Przez chwilę poczuła się zdezorientowana. *Ministerstwo? Opodatkowało pocałunki? O co mu.. Oh...* W tym momencie do niej dotarło. Poczuła jak jej policzki na powrót przyjmują czerwoną barwę. Jak mogła go źle odebrać? Było jej wstyd. Świadomie czy też nie, dobrze że obrócił tą całą sytuację w żart. Chociaż, nie.. To nie sprawiło, że poczuła się lepiej. Właśnie wyszła na jakąś napaloną kretynkę i najchętniej zapadłaby się pod ziemię. Ooooh! Że też zawsze musiała palnąć jakąś gafę. To zupełnie tak, jakby było to wpisane w jej każdą wypowiedź. Kiedy przytknął palec do jej ust, poczuła dziwny ucisk w żołądku. Znowu powiedziała coś nie tak? Może faktycznie nie powinna się odzywać, skoro wszystko co wychodzi z jej ust jest nieodpowiednie. Gdzieś tam środku pojawiła się złość. To źle, że chciała przy nim być? Z nim? Może powinni ustalić listę słów, które mogą i tych nie mogą, padać podczas ich rozmów. Zaraz jednak złość przemieniła się w wątpliwość. Przecież znała go dobrze, prawda? Dlaczego więc czuła się jakby tak wcale nie było? ..Tak często zaskakiwał ją swoim zachowaniem, że kompletnie się w nim gubiła. Wysyłał sprzeczne sygnały. Ale zaraz, czy przypadkiem przed chwilą nie obiecała sobie, że będzie cierpliwa? Czy zapomniała o tych wszystkich rzeczach przez które musiał przejść Joshua? Chyba faktycznie mogła zachować to wyznanie dla siebie. Przecież nie chciała mu niczego narzucać, nie chciała go wystraszyć. Ehh.. To chyba będzie cięższe niż wcześniej zakładała. Z rozmyśleń wyrwały ją te dwa bezdźwięczne słowa które hmm.. właściwie nie padły, za to malowały się na ustach Joshuy. Otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia wypuszczając przy tym gwałtownie powietrze. Zupełnie jakby się zakrztusiła. Przewidziało jej się prawda? Tak, na pewno. Po prostu wyobraźnia płata jej figle. I nie przespana noc daje o sobie znać... Przecież nie rzuciłby w nią taką bombą. Dopiero co ją skarcił za jej wyznanie.. Nie, nie, nie! Nie zrobił tego. Owszem łączyło ich nie zwykle silnym uczuciem ale czy można było nazwać to miłością? Czy nie było na to za wcześnie? ... Zupełnie się zgubiła. Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Nie zamierzała mu odpowiadać. Nie mogła. - Josh nie pogrywaj ze mną. - Skarciła go. Jej głos brzmiał niepewnie, mimo to posłała mu zadziorny uśmiech. Nie miała ochoty na poważne rozmowy, już nie. Właściwie miał racje słowa były tu zbędę. Dobrze wiedzieli co czują. Więc zamiast gonić za myślami, postanowiła skupić się na chwili obecnej. Splotła jego palce ze swoimi ściskając jego dłoń. - Wiesz, tak sobie myślę.. - Tutaj przerwała przygryzając nieco dolną wargę. - ...że właściwie to chciałabym poznać Twoją mamę. - Dokończyła uśmiechając się nieśmiało. Właściwie co jej szkodzi. Skoro wyszedł z taką propozycją powinna to docenić i ją przyjąć. Poza tym gdyby jego matka przypominała choć trochę jego ojca raczej nie ryzykowałby spotkaniem. Więc teoretycznie nie powinna się niczego bać prawda? W tym momencie zaczęła zastanawiać się, czy nie zaprosić go do siebie, żeby mógł poznać jej rodzinę. Tylko czy to był dobry moment? W końcu Will nadal nie wrócił..
Widać, że jego słowa dotyczące ministerstwa nieco ją zdziwiły. Cóż, nie inaczej było z jej słowami. Naprawdę przez chwilę zastanawiał się o cóż jje chodzi. Czego nie mogli tutaj zrobić? I co robili złego? Przecież na bogów tylko się spotkali. Ale może.. Może faktycznie opodatkowało, kto wie? W końcu nie wiadomo co mądrego mogło do głowy przyjść grupie rządzącej, prawda? Chyba trzeba będzie wrócić do starej dobrej tradycji czytania Proroka. A jeśli nie jego, to choć tych biuletynów, które pojawiały się co jakiś czas. Ostatecznie zawsze dobrze wiedzieć o pewnych rzeczach, co prawda? W ogóle widać było, że jego zachowanie sprzed kilku ostatnich minut nieco ją zdziwiło i zmartwiło. Bo najpierw ten tekst o Ministerstwie, potem w sumie ta cała jego zagrywka – bardzo szczera i naprawdę z przejęcia, w końcu to nie jego wina, że był idiotą, tak?! – no a na koniec ten palec. Ewidentnie, nie wiedziała, co powiedzieć. Tylko czemu dopatrywała się we wszystkim czegoś złego, co? Przecież.. wcale nie taka była intencja. Cóż, może to po prostu efekt ostatnich doświadczeń, przejść obojga, kto wie? Nie było mu z tym jednak wcale, a wcale miło, będzie musiał nad nią pod tym względem popracować. Coś zrobić, podziałać, żeby przestała odbierać jego zachowanie w niepoprawny sposób, no i co ważniejsze, by zapomniała o ostatnich wydarzeniach. Zdecydowanie, był to cel najwyższy i priorytetowy przez następne kilka dni, tygodni, może nawet miesięcy, kto wie czy i nie lat? - Przepraszam Skarbie… - odparł cicho, pełen skruchy, choć sama nie wyglądała i nie brzmiała, jakby chciała go karcić. Mimo tego, niech wie ze jest mu smutno. Ostatecznie nie chciał, by coś złego jej się stało, prawda? Prawda. Zatem. No, musiał coś z tym zrobić. No i była.. Jego… Jego Amy. Tak. Nie żadną Księżniczką, Królewną, czy dziewczyną. Nie, nie. To był wyższy poziom uczucia. Była jego skarbem, kochaniem. Co by nie mówić, chyba sobie do serca wzięła jego słowa i chyba naprawdę mu wybaczyła, bo strasznie zmieniła nastawienie, względem jego osoby. Złagodniała, rozpogodziła się i wszystko. Nie mówiąc zbyt wiele, wszystko wróciło na dawne tory. A i nawet lepsze. Głęboko się podekscytował, gdy wspomniała o poznaniu jego rodzicielki. – Powinnaś! Zobaczysz, przypadniecie sobie do gustu, to świetna kobieta jest! – zachęcał ją, bardzo tym faktem rozentuzjazmowany. – I bardzo chce Cię poznać, zwłaszcza po tej akcji z ojcem. Notabene ona w ogóle uważa, że to nie powinno się wydarzyć, ojciec zachował się strasznie i tak dalej. No, co tu dużo mówić. Po prostu, wy musicie się poznać. Tak! Tak! Koniecznie! W końcu ileż mogę jej o Tobie opowiadać i pokazywać zdjęcia? - mówił i pewnie by jeszcze trochę mówił, ale wolał ją pocałować. Tako też uczynił. Krótko, bo krótko, acz namiętnie. Po wszystkim tylko przytulił się doń, chowając głowę w jej piersiach. – Wiesz.. Naprawdę cieszę się, że istniejesz..
