Ten pokój z pewnością ucieszy miłośników herbat. Na wszystkich ścianach są ustawione w rządkach torebeczki ze wszystkimi herbatami świata, które w dodatku same się uzupełniają. Niestety, przygotowanie napoju nie jest już tak magiczne - w kącie stoi stary piecyk z kociołkiem, w którym to trzeba zagrzać wodę. Ta jednak zawsze się w nim znajduje i sama się uzupełnia, więc jeden problem z głowy! Możesz przysiąść na puchowym dywanie, albo niczym cywilizowany człowiek - przy jednym ze stolików.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Przygotowując herbatę, natykasz się na jedną, intensywnie purpurową, która okazała się wiśniowy gryfem, w wyniku czego otrzymałeś zastrzyk energii - Twoje zmęczenie znika, a przez Twoje dwa następne posty nie możesz usiedzieć w miejscu.
2 - niechcący usiadłeś na sakiewce. Po zajrzeniu do środka okazuje się, że jest tam 20 galeonów. Jeśli szukasz właściciela to Ci nie wychodzi - najbliższy obraz mamrocze pod nosem, że ta sakiewka leży tu już tydzień i żebyś wziął sobie, a nie marudził. Odnotuj zysk w odpowiednim temacie.
3- Chwytasz za jedną z ziołowych herbatek; Yin i Yang pachnąca mango i miętą wydaje Ci się idealnym wyborem, by się zrelaksować. Wraz z kolejnymi łykami stajesz się bardziej senny (wszystko za sprawą dodatku waleriany), powieki same Ci się zamykają; nastrój ten będzie utrzymywał się przez Twoje dwa następne posty.
4- Masz wyjątkowego pecha - podczas przygotowywania herbaty niefortunnie wrząca woda wpada na Twoją rękę, w wyniku czego skórę okrywa czerwony, bolesny w dotyku rumieniec. Może nie jest to stan wymagający natychmiastowej pomocy, co nie zmienia faktu, że uporczywe pieczenie na pewno nie należy do najprzyjemniejszych; potrzebujesz odpowiedniego zaklęcia leczniczego okładów ze szczuroszczeta albo szybkiej wizyty w skrzydle szpitalnym (jeden post na minimum 2000 znaków, gdzie pielęgniarka udziela Ci pomocy).
5 - Eliksir Gregory'ego? Najwidoczniej. Ktoś musiał coś pomieszać, a przede wszystkim dodać go do już wyschniętych listków herbaty, którą przygotowałeś. Substancja ta powoduje, iż pierwsza osoba, na którą spojrzysz, staje się Twoim najlepszym przyjacielem do tego stopnia, że możesz rozmawiać z nią o wszystkim i o niczym. Efekt ten będzie utrzymywał się przez Twoje dwa-trzy następne posty.
6 - Na stoliku znajduje się nieznana książka, którą uczeń wcześniej zasiadający w Herbacianym Raju najwidoczniej pozostawił w wyniku nadmiernego pośpiechu. Gdy zaglądasz do niej.... Rzuć kostką: parzysta: dowiadujesz się tym samym ciekawostek z zakresu Zielarstwa. Otrzymujesz 1 punkt z tej dziedziny - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie; nieparzysta: niestety nachylając się filiżanka z herbatą wyślizguje Ci się z ręki i niszczysz książkę. Oby jej właściciel się o tym nie dowiedział...
Autor
Wiadomość
Emrys A. R. Landevale
Rok Nauki : I
Wiek : 14
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 145
C. szczególne : Rzadko się uśmiecha, jeszcze rzadziej śmieje; ma na nadgarstku małą bliznę ugryzieniu gnoma
Czuł skrzące się niebezpiecznie iskierki w powietrzu; nie wiedział, czy więcej złości kipiało od niej, czy od niego, bo nawet jeśli był z siebie zadowolony, nawet jeśli znalazł się dzięki zrządzeniu losu na wygranej pozycji, to wciąż oburzały go jej słowa i pewność siebie. Powinna była się wycofać, uznać, że się na swoim zachowaniu przejechała, zamiast próbować mu grozić. Poderwał się, więc z fotela, nie czując się komfortowo, gdy tak nad nim stała. Prychnął na uwagę o wzroście, bo nie była to wcale bardzo duża różnica, na pewno nie taka, by mogła się tym przechwalać. Zaplótł ręce na klatce piersiowej i wysunął podbródek, na pewno udając odważniejszego niż był - wiedział przecież, że nie było na nią innej metody. - Jeśli będziesz uprzykrzać mi życie, to dla ciebie nie skończy się to dobrze. I nie muszę umieć się bić, bo w przeciwieństwie do ciebie, mogę polegać na rozumie. Więc zanim ja rzucę szkołę, to ciebie z niej wyrzucą. - Tego jednego akurat mógł być pewny; a jako że nie miał problemu, by złamane przez Baby punkty regulaminu wytknąć przy nauczycielach, to również dostrzegał w tym swoją przewagę. No i w dodatku przegonił ją z Herbacianego Raju, co tylko pokazywało, że mogła się odgrażać, ale nic za jej słowami nie szło. Z satysfakcją opadł więc ponownie na fotel, popijając zrobioną przez Ślizgonkę herbatę i wyciągając z torby podręcznik, by wciąż miło spędzić ten samotny czas.
[zt x2]
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Siedział sobie na miękkim krześle i obracał w palcach bladoniebieską kopertę czekając przy tym na Doireann. Myślami był jednak we wspomnieniach z ostatniego tygodnia. To był intensywny czas gdzie albo bardzo mocno się cieszył albo bardzo mocno się denerwował. Popadał ze skrajności w skrajność i Merlin mu świadkiem, nie było to efektem żadnego eliksiru, zaklęcia ani przedmiotu. Nie miał bladego pojęcia skąd u niego tak silne przeskoki ale pewnym był, że wszystkie napotykane kłopoty nie dotykały go tak głęboko jak powinny. Nie wyciągał zdrowych wniosków i cóż, stawał się powoli egoistą. Kiedy jednak tak siedział i myślał to uznał, że to kłamstwo. Rzuci świat do stóp dla najbliższych mu osób, co nie zmienia faktu, że mu odbija i trudno stwierdzić jednoznaczną przyczynę. A teraz, gdy to znajdował się w przytulnej herbaciarni to pomyślał o tym jak to miejsce spodoba się Doireann. Dokładnie opisał jej jak się tutaj dostać. Ostatnio mieli dosyć drętwy dzień, oboje byli małomówni. Choć wiedział, że ona gryzła się strasznie z tym milczeniem to nie wychodził z inicjatywą przerwania tego stanu. Miał wciąż żal za niezrozumienie jego radości, a i brutalne sprowadzenie go na ziemię, co równoznaczne było z odebraniem tego uczucia szczęścia, gdy dokonał czegoś w jego mniemaniu niesamowitego. To nie było łatwe w zrozumieniu a co dopiero w ułożeniu w głowie. Kiedy drzwi się otworzyły, zerknął znad koperty w kierunku wchodzącej do środka brunetki. Odruchowo chciał już do niej wstać, aby nie tracić tych paru sekund kiedy będzie pokonywać tę odległość ale zmusił się do spokojnego oczekiwania. Coś wisiało w powietrzu między nimi i - co pewnie nikogo nie zdziwi - nie potrafił określić co. - Pomyślałem, że spodoba ci się miejsce gdzie można pić hektolitry różnej herbaty. Wziąłem od skrzatów zwykłą, bez dodatków magicznych. - wskazał opakowanie zwyczajnej herbaty stojącej na stoliku przy krześle, na którym siedział. Nie uśmiechał się, ale też nie uciekał wzrokiem tylko chętnie wodził spojrzeniem po jej twarzy, szukając tam jakichkolwiek zmian. Kiedy już podeszła to podniósł się i pierwszy raz od wczoraj pochylił się by zabrać z jej policzka całusa. Jednego, skromnego, malutkiego bo nauczyła go, że więcej nie chciała. Robił to już z automatu. Wyciągnął w jej kierunku dłoń z kopertą. - Przeczytaj. - a było to zaproszenie na ślub Beatrice i Camaela... a formalnie rzecz ujmując profesor Dear i profesora Whitelighte'a, z których jedno z nich było jego opiekunem prawnym, mieszkał w tym samym domu i co więcej, emocjonalnie się przywiązywał do Beatrice. - Ja tam będę w pierwszych ławkach siedział. Chcesz siedzieć tuż obok mnie? - wysilił się, aby zapytać ją o zgodę na towarzystwo. Wyjątkowo nie postawił jej przed faktem dokonanym jak to było w jego stylu. Pamiętał, że "wolała wiedzieć" kiedy coś postanowił w jej imieniu więc wykrzesał z siebie nieco więcej przyzwoitości. Wsunął ręce do kieszeni spodni i tak sobie czekał, wpatrując się teraz w otwartą kopertę trzymaną w szczupłych palcach Doireann.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. To faktycznie nie był najprzyjemniejszy czas dla dwójki młodych czarodziejów. Zrozumienie działań Eskila było dla Doireann rzeczą trudną, podobnie jak przechodzenie nad nimi do porządku dziennego. Chłopak potrafił zachować się naprawdę... nieodpowiedzialnie. Z drugiej strony Sheenani była pewna, że gdzieś tam, na samym początku, kiedy oboje ukrywali się przed balowiczami na całkiem przyjemnym balkonie, półwil zaznaczył, że nie był łatwą osobą - i że zrozumie, jeśli ją to przerośnie. Dziewczyna jednak była córką swojej matki - i chcąc, nie chcąc - miała miejscami całkiem podobny charakter. W swoich wyborach, kiedy już na jakiś się odważyła, była naprawdę uparta i pełna przekonania, że da sobie radę. Nie miała więc zamiaru rezygnować z Clearwatera, nawet jeśli nie dawał jej powodów, by myśleć o nim tylko miło i ładnie. Wciąż przecież, pomimo tego, że Eskil okazał się wilować ludzi i ich porywać, kochała go. I to w swoim mniemaniu bardzo, chociaż tym nie miała okazji się pochwalić. Bez najmniejszego wahania pozwoliła zaprosić się do Herbacianego Raju (nota bene jednego ze swoich ulubionych miejsc w zamku), by w końcu przerwać to okropne milczenie. Chciała więcej, niż ciche powitania i niemrawe uśmiechy. Dokończyła więc wszystkie swoje sprawy, by jak najszybciej móc stanąć w progu drzwi. Clearwater był... cóż, nawet Doireann trudno było określić, co chłopak czuł. Rozżalona aura wylewała się z obojga, z czym jeszcze mogła sobie poradzić, jednak powściągliwość Eskila była czymś, czego nie znała. Nie wiedziała, czego mogła się po niej spodziewać. - Podoba mi się. Miałeś dobry pomysł. - odparła, podchodząc bliżej. Była ostrożna, chociaż spokojnie mieściło się to w granicach doireannowych norm, jednocześnie można było odnieść wrażenie, że nie targały ją silne emocje. Kiedy półwil pocałował ją w policzek, kąciki jej ust nieznacznie drgnęły ku górze, a ona sama na moment położyła swoją dłoń na jego ramieniu. Puchonka była całkiem prosta w obsłudze. Odrobina najmniejszej czułości potrafiła skutecznie poprawić jej nastawienie. - Dziękuję. - dodała, zerkając na pudełko z herbatą. No... No starał się. Odebrała kopertę z jego dłoni, po czym usiadła na krześle znajdującym się możliwie najbliżej Clearwatera. Mogła być zła, ale nie oznaczało to, że chciała się od niego izolować. A zwłaszcza, kiedy ten zapraszał ją wspólne sączenie herbaty. Nie wiedziała, czego powinna się spodziewać, ale przez myśl nie przeszło jej, że będzie trzymała zaproszenie na ślub. Spoglądała na nie z niemałym zaskoczeniem, by później, z jeszcze większym, spoglądać na chłopaka. Zapytał się jej o zdanie. Zapytał. Bogowie, Przenajświętsi, najcudowniejsi czarodzieje tego świata, no rehabilitował się chłopak! Nie było ważne, że nie wiedziała jeszcze, jak poradzić sobie w sprawię przepustki ze szkoły, ani tym, że wciąż bardzo chciała się na niego gniewać. Było jej po prostu miło - i to na tyle, by podnieść się z miejsca i delikatnie przytulić chłopaka. - Oczywiście. - odezwała się, kiedy w końcu oderwała się od Ślizgona. - Muszę kupić nowe buty. - oznajmiła bez odrobiny złośliwości, wciąż wpatrując się w zaproszenie. Będzie szła na ślub! Zawsze podejrzewała, że lubiłaby śluby.