Ten pokój z pewnością ucieszy miłośników herbat. Na wszystkich ścianach są ustawione w rządkach torebeczki ze wszystkimi herbatami świata, które w dodatku same się uzupełniają. Niestety, przygotowanie napoju nie jest już tak magiczne - w kącie stoi stary piecyk z kociołkiem, w którym to trzeba zagrzać wodę. Ta jednak zawsze się w nim znajduje i sama się uzupełnia, więc jeden problem z głowy! Możesz przysiąść na puchowym dywanie, albo niczym cywilizowany człowiek - przy jednym ze stolików.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Przygotowując herbatę, natykasz się na jedną, intensywnie purpurową, która okazała się wiśniowy gryfem, w wyniku czego otrzymałeś zastrzyk energii - Twoje zmęczenie znika, a przez Twoje dwa następne posty nie możesz usiedzieć w miejscu.
2 - niechcący usiadłeś na sakiewce. Po zajrzeniu do środka okazuje się, że jest tam 20 galeonów. Jeśli szukasz właściciela to Ci nie wychodzi - najbliższy obraz mamrocze pod nosem, że ta sakiewka leży tu już tydzień i żebyś wziął sobie, a nie marudził. Odnotuj zysk w odpowiednim temacie.
3- Chwytasz za jedną z ziołowych herbatek; Yin i Yang pachnąca mango i miętą wydaje Ci się idealnym wyborem, by się zrelaksować. Wraz z kolejnymi łykami stajesz się bardziej senny (wszystko za sprawą dodatku waleriany), powieki same Ci się zamykają; nastrój ten będzie utrzymywał się przez Twoje dwa następne posty.
4- Masz wyjątkowego pecha - podczas przygotowywania herbaty niefortunnie wrząca woda wpada na Twoją rękę, w wyniku czego skórę okrywa czerwony, bolesny w dotyku rumieniec. Może nie jest to stan wymagający natychmiastowej pomocy, co nie zmienia faktu, że uporczywe pieczenie na pewno nie należy do najprzyjemniejszych; potrzebujesz odpowiedniego zaklęcia leczniczego okładów ze szczuroszczeta albo szybkiej wizyty w skrzydle szpitalnym (jeden post na minimum 2000 znaków, gdzie pielęgniarka udziela Ci pomocy).
5 - Eliksir Gregory'ego? Najwidoczniej. Ktoś musiał coś pomieszać, a przede wszystkim dodać go do już wyschniętych listków herbaty, którą przygotowałeś. Substancja ta powoduje, iż pierwsza osoba, na którą spojrzysz, staje się Twoim najlepszym przyjacielem do tego stopnia, że możesz rozmawiać z nią o wszystkim i o niczym. Efekt ten będzie utrzymywał się przez Twoje dwa-trzy następne posty.
6 - Na stoliku znajduje się nieznana książka, którą uczeń wcześniej zasiadający w Herbacianym Raju najwidoczniej pozostawił w wyniku nadmiernego pośpiechu. Gdy zaglądasz do niej.... Rzuć kostką: parzysta: dowiadujesz się tym samym ciekawostek z zakresu Zielarstwa. Otrzymujesz 1 punkt z tej dziedziny - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie; nieparzysta: niestety nachylając się filiżanka z herbatą wyślizguje Ci się z ręki i niszczysz książkę. Oby jej właściciel się o tym nie dowiedział...
Autor
Wiadomość
Anseis Karsinis
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
C. szczególne : Nieuczesane włosy, pierścień z wygrawerowanym „Fortes Fortuna Adiuvat”
Pokiwał głową z miną "i to mi się podoba". Czyli dobrze zrobił, że ją tu przyprowadził. Zawiesił się przez chwilę zastanawiając się czy pytanie o kolejny punkt westchnień jest na miejscu. Spojrzał na Bridget i pokręcił sam do siebie głową. Nie, nie będzie jej psuł humoru jeszcze bardziej. Niby było to pytanie z tych "weselszych" ale nie w tej sytuacji. Komentarz o Walkerze przyjął z lekkim uniesieniem brwi. O, to było coś nowego. Nie za bardzo interesował się tematem związku, wiedział o ciąży, szpitalu i nic poza tym. Postawa krukona faktycznie zasługiwała na uznanie ale na nic więcej. Biorąc pod uwagę jakim jest człowiekiem nagła odmiana zachowania z zostania ojcem odpadała. -Wszystko fajnie, ale nie zachęcaj mnie do ocieplenia stosunków z Walkerem, dobrze? Przepraszam, że to mówię, ale dba teraz o Lotte tylko dlatego, że dziecko to jest część jego. Zadufany w sobie dupek. Po tym jakże przyjacielskim komentarzu wypił do końca herbatę i odstawił ją na stolik. Ze smutną miną przyjął odmowę Bridget ale zaraz się roześmiał słysząc co nawyrabiała. I to bez niego! -No, no, romantyczny rejs prefektów? Bridget, nie spodziewałem się tego po Tobie. Było chociaż warto czy oprócz szlabanu masz niesmak? Wracając do mojej propozycji to możemy ją zmodyfikować. Co powiesz naaa...uwarzenie eliksiru bujnego owłosienia i wlania komuś do napoju? Jak się zorientują to obwinią jedynie mnie. Uśmiechnął się złowieszczo już szukając odpowiedniej ofiary do takiego popisu. Znienawidzony nauczyciel, głupi ślizgon a może najbliższy przyjaciel? Otoczeniu Karsinisa, strzeż się!
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Nie mogła nie przyznać mu racji. Sama również miała wrażenie, że zachowanie Walkera wynikało wyłącznie z jego egoistycznych pobudek, nie z faktycznej miłości czy chęci tworzenia z Lottą rodziny. Wydawało jej się, że znała swoją siostrę i chociażby z prostych obserwacji mogła wywnioskować, że Krukonka nie była jeszcze gotowa na takie zobowiązania, przy czym William odstawiał straszną szopkę i udawał wzorowego tatusia. Bridget ciągle zastanawiała się, gdzie był haczyk, ale jak dotąd niespecjalnie widziała znaki, które mogłyby wskazać jej drogę. Pozostało jedynie czekać i zobaczyć, co przyniesie czas i jakie faktycznie okażą się intencje prefekta. Możliwe, że jeszcze mu się odwidzi perspektywa tacierzyństwa... Wywróciła oczami, uśmiechając się delikatnie. - Do niczego Cię nie zmuszam, Ans. Mi samej przychodzi to ze sporym trudem, jakoś tak nie mogę zapomnieć tej lekcji transmutacji, na której zamienił mnie w borsuka i groził, że nigdy nie odmieni - powiedziała, przy okazji dzieląc się najbarwniejszym wspomnieniem, jakie posiadała w związku z postacią Walkera. Słysząc jego słowa, otworzyła szeroko usta i gdyby miała pod ręką poduszkę, z pewnością by mu nią przywaliła. Miał szczęście, że przygniatał ją plecami, bo Bridget wykonała jedynie jakiś bliżej nieokreślony ruch ręką w powietrzu - ale spokojnie, Anseis nie ucierpiał. - Romantyczny rejs? Daruj sobie - powiedziała, chcąc się obruszyć, ale patrzenie na ich wybryk z takiej perspektywy wydało jej się okropnie zabawne i zaczęła się śmiać. - Czy było warto? Szczerze mówiąc to nie wiem... Może trochę, bo okazało się, że jesteśmy w stanie nie skakać sobie z Leo do gardeł przez dłuższą chwilę. Ale niesmak po szlabanie mam okropny... - dodała, przypominając sobie, jak to musiała latać po dziedzińcu z łopatą i odśnieżać bruk. - Brzmi... Diabelsko. Ale nie wydam Cię, tylko nie atakuj mnie tym eliksirem - rzekła, szczerząc się. - A co u Ciebie słychać tak poza tym? - zapytała jeszcze, chcąc skierować tory rozmowy na coś innego niż jej życie prywatne. Nie chciała dominować pogawędki.
Anseis Karsinis
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
C. szczególne : Nieuczesane włosy, pierścień z wygrawerowanym „Fortes Fortuna Adiuvat”
Odetchnął teatralnie i pomachał sobie rękę przed twarzą. Gest żartobliwy ale w głębi cieszył się, że nie będzie go zmuszać. Jeszcze tylko tego mu brakowało, nie potrafił udawać za co już niejednokrotnie oberwał, więc Walker przy takiej próbie wyczułby spisek na kilometr. O ile nie byłby zbyt zajęty czubkiem swojego nosa. -Tak, pamiętam. Żałuje do dziś, że nie jestem dobry z magii ofensywnej, miałem tak wielką ochotę zamienić go w fretkę i ciskać po całym zamku że aż wbiłem sobie paznokcie w ręce ze złości. Jak zostanę magomedykiem i kiedyś do mnie przyjdzie to mu zapiszę zły eliksir. Zaśmiał się mrocznie i momentalnie tego pożałował, podrażnił gardło i zaczął strasznie kaszleć, aż Gerard ze strachu zeskoczył z Bridget na podłogę. Ans klepnął się parę razy w klatkę piersiową i biorąc parę głębokich wdechów ułożył głowę wygodnie na fotelu. -O matko, to było głupie. Skoro nic nie wynikło to dobrze, nie muszę go pobić za molestowanie przyjaciółki. Obiecuje, że TYM RAZEM nie doleje Ci nic do kubka. Chociaż nie powiem, po ostatnich wydarzeniach każdemu by się przydało nieco eliksiru euforii. Co to się dzieje na tym świecie to jest nie do pomyślenia. Pokiwał przecząco głową myśląc o ataku wilkołaka, zasypaniu studentów pod sufitem katakumb, zabójstwa na koncercie i wiele innych dziwnych i strasznych rzeczy. -Co u mnie? A, po staremu, tęsknię za moimi zwierzakami i nie mogę się już doczekać świąt. W przerwie po świętach planowałem iść do roboty jako kelner w mojej rodzimej restauracji, na wakacjach tam pracowałem i było bardzo miło. Zamierzam też skończyć mojego małego robota, trochę go podrasowałem magicznie i wygląda nieźle. Jak będziesz chciała go zobaczyć to zapraszam.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget z tamtego dnia nosiła całkiem sporo wspomnień, nie tylko w kwestii tej niefortunnej sytuacji z Walkerem, kiedy groził jej, że nie odmieni jej z powrotem w człowieka tylko na zawsze zostawi w ciele lisa (bo to jednak był lis, pomyliło mi się wcześniej), ale także swojego szczeniackiego (hehe) zachowania wobec Ruth Wittenberg, do której żywiła jakieś nieopisane uczucia zazdrości o przyjaźń z Ezrą. Pamiętała, że wtedy ugryzła ją w kostkę - nie była z tego dumna, ale mimo wszystko nigdy nie żałowała, mimo że przeprosiła ją za to. Na wzmiankę o przepisywaniu złego eliksiru zaśmiała się. - Tylko błagam, nie jeśli chodzi o kwestie zakładania rodziny! - powiedziała, chociaż w przypadku jego i jej siostry było już zdecydowanie za późno. - Wiesz, powiem Ci, że pomimo całej tej dramy, ja tam się trochę cieszę, że zostanę ciocią - przyznała mu po cichu. Może było to samolubne myślenie, w końcu nie chodziło o jej dziecko, o jej ciało, przyszłość i edukację, ale w głębi duszy nie mogła powstrzymać ekscytacji przed faktem, że na świat przyjdzie jej siostrzeniec. Lub siostrzenica! - Lotta pewnie by mnie zabiła, gdyby to usłyszała - dodała i westchnęła ciężko. Uwagę o tym, że jej "rejs" z Leonardo był strasznie głupim pomysłem skwitowała nieco krzywą miną, no ale co miała zrobić, bronić tej idei? Sama wiedziała, że było to niebezpieczne i lekkomyślne, a że jeszcze dali się złapać... Cóż, ciężko byłoby ich nie złapać, skoro płynęli w łódce. Generalnie nie wynikło z tego nic okropnego, bo o ile szlaban był krzywdzący dla dziewczyny, tak gdy pomyślała po fakcie, ile innych złych rzeczy mogło im się przytrafić, była wdzięczna za karę w postaci machania łopatą do śniegu na dziedzińcu. - Myślisz, że ten tropiciel mówi prawdę? - zapytała po chwili, mając na myśli tajemniczy wpis na wizbookach, który pojawił się chyba każdemu jej znajomemu, po którym zapadła głucha cisza. - Robota? - zapytała i zamrugała szybciej. - Y, no pewnie, z chęcią zobaczę... Robota - powiedziała zaraz po tym, uśmiechając się szeroko. Czasem zapominała, że Anseis był mugolakiem i miał bardzo duże pojęcie o mugolskiej kulturze i technice. Ona mogła codziennie słyszeć jakąś mugolską techniczną nowinkę, a jak przychodziło co do czego, to nie potrafiła przypomnieć sobie, czym był robot. - Ja też pójdę do pracy, w menażerii w Hogsmeade. Postanowiłam, że czas popracować gdzieś, gdzie będę miała kontakt z zwierzętami. Skoro onms wychodzi mi najlepiej to może warto to wykorzystać, co nie? - rzuciła jeszcze, upijając łyk herbaty. Tak się zagadali, że jej filiżanka zdążyła prawie całkowicie wystygnąć.
