Podłoga altanki jest wyścielona petami po papierosach, a na ławkach wypalone są dziury po nich. Drewno przesiąknięte jest zintensyfikowanym zapachem dymu papierosowego, a gdzieniegdzie na słupkach czy ławce wyryte są różdżką podpisy uczniów z aktualnych i dawnych lat. Uczniowie i studenci (a czasem i nauczyciele) męczeni nałogiem papierosowym podkradają się tu o różnych porach, by popalać - należy jednak uważać, bowiem kilkoro nauczycieli zna tę miejscówkę i czasami tu zagląda, by przepędzać niesfornych uczniów.
Autor
Wiadomość
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Sorki za dwa gównoposty, korzystam z okazji, że i tak stoje w korku.
Naprawdę chciałem odpowiedzieć Halowi. Formułowałem właśnie następną pozbawioną jakiekolwielwiek szacunku (i pomyślunku) wypowiedź, gdy zatrzymały mnie dwie osoby. Najpierw Ezra, potem Odetta. Uśmiechnąłem się w odpowiedzi na słowa Krukona. Nie wiedziałem jak ambiwalentne budzę w nim emocję, ale jak zawsze średnio mnie to interesowało. Skoro okazywał mi swego rodzaju zainteresowanie to był w stanie mnie znieść, prawda? Wychodząc z tego założenia po prostu byłem sobą. Irytującym i niedojrzałym, chociaż niezwykle szczerym. Zresztą, chyba sam czułem, że zaczynam się zachowywać trochę zbyt swobodnie, bo zgodziłem się wcześniej na wypranie Ezrowego krawatu. A jednak teraz pierwszy raz naprawdę odebrało mi mowę. Nie byłem w stanie wydusić z siebie chociażby jednej sylaby, skupiony na przyjemnym dotyku jej palców. Oczarowany jej jasnymi oczami, fakturą skóry i syrenim głosem gapilem sie na nią jak jednokomorkowiec. Nawet muchy za kołnierzem mi nie przeszkadzały! Cóż, chociaż Hal miał spokój. Tylko czemu ten chłopak Fairwynów odciągał ode mnie Odettę? Zmarszczyłem brwi zupełnie nie rozumiejac co się dzieje.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Zaskoczył ją fakt, że dostała punkty za swoją odpowiedź, ale nie zamierzała protestować. Nie protestowała również, gdy Cromwell przesadził do niej jakiegoś pierwszoroczniaka, chociaż młody był diabelnie gadatliwy. - Czy ty nazwałeś Fire "panią"? - spytała rozbawiona @Arkadiusz Kolodziejski, zanim zdążyła ugryźć się w język - Nieważne. Od teraz japa, ok? - przyłożyła palec do ust - Jak stracisz moje punkty, zrobię użytek z mojej odznaki - wskazała na odznakę prefekta przypiętą do szaty - I wsadzę Ci ją w nos, capiche? Mówiła żartobliwym tonem, ale było w tym trochę powagi. Nie często zdobywała punkty, więc kiedy już jej się udawało, wolała, żeby zostały w puli trochę dłużej. W międzyczasie inni wyrażali swoje obiekcje co do tematu zajęć, ale samej nie mając nic przeciwko, nie przejęła się tym co ją omijało. Osobiście wolała wziąć się za oznaczanie swoich złotooków. W teorii było to całkiem przyjemne zajęcie, ale cholery były takie małe, że czasem nie wiedziała czy coś widzi, czy jej się wydaje. Dwóch była całkiem pewna, ale przy jednym wolała dopytać profesora. Kompletnie nie interesowała się tym co robili inni, ani ich dyskusjami z nauczycielem. Dopiero kiedy usłyszała czyjś podniesiony głos, podniosła głowę i spojrzała w stronę naczelnego prefekta, który odciągał jakąś Krukonkę od Ślizgona. - Draaamaaa... - szepnęła śpiewnie w stronę swojego małego towarzysza, po czym odszukała wzrokiem Cromwella. Najwidoczniej znowu ominęły ją jakieś inby, chociaż działy się pod jej nosem. Więcej już jednak nie chciała przegapić.
Owady: 5,3,3 Kostki (w nawaisie po przerzucie): 1(6),6[6,4(1)],1 Kuferek: 20+ +konsultacja z Halem
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Pomagał kolejnej osobie, kiedy usłyszał podniesiony głos Rileya. Natychmiast się wyprostował, szukając źródła zamieszania. Zirytowany Krukon odciągał Odettę od Cassiusa, który siedział teraz z miną jakby nigdy żadna konstruktywna myśl go nie skalała, a Hal nic z tego nie zrozumiał. Nie był z resztą pewien czy chce rozumieć i czy ma w ogóle na to czas. Przeciągnął dłonią po twarzy, po czym podniósł się i spojrzał na uczniów z góry. - Nie chciałem tego mówić, bo sądziłem, że mam do czynienia z dorosłymi ludźmi, ale od tego momentu: Nikt. Nie wstaje. Ze swojego. Kocyka. Do póki nie pozwolę - brzmiało to trochę zabawnie, biorąc pod uwagę, że większość z nich miała już około dwudziestu lat, ale skoro nie umieli się sami zdyscyplinować, to musiał odstawiać takie szopki - Możecie się z tego śmiać, ale z kocyków mi nie wstawać! - zakończył stanowczo, po czym usiadł na ławce, zakładając ręce na piersi i wbił wzrok w trawę, starając się powstrzymać wpełzający na wargi uśmiech. Po niezbyt długim czasie, sprawdził jak poszło im oznaczanie. Jedni poradzili sobie lepiej inni gorzej, ale trzeba było przyznać, że rozpoznawanie owadów nie należało do najprostszych. Najważniejsze było, żeby zaznajomili się z kluczem i wiedzieli jak go używać w przyszłości, nie tylko w kontekście złotooków. Trochę mniej na ich korzyść przemawiał fakt, że do Hala wróciło o trzy owady mniej niż miał na początku - z czego dwa przepadły gdzieś bez wieści. Niestety tak długo jak choćby jedno z nich nie potrafiło zająć się zwierzęciem z należytą uwagą i szacunkiem, tak długo Hal nie zamierzał ryzykować. Nie przepadał za odpowiedzialnością grupową, fakt jednak pozostawał faktem - pracowali w grupie. Nie mógł z każdym z osobna realizować osobnego tematu. - Powiedzieliśmy już sobie, że Chryspidae - ale nie tylko one - są pożyteczne i nawet pomagają nam w uprawach. Fajnie jest więc je chronić, a jeszcze fajniej mieć z tego chronienia korzyści. Żeby zwabić owady do swojego ogrodu, a przy okazji ułatwić im życie w zmienionym przez człowieka środowisku, buduje się tak zwane "hotele dla owadów". Jesienią zasiedlają je hibernujące owady, a wiosną są również wykorzystywane jako gniazda do składania jaj. To się ostatnio robi bardzo modne, więc część z was zapewne wie o czym mówię. To jak nasz owadzi domek powinien wyglądać zależy przede wszystkim od tego, dla jakich gatunków chcemy go przystosować, a my dziś chcemy zrobić domki dla much siatkoskrzydłych i reszty jej rodzaju. Domek dla złotooków powinien być skrzynką z dziurkowanymi ścianami i szczelnym dachem, napełnioną suchymi liśćmi, albo jakąś słomą. Waszym zadaniem będzie dziś taką skrzynkę stworzyć. W skrzyni po mojej lewej znajdziecie najróżniejsze materiały, które wam się mogą przydać: kawałki desek, kratki wentylacyjne, druciane siatki, papę i taki tam. Dodatkowo możecie korzystać ze wszystkiego co znajdziecie w ogrodzie. Możecie korzystać z zaklęć, możecie całość wykonać ręcznie - narzędzia też tam znajdziecie. Tylko nie zróbcie sobie krzywdy. Kreatywność mile widziana. A teraz moi drodzy... - zawiesił głos dla podniesienia doniosłości tego co miało nastąpić - Możecie zejść z kocyków- dziarskim gestem zachęcił ich do ruszenia się z miejsca, a kiedy ruszyli w stronę materiałów, przypomniał im jeszcze, żeby już nie szaleli i zachowali spokój, bo każdy znajdzie coś dla siebie.
//W praktyce:
Rzucacie 5 kośćmi - im lepszy wynik, tym lepszy jest Wasz domek.
Dodatkowe punky: +1 za każde 10 pkt z ONMS +1 za każde 10pkt z DA Oraz: Możecie korzystać z zaklęć, ale rzucacie na zakłócenia (efekty w opisie fabuły). Jeżeli wasza postać użyje przynajmniej jednego zaklęcia (z powodzeniem lub bez) dodatkowo dostaje +1 za każde 10 pkt z dziedziny, z której pochodzi zaklęcie (zaklecia/transmutacja) - jednorazowo. Każde udane zaklęcie to +1 do pkt domku, a każde nieudane to -2 do pkt domku. Rzucać możecie ile wlezie.
