Nie ma szans. Dziewczyna nie miała zamiaru jej odpuścić. Zaciągnęłaby ją do siebie choćby na siłę. Związała, zawołała psy, przyniosła sanki i przywiozła na obiad z wielkim, ho, ho, ho na ustach. Dałaby ją najwyżej w prezencie Jonathanowi, bo ostatnio chyba był nie w humorze po zniknięciu… Nie wspominaj. Słysząc słowo ‘rodzice’ poczuła jakby w jej serce wbito setki igieł i wzięła głęboki oddech. Z jednej strony zabolało ją to, że znowu ktoś wziął ją za dziecko, a z drugiej fakt, że nie może z nimi Świąt, choć tak bardzo by chciała. - Nie mieszkam z rodzicami – powiedziała dobitnie i ponownie zaczęła się bawić lokami. Jakoś ją to odstresowało i mogła się dzięki tej czynności skupić – jedna osoba więcej nic nie zmieni. Zawsze jestem przygotowana na zagubionego podróżnika. A poza nami będzie mój narzeczony i jego brat. Nie spodziewam się więcej gości. – powiedziała czekając już na pytanie o jej wiek i o zapewnienia, czy na pewno sobie nie żartuje z niej tym narzeczonym… właściwie… to dawno go tak nie nazywała. Nigdy go chyba tak nie nazywała. Teraz dopiero to do niej dotarło. Nieświadomie położyła dłoń na swoim ramieniu przypominając sobie co się stało w menażerii i od razu zrobiło jej się głupio. Nie wspominaj tego. - Co Ci szkodzi? Co to za Święta, kiedy musisz siedzieć sama? Możesz nawet u nas przenocować, mamy duży dom. – nie chciała jej zostawić, ale chyba sama też nie chciała zostać z dwoma mężczyznami. Po tym co się jej przydarzyło… Tak na marginesie, to właśnie nazywa się magia Świąt. Osoba, która nie ufa obcym i obawia się ich jak ognia, zaprasza nieznajomą dziewczyną na wigilijny obiad.
Nie mieszka z rodzicami? Narzeczony? CO?! To ile to dziecko miało lat. Boże, to w Anglii pozwalają 13 latkom na branie ślubów? Świat schodzi na psy. Hm. Z tego co jednak było Tori wiadomo, takie rzeczy dzieją się raczej w Arabskich regionach. Ona natomiast nie wyglądała na kogoś, kto wierzy w tego typu szaleństwa. W takim wypadku musiała być pełnoletnia. W życiu by tego nie powiedziała. Widać było przez chwilę szok na twarzy Tori. Szybko jednak go schowała gdzieś pod innymi emocjami. - Aha - To była jedyna odpowiedź, na którą była w tamtym momencie w stanie się zdobyć. Trudno zastanawiać się i jednocześnie odpowiadać. Standard. Nic dziwnego, że wielu ludzi traciło przy niej cierpliwość. W jej życiu na wszystko przychodził czas, miejsce. Wszystko musiało się dziać po kolei. Inaczej już dawno zgubiłaby się już w swojej własnej głowie, a co dopiero poza nią. -Strasznie nalegasz - Skomentowała krótko jej zachowanie. W sumie dzięki takiej akcji te święta będą podobne do tych z poprzednich lat. Tym razem jednak to nie ona pakuje się komuś na siłę do domu. Została... Hm. Zaproszona. No dobra. Zobaczymy. Zawsze będzie mogła wyjść. -Dobra. Niech będzie. Tylko nie zdziw się, ale nie prosiłam Mikołaja o prezent dla Ciebie. - Znów uśmiechnęła się delikatnie. No to... Hm. Idziemy? Zimno jest więc... O jeju! Nie pomyślała o jednym! A jeśli to mugolka? Musi to wybadać. Jak na razie tylko raz spędzała typowo mugolskie święta. Nie do końca będzie wiedziała jak się zachowywać.
Nie obchodziły ją żadne słowa dziewczyny, tylko zgoda, bądź odmowa. Przy odmowie, zaczęłaby jeszcze bardziej nalegać wypominając jej, jak będzie fajnie i co traci. Na szczęście ta nie miała nic przeciwko, a twarz małej Nikoli od razu rozjaśniała. Wcisnęła jej ciasteczka do rąk jakby to miało być podziękowanie… bardzo dziwna z niej dziewczyna… kobieta, eee, no nie ważne. - Wręcz przeciwnie! – odpowiedziała na jej ostatnie słowa. Jej towarzystwo na Świętach było dla niej wystarczającym prezentem. Dlaczego? Ponieważ przestała się obawiać spędzania ich z Coltami. Z debilem nie rozmawiała od dawna i dalej nie miała na to ochoty, chociaż…. Święta Bożego Narodzenia, to czas wybaczania, tylko ze względu na to, chciała wrócić. Jedyny okres w jej życiu, kiedy nie była uparta, ani samolubna, była po prostu… sobą i nie bała się tego ukrywać. - W tam razie za mną, jeżeli Ci to nie przeszkadza, to możesz u nas już dzisiaj przenocować – ruszyła przed siebie zachęcając ślizgonkę do drogi – mieszkamy za Londynem, więc to spory kawałek stąd możemy… – i stop… jak one tam dotrą tak szybko? A jeżeli ta dziewczyna to mugolka? Zatrzymała się i odwróciła się, spoglądając na nią w zamyśleniu. Wpatrywała się w nią po raz trzeci tego wieczoru, a intensywność i wygląd tego spojrzenia się nie zmieniał. - Możemy wziąć taksówkę – skwitowała po krótkim zastanawianiu się – chyba… że masz inny pomysł jak się tam dostać… – to miała być sugestia. Jeżeli jest czarownicą, to może się zorientuje. Może, bo to wcale nie było takie jasne, o co jej chodzi.
Nocowanie u obcych ludzi to był już dla niej standard, więc skomentowała jej propozycję jedynie kiwnięciem głowy na znak, że się zgadza. Jedyne co, to kompletnie nie miała ochoty na jakiekolwiek odpowiadania na zbędne pytania. "Dlaczego nie jesteś ze swoją rodziną?". Bo nie "Twoi rodzice na pewno za tobą tęsknią". Nie. "Ale przecież święta, to czas z rodziną!". Eee, nie. Ta dziewczyna jednak nie wyglądała na kogoś wścibskiego. Jedynie trochę na... Samotną. Może nie dogadywała się z tym całym bratem narzeczonego? Potrzebowała wsparcia? Kiepsko wybrała. Tori raczej nie myślała o tym by chętnie pomagać innym. ZARAZ ZARAZ! Przecież są w wiosce czarodziejów. Tori zapomniała, że przecież Hogsmeade to miejsce tylko i wyłącznie dla osób magicznych. Mówiłam, że ma problemy z pamięcią. Zapomniała gdzie jest... W tym momencie jedyne, co chciała to zapaść się pod ziemię. Dobrze, że nie wyraziła swoich wątpliwości na głos. Zrobiła to natomiast Nikola, więc jak widać nie była zbyt rozgarniętą osobą. Znów Tori pozostało się zastanowić w co się pakuje. - Jeśli się potrafisz teleportować, to jest świetna okazja by to zrobić. W innym wypadku faktycznie zostanie nam pociąg,a potem taksówka - Odpowiedziała jej otwarcie sugerując, że sama nie potrafi się teleportować. Próbowała. Raz. Rozszczepiła się dość paskudnie. Dług miała blizny na ręce. Obecnie zakryte są tatuażami, które przechodzą przez całą jej lewą rękę. Zrobiła je dwa lata temu podczas pomieszkiwania u małżeństwa będącego tatuatorami. Po ustaleniu planu podróży pozostało im już tylko ruszyć na prowincję Londynu.
z/t x2
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Powoli dostawała zadyszki. Nie spodziewała się, że górka na jaką się wybrali, by posiedzieć i pogadać będzie aż tak wysoka. Tym razem obyło się bez używek czy alkoholu, Drama nie chciała zaśmiecać mózgu niepotrzebnymi wspomagaczami, które zakłócały by percepcję. Dobrze jej się rozmawiało z chłopakiem od tak, na spokojnie i nie chciała tego psuć. Zresztą narkotyki oszukiwały, z nimi wydawała się być bardzo, bardzo spoko, ale nie mogła wykluczyć tego, że może to tylko sztuczny obraz jej wyobraźni, pobudzonej tym co akurat wzięła. Wzięła głęboki wdech kiedy znalazła się na górze. Ulga jaką poczuły mięśnie była nieziemska. Znów działo się z nią to samo co, kiedy nie grała w Quidditcha - brak sportu całkowicie nie służył jej organizmowi, który dość szybko zapominał o tym, że jeszcze dwa miesiące temu był w stanie wytrzymać długi i wyczerpujący trening. Miał na to też wpływ alkohol, który wypiła na wakacje, ale nie robiła sobie z tego powodu wielkich wyrzutów. - Następnym razem mnie wnosisz - na twarzy nastolatki pojawił się półuśmiech - Albo przynajmniej załatwiasz windę - Usiadła na jedne z ławek po turecku i spojrzała na błonie, gdzie o tej porze nie było już zbyt wielu uczniów. Wpływ na to mogła mieć również wyjątkowo paskudna pogoda, która przeszkadzała i Dreamie, która teraz naciągała na głowę kaptur swojej ukochanej, pomarańczowej bluzy. Wyglądała w niej jak pomarańczka, ale przynajmniej było ciepło. Dosłownie z rękawa wyjęła różdżkę i rzuciła. - Fovere - w jednej chwili poczuła przyjemne ciepło, uśmiechnęła się z wielką przyjemnością i oparła plecy o drewniane oparcie. - Często tak znikasz? - całkowicie nieroztropnie, bo różdżką podrapała się po twarzy i spojrzała na Maxa - Nie żebym się czepiała, ale ciekawi mnie to ze względu na to na ile można olewać studia i dalej przechodzić - Tak szczerze powiedziawszy to Dreama nie wiedziała czego chce. Z jednej strony już dzisiaj mogłaby przestać istnieć w spisie uczniów Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwartcie, jednak z drugiej strony szkoda było rozstawać z przyjaciółmi, którzy ciągle do niej chodzili. Niby nie trzymało jej tutaj nic, ale to nic znaczyło dla niej tak wiele. Najgorzej było z przyjaciółmi, brak szkoły liczył się z tym, że musiałaby iść do pracy, a wtedy już nie miałaby czasu na jakiekolwiek kontakty z ludźmi. Ona lubiła to wszystko, przyjaciół rodzinę, jednak nie zawsze. Co za dużo to niezdrowo, a już najbardziej nie chce się rozmawiać po całym dniu ciężkiej roboty, gdzie trzeba klepać jęzorem do klientów i innych pracowników. Widziała siebie zmęczoną, śmierdzącą, jak wraca do jakiegoś małego i zapyziałego mieszkanka - z karaluchami, pustą lodówką i od razu zasypia, bo nie ma siły na nic. Wzdrygnęła się na samą myśl o takim stanie rzeczy i mocno zmarszczyła nos. Głupia wizja sprawiała, że robiło jej się źle - nie było w tym ani krzty prawdy, jednak czy do takiego czegoś nie mogło w przyszłości dojść? Wszystko było możliwe.
