Nie, nie jest to pomieszczenie wypełnione światłem - wręcz przeciwnie. Panuje tutaj idealny mrok, rozświetlany... świetlikami, które latają pod sufitem, dając żółto-zielonkawe, punktowe oświetlenie. Zapewne stąd nazwa pokoju. Podłoga nie jest z kamienia - położony na niej parkiet jest wymarzonym do tańczenia. Pod ścianami ustawione są sofy, a obok nich, na środku, stoi mały, drewniany stolik. W rogu znajduje się gramofon, który sam gra i w którym nie da się zmienić płyty. Puszcza on muzykę w zależności od charakteru i nastroju osób w nim przebywających. Podsumowując - idealne miejsce na potańcówkę.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Kiedy wchodzisz do pomieszczenia, zauważasz świetliki, które rozświetlają mrok otulający całokształt pokoju. O dziwo te znajdują w Tobie idealnego towarzysza - starają się otulić w jakikolwiek sposób światełkiem, tym samym siadając na ramionach, rękach, nogach, nawet włosach. Co najśmieszniejsze - nie możesz w żaden sposób pozbyć się nieproszonych wówczas gości. Efekt ten będzie utrzymywał się przez Twoje trzy następne posty.
2 - Gdy wchodzisz do pokoju, gramofon nie wiadomo dlaczego cichnie, mimo że znajdująca się w nim płyta normalnie kręci się i nic nie wskazuje na to, by się zepsuł. Może twój dzisiejszy nastrój jest dla tego miejsca wyjątkowo nieodgadniony? Muzyka rozbrzmi ponownie dopiero po trzech twoich postach.
3 - Niezależnie od przyczyny, w wyniku której znalazłeś się w tymże pokoju, bawisz się co najmniej doskonale. Rzuć jeszcze raz kostką: parzysta - w pewnym momencie zauważasz błysk na podłodze, a do Twojej kieszeni, kiedy to postanawiasz sprawdzić, co to jest dokładnie, wpływa wówczas suma dwudziestu galeonów!nieparzysta - nie zauważasz, kiedy to z kieszeni wysuwają Ci się monety, w związku z czym tracisz dwadzieścia galeonów. Odnotuj zmianę w odpowiednim temacie.
4 - Półmrok panujący w pomieszczeniu sprzyja psikusom. Ciężko stwierdzić, czy przysadzisty poltergeist wślizgnął się do pomieszczenia przed, czy po waszym przyjściu, lecz nadszedł moment, w którym postanowił uderzyć! Na szczęście nie miał przy sobie ani jednej łajnobomby... Najpierw twoje uszy przeszył piskliwy, irytujący śmiech, następnie zostałeś uderzony w głowę małą stopą Irytka, a na koniec pod twoimi nogami wylądował dźwięk niezgody, a poltergeist wyfrunął z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Przez następne dwa posty twoje rozmowy będą przerywane dźwiękami kłótni płynącymi z krążącej po pomieszczeniu bombki.
5 - płynąca z gramofonu muzyka pozytywnie wpływa na Twoje nerwy. W jakiś dziwny sposób wycisza Cię, uspokaja, relaksuje i sprawia... że przez swoje dwa najbliższe posty pragniesz mówić tylko prawdę. Czemu kłamstwo miałoby kalać to błogie uczucie relaksu? Uwaga - pojawia się jedynie pragnienie, to nie jest przymus.
6 - najwyraźniej wszystkie przedmioty martwe się dzisiaj na Ciebie "uwzięły". A to stolik znajduje się za blisko Twojej stopy przez co obijasz sobie mały palec, a to prawie się potknąłeś, bowiem nie zauważyłeś zwiniętego z tej strony dywanu. Zwieńczeniem tych drażniących nieszczęść jest fakt, że jakimś cudem - dowolny sposób - stłukłeś leżący na stoliku kubek, który dodatkowo poranił Ci dłoń. Piecze!
Była skupiona na trzymaniu klucza prosto, żeby czasem nikomu nie stało się kuku. Słysząc jednak syknięcie Enzo, uniosła spojrzenie do góry, na jego twarz, nie bardzo rozumiejąc skąd to nagłe syczenie na nią, bo zwyczajnie skoncentrowana była na czymś innym. Przegapiła moment, w którym się oparzył. — Czy ja Cię denerwuję, czy coś? — zmarszczyła brwi, interpretując to, jak i jego częste nastawienia do niej, kończące się na zaciskaniu warg, czy cichych dniach. Był bardzo skomplikowaną w odbiorze osobą. Nawet dla Shenae, która zwykle dość szybko odczytywała ludzi. Z nim miała problem. Dlatego pierwszym jej odruchem nie było wcale sprawdzenie stanu jego dłoni. To zrobiła dopiero później, kiedy raczej przypadkiem, przeciągnęła spojrzeniem po jego sylwetce. W przeciwieństwie do niego nie miała oporów żeby cofnąć klucz, odkładając go na bok. Na szczęście idealnie końcówką wlewania go do wody, co kompletnie zignorowała na rzecz Halvorsena. — W porządku? — dopytała nie wiedząc w końcu ostatecznie czy się przypiekł od ognia, czy tylko trochę poparzył woskiem. Dlatego dla pewności chwyciła jego dłoń w palce, przekręcając ją w swoim uścisku w taki sposób żeby mogła zerknąć na jego palce — Będziesz żył — rzuciła w końcu dość sarkastycznie, kiedy zorientowała się, że nic poważnego się nie stało. Podniosła tylko na chwilę jego dłoń do góry, ledwie muskając ją wargami, zanim spojrzała na kształt wspólnie wypracowany przez nich we wróżbie. — Kapeć? — zmarszczyła brwi nieprzekonana — … z której strony przypomina Ci to… — i urwała, przechylając akurat głowę pod odpowiednim kątem. Jednak musiała się z nim zgodzić. Najprędzej było to jednak coś na kształt buta. — Ponoć to dobra wróżba. Jakieś podróże i libacje — skwitowała bardzo nudny opis, nie rozumiejąc co pasjonującego widzieli w tym mugole. Oprócz tego, że łatwo było się oparzyć, co dodawało jedyną nutkę napięcia temu zajęciu. — Nie pozwalam ci nigdzie jechać — dorzuciła niby w żarcie, ale w sumie, jeśli wróżba miała się okazać zasadna, wolałaby żeby Enzo nie szukał wrażeń w innym miejscu. Pasowało jej, że był tutaj. Blisko. Tak blisko, że ich bambosze wręcz nałożyły się na siebie, kiedy zyskali dziwne papucie. — Eeee… mówiłeś coś o kapciach? — rzuciła mocno skonsternowana, nie podzielając jego rozbawienia. Zrzuciła te laczki tak samo szybko, jak i Enzo, nie komentując tego nawet. — Jest jeden sposób żeby to sprawdzić — popchała go sugestywnie w przód, ale nie nachalnie, w gruncie rzeczy dając mu wybór czy chciał tam iść, choć sama to zaproponowała, a on mógł zaspokoić swoją ciekawość. Idąc w sumie za nim, jego krokami, przez co trochę ściągała go za rękę do tyłu, zatrzymała się w końcu, poprawiając splot ich dłoni. Zerknęła z dołu na Halvorsena, sprawdzając jego reakcję na wiązanie wianków. Zanim zdążyłby się wycofać, siadła po turecku na ziemi, ciągnąc go za sobą. Skoro już tu przyszli i zmuszeni byli łazić boso to jednak chyba wolała przynajmniej ulokować tyłek w jednym miejscu i przynajmniej udawać, że coś robi. Podjęła się więc próby splecenia tego… zielska. A, że samo zielsko było dość nudne, nawaliła dużo tego, co nie wiedziała, jak się nazywa, ale świeciło się bardzo intrygująco. Kiedy więc ułożyła w końcu gotowy wianek na głowie Halvorsena, brokat jaki pokruszył się z jego głowy mógłby wręcz imitować brakujący śnieg na dworze. — Zemsta za twierdzenie o pięknych bamboszach? — zasugerowała, przyglądając się mu z niewielkiego, dzielącego ich dystansu, do jakiego przymuszał ich splot włosia jednorożca. — Teraz jesteś mi droższy niż kiedykolwiek… wiesz, złoto we włosach i te sprawy.
Sheila nie zastanawiała się jakoś specjalnie nad powodem swojej dziwnej spontaniczności. Z nią już tak było. Raz była na tyle nieśmiała, że nie miała ochoty na wyściubianie nosa spoza dormitorium, a innym razem z kolei miała chęć na dzikie pląsy, na chwytanie wiatru we włosy i wypatrywanie okazji do spełniania się życiowo. No właśnie, w jej przypadku wystarczały do tego nawet wianki. Wianki i wróżby, tajemnicze opary i inne głupoty, które większość ludzi omijałaby szerokim łukiem. Nie oceniała tego, czy dobrym pomysłem byłoby zaczepiać teraz Ettore. Po prostu wyglądał tak ponuro, że nie mogła przejść obok niego obojętnie. Miała tylko nadzieję, że nie będzie miał jej tego za złe. Obserwowała w ciszy jak jego palce się poruszają, układając delikatne łodyżki i splatając je w odpowiedni sposób. Nie poszło mu to tak szybko jak jej, ale Sheila miała czas i cierpliwość, aby się temu przyglądać. Może nawet trochę by ją to wyciszyło, gdyby nie to, że dziś zdecydowanie była mocno naładowana pozytywną energią. Wreszcie, kiedy skończył, pozwoliła sobie wsunąć wianek na głowę, poprawiając go jednym, stanowczym ruchem, aby stabilniej się nań trzymał, a następnie zmierzyła go ostrożnym spojrzeniem. - Lubię poprawiać im humor. - przyznała się szczerze, jeszcze raz muskając palcami kwiaty, nim wstała od stolika, oczekując, że Halvorsen pójdzie w jej ślady. - Dziękuję. Podziękowała mu też za wianek, dygając zabawnie w miejscu, nieznacznie unosząc przy tym sukienkę. Potem zachowała się już trochę mniej bezpośrednio, po prostu nadstawiając mu swoją dłoń. Mógł ją chwycić lub nie, to już była jego decyzja. - Nie wiem co Cię trapi, ale spróbuj o tym zapomnieć na parę godzin. Widzisz te kociołki? - zapytała, wskazując palcem dziwaczne wyziewy w drugim końcu sali. - Podobno można z nich wróżyć. Interesujesz się wróżbiarstwem? I… nie czekając na odpowiedź pomaszerowała w stronę kociołków, najwyraźniej chcąc zachęcić go do podążenia za nią. Zajrzała w wybrany przez siebie eliksir, niemalże od razu cofając głowę, kiedy włosy lekko się jej skręciły. Coś podrażniło ją też w nos i w ostatniej chwili powstrzymała kichnięcie, które zapewne wrzuciłoby ją wprost w eliksir. - Pieprzowy? - zapytała towarzysza, czując jak oczy zaczynają jej łzawić. - Nie zaglądaj do środka. Pouczyła go, nauczona swoim błędem, ale i wyraźnie nim rozbawiona. Wrzuciła do eliksiru kawałek swojego włosa i przyjrzała się oparom. Chwilę później ułożyły się w puszki pigmejskie, skaczące i tańczące wokół niej, a Sheila była nimi tak zaaferowana, że nawet nie zauważyła utraty kilku monet. - Jakie urocze! - jęknęła, przerażona tym, że stworzonka zaraz ją opuszczą i świat ponownie stanie się taki… mało milusi.