AAAAAAA strasznie Cię przepraszam, w ogóle nie wiedziałam, że mam tu posta :c
Anseis Karsinis
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
C. szczególne : Nieuczesane włosy, pierścień z wygrawerowanym „Fortes Fortuna Adiuvat”
Nie wchodząc w szczegóły, czy to był borsuk czy lis, Ans tamtego dnia nie miał bladego pojęcia co zrobić, by poprawić Bri humor. Trzeba zaznaczyć, że puchonkę można było 'pokonać" głupim komentarzem, ale wtedy...nic kompletnie nie działało. -Może jednak tak troszeczkę? Na przykłaaad...dodam czynnik jakiejś wenery? Przynajmniej przez miesiąc Lotta odpocznie od jego dotyku i ogólnie obecności. Będę się nim opiekował w szpitalu tak długo jak tylko będzie trzeba. Taki miły puchon a gada brzydkie rzeczy, nieładnie. Walker podpadł wielu osobom(biedna Bianca pewno ma czkawkę z tego obgadywania) i jedynie kwestią czasu było, aż ktoś zrobi mu krzywdę. Najlepiej taką trwałą żeby już nie wrócił i nie truł życia innym. Pomysł ze złymi lekami podobał się Ansowi coraz bardziej, a pomysł wykorzystania go szybciej niż po szkole dojrzewał w głowie chłopaka. -Powiem tak, w każdej informacji jest ziarno prawdy. Zdecydowanie nie wierzę w to co piszą w Proroku, te ich teksty godzą w ludzką inteligencję. Z drugiej strony ten cały tropiciel działa zbyt...otwarcie? I dlaczego przestał wysyłać informacje? Przynajmniej ja od dłuższego czasu nic nie dostałem. Cała ta sprawa śmierdziała gorzej niż Walker(dobra, już koniec). Cuda podczas wakacji, następnie na rozpoczęciu roku, napady, mordy, zwolnienia, porwania...czy tylko dla niego wyglądało to jak początek wojny czarodziejów? Na podobnej zasadzie działał Grindelwald a później Voldemort. Może tak jak wtedy Ministerstwo stara się zatuszować sprawę i udawać, ze wszystko jest w porządku? -Tak, robota. Takie mechaniczne urządzeniu, któremu można wbudować sztuczną inteligencję i zaprogramować, by wykonywał za nas niektóre rzeczy. Jest to dobry przykład na to, że mugole świetnie sobie radzą bez magii, chociaż zdecydowanie muszą poświęcić więcej czasu i pieniędzy. No pewnie, nie głupi pomysł! Mnie na praktyki do Munga nie chcą przyjąć bez ukończonych studiów, więc mogę jedynie zdobywać wiedzę i mieć nadzieję, że będą ją w stanie wykorzystać w praktyce. Skoro Ty masz taką możliwość to korzystaj ile wlezie. Mnie zdecydowanie wystarczą mugolskie zwierzęta, czasami mam dość tego mojego stadka. Widząc, że Bridget dalej nie wypiła herbaty wstał i poszedł jej zrobić nową. Nie będzie przecież piła zimnej, nie? Po chwili wrócił z nową o tym samym smaku co zrobił dziewczynie wcześniej. Postawił filiżankę na stoliku i usiadł na swoim miejscu. Chwilowo zapomniany Gerard wskoczył na kolana swojego pana i wymusił drapanie za uszami.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget, niestety (co jest smutne, bo powinna o takich rzeczach wiedzieć nie tylko z faktu, że jej tata był uzdrowicielem, ale również dlatego, że to wiedza dosyć potrzebna w życiu), nie miała zbyt dużego pojęcia na temat chorób wenerycznych, wobec tego jedynie zaśmiała się krótko na uwagę chłopaka. Zaczęła trochę bawić się włosami, nie bardzo wiedząc, jak skomentować wszystkie te plany utrudnienia życia Walkerowi. Bridget nie nosiła do niego aż tak dużej urazy, choć nie mogła powiedzieć, że był jej wymarzonym kandydatem na wybranka siostry. - Wiesz, ja sądzę, że bycie ojcem to dla niego wystarczająca kara - stwierdziła w końcu, sięgając po filiżankę z herbatą. Zastanowiła się trochę dłużej nad tym, co powiedział Anseis, powoli kiwając głową. Ona sama nie zobaczyła już na wizbooku żadnego nowego wpisu od tropiciela, niemniej jednak nie potrafiła wyrzucić z głowy tego jedynego, który ujrzała. Cała ta historia z McGonagall wydawała jej się całkiem wiarygodna, w dodatku całkiem druzgocząca. - Ja też nie wierzę Prorokowi - przyznała. - A ten tropiciel... Sama nie wiem. Może faktycznie ma coś konkretnego, tylko nie wiem, czas jest mało odpowiedni? Albo może tylko blefuje? - Ostatnie pytanie zawisło w powietrzu, a Bridget poświęciła mu chwilę uwagi. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że ten tajemniczy ktoś naprawdę wiedział, czym była istota problemu. Jakiś przedmiot chroniący mury zamku brzmiał przekonująco, ale jakim cudem miałby zniknąć z jego murów? Odprowadziła go wzrokiem, gdy szedł zaparzyć nową herbatę, uśmiechając się do niego z wdzięcznością. Upiła kilka łyków więcej ze swojej zimnej już filiżanki. - Sztuczna inteligencja brzmi dla mnie jednocześnie ciekawie i głupio. Nie umiem sobie tego wyobrazić - powiedziała, wzruszając z rezygnacją ramionami. Niestety na tym etapie kończyły jej się w głowie pomysły, jak wyglądałby taki robot. - W menażerii przyjmują studentów, więc na szczęście mi się udało. Może w wakacje udałoby Ci się na chwilkę tam zaczepić? Nie wiem, może porozmawiam z tatą na ten temat? - zaproponowała. Nie wiedziała, czy rozmowa z rodzicem dałaby cokolwiek, ale chyba warto by było spróbować? - Tak więc bycie uzdrowicielem to twój pewny plan na przyszłość? Podziwiam, ja bym chyba nie mogła. Tata może by chciał, ale to chyba nie moja droga - dodała. Zaraz potem spojrzała na zegarek i aż podskoczyła w fotelu. - O cholercia, Anseis, przepraszam Cię, ale muszę uciekać! Umówiłam się z koleżanką w Hogsmeade, jeszcze chwilka i nie zdążę - wyjaśniła, po czym wstała i pochyliła się nim, dając mu buziaka w policzek. - Pyszna herbata, powtórzmy to kiedyś! - dodała, po czym wypadła z pomieszczenia.
Czas mnie naglił, a jednak bohatersko się mu opierałem, robiąc wszystko wbrew jego upływowi. Perspektywa nieznośnie długiego zadania domowego, wobec którego przyjąłem postawę największego cierpiętnika zamku, wyciągała mnie na poszukiwania ratunku. Byłem zdesperowany niczym uciekinier na skraju skarpy. Albo po prostu panikowałem i wymyślałem, byle tylko nie spędzić godzin (a w moim przypadku byłyby to naprawdę liczne godziny) nad pergaminem. Bogowie, miałem tak wiele fajniejszych rzeczy do roboty. Przykładowo mogłem pójść się napić herbaty do pokoju herbacianego. Nigdy tam nie chodziłem, ale chwila, w której miałem pisać wypracowanie, stanowiła doskonały moment na to, aby pójść tam wypić trunek, którego też wcale tak wiele znów nie pijałem. Ponadto miałem też w tym drugi interes. Zamierzałem przemierzać korytarze odpowiednio powoli, by wzrokiem wypatrzeć jakąś niewinną duszę, która wybawi mnie od najgorszego, pogłaszcze po głowie i powie, że napisze za mnie każde cholerne zdanie w pracy. Jakimś cudem nikogo takiego nie wyłapałem. Chociaż próbowałem zagadać do jednej ze znajomych mi puchonek, jednak ta być może domyślając się co się święci, na magiczne słowa "wypracowanie z eliksirów", przypomniała sobie, że musi natychmiast nakarmić w ramach zadania psidwaki. Pozostało mi smętnie powłóczyć nogami w stronę pokoju z herbatami (chyba dodatkowo zakładałem, że mogą się tam kręcić inne pomocne puchonki, a intuicja podpowiadała mi, że zawsze kręcą się one nieopodal pomieszczeń związanych z podawaniem jedzenia). Zegarek, który nie wskazywał czasu, a mój stan życiowy, zegarek, który mówił innym, co mają robić, delikatnie łaskotał moją skórę, gdy pociągałem za złoty łańcuszek, okręcając go wokół palca. Drugą ręką rytmicznie kręciłem różdżką, która operowała zaklęcie wprawiające w ruch łyżeczkę, a tą dodawałem cukier i mieszałem przygotowaną herbatę. Średnio jednak uważnie, bo znacznie bardziej zajmowały mnie plany na jutrzejsze ewentualne, dyskretne skopiowanie kogokolwiek pracy. Czy w ogóle było na to jakieś łatwe zaklęcie (przecież ręcznie bym tego nie pisał!)?
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Słyszę burczenie, które pobrzmiewa w uszach niczym syrena, alarmująca o problemie, jaki dociera wprost z mojego brzucha. Jestem tak głodny, że czuję się, jakbym przemierzał bezkresną pustynię, a nie szkolne korytarze. Właściwie... Hogwart wydaje się nie mieć końca, zwłaszcza kiedy stanie się u stóp ruchomych schodów i spojrzy w górę. Normalnie skierowałbym się do kuchni, unikając jak najdłużej wspinaczki, jednak strajk głodowy, jaki sobie zarządziłem, nie pozwala mi na to. Dlaczego w szkole pełnej magii muszą pracować skrzaty domowe? Rozumiem, że mamy zakłócenia, ale i tak traktuję to jako wyzysk. W obronie tych stworzeń – czy tego chcą, czy też nie – postanowiłem nie jeść niczego, co znajduje się na stołach Wielkiej Sali. Ostatecznie ten plan ewoluował w pełną głodówkę. A jako fanatyk jedzenia wszelakiego, naprawdę przez to cierpię. Robię to jednak dla wyższego celu, więc jest to warte poświęcenia. Cały dzień „żywię się” jedynie eliksirem euforii i wodą. Cytrynowy smak pierwszego sprawia, że cierpną mi usta, zaś drugie tylko potęguje to uczucie. Na swoje szczęście wpadam jednak na pomysł, który pozwala mi trzymać się głodowania, a jednocześnie napełnić nieco brzuch. Herbata – produkt na tyle przyzwoity, że nie wykorzystuje się innych do przygotowania go. Moim zdaniem powinni robić tygodniowe dyżury każdego domu. Gdybyśmy mogli sami tworzyć sobie posiłki, może ktokolwiek zrozumiałby, jaka to ciężka praca. Uczucie po Euforii wypitej na pusty żołądek podoba mi się. Działa o niebo lepiej i choć normalnie powinienem być wściekły i wykończony, śpiewam. I mam ochotę podskakiwać jak mała dziewczynka w sklepie z zabawkami, ale ostatkami sił się powstrzymuję. Nawet jeśli jestem pełen energii, ostatki rozsądku podpowiadają mi, że nie powinienem przeginać i oszczędzać siły. Docieram do pokoju z herbatami i otwieram szeroko drzwi. Nie panuję nad odruchami, bo moim zamiarem było wślizgnąć się bez zwracania na siebie uwagi, żeby nikt nie wlazł tam za mną. Okazuje się jednak, że nie dobiorę się do wszystkich herbat za jednym zamachem, bo ktoś zajmuje moją miejscówkę. W pokoju jest ciepło, a lampy nie są najlepszym źródłem oświetlenia, dlatego twarz intruza dostrzegam dopiero wtedy, gdy się zbliżę. - Thìdley? – dziwię się, gdy rozpoznaję swojego ziomka. - Tylko mi nie mów, że zużyłeś całego earl greya. Uśmiecham się jednak do niego szeroko. Nie wiem tylko, czy to przez eliksir, czy z tej radości, że to nie jakiś nadęty Krukon.
