Ten pokój z pewnością ucieszy miłośników herbat. Na wszystkich ścianach są ustawione w rządkach torebeczki ze wszystkimi herbatami świata, które w dodatku same się uzupełniają. Niestety, przygotowanie napoju nie jest już tak magiczne - w kącie stoi stary piecyk z kociołkiem, w którym to trzeba zagrzać wodę. Ta jednak zawsze się w nim znajduje i sama się uzupełnia, więc jeden problem z głowy! Możesz przysiąść na puchowym dywanie, albo niczym cywilizowany człowiek - przy jednym ze stolików.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Przygotowując herbatę, natykasz się na jedną, intensywnie purpurową, która okazała się wiśniowy gryfem, w wyniku czego otrzymałeś zastrzyk energii - Twoje zmęczenie znika, a przez Twoje dwa następne posty nie możesz usiedzieć w miejscu.
2 - niechcący usiadłeś na sakiewce. Po zajrzeniu do środka okazuje się, że jest tam 20 galeonów. Jeśli szukasz właściciela to Ci nie wychodzi - najbliższy obraz mamrocze pod nosem, że ta sakiewka leży tu już tydzień i żebyś wziął sobie, a nie marudził. Odnotuj zysk w odpowiednim temacie.
3- Chwytasz za jedną z ziołowych herbatek; Yin i Yang pachnąca mango i miętą wydaje Ci się idealnym wyborem, by się zrelaksować. Wraz z kolejnymi łykami stajesz się bardziej senny (wszystko za sprawą dodatku waleriany), powieki same Ci się zamykają; nastrój ten będzie utrzymywał się przez Twoje dwa następne posty.
4- Masz wyjątkowego pecha - podczas przygotowywania herbaty niefortunnie wrząca woda wpada na Twoją rękę, w wyniku czego skórę okrywa czerwony, bolesny w dotyku rumieniec. Może nie jest to stan wymagający natychmiastowej pomocy, co nie zmienia faktu, że uporczywe pieczenie na pewno nie należy do najprzyjemniejszych; potrzebujesz odpowiedniego zaklęcia leczniczego okładów ze szczuroszczeta albo szybkiej wizyty w skrzydle szpitalnym (jeden post na minimum 2000 znaków, gdzie pielęgniarka udziela Ci pomocy).
5 - Eliksir Gregory'ego? Najwidoczniej. Ktoś musiał coś pomieszać, a przede wszystkim dodać go do już wyschniętych listków herbaty, którą przygotowałeś. Substancja ta powoduje, iż pierwsza osoba, na którą spojrzysz, staje się Twoim najlepszym przyjacielem do tego stopnia, że możesz rozmawiać z nią o wszystkim i o niczym. Efekt ten będzie utrzymywał się przez Twoje dwa-trzy następne posty.
6 - Na stoliku znajduje się nieznana książka, którą uczeń wcześniej zasiadający w Herbacianym Raju najwidoczniej pozostawił w wyniku nadmiernego pośpiechu. Gdy zaglądasz do niej.... Rzuć kostką: parzysta: dowiadujesz się tym samym ciekawostek z zakresu Zielarstwa. Otrzymujesz 1 punkt z tej dziedziny - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie; nieparzysta: niestety nachylając się filiżanka z herbatą wyślizguje Ci się z ręki i niszczysz książkę. Oby jej właściciel się o tym nie dowiedział...
Autor
Wiadomość
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Krzywię się zdegustowany na myśl o dementorach. Żarty żartami, ale nie chcę nigdy wylądować w Azkabanie. Ta banda ciemnych beduinów odbiera ludziom całą radość, a ja od roku staram się walczyć z tym, by nie przestawała płynąć w moich żyłach. To uczucie, które pragnę zachować na zawsze, nawet jeśli wiązało się ze skutkami ubocznymi w postaci bezmyślności i dziwactwa. - Brr, nie cierpię tego miejsca – mówię, choć nigdy tam nie byłem. Nawet się wzdrygam: trochę teatralnie, a trochę naprawdę, bo nie chciałbym spędzić tam reszty mojego miernego życia. Nie planuję nikogo zabijać, bo nawet jeśli ludzie często mi się narażają, wolę spłatać im psikusa albo rąbnąć ich zaklęciem pierdzącym, niż ćwiczyć czarną magię i zakazane klątwy. Nie rozumiem osób, które pałają się czarną magią, by ranić innych. Tym bardziej nie rozumiem ekscytacji na myśl o odbieraniu komuś ostatniego oddechu. Nawet bez próbowania wiem, że czułbym strach, może odrobinę mocy, że jestem w stanie coś takiego zrobić, ale jednak przeważałby lęk, że tak łatwo jest kogokolwiek skrzywdzić. Posiadanie żony i dzieci przy moim statusie majątkowym to pomysł naprawdę mizerny. Nie robię tu przytyku w stronę rodziców, bo wbrew pozorom nie żyje nam się wcale tak źle, ale jeśli już miałbym sprawić, że na świecie pojawi się ktoś nowy, wolałbym, żeby nie miał powodów do nienawidzenia życia. A tym bardziej ojca-idioty, który nie potrafi zadbać nawet o samego siebie. Cieszy mnie, że Terrey nie chce ze mną dyskutować na temat skrzatów, bo coraz bardziej tracę pewność siebie w tej kwestii. Może nie do końca to wszystko przemyślałem. Chociaż skrzatka, z którą często rozmawiam, twierdzi, że wolałaby żyć na Bahamach, zamiast prać nam szkolne szaty i nadziewać świąteczne indyki. Nie dziwię jej się, bo sam z chęcią wylegiwałbym się pod palmami. Ale trzeba przyznać, że Hogwart, choć wykorzystuje skrzaty, zamiast zatrudnić pełnoprawnych pracowników, zapewnia jednak dach nad głową istotom, które go utraciły. Harują one jednak codziennie bez ani jednego dnia urlopu – nawet w wakacje, gdy trzeba doprowadzić zamek do pełnej używalności, a wszyscy nauczyciele wyprowadzają się na dwa miesiące wraz z uczniami. Nawet jeśli naprawdę się mylę, to i tak się do tego nie przyznam. Nie przed Thidleyem, który mógłby mi to długi czas wypominać, śmiejąc się ze mnie. Chociaż się staram, by wrócić myślami na odpowiedni tor, dementorzy wciąż siedzą gdzieś w kącie mojego umysłu. Nie znoszę ich, napawają mnie ogromnym lękiem, dlatego staram się znaleźć szybko coś zabawnego, jakbym miał do czynienia z boginem. Właściwie mam, choć nie widzi go nikt poza mną. Jedyne, na co wpadam, to Merlin w laczach, ale jest to na tyle zabawne, że przekształcenie mojego strachu w durne plany na przyszłość z Terreyem rozwiewają to okropne uczucie. - No skoro chcesz, żebym zmieniał się w starca w twoim tempie, to chyba wezmę – stwierdzam i wstaję z fotela, kierując się prosto w miejsce, gdzie leży kremowa puszka z wyrytymi na niej malinami. Wygląda trochę jak pudding z całymi owocami, a nie napój produkujący przyszłych mieszkańców celi w Azkabanie. - Ale jak coś mi się stanie, to twoja wina – dodaję i wyciągam herbatę, by ją sobie zaparzyć. Może skończy się to jedynie tym, że moje włosy będą bardziej różowe, niż są w tym momencie. Patrząc na moje odrosty, moje ciało chyba nadal walczyło z zamianą w malinę. Zalewam trunek i wracam na fotel, nim Thìdley zdąży choćby wspomnieć, że skończyła mu się herbata. Mógłbym mu ją zrobić, ale podniesienie się z miejsca by mu nie zaszkodziło. Walka z lenistwem zaczyna się od takich drobiazgów. Odstawiam filiżankę na stolik, bo jej zawartość jest zbyt gorąca, by wciskać ją sobie do gardła. Unosząca się para zmienia swój kształt, czemu przypatruję się przez krótką chwilę, by wrócić spojrzeniem do kumpla i zadać mu pytanie o zaklęcie. Gdy ten kiwa głową, zamieniam się w słuch, ale Terrey nic nie mówi. Wyciąga zza koszuli zegarek, który wszędzie ze sobą nosi. Przyglądam się jego tarczy i mam wrażenie, że zatapiam się we wnętrzu przedmiotu. Tykanie zegara rozlega się w mojej głowie coraz głośniej, w końcu zamieniając się w cichy szum, poza którym nie istnieje nic więcej. Mam wrażenie, że mój umysł istnieje poza ciałem, które słucha się kogoś innego. Czuję, jak moje usta wyginają się na chwilę w szerokim uśmiechu, jak zawsze wtedy, gdy czuję nieprzeniknioną radość, a nogi stają mocno na podłodze, by reszta ciała mogła się unieść. Chwytam puszkę earl greya, którą zostawiłem obok filiżanek zaledwie kilka minut temu i czuję silną potrzebę wejścia na stół. Panowanie nad ciałem wraca mi w momencie, gdy jedna stopa ląduje na stole. Puszka wypada mi z rąk i otwiera się, a puchowy dywan pochłania stęchłe fusy. - Co do kurwy? – wyrywa się z moich ust, nim zdołam zapanować nad językiem i patrzę z wyrzutem na Terreya, żałując, że upuściłem herbatę, bo mógłbym nią teraz w niego rzucić. Niech się gamoń jeden cieszy, że zostawiłem Merlina przy czajniku, bo zapłakałby. Automatycznie przypominam sobie, jak pokazał mi kiedyś ten zegarek, mówiąc, że może nim zapanować nad umysłami. Dlaczego ta informacja wcześniej uciekła z mojego umysłu? A może to tylko moja wyobraźnia? Kolejna sztuczka Thidleya i tak naprawdę nigdy nie gadaliśmy? Może nawet się nie znamy i tylko umieścił mi to... A nie, to nie ta dziedzina. - Zrób to jeszcze raz – mówię jednak z pewnością, że tym razem nie dam się tak łatwo złapać w jego sidła. A nawet jeśli, mógłbym się bardziej zastanowić nad tym, co się ze mną dzieje. - Ale nie licz, że zrobię za ciebie tę pracę domową!