Osoby, które nie napisały posta z oznaczania, a chcą mieć 2 pkt w kuferku z lekcji mogą opisać robienie obu zadań w jednym poście (tylko bez inb podczas oznaczania, żeby nie zaginać czasoprzestrzeni), ale post nie może być krótszy niż 40 linijek.
Czas aż do 12.11 (bo za tydzień wyjeżdżam) do godziny - standardowo, żeby się nikt nie pomylił - 13.00.
Dostrzegam schemat. Zły - bądź też dobry - to nieistotne. Wychwytuję z przebiegu ostatnich ćwiczeń tę powtarzalność, skoncentrowanie na odpowiednim lokum dla hodowanych zwierząt. Jest to naprawdę korzystne - wiele osób nie zwykło choć najogólniej rozważać, w jakich konkretnie warunkach - winni przebywać ich podopieczni. Lekkomyślność człowieka potrafi przyprawiać o trwogę - chociaż owady nie należały do szczytów mej ciekawości, nie mogę się tego wyprzeć. Przystępuję do pracy. Nie szargam wówczas ryzyka choć najdrobniejszym zaklęciem; zakłócenia ostatnio nie stoją po mojej stronie. Intensywnie wdzierają się w każdą dziedzinę życia - jak pasożyty wchłaniają ulatującà energię i odwracają skutki. Trudno. Nie mam wyraźnych ambicji, aby być pośród innych studentów najlepsza - ambicje, w moim przypadku są raczej wewnętrznym poczuciem, wyznaczającym drogę. Koniec końców, przynajmniej (chwilowo?) zażegnany zostaje konflikt; staram się, tak jak mogę, aczkolwiek moje wzmożone myśli wciąż kręcą się, całkowicie niesforne - dookoła osoby @Odetta Lancaster. Nie znałam tego uczucia - wydaje się tak zarazem wynaturzone jak idealnie wpisane w kanon mojej natury. Zachwyt nad jej osobą, nad zachowaniem, nad pięknem - sprawia - że niebywale ciężko jest mi się skupić. Myśli. Przestańcie. Mimo wszystko - pracuję możliwie najbardziej wytrwale, bez rozpraszania zajęć, bez jakichkolwiek - zdolnych do postawienia zarzutów. Kiedy mój domek będzie mógł być uznany jako gotowy - nie pozostanie nic więcej, jak werdykt nauczyciela.
Domek? Miała zbudować... domek dla owadów? Wydawało jej się to być zaskakująco dziwne. Dziwne nie ze względu na to, jaką formę zaprezentował im Hal, a bardziej dziwne ze względu na to, że takie owady mogą z powodzeniem żyć w prowizorycznych schronieniach. No cóż, nie mogła w żaden sposób zbyt nagminnie oraz krytycznie wytknąć profesorowi braku pomysłów do zajęcia ich na lekcji. Pierwsze oczywiście z powodzeniem słuchała jego słów - spijała je wręcz, kiedy to chłodne, pozbawione większości emocji tęczówki, jakże zachłannie, wbijały się w jego sylwetkę - ale nie nawiązywały kontaktu wzrokowego. Opuszki palców czekały na odpowiedni moment w małym napięciu - kiedy będą mogli wstać oraz ruszyć? Dlaczego, jakie powody, a przede wszystkim cóż za problem niektórzy mają, żeby zwyczajnie się zamknąć oraz przestać wdawać w dysputę z nauczycielem? Winter doskonale zdawała sobie sprawę, że uczniowie, tudzież studenci, nie mają większego wpływu na działanie personelu szkolnego. Przekomarzanie się na lewo i prawo, bo coś nie pasuje, jest równie dobrym idiotyzmem. To tak, jakby narzekać na uwierające buty - buty znoszone, za małe zapewne, aczkolwiek człowiek innych po prostu nie ma. Ludzie wyjątkowo słabo przyjmowali jakiekolwiek zmiany w swoim życiu - owszem, Swan robił lepsze zajęcia pod względem ciekawości, kto jednak powiedział, że złotooki są gorsze od magicznych stworzeń? Czarodzieje za bardzo się przeliczali w swoim świecie. To zaś prowadziło ich do zguby. Dwie części, jedna pozbawiona cząstki magii, druga zaś nie potrafiącą wyobrazić sobie życia bez niej. Jedna ciekawa świata, chcąca odkryć wszystko, co można naukowo wytłumaczyć - wszystko, niezależnie od kontynentu, krajów, zasięgu, trudności na drodze; druga skupiająca się zazwyczaj tylko i wyłącznie na elementach, które nasączone są asteriskiem, jakże wielką przynależnością do czarodziei. Jak się komuś nie podobało - proszę bardzo, niechaj wyjdzie. Kto tu komukolwiek każe siedzieć, skoro może przecież zająć się bardziej użytecznymi rzeczami. Hal miał rację - wypuszczanie kogoś z tej szkoły bez podstawowej wiedzy dotyczącej chociażby budowy bezkręgowców wydawało się być hańbą i porażką. - Profesorze - kiedy zakończył swoją rozmowę i wszyscy ruszyli do pracy, postanowiła zdobyć odpowiedź na jedną rzecz - w ostatnim czasie, w szczególności, kiedy to staje się cieplej na zewnątrz, można zobaczyć małe, czerwono-czarne owady zasiadające i tworzące kolonie przy korze drzew. - zamyśliła się, przypominając sobie ich wygląd. Trzy nóżki z lewej, trzy nóżki z prawej, czułki, czerwony grzbiet, dwie kropki czarne na czerwonym tle i jakoby odwrócony do góry nogami trójkąt równoboczny. - Potocznie nazywane "tramwajarzykami"... Mógłby pan coś więcej o nich powiedzieć? Do czego się przydają w ekosystemie i czy mają znaczenie dla człowieka? - wówczas zdołała znaleźć parę desek oraz innych przedmiotów, które przydadzą jej się do stworzenia domku dla złotooków. Dziwne owady, doprawdy. Tak samo jak tamte, takie czerwone, nieraz łączące się w jedną całość, aczkolwiek bardzo często przez kompletny przypadek rozdeptywane przez przechodniów. Chwyciła za różdżkę w celu rozcięcia drewna, aczkolwiek jej się to niestety nie udało - na desce pojawiła się tylko o wyłącznie mała szrama działalności, w wyniku czego postanowiła zająć się tym od strony mechanicznej przy zastosowaniu odpowiednich narzędzi. Niemniej jednak drewno wydawało się być odrobinę zestarzałe, odrobinę nieatrakcyjne, w związku z czym Winter chwyciła ponownie za swój własny, drewniany kijek, by nadać całokształtowi odpowiedniego wyglądu. Renevo tym razem spisało się o wiele bardziej doskonale - być może szczęście? A może jednak doświadczenie w zakresie transmutacji? Nie wiedziała, co nie zmienia faktu, że zadziałało. I tak oto mogła dokończyć to, co rozpoczęła - domek dla zlotooków.
Ślizgonka, jak to miała w zwyczaju — nie przeszkadzała na lekcji i właściwie nie ruszała się ze swojego miejsca, dopóki polecenie tego nie wymagało. Niemniej jednak wzmianka w wykonaniu Cromwella o kocykach sprawiła, że zagryzła dolną wargę, aby nie parsknąć śmiechem. Rudzielec zaraz jednak odchrząknął, odgarniając niepozornie kosmyk włosów za ucho i poprawiając się na swoim miejscu, sięgając po pióro. Stukała jego końcówką o pergamin, czekając na dalsze instrukcje związane z lekcją. Domek. Rozejrzała się dookoła, gdy wspomniał o potrzebnych materiałach i tym, co takie mieszkanko dla robaczków powinno mieć wewnątrz. W związku z tym, że Nessa zajmowała się produkcją biżuterii, miała w głowie jakiś zamysł, który szybko nakreśliła na pergaminie, pod notatką z lekcji. Musiało być szczelnie, ciepło i sucho, zważywszy na porę roku i pogodę, która bywała bardzo kapryśna. Wszystko poza pergaminem schowała następnie do torby, składając swój koc i biorąc się do pracy. Wybrała skrzynka, przygotowała wyściółkę i skorzystała z klatki wentylacyjnej, słomy oraz papki. Zajęło jej to trochę czasu, jeden efekt był zaskakująco przyzwoity — a nawet skorzystała z atramentu, na deskach robiąc jakieś zdobienia, które wcześniej dopasowywała do wzoru pierścionka z jadeitem. Upewniła się, że domek jest szczelny i ciepły, a także że otwory, które ma będą odpowiednie dla mniejszych i większych egzemplarzy. Postawiła swój twór przed sobą, siadając grzecznie i czekając na ocenę profesora, uprzednio zgłaszając to, że skończyło. Nie mogło być tak źle, a przynajmniej taką miała nadzieję. Miało to zapewne wynagrodzić jej ostatnią ucieczkę z lekcji, a właściwie porwanie przez Ezrę, na którego nie umiała się gniewać, więc obwiniała już tylko siebie.
