdowali się teraz w Wilczej Norze, bo tak! - wystarczyłby im jako pretekst jeden pocałunek. I chciał już więcej, rozbudzony myślą, że to więcej mu się należało i mógłby je mieć, gdyby tylko nie płoszył się tak idiotycznie, zamiast czerpać z wspólnego czasu tak bezwstydnie, jak potrafił to jego Wilk. - To nie przez Ciebie. To przez ludzi - naprostował od razu, uśmiechając się niewinnie, jakby naprawdę nie rozumiał co Mefisto ma na myśli przez swoje słowa, instynktownie chcąc nieco odciągnąć go od szukania jakiejkolwiek winy w samym sobie, skoro ten problem wynikał tylko i wyłącznie z jego własnego skrępowania. - Bo jestem chętny. I chcę pokazać, że jesteś mój - podkreślił gorliwie, opierając przedramiona o swoje kolana, by pochylić się bliżej ukochanego i zerknąć ciekawsko na jego pracę, zaraz i tak znów się odchylając, by z przymrużonym okiem unieść trzymaną między palcami pestkę w stronę uciekających promieni słonecznych, ciekawy jak to pseudozłoto zabłyśnie pod wpływem światła, nieszczególnie jednak zainteresowany jego prawdziwością. - I lubię jak inicjujesz bliskość... właściwie lubię jak inicjujesz cokolwiek, więc... - urwał, upuszczając pestkę na otwartą dłoń, by podrzucić nią lekko kilka razy, nie za bardzo wiedząc czy waży odpowiednio dużo jak na złoto, ale dość pewny tego, że waży więcej od standardowej pestki dyni. - I Ty mówisz, że masz pecha, marudo. A tu proszę, magia podsuwa Ci naturalną wersję garnca złota - mruknął ciepło, z pewnym rozczuleniem spoglądając na to trzymane przez siebie ziarenko, jakby było dowodem na to, że los w końcu zaczął uśmiechać się do jego wiecznie pechowego Wilka. - Całkiem ładne. Co z nimi zrobisz? - dopytał, poprawiając się na swojej olbrzymiej dyni, by usiąść na niej po turecku, dopiero wtedy wyciągając dłoń w stronę Mefisto, by oddać mu jego zdobycz, wciąż nie do końca wiedząc czy jest to prawdziwe złoto czy jego imitacja, co jednak... nijak nie zmieniało piękna tego znaleziska. - Mógłbyś nimi coś ozdobić, albo... Huh, no nie wiem, w ogóle coś z nich zrobić. Nie znam się. Ja bym więcej cudów zdziałał raczej z takimi standardowymi - dodał, podpierając łokieć o kolano, by wesprzeć policzek na dłoni, gotów czekać tutaj choćby i do rana, aż jego ukochany zakończy pracę nad swoją szczęśliwą dynią i tylko przy okazji zerkał na niego nieco ciekawsko, zastanawiając się czy temat jego peszenia się jest już uznany za wyjaśniony i zamknięty, nie będąc pewien czy powinien jeszcze raz deklarować swoją gotowość poprawy.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Nie jestem człowiekiem? - Cmoknął z dezaprobatą, czepiając się słówka całkiem automatycznie, choć w głowie miał już przynajmniej kilka szybkich odpowiedzi na swoje własne pytanie, w większości nawiązujących do zawartości podręczników z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, w których zawsze z rozbawieniem wyszukiwał wilkołaki. - Mm, wygodnie - mruknął, subtelnie wywracając oczami nad skylerowym upodobaniem jego własnej inicjatywy, nie mogąc przecież powiedzieć, że sam miał z tym jakiś problem - lubił coś robić, bierność nie była jego mocną stroną. Już i tak siedziały mu w głowie puchonie zapewnienia, że nie musi się tak dla niego starać, nie będąc w stanie dokładnie ich zrozumieć, bo przecież wszystkie jego poczynania miały wpływ na nich obu, a nie