Po jakże długim spacerze po Hogsmeade jeszcze więcej czasu zajęło jej znalezienie idealnego miejsca by zwyczajnie posiedzieć z daleka od ludzi a jednocześnie przy pięknym widoku. Otaczający świat był niby taki magiczny a jednak czasem ciężko było o chwilę zadumy, życie bowiem wydawało się toczyć tak szybko. Wchodząc powolnymi, dużymi krokami na wzniesienie dało się nawet trochę zmachać. Jinx - jej towarzysz jednak zdawał się tym nie przejmować. Długie spacery i mnóstwo biegania to było coś co lubił... Od czasu do czasu oczywiście. Kot jednak zawsze pozostanie leniwym kotem. - Chyba tu zostaniemy, co? - Rzuciła ni to do siebie, ni do kota ciężko opadając na jedną z ławek. Dookoła było pusto, idealnie. Ciekawe ile zajmie powrót do dormitorium? Gdy już trochę odsapnęła, wyciągnęła ze swojej torebki spory notatnik i pióro. Pióro póki co odłożyła na ławkę, by zająć się jakże ciekawą lekturą którą były jej własne spostrzeżenia na temat magii bezróżdżkowej. Jakże fascynujące by było kiedyś to pojąć... Ale to na pewno nie już, teraz i natychmiast. Teraz była pora na papierosa. Niestety jakiegoś biednego - mugolskiego kiedyś wzięła z domu ciotki na czarną godzinę ale jak to mówią "darowanemu koniu nie zagląda się w paszczękę" czy jakoś tak. -A gdyby tak... - Wyciągnęła powoli różdżkę i wymruczała zaklęcie "lacarnum inflamari". - Hmmm, czyli tak też się da - pomyślała odpalając papierosa od różdżki i wypuszczając trochę dymu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Korzystając z niedzieli, Max postanowił wybrać się do Hogsmeade. Ostatnio dość często wybierał się do wioski. Było to dla niego normą od kiedy skończył 13 lat. Gdy tylko rok szkolny dobiegał końca, coraz częściej opuszczał mury zamku. Postanowił udać się na punkt widokowy. Rozciągał się stąd niesamowity widok na całe miasteczko i można było nawet dostrzec kawałek terenu zamku. Gdy wspiął się na wzgórze zauważył, że nie tylko on postanowił tutaj przywędrować. Nieopodal stała znana mu z korytarzy szkolnych ślizgonka wraz ze swoim kotem. Dziewczyna była zatopiona w lekturze. -Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? - Przywitał się z nią z uśmiechem również odpalając papierosa. -Co to za groźna bestyjka? - Wskazał na piękne kocisko obok Maxime. Sam raczej wolał psy niż koty, ale uwielbiał większość czworonogów jakie chodziły po ziemi, a czarne koty były w jego mniemaniu najzwyczajniej przepięknie. Czarne i rude. W sumie kobiety też najbardziej lubił z tymi kolorami włosów. To na pewno nie był przypadek. Wciągnął głęboko nikotynę w płuca i wypuścił dym robiąc małe kółeczka.
Maxime LaVey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : Kolczyk w nosie, tatuaże, kot kręcący się pod nogami
Zarówno jej, jak i kocie oczy zrobiły się duże i błyszczące reagując na niespodziewany głos nadchodzący z niedaleka. Któż to śmiał zakłócać jej taki wspaniały popołudniowy spokój? Jego pewność siebie sprawiała wrażenie, że musieli się skądś znać. Maxime szybko przeleciała go wzrokiem by zaraz zorientować się, że jego miła twarzyczka rzeczywiście była znajoma. - Nie przeszkadzasz. - Odparła wypuszczając dym z płuc i uśmiechając się do niego nieznacznie. - A ta bestia wydrapie Ci oczy przez sen, jak będziesz nie dobry - Rzuciła z przesadną powagą, po czym zaśmiała się machając ręką - Żartuję oczywiście! Jesteś ze Slytherinu, prawda? Kojarzę Cię, jesteś całkiem niezły z transmutacji, co? - Spytała, gdy Jinx wdzięcznie otarł się o nogawkę chłopaka oznaczając go jako swojego. Książkę powoli zamknęła i z czułością odłożyła obok pióra.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zaśmiał się lekko na żarcik rzucony przez dziewczynę. Kot nie wyglądał na aż tak groźnego, chociaż niektóre zwierzęta dość dobrze udawały niewiniątka. -W takim razie muszę się pilnować. - Odpowiedział również żartem. Jeżeli zwierzak faktycznie zabijałby niegrzeczne osoby, pewnie Maxa by nie oszczędził. Szczególnie po ostatnich wydarzeniach. -Prawda. Max Felix. Sama wybierz, które imię wolisz. - Przedstawił się jej wyciągając rękę w geście powitania. -Nie zaprzeczę idzie mi całkiem dobrze, chociaż dużo bardziej wolę sztukę warzenia. Mógłbym spędzić całe dnie nad kociołkiem. - Dawno nie miał okazji popracować nad jakimś eliksirem i aż go nosiło. Jednak koniec roku był bardzo pracowity i do tego te wizyty w skrzydle szpitalnym... -Przerwałem bardzo interesującą lekturę? Wygląda na coś poważnego. - Wskazał na zamknięty przez dziewczynę tom. Sam ostatnio zaczytywał się w spisie najbardziej niebezpiecznych roślin. Szukał jakiejś, która mogłaby wnieść coś ciekawego do warzonego eliksiru. Miał nadzieję, że uda mu się wymyślić kolejną przydatną sztuczkę, tak jak tę ,którą przekazał Bonnie. Niwelowanie niepożądanych zapachów często przydawało się w eliksirach. A szczególnie na lekcjach, gdzie wymagano od uczniów konkretnego efektu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maxime LaVey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : Kolczyk w nosie, tatuaże, kot kręcący się pod nogami
Kot jeszcze kilka razy otarł się o chłopaka cicho pomiałkując by w końcu wskoczyć na leżącą obok Maxime książkę i zacząć swoją cokilkugodzinną toaletę. Lizał swoją łapkę łypiąc co chwila na rozmówcę swojej Pani. - Max, Felix... Dużo Tych iksów. W nazwisku masz kolejny iks do kompletu? - Podniosła kącik ust i podała mu delikatnie rękę na przywitanie. Teraz już się w końcu znali oficjalnie a nie z plotek i popalania gdzieś po kątach hogwartu. - Maxime, ale też może być Max. Co za zbieg okoliczności co? - Wzięła kolejnego macha i oparła się swobodnie o ławkę, kiwając na nią głową dając tym samym "zezwolenie" chłopakowi na posadzenie tyłka obok niej. To co było jej lekturą w rzeczywistości okazywało się jak zwykle tylko niepełnymi wiadomościami, których szybko nie uzupełni. Magia bezróżdżkowa była równie fascynująca jak i trudna... Nie każdy dobry czarodziej ją umiał ale jaki to prestiż. - Nie... Szczerze mówiąc to nic takiego, powinnam sobie dać spokój i zająć się czymś sensowniejszym. Może też powinnam się bardziej zainteresować warzeniem eliksirów? To też pewnie temat rzeka co? - Max wyraźnie odwróciła się w stronę swojego rozmówcy z zainteresowaniem. Młodzi ludzie z zainteresowaniami takimi jak warzenie eliksirów zwykle mieli coś do zaoferowania swoją osobowością. Sama Maxime nie była szczególnym asem z tej dziedziny aczkolwiek zawsze uznawała ją za niedocenianą przez siebie - To gdybyś chciał mi zaimponować, co byś uwarzył?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kot w końcu przestał się do niego łasić i usiadł spokojnie obok Maxime. Felix nie miał nic przeciwko zwierzęciu, ale wolał nie ryzykować głaskania nieznajomej bestyjki. -Niestety nazwisko wyłamuje się ze schematu. - Rozbawiło go pytanie dziewczyny. Rację miała, jego matka widocznie dała się ponieść fantazji. Co prawda wiedział, dlaczego akurat wybrała takie drugie imię. Pierwsze było już większą zagadką. Pewnie była to tylko kwestia estetyki. -No proszę. To nie może być przypadek. - Wyszczerzył się, gdy Maxime mu się przedstawiła. No to rozróżnić ich w tłumie będzie ciężko, jeżeli ktoś zdecyduje zawołać ich krótszą formą imienia. -Co Ty opowiadasz! Nie możesz się tak poddawać. - Dla Solberga nie było czegoś takiego jak bezsensowne zainteresowanie. Jeżeli chcesz coś robisz wkładasz w to całe serce i tyle. No i uwielbiał słuchać ludzi opowiadających o tym, co ich fascynuje. Ten błysk w ich oczach... -Oj eliksiry to studnia bez dna. Dlatego je uwielbiam. - Zaciągnął się ostatni raz papierosem i wyrzucił niedopałek. -Żeby zaimponować to chyba wszystko. - Jemu samemu nie imponowała zdolność warzenia znanych eliksirów z gotowych przepisów. Doceniał kreatywność i osobiste podejście do każdego wywaru. -A tak na poważnie to może eliksir otwartych zmysłów? Jestem w trakcie obmyślania, jak sprawić by jeszcze bardziej poszerzał horyzonty. - Eliksiry o działaniu lekko narkotycznym były jego ulubionym do eksperymentów. Szczególnie jeżeli mógł je testować na sobie. Wspomniany przez niego wywar był w szkole zakazany dlatego jeżeli przeprowadzał jakieś próby musiał robić to po kryjomu. Na szczęście jednak, do tej chwili nikt go nie przyłapał. -Jestem bardziej zwolennikiem tezy, że nie ważne jaki eliksir, ważne czym tym razem się różni. - Wyznał jej swój pociąg do eksperymentów. Wiadomo jak to działa, raz wychodzi świetny eliksir innym razem lądujesz w skrzydle szpitalnym.
