Na to pomieszczenie nałożone jest zaklęcie wyciszające. Nie słychać nic z zewnątrz i wewnątrz, bowiem czar jest bardzo skomplikowany i zmaksymalizowany. Świetne miejsce do nauki, ćwiczeń czy potajemnych schadzek.
Autor
Wiadomość
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Wciąż i wciąż ogarniał ją niepokój i prawdopodobnie tylko i wyłącznie dlatego zdolna była jeszcze do jakiegokolwiek racjonalnego działania. Zapewne gdyby nie to, że martwiła się cholernie o stan jej kompanów w zbrodni, już dawno odpuściła by sobie cokolwiek i po prostu poszła perfidnie spać. Wiedziała, że musi wypocząć. Nawet nie chciała podejrzewać jakie zmęczenie odczuwali zarówno Eskil jak i Hunter, ale również Felinus, bez którego prawdopodobnie wszyscy troje padliby na jakimś brudnym korytarzu bez nawet krztyny świadomości. Nawet nie wiedziała, jakich słów powinna użyć, aby podziękować puchońskiemu przyjacielowi za to, co dla nich aktualnie robił. Dlatego aktualnie nie dziękowała. Wiedziała, że pojawi się ku temu stosowana okazja w najbliższej przyszłości, więc nie marnowała resztek sił, które posiadała na to, aby mówić, bądź robić więcej, niż to konieczne. Kiedy weszła do pomieszczenia i od razu ruszyła w kierunku Lowella oraz młodszego ze ślizgonów, obawiała się najgorszego. Chłopaki naprzemiennie byli w coraz gorszym stanie i już nawet nie wiedziała, do którego powinna podejść i choćby złapać za rękę, bo tylko tyle była w stanie zrobić. Nie znała się na magii leczniczej, wiec nie zamierzała wchodzić Feliem w paradę i robić coś, co prawdopodobnie tylko by zaskoczyło. Jej serce nie miało już chyba siły bić bardzo szybko, więc nie było po niej widać, jak bardzo przejęta jest całą sytuacją. Na pozór wyglądała całkiem normalnie, nie licząc podartej przez Eskilowe szpony bluzki, brudnej buzi od sadzy i łez i ogólnego bałaganu na głowie. Miała świadomość, że zapewne powinni się ogarnąć, nim opuszczą ten pokój i ruszą w kierunku dormitorium slytherinu, ale miała to głęboko w dupie. Zamierzała zamiast tego gryźć każdego, kto ośmielił by się zadać im jakiekolwiek pytanie odnośnie ich stanu. Rzuciła spojrzeniem w stronę Huntera, kiedy ten oznajmił, co palił Eskil. Nie skomentowała tego, w końcu względem prywatnego uzdrowiciela nie powinni kłamać. Niemniej czuła, że to nie jest moment na wyjaśnienie całego bałaganu i w myślach już szykowała się na ciężką rozmowę, którą będzie musiała odbyć z Felinusem. I zapewne z pozostałymi w tym pomieszczeniu chłopakami również. Od razu pomogła Clearwaterowi wstać, kiedy ten zapragnął to zrobić, nie przejmując się tym, że jego wciąż nie przekształcone szpony, mogą jej coś zrobić. Gorzej nie będzie, prawda? Oderwała się od ponurych myśli dopiero kiedy Eskil zapytał ją, jak się czuje. Westchnęła głośno, jakby sama się nad tym głęboko zastanawiała. – Felek poskładał mnie do kupy – odpowiedziała, pozwalając sobie nawet na delikatny uśmiech. – Przestań się przejmować, będziemy żyć. Hunter też wróci do pełni sił – obwieściła jeszcze, patrząc mu prosto w oczy. Chciała, żeby wiedział, że nie będzie go winić. Wszyscy zjebali i ta świadomość powoli do niej docierała. Chwilę później spojrzała znów w stronę Huntera, który wyglądał najgorzej z nich wszystkich. Podeszła do ślizgona, ustawiając się tak, aby nie przeszkadzać Felinusowi w pracy i chwyciła dłoń Deara, tę, która nie była uszkodzona. – Hunter, nie odpływaj, bo cię spoliczkuję – zakomunikowała głośno chłopakowi, w pełni świadoma tego, że faktycznie by to zrobiła, jeśli tylko sytuacja by tego wymagała. Lepsza taka pomoc, niż żadna, prawda?
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Leczenie Eskila pochłonęło większość jego czasu, kiedy to wiedział, że obecnie nim musi się zająć. Dziwne przeczucie, że to nie jest koniec, a tylko początek zabawy, powodowało, że mimo iż oddychał spokojnie, pewne struktury tkanek przyczyniały się do powstawania chwili zwątpienia. I o ile starał się o wszystkich zadbać, to w jedynkę było mu dość ciężko, choć trzymał się nieźle w swoim postanowieniu. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to zaklęcie zasklepiło odpowiednio tkanki Clearwatera; obecnie nie przejmował się tym, co inni mogą myśleć. Co mogą odczuwać. Dla niego obecnie istniała tylko i wyłącznie jedna misja, czyli uleczenie. Dopiero później zamierzał angażować w to odpowiednią dozę emocji, wiedząc doskonale o szkodliwości ich wpływu na obecnie funkcjonującą pod jego kopułą czaszki logikę. Nie chciał tym samym poddawać się własnym strukturom, które mogłyby go jakoś znacząco unieszkodliwić - dłoń zaciskała się mocniej na różdżce, a melodyjne zaklęcie raz po raz przywracało Ślizgona do odpowiedniego stanu zdrowia. A przynajmniej tego względnie poprawnego, bo ból tkanek będzie przedostawał się przez dłuższy czas i jeżeli nie jest zbytnio odporny na ból, będzie mógł z tym mieć niemały problem. Mimo wszystko znacznie lepszy niż ciągłe wykrwawianie się i powolne zapadanie w sen, spowodowany utratą przytomności. Zresztą, niezbyt przyjemny sen - jakoby wynikający z przymusu, aniżeli czystej chęci odpoczynku. Swoista reakcja układu nerwowego na obecnie panujące w danym organizmie warunki. — Robin, jak się czujesz? Hunter? — zapytał profilaktycznie, chcąc wiedzieć coś więcej na temat tego, czy nie zmagają się z jakimiś dodatkowymi rzeczami, o których nie miał prawa wiedzieć. Nie było mu jednak do śmiechu, bo jakoby podświadomość krzyczała mu, że coś jest jeszcze nie tak. I o ile zajął się początkowo Hunterem, i o ile starał się przywrócić ich wszystkich do należytego porządku, nie mógł do końca wpłynąć na zioło zastosowane przez Clearwatera. To nie był narkotyk - zresztą, może nawet by się udało, aczkolwiek sam jakoś szczególnie w to nie wierzył. Miał inne, ważniejsze rzeczy do roboty - przetoczenie minimalnych jednostek krwi, w celu przywrócenia prawidłowego ciśnienia tętniczego, jak również transportu tlenu, mogło zdziałać naprawdę cuda. Choć nie do końca wiedział, ile tak naprawdę tego wszystkiego Ślizon stracił, o tyle jednak postawił na bezpieczne rozwiązanie dolegliwości. Poza tym, nie zamierzał szokować organizmu nagłą ilością krwi, dlatego może nie było tego wszystkiego dużo, aczkolwiek przyczyniło się do poprawy, na co Lowell mógł odetchnąć z ulgą. Przynajmniej do czasu, bo puszek pigmejski, o ile znajdował się na zdrowej części ciała Huntera, kiedy jednego z nich stawiał na nogi, w pewnym momencie wydał z siebie dziwny, aczkolwiek niezbyt głośny dźwięk. Jakby chciał na coś zwrócić uwagę, a wówczas Felinus spojrzał czekoladowymi tęczówkami w jego stronę, podgryzając własną wargę. Jednego ledwo co zdołał uleczyć, a drugi zaczął się czuć wystarczająco źle; widocznie pobladł, do tego dochodziło otępienie, być może nawet i niepokój - nie bez powodu pomógł Eskilowi i, wsłuchując się w jego słowa, przeszedł od razu do Eskila, działając wręcz wielozadaniowo. Nie wymamrotał niczego pod nosem, kiedy to Eskil, poprzez własną bezmyślność, szponami przyczynił się do niewielkich zadrapań. Wyczerpujące ścieżki, zawiłości i nieprzytomne schematy, jakoby jedyne, co obecnie chciał robić, to porządne pozostanie we własnych czterech ścianach, wycofanie. — Pamiętasz coś sprzed utraty przytomności? — zapytał półwila, kiedy to schylił się do przedstawiciela rodu Dear, przy którym, na całe szczęście, czuwała częściowo Robin. Mogła nie wiedzieć, co mu jest, niemniej jednak Lowell podejrzewał, poprzez koloryt skóry i niespokojne bicie serca, kiedy to przyłożył palce do tętnicy szyjnej, że dochodzi do wstrząsu. Powoli, subtelnie, jakoby narastająco; wynikające z utraty krwi. — Hunter, patrz na mnie i nie odpływaj... — mruknął pod nosem, wiedząc, że jego stan z sekundy na sekundę się pogarsza. Puszek pigmejski przeskoczył wprost na jego własną głowę, na co Puchon nie zwrócił w żaden sposób szczególnej uwagi, jeszcze raz badając naprędce przedstawiciela Dearów. Nie przywracał jego pełnej przytomności, wiedząc, iż zapewne by mu się tego nie udało osiągnąć - a przynajmniej nie na zbyt długo. Zamiast tego od razu przeszedł do Transfusion, wiedząc doskonale, iż nie ma czasu ani na tłumaczenia, ani na bawienie się w podchody. Subtelnie przeszedł poprzez kolejne struktury, przetaczając powoli odpowiednią ilość krwi. Nie chciał robić tego od razu, by nie doszło do kolejnych powikłań, dlatego, między kolejnymi przetoczeniami, trwającymi sześć sekund, leczył rany za pomocą Vulnera Arcuatum. Nie bał się widoku krwi - prędzej nie chciał widzieć postępujących problemów zdrowotnych, z którymi to Hunter miał do czynienia. I kiedy to tak leczył naprzemiennie poszczególne objawy, przyczyniał się do poprawy jego kolorytu cery, a także zmniejszenia ilości posiadanych obrażeń. Dopiero po tym, kiedy osiem razy wykonał tę kombinację, rzucił na niego Rennervate. Tyle problemów - tyle dolegliwości - a tak mało rąk do pracy.
Mimo to, że był wewnętrznie przejęty stanem zarówno Robin jak i Eskila, nie potrafił w tej chwili skupić się wystarczająco na tym co działo się koło niego. Mając głowę pochyloną do tyłu, słyszał ogólny sens słów wypowiadanych przez każdego z nich, jednak nie był w stanie ich przeanalizować, bo w jego głowie dudniło, jakby uderzało w nią co najmniej kilka młotków. Wiedział, że człowiek w stresie i emocjach nie czuje bólu, ale też niektóre dolegliwości ze strony układu nerwowego przychodzą z opóźnieniem, ale nie spodziewał się, że dopiero teraz dopadną go tego typu objawy. Jeszcze do niedawna wydawało mu się, że wszystko jest w najlepszym porządku, kiedy to pozostała dwójka była leczona przez Felinusa, a teraz nagle miał zaburzenia widzenia i cholerne zawroty głowy. Na ten moment nie potrafił myśleć o niczym innym, tylko o tym że jak wstanie to najprawdopodobniej pieprznie ryjem w podłogę. Więc już więcej nie próbował tego robić. Jednak gdyby nie głosy, które dochodziły do niego oraz włochate maleństwo, które po nim skakało (z ramienia na dłoń, z dłoni na kolana i z powrotem; oraz wydawało jakieś dziwne dźwięki od czasu do czasu) pewnie straciłby przytomność. Te bodźce mimo wszystko w jakiś sposób stymulowały jego świadomość, przez co jeszcze jakoś kontaktował. Nie zdawał sobie zupełnie sprawy z tego jak blady w tej chwili jest, ale czuł się jakby jego ciało ważyło z dwieście kilo i nawet samo lekkie uniesienie głowy, kiedy podszedł do niego Lowell, było dla niego dość dużym wysiłkiem. Nagle, czując ciepłe palce, zaciskające się na jego lewej dłoni, usłyszał znajomy głos i odnajdując spojrzenie Robin, ledwo zauważalnie drgnął mu kącik ust. - Dawaj... - mruknął w jej stronę, a ostatecznie rozciągając usta w lekkim uśmiechu. Obecność dziewczyny bardzo dużo mu dała, bo rzeczywiście zajęła go przez tę chwilę, zanim Felinus nie przystąpił do konkretnych działań i w w jakiś sposób przyczynił się do złagodzenia zawrotów głowy, które dokuczały mu przez ostatnie kilkanaście minut. Praca Puchona rzeczywiście była nieoceniona i dla nich wręcz bezcenna. Nie potrafił wyobrazić sobie jak wiele w tej chwili mu zawdzięczali. Słysząc kolejne słowa studenta, aby starał się zachować przytomność, kiwnął tylko krótko głową, czekając aż w końcu poczuje jakąś większą różnicę. I wtedy, kiedy padło ostatnie zaklęcie, które miało go nieco ocucić, poczuł się względnie lepiej. I choć nadal miał obawy co do tego czy jest w stanie w tej chwili samodzielnie wstać i utrzymać tę pozycję, to w każdym razie nie kręciło mu się już tak w głowie i nie miał ograniczonego pola widzenia, przez te dziwne plamki. - Dzięki... - powtórzył kolejny raz, tak jak kilkanaście minut temu, spoglądając jeszcze nieco nieobecnym wzrokiem na Felinusa - Już... już mi lepiej. - dodał jeszcze, próbując zebrać się w sobie, aby na początek wyprostować się siłą własnych mięśni i utrzymać tę postawę. Udało mu się to, ale czuł się jeszcze bardzo słaby, jakby Lowell właśnie nie wtłoczył w niego konkretnej jednostki krwi, ale wręcz jej go pozbawił. Ale koniec końców, muszą się jakoś jeszcze stąd ewakuować do lochów, więc musiał być sprawny. Po kilku minutach na szczęście objawy ze strony układu nerwowego, którego podrażniła nagła utrata dużej ilości krwi i spowodowała tym samym niepokojące efekty, stopniowo mijały. Był już w pełni świadomy tego co się z nim dzieje i odzyskał zdolność trzeźwego myślenia. Zebrał się nawet na stopniowe podniesienie z krzesła, aby po chwili krótkiego dostosowania do tej pozycji, móc stać już o własnych nogach. Czuł się wyczerpany, ale kto z całej ich czwórki tego nie czuł. Zapewne każdy w tej chwili marzy o kąpieli i ciepłym łóżku. Zdecydowanie za dużo wrażeń jak na jeden dzień. - Eskil, żyjesz? - spytał nagle Ślizgona, zatrzymując na nim wzrok, gdy powoli sunął nim po pomieszczeniu. Nie żeby jakoś szczególnie zamartwiał się o jego stan zdrowia, ale w końcu chłopak ledwie chodził i ledwie żył, jak tutaj przyszli.