Ten pokój z pewnością ucieszy miłośników herbat. Na wszystkich ścianach są ustawione w rządkach torebeczki ze wszystkimi herbatami świata, które w dodatku same się uzupełniają. Niestety, przygotowanie napoju nie jest już tak magiczne - w kącie stoi stary piecyk z kociołkiem, w którym to trzeba zagrzać wodę. Ta jednak zawsze się w nim znajduje i sama się uzupełnia, więc jeden problem z głowy! Możesz przysiąść na puchowym dywanie, albo niczym cywilizowany człowiek - przy jednym ze stolików.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Przygotowując herbatę, natykasz się na jedną, intensywnie purpurową, która okazała się wiśniowy gryfem, w wyniku czego otrzymałeś zastrzyk energii - Twoje zmęczenie znika, a przez Twoje dwa następne posty nie możesz usiedzieć w miejscu.
2 - niechcący usiadłeś na sakiewce. Po zajrzeniu do środka okazuje się, że jest tam 20 galeonów. Jeśli szukasz właściciela to Ci nie wychodzi - najbliższy obraz mamrocze pod nosem, że ta sakiewka leży tu już tydzień i żebyś wziął sobie, a nie marudził. Odnotuj zysk w odpowiednim temacie.
3- Chwytasz za jedną z ziołowych herbatek; Yin i Yang pachnąca mango i miętą wydaje Ci się idealnym wyborem, by się zrelaksować. Wraz z kolejnymi łykami stajesz się bardziej senny (wszystko za sprawą dodatku waleriany), powieki same Ci się zamykają; nastrój ten będzie utrzymywał się przez Twoje dwa następne posty.
4- Masz wyjątkowego pecha - podczas przygotowywania herbaty niefortunnie wrząca woda wpada na Twoją rękę, w wyniku czego skórę okrywa czerwony, bolesny w dotyku rumieniec. Może nie jest to stan wymagający natychmiastowej pomocy, co nie zmienia faktu, że uporczywe pieczenie na pewno nie należy do najprzyjemniejszych; potrzebujesz odpowiedniego zaklęcia leczniczego okładów ze szczuroszczeta albo szybkiej wizyty w skrzydle szpitalnym (jeden post na minimum 2000 znaków, gdzie pielęgniarka udziela Ci pomocy).
5 - Eliksir Gregory'ego? Najwidoczniej. Ktoś musiał coś pomieszać, a przede wszystkim dodać go do już wyschniętych listków herbaty, którą przygotowałeś. Substancja ta powoduje, iż pierwsza osoba, na którą spojrzysz, staje się Twoim najlepszym przyjacielem do tego stopnia, że możesz rozmawiać z nią o wszystkim i o niczym. Efekt ten będzie utrzymywał się przez Twoje dwa-trzy następne posty.
6 - Na stoliku znajduje się nieznana książka, którą uczeń wcześniej zasiadający w Herbacianym Raju najwidoczniej pozostawił w wyniku nadmiernego pośpiechu. Gdy zaglądasz do niej.... Rzuć kostką: parzysta: dowiadujesz się tym samym ciekawostek z zakresu Zielarstwa. Otrzymujesz 1 punkt z tej dziedziny - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie; nieparzysta: niestety nachylając się filiżanka z herbatą wyślizguje Ci się z ręki i niszczysz książkę. Oby jej właściciel się o tym nie dowiedział...
No tak, nie ma to jak podetknąć pod nos różdżkę komuś, kto chciał zaoferować swoją pomoc. Brawo Ruth, świetnie ci idzie nawiązywanie nowych znajomości! Życzliwość pierwsza klasa. Coraz bardziej było widać zakłopotanie na jej twarzy, które zlało się z poczuciem ogromnej skruchy, kiedy mężczyzna nie pozostał dłużny i odgryzł się niewybrednym komentarzem o trupach. Nie, żeby Ruth miała coś do "happy endu", ale wolała zakończyć temat martwych ciał. -Przepraszam, zaskoczyłeś mnie... - spróbowała się wytłumaczyć, siadając na fotelu i opuszczając różdżkę - Ostatni mężczyzna, który mnie tak obudził zaczął z miejsca uskuteczniać jakiś szantaż, więc sam rozumiesz - wzruszyła ramionami, przypominając sobie, jak to wielce szanowny pan Eanruig postanowił ją obudzić w jednym z pomieszczeń wyłącznie po to, żeby poinformować ją, że już zaraz leci do Norberta na skargę odnośnie jej snów widocznych na suficie (jakby komuś było mało czarodziejskich pokoi w Hogwarcie). W końcu też wstała i rozejrzała się po pomieszczeniu za jakimś lusterkiem, bo po wypowiedzi towarzysza rozmowy uświadomiła sobie, jak fatalnie musi wyglądać. Nic takiego jednak nie znalazła, dlatego podeszła do równo ustawionych filiżanek, podjęła cztery i do jednej zaczęła wsypywać herbatę dla siebie. -W ramach przeprosin mogę ci zaproponować herbatę i coś słodkiego. Lubisz kociołkowe pieguski? - zapytała i potarła zaczerwienione oczy, jakby to miało cokolwiek pomóc oczekując na odpowiedź Deara, jakiej herbaty powinna nasypać jemu. -Dulcedine - rzuciła na dwie pozostałe filiżanki, nie czekając na odpowiedź chłopaka i wyczarowała im obojgu dwa całkiem sympatyczne ciasteczka do napojów. Wprawdzie powinna mu coś odpowiedzieć na błyskotliwe zaczepki, ale jakoś niespecjalnie miała ochotę poprawiać teraz swój wygląd. -Wiem, wyglądam jak królik, ale... - urwała, bo właśnie uderzyło ją, jaki Calum jest wysoki. Wpatrywała się teraz weń jak sroka w gnat, przerywając swój bezruch tylko w momencie bezgłośnego podpalania kociołka z nową wodą zaklęciem, naturalnie zupełnie w swoim stylu cofając się o pół kroku, który zaowocował lekkim zaparkowaniem jej szanownych czterech liter na stoliku z filiżankami i ostateczne przewrócenie jednej z nich. Kurczę! Czy oni wszyscy muszą być tacy wysocy? Najedli się jakiegoś korzenia wysokości, czy jak?
Czy mnie uszy nie mylą? Ruth Wittenberg się przede mną pokajała? Automatycznie złagodniałem, chociaż bardziej z zaskoczenia niż z faktycznych chęci, bo co jak co, ale podtykanie komuś różdżki pod nos bez powodu nie świadczyło o dobrych manierach, a mnie samego nieźle podkurwiło. Coś w jej głosie powiedziało mi jednak, by odpuścić i nie drążyć tematu. Różdżka została opuszczona, natomiast moje brwi uniosły się w geście jeszcze większego zdumienia. - Średnio rozumiem i aż boję się pomyśleć, czym Cię musiał szantażować w takiej sytuacji. Zrobił Ci zdjęcia, jak się ślinisz i zagroził, że pokaże twojemu chłopakowi? - rzuciłem, parskając śmiechem. Miałem w głowie znacznie gorsze historyjki wymyślone na poczekaniu, ale po ostatniej uwadze o umarlakach wolałem ich nie mówić. W gruncie rzeczy moim celem nie było spieranie się z nią, ja jestem pokojowym człowiekiem, nie lubię się kłócić, ani też sprawiać przykrości kobietom. Wittenberg wyglądała po prostu na zmęczoną. Ale tak zmęczoną życiem. Cała była jakaś mizerna, miała czerwone oczy (stąd uwaga o paleniu zioła, Devi mnie wyedukowała, że mugole mają takie listki, które palą i potem mają czerwone oczy), a do tego zasypiała w miejscach publicznych. Nie świadczyło to dobrze o jej kondycji fizycznej, a także psychicznej. Łzy w kącikach jej oczu nie umknęły mojej uwadze, postanowiłem jednak tego nie komentować, by nie wprawiać jej w jakieś zakłopotanie - jeszcze by się zestresowała, rozkleiła, a ja pewnie oberwałbym rykoszetem. Przystałem jednak na jej propozycję, kiwając głową. - Chcę to co Ty. Wydajesz mi się być bardziej doświadczona w temacie - powiedziałem. - A ciastko zawsze spoko - dodałem, ale zrobiłem to w zasadzie w tym samym momencie, w którym wyczarowała ciastka z filiżanek. Zamrugałem szybko. Nie znałem zaklęcia, którego użyła, ale z tego co mi wiadomo, transmutowanie przedmiotów w jedzenie (w dodatku takie jadalne) było trudne. - Przydatne zaklęcie, wam, laskom, pewnie się przydaje w trudnych chwilach - dopowiedziałem pół żartem, pół serio, nawiązując oczywiście do comiesięcznej kobiecej przypadłości, podczas której najczęściej żądały wszystkich słodkości tego świata, by jakkolwiek osłodzić sobie swoje marne życie. Sięgnąłem po ciastko i przyjrzałem mu się uważnie - wyglądało na normalnego kociołkowego pieguska. Gdzie był haczyk? Sekundę później usłyszałem brzdęk i przeniosłem wzrok z ciastka na twarz Ruth. Wpatrywała się we mnie wielkimi oczami, a ja nie wiedziałem, co się dzieje. - Co jest? O co chodzi? Jestem za blisko czy coś? - zapytałem i sam cofnąłem się o krok. Znałem takie szalone laski, które wariowały, jak ktoś znalazł się zbyt blisko i prawie ciskały klątwami. Fire chociażby, kiedyś prawie oberwałem jakimś świństwem, bo ośmieliłem się klepnąć ją w ramię. Wariatki.
