Ten pokój z pewnością ucieszy miłośników herbat. Na wszystkich ścianach są ustawione w rządkach torebeczki ze wszystkimi herbatami świata, które w dodatku same się uzupełniają. Niestety, przygotowanie napoju nie jest już tak magiczne - w kącie stoi stary piecyk z kociołkiem, w którym to trzeba zagrzać wodę. Ta jednak zawsze się w nim znajduje i sama się uzupełnia, więc jeden problem z głowy! Możesz przysiąść na puchowym dywanie, albo niczym cywilizowany człowiek - przy jednym ze stolików.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Przygotowując herbatę, natykasz się na jedną, intensywnie purpurową, która okazała się wiśniowy gryfem, w wyniku czego otrzymałeś zastrzyk energii - Twoje zmęczenie znika, a przez Twoje dwa następne posty nie możesz usiedzieć w miejscu.
2 - niechcący usiadłeś na sakiewce. Po zajrzeniu do środka okazuje się, że jest tam 20 galeonów. Jeśli szukasz właściciela to Ci nie wychodzi - najbliższy obraz mamrocze pod nosem, że ta sakiewka leży tu już tydzień i żebyś wziął sobie, a nie marudził. Odnotuj zysk w odpowiednim temacie.
3- Chwytasz za jedną z ziołowych herbatek; Yin i Yang pachnąca mango i miętą wydaje Ci się idealnym wyborem, by się zrelaksować. Wraz z kolejnymi łykami stajesz się bardziej senny (wszystko za sprawą dodatku waleriany), powieki same Ci się zamykają; nastrój ten będzie utrzymywał się przez Twoje dwa następne posty.
4- Masz wyjątkowego pecha - podczas przygotowywania herbaty niefortunnie wrząca woda wpada na Twoją rękę, w wyniku czego skórę okrywa czerwony, bolesny w dotyku rumieniec. Może nie jest to stan wymagający natychmiastowej pomocy, co nie zmienia faktu, że uporczywe pieczenie na pewno nie należy do najprzyjemniejszych; potrzebujesz odpowiedniego zaklęcia leczniczego okładów ze szczuroszczeta albo szybkiej wizyty w skrzydle szpitalnym (jeden post na minimum 2000 znaków, gdzie pielęgniarka udziela Ci pomocy).
5 - Eliksir Gregory'ego? Najwidoczniej. Ktoś musiał coś pomieszać, a przede wszystkim dodać go do już wyschniętych listków herbaty, którą przygotowałeś. Substancja ta powoduje, iż pierwsza osoba, na którą spojrzysz, staje się Twoim najlepszym przyjacielem do tego stopnia, że możesz rozmawiać z nią o wszystkim i o niczym. Efekt ten będzie utrzymywał się przez Twoje dwa-trzy następne posty.
6 - Na stoliku znajduje się nieznana książka, którą uczeń wcześniej zasiadający w Herbacianym Raju najwidoczniej pozostawił w wyniku nadmiernego pośpiechu. Gdy zaglądasz do niej.... Rzuć kostką: parzysta: dowiadujesz się tym samym ciekawostek z zakresu Zielarstwa. Otrzymujesz 1 punkt z tej dziedziny - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie; nieparzysta: niestety nachylając się filiżanka z herbatą wyślizguje Ci się z ręki i niszczysz książkę. Oby jej właściciel się o tym nie dowiedział...
Herbaciany Raj. Jedyna pseudo kawiarnia/herbaciarnia w Hogwarcie. W każdym razie, jedyna miejscówka, gdzie takowego napoju można uraczyć. I to przygotowanego za pomocą profesjonalnego, przeznaczonego do tego sprzętu. Antoine tak kochał to miejsce. Było wspaniałe. Mógł tu przesiadywać godzinami. Z resztą nie raz tak robił, szczególnie, kiedy był w V klasie. Ileż to razy wiedziony chęcią wypicia starego, dobrego Earl Greya, zostawał na dłużej, smakując między innymi różne gatunki Czarnej, Czerwonej, czy też Białej herbaty. Z resztą to właśnie te doświadczenia, wpłynęły znacząco, na jego dzisiejszy gust. No, ale wracając do tematu. Pogoda była, jego zdaniem, wybitnie zła. Bonnet od samego rana zanosił się z myślą o powrocie do swojego mieszkania w Londynie, jednak nie było mu to pisane. Za oknem była dosłownie ściana deszczu. A że Antoni nie lubił chodzić mokry, postanowił odpuścić sobie opuszczanie Zamku tego długiego, męczącego i smutnego dnia. Swoją drogą, to ciekawe, że ostatnimi czasy jakoś tak niespieszno mu było do opuszczania Hogwartu.. Czyżby sentyment? Nie. To nie możliwe. On i sentymenty? On i przywiązanie? Przecież to niemożliwe. Taki związek słów nie był niczym innym, jak tylko wspaniałą abstrakcją, czystą fantastyką Nuda zaczęła mu nieco doskwierać, a że nudy się wystrzegał (w myśl zasady, że inteligentny człowiek zawsze znajdzie sobie coś do roboty) udał się na spacer po szkole. Oczywiście, zupełnym przypadkiem, znalazł się pod drzwiami tego miejsca. Taak.. To po prostu nogi same go tu przyniosły. No cóż. Skoro już zawitał w to miejsce, czemu miałby nie napić się filiżanki lub dwóch? No właśnie.. Wszedł spokojnie do pomieszczenia, w którym, o dziwo, ktoś się znajdował. Jakaś ruda, czerwono włosa dziewczyna. Kojarzył ją skądś. Kiedyś rozmawiali. Chyba.. Tak. Na pewno. Znali się. Tylko jak ona miała na imię? – Gabrielle? – zaczął niepewnie, widząc dziewczynę, śpiącą słodko na dywanie. Mimo to, nie byłby sobą, gdyby jej z tego stanu nie wyprowadził. Demon Antek!
No tak.. Gabrielle już ogarniał powoli sen. Bo jakże inaczej? Nie było takiej chwili, w której ktokolwiek nie natknąłby się na nią w takiej krępującej sytuacji. Tak - przyłapanie na drzemaniu to krępująca sytuacja, przynajmniej dla niej. Usłyszawszy głos innej osoby szybko się podniosła, z cichym jękiem przerażenia. Potrząsnęła głową, po czym na niego spojrzała i położyła rękę na piersi. Wzięła głęboki wdech, a wraz z wypuszczeniem powietrza z płuc wstała i mu spojrzała w oczy. - Rany... nie strasz mnie..- zaczesała ręką włosy do tyłu, po czym przyjrzała się jego twarzy. Skądś go znała, to było pewne. Tylko skąd? Jakoś nie potrafiła sobie przypomnieć. - - A.. An.. Antoine? - zapytała, mrużąc nieco oczy i przechylając głowę w lewo. Niestety nie była pewna tego, czy to napewno ta osoba. Jako, że był od niej nieco wyższy - wspięła się na palcach, żeby mu się przyjrzeć dokładnie, byle bez przesady.. Każdy ma swoją przestrzeń osobistą..
Reakcja dziewczyny na obudzenie, przyprawiła go o swoisty wybuch śmiechu. Na szczęście zrobił to dość dyskretnie, pod nosem i bardzo cicho, tak, że prawdopodobnie nawet tego nie słyszała. Natomiast próba przypomnienia sobie jego tożsamości wprawiła go w jeszcze większe rozbawienie. – Tak, to ja. – powiedział, kłaniając się lekko i ujmując jej dłoń, by zaraz ją pocałować. Tak, spotkali się już. Bodajże zaraz po Ceremonii Rozpoczęcia Roku, na tej całej Wielkiej Sali. Ech, Ci Lunarni.. Fajni goście, z fajnym programem, tylko metody mieli kiepskie dość. No, ale o tym, głośno w Hogwarcie mówić nie można było. Przecież nikt nie chciał wylecieć, ale Antek spodziewał się, że tak naprawdę wszyscy myślą tak samo, jeśli nie podobnie w tej sprawie. No bo.. To w końcu Szkoła Magii i Czarodziejstwa.. Więc. Powinny tam być osoby przejawiające zdolności Magiczne i Czarodziejskie.. - A co Ty tu robisz? Bo wydaje mi się, że dormitoria Gryffindoru, to nie z tej strony.. – powiedział z uśmiechem. W sumie, to nie wiedział, gdzie są tak naprawdę. Nigdy go to z resztą nie interesowało. Grunt, że wiedział, gdzie leży Ziemia Ślizgonów. Reszta nie miała znaczenia. – I w ogóle, co u Ciebie? Tak dawno się nie widzieliśmy.. – dodał po chwili, uśmiechając się i zajmując miejsce obok niej. Przestrzeni było tu dość. Wziął tylko poduszkę, w liczbie dwóch, z sąsiedniego fotela, tak że po chwili oboje mogli spokojnie usadzić swoje szacowne tyłki na wygodnym siedzisku.