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie żałował swojego zachowania i to chyba był główny problem, który ich niejako poróżnił. Mimo wszystko jakoś w tym trwali jednak nie przejawiał żadnych chęci, aby o tym znów porozmawiać. Skoro Robin zareagowała na jego historię w taki, a nie inny sposób to nie było nadziei, że i Doireann spojrzy "jego okiem" skoro okazywało się najwyraźniej ślepe. Tak czy siak, zaproszenie dostał, oczywistym było, że zasiądzie w pierwszym rzędzie, a Doireann u jego boku. W porę zapamiętał, że wolałaby samodzielnie podejmować decyzje, choć oboje z góry wiedzieli jaką uzyska odpowiedź. Nie brał innego scenariusza pod uwagę i ta pycha, pewność siebie może go kiedyś porządnie zgubić. Gdzieś tam dyskretnie odetchnął z ulgą, że ten pokój przypadł jej do gustu tak, jak to przewidział. Nie wziął pod uwagę, że przez tyle lat w tej szkole równie dobrze mogła już dawno temu odnaleźć tę lokację, ale też nie miał w sobie werwy aby dociekać. Lubiła popołudnia z herbatą to mogą sączyć po filiżance tak, jak ona próbowała wypić dymiące piwo Simisona. W swoim zachowaniu, między wierszami, ukrył dozę wdzięczności za tamten gest. Czasami może nie okazywał zbyt wiele uznania (bo zapominał) co nie znaczy, że nie zauważa tych drobnych gestów. Zachował pełen spokój i rozluźnienie kiedy do dziewczyny docierało co trzyma w rękach. Wystarczyło, że go przytuliła, że owinął go jej zapach, że poczuł przez króciutki moment ciepło bijące z jej ciała... to coś zaczęło w nim stapiać ten żal i niemy wyrzut za ostatnie wydarzenia. Zdał sobie sprawę, że straszliwie potrzebował mieć ją blisko, bliziuteńko, nawet nieprzyzwoicie. Kiedy miała się oderwać i usiąść z powrotem to pośpiesznie objął ją ramieniem i przysunął do siebie z powrotem, na swoje kolana. Oplótł ją na wysokości nerek, a głowę oparł pod jej obojczykiem, na piersiach. Zamknął oczy i słuchał jej oddechu. O, teraz jest o wiele lepiej. - Rozpuścisz włosy na ten ślub? - zapytał o wiele cieplejszym tonem niż chwilę temu. Powinni omówić parę kwestii dotyczących tego niesamowitego zdarzenia, ale to po kolei, na wszystko przyjdzie czas. - Zostaniesz też na Sylwestra? Pogadam z Beatrice i Whitelighte'm i może wyślą piękny list do twojej babci? Wyobraź sobie: bite cztery dni w Dolinie Godryka. Mógłbym ci wszystko pokazać. - wszak ślub odbyć ma się dwudziestego dziewiątego grudnia, a więc po co miałaby wracać na resztę dni do domu skoro mogłaby zostać u niego? Brzmiało to niczym utopia. - Nie będę się bujać na żyrandolu, obiecuję. - podniósł głowę i oparł brodę o jej ramię, spoglądając w jej ciemne oczy z wielkim, ogromnym pragnieniem uzyskania pozytywnej odpowiedzi.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Zaśmiała się krótko, kiedy przyciągnął ją do siebie i bez najmniejszego oporu pozwoliła posadzić się na kolanach. Swoje zgięte w łokciach ręce oparła delikatnie na jego ramionach, koniuszkami palców gładząc kosmyki jasnych włosów. Lubiła go. Świat jej świadkiem, nawet jeśli Clearwater miał być paskudnym egoistą, tak ona nie miała zamiaru wściekać się na niego w nieskończoność - zwłaszcza, że oboje posiadali ten dziwny dar wybaczania sobie wszystkiego. Nie pochwalała tych ćwiczeń, ani też sposobu, w jaki chłopak postanowił rozwiązywać swoje problemy, jednak… Było jej naprawdę trudno patrzeć na to z dystansu, kiedy siedziała na jego udach, a on wtulał się w jej pierś. Nie miała też zamiaru gniewać się o taką gwałtowność. Tak naprawdę lubiła, kiedy Eskil nie ograniczał się jedynie do trzymania za dłoń, czy krótkich, niewinnych pocałunków w policzki. Problem leżał nieco głębiej - ona sama nie wiedziała, jak prosić o podobną czułość, a tym bardziej jak ją zainicjować. Wszelkie opory wynikały często z nieodpowiednich miejsc, czy faktu, że bała się swoich reakcji. Łatwo traciła przy nim głowę i łatwo wpadała w panikę, kiedy tylko coś zdawało się być chociaż odrobinkę przytłaczające. Eskil zaś potrafił taki być - zbyt ciepły, zbyt intensywny i zbyt obecny. Temu mogła się albo poddać, albo też uciec. - Myślisz, że to dobry pomysł? - mruknęła, muskając kciukiem jego skroń. Absolutnie nie pamiętała już, że jeszcze parę minut mieli ciche dni i oboje unosili się dumą. Trzymała teraz w dłoniach swojego chłopca i tylko to miało znaczenie. - Rozpuszczone włosy to minimalny wysiłek. Często tak chodzę. - fryzjerskie zabawy pozostawiała głównie na specjalne okazje, ewentualnie robiła te niedbałe warkocze na zajęcia, podczas których ryzyko podpalenia się rosło. Zawsze wydawało jej się, że to w wysoko upiętych kokach prezentowała się najkorzystniej. O ile zaproszenie na ślub wzbudziło w niej ogrom pozytywnego zaskoczenia, tak propozycja, by zostać u niego aż cztery dni wrzuciła do tego oceanu odrobinę nerwowości. Sheenani zarumieniła się, zaciskając przy tym usta. Bogowie, wpatrywanie się w te pełne nadziei niebieskie oczy wcale nie ułatwiało jej zadania. Wyglądał trochę jak rozanielony szczeniaczek - a do nich miała ogromną słabość. “Nie” z każdą sekundą coraz mnie wchodziło w grę, chociaż w głowie z grozą rozbrzmiewały jej słowa babki o tym, czego młodej damie nie wypada. Za nocowanie u mężczyzny, który nie był mężem, powinna zostać porażona piorunem. - Ja… Mogłabym się na to zgodzić. - zaczęła dość ostrożnie, a to oznaczało jedno. Było jakieś ale. - [/b]Tylko nie mam pojęcia, jak mogliby wyjaśnić, że chcą mnie przy sobie zatrzymać przez parę dni. I to zaraz po ślubie.[/b] - w myślach analizowała też wszystkie rozmowy, które przeprowadziła z Eskilem i… Cóż, najwidoczniej była na tyle zamknięta, by własnym adresem też się nie pochwalić. - Zwłaszcza, że… Wiesz, że mieszkamy w jednym mieście? - dodała trochę ciszej, posyłając mu przy tym zmieszany uśmiech. - Całkiem łatwo byłoby nam wpaść na moich dziadków podczas zwiedzania Doliny. Nie zmieniało to faktu, że coraz mocniej chciała spędzić te dodatkowe dni z Eskilem. Jej własny dom wydawał się jej być niewiele lepszą alternatywą od murów tego nieprzyjemnego, magicznego zamczyska.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Ciche dni zostają na siłę wrzucone w zapomnienie bo jednak potrzeba bliskości była zdecydowanie większa. Wystarczyło, że ucieszyła się, a to przełamało tą niepodobną do niego powściągliwość. Nie chciał się sobie sam przyznać jaką poczuł ulgę, że ani nie zwróciła mu uwagi dotyczącej zbyt wielkiej wylewności w miejscu ogólnodostępnym ani też nie spięła się jakby naruszał wystawione przez nią granice. Myślał, że przyzwyczai się do większej powściągliwości i choć faktycznie ostrożność względem Doireann weszła mu w nawyk, to jednak czuł wewnątrz siebie jakie to dla niego niewygodne i niekomfortowe musieć non stop zastanawiać się czy akurat ten gest jej nie zdenerwuje. Teraz nie miało to racji bytu kiedy przytulał głowę do jej piersi. Było mięciutko, pachnąco, a i jej palce mknęły sobie po jego skroni zostawiając tam miłe mrowienie. - Najbardziej podobasz mi się w rozpuszczonych włosach. - bodajże drugi raz przypominał o tym i sobie i jej. - No ale jak chcesz zrobić się na bóstwo to nie będę się wtrącać. - uniósł policzek w kiepsko skrywanym uśmiechu. Powinien jej przypomnieć, że będzie robionych dużo zdjęć, a on planuje zadbać, aby mieli przynajmniej pięć takich sam na sam? Nie, nie ma co jej niepotrzebnie stresować. W tym przypadku lepiej chyba będzie jeśli zostanie postawiona przed faktem dokonanym, a i nie miał pojęcia jaki miała dokładnie stosunek do fotografowania się. - Rozmawiasz z mistrzem w wymyślaniu alibi, usprawiedliwienia i argumentów obronnych. - rozciągnął usta w cwanym uśmieszku. - Szanowni państwo... czystokrwiści, bo twoi dziadkowie chyba takich lubią najbardziej, mogą potrzebować twojej pomocy w przypilnowaniu swojego malutkiego kuzyna przez parę dni - Hunter zostanie na ten czas odmłodzony o dziesięć lat - i tylko ty jesteś w stanie się tego podjąć. Możemy też w tej historii zrobić z niego małą kuzynkę, aby nie podejrzewali się o niecne konszachty z młodzieńcami. - tutaj zachichotał i przesunął dłonią po jej plecach, powoli, jakby sycąc się ciężarem jej ciała na swoich udach. - Porozmawiam z Beatrice, dobrze? Może wpadnie na pomysł bez kłamania. - dodał już nieco łagodniej. Eskil byłby w stanie wcisnąć największe oszustwo, a i najbardziej kolorowe. Może powinien zostać aktorem? Nie, byłby zbyt kapryśny gdyby coś poszło nie po jego myśli. Spontanicznie przysunął usta do linii jej szczęki, sprawdzając osobiście czy wciąż pod tym dotykiem potrafi się czerwienić. Miał zamiar całować sobie ten i okoliczny obszar jej skóry kiedy go całkowicie zaskoczyła, przez co pospiesznie odnalazł jej spojrzenie. Uniósł brwi. - Cóż, tam gdzie ja się szwendam w Dolinie Godryka to z pewnością ich nie spotkamy. - zapewnił z błyskiem w oku. Gotów był zrobić wiele byleby zrealizować możliwość zatrzymania przy sobie Doireann na parę dni. Musi też zapytać Beatrice o zgodę bo jeśli wyskoczy mu z odmową to będzie niezły problem. Najwyżej przemyci sobie Doireann przed oczami wszystkich dorosłych. - Ciekawe czy znali moją babcię. Pochodziła właśnie z czystokrwistej rodziny i utrzymywała kiedyś dobry kontakt z innymi z takich rodzin. - zamyślił się i wrócił do pocałowania linii jej żuchwy, od razu zaraz to przeskakując do kącika ust. Nie przerażała go myśl przypadkowego napotkania jej dziadków. Gdyby naprawdę się postarał to mógłby próbować używać bardzo słodkich słówek, a i bez mrugnięcia okiem wyciągnąłby na twarz nieco wilowania. Ostatnim razem dokonał tego i był z siebie dumny, a to znowuż napełniało go pewnością siebie, że uda mu się to powtórzyć.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Zdarzało się, że słyszała komplementy. Nie była jednocześnie osobą, która potrafiła w nie uwierzyć. Nauczono ją, że na “wyglądasz przyzwoicie” zawsze należy odpowiedzieć “dziękuję” i nie wdawać się w dyskusje, czego się w sobie nie lubi. Nie podkopywała więc pochwał, ale też szczególnie nie przywiązywała do nich wagi, uważając, że są nieodłączną częścią sztuki konwersacji. Teraz jednak jej usta drgnęły w uśmiechu, bo… cóż, o Eskilu można było powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nikt nie nazwał go osobą przestrzegającą konwenansów. Dużo łatwiej było jej uznać, że w jego słowach kryła się szczerość, nie maniery. - W takim razie będą rozpuszczone. - odparła, wpatrując się, jak jego głowa unosi się delikatnie z każdym oddechem. Czuła wstyd, że widok rozczochranego chłopaka odpoczywającego na jej piersi w ogóle się jej podobał. Był to jednak widok spokojny, ciepły i przyjemny - a ona lubiła wszystko, co pozwalało jej odpocząć jej od wszelkich niepokoi. Leniwie sunąca w górę pleców dłoń była zaś czynnikiem mocno emocjonalnym. Eskil mógł poczuć, jak mięśnie dziewczyny napinają się, zaskoczone dotykiem, by po krótkiej chwili pozwolić sobie na nieśmiałe rozluźnienie. W tej sytuacji wybranie pomiędzy reakcją na słowa chłopaka, a na to, co w tym samym czasie robił, zdawało się być jedną z najtrudniejszych decyzji, które Sheenani miała podjąć. Rozejrzała się nieco gwałtowniej po okolicznych fotelach, z ulgą wypuszczając powietrze - byli sami. Nie musiała biczować go za czyny lubieżne. Ucieszyło ją, że - mimo wszystko - Eskil nie stawiał w pierwszej kolejności na kłamstwa. Doireann nie mogła przypomnieć sobie, by mu o tym wspominała, jednak od dawna czuła się, jakby kłamała im wprost w oczy tylko dlatego, że chowała przed nimi Ślizgona. Szczerość była dla niej ważna i coraz mniej łaskawym okiem spoglądała na przemilczanie pewnych faktów. - Zacznijmy od profesor Dear. Nie wiem, czy byłabym w stanie spojrzeć potem na Huntera inaczej, niż na dziewięcioletnią dziewczynkę, a to skończy się zabraniem go do Miodowego Królestwa. Och, albo kupiłabym mu wtedy wielkiego, pluszowego jednoro… - gwałtownie wciągnęła powietrze, kiedy tylko poczuła oddech półwila na swojej skórze. Zaraz przypomniała sobie pałacowy korytarz i fakt, jak irracjonalne i cholernie przyjemne było to, co miało na nim miejsce. Bogowie, jednak trzeba było sprać go wcześniej za te grzeszne czyny. - ...