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Obiecał sobie, że od dnia dzisiejszego będzie doceniał ten czas kiedy nic mu nie dolegało. Na szczęście miał pewną odporność na ból więc mógł już ostatecznie stwierdzić, że się jakoś ustabilizował. Gotów był porwać się nawet na schodzenie ze schodów bez podtrzymywania się czego- oraz kogokolwiek. Wygiął usta w niepewnym uśmiechu kiedy Robin tak patrzyła mu w oczy, chcąc go zapewnić, że to nie jego wina. Zdążył ją na tyle poznać aby przewidzieć, że może próbować wziąć wszystko na siebie. - Wszyscy to spieprzyliśmy. - sprostował i wzniósł oczy ku niebu, jakby teraz dopadła go właśnie mądrość, że od jakiegoś czasu odwalają same głupoty. Odwrócił głowę w kierunku Felka i jego pytania sunącego w powietrzu. Podrapał się kłykciem po skroni i chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Był wielce rad, że ten nie zwraca uwagi na deformację dłoni u szesnastolatka. Chyba już nieraz widział taki przypadek bo nikt normalny nie podszedłby do tego z taką jak on obojętnością. Nie zamierzał jednak ubolewać. - Wszedłem, usiadłem, wypiłem jakiś eliksir, poczułam ulgę, potem chciało mi sie spać i na końcu ocknąłem się na podłodze. - odpowiedział grzecznie choć nie wysilał się za bardzo aby przypomnieć sobie poszczególne detale, choćby związane z zadaniem mu jakichkolwiek pytań. Oboje pognali w kierunku Huntera, a więc i on tam ruszył, choć wiedział, że im się absolutnie nie przyda. Zmarszczył brwi widząc, że Hunt traci kolory w zastraszającym tempie. To przeze mnie.. przeze mnie on tak wygląda. To ja mu to zrobiłem. I tego nie pamiętam. Na Merlina, co ja odwaliłem… Opuścił głowę i odwrócił wzrok, tłumiąc w sobie odruch zazdrości widząc jak Robin kurczowo trzyma jego dłoń. Nie wiedział, że są razem. Nie miał pojęcia, że ona kogoś ma. Kiedy dwójka studentów zajmowała się ustabilizowaniem Huntera, Eskil próbował pogrzebać swoje wszelkie nadzieje. Lepiej zdusić wszystko w zarodku, właśnie tutaj i patrzeć na Robin jako na tę, która już kogoś ma. Widząc skaczącego po głowie Puchona puffka, wyciągnął rękę by go na chwilę zabrać i umożliwić chłopakowi większe skupienie. Czy to dziwne, że mięciutki puffek bez najmniejszych obaw wskoczył na jego zdeformowany i zgrubiały wierzch dłoni? Czyżby jawił mu się jako przyjaciel? Posadził go sobie na kołnierzyku, tuż przy szyi. Nie gładził go aby go niechcący nie zamordować ostrym pazurem, a jedynie dotykał brzegiem policzka. Patrzył na rzucane zaklęcia z których nic nie rozumiał. Wyglądają imponująco i bardzo skomplikowanie. - Nie wierz jej, Hunt. Ona nie skrzywdzi nawet bzyczka. - wtrącił się wierząc, że zagadywanie utrzyma Ślizgona w okowach przytomności zwłaszcza, że się nie polubili. - Nawrzeszczy za wszystkie czasy, ale uderzyć? - posłał Robin pojednawczy uśmiech aby nie odebrała tego zbyt osobiście. Plótł co ślina przynosiła na język, aby odwrócić swoją uwagę od ich złączonych dłoni. Po paru chwilach Hunt już stał i mogli wszyscy odetchnąć z ulgą. Wzruszył ramionami w odpowiedzi na jego zainteresowanie jego samopoczuciem. Z drugiej strony to miłe... - Żyję. Wszyscy żyją. Hurra. - zabrzmiał grobowo, ale przynajmniej się starał! Kącik jego ust drgnął kiedy puffek Felinusa polizał go po policzku. Chętnie by go ukradł… ale są winni Puchonowi dozgonne podziękowania.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Musiała powiedzieć to wprost; Hunter wyglądał tragicznie i prawdopodobnie kompletnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Jak to jest, że męskie ego nigdy nie mogło ucierpieć przez taką błahostkę jaką było przyznanie się do faktu, że zwyczajnie czuję się źle? Każdy tutaj próbował zgrywać dzielnego i pewnego siebie, a jak na tym wychodzili? Zaskakująco słabo. Sprawiali tylko Lowellowi więcej pracy, bo zamiast w pierwszej kolejności zająć się Hunterem i Eskilem, ten poświęcił czas na nią. Głupota. Ona miała rozharataną rękę a poza tym, grzecznie siedziała pod ścianą i czekała na swoją kolej. Nie zamierzała, tak jak oni, podrywać się i próbować udowodnić, jakim to nie była super twardym człowiekiem. Z chęcią krzyknęła by teraz „a nie mówiłam!”, jednak uznała, że byłoby to po prostu słabe zagranie. Dlatego przyglądała się, kiedy Felinus doprowadzał Deara do stanu, gdzie powinien zacząć w jakikolwiek sposób funkcjonować. Była kompletnie nieświadoma tego, co rodziło się właśnie w głowie Eskil. Nawet nie podejrzewała, jak to może wyglądać z boku. Po prostu martwiła się o przyjaciela i chciała w jakiś sposób okazać mu swoje wsparcie. Może ten, który wybrała nie był najodpowiedniejszym, ale przecież jeszcze kilka chwil wcześniej z równie wielkim zmartwieniem wpatrywała się w Eskila, kiedy ten był leczony przez puchona. - Jeszcze byś się zdziwił - rzuciła w stronę Clearwatera, spoglądając na niego przez ramię i mimo całego tragizmu, jaki panował w tym pomieszczeniu i dzisiejszego wieczoru, to i tak na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. Może jednak dawna Robin nie umarła na posadzce w pokoju z kominkiem? Istniała na to jakaś nadzieja... Coś nieprawdopodobnego, ale powoli wszyscy podnosili się na własne nogi. Robin wciąż wodziła wzrokiem od jednego, do drugiego i trzeciego z obecnych tutaj chłopaków. Przez głowę przeleciała jej głupia myśl, że chciała by wiedzieć, co pomyślała by sobie osoba potencjalnie chętna to użycia tego pomieszczenia w tym momencie. Wszyscy, no może z wyjątkiem Felinusa, wyglądali jak gówno, ledwo trzymające się o własnych siłach na nogach. Już dawno puściła Huntera a teraz przyglądała się dokładnie puchonowi. - Feli, nie wiem, jak ci dziękować - powiedziała po dłuższym czasie, czując, że gardło ściska się jej niebezpiecznie mocno. Nawet nie chciała myśleć, co by było, gdyby go nie spotkali. Jak wielkie mieli szczęście. Chyba los stwierdził, że to jeszcze nie ten dzień, kiedy mieli umrzeć, więc postawił Lowella na ich drodze. Podeszła do niego i przytuliła się mocno, uważając na to, aby nie nadwyrężyć uszkodzonego przedramienia. Obojczyk zabolał ją w proteście na to, ale zignorowała ten fakt. Chciała tym uściskiem powiedzieć Felinusowi to, co nie chciało przejść przez jej usta. Nie interesowali ją w tym momencie obaj ślizgoni. A niech myślą co chcą, przed żadnym nie musiała się tłumaczyć. Zacisnęła palce na jego koszulce i dopiero po dłuższej chwili odsunęła się od niego na długość wyciągniętych ramion. - Jestem twoją dozgonną dłużniczką - obwieściła patrząc mu prosto w oczy i mówiąc to z pełną świadomością wagi tych słów. Wiedziała, jak go zawiodła i nie chciała uczynić tego ponownie nigdy więcej. A przynajmniej nie w świadomy sposób...
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Zachowywał spokój. Przynajmniej on, jako jedyny, nie musiał udawać, że wszystko jest pod względem fizycznym w porządku. Bo o ile pod głową dział się terror, o tyle jednak panował nad własnymi myślami w taki sposób, by nie obarczyć nikogo z obecnych dodatkową, niepotrzebną winą. Tego by im jeszcze brakowało - wzajemnych krzyków, obwiniania się, a przede wszystkim niepotrzebnego zwracania uwagi na to, co się wydarzyło. Bo o ile mleko się rozlało, o tyle musieli po nim posprzątać. Bez domniemania się, kto dołożył własną cegiełkę do takiego stanu, przyczyniał się koniec końców do uleczenia każdego z nich. Dwa eliksiry wiggenowe zostały zużyte w poniekąd szczytnym celu, aczkolwiek sam nie uważał siebie poprzez to za lepszego człowieka. Był taki sam - niezmienny, przynajmniej na przestrzeni paru dni. Bo w ciągu wydarzeń, które miały miejsce w jego życiu, pewne struktury uległy przemianie. Jakby ktoś otworzył jego głowę i poukładał wszystko w bardziej odpowiedni sposób, pozostawiając tym samym pewne struktury nietknięte. Musiał na tym polu zadziałać sam, choć nie wierzył w tej kwestii we własne możliwości. Pozostawało uważać - liczne ostrzeżenia, wydawane przez własne drgnięcia mięśni, zdawały się przeszyć jego membrany umysłu. Na słowa Eskila kiwnął głową, kiedy to zajmował się odpowiednio Hunterem. Wiedział, że pewne rzeczy w szczegółach nie znajdą światła dziennego, co wynikało z czystych faktów powiązanych z nagłą utratą przytomności i częściowym stanem świadomości podczas przyjmowania eliksiru, dlatego nie przejmował się tym. Najważniejsze fakty zapamiętał, być może nawet i wiedział, jaki jest dzień tygodnia, skoro szło mu całkiem nieźle. Długo nad tym mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie roztrząsał, w pełni skupiając swoją uwagę na Dearze; leczenie poszło sprawnie, kiedy to prawidłowo przetaczał krew, wykorzystując przerwy na chwilę leczenia paskudnej rany nad nadgarstkiem. I podejrzewał, że po tym wszystkim pewne rzeczy pozostaną ciut inne, choć na razie nie zamierzał przepełniać własnej głowy takimi rzeczami. Miał inne, ważniejsze - struktury rzeczywistości, gdyby odwrócił wzrok, mogłyby perfidnie wbić własne pazury w jego skórę. Spoglądał ostrożnie w stronę Ślizgona, zastanawiając się nad tym, czy czegokolwiek innego u pozostałej dwójki nie przeoczył, by tym samym kiwnąć głową. Jednocześnie, kiedy to czekał na poprawę stanu, wszak organizm musiał się dostosować do nowych warunków, usłyszał słowa wydobywające się z ust Robin. Doskonale znany przez niego głos przebił się między struktury świadomości, niczym powtarzane echem raz po raz. Był zdziwiony, że ta jakkolwiek mu dziękowała; nie bez powodu przymrużył oczy, słysząc tym samym słowa ze strony Eskila, którego to polizał potem w dość sprawny sposób puszek. Wyciągnąwszy rękę, czerwona istotka wskoczyła tym samym na jego ramię, pozostawiając jeszcze jednego liza na policzku Ślizgona (co to go tak lubiło...), by tym samym zająć ciepłe i bezpieczne miejsce na głowie. Poruszając się początkowo między paroma pasmami, znalazła wygodną pozycję, opierając się wygodnie o kędzierzawe włosy, które układały się w charakterystyczne fale. — Nie musisz dziękować. — spojrzał na nią całkowicie poważnie, kierując spojrzenie ciemnych obrączek źrenic w jej stronę. Spoglądał jeszcze kątem oka w stronę Huntera, który to był w stanie podnieść się na własne cztery nogi. Miał już trochę dość, ale tego nie okazywał, w szczególności wtedy, gdy poczuł przytulenie, które to, o dziwo, automatycznie odwzajemnił. Ciało nie bało się dotyku - nie reagowało nadmierną agresją, a prędzej niemymi pytaniami cisnącymi się na usta. Mimo to nie odezwał się, pozwalając na to, by chwila ta przez jakiś czas pozwoliła mu być poniekąd wynagrodzeniem. Bo nawet jeżeli zawiedli, nawet jeżeli ona zawiodła - on na to wpływu nie miał. Ludzkość od zawsze popełnia błędy. Gdyby nie taki stan rzeczy, nie byliby w stanie zauważać własnego progresu pod tym względem, a przede wszystkim... nie czuliby niczego więcej. Byliby niczym marionetki - postawione tylko i wyłącznie przed tym, co trzeba zrobić. A nie przed tym, co trzeba czuć; kiedy dziewczyna się odsunęła, on wziął głębszy wdech, jakoby tym samym chcąc coś powiedzieć. I rzeczywiście to zrobił. — Błagam was, nie wymagam wiele. Jeżeli wiecie, że coś będzie mogło się stać, miejcie chociaż wiggenowe... — przymknął na chwilę oczy, rozglądając się po zgromadzonych. Sam nie wiedział, dlaczego przejawia aż takie emocje. Może dopiero teraz wylał na nich troskę nie poprzez zaklęcia, a prędzej poprzez słowa układające się w zdania? Czuł zrezygnowanie, ale też, miał nadzieję, że to, co się wydarzyło, pozwoli im uniknąć potencjalnie świadomych błędów. — Tyle mi wystarczy w miarach długu. Po prostu. — pokręcił głową, nie mogąc dowierzyć w to, co mówi, by potem, monitorując resztę do pewnego momentu, odwrócić się na własnej pięcie i wyjść. Tamci przedzierali się do dormitorium w locach, on natomiast... względem własnej intuicji. Co sobie myślał, okazując taką słabość. Taką cholerną, widoczną słabość, wynikającą ze stanu jego własnego umysłu. Liczył, ale czy to coś da? Może nie miał sił, by ich okrzyczeć. Niezależnie od tego, co się wydarzyło, nadal posiadał wątpliwości. Zakończone pytajnikiem, pozostawione bez należytej odpowiedzi. Bo te, nawet jeżeli się pojawiały, nie były prawidłowe.
[ zt x4 ]
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Postanowienia noworoczne miał wciąż dość nieprecyzyjne, żeby nie powiedzieć, że wręcz nieistniejące. Chciał się rozwijać, tego był pewien. I paradoksalnie, nawet jeśli wiedział, że ten rok szkolny powinien być dla niego najcięższy ze wszystkich, to wiedział też, że jeśli nie zabierze się za to teraz, to już nie zabierze się za to nigdy, w dorosłym życiu zawsze znajdując do tego jakieś wymówki. Bo w końcu kiedy, jak nie w Hogwarcie, mając dostęp do ogromu szkolnej biblioteki i wiedzy wszechstronnych nauczycieli, miałby zabrać się za douczenie się przedmiotów, które wcześniej bagatelizował. I jak się okazywało - bagatelizował przez błędne założenia, że nie jest w stanie być w nich dobry. Rok chodzenia na zajęcia z transmutacji i intensywniejszego przykładania się do tego przedmiotu, uświadomiło mu, że nie tylko chce, ale i potrafi. Zwyczajnie niepotrzebnie dawał rzucać się na głęboką wodę, zamiast zacząć po swojemu, drobnymi kroczkami, teorią i zachęcająco prostą praktyką. Dlatego teraz, gdy tylko upewnił się, że nie ma żadnych dodatkowych obowiązków jako prefekt, wykorzystywał wolne okienko do tego, by zaszyć się w wyciszonej sali z podręcznikiem w dłoni, odnajdując w sobie tę dziecięcą ciekawość, którą miał, gdy zaczytywał się w teorii eliksirów. W pewnym sensie, było w tym coś wstydliwego i na tym etapie wcale nie chciał obnosić się ze swoją nauką, pesząc się, że na ostatnim roku studiów sięga po podręcznik dla początkujących, nawet jeśli podszedł do narzuconej sobie nauki nie tylko z ogromną ambicją, ale i powagą, zapisując bordowym tuszem kolejne stronice dziennika, wynotowując każdą najdrobniejszą informację własnymi słowami, zupełnie jakby przepisywał podręcznik od nowa. Korzystając z samotności oparł się wygodniej o miękki fotel, na głos powtarzając z pamięci pięć praw Gampa, stanowiących podstawę transmutacji, niby znając je już od wielu lat, a jednak i tę wiedzę chcąc sobie utrwalić. Zbywał ochotę pominięcia kilku stron, gdy opisywane były dobrze znane mu informacje, nie chcąc pozwolić sobie na dalsze tolerowanie jego braków u samych podstaw transmutacji, nie zamierzając rezygnować choćby pojedynczą, najdrobniejszą luką w fundamentach umiejętności, którą chciał posiąść. - Duro - mruknął cicho, "na sucho", zaczytując się w polecenie autora, który wymyślił sobie ćwiczenie dla młodocianych nowicjuszy i choć sam Sky mógł postawić sobie poprzeczkę wyżej, wybierając większy obiekt do transmutacji, postanowił nie tyle zwiększyć sobie wyzwanie, a ciekawsko sprawdzić, czy będzie w stanie powtórzyć je bez błędu wielokrotnie w tej właśnie prostej, niewiele wymagającej wersji. Sięgnął do torby po paczuszkę fasolek wszystkich smaków, rozsypując je na stole i zaraz zagarniając je dłońmi w jedno miejsce, by pochylić się nad nimi w skupieniu. Każdą fasolkę brał do dłoni indywidualnie, rzucając na nie stanowcze, pozbawione wątpliwości Duro, ciekawsko przyglądając się zmianom kolorystycznym i palcami sprawdzając czy kamienna twardość nie jest tylko pozorna. W połowie paczki, po około trzydziestokrotnym powtórzeniu zaklęcia na głos, przeszedł gładko do inkantacji niewerbalnej. Uśmiechnął się zadowolony, może nieco rozbawiony idiotycznością postawionego przed sobą zadania i ciążącą mu teraz kamieniami przez resztą dnia torbą, niby nie robiąc niczego, czego nie dokonałby przeciętnie zdolny trzynastolatek, a jednak musiał przyznać, że było w tym coś satysfakcjonującego. W zdobywaniu przyjemnego przeświadczenia, że może faktycznie jest jeszcze w stanie nadrobić swoje zaległości, zanim przyjdzie czas opuścić mury Hogwartu na zawsze.