Cóż.. jasne było, że taka reakcja na zwyczajne wymówienie jej imienia i nagłe wybudzenie ze snu będzie przyprawiać o śmiech. Zapewne gdy się do końca ocknie, sama nie będzie mogła powstrzymać śmiechu. Ale powróćmy do tego, co się dzieje aktualnie. Na potwierdzenie jego tożsamości Gabrielle się szeroko uśmiechnęła. Jednak intuicja jej nie zawodzi! Zaraz po tym, jak ucałował jej dłoń, jej policzki spłonęły delikatnym rumieńcem. Było to u niej dość częste, taka już natura. Zresztą to prawda. Spotkali się po Ceremonii Rozpoczęcia Roku. Czerwonowłosa przypadkowo na niego wpadła, wtedy też się poznali ale nie na tyle, by od razu spacerować razem po całej Szkole Magii. A to, że zapamiętała jego imię? Sukces! Normalnie nie zdołałaby czegoś takiego zrobić. Zwłaszcza, kiedy osobę spotka tylko raz. Może chłopak ją czymś zainteresował, dlatego tak. - Przyszłam sobie.. trochę odpocząć. Zresztą dlaczego od razu odbierasz to tak, że się zgubiłam... ranisz moje uczucia głupku. - powiedziała z pretensją, krzyżując ręce na piersi, no i udała obrażoną. Po chwili jednak wyszczerzyła się ukazując śnieżnobiałe zęby. - Jakoś leci.. Rzeczywiście, trochę minęło od naszego ostatniego spotkania. A u Ciebie? Jak tam? - bez żadnych skrupułów zbombardowała go pytaniami, siadając na poduszce. Uśmiech nie znikał jej z twarzy.
- Nie to chciałem powiedzieć.. – wytłumaczył się, nadal uśmiechnięty. To dziwne, jak na niego, tak długo utrzymywać usta w tym grymasie. Naprawdę bardzo dziwne. No, ale cóż. Zdarzało mu się czasem. W końcu, spotkał znajomą, bardzo miłą, która nie wyrobiła sobie (może dlatego, że nie zdążyła?) złej opinii w oczach Ślizgona. Dziwne. Bardzo dziwne, ale prawdziwe. Cuda się zdarzają, jak to mówią niektórzy. Chociaż.. Jakby tak na to spojrzeć z drugiej strony.. To ile oni się właściwie znali? Właśnie widzi ją drugi raz w życiu. Nie zna jej na tyle, by stwierdzić, że ją lubi, albo nie. Póki co, dziewczyna wywoływała u niego pewne pozytywne emocje, jednak nic poza tym. Tak. Bonnet nie lubił wartościować. Nie tak bardzo. Po prostu, trochę ją lubił. I na tym pozostańmy. - Tylko trochę.. – zaśmiał się pod nosem. Słowo „tylko” chyba nie było tu odpowiednie. Był przecież koniec października, początek listopada, a poznał ją.. początkiem września? Tak. Zatem, jeśli dla niej niespełna dwa miesiące to mało czasu, okej, niech będzie. Prawda, czym są jakieś dwa miesiące, w kontekście powiedzmy całego roku? Niczym. No, ale u niego, w ciągu tego czasu trochę się pozmieniało. On sam przeszedł swoistą metamorfozę w tym czasie, więc może dlatego, wydarzenia takie jak atak Lunarnych w pociągu, czy niezbyt udana Ceremonia, były dlań bardzo, ale to bardzo odległe. Jednak o tym, nie chciał mówić. Przyjaciołom, a już na pewno nie jakieś małej Gryffonce. - U mnie? Wydaje mi się, że jest w porządku. Wiesz, nauka, nauka, raz na jakiś czas większa impreza, spotkanie ze znajomymi, czy to właśnie na popijawie, czy w jakieś kawiarence. – powiedział, jakby nie było to niczym szczególnym. Bo i nie było o czym rozmawiać. Spotkanie z Devą, odkrycie, że w ogóle jeszcze chodzi do Hogwartu, a także poprawę stosunków z rodziną wolał zostawić w cieniu. Może kiedyś jej o tym opowie. Tak. Jak będą dobrymi przyjaciółmi, albo kiedy spije się do nieprzytomności. Nawet wtedy, musiałaby to z niego wyciągać – Bonnet nie cierpiał ludzi, którzy robili się „wylewni” po alkoholu. To było straszne. Naprawdę, straszne. Najlepiej z takimi do odstrzału. - A Ty jak tam radzisz sobie z nauką? – nie wiedział, o co spytać, wybrał więc najbardziej neutralny spośród wszystkich wariantów.
To, że chciał się wytłumaczyć było słodkie. Naprawdę. Przynajmniej ona tak myślała. Uśmiech jej nie schodził z twarzy, więc gdyby próbowała jeszcze szerzej się uśmiechnąć, wyglądałoby to strasznie.. trochę jak Jeff the Killer, albo jeszcze coś gorszego. Czerwonowłosa często się uśmiechała, czasem nie było nawet powodów do tego. Ale mniejsza o to. Ona w jakiś sposób się do niego przywiązała. Tak to raczej nie możliwe, ale co zrobić? Po ich spotkaniu, przez kilka dni myślała co u niego, czy jak się czuje.. ale finalnie obowiązki ucznia przytłoczyły ją całkowicie, więc całe to spotkanie po prostu wypadło jej z głowy. Smutne, ale prawdziwe. - Tylko trochę, a jednak się stęskniłam. - powiedziała z uroczym chichotem. Nie było to żadnym kłamstwem, co to to nie. Maxwellowie nigdy nie tolerowali kłamstw, więc mówienie prawdy to już u niej normalne. W każdym razie - Gabrielle wysłuchała co chłopak ma do powiedzenia, od czasu do czasu bawiąc się sznurówkami od swoich trampek, no i garbiąc się przy tym. Oczywiście co jakiś czas zerkała na niego i kiwnęła głową. Gdy jednak zadał jej pytanie, wyprostowała się. - Myślę, że jest w porządku. Imprezy.. na żadną się jeszcze nie załapałam, więc, a ogólnie mam mnóstwo wolnego czasu.. niestety. - westchnęła ciężko po czym nastała niezręczne cisza. Przez chwilę zastanawiała się o co zapytać. - Często tu przychodzisz? - to tak z czystej ciekawości.. Jeśli się okaże, że często.. to i ona chyba zacznie tu częściej przychodzić.. albo i nie? Jeszcze go do siebie zrazi tą upierdliwością i co będzie?
Czy on się przywiązał? HAAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAAHHAAHAH! Bonnet do nikogo się nie przywiązuje, w nikim nie zakochuje, przynajmniej taki ma zamiar, specjalnie mu na ludziach nie zależy. Inaczej nie byłby sobą. Oczywiście, zdarza mu się, w jakiś sposób przyzwyczaić do ludzi, jednak zawsze pozostawia coś w rodzaju takiej rezerwy. No bo przecież, nie wiadomo, jak zachowają się w danej sytuacji. Tak, to u niego częste zachowanie – testowanie ludzi. Nieważne, czy zna ich miesiąc, dzień, godzinę, czy kilka lat. Ciągle, bezustannie poddaje ich pewnym próbom, które mają stwierdzić ich przywiązanie,poglądy o których sami nie chcą mówić, a także zachowania, o których często nie mają też pojęcia, bowiem nie znaleźli się nigdy w sytuacji, pozwalającej je ukazać. Stęskniła? Antoine o mało nie upuścił filiżanki, którą miał teraz w rękach. Naszła go bowiem chęć na herbatę. W końcu, jakby nie patrzeć, takie wyznania.. no nie były na porządku dziennym, przynajmniej w jego przypadku. Inna sprawa, ile oni się znali. W dodatku, chłopak w ich pierwszej, typowo zapoznawczej rozmowie, zbyt miły nie był. To znaczy był, ale mógłby być bardziej, o tak powiem. W każdym razie, on nie zastanawiał się, co u niej. Szczerze, nie spodziewał się, że kiedykolwiek jeszcze ją spotka. No, chyba, że na zajęciach, albo jakieś imprezie, ewentualnie w Pokoju Wspólnym. Ale tutaj? No, nie spodziewał się. I jeszcze to wyznanie. Mimo to, niewzruszony pozostał. Odłożył tylko swoją filiżankę, bowiem dojrzał jedną ze smaczniejszych, jego zdaniem gatunków. Niegdyś go już smakował. Była taka dobra. Smakowała jak wrzątek. Ale taki dobry. Gotowany w takim drewnianym naczynku. Czym prędzej złapał za tamtejszy specyfik, znalazł też niezbędne do przygotowania jej naczynia. – Często? Nie wiem. Zazwyczaj bawię w Londynie, co chyab jest zrozumiałe. W końcu, tam mieszkam.. – rzucił, czekając, aż woda zagotuje się i osiągnie odpowiednią temperaturę. Szczęśliwie była magia. Zatem za pomocą zaklęcia, można było ten proces przyspieszyć. – Jednak czasem zdarza mi się, tu przyjść. A Ty? – zapytał, w zasadzie kończąc przygotowywanie wywaru. Po chwili położył przed dziewczyną małą czarkę. Jedną zostawił też dla siebie. Nalał obojgu herbaty. – Spróbuj. Bardzo dobra.. – powiedział, uśmiechając się do niej, zalewając naczynie, a następnie zajmując miejsce obok niej.
