Na to pomieszczenie nałożone jest zaklęcie wyciszające. Nie słychać nic z zewnątrz i wewnątrz, bowiem czar jest bardzo skomplikowany i zmaksymalizowany. Świetne miejsce do nauki, ćwiczeń czy potajemnych schadzek.
Z każdy kolejnym dniem Viego przekonywał sam siebie, że bardzo nie nadaje się do tej pracy, gdyż im głębiej w staż tym coraz to gorsze rzeczy się wyczyniają. Zacznijmy od tego, że mężczyzna zgubił ważny przedmiot i zatrwożył się przepełniony obawą, że zapiekł go w jakimś cieście, co wbrew pozorom jest bardziej prawdopodobne niżeli się wydaje. Głupim byłoby rozwalenie wszystkich ciast i robienie ich od nowa, aby znaleźć głupio rzecz, którą trudno opisać słowami. Mężczyzna zdecydował się na samotne poszukiwania zaginionego przedmiotu w zamku. Wszystko wokół wydawało się być ciche i tajemnicze. Światło słoneczne wpadało przez starożytne, zasłonięte firankami okna, tworząc opływającą atmosferę w półmroku. Najpierw przeszukał pomieszczenie, w którym ostatnio miał medalion. Przesuwając drewniane meble i otwierając starożytne szuflady, starannie szukał każdego możliwego śladu. Jego serce biło coraz szybciej, a palce drżały z niepokoju. Każdy dźwięk wydawał mu się potencjalnie ważny. Słuchał szelestu wiatru za oknem i stukotu swoich własnych kroków na starych drewnianych podłogach. Kiedy pierwsze poszukiwania nie przyniosły rezultatów, zdecydował się na rozszerzenie obszaru przeszukiwań. Przeszedł przez mroczne korytarze, pokonując pajęczyny i odkrywając nieznane zakamarki zamku. Znalazł! Jakaż była radość Viego, kiedy mógł pokutnie przyjść i oddać dyrektorowi zgubę.
2019/2020 Przygody w trakcie trwania stażu Kostka:1 dorzut 5
Staż zajmował jej cały czas, była bardzo zaangażowana w sprawy szkolne i we wszystkie aktywności, w jakie mogła wplątać choć odrobinę możliwość pracy nad wypiekami, czy zaangażowaniem uczniów w przekonanie do działania w kuchni. Pewnego wieczora była tak skupiona na przygotowywaniu stosu makaroników na event historyczny, że w pośpiechu chwyciła za gorącą blachę gołą ręką, zamiast posłużyć się do tego zaklęciem, boleśnie parząc sobie i tak wrażliwe na temperaturę dłonie. Przez następnych kilka dni zaciskała zęby z bólu, uparcie chcąc dokończyć przygotowania, jednak w końcu rozsądek wziął górę nad pracoholizmem i udała się do uzdrowiciela po maść. Szczęśliwie załagodziła poparzenia i niemal całkowicie zniwelowała ból, co było doskonałym posunięciem, bo ze sprawnymi dłońmi przygotowanie potraw przyszło jej lekko jak z płatka. Rozsądek w takiej sytuacji nauczył ją, że warto stosować prewencję, ale w razie wypadku nie należy ignorować objawów tylko zadbać o siebie, nim słabość związana z niedomaganiem wpłynie negatywnie na efekty pracy.
2019/2020 Przygody pod koniec stażu Kostka:5 dorzut 6 Upominek pożegnalny:1 - lewitujący kapelusz
Miała świadomość, że to już końcówka jej kariery stażystki i może dlatego pozwoliła sobie na rozprężenie? Pilnowanie cudzych spraw nigdy nie było jej mocną stroną, a jednak podczas stażu to zazwyczaj właśnie rola pomagiera była wiodącą. Kiedy leciała na łeb na szyję z dokumentami do dyrekcji, jak zwykle spóźniona, była pewna, że jak weźmie szybki skrót przez trzecie piętro ominie felerne ruchome schody, niestety, wiadro woźnego okazało się być dedykowanym na dziś przeciwnikiem i wywaliła się, wrzucając wszystkie uczniowskie papiery do wody. Chwila załamania trwała małą wieczność, kiedy patrzyła jak pergaminy mokną, by zaraz jednak, cudem niebieskim, przypomnieć sobie o silverto i osuszyć dokumenty do stanu niemal idealnego, ratując je przed zniszczeniem. Kiedy doniosła dokumentację, dyrektor wydawał się być szalenie zadowolony z jej prezentacji. Na zakończenie stażu podarowując jej nawet drobny upominek w postaci lewitującego kapelusza. Było jej niezwykle miło otrzymać zaproszenie do pracy w murach szkoły.
Nie można powiedzieć, że podsłuchiwanie się do czegoś w życiu przydaje, więc należy powiedzieć cos bardzo odwrotnego, gdyż w tym wypadku podsłuchanie szeptów pracowników kosztowało mężczyznę niemal przyszłą posadę. Wszystko przez głupia wazę kosztującą tyle, co kot napłakał, ale jakie było z tego konsekwencje. Honeycott chcąc zrobić coś niemal miłego i dobrego został oskarżony o milion przewinień i przede wszystkim o rozbicie wspomnianej wazy, czego oczywiście nie zrobił. Niemniej facet stwierdził, że trzeba wziąć to na klatę. Pokornie przepraszając dyrektora. Do końca swoich dni już posępnie był obdarowywany jego spojrzeniem. Jednak to nic, bo przecież takiej pracy nie zaczyna się dla przełożonego, a dla powołania tj. dla rozlewania się w czymś, kiedy nie ma się na to pomysłu. Ostatecznie Viego nie żałował niczego. Czego miałby? Ze swojej strony zrobił wszystko najlepiej jak umiał. W miarę chęci i możliwości, oczywiście.
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Czy Casey był zdziwiony efektem swoich pierwszych dni w pracy? Wcale. Już od ukończenia nauki w Hogwarcie pracował w zawodzie i wykonywał rzeczy znacznie bardziej skomplikowane niż dziecinnie proste receptury, jakich miał nauczać w Hogwarcie. Wyzwaniem mogły stanowić tylko dzieci, za którymi nie przepadał nawet w czasie, kiedy sam się nauczał, ale początkowo nie stanowiło to żadnego problemu. Dyrekcja była pod wrażeniem jego obszernej wiedzy, bo to najpierw ją sprawdzano. Musieli przyznać mu naprawdę wysokie noty, nie mając żadnych zastrzeżeń do jego bogatego doświadczenia i wiedzy. Wróżono mu świetlaną przyszłość w szkole – nie był pewien, czy to komplement. Czuł się może nawet nieco urażony, czego wyraz dał w nieznacznym uniesieniu kąciku ust w sardonicznym uśmiechu w rozmowie ewaluacyjnej z dyrektorem. Dyplomatyczną ciszę zachował przez wzgląd na otrzymaną premię od swoich zasług. Czy to była zapowiedź dobrej i udanej współpracy? Jeszcze nie mógł tego powiedzieć, ale był to na pewno dobry początek, przez co gorycz życia przynajmniej przez kilka minut wydawała się mniej gorzka, a niezadowolenie nowego nabytku szkoły – nieco mniej afiszowane w jego postawie i lekceważeniu. Póki co zachowywał się jak nie on – pokornie. Miał już plan, żeby przyzwyczajać dyrekcję do swojego paskudnego charakteru z czasem, nie od pierwszych dni stażu.
Miał wrażenie, że nie tak dawno ukończył Riverside - całkiem przyjemnie było wrócić i zobaczyć co się pozmieniało, a co wyglądało tak samo. Potrzebował nieco takiej domowej atmosfery, wiecznego bycia wśród ludzi, a to wszystko zapewniały właśnie szkolne mury. Asystowanie brzmiało przyjemnie, ale chciał się też nieco wykazywać, zwłaszcza kiedy rozeszły się wieści o jego wcześniejszej karierze, w końcu jako auror zdążył swoje zrobić. Pierwszy tydzień był naprawdę niezły, Lex czuł się jak plumpka w wodzie, odnawiał znajomości i przy okazji wpadł na kilka zupełnie nowych osób. Dodatkowo, kiedy pomagał na zajęciach z pierwszakami, czuł się jak absolutny olbrzym i kilka dzieciaków wkręcił, że rzeczywiście ma ciekawe domieszki krwi. Nie spodziewał się za to wszystko bonusa w postaci premii, ale przez to też sam zaczął nasłuchiwać co tam niektórzy podszeptują o planach zatrudnienia kogoś na stałe...
/zt
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Wiem, że muszę skupić się na tym by dobrze pracować. Ale okazuje się, że w mojej głowie jest mnóstwo innych rzeczy, niekoniecznie związanych z nauczaniem. Czasem wymykam się by tworzyć nowe projekty, często ględzę z uczniami zamiast wymyślać nowe zadania na lekcje i takie tam. Ogólnie wszyscy widzą we mnie niespełnionego artystę, który nie mogąc podjąć się tego czego chciał skończył jako asystent. I tak w rzeczywistości jest. Dopiero po kilku upomnieniach i naganach zaczynam próbować robić coś więcej. Dobrze wiem, że wszyscy po cichu trzymają kciuki, by mi się powiodło w branży w której pracuję, bo nie widzą we mnie dobrego pedagoga. Niech mówią swoje! Ja i tak uważam się za promyk kreatywności w tych ciemnych lochach zwanych Hogwartem.
