Do towarzystwa dołączyła jeszcze Karishmga Ashwina Meen, która z jakiegoś powodu objadła się czekoladą, której resztki wciąż można było dostrzec na policzkach i palcach, a teraz zachowywała się jakby miała co najmniej dziesięć lat mniej niż w rzeczywistości. A jakie dzieci nie lubią kotów? Kari w podskokach wbiegła na punkt widokowy, zatrzymała się przy ławce, patrząc chwilę na woźnego. Był w Hogwarcie od niedawna, ale już na pewno miała okazję widzieć go parę razy na korytarzu. Dopiero potem zobaczyła kota i rzuciła się za nim, chcąc go złapać i wyprzytulać. Tylko czy zwierzak chciał tego samego?
Karishma uwielbiała słodycze i zawsze wierzyła, ze one uwielbiają również ja. Więc nic dziwnego, że była stałym klientem w "Miodowym Królestwie". Dzisiaj kupiła trzy duże tabliczki czekolady, każda innego smaku i oczywiście obaliła je w ciągu dwóch godzin. Mniej więcej wtedy była w parku w którym było TAK DUŻO KOLOROWYCH LIŚCIE! A te oczywiście wprawiły ją w zachwyt! No fakt, można by powiedzieć, że takie zachowanie jest typowe dla osób chorych umysłowo, lub pod wpływem jakichś dziwnych tabletek lub proszków, ale jej wystarczy po prostu cukier. Tak więc gdy biegła przez park rzucając liśćmi na wszystkie strony w końcu trafiła na punkt widokowy. A właściwie na niego wpadła, bo wcześniej wzięła dobry rozpęd. Natknęła się tam na woźnego ze szkoły i jakąś dziewczynę. -Dzień Dobry panu.- powiedziała i nie zdążyła dodać nic więcej. W tym momencie dojrzała dużego, rudego i prześlicznego kota, którego po prostu musiała przytulić, pogłaskać i wypieścić ile się dało. Ale się nie dało. Śmiejąc się w niebo głosy próbowała go złapać, ale chyba nie miał na to ochoty. -Chodź tutaj, kici-kici.- wołała i prosiła, ale kot dalej jej umykał.- No weź, nie zrobię ci krzywdy! Chcę cię tylko pogłaskać i podrapać za uszkiem! Moja Śnieżynka bardzo to lubi! Po kilkunastu minutach stanęła przed woźnym z zasmuconą miną. -Dlaczego on tak ucieka? Przecież nic mu nie zrobię.
*Pierw gdy Karishma powitała czarodzieja burkną coś pod nosem co prawdopodobnie mogło być od niechcenia odpowiedzią. Kiedy ta, oddała się w pogoń za jego kocurem jeszcze bardziej spochmurniał , przeszkadzała przecież w śledzeniu smerfów. Klakier nie był przyzwyczajony do czułości, więc biegnąca w jego strone białolica kobieta przeraziła go prowokując ucieczkę w kierunku krzaków. Jego nikczemny pan chwilę obserwował daremne starania lekkodusznej białowłosej, mamrocząc pod nosem "Czego ta dziewucha chce od mojego kota?!". Po chwili albinoska znów do niego podeszła rozczarowana tym, iż nie zdołała złapać rudzielca. Gargamel spojrzał z wyjątkowo krzywą miną na dziewczynę, bowiem radość i infantylność szczególnie działały mu na nerwy.* - Ucieka bo nie lubi takich dziecinnych wesołych dziewczynek ja ty. - Odpowiedział z niesmakiem. - i lepiej nie przeszkadzaj Klakierowi kiedy szuka dla mnie smerfów! ... * urwał na chwilę swoją wypowiedź by kontynuować nieco mniej agresywnie* - A czy ty.. nie widziałaś może gdzieś tu takich małych niebieskich stworków? Są Mi bardzo, ale to bardzo potrzebne! *spytał nie spuszczając z niej wzroku. Wyglądała jakby mogła być wszędzie na raz, a więc wysokim prawdopodobieństwem było to, że spotkała na swej drodze któregoś z tych obrzydliwych stworzeń. Miał nadzieję, że chodź ona wniesie więcej poszlak do jego poszukiwań*
Kot nie dawał za wygraną, a jego właściciel był wyraźnie nie miły. No ale cóż, Kari, jak to Kari zawsze była wesoła, więc teraz też dobry humor jej nie opuszczał. -Może to i dobrze, przynajmniej nie da sobie zrobić krzywdy, Ale to smutne, że nie lubi pieszczot. Każdy kot powinien je uwielbiać.- powiedziała siadając obok mężczyzny. Wzięła z ziemi czerwony liść klonu i zaczęła go obracać w palcach. Wtedy woźny zaczął mówić coś o... Smerfach? Karishma znała je z bajek dla dzieci, które czytała jej mama. Z mugolskich bajek.-Zaraz, zaraz, czy ja dobrze słyszałam? Szuka pan Smerfów?! Z to jest Kalkier?- spytała z rozbawieniem patrząc na niego. Wybuchnęła śmiechem i zajęło jej trochę czasu nim się uspokoiła. -Ale pan wie, że one istnieją tylko w Bajkach? No wie pan, takich dla mugolskich dzieci.- powiedziaął dalej rozbawiona przyglądając się mężczyźnie.
Skrzywił się potwornie na słowa Kari, już nie pierwszy raz to słyszał. Nikt nie chciał mu uwierzyć w to, że smerfy istnieją, co było powodem ciągłego upokarzania czarodzieja. - Smerfy istnieją! Zobaczysz, wszystkim pokażę jak je złapię! Prosze bardzo nie wierz sobie w ich parszywą egzystencję! Zobaczymy wtedy kto się będzie śmiał jako ostatni! - warkną wymachując groźnie ręką zaciśniętą w pięść. Klakier przyzwyczajony do takiego zachowania jego pana przewrócił oczami i westchnął niebywale ludzko. Gargamel wstał przez nadmiar emocji z ławki, odszedł na krok, odwrócił się przez ramię i spojrzał nikczemnym wzrokiem na dziewczynę. - Zobaczysz przekonasz się, że to Ja mam rację! Wszyscy się przekonacie i przestaniecie się ze Mnie śmiać! - zeźlił się. - Wtedy docenicie Mój geniusz, geniusz Gargamela! Na te słowa wyprostował się na ile pozwolił mu kręgosłup i spojrzał w niebo zapominając na moment o istnieniu albinoski. Zawiał jesienny wiatr, czarna szata czarodzieja zatrzepotała lekko. Nastała chwila niezręcznej ciszy. Po chwili jednak wrócił do rzeczywistości, kiedy to jeden z liści właśnie spadł prosto na Jego twarz.
Punkt widokowy to najpiękniejsze miejsce na świecie. Późnym wieczorem uwielbiała tutaj przychodzić. Mogła usiąść sobie na ławce i na spokojnie czy to pogadać do swojej sowy, czy to pośpiewać. A może po prostu oddać się ciszy jaka panowała? Słuchać tylko świstu wiatru uderzającego o ogromne drzewo stojące obok. W zimę natomiast przestrzeń urzekała ją jeszcze bardziej! Choć trzeba było niestety przywdziać na siebie ocieplane leginsy, długi sweter i płaszczyk oraz zakryć blond włosy białą czapką ze sterczącymi od góry uszkami. Kto by pomyślał, że ta kobieta, która kiedyś dręczyła cały Hogwart potrafi wyglądać słodko? Dobrze, że z czasem się zmieniła. Teraz miała kilku znajomych wśród ludzi z innych domów, wśród szlam. Głownie facetów, ale tak musiało być skoro jej największą na świecie pasją były samochody. W każdym razie jej dłoń otrzepała drewnianą ławeczkę z warstwy śniegu (musiało dawno tu nikogo nie być) po czym posadziła tam swój tyłek. Oglądała przestrzeń licząc, że może znajdzie coś nowego. I powiem szczerze, że akurat dzisiaj nie czuła się tutaj tak przyjemnie. Raczej nie zależało jej na tym, by dziś zostać samą, ale jakoś tak wszyscy byli zajęci. A gdy nie chciała być jedna jedyna, to odzywała się jej fobia - strach przed brakiem ludzi w około. Westchnęła głęboko odchylając głowę do tyłu i wypuszczając z ust obłoczek pary. Czy zapomniała jeszcze o kimś, kogo mogłaby tu ściągnąć?