Ledwo zdążyła wydukać parę słów o tym, że chciałaby poznać jego matkę a Joshua już zdążył pokazać swoją radość. Mimowolnie się uśmiechnęła. Totalnie rozbroił ją swoją reakcją. - Pokazywałeś jej moje zdjęcia!? - Jęknęła głośno, przy okazji delikatnie uderzając go w ramię. Znowu się zarumieniła. Ponieważ pasją Joshuy była fotografia, oczywistą rzeczą było, że zrobił wiele zdjęć i jej. To nie tak, że tego nie lubiła! Wręcz przeciwnie, jednak zawsze w jakiś sposób ją to krępowało. A przecież nie powinna się go wstydzić, prawda? Dziwne... W każdym razie, skoro jego mama również była zdziwiona zachowaniem swojego byłego partnera, jakoś tak od razu zrobiło jej się lżej na sercu. Naprawdę. To by znaczyło, że jest do niej, do nich(!) pozytywnie nastawiona. To dobrze. W końcu trochę wsparcia jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Wszystko to sprawiła, że teraz naprawdę szczerze zapragnęła jej poznać. Miała nadzieję, że jakoś złapią wspólny język i że nie będzie to niezręczne spotkanie. Z resztą nic nie wskazywało na to, że będzie inaczej. Nigdy nie zabiegała o względy innych, nie prosiła o uwagę ani nie zachowywała się sztucznie, tak jak tego od niej oczekiwano, tylko by ktoś ją polubił. Tym razem jednak lekko się stresowała, naprawdę zależało jej na dobrych relacjach z jego rodzicami. Jeśli jego mama go polubi, może z czasem dotrze też do jego ojca? Kto wie. Nie zamierzała się tak łatwo poddawać. Na jej twarzy ponownie pojawił się uśmiech, tym razem wywołany bliskością Joshuy. Objęła go i delikatnie przycisnęła do siebie. - Wzajemnie, głuptasie. - Szepnęła. Jedną dłonią powędrowała w stronę jego włosów i zaczęła je przeczesywać palcami. Zamknęła oczy. Było.. idealnie. Mogłaby tak trwać wiecznie. I nie chodziło tu o nic innego jak o sam fakt bliskości. Poczucie, że ma go tylko tylko da siebie. Uwielbiała kiedy się do niej przytulał. Naprawdę był wtedy tylko jej. Może brzmi to trochę egoistycznie i zaborczo ale tak właśnie było. Był jej. I mimo, że nie można kogoś posiąść jako rzeczy, nawiedzają nas uczucia takie jak to, że ktoś należy do nas.. Ponieważ nie chciała go znowu wystraszyć swoimi wyznaniami, zachowała to dla siebie. Postanowiła zostawić jego włosy w spokoju. Chwyciła go za szczękę (chyba naprawdę lubiła to robić) i delikatnie go od siebie odsunęła, tym samy podnosząc nieco jego twarz wyżej, tak aby mogła go pocałować. Zwolniła uścisk i pochylając się nad nim, ledwo musnęła jego usta swoimi. Cóż, znowu zaczynała się droczyć. - Masz jakiś pomysł, gdzie moglibyśmy się spotkać z Twoją mamą? - Spytała jak gdyby nic się nie stało. No bo przecież.. nic się nie stało prawda? Ciągle przebywała w bliskiej odległości od niego, patrząc mu prosto w oczy. - Właściwie moglibyśmy posiedzieć u Ciebie, zrobiłabym coś dobrego do jedzenia i moglibyśmy w spokoju porozmawiać. Do tego jakieś dobre wino.. - Zaproponowała, nie spuszczając z niego wzroku. - Co Ty na to, Kochanie? - Spytała posyłając mu zadziorny uśmiech, położyła też nacisk na słowo "Kochanie." Tak, zrobiła to specjalnie. Czekała na jego reakcję. Skoro tak chce z nią pogrywać, proszę bardzo! Przekonamy się, kto tutaj jest bardziej spragniony.
Jego entuzjazm dotyczący poznania matki był bardzo mocno i stosownie uzasadniony. Pierwszym lepszym argumentem był fakt, że na przykład matka totalnie nie rozumiała reakcji taty, nie zgadzała się z tym, co rusz przeklinała, mówiąc że w ogóle o co chodzi, przecież tak się nie robi, bo przecież oni – Amy i Joshua – są na tyle dorośli i dojrzali, żeby decydować o swoim losie i tak dalej; albo jak na przykład cieszyła się z tego, jak pokazywał jej zdjęcia swojej wybranki, a ona chwaliła jej urodę, a potem rozmawiali wspólnie, w jakich okolicznościach się poznali, dlaczego jest tak cudowna i w sumie dlaczego Jezus chciałby z nia przebywać jak najczęściej i czemu akurat z nią, a nie z żadną inną. – Tak? W końcu jesteś moją najlepszą i najcudowniejszą modelką! – odparł, przytulając ją. Coś w tym złego? No dobra, wiedział, że tak. Znaczy się on wiedział iż dziewczę wielkiego komfortu nie odczuwała, w momencie gdy ją fotografował, no ale wychodziła na zdjęciach po prostu świetnie. Choć.. może wcale tak nie było i to tylko jego zdanie? Kto wie(?), ale to on robił jej zdjęcia. Natomiast.. co do jej braku komfortu – może było ta reakcja spowodowana brakiem obycia z aparatem, kto wie. Z pewnością jednak Jezus będzie musiał się nieźle wysilić, by jakoś zniwelować to uczucie. Problem był jeden – nie bardzo miał pojęcie, w jaki sposób to zrobić, no ale spokojnie, nic straconego. Jej, jak cudownie było się do niej tulić, do jej pełnych, delikatnych piersi, czuć zapach jej perfum, ciepło ciało, słyszeć bicie serca. Brakowało mu tego, oj brakowało. Podobnie jak jej obecności i wiesz co? Nawet to łapanie za szczękę całkiem mu się spodobało, ale do tego się pewnie nie przyzna. Co by nie było. To serio było przyjemne, w końcu ona taka delikatna, drobna dziewczyna, a jednak zapędy miała.. no. Nieważne. – Gdzie się spotkamy…? – wymruczał pod nosem, podpierając brodę. Faktycznie nie pomyślał o tym, ale może w Hogs Cafe? Pokazałby mamie interes, w końcu ciągle go nie widziała, więc..? Jej propozycja także była niczego sobie. W domu..? Ugotować? Amy? Gotować? Że ona? No. Czemu nie. – Skarbie, jestem bardzo za, ale pod pewnymi warunkami! – rzucił, zaraz przechodząc do meritum sprawy. – Po pierwsze, pójdziemy też do kawiarni. Chciałem pokazać mamie, jak się urządziłem. No i nie pozwolę Ci gotować samej. Znaczy, dasz sobie pomóc. W innym wypadku, w ogóle nie mamy o czym rozmawiać! – chciał być stanowczy. Nie wyszło mu to do końca ale co tam, grunt, że sens zdania został zachowany. I musiała się zgodzić, bo inaczej to no! No! Właśnie! - A jak z Willem..? Znalazł się…? – zapytał dość nieśmiało. Wspominała o bracie. O tym, że gdzieś zginął bez wieści. Wrócił, prawda? Prawda, że wrócił…?