Maxime LaVey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : Kolczyk w nosie, tatuaże, kot kręcący się pod nogami
Otarła kilka razy prawie dokończonego papierosa o spód ławki, po czym pstrykając w niego wyrzuciła go w powietrze, żeby było tego mało chwyciła różdżkę i z wielką gracją rzuciła w jego stronę zaklęcie "reducto". Niedopałek wydał z siebie cichy dźwięk jakby pękania sławnych petard "diabełków" i zostało po nim nic więcej jak kilka iskierek, niczym kieszonkowe fajerwerki. - Słyszałam, że są złe dla środowiska - Powiedziała wzruszając nieco ramionami, jakby chciała wytłumaczyć swoje zachowanie. Po chwili jednak wróciła do tematu, który zapowiadał się naprawdę interesujący - Ciekawe... Chciałabym wiedzieć więcej o eliksirach... Najlepiej tych nie popularnych - Mruknęła układając palcem część włosów za ucho, jednak kiedy Maximilian wspomniał o eliksirze otwartych zmysłów jej oczy zdawały się zaświecić pełne zainteresowania. - Czy on nie jest nielegalny? I chcesz powiedzieć, że tak sobie swobodnie improwizujesz? - Maxime nieznacznie przysunęła się do swojego rozmówcy na tyle, że niektórzy delikatni mogli by poczuć się niekomfortowo. Dziewczyna czasem nie należała do zbyt taktownych.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max aż tak nie przejmował się śmieceniem niedopałkami. Czasami przemieniał je w malutkie guziki i chował do kieszeni, ale zazwyczaj po prostu rzucał za siebie i tyle. -Tak mówią, chociaż średnio w to wierzę. Muszę jednak przyznać, że efektownie się z tym rozprawiłaś. - Pochwalił jej sposób wybuchania petów. Postanowił, że od dzisiaj sam będzie tak robił. Zdecydowanie była to bardziej zabawna metoda pozbywania się śmieci. -Jeśli chcesz mogę Ci o nich poopowiadać. Albo nie. Mam dużo lepszy pomysł. - Uśmiechnął się do niej szeroko. -Nie ma nic lepszego niż praktyka! Co powiesz na wspólne warzenie? - Teoria może i była potrzebnym elementem, ale sama receptura nie sprawiała, że eliksir wychodził prawidłowo. Zresztą jeżeli miał okazję zarazić kogoś swoją pasją bardzo chętnie umówi się kiedyś z Maxie na wspólne warzonko. -Od razu nielegalny... Powiedzmy, że nie zaleca się jego posiadania w murach naszej szkoły. - Puścił jej oczko. Dla Maxa reguły były bardziej wytycznymi niż zasadami, których trzeba było się surowo trzymać. Często skutkowało to konsekwencjami, ale czym byłoby życie bez takich momentów. Na pewno dużo mniej ciekawe. -Lubię wkładać coś od siebie do każdego eliksiru. Tylko przy takiej pracy trzeba wykupić kartę stałego pacjenta w skrzydle szpitalnym. - Nie przeszkadzało mu, że dziewczyna się do niego zbliżyła. Czuł się bardzo swobodnie w jej obecności i jak dla niego mogłaby mu nawet usiąść na kolanach i nie czułby się zakłopotany. Przestrzeń osobista w jego wypadku za bardzo nie istniała, chociaż sam starał się zawsze, aby nie naruszać jej u swoich rozmówców.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maxime LaVey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : Kolczyk w nosie, tatuaże, kot kręcący się pod nogami
Jakże satysfakcjonujące dla Maxime było to, że w ostatnim czasie spotykała osoby reprezentujące sobą coś więcej niż tylko przynależność do któregoś z domów, widocznie miała wyjątkowe szczęście... Lub zwyczajnie obracała się tylko wokół ślizgonów. W końcu jak wiadomo należą do nich najbardziej ambitni uczniowie Hogwartu. - Chcesz mi dawać prywatne lekcje z NIELEGALNYCH eliksirów? - słowo wyraźnie zaznaczyła, śmiejąc się, po czym zrobiła minę pełną zadumy i ułożyła swoją dłoń na policzku - Tylko czy Ty czasem nie jesteś aby młodszy ode mnie? - Zamilkła na chwilę niby myśląc nad czymś poważnym po czym dodała - Prawdopodobnie wciąż masz większą wiedzę ode mnie - Cała ta "propozycja" wydawała się być ciekawa. Wspólne szukanie nowych możliwości mogło być o wiele ciekawsze i produktywniejsze niż zwykłe zajęcia z eliksirów. Tylko czy to w pełni legalne? To na pewno nie było pytanie, które zadałaby sobie Maxime w pierwszej kolejności... Z resztą w drugiej też nie. - Musisz w takim razie wysłać mi kiedyś sowę, Max. - Uśmiechnęła się do niego zalotnie - I zaprosić na jakieś wspólne gotowanie zupy
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dla Maxa dom, w jakim ktoś się znajdował nie miał najmniejszego znaczenia. Wymagał jedynie interesującej osobowości od swoich rozmówców, a to czy ktoś zbierał punkty dla węży, kruków czy borsuków było tylko głupią szkolną rywalizacją. -NIEZALECANYCH. - Poprawił ją i wzruszył ramionami. -Ale jeżeli ciągnie Cię łamanie prawa, mogę znaleźć jakiś ciekawszy eliksir. - Najcięższe będzie dorwanie niektórych składników, ale i na to Max potrafił znaleźć sposób. W końcu dla chcącego nic trudnego. -Bardzo możliwe. Powiedz mi tylko piękna, co wiek ma tutaj do rzeczy? - Felix miał w zwyczaju zadawanie się ze starszymi od siebie. Nie robił tego specjalnie, ale zawsze jakoś tak wychodziło, że bliższe mu osoby miały kilka lat więcej niż on sam. -Po prostu dużo siedzę w temacie. Chociaż moje działania na lekcjach mogą czasem świadczyć o czymś zupełnie innym. - Wiadomo, że oceny nie są zawsze wyznacznikiem wiedzy i w wypadku Solberga było to jak najbardziej trafne stwierdzenie. To, że nie potrafił rozpoznać kilku eliksirów na zajęciach nie znaczyło, że nie miał ogromnej wiedzy na temat metod przygotowywania składników. -Uwarzymy taką zupę, że przez tydzień nie wrócimy do rzeczywistości. - Skoro dziewczyna nie stroniła od używek tego rodzaju, to Max bardzo chętnie uda się z nią kiedyś w podróż do innego wymiaru. Oczywiście w ustronnym miejscu, gdzie żaden nauczyciel czy prefekt nie będą mieli szansy odjąć im punktów.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maxime LaVey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : Kolczyk w nosie, tatuaże, kot kręcący się pod nogami
Dziewczyna odpaliła kolejnego papierosa, wzruszając ramionami gdy ten pytaniem zapewnił ją, że wiek się nie liczy w takich sprawach. Może i miał rację? W końcu jak była młodsza o te kilka lat to wcale nie miała w głowie jakichś strasznych głupot. Maxime mogłaby wręcz przysiąc że zawsze była taka mądra, zrównoważona.... i skromna. wypuszczając dym zrobiła jedno kółeczko, które szybko zniekształciło się przez wiatr. - Tylko, żebyśmy do tej rzeczywistości wrócili - Zaśmiała się znów do niego po czym zmierzyła go wzrokiem. Wcześniej nie zwracała uwagi na to jaki był wysoki. No z dwa metry co najmniej! Fakt faktem przy Maximie większość panów wyglądała na wysokich. - Łamanie prawa. Też żeś powiedział. Nie jesteśmy kryminalistami. - Wypuściła dość sporą chmurę dymu - Po prostu ryzyko jest najbardziej podniecające, prawda? - Posłała mu przenikliwe spojrzenie by za chwilkę wolną ręką podrapać Jinx'a za uchem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Oh jak bardzo Max nie lubił samotnych palaczy. A tym bardziej jeżeli była to kobieta. Trzeba przecież dotrzymać damie towarzystwa. Dlatego też również odpalił kolejnego papierosa, głęboko się nim zaciągając. -Jak tak dalej pójdzie, nasze płuca będą koloru Twojej bestii. - Zaśmiał się wskazując na drzemiącego spokojnie kota. Solberg palił od 12 roku życia i jakoś nie miał zamiaru rzucać. Jedynym problemem było chowanie się z tym w zamku, bo przecież kto to widział pozwalać uczniom na takie używki. -O to się nie martw. No..Chyba, że przekombinuję z jakimś składnikiem. - Dodał po chwili namysłu. Zawsze było ryzyko, że coś pójdzie nie po jego myśli. I tu dziewczyna miała rację, w tym tkwiła cała radość. - Wiesz, co miałem na myśli. W końcu regulamin szkoły to też jakaś pochodna prawa. Czy się mylę? - Nie znał się za bardzo na tych tematach. Prawnikiem raczej dobrym by nie był. Wiedział tylko, co było oficjalnie zabronione, a co akceptowane. Nie żeby jakoś specjalnie miało to dla niego znaczenie. -Tu masz całkowitą rację. Ta adrenalinka sprawia, że takie rzeczy są kuszące. Nie rozumiem ludzi stroniących od ryzyka. - Nie ważne było dla niego czy to hazard, eliksiry, czy spotkanie z niebezpieczną istotą, nie potrafił postawić się na miejscu kogoś, kto w takich sytuacjach po prostu się wycofywał. Ciężko zaprzeczyć, że był to swego rodzaju przejaw głupoty i brak instynktu samozachowawczego, ale jak na razie Max wyszedł z każdej takiej sytuacji żywy, to czym miał się przejmować? A jedna czy dwie dodatkowe blizny nie były dla niego czymś przerażającym. Wiedział też, że przynajmniej na terenie zamku, zawsze mógł liczyć na opiekę medyczną.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maxime LaVey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : Kolczyk w nosie, tatuaże, kot kręcący się pod nogami