Dla mnie dementorzy są narzędziem władzy, ministerstwa. Są sterowalnymi istotami tak długo, jak długo są marionetkami rządu, wykorzystywanymi na ich polecenia - jako wolne zwierzęta, byłyby dla mnie takim samym, typowym niebezpieczeństwem jakim są chociażby akromantule. W tym wypadku jednak kojarzą mi się z aparatem politycznym. Nienawidzę ministerstwa i brzydzi mnie władza w rękach tych wymuskanych panów, którzy przed laty zrujnowali naszą rodzinę, po prostu wszystko nam odbierając. Nie gryzie mnie boleśnie sam brak pieniędzy jak to, że w imię dobra, na które mieli w przepisie tylko niszczenie, zdewastowali nasz dorobek, sami wpychając nas na stronę nielegalnych biznesów. W czym ich większe dobro było lepsze od większego dobra oferowanego chociażby przed Grindelwalda? I tak i tak ucierpieliśmy. - Miejsce, gdzie chujowa władza pakuje kogo popadnie, aż dziwne, że połowy naszej rodziny tam kiedyś nie wsadzili - odzywam się w końcu z silnie negatywnym tonem, dając kolejny upust mojej niechęci wobec polityki i jej przejawów. Jeśli Holden walczył o równość skrzatów domowy, ocalenie lasów i wszystkich niewinnych istot, tak ja byłem gotów w imię swojej sprawy, podpalić całe ministerstwo magii samą swoją gorąco buchającą niechęcią. Lubię patrzeć, jak ktoś wykonuje moje polecenia pod wpływem ruchu zegarkiem, jakbym miał dostęp do czegoś zupełnie poza zasięgiem śmiertelników. To jednak magia o niezbyt krystalicznej renomie i choć staram się nie wykorzystywać tego zbyt często przeciw innym, to nie jestem święty. Wolę jednak pierwotny cel hipnozy, dla którego po nią w ogóle sięgnąłem, gdy mogę nią coś naprawić (i jednocześnie za każdym razem pałam do niej silnym uczuciem odrazy, gdy kolejny raz nie pozwala mi zacerować wszystkich najważniejszych problemów), powstrzymać przed tym, że coś wkrótce się zupełnie rozsypie. Jestem zaskoczony, gdy Holden chce powtórki. Myślałem, że prędzej powie coś na temat tego, żeby nigdy nim nie manipulował czy coś. Ale jeśli chce, dam mu więcej hipnotycznego letargu. Uśmiecham się szybko, słysząc, że mimo to, nie zrobi za mnie zadania. - Tak, jasne, jeszcze zobaczmy kto ma silniejszą zdolność perswazji - komentuję rozbawionym tonem, obracając w rękach swym zegarkiem, wciąż jednak zastanawiając się, czy Holden potrafiłby się przeciwstawić mojej hipnozie. Mógłbym się nawet założyć, gdybym tylko którykolwiek z nas dysponował czymś więcej niż paroma, nędznymi drobniakami - chyba, że to miałby być zakład o kolejne filiżaneczki malinowej herbatki. W końcu jestem zmuszony brakiem herbaty (i tego, że nie rzuciłem na różowego polecenia zrobienia mi nowej porcji), oraz kuszącym zapachem Merlina w drugiej filiżance, podnieść się z fotela. - Wezmę sobie to do serca. - Komentuję szybko jego prośbę o powtórkę, którą mógłbym nagiąć do kilku powtórek. - Chcesz to złamać, czy mam Ci wmawiać, że to fenomenalny dzień? - Pytam przesypując do filiżanki kolejną dawkę malinowych fusów, jednocześnie próbując wyczuć, czego Holden oczekuje po hipnozie. Ja jestem gotów zgodzić się na wszystko, co tylko da mi pole do ćwiczeń, bo mało kto chce się w to bawić. Większość lubi kontrolę, a ja próbuje ją odbierać. Nie zwlekając, całkiem zaoferowany rozwojem tego spotkania, wracam z herbatą, jednak tym razem, wiedząc, że nie rzucam czaru na nieświadomego niczego chłopaka, usiadam bliżej niego, na kawałku zagraconego stolika, uważając, żeby nie rozlać przy tym cennych Merlinów w malinach. To prawda, jednak jest między nami dziwna atmosfera. Ale nie myślę o tym, bo znów macham mu zegarkiem przed oczami i teraz mogę mu kazać robić, co zechcę.