Był "bardzo za", jednak miał jakieś warunki? Czyżby miał jakieś obiekcje co do jej propozycji? Delikatnie uniosła jedną z brwi do góry. Próbowała zrobić poważną minę. - Dobrze, słucham. - Rzuciła, nie spuszczając z niego wzroku. Ah, więc to o to chodzi. Ale, to by znaczyło, że jego mama jeszcze nigdy tu nie była? Nie odwiedziła go przez ten cały czas? Hmm.. Związki pomiędzy Joshuą a jego rodziną były bardziej skomplikowane, niż mogłyby się wydawać na pierwszy rzut oka. Mimo to, cieszyła się, że chce ją przedstawić swojej matce, że chce żeby była obecna w jego życiu. Najwyraźniej, myślał o nich poważnie. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Już chciała mu odpowiedzieć ale wyglądało na to, że mężczyzna ma jeszcze coś do powiedzenia. Powstrzymała się od przerwania mu i wysłuchała go do końca. Rozbawiło ją to jego żądanie i próba bycia stanowczym. Zaśmiała się więc i pokręciła głową. No cóż, przed kim jak przed kima ale przed nią nie mógł niczego udawać. Za dobrze go znała. A przynajmniej w tych najprostszych gestach i zachowaniach. - Jestem całkowicie za, jeśli chodzi o kwestię pokazania Twojej mamie Hogs Cafe! - Odparła. - Jednak nie wiem czy dobrze myślę, popraw mnie jeśli się mylę.. ale to by znaczyło, że ona jeszcze nigdy tutaj nie była? Nie widziała jak żyjesz? - Spytała a w jej głosie było słychać ciekawość. Trochę ją tym zaskoczył, nie ma co ukrywać. Właściwie to była chyba jedna z tych rzeczy która była w nim interesująca, nieważne jak dobrze wydawało się jej, że go zna - zawsze potrafił wyciągnąć na wierzch jakąś nową informacje dotyczącą jego życia. No ale, teraz pozostała kwestia drugiego warunku. O tak, to musi z nim poważnie przedyskutować. - A co do gotowania.. - Zaczęła, marszcząc przy tym nieznacznie brwi. Chciała posłać mu groźne spojrzenie, jednak jak zwykle mimika płatała jej figle i nie do końca jej się to udało. - Czy Ty przypadkiem nie próbujesz mi czegoś zasugerować? - Spytała unosząc brew. - Nie smakują Ci moje dania? Twierdzisz, że sama sobie nie poradzę?- Jej głos brzmiał zadziornie. I tak też miał brzmieć. Nie wątpiła w swoje umiejętności ani w jego gust, po prostu lubiła się z nim droczyć. - Chyba nie powiesz, że ot tak chcesz mi pomóc. Było by mi bardzo miło, jednak wyczuwam w tym podstęp. Może jakieś drugie dno? -Utkwiła w nim swoje figlarne spojrzenie, lekko się przy tym uśmiechając. Nie byłoby to ich pierwsze, wspólne gotowanie. Czynność ta sprawiała im wiele frajdy, a właściwie to co następowało po tym.. Jakoś tak nigdy nie potrafili ugotować niczego bez ubrudzenia się przy tym. Tak więc kiedy już kończyli sprzątanie kuchni, przychodziła pora na nich. A jak wiadomo nie ma nic lepszego, niż wspólna kąpiel w wannie... Może jednak pozwoli mu na pomoc? W tym momencie w fantazji wyrwało ją dość bolesne pytanie, sprowadzając natychmiast na ziemię. Odgarnęła włosy za ucho i odwróciła wzrok od mężczyzny. - Nie i nie mamy o nim żadnych wieści. - Odparła krótko, błądząc gdzieś dalej wzrokiem. Nie wiedziała co ma mu powiedzieć, rozumiała że również się martwi, jednak jakiekolwiek słowa dotyczące Williama, z wielkim trudem przechodziły jej przez gardło. A minęły już ponad dwa miesiąc od jego zniknięcia. Dobrze wiedziała, że szanse na odnalezienie go całego i przede wszystkim żywego, były marne. Jak na początku w domu Vantarri panowała gorąca atmosfera, dawało się wyczuć skrajne emocje, strach, złość, niepewność i panikę, tak teraz wszyscy jej członkowie zdawali się być nad wyraz spokojni. To nie tak, że dali za wygraną.. czasami wszytko co możemy zrobić to czekać. Jednocześnie towarzyszy nam wtedy jedno z najgorszych uczuć na świecie - bezsilność.
Jeju tak! Amy, mama! Jego osobista narzeczona, bliska mu osoba, kobieta, którą kocha i jego osobista matka, rodzicielka, mamusia. I to jeszcze w jego osobistej kawiarni! Tak! Tak! Ale sympatycznie. Tak, tak strasznie! Tak! I jak miał się nie cieszyć?! Kto by się nie cieszył? A potem wszyscy pójdą do jego osobistego mieszkania i będą mogli zjeść obiad ugotowany przez Amy! Tak! Tak! To będzie piękny dzień, niesamowite. O matko, o matko! I to nie tak, że on chciał, by była w jego życiu. Ona zwyczajnie usiała tam być. Przykład ostatniego tygodnia. Pewnie, może z czasem jakoś do wszystkiego by przywykł, przyzwyczaił się do jej braku i tak dalej, ale.. tak samo myślał po śmierci Olafa. I co? Skończył na odwyku i w psychiatryku, więc nie żeby coś, ale chyba nie miał ochoty na powtórkę z rozrywki. No i kochał ją, więc to chyba oczywiste, iż chciał jej obecności. Tak na co dzień podczas robienia śniadania, popijania kawy, jedzenia obiadu, powrotu do domu, sprzątania po kolacji zasypiania w łóżku. No, ale zeszło na mamę. Nigdy jej nie mówił? Serio? – No tak. – przytaknął, słysząc jej pytanie, ale spokojnie, szybko przeszedł do wyjaśnień. – Bo w zasadzie Hogs Cafe istnieje od lipca. Wtedy to tata ją otworzył i powierzył nad nią pieczę. Od lipca też formalnie mieszkam w Hogsmaede, wcześniej się tu bywało, ale jako student. Teraz już jestem w pełni dorosłym. No i kawalerka na kredyt, o tym Ci mówiłem, ale… no. Matki jeszcze tu nie było. Z resztą jak mogłaby być? Mówiłem Ci przecież, że nie mieszka z ojcem, że siedzi gdzie indziej. – odparł spokojnie, patrząc na nią. Następnie znowu przytulił i złożył bardzo delikatny pocałunek na szyi swojej ukochanej. – Dlatego tak się cieszę, że przyjeżdża. Zobaczy Ciebie, kawiarnie, mieszkanie, zdjęcia, mnie w dobrym zdrowiu… Wreszcie zobaczy, ze coś mi się w życiu udało, że zaczyna się układać, mam kogoś na kim mi zależy, nie idę przez to życie sam i tak dalej. – pocałował ją jeszcze raz. Dokładnie w ten sam punkt, z taką samą czułością. Co do gotowania, to nic z tych rzeczy. O tym, że Amy świetnie gotuje dane było mu się już przekonać, o czym z resztą jej przypomniał. Wyjaśnił także delikatnie wodząc po brzuchu dziewczyny, by potem iść w górę, do piersi, delikatnie i powoli musnąć je palcami, kierując się już do szyi, podbródka i na usta, które zaraz pocałował, że przecież chodzi tylko o to, że lubi z nią spędzać czas. Że lubi