Wbrew wszystkim pozorom, Fairwyn bardzo często spacerował. Jego wycieczki za granicę nie ograniczały się tylko do picia, ale bardzo dużą uwagę poświęcał na zwiedzanie. Fascynowało go odwiedzanie nowych miejsc i ich historii. Wiele zabytków miało masę sekretów, a to kręciło Maxa. Może właśnie dlatego wracał do szkoły. Studia nie interesowały go, ale sam Zamek już dużo bardziej. Bawiło go, jak szybko Ślizgonka dostała zadyszki. Z tego co się orientował to grała w drużynie Slytherinu, więc było to lekkie zaskoczenie dla chłopaka. Spodziewał się chyba nieco więcej po dziewczynie. Nawet latanie na miotle wymaga nieco siły, tym bardziej kiedy bez przerwy trzeba machać pałką. Zaśmiał się rozbawiony na jej komentarz. -Spoko – odparł bardzo, krótko bo co tu więcej mówić. Jak chciała to przecież mogła po prostu wskoczyć na plecy Gryfona i albo by ją zrzucił, albo wyniósł na górę. Może i była wysoka, ale za to bardzo szczupła więc szanse na sukces miała spore. Ważne by nie robiła tego za często, bo prędzej czy później Fairwynowi plecy wysiądą. -Zimno Ci?- spytał nieco zaskoczony, kiedy dziewczyna rzuciła na siebie zaklęcie. Anglik zdawał sobie sprawę, że Dreama jest zmarzluchem, ale nie że aż takim. Deszcz nie padał, a chłodny wiaterek był wyjątkowo znośny jak na tą porę roku. Gruba bluza wydawała się być wystarczająca by zapewnić ciepło. -Czasami – odparł, siadając na ławeczce. Ciężko powiedzieć czy było to często. W końcu wielu studentów mieszkało poza Hogwartem. Zamiast wracać do domu, Max po prostu wyjeżdżał na trochę dłużej. Mówiąc szczerze, to robił to kiedy miał tylko okazję. Wiadomo, wycieczki kosztują także nie mógł tego robić z tygodnia na tydzień, ale raz na dwa może trzy miesiące. Nie licząc wypadów po Anglii, ale te mógł sobie robić nawet jednodniowe. -Przecież ich nie olewam. Wręcz przeciwnie, kończę je – odparł cicho wzdychając. Jeśli piła do tego, że ma dwadzieścia dwa lata i wciąż jest uczniem Hogwartu, to trochę słabo. Raz zdarzało mu się kiblować i to jeszcze przed studiami, a drugi to już tak samo z siebie wyszło. Od tamtej pory przecież normalnie przechodzi dalej. Znaczy musi czasem nadrabiać zaległości z Lorką, ale to zabawne polegać na Puchonce. Może trochę lekkomyślne, ale nigdy nie narzekał. Może w przeciwieństwie do niej.
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
- A czy mi kiedykolwiek nie jest zimno? - uśmiechnęła się wrednie i położyła lodowatą dłoń na szyi chłopaka. Zaklęcie może i działało już od kilku chwil, ale nic nie było w stanie ogrzać dłoni Dramy. Ostatnio zaczęła zastanawiać się nad powodami tej przypadłości i doszła do wniosku, że najprawdopodobniej jest za chuda i jej chude ciałko nie nadążą z ogrzaniem. Bo innych powodów nie widziała. Z tego co zauważyła, to jej brat chociaż był z tego samego kraju nie marzł aż tak, no ale to raczej z powodu, że posiadał może i znikome, ale posiadał - jakiekolwiek ilości tłuszczu. Najwyraźniej tak już miało być, wyklęta, skazana na ciągłe marznięcie - Dreama Vin-Eurico. - Jezu, kończyć tą siódmą klasę i spierdalać z tej Anglii. Nie dość, że magia nawala to jeszcze zimno i brzydko. - zabrała dłoń z karku Anglika, cicho pociągnęła nosem i złapała pomiędzy palce liść, który spadł na jej bluzę z drzewa. Za chwilę uświadomiła sobie, że naprawdę źle ujęła myśl, która to już od dłuższego czasu krążyła po głowie brunetki. Brzmiała jak jakaś przemądrzała laska, która zaraz będzie chciała go pouczać i dawać jakieś życiowe rady na temat szkoły, edukacji i inne takie bzdety. - Wybacz, może wyraziłam się niezbyt dobrze - rzekła skruszona. Ona sama miała dość ambiwalentny stosunek do szkoły. Często, a właściwie to prawie zawsze jej się nie chciało. Była leniwcem i tyle, jednak do szkoły w miarę chodziła, zajęć raczej nie opuszczała - nawet jeśli były mocno nudne i zdecydowanie zbyt rano. Nie widziała innego wyjścia jak się pomęczyć i jak najszybciej skończyć szkołę. Najwyraźniej jemu to było całkowicie obojętne. Mocno zmarszczyła brwi. Głupio - pomyślała, wszystko było takie klarowne, przecież jakby skończył szkołę to mógłby iść do pracy, zarobić i wyjechać gdzieś dalej. No cóż, w całym tym niezdawaniu Maxa był jeden plus, mianowicie to, że gdyby skończył szkołę, to by się raczej nie spotkali. Zamyśliła się na chwilę. Przez ostatnie kilka dni głowa jej pękała i sama nie za bardzo wiedziała dlaczego. Żadnych konkretnych objawów tylko przenikliwy i pulsujący ból głowy, który nie dawał spać, nie pozwalał normalnie myśleć. Jedną ręką złapała się za głowę i mocno zamrużyła oczy. Chciało jej się rzygać, myślała, że tam padnie i to będzie koniec. Usłyszała jeszcze głośny pisk w uszach i wszystko się skończyło. Tym razem nie zemdlała. Czuła, jak cała się trzęsie. A może miała raka? Wiele myśli krążyło po głowie nastolatki, jednak nie było to nic konkretnego. Nudności powoli przemijały, jednak ona dalej była biała jak ściana, bielsza niż zwyczajnie. - Chyba umieram - spojrzała na Gryfona uważnie i mocno zmarszczyła czoło. Tego było zdecydowanie za dużo. Magia, ludzie, szkoła, nauczyciele - nie miała sił na nic i nawet zwykłe uśmiechanie do ludzi, które przecież było czystą przyjemnością stawało się męczące. Z mega pozytywnej osoby, stawała się kimś zupełnie innym, kimś z kim wakacyjna Drama nie chciałaby się nawet zadawać.
-Zdziwiłbym się, gdyby było Ci zimno przy trzydziestu stopniach – co prawda teraz byli w Anglii i na tą porę piętnaście to był Max. Przy koszmarnej pogodzie mogło się wydawać, że jest nawet mniej, ale dziś nie mieli na co narzekać. Słońce wychylało się zza chmur, a deszcz jeszcze nie padał. Trafili na wyjątkowo dobrą pogodę jak na wyspy. -Tak szybko chcesz mnie zostawić? – spytał, wyszczerzając mocno zęby w dosyć szyderczym uśmiechu. Fairwyn chyba nie potrafiłby się rozstać z Anglią. Nawet jeśli bardzo często wyjeżdżał za granicę to lubił wracać do domu i rodziny – a przynajmniej znajomych. Nie przeszkadzały mu ani pogoda, ani problemy z magią. Lubił sobie ułatwiać codzienne czynności, ale nie czuł potrzeby robienia tego na każdym kroku. Wyciągnął na ławce, a ręce założył za głowę na kark, po którym jeszcze przed momentem drażniła go dziewczyna. Faktycznie miała strasznie zimne dłonie. -Co w takim razie miałaś na myśli? – spytał unosząc brwi do góry. Sytuację chyba przedstawiła bardzo jasno – kończy szkołę i z odwagą wchodzi w dorosłość. Max chyba nie potrafiłby tak szybko zrezygnować z młodości i zająć się na poważnie pracą. Miał masę marzeń. Mówiąc szczerze, to cieszył się, ze kiblował kilka lat. Gdyby nie to, to już dawno mógłby zapomnieć o beztroskich wyjazdach. -Chcesz wracać? – mruknął, nieco zmartwiony. Obrócił głowę w bok i przyjrzał się dokładnie Dramie. Nie chciał zmuszać dziewczyny do niepotrzebnego wysiłku. I tak nie robili nic sensownego. Westchnął cicho pod nosem i odgarnął grzywkę dziewczyny, a później przyłożył do niej dłoń. Musiało to wyglądać absurdalnie, ale nieco martwił się Ślizgonką i nie chciał by rozpalona przez gorączkę naprawdę zaczęła umierać.
Kra. Tylko czujne ucho wychwyciłoby ten odgłos wydawany przez czarnoskrzydłe ptaki. Zdawał się dobiegać z daleka, ledwie docierał do uszu pary siedzącej na ławce i zapewne nie wzbudzał w żadnym stopniu ich podejrzeń. Kra kra zdawało się jednak wzrastać, a niebawem zza wzgórza okalającego Hogsmeade zaczęły wylatywać pojedyncze wrony i kruki. Zdawały się mknąć przed siebie po szarym niebie, a łopot skrzydeł i ciągłe kra kra wzbudzały zainteresowanie czarodziejów przechodzących przez wioskę. Cała chmara pojawiła się znikąd i równie szybko zniknęła. Przyniosła za sobą coś więcej. Powietrze zdawało się być nasączone napięciem, a zarówno Max, jak i Dreama mogli szybko poczuć, że robi się duszno. Gwałtownie zerwał się wiatr świszczący w uszach uczniów, targających gałęziami drzew i szarpiący ubraniami. Pierwsze krople deszcze zaczęły opadać tuż przed tym, jak usłyszeli potężny grzmot. To wręcz niemożliwe, żeby w zaledwie minutę pogoda tak drastycznie się zmieniła. Lodowaty wicher sprawiał, że deszcz, który z sekundy na sekundę zdawał się przybierać na mocy, natychmiast przemoczył ich do suchej nitki. Widoczność pogorszyła się, gdy tylko czarne chmury przysłoniły niebo. Wydawało się, że i tak parę ominęło najgorsze - najwyraźniej centrum burzy znajdowało się dokładnie nad Hogwartem. Hogsmeadczycy szybko pozamykali się w domach. Przeraźliwy świst i piorun uderzył w drzewo nieopodal którego znajdowała się ławka. Rozłupał pień aż do korzeni, a trzaski opadających jak w zwolnionym tempie gałęzi były wprost ogłuszające. Jedna wylądowała tuż obok Dramy, nieznacznie drapiąc ją tylko mniejszymi gałązkami. Głosów kruków nie dało się już usłyszeć.