żca. - pisnęła, przenosząc jedną z dłoni na jego ramię. Ścisnęła je lekko z zamiarem, by odrobinkę go od siebie odsunąć. Ten jednak sam przestał - i teraz oboje wpatrywali się w siebie z równie wielkim zaskoczeniem. Sheenani nie sądziła, by cokolwiek, co nie byłoby siłą fizyczną, albo głośnym i wyraźnym “NIE” było zdolne powstrzymać Clearwatera przed dalszą eksploracją jej skóry. - Teraz martwię się, gdzie się szwendasz. - mruknęła. Mimo nieco podejrzliwego spojrzenia na próżno było szukać z niej jakiejkolwiek złośliwości. Sheenani wiedziała, że miasteczko, w którym żyła, było pełne miejsc, w które żaden człowiek nie powinien się zapuszczać, bez względu na to, jak bardzo potrzebował wyrzutu adrenaliny. Nie obawiała się też, że Eskil zabierze ją w jedno z podobnych miejsc. Bardziej niepokoiło ją to, że pójdzie gdzieś sam i wtedy stanie się jakaś tragedia. Zbyt mocno go lubiła, żeby nie przejmować się potencjalnymi konsekwencjami. Jej spojrzenie zmiękło jednak całkowicie, kiedy wspomniał o swojej babci. Właściwie to… Istniała szansa, że ich rodziny się znały. - Też nazywała się Clearwater? Mogłabym ich o to zapy… E-Eskil... - jęknęła, kiedy ten, jakby nigdy nic, wrócił do całowania jej twarzy. Mechanicznie zerknęła w stronę drzwi, próbując upewnić się, że klamka wciąż trwa nieruchomo. Już wcześniej nabrała odrobiny kolorów - teraz jednak jej policzki były już całkowicie oblane okrutną czerwienią. Nie rozumiała dlaczego pokierowała własną dłoń na jego kark. Był to całkiem niepraktyczny chwyt, jeśli chciała go od siebie odsunąć. - W-Wiesz, że nie tak pije się h-herbatę? - odezwała się dopiero po parunastu sekundach. Musiała… zebrać się i na nowo przypomnieć sobie, jak właściwie się mówiło.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie ma co podejrzewać go o przestrzeganie jakichkolwiek zasad etykiety. Ba, wręcz przeciwnie, on był pierwszy do ich łamania. Gdyby podstawić go pod ścianą i zmusić do przyzwoitego zachowania to wygrzebałby z pamięci lekcje babci kiedy to próbowała go wychować w należyty sposób, co było syzyfową pracą. Niełatwo było go zachęcić do słuchania tego, co wypada, a co nie. Robił na opak bądź interpretował daną sytuację w dwojaki sposób. Prawiąc komplement to nawet o tym specjalnie nie myślał. Mówił to, co akurat uważał za słuszne. Informował, że woli ją w takim wydaniu bo wtedy była dla niego najbardziej naturalna i swobodna. Te upięte koki i misterne fryzury choć ładne to kojarzyły mu się właśnie z balami i uroczystościami gdzie trzeba zachować powagę i umiar. Nienawidził smokingów, garniturów i szat wyjściowych ale już psychicznie nastawiał się, że w dniu ślubu Beatrice będzie w tym latać przez całą noc. Teraz jednak... teraz nie musiał się nad tym zastanawiać. W końcu mógł się przytulić tak jak to sobie lubił, gdzie nawet nie kontrolował wędrówki swojej dłoni. Gładził ją po plecach ale w taki sposób, który nie przystoi po prostu serdecznemu przyjacielowi. Na upartego można dostrzec tam trochę nieprzyzwoitości bowiem absolutnie nie przestał tej leniwej podróży. Wystarczyło, że wyczuł pod palcami jak po chwilowym panicznym spięciu od razu się rozluźniła. Z całą sympatią do Deara, ale wyrzucił go teraz z pamięci - i dwudziestoletniego i dziesięcioletniego w wydaniu dziewczęcym. Nie słuchał nawet, gdy mówiła, że zabierze go do Miodowego Królestwa, bo akurat eksplorował linię jej szczęki, czasem odbijając bliżej ciepłego policzka. Pachniała w przyjemny sposób, a to taki Eskil lubił najbardziej. Niestety, ale poprawnie odebrał ściśnięcie jej palców na swym karku i okazał zaskoczenie - ale skoro nie była na niego zła to tym bardziej on nie zamierzał okazywać sztucznej skruchy. - Szwendam się w bardzo dzikie miejsca to musisz mnie przy sobie jakoś zatrzymać żeby nie chciało mi się wyłazić przez okno w pokoju... - odsłonił usta w prowokacyjnym uśmiechu, perfidnie wykorzystując jej słowa przeciwko niej. Nie było to za bardzo fair jednak cóż, skoro zbierało mu się coraz bardziej na amory to i słowami się nieco rozbrykał. Ta miękka skóra, teraz miło zarumieniona była widokiem intrygującym, więc tym razem zniżył się z maleńkim pocałunkiem do zagłębienia tuż za płatkiem jej ucha. - Cholera, całe życie byłem w błędzie. - zachichotał na wieści o nieprawidłowym sposobie picia herbaty. Kontynuował całowanie szyi, głównie w tym najcieplejszym miejscem za uchem. Straszliwie kusiło go puszczenie wodzy jakiejkolwiek kontroli nad wszystkimi pieszczotami ale zmusił się do znalezienia mniej groźnej alternatywy, która chociaż w minimalny sposób będzie satysfakcjonująca. Objął ją pewniej, jakby wpadła na durny pomysł odskoczenia jak oparzona i zatrzymał się przy jednym małym miejscu na szyi, niedaleko obojczyka, aby w bardzo dokładny sposób zabarwić ten mały odcinek skóry całkiem przyjemnym dla oka odcieniem ciemnego różu. Przywarł do tego miejsca dosyć łakomie, aby naznaczyć je nieprzyzwoitą i lubieżną malinką. To i tak ledwie kropla tego, co mógłby tutaj zorganizować. Zamknął się, zajęty muskaniem koniuszkiem języka ciepłej skóry na jej szyi. Herbata? Nie obchodziła go już herbata. O dwakroć bardziej cieszył się, że te "ciche dni" poszły sobie w niepamięć i choć nie porozmawiali o tym (bo w tej kwestii nie dojdą tak łatwo do kompromisu) to jakoś specjalnie mu teraz to nie przeszkadzało.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Doireann, w przeciwieństwie do Eskila, nawet lubiła wszelkie przyjęcia i bale. Były to wydarzenia rządzące się własnymi prawami. Miały rozpisane scenariusze i by odnieść sukces wystarczyło jedynie sztywno trzymać się dawno ustalonych ram; to ukłonić się na powitanie, tam obdarzyć uśmiechem podstarzałego sąsiada, któremu przypomniał się dawno zapomniany żart, albo też - bez względu na to, jak bardzo się nie chciało - nie odmawiać tańca z synem syna przyjaciela rodziny, zwłaszcza, kiedy dziadek nalegał. Musiała być cicha, uprzejma i wiedzieć, że kobiecie nie wypadało odkrywać zębów w szerokich uśmiechach. Tyle wystarczyło, by pod koniec przyjęcia usłyszeć, że jej osoba była miłym zaskoczeniem, bo bardzo różnym od nieszczęsnej Sienny. W zamian za dobre zachowanie i wymazywanie rodzinnej skazy zyskiwała poczucie przynależności i bycia docenioną, a to znaczyło dla niej więcej, niż całe stosy porcelany. Jednocześnie polubiła też wyjścia z Eskilem. To, że bal z nim nabierał całkowicie nowego wydźwięku. Nie był już tylko wyuczonym tańcem na odległość kija, ani też zabawianiem gości i pilnowaniem, by dziadek po paru głębszych jednak nie zapraszał nikogo do swojego gabinetu, gdzie trzymał pamiątki po Śmierciożercach. Clearwater sprawiał, że bieganie stawało się zabawne, a chłód na bosych stopach wcale tak mocno jej nie dokuczał. Mogła posprzeczać się z nim podczas tańca i karmić go za pomocą własnych palców - i wszystko to, a nawet więcej, spotykało się z bezwarunkową akceptacją. To zaś sprawiało, czuła się bardziej, niż częścią czegoś, skoro nie musiała ciężko na to zapracować. I chociaż ta nieprzewidywalność i brak schematów sprawiał, że bywała przy nim zagubiona, czy zestresowana, tak nic nie zmieniało faktu, że Eskil był przy niej, bez względu na to, czy poprawnie trzymała filiżankę i nie pomyliła łyżki do herbaty z łyżeczką do kawy. Wpatrywała się w ten prowokacyjny uśmiech i jakoś tak… Bogowie, dotarło do niej, że nie będą spać ani w osobnych pokojach, a tym bardziej w oddzielnych łóżkach. - Możesz… Możesz używać przy mnie drzwi. W-Wystarczy, że wrócisz na kolację, wiesz? - mruknęła wymijająco z wyraźnym zmieszaniem w głosie. Czuła się onieśmielona całą sytuacją; tym siedzeniem mu na kolanach, głaskaniem, całowaniem. Wizją, że byłoby tego więcej i to w sytuacjach, w których trudniej byłoby jej odmawiać. Zwłaszcza, że niekoniecznie chciała dalej się przed tym wzbraniać, a to kłóciło się ze wszelkimi zasadami, które znała. Niepotrzebnie odkryła, że można było trzymać się za ręce i przytulać bez poniesienia jakichkolwiek nieprzyjemności. Westchnęła cicho, rozumiejąc, że nie przekona go do wypicia filiżanki ciepłego czaju i ochłonięcia. Z wyrzutem spojrzała na położoną na znajdującą się na stole herbatę, jakby oczekiwała od niej, że sama się o siebie upomni i to najlepiej będąc przy tym na tyle głośną i pełną oburzenia, by Clearwater postanowił ją wypić dla świętego spokoju. Doireann nie chciała obściskiwać się w ogólnodostępnym saloniku, nie ważne, jak bardzo by nie przepadała za tym miejscem. Wciąż jednak uporczywie zastanawiała się, czy zmiana miejsca wpłynęłaby na zmniejszenie resztek oporu - bo półwil całkiem sprawie przeskakiwał teraz wszelkie inne bariery. - Eskil, proszę… - szepnęła, nie będąc przy tym pewnym, czego właściwie od niego oczekiwała. Ton jej głosu zdradzał, że niekoniecznie chodziło o to, by przestawał. Ostatecznie sama również oplotła go ciaśniej ramionami i w momencie, w którym skupił swoją uwagę na jej obojczyku, wciąż nieśmiale i ostrożnie pocałowała go w skroń. W końcu jednak odsunęła od siebie chłopaka, kładąc mu swoje palce na wargach. Miała szczerą nadzieję, że to da jej odetchnąć chociaż na moment. Oddychała ciężej, spojrzeniem szukając jego wzroku. Potrzebowała zastanowić się, co powinna zrobić dalej, ale... patrzenie na niego wcale nie pozwalało jej podjąć spokojnej i przemyślanej decyzji. - Ja... - zaczęła, przenosząc dłoń z ust na jego policzek. - Tam w Arabii... Gdyby nie to, że tak bardzo się wystraszyłam, to... chyba poszłabym z tobą do pokoju. - cały czas mówiła cicho, czując przy tym, jak jej policzki czerwieniały ze wstydu. Nie miała w planach mu tego mówić - ani teraz, ani kiedykolwiek. Z przejmującej i bolesnej ciszy przenieśli się w miejsce dużo cieplejsze i onieśmielające.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Gdyby ktoś nazwał go tym "złym chłopcem, co sprowadza na złą drogę" to nie przejąłby się tą opinią. Swój styl życia odbierał jako celebrowanie wolności i beztroski. Z reguły nie obchodziło go co ludzie sobie o nim pomyślą. Najbardziej zależało mu na opinii najbliższych mu osób, a skoro akceptowały go z całym pakietem zalet i wad w zapleczu to czy musiał powstrzymywać się przed byciem sobą? Doireann wydawała się być regularnie związywana zakazami i zmuszana do posłuszeństwa. To dla niego świętokradztwo. Z tego też powodu chętnie namawiał ją "do złego", co w ogólnym wydźwięku nie było specjalnie szkodliwe. Widział w niej bardzo dużo nawyków, których nie potrafił zburzyć. Z drugiej strony dostrzegał między wierszami te chęci, aby się wyrwać wpojonemu zachowaniu, ale to z reguły wiązało się z uzbrojeniem w cierpliwość... co nie było jego najmocniejszą stroną. Z tego też powodu tak łapczywie przysuwał się teraz do niej i próbował czerpać z bliskości więcej i więcej choć była przy tym myśl, że nie powinien, bo jej to przeszkadza. Próbował ją prowokować, wyciągnąć z niej spontaniczny odruch, więcej wylewności... ale nie odebrała jego prowokacji w należyty sposób co go niejako zasmuciło, a czego nie dawał po sobie poznać. - Nie o to chodzi... - wyrwał z siebie te krótkie słowa, ale od razu porzucił wyjaśnianie co było jego intencją i co chciał osiągnąć. Speszyła się, ale on już tego nie widział wyraźnie bo jego myśli coraz chętniej brykały w tą fizyczną stronę, podpowiadając co jeszcze zrobić, jak się zachować aby było cieplej, przyjemniej, bardziej miękko i by serce chciało wyrwać się z piersi. Wtedy też usłyszał jej protest, który odruchowo przypisał do zakazu. Zakryła jego usta, a więc mogła poczuć jak bardzo głęboko wzdycha kiedy dociera do niego, że ma przestać. Nie był zachwycony, a po jego języku rozlała się gorzkość. Doireann potrafiła jednak powstrzymywać go w taki sposób, aby nie było tej goryczy bo jednak dużo dawały jej ramiona i ciepła dłoń na policzku. Nie zmienia to faktu, że jego ekscytacja dosyć szybko opadła. Niepowstrzymany całkowicie mógłby porzucić rozsądek. Rzadko go używał kiedy był przy kimś tak bardzo blisko. Kiedy usłyszał jej słowa to nie od razu zrozumiał co miała na myśli. Musiał zmusić swoje szare komórki do podporządkowania się, porzucenia wizji odnalezienia jeszcze głębszych pocałunków i zmuszenia się do myślenia o tym co jest tu i teraz. Pokój z nieruszoną herbatą, Doireann na kolanach i wyznająca, że gdyby Whitelight ich nie przyłapał... nie, to nie to. Trudno było mu to połączyć w całość więc przez chwilę spoglądał na nią z niezrozumieniem. Bez problemu zinterpretował co mogło się kryć za jej słowami ale to wydawało mu się taką abstrakcją bo jednak przyzwyczaiła go do zupełnie czego innego. Zabrał dłoń z jej pleców, aby go nie kusiło i sięgnął sobie po jej rękę, aby luźno sobie ją potrzymać. Widział jak wiele kosztowały ją te słowa, ale siłą rzeczy nie potrafił teraz wybuchnąć radością bowiem miał świadomość, że... - Nawet gdybyśmy poszli do pokoju to i tak byłoby między nami spokojnie. Pamiętam o co prosiłaś. - oparł się na krześle wygodniej, a minę miał nieokreśloną. Wewnątrz siebie bił się z wieloma myślami i o tym jak bardzo mógłby się nie hamować gdyby go nie powstrzymywała. Z drugiej strony nie mógł pozbyć się tego cichego żalu, że jest to konieczne. Ten konkretny kompromis był dla niego cholernie trudny w utrzymaniu lecz starał się, próbował... Wolną ręką przeczesał swoje włosy i skierowywał swoje myśli na inne tory szukając tam ochłonięcia. Było to trudne. - To chcesz tą herbatę? Tak naprawdę to jest z zapasów Huntera, bo on pija najlepsze. - nie dopowiadał o tym, że mu ją ukradł. Cóż, Dear powinien był przyzwyczajony, że raz na jakiś czas przyklejają się tam jego paluszki. To echo ich poprzedniej relacji i nie zamierzał z tego rezygnować, a i wiedział, że chłopak prędzej czy później mu to wybaczy.