A czy ktoś tu mówi, żeby się do niej przywiązywał? To było tylko stwierdzenie, że to ona się do niego przywiązała, zresztą jak na nią to za szybko. Przeważnie takie coś tra u niej.. kilka miesięcy, nawet rok. W tym momencie, to jak nie ona. Weźmy na przykład jej znajomych z Bostonu - nim zaczęła im bezgranicznie ufać minął chyba rok, może dwa. Zresztą kto by to liczył, po prostu długo to wszystko potrwało. A tu zjawia się taki Ślizgon, a ona "pada" mu do stóp. No może " pada do stóp " to złe określenie. Po prostu nagle się do niego przywiązuje jakąś niewidzialną nicią i tyle. - Londyn.. Ciekawe jak tam jest. - czerwonowłosa ponownie zaczęła zabawiać się swoimi sznurówkami. Jej dom.. nie jest w stanie powiedzieć, gdzie mieszka dokładnie. Zameldowana jest w Tokio oraz w Bostonie. Do Tokio jeździ czasami, do dziadków i wujostwa. A Boston? Praktycznie tam nie przebywała. Na święta też zbytnio nie będzie miała gdzie powrócić. Rodzice nigdy nie mieli dla niej czasu - tak było od zawsze. - Jestem tu.. chyba pierwszy raz. Nie przypominam sobie tego miejsca. - powiedziała po chwili. Spojrzała na czarkę, którą położył przed nią a później spojrzała na niego, lekko się uśmiechając. - Arigato.. znaczy ten.. Dziękuję. - zaczerwieniona złapała za czarkę i upiła łyczek. - Mm.. Rzeczywiście dobra. - powiedziała z szerokim uśmiechem, zamykając przy tym oczy.
Nie była w Londynie? Poważnie? Chodzić do szkoły w Anglii, gdzie do Londynu jest jakieś.. ja wiem, dwie godziny drogi, góra trzy i nie być w tym mieście? Naprawdę, ta dziewczyna za każdym razem go zadziwiała. Cóż jednak. To nie jego problem. Tylko czemu w jego głowie tworzył się już plan wycieczki, fajniejsze miejsca, które można by zobaczyć no i jakieś romantyczne miejscówki, które chwyciłyby ją za serce, zapierając dech w piesi przy okazji. Matko, o czym on myślał? To pewnie przez tą ostatnią imprezę. Tak. To było coś.. do czego niekoniecznie powinien się przyznawać. Po prawdzie, to chyba ona bardziej mogłaby się czegoś wstydzić. W końcu, jakby nie patrzeć, była gotowa zrobić wszystko dla jakiegoś tam faceta, którego nawet tożsamości nie znała. Nie byłoby w tym może wielkiego problemu, gdyby nie fakt, że pochodziła Japonii, a tamtejsze wychowanie jest trochę inne. I zgoda, niby tam nie mieszkała, ale zawsze. Przynajmniej tak sądził, bowiem w jego oczach Japończycy byli narodem niezwykle przywiązanym do tradycji, choć otwierającym się na nowinki techniczne, kulturowe i tym podobne. Za taką samą miał też Gabs. - Cóż, kiedyś musiał nadejść. – uśmiechnął, się podając dziewczynie herbatkę. Chyba jej posmakowała. Tak, na pewno jej posmakowała, biorąc pod uwagę jej słowa. Cóż. Nie odezwał się, jedynie uśmiechnął lekko, patrząc na nią. Zapanowała taka niezręczna cisza. Z gatunku tych, które powinny zostać jak najszybciej przerwane, bo robią się zbyt krępujące i w niczym nie pomagają. Koniec końców, postanowił że z nią o tym pogada. W końcu, kiedyś musieli, prawda? A jemu naprawdę było wszystko jedno. Tylko, po prostu trochę się zdziwił. W sumie, nawet fajnie mieć taką.. adoratorkę. Zwłaszcza, że dziewczę wyglądało jakby było gotowe na wszystko, byle tylko zadowolić ukochanego. I nie, nie o stosunku tutaj mówimy. - Gabs.. – zaczął nagle, popijając herbatę – Dlaczego wtedy uciekłaś? – dokończył w końcu swoje pytanie. – Przecież.. Miałem Ci coś do powiedzenia.. – urwał w pół zdania. Nie wiedział, czy może, czy powinien skończyć. Ostatecznie zdecydował. Rozpoczął od ujęcia jej dłoni. Ale w taki sposób, by trzymana przez nią w dłoniach czarka nie wylądowała na podłodze i by wywar też się nie rozlał. Gdy już to zrobił, nadal trzymając ją za rękę, spojrzał na nią. Nie trzeba było długo czekać. W końcu oboje patrzyli sobie w oczy. Zasadniczo, odkąd chwycił ją za rękę, nie odrywała od niego swojego spojrzenia. – Wiesz.. Wtedy. Na balu. Chciałem coś zrobić. Ale.. Nie skończyłem, więc.. jeśli mogę.. – nie skończył. Znowu. Zwyczajnie i po prostu pocałował ją. To był jednak bardzo subtelny pocałunek. Coś na wzór tego w Chacie. Z tą różnicą, że ten ograniczał się wyłącznie do zetknięcia ust. Po krótkiej chwili przerodził się w bardziej miłosny, emocjonalny pocałunek. - Przepraszam. – powiedział, odrywając się od niej. – Po prostu.. Zapomniałem tego zrobić.. – dodał zgodnie z prawdą. Tak szybko uciekła. Że też on sam wtedy jej nie pocałował. Cóż. Wtedy nie widział jeszcze wszystkiego. Wszystkich rzeczy. To było tak.. szybko. Tak. Nagle. Może to dlatego?
Pobyt w Londynie był krótki. Przyjechała tam jedynie po to, by chwilę później wyruszyć do Hogwartu. Taka prawda, niestety. Natomiast powracając do tematu balu.. Tamto było dosyć.. jakby to powiedzieć.. nie przemyślane. Chwila słabości, którą każdy czasem miewa. Co najlepsze, nie poniosło jej na tyle, że rozbierała się na samym przyjęciu, publicznie. Jednak ma swoją godność, a ucieczka doskonale o tym świadczy. A te przypadkowe tutejsze spotkanie? Wiadomo, że jest zestresowana, zawstydzona. Siedziała bowiem obok swojego partnera, z którym był ten przypadkowy pocałunek. Na szczęście Antoine nie sprawiał wrażenia, takiego który chciał do tego wracać.. na razie. Gabrielle siedziała cicho, popijając herbatkę którą jej podał. Jej policzki płonęły rumieńcem, co można było z łatwością dostrzec. A kiedy ujął jej rękę? Wtedy to dopiero była zarumieniona. Gabby spojrzała na niego, z lekko szklistymi oczami. Sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała się rozpłakać, nie koniecznie ze smutku. Czuła się sparaliżowana, nie mogła poruszyć nawet ręką, w które trzymała czarkę. Po chwili jednak jej powieki od tak opadły. Kto by pomyślał, że jeden pocałunek potrafi wywołać u niej takie bicie serca? To samo nawet czuła podczas balu.. w momencie kiedy to ona go pocałowała. Gdy jednak się od niej oderwał, powoli otworzyła oczy. - Antoine...- jej oczy drżały. Zdecydowała. Powoli odłożyła czarkę, po czym przysunęła się bardziej do niego. Nie, ta pozycja jej nie odpowiadała zbytnio.. Wzięła jego czarkę i odłożyła na stoliku, zaraz obok jej, a następnie nieco nieśmiało usiadła mu na krocze. - Chcę.. jeszcze.. - wyszeptała mu nieco drżącym głosem na ucho. Nawet przez chwilę nie przyszło jej do głowy, że on ją chce wykorzystać, czy coś w tym stylu. Po prostu chciała być przy nim.. i tyle. Aż trudno uwierzyć, że dziewczyna, która zachowuje się w ten sposób a nie walczy to ona. Czerwonowłosa powoli objęła go wokół szyi i przysunęła nieco twarz do jego twarz. Miała niespokojny oddech, a w ciszy panującej pomiędzy nimi, można było dosłyszeć szybkie bicie jej serca.
Więc aż tak mocno na nią działał? A może to po prostu ona nie była „doświadczona”. Brakowało jej tego zacięcia z chłopakami? Cóż, kto wie. W końcu, młoda była. No, on w sumie też starszy nie był, jakieś dwa lata. I ona była zestresowana?! To on ją całował. A ona.. Ona zrobiła to, mając na sobie maskę, strój, nie znając jego tożsamości. W zupełnie innych warunkach! I mówi tu bezczelnie o stresie i zdenerwowaniu! Gdyby wiedziała, jakie uczucia szargały Bonnetem. Oczywiście, o żadnych nie było mowy, ale nie uprzedzajmy faktów.. Chłopak delikatnie się uśmiechnął, widząc rumieńce swojej rozmówczyni. Jednak prawdziwy, pełny uśmiech wstąpił na jego twarz, po tym, gdy dotknął ręki Gabbs. Biedna była taka.. czerwona. Taka pospinana. Speszona. Nie ma co gadać, był z tego faktu dość zadowolony. Jakby nie patrzeć, dawno żadna dziewczyna tak nie reagowała na bliskość z nim. Cóż.. To chyba dobrze. Chyba.. - Gabbs? – zapytał nieśmiało, widząc jej płonące policzki – Wszystko w porządku? – spytał zupełnie zdezorientowany. Przecież ją pocałował. A ona.. Chyba jej się podobało. W końcu go odwzajemniła. Mimo to.. W każdej chwili mogła dać mu w twarz, albo uciec, tak jak to zrobiła na balu. Nie. Wtedy, to była inna sytuacja. Tam wtedy w Chacie, poniosły ją emocje. I może dlatego uciekła. Ba, na pewno. Prawdopodobnie, gdyby Antek był na jej miejscu, zrobiłby to samo. To tylko świadczyło o tym, że poczuło jej się głupio, a także.. że mogła coś do niego poczuć. Albo czuć już wcześniej. Z zamyślenia wyrwała go ona sama. Ona, wymawiająca jego imię, ona, odstawiająca czarkę na stolik i ona mówiąca jego imię. Chciał zapytać o co chodzi. Nie zdążył. Zanim cokolwiek powiedział, ona już mu odpowiedziała. Usiadła między jego nogami, a on zza bardzo nie wiedział, co takiego odpowiedzieć. Jeszcze? Chciała jeszcze? Chyba nie chodziło o.. Merlinie! Że też tak późno zrozumiał sens jej słów. Późno, bowiem ponownie ją pocałował. Długo się za to zabierał. Szukał właściwego kąta, właściwego ustawienia ich twarzy, jakby od tego miała zależeć cała płynąca z tej pieszczoty przyjemność. Począł też rękoma wodzić po jej talii. W końcu. Sama zaczęła. W jakiś sposób go rozpaliła. I to bardzo, nie ukrywał Na razie, powstrzymywał się, całe swoje pożądanie przenosząc na pocałunek, który stawał się coraz bardziej namiętny i intensywny. Nieśmiało dołączył do niego także język, tak że po chwili wiły się w szaleńczym, miłosnym tańcu. Podobnie jak jego ręce na ciele dziewczyny. Błądziły chyba wszędzie, skutecznie omijając tych najważniejszych, najbardziej intymnych miejsc..