Kostki:6,6,5,5,6=28 Punkty z kuferka: 11ONMS = +1, 41 DA = 4 Razem: 33
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
W końcu się doigrali i Cromwell, któremu chyba ze trzy razy tylko na tej lekcji zarzucono, że obniża dla nich poziom jakby byli dziećmi - faktycznie potraktował ich jak dzieci. Jeżeli o nią chodziło, to wcale nie miała ochoty ze swojego koca wstawać i zastanawiała się nawet, czy nie wykorzystać by do zdobycia materiałów na domek dla złotooków siedzącego obok pierwszoroczniaka. Przemogła jednak lenistwo i dźwignąwszy się z jękiem, podreptała do skrzyni ze sprzętem. Starość nie radość... Kiepska była z niej była złota rączka - taka bardziej plastikowa - ale wolała nie szarżować z zaklęciami i stworzyć owadzi hotel zupełnie ręcznie. I bez zakłóceń zaklęcia nie zawsze wychodziły jej jak chciała. Materiałów mieli dość, żeby nawet jej udało się coś z tego złożyć. Nie chciała bawić się narzędziami, żeby nic bardziej nie zepsuć, ale z kilku gotowych rzeczy, udało jej się złożyć całkiem przyzwoite schronienie.
Kostki: 17 Kuferek: +2 +2 Razem: 21
tiruriru, jaki gównopost ._.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Niczego nie słyszałem. Całkowicie zamknąwszy się na przyjmowanie bodźców z zewnątrz, starałem się otrząsnąć z przedziwnego ogłupienia, w jakie wprowadziła mnie Lancaster. Bo jeżeli to nie była ona to co? Nagły zawał mózgu? Sorry, ale nawet mnie takie coś nie dotyczyło, a przynajmniej nie teraz. Ktoś odciągał ode mnie tę żmiję w kobiecym ciele, a moja wewnętrzna reakcja była niezwykle... nieodpowiednia jak na mnie. Nie chciałem, aby się oddalała. Pragnąłem jedynie być blisko niej. Najpewniej wyłącznie dzięki trwającemu jeszcze przez kilka minut zupełnym wypraniu z samodzielnego myślenia, udało mi się nie zamordować tej pizdy tu i teraz. No i przy okazji sprawiałem wrażenie kogoś, kto zdaje się słuchać o domkach dla robali. Nie, nie słyszałem z tego wykładu ani jednego słowa, a jednak zamiast całkowicie schrzanić zadanie, machinalnie zacząłem zbierać jakieś śmieci. Trawę, wysuszone liście, może jakieś kasztany. Cokolwiek, co wpadło mi w ręce, bo mózg zdecydowanie nie brał w tym wszystkim udziału. Wróciłem do @Ezra T. Clarke i machinalnie stworzyłem to... coś, czyli chyba całkiem niezłe lokum dla much. Myśl, aby skorzystać z zaklęć nawet w mojej głowie nie powstała, dlatego jedynie zagapiłem się na Krukona, powoli już dochodząc do siebie. - Też to czułeś? - Zapytałem szeptem, chwytając go delikatnie za nadgarstek, aby zwrócić na siebie uwagę. Desperacko potrzebowałem poczuć, że naprawdę istnieję, a jaki sposób był lepszy od nawiązania kontaktu fizycznego? Nie byłem nachalny, jeśli się odsunął, uszanowałem to. - Co ona mi zrobiła? Nie mogłem wydusić z siebie słowa. - Kontynuowałem, z coraz większą niechęcią obserwując swój domek dla owadów. Czułem się oszukany i zmanipulowany. Narastała we mnie złość, przeradzająca się w palącą nienawiść.
Kostki: 26 + 3p za DA
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Słuchała nauczyciela z powagą wyłapując każde, nawet najmniej istotne, słowo. Nie sądziła, że Opieka nad magicznymi stworzeniami może być aż tak ciekawa. Zawsze uważała ten przedmiot za mało przydatny ze względu na swoją przykrą przypadłość. Chodź przypadłością nie można było tego nazwać. Bardziej klątwą...? Tak. Zdecydowanie to słowo bardziej pasowało. Dziewczynę nie tolerowały zwierzęta. Każde. Małe, duże, ze skrzydłami czy pazurami. Każde rzucało się na nią pokazując kły i pazury. Gdy była jeszcze gówniarzem non stop matka musiała opatrywać jej rany. Kochała ganiać za kotem babci lub błąkać się po lesie w poszukiwaniu odpowiedniego stworzenie które mogłoby ją zaakceptować. Żadne jednak jej nie tolerowało. Dopiero Lorenzo znalazł odpowiedniego towarzysza dla Isabelle. Czy chciała by poznać jakieś groźniejsze zwierzęta na tych zajęciach? Z jednej strony tak. Zawsze była to miła odmiana i mogła by zaspokoić tym niedobór adrenaliny. Z drugiej.... NIe. Wiedziała doskonale jak to się skończy i nawet nauczyciel by w tym nie pomógł. Trochę smutne ale prawdziwe. Podniosła się z koca nieśpiesznie. W końcu materiałów nie zabraknie, a pośpiesz był niewskazany. Z ociąganiem podeszła do stolika z przyborami. Było tam wszystko czego potrzebowali do stworzenia domku dla much. Jakieś kawałki drewna, siatka, trochę słomy. Wróciła ze wszystkim na kocyk i rozstawiła przed sobą. No dobra, to od czego ny tu zacząć? Może najpierw zbijmy bryłę aby można było na czymś pracować. Z zaklęć wolała nie korzystać. Może w pracach manualnych nie była za dobra ale zaklęcia i to mogłyby popsuć. Nie ufała im od kiedy pojawiły się zakłócenia. Po dwudziestu minutach stał przed nią.... Nie można było tego nazwać domkiem. Coś do niego podobnego ale na pewno nie był to domek. Przechyliła głowę na bok oceniając swoją pracę. No cóż, lepszy to on nie będzie.
Jak się okazało wyjście na lekcję nie było dobrym pomysłem, przynajmniej tego dnia. Szło mu tak po ludzku źle. Nie potrafił się skupić, rozpoznać stworzeń ani też wsłuchać się w głos Hala, który próbował wbić coś do jego pustej głowy. Po prostu świetnie. Irytację na samego siebie potęgował jedynie fakt, że znowu nie widział nigdzie siostry, co z jednej strony go niepokoiło, ale z drugiej... po prostu miał dość tego, że co chwilę ktoś go pouczał. Nigdy nie był najpilniejszym uczniem w szkole i zdecydowanie nie aspirował do tego tytułu. Po prostu kochał otaczający go świat, który był przesycony magią, nie czuł potrzeby bycia w nim wybijającą się ponad tłum gwiazdą. I chociaż czasem faktycznie chciał zabłysnąć, przynajmniej na Opiece nad magicznymi stworzeniami tak nigdy mu to nie wychodziło. Zawsze znajdował się ktoś równie dobry, czy też znacznie od niego lepszy. W takich momentach czuł się nijaki, pusty, zwykły. Niczym kolejna, niewyróżniająca się ze stada owca. Może i nie było w tym nic złego, ale Pro zdecydowanie nie chciał takiej miałkości, nie chciał utknąć w jednym miejscu. Przejmowanie roli głowy rodu. Jak zwykle wszystko sprowadzało się do tego jednego dylematu. Rodzice chcieli, a on próbował się od tego wymigać. Nie mógł zwalić odpowiedzialności na siostrę, a więc... - Zaraz, chwila, co tutaj się dzieje? - pomyślał, wracając do rzeczywistości akurat w momencie, w którym Hal kończył dawać im instrukcje. Tyle dobrego, że zdążył usłyszeć, dla kogo miał być ten domek. Nie czuł jednak żadnego podekscytowania z tym związanego. Po prostu to odhaczyć i mieć spokój. Tak, to zdecydowanie brzmiało dobrze. Nie myśląc już wiele wziął w dłonie materiały i zaczął zastanawiać się, jak zrobić to tak, aby było praktyczne. W końcu mimo wszystko nie chciał, aby jakieś stworzenia miały przez niego złe warunki życia.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Prawdę mówiąc, odechciało mi się robienia wszelakich domków. Zachowanie Odetty wytrąciło mnie z równowagi, zapewne widzieli to wszyscy, a nie jedynie ona sama, lecz nie rozglądałem się wokół siebie, jakbym w istocie obawiał się, że zobacze wlepione w siebie zaciekawione pary oczu. Kiedy doszliśmy do względnego porozumienia, mogliśmy już stworzyć skrzynkę, jakiej wymagał od nas Hal. Wziąłem sobie deski i siatkę, uznając, że połączenie ich będzie łatwiejsze od mozolnego dziurawienia drewna. Z zaciekawieniem spoglądałem na mugolskie narzędzia, decydując się na skorzystanie z nich przy zbijaniu ze sobą desek. Widziałem to kiedyś na filmie, więc nie poszło mi nawet aż tak źle. A to, co było krzywo poprawiłem za pomocą diffindo, którym uprzednio docinałem deski i siatkę. Kiedy domek przypominał już domek, wygładziłem deski zaklęciem glisseo i przykleiłem do nich suche liście za pomocą mugolskich narzędzi. Skrzyneczka idealnie wpasowywała się w jesienny klimat, ale ja nie miałem już głowy do innych ozdobników. Do środka wrzuciłem trochę słomy i liści, uznając, że to mój limit na dziś. Prawdę mówiąc, sądziłem, że będzie wyglądać o wiele gorzej.