Rozsypuję cały cukier umieszczony na złotej łyżeczce, który próbowałem właśnie wsypać do filiżanki za sprawą prostego, lewitującego zaklęcia, gdy gwałtownie do wnętrza wpada Holden. Automatycznie odwróciłem w jego kierunku głowę, wesoło się do niego uśmiechając. Zobaczenie znajomej twarzy po spotkaniu samych uciekających przede mną Puchonek, było miłą odmianą. Kiedy już znalazł się obok mnie, powietrzem z ust zdmuchnąłem rozsypany ówcześnie cukier, który jak zakładam, magicznie wyparuje z pokoju, a nie po prostu spadnie na posadzkę. - Nie tam, to Merlin w Malinach - wyjaśniam szybko, rzucając fikuśną nazwą wybranej przeze mnie herbaty, której owocowy zapach, pod wpływem właśnie wlanego wrzątku stopniowo ogarnia pomieszczenie, a ulatująca para przybiera formę różowawych malin. Od razu mi jakoś lepiej na sercu, a problemy zaległej pracy stopniowo zdają odpływać wraz ze znikającą parą, może dlatego, że moja amortencja między innymi pachnie także malinami. Dwoma palcami łapię moją delikatną filiżankę w żółte kwiatki, popijając pierwszy łyk doskonałego napoju. Następnie podchodzę do różowowłosego i drugą, wolną rękę zawieszam na jego ramieniu, jakbym poszukiwał braterskiego wsparcia, podczas poważnego zwierzenia. - Mam ciężki problem. Nie mam na kogo zwalić napisania wypracowania - wyjawiam z ciężkim tonem, niczym zrzucając ogromnie ciężki kamień z serca, licząc że Gryfon zrozumie powagę mojego problemu. Przy moim poziomie lenistwa, to zaiste był stu kilowy problem. Opuszczam pozycję w której uwiesiłem się znajomego, by podejść do półek i szybkim wzorkiem przejrzeć opakowania herbat. Łapię w dłonie earl greya w metalicznej puszce zdobionej zielonymi listkami i przerzucam ją wprost w ręce kumpla. - Może ty chcesz to zrobić? - pytam w końcu, nonszalancko opierając się o herbaciane półki i wypatrując jego odpowiedzi. Twierdzącej oczywiście. Nawet nie mam co zaproponować w zamian, więc liczę, że z dobroci serca po prostu się zgodzi, albo palcem pokaże kto się nada do tego zlecenia. Może opary malin uderzają mi do głowy, uruchamiając we mnie pokłady bezgranicznej nadziei?
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Zastanawia mnie, co wyrabia Thìdley, skoro jest aż tak przerażony na mój widok. Od samego robienia herbaty nie można rozsypać cukru. A może? To ja jestem tym nadpobudliwym, więc nigdy się nie przejmuję, kiedy coś mi spada. Nawet nie zwróciłbym uwagi, że wkładam do kubka pustą łyżkę i mieszam nią herbatę, która nigdy nie będzie słodka. - Merlin w malinach? – dopytuję, mimo że usłyszałem już za pierwszym razem. Ta nazwa brzmi podejrzanie i nim zdążę się ugryźć w język, informuję o tym Terreya. - Trochę jak pedofil. Wyobraź sobie takiego brodacza w krzaku malin, podglądającego ludzi. Wzdrygam się na samą myśl. Jakbym zobaczył takiego Merlina na swoim podwórku, pewnie oberwałby tak mocno, że nie potrzebowałby trumny, bo uderzyłby w ziemię z taką siłą, że od razu wpadłby w dół o kształcie własnego ciała. Z tego dziwnego letargu wyrywa mnie zapach malin, który roznosi się w pomieszczeniu za sprawą Terreya. Mimo dziwnej nazwy, herbata pachnie całkiem ładnie, ale i tak zapewniam sobie uraz do końca swojego życia, kończący się tym, że nigdy nie wypiję tego napoju. Nawet Malinowy Chruśniak będzie mnie odstraszał, co przyjmuję z bólem, bo lubię maliny. Nie jakoś specjalnie, ale są całkiem smaczne i kojarzą mi się z wakacjami. Obserwuję, jak Terrey podnosi filiżankę i zbliża się do mnie. Mimo że spędziliśmy większość życia w jednym dormitorium, czasem mam wrażenie, że jest jak starszy brat. To pewnie wina wzrostu i tego, że sięgam Thidleyowi jakoś do nosa, ale nie ja decydowałem o tym, ile urosnę. I jak ludzie mają mnie brać na poważnie wśród tylu gigantów. Terrey kładzie mi rękę na ramieniu, a ja patrzę mu w twarz, zastanawiając się, o co chodzi. Gdy wspomina o wypracowaniu, marszczę brwi i szukam w głowie jakiejś informacji na temat pracy domowej. Mój umysł ogarnia pustka i wyobrażam sobie myśli upadające niczym kostki domino i zatrzymujące się w momencie, gdy docierają do „wypracowania”, bo stoi za daleko od pozostałych, by mogły w nie uderzyć. Dopiero kiedy Gryfon odsuwa się ode mnie, przypominam sobie o pracy domowej z wróżbiarstwa. Przejmuję od niego puszkę earl greya, a mój brzuch po raz kolejny rozgrywa serenadę. Jeśli Thìdley liczy na moją pomoc, musi być naprawdę zdesperowany, bo na głodzie osiągam raczej słabe wyniki. Człowieku, nie patrz tak na mnie. Nie wiem, jak on to robi, ale samym spojrzeniem potrafi ugrać naprawdę wiele. A ja, nie wiedzieć czemu, chociaż mam ochotę odwrócić się w stronę czajnika i przygotować sobie w końcu mój „posiłek” (czy jak wypiję przypadkiem fusy, zaburzę strajk głodowy?), nie odrywam od niego wzroku. Próbuję go jakoś wybadać; sprawdzić, czy naprawdę liczy na moją pomoc, czy tylko robi sobie żarty. - O czym to w ogóle ma być? Nawet nie napisałem własnego – mówię w końcu, ściskając w rękach puszkę. Z chęcią wsypałbym sobie do ust fusy czarnej herbaty z bergamotką, by zabić to ssanie w żołądku. - Pytałeś Blaithin? Jest niezła z eliksirów. Dear pewnie by mnie udusiła za używanie jej imienia, ale mi się podoba. Brzmi lepiej niż dziesiątki innych, na jakie wpadają czystokrwiści czarodzieje. Fantazja ich ponosi niczym gwiazdy mugolskiego kina, o których wspominał mi ojciec, albo naszych aktorów teatralnych. Tak właściwie, to nawet jestem skłonny pomóc Terreyowi z tymi eliksirami, choćby po to, żeby przestał przeszywać mnie spojrzeniem. Czuję się przez to trochę niezręcznie.
Do przerażenia mi hen daleko, raczej to wina tego, że byle pierdoła, jak otwarcie drzwi jest w stanie zaburzyć moje mizerne skupienie i popsuć zaklęcie. Ile razy to za wcześnie odwróciłem głowę, machnąłem ręką kiedy nie trzeba, czy po prostu zacząłem gadać, w momencie, kiedy akurat powinienem był po prostu ładnie prowadzić różdżkę, trzymając gębę na kłódkę? Z takich też powodów nauka hipnozy zajęła mi dłużej, niż powinna, za dużo rzeczy w życiu chciałem robić w jednej chwili, jakby w obawie, że wszystkie te sekundy, wcale mi nie wystarczą. - Myślisz, że jak będę tego pić dużo, to tak skończę? - Pytam robiąc przerażoną minę, chociaż nie mogę usunąć z ust błąkającego się uśmieszku. Podejrzliwie wącham pięknie pachnącą, malinową herbatkę, jednak mój apetyt ma większą siłę sprawczą niż mój duch (stoimy z Holdenem po przeciwnych stronach barykady), więc wypijam kolejny łyk herbaty. Licząc, że nazwa ta nie była wymyślona przez jakiegoś starego dziada siedzącego w krzakach i podglądającego nieletnie dziewczęta, a nazewnictwo wiązało się po prostu z tym, że w tym czarodziejskim świecie, co drugi produkt nazywano na cześć największego czarodzieja wszech czasów (swoją drogą, zwykle to były rzeczywiście produkty, które najbardziej lubiłem). - Gdyby ten stary Merlin był takim oblechem w krzaczorach, nigdy by się tego nawet nie dowiedział - uznaję nagle, zauważając, że czarodziej wszech czasów na pewno potrafi wszystko, a przede wszystkim rzucić na siebie poprawnie zaklęcie kameleona. Naprawdę nie wiem czemu takie pierdoły potrafią zająć moją głowę, dlatego odrzucam to z niezadowoleniem, próbując wrócić do tematu wypracowania. - Co? - Pytam nieprzytomnie, dziwiąc się, że ktoś chce poznać temat wypracowania od osoby, która wszystkimi siłami ducha, wzbrania się przed jego napisaniem. - Coś tam o wiggenowym - machnąłem niedbale ręką, trochę niepokojąc się, że osoba, która miała to dla mnie napisać, nie pamięta tytułu pracy. Idę sobie więc na jeden z foteli stojący tuż obok i siadam na nim w pełnym, tymczasowym milczeniu, rozważając propozycję zwerbowania pani prefekt do mojego zadania domowego. Holden mógł uciec przed moim atakującym wzrokiem, którego charakteru, swoją drogą, nawet nie poczułem, bo nigdy nie wyłapuję takich rzeczy, póki ktoś bardzo wyraźnie mi ich nie zakomunikuje. - Chyba musiałbym ją zmusić - wypowiadam zupełnie rzeczowym i racjonalnym tonem, oczywiście mając na myśli użycie hipnozy. I wydaje mi się, że Holden zrozumie te słowa, bo przecież nie raz, nie dwa gadałem mu, że znam takie wyjście, które powoduje, że inni tańczą jak zagram. Miałem oczywiście pewne wątpliwości, ale głównie związane z samym podstępem, rudowłosa wydawała się być mocna z wielu przedmiotów, nie byłem pewien, czy nie przyłapałaby mnie na używaniu hipnozy, a poza tym, jak mawiałem - od przedstawicieli władzy najlepiej trzymać się z daleka. - Czemu tu w ogóle przyszedłeś, umówiłeś się tu z kimś? - Pytam nagle, zdając sobie sprawę z tego, że mamy bardzo dziwne, męskie spotkanie przy kwiecistych filiżankach słodkich herbat, na pięknych fotelach wyścielanych miękkimi poduszkami, otuleni zapachami przeróżnych, herbacianych mieszanek.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Drapię się po głowie i zastanawiam, bo właściwie palnąłem tekst o Merlinie bez wcześniejszego przemyślenia. Zdarza mi się to dosyć często i przez to jestem wciąż zmuszony do improwizacji, by naprawić swoje błędy. - Możemy sprawdzić – proponuję, próbując jakoś wybrnąć z tej rozmowy. - Ty pijesz, ja obserwuję. Wyobrażam sobie Thidleya z długą, siwą brodą i w gwieździstej szacie, jak buszuje po krzakach malin: uzależniony od tej herbaty do tego stopnia, że postanowił sam produkować sobie tę nieszczęsną herbatę. Znam to uczucie, gdy posuwa się do czegoś, byle to jak najszybciej zdobyć. Póki uczę się w Hogwarcie, nie ma aż takich trudności z podkradaniem czegokolwiek albo pytaniem Dearów, czy załatwią mi po znajomości, ale niedługo moje życie może się skomplikować. Zaczynam się niekontrolowanie śmiać, ale Terrey pewnie trzasnąłby mnie puszkami herbaty, gdyby dowiedział się, jaki obraz narodził się w mojej głowie. Nie mogę się opanować, więc opieram się o regał i przytrzymuję, by nie wylądować na podłodze. Tarzanie się po zakurzonym, puchowym dywanie nie jest najlepszym pomysłem w moim stanie. Ostatecznie jednak zbieram się w sobie, by spróbować się jakoś opanować. - W jego czasach przejmowali się takimi sprawami? Ciekawi mnie, czy ktokolwiek z Thìdleyów przeniósł się do początków Hogwartu, albo jeszcze wcześniejszych czasów. Jednak nawet w mojej głowie to pytanie brzmi absurdalnie, zważywszy na restrykcyjne zasady ministerstwa i to, jak delikatnymi przedmiotami wydają mi się zmieniacze czasu. Nie wypowiadam go więc na głos, nawet jeśli jest ono mądrzejsze i bardziej dociekliwsze od rozkmin o fetyszach Merlina. Przechylam głowę, nadal przyglądając się Gryfonowi. Czy on w ogóle zauważył tę dziwną atmosferę, jaka między nami zapanowała? Na moje oko jest bardziej nieprzytomny ode mnie, a to ja nie jadłem nic od bardzo dawna (chociaż dla mnie każda minuta bez jedzenia wydaje się męczarnią). - Meh, to całkiem łatwe – stwierdzam, gdy wspomina o eliksirze wiggenowym. Od razu