______________________
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Nawet nie miała czasu odpowiedzieć, bo zaraz wokół nich rozpętało się piekło. Dreama nie zwracała uwagi na nic. Burza, która nastała była przerażająca o okropna, dziewczyna bała się jak cholera, a już szczególnie kiedy jedna z gałęzi zaczepiła o jej twarz, prawie wydłubując jej oko. Błyskawicznie wstała z ławeczki i ruszyła w stronę szkoły, całkowicie nie zwracając uwagi na chłopaka, który jak jej się wydawało po głosach bieg tuż za nią. No takich emocji to ona już dawno nie przeżywała, chociaż może to i dobrze. Piorunu waliły jak szalone, a jeden z nich uderzył dokładnie obok niej. Vin-Eurico pisnęła tylko i jeszcze bardziej przyśpieszyła tempo, ich ucieczka była naprawdę szalona. W krótkim czasie dotarli pod daszek w Hogsmeade, a po burzy wrócili do Hogwartu. /zt x2
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
O zajęciach z astronomii nie słyszałem od tak dawna, że jestem zdziwiony, iż w ogóle mamy nauczyciela od tego przedmiotu. No bo na co komu patrzenie w gwiazdy po godzinach? Już mi wystarczą te, na które się napatrzyłem przy uderzeniach w głowę. Chociaż... Te prawdziwe, widoczne tuż nad naszymi głowami wydają się o wiele atrakcyjniejsze. I bardziej rzeczywiste niż widmo mroczków przed oczami. Przez cały dzień jest trochę pochmurno i już chcę przeklinać Kerseya za niesprawdzanie prognoz pogody, gdy wieczorem trochę się rozpogadza. W Hogsmeade panują pustki i stwierdzam, że wybranie wioski na odwalenie pracy domowej jest wybitnym pomysłem, bo pewnie na szkolnych błoniach będzie tłok, a trochę mnie już męczy traktowanie mnie jako głównej atrakcji wieczoru. Zwłaszcza że pomimo całego popołudnia spędzonego u Zonka, znów rozpiera mnie energia. Nie tak wybitnie jak po ostatniej opiece oczywiście, bo przez Swanna zaczynam się jednak trochę pilnować. Sam widzę, że dwa eliksiry euforii wypite za jednym zamachem tuż przed lekcją nie są najlepszym pomysłem. @Theodore Thìdley pojawia się akurat kiedy kończę podliczać galeony w kasie, więc witam go wesołym uśmiechem i wołam go do środka, żeby nie kręcił się bez sensu po ulicy. I tak nikt więcej nie pojawi się na zakupach, bo mamy w Hogsmeade niepisaną zasadę, żeby nie przychodzić po pierdoły piętnaście minut przed zamknięciem, Nie mogę się skoncentrować, więc podliczam jeszcze raz ostatnie monety, by upewnić się, że się nie pomyliłem i w końcu zamykam sklep. Po drodze wpadamy jeszcze do mnie do domu po jakiś koc, żeby nie siedzieć jak te ciołki na trawie. Przez większość czasu nawijam o nowych gadżetach, które dzisiaj nam wysłali, ale nie jestem pewien, czy Theo to interesuje, bo milczy, przez co wydaje mi się, że jednak odechciało mu się tej pracy domowej. A sam sobie nie poradzę. Z domu chcę się zmyć jak najszybciej, bo mama na widok Thidleya wpada w słowotok i wciska mu w ręce – co zresztą było do przewidzenia – karton niezidentyfikowanych ciastek. Modlę się w duchu o kokosowe i muffiny z brzoskwiniami, ale kto ją tam wie. Sam kręcę się, szukając starego koca piknikowego, ale ostatecznie kończę z kołdrą przewieszoną przez ramię, bo Isobel twierdzi, że odmrozimy sobie tyłki. Zabawne, mamo, dzięki. - Czasem bywa irytująca – mówię, gdy oddalamy się od kamienicy i przejmuję karton ciastek, bo Theo jest już obładowany przez książki. - Ale nie da się jej nie kochać. Prowadzę Krukona na stary punkt widokowy, gdzie rośnie mnóstwo drzew, ale znajduje się między nimi parę przerw, przez które widać nocne niebo. Cały czas paplam o pierdołach, bo przypominają mi się różne rzeczy związane z drogą, jaką idziemy. Jest późny wieczór, słońce już dawno zaszło, więc po drodze kilka razy się potykam, ale ciastka nadal są stabilne w moich rękach. - Poszaleli z tymi lekcjami ostatnio – stwierdzam. - Ale już prawie jesteśmy. Wspinamy się na pagórek, co trochę mnie jednak męczy, bo spędziłem dziś sporo czasu na nogach, ale wiem, że za chwilę rozwalę się na ziemi, więc znów się szeroko uśmiecham. Rozkładam nasze siedzisko na samym środku pomiędzy drzewami, bo tylko tam ich gałęzie się nie stykają, co przypomina trochę compluvium (Skąd ja znam takie nazwy? Chyba uważanie na historii magii szkodzi mi na głowę). Kładę karton z jedzeniem gdzieś z boku i siadam na kołdrze, bo nogi odmawiają mi już posłuszeństwa, - Od czego zaczynamy? – pytam chłopaka, patrząc na niego z zaciekawieniem, bo nijak nie znam się na astronomii, o czym Theodore doskonale wie. Raczej marny ze mnie partner do robienia takich prac domowych, ale liczę, że i tak dowiem się czegoś nowego. Zaczyna trochę wiać, przez co włosy lecą mi na twarz, ale nie mam czym ich związać, więc po prostu co chwila odgarniam je do tyłu. No cóż, pogoda zawsze ma jakieś fochy.
Theo nie był pewien czemu zachciał zrobić pracę domową z Astronomii z Holdenem. Nie wiedział w ogóle czemu z kimkolwiek chciałby zrobić tą pracę. Normalnie to by wyszedł z jedną pożyczoną lunetą na błonia, zapisał szybko obserwacje, przelał je na pergamin i prędko wysłał. Bez żadnych wariactw i fanaberii. Tym jednak razem wybierał się tam z kimś, ale nie byle kim. Holdena nie znał długo, spotkali się kilka tygodni temu na Runach, siedli razem na kilku lekcjach i natknął się na niego podczas loterii Zakrzewskiego. To by było na tyle, a mimo to krukon jakoś nie potrafił zaliczyć go jedynie do znajomych, nie zdecydowanie nie. Gryfon był kimś o wiele ważniejszym. Chodź prawdopodobnie znajomym był Theo dla Holdena. Czy czuł się z tym źle? Tak, odrobinę, ale nie mógł oczekiwać czegoś innego. Co takiego niby Thìdley zrobił? Siedział cicho, rumienił się zdecydowanie zbyt często i o dziwo kilka razy się uśmiechnął. Aż dziw, że w tym natłoku ludzi, których zawsze zbierał wokół siebie Holden chłopak pamiętał jego imię. Zaczął się zbierać na spotkanie z Thatcherem wiele czasu przed zbyt zawstydzony wizją spóźnienia się. Zresztą i tak musiał zabrać ze sobą lunety, pergaminy, kilka potrzebnych książek i na pewno trochę jedzenia, a po te wszystkie rzeczy będzie zmuszony latać po Zamku w tą i z powrotem. Wsadzając wszystko do swojej skórzanej, lekko wyniszczonej torby zdecydował się jeszcze na ostatnią fiolkę Eliksiru Czuwania jaki mu został. Nie spał dość długo, a przecież z Holdenem w Hogsmeade pobędzie kilka godzin zanim będą w stanie zaobserwować zjawiska, które mają opisać w pracy domowej. On nie chciał nagle tam zasnąć i co gorsza krzyczeć przez sen przez prześladujące go koszmary. Chyba by wtedy umarł z zażenowania. Wyszedł z Hogwartu w normalnych ciuchach, które pierwsze wpadły mu w dłonie. Szedł w milczeniu mając nadzieję, że w wiosce nie będzie wielu ludzi. Holden miał taką dziwną umiejętność przyciągania do siebie osób, których nie znał. Zawsze zbierały się wokół niego tłumy, a on zostawał sensacją. Czy to unoszenie się w powietrzu, lemurowaty ogon, kilka głośno wypowiedzianych słów lub po prostu zwykły uśmiech. Ludzi aż ciągnęło to jego osobliwej persony i Theo nie umiał mieć im tego za złe. Sam czuł się szczęśliwy, że może teraz od tak razem z nim odrobić lekcje w Hogsmeade. Była to bardzo przyjemna myśl. Pojawił się na miejscu kilka minut przed czasem. Kolorowy, jaskrawy szyld sklepu aż raził w oczy, wystawa jednocześnie odpychała i przyciągała swoją różnorodnością. Kubki gryzące w nos, łajnobomby, cukierki wywołujące czkawkę, mydło z żabiego skrzeku. Ta praca zdecydowanie pasowała do wiecznie przepełnionego energią chłopaka. Zonk był niby jeszcze otwarty, ale nikogo nie było w środku poza gryfonem przy kasie, który ze skupieniem podliczał galeony. Theo nie wiedział czy może wejść, czy nie, więc wolał poczekać na zewnątrz nie narzucając się. Co jeśli przysporzy tylko Thatcherowi problemów z szefem? Jednakże po kilku minutach najwyraźniej Holden zauważył go i zawołał do wnętrza tego jakże popularnego wśród młodzieży, zwłaszcza dowcipnisiów miejsca. Krukon uśmiechnął się lekko na przywitanie czując miłe ciepło, którego nawet po tych kilku spotkaniach nie umiał zdefiniować. Czy musiał? Było miłe i dawało mu jakąś taką nadzieję. Po raz kolejny gratulował sobie w duchu za odwagę w napisaniu tego jakże pokreślonego listu z propozycją nauki Astronomii. Nie miał pojęcia co go wtedy napadło, ale niech napada go to częściej. Student cierpliwie poczekał aż Holden skończy swoją robotę i wspólnie wyszli zahaczając jeszcze o dom gryfona, który okazał się mieścić także w tej wiosce. Podczas spaceru buzia Holdenowi się nie zamykała co Theo przyjął z radością. Nie byli skazani na krępującą ciszę, ani na niezręczne odpowiedzi krukona. Czasami tylko przytakiwał, uśmiechał się delikatnie, niemal niezauważalnie lub wyduszał z siebie słowa potwierdzenia. Czuł się kompletnie inaczej niż na loterii, czy na kilku wspólnych lekcjach. Było przyjemniej, Theo mógł wmówić sobie nawet, że ta relacja znaczy coś więcej niż przypadkowe wpadanie na siebie i odrabianie prac domowych. Gdy tylko Thìdley przekracza progi domu pani Thatcher ona obsypuje go tysiącem pytań, na które nawet chyba nie oczekuje odpowiedzi, a kiedy jej syn poszedł przeczesywać dom w poszukiwaniu koca wciska mu w blade ręce duże pudełko ciastek. Krukon niepewnie uśmiechnął się i podziękował za słodkości nie wiedząc zbytnio jak się ma zachować. Obserwując kobietę zauważył uderzające podobieństwo do Holdena. Ten sam kształt i kolor oczu, ten sam pokrzepiający wszystkich uśmiech i rysy twarzy. Nawet zachowanie mieli bardzo podobne. Theodore chciał schować podarunek do torby, ale ta już była zapchana po brzegi. Po pewnym czasie mama Holdena zakończyła poszukiwania koca wkładając w ręce syna kołdrę. Gdy w końcu udaje im się wyjść i Holden odbiera od i tak mocno przeciążonego Theo ciastka nastaje chwila ciszy. Nie niezręcznej, raczej oczyszczającej. - Jest bardzo miła- odpowiada na komentarz kolegi- Moja mama kiedyś też piekła dużo słodyczy. Ojciec czasami mawiał, że nas wszystkich