| zt
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ćwiczenia. Sam się do nich całkiem nieźle przygotował, bo nie zamierzał przypadkowo płacić za własną głupotę, kiedy to na horyzoncie pojawiały się kolejne, nieciekawe wydatki. Wcześniej, przed jakimkolwiek opuszczeniem mieszkania, postanowił w nim zrobić kopię kluczy, poprzez posiadaną wiedzę z zakresu transmutacji i powielania. Proste Geminio, wraz z Priopriari, którego użył w celu zmienienia pewnych elementów metalowego elementu, pozwoliło mu na uzyskanie kopii niezdatnej do włożenia i przekręcenia zamka w samochodzie. Postanowił to sprawdzić, kiedy chusteczką trzymał powielony obiekt we własnej dłoni - i, jak się okazało, był to strzał w dziesiątkę. Podejrzewał nawet, że poprzez magiczne właściwości samego samochodu, niemożliwe jest jego odpalenie za pomocą takiej kopii, w związku z czym mógł spać w sumie spokojnie. A raczej ćwiczyć oklumencję, kiedy to zaparkował samochód daleko od zamku, ale w tak widocznym miejscu, by nikomu nie chciało się do niego podejść, widząc go prawidłowo z okien najróżniejszych wież zdobiących Hogwart. Ręczny, bieg pierwszy... Dodatkowo, a jak żeby inaczej, odłączył akumulator. Klemy ukrył w taki sposób, by nie zwisały swobodnie, w związku z czym początkowe próby diagnostyki mogłyby pokazać, iż wszystko jest w należytym porządku, a przynajmniej do czasu. Nadal jeździł na trochę zepsutym sprzęgle, w związku z czym, przynajmniej dla Clearwatera, trudno mogło być tak naprawdę wyczuć początkowo mechanikę samochodu, gdyby jakimś cudem udało mu się wsiąść za kółko. Nie bez powodu, kiedy skończył wszystko, otworzył bagażnik, wypuszczając z klatki, którą ze sobą wziął, Equinoxa, by potem wepchnąć wszystko w powrotem i dać mu oryginalne klucze wraz z krótkim liścikiem. Dzierżony na palcu pierścień Sidhe umożliwiał mu lepszą komunikację ze zwierzęciem, któremu to wydał dość proste polecenie powrotu do domu po dostarczeniu listu. Kto miał zostać powiadomiony i stać się ich strażnikiem, ten zna reguły i zasady tego całego przedsięwzięcia. Ubrany w czerń, a jak żeby inaczej, powoli zaczął kierować w stronę Wyciszonego Pokoju, w którym to umówił się z Eskilem i Robin. Jako pierwszy, miał czas na poukładanie sobie tego wszystkiego pod kopułą czaszki, będąc w miarę przygotowanym do tego, by uniemożliwić powstanie większej tragedii, na rzecz mniejszej. Chyba wolałby otrzymać parę razy wilowatymi szponami, aniżeli zamartwiać się o potencjalne konsekwencje ze strony kadry w przypadku, gdyby ktoś zauważył wbity w wieżę astronomiczną pojazd. Oczyszczał powoli swój umysł, by tym samym odpowiednio scharakteryzować linie biegnące od poszczególnych emocji. Ostatnio humor miał dobry, choć tego nie pokazywał bezpośrednio, dlatego skupiał się na razie na tych pozytywnych emocjach.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Wiedział, że wypadałoby się skoncentrować na planowanych ćwiczeniach ale myśli rozpierzchały się na wszystkie strony ilekroć przed oczami widział Robin. Wspinał się po schodach z ogłupiałą miną przedstawiającą pół uśmiechu i pół dezorientacji rzeczywistością. Nie ogarniał o jaki pokój chodzi dopóki nie stanął przed drzwiami. Popatrzył na liścik i upewnił się co do lokalizacji a potem wykonał epickiego facepalma na samym środku swojego czoła. Czemu tutaj?! Miał złe skojarzenia z tym miejscem. Mimo wszystko wszedł do środka z lekko rozmarzonym wyrazem twarzy. Wstyd było przyznać, ale nie przygotował się w ogóle na ćwiczenia. Dało się w ogóle jakoś rozgrzać przed treningiem umysłowym? Zaniedbał to przez swoje rozkojarzenie utrzymujące się dobre parę dni. - Siema! - zawołał energicznym tonem, wparowując do środka z typowym dla siebie luzackim krokiem. Wyjątkowo nie miał na sobie szkolnego mundurka, a białą bluzkę i znoszoną czarną rozpinaną bluzę. - Nie no, serio, pokój to wybrałeś okropny. Same złe skojarzenia. - wywrócił oczami i poklepał Felka po ramieniu kiedy go wymijał, aby rzucić się wygodnie na sofie z rozwalonymi na podłodze kończynami. Sam Felek był czarny, chudy, wysoki i przypominał teraz znudzonego nietoperza. A i tak się Eskil uśmiechał, wciąż ogłupiale. - Gotowy dać mi swoje kluczyki? Ale będzie czadersko takim jeździć! Podobno Ogniomioty latają. - ożywił się kiedy przypomniał sobie co będzie od niego chciał wyciągnąć. Naprawdę powinien zmienić swoje nastawienie i się wyciszyć albo chociaż skoncentrować. Powoli się do tego zabierał, ale wtedy drzwi się otworzyły, a w ich progu stanęła Robin. Eskil od razu oderwał plecy od oparcia sofy i uśmiechnął się jeszcze szerzej na jej widok, a oczy mu aż zaświeciły. Przyzwoitość powstrzymała go przed zerwaniem się na równe nogi i pospieszeniem do niej. - No i mamy komplet! - zakomunikował entuzjastycznie i aż klasnął przy tym w dłonie. - No dobra, brak jednej osoby ale co mamy robić tłok. - nawet nie podejrzewałby Huntera o chęci przyjścia tutaj. Kurczę, może wypadałoby go zapytać? Trochę głupio wyszło ale też nie kumplował się z nim na tyle, aby zaciekawić się czy ten byłby zainteresowany uczestnictwem w dalszej części wilowatych eksperymentów. Nie, Eskil nie mógłby się zdobyć na ten gest. Jeszcze Huntera nie lubił, może kiedyś to się zmieni, gdy czas na to pozwoli. Wzrok Eskila mimowolnie uciekał do Robin, przeskakiwał po jej twarzy i szukał na niej śladów uśmiechu i wszelakich uczuć. Chętnie by do niej wstał, ale wtedy przepadnie i nie skoncentruje się, nie ma możliwości. - Dzisiaj harpia słodko śpi, będzie się działo. - zakomunikował i nie potrafił zetrzeć ze swoich ust uśmiechu. No nie dało się, był zbyt zadowolony.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Kompletnie nie wiedziała, czego spodziewać się po tym spotkaniu. Felinus poprosił ją o udział w eksperymencie (notabene kolejnym...) z udziałem Eskila. Nie do końca wiedziała, o co dokładnie im tym razem chodziło, ale nie komentowała tego. Skoro uznali, że jej potrzebują, to zamierzała stawić się w odpowiednim dniu, w odpowiednim czasie i w odpowiednim miejscu. Był tylko jeden, dosyć zasadniczy problem; Robin nie miała jeszcze sposobności odpowiednio przemyśleć tego wszystkiego, co miało związek ze ślizgonem, a wiedziała, że jest to konieczne. Ostatnie ich spotkanie było... intensywne. Wydarzyło się tak wiele rzeczy w tak krótkim czasie, a ona nawet nie miała chwili, aby to wszystko dokładnie sobie przemyśleć. A wiedziała, że tego potrzebuje. Musiała poukładać odpowiednie szufladki w swojej własnej głowie, by wiedzieć, co tam w ogóle się dzieje. I kolejne eksperymenty chyba nie były odpowiednim sposobem na poradzenie sobie z tym małym problemem. Niemniej wyszła z dormitorium ślizgonów, trochę za późno i ruszyła w stronę piątego piętra. Nie widziała po drodze ani Felinusa ani Eskila, więc zakładała, że chłopaków spotka na miejscu. Sama również zaniechała mundurka na rzecz zdecydowanie luźniejszego odzienia. Byli poza lekcjami, więc mogła sobie na to pozwolić, zresztą, jak i większość uczniów Hogwartu. Powoli wspinała się po kamiennych stopniach, nawet nie wiedząc, czego może się spodziewać. W czarnej, płóciennej torbie miała kilka rzeczy, które być może mógłby się przydać. Oczywiście różdżkę, jakiś notatnik, samopiszące pióro i aparat fotograficzny, który był notabene prezentem świątecznym od wilowatego. Może dane jej będzie dzisiaj go odpowiednio wykorzystać? Nawet się nie zatrzymała na chwilę, kiedy znalazła się przed wyciszonym pokojem. Bała się, że gdyby to zrobiła, to nie weszła by do środka. Dlatego z rozpędu weszła i przywdziała na twarz uśmiech. Nie podeszła do żadnego z nich, aby ich uściskać. O ile względem Felinusa nie miała tego problemu, tak nie wiedziała, czy to odpowiednie zachowanie względem Eskila. Dalej nie wiedziała, co sądzić na temat tego wszystkiego. - Tak, wiem, jestem spóźniona, ale mam coś na swoją obronę! - i zaczęła grzebać w torbie, aby po chwili wyjąć trzy, wyjątkowo smaczne i piękne babeczki! Ukradła je z kuchni, co w sumie nie było takim trudnym zadaniem, bo przecież skrzaty i tak same by je ofiarowały, a dodatkowo zaczarowały je tak, że krem na wierzchu nie miał prawa się zniszczyć w jej torbie i dzięki temu dotransportowała je w idealnym stanie dla chłopaków. - Nie wiedziałam, jakie jest moje zadanie w tym dzisiejszym przedsięwzięciu, więc uznałam, że chociaż was nakarmię - stwierdziła, podchodząc wpierw do Felinusa i podając mu czekoladową babeczkę, a potem podeszła do Eskila. Podała mu wypiek i delikatnie zmierzwiła jego blond czuprynę. Podeszła do okna i usiadła na jego zimnym parapecie. Była na tyle niska, że mogła dzięki temu machać sobie beztrosko nogami w powietrzu, co też zaczęła robić, przypatrując się, to jednemu, to drugiemu z zainteresowaniem. - Dobra, to co dzisiaj psocimy? - zapytała, bo jakoś żaden nie kwapił się do tej pory z odpowiednimi wyjaśnieniami, więc musiała ich pociągnąć za języki.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Schematy, których to nie mógł przeskoczyć, a pozostawały zakorzenione w jego głowie, zdawały się przechodzić raz po raz, zdając się skutecznie wprowadzać membrany umysłu w czystą, ludzką wątpliwość. Wiedząc, że oklumencja, odpowiednio zastosowana, może stać się potężnym orężem, ale też, stosowana w nadmiarze, może przyczynić się do stronienia od ludzi. Z czasem, gdy opanowywał odpowiednio tę umiejętność, zaczął zauważać, jak początkowe fazy nauki przyczyniają się poniekąd do jego przygaszenia. Teraz, kiedy wiedział, jak stawiać odpowiednio bariery, odcinając się nie po całości od samego siebie, a prędzej niszcząc drogi prowadzące do rzeczy, nad którymi ktoś mógłby chcieć przejąć kontrolę, czuł się znacznie bezpieczniej. I lepiej, bo ostatnie dni też były dla niego całkiem przychylne, kiedy to już przeszedł przez najgorsze, odczuwając dziwny spokój na własnym sercu. Wszystko miał przygotowane, by potem ktoś nie zaczął węszyć. A przede wszystkim - by nie doprowadzić do wydarzenia, które rzeczywiście mogłoby się przyczynić tak naprawdę do wielu pytań, z którymi wolałby nie mieć do czynienia. Wejście Eskila spowodowało, iż cisza, która panowała w pomieszczeniu, momentalnie zniknęła, a jego słowa przeszyły powietrze. No cóż, nikt nie powiedział, że będzie łatwo, a luzackie podejście Clearwatera mogło albo pomóc, albo stać się pewnego rodzaju murem, który będą musieli przeskoczyć. Albo zburzyć, kiedy to wiedział, że pewnych rzeczy nie da się po prostu ominąć. Podniósł zatem dłoń i machnął w jego stronę na powitanie, kiedy to sam zajął idealne dla siebie miejsce, opierając się własnymi czterema literami o krawędź sofy. Nie dzierżył ze sobą podręcznika; nie zamierzał, wszak był to jednoznaczny dowód zbrodni, której to się dopuścił aż dwa razy. - Dla kogo złe skojarzenia, dla tego złe skojarzenia. - mruknąwszy, posłał mu ostrożny uśmiech, pokwitowany podniesieniem kącików ust do góry. Sam może nie wspominał za dobrze tutejszych sytuacji, niemniej jednak przeżył ich znacznie więcej. Wyciszony Pokój pozostawał w jego świadomości czymś w rodzaju sali terapeutycznej. To tutaj tłumaczył sobie z Maximilianem wiele kwestii, które go nurtowały. To tutaj wytłumaczył, dlaczego czuje się źle i co wydarzyło się konkretnie na Nokturnie. To tutaj doszło do wielu konfrontacji, aczkolwiek tych koniecznych, by zaistniała więź porozumienia. - Tak łatwo ci ich nie oddam. Będziesz mnie musiał do tego zmusić... i tak, latają. - dodał, kiedy to wiedział, że nadmierna pycha prowadzi do upadku, licznych obrażeń, a przede wszystkim problemów. Nie bez powodu zdawał się zatem ostrożnie dobierać słowa, by przypadkiem potem nie musieć za nie zapłacić; jeszcze tego by mu brakowało. Podejrzewał, że zbyt wielu rzeczy na temat prowadzenia samochodów wychowanek Slytherinu jednak nie wie, co mogło być, koniec końców, na jego rękę. Sam nie wiedział, co się wydarzyło między Eskilem a Robin, która weszła do sali w dość luźnych ubraniach, ale też, nie zamierzał doglądać. Niespecjalnie go to interesowało, chociaż reakcja chłopaka zdawała się być nader entuzjastyczna, choć... co on tam wie o znajomościach. Cicho westchnął, spoglądając tym samym w stronę dziewczyny, by tym samym się z nią przywitać. W prosty, przystępny sposób, racząc ją charakterystycznym dla samego siebie uśmiechem. - Oho, przekupstwo podatkowo-babeczkowe? Nieźle, ale ja ją wszamię później. - dopiero wtedy, gdy otrzymał babeczkę, którą mimo wszystko i wbrew wszystkiemu schował, wszak nie ufał kuchni skrzatowej po wpadce z piernikami, mógł powrócić do własnych czynności uspokajania umysłu. Nie bez powodu zatem podchodził do tego tematu na poważnie, nie chcąc się jakkolwiek rozpraszać. Wiele razy ćwiczył, by móc w dość prosty sposób pozwolić sobie na jednoczesne wykonywanie paru czynności. - Oby również komplet z tego pomieszczenia wyszedł. - mruknąwszy pod nosem, wyprostował własne nogi, by tym samym przejść się po sali, jakoby w widocznym, niemym zastanowieniu. Wydobywającym się poprzez postawę własnego ciała. - Eskil rzuca na mnie hipnozę, a ja się bronię. Nic specjalnego. - wzruszył ramionami, zanim to nie spojrzał przez okno, które znajdowało się w Wyciszonym Pokoju. Wszystko zapowiadało się całkiem nieźle, w związku z czym czekał trochę na dalszy rozwój zdarzeń, wyciszając się wraz z upływającym czasem. Całe szczęście, że miał to nieźle opanowane - cierpliwość w jego przypadku była czymś w rodzaju towaru znajdującego się w dużej ilości na stanie.