Może i nie była doświadczona... chociaż kiedy jeszcze mieszkała w Bostonie, to miała dość szerokie grono znajomych, zarówno płci damskiej jak i męskiej. A przy żadnym chłopaku nie czuła się tak jak przy Antosiu. Działał na nią w pewien sposób jak magnes, niestety trudno wytłumaczyć dlaczego, no.. Może ten jego charakter tak na nią działał, chociaż nie wiem czy powinien ją w ogóle pociągać. Nieco paskudny i buntowniczy.. a co jeśli i ona spadnie na złą stronę? Jakby to ona powiedziała... " Co ludzie osiągnęli by bez ryzyka?". No zakochała się dziewczyna, nic nie można na to poradzić. A to, że była zaczerwieniona to też u niej nowość. Jeszcze chwile i się rozpłacze, a wtedy będzie naprawdę źle. Natomiast pod jego dotykiem, czuła się tak, jakby się rozpływała. Płonęła jak dopiero co rozpalone ognisko. - Tak.. - odpowiedziała cicho, po czym złapała za jego rękę i położyła sobie na piersi, gdzie serce biło tak szybko, jakby miało zaraz wyskoczyć.. Oczywiście nie dosłownie.. Czerwonowłosa lekko się uśmiechnęła, patrząc chłopakowi w oczy. Sama miała je lekko świecące, pobłyskujące w słabym pokojowym świetle.- Czujesz.. to? - zapytała po chwili ciszy. Jej zachciankę - bo tak teraz mogła to nazwać - zrozumiał bardzo dobrze. Nie chodziło o jakieś.. nocne igraszki w łóżku, nie koniecznie grzeczne. Chciała więcej czułości z jego strony, którą wkrótce otrzymała. Dotyk jego ust przynosił jej w jakiś sposób ukojenie. Nie do końca mogła do wytłumaczyć, niestety. A w jego ramionach? Czuła się tak, jakby to on był jej Aniołem Stróżem. Absurd. W odwzajemnianie pocałunków włożyła całe swoje serce, dlatego też były nieco niezdarne, ale on ją prowadził. Miała nadzieję, że nie zauważy jej niezdarności. Ręce wodziły to po jego szyi, to po barkach aż w końcu po rękach. Była ciekawa na czym skończy się ta niezwykła - dla ich obojgu mam nadzieje - pieszczota. I była też ciekawa, czy robi to, bo po prostu coś do niej czuje, czy chce się nią zabawić.
To.. To było niesamowite. Naprawdę, niesamowite. Co ona wyprawiała. Matko. A zaczęło się od niewinnego pocałunku. A teraz.. To był chyba jeden z najlepszych w jego życiu. Taki.. namiętny, taki niepewny przy tym, jakby nie do końca była pewna, czy wszystko robi dobrze. Strasznie mu się to spodobało. Nie lubił wieść prymu co prawda. W takich sprawach stawiał bardziej na demokratyczne rozwiązania.. Zatem co go tak pociągało? Świadomość, czysta ludzka świadomość, że ona robi coś po raz pierwszy, a on został w pewien sposób jej nauczycielem, przewodnikiem. Szalenie mu się to spodobało. Czy on był rozpalony? W jakiś sposób tak. Zachowywał w tym wszystkim natomiast zdrowy rozsądek. Musiał myśleć, mieć choć odrobinę kontroli nad sytuacją, żeby nie wymknęła się za bardzo spod kontroli. Nie, że mu się nie podobała. Podobała. Wręcz rzekłbym, że teraz pożądał ją, jak niczego innego. Wszystko dlatego, że to ona ze wszystkich dziewczyn jakie spotkał była w stanie dać mu najwięcej. Taka mała, młodsza, Japoneczka. Martwił go tylko fakt, że się zakocha. Co chyba już się stało, biorąc pod uwagę jej zachowanie. Ale ten moment, kiedy przyłożyła jego rękę do swojej piersi. Przez moment, zastanawiał się, co ma zrobić. Nie chciał jej tu rozbierać. Nie było odpowiedniego czasu i miejsca na to. – Czuję. – odparł bardzo spokojnie, uśmiechając się do niej szeroko. Najchętniej wziąłby ją tu i teraz, pieścił do jutra rana, ale. Na to niestety nie pozwała sytuacja. Szczęśliwie, wszystko da się obejść. Kiedy jej ręce badały jego ciało, on w tym czasie przeniósł swoje pieszczoty na jej szyję i uszy. Powoli błądził po niej ustami, czasem zjeżdżając na kark. Nie mógł wytrzymać, chciał być jak najbliżej jej, toteż przytulił ją do siebie bliżej, tak że w końcu musiała nieco bliżej doń usiąść. Ten spokojnie rozkraczył swoje nogi, jednak na tyle , by nie siedziała na ziemi. Po chwili ich usta ponownie złaczyły się w miłosnym pocałunku.
Tak, to było niesamowite.A najlepszy był fakt, że to był pierwszy taki raz, kiedy ona się w ten sposób zachowywała. Mógł czuć się wyróżniony, bo był jej pierwszym. Jak dobrze, że mu tego nie powiedziała... mógłby zwiać gdzie pieprz rośnie. Ona nie odbierała tego jak on. Ona to odbierała w bardziej.. miłosny sposób. Możemy też uznać, że na coś liczyła - ale przecież się nie przyzna, prawda? Oboje powoli dawali się ponieść emocją. Dobrze, że przynajmniej on nad sobą panował, bo ją już kompletnie opuściły jakiekolwiek odpowiedzi " NIE! ". Pozwalała na ten dotyk, na pocałunki pieszczące jej ciało. Głównie szyję i uszka. Powoli spojrzała w sufit, a palce wplotła w jego ciemne włosy. Wzrok miała nieco zamglony, oddech przyśpieszony. Aż jej się gorąco robiło, na sam jego dotyk. Jak on to robił?! Jak on sprawił, że ciągle zagryzała wargę, nieco ją sobie raniąc do krwi. W ten sposób jakoś powstrzymywała się od zgwałcenia go, chociaż kobiety nie mają takiej możliwości. A co tam! Kiedy ich usta ponownie się złączyły w pocałunku, położyła dłonie na jego policzkach i powoli odrywając się od niego spojrzała mu w oczy. Jak ona śmiała przerwać coś tak przyjemnego?! Zapewne dużo czasu minie, zanim znów zrobią coś tak szalonego, może coś trochę bardziej szalonego - chyba, że on przejmie inicjatywę..
Jeśli ona powstrzymywała się od zgwałcenia jego skromnej osoby, to co on mógł powiedzieć? Ledwo się powstrzymywał. Tak dawno nie miał żadnej kochanki. Tak dawno nikt go nie dotykał. Tak dawno nikt go nie całował. W zasadzie, można zaryzykować stwierdzenie, że ostatni pocałunek miał miejsce, kiedy był jeszcze uczniem. Stosunek podobnie. A tu.. Ta dziewczyna. Co ona z nim robiła? Budziła w nim coś w rodzaju zwierzęcych instynktów. Średnio miał ochotę się powstrzymywać. Najchętniej wskoczyłby na nią i dotykał, pieścił, całował, kochał się z nią. Do czego to doszło? On, taki spokojny chłopak stawał się powoli jedną z tych osób, które przez lata tak tępił – myślących wyłącznie jedną częścią ciała. Cóż zrobić, miała takie wspaniałe, ciepłe, wręcz rozpalone ciało. Tak bardzo chciałby, aby było jego. Wyłącznie jego. Oj tak. Z nikim się nią nie podzieli. Będzie z nim. I z nikim innym. Nie wiedział, czy miało to dla niego bardziej miłosny wymiar. Na pewno przeżywał coś w rodzaju uniesienia, być może nawet miłosnego. Bonnet bowiem należał do tych ludzi, którzy takie uczucia skutecznie wypierają, do skutku. Gorzej, kiedy to nie przynosi efektów, ale i z tym sobie radził. Zawsze można się było od takiego delikwenta odizolować. W tym jednak przypadku nie uważał tego za konieczne. Ona.. chyba najzwyczajniej w świecie go uwiodła. I to nie tylko swoim zachowaniem tutaj, ale także charakterem, swoistą zaborczością, której miał okazje posmakować w Dziurawym Kotle i na Halloween. Była tak cudowna. Ich ciała tak świetnie się zgrały, reagowały na siebe, zdawały się współgrać ze sobą, tworząc jedną harmonię. Aż nagle oddaliła się od niego. CO TO KURWA MIAŁO BYĆ?! Nie bardzo rozumiał zachowanie dziewczyny. Początkowo patrzył na nią zdezorientowany. Co jest? Znowu chce uciec? A może chodzi o coś innego? Może go sprawdza? Cóż.. Nie wiedział. Z resztą, nie chciał wiedzieć. Chciał jej. Jedynie jej. Nic innego go nie obchodziło. – Zatem. Mówisz, że posmakowała Ci herbata? – zapytał, jak gdyby tego przed chwilą w ogóle nie było. Nalał jej nawet wywaru do czarki, po czym podał spokojnie. Swoją szybko wypił, pozwalając jej, delektować się smakiem. – Pij powoli. Spokojnie. Docenisz ten smak bardziej… - powiedział, stojąc za nią. Objął ją spokojnie w pasie, odgarnął włosy i wznowił swoje pieszczoty, tym razem „dotykając” nieco innych miejsc. Jedna jego ręka nieśmiało atakowała piersi, długa schodziła zaś spokojnie w okolice łona. A w tym wszystkim była ona, popijająca swoją herbatę i robiąca się coraz bardziej czerwona i rozpalona. – I jak? – zapytał nagle. Dziewczyna chciała się chyba doń odwrócić, jednak ten zabronił jej tego. – Siedź spokojnie. I pij. Ja się wszystkim zajmę.. – powiedział, wracając do swoich czynności.