tylko Sky'a. I w tym przypadku wpływ był wyjątkowo pozytywny. - Myślisz, że za chwilę zmienię się w leprokonusa? Chociaż to ty dzisiaj szastałeś "fałszywymi" pieniędzmi - zauważył, wydłubując dokładnie wszystkie pestki, by żadnego złotego połysku nie przegapić. Szybko doszedł też do wniosku, że dalsza walka z dynią nie ma zbyt dużego sensu, bo coś w jej teksturze zwyczajnie mu nie odpowiada - jak gdyby te złote nasiona były jedynym, co w niej wartościowe. Zrezygnował zatem z pierwotnych planów wycinania z niej jakiegoś halloweenowego symbolu, zamiast tego zaklęciem czyszcząc pestki i podnosząc się już do pozycji stojącej. - Pójdę chyba dopytać jakiegoś pracownika, czy może nie wie co to za dyńka... ale raczej tych pestek nie zachowam, jeśli mają jakąś wartość, to sprzedam... - Wzruszył lekko ramionami, przenosząc spojrzenie na ukochanego, by pod wpływem jasnego spojrzenia uśmiechnąć się ciepło. - W ogóle, tam jest chyba jeszcze jakaś kawiarenka, więc... zajmiesz miejsce i zamówisz kawę? - Podsunął, obracając w palcach trzymane pestki. Raczej nie było sensu dalej buszować w dyniach, a podczas testowania lokalnych przysmaków Mefisto zupełnie zapomniał o jakże oczywistej kawie, dopiero teraz tęskniąc za cierpkim smakiem, który kojarzył mu się dużo lepiej od najbardziej rozgrzewającej herbaty. - Znaczy możemy zaraz iść dalej, ale mam ochotę na kawę - wyjaśnił, ostatecznie dochodząc do wniosku, że już i tak opróżniał dzisiaj sakiewkę, więc kilka kolejnych galeonów nie robiło mu wielkiej różnicy.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Wywrócił oczami na tę zaczepkę swojego Wilka, doskonale wiedząc, że myślą o tym samym w odpowiedzi, nie mając żadnego błyskotliwego żartu do odbicia, nie będąc tak zwinnym w słownych przepychankach, jak był sam Mefisto. Nawet jeśli robił to z czystej złośliwości swojej natury. Ściągnął jeszcze brwi, niezadowolony widokiem tego samego gestu ze strony Ślizgona, a tym bardziej spinając się już na wytknięciu mu tej wygody, zupełnie jakby on sam nigdy nie podejmował żadnej inicjatywy, biernie przyjmując tylko to, co podyktuje mu mefistofelesowa wyobraźnia. I może właśnie dlatego (nieco mieląc głowie jeszcze wspomnienie ich codzienności w próbie wyodrębnienia tych wszystkich razy, które były dowodem na jego własną inicjatywę) nie dał aż tak rozbawić się żartowi Mefisto, uśmiechając się tylko pod wytknięciem mu niematerialnych galeonów. - Możemy tam chwilę posiedzieć, nie ma gdzie się spieszyć - mruknął w odpowiedzi, wstając ze swojej dyni, by wyprostować się tuż przed Mefisto, patrząc z bliska w tę najpiękniejszą zieleń, jakby rzucał jej niewypowiedziany w żaden sposób pojedynek o urażoną jednym słowem dumę. Uniósł brew i niemal teatralnie pochwycił dłońmi mefistofelesową kurtkę, uginając wolą swoich palców gruby materiał czarnej skóry, gdy pociągnął go już w swoją stronę, wpijając się z pełnią mocą swojego skylerowego zaangażowania w te bezczelnie pyskujące mu wciąż usta, z każdą chwilą zaciskając tylko mocniej oczy, by nie dopuścić do siebie żadnego skrępowania tą sceną, aż w końcu rozluźnił je zupełnie, odnajdując zbyt dużo instynktownej swobody w tak zachłannym dobierani się do wnętrza dobrze znanych ust. Odruchowo niemal zamruczał z zadowolenia, gdy odsuwał się już od Mefisto, przez chwilę ciągnąc za sobą jego przygryzioną