utuczy, ale sam zawsze zjadał tego więcej niż my. Zamknął na chwilę buzię patrząc rozmarzony w dal. Ile to było lat temu? Chyba siedem, albo nawet osiem. Już nie pamięta. -Tęsknie za tym- powiedział o wiele ciszej niż zazwyczaj, nawet nie wiedząc, czy kieruje słowa do siebie, czy gryfona obok. Poszli wspólnie na punkt widokowy, o którym wcześniej wspomniał Holden. Student Gryffindoru jak poprzednio znowu wpada w słowotok i nie chyba siły, która by zamknęła jego usta. No może jakieś zaklęcie, ale prawdopodobnie i te w końcu by wymiękło. Uśmiechnął się lekko wsłuchując się w ładny głos towarzysza i jak zmienia ton i uczucia w dźwięku opowiadając coraz to inne rzeczy. Thatcher kompletnie nie patrzy pod nogi potykając się więcej niż kilka razy. Na szczęście umie się wybronić przed twardym spotkaniem policzka z ziemią. Mimo to Theo nie potrafi się nie martwić o to, że chłopakowi coś się stanie. Razem rozłożyli swoje rzeczy na pagórku, na którym Holden od razu się rozłożył widocznie zmęczony już byciem na nogach. -Mogę cię trochę krótko wprowadzić o co chodzi z tymi Lirydami- zarumienił się znowu lekko, gdy Holden z powodu wiatru odganiał swoje przydługie włosy z zmrużonych oczu. Szczerze to nie wyobrażał go sobie w krótkich. Takie różowe pasemka idealnie pasowały do całości. Theo potrząsnął głową i odwrócił wzrok, gdy zorientował się, że po raz kolejny wpatruje się na niego dłużej niż wpadało. -Lirydy to rój meteorytów. Aktywne są od 16 do 25 kwietnia, ale faza szczytowa przypada na dzisiejszą noc i jutrzejszą. Wzmianki o Lirydach pojawiały się już w chińskich Kronikach z 2000 roku przed naszą erą..- przerwał nagle wiedząc, że przecież tego umieć nie muszą. Może jeszcze przypadkiem Holdena zanudzić swoją pasją do Historii. Uśmiechnął się lekko do niego. -Ogólnie ich źródłem jest pewna kometa. Kometa Thatcher- powiedział domyślając się, że gryfon może zainteresować się na dźwięk swojego nazwiska- Miałeś może w swojej rodzinie jakiś Astronomów? Krukon przybliżył do siebie torbę i wyjął dużo książek, większość pewnie i tak niepotrzebnych i trzy lunety. Tak na wszelki wypadek, gdyby jedna okazała się być zepsuta. Aż dziw, że był w stanie unieść tak wiele rzeczy.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Cieszy mnie okropnie, że Theo do mnie napisał, bo sam za nic w świecie nie zabrałbym się za tę pracę domową. Nie wiedziałbym od czego zacząć, z której strony to ugryźć, a gdybym przypadkiem wylądował w jednym miejscu z Terrym i Meluzyną, byłoby bardzo niezręcznie. Starszy Thìdley wydaje się jakąś stabilnością i możliwością skoncentrowania się wyłącznie na tym, co powinniśmy zrobić, a nie próbie urozmaicenia zadania i ostatecznego nie wykonania go. A może się mylę? Pozory są bardzo zdradliwe, zwłaszcza w przypadku Thìdleyów, o czym zdołałem się już przekonać przy znajomości z Terreyem i Tildą. Theo jest strasznie nieśmiały i zastanawiam się, czy może Nessa miała rację i rzeczywiście moja paplanina może sprawiać, że ten boi się odzywać. Na dodatek moja matka chyba tylko wzmacnia tę niezręczność, bo mówi jak najęta. Nie mam pojęcia, co ją nachodzi, bo kiedy przyprowadzam znajomych, zazwyczaj nam nie przeszkadza. Thìdley jest jednak na tyle sympatyczną postacią, że chyba przyciąga jej uwagę. Albo po prostu Isobel umiera już z nudów przez to samotne siedzenie w mieszkaniu. Ma kilka dni wolnego i piecze ciastka jak szalona, żebyśmy mieli co jeść, kiedy wróci do szpitala. Pudełko, które nam wciska, trochę waży, ale tym lepiej dla nas. Uprzedziłem chłopaka, że ja załatwię jedzenie, dlatego nie mogę zawalić tego zadania. Zwłaszcza gdy widzę, ile książek i lunet dźwiga. Na szczęście gwiazdy widać też dostatecznie dobrze i bez nich, choć kiedy pojawią się komety, pewnie bardzo nam się przydadzą. Gdzieś w oddali słyszę szczekanie psa i mam wrażenie, że to Psikus, dlatego trochę przyspieszam i przez to się potykam. Lepiej, żeby zwierzak mnie nie wyczuł, bo nie będzie go można zabrać z powrotem do domu. - Dobrze, że tata z młodym wzięli psa na spacer, bo gdyby cię zobaczył, pewnie musielibyśmy go zabrać ze sobą – stwierdzam, gdy jeszcze idziemy ścieżką w stronę punktu widokowego i nawet nie jestem pewny, czy mówię jeszcze o Psikusie, czy już o moim bracie, który pewnie też zareagował entuzjastycznie na możliwość wyjścia gdzieś na dłużej. Nie chcę go jednak ciągnąć ze sobą, zwłaszcza że nie wiadomo, ile nam zejdzie. Poza tym młody zacząłby wypytywać Theo o Hogwart i tylko by się zasmucił, gdyby nieświadomy niczego Thìdley powiedział mu za dużo o niedostępnej dla piętnastolatka magii. Uśmiecham się, gdy Krukon przyznaje, że Isobel jest miła, ale zaraz rzednie mi mina, bo w całej swojej bezmyślnej paplaninie wylatuje mi z głowy, że przecież jego mama leży w szpitalu. Mojej zdarzyło się kiedyś o tym chlapnąć, ale Terry nigdy nie nawiązuje do tego tematu, a ja go nie wypytuję, bo szanuję prywatność. Poza tym, gdybym wiedział, co się z nią stało, pewnie czułbym się jeszcze bardziej niezręcznie ze wspomnieniem teraz o pani Thìdley. A może nie pytam, bo ciągle wylatuje mi to z głowy? Nie wiem, jak pocieszyć Theo; nie jestem w tym najlepszy, ale chwytam pudło z ciastkami jedną ręką, a drugą kładę na jego ramieniu, by na chwilę go zatrzymać. - Myślę, że moja się ucieszy, jak będziecie wpadać z Terrym na ciasto i czekoladę – mówię mu, bo to jedyne, co wpada mi teraz do głowy, a nie jest irytującym: przykro mi, będzie dobrze, które nigdy nie wyszłoby z moich ust dobrowolnie. Uśmiecham się do niego pokrzepiająco, a potem popycham go trochę do przodu, żebyśmy ruszyli dalej, bo znów dociera do mnie szczekanie Psikusa, a nie mam pojęcia, gdzie dokładnie z nim poszli i czy nie natrafimy na nich po drodze. W końcu docieramy na górę, a ja odpoczywam nieco, siedząc na kołdrze. Pudełko ciastek kusi mnie okropnie, ale na razie go nie otwieram, bo znam siebie na tyle, żeby wiedzieć, że zjadłbym od razu wszystkie. No, może podzieliłbym się z Theo, ale i tak zniknęłyby dość szybko. Kiwam głową, gdy chłopak proponuje, że wprowadzi mnie nieco do tematu, bo – szczerze mówiąc – przeleciałem tylko szybko wzrokiem notkę od profesora i nie wiem, co mamy zrobić. - Weź może najpierw usiądź – proponuję i przesuwam się jak najdalej od kartonu z ciastkami, który stoi na rogu kołdry. Nie stawiam ich na trawniku, bo kto wie, czy nie wyczują ich jakieś szkodniki, a nie chciałbym odganiać robali z moich kokosanek. Bo na stówę mama wcisnęła nam kokosanki! - Chińczycy mieli lunety już cztery tysiące lat temu? – pytam z niedowierzaniem, bo nie spodziewałbym się tego, chociaż zdołałem już zauważyć, że Azjaci albo wyprzedzają epokę już od starożytności (jak Chińczycy), albo długo nie robią nic, a potem nagle odwalają cyrk na kółkach (jak Japończycy). - I jest coś takiego jak kometa Thatchera? – dopytuję z jeszcze większym entuzjazmem, bo podoba mi się jej nazwa i już zaczynam się zastanawiać, jak to wpleść w wypracowanie dla profesora. - Hm, zielarzy, nauczycieli, nawet żołnierzy, ale o astronomach nie słyszałem. Musiałbym dopytać ojca – odpowiadam mu, przerzucając w myślach członków rodziny. Nawet jeśli miałbym tam jakiś astronomów, to raczej niewiele o nich wiem, bo mugolskiej strony rodziny nie odwiedzałem od dziecka. No może poza dziadkami, ale oni wolą nas czegoś nauczyć o tej kulturze, a nie gadać o przeszłości rodziny. Biorę jedną z lunet Theodore'a i obracam ją w rękach, by lepiej jej się przyjrzeć. Po chwili jednak ciekawość wygrywa i przystawiam ją sobie do oka, by sprawdzić, czy działa podobnie do mikroskopu, który pokazywał mi dziadek Thatcher. Nie patrzę jednak w niebo a na twarz Thidleya i majstruję przy pokrętłach tego magicznego urządzenia, by ustawić ostrość. W górze są tylko niewyraźne kropki, które mogą się nieznacznie powiększać, dlatego lepiej mi to sprawdzić na czymś, co znajduje się bliżej. A że akurat padło na mojego towarzysza; no cóż, nic na to nie poradzę. Luneta skupia się na oku chłopaka, przez co mogę się lepiej przyjrzeć plamom szarości na niebieskim tle. Przypomina to trochę słońce odbijające się w wodzie czystego oceanu i chyba już trochę przesadzam, więc odkładam szybko przedmiot na kołdrę i opadam na plecy, by nie patrzeć na Thidleya. - Dlaczego Wielki Wóz jest nazywany wozem, skoro bardziej przypomina taczkę? – pytam go i przy tych słowach unoszę rękę, by wskazać na jedyną konstelację, którą jestem w stanie odróżnić na ciemnym już niebie. Wiem też od ojca, jak w ten sposób odnaleźć Gwiazdę Polarną, ale nic poza tym. Podobno nawet łatwiej po tym małym wózku, ale nigdy nie pamiętam, gdzie dokładnie leży. I można mnie za to wyśmiać, bo dla wszystkich innych jest to całkiem oczywiste. - Ciekawe, jak się wszyscy bawią na zatłoczonych błoniach – mówię jeszcze i parskam śmiechem, próbując sobie wyobrazić, jak wszyscy tłoczą się w świetle latarni i pochodni, przez co ledwo dostrzegają niebo, bo zamek też psuje efekt. W dole widać całą wioskę, ale my i tak skupiamy się nad tym, co jest nad nami. Podobno z gwiazd można odczytać przyszłość, ale nie do końca temu wierzę, bo przecież przez wiele lat się nie zmieniają. Czasem dochodzą jakieś nowe, ale zdarza się to naprawdę rzadko. Ale zawsze podobają mi się opowieści z mitologii o tym, jak konstelacje powstają na czyjąś cześć. Ja pewnie nigdy nie zasłużę na własną i nawet nie potrafiłbym sobie wyobrazić jej kształtu. Mam ochotę zapytać, dlaczego chciał tu przyjść akurat ze mną, ale tego nie robię. Domyślam się, że pewnie wszyscy umówili się już wcześniej, zostawiając go samego. W końcu wspomniał w liście o Marcelinie i Fairwynie, którzy – jak się dowiedziałem – są skazani na niełaskę Nessy. - Umiesz je wszystkie odróżnić? – pytam, omiatając ręką całe niebo, a potem patrzę na Theo, oczekując odpowiedzi. Całkiem wygodnie się tak leży, więc mam nadzieję, że nie zasnę, zmuszając go do robienia wszystkiego samodzielnie.