Tak nagle powrócił do tematu herbaty, a ona głupia nie wiedziała co jeszcze ją tu czeka. Wiedziała, że popełniła błąd pozwalając mu na oderwanie się od niej.. i nie ważne, że ona to pierwsza zrobiła! Jeśli jest jakiś problem między kobietą a mężczyzną, najlepiej zwalać na mężczyznę, ot co! Aż ją ogarnął stan podobny do depresji, kiedy tak po prostu pozwolił jej się od siebie odsunąć. A ona pragnęła więcej. Więcej pieszczot, pocałunków. Więcej dotykania, no ona też musi mieć coś z życia. Kiedy jej podał czarkę, ona powoli ujęła ją w dłoń, trzymając delikatnie. Gdy już chciała upić nieco, poczuła jak ją obejmuje. Drgnęła lekko, a serce znów jej niesamowicie przyśpieszyło. Nakazał jej pić powoli, spokojnie, a ona po prostu wysłuchała jego rozkazu. Gdy jego ręce wędrowały w jej intymniejsze miejsca, ona powoli upijała zawartość czarki, drgając przy tym cała rozpalona. Matko, co on z nią robił. Ona mu się tak łatwo oddaje, że to jest szok! Jest jak niewolnica, która słucha każdego rozkazu swojego pana. Niech on sobie nie myśli za wiele, wkrótce czerwonowłosa pokaże pazurki, oj pokaże. Kiedy w końcu dopiła herbaty, opuściła bezradnie ręce. Odchyliła lekko głowę, opierając ją o jego bark. Podniosła powoli dłoń do swojej twarzy. Opuszkami palców przejechała po swoich słodkich wargach, następnie po boku szyi aż w końcu przez pierś. Powoli otworzyła oczy i się uśmiechnęła do siebie. - Nie powinniśmy tutaj tego robić. A jeśli ktoś wejdzie? - pozostawała w jego objęciach przez dłuższy czas, poddając się jego dotykowi. Przez to wszystko aż pewne jej miejsce... zaczęło się robić wilgotne. Wilgotne i ciepłe. Aż zapragnęła, by tę wilgoć i te ciepło poczuł właśnie on. Żeby nie tylko dawał, ale i brał - chociaż nie wiem, czy w tym przypadku będzie tylko brać nieświadomie dając, ale mniejsza o to.
Dziewczyna chyba ewidentnie zgłupiała. Kazał jej pić herbatę, po czym. Zaczął ją molestować. No, nie przesadzajmy z tym molestowaniem. To było dotykanie za obopólną zgodą. O. tak brzmi lepiej. I ładniej przy okazji. Szczerze mówiąc, wątpił by spodziewała się takiego obrotu sprawy. I miał racje. Jej mina, kiedy nakazał jej pić. Wyglądała zupełnie tak, jakby spodziewała się, że nagle się na nią rzuci, rozedrze jej ubrania i bezceremonialnie przejdzie do rzeczy. Nic z tego moja droga. On nie z tych. W sumie.. mógłby tak zrobić. Pytanie tylko po co? Tak było lepiej. Ciekawiej. Przyjemniej. Przynajmniej dla niej. Ale to dobrze. W końcu im większa przyjemność teraz, tym większa zabawa potem i większa przyjemność dla niego. No, ale nie wybiegajmy przed szereg. Chłopak spokojnie zabawiał się z jej ciałem, co chyba i dla niej stanowiło niezłą frajdę, sądząc po jej reakcjach na pewne uszczypnięcia, dotknięcia itd. W końcu przestała też pić swoją herbatę. Może to i dobrze? Tak to jeszcze wylądowałaby w Skrzydle Szpitalnym z oparzeniami drugiego, jeśli nie trzeciego stopnia. A to byłoby straszne. No i Antoś czułby się strasznie źle. Bo przecież chcąc dobrze, zrobił jej krzywdę. To zabawne, ale nie chciał tego. Nie chciał aby cierpiała. I mówił to on, który w planach miał ją wykorzystać. W sumie, to już ją wykorzystywał. Zatem..? Co to było? Sam do końca nie wiedział. Czyżby się zakochał? Zakochiwał? Nie, to niemożliwe. A poza tym, miłość zrodzona przez łóżko. To nie miłość. No, ale. Związek to nie tylko mniej lub bardziej zmysłowe noce, prawda? Byłby dalej trwał w tym erotycznym amoku, gdyby nie głos dziewczyny, który wcale nie zachęcał do dalszej zabawy. Wręcz przeciwnie. Sprowadził go, a raczej ich oboje, na ziemię. A to on miał być tą ostoją bezpieczeństwa. Cóż.. Chciał dobrze, a wyszło jak zwykle. Nie można mieć wszystkiego. Mimo tego, problem był dość dużego kalibru. Zwłaszcza, że chyba oboje nie chcieli tego przekładać na kiedy indziej.. - Wiesz, co? Znam świetne miejsce. Z resztą, mieszkam tam.. – rzucił nagle, całując ją. Po krótkiej chwili wstał, pomógł zrobić to samo, swojej pani, po czym ponownie, namiętnie ją pocałował. Namiętnie, acz krótko. Krótko, acz zmysłowo. No i nie mógł sobie darować kolejnego kontaktu z jej „skarbem”, który notabene był coraz gotowy na przyjęcie młodego Bonneta. – Chodźmy - powiedział tylko, zostawiając wszystko, tak jak było i wychodząc z tego Raju.
Naprawdę? Ostatnie spotkanie… To było jak cios poniżej pasa, no ale przecież ona sama mu to proponowała, przecież ona sama wiedziała, że chłopak może chcieć odejść, zwłaszcza po tym co się stało. Szkoda tylko, że nie miał pojęcia co działo się z Tatianą, z tym jak mocno cierpiała. Owszem, byli oboje specyficzni, poprani we wszystkim. W uczuciach, w życiu i tacy cnotliwy, no ale dobra… Philippe przecież był doświadczony, Tai nie była jego pierwszą, to było nawet łatwe do ogarnięcia, zanim poszła z nim do łóżka. No gdzie taki Lorrain i zawistna Tai, która w końcu po rozmowie z Cait doszła do wniosku, że nie powinna się przejmować tymi, którzy robią jej koło dupy, i którzy ja wykorzystują. Helloł, ona była ślizgonką, ona powinna szmacić ludzi, a nie oni ją, ale cóż. To ta miłość. Poddała się łatwo uczuciu, które od samego początku było skazane na porażkę. Dwa światy, które nie były w stanie połączyć się w jedno. Czy żałowała? Skąd! Nie żałowała, to była najpiękniejsza noc w jej życiu, a jego dotyk nadal czuła na swym brzuchu czy żebrach, kiedy jego opuszki palców tak bezwiednie poszukiwały najczulszych punktów jej skóry. Nawet się uśmiechała na to wspomnienie, w końcu było jedyne. Jedyne idealne. Właściwie to wracała do tego co noc, kiedy nie mogła zasnąć i kiedy wyobrażała sobie, że on jest obok, ale teraz… Teraz to już był koniec. Ostatnie spotkanie, na którym wymienią się kilkoma słowami. Pewnie dość bolesnymi, no przecież Tatka miała dużo żalu do chłopaka, który w taki sposób ją wykorzystał. Nic jej nie bolało, nawet nie fakt, że nie co czuje, ale to… Że po prostu ją przeleciał, zostawiając samą z tym wszystkim, a przecież ona mu zaufała, w każdym calu. Oddała cząstkę siebie, cząstkę własnej duszy byleby wszystko było piękne. No, ale przecież nie było. Philippe Lorrain to nie książę z bajki, a Taitianne Mellow nie jest księżniczką, którą rzeczony książę wyciągnie z wieży. -Cóż… Dzisiaj się nie spóźniłeś, to nawet miłe… - Uśmiechnęła się pod nosem, ale nadal miała opuszczoną głowę, nie potrafiła na niego spojrzeć. Jej oczy były czerwone, przesiąknięte trawką, którą tak Lorrain ubóstwiał, no ale przecież wiedział, że dziewczyna trzymała się w ryzach. Niby zero alkoholu i zero narkotyków, ale właśnie. Coś w niej pękło. Nie żeby się kurwiła jak Ari czy jak, no nie wiem… Sky albo Coco, zresztą sam fakt, że wszystkie były z Gryffindoru mógł oznaczać – durne ćpunki, które są dziwkami, no a Tai? Ach no właśnie. Całkowite przeciwieństwo do grzecznej i wyrafinowanej Tatianki. -Właściwie to chyba… Wszystko zostało już powiedziane, prawda? – Merlinie słodki! Jak ona się musiała trzymać byleby mu się na szyję nie rzucić. Twardy ton wypowiedzi, ona sama wyniosła i nie potrafiąca się ugiąć przed jego urokiem, nawet w rękach gniotła beżową kieckę, która sięgała jej pół uda. Jak dobrze, że nie musiała przejmować się jedną podstawową rzeczą. Przecież była ubrana jak stróż w boże ciało. Nie patrzył już na nią jak na obiekt pożądania, a co najwyżej kobietę, z która kiedyś, bo nie tak daleko jak tydzień temu, coś go łączyło.