Za jej wyrywnym usiłowaniem rozbrojeniem każdego, kto ją brał z zaskoczenia kryła się historia, o której Ruth nigdy nikomu nie mówiła z prostej przyczyny - była trochę przerażająca i ściśle wiązała się z jej upartym dążeniem do wyuczenia się magii bezróżdżkowej. Tak czy owak, dziewczyna próbowała w sobie zwalczyć takie niemiłe powitania, ale ostatnie tygodnie i nieprzespane noce właściwie przestawiły ją w tryb awaryjny, co słusznie zauważył Calum. Zaczęła się nawet zastanawiać nad jakimś wyjazdem w ramach odpoczynku od codziennych zmartwień, ale skoro nie była już z Norbertem to po pierwsze nie miała z kim, a po drugie czuła, że wszystkie szczęśliwe pary będą jej przypominać, jaką zimną skałą jest sama i dlaczego nie potrafi zatrzymać przy sobie żadnego mężczyzny. -Coś w tym stylu - uśmiechnęła się, chyba po raz pierwszy w tej rozmowie, ale za to zupełnie szczerze i szeroko. No, fajne miał żarty ten...właśnie, to jednak Calum czy nie? -Nie miej mnie za jakiegoś Merlina, dobrze mi wychodzą tylko te kociołki i dyniowe paszteciki, bo znam ich smak. Nie musisz się bać, nie chcę cię otruć - powiedziała, dosypując herbaty do jego filiżanki - a przynajmniej na chwilę obecną - dodała, puszczając mu oczko. Świetny przytyk dotyczący okresu, po umarlakach to było wprost idealne wyrównanie ciśnień, panie Dear! Calum wpatrywał się w ciastko, a Ruth wpatrywała się w Caluma. Doprawdy przejęło ją, jak wysoki jegomość zaszczycił pokój herbaciany swoją obecnością i wróciła do żywych dopiero w momencie, kiedy usłyszała brzdęk szklanki i jego słowa. Fajnie było być pewną siebie dwudziestolatką. Przez to komentarz chłopaka wydał jej się zaskakująco uroczy, bo w gruncie rzeczy przypomniał jej, że takie płochliwe istotki faktycznie istnieją. Teraz przestała się uśmiechać, ale już roześmiała serdecznie, przechodząc obok niego z dwiema filiżankami, żeby zalać je wrzątkiem. -Nie dorabiaj historii, jesteś po prostu uderzająco wysoki - powiedziała z uznaniem, zalewając ich herbaty i stawiając przy jednym ze stolików. Usiadła, wzięła swoje ciasteczko (no dobrze, była takim leniem, że przelewitowała je sobie na blat) i gestem zaprosiła mężczyznę na fotel obok. -Jakie muszą o mnie krążyć opowieści na korytarzach, że zareagowałeś takim pytaniem - potarła skroń czując, że jej twarz ponownie nabiera kolorów - A właściwie, od czego powinnam zacząć, co tutaj robisz? - zapytała, rozglądając się po pomieszczeniu. Wolne popołudnie tacy faceci spędzali raczej wśród uroczych koleżanek, a nie samotni w pokoju...z herbatami.
W sumie nawet się nie zastanawiałem, dlaczego Ruth reagowała w ten sposób i chyba nie chciałem się wgłębiać w temat. Po ostatnich rozmowach z Devi stwierdziłem, że laski faktycznie mają trudniej w życiu i ich historie często gęsto są zdecydowanie bardziej smutne. Może kiedyś spotkała ją jakaś krzywda i teraz w ten sposób chce sobie zapewnić bezpieczeństwo? Generalnie wszystko jest możliwe, a ja nie zamierzałem się wgłębiać w podobne tematy, tym bardziej jeśli stan psychiczny i fizyczne mojej rozmówczyni był chociaż odrobinkę zachwiany. Jej uśmiech sprawił mi lekką satysfakcję - szczerze przyznam, że wolę takie klimaty rozmów, kiedy dziewczyna jednak jest rozluźniona i się uśmiecha, bo inaczej czuję się dziwnie i jakoś tak drżę o swoje życie. - Mam nadzieję, że w rezultacie ich nie zobaczył. Może teraz krążą po świecie? Aż chyba założę wizbooka, żeby to sprawdzić - powiedziałem i wyszczerzyłem się. W sumie mogłem założyć tą durną książkę, wreszcie widziałbym te wszystkie udostępniane przez moje koleżanki cycki, dupska i inne zdjęcia z wakacji, gdzie są skąpo ubrane. Nie żebym bardzo tego pragnął, ale czasami dziwnie tak, jak jakiś kumpel mi wspomina, że ta i ta wstawiła to i to, a ja nie mam pojęcia, o co chodzi. Z drugiej strony doszły mnie słuchy, że moja rodzona siostra na tym wizbooku udostępnia mnóstwo zdjęć w kostiumach kąpielowych, co do tej pory było argumentem przesądzającym w tej sprawie. Wizbooka nie mam. Nie chcę tego oglądać. - To i tak nieźle. Nie zmieniłbym tej filiżanki w kubek, a co dopiero w ciastko - rzuciłem i wgryzłem się w pieguska. Zrobiłem zadowoloną minę i pokiwałem głową. - Smafne - skomentowałem, starając się nie opluć jej okruszkami. Ciekawe, czy Wittenberg wie, że między nami jest wyłącznie rok różnicy? Patrzyłem na nią nieco osłupiały, bo wybuchnęła śmiechem, a ja nie wiedziałem, cóż takiego śmiesznego zrobiłem. Najwyraźniej bardzo rozbawiła ją moja reakcja, natomiast mi nie było już tak zabawnie. A co jeśli była jedną z tych wariatek i gdybym się nie odsunął, walnęłaby we mnie jakąś klątwą? Po tym świecie chodzą naprawdę szurnięte laski. - Nie muszę słuchać historii z korytarza. Na powitanie przytknęłaś mi różdżkę do gardła, więc odpowiedz sobie sama - rzuciłem kąśliwie. - Znam takie, co wybuchają jak się za bardzo zbliżysz - dodałem jeszcze. - No i odezwał się krasnal - odparłem jeszcze w odpowiedzi na jej uwagę o moim wzroście. - Może zapomniałaś, ale sama masz z metr osiemdziesiąt. Na mój gust to całkiem sporo jak na babę... dziewczynę - powiedziałem, poprawiając się na końcu. - Cóż, przyszedłem na herbatę. Kumpela mi powiedziała, że nie znam życia, skoro nigdy tu nie byłem, więc przyszedłem. Zawsze chciałem poznać życie, wiesz? - dodałem i uśmiechnąłem się głupkowato. - Zresztą dobrze, że przyszedłem, bo jakby tak dalej było, spaliłabyś kociołek.
Wizbook był jednym z narzędzi, które Ruth doceniała szczególnie, bo w prosty sposób mogła dotrzeć do konkretnych osób i zorientować się co u nich bez potrzeby ganiania swojej sowy, która ostatnio dostała z liścia od Daniela za sam fakt, że żyła, więc i tak miała ciężko. Swojego czasu Wittenberg wstawiała zdjęcia uczniów Hogwartu na swojego wiza, jakoś przed Walentynkami, co ponownie przypomniało jej o tym, że dwa tygodnie temu zakończyła związek z modelem z ostatniego zdjęcia, który towarzyszył jej na Balu. Westchnęła tylko na to wspomnienie licząc, że kroczek po kroczku pójdzie sobie powoli do przodu ze swoim życiem. Zawsze tak robiła. Cóż jej w sumie innego pozostało, no nie? -Załóż, zaproszę cię do znajomych z tagiem "budzik" - odparła na tyle spokojnie, jakby wcale nie robiła sobie żartów. Jego pochwała dotycząca ciastka sprawiła, że Ruth poczuła niemałą dumę, w końcu rzucała to zaklęcie od niedawna i tak naprawdę oprócz bandy pierwszaków, które bezczelnie zeżarły jej pierwsze próbne przetransmutowane ciastka (którzy to mogli już nie żyć otruci), Calum był pierwszym testerem jej wypieków. Miło tak czasem usłyszeć pochwałę od kogoś zupełnie obcego. -Cieszę się, że ci smakuje - przyznała z lekkim uśmiechem. Naturalnie niespecjalnie kojarzyła, że mężczyzna jest w wieku...Ezry? Skoro tak, to prawdopodobnie przez ładne siedem lat spali razem w dormitorium, a Clarke swoim zwyczajem nawet słowa nie pisnął o przystojnym koledze...Pobudka, Wittenberg, od siódmej klasy byłaś non stop w związkach, gdzie ty chciałaś wcisnąć jeszcze romanse z młodszymi krukonami? W przerwę na herbatę? No to teraz jest okazja. Oczywiście dziewczyna nie zamierzała z miejsca zacząć flirtować z Calumem, ale gdyby się przyznał do swojego wieku, trochę by ją jednak zabolała jej własna niewiedza. Na uwagę o przytykaniu różdżki go gardła ponownie zareagowała śmiechem. -Musisz mi wybaczyć, normalnie nie wymachuję ludziom różdżką przed oczami- wzruszyła ramionami z miną niewiniątka. Oj, już niech przestanie się tak mazać, przecież nic mu nie zrobiła, oprócz pieguska. A taki piegusek dobra rzecz. -Jak mawiał mój tata, ja jestem średniego wzrostu, to inni ludzie są nienaturalnie niscy - zmarszczyła nos i upiła łyk herbaty. Była obrzydliwa. -Mi się już chyba odechciało poznawać życie. Odnoszę wrażenie, że nie rzuca mi już kłód pod nogi... - przerwała, żeby spróbować, czy herbata poprawiła się przez te piętnaście sekund - to są belki prosto w twarz - uśmiechnęła się właściwie dość życzliwie, bez cienia smutku w głosie. Nie będzie przecież siedzieć i rozpaczać, bo w istocie nie ma nad czym. Tylko ta przepowiednia o drzwiach...Ciągnęła się za nią miesiącami, a teraz jej wspomnienie wracało ze zdwojoną siłą. -Dzięki, jesteś moim bohaterem. Chociaż... - zamyśliła się na chwilę - Żeby być moim bohaterem, powinieneś stać za drzwiami. Tak mi powiedziała przepowiednia. Nie stoisz, więc szukam dalej, ale ciastko zawsze chętnie ci wyczaruję - skończyła, na powrót wpatrując się weń uważnie - Myślę, że ta koleżanka mogła mieć powód, dla którego tak powiedziała - pokiwała głową z lekkim niedowierzaniem. Serio się nie zorientował, że dziewczyna prawdopodobnie chce, żeby ją zabrał na herbatę, a nie sam łaził po pokoju jak śmierć po cmentarzu? Krukon, a taki niedomyślny...