Nie przejął się oparzeniem aż tak jak Shenae. Po prostu dzielnie dalej pozwalał wróżbie się tworzyć, dopóki dziewczyna nie cofnęła klucza. Dopiero wtedy wyprostował wreszcie tę przeklętą świeczkę, zostawiając ją na ziemi, aby walała się pod nogami i dalej powodowała zagrożenie… tylko tym razem może skręceniem kostki. - Następnym razem, kiedy postanowię się oparzyć, uprzedzę Cię zawczasu, żebyś nie wzięła tego za jakiś afront. - mruknął, tonem względnie poirytowanym, ale minę miał raczej rozbawioną. - To nic takiego. Stwierdził, chcąc zabrać dłoń, aby pozbyć się z niej przeźroczystej skorupki, ale nie zdążył. Skonfiskowała mu ją D’Angelo, a potem przytknęła do ust. On nie pozostał taki subtelny. Ten gest, tak opiekuńczy i znajomy, sprawił, że nie potrafił się powstrzymać. Nachylił się do niej i skradł jej krótki pocałunek, nim zaczęli analizować układ wosku na wodzie. To była jego odpowiedź. Miał nadzieję, że wystarczająca. Nie wiedział o co chodzi z tymi butami, więc to, że już po chwili ktoś go oświecił, okazywało się naprawdę zbawienne dla jego cierpliwości. Gdyby tylko nie te… - Libacje? - zapytał już po chwili, marszcząc nieco brwi. Akurat libacje go nie interesowały. Na małą podróż może nawet by się skusił. Przewrócił wymownie oczami po jej komentarzu. - Ależ jesteś zaborcza. - szepnął, ponownie chcąc spleść ich dłonie. - Razem tworzyliśmy ten kapeć, więc pojedziemy razem. Pozwolę Ci wybrać miejsce. Stwierdził, okazując jednocześnie swoją „łaskawość” i uśmiechnął się przy tym lekko, sugerując jej tym samym, że to udzielanie pozwolenia wcale nie jest jakąś wielką sprawą… no, a przynajmniej jeśli chodziło o jego pozwolenia. Zawędrowali do wianków, bo Enzo jakoś wyjątkowo nie opierał się poznaniu kolejnej atrakcji, ale nim zdecydował się na wzięcie udziału, Shenae już zdążyła go uprzedzić. Zapomniał przez chwilę co powinien robić, obserwując jej pracę, nieco przerażony ilością brokatu, jaki wylądował na kwiatach. - Teraz to wyglądam jak choinka. Brakuje tylko światełek. - stwierdził, czując jak świecące coś rozsypuje się już po jego szacie, nic nie mówiąc o włosach. Złoty chłopiec. Nagle machnął lekko głową, wykorzystując fakt, że siedzieli tak blisko siebie, aby trochę poznaczyć ją brokatem. Aż kręciło mu się od niego w nosie. - I vice versa. - skwitował, również biorąc się za zaplatanie wianka. Nie sądził, że pójdzie mu to tak sprawnie. Bardzo szybko udało mu się upleść porządny wianek i nawet organizator zabawy pokiwał głową z uznaniem. Jednak Enzo tego wszystkiego nie widział. Wydawał się zupełnie pochłonięty przez swoją kompozycję i kiedy wreszcie ją ukończył, ułożył ją z dumą na głowie Krukonki. - Mam nadzieję, że Ci się podoba. Nie czuję palców. - poskarżył się, niekoniecznie poważnie.
- Bez przesady, Cy – mówi Winnie, lekko rozbawiona perspektywą Ceres, która sypia z każdym przystojnym Salemczykiem. – Jeśli jednak coś jest na rzeczy, może będziesz miał szczęście i to ciebie wybierze na następny bal – żartuje odrobinę udobruchana obecnością przyjaciela i jego zabawnego podejścia do sprawy, który charakteryzuje się nadmiarem spiskowych teorii. I z pewnością o nich nie rozsiewają plotek. A przynajmniej nie Ces, która jest zbyt zajęta swoimi patetycznymi rozmowami ze swoim pięknym rycerzem, który okazyjnie woli Azjatów. Swoją drogą też białowłosych, więc znamy już fetysz Quietusa. Winnie ponownie śmieje się głośno z wróżby, którą teraz dostał jej przyjaciel. Wyraża jednak swoje lekkie obrzydzenie jakimś „bleh”, kiedy ten szaleje wokół nich. Na początku krzywi się, kiedy Cy podsuwa jej ugryzioną rękę, dlatego niezadowolona lekko całuje to miejsce, bo myśli, że to od niej chciał, a nie podmuchania. Skąd miała w sumie wiedzieć? Wyciera usta wolną ręką po tym buziaczku. Wrzuca swój włos do kociołka i po chwili wypada stamtąd mnóstwo uroczych puszków. Winona chichocze i próbuje pogłaskać każdego z nich. Nie zauważa, że jakiś kradnie jej właśnie pieniądze i prawdopodobnie nigdy się tego nie dowie z jej podejściem do fortuny ojca. Uśmiecha się szeroko do Cyrusa, ale po chwili słyszy wróżbę, która płynie z tych niesamowicie słodkich stworzeń. Robi lekko oburzoną minę. - Chyba im brzydszą rzecz dostaniesz tym lepiej – mówi do Cyrusa, który przed chwilą narzekał na swojego gnoma. – No cóż, bynajmniej wróżba mnie wcale nie zaskakuje – dodaje ze wzruszeniem ramion, bo przecież dobrze wie kto tu jest wobec niej nielojalny. Nie mówi jednak nic na ten temat, żeby ponownie nie utknąć przy temacie przyjaciółki. Szybko jednak całkiem żałuje, że tego nie zrobiła. Odległość między nią, a Cyrusem wydała jej się nagle niebezpiecznie bliska. A połączone ręce, irytującym spoiwem. Automatycznie trze nadgarstek na którym jest włos jednorożców. - Hm? – odmrukuje tylko do Lynforda z dość niejaką miną i uniesionymi brwiami. W zasadzie nie wie co powiedzieć, swoim HM próbuje kupić sobie czas. Dopiero słysząc o "sukcesie" zaczyna się poważnie zastanawiać czy przypadkiem to mogło coś dla niego znaczyć. Założyła już wcześniej, że nie, bo przecież nie poruszał nigdy tego tematu. Właśnie. Skoro nic jej o tym nie mówił, to pewnie teraz po prostu się z nią droczy! Winona prycha jakimś nieswoim śmiechem. - Ta… byliśmy trochę… zbyt szaleni… - mówi patrząc na niego czujnie i szukając jakiegoś potwierdzenia. Szybko jednak czuje się niekomfortowo i szuka czegoś innego do roboty. Na chwilę pochłonęła ją końcówka kremowego piwa. - O patrz, wianki, tam jeszcze nie byliśmy – zmienia sprytnie temat Winnie i zaczyna ciągnąć Cyrusa w tamtą stronę.
Nie miała pewności, że coś ją tak bardzo rozbawi jak OWA magiczna sztuczka. Kiedy zauważyła uszy Setha po prostu nie mogła się powstrzymać... Roześmiała się tak, iż w ich stronę zaczęli spoglądać inni uczniowie. Kiedy to zauważyła szybko się przymknęła, ale uśmiech pozostał na jej wargach jeszcze przez dłuższą chwilę. -Ciesz się, że to jednak uszy, a nie nos. Zostałbyś naszym nowym, hogwarckim Pinokiem.- stwierdziła wyobrażając sobie blondyna w troszkę zmienionej wersji. W sumie całkiem ciekawa opcja. Nie wiedziała czy zrozumiał, w końcu nie każdy Czarodziej kojarzył mugolskie postacie z książek, bajek etc, wiec byłoby to dość niezręczne. Zresztą, gdyby chciał to wszystko by mu z największymi szczegółami wyjaśniła. Pociągnęła go zaraz w stronę kolejnych wróżb. Podeszli do kociołków z eliksirami. -Chyba będziemy musieli poświecić swoje włosy.- poinformowała kolegę i szybko wyrwała jedną sztukę ze swojej głowy i wrzuciła do wywaru. Pojawiło się więcej oparów. Dziewczyna próbowała wypatrzyć jaki kształt przybiorą. Był to smok... Czyżby miała w sobie troszkę ognia? Zaśmiała się, gdy po chwili pojawił jej się ogon! Prawdziwy smoczy! Spojrzała na niego z niezłym zdziwieniem, chyba przez chwilę miała nawet za szeroko otwartą buźkę, ale... OGON. -Boję się, co tobie się trafi!- stwierdziła, gdy po chwili w stronę Setha poleciała strużka ognia z jej twarzy. CZY TO SIĘ DZIEJE NAPRAWDĘ. Spróbowała jeszcze raz, ale umiejętność minęła, tak samo jak znikł jej ogon. Opary się rozrzedziły... Chyba będą musieli iść się zaraz czegoś napić.