Szczerze mówiąc, Eoinowi nie chciało się ruszać tyłka z miękkiego czerwonego fotela, ustawionego niemal przy samym kominku w Pokoju Wspólnym Krukonów. Było mu rozkosznie ciepło, a kolejna mugolska powieść, którą właśnie czytał, skutecznie odciągały jego myśli od wieczornych spacerów po zamku, albo szkolnych błoniach. Niestety, nie mógł mieć wszystkiego. Ciche do tej pory pomieszczenie, wypełniło się nagle gwarem napływających do pokoju uczniów, którzy zapewne wracali tu po późnej kolacji. Chłopak westchnął, po czym z żalem zamknął książkę i wstał ze swojego fotela. nic tak bardzo go nie irytowało, jak przeszkadzanie mu w czytaniu, a szum, który słyszał wokół siebie skutecznie nie pozwalał mu zagłębić się w lekturze. Eoin, udał się więc do swojego dormitorium, gdzie założył płaszcz, ciepłe rękawiczki z jednym palcem i gruby wełniany płaszcz, który dostał na święta od babci, by po chwili znaleźć się na korytarzu. Nogi same zaprowadziły go do jego ulubionego miejsca - punktu widokowego. dopiero po chwili, Waldorf zdał sobie sprawę, że nie jest tam sam. Podszedł do ławeczki, na której już ktoś siedział i nie pytając o zdanie, zajął miejsce obok. - Cześć. - Odezwał się, a z jego ust wydostała się też lekka para, która wytworzyła się w zetknięciu jego oddechu z zimnym powietrzem.
Książka! Mogła zabrać ze sobą książkę? Elishia, jak ty nigdy nie myślisz. Nic dziwnego, że czasem ciężko Ci samej ze sobą wytrzymać. Chyba tak już niestety będzie do końca życia – zawsze będzie dopiero po fakcie wpadać jej do głowy genialny pomysł. Chociaż ostatnio porwała dwie osoby i to była fajna myśl wykorzystana w odpowiednim momencie! Spontaniczna, nieprzemyślana – cała ona! Dlatego albo się jej nienawidziło, albo kochało. Zależy czy ktoś uwielbiał być ciągle zaskakiwany, czy wręcz przeciwnie. Zamyślona nawet nie zauważyła, że ktoś zaraz się obok niej pojawił. Podskoczyła tak, jak gdyby ktoś ją oparzył w tyłek tym, czym się znakuje byki w Teksasie. A może to był Meksyk? Geografka to z niej nie była. - Boże, mam zawał – Powiedziała sama do siebie po czym zrugała wzrokiem chłopaka pojawiającego się obok. To dupek, tak ją wystraszyć! Jak ona mu zaraz nagada, to się nie pozbiera! O! Już otworzyła usta! Zaraz poleci wiązanka – No cześć – Dobra, to nie były przekleństwa. To nawet nie było wredne. Dziewczyno... Ja Cię kiedyś sprzedam. - Ładnie to tak straszyć ludzi? A jak bym tak spadła? Byłabym cała mokra, musiałabym się rozebrać i... Tylko mnie nie zrzucaj! - Kiedy zorientowała się co właściwie powiedziała momentalnie chwyciła się zapobiegawczo ławki. Lepiej uważać, nie wiadomo co komu wpadnie do głowy.
Waldorf do ludzi spontanicznych nie należał. Był raczej typem człowieka, który poddaje każdą decyzję chłodnej kalkulacji i dopiero później, po rozważeniu wszystkich za i przeciw, podejmował jakiekolwiek działanie. Ludzie zaś, albo go lubi, albo był im obojętny. Już od pierwszego roku w Hogwarcie, uchodził za dziwaka. teraz, też nic się nie zmieniło. Eoin nie miał pojęcia, że mógł ją przestraszyć swoim nagłym pojawieniem się obok. Przecież dziewczyna mogła spokojnie usłyszeć, kiedy podchodził do ławeczki. Jego buty skrzypiały na śniegu, a dość głośny oddech według niego był słyszalny niemal na kilometr. Waldorf, uśmiechnął się przepraszająco do blondynki, jednak pomysł, który już po chwili mu podsunęła sprawił, że na jego przystojnej twarzy wykwitł szeroki uśmiech. - Oj tam od razu zawał. - Powiedział ze śmiechem, z zainteresowaniem przyglądając się siedzącej obok niego dziewczynie. - No wiesz! - Udał oburzenie. - Przecież nigdy w życiu bym Ci tego nie zrobił. jestem dżentelmenem. - Dodał, po czym dyskretnie schylił się po odrobinę śniegu, by już po chwili z premedytacją rozetrzeć ją blondynce na czubku głowy. - A nie.. wybacz. To było zanim podsunęłaś mi ten genialny pomysł. - Rzucił ze śmiechem.
Był młodszy, to też szczerze mówiąc dziewczyna nie bardzo go kojarzyła. Pewnie nie raz słyszała hasła typu „To jest ten krukon, ten dziwny kujonek o którym Ci mówiłam”, ale nie było to na tyle ważne, by zapamiętała. W każdym razie obejrzała bardzo dokładnie, żeby się upewnić oczywiście i nie strzelić gafy w razie czego. Wręcz zbyt dokładnie, bo cal po calu. Jakby była jakimś napalonym pedofile, to wyglądałoby to jak pożeranie wzrokiem. Na szczęście nadal jest niziutką blondynką, która nie bardzo wygląda jakby bez różdżki mogła komukolwiek zrobić krzywdę. Było się teleportować, to by już dopiero zawału dostała! Trzask towarzyszący temu był jednym z dźwięków, na które podskakiwała od razu jeśli się nie spodziewała. Ogólnie dość łatwo ją było zaskoczyć – nie była wybitnie spostrzegawczą osobą. Jednak aluzję chwytała w lot, a jedynie dzięki tej ścisłej obserwacji i braku analizowania nie wyłapywała ich tam, gdzie ich nie było. Prosta kobieta, jak budowa cepa. Tylko taka trochę zwariowana. - Dżentel... - Ledwo zaczęła zdanie, a już śnieg wylądował na jej głowię. No nie! Toć nie wypada tak damy traktować. Podwinęła więc mentalnie kieckę (której nie miała) zakasała rękawy (nie, wcale nie bo by zmarzła), zdjęła rękawiczkę i uderzyła nią w twarz chłopaka (nie miała rękawiczek) jak przystało na damę. Ze względu na te braki jednak stało się to tylko w jej głowie. Poza nią natomiast puściła się ławki, wzięła z ziemi śnieg i bez oporu cisnęła mu jeszcze nie do końca zlepioną kulką w twarz. Tylko jej połowa doleciała do celu, ale to zawsze coś. W sumie ostatnio wygrała bitwę na śnieżki w Hogwarcie, więc uważaj!
Eoin, kątem oka tylko widział, że dziewczyna mu się przyglądało. Schlebiało mu to i modlił się w duchu żeby tylko żaden niepożądany rumieniec nie pojawił się na jego twarzy. Jeszcze by mu tego brakowało. Waldorf, nie pozostawał jej oczywiście dłużny. Na tyle, na ile było to możliwe, oglądał ją sobie, jak jakiś towar na wystawie sklepowej. Trudno było mu się dziwić. Niby w lot chwytał wszelkie zagadnienia dotyczące zielarstwa i opieki nad stworzeniami, to relacje damsko-męskie były dla niego czarną magią i nie raz już chłopak strzelił gafę. Było to komiczne, jednak po czasie, zaliczało się na poczet "Gaf i wpadek pana Eoina Waldorfa". Kiedy oberwał w twarz zimnym śniegiem, zaśmiał się tylko i wytarł się szybko, żeby tylko zimna i mokra paciaja nie wpadła mu za szalik i nie dotknęła jego gołej skóry. - Pożałujesz tego. - Syknął przez zęby, by przykucnąć przy sporej kupce śniegu. Spokojnie, ulepił sobie śnieżkę pokaźnych rozmiarów i podbiegł z nią do dziewczyny, bo po chwili rozbić ją na jej czapce i czole. - Ze mną się nie zaczyna, mała. - Powiedział, trzęsąc się niemal ze śmiechu. Dziewczyna mogła wygrać nawet i sto bitew na śnieżki, jednak ze swoim elfim wzrostem, raczej nie dałaby rady Eoinowi, jednak być może się mylę.