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Rzuci hipnozę. To nie było takie proste. Miał szesnaście lat i absolutnie nie był zaprawiony w wilowatości. Mimo wszystko niewątpliwym plusem była nadmierna aktywność tych nienaturalnych cech, wszak ostatnie miesiące były pełne sytuacji kiedy musiał coś powstrzymywać. Efekty bywały różne, w większości przypadkach przegrywał, ale w końcu ćwiczenia to ćwiczenia. Felinus wiedział kogo i o co prosił. Nie można więc spodziewać się mistrzowskich zagrywek mających wyćwiczyć cudzy umysł. Z dwojga złego cieszył się, że to Felek się zgłosił na ochotnika. Miał dość spięć z Robin kiedy enty raz odmawiał ćwiczeń na jej osobie, a jak się okazywało, nauczyła się wywoływać w nim aktywność cechy wili. Z Felinusem będzie inaczej, bo nie żywił do niego żadnych konkretnych uczuć. Ot, wdzięczność za dwukrotne udzielenie pomocy w przypadku kłopotów natury fizycznych. Uśmiechnął się wesoło na myśl o Ogniomiocie. Wyobrażał sobie siebie za jego kółkiem, gdzie mógłby nauczyć się już kierować autem, aby za rok móc przystąpić do zadawania prawa jazdy. Nie podejrzewał Felinusa o takie cwaniactwo i z pewnością gdyby je odkrył to mogłoby to rzutować na relację jak i dalsze porozumienie. Zabezpieczenia przed kasacją auta są zrozumiałe jednak Eskil wolał wierzyć, że nie ma w tym oszustwa. Robin weszła do pokoju, a on ogłupiał. Nie musiał wiele myśleć nad ostatnimi wydarzeniami bowiem doskonale wiedział co czuje. Dużo sił kosztowało go pozostanie na miejscu i nie obrzucenie jej milionem pytań. Nie chciał być powściągliwy jednak to nie była sytuacja, w której mieliby o tym rozprawiać. Wpatrzył się w jej ładny strój i szukał na twarzy jakichkolwiek cieplejszych oznak, że cieszy się na jego widok. - Ja tam dam się przekupić. - wzruszył ramionami i przez chwilę milczał, gdy podchodziła. Chyba wstrzymał oddech i czekał, ale przyjął babeczkę i mimowolnie uśmiechnął się kiedy rozczochrała mu włosy. Wywrócił oczami jakby uznawał co za wyjątkowo dziecinne ale to… to póki co wystarczyło. Nie ma odtrącenia, więc spróbuje ją zagadać po tych dzisiejszych ćwiczeniach. Wgryzł się w babeczkę i zajadał ją ze smakiem, darując sobie czas delektowania się nią. - Według mnie to powinnaś trzymać rękę na pulsie. Eeee… no i myślałem, że będziesz chciała to widzieć, jeśli się oczywiście w ogóle coś uda. - wydawało mu się to łatwe do zrozumienia dlaczego wyszedł z pomysłem, aby im towarzyszyła. Burknął coś pod nosem gdy Felek wyraził przypuszczenie, by lepiej aby cały komplet opuścił pokój. Co za pesymizm! To jasne, że wyjdą wszyscy. Dlaczego miałoby być inaczej? Pochłonął babeczkę i podwinął rękawy bluzy do łokci. Przez chwilę utkwił wzrok w swoich rękach i zastanawiał się jak się zabrać do tego wszystkiego. Wstał więc i zrobił małe przemeblowanie za pomocą siły swojego ciała. Stolik przesunął głośno po podłodze i ustawił go pod oknem, skinął na któreś z nich, by przestawiło ciężki fotel na środek, a drugi w tym czasie ustawił naprzeciw pierwszego. Odległość wynosiła około pół metra. Podrapał się po potylicy i próbował ogarnąć co robić dalej. Nie da się inaczej do tego przygotować. - Może jeszcze otwórz okno… eee… może być… no w sumie robi się potem szybko gorąco… - trochę było mu głupio, a jednak faktycznie wilowatość podwyższała temperaturę jego ciała i zdołał to już zauważyć. Próbował w trakcie wyłowić wzrok Robin, sam nie wiedział po co. Tak czy siak kilka minut później usiadł na jednym fotelu - dziewczynie dając do wyboru głównie sofę lub krzesło - i przeczesał palcami włosy. Okay. Jakoś się uda. Czekał aż Puchon usiądzie naprzeciw i wtedy oparł łokcie o swoje kolana, pochylając się tym samym do przodu. - Eee… no dobra. No to wystarczy, że będziemy się jak idioci gapić sobie w oczy. - zaśmiał się, zdradzając przy tym towarzyszące mu nerwy. - Nie wiem nawet czy to działa na chłopaków… no ale dobra. - roztarł kark i nagle dopadło go zdenerwowanie. Co, jeśli się wygłupi? Co jeśli nic się nie zadzieje i wyjdą stąd z niczym? Na próbę wyłapał wzrok Felinusa, aby sprawdzić czy utrzymanie na nim spojrzenia będzie krępujące. Uhm. Trochę. Spokój Puchona będzie tu działać na korzyść. Jak to się wywoływało? Ach, zaczynało się od imienia. Potarł swoje dłonie o siebie i spiął się, kiedy miał już utrzymać kontakt wzrokowy na dłużej. Na początku będzie ciężko, później powinno się to upłynnić. Próbował zapomnieć o obecności Robin, a starał się poznać dokładnie kolor oczu chłopaka. Czemu to było trochę zawstydzające? Widać było po Eskilu nerwy, ale przynajmniej wzrok się jego uspokoił i próbował dostroić swoje zmysły do siedzącego naprzeciw chłopaka. Chciał od niego coś ekstra. Zaimponuje wszystkim… prawda?
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Nie mogła tak po prostu przyjść tutaj z pustymi rękami i udawać że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Było od tego raczej daleko, ale pozostawało mieć nadzieję, że wkrótce wszystko takim się stanie. Mieli wiele do przemyślenia i przetrawienia a przynajmniej ona. Pomimo faktu, że zazwyczaj cechowała się dosyć dużą inteligencją i pomysłowością, teraz niekoniecznie wiedziała, w jaki sposób powinna się zachować. Sytuacja w jakiej się obecnie znajdowała była dla niej stosunkowo nowa i mało komfortowa. Felinus był jej bardzo dobrym przyjacielem i nawet w żaden sposób nie zamierzała tego kwestionować, więc kiedy tylko poprosił ją o pomoc, od razu się zgodziła. Inaczej miała się rzecz względem Eskila, gdzie nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, co ich łączy i jak się z tym czuję. Chłopak był dla niej ważnym i wciąż takim pozostawał. Nie interesowała się nim dotychczas tylko ze względu na jego wilowatą część osobowości. Interesował Eskil jako ludzka osoba, człowiek z krwi i kości. Znacznie częściej niż powinna zapomniała, że jest czymś więcej... Kiedy znajdowała się z nimi w jednym pomieszczeniu, wciąż była nieświadoma tego, jakie wrażenie na nim wywoływała. To nie był czas oraz miejsce na rozmowy i wyjaśnianie sobie wszystkiego. Zresztą, nawet nie była pewna, czy była na to gotowa. Cieszyła się więc, że towarzyszy im Felinus. Mieli zadanie do wykonania, więc na tym musieli się przede wszystkim skupić. Podała im babeczki i sama zaczęła powoli skubać własną, jednak ze znacznie większą gracją, niż chociażby Eskil. Urwała niewielki kawałek czekoladowego ciastka i dopiero wtedy wsadziła sobie do ust. Trzeba było przyznać, że kiedy tylko obwieściła w dosyć oczywistych słowach, że w zasadzie to nie wie, co tutaj robi, to Felinus od razu pospieszył z wyjaśnieniami. Słuchała go spokojnie, raz czy dwa rzucając zaciekawione spojrzenie brązowych ślepi w stronę ślizgona. Niewielka zmarszczka pojawiła się między jej brwiami, gdy dokładniej zrozumiała, jakie jest jej zadanie. Miała ich pilnować i się przyglądać? Nie, do tego to się kompletnie nie nadawała. Istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że coś majestatycznie spaprze. - Chyba nie jestem najlepszą osobą do pilnowania was - westchnęła, znów zjadając kęs babeczki. Przecież nie dalej niż kilka dni temu udowodniła sobie jak i chłopakowi, że jest bardzo podatna na jego urok. Co, jeśli dostanie rykoszetem? Nie zniosła by świadomości, że to wszystko miało miejsce przy Felinusie. Zerknęła w stronę puchona zastanawiając się nad tym wszystkim. Nie wiedziała jeszcze, czy miało to rację bytu, czy nie, ale chyba za późno aby podawać im swoje wątpliwości. Zeskoczyła z okna, kiedy Eskil zarządził przemeblowanie. Chciała przy tym pomóc jednak uznała, że chłopaki lepiej sobie z tym poradzą. Fotele szurały po podłodze a ona przyglądała się temu z zainteresowaniem. Ciekawość kiełkowała na pograniczu jej umysłu i powoli rozwijała się jeszcze bardziej. Intrygował ją eksperyment, który zamierzali za chwilę przeprowadzić. Kiedy Eskil zarządził otworzenie okna, to przeniosła się na kanapę. Rozsiadła się na niej wygodnie i wyczarowała sobie niewielki kocyk, którym następnie okryła swoje ciało. Nie zamierzała marznąć, ale chciała się wszystkiemu przyglądać. - O czym myślisz w momencie kiedy chcesz na kogoś rzucić urok? - podpowiedziała mu, kiedy zaczął wpatrywać się w Felinusa. Sama nie wiedziała, co się wtedy dzieje w jego umyśle, ale może zwrócenie uwagi na tak podstawową rzeczy będzie jak najbardziej adekwatnym? Dalej skubała powoli babeczkę, która zmierzała ku końcowi. Rozkoszowała się jej czekoladowym smakiem na podniebieniu i przyglądała się wszystkiemu.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Niespecjalnie zamartwiał się potencjalnymi konsekwencjami, ale każdy, kto go zna, wie, iż jest to człowiek, który planuje każdy swój ruch. Konsekwentnie, w taki sposób, by nie popełnić żadnego błędu. Nie bez powodu zatem odpowiednio się przygotował do ćwiczeń, wiedząc, że jeżeli coś się zepsuje, a jego parę miesięcy nauki pokaże, że tak naprawdę niewiele z niej rozumie, będzie miał jeszcze dodatkowe zabezpieczenie. Wolał czegokolwiek uniknąć. Może mogło to rzutować na dalszą relację, ale jeżeli nawet Lucas miał problem z jego ogarnięciem, to podejrzewał, że nastolatek tym bardziej napotka na swojej pierwszej jeździe większe problemy. Bez tłumaczenia specyfiki prowadzenia pojazdu, mogłoby się to naprawdę źle skończyć. I Lowell poniekąd cieszył się, że załatwił sobie mechaniczna skrzynię biegów, a nie automatyczną. Brakowałoby im mocno tego, by Eskil rozbił się w nieznanym miejscu w Zakazanym Lesie, tańcząc i odpierdalając jakieś dzikie tańce z pustnikami, jeżeli rzeczywiście gdzieś by sobie poleciał. I o ile posiadał możliwość ich łatwej eliminacji, wszak okazało się, że rozbicie czaszki to jeden z najlepszych sposobów, o tyle jednak lepiej zapobiegać, niż leczyć. I pokazywać informacje o posiadanej, nielegalnej wiedzy (przynajmniej w zamku), do której teoretycznie nie powinien mieć dostępu. - Miejmy nadzieję, że coś się jednak uda. - powiedział, w miarę pozytywnie, wszak przecież poprzednio rzucił trochę negatywnym podejściem do całej tej kwestii. Składający się z wielu zaprzeczeń, nie zamierzał jednak rezygnować z tego powodu, iż Clearwater nie potrafi używać swojego daru. Jeżeli chciał się nauczyć, to akurat Felinus należał do osób, które mogły mu naprawdę pomóc opanować kontrolę tej umiejętności. Bo o ile sam nie posiadał w pełni wykształconej bariery chroniącej przed wpływem osób z otoczenia, tworzonej już od początku czekania na resztę grupy, o tyle jednak potrafi na bieżąco znajdować luki i je łatać. Konsekwentnie spalać poszczególne mosty w celu osiągnięcia zamierzonego sukcesu, nawet jeżeli kosztowało go to bardzo dużo. Aż sam się dziwił, że zdołał w pełni zamknąć swój umysł przed posiadającym doświadczenie legilimentą. Oby teraz nie było inaczej. - Co tak? - zapytawszy się Robin, skierował czekoladowe tęczówki w jej stronę, jakoby z niemym pytaniem cisnącym się na usta. Nie wiedział nic o podatności Doppler na urok, w związku z czym żył w błogiej świadomości, iż prawdopodobieństwo otrzymania rykoszetem jest dość niskie. Czas zweryfikuje zatem. Nie bez powodu zatem zaczął przestawiać poszczególne meble, w celu przygotowania pokoju do wspólnej nauki. Był on wręcz idealny, choć samoistnie rzucił tym samym zaklęcie zamykające zamek, by nikt bez jego zgody nie wszedł. A przynajmniej ostrzegł, że ktoś jednak ma ochotę zagościć w Wyciszonym Pokoju, gdzie mają się odbywać częściowo legalne eksperymenty. Częściowo. - Gorąco? - zapytawszy się, podniósł brwi do góry w zaciekawieniu, kiedy to źrenicy pozostawały spokojne, jakoby poniekąd powoli oddawane wpływowi oklumencji. Skrupulatnie wyciszał własny umysł, by tym samym mieć łatwiejszy start, a łączenie tychże czynności nie sprawiało mu żadnego problemu. Bo o ile wcześniej nie potrafił nie myśleć i robić jednocześnie parę rzeczy, o tyle teraz, kiedy znał podświadome myśli, był w stanie je stłumić i postawić tym samym coś w rodzaju trudnego do przeskoczenia muru. Pozostając w pełni zdolności do reakcji na poszczególne słowa, przyzwyczaił się już do tej dziwnej, aczkolwiek wysoce przydatnej magii, kiedy to usadowił własne cztery litery na fotelu, zakładając nogę na nogę w stylu amerykańskiej czwórki. Przynajmniej nic go nie uwierało pod tym względem; oparł się także dłonią o wewnętrzną część prawego kolana, znacznie skracając dystans wzrokowy. Nie przeszkadzało mu to jakoś specjalnie; sam ustanowił poniekąd barierę poprzez odpowiednią mowę ciała. - Walkę na wzrok czas zacząć, co? - zauważył jego delikatny, nasuwający się na wymowę tych słów stres, sam natomiast go nie przejawiał. W międzyczasie Robin okryła się kocem, by nie przemarznąć; jego samego chłód pobudzał tym samym do działania. Był gotowy i pewny siebie w tej kwestii, kiedy to maksymalnie się wyciszał, wykorzystując przy tym zdobyte już wcześniej doświadczenie. Spokojnie analizując jasne tęczówki, nie umknęły mu słowa o możliwości działania uroku na chłopaków. - Najwyżej się przekonamy. - sam podejrzewał, iż Eskil może mieć znacznie ułatwione zadanie, wszak sam bardziej celował w męskie obiekty westchnień, niemniej jednak dopiero po bardziej bliskim zapoznaniu się z historią, emocjami, a przede wszystkim - charakterem. Analizował zatem spokojnie jasne tęczówki półwila, starając się wykryć to, skąd ten może spróbować go dokładnie zahipnotyzować. Rozpoczynał subtelne stawianie bariery, choć mogła być ona całkiem nieźle wyczuwalna dla znajdującego się naprzeciwko blondyna, który od początku mógł próbować znaleźć jakieś luki i tym samym go zahipnotyzować. Nie ma tak łatwo - przynajmniej nie teraz, gdy się naprawdę rozkręcał, mając nadzieję na to, iż czekoladowe tęczówki nie zdradzą niczego więcej. Sam w sumie rzadko kiedy przejawiał większe emocje, a brak jakiegokolwiek przywiązania do znajdującego się naprzeciw ucznia powodował, iż czuł się całkiem pewnie, nawet jeżeli faktyczne korzystanie z pełnej skuteczności oklumencji mogło porządnie go wymęczać. Jego aparycja się zmieniła, a zaczął z niej może nie bić chłód, a prędzej dziwne przeczucie zamknięcia w sobie naprawdę wielu rzeczy. Odpowiedź na pytanie pozostawił samemu chłopakowi - przecież to w niego było skierowane, prawda?