15 z kostek 50p z onms więc +5 Diffindo: 3 -> 1 -> 4 (przerzuty) Punkty za zaklęcia: 4 Glisseo: 1 -> 1 -> 3 -> 3 -> 4 (przerzuty) Punkty za transmutacje: 6 Suma: 30
Mimo, że starałam się słuchać słów profesora, miałam nieuchronne wrażenie, że dociera do mnie zaledwie jakaś mała ich część. Już na początku lekcji stwierdziłam, że ubrałam się zdecydowanie zbyt lekko, jednak teraz temperatura dała o sobie znać z podwójną siłą, a siedzenie i brak jakiegokolwiek ruchu zdecydowanie pogarszały istniejący stan rzeczy. Z tego wszystkiego nie byłam pewna, czy oby na pewno dobrze zrozumiałam słowa nauczyciela, dlatego zanim przystąpiłam do jakichkolwiek działań, podpatrzyłam co takiego robią inni. A więc domek. Szybkim ruchem wstałam z kocyka i podeszłam do stojącej koło profesora skrzyni. Od technicznych zadań, zdecydowanie wolałam te artystyczne, dlatego nie liczyłam na nagły przebłysk geniuszu. Chwyciłam najpotrzebniejsze, moim zdaniem rzeczy i wróciłam na czekający na mnie koc. Zrezygnowałam z użycia magii, pamiętając, że zakłócenia - od kiedy tylko się pojawiły, skutecznie utrudniały mi jakiekolwiek, nawet najprostsze czarowanie i patrząc na leżące przede mną zdobycze, zastanawiałam się jak je użyć. Mugolskie przedmioty z całą pewnością nie sprawiały mi trudności, powiedziałabym nawet, że ich znajomość ułatwiła mi dzisiejsze zadanie. W końcu nie każdy mógł wiedzieć do czego służy kratka wentylacyjna, prawda? Zadanie poszło mi, cóż...średnio. I nawet nie chodziło o to jak wyglądał, bo akurat ten punkt wyszedł mi chyba najlepiej ze wszystkich. Nie byłam natomiast do końca pewna jak bardzo jest stabilny i czy pierwszy lepszy podmuch wiatru skutecznie go nie zburzy. Uniosłam spojrzenie i chwyciłam leżącą obok koca słomę, którą zaraz włożyłam do domku. Nie wiem, czy jest tam bezpiecznie, ale na pewno będzie ciepło.
Ezra zazwyczaj dosyć łatwo dawał się złapać w sidła kobiecego uroku i nie było niczym nadzwyczajnym, że potrafił nagle zupełnie stracić koncentrację i zainteresowanie przebiegającą lekcją. Nawet on jednak mógł poznać, że było to coś zupełnie innego - urok nie uderzył w niego z taką mocą, jak w Cassiusa, toteż inne bodźce napływały do niego z otoczenia, podobnie jak świadomość absurdu własnych odczuć. Gdzieś z tyłu jego głowy błąkała się jednak myśl, że wystarczyłoby jedno skinienie jej palca, by zechciał się jej przysłużyć. Wszystko minęło, kiedy dziewczyna została odciągnięta, a umiejętność myślenia wróciła na właściwe miejsce. Potrząsnął głową, biorąc przykład z pozostałych i wydobyć ze skrzyni przedmioty potrzebne do zbudowania domku. Wziął kilka deseczek więcej, scalając je zaklęciem Miscere Vires; uważał, że w pierwszej kolejności należało zadbać o trwałość obiektu. Dopiero potem zajął się ich zbijaniem ze sobą i stopniowym ulepszaniem, ocieplaniem i dekorowaniem domku. Jak na osobę, która nie była specem od majsterkowania, radził sobie zadziwiająco dobrze. Tak zajął się swoją pracą, że dotyk Cassiusa całkowicie go zaskoczył. - Tak? Chyba... nie wiem - odparł, dając wreszcie wyraz swojemu zagubieniu. Nie strącił ręki chłopaka, ale jego wzrok na moment uciekł w poszukiwaniu jasnowłosej dziewczyny. Zamyślenie zagościło na jego twarzy, jakby usilnie starał się znaleźć odpowiedź dla towarzysza; niestety, nie potrafił jej znaleźć. - Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Po prostu bez wysiłku skradła całą uwagę... Trochę, jak pod wpływem słabszej amortencji. Może używa takich perfum? Bo chyba nie sądzisz, że rzuciła jakiś czar? - Potrząsnął głową. Cassius musiał czuć się nieporównywalnie gorzej w tej sytuacji. Ezra nie mógł jednak nic z tym zrobić; w końcu oswobodził rękę, by nanieść na domek ostatnią poprawkę. Użył zaklęcia Impervius, aby mieć pewność, że złe warunki atmosferyczne nie zagrożą obiektowi.
Kostki: 6, 1, 6, 5, 3 = 21 Dodatkowe: 35 pkt z ONMS = +3 80 pkt z DA = +8 Miscere Vires: 6 Punkty za trans: +3 Impervius: 3> 1> 6 (przerzuty) Punkty za zaklecia: +3 Razem: 21+3+8+3+3=38
(mam nadzieję, że nic nie sknociłam)
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Młodzież zabrała się za przygotowywanie owadzich hoteli, gdy @Winter Rieux przyatakowała z pytaniem. Oczywiście nie miał nic przeciwko, a wręcz go to cieszyło. - W pierwszej chwili myślałem, że masz na myśli biedronki - zaśmiał się serdecznie w odpowiedzi. Potraktowałby ją co prawda poważnie, gdyby autentycznie nie wiedziała czym były te popularne owady, ale szczerze odetchnął, że jednak nie musi udawać, że nie jest to ani trochę dziwne - Masz na myśli kowale bezskrzydłe - podpowiedział nazwę zwyczajową tramwajarzy - Bardzo mnie cieszy twoja ciekawość. Czyżbyś słyszała teorie o ich magicznych zastosowaniach w pogańskich czasach i stąd to zainteresowanie?* Tak czy siak oficjalnie są niemagiczne i dopóki nie ma żadnych uznanych teorii na ten temat, mogę Cię tylko zadowolić wiedzą stricte biologiczną. Ale mamy na szczęście w kadrze człowieka od i starożytnej magii, więc w razie czego dopytuj profesora Fairwyna - "tylko nie mów mu, że cię zachęcałem" aż chciało się dopowiedzieć, ale wypadało zachować profesjonalizm. Hal na szczęście nie miał za dużo styczności z nauczycielem run, bardzo szybko załapał jednak, że tenże zbędnych kontaktów międzyludzkich nie lubi, a za zbędne uważa w gruncie rzeczy każde. I chociaż był pewien, że w związku z powyższym nie powinien obawiać się ze strony "kolegi z pracy" żadnych werbalnie wyrażonych pretensji, wolał obyć się bez bycia taksowanych zimnym, pogardliwym spojrzeniem Edgara przy okazji jakiegoś posiłku, czy czegoś. - Wracając do potwierdzonej wiedzy o kowalach: powszechnie i niesłusznie uważane są za szkodniki. W praktyce faktycznie mogą obłazić lipy i akacje, ale ograniczają się tylko do tych dwóch rodzajów drzew, a do tego jakąś faktyczną krzywdę mogą wyrządzić tyko młodym drzewom i tylko jeśli jest ich naprawdę dużo. Co do roli w ekosystemie, to są saprofagami, ale żywią się także słabymi osobnikami innych bezkręgowców. A przez ludzi wykorzystywane są jako gatunek modelowy w badaniach biologicznych z najróżniejszych dziedzin, nie tylko zoologii. Zaspokoiłem twoją ciekawość? Lekcja tymczasem dobiegała końca. Trzeba przyznać, że większość domków prezentowała się naprawdę wspaniale, a nawet te mniej dokładne mogły doskonale spełniać swoje funkcje, po drobnych poprawkach, którymi mógł już zająć się sam. - Jak na pierwszy raz, wszystkim wam poszło bardzo dobrze i wasze hotele będzie można wkrótce zawiesić. Nie byle gdzie oczywiście. Domki dla złotooków wieszamy na wysokości 1,5 metra, w jakimś zacisznym, osłoniętym przed wiatrem i słonecznym miejscu, najlepiej frontem na wschód lub zachód. No i oczywiście dobrze byłoby umieścić je w okolicy roślin, które chcielibyśmy chronić przed szkodnikami, dlatego wasze hotele zawisną jak już się skonsultuję z profesorem Corbijnem i profesor Vicario. A jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to w przyszłym roku, dzięki waszej pracy, Hogwart będzie miał własny zapas much siatkoskrzydłych do eliksirów. To tyle na dziś. Dziękuję wszystkim za uwagę. Gdybyście jeszcze mogli poskładać i odłożyć koce, byłbym bardzo wdzięczny.