/zt
Casey O'Malley
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Bardzo dobrze dogadywał się z żeńskimi praktykantkami i stażystkami – to mężczyźni stanowili problem. Byli tak pieruńsko zazdrośni o pół-wila w swoich szeregach, że zgłosili go o obijanie się w pracy do Dyrektora. Nie to, żeby nie było to prawdą, bo było, ale… nie o to chodziło przecież. Tylko o to, że nikt nie złapał go za rękę, nikt nie przyłapał na gorącym uczynku, po prostu trafili na ślepo, a powód oskarżenia miał swoje źródło gdzie indziej. Nie podobało im się, że budził więcej zainteresowania kobiet. Niespodzianka. Fakt, że zafundowali mu konieczność siedzenia po godzinach w pracy każdego dnia, magicznie nie sprawił, że nagle przestał być dla swoich koleżanek mniej atrakcyjny. Więcej, miał z nimi okazję spędzać jeszcze więcej czasu – za co mógł podziękować idiotom, którzy uważali, że zgłaszając go do Dyrektora sprawią, że poczuje się winny popełnionych win i faktycznie przestanie się obijać. Teraz obijał się trzy godziny dłużej, i zacieśniał więzy, których z zazdrości koledzy nie chcieli żeby zacieśniał. Karma is a bitch, życzliwi nie-koledzy!
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Nie bardzo interesowało go to, jak dobrze szedł mu staż. Dyrektor był czymś podenerwowany, a on nie wnikał czym, został mu ostatni dzień, który zamierzał przebimbać tak samo, jak wszystkie poprzednie. Siedząc tak, dochodziła go jakaś rozmowa o jakimś pełnym podenerwowania zdarzeniu, które okazało się po prostu wątkiem zagubionego wazonu. Casey nie wydawał się zaangażowany. Wszyscy jednak latali przejęci i denerwowali go swoim gadaniem o tym, kiedy chciał mieć już święty spokój, dlatego ostatecznie podjął jedyną słuszną decyzję. Postanowił skłamać. Kupić ten sam wazon na bazarze, tak samo jak zrobiła to swiętej pamięci babcia dyrektora i podrzucić go do gabinetu. To właśnie zrobił. Jeszcze dostał za to pochwałę. Chwała ludziom za kłamstwa. Tego właśnie uczą staże – 20 galeonów za dobre łganie.
Nie było jeszcze września, a ona mieszkała w zamku od tygodnia. Akurat była niedziela, miała chwilę wolnego, toteż paliła papierosa na balkonie. Wyglądała na błonia i rozmyślała z uśmiechem o tym, że być może niepotrzebnie się martwiła. Pomagała przygotować się profesor Fran do nowego roku najlepiej jak umiała. Nie było zadania, którego by się bała i na całe szczęście nie miała okazji zawieść jej zaufania jeszcze ani razu. Szanowała jej umiejętności od lat, to był prawdziwy zaszczyt, stać się w pewnym sensie znowu jej podopieczną. Lubiła myśleć, że tamta odwzajemnia jej sympatię. Patrzyła na nią jak na idolkę, na tym etapie nawet nie myśląc o tym, by kwestionować jej frywolne podejście do nauczania. Szybko nauczyła się jednak jeden rzeczy – odmawiać sobie jej herbatników. Jeszcze kilka tygodni i z pewnością nie zmieści się już do żadnej spódnicy. Co robiła, gdy wysnuwała nos spoza wieży wróżbiarzy? Pomagała w porządkowaniu papierów, zaglądała od czasu do czasu do skrzatów, by zapytać, czy czegoś im nie trzeba, zapoznawała się z pozostałą częścią nauczycielskiej kadry. I choć niczego nie była jeszcze pewna, miała co do tego dobre przeczucie… Ach, no i dostała premię. To też była taka miła niespodzianka!
Persephone patrzyła na szklaną kulę, zastanawiając się, jak to się mogło stać. Ale zacznijmy od początku – tego ranka dowiedziała się, że ktoś upuścił ulubione wróżebne akcesorium profesora Ellery’ego. Z oczywistych powodów można było stwierdzić, że z całą pewnością nie mógł być to on sam. W każdym razie mleko się rozlało, a uczynnej Aniston wyznaczono zadanie naprawy tegoż jakże opłakanego w skutkach błędu. Oczywiście główne skrzypce grało reparo, ale naprawa uszkodzeń mechanicznych to pestka w porównaniu z ponownym dostrojeniem szklanej kuli. Męczyła się nad tym cały dzień, inkantując po cichu różne zaklęcia. Gdy w końcu po raz chyba już setny wypróbowała właściwości przedmiotu, odetchnęła z ulgą. Mgła rozpostarła się i jej oczom ukazała się wizja przyszłości. Drgnęła, gdy usłyszała za sobą głos. Duch profesora Ellery’ego spojrzał na nią życzliwie – to wciąż było dla niej takie dziwne, że istniał już nie wiadomo jak długo, a wciąż był młodszy od niej. Naczelny wróżbita ślicznie jej podziękował, zapewniając, że jej trud zostanie sowicie wynagrodzony.
Persephone najbardziej w życiu ceniła sobie spokój. Być może dlatego przez te trzy tygodnie była taka szczęśliwa. Dziś wypadał ostatni dzień jej stażu, a ona nie mogła czuć się bardziej spełniona. Pomimo niewielkich przygód, wszystko przebiegło pomyślnie i szczerze liczyła na to, że sprawiła się na tyle dobrze, że profesor Fran spojrzy przychylnym okiem na jej aplikację. Całe dni wypełnione były na robieniu tego, co sprawiało jej największą radość - wróżeniu, ale i wypełnianiu niezbędnych formalności, bo przecież rok szkolny jest tuż tuż. Nawet jeśli nie zdecydują się na przyjęcie jej do Hogwartu była to niezwykła przygoda! Gdy wróciła tamtego upalnego sierpniowego wieczora do swojej prowizorycznego gabinetu, zobaczyła na biurku niespotykany podarunek. Lewitujący kapelusz, to ciekawe. Co ciekawsze, na jej miejscu czekała na nią profesor Fran. Z numeroskopem na najbliższy czas, który jasno wskazywał na to, że Persephone Aniston dostała wymarzoną posadę.
Ostatnimi czasy wszystko zdawało się wrócić do normy. Po himalajskich przygodach jej życie trafiło z powrotem na te same, przewidywalne tory. Zajęcia wpisane w harmonogram wypełniały jej dni i choć pracę zastąpiło szukanie nowej, to wciąż zapytana stwierdziłaby, że wszystko jest takie samo jak wcześniej. A jednak coś się zmieniło i nie miała w tym momencie nawet na myśli rytuału, przez który przeszła. Ta myśl była jak drzazga, uwierała i nie dawała jej spokoju, sprawiała ból i powodowała, że bardzo chciała się jej pozbyć. To był jej strach, jej fascynacja i jej słabość. Była zbyt ciekawa i niecierpliwa, by dłużej ją po prostu ignorować. Dlatego postanowiła zrobić coś, na co prawie zabrakło jej odwagi. Gdy otrzymała odpowiedź, nie mogła powstrzymać uśmiechu, który wpełzł na jej twarz. A powinna być przecież wściekła, prawda? A jednak myśl, że miałaby go spotkać wprawiała ją w doskonały nastrój. To wszystko było bezdennie głupie – pomyślałaby pewnie, gdyby już nie ułożyła się na łóżku, wymieniając kolejne wiadomości z Cedem. Tak niewiele o nim wiedziała. Nawet nie kojarzyła, jak ma na nazwisko. Po prostu znała imię, twarz i kojarzyła dom – i tyle. To plus wiele zalet, o których tak często myślała, gdy wspominała go ostatnio przed snem, sprawiały, że zapałała do niego sympatią. Może zbyt pochopnie i zbyt wielką. Wstyd przyznać, ale im częściej wracała myślami do wydarzeń na weselu, tym bardziej chciała go zobaczyć. I choć mignął jej na spotkaniu koła, to jej nie wystarczało. Miała ochotę go poznać, pobyć z nim sam na sam, spróbować tknąć jakąś strunę w jego duszy, która wyśpiewa jej cokolwiek o jego osobie. Trudno było jej to wytłumaczyć, podobnie jak niełatwo było znaleźć jej racjonalne powody, dla których podjęła wszystkie te decyzje. Pierwszą, jaką było przerwanie ciszy. Drugą, czyli próby prowokacji. I trzecią, czyli wyślizgnięcie się z dormitorium w kierunku schodów prowadzących dwa piętra w dół. Nie sposób powiedzieć czy to była ostatni z nierozsądnych wyborów, które miała dzisiaj popełnić. Dotarła na miejsce szybciej niż on, to zrozumiałe, bo przecież miała bliżej. Poprawiła sweter, który narzuciła na siebie w pośpiechu i rozczesała odruchowo włosy. Nie wyglądała jak najlepsza wersja siebie, ale chciała wierzyć, że nie po to chciał się z nią tu widzieć. Przez myśl przemknęły jej idealne loki Darby, loki których nigdy nie musiała pewnie rozczesywać. Co ja w ogóle tu robię? Usiadła powoli na jednym z foteli, przed którym stał stolik do szachów. I czekała w milczeniu, czując jak niepewność rozsadza ją od środka.