wargę, która przecież należała mu się równie mocno, co całe jego perfekcyjne ciało. - Mhm, to ja idę znaleźć nam stolik. Wygodne - mruknął jeszcze, wykręcając się już w stronę kawiarenki, by faktycznie zamówić im po kubku świeżej kawy, tym razem nie odmawiając już sobie solidnego kawałka ciasta, ufając jakości wypieków w takim miejscu dużo bardziej, niż tym wysychającym na straganie. Bez wahania wybrał też miejsce na zewnątrz, od razu przykrywając się złożonym w pół kocem, pozostały czas oczekiwania na swojego Wilka poświęcając na wymyślenie jak poruszyć temat wciąż uwierającego go komentarza i na powolne podpalanie różdżką każdej świeczki z całej gromady rozstawionej przy ich stoliku, które tylko czekały na więcej uwagi, skoro słońce zaczynało już powoli chować się za horyzontem. - Zmarzłeś beze mnie? - zagadnął od razu, unosząc spojrzenie na znajomą sylwetkę, która na tle zachodzącego słońca przeskakiwała między niemal mistyczną granicą, raz zdając się kompletnie czernieć, by po delikatnym przesunięciu głowy odbijać się już złotem od ukochanej skóry. - Chodź do mnie - poprosił, przysuwając puste krzesło bliżej swojego, by zaraz unieść połowę złożonego koca, wyraźnie sugerując, że ten czeka właśnie na niego.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Dał się zaskoczyć temu nagłemu przyciągnięciu, w pierwszej chwili chcąc dopytać o co chodzi, w drugiej już gubiąc oddech pod wrażeniem żarliwości tego perfekcyjnego pocałunku, który starał się oddawać całym sobą. Miał wrażenie, że rozpływa się pod puchonią pewnością siebie, samemu malejąc w jakże przyjemny, bezpieczny sposób - prawie upuścił złote pestki, próbując objąć Sky'a tak mocno, jak tylko mógł, byle tylko wedle wszystkich swoich możliwości zapewnić go o swoim zadowoleniu. I on nie powstrzymał się zupełnie ani od cichego pomruku, ani głośnie przyspieszonego oddechu, gdy osłupiały tracił podparcie w ukochanym, ledwo stojąc na miękkich nogach. - O-okej - przytaknął mu z drobnym opóźnieniem, chwilę wodząc spojrzeniem za oddalającym się od niego Puchonem, by dopiero później faktycznie pójść znaleźć kogoś czuwającego nad polem dyniowym. Tak jak się spodziewał, złoto było prawdziwe, a sam czarodziej nie wyglądał na szczególnie zaskoczonego. Polecił przesłanie pestek do wyceny do Banku Gringotta, jednocześnie samemu dorzucając, że na jego oko dodadzą do wilczej sakiewki wagę około pięćdziesięciu galeonów. - Cholernie - przytaknął błyskawicznie Sky'owi, nie mając wcale na myśli realnej temperatury, a prędzej tej pustki wytkniętej wspomnieniem puchonich ust. Wcisnął się szybko na wolne krzesło, nie wstydząc się wcale tego lgnięcia do prefekta, kocyk uznając za przyjemny bonus. - Zwracam honor, chyba rozumiem... twoje zaniepokojenie kwestią samokontroli - przyznał w końcu, sięgając po kawę, by chociaż jeszcze spróbować jakoś otrzeźwić się po tej dawce namiętności, którą Sky raczył mu zaaplikować. Przetarł lekko opuszkami palców lekko sparzone gorącem cierpkiego napoju wargi, rozbijając na dłoni ciężki oddech. Miał wrażenie, że jest tylko gorzej - przez bliskość, ciepło, szalejącą wyobraźnię. - Najseksowniejszy... - szepnął bezwiednie, przemykając już spojrzeniem po swoim partnerze, gdy zupełnie nieświadomie obciągał palcem swoją dolną wargę nieznacznie do dołu. - Jak ja mam od ciebie zachowywać dystans?