//zt wszyscy, chyba, że ktoś coś chce jeszcze napisać
*creditsy dla Edgarowej i jej ostatniego zainteresowania mitologią Słowian. Otóż oprócz "tramwajarzy" kowale mają jeszcze pizdylion innych regionalnych nazw i na wschodzie mówi się na nie "ryże zygmunty". Wydawało mi się to zawsze głupie, ale Edek mówi, że na ogień w kontekście jego kultu się mówiło w pewnych miejscach zygmunt (sic! xD). A biorąc pod uwagę, że po angielsku kowal to firebug, to można podejrzewać (and by that I mean, że Edgar miał robić jakiś riserdż, dlatego zrzucam odpowiedzialność na niego), że miały coś wspólnego z jakąś tam magią ludową czy czymś.
Punkty za hotele będą następujące: >30 - 20pkt 30-20 - 15pkt 20-10 - 10pkt <10 - 5pkt
Also +5pkt za obecność dla każdego, kto napisał chociaż jeden post. Wszystkie pkt rozdam jutro po południu.
Mogłoby się wydawać, że to takie oczywiste – wystarczy dobrze robić notatki, a nauka będzie prostsza. Banał, którego niestety nie uczą w pierwszej klasie i jeśli ktoś się nie urodził ze zmysłem estetycznym to skąd mógł wiedzieć jak się za takie wykresy zabrać? Bogowie Dinę obdarzyli skąpą garścią superlatyw, a bycie artystą było blisko samego końca listy cech i talentów. Już od samego początku, kiedy pierwszy raz zobaczyła materiały Nessy M. Lanceley rozłożone schludnie na jej łóżku w dormitorium poczuła gorące ukłucie zazdrości, że się sama do swoich bazgrolców i pergaminów nie przykładała bardziej. Wszystkie notatki jakie starsza koleżanka przekazała jej po ich ostatnim spotkaniu wydawały się Dinie absolutnie bezcenne, chciała się z nimi zapoznać nawet mimo że wiele z nich traktowało o rzeczach z którymi już miała styczność, albo które uważała za takie na których się zna. Szukała po szkole miejsca w którym mogłaby w spokoju zapoznać się z tymi wszystkimi pergaminami i notesami, nie chcąc jednocześnie za bardzo dzielić się faktem posiadania ich zresztą świata. Nie było to wcale nielegalne korzystać z cudzych materiałów naukowych, ale znając swoje psie szczęście zaiste wolała ukryć się i mieć przez chwilę święty spokój. Uciekła więc z zamku na błonia, by skorzystać z ostatnich dni ciepłej jesieni i w blasku popołudniowego słońca przespacerowała się do altany. Trapiło ją wiele rzeczy, miała nadzieję, że eliksiry z którymi będzie się za chwile zapoznawać odciągną jej ponure myśli od gorzkiej rzeczywistości z którą musiała się mierzyć. Zasiadła w ciszy przy drewnianym stole, na którym zaczęła układać swoje książki i zeszyty obok zeszytów i pergaminów pożyczonych od Nessy. Chciała powtórzyć materiał z poprzednich lat, jako, że planowała w przyszłości podjąć się zawodu odrobinę bardziej chlubnego niż pracownik domu pogrzebowego. Czuła, że rozumie eliksiry dobrze, ale należało pewną wiedzę odświeżyć, z inną zapoznać się bliżej – notatki panny Lanceley były dużo bardziej rozbudowane od treści jakie były im przedstawiane podczas lekcji, a Harlow była niezwykle ciekawa tego co tam się znajdywało. Z torby wyjęła jeszcze jeden, zaklęty notes, opieczętowany szeroką skórzaną taśmą z niewielką kłódką, w którym prowadziła swój mroczny plan podboju świata. Notowała w nim najważniejsze i najsprytniejsze informacje wyczytane z podręczników, prawideł i zwojów dostępnych w otwartym dziale bibliotecznym i zamierzała znaleźć w papierach Nessy wszystko to, czego w jej własnym spisie mogło brakować. Szukała konkretnych rzeczy, miała już wystarczające pojęcie o tym czego chce od eliksirów by wiedzieć czego szuka a to już był krok naprzód. To już umożliwiało rozwój ukierunkowany, kiedy pojawiało się zrozumienie informacje przychodziły z łatwością. Wiadomo bowiem, że zawsze w końcu znajdzie się to co chce się znaleźć jeśli tylko wiadomo gdzie i jak tego szukać. Problem pojawi się w momencie w którym wiedza teoretyczna przestanie ją satysfakcjonować a głupi umysł harpii zafiksuje się na praktyce, kiedy praktyka zacznie jej wychodzić i zapragnie testowania swoich chorych pomysłów i produktów na organizmach żywych. Czy tej spirali kiedyś nadejdzie koniec?
z/t
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Czy można być bardziej obrzydliwie romantycznym, niż zapraszając smutną, samotną puchonkę do ogrodowej altany gdzie już wokół jesień słała się rozrzucając po trawie garderobę z suchych liści i gasnących kolorów krzewów. Byłby się nawet swoją podłą podstępnością wzdrygną i zniesmaczył, gdyby już nie był taki do cna, co kości samych przesiąknięty obojętnym poczuciem, że tak czy inaczej nie ma już dla niego żadnej nadziei. Pisał do niej ten list na kolanie, w zasadzie między śniadaniem a ostatnimi zajęciami z historii magii, pamiętał jak przez mgłę jak jej słońce tańczy w czekoladowych włosach i z niezadowoleniem zauważył, że słońca dziś jak na lekarstwo. Chciałby sobie ten błysk przypomnieć, raz jeszcze na palec pukle nawinąć zaczepnie, patrzeć jak się uśmiecha czy to z zadowoleniem czy z niezadowoleniem - wszystko w sumie jedno byle widzieć coś więcej niż wrogą niechęć i obojętne zdystansowanie, własną mordę którą musiał codziennie znosić w lustrzanym odbiciu. Czy można mieć fobię luster? Czuł fizyczny dyskomfort stając przed jakąkolwiek formą zwierciadła, krzywiąc się nawet kiedy tafla wody w wannie była zbyt gładka i spokojna. Blisko mu było do ojca, w źrenicach tych jasnych oczu, linii zaciśniętych ust gotowych szeptać tajemnice skrywane w lochach dworku na Manie. Blisko mu było do matki, między długimi rzęsami i przeciągłymi spojrzeniami, do wuja w niepokornych falach włosów, do dziadka w tym charakterystycznym ruchu głową jakby odziedziczył po nim nerwicę. Nie chciał mieć z nimi nic wspólnego a jednak lewa dłoń bezmyślnie obracała na prawym nadgarstku przeklętą bransoletkę, którą mu babunia zamiast ciasteczek, wsunęła na dziecięcą rączkę kiedy z naiwnością jeszcze całkiem szczenięco wyciągał do niej ochoczo rączki. Zamknął oczy cofając dłoń z obrzydzeniem i wsadzając ręce w kieszenie rozchełstanego płaszcza, błonia pachniały jesienią, wilgotną ziemią, trawą nasączoną padającym nocą deszczem. Dotarłszy do altany zaklęciem osuszył siedzisko ale wcale nie usiadł, szalik z szyi ściągnął jedynie i wcisnął w kieszeń w zamian swojej dłoni. Patrzył w stronę szkoły, w stronę cieplarni, ciekaw skąd przyjdzie jego dzisiejsze lekarstwo, czy iść będzie na nogach obleczonych w pończochy, czy postawi jednak na dżins. W swetrze będzie, może tym kremowym jak na zajęciach, czy bez swetra, bo gdyby on mógł wybierać to by stawiał na tę wersje bez. Bez dżinsów też. Pończochy od biedy mogły zostać, ale jedynie od biedy. Poklepał się po kieszeniach w poszukiwaniu ukradzionej Theodorowi paczki papierosów, gówno warty dandysik pewnie nurzając się w swoim bogactwie nie zauważyłby takiego uszczerbku. Był takim durniem, że nie zauważyłby złodzieja nawet, gdyby ten wpadł na niego obrabiając mu chałupę. Nie to, żeby się Morris znał na złodziejstwie, prawda. Absolutnie wyparłby się wszelkich sugestii, że on ma cokolwiek z czymkolwiek wspólnego, a już na pewno z jakimiś rozbojami i kradzieżami. To co robił wracając do domu na święta i wakacje było tajemnicą na podobnej zasadzie co wycieczki do Vegas z Chrystusem. Co się dzieje na Man, zostaje na Man. Zresztą, naiwny szczurze, nawet jakbyś chciał, to nikomu nie mógł byś powiedzieć. Kolce bransolety jakby pobudzone na samą myśl o zdradzie przesunęły się wokół jej srebrzystej obręczy. Wyłuskał z paczki peta i odpalił go obserwując zbliżającą się Hudson.