Theo umiał dość przyzwoicie Astronomię tylko dlatego, że była ona ściśle powiązana z Wróżbiarstwem, w które wnikał głęboko odkąd ujawniła się jego moc jasnowidzenia. Ostatnimi czasy trochę przystopował z wypożyczaniem wszystkich ksiąg, które mają w sobie słowo „Wróżbiarstwo”, ale dużo informacji odnośnie gwiazd w głowie mu pozostało. Lirydy dodatkowo nie były jakimś trudnym tematem i jak się znało podstawy to spokojnie można było odrobić tą pracę bez patrzenia w niebo. Mimo to nie żałował tego, że odważył się napisać do Holdena i spędzić z nim kilka godzin w Hogsmeade. Theo poczuł, że trochę zepsuł atmosferę swoją wypowiedzią o matce. Nie powinien w ogóle o niej wspominać, przecież nie oczekiwał od Gryfona współczucia, czy jakichkolwiek słów pocieszenia. Był to nagły moment niepotrzebnej tęsknoty za przeszłymi czasami, która od urodzenia go prześladowała. Dlaczego zawsze, gdy postanawiał się w towarzystwie Thatchera odzywać wypowiadał złe słowa? Była to jak jakaś nietypowa klątwa, która miała w pakiecie również rumieńce, uczucie ciepła i zbyt częste uśmiechy. -Terrey na pewno skorzysta- powiedział cicho czując dłoń Holdena na swoim ramieniu. Gryfon był od niego trochę wyższy, ale dzięki Bogu nie miał wzrostu olbrzyma jak Caesar, któremu by spojrzeć w twarz Theo musiał zadzierać głowę. Nigdy tego nie przyzna, ale trochę także go bolało, że jeśli nawet 172 centymetry nie jest wynikiem najgorszym to i tak jest najniższy z całego rodzeństwa. Holden uśmiechnął się do niego ciepło, pokrzepiająco co oczywiście nie sprawiło, że Krukon zapomniał o swojej mamie, ale poczuł się trochę lepiej ciesząc się, że nie otrzymał od chłopaka wielkiego żalu i smutnych spojrzeń, które widział nie raz. Tego typu rzeczy naprawdę nie lubił, nie tylko dlatego, że czuł się wtedy naprawdę słaby, ale dlatego że nie zasługiwał na to. Mógł przecież zmienić bieg czasu i sprawić by do katastrofy nigdy nie doszło, a mimo to nie zrobił nic. Zignorował znaki. Westchnął ciężko powstrzymując się od rozmyślania o tym. Nie był to czas na to. Zanim Theo mógłby jeszcze coś dodać i się zapewne upokorzyć Gryfon popchnął go jakby zniecierpliwiony, więc Thìdley automatycznie przyspiesza myśląc, że Holdenowi z dziwnych powodów się śpieszy by dotrzeć na wzgórze. Resztę drogi minęła tak jak powinna, czyli Thatcher cały czas paplał o rożnych rzeczach, a jego towarzysz milczał słuchając uważnie wszystkiego. Trzeba było przyznać, że oboje byli na pozór bardzo różni, ale dogadywali się o wiele lepiej niż można by było przypuszczać, a Theo czuł się w jego towarzystwie naprawdę dobrze. Gdy wspólnie w końcu dotarli na wskazane miejsce widokowe i Theodore usadowił się obok Holdena na kołdrze zdecydowanie zbyt blisko pudełka ciastek, które kusiło go niemiłosiernie zrobiło się już prawie całkowicie ciemno. -Nie sądzę by mieli lunety- odpowiedział- Lirydy można zobaczyć gołym okiem przy czystym niebie. Są to po prostu spadające gwiazdy. Krukon spojrzał w górę sprawdzając jakie są warunki do obserwowania nieboskłonu i z radością stwierdził, że wszystkie gwiazdy są dobrze widocznie- nie zasłonięte przez żadną chmurkę. Może nawet nie będą potrzebowali tych lunet, które przytargał? -Kometa Thatchera została pierwszy raz zaobserwowana w 1861 roku. Obiega słońce przez 415 lat, więc jej samej nie możemy zobaczyć do roku 1276- powiedział- A.E Thatcher odkrył ją 5 kwietnia w Nowym Jorku. Holden wziął do ręki jedną z lunet i zaczął się nią bawić, by po chwili przysunąć sobie okular do oka przymykając drugie. Theo przyglądał się jego poczynaniom zaciekawiony, jednakże Gryfon nie wycelował obiektywu w nocne niebo, a w jego osobę. Speszył się delikatnie widząc jak chłopak ustawia ostrość na jego twarzy , ale nie odsunął się. Zastygł i zamilkł jak posąg pozwalając Holdenowi wypróbowywać na sobie sprzęt do Astronomii. Holden nagle drgnął i prędko odłożył lunetę i położył się wyglądając także na speszonego nie wiadomo czym. Krukon wypuścił cicho powietrze dopiero teraz zdając sobie sprawę, że wstrzymywał oddech. Nie zarumienił się- a to był niepodważalny sukces. Theo posłał kompanowi dziwne spojrzenie, gdy usłyszał jego kolejne pytanie. Zerknął przelotnie w górę, by zobaczyć Wielki Wóz pod takim samym kontem jak go widział Gryfon. Przekrzywił lekko głowę w prawą stronę marszcząc brwi, ale w końcu jednak postanowił pójść w ślady Holdena i położył się obok niego. -Mi to zawsze przypominało chochlę- przyznał i znowu przelotnie spojrzał w stronę słodyczy, które wetknęła im mama Holdena. Nie dało się ukryć, że Thìdley posiada potworną słabość do słodkich rzeczy. Było to niemal dziecinne jak bardzo radowało go trochę żelków, czekoladek lub ciastek. Nie powiedział jednak nic postanawiając, że cierpliwie poczeka aż Holden je zdecyduje otworzyć. Może się nie rzuci do tego czasu. Widząc wszystkie gwiazdy od razy potrafił z teorii odczytać z nich przyszłość, a raczej przypuszczenie co będzie. Przy okazji jego moc jasnowidza dodatkowo mu w tym pomagała nakierowując go, czy dana przepowiednia naprawdę ma jakiś sens. Wiele osób nie wierzyło w odczytywanie swoich losów za pomocy Astronomii i wcale się temu nie dziwił, gdyż wiele z tych „wizji” była niewłaściwa i mocno poplątana, ale Astrologia ma w sobie trochę prawdy i jeśli się wie jak patrzeć można było odróżnić autentyczność od fałszu. Raz nawet wpadł na mugolską gazetkę z horoskopami i to co tam powyczytywał było prawdziwą komedią. Takich głupot i bezsensownego gdybania się po nich nie spodziewał. Tu nie chodziło o to ile będzie się miało dzieci, czy będzie się kiedyś bogatym lub czy zazna się prawdziwej miłości. Oczywiście- takie rzeczy także można spotkać, ale gwiazdy odpowiadają na pytania krótkoterminowe. Zmieniają swoje położenie cały czas i większość wróżb dotyczy powodzenia jutrzejszego dnia, wygrania konkursu lub zdania testu. - Uh… nie- odpowiedział cicho, gdy Holden spytał go o jego wiedzę- Zawsze można znaleźć to w książkach. Trochę się zawstydził swoją niewiedzą. Przecież był tu by mu pomóc w pracy domowej, powinien być w stanie odpowiedzieć dobrze na wszystko. Podniósł się do siadu i sięgnął do torby chcąc wyjąć z niej potrzebny podręcznik.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Dom. Pojęcie tak bardzo abstrakcyjne, że już sam nie jestem pewien, co się pod nim kryje. I co właściwie nim nazywam. Czy to strzeliste wieże, które wyrastają ponad zarysem miasta, wywołując gulę w gardle na myśl o starciu oko w oko z większością nauczycieli? Meh, nie, to zdecydowanie nie to. Brązowe dachówki kamienicy w oddali? One również nie przywołują przyjemnych odczuć, gdy wyobrażam sobie reakcję rodziców na mój widok, przyszłość zdecydowanie mi się nie podoba. Przeszłość jest piękna, ale pewnie dlatego, że pozostaje tylko wspomnieniem. No to może ławka, na której w tym momencie siedzę? Tu czuję się najbezpieczniej, przynajmniej dopóki nie ma nikogo w pobliżu, choć jak zwykle nie jestem pewien, czy nie mam ochoty na towarzystwo, czy to po prostu strach przed ewentualnym spotkaniem z ludźmi, których znów zostawiłem. Dym unosi się z kominów większości domów, co mnie nie dziwi, zważywszy na to, że wszędzie leżą kopice śniegu. Londyn w porównaniu z Hogsmeade jest pod tym względem naprawdę ubogi. Wszystkie ulice odśnieżone, chodniki zasypane piachem, przez co tworzy się błoto. Nadal mam na – zresztą przemoczonych od tych zasp – trampkach jego pozostałości. Trochę mi zimno, ale chłód jest orzeźwiający. I mimo że trzęsę się jak galareta, odpływam myślami, skupiając się na nic nieznaczących sprawach. Pewnie znów zastanawiałbym się, dlaczego płatki śniegu są od siebie różne, ale znajduję sobie o wiele lepszą rozrywkę. Mrużę jedno oko, próbując przekręcić papierosa w taki sposób, że jego dym łączy się z tym z komina domu moich rodziców. Przez krótką chwilę tworzą całość i mógłbym tak wpatrywać się w te szare smugi godzinami, gdybym nie ocknął się od szczypiącego zadrapania na moim brzuchu. Dama w opresji, którą zgarnąłem jakiś czas temu ze śmietnika za domem wujka w Londynie przypomina mi o swojej obecności, więc tradycyjnie gaszę papierosa o ławkę i rozsuwam zamek kurtki, pod którą ją trzymam, a ona natychmiast się przeciska, by wydostać się na zewnątrz. Wyraźna zmiana temperatury jednak niezbyt się jej podoba, bo na chwilę chowa się z powrotem, ale zaraz – jeszcze odważniej – ponownie wyściubia nos. - Tofu, daj spokój – mówię do zwierzaka, kiedy wbija mi pazurki w dłonie, wywijając się resztą futrzastego ciała spod materiału. Zeskakuje prosto w śnieg, prychając od płatków śniegu, które opadają jej na nos. Rozgląda się zdezorientowana i z powrotem próbuje wskoczyć na ławkę, ale jest zbyt mała, by od razu jej się to udało. Zaczepia się pazurkami o nogawkę moich spodni. Schylam się więc i wciskam ją sobie na kolana. A dym wciąż unosi się z komina rodzinnego domu, którego mieszkańcy nie są świadomi, że wróciłem. Nadal pozostawia mi to opcję ponownej ucieczki bez żadnych konsekwencji. Ot tak, żeby tradycji stało się zadość. Zaczepiam Tofu, a ta przekręca się na grzbiet i łapie moje palce pazurkami, by po chwili dołączyć do tego ostre zęby. Niespecjalnie przepadam za kotami, ale ten ma w sobie coś specyficznego, wręcz rozczulającego i jakoś nie mogłem zostawić tego malucha samemu sobie. Z tęsknoty za Psikusem nawet zdążyłem się do małej kotki przyzwyczaić. I dopiero teraz uświadamiam sobie, że wypadałoby jej znaleźć coś do jedzenia, a to zmusza mnie do podniesienia się z tej ławki i zwiększenia ryzyka na spotkanie kogoś znajomego. Jakoś nie mam ochoty wracać teraz do Londynu. Nawet to miasto po pewnym czasie zaczyna mi się nudzić. Podejrzewam, że chyba nigdzie nie zagrzeję dłużej miejsca. Ciągle mnie gdzieś nosi, choć póki co ograniczam się tylko do kilku znanych mi miejsc. Przydałaby się jakaś odskocznia. Odwlekam zejść ze wzgórza tak długo, jak tylko mogę. Wpatrywanie się w miasteczko i zamek, nawet jeśli wywołuje niepewność, zaczyna mnie trochę uspokajać. Zawsze mam gdzie wrócić, nawet jeśli za każdym razem coraz bardziej mi się obrywa za to, że odchodzę.