Naprawdę sądzisz, że to będzie ich ostatnie spotkanie? Philippe widział to trochę inaczej. Dla niego to było ostatnie z serii "Nie wiem co czuje, daj mi trochę czasu". Nie chciał trzymać jej w tej niepewności, która wyrządziła pomiędzy nimi tyle szkód, a pojawiła się przez jeden list. To wręcz śmieszne, że dwa zdania tak wszystko zmieniły. Kto by pomyślał... No na pewno nie ja i nie ty. A tu taki ze strony chłopaka. Co jednak nie tłumaczy całej sytuacji. On jednak nie chciał jej tłumaczyć, chciał ją zapomnieć. Niby tak mało czasu minęło, za to ile się zmieniło. Normalnie jego duszę nawiedziła ekipa remontowa z "Dom nie do poznania" i teraz mógł wszystko zmienić. Rzeki przepłynąć, góry pokonać, by ją odzyskać. W końcu byli sobie potrzebni niczym rasizm i czarnuchy. Jedno bez drugiego nie mogło istnieć. I choć może dla wielu byłoby lepiej gdyby rozstali się bez słowa, to jednak w całej swojej prostocie byłoby to zgubne. W końcu gdyby rasiści nie mieli kogo gnębić to powybijali by siebie nawzajem. Kto ci powiedział, ze Philippe był doświadczony? On w końcu całe życie spędził z nosem w bibliotece, a dla twojej wiadomości bibliotekarka nie była na tyle ładna, by go zainteresować. Z resztą myśląc o Arystotelesie czy Platonie ciężko się zauroczyć. Zostawmy jednak jego przeszłość w spokoju, w kocu nie przyszliśmy tutaj spisywać jego historii życia niczym w rozmowach w toku. Obojgu raczej można by było podoczepiać tabliczki rodem z trudnych spraw czy dlaczego ja. Już widzę ten czarny napis na czerwonym tle. Urzekające, nie sądzisz? Teraz byli w jednym pomieszczeniu, stali na przeciwko siebie, a ona nawet nie mogła się zabrać na nienawiść. W końcu tego się po niej spodziewał. Sądził, że zrobi mu awanturę roku, po czym zatrzaśnie za sobą drzwi. Ona jednak... Nie była w stanie. To nawet nie kwestia trawki, która choć rozluźniała to jednak aż tak bardzo nie mogła zawrócić jej w głowie, w końcu jeszcze go rozpoznawała. Była jedna inna... Co się dziwić? Kobieta wiele przeszła i tyle. On jednak o tym nie wiedział. Z drugiej strony powinnam bronić mojego kochanego Lorraina, przecież od po otrzymaniu tego listu wpadł prawie w katatonie. - Nie spóźniłem się na żadne nasze spotkanie jeśli mnie pamięć nie myli. - On nie miał zamiaru opuszczać wzroku czy ciągać jakiejś częsci ubioru. Trzeba w końcu spojrzeć prawdzie w oczy. Ten wieczór nie miał być żałobą w końcu. Jeśli chciałby się z nią pożegnać, napisałby stosowny list ku temu, a nie ciągał w tak urocze miejsce jak herbaciany raj. Czy ona na prawdę nic nie rozumie? - Właściwie to nic nie zostało powiedziane - Nie zamierzał stać jak ten ostatni frajerzyna i patrzeć jak dziewczyna cierpi. Podszedł do niej, po czym mocno ją przytulił. Nawet jeśli ma to być ich ostatnie spotkanie to chce je spędzić tak, by na prawdę niczego nie żałować. A czy teraz czegoś żałował? Może tylko momentu w którym powiedział te niefortunne słowa, po czym wyszedł. To wszystko było takie przykre. - Chcesz coś powiedzieć czy mogę zacząć? - Spróbował zebrać się, by jakoś to wszystko ułożyć. Nie wiedział w końcu nawet, czy ona zaraz nie trzaśnie drzwiami. Kochali się, a jednak... No co z nimi jest nie tak?
Ech… Właśnie. Za tym tęskniłam. Za Twoim charakterem. Owszem Cait to miała, Ari to miała, ale Philippe to było to czego szukam, dla swojego odbicia, którym była Tai. Nie powiesz mi, że jesteśmy bardzo różne, przecież obie dążymy do tego samego, co nie? Nie tak dawno temu, bo ledwie trzy godziny, dokładnie to samo sugerowałam, że niby taka oschła i w ogóle, a zranił mnie facet, który znaczy wszystko w moim życiu. No i tak było z Lorrainem. Cudowny koleś, spełnienie marzeń i nagle sielanka się kończy, zamieniając się w telenowele pokroju Moda na Sukces. No dobrze, że chociaż Ci się nie wymieniali partnerami w ciągu tego jakże ciągnącego sie tygodnia. Przecież to by było poniżej pasa. Philippe z Jose, potem ze Sky, potem z Binnie, a na sam koniec z Leen, no bez jaj. To tak jakby powiedzieć, że Tai miałaby się przespać z Villiersem, Eliottem, którymkolwiek czy nawet z Benettem, ooo i z Faleroyem, którym obecnie obrała Sky. Widzisz, wszystko się zapętla, gorzej jak w szwajcarskim zegarku. Ale tak, Drzyzga to miałaby niezły materiał żeby nakręcić program, w końcu kto normalny odpieprza taką manianę jak ta dwójka? No dobra, znalazłoby się parę osób, i zamiast nawet te rozmowy to może coś w klimacie… no nie wiem… Ukrytej prawdy, dlaczego ja, trudnych spraw, czy nawet pamiętników z wakacji. Szejm roku, ale przyznaj. Chciałabyś, żeby oboje się przenieśli na jakąś bezludną wyspę, i tam przeżyli kilka dni. Tylko dla siebie, bez zbędnych przyjaciół i osób, które wszystko zakłócą. Jak myślisz co by się działo? Przypuszczam, że Tai w końcu wyjawiłaby jeszcze komuś ten jakże magiczny i nieprzemyślany sekret, który skrywa tyle czasu. A może nawet odważyłaby się dla niego zagrać? Kto wie, kto wie… Ale Tai faktycznie nie umiała powstrzymać tej złości i smutku, który się w niej aż gotował, no bo właśnie. Jedno bez drugiego nie miało prawa bytu. Niby żyli, ale tak jakby coś było nie tak. Ona nagle zaczęła palić i pić, a on? Przypomniał sobie o miliardzie lasek, z którymi może pisać. Po co te tajemnice… Po co te kłamstwa? Nie wiem. Ty mi powiedz. -Ej, spóźniłeś się raptem dwadzieścia sekund, tam na spotkaniu pod tablicą ogłoszeń, pamiętasz? No a w altance, to ja trochę nawaliłam. Przyleciałam w tych durnych spodenkach… -Na samo wspomnienie tych szortów miała ochotę się śmiać, no ale były takie urocze i w ogóle. Sama Tai wyglądała w nich rozkosznie, bo przecież była słodką blondyneczka o czarnych oczach, która uwielbia różowe gacie w białe misie. No helloł! Kto by na to nie poleciał, ja bym poleciała, ale jeszcze takich spodenek nie mam. Smuteczek. -Właściwie… Chciałam tylko powiedzieć, że jest mi… - I stało się. To on pierwszy w tym magicznym miejscu wyciągnął do niej rękę. To on pierwszy ją przytulił, a ona poczuła taką niezmierną ulgę. Tylko po co to zrobił? Żeby się pastwić i szydzić? Bez przesady i tak się czuła fatalnie. Nie mogła jednak zrezygnować z ciepła, które jej dawał, a jeszcze to magiczne miejsce, napawało ją nadzieją. -Jest mi przykro i naprawdę Cię przepraszam, za całą swoją głupotę, to nie tak miało wyjść… - Powiedziała z jawnym smutkiem, w końcu sam fakt, że to samo mówiła na wieży utwierdzał ją w tym jak bardzo nawaliła, ale no właśnie… Kto ją tam przewidzi? Może faktycznie trzaśnie drzwiami i pójdzie pić? Nie, tego już się jednoznacznie stwierdzić nie dało.