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Zaskoczenie i nagłe podniecenie to emocje, które towarzyszyły zdziwionej Bridget, rozszyfrowującej szybkie pismo na kawałku papieru będącego liścikiem od tajemniczego "Lema". Serce zabiło mocniej na perspektywę spotkania, a ręką zatrzęsła się z nagła, gdy wypisywała szybkie "będę" na odwrocie. Obserwując odlatującą sowę, odczuwała cały kalejdoskop intensywnych emocji, od stresu po niecierpliwość, by ostatnie już dziś zajęcia szybko dobiegły końca. Teraz i tak nie potrafiła się skupić na temacie wykładu, myślami uciekając do altany. Gdy tylko rozległ się w oddali dźwięk bijącego dzwonu zwiastującego koniec zajęć, dziewczę zerwało się z krzesła tak szybko, że prawie zerwała z siebie przytrzaśniętą siedzeniem spódniczkę. W pośpiechu pozbierała rzeczy i niemalże biegiem opuściła zamek. Przygarnęła łopoczące za nią poły brązowego płaszcza z domieszką wełny unilam i owinęła się nimi szczelnie, by uniemożliwić porywistym powiewom wiatru buszowanie w delikatnym materiale białej koszuli. Sięgnęła dłonią do włosów, by wysunąć spomiędzy falujących, czekoladowych pukli ujarzmiającą je spinkę i pozwolić im, by opadły swobodnie na plecy i ramiona. Na chłodzie jej nos szybko przybrał różowe zabarwienie, wyłącznie dodając jej postaci uroku. Zresztą już za chwilę cała miała spąsowieć - łatwiej będzie zrzucić rumieniec na zimno, niźli na zakłopotanie. Bowiem stresowała się, nie wiedziała, czego się spodziewać po Lyallu ani tym spotkaniu. Każdy krok przybliżający ją do celu potęgował moc uderzeń jej serduszka, które na widok czekającego na nią chłopaka wydawało się wyskakiwać z klatki piersiowej. - Udaję, że nic nie widzę - powiedziała z delikatnym uśmiechem i wywróciła oczami, a dłoń przyłożyła w miejsce na prawej piersi, gdzie pod połami odzienia wierzchniego tkwiła odznaka prefekt naczelnej, zupełnie jakby chciała zasłonić jej oczy, by nie patrzyła na spowitą w dymie papierosowym postać. Sumienie ugryzło ją, że nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, jednak... Nie byłaby w stanie. Zamiast upominać Krukona o papierosy, uśmiechała się promiennie.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
I w końcu się pojawiła, wpierw w oddali, krokiem swobodnym ale i pospiesznym, jakby chciała jednocześnie biec i stać w miejscu, stan w którym ruchy są powolne ale krótkie, zdradzające prędkość plączących się w głowie myśli. Zaciągnął się kolejnym wdechem tytoniowego dymu, póki jeszcze była daleko licząc jej kroki i kolejnym przyglądając jej się w sposób w który nie wypada kolegom przyglądać się swoim koleżankom. Od wąskich pęcin jej kostek, z zainteresowaniem po łuku łydek, kolan, ud... Wypuścił dym głębokim wydechem gdzieś w bok na jej słowa chowając peta za plecy i pochylając się lekko w jej stronę, stanowczo zbyt blisko, stanowczo za szybko, wpatrując się w same kropki źrenic jej oczu i uśmiechając się lekko. - Jeśli to Ty mnie będziesz pilnować na szlabanie, to poproszę. - po czym bez ceregieli, nie prosząc o pozwolenie (jakby kiedykolwiek o nie prosił) pochylił się nieco głębiej i skradł jej krótki pocałunek. Smakował sokiem cytrusowym i tytoniem. Być może nie powinien i z pewnością kiedyś zarobi w mordę ale był słaby i na widok jej ust nie potrafił się powstrzymać. Szczególnie kiedy miała ten niesforny, powstrzymywany uśmiech od którego robiły się jej takie małe zmarszczki koło oczu. - Brązowe. - powiedział zanim cofnął głowę i odwrócił się lekko, by raz jeszcze pociągnąć z papierosa i rzuciwszy go na ziemię wdeptać peta w trawę- Ale mogę znów zapomnieć. - powiedział marszcząc brwi z imitowanym zmartwieniu, jaką to on ma słabą pamięć. Strzepnął z rękawa płaszcza jakąś resztkę tytoniowego paprocha i wyciągnął do niej swoje wielkie, ciepłe łapsko. - Zostajesz w szkole na święta, Biddy? – on chciałby zostać. Obawiał się jednak, że będzie musiał wrócić do domu odbyć rodzinną tradycję niszczenia komuś przypadkowemu życia.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget zdawała się nie widzieć chciwego wzroku kolegi, którym omiatał ją od czubka głowy aż po kostki, a może widziała, lecz nie chciała wyciągać pochopnych wniosków? Zbliżała się do niego odziana w niewinność i brak jakiejkolwiek podejrzliwości względem jego zamiarów, naiwna zwierzyna wchodząca bez zawahania w otwartą paszczę lwa. Nieświadoma zaistniałej iskry, jedynie uśmiechnęła się w swój znany, ciepły sposób. Takim uśmiechem, którym obdarzy się zarówno zgubionego pierwszaka i szaloną ciocię przy świątecznym stole. Gdy jednak pochylił się z nagła drastycznie zmniejszając odległość dzielącą ich nosy, uśmiech ten wyparował, ustępując miejsca wyrazowi zdumienia i lekkiego strachu, lecz i ten szybko przeminął, wypchnięty z emocjonalnego kalejdoskopu przez narastającą ekscytację. Szybkie spojrzenie w błękit jego tęczówek rozwiał wszelkie jej wątpliwości - całość była doskonale zaplanowana. I nie miała nic przeciwko. Szybkie zetknięcie ust było miłą niespodzianką, na którą nie była gotowa, lecz którą przyjęła z szybszym biciem serca. Gdy się odsunął, mógł z powodzeniem dostrzec wpełzający na jej lico rumieniec. Najpierw zajął środki policzków, a następnie sunął ku zewnętrznym okowom jej buzi, a pełne usta, zaznawszy ciepła obcych dotychczas warg, jakby zaogniły się, gotowe na dalsze doznania. Jednakże pieszczoty dobiegły końca, przyszedł czas na rozmowę, która wydawała się dla Bridget teraz jakaś dziwna, nienaturalnie szybko przebiegająca. - Szkoda, że nie mogę przyznawać punktów - stwierdziła, a prawy kącik ust uniosła w delikatnym uśmiechu. Krew pulsowała jej w głowie. - I co wtedy zrobimy? - zapytała, również ze zmartwieniem marszcząc brwi, choć jej udawanie szło znacznie gorzej, bowiem za pozornym smuteczkiem czaiło się żywe podekscytowanie. - Myślałam o powrocie. Ale mogę zostać... ... Jeśli chciałbyś.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Może to właśnie dlatego taki był absurdalnie zainteresowany nią, jakby był brudny i garnął się do jej niewinnej czystości. Jakby znów, jak zawsze, chciał chwycić w ręce tę niebagatelną subtelność jej osoby i wytrzeć się w nią jak zawsze niszcząc to czego dotnie. Bezcelowe działanie, on nie stawał się nigdy czystszy, a jedynie pozostawiał swoje kalectwo na ludziach którymi chciał uzdrowić swoją jakże chorą duszę. Jakby miał wirusa, trujący pierwiastek wgryzający się we wszystko z czym miał kontakt. Nie przeszkadzało mu to mimo wszystko uśmiechać się wciąż czarująco do jej osoby, nieco szerzej gdy zaobserwował różany pąs wpełzający na jej twarz. Była aż nieprawdopodobnie urocza, tak słodka i delikatna, że przez myśl przeszłą mu ochota by ją uderzyć, tylko po to by się upewnić, że jest prawdziwa. - Przyznałabyś mi kilka? - puścił do niej oko, podnosząc dłoń i w świetnie wypracowany sposób założył jej za ucho kilka włosów które niesfornie kręciły się koło jej twarzy na lekkim wietrze dzisiejszego dnia- Za co? - opuścił powoli rękę palcami sunąc po