Więc był poniekąd jej przeciwieństwem. U Elishi stosunki damsko-męskie były na tak rozbudowanym poziomie, że aż za bardzo. Obecnie wciąż szukała czegoś, by zapełnić pewną wewnętrzną pustkę. Przez to zdarzały jej się krótkie przygody, romanse i nie tylko. Jednak nadal nikogo nie umieściła w tym konkretnym miejscu, które zajmuje tylko jeden, jedyny partner. I to nie tak, że faceci z którymi się spotykała byli nie dość dobrzy. Zazwyczaj to ona taka była. Nie żeby jakoś szczególnie rozpaczała przez to. Po prostu fajnie by było przeżyć tą wielką, romantyczną miłość (nawet jeśli romantyczka z niej marna, bo nienawidzi kwiatów, a wiersze uważa za bezsensowny bełkot). Ona również się nie zarumieniła, kiedy to on zrobił z niej wystawę sklepową. Przywykła do tego, że się na nią patrzy. Właściwie to uwielbiała być w centrum uwagi! Niemal wszystkie sytuacje, które sprawiały, że nagle mnóstwo osób poznawało jej imię były przez nią pożądane. A właśnie, imię... - Ja bym uważała! Mam na imię Lish, to trochę jak taki mugolski, zimowy potwór - (ad. Lich napuszyła się dziewczyna wielce zadowolona z tego porównania – Więc masz małe szan... O kutfa – Już go chciała uświadomić, jak to zaraz zostanie zmieciony, ale to na niej wylądowała ogromna ilość śniegu. I tym razem to jej wpadło za kołnierzyk, więc momentalnie pisnęła. - Zimno! Zimno! Rozejm na 2 minuty! - Wijąc się próbowała jakoś zdjąć z karku śnieg, ale ten podle musiał wpaść niżej. Pod koszulkę, czemu zawtórował kolejny pisk. Nie no, ona go normalnie zamorduje. Gdzie ona dała różdżkę! Na pewno jest jakieś zaklęcie do rzucania śnieżkami. Albo nie... Dobra, poradzi sobie sama! Wpadła na coś mądrzejszego. Podeszła do pobliskiego drzewa, którego gałąź zawisała nad ławką i wyciągając ręce wysoko w górę powiesiła się na nią i puściła. Ta się lekko zatrzęsła. Wystarczająco, żeby zrzucić na niego biały puch. - HA! - Wydała z siebie okrzyk zwycięstwa! Chyba jednak nie jest taka głupia jakby się mogło czasem wydawać.
Słońce już dawno zaszło, a niebo było zupełnie bezchmurne. Powietrze zaś pomimo tego, że oficjalnie zima wciąż trwała, okazało się dziś wyjątkowo ciepłe. Niewielka łąka, umiejscowiona na skraju Hogsmeade, miała za chwilę rozbłysnąć światłem setek lampionów. Ludzie powoli zbierali się, by już po godzinie stworzyć całkiem spory tłum. Niektórzy przychodzili sami, inni zabierali ze sobą kogoś bliskiego, by podzielić z kimś tą niezwykłą chwilę. Rzadko odwiedzana łączka na skraju Hogsmeade, rozbrzmiała śmiechem, rozmowami, a już po chwili ogrzać miało ją ciepło bijące nie tylko od świec, ale także ludzkich serc. Bo nikt nie chciałby zakłócać urzekającego spokoju tejże nocy i przyznać trzeba, że nadchodzący widok rozczuliłby chyba największego twardziela. Na znak sympatycznej, starszej pani, wszyscy mieli wyjąć różdżki, zapalić świeczki w lampionach i wypuścić je po paru sekundach. A gdy ten upragniony moment nadszedł, lampiony zaczęły jeden po drugim wznosić się w powietrze. Przypominały czerwone gwiazdy, dryfujące łagodnie po niebie, albo najskrytsze marzenia, które puszczone ku górze, pozostawiały w sercu nadzieję spełnienia. Choć tak naprawdę, każdemu mogły kojarzyć się z czymś innym i chyba właśnie to było piękne. Ta dowolność, która pozwalała wyobraźni działać. Dziesiątki, jeśli nie setki ludzi, z zadartymi głowami obserwowały teraz rozświetlone niebo. Niektórzy trzymali się za ręce, inni milcząc, nieśmiało zachwycali się tym widokiem, a kolejni pozwalając wraz z przyjaciółmi siedzieli na ziemi, po prostu spędzając miło czas. To jeden z tych momentów, kiedy ludzie mogli zdjąć swoje kamienne twarze, przybrane na siłę obojętne maski i przez chwilę po prostu być sobą. Tak zwyczajnie, nie udając i choć ten jeden raz nigdzie się nie spiesząc. Po to właśnie była ta noc. A lampiony jeszcze przez długi czas widoczne na niebie, wciąż przypominały ludziom o ich tak często ukrywanej, wrażliwości.
W momencie kiedy człowiek potrzebował samotności, wszyscy do niego lgneli i coś od niego chcieli, a kiedy potrzebował towarzystwa, nikogo nie było w pobliżu. Tak więc Aureolka uciekł daleko od hogwartu, daleko od ludzi, bo musiał pobyć trochę sam, potrzebował tej samotności, potrzebował czasu do myślenia. To co stało się w jego mieszkaniu... z Vittorią, przez to nie mógł tam przebywać, żeby o tym nie myśleć. Nie wiedział czemu czuł się z tym tak... neutralnie. Właśnie ta neutralność go załamywała! Nie potrafił sobie poradzić z tym, że nie wzbudziła ta sytuacja w nim żadnych uczuć. Po prostu się zapomniał i zrobił coś, czego nie był do końca świadomy, a ona to przerwała - na szczęście. A ta neutralność... Gryffon usiadł na ławce i spoglądał na panoramę otoczenia, dzisiaj nie wziął ze sobą gitary, nie wziął niczego, był tylko on sam jeden, zapatrzony w niebo i zamyślony. Dzisiaj jest noc lampionów. Zawsze go zastanawiało, dlaczego ludzie nie przychodzili do tego miejsca zbyt często, właśnie tutaj widać było wszystko najlepiej.
Casey urządzający sobie wycieczki krajoznawcze po okolicy... już samo to brzmiało absurdalnie, a jeśli dodać do tego, że miałby podziwiać widok na Hogsmeade i błonia, powiedzmy sobie szczerze - to mogło spokojnie przejść za idiotyzm tego tygodnia. Nie, żeby Ślizgon był zupełnie niewrażliwy na piękno otoczenia, jakąś sztukę i co tam jeszcze, ale z realistycznego punktu widzenia pogoda wcale nie zachęcała do takich pieszych wycieczek, a on przez ostatnie kilka lat zdążył poznać okolice szkoły wyjątkowo dobrze. Weź go tutaj zrozum! Sam powtarzał, że nienawidził marnować czasu, a podczas tego spacerku nie robił nic innego, jak zabijał ciągnące się w nieskończoność godziny. I wcale nie dlatego, że miał do zrobienia coś, za co za cholerę nie potrafił się zabrać albo dlatego, że wykończyło go towarzystwo skończonych pacanów - bo w takich chwilach też często wychodził na zewnątrz i poszukiwał miejsc, w którym prawdopodobieństwo spotkania innych uczniów było stosunkowo niższe. Tak wyszło, że zgodnie z jakąś pokrętną kocią logiką, gdzie "wyżej" oznacza "lepiej", zawędrował aż tutaj. Poza spacerkiem nie miał zbyt wiele do roboty, przynajmniej do momentu, w którym nie dostrzegł Aurèle. Normalnie zrobiłby zwykłe w tył zwrot (no jakżeby inaczej), ale od ostatniego spięcia na Syberii Gryfon chyba go unikał. Co za tym idzie był także mniej irytujący, tak więc Cas nie miał najmniejszych oporów przed podejściem bliżej ławeczki i zajęciem miejsca obok Francuza. Nawet skinął w jego stronę głową, a to i tak dość sporo. Przynajmniej było wiadome, że Lacroixa nie przeoczył.
