Ten pokój z pewnością ucieszy miłośników herbat. Na wszystkich ścianach są ustawione w rządkach torebeczki ze wszystkimi herbatami świata, które w dodatku same się uzupełniają. Niestety, przygotowanie napoju nie jest już tak magiczne - w kącie stoi stary piecyk z kociołkiem, w którym to trzeba zagrzać wodę. Ta jednak zawsze się w nim znajduje i sama się uzupełnia, więc jeden problem z głowy! Możesz przysiąść na puchowym dywanie, albo niczym cywilizowany człowiek - przy jednym ze stolików.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Przygotowując herbatę, natykasz się na jedną, intensywnie purpurową, która okazała się wiśniowy gryfem, w wyniku czego otrzymałeś zastrzyk energii - Twoje zmęczenie znika, a przez Twoje dwa następne posty nie możesz usiedzieć w miejscu.
2 - niechcący usiadłeś na sakiewce. Po zajrzeniu do środka okazuje się, że jest tam 20 galeonów. Jeśli szukasz właściciela to Ci nie wychodzi - najbliższy obraz mamrocze pod nosem, że ta sakiewka leży tu już tydzień i żebyś wziął sobie, a nie marudził. Odnotuj zysk w odpowiednim temacie.
3- Chwytasz za jedną z ziołowych herbatek; Yin i Yang pachnąca mango i miętą wydaje Ci się idealnym wyborem, by się zrelaksować. Wraz z kolejnymi łykami stajesz się bardziej senny (wszystko za sprawą dodatku waleriany), powieki same Ci się zamykają; nastrój ten będzie utrzymywał się przez Twoje dwa następne posty.
4- Masz wyjątkowego pecha - podczas przygotowywania herbaty niefortunnie wrząca woda wpada na Twoją rękę, w wyniku czego skórę okrywa czerwony, bolesny w dotyku rumieniec. Może nie jest to stan wymagający natychmiastowej pomocy, co nie zmienia faktu, że uporczywe pieczenie na pewno nie należy do najprzyjemniejszych; potrzebujesz odpowiedniego zaklęcia leczniczego okładów ze szczuroszczeta albo szybkiej wizyty w skrzydle szpitalnym (jeden post na minimum 2000 znaków, gdzie pielęgniarka udziela Ci pomocy).
5 - Eliksir Gregory'ego? Najwidoczniej. Ktoś musiał coś pomieszać, a przede wszystkim dodać go do już wyschniętych listków herbaty, którą przygotowałeś. Substancja ta powoduje, iż pierwsza osoba, na którą spojrzysz, staje się Twoim najlepszym przyjacielem do tego stopnia, że możesz rozmawiać z nią o wszystkim i o niczym. Efekt ten będzie utrzymywał się przez Twoje dwa-trzy następne posty.
6 - Na stoliku znajduje się nieznana książka, którą uczeń wcześniej zasiadający w Herbacianym Raju najwidoczniej pozostawił w wyniku nadmiernego pośpiechu. Gdy zaglądasz do niej.... Rzuć kostką: parzysta: dowiadujesz się tym samym ciekawostek z zakresu Zielarstwa. Otrzymujesz 1 punkt z tej dziedziny - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie; nieparzysta: niestety nachylając się filiżanka z herbatą wyślizguje Ci się z ręki i niszczysz książkę. Oby jej właściciel się o tym nie dowiedział...
Na szczęście pierwsza gra poszła naprawdę dobrze. Udało mi się uniknąć przegranej, a na słowa Momenta tylko pokręciłam głową. Oczywiście ryzyko zawsze było, ale miałam nadzieje, że tym razem uda mi się tego uniknąć. Spojrzałam na Irony oczekująco, efekt jej karty miał za chwilę zadziałać. Głupiec to nie była najgorsza opcja, po prostu będzie trochę rozkojarzona i nie będzie wiedziała co się wokół niej dzieje. Zdawałam sobie sprawę, że w talii są dużo gorsze wydarzenia, bardziej kompromitujące, nieprzyjemne, dyskwalifikujące z gry. To było swojego rodzaju szczęście w nieszczęściu. Miałam nadzieje, że tym razem też pójdzie dobrze i uda mi się wylosować coś sensownego. Sytuacja nie przedstawiała się najlepiej, już widziałam oczami wyobraźni jak przegrywam z tą kartą. Chyba, że komuś pójdzie gorzej? Cóż, przynajmniej efektu karty kochankowie nie odczuje na własnej skórze, najwyżej zaboli ona kogoś innego...
Kostki: 3 i kochankowie Przepraszam, nie zauważyłam ostatniego odpisu ._.
Zawsze gdy chciała, żeby coś poszło po jej myśli, działo się dokładnie odwrotnie. Cholerne karty! Irony mogła mieć szczęście w życiu, ale w Durniu… niestety, musiała przyjąć na siebie wszystko, co przynosiła gra. Tym razem nie było tak źle – żadnych żądlibąków ani innych paskudztw, ale zanim dziewczyna zdążyła dobrze przyjrzeć się swojej karcie, poczuła jak jej głowa nagle staje się dziwnie lekka, bez żadnych niepotrzebnych myśli i dylematów, które zwykle przez nią przelatywały. Co gorsze jednak, rudowłosa nie do końca kontaktowała i nie wiedziała, co dokładnie tutaj robi. Zmarszczyła brwi, wyglądając nieco głupkowato, i rzuciła kolejną kartę, znowu trafiając zupełnie beznadziejnie. Była jednak na tyle otępiała, że nawet się nie zdenerwowała. Wpatrzyła się jedynie wyczekująco w pozostałych graczy, zastanawiając się, co ona właściwie tu robi. O ile o jakimkolwiek zastanawianiu się można było mówić. 1 i kapłanka, karty mnie nie lubią
Zmarszczył brwi. Czy z tą talią jest coś nie tak? A może karty usilnie chcą mu coś przekazać? Prawdę mówiąc nie miał nic przeciwko, jeśli do końca gry dane mu będzie wyciągać tę samą postać. Niemniej cieszył się, że to nie on został ofiarą żądlibąków... czy czegoś równie nieprzyjemnego. Owady były na drugim miejscu znienawidzonych przezeń istot. Zaraz po ptakach ma się rozumieć. Po ataku atmosfera stała się ciut napięta... i cicha? Wszyscy milczeli, prawdopodobnie zaklinając karty i swoje szczęście. Ta gra jest głupia. Nawet przegrywając można wygrać. Wystarczy odrobina nieszczęścia u przeciwników i lepsze rozdanie. - Mam nadzieję, że nie kręcą Cię gry hazardowe? Dłużej pożyjesz i mniej zaboli. - Skomentował ostatnie losowanie Irony, ponownie odkrywając diabła.