jej ramieniu i ujął w garść jej wskazujący palec, który wydawał się być taki niewielki w jego niedźwiedziej łapie- Wtedy będziesz musiała się spotkać ze mną raz jeszcze. - powiedział z rozbawieniem, dławiąc gzieś w sobie śmiech który jednak sięgnął jego jasnych oczu. Kiwnął lekko głową sugerując jej, żeby z nim ruszyła na ten leniwy spacer. Nie były to pałacowe ogrody ani nawet jeszcze zimowe królestwo, poza tym, że mróz powoli szczypał w nos nie było nawet śniegu więc i sceneria mało romantyczna. Spojrzał gdzieś w przestrzeń marszcząc lekko brwi jakby mu się przypomniało coś, czego wcale nie chciał pamiętać, zaraz jednak złagodniał na twarzy kiedy znó spojrzał na swoją rozmówczynię, którą to tak dzielnie prowadził za palec. - Możesz..? - uniósł lekko brwi- Czy chcesz. - miał takiego diabła w oczach, że naprawdę trudno było nie doszukiwać się w jego słowach drugiego dna. Tylko jakiego? Pogładził palcem wierzch jej dłoni- Gdybym ja mógł, to bym chciał. - powiedział zagadkowo, przyglądając się jej rumieńcom. Był ciekaw jak długo pozostaną na jej twarzy. I co jeszcze może je wywołać. I w jakiej intensywności.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Może i ona wykazywała zainteresowanie jednostkami mierzącymi się wewnątrz z wieloma problemami, nieczystymi, zniszczonymi, zupełnie jakby ona miała być lekarstwem na ich niedołężność. Szkoda tylko, że nie uczyła się niczego z każdą taka historią. Nie nauczyła się tego przy Clarke'u, Evermore, Basilu i żadnym innym chłopaku, dla którego chciała być jasno świecącym słońcem i chętną do pomocy dłonią. Czy Lyall miał być innym przypadkiem? Czy to wszystko miało potoczyć się odmiennie? Naiwnie liczyła, że właśnie tak będzie. - Całą garść - powiedziała z szerokim uśmiechem. Nie potrzebował tłumacza, by zrozumieć, że na pewno nie oberwie za ten pocałunek. Wręcz dostał pozwolenie na częstsze zaskakiwanie jej w ten sposób. Wszystko to było niezwykle podniecające... Tak jak perspektywa ponownego spotkania. Ciężko było jej powstrzymać chichot, kiedy zakładał kosmyk niesfornych włosów za jej ucho. Był taki romantyczny! - Chętnie więc będę Ci przypominała - wyznała w końcu, a rumieniec ani myślał zniknąć z jej buzi. Owinęła się połami płaszcza, zabezpieczając boki ciała przed przenikliwym, zimnym wiatrem i ruszyła za Krukonem na powolny spacer, natychmiast podążając za jego skinięciem głowy. Wcisnęła pozostałe palce w jego dłoń, by następnie spleść je z tymi jego, co było dość odważnym jak na nią posunięciem. Spojrzała na niego i lekko zmarszczyła brewki. - A nie możesz? - Może nie powinna wnikać, lecz skoro temat się zaczął, chciała go drążyć. - Bo ja bym chciała - dodała jeszcze, by miał pewność co do jej chęci.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Wszystko w ich przygodnej znajomości wskazywało na rychłe nieszczęście obserwując jak oboje mieli tendencje do wplątywania się w relacje niezdrowe nie tylko dla nich ale i dla ich towarzystwa. Uczenie się na błędach jest zdrowym sloganem, radą dobrego wujka, starszego kolegi czy dobrej duszy, rzadko jednak wcielaną w życie. Żyjemy w świecie wypełnionym schematami, sami jesteśmy zaprogramowani przez środowisko w jakim przyszło nam dorastać, poszukując strefy komfortu mamy tendencje do szukania sytuacji, które gdzieś w naszej podświadomości, zakopane głęboko sprawiają, że superego mruczy z zadowolenia. Jedni lubią głaskanie się po pleckach inni zupełnie odległe pozycje na tym spektrum przyjemności. Nie umiała ukryć swoich emocji, nie próbowała tego robić, a rozochocone ego Morrisa reagowało nad wyraz pozytywnie na taką stymulację. Czy tego potrzebował? Ciągłej interakcji z kimś responsywnym, ochoczo odpowiadającym niewerbalnie na te wszystkie jego niewerbalne, drobne gesty. Jak kuriozalny taniec, którego choreografem były tylko wznoszące się i opadające wraz z kolejnymi oddechami fale hormonów. - Trzymam Cie za słowo, Biddy. - zaśmiał się lekko. Trudno było mu to przyznać nawet samemu przed sobą, ale czuł w jej towarzystwie dziwny komfort. Jakby wkładał na grzbiet swój ulubiony, ciepły sweter pachnący przyjemnością, zabarwiony na rudo czającymi się w kątach myśli żądzami. Przyjął miękko jej wiercące się palce po to tylko, by widząc jak szczelnie opatula się płaszczem puścić jej dłoń na krótką chwilę. Splótł jej drobne palce w pięść i zamknął ją w swojej wielkiej łapie, coby było jej odrobinę chociaż cieplej. - Zimno Ci? - zapytał z nutą troski w głosie. Drugą ręką wyciągnął z kieszeni swój szalik i zatrzymał się na chwilę. Powoli i z namysłem, patrząc jej prosto w oczy, zarzucił go na ramiona brunetki po czym powoli i skrupulatnie owinął nią jej kark i szyję. Szalik Lyalla miał zapach papierosów i wody kolońskiej, czegoś trochę nieprzyjemnego i całkiem miłego, jak cały on, jak wszystko co z nim związane. Trochę czarne trochę białe, trochę dobre, trochę wcale nie. Znów ujął w dłoń jej piąstkę i leniwym krokiem ruszyli w dalszą drogę w kierunku zamku. - Chciałbym. - przyznał patrząc w dal- To byłby świetny prezent na święta, nie musieć jechać do domu. - uśmiechnął się kącikiem ust. Miał jednak zobowiązania z których nie mógł się w żaden sposób wykręcić. Na samą myśl o tym jak można by od tego uciec czuł, jak zaklęta bransoleta powoli zaciska się na jego nadgarstku- Jak spędzacie święta u siebie? - zagaił z niekłamanym zainteresowaniem. Każdy miał swoje tradycje i choć tradycją rodu Morrisów było morderstwo w wigilie, był pewien, że Hudsonowie robili coś znacznie bardziej przyjemnego. Mimo to, nie mógł powstrzymać klarującego się w głowie wyobrażenia Bridget rzucającej śmiertelną klątwą w jakiegoś nieszczęśnika. Z całym swoim urokiem i delikatnością wydawała się być wręcz idealnie skrojona na cichego skrytobójce- Masz jakieś... ciekawe rodzinne tradycje? - dodał niby od niechcenia. Kto wie, może cicha woda brzegi rwie.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Ucząc się na swoich błędach z przeszłości, oszczędziłaby sobie w życiu wielu przykrości i zawodów. Bridget wydawała się być jednak niezwykle oporna na takie nauki, zupełnie jakby jej główka nie przyjmowała do świadomości faktu, że wiele rzeczy można zrobić inaczej, wiele sytuacji można ocenić w inny sposób, a na mnóstwo bodźców można odmiennie zareagować, niż czyniła to do tej pory. Ukształtowała się już w swoich nawykach, toteż nie zapaliła jej się w głowie żadna lampka mówiąca, iż pakowanie się w ramiona Morrisa mogło nie być najlepszą opcją. Ona w głębi duszy zawsze wierzyła w ludzi i ufała, że powierza się komuś, kto tego nie zmarnuje. Dotychczas przekonywała się wyłącznie co do tego, że nie była nieomylna, ale czy to miało znaczyć, że już nigdy nie mogła dać ponieść się chwili i swoim emocjom? Czy to znaczyło, że już nigdy nie miałaby dawać nikomu szansy, skazując się tym samym na samotność, której nie potrafiła znieść? Wszak na nic się nie umawiali... Nie zmieniało to jednak faktu, że w głowie Hudson już zrodziły się jakieś oczekiwania względem chłopaka. Niewielkie, bo niewielkie, lecz jakieś. I zaskakująco dobrze zdawał się te wymagania spełniać, a nawet przerastał je swoim zaangażowaniem, przez co obnażała się przed nim cała. Wręcz obdzierała się z jakichkolwiek