Niezbyt interesowałem się wizbookiem chociażby z tego powodu, że nie byłem zainteresowany życiem innych ludzi. Ci, którzy mnie interesowali, opowiadali mi o swoich przygodach, spotkaniach i ciekawych rozmowach na żywo i wcale nie musiałem ich śledzić w jakieś magicznej książeczce, by wiedzieć, gdzie są, co robią i co się z nimi dzieje. Poza tym nie czułem aż tak dużej potrzeby, żeby dzielić się chwilami z mojego życia ze wszystkimi wokół. Jakoś tak nic nie wydawało mi się szczególnie istotne, a już na pewno warte udostępnienia, toteż nie posiadałem wizbooka. A nawet gdybym miał, nie korzystałbym z niego. Poza tym to chyba domena lasek, one sobie tam wrzucają zdjęcia tyłków, koleżanek, kotków, kaw... Ostatnio widziałem jedną dziewczynę w wielkiej sali jak strzelała zdjęcie swojemu śniadaniu. I po takie gówno miałbym otwierać tą książeczkę? Za nic w świecie. - Po moim trupie - powiedziałem. - Możesz mnie wtedy oznaczać tagiem happy end czy coś - dodałem w nawiązaniu jeszcze do naszych wcześniejszych żarcików na temat znanego zakładu pogrzebowego. Ciastka pozbyłem się chwilę później. Nie mogłem się powstrzymać, bo było naprawdę przepyszne. Przez moment zapragnąłem nauczyć się tego zaklęcia, by już zawsze móc sobie transmutować przedmioty w kociołkowe pieguski. - A powiedz mi, ciężkie to zaklęcie? Przemieniać można tylko filiżanki czy inne rzeczy też da radę? - zapytałem, oblizując palec z okruszków. - Serio, niebo w gębie. Musisz to robić od dłuższego czasu - dodałem, zupełnie nieświadomy tego, że byłem pierwszym faktycznym testerem jej transmutowanych wypieków. Może to i dobrze? Pewnie gdybym wiedział, ciastko mogłoby smakować mi znacznie mniej... Co do tego wieku, bo nie wiem jak bardzo Ruth była zaznajomiona z moją osoba - a raczej w ogóle, bo nawet wątpiła w to, jak mam na imię, a to już o czymś świadczy - powinienem być na tym samym roku co Ezra, ale byłem jeszcze na pierwszym roku studenckim. Wittenberg, gdyby się dowiedziała teraz, od razu straciłaby zainteresowanie, prawdopodobnie jeszcze szybciej niż gdybym był na tym drugim roku. Powodem mojego opóźnienia w nauce była choroba, która zabrała mi cały drugi semestr pierwszej klasy, którą zaczynałem od nowa i ot, cała filozofia. Nie była to super historia do opowiadania, ale jeśli będzie chciała ją poznać, chętnie przywołam wspomnienia, jak nakaszlał na mnie jakiś dziad w Hogsmeade. - Czyli mam rozumieć, że otrzymałem jakieś specjalne traktowanie? - spytałem, parskając śmiechem. - Masz racje, otaczają nas same gobliny. Ja chyba jestem jednym z wyższych w mojej rodzinie, a dwóch metrów nie mam. Ty z kolei masz tą skandynawską krew w żyłach, więc to chyba normalka, że jesteś wyższa niż te wszystkie przeciętniaki. Tam na północy podobno wszyscy jesteście tacy duzi - dodałem z zastanowieniem. Nigdy nie byłem w Skandynawii, ale słyszałem, że większość była blondynami i odznaczała się wysokim wzrostem. A też część z nich nadal stylizowała się na wikingów. Obserwowałem jej minę po upiciu łyku herbaty i wywnioskowałem, że chyba niezbyt jej smakuje. Zaśmiałem się na jej słowa, śmieszne to było, o tych kłodach i belkach w twarz. Czyżby jednak nie znała się na herbatach i dokonała złego wyboru? - Daj spokój, nie może być tak źle - powiedziałem i wziąłem drugą filiżankę, by upić jeden łyk i omal się nie udławiłem. Cóż, nie był to napój bogów... Och, kogo ja chciałem oszukać. - Ohyda - wykrztusiłem i wziąłem kilka gwałtownych wdechów, bijąc się w pierś. - Pozbądź się tego, jeszcze ktoś pomyśli, że warzymy tu trucizny, a nie parzymy herbatę - rzuciłem do Ruth i sam obróciłem się w stronę całej wystawy herbat, tym razem wybierając coś z malinami. Malin nie można zepsuć. Nie można. - Masz, tą zróbmy. Muszę czymś przepić ten paskudny smak. Możesz ogarnąć jeszcze jakieś ciastko? - zapytałem, próbując przełknąć to okropne doświadczenie. Jej kolejne słowa wzbudziły we mnie niemałe zainteresowanie. Uważnie się jej przyjrzałem, rozmyślając, co to wszystko znaczy. Czyżby Ruth poznała jakąś przepowiednię? Marzyłem, by kiedyś poznać przepowiednie dla siebie i czułem się w tej chwili bardzo zazdrosny, że ona dostąpiła podobnego zaszczytu, a ja nie. - O czym Ty właściwie mówisz? Znasz swoją przepowiednię? Jakie drzwi? Opowiedz mi - zażądałem wręcz, jakkolwiek dziwnie mogło to brzmieć. Byl to tak interesujący dla mnie temat, że nie mogłem odpuścić i musiałem zapytać o więcej szczegółów. A uwagę o koleżance pominąłem. Błagam, Hudson miałaby dawać mi sugestie, żebym chodził z nią na herbatki? Musiałaby upaść na głowę.