Chociaż spotykali się potajemnie po godzinie nocnej na rzadko uczęszczanych korytarzach, jako przykładny puchon, był ubrany w mundurek, kiedy kroczył przez korytarz. Bez udziału różdźki. Wszyscy uczniowie wiedzieli, że jeśli chcieli przemknąć niezauważeni, nie należało budzić obrazów które miały naście oczu, a większość z nich dość wścibskich, bądź zawistnych, żeby z zemsty za obudzenie zdradzić nocnych marków ich opiekunom. Ciemność nie była mu obca, towarzyszyła mu często – mrok, jaki w pierwszym momencie go spowił, nie był alarmujący, budził niepokój i nieprzyjemny dreszcz, ale był do tego uczucia przyzwyczajony. Mimo to, czarna pustka, która go otoczyła wydawała się jeszcze bardziej hipnotyczna i pełna grozy, zatrzymał się – spokojny, jak zawsze, oddychający z wolna przez usta, rozglądający się wokół siebie. Kontrolował oddech i tylko dlatego zdusił jęk, kiedy poczuł silne uderzenie w brzuch, przewracające mu żołądek do góry nogami. Skurcz ściągnął mu skórę i miał wrażenie, że woda jaką wypił przed spaniem podeszła mu do gardła, kiedy odkaszlnął. Uderzenie nastąpiło jeszcze kilka razy. Raz, w plecy, wyduszając z niego oddech, drugi – w kolana, ściągając go na ziemię, z bólem i trzaskiem kolan uderzających o posadzkę. W pierwszym momencie miał wrażenie, że je złamał, dopiero później dotarło do niego, że to tylko czysty, niegroźny ból, przechodzący falą po ciele, zwykłe obicie. Wolałby nie wiedzieć, jak boli złamanie. Kiedy już napinał ciało, spodziewając się kolejnego trzasku, może tym razem łamanej czaszki, mrok rozwiał się w powietrzu, a chociaż była noc, mógłby przysiąść, że otaczająca go atramentowa kurtyna opadła, w końcu przepuściła łagodne światło powoli wysuwającego się na niebo księżyca. Jeszcze chwilę trwał w swojej pozycji, złamany w pół, klęczący na zimnych kamiennych płytach pod nogami. Ostatecznie jednak podźwignął się do góry. Wyrównał chybotliwy chód zanim dotarł do umówionych drzwi, a kiedy przekroczył próg, szedł już prosto, ignorując ból obitych kolan i uczucie, jakby ktoś zdzielił go kijem w plecy. To właśnie był bezpieczny Hogwart. Albo może to on już wariował? — Cześć — przywitał się, chociaż rozmawiali już przez wizbooka, ale czatowanie to nie to samo, co zobaczenie jej na żywo. Posłał jej słaby uśmiech – jeden z tych, które łatwo było pomylić ze szczerymi, jeśli tylko nigdy nie widziało się go, jak prawdziwie się śmiał. Nie tak. Jego spojrzenie miękko przebiegło po jej twarzy i spoczęło na oczach, ale nie na długo. Za moment szukał nim wolnej przestrzeni, którą mógłby zająć. Było jej pełno. Mógł siąść nawet na fotelu kilka metrów od niej, a przez działanie pokoju, choćby mieli do siebie krzyczeć, nikt i tak nie wiedziałby o ich obecności. Mimo to, postanowił ostatecznie przesunąć stolik i ulokować się na wpół-turecko na ziemi na przeciwko niej. Ból ściął go w pół ruchu, ale brew ledwie lekko mu drgnęła i wystarczyło, że przełknął ślinę, a z nią ból pleców i zgięcia nóg. Opierając dłonie na kolanach, poderwał podbrórek w górę, zewnętrznie niepodatny na niedogodności, które przeżywał sam w sobie. I bez takiego rozproszenia, nie był mistrzem najlepszych konwersacji. Nic więc dziwnego, że zadał dlatego mierne – jedyne – pytanie, jakie przyszło mu na myśl. — O czym będziemy rozmawiać? Obiecała mu opowieść. Chciałby jej posłuchać, choćby miała to być kołysanka na sen. Tą akurat nawet by nie pogardził.
Siedziała w półmroku, oczekując jego przybycia. Była odwrócona tyłem do drzwi, ale usłyszała, jak się otwierają. Uśmiech przemknął przez jej twarz, a serce zaczęło bić szybciej, gdy usłyszała jego głos. Gdy stanął naprzeciw, na jej twarzy próżno było szukać śladu tego grymasu. Ale wciąż mógł zauważyć iskierki szczęścia w jej niebieskich tęczówkach. - Cześć - odpowiedziała, dostrzegając jego słaby uśmiech. Nie była w stanie powiedzieć ile było w nim szczerości, ale przez chwilę zdawało jej się, że nie dosięgnął jego oczu. Zmartwiła się tym, zastanawiając się po raz setny, czy Ced na pewno chce się z nią jednak widzieć. Milczała, gdy rozglądał się po pomieszczeniu. Choć na usta cisnęło jej się tyle słów, a przede wszystkim wyrzutów, że od tamtego wieczora nie nawiązał z nią kontaktu. A jednak powstrzymała się od nich, bo prawda była taka, że zamiast gniewu czuła przede wszystkim radość. Kompletnie tego nie rozumiała, lecz Vera nie zamierzała się nad tym pochylać. Nie teraz, nie tutaj, nie przy nim. W jego obecności nie mogła sobie pozwolić na przeżywanie tego, co czuje jej naiwne serce. Uniosła brwi, gdy odsunął szachowy stolik, przewracając przy okazji jeden czy dwa pionki. Usiadł na ziemi, podobnie jak wtedy, w Komnacie Czterech Pór Roku, u jej stóp, co było dla niej bardzo symboliczne. A jednak nie chciała nad nim górować, nie zamierzała korzystać z tej przewagi, choć póki co nie ośmieliła się jeszcze ruszyć. Nie dostrzegła, że coś go boli - może i lepiej. To poczułoby jej serce. Widziała jednak, jak gwałtownie unosi podbródek do góry, niepewna jak to zinterpretować. Zadał pytanie, a ona pozwoliła sobie na to, by uśmiech wpełzł na jej oblicze. Milczała przez chwilę, a warto zauważyć, że do tej pory siedziała w fotelu całkowicie w nim zanurzona. Teraz przeniosła jednak ciężar ciała, pochyliła się do przodu i mruknęła tylko. - Dostaniesz wilka, Ced. Naprawdę nie ma powodu, dla którego musisz siedzieć na ziemi. - Nie chciała odrywać od niego spojrzenia, ale mimo woli zerknęła na zimną, marmurową ziemię. Szczerze wątpiła, że w całym swoim niezrozumiałym uporze jej wysłucha, toteż zsunęła się z miękkiego fotela na podłoże i usiadła naprzeciwko niego. Skróciła dystans nienachalnie, choć gdyby chciał w tej chwili mógłby ją złapać za rękę. Ona bardzo chciała to zrobić, ale rzecz jasna nie było szans, by sobie na to pozwoliła. W końcu ta nocna schadzka to tylko niewinna rozmowa dwojga niemalże nieznajomych. To dlaczego miała poczucie, że ma z nim tyle wspólnego? Westchnęła, odgarniając włosy z twarzy. Na chwilę spoważniała, choć widać było, że nie jest jej wcale smutno. Miała mu do powiedzenia same rzeczy, z których się cieszyła. Mogła mieć tylko nadzieję, że będzie cieszył się razem z nią. - Od naszego ostatniego spotkania sporo się zmieniło. Rzuciłam pracę w Zonku, poszłam na kurs, zaaplikowałam o posadę w Magic Radio. No i… - Tu przez chwilę się zawahała, niepewna, jak na to zareaguje. Ale mimo wszystko im dłużej zwlekała, tym gorzej mogło być. - Zamierzam wyprowadzić się z Hogwartu. Niedaleko, do Hogsmeade. Zamieszkam u kuzyna. To były wszystko na razie plany, bo poddasze trzeba było przecież wyremontować. A w najbardziej śmiałych fantazjach, Ced jej w tym pomagał. A potem był na ów poddaszu częstym gościem. Wstrzymała powietrze, oczekując jego reakcji. Jakiejkolwiek. Zanim zdecyduje się na to, czy na pewno opowie mu o rytuale Chetana, chciała mieć pewność. Chciała mieć pewność, że nie jest dla niego obojętna.