Irony chyba nie była zbyt dużą szczęściarą. No cóż, przynajmniej moje szanse są większe nie? Wyglądało na to, że jeszcze jedna przegrana i dziewczyna odpadnie, a mi pozostanie pokonać tylko Jacka. Póki co my nie mieliśmy na koncie żadnej przegranej, ale w pewnym momencie to musiało się zmienić. Tylko kto następny będzie miał pecha? Trudno było powiedzieć. Oby nie ja. - Racja. Za wiele dobrego cię chyba w tym chyba nie czeka... - stwierdziłam, po chwili rozpoczynając już kolejną rundę. Sięgnęłam po swoją kartę pewnie, mając nadzieje, że po raz kolejny mi się uda wyjść z tego cało. Nie wyglądało to jednak dobrze, karta była najgorsza ze wszystkim i chyba przyjdzie mi zmierzyć się z jej działaniem. Już przed oczami miałam ten okropny moment, kiedy to czego najbardziej nie chce nikomu zdradzić odsłania się przy praktycznie obcych ludziach. Czy jakiś cud był jeszcze w stanie mnie uratować? Modliłam się o to.
Dureń bywa zaskakująca grą. Cieżko do końca przewidzieć jak sie potoczy i kiedy twoje karty po prostu wybuchną. @Irony McGregor może zwlekałaś za długo? A może po prostu jakaś siła się na ciebie uwzięła. Odpadasz z gry (brak aktywności) tym samym zwiększając szansę innych na zwycięstwo!
Po przeciągającej się kolejce krukonki, zrozumiał że Irony nie ma już ochoty na dalszą grę. Może zrozumiała, że powinna zrezygnować póki jeszcze nie spotkało ją nic gorszego? Albo po prostu zdążyła się zniechęcić. Wobec tego, sam sięgnął po kartę pomijając dziewczynę. Wygrana walkowerem nie jest zbyt przyjemna. Ale przynajmniej przegrany nie ucierpi na tym jakoś specjalnie. - Wygląda na to, że chyba jestem przeklęty. - Skomentował, odwracając postać diabła w stronę ślizgonki, aby mogła się dobrze przyjrzeć. Przyczepił się ten rogacz doń i nie chce go opuścić nawet na chwilę. Wyglądało na to, że w walce z siłą piekielną żadne modlitwy się nie zdadzą. Odłożył kartę, po czym spojrzał na to co wylosowała Heaven. Kolejka Irony przeciągała się tak długo, że zdążył już zapomnieć co się tam znajdowało. - Zostaliśmy już tylko my. - Rzucił, zanim jeszcze karta zaczęła ujawniać skutki przegranej.
Dziewczyna odpadła, szanse na wygraną teoretycznie wzrastały. - Nie da się ukryć - powiedziałam, mając nadzieje, że niedługo zostanę tylko ja. Może i był przeklęty i skazany na jedną i tą samą kartę, ale zdecydowanie był też szczęściarzem. Znowu udało mu się umknąć przegranej i tym razem nieszczęście spadło na mnie. To była chyba najgorsza karta, jaką mogłam wylosować i z jaką mogłam ponieść porażkę. Wiele było rzeczy, których nie chciałam dzielić z nikim innym. Raczej większość trzymałam dla siebie. Nie wiedziałam, czy to lepiej czy gorzej, że mój sekret miała poznać osoba, którą słabo znałam. Z jednej strony - ktoś kompletnie obcy ma znać fakt z mojego życia, którego nie chce nigdzie ujawniać? Nie wyglądało to dobrze. Z drugiej - czy chciałabym, żeby poznał go ktoś bliski? To chyba byłoby jeszcze gorsze i krępujące. Co najgorsze, nie wiedziałam w co ułoży się napis. Wytężałam myśli w poszukiwaniu odpowiedzi: czego najbardziej nie chciałam zdradzić światu? Miałam taki jeden, duży sekret? Nie wydawało mi się, żeby istniało coś takiego. Kiedy jednak kątem oka dostrzegłam napis "Fire" już wiedziałam, jaka sytuacja będzie przytoczona. To zdecydowanie był fakt, który chciałam zakopać głeboko pod ziemią i nigdy przed nikim nie odsłaniać. Moment kiedy nie wytrzymała emocji, poczuła się słaba, zagubiona, przerażona, kiedy płakała przy Fire. Kolejna rozgrywka również nie zapowiadała się dla mnie zwycięsko. Karta nie była najgorsza, ale wątpiłam, żebym miała szansę wygrać tę rundę. Spojrzałam w kierunku puchona, czekając aż on wykona swój ruch.
Spojrzał tylko przelotnie po karcie. Nie znał do końca zasady tej gry. Pewnie gdyby wiedział, do czego doprowadza kapłan, odwróciłby spojrzenie. Im mniej się wie, tym lepiej. Czasem bezpieczniej jest być nieświadomym niż podtykać ucho pod czyjeś drzwi i ryzykować, że za przyłapanie owe odetną. Zatem nawet, jak przeczytał treść na kapłanie, natychmiast spojrzeniem powędrował w stronę stosika, jakby wcale nic tam nie zobaczył. Albo w ogóle nie patrzył. On? Nie. On tu tylko wybiera następną kartę. A tą byli kochankowie. Kostka wskazała dwa. To samo, co u Heaven. Nic zatem dziwnego, że nastąpił dorzut. Jeden. Musi chyba pogodzić się z utratą pierwszego życia i karą. Tylko jaką? No właśnie. On kogoś kochał? Czy pizza może dostał czyraków czy co tam było? Albo skrzeloziele? Nie! A jak po tym przestanie nadawać się do użytku?! To by była tragedia. Niestety. Przegrał. I oby ten efekt z gry naprawdę był tymczasowy, bo chyba nie przeżyłby utraty swoich glonów. I nie liczy się, że jest zima, a on nie ma, gdzie pływać... Na drugi rok trzyma.
Postanowiłam puścić tamtą rundę w niepamięć i udawać, że chłopak niczego nie widział. Trzeba było skupić się na tym, żeby wygrać kolejne rozdania, tak? W końcu wciąż miałam szansę to wygrać. Szczególnie, że w następnej rundzie poszło mi znacznie lepiej. Chociaż przez chwilę było niejasne kto wygra, to szala przechyliła się na moją stronę i to efekt karty Jacka dał mu o sobie znać. A raczej innym, nieznanym mi już osobom. Bez dłuższego przerwy ruszyli dalej i rozegrali kolejną partię. Niestety tym razem sytuacja nie skończyła się dobrze. A nawet można zaryzykować stwierdzenie - bardzo źle. Zanim zdążyłam przeanalizować jaką kartę wylosowałam, już byłam w innym świecie i wlepiłam w puchona pełne fascynacji spojrzenie. Czy on zawsze był taki uderzająco przystojny? Jakim cudem wcześniej nie zwróciłam na to uwagi? W tej chwili cieszyłam się, że Irony już odpadła a my zostaliśmy całkiem sami.
