Nie, nie jest to pomieszczenie wypełnione światłem - wręcz przeciwnie. Panuje tutaj idealny mrok, rozświetlany... świetlikami, które latają pod sufitem, dając żółto-zielonkawe, punktowe oświetlenie. Zapewne stąd nazwa pokoju. Podłoga nie jest z kamienia - położony na niej parkiet jest wymarzonym do tańczenia. Pod ścianami ustawione są sofy, a obok nich, na środku, stoi mały, drewniany stolik. W rogu znajduje się gramofon, który sam gra i w którym nie da się zmienić płyty. Puszcza on muzykę w zależności od charakteru i nastroju osób w nim przebywających. Podsumowując - idealne miejsce na potańcówkę.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Kiedy wchodzisz do pomieszczenia, zauważasz świetliki, które rozświetlają mrok otulający całokształt pokoju. O dziwo te znajdują w Tobie idealnego towarzysza - starają się otulić w jakikolwiek sposób światełkiem, tym samym siadając na ramionach, rękach, nogach, nawet włosach. Co najśmieszniejsze - nie możesz w żaden sposób pozbyć się nieproszonych wówczas gości. Efekt ten będzie utrzymywał się przez Twoje trzy następne posty.
2 - Gdy wchodzisz do pokoju, gramofon nie wiadomo dlaczego cichnie, mimo że znajdująca się w nim płyta normalnie kręci się i nic nie wskazuje na to, by się zepsuł. Może twój dzisiejszy nastrój jest dla tego miejsca wyjątkowo nieodgadniony? Muzyka rozbrzmi ponownie dopiero po trzech twoich postach.
3 - Niezależnie od przyczyny, w wyniku której znalazłeś się w tymże pokoju, bawisz się co najmniej doskonale. Rzuć jeszcze raz kostką: parzysta - w pewnym momencie zauważasz błysk na podłodze, a do Twojej kieszeni, kiedy to postanawiasz sprawdzić, co to jest dokładnie, wpływa wówczas suma dwudziestu galeonów!nieparzysta - nie zauważasz, kiedy to z kieszeni wysuwają Ci się monety, w związku z czym tracisz dwadzieścia galeonów. Odnotuj zmianę w odpowiednim temacie.
4 - Półmrok panujący w pomieszczeniu sprzyja psikusom. Ciężko stwierdzić, czy przysadzisty poltergeist wślizgnął się do pomieszczenia przed, czy po waszym przyjściu, lecz nadszedł moment, w którym postanowił uderzyć! Na szczęście nie miał przy sobie ani jednej łajnobomby... Najpierw twoje uszy przeszył piskliwy, irytujący śmiech, następnie zostałeś uderzony w głowę małą stopą Irytka, a na koniec pod twoimi nogami wylądował dźwięk niezgody, a poltergeist wyfrunął z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Przez następne dwa posty twoje rozmowy będą przerywane dźwiękami kłótni płynącymi z krążącej po pomieszczeniu bombki.
5 - płynąca z gramofonu muzyka pozytywnie wpływa na Twoje nerwy. W jakiś dziwny sposób wycisza Cię, uspokaja, relaksuje i sprawia... że przez swoje dwa najbliższe posty pragniesz mówić tylko prawdę. Czemu kłamstwo miałoby kalać to błogie uczucie relaksu? Uwaga - pojawia się jedynie pragnienie, to nie jest przymus.
6 - najwyraźniej wszystkie przedmioty martwe się dzisiaj na Ciebie "uwzięły". A to stolik znajduje się za blisko Twojej stopy przez co obijasz sobie mały palec, a to prawie się potknąłeś, bowiem nie zauważyłeś zwiniętego z tej strony dywanu. Zwieńczeniem tych drażniących nieszczęść jest fakt, że jakimś cudem - dowolny sposób - stłukłeś leżący na stoliku kubek, który dodatkowo poranił Ci dłoń. Piecze!
-Jestem z Ravenclaw. Odpowiedziała Lily. Po chwili świetliki zgasły i wleciały pod sofy. Różdżka, która leżała na kolanach Jane, nagle zgasła. Dziewczyny bez skutku próbowały oświetlić pomieszczenie. Usłyszały mocne walenie do drzwi. -Myślisz, że ktoś nas szuka? Koleżanki weszły w głąb pokoju, aby nikt ich nie zobaczył. - Tutaj też ich nie ma. Szukamy ich już trzy dni. Gdzie się mogły podziać? Oby nie poszły do Zakazanego Lasu.-powiedziały dwie wysokie postacie stojące przy drzwiach. "Niema nas już trzy dni? Zdawało mi się, że jestem tu tylko dwie godziny..." Drzwi się zamknęły. Dziewczyny chciały wyjść, ale po zamknięciu się drzwi, nie było nic widać, a różdżki nie działy. Lily podbiegła w stronę, w której widziała postacie, które ich szukały. Jednak dziewczyna nie czuła drzwi. Martwiła się okropnie, gdyż nie chciała zostać w ciemnym pokoju na całe życie. -Masz jakiś pomysł? Co możemy zrobić?!- zapytała się koleżanki, nerwowo szukając wyjścia.