Spróbowała zrobić jeszcze kilka kółeczek z dymu, chociaż doskonale wiedziała, że przy takim wietrze to niemożliwe. - Niektórzy twierdzą, że moje serce ma taki kolor - Zaśmiała się. Może było w tym trochę prawdy? A może po prostu z reguły nie dawała swojego zainteresowania ludziom, którzy zwyczajnie nie byli interesujący. Proste! Maximilian, mimo że znała go osobiście stosunkowo krótko wydawał się być osobą, którą dziewczyna mogła się zdecydowanie zainteresować, tym bardziej że sprawiał wrażenie równie skorej do łamania zasad osoby. - Regulamin jest po to, żeby go czasem nagiąć... Inaczej posnęlibyśmy z nudów - Zgasiła papierosa o ławkę i wreszcie chwyciła swoje ułożone obok przedmioty w dłonie. - No nic Maxiu, mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. - Wstając z ławki puściła mu oczko, miała dziś zdecydowanie dobry humor, być może właśnie dzięki niemu - Wyślij mi sowę jak będziesz chciał coś upichcić, albo wyskoczyć na piwo - Uśmiechnęła się wesoło i zaczęła powoli schodzić z górki wraz ze swoim kotem. To był najwyższy czas wracać do wioski by coś zjeść przed powrotem do dormitorium.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Na wspomnienie o czarnym serduszku Maxie, Solberg uśmiechnął się szerzej. Dziewczyna nie wydawało mu się niesympatyczna ani bezuczuciowa, co mogłoby sugerować to powiedzonko. -Czarny to najpiękniejszy kolor z możliwych. Ja byłbym raczej dumny. - Co prawda nie był niewrażliwy na inne kolory, ale czerń zajmowała w jego życiu szczególne miejsce. Im jej więcej, tym zdecydowanie było lepiej. -Trafiłaś w punkt. Czymże byłby ten zamek bez odrobiny zabawy? - Zapytał retorycznie, a w jego oczach można było dostrzec figlarny błysk. Teraz nie miał już żadnej wątpliwości co do tego, że dogada się ze swoją prawie imienniczką. -Obiecuję się odezwać! Dzięki za miły wieczór. - Odwzajemnił się jej "przesyłając buziaka". Patrzył, jak z każdym krokiem sylwetka Maxime maleje, aż w końcu czarnowłosa dziewczyna całkowicie zniknęła mu z oczu. Spojrzał na zachodzące słońce i westchnął. Też musiał powoli podążać w stronę zamku. Odpalił ostatniego papierosa i powoli zwlókł się z ławki, a następnie ruszył do szkoły.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Było takie miejsce w pobliskim parku, do którego lubił chodzić, gdy potrzebował nieco pomyśleć. Miał tak od dawna i choć wszystko wokół się zmieniało, tak to jedno miejsce wyglądało wciąż tak samo. Nic więc dziwnego, że właśnie w tym kierunku zaprowadziły go nogi, gdy wyszedł wieczorem na spacer, nie potrafiąc wysiedzieć w domu. Odwiedził babcię, upewniając się, że wszystko w porządku, poza myleniem rzeczywistości. Skoro nic jej nie było potrzeba, a sąsiadka była w pogotowiu, mógł wracać do siebie, ale nie miał na to zbyt dużej ochoty. W domu, na stole, wciąż stała doniczka, którą otrzymał od Skylera, a obok niej talia tarota, której nie ruszył, od nauki z Maxem. Oba przedmioty przypominały mu nieustannie o niezamkniętej sprawie z Chrisem, a co za tym idzie, doprowadzały go do szaleństwa. Zupełnie inaczej wyobrażał sobie wspólne wyjście na imprezę, ale od początku musiało się posypać. Nie wiedział, dlaczego gajowy tak szybko od nich odszedł i dlaczego nie wrócił, gdy już wręczył prezent Whitehorn. Widział za to, jak rozmawia z kimś, kto raczej był sławnym Charliem. Szczególnie gdy brało się pod uwagę reakcje Chrisa na mężczyznę. Rozpamiętując tamten wieczór nie potrafił wciąż uporządkować myśli oraz ciągnących się za nimi emocji. Wszystko wracało ze zdwojoną siłą - chęć otoczenia Chrisa ramieniem w trakcie jego rozmowy z tamtym, chęć zerwania obietnicy danej Biance i pójście w jego stronę, aby upewnić się, że wszystko w porządku, aż w końcu strach, gdy nagle zostali poinformowani o śmierci ministra a aurorzy zaczęli swój cyrk. Późniejsze dni nie były lepsze. Miał wrażenie, jakby w relacji cofnęli się nieomal do początku i prawdę mówiąc nie rozumiał w pełni tego. Po nauce z Brewerem nabierał przekonania, że same karty odpowiedziały mu na pytanie, podając powód takiego obrotu spraw, ale czy naprawdę tak było? To oznaczałoby, że fakt, iż zaprosiła go na zabawę znajoma dziewczyna, że obiecał jej wspólny taniec, był czymś, co nie powinno mieć miejsca i tego nie rozumiał. Jak to było, lekkoduch oraz zbyt aktywne życie? Parsknął gorzkim śmiechem pod nosem, idąc spokojnie przed siebie z dłońmi wbitymi w kieszenie skórzanej kurtki. Miał ją na sobie ze względu na zbliżającą się burzę. W oddali słychać było grzmoty i spodziewał się w każdej chwili ulewy. Póki co jednak wpatrywał się w chmury, uśmiechając nieznacznie, gdy widział kolejne pioruny w oddali. Jemu też przydałoby się podobne wyładowanie elektryczne w życiu, żeby oczyścić atmosferę, przynajmniej z jego punktu widzenia. Wydawało mu się, że usłyszał krzyk lelka, którym mogła być Fruzja, więc uniósł głowę, powoli dochodząc do punktu widokowego, aby rozejrzeć się za swoim pupilem, gdy jego uwagę przykuła inna sylwetka. Na moment zwolnił kroku, nieomal przystając, po prostu przyglądając się mężczyźnie, a w głowie szalały myśli. -Chris! - zawołał w końcu, lekkim tonem, przybierając szeroki uśmiech na twarz. - Nie spodziewałem się trafić tu na ciebie - dodał, podchodząc bliżej. Spojrzenie miał nieco badawcze, starając się wyłapać, czy może gajowy jest z kimś umówiony i powinien jednak odejść. Ta myśl wywołała podobne, irytujące ukłucie w okolicy mostka, jasno uświadamiając go, że nawet gdyby młodszy mężczyzna był z kimś umówiony, on sam nie odszedłby tak szybko. - Korzystając z okazji, że się widzimy, mogę spytać o coś dotyczącego stworzeń i ogrodu? Dostałem doniczkę na kwiaty z miejscem dla bzyczków... Jakie kwiaty powinienem tam zasadzić, aby bzyczki rzeczywiście chciały tam zamieszkać, gdzie najlepiej umiejscowić wtedy doniczkę i czy nie będzie problemu względem Fruzji? - wyrzucił z siebie pierwszą myśl, jaka przyszła mu do głowy, byle tylko nie poruszać tematu, który mimo wszystko wciąż mu ciążył. Miał wrażenie, że stałe brodzą w basenie niedopowiedzeń, z którego wynurzają się na chwilę, aby znów w to wpaść. Czy raczej Josh ciągnie ich obu na dno. Teraz jednak nie wiedział, jak miałby zacząć temat, co miałby powiedzieć. Szkoda, że zabili ministra i to w trakcie zabawy… Jak się bawiłeś na imprezie w Dolinie? Dlaczego nie wróciłeś do nas, gdy dałeś prezent Perp? Z Biancą jesteśmy tylko znajomymi, słyszałem, że też ją znasz. Poznałem partnerkę Alexa, szkoda że nie byłeś z nami, też mógłbyś ją poznać. Było wiele sposobów, żeby poruszyć temat, a i tak zupełnie co innego uciekło spomiędzy jego ust. - Głupio wyszło z imprezą w Dolinie... To był Charlie? - spytał, starając się, aby nie było słychać napięcia w jego głosie. Silił się na lekki ton, który miał podkreślić łagodny uśmiech, ale uważne spojrzenie nieznacznie psuło efekty.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher lubił to miejsce. Było dokładnie takie, jakiego potrzebował, miał przed sobą dostatecznie piękny widok, by chcieć go utrwalać, by chcieć na niego spoglądać nie raz, a wiele razy. Mógł spędzać tutaj całkiem sporo czasu, niezależnie od pory roku, czy pory dnia, bo za każdym razem dostrzegał inne szczegóły, które udało mu się wcześniej przegapić, dostrzegał coś, czego nie było, bo w końcu w słoneczny dzień okolica wyglądała inaczej, niż w czasie zimowej zawiei. Ale we wszystkim znajdował coś, co go ciekawiło i pociągało na swój sposób. Nie inaczej było, teraz gdy zanosiło się na burzę, a on po prostu siedział na jednej z ławek i trzymał na kolanach szkicownik. Już dawno zostawił to, co rysował i po prostu wpatrywał się w krajobraz przed sobą, nie skupiając się na niczym i pozwalając na to, by myśli po prostu wędrowały swobodnie, nie zatrzymując się zupełnie na niczym, bo i niczego nie potrzebował. Nie chciał skupiać się teraz na konieczności sprawdzania egzaminów, na ocenianiu uczniów, nie chciał również myśleć o żadnych poważniejszych sprawach, wolał koncentrować się na wdychaniu powietrza przesyconego zapachem nadchodzącej burzy, wolał wpatrywać się przed siebie, w to, co starał się utrwalić, choć i tak wychodził z założenia, że nie było to tak dobre, jak oryginał, który miał przed nosem. Zamknął na moment oczy, zastanawiając się, czy nie powinien już przypadkiem wracać, bo bieganie w ulewie, kiedy w każdej chwili mogło skończyć się to jeszcze gorzej, na pewno nie było dokładnie tym, o czym marzył. Nie zamierzał jednak ukrywać, że siedzenie tutaj było niesamowicie przyjemne, a myśl o tym, że może zmoknąć, ani trochę go nie przerażała. Przypominało mu to nawet nieco jego wędrówkę po Europie, kiedy sypiał pod gołym niebem i nie było w tym niczego dziwnego, kiedy po prostu pozwalał, by otaczała go przyroda i to było jedno z jego lepszych doświadczeń, coś, co sprawiało mu prawdziwą przyjemność, więc teraz jedynie odchylił nieznacznie głowę w tył i pewnie by tak został, gdyby nie usłyszał zbliżających się kroków, a później wołania Walsha. Otworzył oczy i spojrzał w jego stronę, zaciskając mimowolnie palce na otwartym wciąż szkicowniku i uśmiechnął się lekko, ledwie kącikiem ust, jakby nie wiedział, czy w ogóle powinien. Przeczesał włosy palcami, odgarniając