Wiosną i latem trawy w okolicy Zakazanego Lasu potrafią sięgać aż do kolan. Miejsce odwiedzane jest przez zapalonych zielarzy, bowiem okolica obfituje w ciekawe zioła. Poza tym nieczęsto ludzie tu przychodzą z prostej przyczyny - wśród traw królują szkodniki.
Uwaga. Jeśli używasz tu czarów bądź Twoja różdżka jest gdzieś w widocznym miejscu, istnieje ryzyko, że do Twojej przekradną się do niej okoliczne chropianki. Rzuć wówczas kostką, by dowiedzieć się czy uszkodzą Ci rdzeń. Parzysta - nadgryzły nieco drewno Twojej różdżki i prawie dostały się do rdzenia. Różdżka wymaga drobnej naprawy u twórcy różdżek. Nieparzysta - na szczęście w porę je dostrzegłeś i mogłeś się ich pozbyć.
- Świetnie, dzięki. Spróbujmy tak! - powiedziałem doceniając uwagę przekazaną przez Puchona. W przypadku mojego poprzedniego zaklęcia współuczestniczący nie byli aż tak chętni do dzielenia się sugestiami, a w mojej opinii było to niezwykle ważny - ktoś inny mógł dostrzec rzeczy, które zupełnie mi umykały. - Formuła brzmi Convulsio - odparłem na pytanie chłopaka przy okazji układając się na ziemi. Czy się obawiałem? Oczywiście, bo kto by się nie bał nowego zaklęcia testowanego przez mniej doświadczonego czarodzieja. Niemniej jednak nie zamierzałem się wycofywać. Po trzech próbach Neirinowi udało się w końcu rzucić na mnie zaklęcie. Poczułem się naprawdę dziwnie, jakbym oczekiwał, że to zaklęcie zadziała na mnie zupełnie inaczej. Po chwili trząsłem się jak opętany. Gdy Puchon przerwał zaklęcie poczułem ulgę - to nie było łatwe dziesięć sekund, niemniej jednak najprawdopodobniej byłbym w stanie znieść kilkukrotnie dłuższy czas działania zaklęcia. - Chyba ok - odparłem na pytanie Puchona uspokoiwszy trochę. Po chwili podniosłem się z ziemi i otrzepując spodnie dodałem - Świetnie Ci poszło. Minęła chwila zanim ponownie ustawiliśmy się na pozycjach. Tym razem to Neirin leżał na ziemi. Wiedząc jak zaklęcie działa mogłem sobie pozwolić na trochę wiecej, dlatego tym razem rzuciłem je niewerbalnie przytrzymując czar na całe dwadzieścia sekund.
Kostka: 4
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Po tej serii nie miał już sił. Drgawki były mocniejsze. Albo to jego zmęczone ciało odczuwało je mocniej. Z drugiej strony, trwały też znacząco dłużej. Niemalże pół minuty, wysysając resztki chęci do życia z i tak apatycznego rudzielca. Kiedy zaklęcie zostało przerwane, przekręcił się na bok, łapiąc urwane oddechy przez rozchylone usta. Kropelki śliny skapywały mu z ust, a palce drżały kiedy zaciskał je na kocu. Dłuższą chwilę nie otwierał ust, starając się opanować bezwiedne skurcze mięśni, będące echem zaklęcia. Potarł twarz, ścierając z niej kropelki potu. Wilgotne plamy pojawiły się również na koszulce, acz tymi akurat się nie przejął. Zmusił się za to, by wstać. Ze sporymi problemami - ręka się dwa razy pod nim ugięła, przez co uderzył barkiem w ziemię. - Ch-chwila... - To zaklęcie ma być zdolne powalić nawet magiczną bestię, co tam zwykłego siódmoklasistę. Nieważne, jak dobrej budowy. Przekręcił się na plecy, potrzebując odpocząć dłuższą chwilę, zanim odetchnął i dał radę usiąść. - Palą mnie mięśnie, których nawet nie wiedziałem, że mam... - Skomentował, co uważał osobiście za ciekawe spostrzeżenie. - Jeśli nie powalisz przeciwnika... To z pewnością go ośmieszysz - skomentował obecność mokrej plamy na swoim kroczu. Sięgnął po odłożoną na bok różdżkę, rzucając po cichu zaklęcie suszące. Ze sporymi problemami - palce nie chciały układać się tak, jak je chłopak zmuszał. Jednak za którymś razem zdołał pozbyć się wydalin własnego ciała z ubrania. Czy się krępował? Wstydził? Nie. Było mu obojętne, co sobie Lysander pomyśli. Nie wspominając, iż naturalnym odruchem ciała jest, aby zwieracze puściły w czasie drgawek. Rzucił jednak po tym jednym zaklęciu różdżkę na koc. - Chyba się przeceniłem. Albo to zaklęcie. Nie dam rady rzucić drugiego na ciebie - uniósł ręce w geście poddania, a widać było, że wciąż delikatnie drżą. Był jak ten dzieciak, który porwał się na szklankę wódki i zmuszony był odpuścić w połowie. Przynajmniej był zdolnym przyznać się do porażki, a nie uparcie trwał przy pierwotnym planie. - Mocne. Sam je wymyśliłeś, tak? Dobry jesteś.
Widząc tak nagłą reakcję Neirina przerwałem zaklęcie przed czasem. Drgawki wywołały niespodziewany ślinotok i moczenie się, a ja mimo iż traktowałem to w sposób naukowy poczułem pewne skrępowanie tym, że doprowadziłem Puchona do takiego stanu. - Przepraszam - powiedziałem, choć Vaughn raczej nie okazywał speszenia, a jedynie swego rodzaju wycieńczenie. Obawiałem się, że dość mocno przesadziłem, mimo iż Neirin wbrew reakcjom jego ciała pozostawał bardzo opanowany. - Sam. Dzięki - odpowiedziałem powściągliwie na komplement, lekko zdenerwowany tak mocnymi skutkami zaklęcia - Zdecydowanie na dzisiaj wystarczy. Podziękowałem krótko chłopakowi, po czym pomogłem mu wstać. Nie wdawaliśmy się w dalsze dyskusje, gdyż pogrążyłem się w głębokim rozmyślaniach na temat skutków wymyślonego przeze mnie czaru. Po wszystkim - poszedłem w swoją stronę.
/zt
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
- Przepraszam? - Powtórzył cicho. - Nie masz za co. Masz? Skorzystał z pomocy. Ciężko było mu samodzielnie wstać. A nawet po tym, jak już znalazł się w pozycji pionowej, zachwiał się i musiał podtrzymać ręką drzewa, aby nie upaść całkiem. - Taak... Trochę jestem delikatniejszy... Niż troll - ocenił, chociaż przy Lysanderze nie wypadał jeszcze tak źle. Chłopak jako jeden z nielicznych nieco przerastał Neirina. Czy on wcześniej na to zwrócił uwagę? Chyba nie. Gdzie w ogóle rudzielec ma różdżkę? Myśli tak dziwnie mu skakały, chyba nawet gorzej niż zwykle. - Am...? - I Lysander zawrócił, aby udać się w swoją stronę. - A koc...? - Tyle go widział. Jakoś dziwnie szybko uciekł. Chłopak wzruszył jednak ramionami. Najwyżej odda mu przy okazji. Odczekał, aż poczuje się lepiej, zanim złożył koc, aby pójść po tym w swoją stronę.
zt
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Zmierzali do Zakazanego Lasu przez błonia, kiedy Hal ni stąd, ni zowąd zatrzymał grupę. - Teraz mi przyszło do coś głowy, więc robimy krótki przerywnik - oderwał wzrok od jakiejś sowy lecącej w kierunku zamku i spojrzał na grupę, wbijając dłonie w kieszenie bluzy - Naprawdę idziemy do Lasu i naprawdę nie zgadliście jeszcze po co, ale na razie przerwa na... nietoperze! Kilka faktów: wszystkie gatunki nietoperzy w Wielkiej Brytanii są pod ścisłą ochroną gatunkową. Głównym powodem ich zagrożenia, jak w przypadku większości zwierząt, jest degradacja i fragmentacja środowiska życia, czyli najprościej mówiąc, tak gdzie nie ma dla nich warunków do życia, tam nie żyją nietoperze. No i teraz spójrzmy sobie na takie tereny przyhogwarckie: mamy wspaniały las ze starodrzewiami i wszystkim - idealny do gniazdowania dla części gatunków. Mamy zamek ze szczelinami w murach, lochami, strychami i tak dalej - super warunki na zimowanie. Mamy szpalery drzew, wzdłuż których nietoperze mogą się bez stresu przemieszczać. Mamy nawet jezioro, a część gatunków preferuje sąsiedztwo zbiorników wodnych - kto był wieczorem nad jeziorem ten wie ile tam lata owadów. Teoretycznie mamy tu istny nietoperzowy raj, a mimo to - i to też jest fakt - spotkanie nietoperza w okolicy Hogwartu graniczy z cudem. Czy potraficie podać powód?
----------------------------------------------------------- Ruszamy dalej w nocy z 22.09 na 23.09. Do tej pory, możecie próbować odpowiedzieć na pytanie Hala. Oczywiście za punkty.