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Siedział już w fotelu i nie było mu wygodnie. Humor też jakoś tak oklapł, a to wszystko przez to, że miał zacząć coś, co nie wiedział jak uruchomić na zawołanie. Zawsze bazował na szczęściu, a nuż się uda, prawda? Przy Odeyi mu nie wyszło, a potem... nie no, w ogóle się do tego nie przygotował! Nie wiedział jak. Nie zdążył porozmawiać z profesor Dear na ten temat, nie umiał ćwiczyć, a teraz miał gapić się na Felinusa i wyciągnąć od niego zgodę na odbiór kluczyków. Na całe szczęście Eskil wykazał się jednym jedynym przejawem bystrości - ale to później, nawet nie ośmielał się myśleć o swoim planie, aby przypadkiem się nie wydać. - Jesteś potrzebna, Robin. - odezwał się do niej gdy zwątpiła w sens swojej obecności. Skierował na nią wzrok i był przez chwilę poważny. Trochę skrępowany, ale ogólnie poważny. Otworzył usta, jakby chciał dopowiedzieć dla mnie, ale ostatecznie te słowa zostały uwięzione w jego krtani oraz spojrzeniu. Roztarł swój kark trochę zakłopotany i utkwił wzrok gdzieś w losowym miejscu pokoju. Czuł się głupio. - No, gorąco. Oj tam, dobra, nie ważne, zaczynajmy, bo już mnie brzuch boli od tego wszystkiego. - wywrócił oczami, machnął ręką i usadowił się wygodniej chcąc mieć to już wszystko za sobą. Bardziej chodziło mu to o, że nie czuł się ani trochę pewnie kiedy Felinus przyjął tę pozycję zamkniętą i uznał ćwiczenia za walkę na spojrzenia. Próbował tego po sobie nie pokazać, ale wyszło jak wyszło. Usiadł przodem do chłopaka i się mobilizował. Usłyszał pytanie Robin, ale nie odpowiedział na nie od razu. Zamilkł i rozcierał palcami brodę i dolną wargę, próbując przywołać do siebie ten stan skupienia gdy ćwiczył z Odeyą, a potem z Robin w bibliotece. Popatrzył w jego oczy i przymrużył swoje. - Zazwyczaj... zazwyczaj zaczyna się to od jednej, małej myśli. - mruknął sam do siebie i przywołał do myśli swoje pragnienie. Akcentował bardzo wyraźnie, że chce kluczyki do Ogniomiota, ale to dało Felinusowi szansę przygotować się na odpieranie tej potrzeby. Miał czas, aby się temu przeciwstawić, a nie o to chodzi w ćwiczeniu jego obrony, prawda? Przełknął ślinę, wciągnął powietrze do płuc i ułożył jego imię w miękkie brzmienie. - Felinus. - poczuł ciepło pod oczami, znajome, ale jeszcze słabe. Próbował wtopić się spojrzeniem w kolor jego tęczówek. Napierał wzrokiem i próbował przy tym się rozluźnić. Uśmiechnął się kącikiem ust, wierząc, że nie jest to zwykły grymas warg. Wpatrywał się w niego i powoli, jakby światu naprawdę nie chciało się wysilać, kontury pokoju się zamazywały. Nie widział tego, ale jego skóra lekko pojaśniała. Oddychał już spokojniej, ale czuł, że czegoś mu tutaj brakuje. Nie przerywał kontaktu wzrokowego i starał się nie mrugać. Dopiero wtedy ponownie się odezwał, jakby czekał przez cały czas aż napięcie wzrośnie. - Podoba mi się twój kruk. Bardzo mi się podoba. Dasz mi go? - zapytał z szerszym uśmiechem i poczuł jak do jego policzków napływa kolor. Już wcześniej wypatrzył tego kruka, miał cudowny kolor oczu, aż chciałoby się go potrzymać i pochwalić znajomym udając, że jest się jego właścicielem. Zapomniał na moment o Robin.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Nie bardzo miała pojęcie, w jaki sposób jej obecność mogłaby pomóc w tym wszystkim. Wszak była tylko młodą ślizgonką, rządną wiedzy i wrażeń, ale nie potrafiącą zbyt wiele. Bolesna świadomość odbijała się od murów jej umysłu, pozostawała tam głęboko w samym środku i w żaden sposób nie chciała się ulotnić. Nie podlegał wątpliwości fakt, że potrafiła niewiele zaoferować choćby w porównaniu do Felinusa, którego wiedza w kwestii uzdrawiania była cholernie imponująca. Ona była tylko sobą. Potrafiła być zaskakująco irytująca i uparta. Jednak czy to była umiejętność, która w tym momencie była im niezbędna do powodzenia całego przedsięwzięcia, to szczerze w ten fakt wątpiła. Mogła co najwyżej uparcie próbować im pomóc, choć kompletnie nie wiedziała w jaki sposób się do tego zabrać. Dlatego usiadła grzecznie na kanapie, zamierzając dokładnie przyglądać się temu wszystkiemu. Ze swojej torby wyjęła notatnik oraz samosprawdzające pióro. Szukała właśnie kałamarza z tuszem, kiedy z zadumy wyrwały ją słowa Eskila. Automatycznie uniosła wzrok i odgarnęła niesforne kosmyki blond włosów z twarzy, odsłaniając przy tym czekoladowe tęczówki. Poczuła jak jakieś ciepło dziwnego rodzaju rozpostarło się po jej trzewiach, choć kulturalnie przemilczała ten fakt. Była potrzebna. Nie musiał dopowiadać, aby domyśliła się, że w tym momencie i właśnie jemu. Sama poskładała już elementy układanki w cały obrazek. – No to w takim razie zostaję – stwierdziła krótko, pozornie luźnym tonem głosu. Wzruszyła jeszcze delikatnie ramionami i ponownie zatopiła swoje dłonie w poszukiwaniu kałamarza, choć można było dostrzec na jej licu delikatny uśmiech. Usiadła po turecku, a swoje nogi dokładnie okryła kocem. Na drewnianej podkładce wygładziła pergamin. Ostrożnie odkorkowała buteleczkę z tuszem i zanurzyła w niej koniec pióra. Była gotowa na to, aby nie przeszkadzając chłopakom zrobić notatki, być może jakieś własne obserwacje. Chciała być pomocna a czuła, że tylko to aktualnie może zrobić. Zawsze mogły być to spostrzeżenia, które miały szansę okazać się pomocnymi w przyszłości, prawda? Czuła się… bardzo dziwnie, bo po raz pierwszy obserwowała Eskila z boku, kiedy poddawał kogoś urokowi, a nie była jego obiektem docelowym. Widziała, że Felinus zaczął prawdopodobnie wznosić już bariery wokół swojego umysłu. Szelest pióra skrobiącego o pergamin zdradził, że zanotowała to, w jaki sposób siedział i jak przyglądał się Wilowatemu. Lekko zmarszczyła brwi, bo dopiero teraz była w stanie zauważyć, jak twarz Eskila bardzo powolutku ulega wszelkim zmianom bezpośrednio związanym z jego genetycznymi zdolnościami. Zastanawiała się w myślach, czy w przypadku kiedy to na nią rzucał urok, wyglądało to podobnie. Nie powiedziała jednak nawet słowa, aby nie rozpraszać żadnego z chłopaków. Zanotowała coś tylko, ponownie pochylając się nad arkuszem pergaminu. Momentalnie utkwiła wzrok w Eskilu, kiedy to usłyszała jego głos. Słyszała, że nie brzmiał on już do końca naturalnie. Jednak było mu jeszcze daleko do tego, jak bardzo melodyjnym potrafił się stać. Jej fascynacja wzrastała z każdą kolejną chwilą. Była ciekawa, czy Felinus wykaże się jakąkolwiek reakcją na zabiegi półwila.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Podejrzewał, że początkowo może wcale nie być tak prosto, jak mu się w rzeczywistości wydawało. Nie poczuł jednak ani stresu, ani ziarenka ekscytacji. Traktował Eskila poniekąd jak tego człowieka, który postanowił perfidnie wpierdolić się w jego umysł za pomocą legilimencji właśnie. Może nie pałał do niego nienawiścią, aczkolwiek, wznosząc prawidłowo funkcjonujące bariery, kiedy to wiedział, że na początku może nie mieć wcale tak dużych problemów, zauważał zmianę nie tylko w swojej aparycji, lecz także nastawieniu. Umysł znacząco ulegał wyciszeniu, a on najchętniej zamknąłby własne oczy, czując, jak jego serce niezwykle spokojnie bije. Pod kopułą czaszki znajdowało się teraz praktycznie nic - jakby zaszyfrowane części, których to deszyfracja może zająć sporo czasu dla osoby wysoce nieprawionej w tej sztuce. Tańczył, lawirował między kolejnych strukturami, kiedy to rozsiadł się wygodniej, spoglądając w jasne tęczówki, należące stricte do wilowatego. Miał w sobie coś w rodzaju... pewnej cząstki magii, zapewne wynikającej właśnie z predyspozycji genetycznych, tudzież odziedziczonego pierwiastka magicznego stworzenia, z którego to się wywodził. Sam nigdy nie pałał jakąś wielką miłością, wszak zawsze kojarzyły mu się one z gwałcicielkami, niemniej jednak nie zamierzał w taki sam sposób traktować Eskila. Pozostawiając schematy gdzieś na uboczu, ukryte pod maniakalnym płaszczem chęci zachowania własnej prywatności, cząstka duszy narastała, pokazując, jak wiele potrafi z siebie wykrzesać. I o ile czasami chciał spojrzeć na Robin, by zapewnić ją, że wszystko jest w porządku, idealnie się przed tym powstrzymywał. Pozostawało mieć tylko nadzieję, że dysfunkcja, którą dysponuje, postanowi się na odpowiedni moment wyciszyć, aniżeli niszczyć struktury muru, który to postawił. Ciężkiego, wykonanego z cegły, uniemożliwiającego przeskoczenie, lecz też - zabierającego dostęp do światła. Spowijający wszystko w mroku. — Zawsze lepiej, żebyś była. — powiedział do niej dość prostym tonem głosu, kiedy to skupiał się głównie na tym, by powstrzymać Eskila przed zastosowaniem na nim hipnozy. Wiedział, że to jest coś, co może tak naprawdę blondwłosą zainteresować, dlatego, kiedy to zarejestrował ruchy wyciąganych przedmiotów, poniekąd się ucieszył na duchu. Ucieszenie się jednak było obarczone czymś w rodzaju enigmy, wszak wcale nie miało miejsce w otaczającej go rzeczywistości - kiedy to poprawił niefortunny kosmyk włosów, nie chcąc, by ten mu przeszkadzał. Nie pokazywał żadnych emocji, odcinając się od nich na tyle skutecznie, by, jeżeli Clearwater miał możliwość zaglądania w cudzy umysł, nie mógł niczego dostrzec. Hipnoza to jednak jest całkowicie inna bajka, z której to musiał wynieść odpowiednie morały... Bo o ile z pustnikami już miał do czynienia, było to stosunkowo dawno. Nie bez powodu zatem skupiał się na zamknięciu dopływu magii za pomocą poszczególnych ośrodków, kierując rosnącą w nim umiejętność na odpowiednie tony. Jakby starał się okryć skalą szarości te konkretne kolory, by nie stały się widoczne dla wilowatego, a żeby mógł przy okazji uniknąć potencjalnego poddania się sile jego hipnozy. — Eskil. — odpowiedział, zauważając miękkie brzmienie jego głosu, które zdawało się być całkiem melodyjne, aczkolwiek nie na tyle, by go zmylić. Jego głos był neutralny, pozbawiony jakichkolwiek barw, jakoby odebrane w wyniku czystego oddzielenia uczuć od logiki. Drzemiące w osobnych ośrodkach, nie pozwalały na wpływ zewnętrznych emocji. Nadal zatem utrzymywał skutecznie własne bariery, kiedy to, gdy zauważał pewne nici, które mogły być potencjalnym zagrożeniem, odcinał poszczególne dostępy. Wedle nie tylko zasad, których to się wyuczył, lecz także wedle tego, co obecnie działo się pod kopułą jego czaszki - a ostatnio działo się naprawdę wiele. Nie bez powodu starał się zatem nie myśleć, wszak wydarzenia, które miały miejsce, zbyt mocno na niego wpłynęły. Analiza struktur podświadomych myśli, kształtujących jego własne ja, zdawała się trwać dłużej niż zazwyczaj, ale mógł je tak samo odpowiednio wyciszyć, skupiając się przede wszystkim na tym, by nie popełnić żadnego błędu, stąpając po wyjątkowo cienkim lodzie. Zauważył ten nietypowy grymas, na który to poczuł się trochę dziwnie, aczkolwiek skutecznie to ukrywał, stukając palcami w powierzchnię ramiennika. Pojaśnienie skóry zdawało się być tym samym oznaką wpływających na niego genów... najwidoczniej młody się rozkręcał. Czekoladowe tęczówki dokładnie analizowały jeszcze raz strukturę tych jasnych, należących do chłopaka; sam zauważył, jak niewiele poświęcał teraz uwagi Doppler. - Lepiej ulokuj swoją prośbę, Clearwater. - miał ochotę się zaśmiać, aczkolwiek tego nie zrobił, nie czując wcale aż tak dużego rozbawienia, kiedy to hipnoza zdawała się powoli próbować przedostać do jego umysłu. Na szczęście wydawało się to być obecnie tylko rozgrzewką. O ile Equinoxa był w stanie oddać w paru słowach, o tyle jednak się do niego przywiązał, a sam nie zamierzał tak łatwo się poddawać. Korzystając z doświadczenia, z jakim to miał do czynienia podczas walki z pustnikami, które stosowały znacznie bardziej silną magię, Clearwater musiał naprawdę bardziej się postarać. Obecnie siła, którą wyczuł, nie była aż tak duża, choć ewidentnie parę elementów się zmieniło w jego aparycji, w związku z czym był ostrożny, starając się tym samym poprawić poszczególne struktury. I chociaż czuł pewną, niewielką i kiełkującą pokusę przekazania kruka, zabił ją natychmiastowo w zarodku. Trochę za słabo...?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Wywołanie zauroczenia nie przychodziło mu łatwo. Starał się, ale czyż nie jest w życiu tak, że w chwilach nieodpowiednich wilowatość szaleje w jego ciele niczym rozentuzjazmowany szczeniak, a gdy potrzebował jej na już, teraz to uderzał głową w mur? Gdy już wpatrywał w Felinusa to jeszcze przed oczami widział delikatny uśmiech Robin, co mogło być jedną z przyczyn wywołujących trudności w wyciągnięciu z siebie tego, z czym się urodził. Mięsień na jego policzku zadrgał, ale zmusił się by nie odwracać na nią wzroku. Musi oprzeć się pokusie sprawdzenia co ta wyjmuje z torebki, to jeden z elementów oparcia się rozpraszaczom. W trakcie obserwacji zauważył, że choć Felek ma odcień oczu podobny do Robin to jednak brakuje w nich wesołości i jakiegokolwiek ciepła. Taka znudzona obojętność przez którą Eskil miał się przedrzeć. Nie czuł na sobie pełnej siły tego gorąca, ale to być może dlatego, że tak na dobrą sprawę kruk Felinusa nie był mu do niczego potrzebny. Owszem, szpanerstwo byłoby miłe jednak na dłuższą metę co mu po krnąbrnym kruku? Na policzkach rozlały się rumieńce zawstydzenia, bo przecież mógł się postarać bardziej, prawda? Wtłoczył do płuc nowy zapas tlenu i zaparł się w sobie. Myśli Eskila wirowały jedna za drugą, nakierowywał je na Felinusa, a więc mknęły hardo w jego stronę, aby się wokół niego ciasno opleść i ustanowić go epicentrum swego świata. Zmarszczył brwi, gdy otoczenie coraz silniej trafiło swoje kontury, a postać Puchona stawała się mu niejako bliższa. W tym stanie skóra chłopaka wydawała się mieć cieplejszy odcień. Brwi i rzęsy Eskila pociemniały, adekwatnie uwydatniając barwę tęczówek, które ze spokojnego lazurowego odcienia pociemniały do tonu błękitnego nieba oświetlonego promieniami słońca. Powietrze wokół jego ust zawirowało, gdy się odezwał, niosąc w stronę Puchona kolejne słowa - słodkie niczym roztopiony karmel. - Zaśpiewaj mi coś. - miejmy nadzieję, że Felinus nie jest niespełnionym artystą. Ogólnie rzecz biorąc wiele osób nie lubi uzewnętrzniać się przy obcych więc może i to? Jakkolwiek by to nie było, wkładał w słowa coraz więcej przekonania. Powinno działać. Gdzie te rozmaślony wzrok Felinusa? Nawet nie wstrzymał oddechu! Nawet źrenice się jego nie poruszyły, jakby z góry wiedział, że to na nic. Powstrzymywał falę zażenowania przy potencjalnie drugiej nieudanej próbie. A jednak wpatrywał się dalej w rysy jego twarzy, wyłapywał najdrobniejsze zmiany w ciemnych oczach i napierał głosem na jego obojętną mimikę. Masz mi zaśpiewać! Masz się poddać! Z innymi wychodziło łatwiej, na tym etapie zazwyczaj coś się już w nich zmieniało a tu.. to Eskil dostał wypieków, które jednak komponowały się niezwykle uroczo na tle jasnej skóry o ciemnych brwiach i rzęsach. Wszystkie te detale miały rozproszyć uwagę Felinusa, aby zgodził się na wszystko. Ba, Puchon powinien chcieć mu się przypodobać! Pamiętał słowa Robin, gdy opowiadała, że byłaby gotowa zrobić nawet coś wbrew sobie, choćby krzywdę. Zaciskał palce na swoim kolanie, napinał mięśnie i próbował utrzymać w sobie tę siłę. Coś jednak w nim pękło i po chwili jęknął, zamykając niechcący oczy. Przerwał ten stan gdy zapiekły go powieki. - No co jest! - zirytował się urażony, że się tutaj wygłupia. - To nie działa na chłopaków. I już. - tak było wygodniej myśleć aniżeli przyznać się, że idzie mu kiepsko. Niestety nie wiedział czy Felinus coś poczuł. Nie umiał tego po nim rozpoznać, a to znak, że poszło Eskilowi słabo… Powstaje kwestia, aby się nie zdemotywował. Roztarł swój policzek i zerknął z lekkim żalem na dziewczynę. Może tylko ona była na niego podatna? A reszta to sprawa śmiechu warta?