Ced nie zdawał sobie sprawy z tego, jak nieatrakcyjnie może wyglądać ta podłoga do siedzenie, dopóki tak naprawdę dziewczyna nie zrezygnowała z miękkości fotela, na rzecz kamienia. Poruszył się, instynktownie, w próbie powstrzymania jej od zmiany pozycji, ale ściął go ból pleców. Zanim się z nim oswoił i odnalazł ułożenie, w którym ruch nie będzie sprawiał mu niedogodności, Veronica już siedziała na ziemi przed nim. Dopiero teraz dotarło do niego jak twarda i chłodna ona była, nieprzyjazna i na pewno nieodpowiednia dla niej – patrzył, jak jego drobna znajoma układa się na posadzce i nie mógł nie ulec wrażeniu, jak bardzo tu nie pasowała w tym miejscu. Otworzył nawet usta, żeby to skomentować, ale zamiast tego wciągnął przez nie powietrze do płuc, po prostu rozważnie obserwując jej ruch. Powstrzymywał się od komentarza, a mimo to wydawał się bardziej spięty, może nawet nieprzekonany do nowego ich ułożenia. Dlatego trącił knykciami jej dłoń, ale jedynie jej imię spłynęło z jego ust: — Veronica… Spojrzał nad jej ramieniem na fotel, który opuściła i zamiast mówić jej, co ona powinna zrobić, uneutralnił swoją pozycję. — Tak mi wygodnie. Chłodna ziemia sprawiała, że miał pewność, że nie uśnie – znów, tylko dlatego, że nie przespał kilku ostatnich nocy. Chłodziła jego emocje i pomagała mu je kontrolować, a oprócz tego budowała bezpieczny dystans między nim, a krukonką, dystans, który teraz wydawał się mocno skrócony. Chociaż jego dłoń nie stykała się już z jej skórą, niemalże czuł bijące od niej ciepło, a patrząc jej w oczy, czuł je także w swojej piersi, i o ile zwykle nie mówił dużo, tak teraz milczał z jeszcze większym uporem. W końcu jednak musiał odnieść się do jej słów. Zanim to zrobił, przetwarzał je chwilę w głowie. Miał wrażenie pewnej celowości tego spotkania, ale teraz, kiedy rozmawiali o rzeczach codziennych, o zmianach w jej życiu, odważył się o stwierdzenie, że może celem było samo spotkanie w sobie. Przechylił głowę lekko na bok, wodząc spojrzeniem po jej twarzy, jakby nowa perspektywa mogła mu pozwolić dostrzec nowe zmiany w jej mimice, ale to przecież nie było ze sobą jednoznaczne. — Nie szkoda Ci? Po reakcji jej oczu, wiedział, że może nie do końca jasno zadał to pytanie, pewne rzeczy uznając za zbyt oczywiste, żeby mówić o nich głośno, ale był typem myśliciela, nie każdy miał ten sam proces radzenia sobie z rzeczywistością, dlatego skupił się, żeby móc urzeczywistnić swoje prawdziwe intencje w tym pytaniu: — Relacji, które zostawiasz za sobą w zamku. Ostatecznie, w ich wieku relacje to było wszystko z czym się liczyli i czego szukali. Za młodzi jeszcze, żeby poważnie myśleli o czymkolwiek innym. Czasami miał wrażenie, że to kto kogo lubi, kto Ciebie nie lubi, albo kogo się nie lubi, czego się od kogo oczekuje, albo jakie są oczekiwania innych względem nas samych, to było wszystko, co nadawało rytm życiu. Przyjaźnie. Miłości. Romanse. Rodzinne koligacje. On sam jeszcze nawet nie myślał o tym, co chce robić w życiu, ale bardziej niż to, wiedział już, jak chce wyglądać w oczach innych. Albo NIE wyglądać – to czasem było równie ważne. To jednak zostawił już w swojej podświadomości, a myśli szybko skupił na czyimś innym. Ostatecznie wstał z chłodnej ziemi, wyciągając ręce w jej kierunku, żeby podniosła się zaraz za nim. Wiedział, że jeśli on tego nie zrobi – pewnie kogoś z nich przewieje. Wolałby, żeby to był on, bo miał wrażenie, że nie miało to większego znaczenia, czy będzie chory, czy nie, ale wiedział, że los nie jest tak łaskawy, żeby pozwolić jemu o tym decydować. — Nie mogę się skupić, kiedy siedzisz na ziemi. Taka była prawda – z wielu niewyjaśnionych powodów. A i nic więcej nie mógł dodać, bo może powinien jej opowiedzieć o swoich zmianach w życiu, ale prawda była taka, że żadnych nie doznał odkąd ostatni raz się widzieli.
W momencie, gdy dotknął jej dłoni, tak nienachalnie i delikatnie, jak tylko on by umiał, zamarła. Odruchowo na niego spojrzała, a w jej tęczówkach, w półmroku pomieszczenia jasno widać było strach i tęsknotę. Nie cofnęła jednak ręki, po prostu wstrzymała powietrze, zapominając, jak się oddycha przez tę krótką chwilę, która dla niej trwała całą wieczność. Musisz się ogarnąć - przemknęło jej przez myśl, gdy czuła ciepło jego skóry. Albo i chłód? Nie sposób powiedzieć, bo to przecież trwało tylko chwilę. Słyszała, jak mówi jej imię i brzmiało to dla niej niemalże jak obietnica. Choć zupełnie niejasne było to, czego tak właściwie miałaby ona dotyczyć. Uparcie milczała, czując, że nie może dać się ponieść emocjom. Nie liczyło się to, co chciała, a rozsądek podpowiadał zupełnie coś innego. Ale nie była przecież kimś, kto zawsze postępował w zgodzie tym, co dla niej dobre. Szczerze wątpiła, by było mu tak wygodnie i czuła, że czegoś jej nie mówi. Nie wiedziała przecież o tragicznej śmierci jego ojca, nie przyszło jej na myśl, że może chodzić o bezsenność, prędzej podejrzewała, że chodzi o nią. Wyzbyła się naprędce twarzy Darby sprzed swoich powiek i spróbowała na niego spojrzeć tak, jak powinna. Surowo, ale nie mogła. Wysłuchała jego pytania ze stoickim spokojem na twarzy, choć przecież przed chwilą umknęła jej prawdziwa emocja. Teraz się rzeczywiście zdziwiła, nie rozumiejąc, co też najlepszego miał na myśli. Nie szkoda czego, bycia przyłapywanym po nocach na łamaniu regulaminu? Tego, że pomimo 17 lat nie może wypić wieczorem lampki wina? Czucia się w chłodnych murach zamku zupełnie obco i jak intruz? Nie odważyła się jednak na zabranie głosu i dobrze zrobiła, po wkrótce potem Ced uściślił pytanie. Relacji. To zupełnie zbiło ją z pantałyku, bo szczerze mówiąc, zupełnie nie wzięła tego pod uwagę. Obserwowała, jak wstał, nieprzyjemnie zaskoczona tym nagłym zwrotem akcji, zadając sobie w głowie wiele pytań, spośród których przebijało się przede wszystkim to, czy miał tu na myśli również siebie. Może nie przyjaźnili się od lat, prawie w ogóle się przecież nie znali, nie dzielili ze sobą ani jednego pocałunku czy nawet tańca. A mimo to czuła, że coś ich jednak łączy. Jednak to coś dopiero znajdywało swój prawdziwy początek, teraz i tu. Albo nie, tak wiele zależy przecież od tej pozornie zwyczajnej rozmowy. Bez wahania podała mu swoją rękę, podnosząc się z ziemi. Zdawało się, że gdzie on, tam i ona co jakaś część jej nazwała niezwykle żałosnym. - Wydaje ci się, że to jakieś pożegnanie? - spytała, gdy tak już stała koło niego, świadomie nie puszczając jeszcze ręki. Spojrzała w jego oczy, z wielkim trudem powstrzymując się od odgarnięcia drugą dłonią zbłąkanego włosa z jego czoła. Uśmiechnęła się ciepło, siląc się na pozytywne myślenie. Chciała wierzyć w to, że faktycznie była dla niego nieobojętna. - Będziesz tam zawsze miłym gościem, o ile tylko zechcesz. Mam do dyspozycji całe poddasze. Nawet nie trzeba wchodzić przez dom. Wyjaśniła, a potem nagle puściła jego rękę i odwróciła się na pięcie. Dopiero gdy wypowiedziała te słowa na głos, uświadomiła sobie, jak brzmią. Przestraszyła się swojej wylewności, tej samej, której tak bardzo chciała przy nim unikać. Widziała wiele złego w ślepym podążaniu za porywami serca, które było głupie, bo słuchanie go przynosiło samą szkodę i zero pożytku. Splotła ręce na piersi, nie ważąc się do niego odwrócić jeszcze przez kilka sekund. Czuła szaleńcze bicie serca, a jej oddech stawał się coraz to głębszy i wolniejszy. - Czuj się zaproszony - mruknęła jeszcze cicho, zanim z powrotem skierowała spojrzenie na jego twarz. Co ujrzała?