uświadamiam sobie, że temat pracy może mieć coś wspólnego z nieubłaganie zbliżającym się poszukiwaniem w Egipcie. Pewnie nawet Sanford słyszała o Tropicielu i postanowiła nas uświadomić, jak możemy przeżyć na pustyni. Oczywistym jest, że wybiera się tam większość studentów Hogwartu, a już zwłaszcza Gryfonów; bo kto z nas nie kochał ryzyka? W końcu przypominam sobie, że nadal trzymam w rękach puszkę herbaty, więc podchodzę do barku i sięgam po kwiecistą filiżankę. Podnoszę ją na wysokość oczu i przyglądam błękitnym kwiatom namalowanym na białym tle. Wyglądają jak chabry, ale równie dobrze mogą być czymkolwiek innym. Akurat w kwestii roślin ozdobnych nie należy mi ufać – o wiele bardziej interesują mnie te mordercze, albo bardziej praktyczne. Wrzucam fusy do filiżanki i zalewam je wodą, nawet nie przejmując się tym, czy aby na pewno nadal jest to wrzątek. Wypiję herbatę nawet jeśli będzie obrzydliwa, byleby zapełnić pusty brzuch. Terrey w przeciwieństwie do mnie nie przykłada się zbytnio do eliksirów, a że znam go nie od dziś, nie dziwię się, że rozpatruje zrzucenie na kogoś swojego problemu. W tym wypadku jestem jednak równie leniwy, co on, bo staram się poświęcać czas na sprawy, które naprawdę mnie obchodzą. Odkładam puszkę earl greya obok czajnika, bo nie skupiłem się na tym, z którego miejsca wziął ją szatyn. Chwytam za filiżankę, unosząc ją zbyt szybko, przez co wylewam sobie trochę wody na dłoń. Może to lepiej, że ignorancja nie pozwoliła mi na zagrzanie wody, bo skończyłbym z bąblami, a niezbyt mi się to uśmiecha. Ostatecznie rozsiadam się w fotelu niedaleko kumpla. - Chcesz ją trzasnąć Imperiusem? - pytam, lekko skonsternowany, bo sam nie ryzykowałbym trzaskania takimi zaklęciami w Dear. Nie mam zielonego pojęcia, o czym on do mnie mówi, znowu czując w głowie drażniącą mnie pustkę. Przez ostatni czas myślę tylko na zmianę o jedzeniu i eliksirze euforii, a pozostałe sprawy wymykają mi się niczym papierosowy dym rozpływający na wietrze. - Jestem głodny – odpowiadam na zadane pytanie, ale nie brzmi to zbyt dobrze, zwłaszcza jeśli ma się świadomość, że kuchnie znajduje się kilka pięter niżej. - Zarządziłem strajk domowy w obronie skrzatów domowych przed wyzyskiem – tłumaczę mu, pamiętając, że co druga osoba pytała mnie dziś, dlaczego się „wydurniam” i nie idę na obiad.
Najwyraźniej pomysł o sprawdzeniu, czy zamienię się w Merlina-oblecha-w-krzakach po wypiciu herbaty, przyjąłem za wybitny pomysł, bo przecież wcale nie przestałem jej ani na chwilę popijać. - Super, dzięki, też możesz na mnie liczyć, jeśli pod wpływem jakichś substancji zaczniesz się stawać starym zboczuchem - skwitowałem jego plan dotyczący wyłącznie obserwowania rozwoju mojej kariery jako Hogwarckiego zboczeńca, obiecując, że w odwrotnej sytuacji, wezmę za wzór jego zachowanie. A biorąc pod uwagę fakt, jak później dostał ataku bardzo podejrzanego śmiechu, wywołanego dziwniejszą miksturą niż herbata, miał większe predyspozycji do stania się szaleńcem, zboczeńcem, czy cholera wie, co jeszcze. Oczywiście moje ewentualne stanie z boku i obserwowanie nie było prawdą. Nie mogłem wszystkiego naprawić, ale często próbowałem. Obserwowałem dłuższą chwilę bezgranicznie śmiejącego się Holdena, nie mogę zaprzeczyć, ten widok się po prostu udzielał. Wiec zamiast siedzieć i patrzeć na niego z karcącą miną, za śmianie się (pewnie ze mnie, ale nie mogłem wiedzieć, w jakim wyobrażeniu), sam szczerzyłem się jak idiota, łapiąc ten wesoły nastrój. Śmieję się jeszcze trochę z jego kolejnego pytania, uznając to za trafny żarcik - bo sądzę, że rzeczywiście, pewnie mógł podglądać już czyjeś żony, a nie nieletnie małolaty. - No tak, pewnie miały jakieś trzynaście lat i były po zaklęciu małżeńskim - zauważam, strzelając w wiek, w jakim niegdyś zdarzało się, że dziewczęta już wychodziły za mąż, mogły mieć dzieci i być może, że podglądanie ich traktowano znacznie łagodniej, niż w obecnych czasach. - W takim razie ukrywał się tylko przed ich mężami. - Dodaję fantazjując na temat zamierzchłych czasów. Widzę, że mnie obserwuje, jednak nie wiem, że myśli o dziwnej atmosferze, może po prostu jeszcze tego nie wyczuwam. A może jestem po prostu toporniejszy. Oczywiście nigdy tego nie sprawdziłem i nigdy nie miało to nastąpić. Nie potrafiłem podróżować w czasie, opierałem się tej możliwości, bojąc się, że wrócę bez pamięci, jak moja matka. Być może jednak bardziej jeszcze obawiałem się, że zmienię życie ludzi wokół tak mocno, jak niegdyś wywrócono moje. Drugą sprawą było oczywiście to, że cofnięcie się w przeszłość o takie okresy czasu mogło skończyć się tylko katastrofą. Pewnie nie wyłącznie moją, ale cywilizacyjną. To była niebezpieczna zabawa, w której nie chciałem nigdy uczestniczyć. Problemem było jednak to, że nie byłem słownym chłopcem, a pragnienie zmienienia przeszłości zawsze nasilało się wraz z przeżyciem większej ilości, niż dziewiętnastu lat. - Świetnie, skoro łatwe, to zrób to za nas obu - komentuję widząc jego minę, która wskazuje na to, że chciałby dostać jakieś trudniejsze zadanie. Czy napisanie dwóch wypracowań więc zapełni jego apetyt? Przez chwilę zajmuję się swoją malinową mieszanką, wahając się, gdzie mógłbym dorwać panią prefekt i przetestować jej podatność na hipnozę. Zarzucam nogi ubrane w jeansy rodem z lat osiemdziesiątych na pobliski podnóżek, a w międzyczasie Holden ląduje na pobliskim fotelu, znów myślami powracam do obecnego czasu. - Nie, mam przecież swoje sposoby - rzucam niedbale, posyłając mu znaczące spojrzenie i ciągnąc palcami za łańcuszek z zegarkiem wiszący na mojej szyi. Jestem pewien, że zrozumie, iż chodzi mi o zahipnotyzowanie koleżanki, bowiem wciąż nie dopuszczam do myśli, że Holden po prostu wyrzucił z głowy pamięć o moich przydatnych umiejętnościach. Oczywiście już chciałem otworzyć usta i zapytać czemu nie jest w kuchni, jednak wyjaśnienie przyszło, nim ja ubrałem myśli w słowa. Patrzę na niego więc, próbując zrozumieć, jak można przestać jeść żeby skrzaty (które dostają zapłatę?) nic nie robiły. One były po to, żeby gotować. Nic nie rozumiałem. - A to czasem nie pozbawi ich pracy? - Pytam próbując zrozumieć ten pogląd. Każdy rozsądny człowiek na moim miejscu pokiwałby głową, nie chcąc dyskutować o słuszność tej sprawy. Ale znów, nim pomyślałem, powiedziałem.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
- Możemy robić konkurencję, kto wypatrzy w tych krzakach więcej... malin? – proponuję, udając wzruszenie, że będę miał wybitnego kompana w tym nowym, jakże cudownym hobby, które narodziło się dzięki herbacie. Pomyśleć, że aromat liści, babcine filiżanki i falbanki tak dobrze wpływają na studentów, że wpadają na swoje życiowe powołanie. Po co się przejmować jakimiś zawodami? Nic nie jest wieczne, a wyhodować brodę może każdy. Chociaż niezbyt mi to wychodzi, więc muszę jeszcze poczekać z wizją zostania zboczonym starcem w koszuli nocnej i laczach. - Nie wyobrażam sobie żenić się z trzecioklasistką – uznaję, a ta myśl automatycznie hamuje mój śmiech. Może i jestem wariatem, ale nie aż takim, żeby oglądać się za dziećmi. Właściwie to w ogóle nie widzę siebie w roli męża. To brzmi tak nieprawdopodobnie, że zaskakuje nawet mnie samego. Aktualnie moją życiową partnerką pozostaje Euforia, ale nie jest to chyba powód do dumy, a przynajmniej tak twierdzi każdy, kto wie, że niekiedy bardzo często nadużywam eliksiru. Nie mam takiej możliwości jak Terrey, by w ogóle podróżować w czasie. Nikt o zdrowych zmysłach nie dałby mi do rąk zmieniacza czasu. Jestem niestabilny emocjonalnie, co uświadomiłem sobie już dawno temu, ale na ten moment mam to głęboko w poważaniu. Póki żyję, chcę się tym cieszyć bez walki ze złymi nastrojami. Nie mam zamiaru marnować czasu na leżenie w łóżku, wolę być wszędzie, nawet jeśli miałoby się to wiązać z utratą zdrowia w przyszłości. Pewnie wtedy zacząłbym marzyć o możliwości cofnięcia tego, co nawyrabiałem w młodości. Czy to nie absurdalne, że wiedząc, iż się w końcu zabiję, nic z tym nie robię? Że brnę w to dalej, jakbym tkwił w niewiedzy, chociaż znam wszystkie skutki takiego działania? Miniaturowa postać w moim umyśle wzrusza ramionami. Sumienie wyłączyło mi się już dawno temu. - Nie chce mi się – burczę, na przekór Thidleyowi. - Pewnie machnę to na kolanie przed wejściem do klasy – dodaję. Mimowolnie układam jednak w głowie zdania na temat eliksiru wiggenowego. Może dałoby się z tego ułożyć nawet dwa wypracowania, ale nie jestem niczyim sługą. Staram się walczyć z niewolnictwem, co ukazuję swoją głodówką, a ten chce mnie zmusić do pracy za darmo. O ironio! Popijam ledwie ciepłą herbatę, która wydaje się nie mieć smaku, bo fusy reagują tylko z wrzątkiem. Patrzę, jak ciągnie za łańcuszek zegarka i totalnie nie rozumiem, o co mu chodzi. Może nawet coś mi mówił, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć, o co chodziło. Głupio mi pytać, skoro jest pewien, że pamiętam, więc tylko uśmiecham się głupio i kiwam głową. Terrey nie jest jednak idiotą, więc na pewno zauważy, że udaję. - Nie nazwałbym tego pracą, skoro nikt im za to nie płaci- stwierdzam. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, pewnie bym się wkurzył, ale Thidleyowi wybaczam tę uwagę. - Dziwię się im, że same się o to nie upominają, ale po tylu latach niewoli pewnie nawet nie są świadome, że mogą żyć w zupełnie inny sposób. Ucinam jednak, zanim rozgadam się całkowicie, bo wiem już, że ten temat zejdzie na kuchnię, a mój brzuch nie jest zbyt zadowolony z zastąpienia obiadu herbatą. Frustracja z braku pożywienia miesza się z radością powstałą sztucznie przez eliksir, co całkiem miesza mi zmysły. Mam nadzieję, że ktokolwiek zareaguje też na plakat, który powiesiłem na tablicy ogłoszeń i dołączy do mojego strajku. Samotna walka ma coraz mniej sensu i martwi mnie to, jak wielkimi ignorantami są w tej sprawie inni uczniowie. - Ten earl grey jest jakiś zwietrzały – mówię, odstawiając kubek z niedopitą herbatą na stolik i mrużę oczy, by dostrzec na regale jakąś ciekawszą puszkę. Od razu dostrzegam Merlina-podglądacza, którym raczy się Thìdley i chociaż mam uraz, podświadomość podpowiada mi, żeby spróbować tego czegoś. No ale Terrey pewnie padłby ze śmiechu, gdybym dołączył do zamiany w starca już teraz. - Są jakieś inne zaklęcia na zmuszanie ludzi do robienia fajnych rzeczy niż Imperio? Przy tym pytaniu pochylam się w stronę kumpla, na wypadek, gdyby miała to być jakaś tajemna sztuka niewskazana dla innych. A ściany w tej szkole miały uszy – ostatnimi czasy coraz częściej nawet dalekiego zasięgu, skoro Zonk wprowadził chwilową promocją z okazji zbliżającego się Prima Aprilis. Może i zdradzam tymi słowami, że jednak nie łapię, o czym mówi Gryfon, ale raz się żyje. Wolę zrobić z siebie głupka, niż żałować, że się czegoś nie dowiedziałem.