Zapowiadał się dość samotny wieczór. Ostatecznie… Samotny, mimo tak dużej reprezentacji sił ludzkich. Nie napawało go to zbyt dużym optymizmem, trzeba o tym wspomnieć. Mimo tego, nastrajał się dość optymistycznie. Bo przecież, nie mógł mieć takiego złego i w ogóle „na nie” podejścia do świata. Co by sobie o nim jeszcze pomyślał jego potencjalny partner? W końcu nie był jednym z tych wielu gburów, jakich ostatecznie było w tym zamku od zajebania. Nie chciał też być dlatego z nimi kojarzony, no ale wiadomo – różnie bywa, co nie? W każdym razie, jakoś na to wszystko nie zwrócił uwagi, bo był zbyt pochłonięty własnymi przemyśleniami. W ostatecznym rozrachunku miał kilka spraw na głowie – bezpieczeństwo i sytuacja Amy, projekt przebudowy Hogsa i jeszcze kilka innych projektów. Zapowiadało się więc ciekawie, nawet bardzo ciekawie! I tak właśnie, odpłynięty w swoich sprawach i sprawunkach, wrócił nagle na ziemię, czując przyjemne ciepło na swoim uchu i policzku. Mimowolnie odwrócił się, by dokonać chyba najlepszego odkrycia ostatnich dni! Amy wróciła! Tylko czemu? Jak było? Załatwiła wszystkie sprawy i tak dalej?! Cholera! To nieważne! Grunt, że się spotkali! Że wróciła! – Amy?! Do cholery jasnej! Co Ty tutaj robisz? – spytał, starając się niejako ukryć swoją radość na jej widok! Zapewne, gdyby miał ku temu sposobność, przywitałby ją nieco inaczej, bardziej wylewnie. Póki co, jednak pozostał wyłącznie na uścisku. Dość mocnym uścisku i delikatnym pocałunku. W końcu ludzie patrzyli, no i to była dość poważna impreza, prawda? Nie wypadało ot tak się obściskiwać! Bądźmy poważni, prawda? Wianki? No niech będzie. Skoro taka jej wola. Widocznie nie chciała o tym rozmawiać, w sumie może i lepiej? Nie widzieli się jakiś czas, na te rozmowy o tym co się tam podziało w domu i tak dalej jeszcze przyjdzie czas. Teraz… może faktycznie lepiej było cieszyć się sytuacją? Chwilą, ponownym spotkaniem i wspólnym pleceniem wianków..? – To skoro ja dostanę różowy… - podjął temat, samemu zbierając się do pracy. – To Ty dostaniesz taki zwyczajny.. – dodał, choć miał nieco inny pomysł, a w zasadzie to nie posiadał żadnego. #Sad. #Sosad. I wtedy, gdy kończył już swój wianek ktoś odstawił na stanowisko wytwórcze brokat. Hmmm….? W sumie? To czemu nie? – Dziękuje. – szybki uśmiech dość szeroki w kierunku ukochanej, po czym sam zabrał się za nakładanie jej swojego rękodzieła. Tak! Jest piękny! – ocenił ostatecznie. A t duża ilość brokatu… no cóż, nie można mieć wszystkiego, prawda? Prawda! A poza tym, piękno kosztuje, więc. Pocierpi a to akurat bardzo, bardzo mała cena! Chociaż jego ten katar mógłby zostawić w spokoju, prawdopodobnie nie byłoby jakieś większej tragedii. Ów kolorowe gówno dostaało isę do jego nosa, wywołując bezwarunkowy i częsty odruch kichania. No, mało to eleganckie, ale co poradzić? - Ja wyglądam pięknie...? Powinnaś.... zobaczyć się.... teraz... w jakimś... lustrze... - rzucił z uśmiechem. Znaczy w sumie to wydukał. W przerwie między kichnięciami. Może rzeczywiście przesadził?
B, jak Brokat..
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine uśmiechnęła się szeroko do swojego towarzystwa po czym okręciła się w miejscu tańcząc w rytm muzyki. Przy okazji obok pojawiła się Elizabeth więc Katherine mogła ją pocałować w policzek, a potem chwycić za rękę i obrócić wokół własnej osi. -El wyglądasz ślicznie i tak wulgarnie- powiedziała oczywiście szczerze jak to Katherine. Miała szeroki uśmiech na twarzy dopóki nie usłyszała Aiko i nie zobaczyła jej gdzieś w oddali na sali. Jej mina diametralnie się zmieniła. Dziewczyny mogły zauważyć tę różnicą i jej oczy łowiące w otoczeniu co się dzieje i gdzie jest ofiara. -Brandon, dziewczyny chodźmy zrobić wianki dopóki nie zabrali jeszcze wszystkich najlepszych kwiatków. Zobaczymy kto uplecie lepszy. Może spotkamy kolejnego samotnego singla- zaśmiała się zapominając o wrogach i ruszając niczym strzała w kierunku miejsca gdzie pleciono wianki. Stanęła przy tych wszystkich kwiatach, jedne różowe inne białe, jeszcze inne niebieskie. -Pomocy, dwoi mi się i troi z tymi kolorami, do licha, czemu nie ma srebrnych- powiedziała marudzącym wręcz tonem. -Brandon przystojniaku, przydałbyś się tutaj na coś- powiedziała i pociągnęła go do wianków. Z początku nie miała żadnego pomysłu, ale z pomocą Brandona jakoś dała sobie radę. Pracowicie dobierała kwiaty i widać wręcz było śmieszne skupienie na jej twarzy. Jej wianek wygląda w porządku ale niestety nie robił furory. Ale to ją nie obchodziło. Właśnie odgarniała liście od białych kwiatów, gdy dostrzegła 15 galeonów. Szybko schowała je do torebki, by nikt nie zauważył. -Teraz wasza kolej- powiedziała wręcz wyzywająco, a swój wianek nałożyła na głowę.
- Van der Vyver – poprawiam Zilę, no co za ignorancja, w Południowej Afryce za taką pomyłkę dostaje się po łapach. No ala wspaniałomyślnie jej wybaczam, bo wiem, że mam do czynienia z prostą zjadaczką chleba prosto z Syberii. – Nie mogę się doczekać, co to za zaklęcia, których podobno nie znają w innych częściach świata. – patrzę na nią trochę pobłażliwie, wiecie, tak z góry, bo chyba nie sięga mi nawet do ramion. Jakbym się postarał, to bym ją mógł pewnie podnieść jedną ręką (ciągle pracuję nad bickiem, fakt, iż jestem dłuższy niż szerszy nie oznaczał, że nie miałem pary!). Tylko musiałaby chyba wpierw zrzucić z siebie całą tą... bizuterię! Coś mi mówiło, że waży co najmniej połowę tego, co Zila. Matematyka taka piękna. - Ty, Dzikusko, nie zapominaj się, jesteś ze Slytherinu, Ślizgonkom altruizm nie pasuje do twarzy – trochę jej cisnę, bo mogę. Patrzę na tą wróżbę, co to Zila poczynia i śmieję się z tych głupot. Przecież nie od dziś wiadomo, że te andrzejki to chała na maksa, z resztą w zeszłym roku dopiero się dowiedziałem, że w ogóle istnieje coś takiego. W Afryce sobie nie wróżymy z oparów czy wosku, kto to w ogóle wymyślił? – Lol, nie znasz się. – jej cięty języczek doprowadza mnie do rozkoszy, więc pozwalam jej na więcej. – Widziałem szamanów, którzy w moich rejonach wróżyli z kości martwych zwierząt. Ich krwi i włosów. Takich rzeczy uczą nas w Drakensberg – wywracam oczami, ale o tym, że na zajęcia z wróżbiarstwa (któremu w mojej szkole faktycznie było bliżej do szamanizmu) nie chodziłem, już nie wspominam. – Wiesz Zila, mam hajsu jak lodu, więc twoje złamane grosze i tak nic by dla mnie nie znaczyły. W ogóle niedomyślna była ta Zila, mnie by tam wystarczyło jakieś małe tête-à-tête w pustej klasie. - Jakim zaklęciem? – udaję GREKA, a jestem AFRYKANEREM - To raczej twój konik, Dzikusko, bo jakbyś nie zauważyła, jesteśmy związani włosiem jednorożca – jadę po jej Ślizgońskiej ambicji. – Jak nic nie wykminisz, geniuszu, to musisz się cieszyć z mojego towarzystwa do końca imprezki. Chodź, zrobię ci Koronę Dzikuski na pocieszenie – nawet, jeśli się Zila mocno zapierała, to byłem jakieś milion razy większy i silniejszy, więc mogła mnie nawet gryźć, a pewnie bym się tylko cieszył. W sumie takie gryzienie musiałoby oznaczać, że totalnie na mnie leci. Chociaż jedną rękę miałem uwięzioną, druga mogła dzierżyć różdżkę i dobrać zielska do kolorów jej kiecy. Normalnie dojebałem taki wieniec, że na ostatnie pożegnanie lepszych nie widzieli. Był tłusty i na wypasie, wszystko cacy, a na dodatek chyba był trzy razy większy, niż Zilowa głowa. Nawet nie wiedziałem, że mam taki talent. - Masz – z typową dla siebie nonszalancją, siłą wciskam jej ten wianek na głowę, chociaż zakładam, że przy tej próbie Zila prawie mnie pobiła.
Pocałunek w policzek od Kath był małym zaskoczeniem dla Elizabeth, pozwoliła sobie na lekkie zdumienie unosząc w górę jedną brew. Jednak chwilę potem świat zawirował wokół niej. Mało brakowało, a potknęła by się o własne nogi, jednakże w porę złapała równowagę wydając z siebie zduszony pisk. Uwaga z ust Ślizgonki wywołała mały uśmieszek na twarzy panny May, jednak zszedł on w chwili, gdy towarzyszka rozejrzała się niczym puma na polowaniu - tak Elizabeth kojarzyła to spojrzenie Russeau, takie drapieżne. Sama również się rozejrzała w poszukiwaniu celu Katherine, ale nim dostrzegła go dziewczyna już była przy wiankach. Coś za szybko to się działo jak dla Elizabeth, albo po prostu nieprzyzwyczajona była do takich zwrotów akcji. Na balach, zabawach i tego typu innych imprezach wcześniej się raczej nie pokazywała, a jak już się zdarzyło, to gdzieś z boku stała i obserwowała tych wszystkich ludzi nie czując potrzeby konfrontacji. Tymczasem świat się zmienia, a raczej ona dorasta i priorytety się zmieniają, jak wszystko w koło. Tak więc nie dostrzegłszy nic specjalnego May wzruszyła tylko ramionami i podążyła do stołu z zielskiem. To co tam zobaczyła nie zachwyciło jej. Nie dostrzegała nic specjalnego i wartego uwagi. - Czarnych też nie ma... - dopowiedziała i z nieco skwaszoną miną zaczęła przebierać w kwiatach. Nim zdecydowała się na jakiś Kath miała już spleciony swój. Wyglądał... Całkiem nieźle. - Nawet Ci pasuje. - skomentowała szczerze unosząc kąciki ust w górę - Nie mam zbytnio wprawy w pleceniu wianków. - powiedziała przerzucając kwiaty i ozdoby. Kompletnie nie maiła pojęcia od czego zacząć, jednak gdy praktykantka, która stała tu chyba za karę chciała poinstruować pannę May, ta posłała jej mroźne spojrzenie mówiące by się nawet nie zbliżała. W końcu jakoś da sobie sama radę, nie jest jakąś sierotką, co by potrzebowała pomocy przy wszystkim. W końcu wie, co robi! Jej wianek nie był ogromny, ale posiadał dopasowane kolory i gatunki kwiatów i chociaż robienie zajęło trochę czasu, efekt końcowy był wart zachodu. Prezentował się całkiem nieźle, a według panny May nawet perfekcyjnie. To się nazywa porządna robota. Uniosła swój wianek na wysokość oczu podziwiając dzieło. - Co sądzicie? - spytała dumnie i spojrzała na towarzyszy - Perfekcyjny, jak moja skromna osoba. - rzekła i włożyła wianek na głowę. Trochę gryzł się z toczkiem, jaki miała, ale cóż, nie zdejmie ani jednej, ani drugiej dekoracji.