Zgubiła go. Jeszcze dotąd myślał, że jest na niego zła – teraz szukał prawdziwych emocji na jej twarzy, czegoś, co pomoże mu stwierdzić, jak jest teraz. Ta rozmowa nie była tym, czego by się spodziewał, ale jednocześnie nie była też niczym niewłaściwym. To wizja charakteru dyskusji, jaką by zakładał, była dla niego nieprzyjazna i nieoczekiwana. Próbował odnaleźć się w nowym porządku, lokował w nim swoje emocje i skrupulatnie je dostosowywał do sytuacji. Czy naprawdę wydawało mu się, że to pożegnanie? Nie. Tego był pewien, a mógł być, co do tego zdecydowany, bo nie zakładał, że to dla niej będzie miało znaczenie – czy się z nim pożegna, czy nie. Czy ich drogi się rozejdą, czy nie. Kilka dni temu myślałby, że poszli swoimi ścieżkami już w Himalajach. Teraz nie był już niczego pewien. Obserwował ją, ale tak naprawdę nie widział wszystkiego. Chociaż jego spojrzenie nie traciło na intensywności, nie pomagału mu wcale zrozumieć i wyczuć jej uczuć i stanowiska względem tej relacji. Musiał spytać – nie mógł zgadywać: — Dalej jesteś zła? Nie wydawała się, ale może to był test na jego czujność? Może szukała sposobności, żeby wytknąć mu nietakt, albo czekała, aż zrobi coś nie po jej myśli, żeby mogła go wykląć. Może sama nie była pewna tej relacji i wolała, żeby on ją zdefiniował. Pozytywnie lub negatywnie. Nie był świadomy tego, że zrzuca na nią odpowiedzialność za podjęcie tej decyzji. Myślał, że to ona rozdaje karty, że to on jest na jej łasce, dlatego nie podejmował żadnej inicjatywy. Dawał jej przestrzeń po tym, co wydarzyło się na weselu. Choć tak naprawdę nie wydarzyło się dużo. W tym też się gubił. Czuł się, jakby chronił znajomość, która trwa lata, choć znali się ledwie chwilę. Wrażenie to przybierało na sile z każdym kolejnym wypowiedzianym przez nią zdaniem. Jakby się liczył. Jakby liczyło się to, co rodzi się między nimi. Na razie żadne z nich nie wiedziało, czym owo “to” jest. Nie otrzymał co prawda od razu dosłownej odpowiedzi, ale pośrednio, udzieliła mu jej. Przez dotyk palców na dłoni, której dalej nie puszczała, uśmiechem, jaki mu posłała, słowami zaproszenia do jej domu. Mrowiły go palce w złączeniu ich dłoni, a lekki dreszcz przebiegł mu przez kręgosłup, nieco inny niż ten nieprzyjemny, jaki wcześniej rozchodził się bólem wzdłuż kręgów. Nawet nie przez ciepło jej dłoni, a przez ton jej głosu, tak miękki i szczery, jakiego nie wyobrażał sobie usłyszeć. Paradoksalnie, chociaż dopadł go nagły chłód, w miejscu, w którym złączenie ich skóry zostało zerwane, na to był akurat gotowy, tak, jak i na nagłe odwrócenie się do niego plecami. Przysiadł wtedy na oparciu fotela, obserwując jej plecy. Nie mógł sobie znaleźć odpowiedniej pozycji, bo ta, w której się teraz znajdował, nie była dla niego naturalna, dlatego poprawiał się chwilę na podłokietniku, podźwigając się co jakiś czas na dłoni, żeby znaleźć odpowiedni kąt siedzenia. Udało mu się to akurat zanim odwróciła się do niego z powrotem przodem. Jeszcze moment temu to on górował nad nią drastycznie wzrostem, teraz, mimo, że siedział, zdawali się być prawie na równym ze sobą poziomie. Jednak nawet wtedy jego spojrzenie nie wydawało się bardziej klarowne czy łatwiejsze w odczytaniu. — Nie zapraszaj tak swobodnie innych chłopaków na swoje poddasze – mruknął, o mało co nie zsuwając się z podłokietnika, kiedy kolejny raz poprawił swoją pozycję. Zaparł się jednak nogami twardo na ziemi, spinając plecy, a przez krótki moment, kiedy przymknął powieki, przez jego twarz przebiegł grymas bólu. Zignorował go. Skupił się na prowokacji w następnych słowach: — Masz szczęście, że akurat ja nie mogę zrealizować myśli, jakie zaszły mi głowę po tym zaproszeniu. Nie wolno mi wychodzić z zamku — przypomniał jej, jakie obowiązywały go zasady jeszcze przez rok, dopóki nie stanie się studentem szkoły. — Ale nie jeden inny facet będzie mógł i będzie chciał je wszystkie zrealizować. Nie zakładał, że w wieku, w jakim byli w szkole, żadnemu nie przemknie to przez głowę. Nie wiedział, czy powinien jej to mówić, bo w końcu rzadko który facet przyznawał się do tego głośno, ale… miał swoje powody. Jednym z nich był choćby fakt, że wydawał się dziwnie niespokojny na myśl o tym, że już wcześniej przed nim, komuś zaproponowała to samo, co jemu. Komuś, kto może opuszczać mury zamku.
Nie, nie, nie. To wszystko nie miało wcale tak wyglądać. - Nie jestem na ciebie zła – odpowiedziała, tym razem szczerze, bo gniew całkowicie już opuścił jej serce. Owszem, gdy tylko myślała o Darby, robiła się zazdrosna. I tak, czuła do niego pewną dozę żalu, że to nie on pierwszy się do niej odezwał. Choć jeśli miała być zupełnie szczera, to on znalazł ją wśród murów zamku, wtargnął na zorganizowane przez nią spotkanie, zasnął jej na kolanach. Skrócił dzielący ich dystans w każdym tego słowa znaczeniu, nie bojąc się, co pomyślą o nim inni. Czy ona by się na to odważyła? Raczej nie. Dlatego właśnie, gdy tak na niego patrzyła, nie mogła czuć już złości. To nie był żaden test, nie bawiła się w gierki i podchody, choć nie była szczera wobec swoich uczuć, starała się być prawdomówna wobec niego akurat w tej kwestii. Nie ośmieliłaby się jednak na określenie słowami tego, co ich łączyło – w tej i w tamtej chwili. W Himalajach było prościej, bo wtedy ewidentnie zadziałała na nich magia. Komplementowała go bez zawahania, zdarzył się jej też moment szczerości. On szybko pokonał złość, której nawet nie zauważyła i podążał za pragnieniami swojego serca, o czym również nie wiedziała. I choć jednym z nich było odwzajemnienie pocałunku Easton, drugim, tym znacznie wcześniejszym, było złapanie jej pufy i przysunięcie Veronici do siebie. By była blisko, bo tak im było dobrze, bo dogadywali się pomimo tego, że ich umysły były splątane, uczucia niejasne, a słowa wyrażały tak niewiele z tego, co przeżywali wewnątrz. Gdy się odwróciła, nie stał bliżej niż wtedy, gdy spuściła z niego spojrzenie swoich oczu. Wbrew jej fantazjom, nie zdecydował się na skrócenie dystansu, a może nawet na pocałunek albo chociaż na to, by znowu jej dotknąć. Siedział na fotelu, ale nie to ja najbardziej zmartwiło… jego spojrzenie było chyba inne. Nie była pewna, co wyrażało, lecz na pewno nie ulgę czy radość. Zamarła, gdy tylko usłyszała jego wypowiedź. A przecież już chciała podążyć w jego kierunku, ufna, że może, że gdyby chciał. No właśnie, co ona w ogóle sobie wyobrażała? Nie śmiała się póki co odezwać, po prostu słuchała jego słów, pośród których wybiło się na tle innych to, co tak właściwie chodziło mu po głowie po tym zaproszeniu. Nie wiedziała, że nie miał podpisanej zgody, sama zapominała, jak to jest nie decydować w pełni o sobie. Momentalnie posmutniała, bo liczyła na to, że wszystko potoczy się zupełnie inaczej. A gdy zabrał głos po raz trzeci, przegryzła wargę. Co on sobie o niej tak właściwie myślał? No tak, prawie w ogóle jej nie znał, ale wciąż! Dopiero teraz poczuła, jak złość i bezsilność wzbiera się w jej sercu, co można było zauważyć w zmianie postawy. Spojrzała na ziemię, z której ją podniósł, mocno licząc na to, że na posadzkę nie skapną wkrótce jej łzy. Westchnęła, nie wiedząc, co powinna teraz zrobić. Nie chciała niczego niszczyć, a osiągnęła efekt wprost przeciwny do zamierzonego. Jej duma również ucierpiała, co uniemożliwiało najprostsze z rozwiązań. Jednak to wszystko było jednym wielkim nieporozumieniem, zupełnie opatrznie odebrał jej intencje i ewidentnie po tym co powiedział widać było… że nie tylko ona czuła wobec niego zazdrość, a może nawet zaborczość. - A kto mówi o jakichś innych chłopakach? – spytała, podnosząc wreszcie głowę do góry. Zadarła podbródek, za punkt honoru przyjmując sobie, że i tym razem nie wyprowadzi jej z równowagi. I tak stąpał po granicy, nieważne, czy był tego świadomy czy nie. - Nie wiedziałam, że nie masz zgody. Nic nie szkodzi, ja… – Będę przychodzić tutaj? Nie, to zbyt żałosne, nawet jak na ciebie, Ver. Głos jej zadrżał, gdy prawie to powiedziała, ale jednak powstrzymała się ostatkiem sił. Zamiast tego postawiła na o wiele mnie wygodne, ale bezpieczne. - Poczekam. To tylko trzy miesiące. Podeszła do fotelu, który znajdował się najbliżej Ceda i po chwili zawahania się na nim umościła. Nie stały dokładnie naprzeciw siebie, były też tak nieznośnie daleko. Podniosła różdżkę i od niechcenia rzuciła wingardium leviosa, podnosząc z ziemi dwa pionki, które upadły wcześniej na marmur. Próbowała kupić sobie czas, nie wiedziała, jak dalej poprowadzić tę rozmowę. Trwali więc przez chwilę w ciszy, w ciszy, która mówiła sama za siebie. - Schlebia mi twoja zazdrość. Po raz pierwszy w życiu chciałabym nie mieć szczęścia – odpowiedziała w końcu, mając nadzieję, że płowe rumieńce skryje panujący w pomieszczeniu półmrok. Nie o tym chciała z nim przecież rozmawiać, a jednak nie mogła się powstrzymać. No przecież musiała zwalczyć ogień ogniem.