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Doskonale wiedziała, co Eskil miał na myśli - a przynajmniej wydawało się jej, że podtekst był dla niej zrozumiały (w co zwątpiła chwilę później). Mimo to… wolała odpowiedzieć wymijająco, nawet jeśli oznaczało to wyjście na kogoś nie do końca lotnego. Chłopak i tak nie wziąłby jej za półgłówka, co najwyżej na osobę tak niewinną, by uznać, że faktycznie nie zrozumiała. To nie było odpowiednie miejsce, by zachowywać się w taki sposób i mówić rzeczy, które mocno wykraczały poza jej okrojoną strefę komfortu. Już i tak działo się wiele, nawet jeśli dla niego była to jedynie kropla w morzu wszelkich możliwości. Dla Doireann fizyczność była nowa. Owszem, zdarzało się jej przytulać Drake’a, czy - kiedy byli jeszcze młodsi - potrafiła chwycić go za dłoń i ciągnąć przez hogwardzkie korytarze, by coś mu pokazać. Tańczyła, czy siadała blisko ludzi, jednak dotyk ten zawsze był wyprany, manieryczny i nie niósł ze sobą większych pokładów emocjonalnych. Podobnie było z Clearwaterem, jeszcze na samym początku, by nagle, z niezrozumiałych dla Puchonki przyczyn, sprawy całkowicie się zmieniły. Wystarczyło niespodziewane zaproszenie na bal, które w jej głowie urosło do absurdalnych rozmiarów przez ciągłe rozkładanie go na czynniki pierwsze. Świat był jednak zabawnym miejscem, bo oto Sheenani próbowała dać mu znać, że gdyby oto poszli gdzieś indziej, gdzieś, gdzie było bardziej prywatnie, tak istniało spore prawdopodobieństwo, że cokolwiek chłopak próbował osiągnąć teraz, mogłoby się zdarzyć. Wyobrażała sobie, że Eskil ochoczo zaprowadziłby ją w jakieś odosobnione miejsce, bo takich musiał znać naprawdę wiele, a potem… Cóż, wychodziło na to, że potem nie stałoby się nic, bo pamiętał o jej prośbie. Puchonka zamrugała parokrotnie, przechylając lekko głowę na bok, jakby potrzebowała odpowiedniej ilości czasu, by zrozumieć tę jawną odmowę. A może… Może po prostu się nie zrozumieli? Albo też udawał, że nie wie, o co jej chodziło? Droczył się? - Hm? - pisnęła po paru długich sekundach milczenia, a na jej twarzy rosło coraz to widoczniejsze zaskoczenie. Przez chwilę stała się jeszcze czerwieńsza, kiedy to całe zawstydzenie zaczęło objawiać się na jej ciele. Nawet uszy nabrały rumianego koloru, a ona sama cofnęła lekko rękę, tworząc milimetrową przestrzeń pomiędzy jego policzkiem, a swoimi palcami. Słodka Morgano, nie rozumiała, co właśnie się stało! Pomyliła się haniebnie i… I wszystko wskazywało, że z ich dwójki to ona była tutaj tą bardziej nieprzyzwoitą częścią związku, skoro już wtedy, na pałacowym korytarzu, coś sobie wyobrażała. Gdzieś tam echem odbiła się propozycja picia tej herbaty i wszelkie bóstwa jej świadkiem, miała ochotę odwalić tutaj kolejną Herbatkę Bostońską. - Och… Och! B-Bogowie. - jęknęła, ujmując jego policzki obiema dłońmi. - Eskil, j-ja cię okropnie oceniłam. Naprawdę cię przepraszam. - przeżywała prawdziwy szok, będąc absolutnie przekonaną, że całe to stawianie Clearwaterowi granic i strofowanie go wcale nie było potrzebne. Najwidoczniej to ona musiała się tutaj opanować, a biedny półwil cicho znosił te niesprawiedliwe oskarżenia. - Ja byłam pewna, że… że chciałeś… A ja ci wszystkiego zabraniałam. - uczucie upokorzenia rosło, a wraz z nim pojawiały się wszelkie wątpliwości względem własnych zdolności mentalnych. - A... Ach tak, herbata. - podniosła się z eskilowych kolan powoli i trochę sztywno, tym razem chowając w dłoniach własne policzki i podreptała te dwa i pół kroczków ku pobliskiemu kredensowi. Nieco drżącą dłonią zabrała stamtąd dwie zielone filiżanki i żółty imbryczek, który zdecydowanie nie należał do kompletu, po czym nalała do niego wrzącej wody z kociołka. Po chwili wsypała tam odpowiednią ilość herbacianego suszu i usadowiła się przy stole, wciąż blisko chłopaka, jednak już nie na nim. - Tak mi wstyd. - wyznała w eter, może nie do końca świadoma, że w ogóle mówiła coś na głos.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Ścieżki ich myśli mijały się w sposób katastrofalny. O ile zazębiały się w niektórych sekcjach, tak teraz coś zaczęło szwankować. Przywykł, że gdy słyszy z jej ust drżące "Eskil, proszę" to znaczy, że ma przestać. Nie interpretował tego już w inny sposób, nawet na myśl mu nie przeszło, że mogłoby mieć to odwrotne znaczenie. Najwyraźniej niekiedy trzeba było zasygnalizować mu bardzo dobitnie i wyraźnie pewne sytuacje bo inaczej minie sporo czasu zanim się domyśli. Wbrew wszelkim pozorom był bardzo prostym nastolatkiem. Tylko czasami wpadał w swoją siatkę emocji i kiedy nie umiał tego poukładać to z reguły siał chaos. Teraz... nie, teraz nie dodał dwa do dwóch. Nie miał pojęcia co się tak naprawdę dzieje. Kiedy objęła jego policzki i rzuciła się z gorliwymi przeprosinami i słowami, których nie rozumiał to jego szare komórki wędrowały właśnie hen daleko, aby popełnić samobójstwo. Dotychczas tylko jeden raz miał na twarzy wymalowane aż tak głębokie zadziwienie, które sprawiło, że jego myślenie na moment zawiesiło się i chyba domagało się ponownego uruchomienia. - Ale... ale o co chodzi? - odezwał się kiedy zeszła z jego kolan, poszła sobie po kiczowate filiżanki i dorównujący im imbryk. Patrzył na nią... nie, on się gapił na Doireann totalnie nic nie rozumiejącym wzrokiem. Wiedziała, że nie musiała go przepraszać za pierdoły, bo sam nie jest święty, ale teraz zachowywała się jakby popełniła straszliwe przestępstwo i musiała zapewnić wszem i wobec, że się myliła. Powoli podniósł rękę do swojej głowy sprawdzając czy wciąż tkwi na karku i rozmasował czoło jakby próbując tym samym pobudzić pozostałe przy życiu szare komórki do heroicznego wysiłku i ogarnięciu co się stało. Lucas zapewne wiedziałby, a taki Eskil nie. - Dobra, dziwnie się zachowujesz. Po cholerę ty mnie za coś przepraszasz? O czym ty mówisz? Jakie niepotrzebnie zabraniałaś? Co? - nie zainteresował się swoją filiżanką, nawet nie zamierzał brać jej do rąk bo straciła całkowicie na znaczeniu. - Dori, jak mi nie powiesz wprost to wierz mi, ja się nie domyślę albo domyślę się ale za dziesięć lat. - powszechnie wiadomo, że był kiepski w odczytywaniu cudzych intencji, ale u własnej dziewczyny wybadałoby wiedzieć o wszystkim, a tutaj się całkowicie pogubił.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. To była rzecz niespodziewana. Tyle mówiło się o męskiej niesubordynacji i silnego oporu do przyswajania wszelkich nowych praw - a jednak, naczelny buntownik Hogwartu, nihilista nad nihilistami, szanowny Eskil Clearwater gorliwie słuchał się swojej dziewczyny. Brał jej słowa do serca i to tak mocno, że nie spodziewał się nawet najmniejszych ustępstw. Sheenani była absolutnie nieświadoma tego, jak wielki wpływ miała na zachowanie chłopaka, przynajmniej wobec niej samej, obecnie żyjąc w okropnym przekonaniu, jakoby to ona była tutaj jednostką o najbrzydszych myślach. Dziewczyna obecnie siedziała na krześle, z kolanami skierowanymi w stronę półwila, oplatając palcami filiżankę, która niekoniecznie spełniała jej rygorystyczne standardy. Picie z czegoś, co wyglądało na ulepione “na odwal się” było tutaj formą samobiczowania. Czuła się po prostu głupio. Słuchając pytań Eskila, próbowała wysilić i swój zdecydowanie nie tak mądry, jak myślała mózg, jednocześnie chwytając za imbryk i wlewając do filiżanki ciemny napar. Zaraz potem skierowała swoją dłoń ku kostkom cukru znajdującym się na stole, by chwycić ich pięć. Cztery niechybnie zostały wrzucone do herbaty, a piątą, zupełnie bezwstydnie, wpakowała sobie wprost do ust. Wyglądała trochę jak szczeniak, który nabroił i teraz bardzo chciał się czymś pocieszyć. No... nawyciągała tyle niestworzonych wniosków, na temat jej bardzo własnego ekstrawertyka i teraz jeszcze musiała się z tego znacznie lepiej wytłumaczyć. - Bo ja… m-myślałam, że będzie teraz analogicznie. - mruknęła, spoglądając na moment w stronę zdziwionego Eskila. Naprawdę była niemalże stuprocentowo pewna, że usłyszałaby od niego "A teraz też być ze mną poszła?", albo "Dzisiaj możemy to nadrobić". Dupa, nie ma, nie wyszło. - I w sumie to było, bo… I tak jest spokojnie. N-Nie, żebym myślała, że nie byłoby spokojnie. - postukała paznokciem w porcelanę, a potem zbliżyła ją do ust, biorąc pierwszy łyk słodkiego napoju. To małe kłamstwo, chociaż bardzo nieudane i oczywiste, wystarczyło, że momentalnie poczuła, jak zżerają ją za to ogromne wyrzuty sumienia. Postanowiła więc odpuścić sobie maltretowanie filiżanki i skupić się jak najlepiej na wytłumaczeniu Ślizgonowi, że jego dziewczyna zachowała się w sposób niegodny miana damy. - To znaczy, tylko tak trochę myślałam, że nie będzie jednak spokojnie, ale teraz wiem, że to tylko… moja głupia wyobraźnia. - westchnęła, spoglądając sobie kontrolnie na chłopaka. Nie miała pojęcia, co myśli, ale Morgano, przerażała ją perspektywa bycia wyśmianą. - W-Wiesz, ja naprawdę myślałam, że cały czas muszę stawiać ci granice... ale chyba jednak nie muszę. - dodała ciszej, wzruszając przy tym ramionami. Była mocno speszona; nieprzerwanie czerwieniła się na twarzy, nerwowo bawiła się guzikiem przyczepionym do spódnicy i nie potrafiła patrzeć na niego dłużej, niż dwie sekundy. Często uciekała więc wzrokiem, by zaraz potem raz jeszcze na niego spojrzeć. - Przepraszam. Naprawdę źle cię oceniłam.