je z czoła, by nie opadały mu na okulary, a później odwrócił się na nowo w stronę wioski i widocznych dalej błoni. - To jedno z najpiękniejszych miejsc w okolicy - odparł, teoretycznie całkowicie bezsensownie, ale właśnie w tej chwili wyjaśnił Walshowi, co tutaj robił. Nie zasłaniał również swojej pracy, bo mężczyzna już i tak miał świadomość, że rysuje, nie chciał więc gwałtownym ruchem jeszcze dodatkowo zwracać jego uwagi na to, czym dokładnie się zajmował. Uniósł lekko brwi, kiedy Josh tak niespodziewanie wyskoczył z takim pytaniem, bo było ono na tyle niecodzienne, że w pierwszej chwili Christopher nie wiedział nawet, czy posiada odpowiednią wiedzę do tego, by cokolwiek mu wyjaśnić. - Nigdy nie słyszałem o doniczce z miejscem dla bzyczków. Nie jestem pewien, czy w ogóle chciałyby w niej zamieszkać - powiedział w końcu, całkiem szczerze, a później delikatnie pokręcił głową. - Nie wydaje mi się, by chciała je zjadać, ale też za to nie ręczę. Lelki żywią się owadami, czysto teoretycznie jednak powinny mieć świadomość tego, co może być dla nich niebezpieczne, więc powinna trzymać się od nich z daleka. To jednak nie jest takie pewne, w końcu Fruzja jest, cóż, chyba nie do końca świadoma swojej dzikiej przeszłości - dodał jeszcze, chociaż wiedział, że tak naprawdę nic mu nie wyjaśniał. Nigdy jednak nie widział doniczek, o jakich mężczyzna mówił, a ponieważ lelek, którego Josh teraz miał, sprawiał wrażenie nieco zbyt udomowionego - podobno nie bardzo chciał Walsha opuszczać - to Christopher nie był w stanie przewidzieć jego ruchów. I może gdyby rozmawiali tylko o tym, wszystko poszłoby gładko, ale całkiem niespodziewanie profesor zadał pytanie, które spowodowało, że gajowy aż zamrugał. Charlie. Zawsze, gdy ktoś o niego pytał, nie miał bladego pojęcia, co powinien odpowiedzieć, jakby czuł, że jest atakowany, jakby czuł, że ktoś w końcu go przejrzał i zobaczył to, czego nie widział jego przyjaciel. Nie miał również pojęcia, skąd niby Walsh wiedział, że mężczyzna był również na tej nieszczęsnej potańcówce, w końcu, kiedy rozmawiał z przyjacielem i jego partnerem, Josh znajdował się zapewne gdzieś w grupie przyjaciół, zajęty piciem, tańczeniem albo czymkolwiek innym. Patrzył teraz na niego uważanie, czysto teoretycznie całkowicie spokojnie, ale gdyby Josh przyjrzał się uważniej, gdyby poświęcił chwilę na to, by coś z niego wyczytać, to dostrzegłby w tych jasnych oczach nie tylko lodowy błysk, ale i również coś wskazującego na strach albo smutek, głęboko ukryty, który nie chciał, by ktokolwiek próbował wydobyć go na światło dzienne. - Tak. Charlie i Paul też byli wtedy na przyjęciu. Pewnie kojarzysz ich jeszcze ze szkoły? - rzucił, starając się brzmieć całkowicie neutralnie, a później ostrożnie zamknął szkicownik i odwrócił spojrzenie od Walsha, by znowu skoncentrować się na krajobrazie i nadchodzącej powoli burzy, który czaiła się tuż za horyzontem, pomrukując już cicho i czekając, by ich dosięgnąć.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Brak szczerego, szerokiego uśmiechu na twarzy gajowego, przeznaczonego tylko dla niego, wywoływał ukłucie w okolicy mostka. Przecież to nie było nic takiego, zwykły uśmiech. Wcześniej nie było mu dane żadnego oglądać, choć uśmiechał się do innych w trakcie rozmowy. Później, gdy w końcu udało się wyjaśnić niepotrzebne nikomu spięcie, otrzymywał uśmiechy specjalnie dla niego. Pamiętał, jakie wrażenie wywołał ciepły gest, którym powitał go Chris na prowadzonych warsztatach. Teraz, widząc ledwie uniesiony kącik ust, miał ochotę westchnąć zrezygnowany. Taka mała rzecz, która cieszyła, a znów został jej pozbawiony, prawdopodobnie z własnej głupoty. Zawsze to była jego wina. Zawsze dawał z siebie za mało, nie rozumiał dobrze, drugiej strony. Problem polegał na tym, że teraz zupełnie nie wiedział, co zrobił źle i czy powinien przeprosić, czy poczekać, aż Chrisowi przejdzie stan, w jakim był. A może wystarczyło odpuścić? Nie. W efekcie wyrzucił z siebie dwa pytania, które w żadnym stopniu nie były odpowiednie. A wystarczyło zapytać o to, co dokładnie tworzył w szkicowniku. Zainteresować się, jak często przychodzi w to miejsce. Może nawet zdjąć bransoletkę z aleksandrytem z nadgarstka i zaproponować, żeby Chris ją ubrał i mógł usłyszeć muzykę, rozbrzmiewającą z każdym podmuchem wiatru. Miał naprawdę tyle możliwości, a z czym wyskoczył? Z doniczką z miejscem dla bzyczków... Aż przymknął na moment oczy, walcząc z chęcią uderzenia się dłonią w czoło. Westchnął nieznacznie, wciskając bardziej dłonie w kieszenie. - Jeśli znajdziesz czas, może po wakacjach, żeby pomóc mi z ogrodem, to pokażę ci tę doniczkę, a póki co, zostawię ją w domu. Może nic w niej nie zamieszka - odparł, zapamiętując, że dla Fruzji bzyczki mogą być problemem. Ostatnie czego chciał, to żeby jego kochany lelek ucierpiał. Jednak nie poświęcił jej więcej czasu, więcej myśli, bo wyskoczył z kolejnym pytaniem, którego nie powinien był wypowiadać. Wpatrywał się w Chrisa uważnie, starając się dowiedzieć z jego spojrzenia wszystkiego, o co nie śmiał jeszcze pytać. Czy to o Charliem mówiły kwiaty? Czy to przez niego odszedł na bok, nie dołączając do nikogo więcej do zabawy? Czy... Znów czuł ścisk w żołądku, jakby ktoś próbował złapać go w imadło i przekręcić. Nie było to całkiem przyjemnie uczucie, ale nie zastanawiał się, co dokładnie za nim stoi. Dlaczego tak bardzo nie podobało mu się to, co wtedy widział, a co mogło być zwykłym spotkaniem dwóch przyjaciół. Ostatecznie fakt, że on sam nie obejmował ramieniem Alexa, nie oznaczał, że inni tak się nie zachowują. Nie powinien był przekładać tego na własne znajomości, ale wszystko w nim krzyczało, że choć Charlie mógł zachowywać się zwyczajnie i neutralnie, to właśnie on jest w posiadaniu serca Chrisa, świadomie, czy nie. Zacisnął mocniej szczęki, gdy usłyszał odpowiedź. Paul? Ten Krukon? Sięgając pamięcią wstecz, mógł sobie przypomnieć, że chyba faktycznie mieli się ci dwaj ku sobie, ale nie interesował się nimi bardziej. Zaraz jednak złość zalała Josha, gdy tylko połączył ze sobą fragmenty. Wyglądało na to, że Chris był zakochany w swoim przyjacielu, który był związany z kimś innym. - Tak, ale nie dlatego pytam... - odpowiedział, nieco sztywno, starając się, żeby nie było słychać goryczy w jego głosie. Wyciągnął jedną dłoń z kieszeni, aby przeciągnąć nią po karku, wpatrując się w niebo, wypatrując wyładowań. Powinien poruszać temat? Teraz gdy od zabawy minęło tyle czasu? Z drugiej strony czuł, że musi wiedzieć, musi powiedzieć to, co chciał wtedy, a co mu się nie udało. Najwyżej znów się pokłócą, zaczynali mieć w tym wprawę. - Widziałem, że rozmawialiście... Właściwie widziałem, jak prowadził cię do Paula, a później jak za nim patrzyłeś i odszedłeś na bok. Chciałem iść do ciebie, gdy zaczęła się panika - zdecydował się postawić wszystko na jedną kartę. Nie potrafił jednak patrzeć na niego w czasie gdy mówił. Dopiero gdy skończył, wraz z kolejnym grzmotem, nadchodzącym z oddali, odwrócił twarz, aby spojrzeć na Chrisa. Nie oceniał, nie atakował, nie chciał w żaden sposób sprawić, żeby mężczyzna czuł się osaczony. W piwnych oczach widoczna była szczerość, ale także żal z powodu tego, że nie był w stanie w żaden sposób pomóc mu w trakcie potańcówki. Ani po spotkaniu z przyjacielem, ani przy nalocie aurorów i ogólnej panice.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie miał powodów do tego, by uśmiechać się jakoś szeroko, czy radośnie. W końcu nie działo się nic wyjątkowego, a poza tym, gdzieś tam podświadomie miał chyba nieznaczną zadrę w sercu, o jakiej nie mówił i nie myślał, bo prowadziłoby to do wniosku, że mimo wszystko jakoś mu zależało. Ostatecznie jednak na potańcówkę Josh wybrał się z kimś innym, więc Christopher nie widział zupełnie powodu, dla którego miałby się na czymś koncentrować, żeby musiał przypominać sobie kwiaty, jakie mu dał, żeby musiał robić cokolwiek, co pozwoliłoby mu ponownie skupić spojrzenie na Walshu, a przynajmniej w ten sposób bronił się przed tym wszystkim, o co sam profesor pytał i pozornie zabiegał. Nie zamierzał się dalej w coś plątać, bo wystarczyło mu tego wszystkiego, w czym już i tak siedział pogrążony. Poza tym, czy Josh przypadkiem sam nie potwierdził tego, co gajowy o nim myślał? Czy nie potwierdził tego, że nie jest w stanie tak naprawdę skoncentrować się na jednej osobie? Mimowolnie kącik jego ust drgnął w gorzkim uśmiechu, ale Walsh na pewno nie mógł go dostrzec, stojąc w miejscu, w którym obecnie się znajdował. Dzięki temu też mieli szansę skoncentrować się na całkiem prostej, zwyczajnej rozmowie, która nie dotyczyła niczego szczególnego, a przynajmniej tak się początkowo wydawało, bo później oczywiście Josh musiał niesamowicie umiejętnie wsadzić kij w mrowisko i wszystko postanowiło się cudownie zakończyć. Na razie jednak gajowy starał się koncentrować na tej nieszczęsnej doniczce, lelku i