Oczywiście, że mu wybaczyła. Gniewanie się na Chochlika przez dłuższy czas było czymś praktycznie niemożliwym. Przeważnie, żeby udobruchać kogoś to zabijał swoim firmowym uśmiechem, lub zasypywał aegyo, czy coś. Tak. Aegyo było jego tajną bronią, której nikt jeszcze nie miał okazji zobaczyć. Jeszcze. - Wiedziałem. - powiedział pewnym głosem, uśmiechając się przy tym zalotnie. Zaraz po tym jak wianek został nałożony na jego głowę, ten się szeroko uśmiechnął i go poprawił, jak już zostało powiedziane. Następnie sam zabrał się za tworzenie swojego wielkiego i cudownego dzieła, które za chwilę Daisy miała mieć na swojej ślicznej główce. - Nawet podobnie, no... ale wole jak mi mówią po imieniu. - uśmiechnął się delikatnie pod nosem. Ten rzut na szyję był nieco niespodziewany i jednocześnie skrzywdził cenne ciało Denleya. Bo ręka gdzieś mu przy okazji uciekła, została wykręcona czy coś w ten deseń. Dlatego na początku tylko syknął czując ból barka, ale później tylko zacisnął mocno usta. Uśmiechnął się tylko lekko, spoglądając w jej stronę i sam położył się na plecy, patrząc w sufit. - Tylko nie zepsuj wianka. - mruknął tonem grożącym.
- Jeden pies - rzuciła w niego wschodnim dialektem, zamaszyście przy tym machnęła wolną ręką, przedstawiając tak swoją reakcję na to jego poprawienie nazwiska. Aż z niedowierzaniem spojrzała na niego, gdy tak lekceważąco podszedł do jej znajomości zaklęć. Swoją drogą, to aż mnie inspiruje do tego, by wyszczególnić odrębne zaklęcia znajome tylko dla uczniów innych szkół. Tak czy siak! Raczej większość zdawała sobie sprawę z tego, że taki Durmstrang bawił się w czaromagiczne zaklęcia znacznie w bardziej zaawansowany sposób, niż Hogwart. A Fyodorova parę lat jednak na nauce w Rosji spędziła, nim przyjechała do Anglii. - Kurwa, wróżby mogą być inne na innym kontynencie, ale zaklęcia na pewno znasz wszystkie z całego świata? - Zapytała zastanawiając się, czy on w ogóle słyszy co mówi. Bo tak sądzi, jakby pozjadał wszystkie rozumy, a Zil bardzo chętnie mu uświadomi, że ten się myli. Najlepiej prezentując te zaklęcia mu na jego własnej skórze! Oczywiście spojrzała na niego bardzo podejrzliwie, gdy wspomniał o tym wróżeniu z kości i krwi. Malakias na pierwszy rzut oka, też nie wyglądał na jasnowidza, a jednak co nieco potrafił. Skąd miała mieć pewność, czy podobnie nie jest z tym Gryfonem? - Dopóki nie zobaczę tego na własne oczy, nie uwierzę, że nauczyli Cię tam czegokolwiek więcej niż pierdolenia trzy po trzy - chociaż niezaprzeczalnie, chciałaby, by spróbował jej udowodnić co potrafi i być może aby wyszło na jaw, że posiada umiejętność wróżenia. Przydałaby się jej taka osoba. - No tak, do tego jeszcze rozpieszczony, bogaty gówniarz - odparła mrukliwie na tą jego informacje na temat statusu finansowego. Nie była pewna ilu bogatych ludzi znała. Zdecydowana większość osób, wśród jakich się obracała, należała do podobnego grona co i ona. Lubiła tych, co ledwo wiązali koniec z końcem. W końcu, gdy tak gadał trzy po trzy i tylko Fyodorovą denerwował, zatrzymała się gwałtownie, z całej siły, celowo zaciskając palce na tych jego, by poczuł dokładnie, jak bardzo lubi nosić dużą biżuterię. - To ty jesteś większym, jebanym dzikusem, skoro nie wiesz, że włosy jednorożca same w sobie by nas tak nie związały i do tego trzeba na nie rzucić parę zaklęć. A niby taki obeznany jesteś, jak to można jednorożca sprzedać. Pewnie za chuja nigdy żadnego nie widziałeś - a zdenerwował ją trochę. Bo nie będzie ją tu pouczać jakiś tam rozpieszczony dzieciak, co nic o niczym nie wie, tylko próbuje jej wmówić, że nie jest w stanie rozpoznać włosa jednorożca. Pff! O zwierzętach wiedziała wszystko. Wszystko, co potrzebowała. Kiedy robił jej ten cholerny wianek, ona do tego jego napakowała tyle błyszczących kamieni ile tylko znalazła. Tak, żeby nie dość był cholernie ciężki, to jeszcze pasował do jego super wysokiej klasy społecznej. - Masz, wypchaj się cały tymi diamentami. Chociaż pewnie gardzisz błyszczącymi kamieniami, bo nie wiem, masz cholerną kopalnie diamentów pod domem - w sumie w Afryce to nie byłoby takie zaskakujące. Tak czy siak, dała mu te diamenty, nawet mu do korony pasowały, chociaż ostatnie na co w sumie miała ochotę teraz, to robić cokolwiek dla tego chłopaka. Przynajmniej na pocieszenie znalazła czterdzieści galeonów. Tyle dobrego z tego wieczoru. No, i dostała czerwony wianek, co prawda, przypadkiem stanęła jego autorowi na nodze, gdy jej go ubierał, ale i tak go zabrała. A co tam będzie prezentami gardzić.
C
______________________
Can't stay at home, can't stay at school. Old folks say, you a poor little fool. Down the street I'm the girl next door.
Quietus się roześmiał. Głośno, szczerze i jak najbardziej radośnie, gdy Ceśka powróciła do żywych i niemalże natychmiast zaczęła mu wytykać tchórzostwo. Tego wieczoru mogłaby go nawet przyrównać do pufka pigmejskiego, a i tak za żadne skarby świata, nie dodałby do podejrzanego wywaru żadnej części swojego ciała, czy też najmniejszej drobiny swego szaleńczego DNA. A gdy wywar Cesi, malowniczo zabulgotał i zasyczał - Cichy przywlekł na swą twarz enigmatyczny uśmiech, jakby się spodziewał takiego obrotu sprawy. Tym razem to on się z wielce podejrzaną miną, ukrył za plecami jasnowłosej i tylko znad czubka jej głowy, obserwował jak z kotła zaczęło wystrzeliwać w jej stronę kilkanaście kart do tarota. Zarejestrował, że jedna zdążyła pacnąć Ceres w policzek, toteż odruchowo uchwycił ją kościstymi palcami i opierając się wygodnie podbródkiem o jej ramię, zagwizdał przeciągle. - Głód adrenalinowy, złe wiedźmy i klątwy, a teraz wybuchające mikstury. Rzeczywiście zostałaś przeklęta, Ceres! - jęknął z jawną drwiną, jak i z rozbawieniem, kręcąc przy tym z szerokim uśmiechem swą mądrą głową na wszystkie strony świata. - Trzeba odkazić wtedy organizm, jakąś szkocką. Swoją drogą, w domu macie niezły rocznik. - przypomniał sobie i wzruszywszy ramieniem, ponownie zerknął na jej czubek głowy i nagle największą uwagę, zwróciły Quieta jej uszy, które nagle postanowiły nabrać nowego, kociego wymiaru. Nie mogąc powstrzymać swojego odruchu, trącił najmniejszym palcem jej nowy, futerkowy twór i zmarszczył lekko czoło. Łypnął podejrzliwie na eliksir, następnie przeniósł badawcze spojrzenie na resztę bawiących się i znienacka wyciągnął swoje długie łapsko po srebrną tacę, na której były poustawiane przeróżne przekąski. Bynajmniej nie z głodu! Jednym ruchem strząsnął wszelkie żelki i inne łakocie z patery i podstawił ją pod sam nos Ceśki, aby mogła na spokojnie się przejrzeć. Quiet był diabelnie ciekawy jej reakcji. I chociaż był z nią połączony - to nie obawiał się tego drobnego faktu, iż może swoje zaskoczenie wyładować na nim - ponieważ miał plan awaryjny! Gdy tylko nieopodal nich pojawiły się różnej maści kwiecie - to automatycznie pociągnął jasnowłosą w stronę stoisk z wiankami. I chociaż Quiet mógł się pochwalić różnymi, ciekawymi umiejętnościami to nawet podczas plecenia zwykłych wianków, postanowił zaszaleć i pomiędzy łodyżki, wplótł dla Ceśki różnego rodzaju, kamienie szlachetne. Cóż z tego, że po całej zabawie, ponownie dorwie Cesię w swoje łapska i zapewne obydwoje wykorzystają rzadkie minerały do jakiegoś wariackiego eliksiru. Już w kieszeni jego spodni, i tak spoczywała jedna fiołka otumaniającego wywaru, który nabrali wspólnymi siłami; dla własnego użytku, oczywiście. Wraz z ukończeniem wianka (a raczej wieńca?) wyciągnął różdżkę i obracając ją w palcach, spojrzał wprost na Ces i gdy łagodnie zakładał kwiecistą ozdobę na jej łepetynę, to niepostrzeżenie machnął różdżką w okolicach jej uszu, neutralizując ten przezabawny urok. - A mogłem na ciebie do końca wieczoru (jak nie życia) wołać, kici-kici, O’Shea. - obwieścił szeptem swój idealny plan, którego się pozbył, wyłącznie na własne życzenie i obdarzył dziewczę ciut wariackim uśmiechem, gdy niczym prawdziwy magik nagle spomiędzy jego palców ukazała się karta tarota, która smagła jego towarzyszkę wieczoru, bardzo niefortunnie w policzek. Obrócił ją bardzo leniwie w palcach i chociaż nie spuszczał spojrzenia z oczu Cereski, to wydawać by się mogło, że Cichy w jednej chwili spoważniał. - Bądź boginią Cesia. Pech ciebie niech nie obowiązuje, a jeżeli się do ciebie przyplącze, to podaruję ci połowę kociołka szczęścia, który wesoło sobie bulgocze w mojej i Julka łazience. - oznajmił cicho i poprawiając jedną ręką jej wianek, zmierzwił jej jasne kudły. Dopiero po chwili zmrużył oczy, aby popodziwiać swój wspaniały efekt na Ceśce - i skinąwszy zadowolony łbem, bez przeszkód oparł się o blat stołu i zadarł brew do góry. - Też cię nie znosiłem. - mruknął rozbrajająco i posyłając jej niewinne spojrzenie, wywrócił naraz oczami, jakby wspominając czasy wspólnego dzieciństwa. - Okropnie dużo się przez ciebie natłukłem swoich kryształowych fiolek, gdy wpadałaś jak burza do pokoju Julka! Nigdy takich strat nie poniosłem! A i parę razy moje eliksiry dziwnym trafem malowniczo wybuchały. I nie zamierzałem napoić twojego, durnego kota żadnym wywarem wtedy. Nie moja wina, że na mnie syczał jak opętany. - wypomniał jej niemal urażonym tonem głosu, sugerując tym samym, iż to zapewne sama Ceśka maczała palce we wrogim nastawianiu futrzaka wobec jego przemiłej i przesympatycznej osoby.