zależnie od odpowiedzi możesz założyć, że po prostu wmawiał mu, że to dobry dzień, albo wybrać opcję z poleceniem, czy tam obie. Wówczas możesz zrobić też tamten rzut, albo wybrać któreś z tamtych poleceń i po prostu zrobić tylko losowanie na samo opieranie się - z racji wysokiej świadomości, co się teraz wydarzy, chyba odpowiednie będą kości pół na pół. Wybór tak naprawdę należy do Ciebie 8 )
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Sami pozwalamy sobą sterować, nie opierając się władzy ministerstwa. Wiedzą, kiedy i jak wykorzystać swoje możliwości, by odebrać człowiekowi wszystko, ale nie potrafią pomóc, gdy sytuacja tego wymaga. Tuszują swoją nieporadność sprawami małego szczebla, które usypiają czujność magicznego społeczeństwa, a tak naprawdę nie umieją nawet odpowiedzieć na pytanie, skąd te zakłócenia, choć to oni powinni się tym zająć, a nie zbieranina randomowych ludzi lubiących Tropiciela. - Jeszcze trochę i zaczną nas tam zamykać za nazywanie ich chujowymi – stwierdzam, zastanawiając się, czy naprawdę byliby w stanie nałożyć cenzurę, która wyłapywałaby niestosowne określenia o tym przybytku urzędasów. Może powinienem wymyślić im jakiś kryptonim na wypadek, gdyby szykowała się grubsza afera? Babcie klozetowe na cześć jednego z wejść, o którym wiedziałem od dziadka. Gdyby przymknęliby mnie za krytykowanie „pobierania opłat za potrzeby pierwszego rzędu” to może ktoś by się nad nimi zastanowił. Ale co ja tam wiem; matka pewnie kazałaby mi siedzieć cicho, bo mam tylko osiemnaście lat. Sam jestem zdziwiony, że zgodziłem się na to, aby Terrey ponownie mnie zahipnotyzował. Przyda mi się jednak jakieś zajęcie, które odciągnie mnie od burczenia w brzuchu, choć ucierpią na tym skrzaty, zepchnięte gdzieś na tyły podświadomości. Jestem jednak zbyt pewny swego i chcę spróbować złamać te jego sztuczki, by pokazać mu, że hipnoza jednak nie jest ósmym cudem magicznego świata. Thìdley pewnie sam jest tego świadomy, ale jako dobry kumpel nie mogę pozwolić na to, by zaczął się chełpić, gdy pewnego dnia osiągnie perfekcję w tym fachu. Co to, to nie. Musi być gdzieś haczyk i ja go znajdę! - Jak mówię, że nie zrobię, to nie zrobię – zaznaczam, udając oburzonego, choć tak naprawdę mam ochotę znowu się roześmiać. Podpuszczanie Terreya jest jedną z moich ulubionych rozrywek, choć on też należy do tak specyficznych osób, że nie zawsze przychodzi mi to z łatwością. Teraz jednak może się popisać, więc im bardziej skupi się na tym, żeby mi dopiec, tym lepszą ja będę miał zabawę. Nie wątpię w swoje umiejętności, choć jeszcze ich w sobie nie odkryłem; najwyżej będę potem płakał. Rozkładam się w swoim fotelu i zakładam ręce za głowę, gdy Terrey przysiada na stoliku tuż naprzeciwko. Posyłam mu złośliwy uśmiech, chociaż jestem podekscytowany przeżyciem po raz kolejny zamieszania w moim umyśle. Przypomina mi to trochę początkowe działania eliksiru euforii, gdy wykonuję czynności, nie do końca nad nimi panując. Tam jednak mam chociaż zalążek wyboru, a w przypadku hipnozy będę całkowicie zaskoczony. - No, pokaż, na co cię stać. Chyba oczywiste, że chcę z tym walczyć – mówię, a przy ostatnim słowie zegarek pochłania już całą moją uwagę. Od dawna mu się przyglądam i za każdym razem wydaje mi się, że jest jakiś dziwny. Nie działa jak typowe tego typu urządzenie, ale nigdy nie pytam Terreya, bo nie jest to na tyle istotne. Teraz mam wrażenie, że Gryfon pozwala mi poznać swoją tajemnicę – tę, o której mówił mi już dawno temu, ale ja wyparłem ją ze swojej świadomości. Czuję, jak odpływam: to takie dziwne uczucie, jakbym miał zaraz zemdleć, dostać się do krainy snów, pozostając częściowo na jawie. Widzę, co robię; czuję wszystko, czego dotykam, ale nie mogę wpłynąć na swoje wybory. Podnoszę się z fotela, chociaż chwilę temu wygodnie się w nim rozsiadłem i zbliżam się do regału z herbatami. Nie mam pojęcia, po co miałbym robić kolejnego Merlina, skoro dopiero co sobie przyniosłem, a ten Thidleya nadal nie wystygł. Najwidoczniej mam do czynienia z herbatoholikiem, który robi sobie kolejną filiżankę, zanim dopije poprzednią. Albo sam nim jestem, a Gryfon odkrył we mnie tę mroczną naturę miłośnika różowych trunków. Nawet komponują się z moim sianem na głowie, więc nie ma aż takiej tragedii. - Na kiedy jest ten esej? Myślę, że jutro znalazłbym na to czas. Słyszę swój własny głos wydobywający się z moich ust, chociaż nie miałem zamiaru wypowiedzieć tych słów. Niech cię, Thìdley! Walczę z jego hipnozą, skupiam się z całych sił, by przerwać to połączenie, ale mój umysł jest zupełnie odłączony od ciała. Zaczynam tracić połączenie z rzeczywistością, aż w końcu zanika całkowicie i gdy odzyskuję kontakt, nad moją głową latają trzy puszki z herbatą. Z automatu upadają na podłogę, ale łapię jedną w locie – bardziej przez fakt, że trzymam uniesione ręce, a nie z własnych chęci. Jeszcze trochę nieobecny, niemrawo spoglądam na puszkę z wygrawerowanymi malinami. - Patrz, ocaliłem Merlina – mówię i macham opakowaniem herbaty. Pozostałe dwie pochłania puchowy dywan. Ciekawe, czy gdybyśmy się skurczyli do rozmiarów elfów, to znaleźlibyśmy się na wielkim wysypisku fusów. - Co się stało? – pytam jeszcze, nim zdążę ugryźć się w jęzor, bo przecież mogłem poudawać, że robiłem to specjalnie i tak naprawdę zerwałem połączenie. Skoro działa to w ten sposób, to naprawdę mógłbym robić rzeczy, o których nawet mi się nie śniło? Na dodatek wypracowanie Thidleya uczepiło się mackami mojego umysłu na tyle, że nie mogę wyprzeć z podświadomości usilnej chęci napisania mu go.
Stwierdziłam, że byłoby w stylu Holdena, gdyby się przechwalał, a coś mu nie wyszło, dlatego po prostu z góry założyłam, że mu się nie udało. Mam nadzieję, że się nie gniewasz. I bardzo ładny masz ten nowy avatar :)
Podejrzliwie spoglądam na Holdena, gdy ten wspomina, że może istnieć kara za użycie słowa "chujowe" w kontekście ministerstwa. Oczywiście przypominam sobie, że tak naprawdę to nie byłoby nic nowego, gdyby tylko sięgnęli po środki stosowane za władzy Voldemorta. - Chujowe jest to, że to nie jest niemożliwe. Funkcjonowało to w latach dziewięćdziesiątych, więc wystarczy, aż na to wpadną - komentuję pochmurnie, wiem, że władzę stać na wszystko, nawet takie inwigilowanie, przecież wszystko robią w imię wielkiego wspaniałego dobra. Dla tych samych celów musimy być bankrutami, by nikt się nie cofnął i nie zmienił biegów pięknej historii (a wiem, że i tak cofnięcie się o taki okres czasu byłoby niemalże niemożliwe i w ogóle generowałoby miliony "ale", a jednak - zakazali). Zapędzałem się z tymi myślami, generując w głowie milion negatywnych komentarzy względem rządu, który tak naprawdę jakikolwiek by nie był - byłby moim zdaniem niewłaściwy. Polityka czarodziejska wymagałaby istnej rewolucji, którą może ktoś kiedyś przeprowadzi, mi póki co stygła herbata. Postanawiam dalej nie dyskutować z Holdenem na temat tego, kto będzie ostatecznie pisać zadanie z eliksirów, ba szybko wpadam na myśl, aby namówić go do tego nieco silniejszymi metodami, niż moja ewentualna potwornie zasmucona mina, na którą najwyraźniej ani trochę nie reaguje! Odkładam więc herbatę, której i tak nie mogłem się póki co napić, przez zbyt wysoką temperaturę i płynnie przechodzę do działania z zegarkiem. Kiedy widzę, że oczy kumpla poddają się kołyszącemu ruchowi zegarka, zaczynam wygłaszać polecenia, będąc realnie zaintrygowanym, czy Holden byłby w stanie cokolwiek z tego złamać. Wydaje mi się, że to nie jest niemożliwe, jeśli ktoś wie, czego się spodziewać, ale być może niezbędna jest do tego dłuższa praktyka niż, jeden raz. A przynajmniej do takich wniosków dochodzę, gdy na moje polecenie Gryfon posłusznie wstaje do puszek pełnych herbat, a kiedy mówię o przeklętym zadaniu domowym z eliksirów, zadaje tylko pytanie - na kiedy. - Tak, jutro mi go przynieś - powtarzam tylko, z błąkającym się po moich ustach wesołym, zwycięskim uśmiechem, gdy utwierdzam się w tym, że kumpel to dla mnie zrobi. Jakie to proste - nawet nie wydaje się być nieszczęśliwy z powodu mojej propozycji nie do odrzucenia. Ta droga wydaje się tak łatwa i tak kusząca by korzystać z niej częściej i częściej, że czasem przeraża mnie, że w ogóle w to wszedłem. Tak łatwo było wykorzystać to o jeden raz za dużo. Tymczasem hipnoza nie wychodzi mi tak długotrwale jak powinna, powinienem móc kontrolować innych bez ograniczeń - ale ponieważ ćwiczę rzadko i jestem leniwy, to po paru minutach często polecenia mi uciekają. Dlatego w praktyce puszki spadają Holdenowi na głowę, zamiast niewiarygodnych godzinnych podrzutów. Wraz z łoskotem puszek o posadzkę, ja chowam łańcuszek z zegarkiem za bluzkę, by dalej mierzył po prostu stan mojego życia, zaś osobom trzecim nie wpadł w oko. - Jednak uczepiłeś się tej przyszłości z Merlinem, skoro przynajmniej jego udało Ci się ocalić siłą własnego, niezachwianego umysłu - komentuję, śmiejąc się z jego ogromnych i jakże udanych prób przeciwstawienia się sile hipnozy. - Ale nic się nie martw, jak się zagalopujesz w tych krzakach to przynajmniej wiemy, że będę mieć sposób, żeby Cię odciągnąć od hańby publicznej. W ogóle już nie jestem poważny, śmiejąc się z kumpla, który okazał się najwyżej wybawcą herbaty, aniżeli wolnych umysłów. No ale może takie są początki. Swoją drogą, trochę się bałem, że łatwo to odeprze i tak naprawdę okaże się, że potrafię mniej niż mi się wydaje. A może miałem szczęście? Może euforia go znieczuliła? - Ej, tylko tego nikt nie może wiedzieć - mówię nagle, przerywając śmiech, gdy przypominam sobie, jak bardzo moje umiejętności są niewłaściwe, a czego tak naprawdę do tej pory nie wspomniałem. Gdyby tak ktoś się dowiedział - pewnie czekał by mnie bilet powrotny do Doliny, w końcu to niezbyt legalne, nie?