Niejasności były częste pośród ludzi, a mimo to, ostatnio doświadczał ich zbyt często by uznać je za przypadkową. Coś się zmieniło – on się zmienił, świat się zmienił, czy zmieniło się to, że coraz częściej uciekał do nowych relacji, z czystą kartą, albo może bardziej… uciekał do nich. Zbyt świadomy tego, jak wiele potrafią czytać z niego przyjaciele, kiedy nawet nic nie mówił. Teraz zatęsknił do nich, do łatwości, z jaką także on czytał z nich, do pewności, co myślą i zdecydowania w tym, kiedy przekracza cienką granicę, co wypada, a czego nie powinien robić. Teraz tej pewności nie miał. Miał tylko dziwne przeczucie, że powiedział coś nie tak, przeczucie to miało także swoje odzwierciedlenie w jej twarzy i postawie. Nie wiedział, co, ani kiedy – nawet pomimo, że nie mówił dużo. — Veronica. Znów to robił, znów ściągał jej uwagę jej imieniem, ludzie tak rzadko korzystali z miana, jakie nadawano im przy urodzeniu. Jednak Ced naturalnie wplatał je między zdania, z łagodnością i neutralnością, jakby to samo imię wypowiadał już setki razy wcześniej w różnych kontekstach, jakby wcale nie znali się tylko trochę. Chciał jej skupienia, jej spojrzenia na nim, bo chociaż nie zawsze je utrzymywał, to nie chciał, żeby robiła przed nim uniki. Słowne i w postawie, coraz bardziej zamkniętej, potrafił ją poznać, jego czasami wcale nie była inna. — Myślę, że mógłbym… — chciał ją zadowolić tą odpowiedzią, ale zawiesił ton. Co mógłby? Porozmawiać z matką? Nie chciał, pamiętał ich ostatnią rozmowę, pamiętał usilność z jaką próbowała trzymać się w sobie dla niego, pamiętał też jej łzy, szloch właściwie i pamiętał, co wtedy czuł, jako syn, który nie daje jej oparcia i jako młody mężczyzna, który ją zawodzi. — … poprosić o tę zgodę – zakończył, wraz z tymi słowami zaczesując pasma włosów z policzka na bok twarzy, chociaż nie miało to żadnej celowości, bo to zaraz i tak swobodnie opadły na powoli wyostrzające się, chłopięce – coraz bardziej męskie – rysy. — Nie… Nie był zazdrosny? Odruchem od razu chciał zaprzeczyć, ale nie kosztem kłamstwa. Nie wiedział, co to było, ale w jakimś stopniu chyba mógł to nazwać zazdrością. Zwykłą, nastoletnią fascynacją i rozczarowaniem, że ktoś tę fascynację może mu odebrać, że ktoś może go zastąpić. Powinien czuć satysfakcję dzięki jej słowom, powinien przyjąć jej pochlebstwo, ale fakt, że nie zmieniał pozycji, ani nastawienia do rozmowy, stwarzał wrażenie, że nie był jednym z tych facetów, którzy pławią się komplementami i cudzym skrępowaniem. Przeciwnie. Wstał, podchodząc do niej i zatrzymał się dopiero obok jej fotela, gdzie kucnął, podpierając się dłonią na jej podłokietniku. Nie robił tego specjalnie, nie zaniżał swojej pozycji w jej oczach. Po prostu chciał zrównać ich poziomy. Wydawała się tak drobna i krucha, w porównaniu do niego, chociaż sam też przecież nie należał do masywnych i atletycznie zbudowanych, ale też nie rachityczny. — Wiesz o czym pomyślałem. Nawet, kiedy mówił o rzeczach, które pozornie można było uznać za wyuzdane – jego myśli, na pewno – jego ton na to nie wskazywał, ani spojrzenie, tak bardzo jasne, nawet w zacienionym pomieszczeniu. — Nie zachęcaj mnie. Nie jestem ani trochę taki, jak ci się wydaje. Nie wiedział, jakie miała o nim wyobrażenie, ale jej słowa, wszystkie, jakie dziś do niego skierowała, były dla niego dowodem na to, że jej obraz jego był mocno zakłamany – inaczej, dlaczego miałaby mu to mówić, gdyby wiedziała, jakie chaotyczne i brudne myśli przechodzą mu przez głowę? Myśli pozbawione szacunku i adekwatne dla tych, których zwyczajowo nazywa się dupkami. Tak się czuł, kiedy nie mówił tego wprost, świadomy tego, jak zakłamane i czarne miał zamiary, a jak jednocześnie próbował chwytać się swojej przyzwoitości i kultury.
Veronica. Jeśli chciał, by słuchała, nie musiał starać się bardziej. Spojrzała na niego, siedząc jeszcze daleko, bawiła się magią, a on próbował brzmienie jej imienia i nie sposób powiedzieć, co chciał tym osiągnąć. Lubiła słyszeć to z jego ust, to brzmiało jak preludium to czegoś ważnego, do wielkich słów, których tak bardzo się bała. A może wręcz przeciwnie - sprowadzało go to do pionu, powstrzymywało przed powiedzieniem zbyt wiele? Nie sposób to stwierdzić, w końcu był tak zamknięty w sobie. Dalej była zła, ale do tej emocji dołączyła jeszcze ciekawość, była chciwa to, chciała wiedzieć czy on… co w tam sobie wyobraża. Co myśli i co czuje na jej widok. Veronica nie było wystarczającą odpowiedzią. Co myślał? Wstrzymała powietrze, naprawdę nie wiedząc, czego może się spodziewać. Co powie o niej tym razem? Choć nie znała go zbyt dobrze, nauczyła się już, że potrafi bywać nieczuły albo i nawet okrutny. Najgorsze było w tym wszystkim to, że chyba nie robił tego umyślnie – taki po prostu był, szczery, czasem do bólu. Słyszała, jak potraktował Darby, czy zachowa się tak i wobec niej? Z trudem powstrzymywała drżenie ciała, czuła, jak ogarnia ją zimno, a pokój nagle staje się chłodny i nieprzyjemny. A mimo to w dalszym ciągu unosiła głowę z dumą, oczekując słów ostrych jak brzytwa, a jednak. Zaskoczył ją. Gdy zrozumiała sens wypowiedzianej przez niego obietnicy, z jej ust umknęło powietrze. To było westchnienie ulgi, nadzieja, że może któreś z jej fantazji jeszcze się ziszczą. Ale chwila, w którym momencie zaczęła o nim myśleć w kategoriach marzeń? Była poważna, a jednak nie mogła się nie uśmiechnąć. Łagodny grymas rozpromienił jej twarz, bo liczyła na coś więcej. Z Cedem zawsze chodziło o coś więcej, o to, co umyka zwykłym słowom, o imponderabilia. Zerknęła na niego, łapiąc moment, gdy zaczesał włosy. Opadły niesfornie z powrotem do punktu wyjścia, ale Vera czuła, że w jej przypadku odwrotu nie będzie. „Nie”… co? Przez chwilę straciła wątek, trudno było jej przywołać swoje własne słowa. Nie dokończył myśli, ale skoro zaprzeczał, to musiało chodzić o jej oskarżenie. Czemu porzucił temat? Czy wciąż był niezdecydowany? Miała dość zgadywania, chciała konkretów. Bardzo wymowne było to, że znowu zmniejszył dzielący ich dystans, zupełnie jakby nie potrafił stwierdzić, czy chce być blisko czy jednak nie. Kucnął, przez co pomimo różnicy we wzroście, mogli jeszcze intensywniej patrzeć sobie w oczy. Wyglądał tak, jakby intencje miał czyste, choć mówił ewidentnie o brudnych myślach. - Wiem, ale chce to od ciebie usłyszeć - szepnęła, nawet nie zauważając momentu, w którym jej dłoń pomknęła ku jego ręce. Odwróciła się zupełnie w jego stronę i kontynuowała z wielkim trudem wodzona przez szaleńczą ciekawość za nos. - I skąd wiesz, co może mi się wydawać? Mruknęła, wpatrując się intensywnie w jego zielone oczy. Złość już dawno z niej uszła, już zapomniała, co sugerował jeszcze przed chwilą, nie miało to zresztą absolutnie żadnego znaczenia. Przegryzła wargę, przez chwilę trwała w ciszy. Aż w końcu dodała tak cicho, że prawie niedosłyszalnie i nie miała w tym udziału żadna magia, a tylko jej strach. - Ty też nie wiesz, jaka tak właściwie jestem.