Akurat JEGO to by się najmniej tutaj spodziewał. Kiedy ślizgon usiadł obok Aureolki, ten spojrzał na niego jak na wariata, a jego mina przypominała emotkę: :-O. Dopiero po chwili się otrząsnął i ponownie spojrzał w niebo. Trwała cisza, która niezaprzeczalnie była po prostu nieznośna, do tego Gryffon zerkał co jakiś czas na młodszego kolegę kątem oka, widocznie niedowierzając, że on tu naprawdę siedzi. Najwyraźniej chciał się upewnić, czy on nie zniknie w mgnieniu oka. W końcu dał za wygraną i oparł się o ławkę nie odrywając już oczu od ziemi. Usiadł obok niego w ciszy, przywitał się i... siedział. Normalnie by mu taka sytuacja nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie, byłby szczęśliwy, że toleruje jego obecność, ale teraz czuł się po prostu nieswojo. Przypomniał sobie to jak go ostatnio potraktował. Już kilka razy chciał go znaleźć i przeprosić, ale... kiedy już miało dojść do spotkania, to chował się i uciekał przed nim jak jakiś dzieciak, a później pojawiła się Titi i... Dlaczego pomyślał o tym akurat teraz? Pokręcił głową chcąc wyrzucić z niej dziewczynę. Wziął głęboki wdech i w końcu się odważył. - He... hey - głos mu się załamał, odchrząknął, chcąc dodać sobie pewności siebie i upewnić się, że głos już nie zrobi mu takiego psikusa - Co tam? To było najgłupsze co mógł powiedzieć i wrzeszczał na siebie, bił się w głowie za swój idiotyzm, ale już czasu nie cofnie, pytanie padło i czekać można tylko na odpowiedź.
Postanowił zignorować tę zdziwiona minę, nawet jeśli na usta cisnął mu się wyjątkowo niemiły komentarz na temat problemów z postrzeganiem rzeczywistości. Zamiast tego pozwolił, by kolejne minuty upłynęły w absolutnym milczeniu. Akurat w odróżnieniu od studenta, Ślizgon nie czuł się ani trochę niezręcznie i nie widział w swoim zachowaniu nic aż tak dziwacznego, żeby przeżywać wewnętrzne załamanie nerwowe. Dobre sobie. - A tobie co? - padło w odpowiedzi na to niepewne powitanie, które każdemu wydawałoby się dość oczywiste, biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich się rozstali. No, każdemu poza Casey'em. Akurat on nie widział w zachowaniu Aureolki na Syberii nic złego, nie ważne, jak absurdalnie by to nie zabrzmiało. Odchylił głowę do tyłu, spoglądając na niebo, może odrobinę znudzony tym, że po raz enty nie dane mu było tam dostrzec nic interesującego. Pewnie dlatego odwrócił się w stronę Gryfona, mierząc go chłodnym spojrzeniem, tak, jak to zwykł mieć w zwyczaju. - Absolutnie nic. Powiedziałbym jedynie, że cierpię na nadmiar wolnego czasu, żeby szukać twojego towarzystwa... - Wzruszył ramionami. Kto jak kto, Casey raczej nie oczekiwał od niego przeprosin, zwłaszcza za coś, co wzbudziło w nim raczej zainteresowanie, niż złość. Przynajmniej ten raz jeden Lacorix nie wydawał się być przerośniętym, nadmiernie optymistycznym kundlem, tylko pokazał się od odrobinę ciekawszej strony. Naprawdę nie potrafił pojąc, jakim cudem Aurèle miał mieć z tego tytułu wyrzuty sumienia albo zacząć go unikać, co w istocie robił przez te kilka ostatnich tygodni. Wariactwo normalnie. Kiedy był tylko wnerwiającym studentem to napastował go niemalże codziennie, wystarczył ten element zaskoczenia, którego Arterbury nie bardzo się spodziewał i nagle niespodzianka, Gryfon zaczął się zachowywać zupełnie inaczej... do tego stopnia, że młodszy poważnie zastanawiał się, czy wtedy zrobił coś, by do reszty go do siebie zniechęcić. W sumie byłoby to dość przydatne, gdyby nie umowa z Titi i w ogóle. No nic, najwyżej będzie wiedział, w jaki sposób spławiać Francuza później, o ile ten nie odczepi się od niego dobrowolnie, gdy plan Titi wyjdzie na jaw... cholera wie.
A zatem, to już dziś. Dziś miał się z Nią spotkać. Czy się cieszył? A czy Czarny Pan nie żyje?
Jak widać na załączonym obrazku wnioski nasuwają się same. Notabene świetny dzień wybrała, choć pewnie nieświadomie. Słońce przyświecało, po nieboskłonie leniwie sunęły chmury, słońce powoli zachodząc oświetlało zarówno wciąż żyjące – pożółkłe i pomarańczowe – jak i martwe, chodnikowe, trawnikowe, liście. Cudowny przykład jesieni w Anglii, zwłaszcza, biorąc pod uwagę, na ogólnie panujące warunki atmosferyczne panujące w ciągu roku, nie wspominając z przyzwoitości o tej najbardziej dżdżystej. I gdzieś między tym wszystkim był młody Mistaen, siedzący w ciszy, napawając się ciepłem owych ostatnich tego dnia promieni, oraz spokojem miejsca w którym dane było mu przebywać. Mimo swojej statycznej i zastygłej pozy, wcale taki nie był. W środku wręcz kotłowały się różne sprzeczne emocje. Czy to dobrze, że się dziś spotykają? Czy nie za wcześnie (?), nie wyszedł na jakiegoś natrętnego absztyfikanta (?) etc. Rozmyślał nad tym wszystkim, przeglądając zdjęcia, jakie dane było mu dziś wywołać i popalając papierosa. Czas mijał, zdjęcia już przeglądnięte, tytoń spalony niemal w całości. A jej nadal nie było… Dopiero teraz Jezus zaczął się zastanawiać. Jak długo tu siedzi? Ile kwadransów za nim? Dwa, trzy? Może siedem? A co jeśli osiem, dziewiąty właśnie? Nie, nie. Tak długo tu nie przesiadywał. Chyba, bo przecież teraz czas płynął zupełnie inaczej. Bardziej spokojnie, nie będąc gnanym przez nikogo. Może dla niej on także się zatrzymał? Siedziała właśnie w jakieś kawiarni, rozważając czy wyjść Joszui na spotkanie, czy zostać w swoim spokojnym miejscu. Na pewno nie było mu z tym najlepiej. Jednak ciągłe przywoływanie się do merytorycznego, emocjonalnego porządku skutkowało. Zdecydowanie, musiał zadbać o swoje wychowanie w tym zakresie. Inaczej z braku cierpliwości popadnie nie daj Merlinie w jakąś chorobę, załamanie nerwowe, depresje, czy też inne lęki.
Jak już mówiłem. Ciągłe doprowadzanie się do porządku zaowocowało. Siedząc tak opartym o konar drzewa Joshua zasnął, w niewiadomym momencie. I spał tak przez nieregularny interwał.