Klasnąłbym w ręce, gdybym tylko nie trzymał w nich filiżanki z resztką cennej herbaty, na pomysł przyszłości spędzonej w krzakach malin, jako wyścigu o tytuł największego podglądacza. Och Merlinie, czy w tych herbatach była jakaś dodatkowa substancja, czy po prostu nasza głupota nieokiełznanie galopowała, wprowadzając nas na coraz dziwniejsze tory rozmowy? - Świetnie, teraz starość od razu wydaje się być ekscytująca - komentuję ten plan konkursu na więcej podejrzanych malin (czymkolwiek one miałby nie być). Oczywiście starość, przyszłość, nigdy mnie nie pociąga, wiem, że tylko gadamy głupoty - zwłaszcza w kontekście bycia starymi zboczuchami, ale jednak w tych ironicznie wypowiedzianych słowach, kryje się trochę więcej - żadna wizja tego, co przede mną, nie była w stanie sprawić, że myślałbym o tym, co ma nadejść, jako o czymś, co będzie lepsze, niż to co minione. - To chyba całkiem dobrze, gdybyś sobie wyobrażał zbyt żywo ślub z trzynastolatką, już wkrótce chodziłbyś na herbatę z dementorami - zauważam odnosząc się do znanego czarodziejskiego więzienia, jednocześnie wiedząc, że to akurat kwestia naszego społeczeństwa, tych czasów, wciąż na świecie miejsca, gdzie uznają tego typu małżeństwa za akceptowalne. W przeszłości było tak i tutaj. Nie popierałem tego, ale jak zawsze próbuję zrozumieć to co minione, nie oceniając. Tak jak i Holden, i ja też nie myślę o małżeństwie. Mam niewiele lat i wydaje mi się, że przyszłość nie istnieje (a wcale nie słucham tyle punku co siedzący naprzeciw mnie Gryfon!). A jednak, potrzebuję jeszcze tylko chwili, by odkryć, że małżeństwo może być fajne i może mi dać dzieci, które poznają tajniki biznesu, a później będą robić zmieniacze czasu zegary. Chyba nie do końca zdaję sobie jeszcze sprawę z tego, jak mocno w mojej głowie siedzą te wszystkie rodzinne głupoty. Tak, jakby fakt, że dziś bardziej myślę o hipnozie, niż podróżach w czasie, miał mnie uchronić przed tym, że w końcu obudzę się z marzeniem cofnięcia się przeszłości. Dlaczego sądzę, że skrzaty dostają coś (jedzenie i dom?) za swoją pracę? Jestem wręcz pewien, że nie są niewolnikami, że one tego chcą, więc tylko rzucam badawcze spojrzenie kumplowi, zastanawiając się, czy wybadał dobrze ich sytuację. Ostatecznie jednak przyjmuję myśl, że to ja jestem ignorantem, który nic nie wie o sytuacji w kuchni, aniżeli, że to Holden nie sprawdził czy skrzaty oby na pewno nic nie dostają z racji gotowania licznych obiadów. Nie wiem jak wygląda prawda. Wiem jednak, że to wszystko jest dla mojego kumpla bardzo ważne, więc przytakuję, nie zamierzając na pewno podważać słuszności tego wszystkiego. Nie walczę z szaleństwami ludzi, których lubię. - No mówię, weź tego Merlina w krzakach - komentuję jego herbatę chcąc go namówić do jedynego słusznego trunku w tym miejscu, machając wolną ręką w kierunku półki na której stała puszka z Merlinem. Mój się już kończy, więc odstawiam filiżankę na stolik. Mniej więcej w tym czasie także Holden pochyla się nade mną, wypytując o tajniki zmuszania osób, do robienia tego, co sobie zapragnę. Otwieram już usta, żeby dosłownie mu przypomnieć, o czym ja cały czas mówię, ale dociera do mnie, że on po prostu kompletnie nie rozumie. Patrzę na jego zdezorientowaną twarz i zaczynam czuć, że na moich ustach pojawia się uśmiech, taki, który sam materializuje się tuż przed zwęszeniem doskonałej okazji. Kiwam głową, nic nie mówiąc, bo nie chcę, żeby uciekł sprzed moich oczu, bardzo zwinnie wyciągam zza czerwonej koszuli w zielone palmy, złoty zegarek na długim, cienkim łańcuszku. - No tak, sam spójrz - zachęcam go jeszcze, by rzucił okiem na to, co pokazuję, jakbym tym samym miał dać wskazówkę do ogłuszenia ludzi, nie zdradzając, że zaraz sam stanie się ofiarą moich działań. Unoszę zegarek w dwa palce, kierując jego tarczę z dwoma wskazówkami mocno od siebie oddalonymi, przed wpatrzone, niebieskie oczy. Tarcza delikatnie migocze, jakby głębia tła w tym zegarku nie miała końca. Delikatny ruch przedmiotu sprawia, że wskazówki wydają się poruszać, wirować, wciągać. Śpisz. Polecenia, byś chwilę tańczył jak zagram, same pchają mi się na usta. Mam Cię, zrobimy tak, że teraz nie zapomnisz.
Możemy zrobić kosteczki, żeby to w miarę rozłożyć, bo Terry tez nie jest jeszcze mistrzem w fachu. 1 - Najpierw wmawiam Ci nieco lepszy nastrój - zadziała to tylko chwilowo. Później masz wejść na stół, grzechocząc puszką z herbatą, ale szybko tracimy połączenie i wybudzasz się, stojąc dopiero jedną nogą na blacie. Puszkę gdzieś upuszczasz rozsypując jej zawartość (oby to nie był Merlin!!). 2 - Hipnoza wychodzi ładnie, wchodzisz na stół, zakładasz na głowę abażur jednej z lamp, jednocześnie próbując stepować (oby filiżanki to przeżyły!), dopiero wtedy się rozbudzasz. 3 - Robisz mi nową herbatę, rozbudzam Cię bardzo gwałtownie, kiedy polecenie się psuje i zaczynasz mocno przelewać, pokrywając wodą cały blat. 4 - Zgadzasz się napisać jutro wypracowanie dla mnie, część tego uroku utrzyma się do dnia następnego. Wmawiam Ci, że czujesz się dziś niewiarygodnie dobrze, więc nieco łagodzę twój wymęczony głodem, nastrój. Rozbudzasz się znów siedząc na fotelu, ale czujesz znacznie lżej i lepiej. 5 - Wychodzi kiepsko, jesteś nieźle odporny na te polecenia, więc z niemałym wysiłkiem udaje mi się przekonać Cię do schowania się za fotelami, w celu przećwiczenia przyszłości jako stary Merlin. Niestety nie wyczekujesz nadejścia jakichkolwiek dziewczyn, bo zaraz się tam rozbudzasz i boli Cię od tego głowa. 6 - Po pierwsze zgadzasz się napisać dla mnie jutro wypracowanie. Zaczynasz robić mi herbatę, a oczekując na wrzątek żonglujesz trzema puszkami herbat (nawet jeśli normalnie tego typu czynność by Ci nie wyszła), rozbudzasz się w trakcie ich przerzucania, być może udaje Ci się je złapać przed rozsypaniem.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Krzywię się zdegustowany na myśl o dementorach. Żarty żartami, ale nie chcę nigdy wylądować w Azkabanie. Ta banda ciemnych beduinów odbiera ludziom całą radość, a ja od roku staram się walczyć z tym, by nie przestawała płynąć w moich żyłach. To uczucie, które pragnę zachować na zawsze, nawet jeśli wiązało się ze skutkami ubocznymi w postaci bezmyślności i dziwactwa. - Brr, nie cierpię tego miejsca – mówię, choć nigdy tam nie byłem. Nawet się wzdrygam: trochę teatralnie, a trochę naprawdę, bo nie chciałbym spędzić tam reszty mojego miernego życia. Nie planuję nikogo zabijać, bo nawet jeśli ludzie często mi się narażają, wolę spłatać im psikusa albo rąbnąć ich zaklęciem pierdzącym, niż ćwiczyć czarną magię i zakazane klątwy. Nie rozumiem osób, które pałają się czarną magią, by ranić innych. Tym bardziej nie rozumiem ekscytacji na myśl o odbieraniu komuś ostatniego oddechu. Nawet bez próbowania wiem, że czułbym strach, może odrobinę mocy, że jestem w stanie coś takiego zrobić, ale jednak przeważałby lęk, że tak łatwo jest kogokolwiek skrzywdzić. Posiadanie żony i dzieci przy moim statusie majątkowym to pomysł naprawdę mizerny. Nie robię tu przytyku w stronę rodziców, bo wbrew pozorom nie żyje nam się wcale tak źle, ale jeśli już miałbym sprawić, że na świecie pojawi się ktoś nowy, wolałbym, żeby nie miał powodów do nienawidzenia życia. A tym bardziej ojca-idioty, który nie potrafi zadbać nawet o samego siebie. Cieszy mnie, że Terrey nie chce ze mną dyskutować na temat skrzatów, bo coraz bardziej tracę pewność siebie w tej kwestii. Może nie do końca to wszystko przemyślałem. Chociaż skrzatka, z którą często rozmawiam, twierdzi, że wolałaby żyć na Bahamach, zamiast prać nam szkolne szaty i nadziewać świąteczne indyki. Nie dziwię jej się, bo sam z chęcią wylegiwałbym się pod palmami. Ale trzeba przyznać, że Hogwart, choć wykorzystuje skrzaty, zamiast zatrudnić pełnoprawnych pracowników, zapewnia jednak dach nad głową istotom, które go utraciły. Harują one jednak codziennie bez ani jednego dnia urlopu – nawet w wakacje, gdy trzeba doprowadzić zamek do pełnej używalności, a wszyscy nauczyciele wyprowadzają się na dwa miesiące wraz z uczniami. Nawet jeśli naprawdę się mylę, to i tak się do tego nie przyznam. Nie przed Thidleyem, który mógłby mi to długi czas wypominać, śmiejąc się ze mnie. Chociaż się staram, by wrócić myślami na odpowiedni tor, dementorzy wciąż siedzą gdzieś w kącie mojego umysłu. Nie znoszę ich, napawają mnie ogromnym lękiem, dlatego staram się znaleźć szybko coś zabawnego, jakbym miał do czynienia z boginem. Właściwie mam, choć nie widzi go nikt poza mną. Jedyne, na co wpadam, to Merlin w laczach, ale jest to na tyle zabawne, że przekształcenie mojego strachu w durne plany na przyszłość z Terreyem rozwiewają to okropne uczucie. - No skoro chcesz, żebym zmieniał się w starca w twoim tempie, to chyba wezmę – stwierdzam i wstaję z fotela, kierując się prosto w miejsce, gdzie leży kremowa puszka z wyrytymi na niej malinami. Wygląda trochę jak pudding z całymi owocami, a nie napój produkujący przyszłych mieszkańców celi w Azkabanie. - Ale jak coś mi się stanie, to twoja wina – dodaję i wyciągam herbatę, by ją sobie zaparzyć. Może skończy się to jedynie tym, że moje włosy będą bardziej różowe, niż są w tym momencie. Patrząc na moje odrosty, moje ciało chyba nadal walczyło z zamianą w malinę. Zalewam trunek i wracam na fotel, nim Thìdley zdąży choćby wspomnieć, że skończyła mu się herbata. Mógłbym mu ją zrobić, ale podniesienie się z miejsca by mu nie zaszkodziło. Walka z lenistwem zaczyna się od takich drobiazgów. Odstawiam filiżankę na stolik, bo jej zawartość jest zbyt gorąca, by wciskać ją sobie do gardła. Unosząca się para zmienia swój kształt, czemu przypatruję się przez krótką chwilę, by wrócić spojrzeniem do kumpla i zadać mu pytanie o zaklęcie. Gdy ten kiwa głową, zamieniam się w słuch, ale Terrey nic nie mówi. Wyciąga zza koszuli zegarek, który wszędzie ze sobą nosi. Przyglądam się jego tarczy i mam wrażenie, że zatapiam się we wnętrzu przedmiotu. Tykanie zegara rozlega się w mojej głowie coraz głośniej, w końcu zamieniając się w cichy szum, poza którym nie istnieje nic więcej. Mam wrażenie, że mój umysł istnieje poza ciałem, które słucha się kogoś innego. Czuję, jak moje usta wyginają się na chwilę w szerokim uśmiechu, jak zawsze wtedy, gdy czuję nieprzeniknioną radość, a nogi stają mocno na podłodze, by reszta ciała mogła się unieść. Chwytam puszkę earl greya, którą zostawiłem obok filiżanek zaledwie kilka minut temu i czuję silną potrzebę wejścia na stół. Panowanie nad ciałem wraca mi w momencie, gdy jedna stopa ląduje na stole. Puszka wypada mi z rąk i otwiera się, a puchowy dywan pochłania stęchłe fusy. - Co do kurwy? – wyrywa się z moich ust, nim zdołam zapanować nad językiem i patrzę z wyrzutem na Terreya, żałując, że upuściłem herbatę, bo mógłbym nią teraz w niego rzucić. Niech się gamoń jeden cieszy, że zostawiłem Merlina przy czajniku, bo zapłakałby. Automatycznie przypominam sobie, jak pokazał mi kiedyś ten zegarek, mówiąc, że może nim zapanować nad umysłami. Dlaczego ta informacja wcześniej uciekła z mojego umysłu? A może to tylko moja wyobraźnia? Kolejna sztuczka Thidleya i tak naprawdę nigdy nie gadaliśmy? Może nawet się nie znamy i tylko umieścił mi to... A nie, to nie ta dziedzina. - Zrób to jeszcze raz – mówię jednak z pewnością, że tym razem nie dam się tak łatwo złapać w jego sidła. A nawet jeśli, mógłbym się bardziej zastanowić nad tym, co się ze mną dzieje. - Ale nie licz, że zrobię za ciebie tę pracę domową!