robić z nią wiele rzeczy razem. Wiele innych, oprócz tych wiadomych. – tutaj jego ręka niebezpiecznie pokonywała kolejne centymetry jej uda, zbliżając się do ukrytego pośród nóg łona. Oczywiście nic wielkiego się nie wydarzyło, bowiem chłopak zabrał rękę wystarczająco wcześnie. Przez cały ten czas jednak nie odrywał od niej wzroku. Niech wie, że w ten sposób też za nią tęskni. – Ot, całe drugie dno skarbie.. – zakończył swoją wypowiedź, delikatnie całując fragment jej obojczyka, jaki gdzieś tam się pojawił, nieokryty żadną bluzką. Tęsknił za nią, oj tęsknił. I to w każdy możliwy sposób. Zaraz potem wrócili do rozmowy na temat Willa. Wciąż żadnych wieści. Pewnie było jej ciężko, co on gadał! To było wiecej niż oczywiste. Smutno tylko, że nijak mógł pomóc. Cholera. Cholera. Delikatnie musnął jej dłoń, niejako koncentrując na nim swoją uwagę. Nie chciał, żeby mu odpłynęła. Nie chciał zadawać trudnych pytań. Nie chciał, by się zasmucali w tym dniu. – Przepraszam.. – rzekł tylko, wyraźnie skruszony. Było mu przykro, może nie znał tego uczucia, kiedy nagle jakiś członek rodziny znikał bez słowa, ale za to doskonale pamiętał miny ojca i matki, kiedy już widzieli go. Całego i zdrowego, po kilkudniowym ciągu. Albo innych przygodach, których lepiej może nie wspominać(?). – Pytam, bo martwię się o Ciebie. Dajesz sobie jakoś radę..? Wiesz, że zawsze… - możesz na mnie liczyć chciałoby się rzec, ale wtem spostrzegł, jak ona naprawdę jest nieszczęśliwa. Przecież.. nie dość, że szkoła. Prywatne małe problemy, których nie da się uniknąć, bo dzieją się ciągle, to w dodatku jeszcze Will no i.. Joshua, który też jej nie odciążał, a wręcz przeciwnie – tylko jej dokładał. Nieco posmutniał, a po jego oku spłynęła łza. Potem kolejna. I kolejna. Niewiele myśląc, znowu się do niej przytulił. Twarz schował na powrót w jej piersi, jakby szukając w biciu serca swej ukochanej odrobiny stałości. Zrozumienia, może i wybaczenia? – Przepraszam, że jestem sobą… - rzekł tylko. Ostatnio miał naprawdę zły nastrój. A to był jeden z tych dni, kiedy wszystko miało wrócić do normy. Może stąd jego dziwna huśtawka nastrojów? Albo po prostu poczuł się nikomu niepotrzebny?
Fakt, temat Willa wzbudzał w niej wiele emocji. Ale to nie była wina Joshuy. Pytanie też było całkiem normalne, dokładnie takie jakie sama by zadała będąc na jego miejscu. Martwił się o nią to chyba oczywiste prawda? Że przejmujemy się stanem drugiej osoby? Szczególnie tej do której żywimy głębsze uczucia. Nie miała mu nic za złe. Spojrzała na niego kiedy dotknął jej dłoni, jej oczy były smutne. Sama nie wiedziała co ma myśleć o tej sytuacji. Nigdy w życiu nie był w podobnej. Do tej pory jej życie układało się idealne. Pełna, duża rodzina, zero problemów. Uwielbiała przyjeżdżać do domu, jej rodzice byli cudownymi ludźmi. Matka mimo swojego temperamentu była chyba najczulszą osobą na świecie a jako metamorfomag była rozrywką wszystkich rodzinnych spotkań. Ojciec zaś był dla Amy wzorem do naśladowania. Był niezwykle inteligenty i dobry, nigdy nie poniósł głosu ani ręki na swoje dzieci. Może właśnie dlatego, chciała tak jak i on zostać Aurorem. No i Will... Jej bratnia dusza, najlepszy przyjaciel. Niewiele starszy bo tylko o dwa lata. Od kiedy pamięta był dla niej ogromnym wsparciem, troszczył się o nią i nigdy nie traktował jej z góry. Jasne, zdarzały im się kłótnie, nawet bójki ale zaraz potem szybko się godzili. Cóż, żadne z nich nie potrafiło się długo gniewać. I teraz nagle miało go zabraknąć? Poczuła nieprzyjemny skurcz na wysokości żołądka, na przemian przeszedł ją ciepły i zimny dreszcz. Nie.. To nie mogło być prawdą. Poczuła jak do oczu napływają jej łzy. Zacisnęła zęby. Przecież ona nie płacze.. A jednak, mała łza spłynęła po jej policzku. Zdała sobie sprawę z beznadziejności tej sytuacji. Nie mogła nic zrobić. Dlatego czuła się słaba, nienawidziła tego, nienawidziła bezsilności jaka ją ogarnęła. Szybkim ruchem dłoni otarła policzek. - Nie, nie przepraszaj. - Szepnęła drżącym głosem. - Nic nie zrobiłeś.. To ja.. po prostu.. - Wzięła głębszy oddech. *Co z Tobą Vantarri, nie rozklejaj się jak dziecko.* Skarciła się w myślach. - .. po prostu ta sytuacja mnie przerasta! Czuję się taka bezsilna! Nic nie mogę zrobić! - Wyrzuciła z siebie. Była pełna żalu i złości. W tym momencie poczuła jak Joshu ponownie się do niej przytula. Spojrzała ze zdziwieniem na mężczyzne. Wcześniej trwała w zawieszeniu, dając nie duży upust swoim emocjom. Dopiero teraz zauważyła, że chyba wpędziła Joshuę w podobny stan. Otworzyła oczy ze zdziwienia, kiedy po raz kolejny ją przeprosił, tym razem.. za siebie? Natychmiast skupiła się na nim. Przytuliła go krótko ale czule po czym delikatnie chwyciła go za szczękę i uniosła jego głowę. Chciała widzieć jego twarz. - Jezu Joshua.. - Jęknęła lekko przekręcając przy tym głowę. Zauważyła, że po jego policzku spływa łza. - Nie możesz tak mówić. Nie możesz mnie przepraszać za bycie sobą.. - Patrzyła mu prosto w oczy, była teraz przejęta bardziej niż wcześniej. - Nie zrobiłeś niczego za co mógłbyś mnie przepraszać. To ja powinnam to zrobić.. - Delikatnie wytarła jego policzek po czym czule go pocałowała. - Kochanie.. - Szepnęła, przejeżdżając palcem po jego szczęce. - Jesteś moim szczęściem. Tylko i wyłącznie dzięki Tobie nie jestem jeszcze w rozsypce. Dajesz mi ogromne wsparcie nawet jeśli uważasz, że tak nie jest. Nie masz pojęcia jak wiele dla mnie znaczy Twoja obecność w moim życiu, jesteś dla wszystkim.. - Przerwała obserwując jego reakcje. Teraz martwiła się o niego. Nie chciała doprowadzić do takiego obrotu sprawy. Siedziała tak, nie wiedząc co jeszcze może zrobić.. co prawda przeszło jej przez myśl jeszcze jedno a właściwie dwa słowa ale to chyba nie najlepszy pomysł. Chociaż.. *Masz jakieś 3 sekundy na podjęcie decyzji* zabrzmiał głos w jej głowie. Przygryzła wargę i zbliżyła się do niego, zatrzymała się tuz przed jego ustami. - Kocham Cię.. - Szepnęła po czym wpiła się w jego usta czule go całując. Oh gdyby tylko mogła przelać w tym pocałunku wszystkie te uczucia którymi go darzyła..