- Pinokio? - spytał, lekko ściągając brwi próbując przypomnieć sobie czy kiedykolwiek coś o wspomnianym Pinokiu obiło mu się o uszy. - Ten drewniany gosteczek z długaśnym nosem który miał być przestrogą dla mugolskich dzieci żeby nie kłamały? - chyba dobrze pamiętał opowieści i bajki dziadka. - Cóż, w naszym świecie byłoby to całkiem możliwe, tak mi się wydaje przynajmniej. Skoro kość w ręku może zniknąć za pomocą zaklęcia... Taki drewniany gosteczek mógłby sobie żyć i dla nas, czarodziejów zapewne byłoby to normalne. Ale w sumie cholera, na co mu jakiś Pinokio, skoro jego uszy pokryły się czarnym futrem?! Westchnął, a wtedy poczuł pociągnięcie za rękę - to Christa postanowiła, że powróżą sobie z oparów unoszących się nad kociołkami. No dobra, nic przeciwko temu nie miał, ale gdy zauważył delikatną strużkę ognia wydobywającą się z ust dziewczyny aż podskoczył nieznacznie z wrażenia. No dobra, ogon swoją drogą ale żeby od razu mu ogniem partnerka ziała? Jacie. - Robi wrażenie - odparł, uśmiechając się do Christy. - Jeśli o mnie chodzi to mam nadzieję, że nie dostanę dodatkowego futra, to na uszach w zupełności wystarczy. Mówiąc to wyrwał sobie jeden z tych naturalnie jasnych kłaków by po chwili wrzucić go do jednego z kociołków. Opary unoszące się nad nim zaczęły się kłębić i nagle Seth ujrzał wiła. Bladego, jasnowłosego, niebieskookiego, smukłego wiła. Gorąco mu się w jednej chwili zrobiło i jak zahipnotyzowany wodził wzrokiem za tym cudownym chłopięciem, który w pewnej chwili zaczął sobie beztrosko tańczyć. Seth również to lubił, o tak, dlatego też ciągnąc za sobą młodszą Krukonkę wstał i... Zaczął tańczyć. Ale nie tak jak zawsze, z wyczuciem i odpowiednimi ruchami, nie był to typowy freestyle jakie dość często zdarzało mu się wykonywać. Teraz zupełnie nie panował nad swoim ciałem i ruchami i odnosił wrażenie, że ten dziwaczny taniec w jego wykonaniu szybko się nie skończy...
W gruncie rzeczy nie do końca chciała uciekać przed jego krótkim pocałunkiem, ale rozsądek podpowiadał jej, że znajdowali się na środku magicznej Sali, przy stanowisku z kwiatami, gdzie zebrał się cały tłum ludzi, polujących na ostatnie sztuki zielska. Cofnęła się więc, zdecydowanie za późno, bo albo naprawdę zabrakło jej refleksu, albo jedynie udała, że go nie ma, niejawnie pozwalając mu na ten gest. Opierając się już na ręce za sobą, wpatrywała się w jego tęczówki oczu przez chwilę, zanim zajęli się interpretacją wróżby. Poruszony tam temat pociągnęła dopiero przy składaniu wianka Enzo, odnajdując w tym oderwanie się od tego paskudnie nużącego zajęcia. — Nie jestem zaborcza — oburzyła się, może właśnie przez swoją irytację przesadzając z brokatem, kiedy z rozmachem (od serca przecież) nakładała go na roślinne pędy — to po prostu Ciebie należy pilnować. Jeszcze zgubisz się w jakimś lesie, czy coś, dzikusie — mruczała w sumie bardziej do siebie niż do niego, oszukując sama siebie, ze nie była jedną z tych zapobiegawczo-irytujących dziewczyn zazdrosnych o swojego chłopaka. Zresztą, nie przyzwyczaiła się do tego słowa na tyle, żeby móc mówić o tym głośno. — Ale skoro już o tym wspomniałeś… — wzruszyła ramionami, jakby nie czuła wcale przyjemnego ścisku w żołądku na myśl o wspólnym wyjeździe z Enzo — … tylko próbujesz być miły, czy zrzucić całą odpowiedzialność wyboru na mnie? — uniosła nieco złośliwie kącik ust, przypatrując się mu uważnie z tym, w sumie chyba dość nietwarzowym w tej ilości, brokatem. Podniosła się ze swojej pozycji siedzącej do klęczek, przysuwając się nieznacznie. Dłoń automatycznie odnalazła drogę w górę, kiedy przeciągnęła nią po włosach krukona, rozmierzwiając mu włosy. Na chwilę zdjęła wianek, prawie w tym samym momencie i… kichnęła w bok. Za dużo sypkiego pyłku, zdecydowanie. Wróciła więc na swoje miejsce, przecierając lekko nos knykciem, kiedy akurat zakładał jej wianek na głowę: — Nie wiem. Nie zdążyłam się dobrze przyjrzeć — mruknęła trochę złośliwie, nie chcąc się przyznać, że wyszło mu to znacznie lepiej od niej. Ostatnio zauważała, że wbrew opinii, jaką Enzo o sobie miał, jeśli się postarał, naprawdę dużo rzeczy wychodziło mu fenomenalnie. — Myślisz, że można się stąd jakoś urwać? — rzuciła w końcu propozycją, patrząc w jego piwne oczy, w tym momencie, przypominające niemalże płynne złoto, kiedy brokat w tym kolorze kruszył się cały czas wokół niego, odbijając się w jego tęczówkach. Ulegając pokusie starła go z jego policzka i chrząknęła coś tam niewyraźnie, szukając wzrokiem na sali jakiegoś bocznego wyjścia, które może niwelowałoby skutki wiążącego ich w tym miejscu zaklęcia.
Casey i imprezy okolicznościowe nie do końca brzmiały jak realne połączenie. W końcu nawet jeśli zjawiłby się na przyjęciu, to na pewno nie z parą i prawdopodobnie ulotnił się z niego bardzo szybko, nie potrafiąc dojść jakim cudem niektórzy arystokraci zachowują się niczym banda popaprańców, gdy tylko w ich ręce trafi odpowiednia ilość taniego alkoholu. Szkolne zabawy nigdy nie były dla niego jakimś wyznacznikiem miło spędzonego popołudnia. Ot, Arterbury preferował raczej spędzenie go nad podręcznikiem do zaklęć, albo zakurzonym tomiskiem o czarnomagicznych eliksirach. Dlaczego w takim razie wybrał się na Andrzejki, bez pary i większego zaangażowania? Powodów, jako takich, nie musiał mieć wcale, a nawet jeśli jakieś były... Powiedzmy, że nie ma sensu zawracać sobie tym głowy. Rzeczywiście sam zainteresowany działał raczej pod wpływem impulsu, być może mając już dość bezczynnego siedzenia w samotności – nie, żeby kiedykolwiek mu takowa przeszkadzała. Ślizgon dotarł na miejsce imprezy z dość sporym spóźnieniem, które ktoś mógłby nawet nazwać modnym, oczywiście bez pary, ale za to ze względnie pozytywnym nastawieniem. Przynajmniej jak na Casowe standardy. Uśmiechnął się nawet i nie spróbował zamordować pierwszego dzieciaka, na którego wpadł tuż przy wejściu. Ba! Zupełnie go zignorował, zamiast tego usiłując dostrzec w tłumie twarzy kogoś znajomego. Na całe szczęście, duet złożony z @Katherine Russeau i @Elizabeth Morgana May ciężko było przeoczyć, szczególnie wtedy, gdy znajdowały się w samym centrum zabawy, a przynajmniej takie wrażenie odnosiło się na pierwszy rzut oka. - Serio bawicie się kwiatkami, jak ostatnie smarkacze? - powitał obie dziewczyny w wyjątkowo wesołym tonie, wciskając się pomiędzy nie i zupełnie ignorując ich towarzysza. Nie kojarzył chłopaka nawet z imienia, więc nie mógł on by nikim istotnym... zresztą, jeśli zajdzie potrzeba, to wtedy mogą wymienić tradycyjne formułki. Oczywistym jest jednak, że inicjatywa nie wyjdzie ze strony Arterbury’ego. Swoją drogą, prawdopodobnie nie robił zbyt dobrze kpiąc sobie z przyjaciółek. W końcu po czymś takim raczej mu nie odpuszczą i on też, znając życie, skończy z kolorowym ptasim gniazdem na łbie. Uroczo.
Nie wiem, czemu Winona mówi, że sypianie z Zoellem to przesada. Może nie zauważyłem i ten chłopak był jakiś trędowaty czy coś. Ich przypuszczalne romansy wydały mi się całkiem logiczne. Skoro wtedy z nim przyszła na bal, to mogła z nim kręcić, a teraz pewnie romansuje z innym. A jak kręcenie, to i sypianie, nie? - No w sumie, to chyba nie byłoby takie złe - stwierdziłem z miną wielkiego myśliciela, tak się zastanawiając, czy bym jakkolwiek oponował, gdybym miał się stać trzecim z kolei facetem Ceres na jeden bal. Właściwie nie było w tym nic złego. Ogółem, same pozytywy, żadnych przeciwności. Okej, umówmy się, średnio przewidywałem, jakie działania mogą prowadzić do super niezręcznych i kłopotliwych sytuacji. A potem już nie w głowie były mi bale z Ceres, bo Winona zamiast podmuchać, postanowiła pocałować mój obolały palec. Może odrobinę za ciepły dreszcz przebiegł mi po karku, gdy przypadkiem przypomniałem sobie, jak kiedyś, lata już temu, lubiłem, gdy Hensley całowała moje palce. Niegrzeczne skojarzenia. Odkaszlnąłem cicho, zaraz wypijając kolejny gęsty łyk alkoholu, kiedy Winona wyraziła swoją opinię na temat poprzedniego balu. Machnąłem trochę zbyt zamaszyście ręką, całe szczęście nie rozlewając już piwa, bo nie było go w środku zbyt wiele. - A no, daj spokój, po pijaku się nie liczy - sam nie wiedziałem, czy mówię to, bo przecież możemy to robić jeszcze miliony razy i zawsze będzie super, czy chodzi mi o to, żeby niczego nie próbowała tłumaczyć, a może się z nią po prostu zgadzam i bardzo jednak poszaleliśmy. A może chcę uciec od tego wątku, bo jest jeszcze bardziej niewygodny niż moje poprzednie skojarzenia. Czuję, że robi się tak gorąco i nieswojo, że trochę mam ochotę wylać na siebie to piwo, a nie po prostu je wypić. Całe szczęście, powstrzymuję się przed tym desperackim gestem. Wiedziałem, że ogarnianie się z byłą jest dziwnym pomysłem. Będę o tym pamiętać. Na pewno do momentu na minuty przed tym, jak znów po prostu zrobię coś takiego. Bo już sekundy przed, znów, gdzieś to zapomnę. - O świetny pomysł - trochę zbyt ochoczo przystaję na propozycję kolejnej wróżby, bo mówię to tak, jakbym cały wieczór o niczym innym nie marzył, niż o pleceniu wianków. W gruncie rzeczy, ani trochę nie mam ochoty męczyć się z jakimiś krzaczorami, przycinać je, upinać i cholera wie, co jeszcze z nich robić. Ale ostatecznie jakiś, średnio piękny udaje mi się mniej więcej wykonać. Z resztą szybko od wianka bardziej interesuje mnie porzucony na ziemi bon towarowy. Jak się okazuje, do super dobrego sklepu. Z resztą, innego bym nie podniósł. - Wiesz co, oni coś mają z tą wiosną. Nie ogarniają pór rok chyba. Przedtem kazali nam hasać po łące w tej wielkiej sali, a teraz praktycznie zimą robić wianki. Oni mają nie po kolei w głowach - komentuję jeszcze, zakładając ozdobę na włosy mojej dzisiejszej dziewczynie.