Dla mnie dementorzy są narzędziem władzy, ministerstwa. Są sterowalnymi istotami tak długo, jak długo są marionetkami rządu, wykorzystywanymi na ich polecenia - jako wolne zwierzęta, byłyby dla mnie takim samym, typowym niebezpieczeństwem jakim są chociażby akromantule. W tym wypadku jednak kojarzą mi się z aparatem politycznym. Nienawidzę ministerstwa i brzydzi mnie władza w rękach tych wymuskanych panów, którzy przed laty zrujnowali naszą rodzinę, po prostu wszystko nam odbierając. Nie gryzie mnie boleśnie sam brak pieniędzy jak to, że w imię dobra, na które mieli w przepisie tylko niszczenie, zdewastowali nasz dorobek, sami wpychając nas na stronę nielegalnych biznesów. W czym ich większe dobro było lepsze od większego dobra oferowanego chociażby przed Grindelwalda? I tak i tak ucierpieliśmy. - Miejsce, gdzie chujowa władza pakuje kogo popadnie, aż dziwne, że połowy naszej rodziny tam kiedyś nie wsadzili - odzywam się w końcu z silnie negatywnym tonem, dając kolejny upust mojej niechęci wobec polityki i jej przejawów. Jeśli Holden walczył o równość skrzatów domowy, ocalenie lasów i wszystkich niewinnych istot, tak ja byłem gotów w imię swojej sprawy, podpalić całe ministerstwo magii samą swoją gorąco buchającą niechęcią. Lubię patrzeć, jak ktoś wykonuje moje polecenia pod wpływem ruchu zegarkiem, jakbym miał dostęp do czegoś zupełnie poza zasięgiem śmiertelników. To jednak magia o niezbyt krystalicznej renomie i choć staram się nie wykorzystywać tego zbyt często przeciw innym, to nie jestem święty. Wolę jednak pierwotny cel hipnozy, dla którego po nią w ogóle sięgnąłem, gdy mogę nią coś naprawić (i jednocześnie za każdym razem pałam do niej silnym uczuciem odrazy, gdy kolejny raz nie pozwala mi zacerować wszystkich najważniejszych problemów), powstrzymać przed tym, że coś wkrótce się zupełnie rozsypie. Jestem zaskoczony, gdy Holden chce powtórki. Myślałem, że prędzej powie coś na temat tego, żeby nigdy nim nie manipulował czy coś. Ale jeśli chce, dam mu więcej hipnotycznego letargu. Uśmiecham się szybko, słysząc, że mimo to, nie zrobi za mnie zadania. - Tak, jasne, jeszcze zobaczmy kto ma silniejszą zdolność perswazji - komentuję rozbawionym tonem, obracając w rękach swym zegarkiem, wciąż jednak zastanawiając się, czy Holden potrafiłby się przeciwstawić mojej hipnozie. Mógłbym się nawet założyć, gdybym tylko którykolwiek z nas dysponował czymś więcej niż paroma, nędznymi drobniakami - chyba, że to miałby być zakład o kolejne filiżaneczki malinowej herbatki. W końcu jestem zmuszony brakiem herbaty (i tego, że nie rzuciłem na różowego polecenia zrobienia mi nowej porcji), oraz kuszącym zapachem Merlina w drugiej filiżance, podnieść się z fotela. - Wezmę sobie to do serca. - Komentuję szybko jego prośbę o powtórkę, którą mógłbym nagiąć do kilku powtórek. - Chcesz to złamać, czy mam Ci wmawiać, że to fenomenalny dzień? - Pytam przesypując do filiżanki kolejną dawkę malinowych fusów, jednocześnie próbując wyczuć, czego Holden oczekuje po hipnozie. Ja jestem gotów zgodzić się na wszystko, co tylko da mi pole do ćwiczeń, bo mało kto chce się w to bawić. Większość lubi kontrolę, a ja próbuje ją odbierać. Nie zwlekając, całkiem zaoferowany rozwojem tego spotkania, wracam z herbatą, jednak tym razem, wiedząc, że nie rzucam czaru na nieświadomego niczego chłopaka, usiadam bliżej niego, na kawałku zagraconego stolika, uważając, żeby nie rozlać przy tym cennych Merlinów w malinach. To prawda, jednak jest między nami dziwna atmosfera. Ale nie myślę o tym, bo znów macham mu zegarkiem przed oczami i teraz mogę mu kazać robić, co zechcę.
zależnie od odpowiedzi możesz założyć, że po prostu wmawiał mu, że to dobry dzień, albo wybrać opcję z poleceniem, czy tam obie. Wówczas możesz zrobić też tamten rzut, albo wybrać któreś z tamtych poleceń i po prostu zrobić tylko losowanie na samo opieranie się - z racji wysokiej świadomości, co się teraz wydarzy, chyba odpowiednie będą kości pół na pół. Wybór tak naprawdę należy do Ciebie 8 )
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Sami pozwalamy sobą sterować, nie opierając się władzy ministerstwa. Wiedzą, kiedy i jak wykorzystać swoje możliwości, by odebrać człowiekowi wszystko, ale nie potrafią pomóc, gdy sytuacja tego wymaga. Tuszują swoją nieporadność sprawami małego szczebla, które usypiają czujność magicznego społeczeństwa, a tak naprawdę nie umieją nawet odpowiedzieć na pytanie, skąd te zakłócenia, choć to oni powinni się tym zająć, a nie zbieranina randomowych ludzi lubiących Tropiciela. - Jeszcze trochę i zaczną nas tam zamykać za nazywanie ich chujowymi – stwierdzam, zastanawiając się, czy naprawdę byliby w stanie nałożyć cenzurę, która wyłapywałaby niestosowne określenia o tym przybytku urzędasów. Może powinienem wymyślić im jakiś kryptonim na wypadek, gdyby szykowała się grubsza afera? Babcie klozetowe na cześć jednego z wejść, o którym wiedziałem od dziadka. Gdyby przymknęliby mnie za krytykowanie „pobierania opłat za potrzeby pierwszego rzędu” to może ktoś by się nad nimi zastanowił. Ale co ja tam wiem; matka pewnie kazałaby mi siedzieć cicho, bo mam tylko osiemnaście lat. Sam jestem zdziwiony, że zgodziłem się na to, aby Terrey ponownie mnie zahipnotyzował. Przyda mi się jednak jakieś zajęcie, które odciągnie mnie od burczenia w brzuchu, choć ucierpią na tym skrzaty, zepchnięte gdzieś na tyły podświadomości. Jestem jednak zbyt pewny swego i chcę spróbować złamać te jego sztuczki, by pokazać mu, że hipnoza jednak nie jest ósmym cudem magicznego świata. Thìdley pewnie sam jest tego świadomy, ale jako dobry kumpel nie mogę pozwolić na to, by zaczął się chełpić, gdy pewnego dnia osiągnie perfekcję w tym fachu. Co to, to nie. Musi być gdzieś haczyk i ja go znajdę! - Jak mówię, że nie zrobię, to nie zrobię – zaznaczam, udając oburzonego, choć tak naprawdę mam ochotę znowu się roześmiać. Podpuszczanie Terreya jest jedną z moich ulubionych rozrywek, choć on też należy do tak specyficznych osób, że nie zawsze przychodzi mi to z łatwością. Teraz jednak może się popisać, więc im bardziej skupi się na tym, żeby mi dopiec, tym lepszą ja będę miał zabawę. Nie wątpię w swoje umiejętności, choć jeszcze ich w sobie nie odkryłem; najwyżej będę potem płakał. Rozkładam się w swoim fotelu i zakładam ręce za głowę, gdy Terrey przysiada na stoliku tuż naprzeciwko. Posyłam mu złośliwy uśmiech, chociaż jestem podekscytowany przeżyciem po raz kolejny zamieszania w moim umyśle. Przypomina mi to trochę początkowe działania eliksiru euforii, gdy wykonuję czynności, nie do końca nad nimi panując. Tam jednak mam chociaż zalążek wyboru, a w przypadku hipnozy będę całkowicie zaskoczony. - No, pokaż, na co cię stać. Chyba oczywiste, że chcę z tym walczyć – mówię, a przy ostatnim słowie zegarek pochłania już całą moją uwagę. Od dawna mu się przyglądam i za każdym razem wydaje mi się, że jest jakiś dziwny. Nie działa jak typowe tego typu urządzenie, ale nigdy nie pytam Terreya, bo nie jest to na tyle istotne. Teraz mam wrażenie, że Gryfon pozwala mi poznać swoją tajemnicę – tę, o której mówił mi już dawno temu, ale ja wyparłem ją ze swojej świadomości. Czuję, jak odpływam: to takie dziwne uczucie, jakbym miał zaraz zemdleć, dostać się do krainy snów, pozostając częściowo na jawie. Widzę, co robię; czuję wszystko, czego dotykam, ale nie mogę wpłynąć na swoje wybory. Podnoszę się z fotela, chociaż chwilę temu wygodnie się w nim rozsiadłem i zbliżam się do regału z herbatami. Nie mam pojęcia, po co miałbym robić kolejnego Merlina, skoro dopiero co sobie przyniosłem, a ten Thidleya nadal nie wystygł. Najwidoczniej mam do czynienia z herbatoholikiem, który robi sobie kolejną filiżankę, zanim dopije poprzednią. Albo sam nim jestem, a Gryfon odkrył we mnie tę mroczną naturę miłośnika różowych trunków. Nawet komponują się z moim sianem na głowie, więc nie ma aż takiej tragedii. - Na kiedy jest ten esej? Myślę, że jutro znalazłbym na to czas. Słyszę swój własny głos wydobywający się z moich ust, chociaż nie miałem zamiaru wypowiedzieć tych słów. Niech cię, Thìdley! Walczę z jego hipnozą, skupiam się z całych sił, by przerwać to połączenie, ale mój umysł jest zupełnie odłączony od ciała. Zaczynam tracić połączenie z rzeczywistością, aż w końcu zanika całkowicie i gdy odzyskuję kontakt, nad moją głową latają trzy puszki z herbatą. Z automatu upadają na podłogę, ale łapię jedną w locie – bardziej przez fakt, że trzymam uniesione ręce, a nie z własnych chęci. Jeszcze trochę nieobecny, niemrawo spoglądam na puszkę z wygrawerowanymi malinami. - Patrz, ocaliłem Merlina – mówię i macham opakowaniem herbaty. Pozostałe dwie pochłania puchowy dywan. Ciekawe, czy gdybyśmy się skurczyli do rozmiarów elfów, to znaleźlibyśmy się na wielkim wysypisku fusów. - Co się stało? – pytam jeszcze, nim zdążę ugryźć się w jęzor, bo przecież mogłem poudawać, że robiłem to specjalnie i tak naprawdę zerwałem połączenie. Skoro działa to w ten sposób, to naprawdę mógłbym robić rzeczy, o których nawet mi się nie śniło? Na dodatek wypracowanie Thidleya uczepiło się mackami mojego umysłu na tyle, że nie mogę wyprzeć z podświadomości usilnej chęci napisania mu go.