Stark zdziwiła się nagłym zanikiem światła. Całkowita ciemność sprzyjała napadowi paniki oraz wielu innym niezbyt miłym rzeczom. Dziewczyna niezbyt często czegoś się bała, ale teraz wyjątkowo, zwłaszcza kiedy ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Powinna spytać o co chodzi, ale intuicja podpowiedziała jej, żeby się cofnąć i siedzieć cicho. Milczała, wysilając jak nigdy swój słuch. Słowa, które padły, wprawiły ją w osłupienie. Kto nas szuka? Jakie trzy dni? - Z tym pokojem jest coś nie tak... - szepnęła, gdy zostały same. Nadal obawiała się mówić głośniej niż słyszalnie. - Gdzie jesteś? Daj rękę, bo się pogubimy. Dziewczyny złapały się za rękę. Oczy Stark powoli przyzwyczajały się do panującej grobowej ciemności. - Może... Może poszukajmy czegoś w podłodze, w ścianie... Może da się stąd jakoś wyjść. - odezwała się Jane, macając wszystko dookoła siebie. Nagle wpadła na pomysł, by odsunąć jedną z sof. Okazało się, że intuicja i tym razem jej nie zawiodła, bo jej ręce wyczuły jakąś klapę w podłodze. Bez światła zajęło im to sporo czasu, nim ją otworzyły. Za klapą było zejście na drabinie, w ciemność i strach. Jedynie bardzo daleko na dole migało słabe, szare światełko.Jane spojrzała (a przynajmniej miała nadzieję, że trafiła) na Lily i poleciła, by zeszła pierwsza. Co czeka na końcu zejścia... okaże się niedługo.
Lily cała znieruchomiała. "Ale jak to? Nie mogę zejść po drabinie!" "Mam okropny lęk wysokości!" "Nie zrobię tego". -Jane, nie mogę zejść po tej drabinie. Wiem, że od tego zależą nasze życia, ale nie wiemy, co jest na dole, czy nic nam się nie stanie, czy drabina jest stabilna. Nic nie wiemy. Jeśli chcesz zaryzykować, to możesz iść pierwsza, ale mnie na to nie namówisz. Rozumiesz?! NIE NAMÓWISZ! Lily się rozpłakała. Gdy była młodsza, jej najlepsza przyjaciółka spadła z klifu i zginęła. Było to na wakacje, gdy dziewczyny uciekły w nocy, aby pozwiedzać okolicę. Stark była świadkiem upadku przyjaciółki i od tamtego czasu ma okropny lęk wysokości. -Nie dam rady Jane, musisz iść sama. Dziewczyna szlochała przez jakiś czas, po czym powiedziała: -Możesz zejść na dół i spróbować wyjść, a później powiesz wszystkim, gdzie ja jestem. Musisz coś wymyślić. Ja nie zejdę i mnie nie przekonasz. Nie chodzi o to, że jestem tchórzem. Ja po prostu mam okropny lęk wysokości i nie wiem, czy da się go wyleczyć, ale ty jesteś bardzo odważna. Mogłabyś mnie też asekurować jakąś liną, ale żadnej nie mamy, a nasze różdżki nie działają. Błagam cię, wymyśl coś. Ruda czekała na odpowiedź.
Jane po tych słowach popatrzyła na Lily jak na kompletną wariatkę. Sama też się bała, ale bez przesady to tylko... tylko długa, straszna drabina prowadząca w kompletną pustkę. Musiały zaryzykować, chyba że chciały sobie poczekać tutaj na tamtych gości! I na dodatek dziewczyna się rozpłakała. Stark zaczęła już naprawdę panikować. W końcu ścisnęła mocniej dłoń Lily, jak gdyby sama chciała sobie bardziej pomóc. - Dobrze.. - szepnęła cicho, jakby do siebie. - Zejdę pierwsza i sprawdzę jak tam jest. Może uda mi się coś znaleźć, cokolwiek.... Nie pójdę dalej sama, taka odważna to już nie jestem. Za wszelką cenę spróbuję cię przedostać. Wiesz, musisz walczyć z lękiem. Przeciwstawić się mu. Dobrze, idę... Tak, idę już. Jane bardzo powoli przełknęła ślinę i bardzo ostrożnie weszła do otworu. Puściła rękę Lily dopiero, gdy była już niżej. Nie śmierdziało tu zgnilizną jak się spodziewała, ani nie czuło się pleśni. Szła, starając się nie słyszeć okropnie głośnego bicia serca. Szła, obmacywana bezczelnie przez ciemność, otulona wszechobecną ciszą. Nie poddawaj się, Stark. Robisz to nie dla siebie, tylko dla Lily. Tak, jesteś odważna. Jesteś mega odważna... Co to było? Dziewczyna popatrzyła w dół, ale nadal widziała tylko nikłe, szare światło. Ręce zaczęły jej drgać, a strach dusił gardło. Jakbym tkwiła w horrorze. Schodzę do podziemi, jestem bezbronna i ślepa. Zaraz mnie coś pożre, jakiś potwór odgryzie mi rękę, a potem... Znów ten odgłos. Jane przestała schodzić, zamarła, czując, że jeszcze chwila i zacznie najszybciej jak potrafi uciekać w górę. Ale odgłos nie przypominał warczenia stwora ani niczego równie obrzydliwego. Brzmiało to jak... plusk wody? O, znowu! Tak, to niewątpliwie woda. Ale co... co tak pluska? Weź się w garść, Stark! Jeszcze trochę. W końcu poczuła grunt pod nogami i koniec drabiny. Koniec tego cholera! Teraz mogę umierać, bo nic innego mi nie pozostało. Gdzie to szare światło? Znikło! O cholera, co tu się wyprawia? Muszę... muszę znaleźć swoją różdżkę. - Lumos maxima! - krzyknęła Jane. Nagłe, niespodziewanie światło trysnęło z końca różdżki i oślepiło zdziwioną Stark przez co omal nie potknęła się o kamień. Tkwiła w jakimś dużym, marmurowym pomieszczeniu. Rozchodziły się stąd trzy korytarze. Obok dziewczyny stała ta drabina, którą zeszła. Jane wetknęła głowę w otwór, pokazała Lily światło i wrzasnęła: - Spróbuj! Może już się odblokowały nasze różdżki! Albo tylko na dole działają... Rozejrzała się po pokoju, który wydawał się dziwnie opustoszały. W jednym kącie tkwiła zawalona gruzem dziura, przez którą ciurkiem sączył się strumień skapując niżej. Były to bardzo ciche krople, ale panowała tu idealna cisza, więc niosły się echem. Ruda zastanawiała się jak pomóc Lily zejść tutaj. W końcu wyczarowała linę, która mogła przytrzymać Lily i uchronić przed upadkiem. Czekała, aż dziewczyna w końcu tu zejdzie, oświetlając całą drabinę.