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Wydawać by się mogło, że w pomieszczeniu nie działo się nic szczególnego. Ot dwóch chłopaków uporczywie wpatrywało się sobie w oczy, i niby wszystko było ok. Poboczny obserwator mógłby nie zauważyć tych wszystkich zmian, które mimo wszystko miały tam miejsce. Robin je widziała. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, w którym momencie twarz Eskila zmienia delikatnie swoje rysy. Widziała, jak jego niewielkie niedoskonałości zanikają. Z miejsca, w którym znajdowała się kanapa, na której się rozciągnęła, nie wszystko było idealnie widoczne, więc mogła tylko wyobrazić sobie, w którym momencie oczy chłopaka nabierają tej charakterystycznie czystej barwy, kiedy jego wilowata strona osobowości, próbowała górować nad tą ludzką cząstką. Sama była już kilka razy świadkiem tego zdarzenia. Zastanawiała się, czy Felinus również zaczął odczuwać ucisk psychiczny podobny temu, który jej w takich chwilach towarzyszył. W takich momentach wszystko inne traciło na ostrości i barwie, bo to Ślizgon stawał się odniesieniem każdej jej najmniejszej myśli. Uporczywie wpatrywała się z Puchona, jakby próbując wyczytać coś z jego twarzy, która wciąż pozostawała kompletnie niewzruszoną. Zastanawiała się, dlaczego tak jest. Czy faktycznie jego umysłowe bariery były na tyle dobre, czy po prostu ten rodzaj hipnozy nie działał na mężczyzn. Nie dopuszczała do siebie myśli jakoby tylko ona była tak słaba, aby nie móc nawet w najmniejszym stopniu się temu oprzeć. Zmarszczyła brwi słysząc słowa Feliego. Nie takiej reakcji się spodziewała. Szybko pochyliła się nad pergaminem i zanotowała kilka swoich spostrzeżeń wiedząc, że są najadekwatniej dobrane w momencie ich zaobserwowania. Kolejna wysłana przez Ślizgona prośba wibrowała w powietrzu. Nawet ona z takiej odległości rozpoznawała, że jego głos stał się jeszcze bardziej melodyjnym, nęcącym. Nie wiedziała, jak to możliwe, ale sama miała ochotę otworzyć usta i zanucić coś. Ogarnij się ty debilko… Jej umysł upomniał się o jej logiczne myślenie i z trudem przywołała swój rozum na posterunek. Magia rozszerzała się wszędzie, delikatnie znacząc swoimi mackami coraz to odleglejsze zakątki w tym pomieszczeniu. Westchnęła głośno, kiedy Eskil nagle poddał się i rzucił w jej stronę rozdrażnione spojrzenie. Intensywnie myślała nad tym wszystkim, próbując poskładać to w logiczną całość. Paznokciem palca wskazującego zastukała kilka razy w swoją wargę. – Feli, czułeś cokolwiek? – wydawało jej się logicznym, że pierwsze pytanie skierowała w stronę Lowella. W końcu to on był atakowany przez Eskila. Sama mogła tylko zaświadczyć o tym, że coś się działo. Nie wiedziała do końca, w jaki sposób to interpretować i opisywać, ale wiedziała, że magiczna aura Clearwatera ruszyła się i zaczęła napastować pomieszczenie. – Spróbujcie jeszcze raz. Myślę, że to powinno zadziałać – dodała po chwili, ponownie maczając koniuszek pióra w kałamarzu, gotowa do robienia dalszych notatek z tego spotkania.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czekał; powoli, ostrożnie, niczym zwierzę gotowe do wykonania uniku, na własnych, czterech łapach, które reprezentował. Smukłe, nie pozwalały na jakikolwiek niepożądany ruch, a czekoladowe skutecznie zdawały się zwracać uwagę tylko i wyłącznie na Eskila, choć równie dobrze oklumencja nie polega tylko i wyłącznie na wyciszeniu się w jednym, danym momencie. Z narastającymi chwilami, kiedy to podlegał jej nauczaniom, zauważył inaczej podążające myśli, jakoby skupiające się i kumulujące w kompletnie innym miejscu jego własnej czaszki. Wiedział, iż nie jest to zbyt legalna magia, aczkolwiek wysoce przydatna, jeżeli znajdzie się ktoś o bardziej... niewłaściwych zamiarach. Z hipnozą, tudzież legilimencją, a nawet i półwila udało mu się w to wszystko wciągnąć; pozostawało tylko zatem skrupulatnie uzupełniać bariery, które to stawiał, a które to pokazywały, do jakiego stopnia potrafi być wysoce zamkniętą osobą, byleby naprawdę nie pozwolić komuś na przejęcie kontroli nad tym, co znajduje się pod kopułą czaszki. Nie rozpraszał się zatem aż tak; jeżeli był w stanie walczyć i stosować oklumencję parę miesięcy temu, powoli dołączał kolejne elementy układanki, chcąc z niej wyciągnąć jak najwięcej. Zrozumieć jak najwięcej, kiedy pozostawał świadom własnych czynów, myśli, podświadomości, a przede wszystkim racji bytu. W tym miejscu, w tej małej rzeczywistości - tylko on i Eskil. Do czego go to jednak doprowadzi? Kolejne słowa, kiedy to aparycja ponownie się zmieniła, przyczyniły się do kolejnego napierania na kontrolę nad umysłem, tym razem silniejszego. Sam nie wiedział, z czego to wynika, sam jednak nie pokazał tego, iż coś jednak pod kopułą czaszki się naprawdę dzieje. Gdyby to była realna sytuacja, polegająca na zwykłej rozmowie, a nie na czystej nauce, od razu wykryłby, iż coś jest nie tak. Nie utrzymywałby tak mocnego i tak długiego kontaktu wzrokowego z półwilem, wiedząc, że to okazja, by się wycofać. By nie zostać otumanionym, niemniej jednak sam walczył, by nie zostać poddanym urokowi, który ten na niego rzucał. Zauważał uwydatniające się cechy wyglądu, które może mogłyby być dla niego wysoce atrakcyjne, ale nadal, walczył. Poza tym, sam był trochę trudniejszym orzechem do zgryzienia, wszak dla niego liczy się nie cielesność, a bardziej uczucia. Dlatego nie zaśpiewał; nie zaśpiewał, zabijając tym razem trochę trudniej uczucie w zarodku, wiedząc, jak wiele mógłby stracić, gdyby się zgodził na jego dłuższy pobyt w organizmie. Kolejna próba, której podjął się Clearwater, nie przyniosła żadnego rezultatu, co nie oznacza, że w ogóle nie działał tak naprawdę jego urok. Odczuwał, może nie szpilki, a prędzej subtelną próbę poustawiania smukłymi palcami poszczególnych fragmentów w taki sposób, by zaczął chodzić niczym szwajcarski zegarek. On jednak, w chwili obecnej, gdy dysponował dobrymi narzędziami, był w stanie te paliczki po prostu odciąć. By się wykrwawiały. Subtelnie, aby szkarłatna posoka pozostawiła na ziemi charakterystyczne, niewidoczne dla Robin plamy. Nie dałby się ośmieszyć - bo o ile śpiewać nie potrafił, o tyle jednak nie zamierzał tak łatwo się poddawać. Nawet w chwili, gdy Eskil przerwał próbę wtargnięcia do jego umysłu, nie zdejmował swoich barier, wsłuchując się w słowa, które wypowiadał. Nie tylko w jego stronę, ale też w stronę Robin, która to wszystko notowała. - Nie pierdol, działa. - wziął wdech, odwracając się na krótki moment w stronę okna, by tym samym wykonać parę kroków. By mógł zaczerpnąć świeżego powietrza, wszak ciągłe ćwiczenia mogły na niego źle wpłynąć. Mimo to pewien nurt w pozostał - kiedy to chłód zimy muskał jego twarz, powodując dziwne wrażenie otrzymania kolejnej dawki energii, nie zamierzał przestawiać do końca własnego umysłu. Na słowa przyjaciółki mimowolnie odwrócił głowę w jej stronę, kiedy to, w ramach przerwy, wyjął z kieszeni mugolskie urządzenie do palenia, niemniej jednak nie mogąc go tym samym uruchomić. Co za bezużyteczna zabawka. - Tak, ale zablokowałem to na starcie praktycznie. Druga była silniejsza, ale nadal. - sam zastanawiał się nad tym, czy na chłopaków to ma prawo działać niezależnie od ich orientacji, niemniej jednak zbyt dużej dozy czasu na to nie poświęcił. Zamiast tego położył łokcie na parapecie, zamykając tym samym oczy. Przypominając sobie to, w jaki sposób legilimenta chciał na niego wpłynąć. I chociaż nie było to przyjemne, tak naprawdę musiał - bo próby Eskila były słabe. - Wiem, że moja rada może nie być zbyt wiarygodna, ale postaraj się może podjąć próby wpłynięcia na umysł w pozbawiony prostoliniowości sposób. Jeżeli nacisk na pewną sferę nie działa, zacznij z kompletnie innej strony. - wziął cięższy wdech, kiedy to wiedział, że może to być za wiele, niemniej jednak, dając tę radę, spełniał pewnego rodzaju przysługę. Sam pamiętał, jak z wielu narzędzi korzystał mężczyzna na Nokturnie, chcąc tym samym go zmusić do poddania się. Kiedy atak na jedną sferę kontroli nie działał, podejmował się tematu zahaczającego o kompletnie inne membrany umysłu. Analizował, starając się dobrać najlepszą metodę ataku. Usiadł zatem, czekając na dalsze poczynania. Krótka chwila przerwy mogła im się naprawdę przydać, by tym samym zregenerować własne siły.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Eskil łatwo się sfrustrował. Nigdy nie musiał się aż tak wysilać, ba, nawet nie potrzebował jakoś bardzo tych wszystkich ćwiczeń, aby dostawać to, czego chciał. Może po prostu nie trafił jeszcze na kogoś odpornego na wilowatość? Może Robin mogłaby się tego nauczyć? Nie byłoby wtedy ryzyka, że gdy emocje wezmą nad nimi górę to mógłby ją niechcący zauroczyć - a już raz się to zdarzyło i Merlin niech będzie mu świadkiem, potraktował to jako utrapienie, a nie przewagę nad ludźmi. Robin powiedziała mu kiedyś, że jest cholernie silny pod względem zauroczenia drugiej osoby. Dlaczego teraz w to nie wierzył? Niemalże się zdemotywował, ale uznał, że nie będzie robić z siebie mięczaka i wytrzyma jeszcze trochę, popróbuje... może w końcu coś zatrybi. Felinus był jednak jak posąg, nie widział po nim absolutnie niczego, co mogłoby podpowiadać, że urok na niego działa. Nie było nawet najmniejszej poszlaki, żadnego błysku w oku, nawet drgnienia źrenicy czy przymrużenia powiek - patrzył na niego tak intensywnie, a ten wydawał się jakby to wszystko odpierał bez najmniejszego wysiłku. Czuł się teraz głupio, jak szczeniak, który poprzez krótkie ugryzienia wyobraża sobie, że jest groźny. Naburmuszył się i skrzyżował ręce na ramionach kiedy Felinus sobie wstał i poszedł do okna się przewietrzyć. Eskil znowuż oparł się wygodniej w fotelu i nie wyglądał na zadowolonego z postępów. - Działa? Nie wierzę. - mruknął bardziej do siebie. - Nic po tobie nie widać, nawet nie drgnąłeś. - wytknął mu to, choć przecież to nie jego wina. Nie miał pojęcia co znajduje się pod słowami "zablokowałem to na starcie". Nie potrafił wyobrazić sobie jak blokować cudzą hipnozę, jak się schować w umyśle przed cudzą presją. Zdolności wilowate Eskila brały się nie tylko z umysłu, ogromna część bazowała też na pokuszeniu urodą i cielesnością, a teraz zdawał się trafiać głową w mur. Roztarł swój kark i szyję ale wyprostował się w fotelu uznając, że posłucha Robin (znowu) i spróbuje jeszcze chociaż dwa razy. Nie wierzył Felinusowi, że cokolwiek poczuł, będąc bardziej skłonnym dać wiarę dopiero zaobserwowaniem jakichkolwiek zmian na jego twarzy. Nie rozumiał czemu twierdzi, że to działa skoro wszyscy widzą, że tak nie jest. Nic dziwnego, że nie miał zbyt zachwyconej miny kiedy Puchon wracał na swoje miejsce z dziwną poradą. Absolutnie nie zrozumiał co ten miał na myśli, brzmiało bardziej po trytońskiemu aniżeli w ludzki, normalny i nieskomplikowany sposób. Kilkakrotnie zgubił się na słowach "jeśli nacisk na sferę nie działa...", nie mając sił doszukiwać się w tym jakiejkolwiek wskazówki. - Nie wiem co ty do mnie mówisz. - przyznał się do tego bez bicia. - Ja żadnych sfer nie ruszam, to inaczej u mnie działa. A raczej nie działa. No ale dobra, spróbujmy jeszcze raz, już się trochę rozgrzałem to może... - nabrał powietrza do płuc i na nowo znalazł spojrzenie chłopaka. Taki sam ich wyraz jak od ilu... czterdziestu minut...? Może czas sięgnąć po bardziej agresywną artylerię? Nie, ta odmiana wilowatości nie miała nic wspólnego z agresją. To bardziej solidna presja na wszelkie zmysły ofiary, otumanienie jej urodą, melodyjnością, intensywnością spojrzenia. Tym razem na twarzy ślizgona nie było ani śladu uśmiechu. Zacisnął szczękę co było nieodzownym znakiem, że postanowił się zaprzeć i jeszcze raz wpaść w ten rytm. Pochylił się do przodu i próbował pochwycić wzrok Felinusa w pułapkę swojego spojrzenia. Chciał go osaczyć tą aurą, którą Robin wyczuwała, a z której istnienia Eskil nie zdawał sobie do końca sprawy. Po jego ciele rozlała się fala gorąca, koniuszek języka mrowił chcąc popchnąć go w kolejne słowa, otulone wciąż miękkim tembrem. Tym razem wpatrywał się w Puchona długo, choć trudno było mu dokładnie oszacować ten czas. Pięć minut, może dwadzieścia? Zapomniał, że znajduje się w pokoju i że w ogóle siedzi w fotelu. Widział wyraźnie Felinusa tak do wysokości ramion, reszta też przepadła w zamazanym wszechświecie. A on wwiercał się w niego spojrzeniem i postanowił, że nie ustąpi, zmusi go do okazania jakichkolwiek emocji, choćby najmniejszej uległości trzymanej w nim wilowatości. - Chcę. Żebyś. Śpiewał. Teraz. - usłyszał swoje ciche i nęcące słowa jakby wypowiedział to ktoś inny. Gorący szept miał roznieść opór Felinusa na strzępy. Nawet nie czekał na jego reakcję, przedłużył ten kontakt wzrokowy o jeszcze kolejny kawałek czasu. Napięcie w jego organizmie rozgrzało go do takiego stopnia, iż krople potu rozlały się na jego skroniach i karku. To trwało tak długo, powietrze gęstniało, a on przestawał po prostu mrugać. Nie pozwolił powiece drgnąć, non stop napierał spojrzeniem na Felinusa nie chcąc mu pozwolić na nawet chwilę przerwy. Zero przygotowywania się na obronę, niech wymęczy się tymi swoimi jakimiś barierami, bo u Eskila urok był wrodzony, a nie nabyty. Wierzył, że ma w tym przewagę i wytrzyma jeszcze dłużej z utrzymaniem go na sobie i poza sobą... dłużej niż Felinus będzie w stanie się bronić. Zacisnął mocniej palce na swoich udach, serce wybiło się ze spokojnego rytmu, oczy go piekły, ale nie mrugnął. Zawziął się. - Zdradź mi tajemnicę, której nikt nie zna. Zdradź mi to, czego się wstydzisz. - nawet nie myślał nad swoimi słowami. Dziedziczona wilowatość przemawiała jego ustami, żądając jego uległości i prawdy. Pieprzyć śpiew i Ogniomiota. Niech się zdradzi. Niech okaże słabość by Eskil mógł poczuć się choć trochę od niego lepszy. Gdyby ktoś teraz tutaj wszedł to od razu poczułby, że coś jest tutaj nie tak. Wiszący na ścianie portret zamarł i choć wszak nie był istotą żywą, to nawet i on musiał zauważyć, że powietrze wokół Eskila (a może i w całym pokoju) nasączone jest zawziętością i dziwną energią.