Bycie różnym... Pojęcie względne. Powiem ci, że na pewno pod pewnymi względami jesteśmy podobne. Obie mamy płuca, nerki wątrobę. Można wręcz powiedzieć, że każda z nas nosi w sobie małą fortunę. Co jednak do celi to ciężko mi powiedzieć. Teraz jednak skupmy się na naszych postaciach, bo z gdybania o niczym nic nigdy dobrego nie wychodzi. Co do twoich obaw, to Philippe z Coco czy ze Jossie brzmi dziwnie. Z tą pierwszą to przez dzielące ich różnice, podejście... Bo przecież to dwa inne światy. Z Jossie za to przez po prostu fakt przyjaźni, który ich łączył. Nie byli bedfriendami i może nawet lepiej? Jeszcze by się któreś zakochało i nici z wolności i braku trosk. Oboje na bezludnej wyspie? Zakładam, że była by tragedia. Już widzę tam scenariusz z jakiegoś "Parku Jurajskiego" czy innego filmu tej tematyki. Zostali by sami, zajęli się sobą, a ich ubrania zjadłaby wielka kałamarnica. Później zaczęliby się zakrywać liśćmi, na których by się okazało, że jest jakiej piko robactwo i oboje by umarli. Ewentualnie zjadłby ich wielki potwór czy coś... Ale to takie tam tylko moje gdybania. W końcu jesteśmy w świecie magii, tu wszystko się może zdarzyć, a w najgorszych czeluściach czy właśnie w miejscach w których jeszcze człowieka nie było mogą się skrywać stworzenia straszne, nieopisywalne ale również ciekawe. W tym ponurym scenariuszu jednak jedno jest pewne - nikt by się nie nudził, a wybory dokonywane by były pod wpływem chwili. Philippa by to pewnie zgubiło... Ale takie rozważania zostawmy sobie na kiedy indziej. - No to powiedzmy, że jest po równo - On nie liczył życia w sekundach w porównaniu do niektórych. Wolał myśleć, że było w miarę ok, w końcu przy jego częstotliwości nietrzymania się zegarka to te dwadzieścia sekund nie miało znaczenia. - Był urocze, już nie przesadzaj - Choć jemu za bardzo nie chciało się śmiać na ich myśl. Pamiętał jeszcze jak zastanawiał się za ile dni będzie musiał odwiedzać ją w Skrzydle Szpitalnym przez te gacie. W końcu mogła zachorować na wszystko... Ta pora roku nie sprzyja byciu chorym, niestety... Z tych wszystkich rozważań wyrwały go słowa dziewczyny. Zdania krótkie choć treściwe. Jakie to jednak teraz miało znaczenie? Było, minęło. Trzeba wziąć się w garść, on nie chciał do tego wracać. Nigdy. Nawet na wierzy była to ostatnia rzecz jaką miał ochotę słyszeć. Tak jest w momencie w którym rzeczywistość myli się z marą. - Ja również ciebie przepraszam, to wszystko wyszło tak spontanicznie - Mów co chcesz, ale dla niego to były bardzo szybko podejmowane wybory, w końcu w jego świecie wszystko toczyło się wolniej. On myślał cały dzień, by powiedzieć coś wieczorem... Na szczęście za wiele osób nie wymagało od niego wyborów. Nie lubił ich. - A teraz to wszystko jest takie absurdalne. - Zrobił chwile przerwy zarówno dla siebie, jak i dla niej. Dla obojga były to tematy, których nie chcieli poruszać. Każdy przeżył ten wstrząs inaczej... - Kocham cię, rozumiesz? - Wiedział, że nie zrozumie, że będzie chciała go zabić za to wszystko. On widział takie chwile w czarnych barwach, na tyle jeszcze było go stać. Tu idealizm Platona umierał, a zostawały tylko emocje, te niepewne i kruche. Był świadomy, że budowanie czegoś na nich najczęściej jest zgubne.
Właściwie to dobrze, że nie jestem w głowie Tai, i właściwie dobrze, że między nami jest więcej wspólnego niż różnic. No bo gdyby był od cholery różnic, to wątpię, że stworzyłybyśmy tak popraną relację, nie sądzisz? Właśnie, ja też tak uważam, tylko że sprawy zaczynały się coraz bardziej wymykać z pod kontroli i jej i jemu. Dobrze, że my to jakoś ogarniamy, tylko znowu ingerować w ich miłość aż tak bardzo, to absurd. Dobra, dobra! Przekonałaś mnie, znając ich fart i przypadki to na bank by jeszcze przyszła taka fala, że sprzątnęłaby ich z powierzchni ziemi, nie? Szkoda by ich było, na swój sposób są rozkosznie uroczy, a co za tym idzie, można by było skupić się na czymś innym niż tylko gadanie na tej wyspie, no bynajmniej… Tai wprowadza w świat seksualnych uniesień, i spieprza. Teraz wraca i co ogólnie? Jak to sobie wyobrażał? Tatiana się nieco obawiała tego wszystkiego. Przecież było to oczywiste, że wpadnie w furię i zaraz go zabije, zwłaszcza, że nie umiała go rozgryźć. No dobra, może i ten Herbaciany Raj był w jakimś stopniu pewną podpowiedzą, ale z drugiej strony… po co? Przecież chyba wszystko było jasne, zwłaszcza, że Tatiana go widziała z inną. Tak, widziała go z inną, nie mógł zaprzeczyć. Widziała jak z nią rozmawiał. Jak patrzy na nią. A po za tym byli razem na Historii Magii! Nie, no nie… Z każdą sekundą w Tai się aż kotłowało. Miała ochotę go rozszarpać. -Spontaniczne… Philippie zaufałam Ci wtedy, wierzyłam, że to jest już ta pora, no bądź co bądź teoretycznie jestem chyba za stara na dziewictwo, ale… - Zawiesiła głos chcąc jakoś zebrać myśli, odsapnąć, skupić się na czymś innym niż tylko i wyłącznie złość, i chęć spoliczkowania go. Fakt, faktem. Ta chwila była niepodważająco romantyczna, ale przecież nie o to w tym chodziło. Chodziło tylko i wyłącznie o to co się stało, zaraz po tym jak odszedł z wieży. Przecież to było poniżej pasa, no ale z pewnością nie wiedział o tym iż dziewczyna mieszka w Hogs obecnie. Gdyby wiedział to na pewno by pytał. No ale umawianie się z Jose może było zemstą za to, że ona mieszka u jakiegoś „fagasa”? -Lorrain. Nasza znajomość i uczucie jest absurdalne… Ta zazdrość i złość jaka ze mnie kipi, bo pozwoliłeś na … - Zawiesiła głos, bo zanim dotarł do niej sens wypowiedzianych przez niego słów, zgłupiała. On jej powiedział co czuje. On naprawdę to powiedział! Kocha ją, i niby mogła się cieszyć, przytulić go, pocałować, ale z drugiej strony to spadło na nią jak grom z jasnego nieba. Przecież nie spodziewała się tego, że chłopak właśnie to jej powie, w tym momencie. Ona była nastawiona, że się mają pożegnać, a tutaj? -Philippe… - Zawiesiła głos, chcąc wydukać z siebie choć ze dwa słowa, jednak nie potrafiła. Nie wiedziała co m rzec, że też go kocha? Jakie to by było głupie, nie sądzisz? Ale znowu gdyby trzymała go w niepewności może odwidziałoby mu się wszystko? No właśnie. -Zjawiasz się, po tym wszystkim… Po tym jak… Umawiałeś się z tą zakichaną Krukonką! Jak wystawiłeś mnie na próbę czasu, i mówisz, że kochasz?! Dwa dni nie minęły, a Ty już byłeś obłapiany przez inną! – w końcu udało jej się zdobyć na coś więcej niż tylko tępe wymawianie jego imienia, ale przecież właśnie, teraz się pilnowała żeby czegoś głupiego nie palnąć, to byłaby przecież siara. No i kolejny szejm roku.
Mnie to nie przeszkadza, ze Philippe nie ogarnia. On nie musi. Jest właśnie tą moją postacią, która może sobie pozwolić na złe decyzje i jeszcze gorsze ich poprawianie. Na końcu zawsze może się zjarać przy czytaniu Platona na środku błoni. Ewentualnie napisać do kolejnej nieznanej sobie osoby, w końcu u niego zaczynało się to robić jak chleb powszechni. Nathalie nie widział nigdy, Sky była dla niego wielkim zaskoczeniem, a Sherisse choć lubił, to jednak od początku roku jakoś się mijali. Z wszystkimi zawsze mógł korespondować, w końcu papier cierpliwy. Dziwaczny człowiek, nie sądzisz? Jak to sobie wyobrażał? I ty o to pytasz? Szalona. Obie razem wzięte nie mamy tak rozległej wyobraźni jak on. Przecież na dumaniu w chmurach spędził całe życie... Czujesz to? Ty za to psujesz jego piękny scenariusz jakaś durną historią magii na której z tego co dobrze pamiętam nie pojawił się żaden post Taitiany. Więc albo go śledziła i dochodząc do klasy stwierdziła, że nie ma sensu dalej brnąć albo po prostu plotkę w napływie emocji zmieniła na własne wspomnienie. Obie opcje są tak żałosne, że aż śmieszne. Nie wspominając już o tym, że spotkanie się z kimś w miejscu tak neutralnym jak lekcja jest pikusiem przy jej upijaniu się z Freiday'em. Może powiesz mi, że tak nie było? Widzisz, różnica między nimi jest taka, że on gdyby powiedziała, że potrzebuje trochę czasu nie robiłby takich scen. Nie byłby zazdrosny o pierwszego, lepszego ślizgona, nie upijał się z kimś niepotrzebnie. To na prawdę śmieszne, że jego obwiniasz w momencie gdy dzień wcześniej piłaś z innym facetem. On jednak nie jest taki jak ty. On o niczym nie wie i dobrze, bo w z taką dozą hipokryzji umarłabyś w jego oczach. Tu nawet nie miałoby znaczenia, że tylko piliście. W końcu Lorrain też nie robił niczego złego. To jednak chodzi o samą tę chorą zazdrość, której Taitiane zapewne nie rozumiała, a która była toksyczna i destrukcyjna. Oby się to nie powtórzyło. - Gdybyś dokładniej mnie obserwowała, wiedziałabyś, że na większość zajęć chodzę właśnie z Jossie. Może i w slytherinie jesteście za bardzo zadufani w sobie by mieć przyjaciół, ale to nie mój problem - Zaczął czując, że jest niesłusznie oskarżany, a Taitiane raczej się z tych słów nie wycofa. Chyba już by wolał, by była krnąbrna jak Sohpie niż zazdrosna jak nie wiadomo co. Przynajmniej wiedziałby jak postępować. Tak to jednak znowu musi sobie z nią jakoś radzić, te kobiety... - Zapamiętaj sobie, że z nikim się nigdzie nie obłapiałem. Gdyby tak było, to już byśmy się tu nie spotkali. - Stwierdził dość chłodno, miał nadzieje, że może choć to da jej do myślenia. Chyba nawet nie mam ochoty opisywać mieszaniny jego uczuć... Bo z jednej stront to złość w konfrontacji z dumą z drugiej miłość z zawiedzeniem. Lorrain nie jest osobą, którą można oskarżać od tak, nie mają dowodów. Kolejna rzecz, którą musisz zapamiętać. - Czy już wszystko rozumiesz? - Tak, to była kolejna rozmowa, która mogłaby już dobiec końca. Z resztą jak widać Tatka nie była taka silna jaką grała. Więc jeśli sama się nie zdecyduje, to on podejmie za nią decyzje. Tą jedyną właściwą.