Coś kłóciło się w nim, kiedy na nią patrzył, co widać było w odbiciu jego oczu, lekko przymrużonych, skupionych na jego własnych myślach. Spuścił wzrok, na jej dłoń, której ciepło czuł teraz przy swojej i widocznie rozważał dobór słów, bo nie rzucił ich od razu. Zanim jej odpowiedział, zdążył kolejny raz zaczesać włosy na bok, co nie miało nigdy większego sensu, bo nigdy nie zaczesywał ich za ucho, tylko odgarniał, pozwalając im za chwilę znów lekko opaść na policzek. Uwalniając się spod łaskoczących go kosmyków ledwie na kilka sekund. Kąt jego ust drgnął lekko, kiedy w końcu przyjął do siebie jej uwagę i skrzyżował z nią spojrzenie, odpowiadając jej na nią milczeniem, co też było ostatecznie wymownym komunikatem. “Chcę to od ciebie usłyszeć”. Cisza. Wiedziała, że Ced trzymał się twardo swojego kompasu moralnego, że próbował być… jaki? — Nie wiem – przyznał, zarówno w odpowiedzi na jedno, jak i drugie jej zdanie. NIe wiedział do końca, co jej się o nim wydaje, ani nie znał jej bardziej niż dała mu się poznać przez te ledwie dwa intensywniejsze spotkania, bo zawsze wcześniej mijali się tylko na korytarzach, co najwyżej wymieniając się krótkim “cześć” i pogadanką o pogodzie. — I tak jest lepiej – dodał, wbrew temu, co mogła pomyśleć, nie w myśl czasem bolesnej szczerości, a z troski o nią. Nie był w najlepszym punkcie w życiu, żeby szukać w nim relacji z dziewczynami i wciągać ich w swój nieporządek. Ulegał naturalnym pragnieniom, bo dalej był tylko chłopakiem w okresie dojrzewania, nawet jeśli życie zmusiło go dorastać szybciej. Jedno drugiego nie wykluczało, hormony mimo wszystko w nim buzowały, nie był obojętny na zwykłe, nastoletnie słabości. Był jak każdy chłopak w jego wieku. — Ta rozmowa robi się dziwnie poważna. Nie bądźmy zbyt poważni. Nie do końca rozumiał narastającą wokół nich atmosferę i dynamiczny zwrot ich relacji, eskalującej bardzo szybko. Za szybko, nie zdążył nadążyć za tą zmianą. — W takim razie opowiedz mi coś o sobie, czego nie wiem. Przeczyło to trochę temu, co mówił wcześniej, że lepiej żeby nie poznawali się bliżej, ale może chodziło mu tylko o to, że lepiej, że ona nie poznała jeszcze dobrze jego.
W tym niewielkim pokoju ewidentnie toczyły się trzy bitwy. Jedna wewnętrza w nim, druga taka sama w niej i ta pomiędzy nim. Daleko im było od kłótni czy sprzeczki, a jednak przynajmniej Vera była tak zdeterminowana, by poznać choć trochę prawdę o nim, że w chęcią skruszy kopię jeśli będzie musiała. Nie odrywała spojrzenia swoich ciekawskich oczu od jego tęczówek, zmrużonych i skupionych na Merlin wie czym. Gdy spuścił spojrzenie na ich ręce, zrobiło jej się trochę głupio – po prawdzie nie zrobiła tego świadomie, to był taki odruch. Nie śmiała jednak cofnąć swojej dłoni, choć ten gest był o wiele zbyt intymny i dziwny niż powinien. W sumie w ogóle wyglądała tak, jakby ją sparaliżowało i nie mogła się poruszyć. Im był bliżej, tym bardziej nie wiedziała jak się zachowywać. Znowu zaczesał włosy, jakby w zastanowieniu, jakby chciał kupić czas. Na pierwszą prośbę nie odpowiedział, w sumie nie powinno jej to dziwić, ale poczuła zawód. Gdzie ci faceci, których łatwo jest sprowokować? Ced z pewnością do nich nie należał, stanowił dla niej zagadkę i lubiła myśleć, że tylko ona będzie w stanie ją zgłębić. Dobrze wiedziała, była świadkiem tego, że jego uwaga potrafi być bardzo podzielna. A mimo to, wmawiała sobie, że w ich relacji jest coś, co wyróżnia ją na tle Darby czy też kogokolwiek, kto wpadł mu w oko. Nie wiem. No właśnie, sęk jednak w tym, że jedno nic nie wiedziało o drugim. Ale przecież przy odrobinie dobrej woli wszystko może się… I tak jest lepiej. Czy da się jeszcze bardziej znieruchomieć? Vera poczuła, wszystkie jak jej mięśnie się spinają. Dopiero teraz cofnęła rękę, odwróciła spojrzenie i mentalnie schowała się do swojej skorupy. Chyba liczyła na zbyt wiele, za bardzo sobie pozwalała na zuchwałość. Skuliła się na fotelu, odchyliła do tyłu i… czekała na to, co powie jako następne. Idź już, Veronica. Ale nie, słusznie zauważył, że ich konwersacja przybrała bardzo patetyczny charakter. Seaver pozwoliła sobie na słaby uśmiech, choć tak bardzo nie było jej przecież do śmiechu i ponownie skupiła na nim swoje spojrzenie. Póki co nie odważyła się zabrać głosu, po prostu przytaknęła, nie rozumiejąc co się pomiędzy nimi dzieje. Raz są blisko, raz daleko, raz niemalże rozumieją się bez słów, raz nie potrafią się przy ich użyciu w ogóle dogadać. Gdy usłyszała jego prośbę, wstrzymała powietrze, bo przecież przeczyło to temu, co powiedział zaledwie kilka dni wcześniej. Nie ona miała mówić, chciała słuchać.
Nie lubiła opowiadać o sobie, przez chwilę więc milczała, zbierając myśli w jakieś konkretne zdanie. Nie do końca lubiła samą siebie, nie chciała żeby ten fakt umknął między słowami w jej opowieści. A zresztą, o czym tu mówić? O jej dzieciństwie, w którym zrobiła z siebie męczennicę? O jej pasjach, w których do dzisiaj nie jest perfekcyjna? O jej miłostkach, mniejszych lub większych, na czele z Baxterem? - W Himalajach… – Wybrała w końcu najmniej intymny z tematów. - Tuż po weselu, poszłam do klasztoru. – Słaby uśmiech po raz kolejny przemknął przez jej twarz, bo była świadoma tego, jak to zabrzmiało. - Był tam rytuał, który postanowiłam przejść. Sama. I opowiedziała to, co chciała przekazać mu od początku – o tym, jak weszła do świątyni w poszukiwaniu, przełknęła ślinę, samej siebie. O wielu kadzidłach, które musiała wdychać i o tym, które spaliła, zanim weszła do pierwszej sali, przestronnej i czerwonej jak piekielny ogień. O jej nieudanej medytacji, podczas której z ledwością nawiązała jakąkolwiek więź ze swoim duchowym przewodnikiem. O próbie czynu, wyborze tak jasnym, że aż podejrzanym – o tym, że spaliła jedną z dwóch kartek, która sugerowała, że cielesna miłość nie zna ograniczeń lat. W tym momencie, jej policzki spąsowiały, bo choć o seksie mówili między słowami nie raz, w tamtej chwili po raz pierwszy otwarcie. Ale mówiła dalej, o kolejnej sali, o wizji, które spowiły jej umysł. Zarówno tej pierwszej – w której umiera cała jej rodzina oprócz niej, jak i drugiej, tej, w której faktycznie odnajduje swoje powołanie. O tym, że nic nie czuła w związku z nimi, dopóki nie wypiła eliksiru spokoju. O tym, że w ostatnim pomieszczeniu tej kondygnacji weszła nie tylko z nieufnym olśniakiem, ale i świętym w swej istocie rezusem. O tym, że miała kolejne widzenie – takie, które utwierdziło ją w przekonaniu, że znalazła swoją drogę. O runie jera, którą pokazywała mu teraz z ufnością, że cała ta historia będzie dla niego równie ważna, co i dla niej. A całą swą opowieść zakończyła słowami.
- Te wszystkie wizje, ta medytacja… nie wierzyłam w to, ale to naprawdę zadziałało. To właśnie dlatego zmieniłam pracę i wyprowadzam się z zamku. Potrzebuję zmiany, wiesz? Chcę… się usamodzielnić. Ale… – Mówiła dużo, mówiła szczerze, mówiła bez zawahania, a jednak zanim powiedziała to, co dalej, na chwilę wstrzymała powietrze. Policzki miała rumiane, a oczy szczere, gdy w końcu wydusiła z siebie to, na co tak wiele razy wcześniej zabrakłoby jej odwagi. - Potrzebuję pomocy. Nie sprecyzowała czyjej, po prostu przyznała na głos po raz pierwszy od wieków, że być może nie musi mocować się życiem tak zupełnie sama. Nie sposób powiedzieć, dlaczego adresatem tej dziwnej prośby był akurat Ced. Miała Nico, miała Saskię, miała Marcellę, miała do jasnej cholery Tima, jej rodzonego brata. Ale oni ją dobrze znali, a on? Tylko trochę. Nie wiedział, ile w niej słabości, ile syfu, ile strachu. Póki co nic więcej nie dodała, bo poczuła chyba, że znowu zmierza w stronę powagi, której chciał unikać. Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się nieporadnie, chyba nieco za późno, by uznał tę mowę ciała za całkowicie niewymuszoną. A potem wysiliła ostatnie dwie szare komórki, które myślały jeszcze logicznie i podjęła nieudolną próbę zmiany tematu. - Muszę wyremontować poddasze. – Stwierdzenie, a może pytanie?, zawisło w powietrzu. A na jego końcu słychać było ledwie wyczuwalną nadzieję.