"Muszę tam zejść. Nie mogę tutaj wiecznie siedzieć i czekać na pomoc. Zachowałam się jak idiotka. Kazałam jej zejść samej. Jestem debilką. Schodzę". Te myśli dodały Starkównie odwagi. Skoro jej koleżanka zeszła, to czemu ona miałaby tkwić w ciemnym pokoju, w którym jedynym wyjściem była klapa w podłodze? Złapała więc pewnie za pierwszy szczebel, później schodziła niżej, trzeci, czwarty... Po którymś schodku Lily nie wiedziała, co czuje. Niby pełna odwagi, ale jednak wystraszona. Niby spokojna, a jednak zdenerwowana. Iść dalej, czy liczyć na pomoc Jane? Zachować spokój, czy panikować? Wzięła się w garść. Była już blisko dna, słyszała już ciężki oddech koleżanki. W pewnym momencie poślizgnęła się i spadła półtorej metra w dół, raniąc przy tym rękę. -Aau!!! Moja ręka! Spojrzała smutnym wzrokiem na Jane. Nie mogła już wytrzymać tej sytuacji. -Chyba spuchła mi ręka... Jane, musimy coś zrobić. Ja już tak dłużej nie mogę! Znajdźmy szybko wyjście, zanim oszaleję!
Lily schodziła powoli, ale schodziła. Jane nie poganiała jej, bo wiedziała co teraz przeżywa. Była całkiem blisko, zaledwie kilka metrów wyżej, gdy niespodziewanie krzyknęła. Stark natychmiast rzuciła się do otworu, niemal wskakując na drabinę. Różdżkę wyciągnęła najwyżej jak potrafiła. - Co się stało? - krzyknęła zaniepokojona. Okazało się, że Krukonka nieszczęśliwie zraniła sobie rękę. Stark przeklinała w myślach linę, która nie zdążyła uchronić jej przed poślizgnięciem, ale przynajmniej złapała dziewczynę nim całkiem zwaliła się na ziemię. - Spokojnie, spróbuj zejść. - próbowała mówić spokojnie Gryfonka. Jej różdżka nadal wydawała się normalnie funkcjonować, więc poleciła Lily, żeby tylko zeszła, a opatrzy jej rękę. Lily udało się, Jane szepnęła odpowiednie zaklęcie i ręka dziewczyny znów była zdrowa. Stark chwilę zastanawiała się czy chwycić Krukonkę za rękę, gdy miały już zamiar wejść z dwoma świecącymi różdżkami w ponury tunel. W końcu niezdecydowanym ruchem delikatnie ją ujęła. - Są trzy wyjścia. Którym idziemy? - spytała niepewnie, myśląc, że najlepsze będzie rozwiązanie środkowe. Zawsze gdy miała do wyboru lewą, prawą albo środkową, brała środkową. Co innego z lewą i prawą... Intuicja podpowiadała jej co do prawej strony. W tej chwili zdała się na dziewczynę, bo nie lubiła rządzić i decydować, a poza tym Lily była z Ravenclawu, a oni mieli w sobie to, że zawsze dobrze wybierali. Ruda patrzyła na starszą koleżankę zielonym spojrzeniem. Gdy nadal stały pośród mroku zdała sobie sprawę, że takie zdarzenie na pewno odciśnie na nich swoje piętno. Kto wie, Stark pomyślała nawet o tym, że może się zaprzyjaźnić z Lily. Wygląda na to, że mają takie same nazwisko, podobny wygląd, ale czy również zgodny charakter? Jane była pewna, że z łatwością mogłyby nabrać każdego na to, że są siostrami. Stark nie miała wielu przyjaciół w przeszłości, ale dziwnie ufała tej Krukonce, w końcu wpadły razem w tarapaty, a zaczęło się tak niewinnie. Teraz są w ciemności, niepewne losu i z licznymi pytaniami w głowie. Jane podziękowała w myślach bogom, że ich różdżki chociaż działają. Inaczej, zostałaby tu sama, w końcu Lily raczej by się nie odważyła. Cieszyła się, że ma towarzyszkę niedoli. Na pewno sama wpadłaby w depresję i siedziałaby do tej pory skulona w ciemnym pokoju. A teraz ma chęć i determinację by uratować nie tulko siebie, ale i dziewczynę stojącą obok...