wszystkim, co było z tym związane, nie musząc w ogóle koncentrować się na własnych odczuciach. Nie lubił tego zresztą, bo zawsze wtedy wpadał w matnię, gubił się, nie był pewien, co się z nim czuje i leciał na łeb na szyję, gdzieś, w jakiś mrok, gdzieś, gdzie nie umiał się zupełnie odnaleźć. - Obiecałem, że pomogę - przypomniał spokojnie. - Jeśli nie chcesz, żeby cokolwiek w tej doniczce mieszkało, to albo zasłoń to wejście, albo na razie po prostu ją schowaj. Nie gwarantuję, że nic się tam nie osiedli - wyjaśnił jeszcze zerkając na Josha, ale później skoncentrował się faktycznie na tym, co znajdowało się przed nimi, ostrożnie przesuwając opuszkami palców po szkicowniku. Czy Walsh nie zdawał sobie sprawy z tego, że Chris był naprawdę mistrzem w unikaniu tematów, jakich nie chciał poruszać? Nie rozumiał zupełnie, po co mówili o Charliem, czemu uczepił się tego, jak rzep psiego ogona i co niby miało mu to dać, biorąc pod uwagę, że przecież sam chyba całkiem dobrze bawił się w czasie tej potańcówki - choć skąd dokładnie wiedział, co się działo, gdy Chris spotkał przyjaciela, chyba wolał nie wiedzieć - więc gajowy zupełnie nie pojmował, czemu niby chce o tym rozmawiać. Jakby zamierzał kopać w przeszłości, jakby zamierzał wydobyć coś na światło dzienne, choć mężczyzna nie wiedział co i po co mu to było. Sam już i tak odsłonił się dostatecznie przekazując mu informację zawartą w kwiatach i uważał, że jeśli Walsh miał, choć cień taktu i cień rozumu, to będzie w takim razie w stanie sam wszystko złożyć w jedną całość. Zamiast tego pytał, pytał, jakby to miało cokolwiek zmienić, nic zatem dziwnego, że Chris zacisnął mocno zęby, bo nie chciał, żeby ktokolwiek w tym grzebał. Czuł się wtedy mniej więcej tak, jakby ktoś próbował wyrwać mu serce z piersi, poza tym nie mówił o swoich uczuciach. Ci, którzy go znali, którzy potrafili patrzeć, sami wiedzieli, sami się zorientowali i pozwolili mu po prostu trwać w tym zawieszeniu, które nic nie zmieniało, ale pozwalało mu iść nieustannie naprzód, bez poruszania wrażliwych strun. - Nie zamierzałem wam przeszkadzać - powiedział, co brzmiało jakby zupełnie poza tematem. - Przy tej panice... Nawet nie wiem, kiedy znalazł mnie Alex - dodał jeszcze, kręcąc głową. Nie. Nie zamierzał o tym rozmawiać, chwile szczerości minęły w banku, kiedy był zmuszony do mówienia o tym, co myśli. I co to dało? Powiedział mu wszystko, jak go postrzega, co w nim mu wadzi, czemu przed nim ucieka, tymczasem Josh całkiem spokojnie przyznał, że wybiera się na zabawę, bo został na nią zaproszony przez jakąś kobietę. A teraz miał czelność pytać go o Charliego, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Nie miało. Zacisnął mocno palce na brzegach szkicownika, a później wstał powoli, wsłuchując się w nadchodzącą burzę, która była dziwnie kojąca i na chwilę odsunął okulary na włosy, by ostrożnie potrzeć oczy.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Gdyby wiedział, co Chris myśli… Gdyby wiedział, że wszystko rozbija się o zaproszenie od Bianci, wybuchnąłby śmiechem. To przechodziło jego pojęcie, gdyż zaproszenie przez dziewczynę nie było zaproszeniem na randkę. Nie w ich przypadku. Prosiła o towarzystwo, bo nie chciała iść sama. Właściwie, gdyby nie jej list, Josh nie poszedłby do Doliny Godryka, nie próbowałaby bawić się na tej zabawie. Alex z pewnością nie poinformowałby go, że się wybiera, a nie podejrzewał, aby miał to zrobić Chris. Nie mówiąc o tym, że sam był zaproszony przez Perpetuę, więc powinien być świadom, że nie każde zaproszenie jest równoznaczne z randką. Niestety nie było dane mu czytać w myślach gajowego, pierwszy raz żałując, że nie zna czaru, który był nałożony na bankowe skrytki. Oddałby wszystkie galeony, żeby tylko wiedzieć, co kłębi się w głowie Chrisa, aby móc wszystko sprostować. Teraz pozostawało mu jedynie domyślanie się, na podstawie słów z banku oraz karty. Pieprzone karty tarota, które jasno dały mu znać, że nie będzie łatwo, ale warto. - Widziałem, jak zostajesz trafiony zaklęciem i wskazałem Alexowi, gdzie jesteś. Sam nie mogłem podbiec, bo autor wpadł na cudowny pomysł zamknięcia nas w ochronnej bańce… - wyjaśnił prostszą kwestię, czując, jak wracają wspomnienia strachu o jego stan. To naprawdę mogło być każde zaklęcie, nawet avada, a on nie mógł nic z tym zrobić. Nic. Bezsilność była beznadziejna, a tak czuł się zbyt często przy Chrisie. Spojrzał w bok na mężczyznę, gdy ten zakrywał dłonią oczy. Nie miał zamiaru pozwolić mu odejść. Nie teraz gdy wszystko mówiło mu, że cofnęli się w relacji do nieomal początku. Wiedział, że coś się zmieniło i to nie na dobre. Coraz bardziej był też przekonany, że chodziło o Biance, co było wręcz komiczne. Przecież ona była dobre dziesięć lat młodsza. Tak, jak Alexa dopingował, aby ułożyło mu się z Éléonore, która była równie młoda, co Bianca, tak sam… Och, sam był wpatrzony w kogoś innego, kto wydawał się tak daleko pomimo pozornej bliskości. Westchnął cicho, zagłuszony grzmotem, świadczącym, że burza powoli do nich się zbliża. Zabawne, tak samo myślał o tej rozmowie. - Nie przeszkadzałbyś. Alex z Élé pewnie po chwili zajęliby się sobą, zaś Bianca ucieszyłaby się z twojej obecności. Podobno się znacie, Bianca Zakrzewski. Nie chciała być sama na zabawie i dlatego wysłała do mnie list z pytaniem, czy też idę. W innym przypadku nawet nie byłoby mnie w Dolinie - zaczął w końcu mówić, właściwie tłumaczyć się. Czuł się źle i nie wiedział, co powinien jeszcze zrobić. Nawet dłoni nie potrafił trzymać w jednej pozycji. Ostatecznie wyjął obie z kieszeni, opuszczając wzdłuż ciała, to zaciskając je w pięści, to opuszczając. Były pragnienia, którym nie mógł się poddać, a które z pewnością zdradziłyby więcej niż słowa, tak nieumiejętnie dobierane. To, że Chris uniknął tematu Charliego, mówiło wszystko. To jego dotyczyły kwiaty, to on był miłością gajowego i to z nim konkurował. To z nim przegrywał. Przymknął oczy, unosząc głowę w stronę chmur, a gdy je otwarł, został na moment oślepiony błyskiem pioruna. W tej chwili było mu wszystko jedno, czy będą stać w trakcie szalejącej burzy i uderzających wokół błyskawic, czy wrócą do zamku. Chciał wyjaśnić wszystko, a jednocześnie nie poruszać drażliwych strun. Problem polega na tym, że nie był w stanie zjeść ciastka i go mieć. - Szukałem cię wzrokiem w tracie zabawy. Liczyłem na to, że w jakiś sposób będziemy wspólnie się bawić… Potem zobaczyłem was rozmawiających i jak odchodzisz pod drzewo… Chciałem przyjść od razu, ale obiecałem ten cholerny taniec - dodał, wbijając spojrzenie ponownie w mężczyznę, odwracając się tak, żeby stać przodem do niego. Całym sobą przepraszał, choć nie wypowiedział tych słów. Chciał mieć pewność, że Chris zrozumie, jak on patrzył na to spotkanie, o ile właśnie to było powodem ochłodzenia relacji. Nie był w stanie od razu się zmienić, przestać prowadzić większość rozmów na bazie flirtu. Był taki od zawsze, jak miał się zmienić w ciągu miesiąca? Jeśli jednak co innego było problemem, wolał wiedzieć. Nie chciał zgadywać, bo jak do tej pory dostarczało to jedynie większych nieporozumień.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie było sensu ukrywać, że Christopher nieco inaczej spoglądał na pewne sprawy, a już zwłaszcza wszystko to, co dotyczyło relacji międzyludzkich, tych, które opierały się o jakieś uczucia albo takich, które mogły się o nie opierać. Być może winę za to ponosiła jego szczenięca, wyidealizowana miłość, to pragnienie - i żyli długo i szczęśliwie, trudno powiedzieć. Nie oczekiwał gwiazdki z nieba, nie oczekiwał jakiegoś adorowania, co łatwo było dostrzec po jego zachowaniu, ale od tylu lat będąc związanym uczuciem, nawet, teraz gdy to stało się właściwie tylko platoniczną miłością, gdy poświęcił własne szczęście dla ich szczęścia, chciał najwyraźniej czegoś innego, czegoś, czego nie dało się dosięgnąć poprzez flirt, jakiego nawet nie rozumiał. Kiedy tak naprawdę miał na niego czas, okazje, był zbyt zapatrzony w Charliego, by widzieć cokolwiek innego, a w którymś momencie zrodziło się w nim przeświadczenie, iż wszyscy i tak zawsze spoglądają na jego przyjaciela i to jego wybierają, co było dla niego w pewnym sensie oczywiste. Charlie w końcu był dobrym człowiekiem, otwartym, pomocnym, mądrym, nic zatem dziwnego, że inni chcieli przebywać w jego obecności, on sam jednak nie miał w sobie tych cech i wiecznie pozostawał w tle, czując się tam całkiem dobrze, ale zupełnie nie rozumiejąc ostatecznie pewnych spraw. Z tego też względu nie miał pojęcia, jak na niektóre kwestie reagować i uciekał od nich, bo to było najłatwiejsze i dawało mu poczucie bezpieczeństwa. Nie znosił randek, bo były sztuczne. - Miałeś szczęście. To nie było zbyt przyjemne, ale na szczęście tylko potwornie bolała mnie głowa - powiedział na to i uśmiechnął się lekko. Prawdziwie. Bo mimo wszystko za pomoc, jakakolwiek ona by nie była, umiał być wdzięczny, nawet