Jasne! Ja tak naprawdę nie byłam pewna jakie tu powinny być proporcje przy tym rzucie, ale wybór, że po prostu nie udaje mu się z tym powalczyć, jak najbardziej mi pasuje. I dziękuję bardzo, w takim razie obie mamy piękne avki <3
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
To, że przegrywam bitwę, nie oznacza, że polegnę w całej wojnie. W mojej głowie zaczyna kiełkować plan, by poprosić Terry'ego o więcej hipnoz. Niekoniecznie dzisiaj, może bardziej w przyszłości. Chcę w końcu z tym wygrać, a jedynie praktyka mi na to pozwoli. Poza tym byłaby to korzyść dla nas obu. On trenowałby się w dłuższym utrzymaniu tego stanu na swoich „ofiarach”, ja panowałbym wreszcie nad swoim nieokiełznanym umysłem. - Zrobiłem to dla ciebie – zapewniam go, bo nie chcę się przyznać, że tak naprawdę spodobał mi się ten cały Merlin w malinach. Nie lubię, kiedy nie mam racji, a już zwłaszcza, gdy muszę przez to coś dla kogoś zrobić. Plan eseju o eliksirze wiggenowym układa mi się w podświadomości i pewnie w normalnych warunkach plułbym sobie w brodę, że dałem się tak wkopać, ale teraz po prostu marzę o tym, aby w końcu zasiąść do pisania tego zadania. - Może dosypiemy trochę Merlina Brownowi do jego herbaty? – proponuję w przypływie chwili. - Jemu już niewiele brakuje do tego stanu. Przez chwilę zapominam o głodzie, a nawet o moim napoju, który już dawno przestał parować. Odkładam puszkę na miejsce, pozostałymi dwiema się nie przejmując, bo pokój uporządkuje się sam. Może powinienem jednak przeczytać Historię Hogwartu i dowiedzieć się, w jaki sposób to działa? Rzuciłbym to na swój plecak, zważywszy na to, że często zapominam o przedwakacyjnych kanapkach, które potem same uciekają. Naprawdę. Kiedyś mama zdenerwowała się na widok jednej z tych, na których zalęgło się nowe życie i dorobiła jej nóżki, by samodzielnie mogła uciec na wolność. Ciekawi mnie, czy nowe jedzeniowe stworzonko nadal żyje, czy też spotkało na swojej drodze kogoś na tyle zdesperowanego, że zjadł je pomimo niezbyt apetycznego wyglądu? Terry śmieje się ze mnie, a ja patrzę na niego trochę oburzony, chociaż sam mam ochotę się roześmiać. Powinno mi być głupio, że tak się chełpiłem, a jednak nie podołałem zadaniu. Mimo to oczywistym jest, że w takich wypadkach nic się nigdy nie udaje. Zaczyna mi się wydawać, że opary z krzaczastego Merlina mogą mieć trochę podobne działanie do eliksiru euforii, bo to nie jest możliwe, by dobry humor wciąż się u mnie utrzymuje. A może to po prostu towarzystwo dobrego kumpla tak na mnie wpływa? - Stary, przecież wiesz, że za chwilę o tym zapomnę – stwierdzam, gdy nagle obaj poważniejemy, choć tak naprawdę nie ma pewności, że po raz kolejny wyleci mi to z głowy. Wtedy Thìdley jedynie o tym wspomniał, a tym razem poczułem jego możliwości na własnej skórze. Straciłem panowanie nad swoim własnym ciałem i umysłem, co było równocześnie dziwnym, ale i fajnym uczuciem. A umiejętności Terreya dają całkiem dobre możliwości, by udało mi się w końcu panować też nad sobą przy początkowym działaniu euforii, lub zupełnym jej braku. A może tylko mi się wydaje i eliksir tak naprawdę rządzi mną, a nie na odwrót? - Ej, chcesz to ćwiczyć częściej? – proponuję w końcu, wracając do swojego fotela i wskazując na zegarek, który ukrył pod swoją pstrokatą koszulą. Nie mam pojęcia, gdzie on kompletuje swoją garderobę, ale jego ubrania za każdym razem są coraz dziwniejsze. Sięgam po zimnego już Merlina i upijam łyk. Herbata smakuje teraz bardziej jak rozwodniony sok, ale nadal jest dobra. - Tylko bez odwalania za ciebie brudnej roboty – dodaję, bo przeczuwam, że mógłbym skończyć jako darmowa siła robocza aż do końca czerwca. Mam o wiele lepsze rzeczy do roboty niż pisanie podwójnych wypracowań. Bo o ile radzę sobie dobrze z eliksirami czy zielskiem, tak nad pozostałymi pracami domowymi – o ile w ogóle mi się chce – muszę spędzać niekiedy kilka godzin. A że zazwyczaj nie wysilam się dla siebie, po co miałbym się starać dla kogoś innego? Dopijam herbatę jednym haustem i odstawiam filiżankę z powrotem na stolik, po czym znów zakładam ręce za głowę i rozsiadam się w fotelu. To miejsce jest super i notuję sobie w dość ulotnej pamięci, by częściej tutaj wpadać. Ale bez Thidleya, żeby mu się nie wydawało, że doprowadził mnie swoją mocą do uzależnienia od różowych herbatek.
W ogóle opcja dosypywania czegokolwiek nauczycielowi takiemu jak Brown, wydaje mi się bardzo trafiona, choć co prawda nie życzę jakoś specjalnie moim koleżankom by stały się ofiarami Browna w Malinach. - Kurde, jestem pewien, że ten pryk i tak siedzi w tych krzaczorach wieczorami - mówię robiąc minę, jakbym właśnie skosztował czegoś bardzo paskudnego. Usilnie odganiam te myśli, choć najchętniej teraz sam siebie bym zahipnotyzował, by na wieki wybić z głowy widok Browna podglądacza. Całe szczęście zaraz zajmujemy się dyskusją na temat ewentualnych dalszych hipnotycznych transów, które oczywiście z ogromną chęcią mógłbym testować na kumplu. Krzyżuję ręce jak do modlitwy, kiedy słyszę jego słowa. - Będę się modlić, byle byś tylko nie zapomniał, że miałeś o tym nikomu nie mówić - komentuję jego zaniki pamięci, które zazwyczaj nie działają tak jak powinny, tylko są utrudnieniem, a nie ułatwieniem. Potem zajmuje się piciem herbaty i obserwowaniem kumpla, który po chwili znów wraca do tematu zegarka, obecnie luźno zwisającego na mojej szyi. Odkładam filiżankę, czując metal odbijający się od mojej klatki piersiowej. Jest w tym coś uzależniającego. Propozycja Holdena oczywiście będzie przeze mnie przyjęta, bo tak naprawdę nie potrafię już sobie odmówić. Hipnoza miała być nauką wybraną przeze mnie z bardzo szlachetnych pobudek. Tak jak ojciec chciał cofnąć się w czasie i naprawić to, jak utracił swoją żonę, tak jak chciałem odwrócić bieg choroby wydając polecenie, które przywróci mi matkę. Żaden z nas nic jednak nie zmienił. Z biegiem czasu hipnoza zaczynała się zamieniać w klasyczny dla Thìdleyów pęd do poznania odmiennej dziedziny magii, zejścia w głąb jej tajników, dalej niż przeciętni czarodzieje. Odrzucałem myśli, że moja hipnoza jest niczym innym, jak rozgrzewką przed tym, bym kiedyś chciał wejść w odmęty tajników podróży w czasie. Może nawet też zacznę cofać się by uczynić to z wymyślnych, szczerozłotych powodów? - Serio? Pewnie! No dobra, jakoś się powstrzymam przed tym, żeby Cię zmuszać do biegania mi po nową herbatę - gadam całkiem zaskoczony tym, że chce stać się moim obiektem doświadczalnym. Mocno mnie to cieszy, bo posiadanie osoby, którą regularnie mogę poddawać temu czarowi, daje mi doskonałe predyspozycje do tego, żeby mocno się w tym rozwinąć. - Możemy spróbować zwłaszcza tych długotrwałych sugestii, sprawdzić jak długo się utrzymają. - Wnioskuję już pogrążając się w planach dotyczących tego, co będziemy dalej ćwiczyć. Oczywiście zostawiam też trochę miejsca na to, na czym zależy bardziej Gryfonowi. Tak naprawdę jestem najbardziej ciekaw tego, jak długo Holden robiłby regularnie coś, co mu nakażę. I też niekoniecznie chodzi mi o serię prac domowych do końca mojego życia (o boże, to takie kuszące!), bo mimo wszystko, nie jestem bezdusznym tyranem. Ponadto, przy takim nawale prac mało by znajdował czasu na te nasze powrótki. - Ekstra, to złapię Cię po lekcjach - mówię wstając ze swojego fotela, gdy ostatnie krople Merlina lądują w moim gardle. Przeciągam się leniwie, jak kot, który za długo leżał w jednej pozycji, nim ruszam przed siebie. - Idę sobie, nim wypiję kolejną herbatę i będziesz musiał mnie siłą wyciągać z krzaków - nim wyszedłem jeszcze poklepałem kumpla po malinowej głowie, utrapionej cytrynowym eliksirem, mierzwiąc jego kolorowe włosy. Lubiłem to Holdenowe towarzystwo, pełne planów do robienia głupot. Zdawało się, że przy nim czas stał w miejscu, a my nieustannie byliśmy na początku szkoły.