Młoda Japonka bodajże siedemnastolatka zmierzała wprost do punktu widokowego. Ubrana w ciepłe buty i niebieską kurtkę z rozpuszczonymi włosami i nausznikami szła jakby o czymś myślała. Kim była ów młoda osoba? Otóż to była Kaede Kawchi. Niegdyś pokrzywdzona przez braci młoda dziewczyna wręcz już prawie kobieta z zamyśloną miną. O czym tak zawzięcie myślała? O tym wszystkim o czym nie powinna. Doszła więc do punktu widokowego. Oparła się o barierkę i spojrzała przed siebie. Wiatr kołysał jej włosami a mgła która teraz panowała była wręcz nie do przeniknięcia wzrokiem. Patrzyła przed siebie jakby chciała dostrzec coś bardzo ciekawego. Czy jej się to udało? Nie wiadomo bo w końcu odwróciła się tyłem do barierki zdjęła rękawiczki i wyczarowała sztalugę. Umiejętności malarskie odkryła dopiero w szkole chyba na piątym roku. Wyczarowała sobie również farby i pędzle. Zaczęła malować. Tak bardzo wczuła się w to zajęcie że nawet nie zauważyła mijającego szybko czasu i tego że mgła opadła. Malowała twarz, twarz byłego przyjaciela wręcz prawie chłopaka. Wszystkie rysy były tak bardzo wyraziste że wyglądał jak żywy. Tylko to jej pozostało. Wspomnienie które powoli zanikało w jej głowie. Obok tej twarzy narysowała również twarz przyjaciółki. Gdy skończyła spojrzała na swoje dzieło i... Właśnie... Porwała je najpierw zamazując ich twarze. Podeszła do śmietnika. - Skoro wy mnie porzuciliście to tu jest Wasze miejsce- szepnęła i wyrzuciła resztki obrazu do śmietnika. W tym momencie zauważyła że mgła opadła więc odwróciła sztalugę tak by móc namalować caly widok z punktu widokowego. I zaczęła znów zawzięcie malować.
Nie był zaskoczony pogodą, która go przywitała po wyjściu z dom. Miał jednak nadzieję, że będzie nieco cieplej, patrząc przez okno nie wydawało się bardzo zimno. Niestety, rzeczywistość była inna. Wyszedł z domu w czarnym płaszczu, lecz ponownie wrócił do środka, gdy poczuł ten cholernie zimny wiatr. Pod płaszcz włożył ocieplaną bluzę i owinął również czarny szalik wokół szyi. Już był gotów na spotkanie z chłodnym przeciwnikiem. Wyszedł na dwór, dumnym krokiem, jakby właśnie szedł przez czerwony dywan. Wiatr dął niemiłosiernie, lecz Cole nie da mu się stłamsić, wygra i dotrze do celu podróży, którego w chwili obecnej cóż, nie posiadał. Nie miał planów na dziś, szczerze mówiąc to był pierwszy dzień od dawna, którego nie spędzał w klubie, albo za barem. Miał czas dla siebie, nie musiał sprzedawać swoich usług. Lubił swoją pracę, nawet bardzo, dzięki niej utrzymywał bardzo dobrą formę. Po drodze postanowił, że zatrzyma się w punkcie obserwacyjnym, ot zrobi sobie taki przystanek. Wyjął paczkę papierosów i zapalił jednego. Po kilku minutach wędrówki znalazł się więc na wzgórzu. Uniósł brew, gdy okazało się, że nie jest sam. Od razu poznał tę dziewczynę. Znalazł się więc za nią i nachylił się, patrząc przez ramię na obraz, który tworzyła. Dziewczyna mogła poczuć woń dobrze znanych jej perfum zmieszanych z zapachem papierosów. - Co tam tworzysz? - Zapytał, niskim tonem głosy, uśmiechając się szeroko, może nawet lekko psychopatycznie.
Kae tak pochłonęło to co robiła, że nawet nie zauważyła że ktoś się za nią pojawił. Tak podskoczyła gdy usłyszała głos Cole'a za sobą że prawie zrzuciła obraz na podłogę. Odwróciła się powoli i spojrzała na niego. Gdy strach nieco minął i uspokoiła już swoje nerwy uśmiechnęła się delikatnie. - Po pierwsze to cześć po drugie nie strasz mnie a po trzecie próbowałam namalować ten krajobraz który widzisz za mną- powiedziała już spokojniejsza i uśmiechnięta. Jak ona lubiła zapach jego perfum pomieszanych z dymem tytoniowym. Jednak nigdy mu się do tego nie przyzna. Zresztą nie chciała by znał wszystkie jej tajemnice.- A Ciebie co tu ściągnęło mój drogi? Pytanie było zadane dla podtrzymania rozmowy choć mogli ze sobą w ogóle nie rozmawiać i też byłoby dobrze. Lubili swoje towarzystwo. Zresztą chyba nawet czasem nie potrzebowali słów by się porozumieć ze sobą. - Ogółem ciesz się że Cię nie uderzyłam bo mnie przestraszyłeś tak że ledwo się powstrzymałam Cole- powiedziała i zaczęła się śmiać.
Kae powinna być bardziej czujna, gorzej by było, gdyby zamiast niego stał tu jakiś psychopata. Zaszedłby ją od tyłu, złapał, poderżnął gardło i koniec. Cole nie miał aż takich zapędów, aczkolwiek z drugiej strony - kto wie? Jeszcze siebie nie znał w stu procentach, ludzie poznają się przez całe życie. Wyciągają wnioski z minionych lat i zdarzeń, później albo tymi wnioskami się posłużą, albo nie. I znów popełnią ten sam błąd, lub poznają samego siebie z zupełnie innej, drugiej strony. Tej gorszej, może lepszej? Wszystko jest zależne od człowieka.- No cześć. Nie chciałem Cię wystraszyć, chociaż teraz już wiem, że łatwo można Cię zaskoczyć. Chyba jesteś zbyt nieuważna.- Oznajmił tonem znawcy, zaciągając się papierosem i przymykając oczy. Otworzył je chwilę później, by zobaczyć krajobraz, który dziewczyna chciała przenieść na płótno. - Cóż, całkiem nieźle. - Odparł, wzruszając ramionami. Cole rzadko prawił ludziom komplementy, Kae już chyba do tego przywykła, prawda? Tak, jak większość osób, które go znały. - Życie, moja droga, życie. Wyszedłem po prostu z domu, stwierdziłem, że się przejdę. Powędrowałem, niczym wędrowiec do świtu, pokonałem tę odległość dzielącą mnie i to obserwatorium. To obserwatorium wznoszące się tuż nad miastem. Przyciągnęło mnie do siebie, poczułem tę energię. - Opowiadał, niczym rozmarzony, wpatrując się w dziewczynę. - A tak na serio, po prostu sie nudziłem. - Powiedział już typowym dla siebie, niskim, acz obojętnym tonem. Zaśmiał się na słowa dziewczyny. - Nie no, może jakoś bym przeżył. Co najwyżej złamałabyś mi nos, takie tam. - Odpowiedział z uśmiechem, patrząc na Kae.