Kolejny dzień, który upłynął w ten sam sposób. Noc pozbawiona praktycznie snu, poranek na zajęciach, potem odpuszczenie kolejnych i praca w rodzinnym sklepie, na którą wcale nie miała ochoty. Wszystko to przeplecione kubkami kawy z dodatkiem dobrego alkoholu, jakimś papierosem na zapleczu czy przekąską. Rutyna była czymś okropnym i ruda zawsze starała się z nią walczyć, jednak tym razem potrafiła dzięki niej zachować resztki zdrowego rozsądku, zapomnieć na chwilę o bandzie idiotów, którzy ją otaczali. Egoistycznych idiotów. Westchnęła ciężko, żegnając się z ojcem z cieniem uśmiechu i poprawiając kurtkę na ramionach. Odchyliła głowę do tyłu, zerkając na ciemniejące niebo i przymknęła oczy, korzystając z teleportacji. Do zamku nie wróciła, po co? Nie miała chęci do nauki, do ludzi, do ćwiczeń, ani w ogóle do przebywania w szkole. Wybrała więc podnóże wzgórza, na którym znajdował się popularny punkt widokowy, który zimą zamieniał się w ostoję ciszy i spokoju. Zsunęła z ramienia torbę, wyjmując z niej butelkę z piwem i lizaka, którego następnie odwinęła, wsuwając sobie pomiędzy wargi. Poprawiła czapkę na głowę, odgarniając poplątany kosmyk rudych włosów na bok i ruszyła do przodu, nie myśląc o niczym. Wyciszenie zdawało się pozostawać jednym ratunkiem od słów rozbijających się echem po głowie. Krok za krokiem, kierowała się w stronę tkwiącej na szczycie ławki. Blada dłoń, w której zaciśnięta była butelka, nabierała czerwonej barwy od wychładzającego skórę szkła, jednak w żaden sposób nie mogło to zniechęcić ślizgonki od pomysłu na spędzenie popołudnia. Niczym w transie, zignorowała siedzącą na ławce postać i podeszła do skraju, wolną dłonią łapiąc za patyczek od lizaka, który w rzeczywistości był jej obiadem. Perspektywa posiłku w zatłoczonej sali sprawiała, że coraz częściej z nich rezygnowała, próbując je najzwyczajniej w świecie zapić. Otworzyła piwo, rzucając kapsel na ziemie i zrobiła kilka solidnych łyków, dorównując ich największym amatorom. Byle zleciał kolejny dzień, byle zamazać twarze, których wcale nie chciała pamiętać. I to jeszcze był luty, przeklęty miesiąc, który wcześniej był jednym z jej ulubionych. Prychnęła z niedowierzaniem, godząc się ze swoim idiotyzmem i ślepotą, na którą cierpiała od tylu lat. Przesunęła palcami po oczach, gdy uszu dobiegło ciche miauczenie. Z początku uznała to za omamy, jednak nie była jeszcze na tyle wstawiona, aby dwukrotnie się tak dać oszukać. Westchnęła niezadowolona, klnąc w myślach na istotę, która wyrwała ją z błogiego transu i zaczęła się rozglądać. Z początku nie rozpoznała postaci, która wciąż tkwiła na ławce, dzierżąc w dłoniach małego kota. Dopiero z kolejnymi sekundami docierało do niej to, na kogo właśnie patrzy. Zjawa? Widmo przeszłości, które będzie próbowało nakłonić ją do zmiany? Na wszelki wypadek uderzyła paznokciem w butelkę, a gdy rozległ się charakterystyczny dla tego dźwięk, zacisnęła zęby na lizaku. Patrzyła na niego beznamiętnie przez ramię, czując narastającą wewnątrz złość, która od dłuższego czasu nie mogła znaleźć ujścia. Ze wszystkich kurwa osób los zesłał jej Holdena. Aż taki miał z niej ubaw? Przeszedł ją dreszcz niepokoju, więc wróciła do poprzedniej pozycji, całkiem go ignorując. Nie jej sprawa, nie jej problem. Irytacja i tak narastała, a ona zwyczajnie złapała lizaka w dłoń i zajęła się piwem, ostatecznie spijając je duszkiem do końca. Może zaraz sobie pójdzie? Wystarczająco nabałaganił.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Odkładam w czasie zejście do wioski najdłużej, jak tylko mogę. Nie palę się do spotkania ludzi, od których po raz kolejny będę słuchał reprymend, jak gdyby miały cokolwiek zdziałać. To już nie te czasy, kiedy słuchałem rodziców jak pies z podkulonym ogonem, więc dlaczego tak bardzo obawiam się ich zobaczyć? Dorosłość to podobno ponoszenie konsekwencji za swoje własne czyny, ale wydaje mi się, że nadal do tego nie dojrzałem. I może właśnie dlatego życie na własną rękę wciąż mnie przerasta. Po drodze gubię też gdzieś poczucie moralności, choć nadal się jeszcze we mnie tli, patrząc na to, że wciąż trzymam na rękach kota, mimo że zaczyna mnie irytować. Na ramieniu siedzi mi metaforyczny diabełek z ostrym ogonem, na drugim jeszcze większy. Nie mam pojęcia, do jakiej zaspy wepchnęli aniołka, ale ten najwyraźniej nie ma zamiaru się spod niej wynurzyć. Zaczyna szumieć mi w głowie od nadmiaru myśli i nie wiem, czy to wina pozostałości używek, czy też ich braku. Zgarniam Tofu na ręce, nie wciskając jej jednak pod kurtkę, bo już widzę, że niezbyt się do tego pali. Nie mam też jak jej zapiąć, więc jest mi jeszcze bardziej zimno i przez to już zupełnie przypominam galaretę na półmisku po uderzeniu w stół. Nie mam już wyboru: skoro się podniosłem, muszę zejść w dół na ośnieżone ulice i poszukać jakiegoś żarcia dla kota. Przez chwilę kusi mnie, żeby jednak zajrzeć do domu, ale ten pomysł ulatuje równie szybko, jak się pojawia. Przymykam na chwilę oczy i robię głęboki wdech, a potem wypuszczam powietrze ustami, by nieco się uspokoić i już jestem gotowy, by zmierzyć się z przeszkodami, gdy staję oko w oko z największą z nich. Z ostatnią osobą, którą spodziewałem się tutaj spotkać. Widać tak ma być, chociaż niezbyt mi się podoba ta zabawa. Za bardzo się ostatnio poddaję woli losu, zamiast zapanować nad otaczającą mnie rzeczywistością. O ile w ogóle da się to zrobić. Pierwszy diabełek podpowiada mi, żeby ją wyminąć i jak gdyby nigdy nic stąd sobie pójść, dając jej raz na zawsze spokój. Opcja iście kusząca, ale nie w momencie, kiedy mnie zamurowało, co wprowadza w dezorientację również trzymanego w rękach kota. Drugi z kolei każe mi na nią nakrzyczeć, że co ona w ogóle sobie wyobraża, przychodząc tutaj, kiedy mam ochotę być niewidocznym. Ale przecież nie jej wina, a i tak żadne słowo nie chce przejść mi przez gardło. Może jednak istnieje trzecia opcja? A dajcie mi wszyscy święty spokój z tymi wyborami. Nie można się nawet w spokoju napić herbaty, bo zaraz pytają, czy malinowa, czy Earl Grey, a może zielona z dodatkiem mango i liści wypierdu szerokiego. A może jeszcze z cukrem, czy lepiej z miodem? Jak ja nie umiem na to odpowiedzieć, to co dopiero zdecydować, co powinienem zrobić w chwili spotkania z Nessą? Znów układane sobie w głowie, podczas siedzenia na tej ławce, wersje spotkania na nic się nie zdają, bo jak przychodzi co do czego, nie potrafię nawet otworzyć swojej gęby. Wpatruję się tylko w znajomą twarz okalaną burzą cynamonowych włosów, jakby nie istniało nic poza tym. To jak uzależnienie, które powraca dopiero wtedy, kiedy się do niej zbliżę. I z tego letargu wybijają mnie dopiero kocie zęby wbijające się w mój palec. Syczę z bólu, omal nie upuszczając Tofu, ale w ostatniej chwili uświadamiam sobie, że nie powinienem tego zrobić, zwłaszcza na jej oczach. - Cześć – burczę pod nosem tak cicho, że mogła mnie nawet nie dosłyszeć. I naprawdę mam ogromną ochotę sobie stąd pójść, ale jakaś siła trzyma moje nogi w miejscu, tak jakby nadal coś we mnie tliło ostatki nadziei. Ale nadziei na co?
Holden rozbroił ją, rozłożył na łopatki, a potem pozbierał i jeszcze zdeptał. Zamiast zachować resztki rozsądku i tak jak ona, zająć się swoim życiem i swoimi sprawami, on musiał się odezwać. Musiał dać iskrę, która coraz mocniej i mocniej rozgrzewała kocioł emocji o nieprawdopodobnej sile rażenia. Po co prowokował tkwiącą w niej złość głupim "Cześć"? A może po prostu był tak głupi? Myślał, że wszystko jest w porządku i będą zachowywać się, jakby nic się nigdy nie stało. Coraz silniejsze dreszcze przebiegały po jej ciele, a drobne palce coraz mocniej zaciskały się na szklanej butelce, nad czym w ogóle nie panowała. Starała się oddychać, liczyć do dziesięciu czy nawet powtarzać jakieś mantry, jednak nic poza owym "cześć", które wypowiedział tak słabym i cichym głosem, który z łatwością mógłby zostać porwany przez wiatr, nic nie dźwięczało jej w głowie. Zagryzła dolną wargę, prychając z rozbawieniem i kręcąc z niedowierzaniem głową. Rozszarpałaby go teraz najchętniej, ale żal życia na Azkaban, a do tego dostęp do ognistej byłby tam utrudniony. Zmarszczyła brwi, śmiejąc się pod nosem raz jeszcze i obracając gwałtownie w jego stronę, zamachnęła się i rzuciła butelką. Miała dobrego cela, wszyscy o tym wiedzieli — gdyby chciała, to szkło rozbiłoby się o głowę gryfona, pozbawiając go świadomości lub nawet życia. Nie była jednak mordercą, aż na taką krawędź nie trafiła. Ta ze świstem poleciała w stronę chłopaka, mijając go ostatecznie i rozbijając się na drobne kawałki o drzewo kilka kroków za ławką, przerwała ciszę niczym dzwon wojenny. Drobna twarz, którą otuliła burza rudych włosów, miała na policzkach czerwone wypieki złości. Karmelowe ślepia lśniły złowrogo, a tkwiący w dłoni lizak zadawał się drżeć, podobnie, jak całe jej ciało. - Oh Thatcher, w dupę sobie wsadź to Twoje cześć. -syknęła na tyle głośno, żeby usłyszał. Znów westchnęła, wolną rękę opierając na biodrze i zaciskając nań palce, bo butelka pozostawała tylko wspomnieniem. Aż szkoda, że nie trafiła — może by trochę zmądrzał. Prychnęła, robiąc pół kroku w tył.-Masz mi jeszcze coś elokwentnego do powiedzenia, czy stchórzysz jak zwykle? Oj nie, czekaj. Pewnie przeprosisz albo zapytasz co u mnie? Daruj sobie, nie Twoja sprawa. Dodała jeszcze dosadniej niż poprzednio, wsuwając lizaka pomiędzy wargi i ostatecznie krzyżując ręce na piersiach. Miał szczęście, że zapomniała o jego przyjaźni z Fairwynem, chociaż to by tłumaczyło jego zachowanie, które zasługiwało na nominację na dupka roku, chociaż tym razem mogłaby rozdać ich naprawdę wiele. Niby przypadkiem potrząsnęła plecakiem, chcąc utwierdzić się w przekonaniu, że tkwi tam butelka czegoś znacznie mocniejszego od piwa. Wieczór już będzie miała okropny, to było pewne. Wlepiła spojrzenie gdzieś w przestrzeń przed sobą, skupiając się na otaczających ją widokach, stając bokiem do gryfona i z pewnością wymyślając na niego coraz to nowsze epitety. Dlaczego otaczający ją ludzie mogli być takimi egoistycznymi ignorantami, a co gorsza - jak długo ona mogła być tak naiwna i ślepa. Chyba większego rozczarowania samą sobą przeżyć nie mogła.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Butelka roztrzaskuje się o pień drzewa, a jej resztki opadają w zaspę śniegu, pozostawiając na korze wątły zapach piwa, który dociera do mojego nosa przez podmuch wiatru. Nie wątpię, że mi się należy. Na jej miejscu, gdybym nagle zobaczył siebie, też bym czymś rzucił, ale nie starał się jednak chybić. Ale może po prostu nie chciała robić krzywdy kotu, który coraz bardziej domaga się mojej uwagi, próbując wywinąć z moich rąk. Stchórzysz jak zwykle? Dziewczyna trafia w samo sedno, a ja przestaję być jeszcze bardziej pewny swego i tego, czy bardziej boli mnie w środku to, w jaki sposób do mnie mówi, czy też to, jak dobrze mnie zna. I choć jeszcze chwilę temu nie potrafiłem się stąd ruszyć, teraz już całkiem dociera do mnie, że nie mam na co liczyć, ani czego tutaj szukać. Mam ochotę po prostu stąd odejść i nigdy więcej nie wracać, co wiąże się z unikaniem chyba wszystkich magicznych placówek w tym kraju. A zatem czeka mnie cudowna przyszłość. Jedyne, co mogę teraz zrobić, to tylko ją wyminąć i… Stchórzyć jak zwykle? - No to sobie daruję – powtarzam zirytowany za nią, wzruszając ramionami. Na nic więcej mnie nie stać, chociaż wolałbym, żeby te słowa nigdy nie padły z moich ust. Tak jak i te, które wypowiedziała ona. W tym wypadku nie zadziała „zaczynanie od nowa”. Jedyną możliwością pozostaje już, aby każde z nas poszło swoją drogą. Czyżby to miało być pożegnanie? Niekoniecznie takiego się spodziewałem, ale rzadko kiedy dostaję to, czego oczekuję. Śnieg skrzypi pod moimi butami, jeszcze bardziej je przemaczając, tak że czuję już wodę na skarpetkach, ale na to tym bardziej nic nie zaradzę. Już mam zejść ze wzgórza, kiedy Tofu słyszy dzwonienie plecaka Nessy i z sukcesem wywija mi się z rąk, opadając prosto w zaspę. Znów prycha, a potem w podskokach kieruje się do dziewczyny, próbując zaatakować jej własność. Zaczepia się pazurkami o jej rajstopy, pozostawiając za sobą szlak rozdartego materiału, ale mimo to nie zaprzestaje walki. - Kurwa – mruczę pod nosem, obserwując, co ten mały zasraniec wyprawia i ruszam w jego kierunku, mając ochotę spalić się ze wstydu. I zamordować Tofu, chociaż to na nic by się już nie zdało. Bardziej przewalone chyba nie mogę mieć. Odwagi, Holden. Merlin niech se wsadzi w dupę tę całą odwagę, tak jak mi Nessa kazała przywitanie. Może wyjdzie mu na dobre bardziej niż mi.