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Idąc uważnie patrzyła pod nogi, obawiając się, że mogłaby nadepnąć na jakieś nocne żyjątko. Gdy tylko coś zachrupało jej pod nogami, sprawdzała czy aby na pewno była to tylko jakaś sucha gałązka lub łupina. Gdy tylko zatrzymali się na chwilę, od razu znów sięgnęła po ołówek, aby zanotować słowa profesora. Tym razem nie zrozumiała wszystkich słów, jednak Cromwell obrazowo wyjaśnił o co mu chodziło, tłumacząc też co trudniejsze pojęcia, czym zyskał w jej oczach. Po czymś takim można poznać dobrego nauczyciela. Słysząc pytanie, uśmiechnęła się i odpowiedziała automatycznie: - Przez sowy - podała wyraźnie, po czym szybko przyłożyła dłoń do ust. Rozejrzała się po obecnych, żeby spojrzeć czy ktoś inny także znał odpowiedź. - Przepraszam! - dodała pośpiesznie. W Souhvězdí nie zbierali punktów i nie zdążyła się jeszcze przyzwyczaić do tego systemu, jednak duch rywalizacji zdążył się w niej obudzić. Momentalnie zrobiło jej się głupio, bo co jeśli okaże się, że zdobyte przez nią punkty przepadają i przez to pozbawiła któregoś z domów możliwości ich zdobycia? A może jej odpowiedź wcale nie była prawidłowa, więc (oprócz wstydu Pandory) nic się nie stało? - Sowy jedzą nietoperze - wyjaśniła cicho, nie mogąc przypomnieć sobie słowa “polują”. - A Wy tutaj macie dużo płomykówki.
Wycieczka była dość miła, nawet patrząc na nią przez pryzmat tego, że była lekcją. Delektował się chłodnym, wieczornym powietrzem, mając świadomość, że obok siebie ma kuzynkę. To sprawiało, że wszystko było jeszcze lepsze. Starał się dopasowywać swoje tempo do dziewczyny, żeby ta mogła nadążyć, w końcu była niższa, to kroki też stawiała wymiernie krótsze. Bardzo mu się podobała ta atmosfera, nawet jeżeli była jakaś rywalizacja między domami, to teraz wszyscy szli równo, oglądając magicznie wyglądające błonia. Jego zmysł estety był bardzo zaspokojony. Kiedy stanęli, skupił się na nauczycielu i na jego słowach. Wiedział co nieco o nietoperzach, głownie dlatego, że kiedyś bardzo interesował się tematem wampirów. Ktoś mu podrzucił, że w mugolskich bajkach zmieniają się w nietoperze, co go zaintrygowało na tyle, że zaczął sprawdzać co mogło sprawić, że niemagiczni powiązali gacki z wampirami. Przygryzł wargę, próbując sobie coś przypomnieć, po czym nieśmiało odpowiedział. - No, w Hogwarcie jest dużo ludzi, a nietoperze potrzebują spokoju w czasie hibernacji. Jak się je zbyt często budzi to mogą umrzeć z głodu? W lesie też by nie miały zbytnio spokoju, z centaurami, pająkami i innymi takimi. - Nie wiedział czy ma rację, pamiętał jedynie, że narzekał, że przez zbyt dużą ilość ludzi w rezydencji nikłe są szanse, na pojawienie się nietoperzy na strychu. Odpowiedź Pandory o sowach, też mogła mieć jakiś sens - w końcu większość uczniów posiadała własne zwierzątko. Oprócz ptaków były także koty, a one też potrafiły polować na wszystko co jest możliwe.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Przez większość czasu szła obok Gabriela i próbowała nadążyć za treścią lekcji. Wiele osób podawało ciekawe odpowiedzi, jednak Elaine już się nie udzielała. Nie tylko z faktu, że nie zdążyła, ale też była trochę rozkojarzona. Opatuliła się ciaśniej kurtką i spoglądała nieufnie na Zakazany Las. Ciemno, buro, niebezpiecznie, a oni będą tu chmarą zakłócać spokój magicznych stworzeń. Po drodze ścisnęła ramię Gabriela i szepnęła, że najwyżej zaraz się jeszcze spotkają. Cóż mogła poradzić na to, że musiała, po prostu musiała zrównać swój krok z @Riley Fairwyn, którego niechcący zostawili w tyle. Uśmiechnęła się do niego pogodnie, jednym uchem słuchając o nietoperzach. Wtem wpadła na jeden pomysł, który nie zaszkodzi przedstawić, choć wątpiła, aby był główną z przyczyn. Odczekała aż Gabriel skończy i wtrąciła swoje trzy knuty: - Może tutaj i w okolicach zamku rośnie jakaś magiczna roślina, która je odstrasza? Albo na której obecność bądź zapach są nadwrażliwe i to przeszkadza im wytrwanie w ciągłej hibernacji, o której mówił Gabriel? - zagaiła, zastanawiając się przy okazji ile mogłoby być w tym prawdy. Nie znała się na magicznych zwierzętach aby móc szpanować wiedzą. Wysuwała jedynie hipotezy, a nuż jeśli nie ona, to ktoś inny wpadnie na trop i ostateczną odpowiedź na pytanie nauczyciela. Przyznała mu w sumie rację - nie spotkała tu jeszcze tych nocnych stworzeń i nigdy nie zwróciła na to uwagi.
Mimochodem podążyła za Lilianne i Pandorą. Idąc w grupie rzucała się w oczy znacznie mniej niż podążając samotnie. Riley, wystarczyło, że tylko na chwilę zwolnił kroku, zostając w tyle, a Elaine już nawoływała go uśmiechem i pogodnym spojrzeniem. Zerknęła na nią, machając jej lekko dłonią, choć nie była pewna czy kuzynka ją zauważyła. Przez ten gest sama teraz pozostała lekko w tyle. Przyśpieszyła kroku, wsłuchując się w wykład profesora i odpowiedzi uczniów. Sama nie udzielała żadnej. Z kilku powodów. Pierwszym była niewiedza. Drugim chęć pozostania w cieniu. Trzecim brak śmiałości do przebicia się w tłumie. Czwarty powód stał przed nią. Pandora z takim zaangażowaniem udzielała odpowiedzi na pytania, że nie mogłaby jej tego odebrać, nawet gdyby znała odpowiedź. W czasie kiedy przyjezdna angażowała się w lekcję, Celeste na chwilę straciła koncentrację. Zastanowiła się, że pierwszego dnia obcy w Hogwarcie wydawali jej się niczym zaraza. Wyplenili się nagle, wysypali i przynieśli ze sobą magiczne, zwodnicze alkohole. Tymczasem Pandora zupełnie nie odpowiadała temu obrazowi. Była pogodna, empatyczna, energiczna, w jakiś taki łagodny, nienachalny sposób. Spoglądając na jej profil, wyobraziła sobie obraz z jej udziałem. Naturalnie wyglądała na tle drogi do Zakazanego Lasu. Natura ją lubiła. Miała rysy jakby wykrojone do balansowania krajobrazów swoją osobą.
Powolnym krokiem przemierzał błonia, podążając za prowadzonym przez Cromwella pochodem. Cały czas zastanawiał się nad tym, co nauczyciel będzie chciał im pokazać w Zakazanym Lesie. Żyjąca w nim fauna była na tyle bogata, że właściwie nie było nawet nic dziwnego w tym, że nikt nie odgadnął gatunku, o którym pomyślał tego wieczora Hal. Jemu także się nie udało, chociaż miał trochę satysfakcji ze swojej odpowiedzi, kiedy okazało się, że po drodze przystanęli, by obserwować nietoperze. Wspomniał o nich podczas zgadywanki i mimo że nie były one główną gwiazdą tych zajęć, to przynajmniej w jakimś sensie czuł się tak, jakby wygrał mniejszą nagrodę na loterii. Nie było to może jego ulubione zwierzę, ale wiele o tych małych ssakach czytał z uwagi na ich dość interesujący sposób bytowania. Z tego też względu z zaciekawieniem słuchał opowieści profesora, nawet jeśli wiele wskazanych przez niego faktów już znał. Kiedy jednak Cromwell zadał im pytanie, dlaczego w okolicy nie ma żadnych nietoperzy, musiał przyznać, że nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał. Nie znał odpowiedzi, ale włączył wszystkie trybiki w swoim mózgu, byleby odnaleźć właściwie rozwiązanie kolejnej z zagadek nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami. Miał niestety ograniczone pole manewru, zważywszy na fakt, że niektórzy koledzy byli od niego szybsi. - Może to z powodu magicznej bariery ochronnej otaczającej Hogwart? – Rzucił wreszcie swój pomysł, mimo że nie był do niego w stu procentach przekonany. Cóż, jak do każdego innego. Wyglądało na to, że odpowiedzi na zadawane przez nauczyciela pytania były mocno nieszablonowe, skoro wcześniej nikt nie „zwyciężył”. - Mam na myśli to, że nietoperze poruszają się za pomocą echolokacji. Ponadto słyszalny przez nie zakres dźwięków jest jednym z najszerszych wśród świata zwierząt. Być może bariera wydaje jakiś szum czy ultrwdźwięk, którego my nie słyszymy, a który jednak przeszkadza nietoperzom, a nawet zaburza działanie echa akustycznego? Ot, taki zakłócacz fal dźwiękowych. – Nie był pewien czy nie skomplikował zbytnio czegoś, co było banalnie proste. Mimo wszystko to rozwiązanie jako pierwsze przychodziło mu na myśl i postanowił się z nim podzielić. Echolokacja wszak była specyficznym systemem, zaś fakt, że magiczna bariera wydawała jakiś dźwięk zupełnie niesłyszalny i obojętny dla człowieka, ale już niekoniecznie dla innych stworzeń, jawił mu się jako dość prawdopodobny.