Zacznijmy może od tego, że przez całą noc nie mogła spać. Zmieniała tylko strony z prawej na lewą, z lewej na prawą. Finalnie zdrzemnęła się może na dwie godziny, rano musiała przecież pędzić na zajęcia. W klasie nie umiała się na niczym skupić, jedyne o czym teraz myślała a raczej o kim, to właśnie o NIM. Nawet na OPCM, jej ulubionym przedmiocie nie potrafiła nie zerkać na zegar wyczekując dźwięku dzwona. Miała wrażenie, że czas jak na złość, płynie dwa razy wolniej. Oczywiście notatek też żadnych nie zrobiła, za to zabazgrała parę kartek jakimiś nic nieznaczącymi symbolami. Właściwie to sama nie wiedziała po co w ogóle dzisiaj poszła na lekcje, przecież to było oczywiste, że jej produktywność będzie się równać zeru. W końcu mogła opuścić klasę. Pośpiesznie udała się do wieży Gryffindoru, przecież nie mogła targać ze sobą tych wszystkich książek. W tym momencie żałowała, że nie jest już dorosła. *Zdecyduj się w końcu Vantarri, chcesz czy nie chcesz być dorosła?* Warknęła do siebie w myślach. Dopiero co narzekała, że czuje się staro. Westchnęła cicho zrzucają książki na łóżko. Jeszcze tylko zerknie na siebie w lustrze i może wychodzić. Wyglądała dzisiaj całkiem ładnie, nawet zazwyczaj niesforne włosy, układały się dzisiaj w idealne fale. Zadowolona chwyciła swój szary płaszcz i szybkim krokiem opuściła dormitorium. Kiedy przekroczyła próg zamku, miała wrażenie że szczęście się do niej uśmiechnęło. Niebo było niemal bez chmurne i o dziwo, nie wiało. Skierowała się w stronę Hogsmeade. Czuła, że zaczyna się denerwować. Im była bliżej miejsca spotkania tym czuła to bardziej. Nie wiedziała jak ma się zachować, zupełnie jakby mieli się spotkać po raz pierwszy. Była ciekawa jak zareaguje kiedy ją zobaczy. Zastanawiała się również czy dobrze robi, czy nie poszło mu z nią zbyt szybko. Nie chciała wyjść na naiwną. Pogrążona tak we własnych myślach, nawet nie zauważyła kiedy znalazła się w Parku. Dopiero widok fontanny sprowadził ją na ziemię. Odbiła w prawo, na drogę prowadzącą do Punktu Widokowego. Wreszcie dotarła na miejsce ale Joshua zamiast się na nią rzucić, spojrzeć czy chociażby się odezwać... spał. Lekko skołowana nie bardzo wiedziała co ma zrobić. Że tez potrafił zasnąć na dworze. Mimo ciepłych słonecznych promieni czuć było chłód jaki niosła ze sobą ta pora roku. W sumie widok śpiącego mężczyzny ją rozbawił. Kucnęła obok niego i delikatnie musnęła wargami jego policzek. - Miło Cię w końcu widzieć. - Szepnęła mu do ucha, po czym odsunęła się czekając na jego reakcję.
Zabawne to wszystko. Jedno spotkanie. Dwoje ludzi. Krótka wymiana papieru, by spotkać się tu dziś. Jedno spotkanie. Dwoje ludzi. Bliskich sobie ludzi, dość wysoko w skali od zera do nieskończoności, biorąc pod uwagę stosunkowo małą odległość od zera na osi czasu znajomości. Mimo tego byli sobie dość bliscy. Na tyle bliscy, by mogli sobie pozwolić na pewne dwuznaczności, by zaznać ciepła, smaku i faktury swoich ciał. Na tyle blisko się znali, że Ona w najlepsze mogła wspominać ciężar jego dłoni na swej piersi. On zaś lekko różowy cień, jaki na jego szyi pozostawiały usta. I wydawało by się, że mimo tak silnie zbudowanej relacji nic nie może zaskoczyć. Albo raczej niewiele prawda?
Zaskakujący fakt numer jeden – Dziewczę nie mogło spać w noc poprzedzającą spotkanie, na kilka wigilijnych godzin nie była w stanie na niczym się skupić, odliczała minuty, próbując znaleźć odpowiedź na to proste pytanie, czego chciał od niego los (?), że kazał jej czekać tak długo. Zaskakujący fakt numer dwa – Chłopiec zwlekł się spod pierzyny dość późno. Sen miał bardzo dobry i przyjemny, nade wszystko jednak relaksacyjny. Choć porównując z ZFN 1, może powinien starczyć sama informacja, dotycząca snu (?). Był dziwnie spokojny, patrząc na zegar. Czas mijał mu naturalnym rytmem, a cała jego tęsknota, na temat której tak namiętnie, mimo lakonicznej formy, się rozpisywał, zdawała się gdzieś ulecieć. I tutaj przechodzimy do Zaskakującego faktu numer trzy – od momentu umówienia się z Nią, nawiedził go dziwny spokój. Przecież najgorsze już za nim prawda? Powiedziała, że się z nim spotka. Teraz tylko czekać, aż to się stanie, o ile się stanie. Skąd ten spokój? Zwykła pokora. Pokora, względem Sił Absolutnych. Bo ostatecznie gdyby los chciałby popsuć im szyki, zapewne miałoby to miejsce. Stąd… może lepiej było nieco się zdystansować, zapanować nad emocjami.
I ten właśnie spokój spowodował niejako jej zdziwienie. On spał. Merlinie, no zasnął! Taka tragedia? Zdarza się najlepszym, a Jezusowi – wstyd się przyznać – do tych najlepszych jeszcze trochę brakowało. Cóż, cóż. Ale za to.. Sen. Ludzie! Jaki on miał sen! Co mu się tam śniło…..! Na dobrą sprawę nie pamiętał. To była jedna z tych mar, których kształtu czy wyrazu niepodobna jakkolwiek określić. Wiadomo natomiast, że była przyjemna. Skąd? Zasaniczo sam nie wiedział. Ale na stosunkowo krótki czas przed spotkaniem się z Nią chyba nie mógł mieć koszmarów? Jego umysł był zdradziecki i często psychika w dość ubogi, mimo wszystko dotkliwy sposób, wyszydzała go, niemniej. To nie był ten moment prawda? Zdecydowanie nie. W końcu otworzył oczy, Słońce nadal świeciło. Było tak samo ciepło, jak wcześniej. Nade wszystko, była tutaj. Przecierając nieco jeszcze zaspane oczy zwrócił się ku niej. Popatrzył chwilę, słownie kilka sekund, po czym w najlepsze przeciągnął szeroko, łapiąc ją przy tym i sadzając na swoich nogach, by finalnie objąć i złożyć na jej policzku pocałunek. – Tęskniłem.. – rzekł krótko, nie ukrywając teraz ani jednej ze swoich skrajnych emocji: bólu straty, poczucia samotności, wspomnianej tęsknoty, jak i radości płynącej ze spotkania z Nią. – Naprawdę.. – dodał po jakimś czasie, jakby miała mu nie wierzyć, jakby zbyt mało szczerości było w tym wyznaniu, pełnym wręcz kłamstwa i ułudy. A właściwie.. nie o to chodziło. Szło tylko o emocje. Chciał by wiedziała. By wiedziała, że było mu źle, choć spróbowała wiedzieć, wyobrażać, żeby końcowo próbować choć zrozumieć jego obecny stan.