Kae spojrzala na Cole'a i zasmiala się. Bywał arogancko nostalgiczno romantyczny jednakże sporo mu brakowało do zdobycia wiekszosci jej zaufania. Ale powiedzmy ze mu ufala. To chyba już coś? - wiesz jakby było ciepłej byłoby tu przyjemniej nie sadzisz? Zresztą tak zauważyłam że ty się często nudzisz bo zazwyczaj pojawiasz się wtedy tam gdzie ja- powiedziała z uśmiechem. Wzięła i podniosła pędzel który upadł jej gdy Cole ją przestraszył. Zaczęła powoli dokanczac swą pracę. - Powiedz mi co byś miał ze złamanego nosa? Przecież nikomu byś się już nie spodobał a ja np lubię mężczyzn z prostymi nosami- stwierdziła nieco ironicznie ten fakt
Eric nie chciał, a nawet dziwnym sposobem nie mógł zostawić Edwarda. Dlaczego? On sam o tym nie miał zielonego pojęcia. Coś się dziwnego wydarzyło w jego głowie co nie pozwalało opuścić Edwarda. Jeżeli on tylko chciał, to Eric chciał mu cały czas towarzyszyć. Przecież może kogoś poznać nowego, tak? Ostatnio sobie powtarzał, że nie potrzeba mu niepotrzebnych, nowych znajomości, ale teraz czuł dziwną potrzebę bycia przy tym gryffonie. Ten pub wydawał się być naprawdę bardzo miłym miejscem, może Eric będzie je częściej odwiedzać. Poza tym podobnie jak Edwardowi chłopakowi robiło się powoli duszno, sam nie wiedział czym to było spowodowane, ale jednak trochę wypili, prawda? Być może to właśnie był skutek tego picia. Jednak te kolejki dość szybko znikały ze stolika i Ericowi nieco zaczęło się kręcić w głowie, ale jednak wcale się tym nie przejmował. Szczerze powiedziawszy Eric nie znał dokładnie tej drogi tutaj prowadzącej. Do którego miejsca ona prowadzi? Edward pewnie doskonale o tym wiedział, ale nie przyjezdny, który nie zwiedził jeszcze wszystkich miejsc, a zwłaszcza w Hogsmeade. Był tutaj rzadkim gościem, ale może warto od czasu do czasu odwiedzać tę magiczną wioskę? Tutaj naprawdę było czuć tę magię, jednak to nie przewyższało miejsca Doliny Godryka, gdzie jest po prostu cudownie. Eric na pewno jeszcze nie raz się tam wybierze. Bardzo mu się to podobało, szkoda jednak, że Brandonowi chyba nie, ale na to już nie mógł nic poradzić. Najwyraźniej nie spełniał wszystkich warunków krukona i tyle. Jednak na ten temat mu nic nie wiadomo.
Podążali w ciszy. Edward nie miał zamiaru jej przerwać. Jedynie na początku podróży zapalił jednego papierosa i ruszył przed siebie pozostawiając trochę chłopaka w tyle. Zignorował go w tak wielkim stopniu, że nawet nie przejmował się, czy ten za nim podąża. Dopiero gdy dotarli na miejsce zatrzymał się i obejrzał za siebie wlepiając to intensywne spojrzenia na Erica. Wypuścił z ust dym i posłał mu dosyć tajemniczy uśmieszek. Jakby planował coś bardzo niecnego i… Chłopak rozsiadł się na ławce zapraszając gestem dłoni towarzysza. - W tym miejscu bardzo dobrze widać najbliższą okolicę – wydukał zaciągając się ponownie dymem. Czekał, aż chłopak usiądzie, a on będzie mógł powoli wprowadzać swój plan w życie. Przez fakt, jak niepewnie chłopak wyglądał w drodze do tego miejsca, sprawił, że przez myśl mu przyszło, że może nie znać tej okolicy. Dzięki temu mógłby wykorzystać moment jego nieuwagi. Ta zabawa naprawdę mu pomagała, całkowicie zapomniał o tej dziewczynie. Chyba częściej musi organizować tak skomplikowaną grę. - Nie kojarzysz za bardzo okolicy, co? – zapytał spoglądając na niego kątem oka. Jego ramię leżało na oparci ławki, a on siedział trochę bokiem do salemczyka. Jakby chciał poświęcić mu całą swoją uwagę – spójrz tam – wydukał odwracając twarz w przeciwnym kierunki i wskazując dłonią z papierosem w…
Salemczyk podążał cały czas za gryffonem, nie miał zielonego pojęcia w którym kierunku to się wybierają, ale miejsce coraz to bardziej mu się podobało, dlatego nie odwracał się i nie wracał z powrotem do głównej ulicy wioski. Najwyżej sobie trochę pozwiedza Hogsmeade, a na pewno nic nie straci jedynie może zyskać. Szczerze powiedziawszy Eric nie rozglądał się na boki, patrzył na sylwetke Edwarda jakby był co najmniej jakimś wilem. Czy on miał właśnie taki dar czy co? Szczerze powiedziawszy nigdy nie miał styczności z wilą, chyba że nawet o tym nie wiedział? Możliwe, przecież oni niczym tak naprawdę się nie różnili od normalnych uczniów. Jedynie byli pięknymi ludźmi w oczach innych gdy tylko tego chcieli. Tak jak Edward wymyślił tak też Eric zrobił. Zasiadł obok niego na ławce wlepiając wzrok nadal w twarz chłopaka. Był z pewnością jednym z najbardziej tajemniczych osób jakie do tej pory znał. Zawsze to on bawił się ludźmi, a teraz czuł, że sam jest w jakiś grze w którą kompletnie nie umiał grać może Edward go nauczy? Bardzo by tego chciał. Kiwnął jedynie głową przytakując gryfonowi. Miał rację, nie kojarzył okolice, ale nie ma mu się co dziwić. W Hogsmeade często nie wędrował, po prostu wolał przychodzić tutaj z kimś kto nieco się zna na miejscu, ale teraz już się tym przejmować nie będzie. Mówili, że ta wioska jest niebezpieczna dla młodych czarodziejów, ale Eric należał do osób odważnych dlatego nic mu nie jest straszne. Spojrzał tam gdzie wskazał Edward i zauważył błonia Hogwartu które już dobrze potrafił rozpoznać. No to jest w domu... Uśmiechnął się kącikiem ust nie wypuszczając z objęć oczu szkolne błonia. - Nawet nie wiedziałem, że z Hogsmeade tak dobrze można widzieć szkołę. - mruknął do niego i pokiwał głową jakby chłopak mu zaimponował tym miejscem, że go tutaj przyprowadził.
… w nicość. Nie pokazywał niczego konkretnego tylko przeraźliwą pustkę wymieszaną z drzewami. Gdy chłopak zwrócił się w stronę, w którą wskazywał, on wykonał całkowicie przeciwny ruch. Zwrócił twarz w stronę Erica. Przez ten ‘zbieg okoliczności’ ich twarzy były znajdowały się teraz bardzo blisko siebie, wręcz od złączenia ich ust powstrzymywały centymetry. Ed niby to zszokowany wypuścił dym prosto do ust saleczyka, po czym oblizał swoje. - Hogsmeage skrywa wiele sekretów, tak jak i Hogwart – wydukał nie odsuwając się ani troszkę. Jego ton głosu się obniżył, a on nie odrywał spojrzenia od jego oczu. Musiał przyznać że było w nich coś… magicznego, coś co nie pozwalało mu ich zignorować. Ewentualnie alkohol namącił mu w głowie do potęgi, przez co nadinterpretował rzeczywistość. Mógł zrobić to, do czego zmierzał, ale wtedy na co była ta cała gra? W tej grze to pan Moore miał ulec i jeżeli podąży do przodu to chłopak nie będzie miał zamiaru się powstrzymywać. Jeżeli jednak odsunie się, oznaczać to będzie dzisiejszy game over dla gryffona. Och jak on pragnął, by ten zrobił ten krok do przodu i zapomniał się w tej chwili. To oczekiwanie zabijało go trwając przez wieczność.