Poczuł chłodnawy wiatr we włosach i cieszył się, że zgarnął z dormitorium jedną z najcieplejszych bluz. Był zmarzluchem, więc w innym wypadku prawdopodobnie zakończyłby ten wieczorny spacer przedwcześnie albo kolejny tydzień odchorowywał wycieczki z Cromwellem. Na szczęście tego rodzaju zagrożenie zostało zażegnane, a on mógł się skoncentrować na temacie dzisiejszych zajęć, a właściwie na razie na przerywniku, którym okazały się być nietoperze. Hal sprzedał im wiele informacji na ich temat, ale nie byłby przecież sobą, gdyby części z nich nie przemienił w kolejną zagadkę. Jonas nie narzekał, lubił zagadki, chociaż po ostatniej był nieco zdołowany, bo chyba naprawdę liczył na to, że uda mu się ustrzelić to konkretne zwierzę, które chodziło nauczycielowi po głowie. Uczniowie znów zaczęli przerzucać się w swych odpowiedziach, a on nie zamierzał pozostawać w cieniu. Podniósł rękę do góry, oczekując uwagi profesora. - W pewnym sensie odniosę się do pomysłu Pandory, bo też uważam, że problemem jest tutejsza fauna. – Przyznał się od razu, że to dziewczyna zainspirowała go do takiego toku myślenia. Właściwie uważał nawet, że może mieć rację, jeśli chodzi o płomykówki. Jemu przypomniało się jednak o zupełnie innym stworzeniu, które znacząco pogorszało warunki bytowe dla nietoperzy na terenach Hogwartu. - Wydaje mi się, że nietoperze odstrasza przede wszystkim zagroda hipogryfów znajdująca się na padoku, na skraju Zakazanego Lasu. Zwierzęta te żywią się w końcu małymi ssakami oraz ptakami, a skoro nietoperz to niewielki, latający ssak, to z pewnością przy takich stworzeniach jak hipogryfy może się czuć zagrożony. – Wygłosił po chwili swój monolog i dopiero po nim próbował przetrawić wszystko to, co powiedział Riley. Cholera, aż tyle wiedział o jakiejś hibernacji? Rosenberg poczuł się nieco zagubiony. Podobnie zaskoczył go niejaki Gallagher ze Slytherinu. Brzmiało to cholernie skomplikowanie i mądrze, chociaż nie miał zielonego pojęcia czy chłopak naprawdę ma taką wiedzę, czy może raczej zmyśla. Sam nie wiedział zupełnie nic o jakimś echu akustycznym lub echolokacji, nie mówiąc już o falach dźwiękowych. Wiedział co prawda, że nietoperze poruszają się za pomocą tejże echolokacji, ale gdyby miał powiedzieć na ten temat coś więcej na egzaminie – cóż, raczej musiałby pożegnać się z punktami za takie pytanie.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Tym razem nie miała zbyt wiele do dodania, jeżeli chodziło o nietoperze w okolicach Hogwartu. Wydawało jej się, że już wszystko zostało powiedziane. Po cichu przytaknęła Pandorze, gdy wspomniała o sowach, podobnie uczyniła w reakcji na słowa Gabriela. Szkolna bariera również mogła się do tego przyczyniać. Do całej reszty propozycji nie była przekonana, a przy tym nie była w stanie podać własnej teorii, różniącej się w jakimkolwiek stopniu od tego, co powiedziała już panna Doux. - Pewnie mój kot wszystkie zeżarł. - mruknęła pod nosem tak, aby mógł ją usłyszeć tylko Matt. Inka raczej nie wyglądała na kota, który kiedykolwiek z własnej woli opuściłby wygodne łóżko w dormitorium, a co dopiero mury szkoły, aby oddać się krwawej rzezi okołoszkolnej fauny. To po prostu nie był drapieżnik. Chyba, że akurat terroryzowała skrzaty w kuchni, dopominając się o jedzenie. Już niedługo mieli wstąpić do Zakazanego Lasu, więc Davies wytężała wzrok, doszukując się charakterystycznych miejsc wśród drzew, aby zapamiętać sobie na przyszłość widoki, drogę i, w miarę możliwości, plan jakichkolwiek ścieżek znajdujących się w lesie, aby w odpowiednim czasie móc nanieść je na mapę. Może i nie były to jej takie całkiem pierwsze odwiedziny w tym miejscu, ale pobyt pośród tych pni zawsze niósł ze sobą jakiś dreszczyk i chęć zapamiętania każdego szczegółu.
Zmarszczył brwi i przetarł palcami powiekę, analizując odpowiedź @"Gabriel Swansea". - No potrzebują, aczkolwiek w Hogwarcie i okolicy jest dość miejsc, w których miałyby święty spokój, a co do lasu, to pamiętajmy, że w każdym ekosystemie występują jakieś czynniki, które są dla gatunku zagrożeniem. Ba! Siedlisko, w którym nie ma żadnego czynnika regulującego populację długo nie pociągnie. Mówiąc prościej - do idealnych warunków dla gatunku, należy też coś, co pozabija słabsze osobniki. Przyroda jest brutalna - zastanawiał się czy tym komentarzem nie odwiedzie ich zbyt mocno od poprawnej odpowiedzi, więc po chwili dodał jeszcze: - Zakazany Las akurat świetnie się sam reguluje, pewnie właśnie dlatego, że jest zakazany. Nie była to pewnie duża podpowiedź, szczególnie, że przed chwilą zdementował podejrzenia Gabriela, że bliskość dużej grupy ludzie była bezpośrednim powodem braku nietoperzy, ale nie chciał im tak od razu wszystkiego zdradzać. Ich pomysły, nawet jeśli nietrafione, były bardzo ciekawe. - Nie, nie słyszałem nigdy o takiej roślinie - odpowiedział @Elaine J. Swansea. Oczywiście to, że on, a nawet cała znana ludzkości nauka o tym nie słyszeli, nie znaczyło, że taka roślina nie mogła istnieć. Jednak żeby oskarżać roślinność przyhogwarcką o ograniczanie liczby nietoperzy, trzeba by najpierw wyeliminować czynnik, który przyczyniał się do tego bez dwóch zdań, więc nadal czekał na tę konkretną odpowiedź. - Bariery magiczne są tworzone w ten sposób, by nie wpływały na środowisko naturalne, Bogu dzięki. - tym razem pomysłodawcą był @Matthew C. Gallagher. - Znaczy no przynajmniej te zarejestrowane. Ocena wpływu na przyrodę jest jednym z kroków poprzedzających zakładanie barier magicznych. Odwzajemnił uśmiech @Pandora J. Doux, ale zaraz spoważniał. - Nigdy nie przepraszaj za posiadanie wiedzy - upomniał ją. Temat tymczasem podchwycił @Jonas Rosenberg. - Dobrze i niedobrze - zauważył ze śmiechem - Tutejsza fauna jest okej, problemem jest to co myślmy tu przynieśli. I o ile akurat szkolne zwierzęta, jak hipogryfy, testrale i szkolne sowy, są doglądane i pilnowane tak, żeby nie szkodzić, o tyle wasze zwierzątka domowe bardzo rzadko. Pandora ma rację! Mamy od groma sów i do tego jeszcze kotów, które w odróżnieniu od tego co żyje w lesie, nie jest naturalnym elementem ekosystemu (sowy oczywiście są, ale nie w takiej ilości). Cierpi na tym zresztą nie tylko populacja nietoperzy, ale też gryzoni, jaszczurek, małych ptaków, większych bezkręgowców. Nie mówię oczywiście, że macie wszystkie swoje zwierzaki zostawiać w domu, ale z pokoi wspólnych koty powinny wychodzić tylko na smyczy i z właścicielem. Z sowami jest trudniej, ale generalnie wystarczy je karmić hodowlanymi myszami i wypuszczać w dzień, i już się wyświadcza dzikiej przyrodzie ogromną przysługę. Tak sobie zresztą myślę, że będzie można zrobić jakąś lekcję o samych sowach i pogadamy o tym więcej. Wyjął ręce z kieszeni i potarł ramiona. Stanie w miejscu na otwartej przestrzeni zaczynało dawać w kość. - Dobra idziemy, bo zimno - zarządził - Za odpowiedzi wszyscy po pięć punktów, a Pandora +10 do reputacji. - rozłożył przed nią bezradnie ręce, jednocześnie uśmiechając się przyjacielsko, po czym skierował grupę w stronę lasu. Wyjął z kieszeni różdżkę i użył Lumos. Z racji niemal pełnego księżyca na łące było dość widno, ale między drzewami dodatkowe światło mogło się już przydać. Poza tym w razie czego dobrze było mieć już różdżkę w ręku.
-------------------------------------------------------------------------- W końcu przechodzimy tutaj. Mój post się pojawi do jakichś 24h, ale nadal możecie rozmawiać, zaczepiać mnie, wracać do wcześniejszych etapów itp. Punktacja na razie: S: 50, H: 47, G: 65, R: 45, Pandora: 17 ;p
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Unoszę brwi rozbawiona na to bezpośrednie stwierdzenie. Mówisz to w tak łatwy i przystępny sposób, że aż śmieję się krótko przed grzecznym podziękowaniem za komplement. Czemu nie każdy może mówić wszystkiego tak prostą drogą, bym wiedziała, kiedy chce po prostu być miły, a kiedy wbija szpilę w czułe miejsce. - Miło cię poznać - mówię, wciąż uśmiechając się uprzejmie i pod nosem próbuję powtórzyć Twoje nazwisko, ale niespecjalnie mi idzie, więc mam nadzieję, że nie słyszysz moich marnych prób. Przynajmniej imię masz bardzo łatwe do wymówienia. Marszczę brwi, kiedy wymieniasz mi mnóstwo miejsc, w których nigdy nie byłam. Moja wiedza szczegółowa ogranicza się do Kornawlii i Doliny Godryka. No oczywiście nie licząc Hogwartu. - To w ilu szkołach byłeś? - pytam, bo wydawało mi się, że Rosjanie nie idą do tej szkoły co wymieniłeś, ale mogę się mylić. Jak widać w tej dziedzinie specem nie byłam. - Da - powtarzam po Tobie żwawo, świetnie ucząc się języka i idziemy po śladach zwierzaka. Bardzo uprzejmie ignorując pół- żywą parę obok nas. Kręcę głową kiedy pytasz co to za zwierzę. Nie do końca go poznaję, ale kiedy wymawiasz nazwę ptaszka mówię no tak, uderzając się w pustą głowę, a raczej turban. - Co mam począć, przecież nie mogę go tu zostawić na śmierć! Uważasz, że powinnam tak zrobić - pytam Rosjanina patrząc na ledwo ożywionego ptaszka, bez sił na kompletnie cokolwiek, a z pewnością nie na zaświergotanie mnie na śmierć. - Kiedy wyzdrowieje, zostawię go gdzieś, zanim oszaleję - stwierdzam i głaszczę piórka biednego stworzenia. Jak coś tak uroczego mogłoby zrobić mi jakąkolwiek krzywdę! Truchtam za moim partnerem, trochę zajęta nowym zwierzakiem, więc daję tym razem Tobie znaleźć trop, by iść dalej. - Hm, może masz racje, może tak naprawdę nas nie lubią. Chociaż pół biedny ten goblin. Mugoloznastwo? Włosy mi wypadły po bieganiu w tym okropnym lesie... Ej czy przypadkiem nie ja Cię zabiłam? Uważaj! To ostatnie krzyczę już zdecydowanie za późno, bo chociaż to ja znam łąki w Hogwarcie i powinnam Cię zatrzymać, niestety rozgaduję się i teraz z przerażeniem patrzę na to gdzie wylądowałeś. Wyciągam niepewnie różdżkę, coby pomóc Ci się odrobinę oczyścić, równocześnie mniej lub bardziej dyskretnie zasłaniając nos.