Rzucenie butelką wcale nie sprawiło, że było jej lepiej i tkwiąca wewnątrz złość uleciała, wręcz przeciwnie. Wybuchowa mieszanka zmęczenia, alkoholu oraz napchanych do głowy, niekiedy wyolbrzymionych przemyśleń — robiła swoje. Nie pamiętała, kiedy ostatnio w swoim życiu czuła się tak stłamszona i wykorzystana. Kiedy ostatnio stała na krawędzi, która mogła skończyć się utratą kontroli, której tak panicznie się bała? Nadal była młoda i głupiutka, nadal wielu spraw nie przyswajała w sposób, w jaki powinna i nie miała prawa obwiniać za to kogoś, poza sobą. Wycinanie z rzeczywistości aspektów, które nie były jej na rękę, okazały się tragicznym pomysłem. Podobnie jak wiara w ludzi i ich dobre serca, tłamszenie własnego "ja" dla drugiego człowieka. Wypuściła ze świstem powietrze z ust, pozwalając, aby powieki opadły. Przez całą tę sytuację nawet nie zauważyła, jak zimno zrobiło się na zewnątrz i oddech zaczynał natychmiast po uwolnieniu parować. Ich twarze pokrywał rumieniec wywołany spotkaniem i zimnem, a leżący pod butami śnieg skrzypiał coraz mocniej pod wpływem nacisku. Nastała cisza. Wyjątkowo ciężka i grobowa. Słyszała cień pretensji w jego głosie, chociaż w tym przypadku wyrzutów sumienia nie miała żadnych. Mieli niby zacząć od początku swoją przyjaźń, a wyszło wielkie gówno. I pewnie każde by poszło w swoją stronę, rozstaliby się w gniewie i nienawiści, kończąc krótką konwersację w gorzki sposób, gdyby nie kociak. Zwabiony plecakiem, pomknął w jej stronę, czego nawet nie zauważyła, dopóki małe pazury nie wbiły się w materiał rajstop. Drgnęła, kierując spojrzenie w dół i unosząc brew na widok pozostawianych w odzieniu dziur. Zaraz jednak drobne, zimne dłonie wystrzeliły w stronę zwierzęcia i złapały go pod pachami. Wyciągnęła go przed siebie, ustawiając tak, aby patrzeć na pysk zwierzęcia. Nie mogła o nic obwiniać bogu ducha zwierzątka, które do tego wyglądało naprawdę rozczulająco. Przekręciła głowę w bok, a wyraz twarzy przez ułamki sekund pokazywał ten łagodny i wyrozumiały, który przybierała przez wiele lat. - Widzisz, Panie Kocie? Nawet Ciebie nie potrafi upilnować. Uważaj na niego. To Mistrz ucieczek.- zaczęła, całkiem ignorując obecność gryfona. Znów westchnęła, ostatnio wyjątkowo weszło jej to w nawyk. Miała nadzieję, że kot, wchodząc w relację z Holdenem skończy lepiej, niż inni ludzie. Przesunęła palcami po sierści zwierzaka, głaszcząc go. - Bo ja już jestem chora na ludzi, którzy robią zamęt w moim życiu i nawet nie potrafią w nim zostać, chociaż było dobrze. Nie mów potem, że Cię nie ostrzegałam. Drgnęła, robiąc kilka kroków w stronę zbliżającego się chłopaka. W tym przypadku nie mogła przecież kotem rzucić, mógłby nie złapać. Wyciągnęła zwierzę w jego stronę i wcisnęła mu w dłonie, nawet nie patrząc na jego twarz. Gdy maluch był bezpieczny, wsunęła dłonie do kieszeni kurtki i minęła go bez słowa, kierując się w dół, aby następnie teleportować się do zamku. Zdecydowanie humor i czar prysł, a ona miała ochotę zamknąć się w jakieś opuszczonej sali i skończyć swoją flaszkę, udając, że zagłębia tajniki transmutacji. W grę wchodził też pokój wspólny Slytherinu, ponieważ większość mieszkańców wróciła do domu, aby spędzić ferie z rodziną lub zrobić ostatnie przygotowania do wyjazdu.
z/t
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
To kot, nic Ci nie powie. Od razu nasuwa mi się na myśl, chociaż nie wypowiadam tych słów na głos. Wiarę w to, że zwierzęta są nam w stanie przekazać więcej niż ludzie też gdzieś zatraciłem. Jest tylko pustka, która nie pozostawia żadnych złudzeń co do tego, że przyszłości już nie ma. Mogę tylko brnąć przed siebie, nie wiedząc, jaki jest cel mojej wędrówki. Nawet pustynia była przejrzystsza, gdy wiedzieliśmy, czego szukamy. Teraz czuję się, jakbym kroczył po zamarzniętym jeziorze, nie wiedząc, kiedy trafię na przeręblę, której i tak nie zdołam ominąć. Mogę już tylko bardziej się zatracić. Słowa Nessy brzmią w mojej głowie jak echo, odbijając się, ale nie nabierając żadnych wyraźnych kształtów. Słyszę je, ale nie dociera do mnie ich znaczenie. Wiem tylko, że po raz kolejny chce we mnie uderzyć, uświadamiając mnie, że powinienem odpuścić i więcej nie wtrącać się do jej życia. I może bym na to przystał, gdyby się tutaj nie pojawiła. Przestaję wierzyć w przypadki, bo fakt, że spotkałem tutaj akurat ją, nie może być zwykłym zrządzeniem losu. To uknuta wcześniej intryga, chociaż wątpię, że na tyle przejmująca, by mogła zyskać własną przepowiednię. Gdyby tak było, dowiedziałbym się wcześniej i nawet nie próbował rozniecać ognia. Bez słowa odbieram swoją kotkę, która tylko narobiła większego zamieszania, ale nie mogę mieć tego Tofu za złe. Nie robi tego celowo, a przynajmniej taką mam nadzieję, bo jeśli jednak jest w tym kocie coś złośliwego i na dodatek ogarnia całą sytuację, to chyba musiałbym zwierzaka udusić. Z drugiej strony zbyt mocno się przywiązałem, nawet jeśli jest u mnie niecałe dwa tygodnie. Marzy mi się, żeby wszystko było po staremu, nawet jeszcze z okresu, kiedy robiliśmy sobie na złość, ale mimo to nie nienawidziliśmy się. Ślizgonka jednak odchodzi, zostawiając za sobą ślady w śniegu mniej więcej w tym samym miejscu, w którym stworzyła je, wchodząc na górę. Mógłbym ją zawołać, mógłbym za nią pobiec, ale na nic by się to zdało, bo i tak odrzuciłaby mnie, albo teleportowałaby się jeszcze szybciej, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Dobrze mi tak, zważywszy na to, że potrafię jedynie ranić ludzi wokół siebie. Miałem już wiele szans, których nie potrafiłem wykorzystać w odpowiedni sposób i teraz za to płacę. Wciskam Tofu z powrotem pod kurtkę, bo zdążyła mnie już zirytować, a ja nie mam ochoty gonić jej po zaspach, zważywszy na to, że przez jej białe futerko zlewa się ze wszystkim wokół. I mimo że mógłbym się stąd wynieść w podobny sposób do Nessy, wybieram spacer, całą drogę zastanawiając się, czy jednak nie powinienem wstąpić do domu. Tak dla spokoju i żeby odciągnąć myśli od rudowłosej dziewczyny.
zt
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nogi niosły go przed siebie. To jeden z tych nielicznych dni, kiedy słońce postanowiło wyjrzeć zza chmur, a więc warto wykorzystać te nędzne promienie, by ożywić zewnętrznie blade i chude ciało Finna. Pozałatwiał swoje sprawy, zdążył napisać dosyć zimny i pozbawiony emocji list do ojca, z którego treści był obłędnie zadowolony. Zdecydowanie brakowało mu ciepłego, ożywionego rozmówcy jednak po chwili namysłu stwierdził, że przyda mu się trochę samotności, by uspokoić narastającą w trzewiach złość i zawiść ukierunkowaną na rodziciela. Tak więc wyciszał się podczas wspinaczki na pagórek. Ręce odziane w czarne rękawiczki schowane były w zimowym płaszczu, śnieg trzeszczał pod butami mimo prób chodzenia w ciszy, ot tak, dla satysfakcji. Umysł miał spowity wieloma myślami, a więc nie zwracał uwagi na ostry wiatr tnący policzki czy przechodniów, których w milczeniu mijał. Po pewnym czasie jego wzrok padł na sylwetkę siedzącą na ławce. Nie byłoby w tym nic niepokojącego, gdyby nie była ona przekrzywiona pod dziwnym kątem. Czemu tej osobie głowa zwisała przez oparcie? Czyżby ktoś postanowił tu umrzeć? Wolnego, nie takimi torami miały biec myśli Garda. Odrobinę zainteresowany przyspieszył kroku, by po dwóch minutach wspinaczki rozpoznać w tej osobistości wytatuowanego i jakże popularnego Mefisto. Czy ten chłopak chciał tego czy nie, był rozpoznawalny w Hogwarcie. Zdecydowanie żył, o czym świadczyła unosząca się klatka piersiowa jak i kłębki pary uciekające spomiędzy jego ust. Finn zatrzymał się obok ławki, popatrzył z góry na śpiącego Mefisto. Zastanawiał się nad poziomem zmęczenia Ślizgona, skoro ten był w stanie zasnąć w takich warunkach pogodowych i w takiej dziwnej pozycji. Znowuż, czy wilkołaki obchodzi jakakolwiek zima? Nie posiadał tej wiedzy. Gard pozwolił sobie rozejrzeć się po okolicy w poszukiwaniu pewnego Puchona, Vaughna dokładniej rzecz ujmując. Czyż ten nie zajmował się po godzinach niańczeniem wilkołaka? Nie znalazłszy drażniącego go Neia (o dzięki ci Merlinie, że nie będzie musiał być dla niego miłym), wrócił wzrokiem do ławki. Popatrywanie na Ślizgona nieco go rozbawiło. Jeśli by przesunąć delikatnie jego ramię, to dzieliłoby go jakieś pół cala od wyrżnięcia się na ziemię. Być może Finn rozważał efektywne wybudzenie Mefista z wilkołaczej drzemki, jednak porzucił te plany, gdy jego wzrok padł na arkusze papieru leżące tuż obok rozwalonego bezwładnie ciała. Podszedł dwa kroki, ot cicho, stawiając najpierw stopę buta na ziemi, a dopiero później piętę. Przekrzywił głowę, sięgnął po białą kartkę, uniósł ją do oczu. Przymrużył powieki łudząc się, że to ułatwi mu rozczytanie bazgrołów Ślizgona. Szkice jak i oznaczone markerem niektóre słowa skłoniły do naruszenia czyjejś prywatności, co przez chwilę Finna absolutnie nie raziło. Wraz z przeczytaniem każdej następnej linijki jasne brwi Puchona unosiły się coraz to wyżej, a serce zabiło żywiej. Zaklęcie Oubilette jest w stanie zamknąć przeciwnika w wodnej kuli i jeśli nie zostanie ona odpowiednio zakonstruowana umożliwia ona oddychanie pod wodą. Jedno jedyne zdanie, które wryło mu się najmocniej w pamięć. Wszelakie troski, z którymi wczłapał na pagórek ulotniły się, ustępując miejsca piekielnie narastającemu zainteresowaniu. Nie znał tego zaklęcia. Gard przykładał się do przedmiotu "Zaklęć i uroków" oraz do Obrony Przed Czarną Magią i zdecydowanie w obu spisach nie znalazł nigdy tego rodzaju zaklęcia. Brzmiało ono... intrygująco, miało posmak dziedziny niedostępnej dla uczniów. Niezbyt chciało mu się wierzyć, że uczą tego na studiach. Chociaż...? Zacisnął usta w bladą linię i dwukrotnie przeczytał kawałek notatek Mefisa. Nie powinien tego robić lecz w takim przypadku darował sobie uszanowanie czyjejś prywatności. Nie w obliczu takiej notatki. Finna po prostu olśniło. Czuł, że wpadł na dobry trop. Tak długo i gorliwie szukał innych sposobów nauczenia się zaklęć usprawniających potencjalną ochronę najbliższych mu osób, a tu nagle zobaczył coś, co nie da o sobie zapomnieć. Oczywiście Gard wyznawał zasadę iż najlepszą obroną jest atak, o czym rzecz jasna ni Gab ni Vinci nie wiedzieli (i nie musieli się póki co dowiadywać). Wizja zamknięcia kogoś w wielkiej bańce jakoś tak go rozweseliła. Odłożył kartkę na miejsce i podrapał się policzku, jakby coś rozważając. - Te, wilku, pobudka. - szturchnął go w ramię. - Mucha wleciała ci do paszczy, budź się. - gdy ponowne szturchnięcie nie wybudziło go z wilczego snu, zgarnął do ręki zimnego śniegu i mu wcisnął garść za szalik. Odsunął się pół kroku na wypadek gwałtowniejszej reakcji - po wilkołakach trzeba się wszystkiego spodziewać. Do tej pory Mefista trzymał zawsze na dystans, a teraz czuł na końcu języka, że zada pytanie dotyczącego opisanego zaklęcia. Może w końcu nadejdzie czas, kiedy jednak polubi tego człeka mimo tego czym jest? - Wkuwanie cię usypia? - zapytał i popatrzył wymownie na rozłożone kartki i zeszyt, kiedy już Ślizgon się jako tako ogarnął. Finn absolutnie nie ukrywał, iż przeczytał to, co tam zostało zapisane. Mimo wszystko zachowywał nienaganny, niemalże zimny spokój, choć w środku wykiełkowała niezidentyfikowana nadzieja i paląca ciekawość.