Ten młody krukon wydawał się coraz bardziej rozkręcać, a przynajmniej Ruth lubowała się w tak przemyślanych zabawach słownych, jaką zaserwował jej Calum z żartem o wizbooku. Po raz kolejny podczas ich rozmowy obdarzyła go szczerym uśmiechem, ostatecznie oddalając od samej siebie zły nastrój i ponure myśli. Taka była, kiedy otaczała się najbliższymi i kiedy czuła się bezpiecznie - wciąż spokojna, ale w gruncie rzeczy roześmiana i pogodna. Ruth zaczęła odczuwać niejaką wdzięczność wobec tego charakterystycznego chłopaka, ze kilkoma zdaniami uratował ją po pierwsze od kolejnego fatalnego wieczoru to jeszcze od śmierci przez uduszenie oparami dymu. -Ostatnio zamieniłam kamyk w czekoladową żabę, ale niestety nie wiem jak smakowała, bo uciekła - zrobiła smutną minę, choć oczy wciąż jej błyszczały od dumy, jaka napawała kobietę widzącą tak zachwalającego jej wytwory Deara. -Teraz nie wydaje mi się ciężkie, ale kiedy się go uczyłam, trochę przekleństw poleciało. Na szczęście niewiele osób w tej szkole rozumie po szwedzku - skinęła głową tak, jakby niewerbalnie chciała dodać "więc mi się - nomen omen - upiekło", przymykając na chwilę jedno oko i przeczesując ręką włosy. Wtedy też zorientowała się, że wciąż wygląda jak rozjechana żaba. I to nie czekoladowa. Na pytanie o specjalne traktowanie zareagowała całkiem do siebie podobnie, aczkolwiek możliwe, że Calum nie do końca mógł spodziewać się po niej takiej odpowiedzi - uniosła dwukrotnie obie brwi do góry, podnosząc jeden kącik ust do góry w dość jednoznacznym wyrazie twarzy. I się zaczęło. Pięciu minut nie usiedzi, bez machania tymi brwiami po całym czole, uparta dziewucha. -Tak...I robimy marynowane niedźwiedzie w słoikach na zimę - pokręciła głową, jednak tak naprawdę doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wyżsi od Szwedów byli tylko Holendrzy. Mikkel miał prawie dwa metry, jej ojciec zresztą niewiele mniej. Właściwie robiąc szybki przegląd swojej rodziny, to była chyba najniższa, ale raczej nie chciała się tym chwalić Calumowi - jeszcze by pomyślał, że serio coś z nią jest nie tak... -Ale muszę przyznać ci rację. Crinus muto - rzuciła sobie w głowę ponownie totalnie z zaskoczenia. Włosy splotły jej się w luźny, schludny warkocz i trochę pojaśniały. Instant medżik, czyli jak zrobić się na bóstwo bez wydawania setek galeonów u kosmetyczki. Trzeba po prostu uważać na lekcjach zaklęć. Nie wiedziała także dokładnie w której Calum jest klasie, a zaaferowana rozmową i ciastkami jakoś nie miała weny, żeby o to pytać. A może to i dobrze, bo nie lubiła też tak ładować się z buciorami w cudzą prywatność. -Zapytam dla pewności - Calum, tak? - zapytała w tym samym momencie, w którym chłopak skomentował beznadziejny smak herbaty. Dała po sobie poznać, że pija raczej kawę, skoro wzięła pierwsze z brzegu liście i wrzuciła je na przypał do kubków. -Widziałeś mnie kiedyś na eliksirach? Warzę wyłącznie trucizny. Evanesca - pozbyła się herbat, komentując jednocześnie jego stwierdzenie o jakości herbaty. Zapytana o jakiś słodycz znów nie podniosła się z krzesła, tylko rozejrzała po pokoju i przelewitowała im na stolik niewielką, okrągłą poduszkę. -Dulcedine - rzuciła, wyczarowując im obojgu dyniowy pasztecik w wersji "jestem dyniowym pasztecikiem, wyglądam jak dyniowy pasztecik i smakuję jak dyniowy pasztecik, tylko wyczarowano mnie z poduszki i mam rozmiar super size, w skrócie...żartuję". -To nic takiego. Znajoma jest jasnowidzem. Przepowiedziała mi kiedyś, że wszystkie moje problemy się rozwiążą, tylko muszę zajrzeć za - niechże zacytuję - "te drzwi". A skąd to zainteresowanie? Bardzo chętnie posłucham twojej opinii na ten temat, sama jestem subiektywna i przez to dość niesprawiedliwa - przyznała, krojąc mu kawałek ciasta, ponownie różdżką. W końcu uzna, że Ruth ma dwie lewe ręce i nic bez różdżki nie potrafi zrobić. Potrafi, ale, cóż, po co? Zaniechała dalszego wypytywania o jego koleżanki. Jego koleżanki, jego sprawa, prawda? -Masz mądre oczy i celnie trafiasz w dobrą herbatę. Gdzie byłeś przez całe moje życie? - zaśmiała się, jednak po chwili znów patrzyła nań wyczekująco. Tak na nią nacisnął w związku z tą przepowiednią, to niech się teraz tłumaczy. A Ruth nie miała w zwyczaju odpuszczać.
- Dałaś kamykowi drugie życie! - powiedziałem ze śmiechem i aż klasnąłem w ręce. - Ciekawe, czy znalazła już swoją drugą połówkę. Niedługo sezon na skrzek - dodałem jeszcze, zastanawiając się, czy nie powędrowałem zbyt daleko z moim żartem, ale w sumie co mi tam. Jak na razie Ruth reagowała bardzo pozytywnie na moje słowa i nawet zaczęła się uśmiechać, co było miłą odmianą od szklących się oczu, czy też miny wyrażającej chęć pozbawienia mnie życia w ułamku najbliższej sekundy. Przyznam, czerpałem pewnego rodzaju satysfakcję z zabawiania jej. W pewien sposób schlebiało mi, że dziewczyna jej pokroju postrzega moje komentarze jako śmieszne. - Po czasie wszystko wydaje się prostsze - stwierdziłem, wcale nie odkrywając tym zdaniem Ameryki. - Skoro klęłaś, to było ciężkie. Chętnie bym się nauczył takiego zaklęcia. Działa tylko z wypiekami czy np. mógłbym sobie przetransmutować długopis w kieliszek kłębolota? To byłoby bardzo przydatne na niektórych lekcjach - dodałem i sam wykonałem ruch brwiami, który chwilę później odwzajemniła Wittenberg. - W sumie szwedzkie przekleństwa też bym przyswoił. Zawsze to jakieś urozmaicenie rutyny dnia codziennego. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będę w stanie w ten sposób porozmawiać z Ruth. Jak byłem młodszy, dziewczyna bardzo podobała się wszystkim moim kolegom - poniekąd też mi. Ta faza trwała u mnie bardzo krótko, ponieważ nigdy nie wykazywałem większego zainteresowania płcią przeciwną i raczej zmyśliłem sobie całe to zauroczenie. Zorientowałem się w pewnej chwili, że starsza Krukonka zawsze wydawała mi się bardzo niedostępną osobą i mimo niezbyt pozytywnego początku naszego spotkania, teraz zupełnie inaczej ją postrzegałem. - Wiesz co, fajnie tak zobaczyć twoją drugą twarz - rzuciłem do niej. Początkowo chciałem, żeby było to wyłącznie luźnym komentarzem, ale po paru sekundach, sądząc po wyrazie jej twarzy, rozwinąłem go trochę, by rozwiać jej wątpliwości. - Mam na myśli to, że zawsze jesteś taka chłodna i wycofana, a w gruncie rzeczy wystarczy pochwalić twoje wyczarowane wypieki i zupełnie zmieniasz sposób gry - powiedziałem i uśmiechnąłem się łobuzersko. Obserwowałem ją bardzo uważnie, gdy tak rzucała zaklęcia na prawo i lewo i naprawdę zacząłem się zastanawiać, czy jest jakaś rzecz, której Ruth nie potrafiłaby zrobić z użyciem magii. Może mnie też to kiedyś dopadnie? Niestety nawet wychowawszy się w zupełnie magicznym domu, nie mogłem używać magii do ukończenia siedemnastu lat, a później jakoś tak mi zostało. Może to głupie, ale też momentami po prostu zapominałem, jakich zaklęć powinienem użyć w jakieś sytuacji, formułki wylatywały mi z głowy. Rzucanie zaklęć nie było moją najmocniejszą stroną, zdecydowanie lepiej czułem się we wróżbiarstwie i odczytywaniu przyszłości, do czego nie potrzebowałem magicznego patyczka. - Zgadza się, Ruth - potwierdziłem. - Na eliksirach skupiam się raczej na przetrwaniu, ale będę to miał na uwadze, jeśli kiedyś będziemy musieli w parach próbować cudzego eliksiru. Będę się modlił, żeby na Ciebie nie trafić - dodałem, śmiejąc się w duchu. Znałem już więc jej słabość - a było to dość niesamowite, że Wittenberg była w czymś słaba. Wysłuchałem każde jej słowo, nie kryjąc podekscytowania. Przepowiednie - to było to, co naprawdę mnie kręciło. Dałbym się pokroić za poznanie jakiejkolwiek przepowiedni dotyczącej mojej osoby, a co dopiero poznać osobę, która posiadała prawdziwy dar jasnowidzenia. Nawet dyniowy pasztecik nie przykuł mojej uwagi tak bardzo jak jej opowieść o drzwiach. - A miewasz jakieś sny związane z drzwiami? - zapytałem zupełnie poważnym głosem, co mogło zabrzmieć dość komicznie. - Cóż, moje zainteresowanie wynika chociażby z faktu, że drzwi są bardzo różnorako interpretowane jeśli chodzi o przepowiednie, wróżby i senniki. O ile nie są interpretowane dosłownie, mogą oznaczać masę innych rzeczy i odnosić się do tak wielu aspektów ludzkiego życia, że jeszcze byś się zdziwiła - powiedziałem, po czym zerknąłem, czy się ze mni nie nabija za ten słowotok. Masa ludzi mogła widzieć, że nieźle radzę sobie na wróżbiarstwie, ale zapewne tylko nieliczni dostrzegali, jak wielką pasję stanowi u mnie ta dziedzina wiedzy magicznej, przez innych omijana lub niedoceniana. - Może stałem za drzwiami? Np. W innym dormitorium? - rzuciłem, uśmiechając się delikatnie.