On nie cieszył się aż tak z bycia sam na sam z dziewczyną. Chciał już po prostu to skończyć i wrócić do swoich zajęć. Remis zatem nie był nadmiernie pożądanym wynikiem kostek. Widząc z kolei dwójkę na swoim dorzucie, można stracić nadzieję na wygraną. Subtelnie uniósł brwi, kiedy Heaven wylosowała jeden. Los bywa zabawny. Szczególnie po tym, jaka karta jej poleciała. Tyle dobrego, że ta gra jest już niemal przy końcu. Ile im zostało? Po jednym życiu? Uniósł spojrzenie na Ślizgonkę, ciesząc się, że poza maślanym wzrokiem nie zauważył w niej żadnych zmian. Może nie zrobi się nadmiernie niezręcznie. W milczeniu, starając się ignorować wbijany w siebie wzrok, sięgnął po kolejną kartę. Wygląda, że następna tura nie będzie dla niego z kolei szczęśliwa. A skoro była Cesarzowa, jest i Cesarz.
W zasadzie nie miałam ochoty kończyć gry. To oznaczało pujście w swoją stronę, samemu. A przecież tak miło się siedziało w tym towarzystwie, prawda? Na trzeźwo na to patrząc na pewno chciałabym wrócić do stanu normalności i nawet przegrać, żeby tylko przerwać działanie karty. Teraz jednak cieszyłam się, że gra nie daje nam szybko odetchnąć. Kolejną rundę udało mi się wygrać. To oznaczało, że została im jeszcze jedna gra. Niezależnie od wyniku to była ostatnia runda. Uśmiechnęłam się do chłopaka. - Szkoda, że to ostatnie rozdanie. Może gdzieś się potem przejdziemy? - zapytałam z entuzjazmem, przetasowują karty.
Poczekał, aż przetasuje karty, patrząc na jej ręce. Nie nawiązywał przesadnego kontaktu wzrokowego, aby nie pogorszyć działania karty. Szkoda, że nie ma tu szklanki z wodą. Mógłby zająć się powolnym sączeniem płynu albo obracaniem naczynia w palcach, zanim karty znów nie pojawią się w grze. - Nasze pokoje wspólne są w podziemiach, więc musimy iść w podobną stronę. A ja już chętnie wróciłbym do siebie - skomentował jej propozycję, zanim sięgnął po kostkę i rzucił. Tym razem on oberwał. Na szczęście nie na długo i niezbyt dotkliwie. Gra dobiegła końca. Z wynikiem negatywnym dla niego, ale nie ma to za dużego znaczenia. Szczęścia w gra nigdy nie posiadał. - Gratulacje - uścisnął jej rękę. - To ja pójdę przetrzeć szlak na nasz spacer - dodał jeszcze, zanim opuścił pomieszczenie, ciesząc się, ze Heaven nie oberwała cesarzową na początku gry. Byłoby gorzej.
Cieszyła się na spotkanie z Elaine. Ostatnio zatonęła w książkach i prawdę mówiąc, potrzebowała przerwy. Zwłaszcza, że mimo wygórowanych ambicji, nie była molem książkowym i ślęczenie nad opasłymi tomami w bibliotece nie należało do najprzyjemniejszych zajęć. Egzaminy zbliżały się wielkimi krokami, wyjątkowo mocno stresując dziewczynę. Wiedziała, że wyniki z Owutemów to istotna sprawa i prawdopodobnie będą miały bezpośredni wpływ na jej przyszłość, przynajmniej te najbliższą. Nie zamierzała pozwalać sobie na żadne pomyłki i potknięcia, dlatego wszelkie zaległości, które wynikały ze skłonności do odkładania wszystkiego na ostatni moment, faktycznie nadrabiała. Z drugiej strony była zdecydowaną zwolenniczką zachowywania równowagi między nauką, a życiem towarzyskim, nawet w tak gorącym okresie. Nie zamierzała rezygnować z babskiego wieczoru tylko i wyłącznie przez piętrzące się obowiązki. Po całym dniu w bibliotece skoczyła jeszcze do kuchni, żeby zgarnąć ze sobą jakieś babeczki i sprawnym krokiem ruszyła do herbacianego raju. Była pierwsza, więc odłożyła zdobyte słodycze na stół i zabrała się za parzenie herbaty. Szkoda, że musiała być przy tym taka niezdarna i oblała się wrzątkiem. Syknęła i potrząsnęła dłonią, mając nadzieje, że ból zaraz minie, ale jak to bywa z poparzeniami, tylko się rozpalał. Nie miała pojęcia o uzdrawianiu, więc darowała sobie próby naprawy tego stanu rzeczy. Akurat krukonka przekroczyła próg pomieszczenia, więc i tak nie było czasu na szukanie pomocy. - Hej! - przytuliła ją na przywitanie, cały czas ruszając ręką, dziwnym trafem mając nadzieje, że to pomoże ukoić ból. - Chyba będziesz musiała nam zrobić herbatę, bo ja jestem trochę ranna - wskazała na swoją czerwoną rękę i pokręciła głową, załamana swoją własną niezdarnością. - Za to zorganizowałam babeczki czekoladowe, są genialne, wiem bo oczywiście już jedną zdążyłam wciągnąć - Sol była całkowicie pewna, że tak postępując nigdy nie schudnie i zawsze będzie jęczała, że najchętniej nosiłaby ubrania rozmiar mniejsze. No, może nie na długość, tutaj i tak już musiała zapuszczać się na działy dziecięce. - Trochę puściej się tu zrobiło, ukradłam kilka rzeczy do klubu dyskutantów - przyznała, rozglądając się po pomieszczeniu, które zdecydowanie było w jej klimacie. Dużo kolorów i przytulny nastrój. Pewnie nie wszystkim to odpowiadało, ale dla niej takie wnętrza były najbardziej przyjazne.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Spieszyła się, bo oczywiście była spóźniona. Po drodze potknęła się na schodach, a na korytarzu trzeciego piętra wpadła na jakiegoś siódmoklasistę. Sprawy nie ułatwiał kręcący się w ramionach kociak, którego nie mogła zostawić w dormitorium po tym jak po raz enty podrapał kotary pod jej nieobecność. Wolała mieć go przy sobie i mieć na niego oko, poza tym nie pokazała jeszcze jegomościa Sol. By mieć wolne ręce (w razie potrzeby asekurowania się przed upadkiem) umieściła kociaka w torbie przerzuconej przez ramię. Miał swobodny dostęp do tlenu i w każdej chwili mógł wyściubić nos, a nie robił tego z racji zlokalizowania w kieszonce kocich kabanosów. Otworzyła drzwi i od razu została przytulona. - Czeeeść. - odwzajemniła uścisk i zaskoczona zerknęła na dziewczynę, która zajęta była energicznym machaniem ręką. - Hej, poparzenia i potykanie się to moja domena. - zaśmiała się krótko