Stwierdziłam, że byłoby w stylu Holdena, gdyby się przechwalał, a coś mu nie wyszło, dlatego po prostu z góry założyłam, że mu się nie udało. Mam nadzieję, że się nie gniewasz. I bardzo ładny masz ten nowy avatar :)
Podejrzliwie spoglądam na Holdena, gdy ten wspomina, że może istnieć kara za użycie słowa "chujowe" w kontekście ministerstwa. Oczywiście przypominam sobie, że tak naprawdę to nie byłoby nic nowego, gdyby tylko sięgnęli po środki stosowane za władzy Voldemorta. - Chujowe jest to, że to nie jest niemożliwe. Funkcjonowało to w latach dziewięćdziesiątych, więc wystarczy, aż na to wpadną - komentuję pochmurnie, wiem, że władzę stać na wszystko, nawet takie inwigilowanie, przecież wszystko robią w imię wielkiego wspaniałego dobra. Dla tych samych celów musimy być bankrutami, by nikt się nie cofnął i nie zmienił biegów pięknej historii (a wiem, że i tak cofnięcie się o taki okres czasu byłoby niemalże niemożliwe i w ogóle generowałoby miliony "ale", a jednak - zakazali). Zapędzałem się z tymi myślami, generując w głowie milion negatywnych komentarzy względem rządu, który tak naprawdę jakikolwiek by nie był - byłby moim zdaniem niewłaściwy. Polityka czarodziejska wymagałaby istnej rewolucji, którą może ktoś kiedyś przeprowadzi, mi póki co stygła herbata. Postanawiam dalej nie dyskutować z Holdenem na temat tego, kto będzie ostatecznie pisać zadanie z eliksirów, ba szybko wpadam na myśl, aby namówić go do tego nieco silniejszymi metodami, niż moja ewentualna potwornie zasmucona mina, na którą najwyraźniej ani trochę nie reaguje! Odkładam więc herbatę, której i tak nie mogłem się póki co napić, przez zbyt wysoką temperaturę i płynnie przechodzę do działania z zegarkiem. Kiedy widzę, że oczy kumpla poddają się kołyszącemu ruchowi zegarka, zaczynam wygłaszać polecenia, będąc realnie zaintrygowanym, czy Holden byłby w stanie cokolwiek z tego złamać. Wydaje mi się, że to nie jest niemożliwe, jeśli ktoś wie, czego się spodziewać, ale być może niezbędna jest do tego dłuższa praktyka niż, jeden raz. A przynajmniej do takich wniosków dochodzę, gdy na moje polecenie Gryfon posłusznie wstaje do puszek pełnych herbat, a kiedy mówię o przeklętym zadaniu domowym z eliksirów, zadaje tylko pytanie - na kiedy. - Tak, jutro mi go przynieś - powtarzam tylko, z błąkającym się po moich ustach wesołym, zwycięskim uśmiechem, gdy utwierdzam się w tym, że kumpel to dla mnie zrobi. Jakie to proste - nawet nie wydaje się być nieszczęśliwy z powodu mojej propozycji nie do odrzucenia. Ta droga wydaje się tak łatwa i tak kusząca by korzystać z niej częściej i częściej, że czasem przeraża mnie, że w ogóle w to wszedłem. Tak łatwo było wykorzystać to o jeden raz za dużo. Tymczasem hipnoza nie wychodzi mi tak długotrwale jak powinna, powinienem móc kontrolować innych bez ograniczeń - ale ponieważ ćwiczę rzadko i jestem leniwy, to po paru minutach często polecenia mi uciekają. Dlatego w praktyce puszki spadają Holdenowi na głowę, zamiast niewiarygodnych godzinnych podrzutów. Wraz z łoskotem puszek o posadzkę, ja chowam łańcuszek z zegarkiem za bluzkę, by dalej mierzył po prostu stan mojego życia, zaś osobom trzecim nie wpadł w oko. - Jednak uczepiłeś się tej przyszłości z Merlinem, skoro przynajmniej jego udało Ci się ocalić siłą własnego, niezachwianego umysłu - komentuję, śmiejąc się z jego ogromnych i jakże udanych prób przeciwstawienia się sile hipnozy. - Ale nic się nie martw, jak się zagalopujesz w tych krzakach to przynajmniej wiemy, że będę mieć sposób, żeby Cię odciągnąć od hańby publicznej. W ogóle już nie jestem poważny, śmiejąc się z kumpla, który okazał się najwyżej wybawcą herbaty, aniżeli wolnych umysłów. No ale może takie są początki. Swoją drogą, trochę się bałem, że łatwo to odeprze i tak naprawdę okaże się, że potrafię mniej niż mi się wydaje. A może miałem szczęście? Może euforia go znieczuliła? - Ej, tylko tego nikt nie może wiedzieć - mówię nagle, przerywając śmiech, gdy przypominam sobie, jak bardzo moje umiejętności są niewłaściwe, a czego tak naprawdę do tej pory nie wspomniałem. Gdyby tak ktoś się dowiedział - pewnie czekał by mnie bilet powrotny do Doliny, w końcu to niezbyt legalne, nie?
Jasne! Ja tak naprawdę nie byłam pewna jakie tu powinny być proporcje przy tym rzucie, ale wybór, że po prostu nie udaje mu się z tym powalczyć, jak najbardziej mi pasuje. I dziękuję bardzo, w takim razie obie mamy piękne avki <3
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
To, że przegrywam bitwę, nie oznacza, że polegnę w całej wojnie. W mojej głowie zaczyna kiełkować plan, by poprosić Terry'ego o więcej hipnoz. Niekoniecznie dzisiaj, może bardziej w przyszłości. Chcę w końcu z tym wygrać, a jedynie praktyka mi na to pozwoli. Poza tym byłaby to korzyść dla nas obu. On trenowałby się w dłuższym utrzymaniu tego stanu na swoich „ofiarach”, ja panowałbym wreszcie nad swoim nieokiełznanym umysłem. - Zrobiłem to dla ciebie – zapewniam go, bo nie chcę się przyznać, że tak naprawdę spodobał mi się ten cały Merlin w malinach. Nie lubię, kiedy nie mam racji, a już zwłaszcza, gdy muszę przez to coś dla kogoś zrobić. Plan eseju o eliksirze wiggenowym układa mi się w podświadomości i pewnie w normalnych warunkach plułbym sobie w brodę, że dałem się tak wkopać, ale teraz po prostu marzę o tym, aby w końcu zasiąść do pisania tego zadania. - Może dosypiemy trochę Merlina Brownowi do jego herbaty? – proponuję w przypływie chwili. - Jemu już niewiele brakuje do tego stanu. Przez chwilę zapominam o głodzie, a nawet o moim napoju, który już dawno przestał parować. Odkładam puszkę na miejsce, pozostałymi dwiema się nie przejmując, bo pokój uporządkuje się sam. Może powinienem jednak przeczytać Historię Hogwartu i dowiedzieć się, w jaki sposób to działa? Rzuciłbym to na swój plecak, zważywszy na to, że często zapominam o przedwakacyjnych kanapkach, które potem same uciekają. Naprawdę. Kiedyś mama zdenerwowała się na widok jednej z tych, na których zalęgło się nowe życie i dorobiła jej nóżki, by samodzielnie mogła uciec na wolność. Ciekawi mnie, czy nowe jedzeniowe stworzonko nadal żyje, czy też spotkało na swojej drodze kogoś na tyle zdesperowanego, że zjadł je pomimo niezbyt apetycznego wyglądu? Terry śmieje się ze mnie, a ja patrzę na niego trochę oburzony, chociaż sam mam ochotę się roześmiać. Powinno mi być głupio, że tak się chełpiłem, a jednak nie podołałem zadaniu. Mimo to oczywistym jest, że w takich wypadkach nic się nigdy nie udaje. Zaczyna mi się wydawać, że opary z krzaczastego Merlina mogą mieć trochę podobne działanie do eliksiru euforii, bo to nie jest możliwe, by dobry humor wciąż się u mnie utrzymuje. A może to po prostu towarzystwo dobrego kumpla tak na mnie wpływa? - Stary, przecież wiesz, że za chwilę o tym zapomnę – stwierdzam, gdy nagle obaj poważniejemy, choć tak naprawdę nie ma pewności, że po raz kolejny wyleci mi to z głowy. Wtedy Thìdley jedynie o tym wspomniał, a tym razem poczułem jego możliwości na własnej skórze. Straciłem panowanie nad swoim własnym ciałem i umysłem, co było równocześnie dziwnym, ale i fajnym uczuciem. A umiejętności Terreya dają całkiem dobre możliwości, by udało mi się w końcu panować też nad sobą przy początkowym działaniu euforii, lub zupełnym jej braku. A może tylko mi się wydaje i eliksir tak naprawdę rządzi mną, a nie na odwrót? - Ej, chcesz to ćwiczyć częściej? – proponuję w końcu, wracając do swojego fotela i wskazując na zegarek, który ukrył pod swoją pstrokatą koszulą. Nie mam pojęcia, gdzie on kompletuje swoją garderobę, ale jego ubrania za każdym razem są coraz dziwniejsze. Sięgam po zimnego już Merlina i upijam łyk. Herbata smakuje teraz bardziej jak rozwodniony sok, ale nadal jest dobra. - Tylko bez odwalania za ciebie brudnej roboty – dodaję, bo przeczuwam, że mógłbym skończyć jako darmowa siła robocza aż do końca czerwca. Mam o wiele lepsze rzeczy do roboty niż pisanie podwójnych wypracowań. Bo o ile radzę sobie dobrze z eliksirami czy zielskiem, tak nad pozostałymi pracami domowymi – o ile w ogóle mi się chce – muszę spędzać niekiedy kilka godzin. A że zazwyczaj nie wysilam się dla siebie, po co miałbym się starać dla kogoś innego? Dopijam herbatę jednym haustem i odstawiam filiżankę z powrotem na stolik, po czym znów zakładam ręce za głowę i rozsiadam się w fotelu. To miejsce jest super i notuję sobie w dość ulotnej pamięci, by częściej tutaj wpadać. Ale bez Thidleya, żeby mu się nie wydawało, że doprowadził mnie swoją mocą do uzależnienia od różowych herbatek.