Lazar rzucał to niech on nam kostki da <3
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
— W jednej. — odpowiedział z pewną dozą refleksji, nie mając dziś ochoty zgrywać cwaniaka, dla którego to Durmstrang były niby za słabą placówką, by obdarzyć go swoim zainteresowaniem. Dawniej nie zastanawiał się nad tym tyle, co w Hogwarcie. Bo kiedy widział nieliczne, acz wybijające się w tłumie mundurki Durmstrangu, analizował twarze noszących je osób, zastanawiając się – zupełnie tak, jak nigdy dotąd mu się nie zdarzało – co mieli oni, czego nie miał on. Czy czystość krwi rzeczywiście miała aż tak duże znaczenie? No i to pobicie na festiwalu... wszystko to gromadziło się w jego głowie, budząc uśpione dotąd wątpliwości i podburzając jego pewność siebie. Odepchnął od siebie ponure rozważania, które ostatnio coraz częściej go dopadały i bez mała z ulgą zajął się tropieniem zwierzęcia. Dobrze było mieć co robić – mieć pod ręką rozpraszacz, który zajmie myśli w chwili kiedy stają się niewygodne. — ...Nie — odpowiedział niechętnie, cicho wzdychając, bo taki nadprogramowy kompan mógł utrudnić im całe te poszukiwania, no ale sam też przecież miał jakieś tam sumienie i jak na złość podpowiadało mu, że tak nie można. — Na śmierć to nie — przyglądał się z jaką troską traktuje małe zwierzątko i chyba zmiękł do reszty, zgadzając się z nią zupełnie — ludzie je wyciszają, pewnie też byś mogła. Ale mnie to wydaje się, że dla nich to duża krzywda jest, tak zabronić śpiewać. Nie był wegetarianinem, nie był nawet przeciwny pozyskiwaniu składników odzwierzęcych do eliksirów i różdżek, ale stanowczo sprzeciwiał się udamawianiu dzikich zwierząt i rzucania zaklęć po to, by zachowywały się wedle ludzkiej woli. Ale ona chyba taka nie była? Zresztą... nie jego rzecz, wnikać w to co robią inni, ważne żeby sam postępował według swoich przekonań. — No to przynajmniej turban Ci się przydał — skwitował wypadanie włosów, uśmiechając się kącikiem ust. Rzeczywiście dzień po lekcji zauważył co najmniej kilka łysych osób, ale do tej pory wcale nie połączył tego faktu z paintballem — Ooo, to byłaś Ty? — zapytał z wyrzutem w głosie — Ja nie widział, bo wszedł w coś i od tego zupełnie pomyliły mi się kolory. Ale mnie to chyba nie trudno trafić, ha? — spojrzał na nią zamiast pod nogi, co było niemałym błędem, bo zamiast piętrzącej się przed nim gnojówki, widział jedynie jej przerażoną minę. Wszedł prosto w hipogryfie łajno i nie był w stanie powstrzymać jęku niezadowolenia. Choć dziewczyna od razu mu pomogła, sam również wyjął różdżkę i kilkukrotnie rzucił zaklęcie czyszczące... a mimo to wciąż miał wrażenie, że czuje ten zapach, nawet kiedy odeszli już i od góry łajna, i od rozrzucającego go gajowego. — Tato škola mě nenávidí — mruknął sam do siebie, kręcąc z niezadowoleniem głową — No, w każdym razie trochę szkoda, że nie zdążyłem trafić tej śmiesznej małej z jednym okiem, mieliśmy układ, że jak mi się uda to powie mi skąd ta cała opaska. Turbany, opaski... przynajmniej nie jest tu nudno.
Kość I – ilość pól:3 Kość II – wydarzenie: 1 Obecne pole: 8 Inne: śmierdzę :') Poprzednia lokalizacja:wierzba bijąca (5)
| z/t x2
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Ślad doprowadził ją ścieżką obok Zakazanego Lasu, ale ranne zwierze najwyraźniej obawiało się przekroczyć linię drzew. To w sumie nie było dla niej żadnym zaskoczeniem, ponieważ wiedziała doskonale co może czekać na bezbronną ofiarę między tymi drzewami. Stworzonko nie było wcale takie głupie, skoro trzymało się względnie łatwych terenów. Keyira zatrzymała się na chwilę i przeczesała wzrokiem okolicę, a potem drgnęła gwałtownie, gdy dobiegły ją zza pleców jakieś dziwne dźwięki. Wyciągnęła różdżkę, tak na wszelki wypadek i zagłębiła się w zarośla, chcąc sprawdzić źródło niepokojącego hałasu. Początkowo młoda Shercliffe nie zauważyła niczego zaskakującego, ale wtedy uniosła głowę pod wpływem zwykłego odruchu i dostrzegła chmarę uczepionych gałęzi nietoperzy. Przełknęła ślinę i uznała, że najlepszym rozwiązaniem będzie się wycofać, ale pechowo nadepnęła na jedną z gałęzi, łamiąc ją z głośnym chrzęstem. Jak na zawołanie, wszystkie błyszczące ślepia otworzyły się, a sekundę później ciemna chmura wzbiła się w powietrze i ruszyła ku niej. Ślizgonka zaklęła szpetnie i bez zbędnego ociągania ruszyła ku polanie, ale nie jeden z potworków zdążył obniżyć lot i wczepił jej się we włosy, drąc się prosto do jej ucha, na co dziewczyna jęknęła głośno. Pulsowanie w czaszce stawało się tym bardziej uciążliwe, im dłużej nietoperz pozostawał w pułapce jej włosów, ale nawet gdy Key udało się go w końcu uwolnić, dzwonienie w jej uszach pozostało. — A żeby cię... — urwała gwałtownie, potarła skronie i uznała, że najlepiej będzie ruszyć w dalsze poszukiwania. Ślady krwi były na swoim miejscu, a więc ruszyła dalej ich tropem. Z początku wrażenie było bardzo uciążliwe, ale nie było to nic na tyle groźnego, by nie mogła się do tego przyzwyczaić, przynajmniej nie ogłuchła.
/zt
Kość I – ilość pól:1 + 2x1 - [bonus za 21 pkt z transmutacji: 4/4] = 3 Kość II – wydarzenie: 5 Obecne pole: 7 Inne: jeden z nietoperzy wplątał Ci się we włosy i panicznie piszczy ci koło ucha. Zanim go wyplątałeś minęła długa chwila, dlatego przez cały wątek będzie ci towarzyszyć dzwonienie w uszach. Poprzednia lokalizacja:Bijąca Wierzba
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Obecne pole: 14 Inne: braki królik całe FF spotkanie Poprzednia lokalizacja:pod wierzbą
No i pojawiła się koło lasu i to w towarzystwie zwierzatka które nie dawało Mad spokoju i doprowadzało do szaleństwa. Mad zwęziła szukanie az koło lasu,spojrzała zatrzymując je na czymś w krzakach, po czym zajrzała tam to tylko królik lekko odurzony amortencją. No tak zresztą Gryfonka coś wie o tym sama nie dawno była takim stanie jak zwierzatko. -No ciekawe króliczku bym cię zabrała do zamku byś poznał moje zwierzatka-odparła uśmiechając się i głaszcząc lepek. Pora wrócić do szkoły, i poszukać zaginionych śladów. z/t
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Mad wolnym krokiem ruszyła z królikiem w stronę lasu po raz kolejny go odwiedziła,Tak idąc, w oddali dostrzegła w krzakach jakiś niebezpieczny ruch. - Dobrze, że chociaż nie jest sama tylko ze zwierzatkiem- mruknąłęła i nieco się uśmiechając pod nosem. Szła dalej ze swierztkiem , aż dotarła do celu jednak okazało się że to nic innego jak kolejny królik nafaszerowany amortencją . Po drodze Gryfonka zajrzała również w inne krzaczory czy oby tam nie ma jakiś śladów,właśnie zmierzała ku wyjście z lasu.