Ruth często widziała wszystkich wokół, z wyjątkiem siebie. Tak było o wiele prościej dostosować najlepsze wyjście, ale też uwielbiała studiować ludzi samych w sobie. Nie widziała też żadnej przyczyny, dla której miałaby uchodzić za jakoś wybitnie wyróżniającą się z tłumu osobę, a z ich dwójki za wyjątkowego uważała o wiele bardziej Caluma, niż siebie. Już na którejś z lekcji zwróciła uwagę na jego specyficzną urodę, bo jego smukła sylwetka i mocno kreślona twarz zdecydowanie wyróżniały się na tle pięknej, choć jednakowej masy studentów, czy Dear tego chciał, czy nie. -Przydatne żeby się zrobić, czy przydatne, żeby wróżyć z bąbelków? - zapytała prowokacyjnie, kolejny raz podstawiając Caluma pod nóż jej podejrzeń dotyczących jego zainteresowań.-Działa niestety tylko na słodycze - ugryzła kawałek ciasta i w końcu napiła się herbaty, po którą tutaj przyszła. Pysznej, malinowej i nie za słodkiej, czyli dokładnie takiej, jakiej sobie życzyła. Ten człowiek naprawdę miał rękę do herbat. -W Hogwarcie na niewiele ci się zdadzą szwedzkie przekleństwa, bo jedyną lekcję, która mogłaby cię doprowadzić do takiego stanu, w których chciałbyś ich użyć, prowadzi poliglota - podrapała się po skroni, marszcząc brwi, kiedy przypomniała sobie Fairwyna. Był koszmarny, ale Ruth nigdy nie przejmowała się nauczycielami run, dopóki stawiali jej dokładnie takie stopnie, jakie chciała - czyli nędzne i okropne. Nowy nauczyciel wydawał się być jednak pasjonatem jakich mało, więc korekty na jej pracy doprowadziły Ruth do kilku wieczorów spędzonych nad starymi rycinami i kontrolnego wyjazdu do Szwecji, gdzie co drugi kamień był wydziarany jakimś "Spoko ziomek tu był" w starszym futhraku. Nie była to dla niej strata czasu, bo o sowilo mogłaby teraz napisać książkę, ale jednak Fairwyn zmusił ją do zainteresowania runami w najbardziej taktyczny sposób, z jakim przyszło jej się spotkać. Brawo. Powracając do wątku domniemanej niedostępności Ruth to sprawa z jej perspektywy wyglądała zupełnie inaczej, niż Calum mógłby się spodziewać. Bardzo zazdrościła mu tej swobody i bardzo chciałaby tak jak on zaskarbiać sobie otoczenie i nieźle by się zdziwiła, gdyby powiedział jej, że kiedyś był w niej zakochany. On w niej? Musiał często bywać w bibliotece... Uśmiechnęła się na komentarz o eliksirach. Cóż, na ostatnich Candy miała nieprzyjemność na nią trafić i zaliczyły minusowe punkty dla domu, bo ugotowały smołę do wyklejania dachu papą, a nie eliksir. No zdarza się. A propo magii, z jednej strony dziewczyna dziwiła się, że Calum właściwie nie wyciągnął różdżki a z drugiej zazdrościła mu, że potrafi ot tak, jak człowiek, podejść do stolika z herbatami i ręcznie wybrać którąś z nich. Może o tym nie wiedział, ale dzięki temu robił wokół siebie otoczkę niezależności i zaradności, co w połączeniu z jego poczuciem humoru i urodą powinno działać na kobiety jak lep. Ruth uśmiechnęła się pod nosem na myśl o tym, że pewnie biedak musi się wkręcać w jakieś niezdrowe dramy co tydzień, biorąc pod uwagę swój całokształt. -Naprawdę się znasz - zrobiła zdumioną minę, dość lakonicznie odpowiadając na jego słowotok. Zreflektowała się dopiero po chwili, kiedy przeszedł jej pierwszy szok. - Mówiła o drzwiach w mojej kamienicy. Jakichś konkretnych, więc pomyślałam, że może chodzić o mieszkańca Amortencji, albo rzecz, w której jest posiadaniu... Nic też mi się nie śniło - zakończyła delikatnym kłamstwem, bo przecież kiedy Thomas rzucił na nią zaklęcie usypiające a potem kiedy Ean przyłapał ją w pokoju z kłębowiskiem mar sennych, w obu przypadkach śniło jej się dokładnie to samo - ona sama w ramionach Carlssona, co było dla młodej Szwedki takim nonsensem, że aż szkoda było gadać. Czas płynął nieubłaganie, więc Ruth dopiła szybko herbatę i wsłuchując się w odpowiedzi chłopaka poprzestawiała stoliki i poduszki na swoje miejsca, jak stały zanim przyszła i zrobiła wittenbergowy remanent. -Pewnie tak - zaśmiała się - Muszę się zbierać, ale jeśli dalej będziesz miał taki zapał do nauki zaklęć to możesz wysłać mi sowę - machnąwszy mu na pożegnanie zostawiła krukona z ciastem i całkiem sympatyczną zachętą do nauki. W duchu liczyła też na to, że uda im się odnieść obopólne korzyści i Calum będzie mógł trochę pomóc z jej meblarskim problemem... zt
Taehyung nigdy nie czuł się gorzej. Ostatnie dni były tragiczne w każdym aspekcie jego życia - społecznym, naukowym, osobowościowym. To nie tak, że lekcje przestały być dla niego ważne; nadal spędzał dużo czasu nad książkami, ale nie mógł się skupić. Czytał podręczniki, ale nic nie wchodziło mu do głowy; tak jakby całkowicie zablokował swój umysł. Bez przerwy w jego myślach wracała sytuacja z festiwalu, ta bezsensowna kłótnia i błąd, który popełnił, a który zaważył na losie całej grupy przyjaciół. Wszystko się zniszczyło. Jego piękny świat, piękne życie po prostu rozpadło się na kawałeczki. A wszystko z jego winy. I tak bardzo jak starał się o tym nie myśleć, tak wchodziło mu to bardziej do głowy. Przed oczami wciąż miał minę Jungkooka; nie był w stanie opisać, co czuł, gdy usłyszał jego słowa. Nie chciał pamiętać takiego wyrazu twarzy. Nie w stosunku do siebie. Wyglądało na to, że jego życie miało nagle przybrać zupełnie inny tor i w ogóle mu się to nie podobało. Czuł się szalenie samotny i zbolały; rany wewnętrzne, psychiczne, bolały go jeszcze bardziej niż te na zewnątrz. Wiedział, że prawdopodobnie nic mu nie pomoże. Był dziki. Był zdesperowany. Chciał nawet odejść na jakiś czas, ale szybko się opamiętał. Bo żałowałby. Tak jak wszystkiego innego. Tego wieczoru udał się do herbacianego raju; jego twarz, jak sprzed kilku lat, była jakaś taka bez wyrazu. Nie uśmiechał się, ani nie witał się ze znajomymi na korytarzu. Był jak cień, sunący się przy starych murach Hogwartu. Wszedł do środka, rozkładając się na jednej z puf; czekał, aż woda się zagotuje, aby mógł zrobić sobie jakąś uspokajającą herbatę. Opuścił kolację, tak jak i ostatnio. Właściwie to znów opuszczał posiłki. Nie czuł głodu. Karmił się wyrzutami sumienia, smutkiem, złością i bezradnością.
Szła przed siebie, nawet nie bardzo wiedząc dokąd. W sumie było jej wszystko jedno. Nie myślała też o niczym konkretnym, może tylko o swojej mamie. Często to robiła, zwłaszcza gdy czuła się samotnie. Akurat ostatnimi czasy jej humor utrzymywał się na poziomie dobrego i stabilnego. Co oczywiście było dużym plusem, ponieważ dzięki temu nikogo nie odstraszała; przynajmniej narazi. Maszerowała długimi krokami niczym żołnierz. Nagle na jej drodze pojawiła się Herbaciarnia o nazwie Raj. Przystanęła na moment i podrapała się po brodzie, myśląc chwilę czy aby nie wejść tu na herbatę. Po niezbyt długim czasie głębokich przemyśleń weszła do środka. W pomieszczeniu była tylko jedna osoba, w sumie mogła wybrać każde inne miejsce do chwilowego odpoczynku, ale jednak jej społeczna natura uważała, że powinna dotrzymać samotnej osobie towarzystwa. Zwłaszcza, że wydawał się bardzo zmartwiony. - Witaj - przywitała się z uroczym uśmiechem - Mogę się przysiąść? - zapytała niemal natychmiast
Zalewał herbatę, gdy usłyszał damski głos; uniósł spojrzenie, nadal wlewając do kubka gorący wrzątek. Nie odcinał się od ludzi, nawet nie próbował tego robić, bo zwariowałby zupełnie, gdyby został całkowicie sam. Skinął delikatnie głową, przysuwając drugi kubek, który zalał nowo przybyłej i bez słowa podsunął jej naczynie pod nos. Dmuchnął lekko w herbatę, aby móc wziąć łyka; jedną dłonią przysunął sobie pufę, po czym oklapł na nią wygodnie. - Mogę być słabym towarzyszem na ten wieczór - odpowiedział, marszcząc brwi z niezadowoleniem. Nie przeszkadzała mu obecność szatynki, broń Boże. Nie chciał tylko zrazić do siebie kolejnej osoby. Zazwyczaj dobrze mu się ze wszystkimi rozmawia, z każdym umiał znaleźć jakiś temat, ale teraz, po tym wypadku na festiwalu czuł się, jakby nie mógł rozmawiać o niczym dobrym. - O ile ci to nie przeszkadza, oczywiście. - Uśmiechnął się delikatnie, po czym odchylił głowę, obejmując dłońmi gorący kubek. Wyprostował nogę, która mimo, że szybko została uleczona na festiwalu nadal go pobolewała. W sumie nic dziwnego, skoro przez dobre pół godziny miał ją złamaną. Nie czuł się dobrze, ale to chyba normalne? Nikt ot tak nie wraca do pełni zdrowia. Bardzo na nią uważał tak samo jak na rękę, którą miał jeszcze obandażowaną. W końcu od festiwalu minęło kilka dni.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco, a przynajmniej starała się by tak to wyglądało. Przyjęła od chłopaka kubek, zaglądając ciekawsko do środka. Wzięła głęboki wdech, a po chwili poczuła w nozdrzach przyjemny herbaciany zapach. Rozejrzała się dookoła siebie by po chwili zając miejsce obok chłopaka, który musiał być naprawdę mocno przygnębiony. Jego słowa tylko potwierdzały jej odczucia. - Może uda mi się chodź trochę poprawić ci humor - dmuchnęła w biały obłoczek pary -Jestem Viviene, ale wystarczy Viv - kolejny drobny uśmiech wpęłz na jej twarz. Bardzo starała się stworzyć przyjemną atmosferę między nimi, bo jak do tej pory była ona dość sztywna, a do tego fakt, że nie mogła sobie przypomnieć twarzy swojego rozmówcy z żadnych zajęć nie działał korzystnie. Nigdy nie miała dobrej pamięci do twarzy, nie wspominając już o nazwiskach. Po raz kolejny zdmuchnęła parę unoszącą się nad kubkiem i upiła spory łyk. I to był spory błąd, herbata nadal była bardzo gorąca. Odkaszlnęła kilka razy. - Wybacz, bardzo gorące - zaśmiała się krótko, a po chwili rzuciła lekko - Mogę wiedzieć co cię tak trapi?