Eric kompletnie nie wiedział co ma zrobić w tej sytuacji, szczerze powiedziawszy miał ochotę pocałować gryffona, ale czy on tego sam chce? To salemczyk słynął z tego, że robił zawsze ten pierwszy ruch, ale jednak nie był pewny tego, czy Edward ma ochotę na pocałunek z nim. Przecież nie miał pojęcia czy chłopak jest biseksualny czy lubi w ogóle chłopców? To, że spędzał z nim czas nie oznaczało tego, że miał na niego ochotę. - Wiem, nie jesteś pierwszą osobą, która mi to mówi. - powiedział do niego i lekko się uśmiechnął. Przecież nie mógł mu tak z gruchy ni z pietruchy walnąć, że chłopak mu się podoba i ma ochotę na jakieś głębsze relacje z chłopakiem. Sam nie wiedział jak to wszystko rozwiązać, a bądź co bądź byli w nieco niezręcznej sytuacji. Ich twarze dzieliły centymetry i w każdej chwili jeden drugiego mógł pocałować. Siedział tak w ciszy nie drgając nawet głową. Zrobić to czy nie zrobić? Ehh. Był to wielki dylemat, ale przeciez nic mu za to krzywdy nie zrobi, prawda? Jedynie to Edward strzeli mu w głowę i tyle z tego będzie miał. Eric jednakże poczuł unoszaojące się przyrodzenie w swoim kroku dlatego też żądza tego chłopaka była jeszcze większa niż wcześniej. Bez zawahania musnął romantycznie usta gryffona, był ciekawy jego reakcji dlatego też nic już więcej nie robił jednakże nie oddalając ust od niego.
Kiedy tylko usta Erica musnęły jego… nie miał zamiaru dłużej czekać. Ta gra robiła się powoli nużąca, upuścił niedokończonego papierosa i tą ręką złapał tył głowy salemczyka i pogłębił pocałunek w ten bardziej namiętny i pożądliwy sposób. Językiem przejechał po jego wargach tylko po to, by rozpocząć francuski taniec w ich ustach. Widać, a raczej czuć było, że chłopak miał wprawę, a natarczywość z jaką wykonywał każdy ruch zdradzała, że właśnie tego oczekiwał i tego pragnął w tym momencie. Zapach papierosów i alkoholu mieszały się w niesamowitą i niepowtarzalną mieszankę, która o dziwo urozmaicała tą chwilę. Zaciskał swoją dłoń na jego włosach nie pozwalając mu się odsunąć, ani nawet zaprotestować. Siła z jaką na niego naciskał w pewnym momencie sprawiła, że przewalił chłopaka na plecy, a sam oderwał się od niego tylko na chwilę, by przyjrzeć się jego wyrazowi twarzy. Wisiał nad nim obserwując każdą zmarszczkę, każdy ruch na jego twarzy. Salemczyk mógł poczuć na udzie jak to wpływa na chłopaka. Gryffon oblizał usta i kiedy napoił się już tym widokiem ponownie wpił się w jego usta oczekując więcej i więcej.
Kiedy papieros Edwarda upadł na ziemię w pierwszej chwili nic się nie stało. Ot po prostu śmiecenie, za które powinni dostać niemałą karę. I właśnie tak się stało. Panowie byli jednak tak zajęci sobą, że nie zauważyli co się dzieje. Aż poczuli charakterystyczny zapach (a właściwie smród) palonej trawy. W tym ferworze emocji udało im się wywołać mały pożar, który jeszcze nie był groźny, ale jeśli będą go ignorować to rozprzestrzeni się nie tylko ich parząc, ale paląc każdą napotkaną rzecz w okolicy i niszcząc piękno i magię tego miejsca.
Pierwsza osoba, która to przeczyta rzuca kostką w odpowiednim temacie 1,2,3 - Nie potraficie zgasić płomieni, które rozprzestrzeniają się coraz bardziej. Dotkliwie parzycie sobie ręce. 4,5,6 - Udało wam się od razu zgasić ogień. Lepiej następnym razem uważajcie!
Jego ręka zaczęła wędrować już w stronę krocza chłopaka, kiedy stało się coś, czego się nie spodziewał. Nie zdążył się wciągnąć na maksa, gdy poczuł w nosie nieprzyjemny swąd. Mimo iż alkohol otumanił mu zmysły i wcale nie myślał co robił, to jednak udało mu się dosyć szybko zanalizować sytuację. Oderwał się od Salemczyka i wyciągnął różdżkę szukając źródła tego swędu. Kręciło mu się w głowie już powoli od namiaru alkoholu, a to nie wróżyło nic dobrego. Wyciągnął z kieszeni różdżkę i bez żadnego wahania rzucił zaklęcie w stronę małego ogniska. - Aquamenti – wymamrotał pod nosem i posłał w do płomieni strumień wody, by się ze sobą bardziej zaprzyjaźniły. Na szczęście udało mu się bez najmniejszych problemów ugasić to co sam stworzył. Odetchnął z ulgą gdy wszystko się uspokoiło i podrapał się po głowie zakłopotany. - I czar prysł – wymamrotał bardziej do siebie niż do niego. Nie wiem jak Eric, ale Ed nie czuł już żadnej ochoty na zabawę, po tym co się właśnie stało – Zapamiętać… – te słowa zwrócił w stronę salemczyka – albo rzuć palenie, albo nie rzucaj niedopalonego papierosa na ziemie – zaśmiał się pod nosem trochę zakłopotany tą sytuacją.
No tak można powiedzieć, że ta cała sytuacja była nieco krępująca dla nich oby dwu. Nie chciał w żaden sposób skrzywdzić gryffona, ale to on przecież zaczął ten bardziej namiętny pocałunek, prawda? Eric jedynie go lekko pocałował nic poza tym. Ale impreza się tak bardzo rozkręciła, że wylądowali na ziemi. Nawet nie czuł tego chłodu od ziemii tak bardzo pragnął tego chłopaka. Pogłębiał się w namiętnych pocałunkach, nie zważając na to co dzieje się dookoła nich. Poczuł oczywiście każdy dotyk chłopaka, a gdy ten sięgnął po jego krocze mruknął z rozkoszy, jednakże impreza zdawała się kończyć. Czy ktoś to robił specjalnie czy jak? Był Edward i nie ma Edwarda. Przed chwilą leżał na nim, a teraz już stał nad nim nieco przestraszony. Eric rozejrzał się co tak naprawdę się dzieje. I owszem coś się naprawdę stało. Salemczyk nawet nie poczuł tego zapachu dymu, coś lub bardziej ktoś zaćmił mu całkowicie umysł. Powstał, ażeby pomóc jakoś chłopakowi, jednak ten doskonale dawał sobie radę. Nie potrzebował pomocy innych. Bez najmniejszego problemu ugasił płomień. - Oj nie ładnie... - powiedział do niego i zaśmiał się. Nic się nie stało, na szczęście, ale może będzie miał nauczkę na następny raz. Ericowi tam nie przeszkadzało to, że chłopak palił papierosa, ale mógł zrobić krzywdę nie tylko sobie ale też innym.
Chłopak podrapał się po głowie widoczny zakłopotany tą całą sytuacją. Trzeba przyznać, że ten mały wypadek sprawił, że trochę wytrzeźwiał. Wziął jeden głęboki oddech i przyjrzał się Ericowi. To miejsce straciło czar, a on… no cóż miał ochotę się zmyć. Zrobiło się trochę bardziej niż dziwnie i nic się nie to nie da poradzić. - To ten… – zaczął nie za bardzo wiedząc jak się do tego wszystkiego teraz zabrać. Co mu powiedzieć? Kontynuować to, czy może zebrać się do domu? W końcu ogarnął sobie całą tą sytuację w głowię i podszedł do chłopaka. Zbliżył się do niego niebezpiecznie blisko i posłał mu chytry uśmieszek. - Zaprosiłbym Cię do siebie… – wymruczał pod nosem – ale po pierwsze mój współlokator nie za bardzo będzie chciał się wynieść z mieszkania – zaśmiał się odsuwając od chłopaka i chowając w końcu różdżkę. Kątem oka zmierzył miejsce, które przed chwilą płonęło, jakby żeby upewnić się, czy aby na pewno wszystko ugasił – a po drugie – tego stwierdzenia nie miał już zamiaru dokańczać. Miał nadzieję, że chłopak sam zrozumie jakie jest teraz jego nastawienie.