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Ostatnie dni wyjątkowo nieprzyjemnie potraktowały Mefisto. Pełnia wytrąciła go z równowagi do tego stopnia, że zmrużenie oka w nocy graniczyło z cudem - irracjonalne koszmary nękały likantropa przy każdej możliwej okazji. Zdrowie prędko zaczęło się pogarszać i chłopak musiał szukać jakiejś pomocy. Ostatecznie niemal zemdlał na lekcji Obrony Przed Czarną Magią, przez co wylądował w Skrzydle Szpitalnym... i wyjaśnił pielęgniarce swoje problemy. Uzyskanie eliksiru nasennego nie było dużym problemem, pomimo niemałych protestów samego Noxa. Nie chciał wspomagać się takimi sztuczydłami, wierząc w swoje własne możliwości. A jednak, nie wytrzymał. Zaczął popijać malutkie dawki wywaru, nie chcąc się uśpić, ale zmęczyć. Czekał, aż głowa zacznie ciążyć i aż powieki same polecą w dół. Kolejnym pomysłem było udanie się na spacer; fizycznie starał się nie podupaść, ale teraz nie widział sensu w wielkim wysilaniu się. Dotlenienie powinno wystarczyć, prawda? Nawet wziął ze sobą lekturę w postaci książki o zielarstwie. Zapomniał co prawda o znajdujących się w środku notatkach na mniej legalne tematy... Ale liczyło się tylko to, że niewygodna ławka stała się paskudnie wygodna, a sen nadszedł zupełnie znienacka. Mefisto pogrążył się w błogiej nieświadomości, nie budząc się nawet w momencie, w którym resztki śniegu zaskrzypiały pod czyimiś butami. Dopiero mało subtelne szturchnięcie sprawiło, że Ślizgon zaczął powracać do świata żywych; nim odpowiednio zareagował, orzeźwił go wepchnięty za kołnierz śnieg. Mruknął, co początkowo mogło brzmieć jak niezadowolenie, ale zakończyło się szczerze rozbawionym uśmiechem. To... to miało mu przeszkadzać? Ten mróz palących kropli przemykających po ciele w jakże bolesnych strumykach? - Subtelna pobudka... - Zgarnął notatki, starając się nie robić tego w szczególnie nerwowy sposób. Notatki wypadły gdzieś podczas jego chwili słabości, ale nie mógł wiedzieć, jak wiele Puchon zdołał odczytać. Tak czy tak, nie zamierzał w żaden sposób poruszać tematu czarnej magii i specyficznego zaklęcia. - Czasem trafiają się takie mało porywające tematy... - Sen dobrze mu zrobił; Mefisto nie był nawet w połowie tak rozdrażniony, jak wcześniej. Teraz po prostu chciał wiedzieć, co Gard mógł od niego chcieć. - Tak ci się nudzi? - Bo po co, w przeciwnym wypadku, drażniłby śpiącego wilka?
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Próbował doszukać się w postaci Mefisto jakichkolwiek objawów zdenerwowania związanego z faktem niemalże przyłapania na gorącym uczynku. - Myślałem, że leży tu jakiś trup. W sumie wyglądasz jakbyś miał zaraz zejść. - przyjrzał się jego facjacie lecz poza widocznym zmęczeniem nie potrafił dostrzec niczego więcej. W szczególności nie spodziewał się widzieć na jego ustach szerokiego uśmiechu, który nijak nie pasował do zaspanych oczu. Poprawił kołnierz płaszcza w chwili, gdy zawiał chłodniejszy wiatr. Gard należał zdecydowanie do osób ciepłolubnych. Ledwie wynurzył się z otchłani lochów a już nabrał ochoty, by tam wrócić. Co prawda, najpierw spróbuje wycisnąć ze Ślizgona jakąś smakowitą informację, wszak ciekawość Garda została już porządnie wzbudzona. Mimo wszystko stał nad nim i patrzył z góry, choć nie było w tym zbyt wiele arogancji. Mógł się spodziewać, że wilk będzie palić głupa i udawać, że nic się nie stało. Mimo wszystko definicja przeczytanego zaklęcia przywodziła na myśl inteligentne utrudnianie działania układu oddechowego pacjentowi. A może, ofierze? Nie, to się nie ima logiki. Chociaż z drugiej strony po wilkołaku można spodziewać się wszystkiego. - Pozwoliłem sobie podnieść twoje notatki ze śniegu. Swoją drogą, interesujące. - kłamał jak z nut, a i nie mrugnął nawet powieką. Nieczęsto uciekał się do łgania w żywe oczy, jednak nie miał ani trochę wyrzutów sumienia z tego tytułu. - Chętnie bym się dowiedział więcej, wiesz, rozszerzył wiedzę i horyzonty jeszcze przed studiami. To z jakiejś książki? - niby mówił neutralnie, niby okazywał grzeczną ciekawość związaną z nieznaną dziedziną, a jednak gdzieś na tyłach głowy miał wrażenie, że jeśli intuicja go nie myli, to jego pytanie nie było zgoła bezpieczne. Pytanie, dla kogo.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Wszystko przed nami - stwierdził, nie zaprzeczając informacji odnośnie swojej mało zachęcającej prezencji. Kto wie, może zaraz z powrotem zatopi się w krainie słodkich snów? Albo po prostu zemdleje z wycieńczenia... Ciężko stwierdzić co mogłoby nadejść pierwsze, kiedy Mefistofeles wpadł w tak niestabilny stan. Obserwował swojego rozmówcę ze spokojem wymalowanym na przemęczonej twarzy; poniekąd również jego ciekawość została rozbudzona. W końcu zwykle ludzie nie interesowali się randomowymi wilkołakami przysypiającymi na ławkach - a nawet jeśli dobre oblicze Puchona zmusił go do sprawdzenia stanu śpiącego, to czemu rozmowa jeszcze się nie zakończyła? - A dziękuję. Nie chciałbym, żeby przemokły. - Odrobina sarkazmu wdarła się pomiędzy neutralny ton Noxa. Bądź co bądź, raczej niezbyt podobało mu się czyjeś grzebanie w jego rzeczach... Zwłaszcza w momencie, w którym rozmawiali o czarnomagicznych inkantacjach. I chociaż Mefisto dobry był w ukrywaniu swojego drobnego poddenerwowania, tak nie zamierzał robić z siebie głupka. - Przed studiami... cóż, to może być trochę za duży skok na głęboką wodę. Lepiej sobie teraz odpuść i zajmij się swoim materiałem. - Spoważniał, acz tylko trochę. W zielonych oczach dało się odnaleźć tamto wcześniejsze zaciekawienie, bo niewiele osób w ten sposób reagowało na wzmiankę o krzywdzącej sztuce czarnej magii. Mimo wszystko nie wyglądało na to, aby wychowanek Hufflepuffu sobie z nim pogrywał... - Książki z tak wnikliwymi informacjami są bardzo cenne... I raczej nie latają ot tak z rąk do rąk.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Udało mu się zauważyć, że póki w towarzystwie Mefista nie szlajał się Nei, to dało się z nim pogadać bez większego problemu. Czyżby ten wilkołak był faktycznie nie tylko znośny a nawet fajny? Zaciekawienie paliło, chciało się wyrwać bezpośrednim pytaniem, które nie mogło paść wszak rozmawiali o notatkach ze studiów, przynajmniej w oficjalnej wersji. Nie skomentował sarkazmu, nie czuł potrzeby, bowiem musiał pilnować się, by odpowiednio dobierać słowa i jednak wydusić z Mefista słowa, które chciałby usłyszeć. Pytanie brzmiało: czy one faktycznie padną? A może jednak to tylko zbieg okoliczności, złudna nadzieja i nienazwane słowem pragnienie odkrycia ciemniejszych odmian wszędobylskiej magii? - Głęboka woda mnie nie zniechęca. - odpowiedział zauważając, że sam nieco zmienił ton głosu na bardziej poważny i czujny, jakby wietrzył trop. - Lubię od czasu do czasu poczytać coś spoza zakresu mojego rocznika. - gdy dostrzegł, iż oblicze Mefista minimalnie spoważniało, to dało mu jeszcze większą motywację, by dowiedzieć się więcej. - ... takie cenne, to powinieneś zrozumieć czemu chciałbym skorzystać z okazji. - pozwolił sobie przysiąść na ławce z wyprostowanymi nogami. To był ewidentny znak, że nie zamierza zapytać ani o samopoczucie ani też nie da się ot tak spławić. - Widzisz, Mefisto... niełatwo jest znaleźć odpowiednie materiały, które dadzą możliwości znacznego polepszenia umiejętności pojedynkowania i obrony. - zerknął na niego kątem oka, by sprawdzić reakcję na manwerowanie przy temacie. - Nie wierzę, by łagodne i bezpieczne zaklęcia z podstaw nauczania miały zapewnić solidne bezpieczeństwo w przyszłości. Dlatego też szukam czegoś bardziej... skutecznego i efektywnego. Co o tym myślisz, Mefisto Nox? Wierzysz, że "Protego" jest w stanie ochronić kogoś, na kim ci zależy? A co, jeśli najlepszą obroną jest atak? - tak, próbował wciągnąć go w rozmowę, by móc wybadać grunt. Choć zewnętrznie nie było po nim zbyt wiele widać, aż się w nim gotowało z podniecenia na samą myśl o nałożeniu na ust inkantacji oficjalnie nie do końca legalnej. Dostawał aż dreszczy, jak tylko pozwalał wyobraźni działać... zastosowanie zaklęcia skutecznie unieszkodliwiającego (acz nie morderczego) mogłoby znacznie poprawić komfort psychiczny. Finn nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo jego błękitne oczy ożyły, gdy tylko napomknął o swoim głęboko skrywanym zainteresowaniu czymś, co było wciąż poza jego zasięgiem. Skrzyżował ręce na karku i znów zerknął z ukosa na Ślizgona. Gdyby nie był wilkołakiem, mógłby go polubić. Cóż, jeśli jednak okaże się, że trop jest jak najbardziej pozytywny, to nawet i ten wilkołaczy detal przestanie przeszkadzać.