i zerknęła przelotnie na zaczerwienioną skórę. Wydawało się niezbyt poważnym uszkodzeniem. Najważniejsze, że nie trzeba gnać na oślep do skrzydła szpitalnego. Poszła wraz z Sol do puf, na jednej zaś usiadła. - W ogóle muszę ci kogoś przedstawić... o, a co to? - zerknęła na stolik, na którym leżała jakaś książka. Jako Krukonka, która dbała i szanowała notatki, nie mogła przejść obojętnie. Szybko przekartkowała strony i dowiedziała się, że to ciekawostki z przedmiotu zielarstwa. Hm, miło będzie zagłębić się w ten temat! Tylko później, bo teraz czas na przedstawienie. - Komuś przyda się przypominajka. - skomentowała i położyła torbę na miękkim dywanie. - Elijah dał mi prezent. Ot tak bez powodu i wiesz co? Zakochałam się w nim. W prezencie znaczy się. - zaśmiała się, a mówiąc to zaczęła wygrzebywać śnieżnobiałe kocię. Nie było to łatwe zadanie, bowiem zwierz zaczepił się pazurami o materiał torby i nie chciał wyleźć. Co te kocie przekąski robią ze zwierzęciem... - Oj no chodź i przestań ciągle jeść. - odczepiła jego pazurki i przytuliła kociaka do policzka. Po chwili zerknęła na Sol z wielkim uśmiechem na ustach. - Eli ma drugiego. Nazwał go Meawzart czy jakoś tak, a ja jeszcze nie znalazłam imienia dla tego diablika, łobuza i pokarania merlińskiego. - ucałowała śnieżnobiałą główkę i wyciągnęła kociaka w kierunku Sol. Ba, posadziła go jej na kolanach absolutnie nie przeczuwając co się stanie. - Słodki, prawda? - zachwyciła się. Niestety Elaine nie przewidziała jednego. Koty raczej nie przepadają za wilkołakami, a już zwłaszcza malutkie kociaczki, które o świecie wiedzą tyle, co nic. Kociak nagle się najeżył, fuknął, miauknął piskliwie i przeraźliwie nieprzyjemnie dla uszu i serca. Niczym z procy zeskoczył z kolan Sol i nim którakolwiek z dziewczyn mogła zareagować, ten wcisnął się pod szparkę pod komodą. - Ojej, nie, nie. - zerwała się na równe nogi i pobiegła do mebla. Uklęknęła na kolanach i przyłożyła głowę do dywanu, by zlokalizować swojego pupila. Znalazła go. Daleko pod ścianą, był małą trzęsącą się białą kulką.
Bolało, ale postanowiła nie przejmować się tą ręką za bardzo. Zagoi się, prawda? Nie było po co o tym myśleć, dyskomfort sam zniknie. Trochę szkoda, że nie zaopatrzyły się w jakieś wino, bo może zadziałałoby przeciwbólowo, ale kto wie, może herbata w tym pokoju też miała jakieś magiczne właściwości. Spojrzała zainteresowana na krukonkę, ale ta zaraz rozproszyła się jakimiś notatkami znalezionymi na stole. Kiedyś bardzo żałowała, że nie trafiła do tego domu. Wydawali jej się idealni - ambitni, zawzięci, skupieni na nauce. Dlaczego tam nie pasowała? Pewnie odpowiedzi na to pytanie było mnóstwo, ale z czasem zrozumiała, że przede wszystkim jej pęd do wiedzy nie jest chyba tak duży, a koncentracja zdecydowanie za mała, żeby być przedstawicielką domu skupionego na nauce. Ewidentnie nie miała takiego ciągu do wiedzy jak na przykład Elaine w tej chwili. Uśmiechnęła się entuzjastycznie, kiedy dziewczyna wróciła myślami do ich spotkania i zaczęła szukać czegoś w torbie. Cóż, Sol nie spodziewała się, że wyciągnie to urocze, drobne stworzenie. Kochała koty. Niestety na ogół bez wzajemności, ale nigdy nie zniechęciła się dostatecznie mocno, żeby nie próbować nawiązać z nimi jakiejś więzi. Spojrzała na niego rozczulona, kiedy znalazł się na jej kolanach. - Jest przeuroczy... - przyznała, ale nie było jej dane nacieszyć się tym widokiem zbyt długo. Maluch szybko od niej uciekł, w dodatku schował się pod komodą, z której pewnie nie łatwo będzie go wyciągnąć. Westchnęła cicho i podeszła do mebla, zerkając pod spód dyskretnie. - Przepraszam, wciąż zapominam, że większość kotów raczej za mną nie przepada... ciężko go będzie teraz wyciągnąć. Hm, może ewentualnie poruszamy jakąś przekąską? - spojrzała na dziewczynę, domyślając się, że to jeden z nielicznych sposobów na wygraną walkę z upartym stworzeniem. - Spróbuje jakoś usunąć się z pola widzenia, ale pewnie i tak już mnie wyczuje - przyznała, bo wątpiła, żeby to było takie proste. Mimo wszystko zrobiła parę kroków w tył i zaraz znalazła się na drugim końcu pomieszczenia. Było jej przykro, że jakiekolwiek zwierzęta tak bardzo jej unikają, szczególnie, że kiedyś nie miała tego typu problemów. Kolejny powód, żeby nie lubić tej dziwnej przypadłości.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Zachowanie kota ją zaskoczyło i dopiero ze sporym opóźnieniem zrozumiała skąd się ono pojawiło. Mały kociak wyczuwszy w pobliżu drapieżnika, którym niestety Sol była tylko raz w miesiącu, nie potrafił zrobić nic innego jak szukać schronienia. W tym przypadku była to komoda, pod którą się wcisnął, a do której trudno jest się dostać człowiekowi. - Och Sol, tak mi przykro! Rajciu, łobuziaku, wracaj. To Sol, przecież nic ci nie zrobi. - choć wiedziała, że jej ton głosu i słowa nie zdziałają cuda, próbowała. Popatrzyła na Gryfonkę ze smutkiem, bowiem nie mogła zaprotestować wobec zwiększenia dystansu. Niestety miało to szanse powodzenia, choć jakiekolwiek odpychanie Sol było dla niej nie na miejscu. Powinny zanurzyć się w plotkach i hogwardzkich nowinkach, a mają tu do czynienia z wystraszonym do szpiku kości kociakiem. Elaine nie potrafiła znaleźć w Sol niczego groźnego, ale też nie miała tego zmysłu, który odpowiadałby za wyczuwanie niebezpieczeństwa. Instynkt nie nakazywał jej uciekać, a przytulić teraz Sol i przeprosić za zachowanie niewinnego kociaka, który był po prostu... kociakiem. - Niech mnie klątwy biją. Łobuziaku... - czyżby znalazła jedno z jego pierwszych imion? Z pewnością będzie ich sporo, bowiem nie mogła się zdecydować. Sięgnęła do torby i wyciągnęła stamtąd