-Wybrałabym prawą stronę, ale coś z nią nie tak... Nie mam pojęcia. Praktycznie od tego zależy nasze życie... Ale na pewno nie pójdziemy lewym. Czuję stamtąd dziwny zapach, tak jak wilgoć. Zatem został nam środek... Chodźmy! Dziewczyny weszły do środkowego tunelu. Nie miały innego wyboru. Musiały ryzykować, skoro tak podpowiadało im sumienie. Równie dobrze mogły wejść do prawego, albo lewego tunelu, ale wybór padł na środek. Nie wycofując się, koleżanki podążały mokrym tunelem, który z czasem stawał się nieskończenie długi i uciążająco ciasny. Czasami nad ich głowami zwisały olbrzymie pajęczyny, a na nich pająki, tylko czyhające na ich nieuwagę. Po czasie dziewczyny zaczęły marudzić. Były zmęczone i chciało im się pić. A z czasem tunel stawał się coraz jaśniejszy. To wcale nie pocieszało Lily. "Nie idź w stronę światła. Podobno ciemne tunele zawsze kończą się śmiercią." "Nie wiesz, co tam cię czeka! Zawsze możesz zawrócić i czekać na pomoc" "Bądź gotowa na śmierć". Dziewczyna błądziła we własnych myślach. Myślała tylko o tym, że w każdej chwili mogą tutaj zginąć. Co chwila rozmyślała i postoju, ale co on by dał? Tylko by je spowolnił... Dziewczyny były coraz bardziej zawiedzione. "Czy ten koszmar się kiedyś skończy?". Z czasem pojawiały się halucynacje. Lily słyszała wołanie. -ON TU JEST! JEST BLISKO! -Był to tajemniczy głos. Po dłuugim czasie czołgania się w tunelu, bez chwili wytchnienia, dziewczyny zobaczyły kojące światło. "KONIEC TUNELU!". Koleżanki były uradowane. Objęły się przyjaźnie i wyszły z tunelu... -ALE ZARAZ! CO TO ZA MIEJSCE?!
Do czego to doszło, że ona - Voice Lloyd, autentyczna i nieuznająca pomocy - pozwoliła wtedy Chaismorowi wkroczyć do akcji? Jak zwykle grzecznie znosiła opieprz od jakiegoś niedorobionego Gryfona, a wtedy zjawił się on i jak jakiś głupi książę na białym koniu rzucił się do pomocy. Od tamtej pory Cataclysm omijała go szerokim łukiem, nie patrzyła na niego i po prostu udawała, że nie wie o istnieniu kogoś takiego, bo wyszła na małą, biedną dziewczynkę do ratowania... No, nie tylko dlatego. Miała mu się kiedyś odwdzięczyć, a tego by nie zniosła. Ale Ślizgon, jak to Ślizgon, pamiętał. A ona teraz miała mu pewnie uwarzyć jakiś eliksir, chociaż zupełnie jej się nie chciało i najchętniej dalej siedziałaby na tyłku w dormitorium, ale stwierdziła, że może przynajmniej się pośmieje, bo w końcu do niczego jej nie zmusi. Lubiła ten pokój. Nie dlatego, że gdy było się tu z drugą osobą praktycznie się jej nie widziało, bo to akurat doprowadzało Lloyd do szału - nie lubiła, gdy ktoś był zbyt blisko. Dlatego, że stojący w kącie gramofon pokazywał jej, jaki ma humor. Teraz musiała być cholernie smutna w ogóle o tym nie wiedząc. Usiadła na kanapie, by po chwili się na nią położyć, wpatrując w tańczące pod sufitem świetliki. Marne szanse, że Lucek ją zobaczy i przypadkiem na nią nie usiądzie, więc chyba powinna uważnie obserwować drzwi, żeby zareagować przed katastrofą, ale wszyscy dobrze wiemy, jak to jest, gdy nie chce nam się nawet odwrócić głowy na bok, bo w środku jesteśmy rozjebani w drobny pyłek. Już za kilka miesięcy Voice będzie pełnoletnia, kupi sobie jakąś ciasną dziurę w Londynie czy Hogsmeade i nigdy więcej nie zobaczy tej wariatki. Znaczy się, swojej kochanej mamusi. Dlaczego więc jest jej smutno? Bo weź tu przetrwaj jeszcze kilka miesięcy na jej utrzymaniu. Rozpięła czarną, skórzaną kurtkę i poprawiła białą podkoszulkę z chyba trochę zbyt dużym dekoltem, który mimo usilnych starań co chwilę pokazywał fragmenty jej czarnego, koronkowego stanika. Ostatecznie zrezygnowała z zabiegu nieustannego poprawiania bluzki i stwierdziła, że najwyżej Chaismore sobie na nią popatrzy, zanim ta się podniesie i ze śmiechem wyjdzie z pokoju, bo i tak nie zamierzała przecież nic robić.