Jego obecność go rozpraszała - gdzieś na granicy irytacji a rozbawienia. Sam nie potrafił tego określić ale miał ochotę jednocześnie rzucić na niego jakieś zaklęcie wyciszające, by nie słyszeć oddechu, który zaburzał mu jego własny rytm biegu, a z drugiej strony korciło go, by przyspieszyć, zobaczyć czy nadąży i jak bardzo będzie wypluwał sobie płuca, gdy w końcu się zatrzymają. Utrzymywał jednak jednolite tempo, dość szybkie, bo pokusa pokazania wyższości swojej kondycji była zbyt wielka, ale nie odzywał się ani słowem, skupiając się na dopasowaniu pracy przepony do ruchów innych mięśni. Nawet jeśli @Matthew C. Gallagher coś do niego mówił - zupełnie to ignorował, w myśl zasady, że nie rozmawia się podczas biegu, bo nie tylko spada wtedy kondycja, ale ryzykuje się nałykaniem się zimnego powietrza. Starał się więc odciąć i od jego oddechu, nasłuchując skrzypienia śniegu, którego cienka warstwa raz po raz uginała się pod ich stopami. W pewnym momencie, usatysfakcjonowany pokonanym przez nich dystansem, nakierował ich ponownie na łąkę, od której zaczęli trasę biegu i stanął nieopodal skrzyni ze sprzętem do quidditcha. - Całkiem nieźle, Gallagher - pochwalił go drżącym od wysiłku głosem i uśmiechnął się, przenosząc na niego wzrok, by sprawdzić czy i tym razem york zamerda dla niego ogonkiem czy nie starczy mu na to sił. Zaczął się rozciągać, zajmując się własnymi mięśniami z należytym szacunkiem, starając się jednocześnie jak najszybciej uspokoić tętno i unoszący się zbyt gwałtownie tors. Jednak chyba przesadził z tempem, bo nie przychodziło mu to z taką łatwością jak zazwyczaj. Mimo wszystko wystrzał endorfin przez znany mu wysiłek nie pozwalał w tym momencie odpowiednio zmartwić się swoim wizerunkiem.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Prawdę powiedziawszy, w towarzystwie Pazuzu sam mógłby mówić o rozproszeniu uwagi. Trudno było przecież pozostawać obojętnym, kiedy obok stała osoba o tak przystojnej facjacie i niezwykle wysportowanym ciele. O ile jednak kiedyś przyciągał go do Anunnakiego wyłącznie atrakcyjny wygląd, tak dopiero teraz miał okazję lepiej go poznać. W tym zestawieniu Ślizgon wcale nie wypadł gorzej. Ba, Matthew poczuł, że pomiędzy nimi zaistniała pewna nić porozumienia, a i zachowanie chłopaka w pubie z karaoke sprawiło, że chciał spotykać się z nim jeszcze częściej. Nic więc dziwnego, że propozycję wspólnego treningu quidditcha przyjął bez większego zastanowienia. Uwielbiał latać na miotle, a jeśli miał jeszcze do tego pomagać Pazuzu w podszkoleniu swoich umiejętności, tym bardziej nie mógł się doczekać zbliżającego spotkania. Nie spodziewał się jednak, że jego kolega z domu będzie chciał je rozpocząć od joggingu. Sam lubił pobiegać, ale musiał przyznać, że aż tak dobrej formy jak on zdecydowanie nie miał. Początkowo próbował podtrzymać jakąś rozmowę, ale tempo sprawiało, że ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu, próbując ustabilizować swój oddech. Były nawet momenty, kiedy zaczynało go mdlić od nagłego wzrostu tętna i nawdychania się mroźnego powietrza, ale pomimo niesprzyjających warunków, nie poddawał się i biegł dalej. Nie chciał przecież wyjść na jakąś leniwą ofermę. Kiedy jednak zakończyli trasę i przystanęli na polanie nieopodal skrzyni ze sprzętem do quidditcha, oparł dłonie o swoje uda i pochylił się nad ziemią, żeby uspokoić szaleńczo bijące serce i zrelaksować swój organizm przed kolejną falą wysiłku. Wrażenie, że za chwilę wypluje swoje własne płuca, na szczęście szybko przeminęło, gdy tylko usłyszał z ust Anunnakiego pochwałę, przywdział na twarz subtelny uśmiech, nadal jednak połączony z nutą grymasu. - Zobaczymy czy będę mógł powiedzieć to samo, kiedy wzbijemy się w powietrze. – Wykorzystał okazję, żeby się odegrać. Zaraz po tym wziął jeszcze jeden głęboki wdech i rzucił w kierunku swojego kolegi jedną ze szkolnych mioteł. – To na czym dokładnie polega ten Wasz zakład? Muszę wiedzieć, żeby zadecydować co z Tobą przećwiczyć. – Dopytał o szczegóły, bo pomysłów na trening miał mnóstwo, a dobór tego właściwego zależał od wielu czynników. Wszak zupełnie inne ćwiczenia wpływały na poprawienie szybkości lotu, inne na podniesienie refleksu, a jeszcze inne na precyzję w ciskaniu w graczy tłuczkami. - Złap rękojeść nieco wyżej. Zachowasz lepszą zwrotność i zminimalizujesz czas reakcji. – Wtrącił jeszcze swoje trzy knuty, widząc w jaki sposób Pazuzu trzyma miotłę. Nie był on zły, właściwie trudno byłoby się nawet przyczepić, że niepoprawny. Ot, Gallagher – jako doświadczony zawodnik – wypracował już swoje własne triki i techniki, które pozwalały osiągać znacznie lepsze rezultaty.
Z zadowoleniem wyłapał ten uśmiech przemieszany z grymasem. Właśnie dlatego lubił otaczać się sportowcami, choć sam zdecydowanie wolałby być kojarzony z czystokrwistą inteligencją, traktując swoje codziennie ćwiczenia nie jako hobby, a pracę nad sobą, by zacisnąć palce na kruchej szyi perfekcji. Ktoś kto lubił trenować nie bał się bólu, a często nawet potrafił czerpać z niego przyjemność, przyzwyczajony do wyrzutów endorfin podczas przekraczania kolejnych granic własnego organizmu. Wyprostował się czujnie, słysząc jak ten mu odszczekuje, ale nie wyczuł w tym zagrożenia, więc uśmiechnął się do niego w odpowiedzi. Dalej postrzegał go jako małego ujadającego pieska, ale musiał przyznać sam przed sobą, że nie widział go już w roli yorka, odkąd doszedł do wniosku, że może być w nim coś interesującego poza jego angażem w zjednoczonych z Puddlemere. Teraz to był raczej... Sznaucer miniaturowy. Nie skakał już żałośnie po jego łydkach, a raczej opierał się łapami o kolano z miotłą do quidditcha w zębach. Aż miało się ochotę go poklepać po głowie i powiedzieć "good boy", co w pewnym sensie nawet zrobił, bo gdy tylko złapał w dłoń rzucony mu sprzęt, to wolną ręką klepnął go dwukrotnie w bark, gdy ten łapał oddech. - Odbijanie tłuczków do celu - odpowiedział, wsiadając na miotłę, wyraźnie z tego faktu niezadowolony. - I problem zaczyna się gdy doda się do tego wysokość - mruknął cicho, odbijając się od ziemi, po czym zatoczył nierówne koło i zawisł nieopodal Gallaghera, wytężając słuch, by dosłyszeć co już na starcie zdążył wtrącić. Przesunął dłonie wyżej i uniósł brew w niemym pytaniu czy teraz jest już dobrze. Spojrzał w stronę zamku i wypuścił powoli ciepłe powietrze z ust, tworząc przed twarzą mroźny obłok. Lubił mieć kontakty, w których konkretna osoba uczyła go konkretnej rzeczy - dyskretnie, na osobności, skutecznie i efektywnie. A jednak wymagało to od niego dużo cierpliwości i pokory, ale na szczęście Gallagher póki co nie nadużywał swojej pozycji trenera, na której pozwolił mu stanąć Pazu. Zupełnie jak na Bali. Musi wyciszyć swoje ego i skupić się na celu, który je potem wynagrodzi za to przyćmienie. Podleciał nieco bliżej, by spojrzeć czujnie w brązowe oczy. - Chyba nie muszę dodawać, że chcę by to zostało między nam - powiedział cicho, ale wyraźnie, odruchowo wprowadzając strun w wibracje, jakby rozgrzewał je do hipnozy, której przecież nie zamierzał używać i gdy tylko zdał sobie z tego sprawę, wystrzelił w górę, by przypadkiem go to nie podkusiło. Zahamował z trudem, dalej niż planował, pod koniec przekrzywiając się też w bok przez brak równowagi, przez co zrobił o ćwierć obrotu więcej, niż początkowo chciał. - Sam widzisz jak jest - zawołał do Matta, odwracając w jego stronę głowę. Zrobił jeszcze dwa kółka, by zaprezentować mu dokładniej swój poziom i znów do niego podleciał, zatrzymując się zdecydowanie bliżej niego niż sobie postanowił. - Chcę czuć pełną kontrolę - spojrzał mu z determinacją w oczy, gdy wypowiadał na głos słowa, które pasowały nie tylko do quidditcha.