- Jak ci się uda to postawię ci piwo kremowe, przysięgam - powiedział, gdy ta wspomniała o poprawie humoru. Miał wrażenie, że największy dowcipniś nie byłby w stanie go rozweselić. Nie, kiedy jego przyjaciele i chłopak go nienawidzili. Prawdopodobnie. Taehyung przyciągnął jedną nogę do klatki piersiowej, po czym oparł na niej łokieć, sam co chwilę wychylając po łyczku herbaty. Czuł się po niej lepiej, jakby ta uzdrawiała nawet jego duszę. - Miło mi cię poznać, Viviene. Jestem Taehyung - odparł, unosząc delikatnie kącik ust; był to krótki, niezobowiązujący, ale ciepły uśmiech. Nie odtrącał ludzi, nawet gdy on sam nie czuł się najlepiej. - Nie kojarzę cię za bardzo z lekcji. Jesteś młodsza? - zapytał, marszcząc brwi. Albo starsza, dodał w myślach. Chłopak drgnął, gdy ta zaczęła kaszleć; szybko zreflektował się i poklepał ją delikatnie po plecach. - Wystraszyłaś mnie - parsknął, odsuwając dłoń. - Pij wolniej, bo się naprawdę zakrztusisz - dodał ostrzegawczo. Jak zawsze. Naprawdę brał sobie do serca fakt, że w przyszłości chciałby być uzdrowicielem. Oczywiście, chciał ratować ludzi, ale miał nadzieję, że dużo ich nie będzie, w końcu mało komu życzył śmierci czy poważniejszych ran. Słysząc jej słowa, Tae westchnął ciężko, klepiąc się w obolałą nogę. - Spieprzyłem swoje najlepsze znajomości i prawdopodobnie straciłem najważniejszą osobę w moim życiu - odparł, uśmiechając się gorzko. - I miałem mały wypadek na festiwalu, przez co moja noga… Nie jest w najlepszej formie - skrzywił się nieznacznie.
- Trzymam za słowo - próbowała jakoś utrzymać pozornie znośną atmosferę między nimi. Odstawiła kubek z napojem na stolik i wygodnie rozsiadła się na swoim miejscu, lustrując całe pomieszczenie wzrokiem. po prostu chciała zebrać myśli i być ostrożna w rozmowie z chłopakiem. -Taeyyy...Taehyung - za jąkała się, a jej twarz pokrył się delikatnym rumieńcem zawstydzenia. Niemal natychmiast przyznała w myślach, że to nie będzie dla niej łatwe imię do wypowiedzenia. Zmierzwiła długie brązowe włosy. - Jestem obecnie na siódmym roku - wyjaśniła z drobnym uśmiechem. Viv przetarła oczy rękawem szaty, którą miała na sobie. Odkaszlnęła raz jeszcze upewniając się, że już wszystko jest w normie, lekkie klepnięcia chłopaka odrobinę jej pomogły. Na dźwięk jego słów nieco spoważniała, nie chciała go przestraszyć ani nic w tym stylu, nie taki był jej cel. - Wybacz, czasami bywam narwana - zaśmiała się delikatnie, zakładając nogę na nogę przy okazji eksponując żółte mugolskie trampki z różowymi sznurówkami-jeden z jej ulubionych. Dalsze słowa rozmówcy niezwykle ją zaszokowały i spowodowały, że przez dłuższy czas milczała. Po prostu nie bardzo wiedziała co miała na to wszystko powiedzieć. Myślała dość długo nad jakimikolwiek słowami pocieszenia. Ona sama nigdy nie była w takiej sytuacji, ale wiedziała że to bardzo delikatna sprawa. - Nie możesz tak myśleć - ucięła na moment, biorąc głęboki wdech - Jeśli naprawdę bardzo zależny ci na tych ludziach i miłości nie możesz być nastawiony w tak negatywny sposób do tego wszystkiego. - nieświadomie zaczęła patrzeć mu w oczy, a jej głos stał się silniejszy.
- Osobiście ci je nawet dostarczę - parsknął. Nie, żeby szastał kasą, ale poprawić mu humor w tej sytuacji to naprawdę graniczyło z cudem. Więc każdemu, kto sprawiłby, że na jego ustach pojawi się - choć na chwilę - krótki uśmiech dostanie od niego dwa kufle. I jeśli będzie tego bardzo chciał to pozwoli rozłożyć to na dwie raty. Taehyung mruknął przeciągle, gdy przez chwilę miała problem z wymówieniem jego imienia; nie była to pierwsza taka sytuacja w Anglii. Nie uraziło go to, czasami nawet bawiło, więc pokiwał głową, żeby dodać jej otuchy i zapewnić, że Taehyung wymawia dobrze. Gdyby nie to, że jego najbliżsi mówili do niego “Tae” to zaproponowałby taką opcję koleżance, ale to za bardzo przypominało mu o jego paczce. - Ach, to dlatego - rzucił, kiwając głową ze zrozumieniem. - Pewnie masz teraz dużo nauki - odparł. - Jeśli miałabyś kiedyś problemy z zielarstwem albo eliksirami to służę pomocą - dodał jak na przykładnego krukona przystało. I tak zawsze siedział w książkach, pomoc innym mogłaby być miłą odmianą. Poza tym, ciekawie było poznać kogoś z innego domu, jego znajomi ograniczali się od bycia w Ravenclawie. Chłopak machnął lekceważąco ręką. - W porządku - odpowiedział. Spojrzał na jej buty i znów uniósł kącik ust. - Fajne buty - rzucił, przechylając lekko głowę na bok; lubił kolorowe rzeczy, a on ostatnio ubiera się jak ostatni ponurak. Teraz siedział w czarnych, luźnych spodniach i swojej białej szkolnej koszuli. Krawat leżał gdzieś porzucony na jego łóżku, co mogło być dosyć dziwne, zważając na to, że zawsze dbał o porządek w dormitorium. Przez dobrą chwilę miał wrażenie, że powiedział coś złego; milczała. Może jego sytuacja była tak beznadziejna, że nawet Viviene nie wiedziała co na to poradzić? Taehyung wbił wzrok w herbatę, zagryzając z powątpiewaniem wargę. Dopiero po chwili spojrzał w jej tęczówki i pokiwał głową, po czym po zaledwie kilku sekundach oderwał od niej wzrok, żeby spoczął na jego lakierkach. - Tylko to nie jest takie proste, bo oni pewnie nie chcą mnie nawet widzieć - rzucił, zagryzając wewnętrzną część policzka. - Nawet nie wiem czemu ci o tym mówię, pewnie masz ważniejsze sprawy od moich żalów - parsknął, odchylając głowę przez co jasne kosmyki włosów wpadły mu do półprzymkniętych oczu.
Obdarzyła go dobrotliwym spojrzeniem. Wydawał się naprawdę miłą osobą, dlatego tym bardziej chciała mu jakoś pomóc, chodź na chwilę sprawić by poczuł się lepiej. - Trochę tego jest, nie zaprzeczę, acz każdą pomocą w nauce przyjmę z ochotą - odparła niemal natychmiast po słowach rozmówcy. Późniejsza uwaga n a temat jej trampek rozbawiła się i doprowadziła do lekkiego chichotu. Nie często miała okazję słyszeć, że komuś się one podobają. Raczej graniczyło to z cudem, lubiła czasami wyróżniać się chodź jednym, a wyrazistym detalem. W jej przypadku były to kolorowe zwyczajne trampki do każdego rodzaju stroju i w sumie na każdą okazję. Raczej wiele osób uważało ją za nierozgarniętą, a czasami stukniętą w temacie butów. Nie nawiedziła oceniać ludzi zanim ich dobrze nie poznała. Zmarszczyła brwi na kolejne słowa towarzysza, wzięła w między czasie niewielki łyk już nie gorącej, a przyjemnie ciepłej herbaty. Uważnie wsłuchiwała się w jego słowa, nie mogła uwierzyć, że ta cała sytuacja jest aż tak beznadziejna, po prostu nie możliwe. - Sam tego nie wiesz Taehyung - z dużym wahaniem powiedziała jego imię, miała nadzieje iż się nie pomyliła. - Musisz się z nimi spotkać porozmawiać, chociaż spróbować wyjaśnić. Jeśli im na tobie naprawdę zależny to zrozumieją. - mówiła spokojnie. - Nie martw się o mój czas - słabo się uśmiechnęła - chciała bym ci chodź trochę pomóc - dodała. Wlepiła wzrok w kubek mając nadzieję, że chłopak nie uzna jej za wścibska, czy coś podobnego.