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Widziała, że coś uległo zmianie. Było to czuć w całym pomieszczaniu choć dziewczyna nie potrafiła sprecyzować, co dokładnie tę zmianę stanowiło. Może wysiłek Felinusa, który na pewno musiał włożyć w powstrzymanie ataków na jego umysł? A może frustracja Eskila, kiedy to sądził, że nie odnosił żadnych rezultatów? Dla niej niezaprzeczalnym był jeden fakt; urok Eskila działał. Czuła, jak delikatnie rozpościera swe macki w coraz to dalsze zakątki pomieszczenia. Nawet z zajmowanego przez nią miejsca widziała te drobne zmiany, które zachodziły na twarzy chłopaka. Poniekąd cieszyła się z faktu, że tym razem to nie ona jest bezpośrednim adresatem dla jego wilowatej przesyłki. Mogła w ten sposób sądzić, że będzie bezpieczna. Całkowicie odizolowana od tego, co tutaj się działo. Nic bardziej mylnego… Gdyby nie to, że skupiała się na zapisywaniu wszystkiego w odpowiedni sposób, na pewno znacznie bardziej odczuła by to sama na swojej osobie. Wiedziała przecież, że wila działa nie tylko na jedną istotę, potrafi wpływać na całe otoczenie. Nawet kilka osób wokół, potrafiło jednocześnie być zahipnotyzowanym dzięki jej urokowi. W przypadku Eskila może i nie oscylowało to aż na tak ogromnej skali, jednak jako potomek tego stworzenia, potrafiła również w mocnym stopniu wpływać na innych ludzi. Przecież przekonała się o tym. I widziała wyraźnie, jak jego postać zaczyna nawoływać ją ku sobie. Choć prawdopodobnie w tym momencie nawet na ten temat nie myślał. Z ulgą przywitała krótką przerwę, którą zarządzili. Wstała z zajmowanego przez siebie miejsca i przeciągnęła się, odchylając głowę raz w jedną, raz w drugą stronę. Posłała w stronę Ślizgona pokrzepiający uśmiech. Coś głęboko w jej podświadomości mówiło, że jeszcze chwila, jeszcze jeden mocniejszy nacisk na umysł Puchona, a ten może się poddać. Niemniej nie odzywała się dalej, nie chcąc ich nazbyt dekoncentrować. Wiedziała, że zapewne oboje potrzebują teraz dużej dawki skupienia. Chwilę później przystąpili do kolejnej próby, a ona ponownie zajęła swoje miejsce. Zaczęła skrobać zawzięcie piórem po powierzchni pergaminu, znów obserwując to samo udoskonalanie się lica półwila. Jak zahipnotyzowana przyglądała się temu przez chwilę. Sama poczuła ucisk na swój umysł, kiedy to zapragnął ponownie usłyszeć śpiew Felinusa. Nie jesteś jego celem… Nie o ciebie mu chodzi… Zawzięcie powtarzała te frazy w swoich myślach, choć z każdą kolejną chwilą, jej samozaparcie zdecydowanie słabło. Cieszyła się, że ma swój mały koc. Okryła się nim szczelniej pomimo uczucia duszności, które ją ogarniało. Kiedy chłopak jeszcze bardziej wzmógł atak na Lowella, nie mogła wytrzymać. Kałamarz upadł na podłogę, znacząc ją czarnym atramentem. Brzydki kleks ozdobił jej pergamin, kiedy to naciągnęła koc prawie pod samą szyję. Zamknęła oczy i zakryła uszy dłońmi. Nie chciała słyszeć tego melodyjnego głosu, który wręcz błagał ją o zdradzenie tajemnic. Myśl odnosząca się do tego, kto tak naprawdę był adresatem wiadomości, zaniknęła. Bała się, choć nigdy nie przyznała by się do tego w otwarty sposób. Pragnęła, aby to się zakończyło. Aby Eskil a powrót stał się Eskilem a nie osobą tak strasznie wpływową… Nuciła coś uparcie pod nosem, byle tylko zagłuszyć to wszystko. Bała się uchylić powieki, wiec nawet nie wiedziała, czy zakończyli tę próbę, czy nie. Nie chciała ryzykować. Wiedziała, że jeśli to zrobi, to ponownie przepadnie. Nie chciała znów się zatracić. Tak, mówiła, że chce aby na niej to praktykował, jednak nie w ten sposób. Jeszcze nigdy nie zmierzyła się z tak cholernie silnym atakiem. To, co Eskil robił wcześniej względem niej, ni jak miało się do tego, jak zachłannie próbował zawładną umysłem Felinusa.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Chciał się nauczyć - nie bez powodu był w stanie odeprzeć początkowe ataki, które uwikłane zostały późniejszą przerwą. Przerwą, podczas której starał się zrozumieć stosowane przez Eskila mechanizmy wpływania na chęć wykonania danej czynności, kiedy to wiedział, iż może mu to pomóc. Ale też, sprowadzić go na dno, gdyby tylko wiedział, z czym będzie miał tak naprawdę do czynienia. Chyba zapomniał już, jakimi chujami są ludzie, w związku z czym nadal pozostawał w swojej błogiej nieświadomości, chcąc pomóc. Niekoniecznie stawiając samego siebie na pierwszym miejscu w tym przypadku. - Długo ćwiczyłem. - odpowiedział, wszak podejrzewał, iż Clearwater może mieć problem z zaakceptowaniem takiej sytuacji. Poprzednie doświadczenia jednak przyczyniały się do widocznych zmian w strukturze analizowania własnego umysłu, odpierania, a przede wszystkim - świadomości istnienia zagrożenia. Stawał się zatem z dnia na dzień silniejszy, choć ten dzień miał go jednocześnie przekonać w tym, że wszystko może pierdolnąć, jeżeli ktoś się rodzi z widocznymi możliwościami przejęcia kontroli nad drugim człowiekiem. Jako potomek wili, stworzenia zachęcającego głównie mężczyzn do wspólnego obcowania, obściskiwania, tudzież poniekąd gwałtu, miał to wrodzone. Lowell natomiast - nabyte. Uczył się tego, a może wcale tak wcześnie nauki nie rozpoczął (mógł wcześniej), ale nadal, wiele musiał doszlifować, by mógł być z tego dumny. - W jakiś sposób musisz chcieć zmusić kogoś do wykonania danej czynności. Jeżeli nie do końca wyglądem, to skup się na roztaczanej aurze. - zaproponował, bo sam ją wyczuwał. Zauważał jej wpływ na otoczenie i chociaż wiązała się z bezpośrednimi zmianami w wyglądzie Ślizgona, o tyle jednak odpowiednie wysnucie dwóch odrębnych stylów mogłoby naprawdę wpłynąć na to, jak ten wpływa koniec końców na umysł drugiego człowieka. Pierwsza, kolejna próba, była już bardziej nachalna. Zdawała się pozostawać przesiąknięta wilowatością, którą chłopak odziedziczył w wyniku genów, jakie to posiadał. Nie bez powodu poczuł, jak struktury, wcześniej wzniesione i postawione, trzymają się pod siłą naporu i widocznego mrugnięcia, tudzież zmarszczenia brwi, które to poniekąd zdradziły to, że obecna prośba zachęciła go wysoce do tego, by spróbować jakkolwiek zaśpiewać. By melodyjne dźwięki wydobyły się spomiędzy jego ust tak miękko, jak zażyczyłby sobie Clearwater. By przerwały tę charakterystyczną ciszę, nawet jakby miał fałszować. Nie bez powodu jednak, kiedy to odczuwał tę chęć, zagryzł mocniej wargę, by poczuć metaliczny posmak krwi. Niewielki ból, który to przedostał się przez nerwy do mózgu, zdawał się na chwilę uśmierzyć jakąkolwiek chęć takiego ośmieszenia się. Bo, nim zdołał się jakkolwiek obejrzeć, blondwłosy najwidoczniej podjął się nie tylko jego wskazówek, ale także działań w wyjątkowo poważny sposób. Dopóki jego język napawał się posoką, mógł jeszcze funkcjonować, ale na jak długo? Nie bez powodu podniósł kącik ust do góry, jakoby zauważając potencjał płynący z bycia osobą posiadającą w sobie jakąkolwiek cząstkę wilowatości. Wystarczy jej odpowiednie opanowanie, by wszyscy tańczyli w rytm muzyki, jaką on właśnie zagra. Zabawne, poniekąd nienaturalne uczucie, kiedy to powstrzymywał napór hipnozy, przyczyniło się do wzrostu niepoprawnego zachowania, wylewającego się raz po raz. Dopóki jednak nie miał większych powodów, nie stosował innych środków, wiedząc, że na razie nie są one potrzebne - przynajmniej do czasu, dopóki półwil się nie rozkręci. Nawet sekund nie liczył, wiedząc, że siła, z jaką się spotkał, mogła go tym samym powalić, ponownie spowodować podobny upadek, z jakim to miał do czynienia znacznie wcześniej. Bariery jednak nadal pozostawały - istniały, mimo braku czasu na ich jakąkolwiek poprawę. Druga próba, podjęta się przez Eskila, kiedy to atmosfera w Wyciszonym Pokoju stawała się nader nieprzyjemna, jakoby okryta koniecznością wykonywania tego, co sobie zażyczy uczeń, była sukcesywna... ale nie do końca. Wszak, kiedy to usłyszał kolejne dźwięki, wydobywające się spomiędzy warg niczym coś otulającego, niezwykle kuszącego, a przede wszystkim... chcącego od niego takiej akcji. Na początku się wstrzymywał, kiedy to poczuł narastające ciepło w jego organizmie. Zauważał ten napór. Cholerną siłę, która to zaczęła mocno penetrować jego myśli, by tym samym wskoczyć na miejsce kontroli, którą to musiał przejąć. Nie bez powodu zęby zacisnęły się mocniej na wardze, wydobywając z niej znacznie większą ilość krwi. Kiedy struktury powoli pękały, pod naporem działającej, wilowatej hipnozy, podniósł kącik ust do góry raz jeszcze, chwytając się własnymi paznokciami za miejsce, gdzie czuł wpływ Clearwatera. Powoli, sukcesywnie je wbijał, wraz z tym, jak jego oklumencja powoli upadała, a ból przejmował kontrolę nad organizmem, wprawiając go w prostą, ludzką adrenalinę. Nie mógł zdziałać tak samo, jak Robin, która może znajdowała się w polu siły wpływu na umysł, ale nie aż tak blisko. I nie była głównym celem, w związku z czym uniknięcie działania było znacznie łatwiejsze, choć nadal, mogło zakrawać o widoczny stres, wszak okrycie się kocem ewidentnie świadczyło o tym, że dziewczyna też może pęknąć. Przed nim znajdowała się jednak znacznie silniejsza próba, wszak oczy nadal pozostawały w kontakcie z półwilem. - Ja... ja... - powstrzymywał się, raz po raz, niemniej jednak moc, z jaką został zaatakowany, nie przyczyniła się do zachowania ciągłości słów. Przeciążał nie tylko własny umysł, ale także sygnaturę magiczną, której podtrzymanie w takim stanie mogło stać się wysoce niebezpieczne. Widać było, że walczy, a dowodem na to była szkarłatna posoka, powoli sącząca się z miejsca, gdzie perfidnie się kaleczył. Tak łatwo nie zamierzał się poddawać, kiedy to wiedział, że może to jeszcze jakoś ugrać, nawet własnym kosztem, gdy twarz okryła się widocznymi zabarwieniami. Stan ten trwał wyjątkowo długo - sam zaczął głębiej oddychać, gdy wysiłek wykraczał poza jego zdolności, starając się powstrzymać działanie hipnozy, aczkolwiek jedynie tak naprawdę podtrzymywał jeszcze jakoś działanie własnej, zapomnianej magii. Skutecznie, ale do czasu; rozjuszone wilczury, umiejscowione pod kopułą jego czaszki, poczuły pęknięcie łańcucha, który to je uwolnił. I tym samym spowodował przerwanie bariery, kiedy to ostatni raz zatopił własne palce w ranach, które to potrafił stworzyć. Autoagresja była w wielu przypadkach korzystna, ale ciągłość magii, jaką to zastosował Ślizgon, spowodowała po dłuższej walce przegraną. Lowell zaśmiał się cicho, czując, jak dziwny, melancholijny nastrój wprawia go w następujący kataklizm zdarzeń. Nie chciał. Czuł ból nie tylko w wyniku rany, lecz także na tle klatki piersiowej, gdy czuł, iż się przeciąża. I dociera do pewnego, krytycznego momentu. - Straciłem... - przerwał, próbując jeszcze raz postawić bariery, kiedy to przemęczenie wydobywało się na zewnątrz, ale nie trwało to zbyt długo. Nim się obejrzał, a spełniał prośbę z widoczną trudnością, nie mogąc w ogóle podjąć się jakiegokolwiek oręża, które by go uchroniło. Musiał odpuścić, jeżeli nie chciał tym samym wiązać tego wszystkiego z potencjalnymi powikłaniami. - ...straciłem jądra w tamtym roku. - zakończył, wydobywając te słowa bardziej miękko, choć było widać, że nie robi tego z przyjemnością, a prędzej z widocznego przymusu. To się różniło - on zauważał ten napór. Zauważał pęknięcie struktur, które postawił, a tylko ból utrzymywał go w przekonaniu, że coś jest nie tak. Kiedy natomiast zakończył swój wywód, zdradzenie tajemnicy, z którą to miał do czynienia, nie bez powodu przymknął na krótki moment oczy, by tym samym odchylić głowę do tyłu, opierając ją o miękki fotel. Potrzebował, do cholery, odpoczynku; dopiero po kilkunastu sekundach, gdy doszedł do siebie częściowo, zacisnął mocniej zęby i zerwał się z kanapy, odpalając tym samym papierosa z kieszeni, w której to znajdowała się cała paczka. Może czas wsadzić ją sobie całą do gęby? Płuca wędzone dymem tytoniowym, zajebisty sposób na biznes, nie ma co. Proste zaklęcie, kiedy to drżącymi od wysiłku dłońmi trzymał różdżkę, zdawało się zadziałać wyjątkowo słabo, ale przynajmniej na tyle dobrze, by go odpalić. Nie okazywał wstydu, tudzież słabości, gdy ponownie wznosił to wszystko, nie czując już naporu magii. Niezłe combo, nie ma co. Nie zamierzał się tym wszystkim chwalić i miał prawo być wściekły, kiedy to wstyd przerodził się w namiastkę narastającego z minuty na minutę gniewu. Doskonale pamiętał, co powiedział mu Maximilian na ten temat, dlatego powstrzymał wszelkie mecyje na ten temat, zaciągając się raz po raz dymem, który powoli go uspokajał, choć pewne rzeczy nadal pozostawały. Niektórzy uwielbiają wykorzystywać słabości innych i korzystać z tego, w czym czujesz się źle, żeby ci dojebać. Miał w dupie to wszystko. I chociaż wiedział, na co się pisze, czuł zwiększającą się złość, którą powoli, gdy kurz opadł, w sobie tłumił. Za taką akcję miał ochotę zajebać Eskila chociażby Rumpo prosto w kark, by usłyszeć trzask kości wchodzącej w jego skład. Mimo to panował nad gniewem i warkotem wilczura, który znajdował się po jego lewej stronie. Przeszłość, emocje negatywne; wystawiając kły, miał ochotę naprawdę coś mu zrobić. Mimo to nie pokazywał tego po sobie - prędzej atmosfera, którą budował wokół własnej sylwetki, zdawała się być wysoce napięta. Wręcz zniechęcająca do podjęcia się jakichkolwiek prób wsparcia - nadal, kwestia utraty pozostawała wyjątkowo delikatna, wyjątkowo świeża, mimo upływu miesięcy. - Nie przejmujcie się, uleczę się we własnym zakresie. - westchnął ciężko, sprzątając po sobie krew, którą ewentualnie zostawił, by tym samym odpieczętować drzwi, a te pozostawały nadal zamknięte. Nadal go ta klatka piersiowa przeszywała bólem. Skóra piekła, mimo że była blada, jakby poddana spragnionym czułości językom ognia. Ze szlugiem w gębie, z raną na głowie, jak gdyby nigdy nic, zamierzał wyjść. I zmierzyć się z tym wszystkim samemu, bo o ile wiedział i był wściekły, nie zamierzał tego pokazywać, skrywając w sobie negatywne emocje do tego stopnia, iż pierdolił cały racjonalizm. Nie bez powodu zatem wyszedł; gęsty dym ciągnął się za nim, kiedy to przemierzał przez kolejne korytarze, mając nadzieję nie trafić na żadnego nauczyciela. W sumie, to nawet już w te punkty miał kompletnie wyjebane. Musiał mieć; kiedy to mięśnie mu drżały, ledwo co pozwalając na jakikolwiek ruch, musiał.