zt <3
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Nasze koleżanki pewnie wolałyby pewnie znaleźć w swoich krzakach Morrisa albo Bergmanna, ale z marzeniami bywa tak, że nie zawsze się sprawdzają. Ale nieważne, którykolwiek z nich podglądałby moje czy Terry'ego przyjaciółki – wszystkich byśmy pogonili. Banda starych zboczeńców, którzy nie znaleźli szczęścia w życiu, więc szukają go wśród uczennic. - A może go kiedyś przyłapiemy i wyleci na zbity pysk? – stwierdzam trochę rozmarzonym tonem. Ale szczerze mówiąc chyba wolałbym go naprawdę znaleźć pod oknami koleżanek, niż pod swoim własnym. Nie wiadomo, co takiemu chodzi po głowie. - Dzięki za brak wiary – dodaję. Naprawdę sądził, że o czymś takim zapomnę? Gdybym komukolwiek powiedział, że Thìdley bawi się hipnozą, musiałbym się przy tym przyznać, że robi mnie w konia i zmusza do sztuczek jakbym należał do jakiegoś cyrku. A nawet jeśli zachowuję się w podobny sposób po zażyciu eliksiru euforii, to lepiej, żeby moi przyjaciele nie wiedzieli, że robię to też z (no może nie do końca) własnej woli. Mimo wszystko ta umiejętność mnie fascynuje, tak samo jak to, w jaki sposób Terrey pokonał swoje lenistwo, by cokolwiek osiągnąć. Mi by się nie chciało, dlatego wolę bawić się w to trochę bardziej biernie i próbować zwalczyć jego działanie na mój umysł. Jak znam tego szubrawca, to pewnie naprawdę będę pisał jego wypracowania do końca semestru, ale jeśli zapomniał, z czym sobie tak naprawdę radzę i wciśnie mi na przykład transmutację, to może co najwyżej liczyć na trolla bez nogi, bo na pełnego nie zasługiwał. Sięgam po ostatni kubek jeszcze ciepłego Merlina w malinach i dopiero teraz uświadamiam sobie, że słowa w nazwie nawet się rymują. Może od nadmiaru tego napoju zaczęło mi odbijać? Powinienem unikać krzaków przez najbliższy miesiąc, by odkazić się po tym smacznym beznadziejnym trunku. - Do biegania po cokolwiek – zaznaczam. - A na Merlina masz szlaban do trzydziestki, żebyś za szybko nie wylądował w krzaczorach z Brownem. No chyba że chcesz? Kiwam głową na wzmiankę o długotrwałych działaniach. Sam jestem ciekawy, na ile mógłby na mnie wpłynąć i co by się z tego powodu mogło wydarzyć. Moglibyśmy to potem wykorzystać do jakichś numerów. Albo w rozmowie o pracę, której nikt o zdrowych zmysłach (bo Zonk z pewnością ich nie ma) by mi nie dał. Skoro udało mi się – a tak przynajmniej mi się wydaje – żonglować, to czemu by nie miało wyjść z jakimś konkretnym zajęciem? No dobra, trochę płynę z fantazją, bo do roboty wcale mi się nie spieszy. Za to pojechałbym gdzieś do ciepłych krajów. Terrey powoli się zbiera, ale ja nie mam ochoty ruszać się z fotela. Herbaty mam dość, ale z chęcią bym się zdrzemnął. Tu już jest raczej spokojnie, podczas gdy w dormitorium będą się drzeć. - Swoją drogą, to miał być Wywar Żywej Śmierci, a nie eliksir wiggenowy – wołam jeszcze za nim, gdy wychodzi i wyobrażam sobie, jak macha lekceważąco ręką, bo nawet na niego nie patrzę. Dochodzę jednak do wniosku, że nie chciałbym się obudzić w magicznej krainie Merlina-pedofila, więc ostatecznie podnoszę się z tego jakże przyciągającego fotela i opuszczam pomieszczenie chwilę po Thidleyu.
O miejscu i godzinie zostaliście wcześniej poinformowani przez krótki list. Na środku pokoju na stole leży przygotowana talia kart, która tylko czeka aż usiądziecie i zabierzecie się za grę. Pamiętajcie, że zwycięzca może być tylko jeden. Powodzenia! Macie 3 dni na odpis, w stosunku do osoby przed wami! Zasady znajdują się tutaj, a szczegóły rozgrywek znajdziecie tu. Kolejność: 1. @Heaven O. O. Dear 2. @Irony McGregor 3. @Jack Moment
Cieszyłam się na te rozgrywki. Co jak co, ale durnia naprawdę uwielbiałam, zresztą jak każdą karciankę, a raczej każdą grę w której można było wyłonić zwycięzce. Z zapałem zjawiłam się na miejscu mając nadzieje na odrobinę szczęścia tego dnia i może wygraną? Nie dało się ukryć, że naprawdę chciała przejść do kolejnego etapu. Nie lubiła przegrywać i miała nadzieje, że dzisiaj jej to nie spotka. W herbacianym pokoju pojawiłam się jako pierwsza. W sumie to naprawdę przyjemne miejsce na rozegranie partyjki durnia. Wzrokiem odnalazłam talie kart na stole, więc właśnie przy nim zajęłam miejsce na miękkim, ogromnym fotelu. Widząc ogromny wybór herbat od razu pomyślałam, że spodobałoby się tu Cherry. Zapach był naprawdę piękny. Nalałam sobie odrobinę napoju do jednej z filiżanek i upiłam łyka. Była pyszna, chociaż chyba nie smakowała aż tak dobrze jak jakakolwiek inna w towarzystwie puchonki. Pokręciłam głową na tę myśl i po chwili dołączyli do mnie pozostali gracze. - Mam nadzieje, że jesteście gotowi na porażkę - stwierdziłam na wstępie, przetasowując talię kart. W tej grze kolejność nie miała znaczenia, więc zaczęłam po prostu po chwili, nie czekając na nikogo innego. Wyciągnęłam swoje karty i czekałam na resztę.
Kostki: 6 i świat, przez przypadek rzuciłam w tym temacie, normalnie rzucamy w kostkach od hazardu!