wtedy, gdy z innych powodów czuł się zraniony. Bo to tam było, tkwiło sobie, zdawał sobie z tego sprawę. Mógłby sięgnąć pamięcią wstecz, do szkolnych lat, mógłby zacząć szukać informacji, jakie wtedy krążyły w plotkach, żeby dowiedzieć się, że tak było zawsze, że Josh był taki... już wtedy, ale nie słuchał tego, nie interesował się tym, miał swój własny, niezbyt wielki świat. Wychodząc poza jego ramy, zdołał poznać Paula, zdołał przełamać się na tyle, by złożyć w całość puzzle, jakie przed sobą miał, a dzisiaj patrzył na coś, co było pięknym obrazem, ale dla niego bolesnym. Gdyby zastanowił się nad tym nieco głębiej, czego nie robił w obawie o iskry cierpienia, doszedłby po prostu do wniosku, że jest zazdrosny. Nie o Charliego, ale o to, co zbudowali z Paulem. O to, jak byli szczęśliwi. Nie robił tego jednak, trzymając się mocno własnego, małego szczęścia, jakim była praca, uczniowie, którzy mu ufali, ci nieliczni znajomi, jakich miał. I właśnie dlatego nie pozwalał, by pewne myśli wypłynęły z ciemności, nie chciał znowu wpadać w to samo, analizować tego samego i stoczyć się na kolejnych dwadzieścia lat. Już i tak miewał dość, już i tak czuł się, jakby ktoś przykuł go kajdanami, jakich nie dało się zerwać, nie potrzebował kolejnych. - Bianca? - powtórzył za nim, ostrożnie przesuwając palcami po szkicowniku, a później spojrzał w stronę Walsha. Nadal nie miał założonych okularów, więc Josh spokojnie mógł się domyślić, że Chris prawie nic teraz nie widzi. Tak było, niewątpliwie, łatwiej. - Tak, spotkaliśmy się. Nie wiedziałem, że się... przyjaźnicie - dodał, dość ostrożnie, a na jego policzkach pojawił się cień rumieńca. Przymknął powieki, jednocześnie marszcząc brwi, ale w jego spojrzeniu czaiło się coś pomiędzy ulgą a bólem, co balansowało w dziwny sposób. Odwrócił się, by spojrzeć na zbliżającą się burzę i na moment zamknął oczy, gdy uderzył w nich silniejszy podmuch wiatru. Ostatecznie nie uniósł jednak powiek, bo Josh znowu się odezwał, a on miał wrażenie, że nie do końca chce tego słuchać. Krążyli wokół tematu, a on nie chciał sięgać do jego sedna, bał się tam spoglądać i nie chciał tego ruszać.- Poszedłem tam, tylko dlatego, że Perpetua postanowiła wyzywać się od starych kobiet. Poza tym musiałem... oddać jej laskę. Nie zamierzałem się tak naprawdę bawić. Tym bardziej że... - zaczął, czując nagle na języku ciężar słów, jakie i tak ostatecznie wypowiedział, dziwiąc się samemu sobie - i tak byłeś już umówiony.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Miałeś szczęście. Aż skrzywił się na te słowa, nie odbierając tak swojego położenia w czasie tamtej paniki. Miał ochotę rozszarpać aurora na strzępy, potraktować go drętwotą, zrobić nie jedno głupstwo, które na pewno sprowadziłoby problemy na niego, a wszystko przez to, że nie był w stanie w pełni pomóc komuś, kto w tamtej chwili był w jego oczach najważniejszy. Mimo wszystko. Martwił się, bał się, a nie mógł nic sprawdzić. Jedyne co mógł, to próbować zachować spokój, aby dziewczyny nie zaczęły panikować. Éléonore bała się o rodzeństwo i Alexa, Bianca także o brata. Nie wiedziały co się z nimi działo, a on sam miał o tyle lepszą sytuację, że przynajmniej mógł liczyć, iż Alex teleportuje Chrisa w bezpieczne miejsce. -Wtedy nie wiedziałem, co cię trafiło, ani kto rzucił zaklęcie, ale byłem gotów zaatakować aurora, gdy nie mogłem się ruszyć poza ochraniany obszar - wyznał cicho, z wyraźną goryczą w głosie. Wciąż źle się czuł na samo wspomnienie tamtych chwil pełnych niepewności, bezsilności, strachu. Do tego wszystkiego dochodziły myśli, że rzeczywiście mógł zostać odebrany jako ten, co to wyciąga faceta, któremu się podoba na imprezę, żeby być na randce z jakąś dziewczyną. Sam w sobie dałby w zęby, gdyby mógł. Przyglądał się uważnie mężczyźnie, kiedy wymówił imię Bianci. Widział, że ten jest bez okularów, więc z całą pewnością nie widział jego twarzy. Tak nie mogło być. Dodatkowo, gdy nagle padły słowa, sprawiające, że wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Rzeczywiście o to chodziło? Zacisnął zęby, spoglądając na moment w bok, prosząc w duchu, żeby piorun jednak go trzasnął, bo inaczej się nie opamięta. Byłeś już umówiony. Przecież sam mówił, że nie lubi randek! Jak miałby patrzeć na wspólną zabawę ich dwójki w Dolinie, jeśli nie jak na randkę? Dodatkowo sam również nie mówił, że się wybiera. Ba, wystarczył jeden gest, a przeprosiłby Biancę. Zamiast tego obserwował, jak rozmawia ze swoim przyjacielem, do którego wciąż coś czuł, co z kolei przyprawiało Josha o pulsowanie żyły na skroni. Wyglądało jednak na to, że wystarczy wyjaśnić to jedno nieporozumienie... Podszedł bliżej, stając tuż przed nim i zginając na moment kolana, aby zmusić go do spojrzenia w swoje oczy, uśmiechnął się nieznacznie. - W ramach wyjaśnień - nie przyjaźnię się, a po prostu się znamy. Kiedyś wpadła na mnie, zalewając kawą, a później trafiłem na nią w kawiarni na Pokątnej. Wtedy się poznaliśmy... No i po ponownie przypadkowym spotkaniu w trakcie ferii uznaliśmy, że musimy się po prostu kiedyś jeszcze spotkać i pogadać. Grała w drużynie Gryfonów - wyjaśnił spokojnie, po czym odetchnął lekko, dostrzegając nieznaczny rumieniec, jakim pokryte były policzki Chrisa. Galeona za jego myśli. -To nie była randka. Jeśli mi nie wierzysz, można spytać Éléonore, bo też o to pytała i oboje zaprzeczyliśmy. Bianca po prostu nie chciała być sama. Miałem jej odmówić? Myślisz, że dlaczego chciałem, abyś też szedł? Chciałem spędzić z tobą trochę czasu, bez obarczania ciebie wrażeniem, że to randka, których tak nie lubisz, ale uciekłeś od nas, zanim cokolwiek zdążyłem powiedzieć. Zanim poszliśmy na karaoke, dziewczyny pytały, czy do nas dołączysz, ale wtedy ty... - sam urwał, czując, że mówi zbyt wiele i znów wraca do tematu, który w przedziwny sposób ściskał go w piersi. Zazdrość... Szkoda, że nie wiedział, jak rozpoznać ją u siebie, a mógłby mówić Alexowi, kiedy on się tak czuł. - Chciałem ci wtedy pomóc odciągnąć myśli, gdy odszedłeś pod drzewo. Chciałem pomóc, choć na ten jeden wieczór odciąć się, ale to nie ma znaczenia w tej chwili - dodał gorzko, opuszczając spojrzenie. Za dużo mówił, za dużo robił bezmyślnie, za wiele miał przeprosin do powiedzenia. Może jednak powinien usłyszeć, że ma sobie dać spokój i zostawić Chrisa samemu sobie? Problem polegał na tym, że już teraz wiedział, że nie byłby w stanie tego zrobić. Nie w pełni. Znów grzmot przetoczył się nad nimi, poprzedzony błyskiem pioruna. Na języku dało wyczuć się charakterystyczny smak powietrza tuż przed burzą. Deszcz powoli spadał z nieba wielkimi kroplami, ale nie przejmował się tym. Stał blisko Chrisa, chłonąc całym sobą tę chwilę, starając się wyczytać coś z jego twarzy, licząc na to, że choć trochę załata swój wizerunek w jego oczach.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Mylenie głupoty z odwagą jest moją domeną - powiedział na to i uśmiechnął się lekko, może nieco smutno. Zdaje się, że podobnych słów użył już w czasie jednej z ich wcześniejszych rozmów, czy może raczej kłótni. W skrzydle szpitalnym? Sam nie wiedział, ale był właściwie przekonany, że Josh już słyszał tę uwagę, choć teraz nabrała nieco innego znaczenia, była właściwie naganą, czymś, co powinno świadczyć o tym, że Christopher na pewno nie byłby zadowolony, gdyby Walsh posunął się do tego, o czym mówił. Panika była jednym z najgorszych doradców, nie było sensu się w tym zakresie oszukiwać, a gdyby Josh naprawdę zaatakował jednego z nich, zapewne skończyłoby się to o wiele gorzej. I po co? Tylko dlatego, że zobaczył zaklęcie, które miało go trafić? To nie było nic wielkiego. Zupełnie. Przymknął powieki czując, że rumieni się nieco mocniej, ale nie komentował tego w żaden sposób, tak samo jak faktu, że Walsh się do niego zbliżył. Nie wiedząc o tym, zdradził mu właściwie jeden z własnych sekretów, odkrył przed nim karty, dając mu tym samym dostęp do siebie, poinformował go przecież, że bez okularów właściwie nie widzi, więc teraz wpadł w pułapkę własnych słów - Josh dokładnie je wykorzystywał, żeby nie mógł uciec. - Zawsze musisz tyle gadać? - spytał, kiedy Josh wyrzucił już z siebie chyba wszystko, co chciał. Nigdy nie wiedział, co chciał przekazać mu w tych swoich monologach, ale wszystko wskazywało na to, że Walsh najpierw mówił, a dopiero później myślał, co, jak łatwo było zgadnąć, stanowiło przyczynę licznych problemów, jakie spotykały go w życiu, nie mówiąc już w ogóle o tym zalążku relacji, jaką budował z Christopherem. Problem polegał na tym, że nie do końca go rozumiał, że nie wiedział wszystkiego i nie umiał tego złożyć w całość. Nie dostrzegał najwyraźniej tego, że gajowy nie jest człowiekiem, który pozwala sobie na pójście naprzód bez zastanowienia. Przynajmniej w kwestiach, o jakich dyskutowali. Nie dostrzegał również najwyraźniej tego lekkiego skrzywienia, czy napięcia, gdy mimowolnie wracał