szans na zakrycie wnętrza płaszczem tajemnicy, nie chcąc przedłużać tej nieznośnej gry wstępnej. Nie było jej zimno, lecz nie zaprzeczyła. Z uwagą obserwowała każdy jego ruch i ów szalik, który wylądował na jej ramionach. Jej serce przyspieszyło, stymulowane z nagła jawiącą się w wyobraźni wizją, w której Lyall chwycił mocniej końce szalika, obwiązując je wokół nadgarstków i przyciągnął ją bliżej do siebie, by złączyć ich usta w namiętnym pocałunku. Wstrzymywała oddech przez cały przeciągający się proces wiązania szalika - mógł bez problemu zobaczyć czające się w kącikach jej rozchylonych warg pożądanie. - Dziękuję - powiedziała w końcu nieco drżącym głosem. Jego zapach był odurzający. Choć sama nie paliła papierosów, woń tytoniu w połączeniu z wodą kolońską chłopaka sprawiała, że miała wielką ochotę przycisnąć materiał szalu do twarzy, by zaciągać się tą mieszanką. - Aż tak? - Nie chciała wchodzić z buciorami w jego życie prywatne i rodzinne sprawy, lecz nie umiała ukryć zmartwienia w głosie. Nie musiał jej odpowiadać, zrozumiałaby, gdyby nie chciał. - Och, my? Wydaje mi się, że całkiem normalnie - rzekła w pierwszej chwili, marszcząc delikatnie brewki w geście zastanowienia. - Gdy tak bezpośrednio pytasz, nic mi ciekawego nie przychodzi do głowy. Moja mama wrzuca knuta do puddingu, a kto znajdzie go na talerzu, ma mieć szczęście w finansach przez kolejny rok - powiedziała, po czym parsknęła krótko na wydźwięk własnych słów. - U Ciebie też tak robią? Szczerze wątpiła, nie wiedziała, skąd jej mama wzięła podobną tradycję.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Morris znał dobrze brzemię oczekiwań, wiedział jak to jest nieść na barkach obraz samego siebie utkany cudzymi dłońmi. Robił to już od tak dawna, że polubił te wysiłek, było to wygodniejsze niż mierzenie się z reakcjami ludzi na jego prawdziwą twarz. Łatwiej było zwodzić sympatycznymi uśmiechami i przystojnym profilem niż tłumaczyć z grymasów, blizn i odruchów. Urzekała go delikatność, zawsze tak samo głupio wpadał po uszy w samozadowolenie, jak pies w sklepie z garmażerią czuł się niemal naćpany towarzystwem kogoś tak czystego, tak delikatnego jak puchoneczka, którą prowadził za rękę. Rozbiegany chaos myśli skrzeczał jak stado wron namawiając go tylko i wyłącznie do krzywdy, do krzywdy, a jednak nic z tych chorych myśli nie wyłaniało się na zewnątrz tych jasnych, łagodnych oczu. Uśmiechał się lubieżnie obserwując jej mimikę, jakby się napawał tą chwilą, tym, że ona ma oczekiwania, a on ich nie spełnia natychmiast. Jakby się z nią droczył zaczepnie, jakby wiedział dobrze, ale chciał tę chwilę jak masełko rozsmarować cieniutko na wielu wielu pajdkach chleba. - Proszę. - szepnął mrugając do niej. Milczał przez chwilę, szukając odpowiednich słów by odpowiedzieć na jej pytanie w prawidłowy sposób. Nie był przekonany na ile szczerości może sobie pozwolić i nie chodziło tu o jakieś zaufanie względem dziewczyny, tylko o blokady, które zostały mu narzucone odgórnie. Bóg mu świadkiem, że gdyby mógł wszystkim opowiedziałby o bezeceństwach odczynianych w ramach jego rodziny. - Jestem już dużym chłopem - zaczął - Chciałbym spędzić święta tak jak bym chciał, a nie jeździć do mamy na kolacje. - zaśmiał się lekko. Przecież jej nie będzie opowiadał o tym, że zmęczony już jest dorocznym polowaniem na mugoli, że już ma ręce rude od krwi tylko ona i jej czyste oczy tego nie widzą. Kłamać potrafił od zawsze, bo musiał się tego nauczyć prędzej niż nauczył się szczerości. Z zainteresowaniem wysłuchał historyjki o puddingu, a w oczach kryła mu się niekłamana fascynacja. Tradycje piastowane przez innych ludzi wydawały mu się zawsze tak bardzo fascynujące bo tak odmienne od ponuractwa uprawianego w domu Morrisów. Zaśmiał się. - Czy to higieniczne? - palnął zanim się ugryzł w język. Jednym z sekretów Lyalla Morrisa, o którym wie mało kto, jest jego dziwna fobia na punkcie bakterii a pieniądze z reguły nosiły ich na swojej cennej powierzchni zaskakująco dużo. Zamyślił się nad odpowiedzią ale po chwili pokręcił przecząco głową. - Nie, nie robimy tak. Mamy jakieś takie... bardzo zwykłe tradycje. - wzruszył lekko ramionami. Polowanie i skórowanie ludzi, zamykanie się w lochach, praktyki czarnomagiczne i unikanie ciastek z trucizną. Dzień jak co dzień.
Zdaje się, że ani Bridget, ani Lyall nie spodziewali się, że swoją obecnością niejako niechcący naruszyli czyiś teren. Rozmawiali sobie spokojnie, cieszyli się nawet ładną jak na tamte czasu pogodą, kiedy zza ich pleców nagle dobiegł przeciągły - nieomal ludzki - wrzask. - Wynocha stąd! Wynocha wy pierdolone gówniarze! - Zaryczał najwyższy z gnomów, wielki naczelny wódz Bobo, który z kijem w niewielkiej gnomiej dłoni wymachiwał w ich kierunku pięścią, odgrażając im się tak piekielnie wulgarnie, że aż uszy więdły. Nie był jednak sam, jego groźby nie były więc nieuzasadnione. Tuż przy jego boku przystanęło co najmniej kilkanaście karłów w wyraźnie bojowych nastrojach. Czy to z czystej złośliwości, czy faktycznej potrzeby usunięcia wroga z ICH altanki - trudno powiedzieć - sięgnęły po broń. Każde z bobo nagle miało w ręku kamień i wyraźną siłę w ramionach. Zaczęły ciskać amunicją zarówno w Bri jak i Luja, ale w tego drugiego jakoś tam intensywniej, najwyraźniej widząc w nim prowokatora dla całego tego zajścia. Zanim którekolwiek z was zdołało zareagować, jeden z kamieni rąbnął Morrisa w czoło, rozcinając mu łuk brwiowy, po czym z pewnością zostanie mu blizna. Głośne wrzaski bobo-wodza wskazywały na to, że za moment zaczną nadziewać ich tyłki na swoje kije. Lepiej uciekać teraz, niż później!
______________________
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Zaskoczyły go to mało powiedziane. Głosiki gnomów były tak niespodziewane, że prawie się potknął stojąc w miejscu, a już wulgaryzmy jakie sypały się z ich małych pyszczków tak go zszokowały, że oto Luj Morris zapomniał język w gębie. Uniósł dłonie w śmiesznym geście, chcąc Bridget zasłonić uszy bo już tak niewybrednych komentarzy to wolał jej oszczędzić. O sobie słyszał w życiu najróżniejsze rzeczy i pewnie gnomy musiałyby się ostro nagimnastykować, by obrazić go bardziej niż robił to jego własny ojciec - choć patrząc po ich zaangażowaniu było to możliwe - to jednak wolał by Hudson uniknęła wysłuchiwania epitetów pod swoim adresem. Przez chwilę, jak zaczęły podnosić z ziemi kamyki rozczuliło go to strasznie, bo z pewnością opuszczona Altanka musiała być jakąś ich świętą kapliczką - zmienił zdanie kiedy dostał jakimś ostrym głazem w łeb. Rozwalony łuk brwiowy nawet mimo tego, że nie promieniował straszliwym bólem to jednak krwawił jak zam skurwysyn, zaraz więc pół twarzy krukona zalało się krwią, a ta wdając się do oka wywołała okropne pieczenie. - Chodźmy stąd. - zasugerował, kiedy skrzaciki nastawiły dzidy na sztorc bo patrząc po ich zajadłości i wściekłych mordkach podejrzewał, że te groźby słowne zabawiania się w małych palowników rzeczywiście mogły dojść do skutku, a wolał dupsko przed tym uchronić. Objął Bri ramieniem i pospiesznie skierowali koki w stronę zamku. Morris z zamiarem odstawienia koleżanki bezpiecznie do lochów, a sam chyba musiał udać się coś poczynić z rozpieprzonym łbem.