Minęła chwila nim otworzył oczy, mimo to ciągle wyglądał jakby był jeszcze myślami gdzie indziej. Tak dawno go nie widziała, miała wrażenie że nic się jednak nie zmienił. Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech i chciała coś powiedzieć, już nawet otwierała usta kiedy Joshua złapał ją i posadził sobie na nogach. Nie spodziewała się tego, pewnie dlatego na jej twarzy pojawiły się lekkie rumieńce. Oh, że też tak łatwo było je u niej wywołać. Nagle poczuła przyjemne ciepło na swoim policzku wywołane, dość czułym pocałunkiem mężczyzny. Przekręciła lekko głowę, tak by byli twarzą w twarz, na przeciwko siebie. Na dźwięk kolejnych słów, kąciki jej ust delikatnie powędrowały ku górze. Miał taki przyjemny głos.. Więc jednak? Tęsknił za nią. Utkwiła wzrok w jego brązowych oczach, jakby chciała odnaleźć w nich potwierdzenie poprzednich słów. W tym też momencie nadeszło ono zupełnie nie spodziewanie, ponownie, z jego ust. Nie miała zamiaru niczego podważać. - Wierzę Ci. - Odpowiedziała, jej głos był spokojny i opanowany. Nie miała podstaw by mogło być inaczej. Podniosła się na chwilę, żeby zmienić pozycję. Przerzuciła jedną nogę nad jego, i usiadła z powrotem na nim, tyle że teraz byli znacznie bliżej siebie. Ich twarze były na tym samym poziomie. Podniosła rękę i delikatnie wplotła palce w jego jasne włosy, uwielbiała się nimi bawić. - Miło to w końcu usłyszeć a nie tylko czytać. - Cofnęła rękę, posyłając mu przy tym zadziorny uśmiech. W tym też momencie nachyliła się do niego tak, że prawie stykali się ustami, przez chwilę zastanawiała się czy go nie pocałować.. Z pewnością miała na to ochotę, jednak.. Nie, na to jeszcze za wcześnie. Będzie ciekawiej jeśli troszkę się z nim podroczy. Dobrze wiedziała, że to lubi. Chwyciła go za szczękę i lekko przekręciła mu głowę. - Na pewno nie tak bardzo, jak ja. - Szepnęła mu do ucha, po czym delikatnie je przygryzła. Zwolniła uściska z jego twarzy i odsunęła na tyle by wciąż pozostawać w bliskiej odległości. Była ciekawa jak się zachowa. Jak długo da się jej prowokować i czy w ogóle ulegnie jej małym gierkom. Jej dłoń z powrotem powędrowała w stronę jego włosów. - Co się u Ciebie działo, kiedy mnie przy Tobie nie było? - Spytała a w jej głosie słychać było troskę. Najchętniej zrobiła by z nim zupełnie coś innego. Jednak to pytanie było tym najważniejszym. Głównie miało na celu zweryfikowanie jego stanu. Miała nadzieję, że czuł się już lepiej. Poza tymi wszystkimi drobnostkami, które z pewnością były przyjemne, łączyło ich coś więcej. Niczego nie wyolbrzymiając oczywiście. Zwyczajnie się o niego martwiła. No może nie tak zwyczajnie bo był dla niej kimś ważnym. Kimś na kim z pewnością jej zależało.
Dawno się nie widzieli? Raptem tydzień. O tydzień za długo, to prawda. Czy to było długo? Dla Joshuy z pewnością, czy dla niej też (?) szczerze rozważał. Zawsze jednak z pewnymi zastrzeżeniami, jak gdyby bał się konfrontacji swoich myśli, wyobrażeń z rzeczywistością i w gruncie rzeczy negatywnego wyniku. Tylko, że teraz to wszystko było bez znaczenia. Teraz siedziała na nim, z nim. Patrzyła mu prosto w oczy. Teraz mógł na nią patrzeć i uśmiechać się mimowolnie. Widzieć, jak sama reaguje, słysząc jego słowa. Czyż mogło być coś lepszego? Zdawało się, że cały świat im sprzyjał; jakby całe piękno tego dnia, popołudnia, zostało skomponowane specjalnie z myślą o tej młodej parce. – Nie powinnaś. – odparł delikatnie, cicho, podnosząc wzrok. Nie wyrażał teraz żadnych pozytywnych odczuć. Był bardzo smutny, pusty, bez wyrazu. Mimo tego, wygiął usta w podkówkę, widząc jak spochmurniała. – Wiesz przecież doskonale, jak ja że nie powinienem tego mówić. Że nie powinienem napisać tego listu.. – miał rację? A może nie? Jego zdaniem tak. To był błąd, nie powinien był tego robić. W końcu.. ich znajomość. Tak, powinna się skończyć. Brnęła w złą stronę, smutną i rozpaczliwą. Bo czy oni mogli być razem..? Czy powinni? Słusznie zostało już kiedyś zauważone, że Jezus należy do jednostek fatalnych. Nie sprowadza nic dobrego na potencjalnego partnera. Poza tym.. jego przeszłość. Już raz jej o tym powiedział. Nie uciekła. A może… powinna? - Miło zobaczyć Cię na własne oczy. Miło mieć pewność, że jesteś. Tu i teraz ze mną. Przy mnie. Obok. Że nie obudzę się za chwilę, a Ciebie już nie będzie. Wiesz? To jest naprawdę piękne uczucie? Taka czysta radość, nie wywołana niczym więcej, jak tylko obecnością.. – rzekł, kiedy dziewczę już w spokoju puściło jego szczękę. Więc Ona też tęskniła..? To było. Miłe. Tak, miłe. Prawdziwie przyjemnym doznaniem okazała się bowiem zabawa z jego uchem. Mimowolnie wyprostował się, jakby rażony jakimś dziwnym impulsem. Zabawne, jak ta kobieta działała na jego ciało. Normalnie, nie reagował tak wyraziście. Czyżby znalazła wszystkie jego czułe punkty? Kto wie, przecież nie byli jeszcze w sytuacji intymnej, takiej z prawdziwego zdarzenia. Jak długo da się prowokować? Miał wrażenie, że wytrzyma. Najważniejsze już się stało, spotkali się. Reszta była bez znaczenia. Grunt, że mają choć ten moment szczerej intymnej rozmowy. Jej dłoń, ta sama która chwilę temu trzymała jego żuchwę, sama znalazła się teraz w uścisku. Mistaen objął ją bowiem w swoje palce, po czym najzwyczajniej w świecie położył na swojej piersi. Dokładnie na sercu. Zostawił tam, by samemu delikatnie stąpać palcami po klatce piersiowej swojej rozmówczyni. – Jak mówiłem, tęskniłem. Myślałem że jakoś sobie z tym poradzę. Z Tobą. Z brakiem Ciebie. Zatrudniłem nowego pracownika. Taki chłopak, uczy się w Hogwarcie. Sympatyczny i poczciwy. Próbowałem zebrać się w sobie i nie napisać do Ciebie, jak widać nie wyszło. Bałem się strasznie po ostatnim spotkaniu, że jednak coś zrobiłem nie tak, że nie wszystko wyszło, jak należało.. Rozmawiałem też z matką. Przysłała sowę. Pisała, że odwiedzi mnie w Hogsmaede na początku kolejnego miesiąca. Cieszę się. Może, jeśli wyrazisz taką chęć, wybierzesz się z nami na kawę, co Ty na to? – mówił, wodząc palcami po całym jej ciele. Już dawno trzymał ją w objęciach. Bliżej niż kiedykolwiek dziś. I był tak bardzo blisko pocałunku. Tylko.. czy powinien to zrobić? Ostatnio się nad tym nie zastanawiał.. a potem nie mieli ze sobą kontaktu, a ona nieomal nie chciała go znać. Ślicznie, naprawdę ślicznie. Ale na ten moment. Lepiej było się wstrzymać.