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Ona była taka zdenerwowana, że zaczynał zastanawiać się co powiedział źle. A może czegoś nie powiedział? Cholera by to wzięła! Co tu się dzieje? Nie lubił nie wiedzieć o co chodzi, a już zwłaszcza w wydaniu Doireann. Potrafiła myśleć w tak zawiły sposób, że po prostu nie nadążał. Powiódł wzrokiem za kostkami cukru, które w niebotycznej ilości trafiły do herbaty, a jedna do jej ust. Od razu spoważniał bo zaczynał się już o nią martwić. Nie lubił się martwić bo wtedy zachowywał się nieprzewidywalnie ale ta niewiedza doprowadzała go do szału. Patrzył na Puchonkę i mógłby przysiąc, że nie ma na jej ciele obszaru, którego nie objąłby ten rumieniec. Pierwszych zdań wyjaśniania w ogóle nie rozumiał - analogicznie, na spokojnie? O co w tym chodzi? Zmuszał się do pełnego zaangażowania intelektem w jej wyjaśnienie, aby zrozumieć. Dopiero później coś zaczęło trybić w jego głowie i ta ulga malująca się na jego twarzy była niemal nieprzyzwoita. - Na brodę Merlina, ale mnie wystraszyłaś! Myślałem, że powiedziałem coś strasznego, a ty mówisz o tym! Niech mnie avada trzaśnie, Dori. - otarł twarz z tego oszołomienia i cóż, on nie był zawstydzony choć już rozumiał co miała na myśli i odkrył, że jej myślenie było straszliwie błędne. Sięgnął do jej rąk i zabrał stamtąd filiżankę, aby nie piła tego cukru ze śladową ilością herbaty. Odłożył kiczowate naczynie na stolik i pochylił się w stronę Dori, oparłszy łokcie o swoje kolana. - Wszystko źle to zrozumiałaś. Opacznie, to nie tak. Stop. - potrząsnął głową. - Nie masz pojęcia ile sobie ja wyobrażam kiedy jesteśmy sami. Gdyby to tylko ode mnie zależało to wierz mi Dori, tamtego dnia w schowku nie byłoby czasu na rozmowę. - powiedział to tonem bardzo pewnym siebie. Słuchał jej bo choć zachowywał się czasem jak dupek to jednak szanował jej decyzję. Nie jest aż takim pieprzonym egoistą za jakiego się go uważa. - Ale ty mi dobitnie dajesz do zrozumienia, że wcale nie chcesz żebym sobie dużo wyobrażał. I co ja mogę zrobić? Nie będę cię wilować żeby dostawać to, co sobie wyobrażam bo takim dupkiem nie jestem. - nie dało się ukryć, że przemknął przez jego twarz smutek, dosyć istotny, głębszy, ale kontrolowany na tyle, aby nie pokazywać tego na co dzień. Powoli przyzwyczajał się, że nigdy nie dostaje pełni tego, co sobie zażyczył bowiem najwyraźniej miał zbyt wysokie wymagania. Póki co nie zdawał sobie sprawy, że Dori stawiała mu "nie" tak samo jak Robin i Hunter swoimi czasy. Gdyby tylko uświadomił sobie tę myśl to mógłby powstać bardzo nieprzyjemny chaos. Na szczęście ta myśl była wciąż na krawędzi jego umysłu i nie docierała do niego analogia jego doświadczeń. - I na Merlina, Dori, z tego co mi wiadomo to jestem twoim chłopakiem. Nic się nie zmieniło, co? - tutaj trochę się droczył. - Więc jeśli chcesz mnie pocałować to po prostu ZRÓB TO. Nikt cię za to nie pogoni, a mi będzie miło, że dla odmiany to mi ktoś się narzuca, a nie wiecznie ja. - znów przetarł dłonią swoje powieki i oparł plecy o krzesło bo jednak nie sądził, że będzie musiał mówić wprost o czymś co uważał za oczywiste. Nie planował wyrzucać z siebie aż tylu prawdziwych słów, ale wyszły z jego ust bez pomyślunku.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Raz jeszcze zamrugała zaskoczona reakcją Eskila. Ale, że… skąd wziął wnioski, że mógł powiedzieć coś strasznego? Bogowie, przecież był dzisiaj bardzo miły i ciepły, zwłaszcza, kiedy pamiętało się, jak ich interakcje wyglądały zaledwie godzinę temu. Wziął i zaprosił ją na picie herbaty, zaproponował wspólne udanie się na ślub, posadził ją sobie na kolanach, poprzytulał, dał jej parę całusów - no, naprawdę nie było powodu do narzekania. A tym bardziej nie sposób było znaleźć czegokolwiek, co mogłoby ją zasmucić, czy rozzłościć w jego zachowaniu. Może poza zabraniem jej filiżanki herbaty z i tak - jak na jej możliwości - znikomymi ilościami cukru. Teraz jednak, pełna przejęcia, wpatrywała się w niebieskie oczy półwila, próbując odgadnąć jego myśli. Trochę obawiała się tego, co mógłby powiedzieć. Otworzyła nieco szerzej oczy i zmarszczyła brwi na wieść, że wszystko źle zrozumiała. Jej wnioski wydawały się jej być… bardzo logiczne. Podobnie jednak odbierała swoje zachowanie - to jest, wspomnienie o tamtym dniu - jako prowokacyjne i oczywiste. - Ale… - wymsknęło się jej, jednak zaraz to ucichła, dając mu wyjaśnić, co miała tutaj źle zrozumieć. Okazało się jednak, że wiele rzeczy umykało jej uwadze, bo w schowku, poza tym ciepłym, pełnym ukojenia uściskiem, nie działo się raczej nic, co mogłoby wskazywać, że Eskil w ogóle chciałby… Och, słodka Morgano. - O… Ojej. - zacisnęła usta, na moment skupiając swoją uwagę na czubkach ślizgońskich butów. Ta pewność w jego głosie, połączona z tym, co mówił, była onieśmielająca - a jednocześnie sprawiła, że serduszko Doireann zabiło nieco mocniej. Czyli jednak niepotrzebnie zaczynała się martwić, że może jest nieatrakcyjna i pewne rzeczy ma zbyt płaskie. Parę krótkich sekund skupionych na wpatrywaniu się w buty nie wystarczyły, by zmiana w mimice chłopaka jej umknęła. Momentalnie i jej twarz przybrała nieco smutniejszego wyrazu. - Bogowie, kochany, ja wiem. - rzuciła pośpiesznie, zaciskając swoje palce na jego dłoni. Nie chciała, by myślał, że w ogóle musiał ją zapewniać, że nie miał zamiaru jej do niczego zmuszać - a tym bardziej za sprawą swoich niezwykłych umiejętności. - Nigdy mi przez myśl nie przyszło, że mógłbyś to zrobić. - był to swego rodzaju czynnik zapalny u Sheenani. Zbyt wiele razy słyszała historie, wedle których znajdowała się pod ciągłym urokiem półwila, by przejść teraz koło jego słów bez żadnej reakcji. Nawet, jeśli oznaczało to wejście mu w słowo. Zaraz jednak umilkła, pozwalając mu mówić dalej. Dla Doireann nie były to rzeczy oczywiste. Dla niej oczywistym było, że z pewnymi sprawami czekało się aż do ślubu - a najlepiej było je robić tylko raz, spładzając od razu dziecko i dając sobie spokój z jakimiś namiętnościami. Nigdy nie odnosiła czytanych romansów względem siebie, bo stawianie się w roli dzielnej heroiny, którą ktoś darzył pełną pasji miłością wydawało się być… głupie. Żadne znaki na niebie i ziemi nie wskazywały, by miała znaleźć się w podobnej sytuacji, a przez to mogła jedynie rozłożyć ręce na boki i czekać, aż Eskil się weźmie i domyśli. Przecież jej było tak trudno zainicjować cokolwiek. W momentach namiętności porywała się co najwyżej do spontanicznych całusów w policzek. Teraz za to, kiedy zebrała się w sobie i zaproponowała coś więcej, spotkało się to z niezrozumieniem. - Wciąż się trochę wstydzę. - przyznała, posyłając mu krótki, odrobinę żałosny uśmiech. - A kiedy proponuję ci pójście gdzieś ze mną, to robię to… no fatalnie. - westchnęła, przymykając powieki. - Naprawdę myślałam, że byłam bezpośrednia. Jej skóra powolutku wracała do normalności, pozostawiając na jej twarzy dość standardowy rumieniec. Parokrotnie odetchnęła głęboko zanim na nowo podniosła wzrok na Eskila. Chciała jakoś upewnić go, że to nie tak, że nigdy nie dostanie niczego, czego chciał. O ile jego pragnienia zawierały w sobie drobną Puchonkę z siódmego roku, tak zawsze mógł liczyć na ich spełnienie. - Hej… - zagadnęła go po chwili, okręcając się całkiem w stronę Clearwatera. Swoje kolana oparła o jego nogi i tym razem to ona pochyliła się do przodu. Jej spojrzenie, chociaż rozemocjonowane, było mocne. Nie krzyczało, że zaraz nadejdzie atak paniki i trzeba będzie zbierać ją z ziemi, ani też nie zwiastowało, że zamierzała zaraz się rozpłakać. - Skoro dalej jesteś moim chłopakiem, to chyba mogę ci mówić, że... - zagarnęła za uszy opadające na twarz włosy. - To znaczy… Nie musisz na to odpowiadać, ani nic z tym robić, ale… Wiesz, że cię kocham, prawda?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nawet mu na myśl nie przeszło, że mogłaby go podejrzewać o używanie wilowania na jej osobie. Pewnych rzeczy był pewien - niebo jest niebieskie, trawa zielona, a Dori mu ufa. To stanowiło oczywistość i nie potrzebował zapewnień wiary w jego słuszną postawę. To miłe, że mimo wszystko wcięła się w słowo i potwierdziła to, co zostało już kiedyś ustalone bez wypowiedzenia przy tym choćby jednego zdania. Przy dziewczynach jednak musiał brać pod uwagę, że jednak zachowują się w sposób niezbyt przewidywalny. Cokolwiek mógłby przypuszczać to mogło okazać się, że pomyślał o tym opacznie. Tak samo jak teraz - doszło między nimi do nieporozumienia, które Dori próbowała sprostować, a które w dobitny sposób opisał ten tutaj siedzący półwil. W innych kwestiach najwyraźniej nie był jeszcze na tyle domyślny. Ciężko było mu trzymać się wyznaczonych przez nią granic - niekiedy bardzo ciężko. Wbijał sobie do głowy, że może ledwie namiastkę tego, czego tak naprawdę mógłby chcieć tu, teraz, łakomie, bez opamiętania, dać się ponieść tym nienormalnym kaprysom, potęgowanym jedynie przez jego pochodzenie. Uczył się cierpliwości po to, aby pokazać Doireann, że szanuje jej prośbę i kosztem swojej pełni satysfakcji ustępował w tym porozumieniu. Nie chciał też wychodzić na tego, co ma tylko jedno w głowie i choć w sumie nie było co zaprzeczać, że lubi spędzać czas w zmniejszaniu odległości do nieprzyzwoitego poziomu to jednak próbował udowodnić nawet sobie, że nie jest egoistą. Kiedy przyznała, że cały czas się wstydzi to nie odpowiedział na to. Nie było na to słów bo cokolwiek by nie powiedział to wstydu nie przegna ot tak. - Nie było to bezpośrednie. Ja to odebrałem, że mam przestać bo znowu przesadzam. - opisał dosłownie swoje odczucia i teraz to on odwrócił wzrok, bo to było smutne, że w ogóle w ten sposób pomyślał. Stracił czujność i zamiast czytać dokładnie jej gesty i wsłuchiwać się dokładnie w ton jej szeptu to przypisał to powstrzymywaniu przed przytłaczającą wylewnością z jego strony. - Wiem, że często przesadzam. Wiem. - dodał jeszcze chociaż nie musiał. Dopiero kiedy zwróciła jego uwagę to podniósł wzrok lecz trudno było odgadnąć co teraz mu siedzi w głowie. Nie miał pojęcia dokąd prowadzi ta rozmowa. Mówił to, co czuł, nawet dosadnie, ale odnosił wrażenie, że niechcący robił sobie nadzieję, że jednak ten kompromis ulegnie zmianie. Skoro przyznała, że jednak nie miała na myśli powstrzymanie go przed dalszym całowaniem... przywołał się do porządku i przesunął kciukiem po jej małej dłoni. Chciał uciec wzrokiem ale jakaś niewidzialna siła zatrzymała go w tym miejscu, w bezruchu bo w oczach Doireann zobaczył coś, co było dla niego dziwne, niezrozumiałe, ale jednocześnie kojarzyło się z utęsknionym wyczekiwaniem... a może to odbicie jego własnych oczu? Trudno stwierdzić. Źrenice jego rozszerzyły się kiedy dotarł do niego sens jej słów. Wcześniej był solidnie zaskoczony jej niestandardowym myśleniem, ale teraz... teraz to było nieporównywalne. Widać jak na dłoni, że w życiu nie spodziewał się usłyszeć takich słów, nie tu, nie teraz, nie tak nagle. - K-kochać? - pierwszy raz w życiu jego głos się zaciął. - Ale... ale j-jak to? - krew odpłynęła mu z twarzy. Cholera, nie może spanikować. Nie był przygotowany, nie miał pojęcia co się robi w takich sytuacjach. Lucas mu nie powiedział!!! Nie miał czasu o tym w ogóle pomyśleć, a teraz... O Merlinie, zapomniał jak się nazywa. Próbował przywołać się do porządku, ale nieskutecznie. Nie wiedział co robić. Mówili przecież o zupełnie czym innym, a teraz... - Ymm... P-poczekaj. M-mózg mi r-rozwaliło. - próbował zażartować, grać na zwłokę, cokolwiek. Uderzyła go fala gorąca choć przysiągłby, że koniuszki palców ma lodowate. Popatrzył na swoje ręce, a potem jakby na samego siebie, a dokładniej w miejscu gdzie serce tłukło się w jego klatce piersiowej. Czuł w sobie strasznie dużo ciepła - wywołane zostało przez Doireann i chyba się w tym trochę gotował. Nie dotarł jeszcze do myśli, że miałaby go kochać. Nie rozpracowywał swoich uczuć aż tak dokładnie, a i nawet gdyby próbował to skąd miałby wiedzieć, że to konkretne jest już kochaniem? Zagięła go równo i choć nie chciała od niego odpowiedzi to było mu dosyć głupio. Rozmasował dwoma palcami swoje czoło, ale wciąż nie doznał objawienia. Wrócił wzrokiem do dziewczyny. Miał nadzieję, że nie widać było po nim, że się trochę wystraszył konieczności deklaracji uczuć. - Jak ja mam "z tym" nic nie robić? To się tak da?