Irony lubiła wszystko, co wiązało się z jakąkolwiek rywalizacją. Może nie była zafiksowana na wygrywanie w każdej możliwej dziedzinie, ale jednak miło było czasem być zwycięzcą. Eksplodujący dureń był jedną z jej ulubionych magicznych gier, chyba nawet na równi z szachami i gargulkami, jednak to, że coś się bardzo lubi niestety nie znaczy, że jest się w tym najlepszym… Mimo pewnych obaw co do stanu swojej dumy po zakończeniu rozgrywek, Irony postanowiła wziąć w nich udział. Karty jak to karty – kwestia w dużej mierze losowa, dlatego nie zamierzała się jakoś bardzo nastawiać. Po otrzymaniu wiadomości o dacie i miejscu spotkania z przeciwnikami nie mogła się jednak doczekać i nieco zdenerwowana stawiła się na miejscu. Nie mogła jednak dać po sobie poznać, że obawia się Heaven Dear. Ta Ślizgonka była zdecydowanie w czołówce jeśli chodzi o najmniej lubiane przez pannę McGregor osoby, jednak kim byłaby Irony, gdyby na każdym kroku to podkreślała? Jeszcze Heaven skłonna byłaby pomyśleć, że Irony jej czegoś zazdrości, a do tego nie można było dopuścić. Na powitanie skinęła tylko głową pozostałym graczom, a komentarz Heaven postanowiła puścić mimo uszu. Nie mogła dać się wyprowadzić z równowagi już na wstępie, więc po prostu wyłożyła kartę.
Takie gry były chyba jedynym sposobem na to, aby Moment zaczął się integrować z innymi ludźmi. Innymi aniżeli paczka puchonów za którymi snuł się od pierwszego roku nauki w Hogwarcie. Nudziło mu się. W zamku nie było automatów z grami, ani dobrego zasięgu... wciąż był uzależniony od mogolskich zabaw. Zatem musiał sobie radzić inaczej. Po otrzymaniu wiadomości, stawił się na spotkanie z przeciwnikami i... rety znowu baby! Co on miał za szczęście, zawsze i wszędzie lądować w towarzystwie trudnych z charakteru dziewcząt? Rzucił okiem na wyjątkowo pewną siebie ślizgonkę i sięgnął po swoje karty. - Rozumiem, że ty już się mentalnie przygotowałaś na porażkę? - odparł, co miało w jakimś stopniu ugasić entuzjazm dziewczyny albo chociaż odrobinę ją zirytować. Za dużo kłapania dziobem. A jak nagle przegra, to pewnie będzie płacz i wydrapywanie sobie oczu... sobie albo Momentowi. Facet to zawsze jest na przegranej pozycji, bez względu na to czy ma przewagę liczebną, czy nie. Liczy się tylko to, że przeciwnikiem jest kobieta. Rzucił okiem na swoje karty, po czym odsłonił wynik. Chyba nie jest najgorzej. Diabeł. Zapowiada się całkiem ciekawie. Zerknął w stronę milczącej do tej pory krukonki. Przyjmie porażkę ze spokojem, czy może wpadnie w histerie?
Na szczęście pierwsza gra poszła naprawdę dobrze. Udało mi się uniknąć przegranej, a na słowa Momenta tylko pokręciłam głową. Oczywiście ryzyko zawsze było, ale miałam nadzieje, że tym razem uda mi się tego uniknąć. Spojrzałam na Irony oczekująco, efekt jej karty miał za chwilę zadziałać. Głupiec to nie była najgorsza opcja, po prostu będzie trochę rozkojarzona i nie będzie wiedziała co się wokół niej dzieje. Zdawałam sobie sprawę, że w talii są dużo gorsze wydarzenia, bardziej kompromitujące, nieprzyjemne, dyskwalifikujące z gry. To było swojego rodzaju szczęście w nieszczęściu. Miałam nadzieje, że tym razem też pójdzie dobrze i uda mi się wylosować coś sensownego. Sytuacja nie przedstawiała się najlepiej, już widziałam oczami wyobraźni jak przegrywam z tą kartą. Chyba, że komuś pójdzie gorzej? Cóż, przynajmniej efektu karty kochankowie nie odczuje na własnej skórze, najwyżej zaboli ona kogoś innego...
Kostki: 3 i kochankowie Przepraszam, nie zauważyłam ostatniego odpisu ._.
Zawsze gdy chciała, żeby coś poszło po jej myśli, działo się dokładnie odwrotnie. Cholerne karty! Irony mogła mieć szczęście w życiu, ale w Durniu… niestety, musiała przyjąć na siebie wszystko, co przynosiła gra. Tym razem nie było tak źle – żadnych żądlibąków ani innych paskudztw, ale zanim dziewczyna zdążyła dobrze przyjrzeć się swojej karcie, poczuła jak jej głowa nagle staje się dziwnie lekka, bez żadnych niepotrzebnych myśli i dylematów, które zwykle przez nią przelatywały. Co gorsze jednak, rudowłosa nie do końca kontaktowała i nie wiedziała, co dokładnie tutaj robi. Zmarszczyła brwi, wyglądając nieco głupkowato, i rzuciła kolejną kartę, znowu trafiając zupełnie beznadziejnie. Była jednak na tyle otępiała, że nawet się nie zdenerwowała. Wpatrzyła się jedynie wyczekująco w pozostałych graczy, zastanawiając się, co ona właściwie tu robi. O ile o jakimkolwiek zastanawianiu się można było mówić. 1 i kapłanka, karty mnie nie lubią
Zmarszczył brwi. Czy z tą talią jest coś nie tak? A może karty usilnie chcą mu coś przekazać? Prawdę mówiąc nie miał nic przeciwko, jeśli do końca gry dane mu będzie wyciągać tę samą postać. Niemniej cieszył się, że to nie on został ofiarą żądlibąków... czy czegoś równie nieprzyjemnego. Owady były na drugim miejscu znienawidzonych przezeń istot. Zaraz po ptakach ma się rozumieć. Po ataku atmosfera stała się ciut napięta... i cicha? Wszyscy milczeli, prawdopodobnie zaklinając karty i swoje szczęście. Ta gra jest głupia. Nawet przegrywając można wygrać. Wystarczy odrobina nieszczęścia u przeciwników i lepsze rozdanie. - Mam nadzieję, że nie kręcą Cię gry hazardowe? Dłużej pożyjesz i mniej zaboli. - Skomentował ostatnie losowanie Irony, ponownie odkrywając diabła.
Irony chyba nie była zbyt dużą szczęściarą. No cóż, przynajmniej moje szanse są większe nie? Wyglądało na to, że jeszcze jedna przegrana i dziewczyna odpadnie, a mi pozostanie pokonać tylko Jacka. Póki co my nie mieliśmy na koncie żadnej przegranej, ale w pewnym momencie to musiało się zmienić. Tylko kto następny będzie miał pecha? Trudno było powiedzieć. Oby nie ja. - Racja. Za wiele dobrego cię chyba w tym chyba nie czeka... - stwierdziłam, po chwili rozpoczynając już kolejną rundę. Sięgnęłam po swoją kartę pewnie, mając nadzieje, że po raz kolejny mi się uda wyjść z tego cało. Nie wyglądało to jednak dobrze, karta była najgorsza ze wszystkim i chyba przyjdzie mi zmierzyć się z jej działaniem. Już przed oczami miałam ten okropny moment, kiedy to czego najbardziej nie chce nikomu zdradzić odsłania się przy praktycznie obcych ludziach. Czy jakiś cud był jeszcze w stanie mnie uratować? Modliłam się o to.
Dureń bywa zaskakująca grą. Cieżko do końca przewidzieć jak sie potoczy i kiedy twoje karty po prostu wybuchną. @Irony McGregor może zwlekałaś za długo? A może po prostu jakaś siła się na ciebie uwzięła. Odpadasz z gry (brak aktywności) tym samym zwiększając szansę innych na zwycięstwo!
Po przeciągającej się kolejce krukonki, zrozumiał że Irony nie ma już ochoty na dalszą grę. Może zrozumiała, że powinna zrezygnować póki jeszcze nie spotkało ją nic gorszego? Albo po prostu zdążyła się zniechęcić. Wobec tego, sam sięgnął po kartę pomijając dziewczynę. Wygrana walkowerem nie jest zbyt przyjemna. Ale przynajmniej przegrany nie ucierpi na tym jakoś specjalnie. - Wygląda na to, że chyba jestem przeklęty. - Skomentował, odwracając postać diabła w stronę ślizgonki, aby mogła się dobrze przyjrzeć. Przyczepił się ten rogacz doń i nie chce go opuścić nawet na chwilę. Wyglądało na to, że w walce z siłą piekielną żadne modlitwy się nie zdadzą. Odłożył kartę, po czym spojrzał na to co wylosowała Heaven. Kolejka Irony przeciągała się tak długo, że zdążył już zapomnieć co się tam znajdowało. - Zostaliśmy już tylko my. - Rzucił, zanim jeszcze karta zaczęła ujawniać skutki przegranej.