Cóż, była to niezwykle trudna relacja. Jedna z tych pod tytułem: chciałbym ale nie do końca. Amy dobrze wiedziała w co się pakuje a przynajmniej tak jej się wydawało. Nigdy wcześniej nie miała do czynienia z takimi emocjami. Tak iście skrajnymi. Zawsze jasno potrafiła ocenić sytuacje oraz swoje szanse. Zawsze wiedziała czego chce. A teraz? Teraz wszystko się zmieniło. Nie wiedziała na co powinna się nastawić, na ile pozwolić jemu a na ile sobie. Wszystko co sobie kiedyś ustaliła i czego się nauczyła zdawało się mieć nijak do obecnej sytuacji. A przecież wszystko zaczęło się tak niewinnie.. Jak to się stało, że wylądowali w punkcie w którym są teraz? Wychodzi na to, że nie można niczego ustalić, założyć z góry. Szczególnie kiedy w grę wchodzą uczucia. Właściwie sama nie do końca wiedziała kiedy ich relacja nabrała takiego rozpędu. Nigdy też nie sądziła, że będzie musiała zmagać się z czymś takim. Ostatni czas był ciężki dla dziewczyny. Zaginięcie jej brata miało znaczenie dosyć kluczowe bowiem z nikim nigdy nie była tak blisko jak z nim. Swoją złość i frustrację przelała w pewnym stopniu na Joshuę. Wtedy też przeszli przez naprawdę ciężki okres. Kiedy widzieli się po raz ostatni nie sądziła że tak szybko go zobaczy. Szybko, z perspektywy czasu. Bo sama czuła się jakby mijały lata. Nie raz zaczynała pisać list który finalnie kończył zgnieciony w kącie. Nauczona przykrymi doświadczeniami, nie miała w zwyczaju starać się o względy innych. Co więc sprawiało, że tym razem było inaczej? Że Joshua stał się kimś ważnym? Kiedy zabrał jej dłoń i wymienił na swoją, przeszedł ją przyjemny dreszcz. Tak dawno jej nie dotykał. Pragnęła jego bliskości bardziej niż kiedykolwiek. I nie tylko fizycznej ale też emocjonalnej. Bez względu na to czy zmierzali we właściwym czy też złym kierunku, było jej z nim dobrze. Teraz. Tutaj. Kiedy była z nim miała gdzieś, to co "powinni". Powinno to się oddychać, jeśli nie chce się umrzeć. Relacje między ludźmi są na tyle skomplikowane, że głupotą jest kształtowanie ich na bazie ogólno przyjętych norm czy schematów. Tak postępując skazujemy się na nieszczęście. - Cieszę się, że napisałeś. - Posłała mu jeden ze swoich najcieplejszych uśmiechów. Pomijając natłok myśli kłębiących się w jej głowie, słuchała go bardzo uważnie. Była ciekawa co to za nowy chłopak, czy przypadną sobie do gustu. Joshua zdawał się go lubić, więc dobrze by było gdyby i ona się z nim zaprzyjaźniła, w końcu uwielbiała przebywać w jego lokalu. Dużo mniej ucieszyła ją informacja o planowanej wizycie jego Matki. Ostatnim razem, kiedy miała (nie)przyjemność poznać jego Ojca, skończyło się to dosyć nieprzyjemnie. Powiedzmy, że to bardzo delikatnie nazwana tragedia jaka miała wtedy miejsce. Do dzisiaj pamiętała wszystkie słowa, które tam padły.. a do najmilszych nie należały. Co jeśli jego matka okaże się być tego samego zdania? Na samą myśl przeszły ją dreszcze. Ingerencja Ojca Joshuy z pewnością (i to dużą) wpłynęła na ich relację. A teraz kiedy ją przytulał, kiedy wreszcie miała go z powrotem nie chciała znowu go tracić. Wyraźnie posmutniała, na jej twarzy malowało się zakłopotanie. - Ja.. Nie jestem pewna czy to dobry pomysł. - Odparła uciekając przy tym wzrokiem. Włosy powoli spłynęły jej na twarz, tym samym ją zasłaniając. Odgarnęła je ręką ponownie się odzywając. - Ostatnim razem nie wyszło nam to zbyt dobrze.. - Była smutna, chyba już nawet zaczynała czuć ten dziwny ucisk w żołądku. Nie wygodne tematy, taaak.. Wróciła do niego, ponownie patrząc mu w oczy. - Nie chcę Cię znowu stracić. - Wyszeptała cicho po czym nie zastanawiając się dłużej, zbliżyła się i z dużą czułością złożyła pocałunek na jego ustach. Nie skłamię jeśli powiem, że miała na to ochotę od samego początku.
A przecież wszystko zaczęło się tak niewinnie… No cóż, te historie mają to do siebie. Zaczynają się niewinnie. Bo któż mógł wiedzieć, w momencie kiedy się poznali, nawzajem przedstawili, że wylądują w takim miejscu? Że to wszystko potoczy się tak, a nie inaczej..? Właśnie. To chyba prawo tych relacji – tych i każdych innych – że na ogół zaczynają się niewinnie. Oczywiście są od tego szlachetne wyjątki, niemniej normalni ludzie zapoznają się w normalnych warunkach. Tak też było z nimi. Okoliczności nie grają tutaj roli, bowiem był bardzo typowe, ot się sobie przedstawili. Ona miała na imię Amalyn, on z kolei Joshua. Nie było w tym nic niezwykłego, romantycznego, nic zwiastującego obecne położenie tej dwójki. Niemniej… tak też się stało. Swoje przeżyli. Zaginięcie brata, wspólne mieszkanie, które wypadło zupełnym przypadkiem, miłosne zawirowania, szaleńcze przyjaźnie, okres buntów i setki innych. A wszystko w przeciągu kilku miesięcy. Tak było z nimi. I dziwne, że wszystko musiało skończyć pojawienie się ojca Josha na scenie. Może dlatego czuł się z tym tak bardzo źle? Kto wie? - że napisałem.. Cieszę się, że odpisałaś. I odpisywałaś cały czas, mimo tego co się wydarzyło.. – odparł krótko i smutno, w głowie mając ostatnie wydarzenia. Nie ma czego ukrywać, było mu bardzo miło, że dziewczę o nim pamiętało mimo wszystko, choć miał pewne obawy. Przed czym, zapytacie? Ano, że będzie żywiła jakąś urazę, że może faktycznie pogodzi się ze słowami jego ojca, wariantów było wiele. Bardzo wiele, można by rzec. – Co ja mówię? Cieszę się.. Nie. Wierz mi lub nie, ale ciężko to wszystko wyrazić słowami… - powiedział, niemalże wykrzyczał, całując ją delikatnie w szyję. Potem… nastąpił cały ten monolog wewnętrzny i zewnętrzny obu stron. Bo przecież oboje przeżywali to wszystko. Co prawda ona nie powiedziała mu co u niej słychać, niemniej na jej twarzy Joshua mógł zauważyć wszystkie emocje, od zastanowienia, rozważania nad nowym współpracownikiem, przez radość wywołaną jego dotykiem i słowami, po szczerą obawą propozycją p poznania matki. Fakt, to mógł być strzał w kolano, ale hej! Byli razem dla siebie, a nie dla swoich rodziców, tak czy nie? Przecież już dawno wyszli z czasów średniowiecznych, gdzie to rodziny ustawiały komukolwiek przyszłość, głównie za sprawą planowanych małżeństw. Czemu więc tak bardzo bała się jego mamy, notabene bardzo przyjaźnie usposobionej do nieznajomej dziewczyny? Nie miał pojęcia. Być może to doświadczenia z ojcem rzucały pewien cień na jej odczucia. Raczej na pewno. - Stracić…? Znowu..? A to już to zrobiłaś…? – odparł, gdy tylko oderwał od niej swe wargi. Tęsknił za tym. Za pocałunkiem. Tą pierwszą granicą czułości i intymności, jaką dane było im razem przekroczyć. – Skarbie, przecież… ani razu mnie nie stracilaś. Ot, tylko na chwilę mnie tu nie było… - wyszeptał wprost do jej ucha, następnie lekko ujmując wargami jego płatek. Smakowała tak cudownie. Na Merlina czemu spotkali się tutaj, zamiast w innym miejscu?! Prawdopodobnie wtedy bez choćby cienia obiekcji rzuciłby się na nią, dając tę rozkosz, na którą oboje czekali. Ale.. co jeśli nie o to chodziło? Co jeśli ona po prostu potrzebowała bliskości? Wówczas dobrze się stało, że spotkali się akurat w tym miejscu. A sam Mistaen? Cóż, czy jego potrzeby były naprawdę aż tak ważne? Dla niego liczył się sam fakt odpowiedzi na tę sowę. Na ten list. Nic więcej nie miało znaczenia i mogliby tak dalej wymieniać się papierem, opisując w bólu swoje rozmaite ciepoienia. Niemniej, ten stan Reczy bardzo mu odpowiadał, co chyba nie pozostawiało cienia wątpliwości.