- Na gacie Merlina, Zila, czemu ty wszystko bierzesz tak poważnie? Wiesz, co to jest ironia? Weź zluzuj trochę, może chcesz trochę egipskich cukierków Sheuta? Pomogą – trochę mi się jej żal zrobiło, może ona miała bardzo stresujące życie czy coś, że taka pospinana chodziła bez przerwy? Albo nie wiem, okres? Ja tam na przykład siedemnaście lat na bezstresowym wychowaniu i widać, jaki fajny wyrosłem. - To innym razem, tutaj nie ma... odpowiedniej aury – wyjaśniam enigmatycznie i staram się wyglądać przy tym absolutnie poważnie, a w głowie już mi się kroi jakiś szalony plan. Chyba trollowanie Zili będzie moim nowym ulubionym zajęciem. Bo to troche tak jak drażnienie lwa – tylko takiego z Syberii. Prawie jak w domu! Jakby ktoś pytał to wcale nie mieliśmy w domu lwów przez jakiś czas! A później dzieje się zła rzecz, bo Zila przegina ze swoimi osądsmi na tyle, by wywołać u mnie agresję. Taką jeszcze kontrolowaną, ale i tak cedzę do niej przez zęby: - Chuja o mnie wiesz. Nic mnie tak nie drażniło, jak szufladkowanie mnie w tak prymitywny sposób. Tym bardziej, że to tak jakby zarzucało moim rodzicom NIEWŁAŚCIWE WYCHOWANIE, podważając ich kompetencje. Nie było to co prawda hasło z serii twoja stara, ale brodziło gdzieś nieopodal. Wiedzcie jedno – dla mnie rodzina to była rzecz święta. Trzeba było trzymać się kupy, bo kupy nikt nie ruszy i takie tam. Mógłbym w sumie zrobić cały wywód na temat tego, jak bardzo Zila właśnie się pomyliła, ale zwyczajnie nie miałem ochoty na wdawanie się z nią w jakieś konwersacje, na które i tak nie zasługiwała. I jeszcze wbiła mi te pierścionki w palce, co za sadystka! - NAPRAWDĘ myślisz, że da się to zdjąć? – byłem coraz bardziej rozjuszony, więc zamiast dalej trollować Zilę, w końcu postanowiłem zakończyć tę zabawę, bo najwyraźniej nie skumała reguł. - Jakoś ja na pierwszy rzut oka widzę, że każda próba pozbycia się więzów tylko wzmocni ich działanie, więc masz do wyboru albo spędzić tak ze mną jeszcze kilka godzin, które, jeśli byś się trochę zluzowała, mogą ci upłynąć kurewsko szybko, albo spróbować to zdjąć i nie wiem, spędzić ze mną następny tydzień, włączając w to wspólne prysznice, więc sobie wybierz mądrze, co wolisz – już nawet nie mam sił się na nią denerwować, więc gadam od niechcenia. – Sama chuja wiesz, co widziałem. I tak byś nie uwierzyła, jakbym ci powiedział – wzruszam ramionami, chociaż mam parę niezłych historii. A później dostaję jakiś wysadzany pseudbrylantami wianek i nawet mi trochę przechodzi złość po tym, co mówi Zila, bo o dziwo bawią mnie jej słowa. - Jeśli próbowałaś mnie obrazić to ci nie wyszło.
No tak, Cyrus nie wie przecież, że Ceres jest dziewicą. Co jak co, ale niektóre rzeczy Wins zostawia dla siebie. Uśmiecha się tylko pod nosem i wzrusza ramionami na to co mówi jej przyjaciel. Mimo kłótni dziewczyn, i tak nie miała zamiaru wydawać jej sekretów. Taka z niej była BFF! Niech Ces patrzy i się uczy! Patrzy z ukosa na Lynforda kiedy ten aprobuje kolejne wyjście z Ces. Unosi do góry brwi ze zdziwioną miną. Powinien czasem dwa razy pomyśleć co mówi, jeśli chodzi o jej (wciąż) najlepszą przyjaciółkę w takim kontekście. Jakby nie było wystarczająco niezręcznie między nimi, podczas tego balu. Oczywiście potem to przebili ich odmiennymi komentarzami na temat poprzedniego zajścia. Cyrus próbuje się wywinąć z tego co mówi, a Winnie kiwa skwapliwie głową, by ułatwić mu zadanie i mogli wyjść w końcu z tej żenującej strefy. Już w sumie nie wie co on myśli, co ona myśli i nie chce się w to wgłębiać. Winona chce zostawić poprzednią imprezę niedopowiedzianą i więcej do niej nie wracać. Hensley idzie do wianków ze swoim towarzyszem, któremu dość szybko mija jego wielka ochota na zabawę w takie rzeczy. Winnie za to w końcu czuje się odrobinę w swoim żywiole. Przez jakiś czas nie odzywa się do Lynforda, ale nie przez nieswoją atmosferę. Wins myśli o polanie niedaleko swojego rancza, gdzie uczyła pleść wianki swoją młodszą siostrzyczkę. Wybiera do swojego dzieła typowo polne kwiaty, wplata w nie obficie zboże oraz trawy, które kojarzą jej się z tymi, które tak często żuła ordynarnie na ranczu. Jej wianek przypomina dom. Jest na tyle dobry, że zdziwiona Wins zdobywa za niego dziesięć galeonów. Przyjmuje pieniądze i śmieje się z tego co Cy próbuje włożyć jej na te dwa kapelusze, które już na sobie miała. - Może na Boże Narodzenie będziemy się opalać – żartuje i nakłada swój perfekcyjny wianek na kowbojski kapelusz Cyrusa, tak by opierał się ładnie na jego rondzie. - Chodź podrepczemy trochę – mówi Winnie i ciągnie go w jakieś przyjemne miejsce, gdzie jedną rękę kładzie na ramieniu chłopaka, a tą związaną łapie go za dłoń. Wcześniej odkłada na bok swoje miliony kapeluszy, by teraz zmęczona, mogła położyć główkę na piersi chłopaka. Znowu odczuwa dziwną apatię, która towarzyszy jej ostatnio przez naszyjnik.
Nie uwierzył jej. O ile potrafiłby zrozumieć to, że w jego przypadku nie można było czuć jakiejkolwiek zazdrości, bo i nie było czego aż tak pożądać, tak nie potrafiłby w żaden sposób udowodnić tego, o czym właśnie zapewniła go dziewczyna. Odkąd tylko ją poznał, wydawała mu się osobą o silnym charakterze, na tyle nieustępliwą, aby zaborczość była jej wręcz przypisana z natury, dlatego teraz tylko uśmiechnął się wymownie. - Ehe - mruknął, nie chcąc wdawać się w zbędne kłótnie, skoro przecież i tak miał swoje niezmienne zdanie, nawet jeśli faktycznie nie uważał, że warto byłoby czuć o niego zazdrość. Enzo po prostu zbyt mocno nie wierzył w siebie. Sztuczna pewność, jaką zwykle objawiał przy pierwszym spotkaniu czy brawura zwykle były tylko pokazowe i nigdy by się do tego małego oszustwa nie przyznał. Zwłaszcza już, że z reguły przy bliższym poznaniu wiele tracił. - Zgubie się w lesie? - powtórzył za nią, krzywiąc się nieznacznie. Nie było takiej opcji. - W jakim świecie Ty żyjesz? Spojrzał na nią sceptycznie, zaciskając mocniej wargi, przez które już po kilku sekundach uleciało wstrzymywane przed chwilą powietrze. Zbyt dobrze znał reguły panujące w lesie, aby móc się gdziekolwiek zgubić, nic nie mówiąc już o wyjątkowo przydatnym zaklęciu czterech stron świata. Jej pozorna obojętność ani nie zbiła go z tropu ani nie zniechęciła. Przyzwyczaił się już do lekkich rozczarowań, jakie gwarantowała mu jej złośliwość czy nieprzystępność. - Próbuje być miły. - odpowiedział rozbrajająco szczerze, ale i trochę bezczelnie, udając, że wcale nie wzruszyła go jej pozornie obojętna reakcja. - Mam swoje typy. Tyle, ze wcale nie wdrażałby swoich pomysłów w życie, jeśli nie uzyskałby jej aprobaty. Nie tylko sobie, a może właśnie tak bardzo nie sobie, chciałby sprawić przyjemność takim wyjazdem i… i to by było tyle w tym temacie. Powiódł po niej spojrzeniem, ani się nie odzywając, ani nie poruszając się aż do chwili, w której starła trochę brokatu z jego twarzy. - Chyba tak. - stwierdził, jednocześnie powtarzając jej ruch i strącając na podłogę i swoją szatę jeszcze więcej mieniących się drobinek. Potem po prostu objął jej palce swoimi i pociągnął ją delikatnie w stronę drzwi. Frontowych. Mogą chociaż raz wyjść jak normalna para.