Nie mógł uwierzyć, że poniżył się do tego by wysłać list do tej blondwłosej, Ślizgońskiej zołzy. Od kiedy to najmłodszy przedstawiciel rodu Chaismore decyduje się marnować swój cenny czas dla jakiejś tam dziewczyny? Ach, tak. Nie idzie na przyjemnie bzykanie lecz po to by wymusić na niej obietnicę współpracy. A owa współpraca zapowiadała się zajebiście dobrze. Ona z wkurwioną miną, pochylona nad kociołkiem oraz słuchająca jego rozkazów - co za podniecająca wizja. Lucius wetknął dłonie do kieszeń ciemnych dżinsów i uśmiechając się nieprzyzwoicie do swoich myśli, wspiął się na ostatnie czyli szóste piętro. Oczywiste, że nie zmęczył się a przerwę między piętrami zrobił sobie jedynie na papierosa. Każdy moment jest dobry na jaranie. A poza tym niebywałą uciechę mu sprawiała sama myśl, że ta ślizgońska dziewucha będzie zmuszona na niego czekać. I nic nie poradzi na fakt, że wkurwianie jej stało się jego autentycznym hobby. Musiał przyznać, że język miała cięty a cała jej bojowa postawa nie tyle co go niewzruszała co jedynie bawiła. Nie takie dziewczątka utemperował. W każdym razie pokonując kolejne stopnie, nieśpiesznie przystawał w miejscu by z sadystyczną radością przedłużać swoje przyjście a czas ten urozmaicał sobie... oglądając ścienne malowidła. Zdążył wypalić jeszcze kolejne dwa papierosy i łaskawie po dobrej półgodzinie, leniwym krokiem skierował się w stronę tego idiotycznego Świetlistego Pokoju. Cóż za chujowa nazwa, swoją drogą. Oczekiwał, że jak tam w końcu wejdzie to oślepi go co najmniej blask stu świec a tak.. wlazł w całkowitą ciemność. Przez dobrą minutę się nie odzywał i słysząc jedynie miarowy oddech ów dziewczęcia, wygiął kącik ust w niepokojącym uśmiechu. I to był uśmiech z serii tych zwiastujących, kłopoty. Dłonią cicho zatrzasnął drzwi i na wszelki wypadek zablokował je niewerbalnym zaklęciem. Gotowa na zabawę Lloyd? Odmówisz mi? W totalnych ciemnościach, poruszył się z typową dla siebie pewnością i przyzwyczajając swój wzrok do przyjemnego półmroku w pokoju, okrążył kanapę przesuwając po jej obiciu swoją dłonią. - Lloyd, Lloyd. Jak na dziewczynę jesteś zbyt pyskata. - szepnął aksamitnym głosem i po chwili kanapa łagodnie się zapadła pod jego ciężarem, sygnalizując tym samym blondwłosej zołzie, że Lucius jest blisko niej. Bardzo blisko. Uważaj. W milczeniu zlustrował jej ubiór i pomimo wszechogarniającej ciemności zauważył jej białą podkoszulkę jak i zarys czarnej i bodajże koronkowej bielizny, niegrzecznie prześwitującej przez jej niewinną koszulkę. Jednakże nie będąc jakimś zboczeńcem do potęgi entej, powoli się prześlizgnął swoimi czarnymi tęczówkami wyżej i omiatając jej smukłą szyję, złociste włosy a na samym końcu jej buntowniczą buźkę, spojrzał na nią przenikliwie gdy potarł z namysłem swój podbródek. - Zdejmij kurtkę. - rozkazał jej przyciszonym i bardziej miękkim głosem gdy w jego oczach zapłonęło zdawkowe rozbawienie a wargi Chaismore ’a rozciągnęły się w złośliwym uśmieszku. Skoro dziewczę samo eksponowało swoje kształty to co miał się cackać? To praktycznie tak, jakby dziecku pokazano słoik z ciastkami i zabrano zjeść ciastka. Och kurwa, no jak tak można? Ale bez obaw, Lucius jest z tych cierpliwych osobników. Do czasu.. Wiedząc, że ta niewiasta z pewnością będzie się buntować, marudzić i warczeć i chuj wie co jeszcze, zastosował pewien trik. Z pewną delikatnością skutecznie ją unieruchomił, łapiąc ją za nadgarstki. Stanowczo pociągnął je w górę i niedbale krzyżując, ulokował jej ręce nad jej jasną główką. Tym samym się oczywiście nad nią nachylił by móc spojrzeć jej w oczy i uśmiechnął się z wyższością. A, że młody człowiek zapobiegliwy z niego, to od razu zablokował jej kolana swoim własnym ciałem co by nie próbowała go kopnąć. A i z takimi laskami już się spotykał na swoje nieszczęście. Posyłając jej paskudny uśmiech, uniósł nieco brew do góry. - Zgódź się na współpracę, Lloyd. Dobrze wiesz, że nie masz wyjścia więc po co strzępisz swój ostry język, hm? Bo Lucius zawsze jest górą. Absolutnie w każdej sytuacji, zapamiętaj.