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Eskil, swoim niedawnym zachowaniem, udowodnił Doireann, że pod względem nieproszonego wilowania nie był świętym - i nie ograniczało się to do incydentów ze wczesnego dzieciństwa, kiedy było to usprawiedliwione dziecięcym niezrozumieniem świata. Uświadomienie sobie tego zabolało dziewczynę i na moment dość mocno zachwiało jej całym światopoglądem, czego Ślizgon mógł być raczej świadomy. Czuła więc, że podobne zapewnienie było z jej strony potrzebne - bo nawet jeśli ona bez wahania postawiłaby swoje ręce i nogi na fakt, że chłopak nigdy nie używał i nie użyje na niej wilowania (a przynajmniej nie bez zgody, której obecnie wciąż nie miała ochoty udzielać), tak nie miała pewności, czy jej stanowisko było jasne. Nie czuła się ani dogłębnie krzywdzona, ani zagrożona. Właściwie to… Z ich dwójki to siebie podejrzewała o większe okrucieństwo, kiedy trzymała go od siebie daleko. Do momentu, w którym te minut temu nie wbiła sobie do głowy myśli, jakoby półwil tak naprawdę niczego od niej nie chciał i wszystko, co odbierała za jakiekolwiek zaloty, było jej własną projekcją, miała pewność, że sprawiało mu to co najmniej duży dyskomfort. Bogowie, naczytała się o wilach, ich potomkach i wiedziała, że pewne pragnienia bywały u nich silniejsze. A miała przecież do czynienia z nastoletnim chłopakiem, co ani trochę nie ułatwiało sprawy. - Wiesz, tutaj wcale nie przesadziłeś. Miałeś prawo tak pomyśleć. - kojarzyło się jej to z przeprowadzaniem eksperymentów. Jeśli dwieście razy uzyskiwało się dokładnie ten sam rezultat, by zaraz potem wyniki były całkowicie inne, często uznawało się to za błąd w obliczeniach. Pierwsze, co należało wtedy sprawdzić, to to, czy sprzęt był odpowiednio nastawiony, próbka nie była wadliwa i czy przecinki wszędzie się zgadzały. Pomiędzy odkryciem, że jednak coś jest możliwe, a radością, że w końcu uzyskało się upragniony rezultat, była cała masa rozwiewania wątpliwości. Merlinie, może to nie z książek powinna dowiadywać się, jak działają relacje? Nauka podstawia jej dużo łatwiejsze do zrozumienia mechanizmy. - Ja… faktycznie, w pewnym momencie chyba zbyt mocno się zamknęłam. - ton miała przepraszający. Wcale nie chciała, by Eskil obawiał się jej dotknąć. Zależało jej na tym, by robił to w odpowiednich miejscach i jedynie zwolnił na tyle, by nie czuła się tym aż tak przytłoczona. Ostrożność ostatecznie doprowadziła do tego, że w momencie, w którym poczuła się w jakiś sposób gotowa, nic nie wyszło. Doireann, jak na człowieka, który spędzał sporo czasu na rozmyślaniu o teorii kwantów, biomechanice i dla samej zabawy wykonywał w pamięci równania z dwiema niewiadomymi, lub mnożył sobie co najmniej czterocyfrowe liczby, nie zawsze zachowywała się analitycznie i spokojnie. Podobno wiele z wielkich matematyków i odkrywców miało w sobie pewną dozę nieprzewidywalności i szaleństwa. Sam Tesla miał mieć niesamowitą obsesję na punkcie liczby trzy i obawiał się dotykania ludzkich włosów - czym wobec tego był fakt, że mózg Puchonki wędrował w dość dziwne rejony, nie zawsze dobierając odpowiedni ton do jej słów, albo też sprawiając, że mówiła rzeczy, które wydawały się jej być jak najbardziej właściwe, chociaż… nie były. Potrafiła mówić bardzo spontanicznie, maniakalnie tłumaczyć swoje zachowanie i bardzo łatwo zaplątać się w tym, co właściwie było tematem jej rozmowy. I w tym przypadku, w momencie, w którym zrozumiała, jak cholernie mocno Clearwater starał się być dla niej dobrym i cierpliwym, pomimo widocznego smutku i ogromnych chęci, by istniała między nimi jakaś fizyczność, i jak bardzo tolerancyjny był, kiedy mówiła rzeczy zrozumiałe i logiczne tylko dla niej samej, poczuła, że kocha tego człowieka. Była to myśl bardzo świadoma, głośna i przejrzysta - ale znów, może nie do końca odpowiednim było, by dzielić się nią właśnie teraz. Pierwszy raz pomyślała, że oto znów zjebała, kiedy na twarzy Eskila na nowo zawitało zaskoczenie. Dziewczyna wstrzymała oddech, wpatrując się w niego w milczeniu, zastanawiając się, czy może nie powinna teraz wstać z miejsca, klasnąć w dłonie i krzyknąć "Ha, żartowałam! Ale masz twarz! Głupio wyglądasz!", a potem spakować się i ukryć się na najbliższe piętnaście lat na szczycie jakiejś góry, w drewnianej chacie. Była czarodziejką; słabą, bo słabą, ale była. Dałaby radę się ogrzać, zorganizować zapasy jedzenia i w bezpiecznych warunkach odpokutować swoje haniebne zachowanie. Już nie bogowie, a cały wszechświat i nieskończone równoległe wymiary widziały, jak słysząc łamiący, zszokowany głos Ślizgona przełknęła ciężko ślinę, a jej oczy momentalnie straciły resztkę siły. Znów były wystraszone i jasno mówiły, że chciałaby uciec. "Ale jak to?". Cholera jasna, no jak to? Sheenani poczuła, że zerwanie się z miejsca nie było opcją. Nogi miała jak z waty, zrobiła się blada jak ściana i była pewna, że jeśli wykona jakiś gwałtowniejszy ruch, to zwymiotuje, zemdleje i umrze, by skończyć jako jakiś nieszczęsny duch nawiedzający szkolną herbaciarnię. Kiedy Eskil raz jeszcze podniósł na nią wzrok nie siedziała blisko; była zwinięta na swoim krześle, podciągając kolana ku brodzie i oplatając swoimi chudymi ramionami nogi. Próbowała znaleźć sposób, by odkręcić to, co powiedziała, bo miłość nagle okazała się straszna, a wszelkie wyznania głupie i niepotrzebne. A przede wszystkim chciała spotkać tych wszystkich ludzi, którzy opracowali testy szacujące iloraz inteligencji i natłuc każdemu z osobna, że oni też byli głupi i też się pomylili, bo fizyczną niemożliwością było, by mieściła się w ramach osoby z "inteligencją wysoką". Clearwaterowi może rozwaliła mózg, ale jej i echu pod sklepieniem jej czaszki zdecydowanie nic teraz nie groziło. Cholera. Jasna, kurwa, cholera. Bardzo powoli skierowała spojrzenie na półwila. Otworzyła usta, próbując coś powiedzieć, by ostatecznie jedynie ciężko jęknąć. Chwilę zajęło jej zebranie jakichkolwiek myśli. - M-Możesz… - zaczęła, a jej głos wręcz ociekał niepewnością. - ...u-udać, że n-nic nie m-mówiłam. - chociaż mówiła wolno, to jąkała się okropnie. Ignorowanie tego, co się stało było opcją, na którą bardzo chętnie by teraz przystała. Podobnie też, jak na zerwanie, przywdzianie pokutnych szat i walkę o honor z głodnym niedźwiedziem.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
To nie była dla nich łatwa sytuacja. Odniósł wrażenie, że to spotkanie miało wyglądać inaczej. Coś się pomieszało, a kiedy ledwie sobie wyjaśnili swoje odczucia to Doireann zagięła go do takiego stopnia, że nie wiedział co powiedzieć. Nie miał powodu aby uważać, że nie przesadzał. Zdawał sobie sprawę jaki potrafi być wylewny i gdyby Dori go nie pilnowała to nie miałby oporów przed gorszeniem otoczenia. Może opamiętałby się wraz z wiekiem. Dori przyspieszała mu naukę cierpliwości i choć wcale mu się to nie podobało to nie umiał temu zaradzić. Skąd mógł podejrzewać, że tym razem miałoby być inaczej? Przesadzał bo gdyby tak nie było to nie musiałaby go powstrzymywać i skłaniać do powściągliwości. - Nie wiem, Dori. Nie odróżniam już kiedy ktoś się za bardzo zamyka. - przyznał szczerze choć gdyby oczekiwała od niego wyjaśnień to nie byłby pewien czy mogłoby mu się to udać opisać nieco dokładniej. Rozmawiali o czymś, co ich znacząco różniło więc uczucia, które towarzyszyły były dwojakie. Nie był pewien czy jest gotów usłyszeć tak poważną deklarację, a tym bardziej czy jest gotów na to w romantyczny sposób odpowiedzieć. Było mu z tym źle, bo Lucas wiedziałby co robić, a taki Eskil… jak zawsze pustka w głowie. Pochłonięty swoim szokiem nie potrafił skupić się na tym jak Dori odbiera jego zawieszenie się. Oczywiście to tylko psuło i mieszało, jakżeby inaczej. Gdy się ocknął to Dori siedziała na krześle skulona i zraniona, a on mógł na nowo założyć sobie medal przegrywa roku. Panika nieco osłabła ale przyszło za to silne poczucie winy, a żeby je wzbudzić w Eskilu to trzeba naprawdę się postarać. Dori nie musiała się wysilać, wystarczyło, że skuliła się w żalu w odpowiedzi na jego pojebaną reakcję. Czuł, że stanie się coś złego jeśli czegoś nie zrobi. - Wiesz, ja w ogóle o tym nie pomyślałem, bo no… no jesteśmy trzy miesiące jakieś razem i w ogóle… i no…- czuł, że tylko się pogrąża każdym kolejnym słowem więc zamknął dziób na kłódkę. Teraz i on miał czerwone policzki ale z bardzo głębokiego zakłopotania. Wsunął się wgłąb krzesła i miał ochotę zapaść się pod ziemię. Przecież wszystko szło dobrze. Dlaczego tak spanikował? Nie mógł zmusić się do innej reakcji…? Spartaczył i nie wiedział co powiedzieć, aby się tak nie kuliła jakby ją skrzywdził. Jakby teraz zobaczyła ją Olivia to mogłaby się na nim wyżyć i spełnić swoje groźby. Zakrył oczy ręką i tylko zaklął pod nosem, cicho, ale i tak milczeli więc ten szept było słychać niczym wystrzelona tuż obok twarzy Bombarda. - Wróćmy do tego tematu kiedy indziej.- zaproponował bo nie miał innego pomysłu. Trudne tematy go przerażały i odkładał je jak tylko mógł. Na później, nie teraz, może za jakiś czas olśni go i będzie wiedzieć co powiedzieć - a i przede wszystkim może dowie się czy to, co czuje do Doireann można nazwać też kochaniem. Czuł niemą presję do jak najszybszego odkrycia tego faktu. A to brzmiało bardzo znajomo. Już raz też towarzyszył mu silny pośpiech gdzie musiał określić swoje zamiary, a gdy je odkrył to było za późno. Przeszedł go zimny dreszcz na myśl, że w tej sytuacji mógłby również nawalić na całej linii. Szło mu całkiem nieźle.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Puchonka nie miała w swoim życiu dobrego wzoru relacji; jej rodzice, mimo że bez wątpienia byli w sobie zakochani aż do bólu, nie działali razem dobrze. Pamiętała kłótnie, rzucanie talerzami o ścianę i to, że zaledwie godzinę po tym potrafili tańczyć razem w kuchni. Dziadkowie byli zaś bardzo mocno zdystansowani. Nie okazywali publicznie żadnej czułości, nawet przy swoim synu i wnuczce. Nie było tam też zbyt wiele partnerstwa - to babcia rządziła domem, a dziadek miał się pokornie dostosowywać. Finalnie czuła się w tym wszystkim naprawdę zagubiona, nie chcąc powielać któregokolwiek ze schematów. - Ach. - mruknęła, przyciskając usta do kolan. - To… tylko trzy miesiące. - powtórzyła za nim, może odrobinę zbyt cicho, by można było ją dobrze usłyszeć. Ona sama myślała o tym… od dużo dłuższego czasu, nie od momentu, w który to Clearwater oświadczył jej, że są parą. Miała za sobą całe wakacje silnych emocji, które obsesyjnie analizowała - a przed tym było nagłe zaproszenie na bal, cały okres oczekiwania, który niósł ze sobą ogrom stresu i wszystko, co wydarzyło się na szkolnej zabawie pożegnalnej. Dodatkowo… Doireann miała w głowie małe momenty, które dość jasno - według niej - wskazywały na to, że jakieś uczucie silniejsze od wzajemnego lubienia się między nimi było. Eskil sam mówił o zakochaniu, kiedy jak dwa imbecyle postanowili skąpać się w lodowatej wodzie parkowej fontanny, podobnie też wspominał o tym w Altanie. Pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami było też całkiem sporo tulenia, trzymania się za dłonie i spojrzeń, które… cóż, najwidoczniej wcale nie przemawiały same za siebie. Ale jeśli nie tak miała objawiać się miłość, to jak? To było bolesne odkrycie. Myliła się okropnie, raz za razem i wszystko, co w tej rozmowie szło nie tak, działo się… bo naprawdę słabo umiała w ludzi. Dużo gorzej, niż przypuszczała. Czuła się, jakby była emocjonalną kaleką, bo przecież to, co Eskil mówił, jak najbardziej miało sens. Wcale nie byli ze sobą długo, mógł jej nie kochać. Tylko… dlaczego nosiła w takim wypadku miano jego dziewczyny? “Morgano, zabij mnie.” - N-Nie musimy. - odparła, rozluźniając nieco uścisk wokół własnych kolan. Na nowo jej buty zetknęły się z zieloną wykładziną, a ona sama siedziała teraz jedynie lekko przygarbiona. Po wzięciu głębszego wdechu odważyła się nawet obrócić głowę w stronę Eskila i posłać mu uśmiech, na znak, że nic się nie stało i to nie na niego się gniewa. Był on raczej smutny, jednak nad ogromem własnego zmartwienia nie potrafiła zapanować. I tak nie było najgorzej - jeszcze w końcu nie płakała. - To… wiesz, to nie twoja wina, że ciągle mówię głupstwa i nie wiem, kiedy przestać.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Czas relacji miał jak najbardziej znaczenie - można znać kogoś i pięć lat, a kochać od miesiąca, a można i znać kogoś od dwóch dni i kochać bez pamięci. W przypadku Eskila powinno być bardzo żarliwe, niemal toksyczne angażowanie się, zwłaszcza fizyczne, a teraz czuł się jak zamknięty w czterech ścianach z oskarżeniami, że coś spieprzył i nie potrafi naprawić. Intuicja podpowiadała mu, że to przez konieczność powściągania swoich reakcji. Czasami szlag go przez to trafiał. Coraz częściej zauważał różnice między swoim odczuwaniem, a cudzym. Nie musiał być w innej skórze aby widzieć po własnym zachowaniu, że wszystek z uczuć osacza go ciaśniej i niemal poddusza kiedy u innej osoby jest to zdecydowanie lżejsze i łatwiejsze. Nie umiał się dystansować dlatego teraz siedział naburmuszony, bo chciał się z nią pogodzić, a teraz spoglądanie sobie w oczy jest coraz trudniejsze. Nie miał pojęcia, że mógłby wzbudzić w niej kochanie. To było dla niego dotychczas odległe bo nie przeszli jeszcze przez wiele elementów wspólnych doświadczeń, aby odkryć, że to uczucie które ich do siebie zbliżyło jest na tyle silne, aby głośno i wyraźnie kochać. Zaczynał odczuwać irracjonalny lęk przed tym słowem. Niedobrze. - Uważasz swoje słowa za głupstwo? - warknął, odruchowo, niechcący przy tym zaciskając szczękę. Przeszedł go zimny dreszcz. Cholera. - Teraz czuję się jakbyś powiedziała, że kochanie mnie to skończony idiotyzm. - tak to odebrał choć znał ją na tyle, aby wiedzieć, że nie chciała aby to tak zabrzmiało. Wmusił w siebie haust powietrza aby uspokoić wzburzoną krew. Oderwał plecy od oparcia krzesła i ponownie oparł łokcie o swoje kolana, pochylając się przy tym do przodu. Widząc pozycję Doireann miał ochotę... sam nie wiedział co. - Wiem, chciałaś żebym zareagował jakoś romantycznie. - w jego głosie pobrzmiewała wyraźna irytacja. - Ale skąd ja mam u licha wiedzieć kiedy zaczyna się to kochanie? Kiedyś wydawało mi się, że kogoś kocham i potem okazało się, że to bujda, że sam siebie okłamywałem. Więc jak mam się do cholery jasnej dowiedzieć kiedy kochanie jest prawdziwe? - nie ma tego w książkach. Ba, nawet gdyby było to i tak nigdy by tego nie odkrył skoro nie czyta niczego, co ma więcej niż pięć linijek i nie jest listem. Zadrżał z dziwnego chłodu na myśl o tym jak Hunter rozkochał w sobie Robin podczas gdy w tamtym czasie nie mógł się pozbierać po skutkach wypitej amortencji, będąc wcześniej zadurzonym po uszy. Potomek wila czuł dłużej i intensywniej, prawda? Teraz już wiedział dlaczego tak długo nie mógł się otrząsnąć. Czemu w ogóle sobie o tym przypomniał? Nie mógł już wysiedzieć. Wstał - ale nie podrywał się gwałtownie - i podszedł do okna, aby je nieco uchylić i wpuścić bliżej siebie świeżego powietrza. Oparł się teraz o parapet, tuż obok stolika z krzesłami i skuloną tam Doireann. Ten widok łamał serce, ale wiedział, że jeśli teraz podejdzie to wcale to nie pomoże. Chyba. Ta rozmowa była okrutna, nie chciał jej kontynuował, wolał stchórzyć i udawać, że nic się nie stało. - Czemu wyglądasz jakbym cię dobijał? - jęknął, ale tym razem ból w głosie wyszedł na światło dzienne, a warto zaznaczyć, że rzadko pozwalał na tego rodzaju szczerość. Oparł głowę o zimną szybę i próbował wyłączyć swoje sumienie.