- No i zgoda - powiedział, kiwając głową. Sam chyba nigdy nie miał poważniejszych problemów z nauką; zawsze wszystko wchodziło mu do głowy z łatwością. Dużo pamiętał z zajęć, a w bibliotece, odrabiając zadania domowe po prostu się doucza. Często pomagał swoim rówieśnikom i cóż, nigdy nie oczekiwał niczego w zamian. Taehyung, kiedy trzeba było, ubierał się tak jak powinien - czy w to mundurek, czy w strój adekwatny do sytuacji. Kiedy jednak nie było takiej potrzeby, wkładał na siebie to, co mu się podobało i nie przejmował się tym, czy ktoś uzna to za dziwne. To dlatego te kolorowe trampki tak mu się spodobały. Sam był posiadaczem czerwonych. - Meh - mruknął. - Może masz rację. To będzie jednak trochę ciężkie, ale… Skoro to moi bliscy to w końcu pękną i zgodzą się na spotkanie, nie sądzisz? - zapytał retorycznie, kątem oka zerkając na dziewczynę. Zazwyczaj nie mówił tyle o sobie, ale w tej sytuacji niemal potrzebował komuś o tym powiedzieć. - Doceniam to, Viv - powiedział zgodnie z prawdą. Mogła go zignorować albo napić się herbaty i wyjść, a jednak została i z nim porozmawiała. - A co u ciebie? Wszystko w porządku? - zapytał ostrożnie, nie chcąc, aby tematy kręciły się tylko wokół jego osoby.
Kolejny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Lubiła poznawać nowych ludzi, zwłaszcza gdy dostrzegała, że i oni chcą poznać ją. To było bardzo miłe, a dodatkowo uświadomiła sobie, że po prostu tego potrzebowała. Takiej zwykłej rozmowy, niczego oficjalnego i wiążącego. - Uwierz mi na słowo, wszystko się ułoży i ile ty sam będziesz tego chciał- przyjacielsko poklepała go po ramieniu, chcąc w ten sposób dodać mu otuchy w trudnej sytuacji. Lubiła czuć, że jej słowa chodź w niewielkim stopniu mogą komuś pomóc czy choćby pocieszyć. Było to dla niej naprawdę ważne. Pragnęła czuć się potrzebna no i z drugiej strony lubiła pomaga tak po prostu bezinteresownie. Nie potrzebowała niczego w zamian. Była to swojego rodzaju rekompensata za te złe dni jakie miewała podczas anomalii magii. Spojrzała ma chłopaka, wzięła łyk napoju, a po chwili odparła spokojnym głosem: - Jak na razie wszystko dobrze, ale boję się że za jakiś czas moja osobowość może się bardzo zmienić. - westchnęła wlepiając wzrok w stolik - Czasami, sama siebie mam dość - zaśmiała się gorzko.
Miał taką nadzieję. Musiał odzyskać Jungkooka, Delilah, Chanyeola i sprawić, aby znów mu zaufali, bo pogrąży się w tak chorej depresji, że nie sądzi, aby mógłby się kiedykolwiek podnieść. Tylko ta trójka sprawiała, że chciało mu się żyć, otwierać na innych i robić to wszystko, co robił do tej pory. Taehyung pokiwał głowa, przyznając jej rację. Bardzo tego chciał. I chyba to było takim bodźcem, który popchnął go do decyzji, aby napisać wieczorem list do Jungkooka. Tymczasem jasnowłosy dopił herbatę; tak jak sądził, odrobinę się odprężył i przy okazji odrobinę ogrzał. Odłożył kubeczek na stolik i posłał jej delikatny uśmiech, gdy poklepała go pokrzepiająco po ramieniu. - Zmienić? Co masz na myśli? - zapytał, marszcząc brwi. Nie sądził, że ktokolwiek byłby w stanie zmienić swoją osobowość ot tak, w końcu sam próbował tego kilka razy. Och, ile on to próbował udawać bardziej pewnego siebie, nieokrzesanego... chciał być jakąś lepszą wersją, ale tak naprawdę marnie mu to wychodziło. Musiałoby się coś stać, aby zmienił się tak zupełnie. - Nie mów tak - powiedział zaskoczony. - Czasami ma się gorsze dni, ale to nie powód, żebyś miała siebie dość, nie sądzisz? - zapytał, unosząc pytająco brwi.
Anseis Karsinis
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
C. szczególne : Nieuczesane włosy, pierścień z wygrawerowanym „Fortes Fortuna Adiuvat”
Powiedzenie "co za dużo to nie zdrowo" idealnie pasowało do ostatnich dni Ansa. Spędził każdą wolną chwilę na uczeniu się i wyszukiwaniu nowych rzeczy i mózg ewidentnie nie wytrzymał i zlasował. Myśląc na coraz wolniejszych obrotach musiał uznać wyższość potrzeby odpoczynku. Nie chcąc spędzać czasu sam wysłał poprzez szkolną sowę zaproszenie do @Bridget Hudson. Z uwagi na brzydką pogodę i brak chęci na wypad do wioski pozostało wnętrze zamku. Pierwszą myślą o miejscu w którym nie śmierdzi nauką był herbaciany raj to też tam mieli się spotkać. Po drodze złapał w ramionami Gerarda i ponad połowę drogi drapał go za uszami. Na miejscu zjawił się pierwszy co pozwoliło mu wybrać swoje ulubione miejsce. Zostawił kota na krześle na którym po chwili zwierzę się położyło a sam zabrał się za robienie herbaty. Podpalił po wodą i zaczął przeszukiwać herbaty szukając jakiejś o smaku egzotycznych owoców. Widząc mieszankę mango z marakują mruknął zadowolony i wrzucił torebkę do kubka. Po paru minutach wlał do kubka wrzącą wodę i powoli żeby nie rozlać zaniósł go na stolik. Usiadł wygodnie na krześle i zamknął oczy w oczekiwania na towarzyszkę i zaparzenie się herbaty.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
W chwili, gdy Lotta trafiła do szpitala, a Bridget odchodziła od zmysłów i miała wrażenie, że całe jej życie wali się na łeb, na szyję, szkoła zeszła na drugi plan i przez kilka dobrych dni dziewczyna chodziła na zajęcia w kratkę, nie będąc przygotowaną, nie odrabiając zadań domowych i będąc myślami zupełnie gdzieś indziej. Później zrobiło się lepiej i kiedy Puchonka uspokoiła się w kwestii życia i zdrowia starszej siostry, zaległości szkolne zdawały się urosnąć do rozmiarów słonia i było jej tak ciężko powrócić do swojego normalnego trybu nauki, że ostatni czas również spędziła w osamotnieniu, za towarzyszy (nie)doli mając wyłącznie szkolne podręczniki. Wysiłek opłacił się, bowiem szybko wyszła ze szkolnych problemów, natomiast całe jej ciało wręcz wołało o chwilę relaksu. Otrzymawszy liścik od Anseisa z zaproszeniem na herbatkę na trzecim piętrze, prawie wyskoczyła z kapci w dormitorium. Jasne było, że się zjawi - chłopakowi nie mogła odmówić! Odziana w kanarkowy sweter z golfem i zwykłe dżinsy przemierzała korytarze Hogwartu aż do drzwi herbacianego raju. Przekroczyła próg i od razu jej wzrok padł na postać Anseisa, co usta skwitowały szerokim, ciepłym uśmiechem. - Cześć, dobrze Cię w końcu widzieć gdzieś indziej niż w bibliotece - powiedziała, podchodząc i przytulając się do niego na powitanie. Przeniosła wzrok na herbatę. - Co dziś pijemy? Chyba zdam się na Ciebie, sama nie mam preferencji - dodała, po czym odwróciła się w kierunku czajnika. Stwierdziła, że woda w środku jest jeszcze gorąca, wobec czego od razu wlała ją do filiżanki. - Jak Ci mija? Działo się coś ciekawego? - zapytała Puchona z zaciekawieniem, przekrzywiając głowę w bok i patrząc na niego z figlarnymi iskierkami w oczach.
Anseis Karsinis
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
C. szczególne : Nieuczesane włosy, pierścień z wygrawerowanym „Fortes Fortuna Adiuvat”
Prawda, ostatnio mijali się wyłącznie w bibliotece gdzie Ans doprowadzał swój mózg do przegrzania a Bridget podbierała książki do nauki. Chciał jej zaoferować pomoc w nadrobieniu zaległości ale wyczuwał, że woli spędzić czas sama. Martwił się o jej stan, wyglądała na obecną jedynie cieleśnie a duchem gdzieś daleko stąd. Widząc z jaką łatwością wróciła "do żywych" poczuł wielką dumę. Może i nie byli spokrewnieni ale pasowali do siebie jak bliźniaki, niemal zawsze jedno wiedział co chce drugie i z czym ma obecnie problem. Po takim maratonie Bridget też przydałby się odpoczynek, a lepiej odsapnąć w towarzystwie niż samemu. -Bridgeeeet! - powiedział głośno widząc wchodzącą dziewczynę. Wstał, rozłożył ręce i poczekał aż podejdzie i się do niego przytuli. Odwzajemnił uścisk i lekko pomasował ją po plecach. Po zakończonych czułościach przyglądnął się jej twarzy i szeroko się uśmiechnął. Na komentarz o herbacie podszedł do stanowiska i chwilę się zawiesił zastanawiając się co by mogło posmakować puchonce. Wybrał herbatę o smaku ananasa i mango i wrzucił torebkę do kubka który już dziewczyna zalała wodą. -Myślę, że ta powinna być idealna. Raczej nie chcesz słuchać historii magii w renesansie ani opisów nordyckich run więc moja odpowiedź brzmi nic. Cały czas spędzałem w bibliotece i na dobrą sprawę nie wiem czy działo się coś ciekawego. Dopadł mnie wreszcie przesyt i w taki sposób się tutaj znalazłem. Chodź, usiądźmy sobie obok Gerarda, z pewnością się za Tobą stęsknił. - Bez pytania zabrał filiżankę dziewczyny i zaniósł ją na stolik gdzie kończyła się parzyć jego własna. Usiał na fotelu i mruknął zadowolony. Przyjaciółka, kot i herbata, nie potrzebował już nic więcej. -A Ty jak się trzymasz? Znalazłaś czas dla siebie w tym ogromie nadrabiania? No i co słychać u Lotty,dobrze się czuje?