Potrafił jej uwierzyć, nawet jeśli nie był przekonany co do wszystkich tych duchowych i spirytystycznych uniesieńt, ponieważ on sam miał w sobie na tyle chłodu i opanowania, że zmuszony do stagnacji nie odczuwał już rozluźnienia, tylko bezcelowość medytacji. Potrafił jednak zrozumieć, ze komuś mogło to przynieść ulgę, jak jemu przynosiło wyciszenie, zamknięcie się samemu w pokoju i przetrawienie swoich problemów w samotności. Mimo tego, słuchał jej zmiany ze zdawkową nutą nieprzekonania, co do wszystkiego tego, czym się podzieliła. Byli za młodzi, żeby szukać w życiu nowej drogi, bo prawda była taka, że dopiero się kształtowali, jeszcze nie byli na jednej wytyczonej ścieżce, z której mieliby zawracać. Próbował zrozumieć, dlaczego Veronica uważa, że potrzebuje zmian w życiu, skoro jej życie dopiero się zaczynało – nie nabrało jeszcze jednoznacznych kształtów. Rozumiał ją, ale czy nie naturalne było im błądzić? Czy nie mogli dać sobie zgody na zagubienie teraz, żeby nie być zagubionym później, w dorosłym życiu? Dłonią, pod którą nie czuł już ciepła jej dłoni, wystukiwał miarowy rytm o oparcie fotela, powolny, wyglądający bardziej jak badanie struktury podłokietnika, kiedy w zastanowieniu rozważał każde z jej słów. — A rodzice? Tego nie rozumiał, dlaczego chciała usamodzielniać się teraz, dlaczego nie chciała albo nie mogła skorzystać z ich wsparcia. Podniósł się po tych słowach z miejsca, wyciągając do niej ręce i za nim i ona i tak naprawdę i on, zdał sobie z tego sprawę, co idzie za tym gestem, pociągnął ją w górę. a chwilę później zamienił się z nią miejscem. Nie przesunął jej w miejscu, żeby zrobić sobie więcej przestrzeni, kiedy siadał na fotelu, bo nie chciał przestrzeni. Chciał usiąść i pociągnąć ją za sobą, na swoje kolana, kiedy po czasie całej tej rozmowy przyznał się do jednej rzeczy. — Bolą mnie plecy, tak będzie wygodniej. Naprawdę bolały. Nie wiedział, czy widziadła, które ich dopadały były rzeczą materialną, czy siedzialo to tylko w głowie, ale realnie czuł ból, jaki rozerwał mu plecy i kolana na korytarzu, zanim tu przyszedł i był pewien, że ten ból będzie czuł jeszcze jutro rano wstając z łóżka, choć może powoli będzie się już z nim żegnał. — Pomogę Ci z poddaszem – dodał, luźno układając dłonie w jej pasie. Ich pozycja nie musiała być krępująca, jeśli Ced nie poczyniał zachowań, które wskazywałyby na skrępowanie. Dlatego jego ruchy wydawały się swobodne, nawet jeśli palce zadrżały mu lekko zanim oparł je na jej brzuchu. — Przyjaciele? Nie rodzice. I nie przyjaciele. Skąd aż takie usamodzielnienie?
W definicji kłamstwa kryje się jeden warunek. Nawet jeśli to, co mówimy jest nieprawdą, jeśli w naszych oczach nią nie jest – wtedy nasz honor pozostaje niesplamiony. Widziała, że jej wierzył, widziała też, że jednocześnie wątpi. Nie w jej gestii było oceniać to, na ile pokłada zaufanie w kwestie duchowości i spirytualizmu. Ona sama nie pochylała się wcześniej nad podobnymi problemami. Słyszała, jak stuka miarowo o oparcie fotela, ale dźwięk ten dobiegał jak zza zasłony muffliato. Na chwilę zapadła cisza, którą przerwało pierwsze z serii pytań z gatunku trudnych. Zamilkła, bo teraz naprawdę musiałaby coś o sobie powiedzieć. Wspomnieć chociażby o tym, jak wielką rolę w jej życiu odegrało widmo ojca – nieuchwytne i milczące. Czy obecność matki, nadopiekuńczej i zbyt często narzucającej jej swoją wolę. Nie odpowiedziała więc od razu, zastanawiając się nad tym, ile mu powiedzieć. A on wstał, wyciągnął do niej ręce – a więc i ona wstała, wodzona dziwnym przeczuciem, że może faktycznie warto się przed nim otworzyć. Ufała mu bardziej niż powinna i z pewnością w większej mierze, niż chciałaby przyznać. Bez tego nie dała by się mu prowadzić, zupełnie jak w tańcu. Gdyby nie to, w życiu nie usiadłaby na jego kolanach. - Rozumiem – odparła, nie wiedząc tak właściwie, z jakiego powodu odczuwał ból. Ale i jej było tak wygodnie, czuła ciepło jego ciała, pomimo wcześniejszego spięcia potrafiła się nieco rozluźnić. Najpierw usiadła tak, jak ją pokierował, tyłem do niego, ale wydawało jej się to nieznośnie nieidealne. Może to i lepiej, bo nie dostrzegł w ten sposób, jak przymknęła oczy, gdy delikatnie dotknął jej ciała. Mógł jednak poczuć, jak z ust umyka powietrze. Chciała go jednak widzieć, chciała dalej móc zgadywać, co o niej myśli, toteż delikatnie zmieniła pozycję. Wspierając się uprzednio na podłokietnikach i jednej nodze, przekręciła się delikatnie, by usiąść bokiem. Oderwała nogi od ziemi i przerzuciła je przez Ceda, a jej ręka odruchowo pognała ku włosom. Tym razem to ona ich dotknęła. - Dlaczego cię bolą? – zapytała, odgarniając pasmo z jego twarzy. Powinna czuć się skrępowana, ale wcale tak nie było, przynajmniej nie dopóki nie przypomniała sobie o jego pytaniach. - Dziękuję. Spodziewam się, że mój brat Tim i kuzyn, Nico, też pomogą, ale na rodziców bym nie liczyła. Jeszcze im nawet nie powiedziałam. Mruknęła, wciągając powietrze. Była blisko, tak blisko niego, że bez wątpienia czuła jego zapach. Półmrok skrywał jej rumieńce, ale w ciszy, jaka między nimi panowała bez wątpienia można było usłyszeć szaleńcze bicie serca. - Przyjaciółki – poprawiła go w końcu, bo w sumie w przyjaźń damsko-męską nie wierzyła. - Sama nie wiem. Mogą nie mieć dla mnie czasu. Zresztą, one i tak póki co nie wiedzą. – Zerknęła w jego oczy, zastanawiając się, co zrobić z ręką. Nie potrafiła już chyba ukryć faktu, że z jakiegoś powodu on dowiedział się jako pierwszy. Rozchyliła usta, spojrzała na jego wargi, delikatnie musnęła w końcu jego policzka. Nie powinno, do cholery, być jej tu aż tak dobrze. A jednak… było. Posłała mu subtelny uśmiech, zastanawiając się, czy odczyta jej sugestię.
Łatwo było ulegać instynktom, to kierowanie się rozsądkiem i przyzwoitością czasami wydawało się dużym wyzwaniem. Nie wiedział jeszcze, co na siebie sprowadził, kiedy sadzał ją sobie na kolanach. Na weselu, co prawda, dała mu się poznać ze swojej odważnej strony, ale myślał wtedy, że to wpływ magii. Zdawało się, że w całej swojej naiwności wierzył, że jej ręka nie powędruje nigdzie tam, gdzie nie powinna – nawet jeśli sam, instynktownie, w swoich najbardziej pierwotnych myślach dokładnie tam by jej oczekiwał. Pomylił się. Zamrugał nawet na to spostrzeżenie, kiedy jej palce pierwszy raz zetknęły się z jego włosami. Ciepłe, bursztynowo-zielone spojrzenie ulokowane na jej tęczówkach wyrażało teraz w przelocie lekkie niezrozumienie, które zaraz zastąpione zostało przez łagodny dotyk palców na jej. Zamknął dłoń na jej drobniejszej, gubiącej się w długości jego własnych, smukłych i chudych paliczków. Chciał ją oderwać od swojej twarzy, ale prawda była taka, że kiedy poczuł ich ciepło, a potem miękką fakturę jej skóry, jego zamiary rozbiły się o pragnienia i trwał w chwilowym zawieszeniu, w którym wpatrywał się w jej tęczówki z tego niewielkiego – niebezpiecznego – dystansu, który sam narzucił. — Jakaś siła połamała mnie na korytarzu, zanim tu przyszedłem. Nie mówił oczywiście dosłownie, był cały, po prostu skrócił historię, bez melodramatyczności z jaką mógłby powiedzieć o dociskaniu go do podłogi i zwalaniu na glebę. Zresztą, na tę chwilę zapomniał o tym bólu, skupiony na innych bodźcach, mrowiącej skórze i jej ciepłym oddechu, bardzo blisko jego twarzy. Dotychczas ignorował jej subtelne sygnały, brał je za omyłkowe, za własne fantazje, ale kiedy kolejny raz dostrzegł coś sugestywnego w jej spojrzeniu, odbitego także w ustach, rozciągniętych w ledwie dostrzegalnym, zachęcającym uśmiechu, przygryzł wargę. Nie swoją. Jej. Próbował ją pocałować, ale w ostatnim momencie się zawahał, próbował wycofać, a potem wciągnął powietrze w płuca, pochylił w dół, kiedy akurat ona pochylała sie też do niego i – stało się. Mało w tym było romantyzmu, czy trudno było się doszukiwać w tym intencjonalnego gestu. Było to tak samo przypadkowe, jak nieprzypadkowe okazało się nagłe postawienie jej na nogi przed fotelem. — Odprowadzę cię. Jasno wytyczył granicę i zarysował własną pomyłkę.