Murphy M. Murray
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
— Umm... no trochę tak — mówię, zastanawiając się nad tym chwilę. — Znaczy... samo w sobie powodzenie tak jak mi nie przeszkadza, tak celem bym go nie nazwał. Raczej chodzi o to, że nie muszę być wcale piękny, żeby... osiągnąć to, co chciałbym osiągnąć. Czy coś. — Chociaż jestem pewien swoich ambicji, nie bardzo umiem najwyraźniej o nich opowiadać, bo nagle moja elokwencja spada do poziomu gumochłona. Zdaję sobie sprawę, że nigdy nie próbowałem o tym nikomu w ten sposób powiedzieć. Zazwyczaj podchodziłem do tego od zupełnie innej strony. I z nieznanych mi przyczyn, postanawiam się tym z Mer podzielić. — Głównie chodzi o to, że nie chcę korzystać z tego w ten sam sposób, co moja rodzina. Zawsze słyszałem, że marnuję nasze geny, ale mi się wydaje, że ja jedyny sensownie z nich korzystam, bo robię to dla swojej uciechy, a nie po to, żeby ludzie mnie jakoś szczególnie traktowali. Wolę żeby mnie było widać takiego, jakim jestem. — Wieńczę ten wywód wzruszeniem ramion i krzywym uśmiechem. Teraz tłumaczenie idzie mi już trochę lepiej, chociaż i tak lekko się wzdrygam. Nie spodziewałbym się nigdy w życiu, gdy Mererid zaczepiła mnie w pokoju wspólnym, że w takim kierunku będzie zmierzała ta rozmowa, ani że postanowię tak się na te tematy rozgadywać, zamiast wyciągnąć z rękawa głupi żart, jak to zazwyczaj robię, gdy ktoś zapytuje mnie o moje rogi albo ogon. — Dręczyli cię? — pytam, kręcąc głową z dezaprobatą, nie umiejąc zrozumieć, dlaczego niektórzy ludzie potrafią zdobyć się na takie traktowanie kogoś tak miłego i nieszkodliwego, jak Mer — chociaż z drugiej strony trochę się nie dziwię, bo nie wyobrażam sobie, żeby Tew komuś coś odszczekała na zaczepkę. — Wiesz, równie dobrze z ogona czy rogów ktoś by się pewnie mógł naśmiewać, ale problem jest taki, że ja i tak robię to lepiej — szczerzę do niej zęby, chociaż szybko poważnieję. — A tak serio to jakbyś zmieniła swoje zęby, to ci ludzie zwynaleźliby pewnie coś innego do obśmiania, bo tak mi się wydaje, że te zaczepki nie muszą mieć nawet nic wspólnego z rzeczywistością, bo chodzi tylko o to, że oni się chcą poczuć lepsi — rysuję palcami w powietrzu cudzysłów, chociaż już w moim tonie słychać moje nastawienie. Generalnie lubię ludzi, ale takich typów nie umiem przetrawić i nigdy nie potrafiłem trzymać języka za zębami będąc świadkiem takich sytuacji. — Tak poza tym, nie widzę nic złego w twoich zębach, dobrze z nimi wyglądasz. Aż tak ich nie lubisz, że byś się chciała ich pozbyć? — pytam, bo w sumie przecież na metamorfomagii się nie kończą sposoby na zmianę wizerunku. Słucham jej z przekrzywioną głową, uśmiechając się lekko słysząc jej rozmarzone westchnienie. Chcę powiedzieć, że do chwil intymności nie jest potrzebny mąż albo żona, ani nawet oficjalny partner, ale zamiast tego niespodziewanie mówię coś innego: — Nie wiem, może miło, nigdy nie byłem w związku, a jedyna dziewczyna, z którą jak dotąd chciałem być, nie żyje — i sam na swoje słowa robię szerokie oczy, bo nie miałem zamiaru smęcić ani opowiadać historii swojego życia, ani nawet przyznawać się do tego, że nigdy nie miałem stałej dziewczyny. — Eee... doba ta herbata, co nie? — natychmiast rzucam w ramach dywersji, zanurzając usta w zawartości filiżanki, żeby przypadkiem nie palnąć czegoś znowu. Z ulgą przyjmuję zmianę tematu na życie romantyczne Mererid. — Nie mówię, że łatwe. — Wzruszam ramionami. — Ale nie sądzisz, że już lepiej zaryzykować i nawet usłyszeć tę odmowę i móc ruszyć dalej, niż się niewiadomo jak długo męczyć w niewiedzy? Co najgorszego się może stać? — pytam, unosząc jedną brew. — Nie musisz też od razu zapraszać na randkę, jak nie masz odwagi. Zawsze możesz najpierw zagadać o coś innego. Znasz go w ogóle jakoś lepiej czy tak zupełnie z daleka do niego wzdychasz? — pytam. Totalnie nie kupuję tego tekstu o ograniczeniach ani przemowy o jej brakach. Nie wiedziałem, że ma aż tak niską samoocenę.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Czas był tutaj ciekawym czynnikiem. Doireann potrzebowała go jak najwięcej, by oswoić się z wieloma myślami, pokonać wiele barier, z którymi się zmagała i w rezultacie pozwolić sobie na więcej; od chodzenia za rękę po korytarzu, po pocałunki na dzień dobry, po coraz więcej i więcej. Forma fizyczności, której potrzebował Eskil, była dla dziewczyny niełatwa. Potrzebowała czuć nieco więcej, niż samego podniecenia, by godzić się na większe namiętności - bo było jeszcze poczucie bezpieczeństwa i pewność, że nie zrobi tego z kimś, kogo bardziej obchodzą jej kościste uda, niż wszystko inne, co mogłaby zaoferować. Półwil zbliżał się ku temu coraz bliżej, mówiąc jej bardzo naokoło o miłości, czy proponując jej pójście na tak ważne wydarzenie, jakim było wesele opiekunki. Bycie parą na podobnej imprezie sprawiało, że… cóż, dziewczyna miała przez chwilę nieodparte wrażenie, że byli już raczej oficjalni. I to na tyle, by jakoś określić swoje uczucia wobec chłopaka. W tej chwili jednak słuchała, jak była łapana za słówka, a sam Eskil pieklił się nad samą ideą miłości. Gdyby była to inna rozmowa, spokojniejsza i mniej emocjonalna, Sheenani bardzo chętnie podjęłaby się filozoficznym dywagacjom na temat natury uczuć wyższych. Z tym, że teraz czuła się, jakby zrobiła możliwie najgorszą rzecz - dużo straszniejszą od ciągania zakrwawionych chłopców po schowkach, czy też powtórzeniu wszystkich błędów swojej matki. Robiła więc to, co zazwyczaj, kiedy ktoś z jej rodziny sprawiał, że czuła się winna za zbrodnie, których nie rozumiała. Siedziała, milczała, słuchała. Nie kuliła się już tak mocno, jedynie garbiąc swoje ramiona, ale… cóż, pewnie i tak wyglądała dość żałośnie. Dopiero kiedy Ślizgon wstał ze swojego krzesła i podszedł do okna, spojrzała na niego raz jeszcze. Ta sytuacja była trudna i bała się jej. Najchętniej przeczekałaby cały ten czas, pozwalając Eskilowi wyrzucić z siebie te wszystkie emocje, by potem… cóż, możliwe było względnie lepiej. Tylko… przebijający się ból w głosie chłopaka nie pozwolił jej dalej przyjmować postawy “krzycz, poczekam, aż przejdzie”. Westchnęła i usiadła tak, by móc go lepiej widzieć - bo chociaż to też bolało, tak nie chciała być całkowicie bierną. Złapała więc parę spokojniejszych oddechów, czekając, aż jej serce przestanie tak głucho dudnić. - To… nie tak, że mnie dobijasz. To jest po prostu przykra sytuacja, ale… Eskil… Powiedziałam, że nie musisz na to reagować. Ja naprawdę niczego nie oczekiwałam. Ani romantyzmu, ani niczego innego. - to jednak nie wyszło. Zamiast braku odpowiedzi dostała panikę, a potem gniew i ból. Eskalację problemu w momencie, kiedy próbowała wycofać się z rozmowy o miłości i puścić swoją deklarację w niepamięć. Zupełnie, jakby jej kochanie mogło sprawić mu fizyczne cierpienie. - M-Morgano, ja wiem, że nie przyjdziesz do mnie z bukietem i nie zaczniesz mi recytować sonetów, ale to… to mi nie przeszkadza. - starała się jak najlepiej ukryć te negatywne emocje, które tak troszeczkę łamały jej serce. Czuła się źle z myślą, że chłopak mógłby jej jednak nie kochać, jednak byłoby dużo gorzej, gdyby postanowił odciąć się od niej całkowicie. Była więc na tyle opanowana, na ile tylko mogła. Panowała więc nad łzami, a jej głos nie łamał się tak bardzo, wciąż jednak widoczne było drżenie jej dłoni. - Uwierz mi, że ja… naprawdę nie chcę, żebyś silił się na jakiś sztuczny romantyzm. Powoli podniosła się z krzesła i zrobiła te dwa kroki w kierunku Eskila. Wciąż jednak zachowywała dystans, na wypadek, gdyby półwil nie życzył sobie teraz nadmiernej bliskości. - Wydawało mi się, że… Wiesz, sam mówiłeś, że bycie w związku polega na kochaniu się, a ja… - wzruszyła lekko ramionami. - P-Pomyślałam, że mogę już mówić takie rzeczy. N-Nie wiedziałam, że to zbyt szybko.