saszetkę z chrupkami i opakowanie kabanosików z tuńczyka. Położyła się na brzuchu obok komody, wypakowała wabiki, ułożyła we wnętrzu dłoni i wsunęła rękę pod komodę próbując skusić kociaka i przemówić do jego wiecznego głodu a nie strachu. Skrzywiła się, kiedy poczuła zapach podłogi i dotknęła skórą grubej warstwy kurzu. Oby nie było tu żadnego pająka! Nie ręczy za siebie, nie cierpiała tych paskud, były takie... obrzydliwe. Wsunęła ramię jak najdalej się dało. - No choodź, chodź bielutki, chodź. Zeżarłeś wczoraj cztery kabanosy, to skusisz się na te dwa, prawda? No chodź głodomorze... eh, czemu miaukasz? Chodźże tutaj! - nie miała jakoś specjalnie cierpliwości, nie dzisiaj. Słyszała pomiaukiwania, a gdy przymrużyła oczy dostrzegła jak bardzo się trząsł ze strachu mimo tego, że Sol stała daleko. Podniosła ku niej głowę i posłała zrozpaczone spojrzenie. - Skoro kabanosy go nie przekonały to nie wiem co dalej. Mam go od paru dni, a daje mi popalić. Non stop je, a teraz... ale głupia sytuacja. - potrząsnęła głową, bo nie wiedziała czy bardziej chce się jej płakać czy denerwować na coś, na co nie ma wpływu. Ułożyła mięsne wabiki i chrupki przy rogu szafki i usiadła dwa metry dalej, by w razie zauważenia ruchu móc chwycić kocie ciałko. - Muszę tu poczekać... ale cholibka, chcę z tobą pogadać o wszystkim. Musi się do ciebie jakoś przekonać, ale nie mam bladego pojęcia co zrobić. Nie znam się na tym... - nie znała się na magicznych stworzeniach, a tym bardziej na likantropach i ich metodach przekonywania do siebie innych istot, zwierząt i stworków. Może i należała do domu pełnego ambitnych fanatyków, a jednak w tej dziedzinie była beznadziejnie bezsilna.
Nie trudno było się domyśleć, że lubi to miejsce. Nie było ono zbyt oczywiste i raczej nie często napotykał tu kogokolwiek innego. Nie było też specjalnie ciekawe dla grupek szukających nieoczywistej sali na imprezę. Niby nie było pierwszym pomieszczeniem, jakie nasuwało się nauczycielom na dyżurze, ale miało specyficzny klimat, który nie każdemu musiał odpowiadać. Przede wszystkim od samego przekroczenia progu sali czuć było intensywny, wręcz uderzająco mocny zapach. Jego zdaniem - piękny i niesamowicie kojarzący mu się z domem. Dla innych to jednak mogło być za wiele. Zwłaszcza ta nuta suszonych owoców, czy innych charakterystycznych dodatków dodawanych do wszelkiego rodzaju herbat. W dodatku ten wystrój - trochę jak w odwiedzinach u babci, nie wpasowywał się w gust większości młodych osób w Hogwarcie. On za to odnajdował tu namiastkę domu, za którym naprawdę tęsknił. Miał w Hogwarcie siostry, ale to nie było to samo, co przebywanie we wspólnym mieszkaniu nad sklepem. Kochał Hogwart i możliwości, które otwierał przed nimi zamek, uwielbiał wolność, której nie poczułoby się pod skrzydłami rodziców, nie tęsknił codziennie za doliną, ale rok czasu to było naprawdę dużo dla kogoś tak rodzinnego jak Asphodel. Z dala od rodziców, od schorowanej siostry. Tutaj mógł przez chwilę poczuć się jak w domu. Po lekcjach zdecydował się zajść tu na chwilę, na filiżankę zielonej herbaty, wypatrzonej już dawno i zdecydowanie ulubionej. Zaskoczyło go to, że tym razem nie zastał pustego pokoju. Zauważył znajomą, a raczej jedynie kojarzoną twarz. @Elizaveta Konstantinova z ogromną determinacją starała się ściągnąć herbatę z wysokiej pułki. Chyba nawet widział po co sięga i to był całkiem niezły wybór. Widział natomiast, że trochę energii musi zużyć, żeby samemu sobie ją ściągnąć. Podszedł do niej i pomógł ją zdjąć małe pudełeczko. - Dobry wybór. Polecam dodać do niej cynamonu, sama w sobie może być trochę zbyt delikatna. Albo goździki, jeśli lubisz. To chyba dobra pogoda na takie połączenia. Asphodel Larch - przedstawił się jej z uśmiechem i wyciągnął dłoń, żeby pomóc jej zejść ze stopnia, na który wspięła się, żeby poradzić sobie z wysokością.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Miała trochę czasu, praca domowa odrobiona i nawet strony podręcznika wykute na pamięć. Mogła więc pozwolić sobie na trochę artystycznej wolności. Z początku usiadła do pianina i zaczęła grać, jednocześnie dopasowując głos do każdego z klawiszy, śpiew trzeba było ćwiczyć stale. Jednak szybko przeszła jej na to ochota. To nie był dzień muzyki, tym bardziej nie dzień tańca po tym, jak w pięknym stylu zrąbała się z miotły. A jej szkicownik ostatnimi czasy błagał o pomstę do Merlina. Przejrzała więc swoje rysunki z gatunku tych „wiecznie niedokończonych”. Zapuściła się ostatnio, zaczęła wiele prac i każdą kończyła na etapie, w którym po dwudziestu godzinach ślęczenia nad cieniowaniem w realizmie przestrzeni nosa, ust i oczu, miała już na tyle dość, że nie dotykała niczego więcej, bo bała się wszystko popsuć. - No dobra Vivaldi, to może ten? – ustawiła się tak, by i biały kot mógł wszystko widzieć. Popatrzyła z powątpiewaniem na jeden z rysunków. Kredki woskowe, bardzo przyjemny, ciepły i taki przytulny, jeżeli takim określeniem można nazwać kawałek papieru, z wieloma detalami. Głównym jednak jego elementem miała być dziewczyna w grubiutkim, puchowym swetrze, z sową na ramieniu, krojąca dynię do pysznego gulaszu. Przyziemne, ale klimatyczne i pasujące do jesieni. No, tylko nigdy go nie dokończyła bo po tym, jak przesiedziała kilka dni nad tłem i wszystkimi jego drobnymi detalami jesiennie ozdobionego domku, nie znalazła w sobie siły na wypełnienie białych plam, mających być wcześniej wspomnianą scenką z pierwszego planu. - Chyba czas na herbatę – uśmiechnęła się do swojego kompana i ruszyli razem. W pokoju herbacianym lubiła chyba najbardziej to, że panowała tutaj cisza, a w połączeniu z aromatami herbaty