Voice szczerze wątpiła, że Chaismore idąc na szóste piętro zmęczył się aż tak, żeby umrzeć gdzieś na schodach. Byłoby miło, fajnie, zabawnie, a ona nie byłaby obarczona żadnym zobowiązaniem, ale wiecie, jak to jest - wystarczyło, żeby go sobie przypomniała i była pewna, że pokonanie kilku stopni nie jest dla niego problemem. To ci najbardziej wiekowi nauczyciele mogli czołgać się do góry przez cały dzień i wychodzić na lekcje trzy godziny wcześniej. Co ten gnojek pierdolił o wysokości? Chyba po prostu musiał gadać non stop jakieś bzdury, albo wyjeżdżać do Lloyd z tekstami jasno sugerującymi, że mógłby ją wyruchać i zostawić, ale ma na głowie coś ważniejszego. Coś go dręczyło i nie było to rozbite lustro? No popatrzcie. I dlaczego jeszcze go nie było? Zgubił się w labiryncie korytarzy? Może powinna była narysować mu mapę? A może po prostu po cichu liczyła na to, że Lucius nigdy się nie zjawi i niczego od niej nie zażąda? Zgubne nadzieje, och. Cataclysm, dlaczego się nimi karmisz? Przecież dobrze wiesz, że wszystko to, co najgorsze i tak cię w końcu dosięgnie. Taka już twoja natura, że przyciągasz tylko zło. Walczyła z opadającymi powiekami. Ile czasu się tam do niej wlókł? Godzinę? Dwie? Bynajmniej nadzwyczaj długo, bo Lloyd zdążyła już się znudzić zabawą włosami, nerwowym skubaniem grzbietów rękawiczek, zapinaniem i rozpinaniem kurtki i nieustannym wzdychaniem. Chyba nawet zasnęła. No, okej, zasnęła, a raczej przysnęła, może dwie minuty przed jego wejściem. Obudziły ją dopiero ciche kroki, które nakazały jej otworzyć oczy i przyzwyczaić je do ciemności. Usiadła tylko dość gwałtownie, mrugając kilka razy. Był blisko. Cholernie blisko. Zbyt blisko, a Voice mogłaby się założyć, że dreszcz, który przeszył jej ciało, gdy się odezwał nie był spowodowany panującym w pokoju zimnem. Po pierwsze - nie było zimno. A po drugie... No cóż, jego obecność mówiła sama za siebie. Nie mam pięciu lat i się kurwa nie bawię. Przestań być jakimś pierdolonym kotem ganiającym za myszą. - Z reguły nie pyskuję. Wzbudzasz we mnie jakiś dziwny instynkt. Chcę tylko powiedzieć ci kilka nieprzyjemnych słów i uciekać - zmusiła się do odpowiedzi, wyłapując w końcu w półmroku jego twarz. Gdzieś z tyłu jej głowy zapaliła się czerwona lampka, nakazująca ucieczkę i to natychmiastową. Ale Lloyd, jak to Lloyd, niezaprzeczalnie jest uparta i umie postawić się nawet własnemu przyzwyczajeniu, które powinno właśnie zaprowadzić ją bezpiecznie za drzwi. Łamała się pod jego spojrzeniem i tylko jej oczy i twarz pozostały jak zwykle opanowane, głuche na wołanie mózgu i serca. Były jakby innym organizmem. Ale utrzymanie ich z dala od reszty ciała musiało być nadzwyczaj męczące, bo gdy wydał polecenie kąciki jej ust uniosły się w kpiącym uśmiechu. - Współpraca, mówiłeś. W kręceniu porno? - fuknęła, zapinając szybko kurtkę. Rozkazy wydawane przez rozsądek były dla niej ważniejsze niż te szeptane przez Luciusa. I gdy ten ukształtowany przez lata rozsądek nakazywał jej się opanować, w oczach zaczął odbijać się niepokój, a zaraz po nim panika, gdy złapał ją za nadgarstki. Dotknął jej, a ona z ogromnym trudem nakazywała sobie milczenie. Z kiepskim efektem. - Nie masz kurwa prawa mnie dotykać - szarpnęła się, ale wyczuwając, że nic z tego postanowiła się nie ruszać. - Nie dotykaj mnie. Nie taka była umowa - dodała z jakby desperacją. No bo kurwa, Lloyd, jaka umowa? Nie było żadnej umowy. Dobrze o tym wiesz. I dobrze wiesz o tym, że ma rację. Że nie masz wyjścia... Więc co to za słowa wydobywają się właśnie z twoich ust? - Żadnej współpracy. Nie będę nic robić. I będę dalej strzępić język i nic ci do tego. Puść mnie - zakończyła, jeszcze raz próbując wyrwać mu ręce. Starała się uspokoić oddech, przystopować tą szybko unoszącą się i opadającą pierś i mocne bicie serca, usiłującego się z niej wyrwać. Westchnęła w końcu, unosząc na niego wzrok. Patrząc w te ciemne oczy, które w innych okolicznościach uznałaby za seksowne. - Czego chcesz, Chaismore? - spytała, nie spuszczając z ostrego tonu, przywołując znów do swoich szarych tęczówek bojowość. I pomyśleć, że chwilę wcześniej spokojnie spała, nie zaciskając dłoni w pięści i nie analizując, czy istnieje jakaś możliwość ucieczki. Nie istniała. Nie dla tak słabej osoby jak ona.