do kwestii Charliego. Nie chciał pomocy, nie chciał litości, nie chciał czegoś, co odwróciłoby jego myśli, bo to tak nie działało. Przede wszystkim zaś nie chciał o tym rozmawiać, bo postrzegał to, jak próby dostania się do jego wnętrza, gdyby chciał o tym rozmawiać, to by to zrobił, a teraz, tak jak i wcześniej, starał się uciąć temat, wyraźnie dać znać Walshowi, że absolutnie nie chce o tym dyskutować. Otoczył w tym czasie rękami szkicownik, by na pewno nic nie stało się skrytym w nim rysunkom, a później przymknął powieki i spojrzał gdzieś w bok. - Cieszę się, że nic się wam nie stało - powiedział w końcu ostrożnie i łagodnie, ale w pełni zgodnie z prawdą. - Żałuję, że to wszystko musiało się tak skończyć. Nawet... nie mówiąc o skali globalnej. Po prostu było tam całkiem przyjemnie - dodał po chwili, bez większego problemu, bez głębszego namysłu, po prostu wyraził swoje zdanie. Lubił takie miejsca, chociaż nie potrzebował tłumu i zdaje się, że to była kolejna rzecz, jakiej Josh nie rozumiał. Nie odnalazłby się wśród tych wszystkich ludzi, po prostu stałby z boku i uśmiechał się, ale nie byłby ani trochę zainteresowany tym, co się dzieje, a nie daj Merlinie, ktoś by jeszcze coś wspomniał na jego temat. Nie nadawał się do takich rzeczy, tak jak i do wielu innych, nie zamierzał też nikomu psuć zabawy. Dobrze, może to rzeczywiście nie była randka, może faktycznie źle to rozumiał i odczytywał, ale nadal - Josh był duszą towarzystwa, nie przeszkadzało mu to, bawił się dobrze, zabawiając innych, to mu odpowiadało. Tymczasem Chris po prostu tkwiłby tam jak kołek w płocie, więc po co, na Merlina, miałby się tam pchać? Uniósł rękę i zdjął okulary z głowy, bo i tak nie miało teraz sensu ich zakładać. Zaczynało coraz mocniej padać, więc po prostu wsunął je do jednej z kieszonek na piersi, które miał w koszuli. Zimny wiatr uderzył w niego razem z ciepłymi kroplami gęstej ulewy, która właśnie nadchodziła, ale nie robił sobie z tego właściwie nic. Zamknął oczy, wciągając głęboko zapach burzy i wystawiał się na działanie tego, co nadchodziło.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Uśmiechnął się lekko, na wpół gorzko, na wpół rozbawiony jego słowami. Sam zarzucił mu brawurę w szpitalu i mimowolny powrót wspomnieniami do tamtej sprzeczki nie był czymś, czego chciał w tej chwili. A jednak zrobił to, zdając sobie sprawę, jak często mówił zbyt wiele, starając się jak najlepiej wyjaśnić sytuację, ostatecznie źle dobierając słowa. Musiał nad tym popracować, ale jeszcze nie tego wieczoru. Dodatkowo uderzyło go znaczenie wypowiedzianego zdania i aż żachnął się w duchu. Może i zaatakowanie aurora byłoby głupotą, ale chęć dobiegnięcia do Chrisa i sprawdzenie, czy wszystko w porządku już nie. Przecież to mogło być wtedy każde zaklęcie, a z bańki nie widział dokładnie, co się dzieje. Pamiętał, jak strach ściskał go za gardło, nie pozwalając spokojnie zaczerpnąć oddechu, jak rozluźnił się, dopiero gdy dostał potwierdzenie od Alexa, że z gajowym już wszystko w porządku i jest w bezpiecznym miejscu. Nie skomentował jednak tego zdania, skupiając się na zbliżeniu do Chrisa, na wykorzystaniu faktu, że bez okularów nie widzi dokładnie, a jemu zależało, aby mógł wyczytać szczerość intencji. Chciał, aby mężczyzna widział, że to nie są puste słowa, nawet jeśli było ich za dużo. - Tylko w ważnych, ale kłopotliwych sytuacjach - odpowiedział z cichym śmiechem, przeciągając dłonią po włosach w odrobinę nerwowym geście. Naprawdę czuł, że od tej rozmowy zależy wiele, a tak bardzo zależało mu na tym, aby ich relacja szła do przodu. Nie był idealnym materiałem na partnera i był tego świadom. Nie mógł z pewnością konkurować z Charliem i jego idealnym wizerunkiem w głowie gajowego, ale chciał zawalczyć. Jednakże nie mógł sobie pozwalać na więcej błędów, a tym samym musiał naprostować sprawę z Biancą i ich wspólnym umówieniem się. Obserwował Chrisa, to jak obejmuje szkicownik, jak chowa okulary do kieszeni. Wykonując ten ostatni gest Josh miał wrażenie, jakby mężczyzna jasno pokazywał mu, że może zostać stać tak blisko, jak to robił w tej chwili. W końcu nie dość, że nie odsunął się od niego, to jeszcze schował coś, dzięki czemu mógłby sprawić, że Josh wykonałby krok w tył. A jednak… A jednak pozwalał stać tuż przed nim, na tyle blisko, żeby go widzieć. W innej sytuacji wyciągnąłby dłoń, aby dotknąć drugiej osoby, aby może nawet przytulić lekko. Teraz jednak trzymał ręce przy sobie, ciesząc się po prostu stanem, jaki był. To patrząc z lekko roziskrzonym spojrzeniem po gajowym, to uciekając nim do nadchodzącej burzy. Wciągnął powietrze, zastanawiając się nad słowami Chrisa, kiedy silniejszy podmuch wiatru uderzył w niego, przynosząc ze sobą wolną melodię, którą słyszał dzięki bransoletce. Spojrzał na stojącego przy nim mężczyznę, uśmiechając się kącikiem ust. - Mogliśmy zatańczyć. Zgodziłbyś się? - spytał nagle, cicho, nie powstrzymując delikatnego uśmiechu, jaki pojawił się na jego twarzy. Muzykę wciąż słyszał i wystarczyłoby właściwie, żeby rzucił odpowiednie zaklęcie, aby i Chris je słyszał. Póki co czekał jednak na odpowiedź, decydując się nie poruszać tematu Charliego. Nie był w pełni ślepy na sygnały przekazywane przez Chrisa. Widział, że ten nie chce zbytnio rozmawiać o swoim przyjacielu, ale nie potrafił powstrzymać się od dopytywania. Wszystko przez proste "tak" powiedziane w banku. Chciał wiedzieć, jak równe było temu, które odpowiedziałby przyjacielowi. Jednakże nie teraz, gdy miał wrażenie, że chyba wrócili na odpowiednie tory i mogli ruszać dalej w przyszłość ze swoją relacją. Ciekawe czy Chris wierzył we wróżby.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Wspomnienie tej kłótni wciąż gdzieś między nimi wisiało i Chris doskonale zdawał sobie z tego sprawę, był jednak również pewien, że miała ona naprawdę spore znaczenie, którego nie umiał jeszcze do końca odczytać, którego chyba nie rozumiał, a przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim powinien - kryło się w niej coś, czego nie był w stanie do końca uchwycić, choć przecież rozmawiali o tym również później, w czasie tego szalonego święta. Przypomniał sobie wstążkę, która oplatała wtedy jego nadgarstek i bardzo delikatnie przesunął po nim opuszkami palców, jakby spodziewał się, że znowu wyczuje na skórze materiał, który wtedy oplatał dość mocno jego przegub. To była jedna z najdziwniejszych rzeczy, jaka w ogóle spotkała go w życiu i nie wiedział do końca, jak powinien na nią reagować. Jak na wiele innych rzeczy, jak na wiele innych pytań, jakie się pojawiły, na wiele innych słów, które wypowiadał Walsh. Nie rozumiał go i podejrzewał, że Josh również nie był w stanie dostrzec tego, co dokładnie kryło się w nim, spoglądali na siebie, ale czasami miał wrażenie, że patrzą dokładnie na przestrzał, że próbują odczytywać swoje zachowania na podstawie własnych osobowości, a nie tego, jaki jest drugi człowiek. Nie twierdził, że był idealny, a w tym wypadku - nie rozumiał tak naprawdę nic, nie znał słownika, jakim posługiwał się Josh, pewnie wiele spraw ignorował, a inne wyolbrzymiał, bo nie miał najbardziej bladego pojęcia, co powinien z tym właściwie zrobić. Czuł się momentami, jakby musiał rozczytać szyfr, którego nie znał i patrzył po prostu na tekst bez najmniejszego nawet cienia zrozumienia, co było dość mocno przytłaczające, trzeba było przyznać, ze momentami odnosił wrażenie, iż błądzenie w ciemnościach było łatwiejsze. - Takie istnieją w twoim słowniku? - spytał, nim zdołał się powstrzymać. Zawsze miał wrażenie, że Josh nie odczuwa żadnej presji, że nie ma żadnego problemu z tym, co się dookoła niego dzieje, że nie ma człowieka, który byłby w stanie go zawstydzić, w jakikolwiek sposób. Wydawał się o wiele pewniejszy siebie, o wiele odważniejszy, niż Chris, ale jakimś cudem tiara postanowiła, że to gajowy powinien należeć do domu gryfa, choć nie umiał tego właściwie do końca zrozumieć. Nie był tak przebojowy i silny, jak pozostali Gryfoni, nie był tak nastawiony na to, by być najlepszym i czasem zastanawiał się, jakim cudem tiara zdołała dostrzec w nim jakikolwiek zalążek odwagi. Czy to nie Josh właśnie powinien nosić czerwone barwy? Sprawiał wrażenie człowieka, który skoczy w ogień i nic go nie powstrzyma, był kimś, kto mógł osiągnąć dokładnie wszystko, gdyby tylko tego zapragnął. I choć przypominał Charliego, to był kimś zupełnie innym, byli odrębni, a powierzchowność niknęła całkowicie w obrazie tego, co znajdowało się pod spodem. Choć oczywiście, Chris nie wiedział nadal wszystkiego i błąkał się, błądził, odbijał od ścian i wciąż, wciąż i wciąż trafiał w jakieś ciemne zaułki, które powodowały, iż sprzeczali się dość ostro. Potrafił wyrzucić z siebie coś, co powinien zatrzymać, potrafił spojrzeć na Walsha tak lodowato, że każda inna osoba z pewnością by zamilkła. A jednak - znowu stali naprzeciwko siebie, zadziwiająco blisko, jak stwierdził gajowy, dość mocno zaciskając dłonie na szkicowniku, i spoglądali na siebie, znowu próbując rozmawiać, znowu zaczynając to samo, ponownie próbując pójść jedną drogą. - Zatańczyć...? - powtórzył za nim, co najmniej oszołomiony, a jego jasne oczy otworzyły się szeroko, gdy spoglądał na Walsha, nie mając bladego pojęcia, czy ten z niego żartuje, czy o co dokładnie mu w tej chwili chodzi. Rozchylił nieznacznie wargi, szukając słów, jakie mógłby wypowiedzieć, ale nic nie przychodziło mu do głowy, czuł całkowitą i dojmującą pustkę, która niespodziewanie go zalała, a potem zdał sobie sprawę z tego, iż jego policzki zalewają się gorącym, palącym rumieńcem, który zdawał się piec jeszcze mocniej pod wpływem zimnych kropli deszczu. Żartował z niego? Spoglądał wprost w ciemne oczy Josha, starając się znaleźć w nich odpowiedź na to pytanie, dość dobrze widząc go z tej niewielkiej odległości, która powinna go oszołomić i może nawet tak było, ale to jego pytanie spowodowało, że Christophera niemalże wmurowało i nie wiedział, co powinien zrobić.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