Dziewczyna odpadła, szanse na wygraną teoretycznie wzrastały. - Nie da się ukryć - powiedziałam, mając nadzieje, że niedługo zostanę tylko ja. Może i był przeklęty i skazany na jedną i tą samą kartę, ale zdecydowanie był też szczęściarzem. Znowu udało mu się umknąć przegranej i tym razem nieszczęście spadło na mnie. To była chyba najgorsza karta, jaką mogłam wylosować i z jaką mogłam ponieść porażkę. Wiele było rzeczy, których nie chciałam dzielić z nikim innym. Raczej większość trzymałam dla siebie. Nie wiedziałam, czy to lepiej czy gorzej, że mój sekret miała poznać osoba, którą słabo znałam. Z jednej strony - ktoś kompletnie obcy ma znać fakt z mojego życia, którego nie chce nigdzie ujawniać? Nie wyglądało to dobrze. Z drugiej - czy chciałabym, żeby poznał go ktoś bliski? To chyba byłoby jeszcze gorsze i krępujące. Co najgorsze, nie wiedziałam w co ułoży się napis. Wytężałam myśli w poszukiwaniu odpowiedzi: czego najbardziej nie chciałam zdradzić światu? Miałam taki jeden, duży sekret? Nie wydawało mi się, żeby istniało coś takiego. Kiedy jednak kątem oka dostrzegłam napis "Fire" już wiedziałam, jaka sytuacja będzie przytoczona. To zdecydowanie był fakt, który chciałam zakopać głeboko pod ziemią i nigdy przed nikim nie odsłaniać. Moment kiedy nie wytrzymała emocji, poczuła się słaba, zagubiona, przerażona, kiedy płakała przy Fire. Kolejna rozgrywka również nie zapowiadała się dla mnie zwycięsko. Karta nie była najgorsza, ale wątpiłam, żebym miała szansę wygrać tę rundę. Spojrzałam w kierunku puchona, czekając aż on wykona swój ruch.
Spojrzał tylko przelotnie po karcie. Nie znał do końca zasady tej gry. Pewnie gdyby wiedział, do czego doprowadza kapłan, odwróciłby spojrzenie. Im mniej się wie, tym lepiej. Czasem bezpieczniej jest być nieświadomym niż podtykać ucho pod czyjeś drzwi i ryzykować, że za przyłapanie owe odetną. Zatem nawet, jak przeczytał treść na kapłanie, natychmiast spojrzeniem powędrował w stronę stosika, jakby wcale nic tam nie zobaczył. Albo w ogóle nie patrzył. On? Nie. On tu tylko wybiera następną kartę. A tą byli kochankowie. Kostka wskazała dwa. To samo, co u Heaven. Nic zatem dziwnego, że nastąpił dorzut. Jeden. Musi chyba pogodzić się z utratą pierwszego życia i karą. Tylko jaką? No właśnie. On kogoś kochał? Czy pizza może dostał czyraków czy co tam było? Albo skrzeloziele? Nie! A jak po tym przestanie nadawać się do użytku?! To by była tragedia. Niestety. Przegrał. I oby ten efekt z gry naprawdę był tymczasowy, bo chyba nie przeżyłby utraty swoich glonów. I nie liczy się, że jest zima, a on nie ma, gdzie pływać... Na drugi rok trzyma.
Postanowiłam puścić tamtą rundę w niepamięć i udawać, że chłopak niczego nie widział. Trzeba było skupić się na tym, żeby wygrać kolejne rozdania, tak? W końcu wciąż miałam szansę to wygrać. Szczególnie, że w następnej rundzie poszło mi znacznie lepiej. Chociaż przez chwilę było niejasne kto wygra, to szala przechyliła się na moją stronę i to efekt karty Jacka dał mu o sobie znać. A raczej innym, nieznanym mi już osobom. Bez dłuższego przerwy ruszyli dalej i rozegrali kolejną partię. Niestety tym razem sytuacja nie skończyła się dobrze. A nawet można zaryzykować stwierdzenie - bardzo źle. Zanim zdążyłam przeanalizować jaką kartę wylosowałam, już byłam w innym świecie i wlepiłam w puchona pełne fascynacji spojrzenie. Czy on zawsze był taki uderzająco przystojny? Jakim cudem wcześniej nie zwróciłam na to uwagi? W tej chwili cieszyłam się, że Irony już odpadła a my zostaliśmy całkiem sami.
On nie cieszył się aż tak z bycia sam na sam z dziewczyną. Chciał już po prostu to skończyć i wrócić do swoich zajęć. Remis zatem nie był nadmiernie pożądanym wynikiem kostek. Widząc z kolei dwójkę na swoim dorzucie, można stracić nadzieję na wygraną. Subtelnie uniósł brwi, kiedy Heaven wylosowała jeden. Los bywa zabawny. Szczególnie po tym, jaka karta jej poleciała. Tyle dobrego, że ta gra jest już niemal przy końcu. Ile im zostało? Po jednym życiu? Uniósł spojrzenie na Ślizgonkę, ciesząc się, że poza maślanym wzrokiem nie zauważył w niej żadnych zmian. Może nie zrobi się nadmiernie niezręcznie. W milczeniu, starając się ignorować wbijany w siebie wzrok, sięgnął po kolejną kartę. Wygląda, że następna tura nie będzie dla niego z kolei szczęśliwa. A skoro była Cesarzowa, jest i Cesarz.
W zasadzie nie miałam ochoty kończyć gry. To oznaczało pujście w swoją stronę, samemu. A przecież tak miło się siedziało w tym towarzystwie, prawda? Na trzeźwo na to patrząc na pewno chciałabym wrócić do stanu normalności i nawet przegrać, żeby tylko przerwać działanie karty. Teraz jednak cieszyłam się, że gra nie daje nam szybko odetchnąć. Kolejną rundę udało mi się wygrać. To oznaczało, że została im jeszcze jedna gra. Niezależnie od wyniku to była ostatnia runda. Uśmiechnęłam się do chłopaka. - Szkoda, że to ostatnie rozdanie. Może gdzieś się potem przejdziemy? - zapytałam z entuzjazmem, przetasowują karty.
Poczekał, aż przetasuje karty, patrząc na jej ręce. Nie nawiązywał przesadnego kontaktu wzrokowego, aby nie pogorszyć działania karty. Szkoda, że nie ma tu szklanki z wodą. Mógłby zająć się powolnym sączeniem płynu albo obracaniem naczynia w palcach, zanim karty znów nie pojawią się w grze. - Nasze pokoje wspólne są w podziemiach, więc musimy iść w podobną stronę. A ja już chętnie wróciłbym do siebie - skomentował jej propozycję, zanim sięgnął po kostkę i rzucił. Tym razem on oberwał. Na szczęście nie na długo i niezbyt dotkliwie. Gra dobiegła końca. Z wynikiem negatywnym dla niego, ale nie ma to za dużego znaczenia. Szczęścia w gra nigdy nie posiadał. - Gratulacje - uścisnął jej rękę. - To ja pójdę przetrzeć szlak na nasz spacer - dodał jeszcze, zanim opuścił pomieszczenie, ciesząc się, ze Heaven nie oberwała cesarzową na początku gry. Byłoby gorzej.