Na jej twarzy pojawił się niekontrolowany uśmiech. Więc jednak, przez ten cały czas był jej? Nagle poczuła jak przez całe jej ciało przechodzi przyjemny dreszcz, delikatnie ją przy tym wyginając. Jej twarz zalała się rumieńcem. - Chwilę za długo.. - Szepnęła w odpowiedzi. Przez ostatnie dni tak strasznie za nim tęskniła, żadne słowa nie mogły opisać tego co wtedy czuła. Przez tą całą, nie zbyt przyjemną sprawę z Ojcem Joshuy naprawdę myślała, że to już koniec. Że Josh posłucha jego słów. Że uwierzy w ten stek bzdur który wtedy z siebie wyrzucił. Nie miała pojęcia skąd w tym człowieku było tyle złości i niechęci do innych. Dlaczego tak bardzo przeszkadzał mu ich związek. Przecież nie różnili się niczym od innych par na tym świecie. Co więc mu nie pasowało? Czy jako ojciec, nie powinien się cieszyć ze szczęścia swojego syna? Naprawdę chodziło mu o Joshuę? A może jednak chodziło mu o nią? Z tego co się orientowała, oboje nie byli już dziećmi i samodzielnie podejmowali decyzje. Poza tym, Amalyn dobrze wiedziała na co się pisze, jaki ciężar dźwiga jej mężczyzna. I z całą świadomością, w to weszła. Nie istnieją na świecie ludzie bez skazy. I może właśnie te małe niedoskonałości sprawiają, że dana osoba jest dla nas idealna. Czuła się szczęśliwsza niż kiedykolwiek wcześniej. Właśnie teraz, kiedy trzymał ją w ramionach, delikatnie muskając ją ustami. W momencie zapomniała o całym świecie, liczył się tylko On. Tak bardzo tęskniła za jego dotykiem. Dobrze wiedziała, czego chce. Miał to wypisane na twarzy. Pragnął jej, to oczywiste. Tak jak ona jego. Przywarła do niego, gwałtownie wpijając się w jego usta. Jej dłoń powędrowała w kierunku włosów które tym razem delikatnie pociągnęła. Zaczynały nachodzić ją różne, dosyć nie przyzwoite myśli.. Że też wybrała właśnie to miejsce na spotkanie. Z każdą chwilą, miała na niego większą ochotę. Jeśli za chwilę się nie opanują, może się to źle skończyć... dla osób przebywających w pobliżu oczywiście. Oderwała się od niego. - Josh.. - Jęknęła. - Przecież nie możemy tutaj tego zrobić.. - Wyrzuciła w końcu. Jej oddech był ciężki, z trudem łapała powietrze. Musiała się szybko opanować. Widzieli się raptem kilka minut a zamiast rozmowy wolałaby teraz znaleźć się w z nim w łóżku? No pięknie... Chociaż takie godzenie się należy do tych najprzyjemniejszych, czyż nie? Delikatnie odsunęła się od niego, tak aby ciągle być blisko niego. Czuła się szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Miała nadzieję, że już nigdy więcej nie będą musieli przechodzić przez to samo. Doskonale wiedziała, że jego również przytłaczała ta sytuacja. W tym też momencie obiecała sobie, że już nigdy, nie pozwoli nikomu wejść pomiędzy nich. Ktokolwiek by to nie był, nikt(!) nie będzie decydował o ich szczęściu. Spojrzała na niego z czułością, jednak gdzieś w jej oczach można było dostrzec cień strachu. - Obiecaj mi, że już więcej nie znikniesz... - Szepnęła. - Cokolwiek by się nie stało.. Pamiętaj, że jestem i chce być tutaj z Tobą. - Dodała, całując go czule. Bała się. Bała się, że go straci. Od zawsze unikała takich sytuacji. Obnażenie się przed kimś ze swoich uczuć, jest znacznie trudniejsze prawda? Podając komuś tak siebie, musimy być świadomi, że w każdej chwili możemy zostać zranieni. Amalyn była. A mimo to zdecydowała się postawić wszystko na jedną kartę. Cóż, czasami to wszystko co nam pozostaje.
Dziękować losowi, że tylko tę chwilę za długo, chciałoby się rzec.
I on tak bardzo chciał to powiedzieć. Problem w tym, że uznał te słowa za zbędne. Znalazł sobie w końcu lepszą zabawę, lepsze zajęcie, o. W końcu mógł to wyrazić słowami, jasne. Tylko, że słowa są puste. Bywają zazwyczaj w takich sytuacjach, jak szczerzy byśmy nie byli. Wolał zatem dać upust swojemu zachowaniu, szeroko pojętym żądzą. Bo przecież co przemówi do niej mocniej od namiętnego i pełnego uczucia pocałunku? Prawdopodobnie tylko namiętniejszy pocałunek, hehe. Ale fakt, było coś takiego dziwnego, co się wydarzyło między nimi, po incydencie z ojcem. Mianowicie tęsknota. Przynajmniej on, bo trudno mi mówić za Nią, odczuwał jej brak mocniej niż dotąd. Może to ten zakazany pierwiastek, cicha potrzeba buntu narzucanym regułom, potrzeba szczęścia, albo kolejny powód do stawienia się ojcu zwyciężył? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć, no ale tęsknił za nią mocniej niż wcześniej. Dobrze, niedobrze? Niedobrze, bo takim uczuciom towarzyszy obawa spotkania w dość dalekiej perspektywie, a na to nie powinien był pozwolić. W zasadzie, nie powinien w ogóle zareagować w taki sposób, w jaki zareagował, ale cóż było minęło. Teraz to już.. ciut za późno by o tym rozmawiać. A o co szło ojcu? Cóż, Jezus dobrze wiedział. Zbyt dobrze, ale… nie powinien o tym mówić. Nie teraz. Na to przyjdzie jeszcze czas. Tak. Tak. Tak zdecydował przed spotkaniem z Nią. Przed napisaniem jakiejkolwiek wiadomości. Przed pierwszą sową. Przed.. wznowieniem kontaktu? Przypomnieniem Jej, że tak naprawdę stał cały czas obok. Pragnął jej to oczywiste. To więcej niż oczywiste. A najpiękniejsze było to, że ją dostał. Że przyszła do niego. Że szła do niego, spotkali się w połowie drogi swoich pragnień. Że wypadło ono tutaj, w punkcie widokowym w parku niedaleko Hogsmaede, a nie jakieś kawiarni, czy mieszkaniu.. ćóż. Trudno. Jemu zupełnie to wystarczało. Liczyło się, że przyszła, pozwalając się zobaczyć. I kilka razy pocałować, o niczym innym nie myślał, może stąd właśnie gdy odrobinę się zatracił, tak bardzo zdziwiły go Jej słowa? Nie mogą? – Jak to? To Ministerstwo opodatkowało już nawet pocałunki? – spytał nieco posmutniały. Przecież.. on chciał ją tylko pocałować. Dać buzi. Buziaka. Jeszcze jeden? Ej może nikt nie będzie patrzył co? Mimowolnie rozejrzał się dookoła, szukając jakiś tajniaków, odstępstw od normy. Wszystko wydawało się w porządku. I w tym rzecz. Było zbyt spokojnie. Zbyt ładnie, zbyt grzecznie .Gdzieś tutaj na pewno czaili się aurorzy, albo inni pracownicy MM, żeby tylko wlepić im nieprzyzwoitej wielkości mandaty, czy coś. Ej, ale no. Przecież. Nikogo tu nie było. Chociaż może? Ostatecznie, zwiększyła delikatnie dystans między nimi? Czyżby coś zauważyła? Albo kogoś? Wciąż chciał wyszukiwać tego konfidenta by rzucić mu jakąś Avadką na plecy, kiedy to Amy zwróciła jego uwagę na siebie. Trzeba przyznać, potrafiła to w umiejętny sposób uczynić. – Ale, ale… - nie bardzo wiedział, co miał po tym wyznaniu powiedzieć. Gdzieś tam słowa mu się pogubiły, straciły sens. Chciał ją pocałować. Nie mógł. Nie potrafił. Jakoś mimowolnie z jego gardła wydobył się dźwięk. Dźwięki, które zaczęły układać się w zdania. – Ale Amy. Ja.. przecież nigdzie nie znikam. Po prostu stoję trochę bardziej obok niż zazwyczaj. Nic poza tym. – rzekł, po czym wziął głęboki oddech i przyłożył jej palec do ust. Niech milczy.Niech już nic nie mówi.Niech nie składa obietnic bez pokrycia. Niech nie mówi o tym, o czym bardzo dobrze wie. – Wiesz, skarbie…? Nie mów tego. Nie mów o tym. – rzekł bardzo cicho. Nadal trzymając wskazujący na jej małych uroczych, jego, usteczkach rozejrzał się dookoła ten ostatni raz. – Skoro nawet buziaki są opodatkowane, to lepiej nie mówić o tym głośno. Poza tym.. Mów szeptem, jeśli mówisz o miłości. – dodał, zabierając palec i bezgłośnie układając usta w dwa słowa. Jakże ważne. Dla Niej. Dla niego.