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Pod tym kątem z pewnością zrozumieliby się doskonale. Sam nie mógł wyzbyć się duszy sportowca, co niekiedy bywało kłopotliwe. Zbyt dużą wagę przywiązywał bowiem nieraz do rywalizacji z innymi, ale i przede wszystkim z samym sobą. Z tego też względu było mu trudniej znosić porażki i dość długo je zwykle rozpamiętywał. Każdy medal miał jednak dwie strony, a ta pogoń za adrenaliną i chęć przekraczania granic własnego ciała (i nie tylko) sprawiała, że rozwijał się w błyskawicznym tempie. Gdyby nie taki typ charakteru, niewykluczone że zaprzepaściłby własny talent, a tym samym mógłby zapomnieć o angażu w jednej z najpopularniejszych drużyn quidditcha w brytyjskiej lidze. Zresztą potrafił być uparty na różnych, o czym świadczyła chociażby i jego determinacja w zwalczaniu własnych słabości, przejawiająca się ostatnio w usilnym nadrabianiu zaległości z transmutacji, która zdecydowanie nie była jego mocną stroną. Czasami można by nawet rzec, że przesadzał, katował samego siebie, ale uważał, że w ostatecznym rozrachunku gra warta była świeczki. Był w końcu szczęśliwy, kiedy jego wysiłek przynosił długo wyczekiwaną satysfakcję. Żył w błogiej nieświadomości, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że Pazuzu w myślach porównuje go do ujadającego yorka czy przytrzymującego w pysku miotłę sznaucera. Dlatego też uśmiechnął się tylko nieśmiało, kiedy chłopak poklepał go po plecach. - Czyli problem nie tkwi raczej w precyzji. A przynajmniej nie do końca. – Podsumował po chwili zamyślonym tonem wyjaśnienia Anunnakiego. Jeżeli Ślizgon, stając na ziemi, celował do tarczy czy ruchomych obiektów, najwyraźniej musieli popracować przede wszystkim nad samym lotem na miotle. Matthew miał nadzieję, że Pazuzu szybko przyzwyczai się również do nowego chwytu rękojeści, który był niezwykle pomocny tak przy utrzymaniu równowagi na miotle, jak i zachowaniem kontroli i dobrego tempa różnych skomplikowanych manewrów. Skinął więc głową, kiedy ten przesunął dłoń nieco wyżej. Wiedział, że początki mogą być dla niego trudne, jeśli przez całe życie latał w zupełnie inny sposób, ale zamierzał go obserwować i zwracać uwagę na ewentualne błędy czy złe nawyki. - Spokojnie, nie zamierzam gadać z nikim o Twoich postępach. Chociaż nie powiem, że mógłbyś jeszcze raz przemyśleć, czy nie chcesz dołączyć do drużyny… – Mruknął w odpowiedzi, kiedy Anunnaki wspomniał, że wolałby pozostawić ich trening w tajemnicy. Rozumiał go. Przecież nikt nie chciał przyznawać się do tego, że coś idzie mu gorzej. Inna sprawa, że Pazuzu wcale źle nie latał, a po prostu te umiejętności chyba nie do końca go zadowalały. Zresztą miał pewne braki, na które mógł ponarzekać, co zademonstrował zaraz po tym, jak nazbyt szybko i agresywnie wzbił się w powietrze. Zrobił o ćwierć obrotu więcej niż zamierzał, co w przypadku starcia z Heaven faktycznie mogło mieć spore znaczenie. - To nie przychodzi z dnia na dzień, ale damy radę. – Odniósł się do stanowczo wyrażonych przez niego potrzeb. To dobrze, że stawiał sobie poprzeczkę wysoko, ale Matt musiał przyznać, że jeden trening może im nie wystarczyć. Mimo to podfrunął nieco bliżej do niego, a wtedy do głowy wpadł mu pewien pomysł, który mógłby przyśpieszyć ich wspólną naukę. Wszak miał do czynienia z drugim sportowcem, który rywalizację zawsze traktował poważnie… czyż nie? - Dobra. Musimy popracować nie nad precyzją, a nad Twoją równowagą, także przykro mi, ale dzisiaj to Ty będziesz łowną zwierzyną. – Rzucił do niego rozbawiony, bo na tyle na ile zdążył go poznać, domyślał się że ta rola nie do końca będzie mu odpowiadała. – Będę uderzał w Ciebie tłuczkiem, a Twoim zadaniem jest wykonanie skutecznego uniku. Małe utrudnienie: nie możesz dotykać rękoma swojej miotły. – Rozpoczął krótki wywód dotyczący zasad ich małej gry. – Jeżeli oberwiesz lub złapiesz się miotły, to ja otrzymuję punkt. Jeśli z kolei unikniesz tłuczka, zgodnie z regułami, punkt leci do Ciebie… To jak, podejmujesz wyzwanie? – Zwieńczył swoją wypowiedź zawadiackim uśmiechem, a nawet subtelnie puścił do niego oczko. Pazuzu musiał w pełni skoncentrować się na swoim zadaniu, a co innego wzmagało tę koncentrację bardziej niż chęć zwycięstwa?
Kostki dla Zazu:
Spoiler:
1-2 - Niestety, nie dość, że złapałeś swoją miotłę, to i tak nie zdążyłeś zareagować i oberwałeś tłuczkiem prosto w tors. Nic takiego Ci się nie stało, chociaż będziesz odczuwał lekki ból do końca treningu. 3 - Zgodnie z zasadami, trzymałeś rączki przy sobie. Ba, nawet spróbowałeś wykonać manewr w bok, ale niestety tłuczek trącił Twoje ramię. 4 - Tłuczka może i uniknąłeś, ale o honorze chyba zapomniałeś? A może Twój instynkt samozachowawczy zwyciężył nad zasadami gry fair play? Podczas uniku chwyciłeś swą miotłę, a przez to punkt powędrował do Matta. 5 - Punkt zdobyłeś, ale czy w pięknym stylu, to można by polemizować. Nie dotknąłeś rękojeści, uniknąłeś tłuczka, ale gibnąłeś się na swojej miotle tak, że o mało co z niej nie spadłeś. Z drugiej strony, jak to się mówiło niegdyś o Osach z Wisbourne, które mimo mało widowiskowego stylu zdobyły puchar ligi? "Nieważne jak grają. Ważne, że wygrywają." 6 - Skupiony na swoim zadaniu ani myślałeś o tym, żeby złapać się miotły. Zręcznie śmignąłeś w bok, unikając tłuczka, a nawet na twarzy Matta pojawił się pełny podziwu wyraz twarzy. Koncertowe zagranie. Czyżbyś potrzebował po prostu silnego bodźca, by wykrzesać z siebie pełnię możliwości?
Wyrażenie "Twoich postępach" zazgrzytało mu w głowie. Odruchowo miał ochotę go poprawić, wymruczeć z satysfakcją "podstępach", ale zdusił w sobie tę niepotrzebną do niczego zachciankę i tylko uśmiechnął się w nieco inny sposób, niż do tej pory, ale z miną, która często gościła na jego twarzy - odbijającą przyjemność czerpaną z tajemnicy. Wiedza jest piękną potęgą, ale to jej brzydka siostra, plotka, pociąga za wszystkie sznurki i to jej należy pilnować. - Chcę - odpowiedział krótko, przesuwając po nim spojrzeniem, by wybadać jego reakcję. Kierowany dobrą zabawą na treningu (tzn. możliwością przywalenia Heav tłuczkiem) sam wyszukiwał kolejne powody czemu miałby dołączyć do drużyny. Musiał przyznać, że niezwykle satysfakcjonowało go to, że w razie przegranej założył się z Dear o coś, co i tak zamierzał zrobić. Warto więc było zabezpieczyć się i w ten sposób, by zapewnić innych członków, że dołącza dobrowolnie, by nawet w sytuacji, gdy ich zakład wyszedłby na wierzch, to ich morale by nie spadły. Niezależnie od wyniku ich rozgrywki powinien być usatysfakcjonowany z jego konsekwencji. - Z dnia na dzień może nie... - zaczął, zastanawiając się w którym miejscu chce zawiesić poprzeczkę. Musiał się spieszyć, był tego świadom. Heaven nie będzie regenerowała się wieki po wydaleniu pasożyta, a nawet jeśli miałby przegrać, to musi być chociaż blisko wygranej. Właściwie to bardziej zależało mu na zburzeniu poczucia własnej wartości Ślizgonki, zabranie jej pozycji, w której czuje się najpewniej, a nie wygranej samej w sobie. Co takiego Dear mogłaby mu zaoferować, czego już teraz nie mógłby wziąć sobie sam? - Jeśli wygram, będziemy musieli rozumieć się bez słów - dodał, kierowany myślą o swojej nagrodzie, a brew zadrgała mu przy tym zaczepnie, gdy tylko uniósł wyżej głowę. - Będziemy na tej samej pozycji - mruknął w roli wyjaśnienia, podając Mattowi jakiś trop do interpretacji co do zakładu. Niech myśli, że wynikł tylko z kłótni o to na jakiej pozycji ma grać. To bezpieczna wersja. Poza tym naprawdę nastawił się na bycie pałkarzem, bo zwyczajnie nie widział lepszej pozycji dla siebie. Bezkarne obijanie ludzi? Brzmi idealnie, ale czy będzie w stanie odpowiednio kontrolować się w czasie meczu gdzie może zostać odurzony skokiem adrenaliny? Trzeba przecież chociaż zachować pozory, że nie chciał nikomu zrobić poważnej krzywdy. Mimowolnie zaśmiał się słysząc tekst o łownej zwierzynie, po części z faktycznego rozbawienia, a po części nieco zdegustowany, że ma nią być choćby i przez chwilę, nie czując, by ta rola do niego pasowała. - Tylko dzisiaj? - zapytał, zaraz uśmiechając się z uniesioną brwią. - Chcesz powiedzieć, że normalnie jestem łowcą? - kontynuował, pochylając się w jego stronę, przez co niezaplanowanie dał znać swojej miotle, że ma powoli usunąć się nieco w dół. Nie sądził, by Ślizgon zdawał sobie sprawę jak prawidłowy jest to trop, chociaż zdecydowanie wolał postrzegać siebie jako k o l e k c j o n e r a. Odchylił się w tył, podlatując