Może T. była zbyt głupia i zbyt naiwna, że wierzyła iż zazdrością zdziała cokolwiek. W sumie to nawet było logiczne. Jednak nie umiała akurat nad tego typu uczuciami zapanować. Nie wtedy kiedy jej na kimś zależało, ale w sumie sam fakt, że jej zależało był absurdalny, może nie powinno? W sumie, nawet tak by było lepiej. Z reguły jak się w coś angażuje, to potem wychodzi z tego to samo co zwykle. Coś tak wart wartościowego, co później się kończy, a zostaję tylko wspomnienia, o ile o takowych jest w stanie pisać. Nie, właściwie nie jest w stanie pisać, jeśli chodzi o wspomnienia to tylko muzyka, potrafi o nich opowiadać. Nikt inny nie jest w stanie rozpoznać tego co kryje się pod jej maską. Niby kto byłby w stanie coś takiego zrobić? Ktoś kto coś kiedyś przeżył. To tak jak tancerz opowie o sobie, tylko i wyłącznie tańcząc sobą. Choreografia, której jest się w stanie nauczyć nie płynie z niego, nie z tego co ma w duszy. To musi być ruch, który wychodzi z głębi, gdzieś tam ze środka. Nie możesz być to tylko zlepek kilku kroków, figur. Nie może być to zwykły Sliding Doors, a chwilę potem lock. To nie rumba, żeby myśleć o tym co trzeba zrobić, byleby zatańczyć tak jak powinno się zatańczyć. To kwestia tylko i wyłącznie fenomenu. Fenomenu, który ludzie trenują przez lata, ale sztuka rodzi się dopiero gdy tancerz jest na tyle dojrzały, by nie używając słów mógł opowiedzieć o sobie. Tak jak muzyk, który nie gra wyuczonych utworów, tylko tworzy własne. Taka lekka patologia, ale może mówię to bo przebrnęłam niemal przez dwie dziedziny, a może to moja chora jazda i przećpany mózg… W normalnej wersji wolałabym tą drugą opcję, która jest bardziej autentyczna. W końcu nie musiałabym się tłumaczyć z wielu zagrywek, których dopuszcza się moja Tatka, ale… w jakimś stopniu jestem nią. Może mniej melancholijna i mniej zazdrosna, bo mnie właściwie nie obchodzi co ktoś powie. Nie obchodzi mnie co zrobi mój przyszły mąż, ani durna teściowa…. Tai bała się tego co może zrobić Philippe, i że może być to tak piekielnie bezduszne. Jednak znając życie, to będzie właśnie z jej winy, z reguły to jej wina, tak jak w życiu realnym. I może owszem jestem sentymentalna, i może za bardzo wracam, do niektórych aspektów. Może po prostu są niektóre zdarzenia z życia, które chcemy wymazać. -Pewnie masz rację… - Skwitowała krótko, nawet nie patrząc na niego. Nie wiedziała w sumie dlaczego, w głowie miała istną burzę, nad którą nie umiała zapanować. Coś co było tak absurdalnie obce. A może faktycznie coś brała, zanim tu przyszła? Sama nie wiem. Nie mam pojęcia co ona robi, gdy jej nie prowadzę, ale fakt faktem… To może być też kwestia kaca. Agresywnej muzyki, która wydzierała w jej wnętrzu coś na kształt cholernie, wielkiej dziury. Czyniła spustoszenie, tak obce, tak nieznane. Tak dziwne. Dopiero po chwili przeniosła wzrok na Lorraina, ale nic się nie odezwała. Nie mogła się odezwać, bo nawet nie wiedziała co mówić. Miał pełną słuszność. Zadufanie. Jakież to wzniosłe słowo, które kompletnie nic nie znaczy, gdyby tak się przyjrzeć z boku. Z kieszeni marynarki wyciągnęła nieco zmiętą kartkę, z adresem. -Na pewno trafisz, jeśli będziesz chciał… - Nie chciała odpowiadać, chyba nie potrafiła. Była taka obca, tak jakby nieobecna. Za dużo się wydarzyło, za dużo złych rzeczy stało i zbyt bolesnych słów padło. Nie chciała mówić, że teraz to ona musi sobie wszystko poukładać. Że teraz to ona jest tego niepewna. Nigdy nie chciała czegoś takiego by z jej ust padło. Wiedziała jak to boli, a już raz go zraniła. Karteczka wylądowała w jego ręce, a na policzku zostawiła mokry ślad lekkiego muśnięcia warg. Nie mógł jej zatrzymać, nie teraz.
Karin dopiero co wróciła z błoni. Cała mokra i przemarznięta, ale zadowolona z sibie. Biegała od rana, nawet opuściła kilka lekcji. Nie miała ochoty siedzieć w klasie i słuchać przynudzania profesorów. Poco skoro można biegać? Wielu by powiedziało, ze w taką pogodę nie warto wychodzić na dwór. A właściwie dlaczego? Bo zimno? Bo mokro? Bo nie trudko o kontuzję, czy przeziębienie? I co z tego ja się pytam! To właśnie tylko dodawało uroku. Ten dźwięk deszczu uderzającego o trawę. Zapach mokrej ziemi i ogromne krople wody zacinające w twarz. A każde poślizgnięcie czy upadek dodaje siły by biec dalej. Każde ukłucie w płucach, każdy protest jej ciała dodaje jej motywacji, by biec jeszcze szybciej, jeszcze więcej z siebie wycisnąć! I tak, już grubo po drugim sniadaniu, gdy mało brakowało, a wpadłaby do jeziora, wróciła w końcu do zamku. Resztkami sił przemknęła po korytarzach nie spotykając woźnego, za to zostawiając za sobą mnustwo mokrych i błotnistych śladow. Tak więc weszła do Herbacianego Raju ociekajaca wodą i pachnąca deszczem i mokrą ziemią. Dzięki tej mieszance nawet nie było czuć, ze jest spocona. Podeszła do piecyka i nastawiła wody po czym rozejrzała się po półkach, by znaleźć dla siebie idealna mieszankę herbat. W końcu zdecydowała się na wiśniową z nutą kwiatów lipy. Wsypała zasuszoną esensję do koszyczka, ktory następnie wlozyła do filiżaki i zalała wrzącą wodą. Odczekała kilka minut aż sie zaparzy. W tym czasie ściagneła mokre buty i bluzę i ułożyła je przy piecyku, by choć trochę wyschły.
Pogoda jak pod psem, Elliot jednak był zadowolony z tego. Przyniosło mu to sporo korzyści i cielesnych doznań. Dziś mu już chyba nic nie popsuje dnia, oj... przeliczył się jego sowa przyniosła mu niespodziankę z liścikiem od oburzonej przyjaciółki. Wkurzył się, dziewczyna zachowywała się śmiesznie, zgniótł kartkę i rzucił ją gdzieś w kąt korytarza, w którym się znajdował. Musiał teraz jakoś to odreagować. Postanowił się wyciszyć i pomyśleć, udał się więc do herbaciarni, tam było miło i przyjemnie, można również liczyć na spotkanie znajomej duszyczki. Kiedy tylko przekroczył próg od razu poznał właścicielkę ciemnych blond włosów. Słodka i cała mokra Karin. Zadowolony z widoku i świetnej sytuacji, którą można wykorzystać uśmiechnął się szeroko i przystąpił do ataku. Rozejrzał się jeszcze czy aby na pewno nie ma nikogo w pobliżu. -Spodnie też masz mokre, może Ci z nimi pomóc? Elliot zawsze pomocny, tylko szkoda, że nie wszyscy to doceniali. Ciekawe co na to dziewczyna, bo on już rączki zacierał idąc w jej kierunku.