Nie przerywam mu wypowiedzi, a jedynie przekrzywiam z zaciekawieniem głowę i czekam na jakieś szersze wytłumaczenie co ma na myśli, bo odrobinę nie rozumiem. - Jak twoja rodzina korzysta z tego? - pytam szczerze zainteresowana. Kiwam powoli głową na jego słowa. W przypływie empatii wyciągam dłoń by złapać go za rękę mocniej. - Zresztą nieskazitelne piękno bywa bezbrzeżnie nudne - cytuję z ciepłym uśmiechem odnosząc się teraz chyba do tego naszej dwójki. Wzruszam ramionami kiedy pyta o dręczenie. - Może i znaleźliby co innego. Chociaż wolę zwalać to na zęby, nie chcę myśleć, że byłabym pariasem nawet jakbym wyglądała nieskazitelnie! Potrzebowałam sporo czasu, żeby je zaakceptować i zacząć się stawiać innym. Nie mam tak naturalnej charyzmy jak ty - mówię z uśmiechem i chociaż w ustach kogoś innego mogło to brzmieć jak prześmiewcza ironia, to u mnie było to szczere. Z resztą jakoś dziwnie trudno było mi dziś powiedzieć coś czego nie jestem pewna. - Próbowałam na własną rękę je naprawiać i całkowicie zniknęły, coś... popsułam i podobno nie będę mogła je już naprawić z łatwością jak by było, gdybym się nie bawiła czarami... Od tamtej chwili udaję, że to mój atut, więc nawet podkreślam usta czerwonymi szminkami - tłumaczę i ledwo udaje mi się zamknąć buzię, tak mam ochotę wszystko nagle powiedzieć Gryfonowi naprzeciwko mnie. I najwyraźniej to działa z wzajemnością, bo nagle ten wyskakuje z ogromnymi działami zwierzeń o sobie mówiąc o dziewczynie, która nie żyje. Robię oczy równie wielkie co on i przez chwilę patrzymy się na chwilę zszokowani. Jakim cudem zapędziliśmy się na te niziny zręcznych sytuacji? - Och... Przykro mi... Od... dawna? Czy dlatego bałbyś się... spróbować z kimś innym? - pytam zanim potrafię się ugryźć w język. Pośpiesznie kiwam głową, kiedy próbuje zapchać tę dziwną sytuację gadką o herbacie i również upijam kilka łyków. Patrzę się na herbatę kiedy ten daje mi - bardzo słuszne - rady. Wzdycham i kręcę lekko głową. - Mam pewne... wyobrażenie. I nie chce go sobie psuć. Takie wrażenie, że stracę jakąś radosną cząstkę siebie kiedy zorientuję się, że to co bym chciała... jest tylko tutaj - bełkoczę i pukam lekko w głowę. - Znam go w miarę dobrze. W końcu chodzimy na jeden rok od pierwszej klasy. Ale nawet jak spędzamy razem czasem nie jestem tak radosna jak, nie wiem, kiedy siedzę z Jamesem. Tylko strasznie zestresowana i robię z siebie idiotkę. To nie jest do końca miłe uczucie. Gorsze niż kiedy leżę w łóżku i wyobrażam sobie idylliczną przyszłość - gadam i gadam jak najęta rzeczy, których nawet nie mówiłam Hope, Ruby, czy broń boże Farrisowi. Kiedy to sobie uświadamiam odkładam powoli filiżankę. - Murphy, myślę, że to herbata - oznajmiam doznając olśnienia, dlaczego tak uparcie zwierzam się komuś kto wcale mnie dobrze nie zna.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie umiał nie zareagować. Niecodziennie można usłyszeć tak ciepłe słowa, a on oczywiście nie potrafił ich przyjąć w przyzwoity sposób. Jak to było do przewidzenia, nawalił i tutaj bo przecież nie mogłoby się zdarzyć coś takiego, że miałby za pierwszym razem reagować w oczekiwany sposób. Zestresował się, a to prowadziło do niepotrzebnego zdenerwowania z jego strony. Dlatego też odszedł do okna, aby rozchodzić te nerwy i przestać się nakręcać. Doireann wyglądała jak małe skrzywdzone nieszczęście, a to jedynie wzburzało jego krew w nieprzyjemny sposób. Nie tak powinno to wyglądać. Kiedy odezwała się to podniósł na nią wzrok. Wiedział, że lubi romantyczność i spotkania rodem z czytanych i ukochanych przez nią książek. Nigdy tego nie rozumiał, ale respektował choć z drugiej strony, nie wykazywał chęci poznania tego hobby. Nie był Lucasem, nie umiał tworzyć romantycznych sytuacji. Działał spontanicznie niemalże na każdej płaszczyźnie życia, dlatego też przerażała go wizja planowania randki, o czym ostatnio debatował z Robin. Skoro Dori tego od niego nie oczekiwała to czemu nagle wszystko spieprzył? Nieprzerwanie patrzył w jej ciemne oczy i nawet nie mrugał, a przyglądał się jej jakby próbując wyczytać co tak naprawdę siedzi w jej głowie. Nie znalazłby tam ani odrobiny fałszu. To Dori, jest z tych niewinnych. - Wierzę ci. - usłyszał swój głos, nawet nie rejestrując momentu kiedy postanowił się odezwać. Skoro nie musiał być romantyczny bo ona tego nie oczekiwała... mimo, że usłyszał to wyraźnie to jednak tknęła go myśl, że nie zaszkodzi jeśli raz na jakiś czas się wysili, aby było jej miło. To nic, że taki Eskil jest kiepski w romantyczności i prędzej coś spieprzy aniżeli stworzy... nie musi o tym wiedzieć. Obserwował każdy jej ruch kiedy podnosiła się z krzesła i podchodziła. Gotów był wyciągnąć do niej rękę ale zatrzymała się. Nie odebrał tego jako szanowanie jego przestrzeni (wszak dla Eskila dotyk nigdy nie jest niepożądany) a raczej na zachowaniu dystansu do momentu wyjaśnienia tej kwestii. Myślami dotarł dopiero do "randki", a tu usłyszał wyznanie. Potarł swój policzek kłykciami. - Zdradzę ci sekret. Ja nie jestem Lucasem, który wie kiedy i w jaki sposób się zachować. On dobrałby idealne słowa na taką sytuację, a ja z reguły robię na odwrót choć wcale tak nie chcę. - przy okazji zdradzał swój bezgraniczny podziw dla starszego kuzyna, a brzmiał tak wiarygodnie iż trudno nie uwierzyć jak go wyidealizował. - Ja wiem, że tak mówiłem tylko nie wiedziałem, że też tak mogę kochać w związku. - zabrzmiało to bardzo dziwnie, ale płynęło ze szczerego serca. Zmarszczył brwi jakby zaskoczony treścią swoich słów. Kojarzyło mu się z wieloma myślami sprzed niemalże roku: nie możesz go chcieć, nie możesz się tak zakochać, nie możesz znaleźć kompromisu, nie możesz zrobić tego, nie możesz tak się zachować, nie możesz być egoistą, a więc skoro tak wielu rzeczy nie mógł, a i Dori pilnowała, aby nie przekraczał granic to dlaczego miałby móc sobie kochać? Po to, aby za rogiem usłyszał "a jednak nie możesz"? Potrząsnął głową. - Gadam od rzeczy. - przyznał sam sobie bo jednak nie powinna znać wydarzeń sprzed pół roku. Wziął głęboki wdech i zmusił się do rozluźnienia ramion i przede wszystkim szczęki. - Zarezerwujmy romantyczność na walentynki, okej? - zapytał pojednawczym tonem choć przyglądał się jej z pewną dozą ostrożności. Nie miał pojęcia czy jakiekolwiek wypowiedziane przez niego słowo mogło przegnać gorycz dzisiejszej rozmowy. Prawdopodobnie jak zawsze, nie.
+
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Oczywistym było, że nie tak wyobrażała sobie dzień, w którym powiedziałaby komuś o tym całym kochaniu. Prawdę mówiąc, w ogólnie nie myślała o podobnych zdarzeniach, gdzie to ona sama była jednym z głównych zainteresowanych, jednak… cóż, Eskil miał rację. Pewnie, że wolałaby usłyszeć monolog o tym, jak silne i głębokie są jego uczucia, by zarzucił ją kwiatami, najlepiej na środku jakiegoś wrzosowiska, czy w białej altance obrastającej dzikimi różami. Z tym, że byłaby też szczęśliwsza, gdyby jej ojciec nigdy nie próbował wybić z jej ciała magii, a jej dom był miejscem chociaż odrobinę mniej ponurym, zimnym, a ściany w nim nie były szare, ciemne i nijakie. Rzeczywistość była jednak jasno określona - i pomimo okazjonalnego bujania w obłokach, dość dobrze odnajdywała się z tym, co miała. Nie projektowała swoich marzeń na Clearwatera, zdając sobie sprawę z tego, jaki chłopak był. Podobnie też nie proponowała dziadkom pomalowania płotu na żółto, chociaż bardzo by chciała. Nie brak wymarzonej reakcji był więc tutaj najtrudniejszy, a samo oczekiwanie, aż Ślizgon wszystko przemyśli i powie cokolwiek. Doireann zdążyła z całego serca uwierzyć, że jej umiejętności społeczne są poniżej wszelkich minimalnych norm, a przez to trudno było jej stwierdzić, czy cokolwiek, co powiedziała, miało sens - a jeśli miało, to czy był to sens… jakiś taki pozytywny, czy wręcz przeciwnie. Mijały sekundy, podczas których serce Puchonki głucho dudniło w jej piersi, a ona sama myślała, że świat byłby łatwiejszy, gdyby chłopcy działali jak silniki spalinowe. Rozumiała ich budowę i była pewna, że w razie potrzeby mogłaby nawet jeden naprawić. I chociaż kochała biologię i uważała, że neurony są jedną z najfajniejszych rzeczy, które kiedykolwiek powstały, tak cokolwiek działo się w mózgu półwila było dla niej teraz jedną wielką niewiadomą. Naprawdę wolała trybiki, śrubki i palce ubrudzone smarem. Przez dywagacje na temat zastąpienia przekaźników nerwowych ładnymi, świecącymi trybikami nie przecisnęła się myśl, że Clearwater mógł tak bardzo porównywać się tutaj do Lucasa. Dziewczyna mogła domyślić się, że kuzyn był dla niego ważny, ale nigdy nie podejrzewałaby Ślizgona o obranie go jako nieomylny wzór. I tak, jak “Wierzę ci” dość widocznie zdjęło z ramion Sheenani dwie tony stresu, tak późniejsze wyznanie sprawiło, że… wyglądała na dość zdezorientowaną. - Ale… - przegryzła na moment wargę, zastanawiając się, dlaczego Sinclair w ogóle się tutaj pojawił. - W ogóle go nie znam. Ani trochę. Nie mam pojęcia, jakby na to odpowiedział i… bogowie no, tak prawdę mówiąc, to to, jakby on się tutaj zachował, wcale mnie nie interesuje. - przyznała, zerkając na moment na otwarte okno. Zimny wiatr powoli wdzierał się do pomieszczenia, sprawiając, że stawało się ono niekoniecznie najprzyjemniejszym miejscem. - Wiesz, idealność ani trochę mnie nie interesuje. - mówiła szczerze. Sama doskonale czuła, że była jak najdalej od bycia wystarczająco dobrą, nie mówiąc już o jakiejkolwiek idealności. Gdyby miała blisko siebie kogoś, kto zawsze mówiłby to, co należy i był w swoich czynach bezbłędny, pewnie zadarłaby spódnicę i uciekła tak daleko, jak byłoby to możliwe. Ani nie odpowiadało to jej głęboko przyczajonej autodestrukcyjności, ani też nie wydawało się być w żaden sposób atrakcyjne - bo kto chciałby być w związku z kimś, przy kim zawsze czułby się gorszy? Przy następnych słowach chłopaka zamrugała parokrotnie. Powoli myśl, jakoby Eskil miał bać się bycia kochanym i kochania samego w sobie docierała do Puchonki. Całemu procesowi zawtórował zaś okropny ścisk w okolicach serca i żołądka. No bogowie, ale… ale jak to, no? Miała przed sobą człowieka, który wyznawał, że wszystko mu wolno, a może i jeszcze więcej, bo te ledwo istniejące zakazy i normy były jedynie drobną, niezobowiązującą sugestią, a tutaj nagle okazywało się, że… miłość miała znajdować się gdzieś poza tym. Doireann stała, zdezorientowana i zszokowana swoimi wnioskami, słuchając, jak chłopak zaraz to przysłonił się głupstwami, a potem jeszcze postawił przed sobą ochronny mur obietnicy jakiejś romantyczności w walentynki. Nawet jeśli wciąż było jej przykro, bo jednak jej wyznanie bez przerwy pozostawało nieodwzajemnione, a kłótnia, która się wywiązała, sprawiła, że Sheenani wątpiła już we wszystko, co wiedziała o świecie, tak postawiła ten jeden krok w kierunku półwila, a potem następny, by ostatecznie stanąć tuż przed nim. Chwyciła go za nadgarstki, niejako zmuszając, by położył swoje dłonie na jej ramionach, by potem sama przycisnęła swój policzek do jego piersi, kiedy to mocno obejmowała go rękoma. - Mhm. - mruknęła. - Możemy poczekać z tym do walentynek.
|| I mamy tu chyba zt x 2! ||
+
Murphy M. Murray
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
— Udają kogoś, kim nie są — mówię ze wzruszeniem ramion. — I to nawet nie że tworzą sobie jakieś dodatkowe tożsamości. Mają peirdolca na punkcie wizerunku, bo kiedyś moja rodzina była jakimiś ważnymi arystokratami, ale teraz już nie jest, więc próbują wleźć w dupę tym lepszym od nas — rysuję w powietrzu cudzysłów — i sądzą, że ładniejsza buźka coś z tym pomoże. Nawet nie wiem, jak moja własna matka naprawdę wygląda — mówię, prychając lekko, chociaż uśmiecham się przy okazji i kiedy Mer rzuca kolejnym cytatem, wskazuję na nią palcem, żeby wyrazić swoją aprobatę dla tej myśli. — Noo, flaki z olejem, nie to co my. — Szczerzę się do niej i mam nadzieję, że nie odbierze tego źle, skoro tak nisko się ocenia i wyczuje, że w moich ustach to naprawdę komplement. Nie wyczuwam momentu, w którym może powinienem przestać mówić, zwłaszcza że dzisiaj w ogóle coś mnie tknęło i nie potrafię przestać wypowiadać się zupełnie otwarcie, jak nie robię w zasadzie przy nikim. — Jakbyś wyglądała nieskazitelnie, to tym bardziej by się dowalili, bo czuliby większe zagrożenie dla samych siebie. I wystarczyłoby im, że, nie wiem, ustawisz stopy nie tak jak oni. Także bardzo dobrze, że się już odszczekujesz. A wiesz, jakby się znalazł ktoś uciążliwy, to zawsze możesz mi powiedzieć który to taki cwany. Jakbyś kiedyś potrzebowała — oferuję, bo nigdy nie miałem oporów przed odpowiadaniem na takie zachowania, tym bardziej, jeśli chodziło o kogoś bardziej bezbronnego ode mnie. Niezależnie nawet od tego, czy tę osobę bym lubił, czy też nie, samą satysfakcję sprawiało mi utrzeć mordę komuś, kto się ma za lepszego od reszty. — I bardzo dobrze! — komentuję jej udawanie, nawet jeśli to udawanie – akurat taka postać nieszczerości mi zupełnie nie przeszkadza. — W sumie też powinienem czasem zaczesać włosy, bo tak z przyzwyczajenia noszę grzywkę tak, jak mi mama układała — mówię i natychmiast odgarniać włosy z czoła. — Chociaż pewnie wyglądam jak kretyn — parskam, a gdy puszczam swoje włosy, te sterczą na wszystkie strony, jednak nic nie robię, aby je ulizać. jest mi dosyć wesoło, tym bardziej nie wiem, dlaczego wyjechałem z takimi informacjami, zupełnie zmieniając nastrój. Mimo szybkiego uniku Mer – pewnie z grzeczności – podchwytuje temat, a ja nieoczekiwanie dla siebie kiwam głową na jej słowa. — No — mówię i mimo szczerych wysiłków, nie udaje mi się po tym krótkim potwierdzeniu zamknąć mordy. — Nie chcę nikogo więcej zawieść. — Krzywię się, ale moczenie ust w herbacie o dziwo trochę pomaga. Z wielką chęcią słucham Mererid i im więcej wyjawia, tym szerszy staje się mój krzywy uśmiech. — Wiesz, to brzmi jakbyś wcale nie lubiła Rocco, tylko Jamesa — mówię, unosząc lekko brwi i swoją filiżankę, na którą odwracam zdziwione spojrzenie na następne słowa gryfonki. — Co herbata? — pytam bezrozumnie, zanim i mi w głowie nie świta, że gdy tylko zaczęliśmy się pić, skończyły się żarty, a zaczęły zwierzenia od serca. Ostrożnie odstawiam filiżankę na spodek. — Może darujemy sobie już te wróżby? — pytam, bo jest mi trochę niezręcznie i szczerze mówiąc trochę się boję, co jeszcze bym jej powiedział, gdybyśmy tu dłużej posiedzieli.