nieco wyżej i dodał: - Nie boisz się, że skończysz jako moje trofeum? - wymruczał i przejechał po nim wzrokiem jakby wyceniał czy bardziej pasowałby na ścianę nad kominkiem w sypialni czy raczej powinien trafić na gablotkę w korytarzu. Kącik jego ust drgnął, jakby chciał zasygnalizować, że był to zwykły żart, a jednak nie zrobił tego na tyle pewnie, by faktycznie tak to wyglądało. Odleciał na odpowiednią odległość i wyprostował się, puszczając powoli miotłę. Strzelił kłykciami, jednocześnie próbując złapać równowagę, po czym zakołysał się lekko na boki samym ruchem bioder. Skrzywił się niezadowolony, czując że miotła nie słucha się go odpowiednio, ale zdawał sobie sprawę, że po prostu to on nie umie jeszcze odpowiednio zapanować nad nią swoim ciałem. Biodra miał sztywne, łopatki spięte, a ruchy nazbyt stanowcze i porywcze, więc nic dziwnego, że nie rozumiała o co mu chodzi, reagując chwiejnie i nerwowo. Uniósł dumnie głowę, nie zamierzając pokazać jak niepewnie czuł się w obecnej sytuacji i złapał się mocno za nadgarstek, umieszczając dłonie z tyłu, by nawet nie podkusiło go łapać się miotły. Zacisnął tylko mocniej mięśnie nóg, gotowy by utrzymać się w ten sposób nawet jeśli zawiśnie głową w dół. Kiwnięciem dał znać Mattowi, że jest gotowy do pierwszego podejścia i zmrużył czujnie oczy, nie spuszczając z nich tłuczka. Niby reakcję miał dobrą, a przynajmniej chciał zrobić unik w odpowiednią stronę, ale miotła spłoszona jego stanowczym ruchem przechyliła się zbyt mocno w bok, przez co odruchowo próbował złapać równowagę w drugą stronę, powracając zbyt blisko pierwotnie zajmowanego miejsca. Warga drgnęła mu pogardliwie, ale nie skrzywił się w grymasie bólu, czując jak tłuczek odbija się od jego ramienia, a jedynie wziął głębszy oddech i kiwnął na Matta, by kontynuował.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Musiał przyznać, że kiedy wspomniał o drużynie quidditcha, nie spodziewał się po Pazuzu właśnie takiej reakcji. Dlatego też jeszcze raz przyjrzał mu się uważniej, zastanawiając się nad tym, czy aby na pewno dobrze usłyszał jego wypowiedź. Sam jednak zaraz stwierdził, że nie było mowy o żadnej pomyłce. Miał więc tylko nadzieję, że nie jest to żaden głupi żart z jego strony. - Poważnie? – Mruknął więc cicho, próbując ukryć entuzjazm, który nagle nim zawładnął. Cieszył się, kiedy ktokolwiek ze Slytherinu chciał wspomóc ich wspaniały team, ale w przypadku Anunnakiego chodziło o coś więcej. Ostatnio spędzali wszak sporo wolnego czasu razem i załapali jakąś nić porozumienia, więc Matthew naprawdę marzył o tym, żeby mogli zagrać razem w którymś meczu. Szczególnie że póki co ich wspólny trening również wskazywał na to, że gotowi są współpracować w imię wyższych celów, a ta współpraca wychodzi im naprawdę nieźle. - A na jakiej pozycji chciałbyś najbardziej grać? – Zapytał zaraz z ciekawości, bo nie znał jeszcze pełni jego możliwości miotlarskich i trudno było mu przewidywać, jaką rolę powinien wybrać jego kolega. Coś podpowiadało mu jednak, że najbardziej kusiłoby go pałkarstwo, a niestety nie zamierzał mu oddać swojego miejsca. Tak jak znał Heaven, domyślał się, że również i ona je sobie zagrzała. Jak nie pałkarz, to kto? Może ścigający? Nie do końca zrozumiał jego wyjaśnienia co do samego zakładu z panną Dear, chociaż nie zamierzał wypytywać o szczegóły. Stwierdził, że to sprawa pomiędzy nimi, więc skinął tylko głową na znak, że takie informacje w zupełności mu wystarczają. Nie wiedział, kto ostatecznie zwycięży, ale skoro sam zgodził się pomóc Pazuzu w podciągnięciu umiejętności, siłą rzeczy to właśnie jemu kibicował w tym starciu – z całą sympatią i szacunkiem dla niezwykle doświadczonej pani kapitan. Z drugiej strony, jeśli dobrze pojął, że chodzi o przejęcie właśnie tej pałkarskiej pozycji, o której pomyślał wcześniej, wygrana w zakładzie zdawała się jedyną szansą Anunnakiego na osiągnięcie obranego przez niego celu. - Może. – Odpowiedział rozbawiony, a jego kąciki mimowolnie uniosły się jeszcze wyżej. Na tyle na ile zdołał poznać swojego towarzysza, domyślał się, że ten przyzwyczajony był do bycia łowcą. Pasowało to do niego, chociaż nie chciał mu przyznawać racji, żeby przypadkiem nie obrósł w piórka. Niestety sam nie dał rady pociągnąć tej gry słów dalej, bo kiedy usłyszał, że miałby być jego trofeum, parsknął głośno śmiechem. – A to coś strasznego? Powinienem się zacząć bać? – Rzucił wesoło, zastanawiając się kim byłby w jego pokaźnej zapewne kolekcji. Przez moment żałował nawet, że tym razem to nie on jest zwierzyną – takiemu komuś jak Pazuzu mógłby dać się upolować, czegokolwiek by to nie oznaczało. Pożartowałby jeszcze trochę, ale najpierw wolał skoncentrować się na obowiązkach. Obserwował więc kątem oka jak jego kolega radzi sobie z kontrolowaniem swojej miotły, by po pierwszej rundzie wytknąć mu ewentualne błędy. Jego ruchy nie były do końca zgrabne, ale póki co powstrzymał się od komentarzy, żeby go nie zniechęcić. Sam pamiętał swoje dawne sesje treningowe i nie oszukujmy się, nikt nie był idealny. Jasne, niektórzy rodzili się z talentem, ale talent bez ćwiczeń był niemal jak nieoszlifowany diament. Bez ciężkiej pracy trudno było więc oczekiwać niesamowitych efektów. Z tego co zdążył jednak zauważyć, Anunnaki wcale się jej nie obawiał. Był wytrwały w dążeniu do swoich marzeń i nie przeszkadzały mu ani ból, ani ewentualne potknięcia. Takiego ucznia z kolei szkoliło się z przyjemnością. Kiedy tylko Pazuzu dał mu znak, że jest gotowy, cisnął tłuczkiem w jego kierunku. Nie szczędził na sile, chociaż starał się też nie przesadzać w drugą stronę, by przypadkiem nie zrobić mu większej krzywdy. Poważny uraz przed zakładem z Heaven zdecydowanie przekreśliłby bowiem jego szanse na wygraną. Patrzył jak chłopak próbuje uniknąć krwiożerczej kuli i szczerze mówiąc, za pierwszym razem spodziewał się znacznie gorszych rezultatów. - Nie ma tragedii. – W jakiś sposób go pochwalił, nawet jeśli punkt ostatecznie trafił na jego konto. – Według mnie robisz zbyt gwałtowne ruchy. Nie musisz szarpać tą miotłą jak niechcianą zabawką. – Przerwał na chwilę, myśląc nad jakimś dobrym porównaniem. – Z miotłą trzeba jak z kobietą. Jeśli zrobisz delikatny ruch, ona zrozumie. A jeśli zaczniesz rwać do przodu jak głupi, znowu zrobisz o jeden obrót za dużo albo tak jak teraz, Twoja miotła w ogóle odmówi posłuszeństwa, zatrzymując Cię w miejscu. – Kontynuował swój wywód, mając nadzieję, że Pazuzu zrozumie co ma na myśli. Żeby obrać odpowiedni kierunek, naprawdę wystarczyło lekko się pochylić czy gibnąć w dobrą stronę, odnosił wrażenie, że Anunnaki nie do końca swojej miotle ufa i przez to w swych manewrach wykazuje się grubą przesadą. Poczekał aż chłopak przygotuje się do kolejnego uniku i znów zamachnął się swoją pałką, uderzając tłuczek nieco mocniej, niż zrobił to za pierwszym razem.
Kostki dla Zazu:
Spoiler:
1 - Niestety, nie dość, że złapałeś swoją miotłę, to i tak nie zdążyłeś zareagować i oberwałeś tłuczkiem prosto w tors. Nic takiego Ci się nie stało, chociaż będziesz odczuwał lekki ból do końca treningu. 2 - Zgodnie z zasadami, trzymałeś rączki przy sobie. Ba, nawet spróbowałeś wykonać manewr w bok, ale niestety tłuczek trącił Twoje ramię. 3 - Tłuczka może i uniknąłeś, ale o honorze chyba zapomniałeś? A może Twój instynkt samozachowawczy zwyciężył nad zasadami gry fair play? Podczas uniku chwyciłeś swą miotłę, a przez to punkt powędrował do Matta. 4-5 - Punkt zdobyłeś, ale czy w pięknym stylu, to można by polemizować. Nie dotknąłeś rękojeści, uniknąłeś tłuczka, ale gibnąłeś się na swojej miotle tak, że o mało co z niej nie spadłeś. Z drugiej strony, jak to się mówiło niegdyś o Osach z Wisbourne, które mimo mało widowiskowego stylu zdobyły puchar ligi? "Nieważne jak grają. Ważne, że wygrywają." 6 - Skupiony na swoim zadaniu ani myślałeś o tym, żeby złapać się miotły. Zręcznie śmignąłeś w bok, unikając tłuczka, a nawet na twarzy Matta pojawił się pełny podziwu wyraz twarzy. Koncertowe zagranie. Czyżbyś potrzebował po prostu silnego bodźca, by wykrzesać z siebie pełnię możliwości?