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget uwielbiała się uczyć i w zasadzie nie widziała przeciwwskazań, by zamiast towarzyskiego wyjścia na kremowe piwo zostać w mieszkaniu i zatopić się w książkach. Ostatnio to pierwsze średnio jej wychodziło, bo albo nie było okazji, albo towarzystwa, a jak już znalazły się oba, to i tak wypadało dziwnie. Niedawno podjęła się zorganizowania spotkania integracyjnego dla prefektów, którego jedynym sukcesem było chwilowe zgromadzenie wszystkich posiadających odznakę prefekta. Osobiście Bridget bawiła się świetnie, ale prawdopodobnie nikt inny nie był równie pozytywnie nastawiony do idei tego wyjścia - zebrane w barze towarzystwo było tak niefortunnie dobrane, że w zasadzie na każdym polu jawiły się konflikty. W przyszłości, gdy będzie chciała zorganizować cokolwiek, przemyśli to nie dwa razy, a dziesięć, a potem jeszcze jeden dla pewności. Z zainteresowaniem spojrzała na herbatę, którą wybrał dla niej Puchon. Czasem zastanawiała się, skąd on wiedział o niej tak dużo. Chociażby fakt lubienia smaku ananasa, zazwyczaj nie wspominała o tym w towarzystwie, a mimo tego wiedział, że go lubi. A może to zwykły przypadek? Na wiadomość, że w pokoju obecny jest kot aż pisnęła z zadowolenia. Jej własny Tłuczek miał ją gleboko w poważaniu. - U mnie jako tako - powiedziała na wstępie i westchnęła cicho. Spojrzała na niego badawczo, zastanawiając się, czy powinna ten temat poruszać, czy może zignorować go, jak to robiła przez ostatnie dwa miesiące. Komu jednak miałaby się zawierzyć, jeśli nie Anseisowi? - Wciąż mi ciężko po zerwaniu z Theo. Chyba za nim tęsknię - stwierdziła po chwili, a na jej buzi próżno było szukać uśmiechu. Nagłe rozstanie ze starszym Włochem wciąż sprawiało jej smutek, szczególnie biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich do niego doszło. Nie tak wyobrażała sobie to wszystko... Wydarzenia ostatnich tygodni wcale nie poprawialy jej humoru. - Z Lotta już lepiej, wyszła ze szpitala, na zajęcia też chodzi. Pewnie wiesz już z obserwatora, spodziewają się dziecka z Williamem - powiedziała w odpowiedzi na pytanie o starszą siostrę. Nie bała się mówić mu o takich rzeczach, powierzanie tajemnic Anseisowi nie budziło w niej obaw. Uśmiechnęła się smutno. - To bardzo niefortunne, nie sądzisz?
Anseis Karsinis
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
C. szczególne : Nieuczesane włosy, pierścień z wygrawerowanym „Fortes Fortuna Adiuvat”
Całym sercem żałował, że nie mógł uczestniczyć w tym spotkaniu. Nie dopytywał Bridget o szczegóły ale oczami wyobraźni widział miny Walkera i Zakrzewskiego przebywających w tym samym pomieszczeniu. Zrobić zdjęcie/namalować i wstawić do ramki dla potomnych...tak, to by było dobre. Dla takich sytuacji żałował, że woli towarzystwo książek niż ludzi. Oczywiście nie był jakiś aspołeczny, ale chęć zdobywania wiedzy była silniejsza od wszelkich innych popędów. Znając Bridget od 7 lat dowiedział się o niej wiele ciekawostek, znał parę sekretów i w duchu uznawał się za jej najlepszego przyjaciela. Nie wiedział, czy dziewczyna myśli podobnie, pytać o to nie zamierzał bo i po co. Wybierając herbatę ananasową bardziej sugerował się swoim upodobaniem do egzotycznych owoców, był całkowicie nieświadomy swojego małego sukcesu. Na słowa "jako tako" przekrzywił głowę i spojrzał na Bridget z politowaniem. Chyba nie myślała, że da się nabrać na takie zbywanie. Spodziewał się odpowiedzi typu "boje się o siostrę" czy coś w tym stylu. Temat byłego chłopaka nieco go zaskoczył, przez cały czas myślał, że dała sobie spokój i jej przeszło. Jak widać zawiódł funkcję przyjaciela i tego nie zauważył. -Kochana daj sobie z nim spokój. Znajdziesz sobie kogoś bardziej godnego, na takich co odchodzą szkoda czasu i nerwów. - Nie wiedział co ma poradzić bo o związku przyjaciółki z krukonem wiedział tyle, że chodzili ze sobą, było im dobrze aż nagle ze sobą zerwali. Chyba powinien bardziej się zainteresować życiem towarzyskim swoim i Bridget. -Widziałem ją ostatnio na lekcjach, wyglądało na nieco nieobecną. Czyli to prawda? Nie wiem czy gratulować czy współczuć. Do tej pory się zastanawiam co Lotta widzi w Walkerze. - Pokiwał przecząco głową i na parę kolejnych sekund zajął się swoją herbatą. Gerard wskoczył na kolana Bridget chwilę po tym jak dziewczyna usiadła i mrucząc ocierał się o jej bluzkę. Wywołało to u Ansa szeroki uśmiech, jego kot był nad wyraz towarzyski i wzbudzał podejrzenia czy faktycznie nie jest przetransmutowanym psem. -Ty, Bridget, miałabyś ochotę na złamanie parę punktów regulaminu i zrobienie czegoś głupiego? Wiem, że nie jest to zachowanie adekwatne do naszego wieku, ale...tak wiesz, dla rozładowania złych emocji.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget uśmiechnęła się smutno w odpowiedzi na słowa Anseisa. Z jednej strony bardzo łatwo było powiedzieć, żeby dała sobie z nim spokój i w gruncie rzeczy było to dokładnie tym, co robiła przez ostatnie dwa miesiące, próbując po swojemu pozbierać się, zapomnieć i zająć sobie głowę czymś innym. Z drugiej strony było to niezwykle ciężkie, ponieważ z punktu widzenia osób postronnych ich związek rozpadł się w zasadzie z dnia na dzień bez konkretnego powodu. Od wewnątrz wyglądało to nieco gorzej i Bridget do tej pory miała żal do losu o takie prowadzenie ich ścieżek. Było jej przykro, że mimo obopólnego starania się o związek, mimo wszystko rozpadł się bezpowrotnie. Jej koleżanki nie rozumiały, dlaczego to zrobili, bo przecież wydawali się być dla siebie stworzeni. Bridget też tego nie rozumiała... Westchnęła cicho, po czym machnęła ręką. - Masz rację, nie przyszłam tu biadolić i marudzić - stwierdziła, ale kolejny temat, który poruszyli wcale nie wydawał się być radośniejszy. - Tak, to prawda - potwierdziła. Nie bała się, że pójdzie i rozgada - i tak już większość szkoły dowiedziała się z artykułu Obserwatora. Zresztą Anseisowi powiedziałaby prawdę nawet gdyby nie była to powszechnie znana informacja, bowiem ufała mu jak nikomu innemu. - Sama nie wiem, ale chyba bardziej współczuję. Są strasznie młodzi, za młodzi na dziecko. To poważne zobowiązanie, do tego zdarzyło się tak nagle... Nie wiedzieli, póki Lotta nie miała wypadku. Zresztą Lotta jest bardzo przybita. Za to William mnie pozytywnie zaskoczył. Wiesz, nigdy nie myślałam, że byłby zdolny do wzięcia na klatę takiej odpowiedzialności. Jak się dowiedziałam, byłam wręcz pewna, że ją zostawi, a tu proszę, niespodzianka - dodała z delikatnym uśmiechem. Postawa Walkera wielokrotnie budziła w niej negatywne uczucia i bardzo długi czas sama zastanawiała się, dlaczego Lotta obdarzyła go tak mocnym uczuciem. Skoro jednak okazało się, że w krytycznej chwili był w stanie stawić czoła przyszłemu rodzicielstwu i nie zostawił Lotty przy szpitalnym łóżku, gdy leżała nieprzytomna, poparzona i w błogosławionym stanie, to Bridget wątpiła, by zostawił ją kiedykolwiek. Zajęła się trochę piciem herbaty, trochę głaskaniem kota, który upodobał sobie jej kolana jako swój kolejny cel. Czuła, że dobrze zrobiła przychodząc tu. Potrzebowała towarzystwa kogoś bliskiego. Zaraz potem Puchon zadał jej dość osobliwe pytanie, po którym Bridget w pierwszej chwili spojrzała na niego ze zdziwieniem, a w drugiej obdarzyła go uśmiechem. - Wiesz, Ans, niespecjalnie mogę broić. Ostatnio się trochę wkopałam i zarobiłam szlaban u Fairwyna, bo wpadliśmy z Leo, prefektem Gryffindoru, na wyjątkowo głupi pomysł i zwinęliśmy łódkę na jezioro. Do tej pory nie wiem, co sobie myślałam... - stwierdziła.