Cieszyła się na spotkanie z Elaine. Ostatnio zatonęła w książkach i prawdę mówiąc, potrzebowała przerwy. Zwłaszcza, że mimo wygórowanych ambicji, nie była molem książkowym i ślęczenie nad opasłymi tomami w bibliotece nie należało do najprzyjemniejszych zajęć. Egzaminy zbliżały się wielkimi krokami, wyjątkowo mocno stresując dziewczynę. Wiedziała, że wyniki z Owutemów to istotna sprawa i prawdopodobnie będą miały bezpośredni wpływ na jej przyszłość, przynajmniej te najbliższą. Nie zamierzała pozwalać sobie na żadne pomyłki i potknięcia, dlatego wszelkie zaległości, które wynikały ze skłonności do odkładania wszystkiego na ostatni moment, faktycznie nadrabiała. Z drugiej strony była zdecydowaną zwolenniczką zachowywania równowagi między nauką, a życiem towarzyskim, nawet w tak gorącym okresie. Nie zamierzała rezygnować z babskiego wieczoru tylko i wyłącznie przez piętrzące się obowiązki. Po całym dniu w bibliotece skoczyła jeszcze do kuchni, żeby zgarnąć ze sobą jakieś babeczki i sprawnym krokiem ruszyła do herbacianego raju. Była pierwsza, więc odłożyła zdobyte słodycze na stół i zabrała się za parzenie herbaty. Szkoda, że musiała być przy tym taka niezdarna i oblała się wrzątkiem. Syknęła i potrząsnęła dłonią, mając nadzieje, że ból zaraz minie, ale jak to bywa z poparzeniami, tylko się rozpalał. Nie miała pojęcia o uzdrawianiu, więc darowała sobie próby naprawy tego stanu rzeczy. Akurat krukonka przekroczyła próg pomieszczenia, więc i tak nie było czasu na szukanie pomocy. - Hej! - przytuliła ją na przywitanie, cały czas ruszając ręką, dziwnym trafem mając nadzieje, że to pomoże ukoić ból. - Chyba będziesz musiała nam zrobić herbatę, bo ja jestem trochę ranna - wskazała na swoją czerwoną rękę i pokręciła głową, załamana swoją własną niezdarnością. - Za to zorganizowałam babeczki czekoladowe, są genialne, wiem bo oczywiście już jedną zdążyłam wciągnąć - Sol była całkowicie pewna, że tak postępując nigdy nie schudnie i zawsze będzie jęczała, że najchętniej nosiłaby ubrania rozmiar mniejsze. No, może nie na długość, tutaj i tak już musiała zapuszczać się na działy dziecięce. - Trochę puściej się tu zrobiło, ukradłam kilka rzeczy do klubu dyskutantów - przyznała, rozglądając się po pomieszczeniu, które zdecydowanie było w jej klimacie. Dużo kolorów i przytulny nastrój. Pewnie nie wszystkim to odpowiadało, ale dla niej takie wnętrza były najbardziej przyjazne.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Spieszyła się, bo oczywiście była spóźniona. Po drodze potknęła się na schodach, a na korytarzu trzeciego piętra wpadła na jakiegoś siódmoklasistę. Sprawy nie ułatwiał kręcący się w ramionach kociak, którego nie mogła zostawić w dormitorium po tym jak po raz enty podrapał kotary pod jej nieobecność. Wolała mieć go przy sobie i mieć na niego oko, poza tym nie pokazała jeszcze jegomościa Sol. By mieć wolne ręce (w razie potrzeby asekurowania się przed upadkiem) umieściła kociaka w torbie przerzuconej przez ramię. Miał swobodny dostęp do tlenu i w każdej chwili mógł wyściubić nos, a nie robił tego z racji zlokalizowania w kieszonce kocich kabanosów. Otworzyła drzwi i od razu została przytulona. - Czeeeść. - odwzajemniła uścisk i zaskoczona zerknęła na dziewczynę, która zajęta była energicznym machaniem ręką. - Hej, poparzenia i potykanie się to moja domena. - zaśmiała się krótko i zerknęła przelotnie na zaczerwienioną skórę. Wydawało się niezbyt poważnym uszkodzeniem. Najważniejsze, że nie trzeba gnać na oślep do skrzydła szpitalnego. Poszła wraz z Sol do puf, na jednej zaś usiadła. - W ogóle muszę ci kogoś przedstawić... o, a co to? - zerknęła na stolik, na którym leżała jakaś książka. Jako Krukonka, która dbała i szanowała notatki, nie mogła przejść obojętnie. Szybko przekartkowała strony i dowiedziała się, że to ciekawostki z przedmiotu zielarstwa. Hm, miło będzie zagłębić się w ten temat! Tylko później, bo teraz czas na przedstawienie. - Komuś przyda się przypominajka. - skomentowała i położyła torbę na miękkim dywanie. - Elijah dał mi prezent. Ot tak bez powodu i wiesz co? Zakochałam się w nim. W prezencie znaczy się. - zaśmiała się, a mówiąc to zaczęła wygrzebywać śnieżnobiałe kocię. Nie było to łatwe zadanie, bowiem zwierz zaczepił się pazurami o materiał torby i nie chciał wyleźć. Co te kocie przekąski robią ze zwierzęciem... - Oj no chodź i przestań ciągle jeść. - odczepiła jego pazurki i przytuliła kociaka do policzka. Po chwili zerknęła na Sol z wielkim uśmiechem na ustach. - Eli ma drugiego. Nazwał go Meawzart czy jakoś tak, a ja jeszcze nie znalazłam imienia dla tego diablika, łobuza i pokarania merlińskiego. - ucałowała śnieżnobiałą główkę i wyciągnęła kociaka w kierunku Sol. Ba, posadziła go jej na kolanach absolutnie nie przeczuwając co się stanie. - Słodki, prawda? - zachwyciła się. Niestety Elaine nie przewidziała jednego. Koty raczej nie przepadają za wilkołakami, a już zwłaszcza malutkie kociaczki, które o świecie wiedzą tyle, co nic. Kociak nagle się najeżył, fuknął, miauknął piskliwie i przeraźliwie nieprzyjemnie dla uszu i serca. Niczym z procy zeskoczył z kolan Sol i nim którakolwiek z dziewczyn mogła zareagować, ten wcisnął się pod szparkę pod komodą. - Ojej, nie, nie. - zerwała się na równe nogi i pobiegła do mebla. Uklęknęła na kolanach i przyłożyła głowę do dywanu, by zlokalizować swojego pupila. Znalazła go. Daleko pod ścianą, był małą trzęsącą się białą kulką.
Bolało, ale postanowiła nie przejmować się tą ręką za bardzo. Zagoi się, prawda? Nie było po co o tym myśleć, dyskomfort sam zniknie. Trochę szkoda, że nie zaopatrzyły się w jakieś wino, bo może zadziałałoby przeciwbólowo, ale kto wie, może herbata w tym pokoju też miała jakieś magiczne właściwości. Spojrzała zainteresowana na krukonkę, ale ta zaraz rozproszyła się jakimiś notatkami znalezionymi na stole. Kiedyś bardzo żałowała, że nie trafiła do tego domu. Wydawali jej się idealni - ambitni, zawzięci, skupieni na nauce. Dlaczego tam nie pasowała? Pewnie odpowiedzi na to pytanie było mnóstwo, ale z czasem zrozumiała, że przede wszystkim jej pęd do wiedzy nie jest chyba tak duży, a koncentracja zdecydowanie za mała, żeby być przedstawicielką domu skupionego na nauce. Ewidentnie nie miała takiego ciągu do wiedzy jak na przykład Elaine w tej chwili. Uśmiechnęła się entuzjastycznie, kiedy dziewczyna wróciła myślami do ich spotkania i zaczęła szukać czegoś w torbie. Cóż, Sol nie spodziewała się, że wyciągnie to urocze, drobne stworzenie. Kochała koty. Niestety na ogół bez wzajemności, ale nigdy nie zniechęciła się dostatecznie mocno, żeby nie próbować nawiązać z nimi jakiejś więzi. Spojrzała na niego rozczulona, kiedy znalazł się na jej kolanach. - Jest przeuroczy... - przyznała, ale nie było jej dane nacieszyć się tym widokiem zbyt długo. Maluch szybko od niej uciekł, w dodatku schował się pod komodą, z której pewnie nie łatwo będzie go wyciągnąć. Westchnęła cicho i podeszła do mebla, zerkając pod spód dyskretnie. - Przepraszam, wciąż zapominam, że większość kotów raczej za mną nie przepada... ciężko go będzie teraz wyciągnąć. Hm, może ewentualnie poruszamy jakąś przekąską? - spojrzała na dziewczynę, domyślając się, że to jeden z nielicznych sposobów na wygraną walkę z upartym stworzeniem. - Spróbuje jakoś usunąć się z pola widzenia, ale pewnie i tak już mnie wyczuje - przyznała, bo wątpiła, żeby to było takie proste. Mimo wszystko zrobiła parę kroków w tył i zaraz znalazła się na drugim końcu pomieszczenia. Było jej przykro, że jakiekolwiek zwierzęta tak bardzo jej unikają, szczególnie, że kiedyś nie miała tego typu problemów. Kolejny powód, żeby nie lubić tej dziwnej przypadłości.