Taka zmienność była całkiem fajna, dużo lepsza niż ciągłe bycie gapą. Znaczy się był taki przy Cordelii, więc może jeśli już jej nie ma to wszystko wróci do normy? Możliwe też, że jest skazany na takie faile przy każdej dziewczynie, która choć trochę mu się podoba. Zdecydowanie będzie musiał uważać, co prawda przy grzebaniu w kwiatach raczej nic się nie mogło przydarzyć, ale były tu też inne atrakcje. No, póki co tworzył wianek dla nieznajomej, starał się mimo tego, że nawet nie wiedział czy jeszcze kiedyś się spotkają. Trochę mu to pomogło, zajęcie się czymś na tyle, aby przestać myśleć, tego potrzebował. W trakcie plecenia najpewniej wydał z siebie jakiś pomruk zastanowienia nad tym co zrobić dalej. No wiecie w dzieciństwie raczej nie uczyli go robić takich... ozdób. W tym całym zaaferowaniu nawet nie patrzył na Sheile (ale cii jeszcze nie wiedział jak ma na imię). Nawet się uśmiechnął kiedy przyjęła jego twór, powodem do uśmiechu było również to, że dziewczyna wciąż mu towarzyszyła. Nie każdy miał tyle cierpliwości zwłaszcza do obcych. - Lubisz? Musisz być bardzo pozytywną osobą - stwierdził wciąż dziwiąc jakie ma szczęście. Właśnie takiej osoby teraz potrzebował. Nie wiedział czy w sprawie poprawiania humoru może pomóc mu na przykład brat, który sam też był raczej ponury. Swoją drogą to musiał z nim pogadać, może coś się zmieniło w tej sprawie? Na dodatek nie wiedział też jak tam jego 'koleżanka'. Wracając do nieznajomej, oczywiście skorzystał z okazji, znów trzymali się za ręce, ponownie pozwolił też wybrać kolejną atrakcję. Zazwyczaj nie był taki uległy, jednak w ramach poprawy humoru po prostu się na to godził. No i jeśli chodzi o zachowanie względem dziewczyn też raczej nie upierał się na swoim, w końcu bardziej liczyło się to co chce robić ona. - Postaram się - mruknął po czym przytaknął w odpowiedzi na jej pytanie, doskonale wiedział co nastąpi za chwile, wróżby. Czy było coś gorszego na świecie? - Szczerze mówiąc to za nimi nie przepadam, a ty? - wybrał dyplomatyczną wersję nie chcąc jej urazić, gdyby koleżanka je lubiła i jakoś szczególnie w nie wierzyła. Mimo swojego nastawienia nie zniechęcał się dodatkowo i po prostu poszedł razem z nią. Będąc już przy kociołkach przyglądał się jej reakcji na eliksir, trochę go rozśmieszyła, jednak nie uśmiechnął się. - Chyba - rzucił po czym, zanim go ostrzegła, sam sprawdził czy mają racje. Szybko odsunął głowę czując to samo - Za późno - wzruszył ramionami, następnie wybrał swój kociołek do którego wrzucił włos. Kątem oka widział kradziejskie puszki, jednak na tą chwilę nie był w stanie zareagować na to w odpowiedni sposób. Magiczne opary właśnie go otoczyły, przez nie coraz bardziej chciało mu się spać. Jeszcze chwila, a pewnie pacnąłby głową w stół lub co gorsza ta wylądowałaby w kociołku. Chwilę później przed nim pojawił się... księżyc. Nic dziwnego, że zapatrzył się w niego na tyle, że przestał kontaktować i przy okazji ogarniać to co robi. Jego łokieć postanowił żyć swoim własnym życiem i wpadł do glutów zwanych maziają, czując to szybko się przebudził. Spojrzał na fragment ubrudzonej koszuli i westchnął przypominając sobie to o czym myślał wcześniej. Bycie gapą? Proszę bardzo. - Wspaniale, wróżby nie lubią mnie tak samo jak ja je - ależ z niego maruda, na szczęście pamiętał to zaklęcie czyszczące i szybko poradził sobie z zabrudzeniem - Nie mam pojęcia co miał mi przekazać ten księżyc, a jak tam twoje puszki? Może i nie rozumiał przekazu z pełnią jednak wiedział co oznacza to co działo się później. Tak, łatwo się tego domyślić.
- Mój brat, oczywiście, musiał ci pokazać wszystkie zakątki naszego domu w San Franciso – dobrze wiedziałaś, że najlepsze roczniki ojciec trzymał w gabinecie, do którego bez pomocy Juliusa Cichy nie uzyskałby dostępu – drzwi mogły być forsowane każdymi zaklęciami, a i tak otwierały się tylko przed tymi, w żyłach których płynęła krew rodu O’Shea. – Chyba za późno się spostrzegłam. Przelałam przez swój organizm już tyle szkockiej, że powinnam być wolna od wszelkich uroków – wyginasz usta w kuriozalną podkówkę, która jednak znika z twojej twarzy w momencie, gdy w błyszczącej powierzchni tacy dostrzegasz swoje odmienione oblicze. W pierwszej chwili twoje źrenice niebezpiecznie się rozszerzają, ale kiedy twój mózg przetwarza dane na temat tego, co właśnie zobaczyłaś, reagujesz jedynie śmiechem, dość szybko próbując ruszać nowymi uszami. Zanim jednak zdążyłaś się nacieszyć własnym odbiciem, Quiet już zaciągał cię od kociołków do innego stołu. Widząc, że niebezpiecznie zbliżaliście się znów do Winnie i Cyrusa, sprytnie udało się wam zatrzymać gdzieś na drugim końcu stoiska, przy którym nikt się nie kręcił. Dość szybko znalazłaś odpowiedź na to, dlaczego – w tej części stołu ilość kwiatów była uboga, choć ogólna wartość zdawała się przerastać najśmielsze oczekiwania. Kamienie szlachetne można było czerpać stąd garściami, postanowiłaś więc, że zamiast pożegnalnego wieńca przekornie upleciesz koronę godną króla. - Masz, teraz się będziesz błyszczał i zostaniesz gwiazdą wieczoru. Mianuję cię królem eliksirów – uniosłaś ręce, by nałożyć mu koronę. - Przyznaj się, że podchwyciłeś mój koncept – podejrzliwie łypiesz na jego twór, choć tak naprawdę tylko się z nim droczysz – Moje kocie uszy są super, ale tylko spróbuj tak na mnie zawołać, a obiecuję, że użyję na tobie mojej parasolki – zdaje się, iż nieustanne grożenie Cichemu stało się ostatnio (o ile nie było od zawsze) twoją ulubioną rozrywką. Większość pogróżek rzucałaś na wiatr, ale nigdy nie można było być pewnym, czy w przypływie szaleństwa nie postanowisz urealnić swoich pogróżek. Kto jak kto, ale Ettréval raczej wiedział, iż nie należało bagatelizować twoich słów. - Warzycie Feliksa beze mnie? – całkowicie ignorujesz ogół wypowiedzi Cichego, skupiając się na jej jednym aspekcie, a ton twojego głosu jest niemal oskarżycielski. I nie chodzi ci nawet o to, czy w przyszłości zamierzali się z tobą podzielić szczęściem czy też nie – tu chodziło o sam proces warzenia, który tak bardzo był dla ciebie cenny. Niemniej, w twojej naturze nie leżało strzelanie focha w podobnych przypadkach, raczej dość szybko przechodziłaś do porządku dziennego po przełknięciu gorzkiej informacji. - Zaraz, zaraz... – analizujesz jego słowa, sięgając w odmęty pamięci i szybko zderzając ze sobą świeże fakty. – To przez ciebie Hamlet przez tydzień pluł niebieskim ogniem, podpalając co chwila ogród mojej matki. Wiesz, co ja wtedy przeżyłam? Chciała się go pozbyć! – twój głos miesza w sobie rozbawienie i troskę na wspomnienie biednego kota, który chyba sam był równie mocno przerażony swoimi nowymi zdolnościami. Na dodatek wszyscy poza tobą go przeganiali. Udało ci się wtedy uwarzyć antidotum, pewnie gdyby nie to, Hamlet nie towarzyszyłby ci w Hogwarcie, rozerwany przez matczyne szpony. – Wspaniałomyślnie wybaczę ci wszystkie występki, które właśnie wyszły na jaw, jeśli oddasz się ze mną szaleństwom na parkiecie. Z resztą... chyba nie masz wyboru, jeśli chodzi o partnerkę. - na dowód swoich słów zamachałaś ręką, którą byliście połączeni. W tym przypadku nie było mowy o żadnym faux pas, wszak dorastając na licznych balach organizowanych przez twoją matkę, a i będąc zapraszaną na salony w całej Ameryce, doprowadziłaś niemal do perfekcji sztukę dobrego poruszania się w rytmie muzyki. Cały twój gnębiwtrysk zdawał się zupełnie zniknąć, a antidotum nazywało się Quietus Ettréval.
Układanie różdżek nie było może tak bardzo popularną zabawą andrzejkową jak np. lanie wosku, ale z pewnością należało do tych niezwykle magicznych, trochę przypominając mugolską tradycję. Podobnie jak ustawianie butów, celem było ułożenie jedna po drugiej różdżek, aż któraś z nich przekroczy próg drzwi.
Obecni po kolei orientowali się, że ich różdżki coś jakby wyciąga z kieszeni/buta (czy gdzie ją tam mieli) i zupełnie losowo lewitowały jedna za drugą, tworząc coraz to dłuższy ciąg. Spostrzegawczy mogli zauważyć, że ustawiają się one w dwóch liniach, według tego, jakiej płci był właściciel. Niektóre osoby zaczęły czuć pobudzający przepływ magii w ciele, a innym nagle zakręciło się w głowie, by po chwili zauważyć, że wszystkie kolory widzą jakby wyraźniej.
Zasady i kod:
Każdy po kolei pisze posta, sumując długość swojej różdżki z sumą z poprzedniego posta tej samej kategorii. Liczba która oznacza przekroczenie progu drzwi została z góry ustalona, jednak nie jest dla was znana - osoba która to zrobi, dostanie w swoim poście różowy dopisek! Wtedy kolejne osoby już nie dokładają swoich różdżek i czekamy aż druga kategoria również zakończy zabawę.
W przypadku kiedy dwie (lub więcej) następujące po sobie osoby mają taki sam rdzeń różdżki - odczuwają one łaskotanie magii tak długo, aż różdżki będą znajdować się obok siebie. W przypadku takiego samego drewna, dostają lekkich zawrotów głowy, które bardzo szybko ustępują na rzecz widzenia wyraźniejszych kolorów. Efekt ten trwa do końca imprezy.
Jeśli w ciągu 12 godzin nikt nie będzie kontynuował zabawy, można powtórnie dołożyć swoją różdżkę (suma długości wtedy nie maleje), ale pomiędzy tą samą różdżką muszą być co najmniej dwie inne.