[ zt ]
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Być może przeholował. Wystawił swoje wrodzone umiejętności na ogromną próbę i jeszcze gdy osaczał Felinusa to wiedział już, że srogo za to zapłaci. W chwili kulminacyjnej poczuł na samym środku czoła pulsujący ból, który bywał zwiastunem kary za wytężanie niezbyt wysportowanego umysłu. Naczynka na białkach pękały jedno po drugim jakby przez kilka dni pod rząd siedział przy słabym świetle nad (haha) książkami. Potrzeba mrugnięcia narastała gdy siatkówka jego oczu wysuszała się od bardzo silnego kontaktu wzrokowego. Pot perlił się na jego czole, skroniach, karku i spływał wzdłuż kręgosłupa, a to zdradzało poziom wysiłku wkładanego w ten czar. Opór Felinusa doprowadzał go do szału, chciał już go pokonać, zmusić do uległości aby udowodnić mu, że potrafi! Dotychczasowe porażki mierziły i godziły w jego dumę oraz nazywanie się półwilem. Aura aurą, nie zwracał na nią uwagi bo nie potrafił rozdzielić tak swych myśli. Wszystkie zaplatały się ciasno wokół Puchona, aby ich intensywność przekierować na spojrzenie. Na ostatniej prostej czuł, że opór Felinusa upada. Coraz wyraźniej jego źrenice rozszerzały się, widział na jego twarzy drobne zmiany (w końcu! choć dalej odnosił wrażenie, że wilowatość nie robi na nim żadnego wrażenia), napięcie mięśni i ust. Świadom, że tego pożałuje pozwolił swym wargom żądać tajemnic. Świadomie nie posunąłby się do takiego nieczystego zagrania ale w tym dławliwym momencie Eskil był już zdesperowany. Wygrzebał też z czeluści siebie tę mniej miłą, choć wciąż piękną, wilowatość, a jak wiadomo te widma potrafiły być porywcze i okrutne. Tak, to pewne okrucieństwo popchnęło go do tego rodzaju żądania. Poznał tajemnicę, a jej wymiar sprawił, że go zatkało. Nie, nie, nie, nie, nie. Po co mu ta wiedza? Pożałował tego bardzo szybko. Zerwanie kontaktu wzrokowego i nagły poziom zmęczenia wcisnął go w oparcie fotela. Jęknął i zakrył szybko swoje powieki, gdy spod nich wypłynęły wielkie jak grochy łzy - nie, nie żalu, a bólu nadwyrężonych siatkówek oka i popękanych na białkach naczynek. Kapały solidnym strumieniem z jego polików na ubranie, a on wiedział, że nie przestaną płynąć przez dobre pół godziny. Słyszał jak Felinus wstaje i zapala coś… sądząc po dymie to papieros. Nie powiedział do niego nic, pochylił się do swoich kolan i przeklął, zakrywając ręką palące powieki. Choćby chciał to nie mógł teraz spoglądać na nikogo aby dostrzec chociażby, że Felinus się poranił, a Robin schowała pod kocem. Był wykończony, nie sądził, że wysiłek psychiczny będzie rzutować na samopoczucie fizyczne. Nic nie mówił, maksymalnie zażenowany otrzymaną informacją. Nie chciał wiedzieć już nic więcej, wolał pozbyć się tego z głowy, nie znać tej wstydliwej i okrutnej tajemnicy ale już się dokonało. Musiał z tym jakoś żyć, a sęk w tym, że w pełni świadomie nie chciałby wyciągać z niego takiej prawdy. To przykre, ale poczuł ulgę gdy Felinus wyparował z pokoju i wcale mu się nie dziwił. Sam też by ruszył gdzie nogi poniosą byleby nie musieć teraz użerać się ze wstydem. Roztarł policzki ale łzy dalej płynęły a on nawet nie mógł otworzyć oczu bo chyba by wypadły mu z czaszki. Przytrzymał się oparcia fotela i wstał, idąc na oślep tam, gdzie siedziała Robin. Wpadł po drodze na jakiś stolik, ale ostatecznie trafił bardzo ciężko na nieopodal stojącą kanapę. - Jak… jak się czujesz? - pytał o to tymczasowo oślepiony Eskil. Och, chyba nie obejdzie się bez wizyty w skrzydle szpitalnym. Lucasa nie było w szkole, widział jak ten wychodzi przez bramę główną. Może Sophie będzie umiała coś zaradzić? Nie, od Felinusa pomocy nie chciał, póki co nie da rady go oglądać przez jakiś tydzień do czasu aż nie pozbędzie się z głowy szoku wywołanego okropną tajemnicą. Nie uszczęśliwiła go, chętnie by ją komuś oddał! Nie patrzył na Robin, rozcierał zagłębienia pod powiekami, zbierając stamtąd wilgoć. Ból głowy był mniejszy niż powinien, ale za to oczy… paskudna sprawa. - Nie chcę tego więcej robić. - jęknął z żalem. Powinien czuć większą satysfakcję, że mu się udało - szesnastolatkowi pokonać w starciu dwudziestolatka! Nie, nie czuł dumy. Za dużo trzeba było zapłacić by móc szczycić się smakiem zwycięstwa. Wilowatość zniknęła jak ręką odjął, powietrze rozrzedziło się, można było swobodnie oddychać. Na kanapie siedział Eskil- Eskil, zmęczony i rozgoryczony. Po omacku próbował znaleźć Robin aż niechcący trafił dłonią na jej kolano. Drgnął. Gdy to pojął, przeniósł rękę wyżej, na jej łokieć a potem na ramię. - To było za ciężkie. Po co mi to? Nie chcę tego wiedzieć. Nie wiem czemu o to zapytałem. Nie wiem. Zdenerwowałem się, że nic po nim nie widać i potem... - jęknął tak żałośnie, że z jego oczu popłynął nowy strumień łez. Nie nadążał za wycieraniem ich. Próbował poruszyć powiekami ale za bardzo piekło. Może za kilkanaście minut się uda. - A. Mam wiggenowy w bocznej kieszeni plecaka. - machnął ręką na oślep bo gdzieś rzucał na podłogę swoje rzeczy, chyba przy fotelu. Wziął sobie do serca niegdysiejszą poradę Felinusa i wolał mieć jedyny eliksir przy sobie, na wszelki wypadek. - Ale nie wiem czy on pomoże. Lucas coś mówił, że oczy są wrażliwe i trzeba ostrożnie z nimi. Może samo przejdzie? - westchnął i położył potylicę na oparciu kanapy, wierząc, że samo minie jak już się siatkówka sama nawilży. Ma za swoje. Kto powiedział, że wilowatość nie niesie za sobą powikłań?
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Nie była nawet pewna, w którym momencie to wszystko zaczęło odpuszczać. Skupiała się na wszystkim, byle tylko nie słyszeć tego nawoływania ze strony Eskila i nie być podatną na ten atak. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, co by się działo, gdyby to ona była jego bezpośrednim adresatem. Tak mocne uderzenie w cudzy umysł nie mogło skończyć się w żaden inny sposób. Wiedziała, że Felinus musiał mu ulec. Tak samo jak wiedziała, że prawdopodobnie sam Eskil poczuje na sobie efekty ciężkiej pracy. Nie wiedziała tylko, jak opłakane będą to skutki. Mogła się łudzić, że wszystko zakończy się dobrze. Nadzieja wciąż z nią pozostawała przez jakiś czas. Uległa całkowitemu zniszczeniu, kiedy zrozumiała, że Felinus przegrał. Nieśmiało uchyliła powieki, aby zarejestrować, jak ten podnosił się gwałtownie z miejsca i odpala papierosa. Nacisk na jej umysł powoli cichł, jakby baterie wilowatego uległy zniszczeniu. Nieśmiało odsunęła dłonie od własnych uszu, rozglądając się po pomieszczeniu. Lowell wyglądał źle, jednak nie zdążyła nic zrobić, zareagować w żaden sposób. – Felinus, poczekaj – jęknęła, próbując się wygrzebać z koca, którym wciąż pozostawała owinięta. Nie zdążyła, po chwilę później drzwi trzasnęły z zatrważającą siłą i pozostała z Eskilem sama w tym pomieszczeniu. Oddychała płytko i szybko, choć próbowała ten oddech uspokoić. Zadanie nie było łatwym. W szczególności, kiedy zobaczyła, jak wygląda Eskil. Łzy płynęły ciurkiem z pod jego powiek, choć on sam nie wyglądał, jakby to były łzy rozpaczy. Mogła tylko się domyślać, jak bardzo był wyczerpany zadaniem, którego się podjął. Skrzywiła się widocznie, kiedy potknął się o stolik, aby ostatecznie osiąść na kanapie. Zdążyła tylko jeszcze bardziej podkulić swoje nogi, aby stopy nie zostały zmiażdżone przez jego tyłek. Westchnęła słysząc to proste pytanie. Naprawdę właśnie o to chciał teraz pytać? Kiedy sam wyglądał gorzej niż źle, wciąż martwił się o to, jak ona mogła się czuć? Jakim cudem… – Nic mi nie jest – skłamała gładko, bo przecież wciąż nie otwierał oczu, nie mógł sprawdzić, czy mówiła prawdę. Mógł tylko uwierzyć jej na słowo. Łzy wciąż znaczyły ścieżkę na jego policzkach, a ona przez chwilę przyglądała się temu w ciszy, kiedy próbował usiąść w inny sposób. – Nie myśl o tym teraz – ucięła krótko jego pretensje i jęki. Wiedziała, że sama zapewne jeszcze nie raz go do tego zmusi, choć w kompletnie inny sposób i w innym celu. Nie dla samego ataku, ale po to, by móc się na niego uodpornić. Wiedziała jednak, że podejmowanie tego tematu właśnie teraz, było najgorszym z jej dotychczasowych pomysłów, więc skutecznie go omijała. Obserwowała jak dłonią błądził po jej ciele, szukając nie wiadomo czego. Westchnęła ponownie słysząc jego tłumaczenie się. W tym akurat momencie uważała, że to nie jest jego wina. Zacisnęła swoje palce na jego dłoni, spoczywającej na jej ramieniu. – Eskil, przestań, to nie twoja wina. Nie ruszaj się, przyniosę ten wiggenowy – teraz wiedziała, że musi działać, wiec pewność w jej głosie wzmogła się. Przynajmniej już wiedziała, po co tak naprawdę tutaj była. Żeby w razie czego robić za pielęgniarkę… Wstała z zajmowanego miejsca i podeszła do jego plecaka. Dziwnie czuła się grzebiąc pomiędzy kolejnymi kieszeniami, lecz nie miała wyjścia. Kiedy w końcu trafiła na odpowiedni flakon, odłożyła całą resztę na podłogę. Ze swojej torebki wyjęła paczkę chusteczek higienicznych. Wyjęła dwie i złożyła w małe kwadraty. Usiadła ponownie na kanapie, ocierając się udem o jego udo. – Nie ruszaj się – zaleciła jeszcze raz. Powoli nasączyła eliksirem chusteczki i położyła na jego powiekach z pod których wciąż wydostawały się łzy. – Myślę, że musisz poczekać kilka minut, żeby eliksir miał prawo zadziałać – dodała po chwili, dbając o to, aby zakorkować resztę zawartości. Dopiero kiedy odłożyła flakon na pobliski stolik, znów przyjrzała się chłopakowi, który widocznie był bardzo zmęczony. Złapała jego dłoń i uścisnęła ją delikatnie pomiędzy swoimi palcami. Chociaż tyle mogła zrobić.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
To egoistycznie z jego strony ale ucieszył się, że Robin nie wybiegła za przyjacielem. To musiał być mały dylemat, który ostatecznie Es zwyciężył. Gdyby za nim wyszła to byłoby tak jakby dokonała wyboru. Nic więc dziwnego, że poczuł wewnątrz ulgę, że jednak została. Chciał jej pełnej uwagi nawet teraz, kiedy nie mógł otworzyć podrażnionych oczu. Wiedział, że siedzi obok i dzięki temu żal po tym "ćwiczeniu" stanowczo zelżał. Cóż mówić, Felinus wiedział na co się porywa, a że efekty przeszły ich oczekiwania to można się do tego przyzwyczaić. Nigdy ich plan nie sprawdzał się tak jak to sobie wymyślali. - Choćbym pytał milion razy to zawsze odpowiesz, że nic ci nie jest. - chciał wywrócić oczami lecz z wiadomych względów tego nie zrobił. Zmarszczył brwi ale podjął się próby uchylenia powiek. Och, oczy miał wymęczone, a Robin była zamazana przez łzawą zasłonę. Otarł twarz bo zaczynał czuć się z tym głupio. Gdy "zaczarowywał" Robin w bibliotece to oczy szczypały go "jedynie" przez dobre dwie godziny. Teraźniejsze powikłania były wymowne. Posłusznie zamilkł kiedy stanowczo ucięła jego żale i gadaninę. Na Merlina, naprawdę powinien okazywać nieco więcej ostrości charakteru a nie tak jej potakiwać. Pocieszał się, że w ostateczności potrafił zebrać się na konsekwentne odmawianie co nie znaczy, że nie ulegał jej w dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach. - Przecież szkoda go pić na oczy. Wiesz ile on kosztował? I tak go złapałem na rabat, ale one są bardzo drogie. - osobiście wolałby zachować całą porcję na potencjalnie gorsze sytuacje. Nie protestował jednak, po prostu siedział na kanapie i ścierał naciągniętym rękawem swetra łzy. Póki nie otwierał powiek to było znośnie. Cofnął swoje kończyny bliżej mebla gdy ciężar uginającego się kanapy zwiastował powrót Robin. Próbował uchylić powieki aby sprawdzić co ta kombinuje, ale nim wzrok miał się wyostrzyć to już nakładała mu wilgotne waciki na twarz. Poczuł się znowu głupio, ale chłód chusteczek był zbawienny. Odetchnął z ulgą. - Dzięki. - zsunął palce na wysokość jej pierwszych paliczków i pogładził kciukiem bok jej dłoni. Ten gest był dosadnie ciepły, miał zasygnalizować wdzięczność za jej obecność. Miał ochotę trzymać jej rękę do końca świata… a więc to robił póki jej nie zabrała. - Chyba się wkurzył, co nie? - odkleił koszulkę od torsu przypominając sobie, że cały się rozgrzał od wysiłku. Ciekawe jaki obraz przedstawiał Felinus. Czy w ogóle po nim widać, że walczył? - A ty? Co o tym myślisz? Powiedz, bo cię nie widzę. - rozluźnił się, powoli zaczynał schodzić z niego stres a zbawienna obecność Robin eliminowała żale czy jęki.