Świetlisty pokój był idealnym miejsce na imprezę andrzejkową - nawet wiele nie trzeba było tutaj zmieniać. Półmrok rozświetlany latającymi świetlikami sprzyjał atmosferze tajemniczości. W różnych miejscach w sali porozstawiane były różnokolorowe świeczki.
Kiedy tylko pierwsza osoba przekroczyła próg, zabrzmiała dosyć spokojna muzyka. Ten wieczór miał upłynąć na wróżbach. Wyznaczono kilka miejsca na specjalnie przygotowane na tę okazję zabawy. Na stoliku otoczonymi fotelami stały wszystkie przyrządy potrzebne do lania wosku, w rogu ustawiono kociołki z eliksirami a pod przeciwną ścianą, miało odbywać się plecenie wianków. Ułożono tam mnóstwo poduszek, żeby uczniowie i studenci mogli na nich wygodnie usiąść.
Na stole na samym środku było mnóstwo półmisków ze słodyczami prosto z miodowego królestwa, a także butelki soku dyniowego i piwa kremowego.
Słodkie swatki, które pośredniczyły w przygotowaniu andrzejkowej imprezy, połączyły wszystkich chętnych imprezowiczów w urocze pary i.. przyszykowały dla nich nie lada niespodziankę! Każdy kto tylko przekroczy próg świetlistego pokoju, powinien się poczuwać do obowiązku, aby jak najszybciej odnaleźć swojego towarzysza zabawy. Każdy partner został do danego czarodzieja przypisany wedle specjalnego zaklęcia, które zaczyna się aktywować w momencie, gdy znajdziesz się na tej imprezie! Dlatego, im szybciej odnajdziesz swoją drugą połówkę tym lepiej dla ciebie - ponieważ jeśli będziesz z tym zwlekać, dosięgną cię nieprzyjemne skutki zaklęcia.
Gdy odnajdziecie się możecie odetchnąć z ulgą. Nie obawiajcie się słabego rozbłysku zaklęcia, który otoczy ciebie i twojego partnera/partnerkę. Wasze dłonie zostały tylko związane włosiem jednorożca. Na nic się zdadzą zaklęcia, czy też mugolskie nożyczki. Żadną siłą nie przetniecie łączących was więzi - bynajmniej nie do końca andrzejkowej zabawy.
LANIE WOSKU
Andrzejki bez lania wosku, to jak smok bez ogona! Dlatego czym prędzej chwytajcie za klucze i świeczki rozłożone na podłodze! Wybierzcie sobie miskę z wodą (możecie lać wosk do jednej miski z przyjacielem czy drugą połówką, to nie ma znaczenia!) i zajrzyjcie w przyszłość. Każdy z was otrzymuje również klucz do interpretowania woskowych kształtów.
Rzuć dwiema kostkami w odpowiednim temacie, zsumuj liczbę oczek i sprawdź, co cię czeka!
Kostki :
2 - Po dłuższym namyśle dochodzisz do wniosku, że wosk na powierzchni wody jako żywo przypomina motyla. Co więcej, stopniowo zaczyna nabierać kolorów i lekkości, po czym podrywa się do lotu i zatacza kręgi nad twoją głową. To symbol wielkich zmian, więc bądź czujny i nie daj się zaskoczyć! 3 - W sumie nie bardzo masz pomysł, do czego podobny jest ten kształt. Najbliżej mu chyba do buta - i całe szczęście, bo to bardzo pomyślna wróżba! Czekają cię przygody i podróże i... nie zdziw się, ale twoje własne buty właśnie zmieniły się w różowe, puchate bambosze! 4 - Och, to musi być jednorożec, co do tego nie ma żadnych wątpliwości! Zwiastuje szalony, magiczny rok i bliskość namiętnego kochanka... nie musisz się rumienić, chyba że czujesz się zakłopotany faktem, że na twoim czole wyrósł róg. Spokojnie, zaraz zniknie, a ty będziesz mógł się zająć wypatrywaniem kogoś, kto rozpali twoje zmysły! 5 - Nie jesteś pewien, ale to chyba kapelusz! Wyciągasz go z wody i oglądasz na wszystkie strony. Nagle zauważasz, że zaczyna rosnąć na twoich oczach, aż w końcu możesz włożyć go na głowę. Elegancka fedora, bez dwóch zdań. Powinieneś się cieszyć, bo to zapowiedź samych sukcesów - nie bój się podejmować odważnych decyzji, los ci sprzyja! 6 - Twój wosk przybrał kształt lisa. Nie jest to najlepsza wróżba, musisz bardzo uważać, żeby nie wpakować się w żadne tarapaty. Śmiertelny Nokturn omijaj szerokim łukiem, bo możesz wplątać się w coś, co będzie się za tobą ciągnęło przez długi czas. W tym roku musisz być naprawdę dobry i przyzwoity, bo każde świństwo obróci się to przeciwko tobie. Twój woskowy lis nagle ożył i złapał cię za palec. Spokojnie, zęby też ma z wosku, ale niech będzie to dla ciebie ostrzeżenie. 