Oj gdyby nie ta sprawa z tym przeklętym pożarem mogłoby się naprawdę bardzow wiele zadziać, ale niestety, chłopcy można powiedzieć otrzeźwieli i każdy neico inaczej zaczął myśleć. Eric tak bardzo pragnął się zabawić, pragnął poznać kogoś innego, nowego. Owszem poznał, Edwarda. Ale czy on będzie odpowiednim pocieszycielem dla niego? Kto wie czy Eric nie poczuje do niego jeszcze bardziej czegoś więcej? Obawiał się tego, że poczuje coś do chłopaka. Naprawdę bardzo mu się podobała perspektywa związku z mężczyzną, chciał tego spróbować i tyle. Coś nowego w jego życiu i chciał to przetestować, czy to w ogóle jakkolwiek przejdzie w jego drodze życiowej. - Jasne, nie ma problemu... - mruknął do niego lekko się uśmiechając. Może i dobrze się stało? Oby dwoje tego teraz nie będą żałować? Może Edward o nim zapomni i tyle z ich znajomości będzie. No nic. Nie miał zamiaru pierwszy zrobić krok do przodu, bo sam nie wiedział czy Edward miał zamiar już gdzieś iść, czy ma ochotę jeszcze zamienić z nim kilka słów. No nie można powiedzieć, że ta sytuacja była niezręczna i Eric również miał ochotę już stąd zniknąć, poza tym robiło się coraz to ciemniej i przede wszystkim zimniej.
Działoby się bardzo dużo i byłoby przede wszystkim nieziemsko ciekawie. Jednak los pisze swoje własne scenariusze i nie pozwala im na swobodę. A szkoda. Nie mógł nic na to poradzić, ale musiał przyznać, że w najbliższej przyszłości z chęcią spotkałby się z panem Moore, po trochę więcej doznań. Teraz tylko wyciągnął papierosa i odpalił go zaciągając się dymem. Czyżby ktoś przed chwilą nie wspominał o rzucaniu palenia? Pewnie już o tym zapomniał. Chłopak zbliżył się niebezpiecznie do ucha salemczyka i z chytrym uśmieszkiem wyszeptał mu wprost do ucha. - Mam nadzieję na kolejne spotkanie – zanim chłopak się zorientował, gryffon kierował się nieznaną drogą przed siebie. Nie było teraz sensu kontynuować tego spotkania. Ale może kiedyś będą mogli skończyć to, co zaczęli.
Pewnie ciekawi was i jesteście pełni niepewności. Cóż takiego starszy Harper może robić w wolnym czasie? Na zajęcia nie chodzi. Całymi dniami nie ma go w domu, po barach i pubach… prawdę mówiąc to trudno go tam znaleźć. Można powiedzieć, że znika ze świata i nie ma z nim żadnego kontaktu. Odpowiada tylko na listy i to tylko wtedy kiedy mu się chce i wtedy kiedy uzna to za konieczne. Teraz jestem gotowa zdradzić wam ten wielki, niesamowity sekret. Edward został podwójnym agentem i walczy z przestępczością. Nie może o tym nikomu powiedzieć, dlatego właśnie postanowił odtrącić od siebie ludzi. By myśleli, że zmierza do swojej samotni, a tak naprawdę to bije gangsterów i zabija złe potwory. Nie wierzycie mi… coś mi się wydaje, że lepiej będzie jak sami to zobaczycie. Gryffon leżał na ziemi, na wzgórzu, na punkcie widokowym, leżał na plecach, a na twarzy miał książkę, która na sto procent nie była teraz czytana. Ręce miał zawiązane za głową, a on… smacznie sobie spał? Am… wybaczacie… chyba poniosła mnie trochę wyobraźnia, hehe. Może lepiej wróćmy do niego, okey? Nie oceniajcie mnie! Mam marzenia i chcę je spełniać chociaż w ten sposób! Tak więc wracając, chłopak spał sobie smacznie i nie zwracał uwagi na otoczenie. Już kilka par zdążyło przywędrować na górę i kiedy zobaczyli śpiącego chłopaka wycofali się niezadowoleni. Ależ ile można leżeć w jednej pozycji? Ed przewrócił się na bok zrzucając z siebie książkę i śnił dalej słodko.
Dziewczyna miała ochotę skorzystać z pięknej pogody. Robiło się coraz cieplej i miała nadzieję, że tak już pozostanie. Uznała więc, że spacer będzie doskonałym pomysłem na dzisiejszy dzień. Ostatnio uwielbiała spędzać swój wolny czas na świeżym powietrzu – szczególnie w pobliżu różnych lasów i ukrytych dolin. Dziś jednak nie zamierzała odchodzić zbyt daleko, gubić się w labiryncie drzew i spędzać tam swój samotny czas na przemyśleniach i tęsknotach do pięknego, okrągłego księżyca. Mimo to chciała mieć możliwość patrzenia na Zakazany Las, a do tego idealne były punkty widokowe. Dlatego wpadła do Kawiarni w Hogsmeade po paczkę ciasteczek na wynos i trzymając papierową torbę w rękach zmierzała właśnie do tego miejsca. Wdrapywała się na górkę lekko zgarbiona, prawie na czterech łapach, bo raz na jakiś czas podpierała się rękami. Niema to jak wymyślić sobie wejście na górkę od najbardziej stromej strony, ale ostatnio uwielbiała wyzwania. Pojawiła się na górze i otrzepała jedną z dłoni z trawy. Spojrzała i... Edzio? Leżał sobie na ziemi. Obok niego książka. To on w ogóle czyta? Raczej ten rodzaj spędzania czasu jej do niego nie pasował, ale jeszcze nie wiedziała o nim wiele. Mimo to się zakochała i to bardzo. Pojawiał się w jej głowie co chwilę. Zrobiła krok w tył. Powinna stąd iść i... Ale zaraz. Dlaczego? Dlaczego miała by go teraz zostawić. No przecież nie zrobi mu krzywdy. Dlaczego miała by sobie odmawiać Edwarda tylko dlatego, że podczas pełni zmienia się w wilkołaka. Tym lepiej. Była zdecydowanie lepsza niż wcześniej. Mogła zrobić wszystko. Mogła być z Edziem i chwalić się tym przed całym światem. Była głupia, że myślała iż przez futerko i kły będzie niegodna Gryfona. Wręcz przeciwnie. Teraz było dużo lepiej. Dlatego bez wahania podeszła do chłopaka. Kucnęła obok niego. Złapała go za ramię i mocno odwróciła na plecy. Musiał obudzić się od tego szarpnięcia. Wpiła się w jego wargi w międzyczasie na niego siadając. Oderwała się od niego dopiero po chwili. - Tęskniłam... Kilka dni bez ciebie to tortura Pyszczek - Wyszeptała całując go ponownie. Lewą dłoń położyła na jego policzku. To dokładnie ta ręka, w której na przedramieniu miała wyryte żyletką słowo "RIP".