tworzyła idealne miejsce dla artysty. Odłożyła swoje rzeczy na jednym z wyższych stoliczków i skierowała się do drewnianych półek. Na linii jej wzroku znajdowały się owocowe herbaty i choć tropikalne mango brzmiało w jej uszach prawie tak dobrze jak pralinki, wiedziała, że nie oddaje ono nastroju listopadowych klimatów. Oczekiwany aromat znalazła wyżej… Na tyle wysoko, że nie mogła do niego dosięgnąć. Nikogo jednak nie było, by zobaczył jej podskoki, więc spróbowała i tej techniki – z tym samym skutkiem. W końcu wzięła i pojedynczy stopień, ale on dawał jej mniej więcej taką samą wysokość, jak podskok z miejsca, z kolei odbicie się na nim nie wchodziło w grę, szanowała swoje kostki i brak konieczności zgłaszania się po zaklęcie uzdrawiające do pielęgniarki. Była na tyle skupiona na tej herbacie, że nie zauważyła, jak pojawił się za nią chłopak, a zaraz potem pudełeczko wylądowała w jej dłoniach. Kojarzyła go z widzenia, ale dużo ułatwiło jego przedstawienie się, sama nie byłaby w stanie połączyć twarzy z imieniem. Przyjęła też jego dłoń, wysuniętą w tym miłym geście i z pomocą zeszła na ziemię, po czym uprzejmie dygnęła w podziękowaniu, jak nauczyła ją ciotka. Może nie była duszą towarzystwa i trochę panikowała na myśl, że mogłaby zanudzić swojego rozmówcę, nie mogła jednak odejść bez słowa po tym, jak chłopak uratował jej artystyczną sesję. - Elizaveta Konstantinova – przedstawiła się płynnie i znów dygnęła w dworskiej manierze. – A co według ciebie pasowałoby z nich najbardziej do jesiennej melancholii? – zapytała, sięgając po filiżankę i na sekundę zatrzymała jej się dłoń, no tak, gdzie jej maniery. Obróciła głowę, by spojrzeć na chłopaka – Może herbaty? W geście podzięki?
Dziewczyna na pierwszy rzut oka była dość specyficzna, ale trudno było odmówić jej urody. Była drobna i delikatna, pewnie lekka jak piórko. Kojarzył ją jedynie ze szkolnych korytarzy, bądź co bądź, swoim charakterystycznym wyglądem wyróżniała się z tłumu. Nigdy nie mieli okazji porozmawiać, ale wydawała się sympatyczna, chociaż niewątpliwie skryta. Nie przeszkadzało mu to - sam potrafił podtrzymywać konwersacje, nawet jeśli rozmówczyni się do tego nie paliła. Skoro więc mieli okazję wypić razem filiżankę herbaty, żal było z tego nie skorzystać. - Do jesiennej melancholii? Hm, to chyba tabliczka czekolady na poprawę humoru. Ale cynamon też się nada - stwierdził i sięgnął po niego w sprawdzonym miejscu na półce. - Zdecydowanie. Herbaty nigdy nie odmawiam - stwierdził i zabrali się za przygotowywanie wywaru. Kiedy usiedli na wygodnych fotelach, a napój w spokoju się parzył, spojrzał na nią z uśmiechem. - Często tu przychodzisz? Prawdę mówiąc, rzadko tu kogokolwiek spotykam. To strasznie niedoceniane miejsce - zauważył, bo atmosfera tutaj była niewątpliwie wyjątkowa. To było jedno z lepszych miejsc (poza samą szklarnią) gdzie mógł popracować nad swoimi zielnikami. Nawet teraz miał jeden z nich przy sobie, ale przy takim towarzystwie, nie był mu on już potrzebny. Zostawił go więc w torbie na inny raz, w końcu nigdzie mu się z tym nie spieszyło. W większości robił to i tak w ramach relaksu, a nie w konkretnym celu. To nie była praca doceniana na zajęciach. Kątem oka zerkał na zegarek, pilnując, żeby nie przesadzili z czasem parzenia. Nie pił tej herbaty pierwszy raz, lubił po nią sięgać, nie tylko ze względu na smak, ale też na to, jaki efekt dawała. Od razu człowiek miał więcej chęci do życia i stawał się bardziej pobudzony. Może Eliza też to poczuje? W końcu było jej potrzebne lekkie orzeźwienie.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Asphodel wyglądał, jakby wiedział lepiej od niej co robić z herbatą, więc pozwoliła sobie nie zwracać uwagi na zegar. Choć musiała przyznać, łatwiej było jej nawiązać kontakt z tykającymi wskazówkami, niż chłopakiem. Był miły i szczerze uprzejmy, mogła to stwierdzić od razu, a uroku, oprócz samego jego zachowania, dodawały jeszcze czarne loczki. Potwierdzał to zresztą Vivaldi, niby nie spuszczał z niego swych bacznych oczu, ale wciąż zachowywał pozory wychowania i nie zaczął naruszać przestrzeni osobistej chłopaka. Chyba więc i ona mogła spuścić trochę z dystansu? Zaśmiała się lekko. - Nie, nie. Dobry humor się dziś mnie trzyma. Za to wena zawiodła – wzruszyła ramionami i sięgnęła po swoją torbę, próbując znaleźć jedną rzecz wśród całego rozgardiaszy nut, rysunków i zeszytów, prawdziwy artystyczny bałagan. – Ale co do czekolady nie można się nie zgodzić – uśmiechnęła się sama do siebie, gdy jej palce trafiły na znajomą teksturę pudełeczka z pralinkami. – To w końcu odpowiedź, na wiele problemów, nieprawdaż? – nie czekając na odpowiedź postawiła przed nimi słodkości. Kot wskoczył dziewczynie na kolana i rozłożył się wygodnie, teraz obserwując już tylko jednym okiem. W tym czasie chłopak wyjął torebki i dodał cynamonu, a ona miała ochotę sięgnąć po kredki, gdy poczuła nieziemski zapach. Nigdy nie eksperymentowała z dodatkami do herbaty, nie chcąc zniszczyć ulubionych smaków, ale ten aromat. Westchnęła krótko z zadowoleniem, którego nie była w stanie ukryć. Aż jej się język trochę rozwiązał, może w tej atmosferze nie było aż tak źle porozmawiać? Nie było tu nikogo poza nimi, jakby zaczęło robić się źle, zawsze mogła przeprosić i się gdzieś schować. - I nie przeszkadza mi to – stwierdziła, sięgając po jedną z pralinek. – To, że nie ma tu dużo ludzi. Lubię ten spokój, dzięki niemu czasem tu przychodzę, żeby rysować do herbaty, gdy brakuje weny – podsunęła pudełeczko bliżej do chłopaka, informując tym samym, że śmiało może się częstować, nie mogła przecież jeść ich sama. – A co ciebie tutaj sprowadza?