"Nie ma tragedii" zdecydowanie go nie zadowalało, ale nawet od siebie nie wymagał perfekcji już przy pierwszym podejściu. W jego planach było przede wszystkim utrzymać się na miotle nie dotykając jej ani razu na czas trwania tego ćwiczenia. Uniknięcie uderzeń było jedynie elementem, który miał mu to utrudnić. Gallagher przedstawił mu zasady, ale kim by był, jeśli nie zmieniłby ich przynajmniej w swojej głowie. Po prostu lepiej znał swoje możliwości i priorytety, więc wolał skupić się na rozwoju równowagi, niż na zdobyciu punktu. Oczywiście, dawał z siebie sto procent, tak jak zawsze, gdy zabierał się za coś na poważnie, ale wolałby przegrać, a być zadowolony, że udało mu się nie spaść z miotły mimo braku rąk, niż wygrać, ale oprzeć się dłonią chociaż przez chwilę. Mięśnie żuchwy poruszyły się od napięcia, gdy spojrzał na chłopaka czujnie, zastanawiając się czy nie powinien go usadzić, by bardziej zważał na słowa. Szybko jednak uznał, że jeżeli ma w jak najkrótszym czasie osiągnąć zadowalający go poziom, to nie może ograniczać rad Matta i musi po pozwolić mu na swobodne dzielenie się swoimi myślami. Najwyżej cierpliwość mu się w końcu skończy i to Gallagherem zacznie szarpać jak niechcianą zabawką. - Delikatność do mnie nie pasuje - skomentował z ledwo majaczącym na twarzy uśmiechem, chcąc dać do zrozumienia, że musi być jakiś inny sposób. Inna technika. Może inny model miotły? Trudno było mu sobie wyobrazić, że wszyscy znani gracze quidditcha cechowali się delikatnością i subtelnością, skoro spora część z nich posiadała sylwetki nawet bardziej rozbudowane od niego samego. Mimo wszystko spróbował przełożyć tę metaforę na inną płaszczyznę - groźby psychiczne. Tutaj też liczyła się pewna delikatność, często wymagająca niemal czułych gestów, które swoją subtelnością zamiast rozluźniać - stresowały. Po chwili dotarło do niego, że musi po prostu potraktować miotłę jak jedną z osób, nad którymi starał się zapanować. Zdobyć jej zaufanie, sprawić by poczuła się wyjątkowa, idealna, tym brutalniej łamiąc później jej pewność siebie, by nawet nie śmiała podważać słuszności jego ruchów. Ta myśl przyszła jednak za późno, a on zdekoncentrowany szarpnął miotłą w bok, by uniknąć tłuczka. Zamiast przesunąć się we wskazanym kierunku, miotła okręciła się w miejscu, a on wylądował głową w dół, zaciskając mocniej palce na swoim nadgarstku, by odruchowo nie złapać się drążka. - Psidwaka krew - warknął pod nosem, napinając mięśnie brzucha, by zrobić pompkę w powietrzu i wymusić na swojej miotle półsalto. Ustabilizował lot, prostując się, nie myśląc o tym, że teoretycznie powinien być zadowolony, bo udało mu się zdobyć punkt. Co z tego, skoro ten pierdolony badyl nadal się go nie słuchał? - Tak, wiem, delikatnie - mruknął zmotywowany i kiwnął na niego głową, by jak najszybciej spróbować jeszcze raz, tym razem stosując się do jego zaleceń. - Dawaj, Gallagher. Wbił wzrok w tłuczek i drgnął, starając się zrobić to płynniej i spokojniej, niż robił to wcześniej. W pierwszej chwili miał wrażenie, że nie stanie się zupełnie nic i oberwie piłką prosto w mostek, a jednak miotła w końcu zareagowała gładko. Zdecydowanie za późno, by zdążył zrobić unik, przez co zgarnął uderzenie w sam środek ramienia, instynktownie napinając mięśnie, by załagodzić nieco obrażenia. Trochę delikatności i już zaczyna się buntować. Tak to jest jak poluźnisz smycz. Dlatego lepiej mieć twardą rękę. - Chyba potrzebuję najpierw powtórzyć podstawy - zarządził, unosząc wzrok na Matta i puścił swoją rękę, by odruchowo rozmasować miejsce, w które trafił tłuczek.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Stwierdzenie „nie ma tragedii” przy pierwszym podejściu może i nie było zadowalającego, ale zdecydowanie powinno. W końcu to był dopiero początek ich wspólnego treningu, więc nierozsądne byłoby wymaganie od Pazuzu perfekcji. Chłopak i tak go miło zaskoczył, bo Matthew myślał, że z jego koordynacją ruchową podczas lotu będzie jeszcze gorzej. Póki co zaś Anunnaki może i miał problemu z uniknięcie tłuczka, ale całkiem dobrze radził sobie z utrzymaniem równowagi, a pewnie już w tym punkcie wiele osób by się wyłożyło. Był więc dumny ze swojego ucznia, chociaż celowo nie prawił mu komplementów, żeby ten nie przestał dawać z siebie tak wiele, jak do tej pory. Z drugiej strony… nie powinien się chyba o to obawiać, skoro Ślizgonowi zależało na wygranej z samą panią kapitan. Poprzeczkę postawił sobie bardzo wysoko, więc z pewnością zdawał sobie sprawę z tego, że nie może spocząć na laurach. Sam Gallagher zresztą nie zamierzał mu odpuszczać – zawsze traktował trening poważnie, a już tym bardziej, jeśli miał nauczać kogoś innego. - W takim razie wygrana z Heaven chyba też nie. – Odpowiedział mu z szerokim uśmiechem, nie mając na myśli niczego złego. Ba, wierzył nawet, że chłopakowi rzeczywiście uda się zwyciężyć i mocno trzymał za niego kciuki. Chciał po prostu uciąć to jego marudzenie i sprowokować do jeszcze większego wysiłku. Niestety, jeśli planował poprawić swoją kontrolę nad miotłą, musiał się poświęcić. Nie było bowiem żadnej innej techniki czy żadnych innych modeli, które pozwalałby obejść prawa fizyki. Nazbyt gwałtowne ruchy zawsze skutkowały nieprecyzyjnym manewrem, więc Pazuzu musiał nauczyć się wstrzymywać swoje konie. Po jego umięśnieniu domyślał się, że uprawia również inne sporty i być może dlatego sprawiało mu to tak wiele trudności. Musiał jednak rozróżnić sytuacje, w których trzeba użyć więcej siły (choćby uderzając gracza tłuczkiem) od tych, które wymagały większej subtelności. Wszak rozbudowana sylwetka nie przekreślała jego szans. Wielu zawodowych graczu quidditcha mogło poszczycić się podobną. Tyle że ci wiedzieli jak wykorzystać swoje atuty w odpowiednim momencie, a Anunnaki jeszcze takiej wiedzy nie posiadł. Podczas kolejnej próby Ślizgon znów stracił panowanie nad swoją miotłą, które okręciła się w miejscu. Matthew, widząc co się święci, aż wyrwał do przodu. Na wszelki wypadek, żeby móc w razie konieczności pomóc swojemu koledze. Ten jednak, mimo że zwisał głową w dół, zdołał utrzymać się w powietrzu. Przełknął niby głośno pod nosem, ale zraz powrócił na swoją miotłę i ustabilizował lot. Co zabawne, w tym niezbyt pięknym stylu, jakimś cudem uniknął tłuczka, na co Gallagher zagwizdał wesoło. - Cóż, może nie do końca to miałem na myśli, ale gratulacje! – Wykrzyknął do niego, a usta wygięły się w szerokim uśmiechu. Styl nie był aż tak ważny jak skuteczność, a tej nie dało mu się odmówić, skoro ostatecznie zdobył punkt. Wyglądało na to, że na razie remisowali, a Anunnaki wziął sobie do serca jego uwagi i przynajmniej próbował wcielić je w życie. Przeleciał parę metrów dalej, żeby rozruszać mięśnie, po czym znów wziął jeszcze większy zamach, żeby zwiększyć poziom trudności, i cisnął tłuczkiem w kierunku Pazuzu. Tym razem chłopak oberwał w ramię, ale poczynił pewien postęp, którego prawdopodobnie nawet nie zauważył. - Powtórzymy, ale chyba zaczynasz rozumieć o co chodzi. Ruch był w porządku, tylko trochę spóźniłeś reakcję. – Skomentował jego poczynania, po czym odłożył na razie swoją pałkę w pobliżu kufra. Zaraz po tym znów wzbił się w powietrzu i podleciał bliżej swego ślizgońskiego kumpla, żeby pomóc mu odpowiednio ułożyć sylwetkę w locie. – Pokażę Ci coś. – Uprzedził, żeby chłopak nie pomyślał sobie, że zamierza go bezkarnie zmacać… choć w gruncie rzeczy nie było to dalekie od prawdy. Następnie ułożył swoje dłonie po obu stronie żeber Anunnakiego, pochylając się nad nim i przechylił jego ciało najpierw w prawą stronę. Miotła od razu zareagowała, „wypuszczając” go we wskazanym kierunku. Przyszedł czas na obrócenie jego ciała w lewo z podobnym efektem. – Widzisz? Do tego naprawdę nie potrzeba dużo siły. A jak ruszasz się zbyt gwałtownie, to miotła zaczyna wariować. – Starał się przekonać go do swoich wskazówek, po czym odleciał nieco dalej. Szkoda, bo ta bliskość sprawiała, że w ogóle nie chciał go opuszczać. - Poćwiczmy sobie teraz slalom między pętlami. Najpierw powoli, a jak już będziesz gotowy, to włączę stoper. Jeśli chcesz rywalizować z Heaven, powinieneś się zmieścić w czasie poniżej 15 sekund. Zademonstruję. – Przedstawił mu kolejne ćwiczenia, po czym sam pomknął pomiędzy pętlami. Za pierwszym razem celowo leciał wolno, żeby Pazuzu mógł spostrzec jego ruchy. Potem pokazał mu to samo w o wiele szybszym tempie. – Nie śpiesz się. Po prostu powiedz, kiedy będziesz gotowy, to włączę stoper. – Dodał jeszcze, zajmując miejsce niedaleko. Tak, żeby mieć dobry widok na jego trening. Celowo wybrał takie zadanie, żeby zmusić Anunnakiego do wykonania wielu zakrętów na krótkim odcinku. Miał nadzieję, że ten się przyłoży i rzeczywiście będzie próbował wejść w nie nieco delikatniej, przy lżejszym skręcie ciała.