W sprawie wstążki, jaka pojawiła się na ich nadgarstkach w trakcie Celtyckiej Nocy, wolał nic nie mówić. Nie była ona wyczarowana za sprawą druidów, tak jak pozostałe, które oplatały nadgarstki dziewczyn, a panowie musieli je łapać. Tę wyczarował Alex i z wielu powodów Josh uznał, że lepiej ten fakt przemilczeć. Nie wiedział, czy Chris myślał, że to rzeczywiście była magia tamtej nocy, czy założył, że on ja wyczarował, aby mieć pretekst to rozmowy, starał się w to nie wnikać. Cieszył się tamtym wyjściem, pomijając jego zakończenie. Taniec z wilami nie był najlepszy, ale wcześniejsze zdarzenia. Wspomnienie jego dotyku, jak złapał go za dłoń, żeby bezpiecznie przeprowadzić obok pola brzytwotrawy, uderzyło w niego z całą mocą, a on poruszył lekko dłonią, czując nagle pustkę wokół niej. Jakby dopiero teraz się puścili. Odetchnął głębiej, starając się odsunąć od siebie wspomnienia, aby skupić się na chwili obecnej. Znów udało mu się w jakiś sposób odratować sytuację. Gdyby tak zastanowić się nad tym, co się między nimi działo, na spokojnie usiąść i przeanalizować ich zachowania, szybko doszedłby do wniosku, że zwyczajnie przepadł. Teraz mógł sobie jeszcze wmawiać, że karty tak chcą, przyszłość mu się objawiła, ale właściwie siedział już w tym wszystkim po uszy. Zaśmiał się cicho na słowa, które w jego odczuciu były nieznacznym przytykiem, które tak bardzo pokrywały się z kartami, jakimi uraczył go Brewer. Pamiętał słowa, jakie padły w banku, miał już świadomość tego, jaki obraz siebie stworzył w oczach wielu osób, nie tylko Chrisa, ale nie potrafił przestać się dziwić, że ktoś mógł zakładać, że on zawsze, ale to zawsze, jest takim lekkoduchem. - Mam. Mniej więcej od paru miesięcy zdarzają się takie spotkania - odpowiedział zupełnie szczerze, wpatrując się w niego intensywnie. Kusiło odpowiedzieć, że zawsze przy nim, ale to nie byłaby prawda. Średnio co trzecie spotkanie, gdy dochodziło do kłótni, konieczności wyjaśnienia czegoś. Tak, wtedy naprawdę czuł się nieznacznie zakłopotany. Wystarczyło drobne nieporozumienie, albo uważne spojrzenie, aby zastanawiał się, czy już relacja zaczyna się chwiać, czy jeszcze nie. To było dla niego coś zupełnie nowego. Ile czasu kręcił się wokół Chrisa? Blisko pół roku. Po tym czasie zazwyczaj kończył relację, aby niedługo później poszukać innej, równie ciekawej. Teraz wszystkie kroki, które chciał wykonać, musiał wpierw przemyśleć, poczekać na dogodny moment. Tak jak w tej chwili, z każdym innym, już dawno skończyłby przynajmniej całując się pod drzewem, nie mówiąc o chrzczeniu jeszcze remontowanego domu, tak stał i nie próbował nawet dotknąć jego ramienia, aby nie spłoszyć go. Wszystko musiało dziać się powoli, krok za krokiem, bez gwałtownych zrywów. Jednocześnie miła była świadomość, że mężczyzna nie uciekał od takiej bliskości, w jakiej przyszło im teraz stać. Wystarczyłoby, żeby się pochylił i mógłby go pocałować, ale i to musiał zepchnąć do sfery marzeń. Uśmiechnął się szeroko, a oczy błysnęły mu radością, gdy tylko Chris podłapał temat tańca. Nie potrzebował większej zachęty niż te szeroko otwarte oczy i rumieniec, pokrywający policzki. To znaczyło, że chciałby? Dość łatwo można było to sprawdzić. - Zatańczyć. Tak jak teraz możemy… Bransoletka z aleksandrytem dyktuje rytm. Cantus musica - powiedział cicho, łagodnie, rzucając jednocześnie zaklęcie, które miało pomóc Chrisowi usłyszeć to, co Josh sam słyszał dzięki ozdobie nadgarstka. Podobało mu się to, że w wietrzne dni, muzyka nie odstępowała go na krok. Wycelował różdżką w ławkę, rzucając na nie niewerbalnie aexteriorem. W jednej chwili było widać, że na ławkę nie spadają krople deszczu, powoli przybierające na sile. Gestem pokazał Chrisowi, że może tam odłożyć swój szkicownik, sam zaś schował ponownie różdżkę, nie przestając się łagodnie uśmiechać, choć szeroko, aż pojawiły się dołeczki w jego policzkach. - Mogłem, jak teraz, poprosić ciebie do tańca, aby chociaż pobujać się do rytmu na osobności - powiedział lekko, wyciągając w jego stronę dłoń, w niemym pytaniu. Gdyby miał mu odmówić, zrozumiałby, ale co szkodzi chwila zabawy? Jeśli oczywiście nie bało się burzy.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Gdyby Chris wiedział, co dokładnie dzieje się z Joshem, pewnie, w jakiś dziwny sposób, próbowałby go zawrócić z tej drogi. Sam doskonale wiedział, co to znaczy przepaść i nie życzył tego nikomu, nie chciał, by ktokolwiek przerabiał coś podobnego, by musiał się z tym mierzyć, by w jego życiu było tyle problemów, żeby nie umiał sobie z nimi poradzić. Nie życzył nikomu konieczności poświęcania własnego szczęścia dla dobra kogoś innego, by tylko widzieć, że ta osoba dostała to, czego pragnęła. To wszystko wyglądało pięknie na papierze, było wzniosłe, cudowne, niesamowicie wręcz poruszające, gdy się o tym czytało, gdy patrzyło się na to z boku, ale gdy się w tym trwało, żyło się z wiecznymi kajdanami, jakie nie chciały puścić, jakie trzymały bardzo mocno. Zdaje się, że w świecie Chrisa tak naprawdę nie istniały szczęśliwe zakończenia, istniały tylko te, gdzie jedna strona czując się winną przepraszała za to, że nie kochała drugiej. Fiksacja? Z pewnością. W końcu nie był już dzieckiem, nie powinien tak tego wszystkiego odbierać, ale emocje robiły swoje, budując mury, odgradzając go od możliwości, zabierając mu je i ukrywając przed spojrzeniami innych. Przed jego własnym wejrzeniem. Nie chciał dostrzegać nic, bo w jego głowie zrodziło się przeświadczenie, iż wszystko jest tylko ulotne, a to nie było coś, co wchodziło w jego wypadku w możliwość. Właściwie nie wiedział, co miałby mu na to powiedzieć. Nie był na tyle głupi, żeby nie domyślić się, o czym dokładnie mówi, ale nie istniały słowa, które w tym wypadku powinny by przejść przez jego gardło, przez jego usta, po prostu nie dało się dobrać nic sensownego i Christopher zawisł w próżni, cicho jedynie parsknął, co chyba stanowiło jego jedyny komentarz. Czuł się, w pewien sposób, zawstydzony i co najmniej onieśmielony, nie miał pojęcia, jak powinien zareagować, czy należało przeprosić, obrócić wszystko w żart, czy po prostu nadal ignorować, tak jak robił to do tej pory, ale nawet niedane było mu się nad tym jakoś mocno zastanawiać, bo Josh wyskoczył z kolejną sprawą i to spowodowało już, że serce Christophera zabiło wściekle i trafiło chyba do gardła, gdzie szamotało się, niczym oszalałe zwierzę, pochwycone w pułapkę. Zacisnął mocniej palce na trzymanym szkicowniku, mając jednocześnie w głowie jakąś przerażającą pustkę, której nie umiał zrozumieć. Już ta zbliżająca się burza, deszcz, wiatr, to wszystko było dla niego bardziej oczywiste, niż zachowanie Josha, niż jego pytanie, prośba, propozycja, cokolwiek to właściwie miało być. Nim jeszcze Walsh rzucił zaklęcie, gajowy spojrzał na bransoletkę, jakby chciał ją zapytać, czy to ona ich zdradziła, czy to ona spowodowała, że mogli teraz, wśród tej nadchodzącej nawałnicy, skoncentrować się na muzyce, jaka starała się przebić przez podmuchy wiatru i rytmiczne bębnienie kropel deszczu o ławki, ziemię i ich ciała. - Nie uważasz, że to dziwne? - spytał w końcu cicho, patrząc na jego wyciągniętą rękę, a potem bardzo powoli odłożył szkicownik na ławkę. Jego policzki płonęły głębokim rumieńcem i nie patrzył w ogóle na twarz Josha, nie chciał szukać spojrzenia jego ciemnych oczu, chyba bojąc się, co mógłby w nich zobaczyć. Bo co dokładnie mogło się tam czaić? Uniósł rękę, zaciskając niepewnie palce, nie wiedząc chyba, czy w ogóle powinien, zastanawiając się chyba, czy Walsh aby przypadkiem sobie z niego nie żartuje i niepewnie wyciągnął ją w jego stronę, ale nie dotknął go, jakby obawiał się, że za chwilę dowie się, że to wszystko było jedynie głupim żartem.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you