Obserwował kota z uśmiechem. Lubił zwierzęta, zwłaszcza te domowe, a koty już wyjątkowo dobrze mu się kojarzyły. Co prawda sam żadnego w domu nie posiadał, ale z obcymi na ogół szybko odnajdował wspólny "język". Lubił to, że nie zawsze były entuzjastycznie nastawione i faktycznie ktoś musiał wywrzeć na nich odpowiednie wrażenie, żeby obdarzyły go uwagą. Nie wątpił też w to, że mógł pozytywnie wpływać na wenę, o której wspomniała dziewczyna. Jak widać dzisiaj jednak nie był wystarczając a Eliza potrzebowała większych bodźców. - To prawda. To dobre pocieszenie. A do czego weny ci brakuje? - podpytał, ale chwilę później i tak i tak otrzymał odpowiedź. Rysowała. Sam nigdy nie siadał nad notatnikiem w tym celu, ale zielniki prowadził dość ambitnie i często przeplatał je rysunkami. Roślin, oczywiście, ale wychodziło mu to całkiem nieźle, zwłaszcza po czasie wprawy. Na pewno miał jakiś artystyczny zmysł, mimo, że nie zajmował się żadną konkretną dziedziną sztuki. Za to, zdecydowanie umiał docenić to co widział. - O, rysujesz? To faktycznie idealne miejsce, żeby się wyciszyć i porobić coś konstruktywnego. Ja na ogół grzebie po prostu przy moich zielnikach. Rysowanie brzmi zdecydowanie ciekawiej. Masz coś przy sobie? - zapytał, chociaż tak naprawdę nie wiedział, czy dziewczyna lubi dzielić się swoimi pracami. Gdyby za tym nie przepadała, absolutnie by ją zrozumiał. Czasami to co się tworzyło było zbyt osobiste, żeby pokazywać to na prawo i lewo. Mimo wszystko nie zaszkodziło zapytać, może akurat będzie miała przy sobie jakiś neutralny rysunek, który chętnie pokazuje innym.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Vivaldi przymknął już dwoje oczu, pozwalając sobie na chwilę drzemki i aż spojrzał na Elizavetę z wyrzutem w oczkach, gdy ta poruszyła się, by znowu sięgnąć po torbę. Nie przeszkadzało jej pokazywanie swoich prac innym, przecież po to ciotka uczyła ją tego wszystkie. Choć musiała przyznać, że gdy próbowała wyciągnąć wszystkie zagubione w szkicowniku nuty, palce jej skostniały. To nie była Rosja, ani zamek Eteri, a i tak przez myśl przemknęło jej pytanie „co się stanie, jak się nie spodoba?”. Z drugiej strony mogła się założyć, że Asphodel nie miał przy sobie drewnianego wskaźnika, a tym bardziej nie dostała by od nowo poznanej osoby po dłoniach za złą tonację barw. Więc wyjęła szkicownik i przytuliła go do piersi. - Czy ja wiem czy ciekawiej? – znów wzruszyła ramionami, a kot przyjrzał się jej uważnie, chyba stwierdzając, że już nie będzie się ruszać, bo po chwili znów się wygodnie rozłożył. – Zielarstwo na pewno jest bardziej przydatne, niż coś takiego – zacisnęła mocniej piąstki na szkicowniku. - Mam nadzieję, że będziesz się chciał pochwalić zielnikiem w zamian? Uśmiechnęła się krótko, bardziej na pokrzepienie siebie, niż jego. Pokazywanie ludziom swoich prac bez strachu byłby krokiem do przodu, prawda? Trzeba spróbować. Szczególnie, że może nie był on jeszcze cały zapełniony, ale był najnowszym reprezentantem jej rysunków, w większości w realiźmie, w którym to czuła się bardzo swobodnie. Dużo portretów ludzi, mniej zwierząt, trochę pejzaży, ćwiczenia dłoni i ten rysunek ze scenką, na którą zabrakło weny. Z największą pewnością siebie, na jaką było ją stać, a herbata i w jej odnalezieniu trochę pomogła, schyliła się i położyła szkicownik na stole. Kocur tylko miauknął w dezaprobacie. - Wybacz Vivaldi – pogłaskała go za uszkiem i faktycznie, od razu wybaczył, wyciągając się z zadowoleniem. – Niektóre jeszcze nie są dokończone.