W ogóle opcja dosypywania czegokolwiek nauczycielowi takiemu jak Brown, wydaje mi się bardzo trafiona, choć co prawda nie życzę jakoś specjalnie moim koleżankom by stały się ofiarami Browna w Malinach. - Kurde, jestem pewien, że ten pryk i tak siedzi w tych krzaczorach wieczorami - mówię robiąc minę, jakbym właśnie skosztował czegoś bardzo paskudnego. Usilnie odganiam te myśli, choć najchętniej teraz sam siebie bym zahipnotyzował, by na wieki wybić z głowy widok Browna podglądacza. Całe szczęście zaraz zajmujemy się dyskusją na temat ewentualnych dalszych hipnotycznych transów, które oczywiście z ogromną chęcią mógłbym testować na kumplu. Krzyżuję ręce jak do modlitwy, kiedy słyszę jego słowa. - Będę się modlić, byle byś tylko nie zapomniał, że miałeś o tym nikomu nie mówić - komentuję jego zaniki pamięci, które zazwyczaj nie działają tak jak powinny, tylko są utrudnieniem, a nie ułatwieniem. Potem zajmuje się piciem herbaty i obserwowaniem kumpla, który po chwili znów wraca do tematu zegarka, obecnie luźno zwisającego na mojej szyi. Odkładam filiżankę, czując metal odbijający się od mojej klatki piersiowej. Jest w tym coś uzależniającego. Propozycja Holdena oczywiście będzie przeze mnie przyjęta, bo tak naprawdę nie potrafię już sobie odmówić. Hipnoza miała być nauką wybraną przeze mnie z bardzo szlachetnych pobudek. Tak jak ojciec chciał cofnąć się w czasie i naprawić to, jak utracił swoją żonę, tak jak chciałem odwrócić bieg choroby wydając polecenie, które przywróci mi matkę. Żaden z nas nic jednak nie zmienił. Z biegiem czasu hipnoza zaczynała się zamieniać w klasyczny dla Thìdleyów pęd do poznania odmiennej dziedziny magii, zejścia w głąb jej tajników, dalej niż przeciętni czarodzieje. Odrzucałem myśli, że moja hipnoza jest niczym innym, jak rozgrzewką przed tym, bym kiedyś chciał wejść w odmęty tajników podróży w czasie. Może nawet też zacznę cofać się by uczynić to z wymyślnych, szczerozłotych powodów? - Serio? Pewnie! No dobra, jakoś się powstrzymam przed tym, żeby Cię zmuszać do biegania mi po nową herbatę - gadam całkiem zaskoczony tym, że chce stać się moim obiektem doświadczalnym. Mocno mnie to cieszy, bo posiadanie osoby, którą regularnie mogę poddawać temu czarowi, daje mi doskonałe predyspozycje do tego, żeby mocno się w tym rozwinąć. - Możemy spróbować zwłaszcza tych długotrwałych sugestii, sprawdzić jak długo się utrzymają. - Wnioskuję już pogrążając się w planach dotyczących tego, co będziemy dalej ćwiczyć. Oczywiście zostawiam też trochę miejsca na to, na czym zależy bardziej Gryfonowi. Tak naprawdę jestem najbardziej ciekaw tego, jak długo Holden robiłby regularnie coś, co mu nakażę. I też niekoniecznie chodzi mi o serię prac domowych do końca mojego życia (o boże, to takie kuszące!), bo mimo wszystko, nie jestem bezdusznym tyranem. Ponadto, przy takim nawale prac mało by znajdował czasu na te nasze powrótki. - Ekstra, to złapię Cię po lekcjach - mówię wstając ze swojego fotela, gdy ostatnie krople Merlina lądują w moim gardle. Przeciągam się leniwie, jak kot, który za długo leżał w jednej pozycji, nim ruszam przed siebie. - Idę sobie, nim wypiję kolejną herbatę i będziesz musiał mnie siłą wyciągać z krzaków - nim wyszedłem jeszcze poklepałem kumpla po malinowej głowie, utrapionej cytrynowym eliksirem, mierzwiąc jego kolorowe włosy. Lubiłem to Holdenowe towarzystwo, pełne planów do robienia głupot. Zdawało się, że przy nim czas stał w miejscu, a my nieustannie byliśmy na początku szkoły.
zt <3
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Nasze koleżanki pewnie wolałyby pewnie znaleźć w swoich krzakach Morrisa albo Bergmanna, ale z marzeniami bywa tak, że nie zawsze się sprawdzają. Ale nieważne, którykolwiek z nich podglądałby moje czy Terry'ego przyjaciółki – wszystkich byśmy pogonili. Banda starych zboczeńców, którzy nie znaleźli szczęścia w życiu, więc szukają go wśród uczennic. - A może go kiedyś przyłapiemy i wyleci na zbity pysk? – stwierdzam trochę rozmarzonym tonem. Ale szczerze mówiąc chyba wolałbym go naprawdę znaleźć pod oknami koleżanek, niż pod swoim własnym. Nie wiadomo, co takiemu chodzi po głowie. - Dzięki za brak wiary – dodaję. Naprawdę sądził, że o czymś takim zapomnę? Gdybym komukolwiek powiedział, że Thìdley bawi się hipnozą, musiałbym się przy tym przyznać, że robi mnie w konia i zmusza do sztuczek jakbym należał do jakiegoś cyrku. A nawet jeśli zachowuję się w podobny sposób po zażyciu eliksiru euforii, to lepiej, żeby moi przyjaciele nie wiedzieli, że robię to też z (no może nie do końca) własnej woli. Mimo wszystko ta umiejętność mnie fascynuje, tak samo jak to, w jaki sposób Terrey pokonał swoje lenistwo, by cokolwiek osiągnąć. Mi by się nie chciało, dlatego wolę bawić się w to trochę bardziej biernie i próbować zwalczyć jego działanie na mój umysł. Jak znam tego szubrawca, to pewnie naprawdę będę pisał jego wypracowania do końca semestru, ale jeśli zapomniał, z czym sobie tak naprawdę radzę i wciśnie mi na przykład transmutację, to może co najwyżej liczyć na trolla bez nogi, bo na pełnego nie zasługiwał. Sięgam po ostatni kubek jeszcze ciepłego Merlina w malinach i dopiero teraz uświadamiam sobie, że słowa w nazwie nawet się rymują. Może od nadmiaru tego napoju zaczęło mi odbijać? Powinienem unikać krzaków przez najbliższy miesiąc, by odkazić się po tym smacznym beznadziejnym trunku. - Do biegania po cokolwiek – zaznaczam. - A na Merlina masz szlaban do trzydziestki, żebyś za szybko nie wylądował w krzaczorach z Brownem. No chyba że chcesz? Kiwam głową na wzmiankę o długotrwałych działaniach. Sam jestem ciekawy, na ile mógłby na mnie wpłynąć i co by się z tego powodu mogło wydarzyć. Moglibyśmy to potem wykorzystać do jakichś numerów. Albo w rozmowie o pracę, której nikt o zdrowych zmysłach (bo Zonk z pewnością ich nie ma) by mi nie dał. Skoro udało mi się – a tak przynajmniej mi się wydaje – żonglować, to czemu by nie miało wyjść z jakimś konkretnym zajęciem? No dobra, trochę płynę z fantazją, bo do roboty wcale mi się nie spieszy. Za to pojechałbym gdzieś do ciepłych krajów. Terrey powoli się zbiera, ale ja nie mam ochoty ruszać się z fotela. Herbaty mam dość, ale z chęcią bym się zdrzemnął. Tu już jest raczej spokojnie, podczas gdy w dormitorium będą się drzeć. - Swoją drogą, to miał być Wywar Żywej Śmierci, a nie eliksir wiggenowy – wołam jeszcze za nim, gdy wychodzi i wyobrażam sobie, jak macha lekceważąco ręką, bo nawet na niego nie patrzę. Dochodzę jednak do wniosku, że nie chciałbym się obudzić w magicznej krainie Merlina-pedofila, więc ostatecznie podnoszę się z tego jakże przyciągającego fotela i opuszczam pomieszczenie chwilę po Thidleyu.
O miejscu i godzinie zostaliście wcześniej poinformowani przez krótki list. Na środku pokoju na stole leży przygotowana talia kart, która tylko czeka aż usiądziecie i zabierzecie się za grę. Pamiętajcie, że zwycięzca może być tylko jeden. Powodzenia! Macie 3 dni na odpis, w stosunku do osoby przed wami! Zasady znajdują się tutaj, a szczegóły rozgrywek znajdziecie tu. Kolejność: 1. @Heaven O. O. Dear 2. @Irony McGregor 3. @Jack Moment
Cieszyłam się na te rozgrywki. Co jak co, ale durnia naprawdę uwielbiałam, zresztą jak każdą karciankę, a raczej każdą grę w której można było wyłonić zwycięzce. Z zapałem zjawiłam się na miejscu mając nadzieje na odrobinę szczęścia tego dnia i może wygraną? Nie dało się ukryć, że naprawdę chciała przejść do kolejnego etapu. Nie lubiła przegrywać i miała nadzieje, że dzisiaj jej to nie spotka. W herbacianym pokoju pojawiłam się jako pierwsza. W sumie to naprawdę przyjemne miejsce na rozegranie partyjki durnia. Wzrokiem odnalazłam talie kart na stole, więc właśnie przy nim zajęłam miejsce na miękkim, ogromnym fotelu. Widząc ogromny wybór herbat od razu pomyślałam, że spodobałoby się tu Cherry. Zapach był naprawdę piękny. Nalałam sobie odrobinę napoju do jednej z filiżanek i upiłam łyka. Była pyszna, chociaż chyba nie smakowała aż tak dobrze jak jakakolwiek inna w towarzystwie puchonki. Pokręciłam głową na tę myśl i po chwili dołączyli do mnie pozostali gracze. - Mam nadzieje, że jesteście gotowi na porażkę - stwierdziłam na wstępie, przetasowując talię kart. W tej grze kolejność nie miała znaczenia, więc zaczęłam po prostu po chwili, nie czekając na nikogo innego. Wyciągnęłam swoje karty i czekałam na resztę.
Kostki: 6 i świat, przez przypadek rzuciłam w tym temacie, normalnie rzucamy w kostkach od hazardu!
Irony lubiła wszystko, co wiązało się z jakąkolwiek rywalizacją. Może nie była zafiksowana na wygrywanie w każdej możliwej dziedzinie, ale jednak miło było czasem być zwycięzcą. Eksplodujący dureń był jedną z jej ulubionych magicznych gier, chyba nawet na równi z szachami i gargulkami, jednak to, że coś się bardzo lubi niestety nie znaczy, że jest się w tym najlepszym… Mimo pewnych obaw co do stanu swojej dumy po zakończeniu rozgrywek, Irony postanowiła wziąć w nich udział. Karty jak to karty – kwestia w dużej mierze losowa, dlatego nie zamierzała się jakoś bardzo nastawiać. Po otrzymaniu wiadomości o dacie i miejscu spotkania z przeciwnikami nie mogła się jednak doczekać i nieco zdenerwowana stawiła się na miejscu. Nie mogła jednak dać po sobie poznać, że obawia się Heaven Dear. Ta Ślizgonka była zdecydowanie w czołówce jeśli chodzi o najmniej lubiane przez pannę McGregor osoby, jednak kim byłaby Irony, gdyby na każdym kroku to podkreślała? Jeszcze Heaven skłonna byłaby pomyśleć, że Irony jej czegoś zazdrości, a do tego nie można było dopuścić. Na powitanie skinęła tylko głową pozostałym graczom, a komentarz Heaven postanowiła puścić mimo uszu. Nie mogła dać się wyprowadzić z równowagi już na wstępie, więc po prostu wyłożyła kartę.
Takie gry były chyba jedynym sposobem na to, aby Moment zaczął się integrować z innymi ludźmi. Innymi aniżeli paczka puchonów za którymi snuł się od pierwszego roku nauki w Hogwarcie. Nudziło mu się. W zamku nie było automatów z grami, ani dobrego zasięgu... wciąż był uzależniony od mogolskich zabaw. Zatem musiał sobie radzić inaczej. Po otrzymaniu wiadomości, stawił się na spotkanie z przeciwnikami i... rety znowu baby! Co on miał za szczęście, zawsze i wszędzie lądować w towarzystwie trudnych z charakteru dziewcząt? Rzucił okiem na wyjątkowo pewną siebie ślizgonkę i sięgnął po swoje karty. - Rozumiem, że ty już się mentalnie przygotowałaś na porażkę? - odparł, co miało w jakimś stopniu ugasić entuzjazm dziewczyny albo chociaż odrobinę ją zirytować. Za dużo kłapania dziobem. A jak nagle przegra, to pewnie będzie płacz i wydrapywanie sobie oczu... sobie albo Momentowi. Facet to zawsze jest na przegranej pozycji, bez względu na to czy ma przewagę liczebną, czy nie. Liczy się tylko to, że przeciwnikiem jest kobieta. Rzucił okiem na swoje karty, po czym odsłonił wynik. Chyba nie jest najgorzej. Diabeł. Zapowiada się całkiem ciekawie. Zerknął w stronę milczącej do tej pory krukonki. Przyjmie porażkę ze spokojem, czy może wpadnie w histerie?