Kod:
<og>Kategoria: </og> chłopcy/dziewczęta <og>Suma długości: </og> poprzednia suma z tej samej kategorii + twoja długość <og>Długość różdżki: </og>wpisz <og>Rdzeń różdżki: </og>wpisz <og>Drewno różdżki: </og>wpisz
Gdy Sunny skończyła robić wianek, Freya postanowiła zaciągnąć na układanie różdzek. -Chodź Sunny. Pociągnęła ją za dłoń by pujść na miejsce zabawy. Była to jej ulubiona w dniu andrzejek. Wysunęła swoją różdzkę z buta, zaś ta uniosła się magicznie ustawiając na lini. Rzekła do Sunny by się przyłączyła.-Twoja kolej uśmiechnęła się do niej szeroko. Przystała czekając na rozwój zabawy wyczekując wzrokiem Daisy.
Kategoria: dziewczęta Suma długości: 8 i ½ Długość różdżki: 8 i ½ Rdzeń różdżki: włos sfinksa Drewno różdżki: śliwkowe
Czy taka była? Możliwe. Sama z siebie, nigdy nie brała się za analizę własnego postępowania i nie porównywała się z innymi. Bardzo możliwe, że była optymistką, stalkerującą gburów i zmuszającą ich do uśmiechu, ale dawno już nie widziała wokół siebie tych, którzy mogliby w jakiś sposób potwierdzić te informacje. Zniknęli, rozpływając się w powietrzu, a zarazem odchodząc z jej życia. Może raz na zawsze, a może chwilowo, o tym miała się dopiero przekonać. W każdym razie nie myślała o nich często, dobrze wiedząc, że takie rozmyślania skończyłyby się nieprzyjemnie. Może złością, a może łzami? Na pewno toną rozgoryczenia i bezsilności, które przecież nie były jej do szczęścia potrzebne. Wzruszyła więc tylko ramionami. - A możliwe. - stwierdziła, rozbrajająco beztroskim tonem, a potem były już wróżby z oparów i to ponowne ciągnięcie za dłoń. Sheile rozbawił jego „opór” przed wróżbiarstwem, ale nie była żadnym nazi. Nie zamierzała na siłę przekonywać go jak ciekawe jest to zajęcie, nawet jeśli naprawdę miała na to ogromną ochotę. - To jeden z sensów mojego istnienia. - odpowiedziała, być może trochę przerażająco szczerze, ale ona właśnie taka była. Jeśli weźmie ją za dziwaczkę, to w sumie żadna strata. Zdarzyło jej się już nie raz czy nie dwa wysłuchać podobnego „komplementu”, więc jeśli nie wypowie swoich myśli na głos to i tak okaże się lepszy od tych wszystkich innych opiniodawców. Zresztą bardzo zabawne jest to, że Ci którzy tak zawzięcie oceniają innych, zwykle sami nie mają ani żadnych pasji, jakim mogliby poświęcać swój czas wolny. Villadsenównie wystarczał kubek herbaty i podręcznik, a czasem i po prostu mokre fusy pochodzące z kubka Shane. Właściwie to nawet nie zauważyła, kiedy umoczył łokieć w eliksirze, bardziej zajęta różowymi stworzonkami, niżby z początku mogła przypuszczać. Zauważyła jego problemy dopiero wtedy, kiedy wreszcie opuściły ją urocze puszki i mentalnie mogła zejść na ziemię. Zaśmiała się krótko, ale nie szyderczo, a serdecznie, jakby i ona dopiero co rozlała sobie podobną mazaje na sukienkę. - Oj tam, może po prostu jeszcze nie trafiłeś na dobrego nauczyciela, który sprawiłby, że polubiłbyś tę dziedzinę magii. - wykazała szalony optymizm, jednocześnie zastanawiając się nad znaczeniem księżyca. - To chyba znaczy, że powinieneś zadbać o swoje zdrowie. Poinformowała go, jednocześnie lustrując go uważnym spojrzeniem. - Nie wyglądasz najgorzej. - podsumowała, a dopiero po chwili delikatnie się zaczerwieniła, kiedy skonstatowała jak dwuznacznie można odebrać jej słowa. - Eee, znaczy, chodziło mi o to, że nie wyglądasz na chorego. Rozejrzała się, najwyraźniej szukając w panice jakiegoś planu wyjścia z kłopotliwej sytuacji. - O, popatrz! Zaczęło się ustawianie różdżek! - mistrzyni odwracania uwagi wskazała palcem w stronę Freyi, układającej swoją na samym początku. - Chodźmy się przyłączyć. Zarządziła i oczywiście uciekła od niego, nie czekając aż pójdzie za nią, byle tylko szybko pozbyć się zaczerwienienia na twarzy. Jedno szybkie zaklęcie i było po krzyku, a Sheila mogła dołożyć swoją różdżkę, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że Tulle chyba chciała, aby to jej koleżanka czy kto to był tam dla niej, zrobił to tuż po niej. Kto pierwszy, ten lepszy!
Kategoria: dziewczęta Suma długości: 21 Długość różdżki: 12 i ½ Rdzeń różdżki: włos z głowy wili Drewno różdżki: kalina
Sunny pobiegla za Freya gdy ta ciagnela ja do kolejnej zabawy z rozdzkami. Dosc dziwna zabawa wedlug puchonki, no ale nic. Jesli jej partnerka chce sie w to pobawic to bardzo prosze. Zmierzyla uwaznie Freye wzrokiem i westchnela cichutko. Sunny wyjela rozdzke z jej idealnego schowka, ktorego nikt nigdy nie odgadl. Oczywiscie odwrocila sie do Freyi bokiem by ta nic nie widziala. Rozdzka od razu uniosla sie i ustawila w lini za rozdzka Freyi. -Calkiem interesujace. -wymamrotala pod nosem przygladajac sie unoszacym sie w powietrzu rozdzka. Puchonka odgarnela kasztanowy kosmyk wlosow po czym wetknela go za ucho. Poslala swojej towarzyszce delikatny usmiech.
Nie czuł się zmuszany do uśmiechu, po prostu to działo się tak samo z siebie. Cieszył się, że postanowiła poprawić mu humor, nawet jeśli się nie znali. Właśnie takie osoby sprawiały, że chciał tu zostać, poza tym kto wie może jak rozwinie się ich znajomość? Zawsze był tego ciekaw, okaże się, że ich charaktery nie pozwolą na dalszy kontakt czy może wręcz przeciwnie? Póki co wszystko szło dobrze nawet z jego dzisiejszym nastrojem. Najwyraźniej nie był aż taki pechowy skoro trafiał na takich ludzi. Kiedyś słyszał, że w jakiś sposób unika się tych którzy nie mają szczęścia, coś na kształt radaru i automatycznego odrzucenia. Nieszczęście przechodzące na innych, dziwne, ale być może prawdziwe. Wcześniej nawet o tym nie myślał, w ogóle jakoś nie lubił rozmyślać na tematy tego typu czy też związane z relacjami. Kontemplacje o tym drugim pojawiały się dopiero wtedy kiedy coś stawało się bardziej zaawansowane. Jakiś czas temu już to miał, ale teraz wszystko minęło, chyba. Słysząc o sensie istnienia koleżanki zrobił trochę dziwną minę, jakby zdziwienie pomieszane z 'aha, spoko'. Taka była jego pierwsza reakcja, jednak po chwili wszystko się zmieniło. W końcu to, że nie lubił tej dziedziny nie znaczy, że zamierzał wyśmiewać wszystkich którzy mają takie zdanie jak nieznajoma. - Mój to między innymi astronomia, więc są w jakiś sposób powiązane - wygłosił swój jakże błyskotliwy komentarz, gdzieśtam pojawiło się także zaciekawienie tym co kryje się za jej stwierdzeniem. Dlaczego wróżbiarstwo ma dla niej aż takie znaczenie? Możliwe, że kiedyś ją o to zapyta, nie wiedział czy teraz dziewczyna nie uzna tego za zbyt osobiste. W końcu jego zainteresowanie niebem było powiązane z historią, której nie opowiadał każdemu. Poza tym był trochę poddenerwowany tym, że znów zrobił coś głupiego, na szczęście reakcja towarzyszki sprawiła, że wszystko wróciło do normy. - Nie wierzyłem we wróżby już przed szkołą, ale możliwe, że jeszcze bardziej zniechęcili mnie właśnie nauczyciele - zaryzykował właśnie taką odpowiedzią, poprawiając dyplomatyczną końcówką. Tak czy inaczej wszystko co powiedział było jak najbardziej szczere, na dodatek już teraz mógł stwierdzić, że nie urazi tym koleżanki. Nie miał też nic przeciwko temu, żeby próbowała zmienić jego nastawienie, być może okaże się, że będzie potrafiła to zrobić. - Pełnia to oznacza? To chyba coś w stylu pokrętnej logiki, poza tym raczej dbam o zdrowie, nie wiem co jeszcze mógłbym zrobić. To wszystko zaczęło wyglądać jak wizyta u wróżki połączona z lekarzem - Może powinienem rzadziej wpadać do sadzawki na zajęciach, trochę po tym chorowałem - zaśmiał się sam z siebie przypominając sobie ostatnią lekcję. Chwila, czy on właśnie stał się bardziej rozmowny? Cud. Najwyraźniej czuł się przy niej na tyle dobrze, że postanowił wspominać o takich rzeczach. - No, dzięki - odpowiedział nie wiążąc tego z tym o czym przed chwilą mówili, po prostu zmyliło go jej spojrzenie. Tuż przed jej wyjaśnieniem zastanawiał się czy naprawdę ma się zastanowić nad swoim wyglądem, w końcu taki komentarz to niekoniecznie to co chciałby usłyszeć od płci przeciwnej. - To dobrze - dodał w myślach robiąc jedno wielkie uff. Nie wiedział co jeszcze mógłby powiedzieć, sytuacja zrobiła się nieco żenua, dodatkowo widząc jak się zaczerwieniła... no dobrze, że zmieniła temat. Wyglądało na to, że dzięki niej weźmie udział we wszystkich atrakcjach tej imprezy. Tym razem nie poszli razem, a on nie śpieszył się do tego, aby położyć swoją różdżkę na ziemi czy gdzie to tam mieli je kłaść. Powoli skierował się w stronę wszystkich, którzy postanowili to zrobić mając czas na dokładniejsze obserwacje, wiadomo kogo. W drodze wyjął różdżkę, a będąc już przy rządku tych należących do dziewczyn dołożył tuż obok swoją, jako pierwszą. Właściwie to wiadome było kto wygra, ale nie chciał zepsuć humoru Sheili odmawiając udziału w zabawie. Patrząc na to, że chodziło tu o długość tego przedmiotu to raczej nie bardzo mógł pomóc, 7 cali, heh. Po wszystkim podszedł do S. rzucając od tak - Ładnie wyglądasz. Może liczył na kolejne zaczerwienie się? No, jakoś wcześniej ganiając od jednej atrakcji do drugiej nie przyglądaj się jej za bardzo, a teraz to co innego.