Zdecydowanie nie zamierzał jej oceniać. Aż tak się na tym nie znał, zresztą, nawet jakby pokazała mu coś, co kompletnie by mu się nie spodobało, pewnie i tak i tak by ją skomplementował. Miał jednak przeczucie (jak się później okazało - słuszne), że naginanie prawdy nie będzie konieczne. Kiedy pokazała mu swoją twórczość, spojrzał na to z prawdziwym podziwem i prawie zagwizdał. To było imponujące i nie dało się z tym w żaden sposób spierać. - Masz talent - przyznał otwarcie, przyglądając się temu dokładniej. To było niesamowite, jak każdy szczegół był dopracowany i jak wszystko razem współgrało. Spojrzał na nią, dosyć zaskoczony tym, że zielniki ją w ogóle interesują. Co innego rysunki, a co innego przeglądanie czegoś tak teoretycznie naukowego. Nie miał jednak nic przeciwko, żeby pokazać jej ten, nad którym aktualnie pracował. Wyciągnął go z torby i przekazał dziewczynie. - To nic imponującego, w przeciwieństwie do twoich prac - zauważył i w końcu odłożył to na stolik. - Mój zielnik też jeszcze niedokończony, chociaż mam w szafkach całą masę zrobionych od początku do końca. Nad tym wciąż pracuje - stwierdził. - Udało się wyhodować kilka nowych, ciekawych roślin, więc korzystam z okazji. Lubisz w ogóle zielarstwo, czy nie twoja bajka? - podpytał, zdając sobie sprawę, że dla wielu to była nudna dziedzina i zwykły zapychacz w Hogwarcie. W zasadzie znał bardzo mało osób, które faktycznie by się tym interesowały, nie mówiąc już o takiej fascynacji, jaką on miał.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Wiedziała, że nic złego nie mogło się stać, mimo to głębiej odetchnęła, gdy usłyszała, że jej rysunki się podobały. Mogła sama sobie mentalnie uścisnąć dłoń, nie spanikowała i nie była pewna, czy to zasługa atmosfery, dobrego dnia czy jednak tej herbaty. Nie miała zamiaru się nad tym zastanawiać, liczyły się rezultaty, jeden punkt dla niej, zero dla traumy. Chłopak w tym czasie wyciągnął zielnik. Uważnie przyglądała się książce, nie chcąc pominąć żadnego szczegółu, szczególnie, kiedy aromat herbacianego pokoju dodawał notatkom życia. - Jak inaczej poznać swojego rozmówcę, niż przez jego zainteresowania? – zauważyła przyjaźnie. – Poza tym wyhodowanie nowych roślin jest całkiem dużym osiągnięciem – przerwała na chwilę widząc, że Asphodel nadal nie był przekonany, czy powinien opowiadać. – Dlatego chętnie posłucham, zawsze miło jest słuchać kogoś, kto opowiada z pasją… No i wszystko może być inspiracją dla artysty. Może i świadomość, że takie podejście do rozmowy było uprzejmie, że takiego zachowania i manier ją wyuczono pozwoliły jej przełamać nieśmiałość, ale nie mogła zaprzeczyć, że na pierwszym miejscu tym wszystkim kierowała po prostu szczera ciekawość. Nie znała się na ziołach, ale uważała, że sama umiejętność ich rozpoznawania i mieszania w najróżniejsze smaki to już była sztuka. W końcu czym innym nazwać można było dar pobudzania zmysłów i umysłu do działania, czy konkretnych emocji do pojawienia się. Poza tym taki obrót spraw dawał jej, jej ulubioną rolę w konwersacji – słuchacza. Nie musiała się odzywać, a i tak zapewniała towarzystwo. Rozsiadła się więc wygodniej w fotelu z filiżanką w ręce i wzięła łyk herbaty, rozkoszując się przyjemnym smakiem, brakowało jej już tylko kocyka do posmaku cynamonu. Po czym spojrzała z wyczekiwaniem na zielnik, bo w nawiązywaniu kontaktu wzrokowego także nie była najlepsza, mimo że ciotka zawsze zwracała jej na to uwagę.
Chociaż pół życia spędzał w szklarni, to kiedy z niej wychodził, starał się nie zanudzać tym innych do przesady. To w końcu jednak była nauka, był czas na nią, ale był też czas na inne rzeczy i tej wersji wolał się trzymać. Mimo wszystko to było bardzo miłe, że dziewczyna nie wydawała się być całkiem zniechęcona tematem. Fakt faktem, miejsce na rozmowy o ziołach i sztuce było idealne. On za to z każdym łykiem czuł, że ma coraz mniejszą ochotę siedzieć w miejscu i gadać. Ta herbata to był dla niego prawdziwy zastrzyk energii. Aż mu się odechciało gadać, wolałby jej wszystko pokazać, ale to może za chwilę. Na razie chciał jedynie dowiedzieć się więcej o dziewczynie, zwłaszcza, że te rysunki robiły naprawdę dobre wrażenie, musiała zajmować się tym od dawna i to na pewno było coś, w co wkładała dużo serca. - Cieszę się, że tak myślisz. Ale może jednak zaczniemy od ciebie. Od dawna rysujesz? To wygląda na bardzo dopracowane - stwierdził, bo sam dobrze wiedział ile pracy trzeba było włożyć, żeby wszystko ze sobą współgrało i żeby zadbać o każdy szczegół. Talent talentem, ale nic nie działo się przypadkiem i domyślał się, że Eliza poświęca znaczną część wolnego czasu na szlifowanie go do perfekcji. Zdecydowanie na taką wyglądała - poukładaną i skrupulatną, można było to ocenić już po tej krótkiej chwili. To oczywiście mogły być pozory, ale wydawało mu się, że coś jest na rzeczy.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Czy tylko jej się wydawało, czy chłopak z każdą chwilą stawał się coraz bardziej podekscytowany? Wyglądał, jakby od środka rozsadzała go energia i dziewczyna nie bardzo wiedziała, jak się zachować. Szczególnie, że sama czuła przypływ sił od tej herbaty, nie było to takie pobudzenie, jak u niego, ale zdecydowanie miała więcej chęci do uśmiechnięcia się i nawet trochę otworzenia. Powinna sobie zanotować ten przepis i pić o poranku na odwagę W tym samym momencie temat zdążył zejść znowu na nią, chyba nie dane jej było milczenie i kiwanie głową. A byłoby to znacznie łatwiejsze niż opowiadanie o niej samej, tym bardziej jej przeszłości ze sztuką. Wciąż nie miała sama na ten temat wyrobionego zdania, a jedynie niezbyt wygodne czy przyjemne wspomnienia. No, i umiejętności, które zostały wraz z uczucie ciągłej potrzeby ich szlifowania, jakby zależała od tego cała jej przyszłość. Nie mogła też zaprzeczyć, że lubiła sztukę w każdej jej postaci i takiego podejścia miała zamiar się uczepić w rozmowie. - Dziękuję – powiedziała nieśmiało, zakładając luźny kosmyk za ucho. – Na początku uczyłam się malarstwa, ciotka bardzo dbała o moje artystyczne wychowanie – uważnie dobrała te słowa. – Później jakoś tak sama przeszłam na rysunek, chyba lepiej dogaduję się z kredkami, niż farbami. Mimo lekkiego zmieszania nie zmieniała tematu. Asp był zainteresowany jej twórczością i nie chciała na siłę go od tego dopędzać, ani urazić tym swojego rozmówcy. Bo rozmowa była przyjemna, nawet jakoś szczególnie się nie denerwowała w atmosferze herbacianego pokoju. A przecież musiała przyznać sama przed sobą, że nawet miło jej było z tą szczerą ciekawością co do jej prac. Do tematu zielarstwa zawsze mogła przejść za chwilę, wciąż była tym zainteresowana, szczególnie, kiedy chłopak powiedział o nowych gatunkach.