7 - Nie masz żadnych wątpliwości - to maska. Jesteś pewien, że czujesz się szczęśliwy? Ta wróżba sugeruje, że powinieneś coś zmienić w swoim życiu, bo oszukujesz samego siebie i innych. Nagle na twojej twarzy pojawia się czarna maseczka, podobna do tej, którą nosił Zorro. Nie możesz się jej pozbyć do końca zabawy. 8 - Oto... ucho. Tak, ucho. Pragniesz, żeby ludzie wreszcie zaczęli cię słuchać. Sam też zacznij słuchać innych, na pewno na tym skorzystasz. Nagle twoje własne, prawdziwe uszy pokrywają się czarnym futrem. Nie martw się, wkrótce zniknie, ale może nakłoni cię, byś potraktował swoją wróżbę poważnie. 9 - Jakbyś nie patrzył, widzisz w tym kawałku wosku węża. Uważaj na plotki - zarówno te, które sam rozsiewasz, jak i te, które inni rozsiewają na twój temat. Mogą ci bardzo skomplikować życie. Wąż nagle owija się wokół twojego palca i syczy. Nie jest to przyjemne doświadczenie, ale po chwili zastyga i znów jest tylko kawałkiem wosku. 10 - Jabłko. Widzisz nawet ogonek i listek! To symbol uczuć, miłości, przed którą nie powinieneś się bronić! Nagle ktoś rzuca w ciebie jabłkiem. Nie masz dość refleksu i owoc wpada do miski, ochlapując cię wodą. Widzisz? Miłość działa podobnie, bierze z zaskoczenia! 11 - Jaka urocza chmurka! Jakieś tajemnicze siły jasno dają ci do zrozumienia, że czas, żebyś zszedł na ziemię albo... czasem znalazł chwilę, żeby się zadumać i popatrzeć w niebo. Nad twoją głową pojawia się mała chmurka, z której sypią się na twoją głowę płatki śniegu. Wcale nie są zimne, a sama chmurka po chwili rozwiewa się jak sen... 12 - Ojej, wygląda na to, że musisz się mieć na baczności, bo ktoś zamierza cię uwieść i podle wykorzystać! W każdym razie tak sugeruje wróżba. W palcach trzymasz woskową syrenę, która nagle ożywa i zaczyna się do ciebie wdzięczyć. Na domiar złego twoja dłoń pokrywa się rybią łuską i nie czujesz się z tym zbyt komfortowo, ale wystarczy wrzucić syrenę z powrotem do wody, żeby wszystko minęło.
MAGICZNE OPARY ELIKSIRÓW
Wiedzieliście o tym, że magiczne opary unoszące się znad kociołka mogą spełniać rolę wróżb? Czarodzieje od niepamiętnych czasów, wpatrywali się w swoje kotły i z niecierpliwością oczekiwali na ten kulminacyjny moment, gdy znad krawędzi kociołka uniosą się pierwsze smugi magicznego dymu! Usiądź więc wygodnie na miękkich poduszkach, niedbale porozrzucanych na podłodze wokół każdego z kilku kociołków, poustawianych na niskich trójnogach; i bez wahania dodaj cząstkę siebie do magicznej mikstury. I nie obawiaj się: eliksir z pewnością nie wybuchnie ci prosto w nos!
Aby wróżba stała się w pełni spersonalizowana dla danego czarodzieja, należy wrzucić do kociołka jeden kosmyk swojego włosa. Dopiero wtedy, opary magiczne przybiorą odpowiedni kształt i .. przepowiedzą, co cię czeka w najbliższej przyszłości! Należy także wziąć pod uwagę losowanie swojego partnera/partnerki!
Rzuć jedną kostką (literą!) w odpowiednim temacie i sprawdź, co cię czeka!
Kostki :
A - PEŁNIA - Gdy tylko twój kosmyk opadł na dno kociołka, poczułeś, że magiczne opary, zaczęły na ciebie wpływać zatrważająco mocniej aniżeli na twoje towarzystwo, przez co stałeś się nieco otępiały. Przecierasz kilkukrotnie ręką swoje oczy i walcząc z ogarniającą cię sennością, dopiero po chwili odkrywasz, iż opary ukazują ci wiszącą tarczę księżyca podczas pełni. Niczym zahipnotyzowany, wpatrujesz się w swoją księżycową wróżbę, co skutkuje, nieopatrznym wsadzeniem łokcia do kociołka i zabrudzeniem sobie szaty, dość kleistą mazią. To wyraźny znak, aby wreszcie zadbać o swoje zdrowie, czarodzieju! B - GNOM - Gdy z oparów wyłania się brzydka, pomarszczona gęba jednego z najbardziej chochlikowatych stworzeń magicznych, odczuwasz dziwne rozczarowanie. Wydaje ci się, że gnom oznacza jedynie rzut nim przez płot, bądź ewentualnie dobry refleks? Twoje zdziwienie sięga jednak zenitu, gdy wytworzony z białego dymu ogrodowy szkodnik nagle ożywa i wesoło brykając, niespodziewanie kąsa cię w palec. Oznacza to nagłe szczęście, które zawita do ciebie w najbardziej niespodziewanym momencie. C- GALEONY - Pomyślna wróżba! Opary eliksiru, leniwie skręcają się w całkiem przyzwoity stosik złocistych galeonów. Już niemalże słyszysz ich pobrzękiwanie w swojej sakiewce, już wciągasz swoją dłoń w stronę dymnych monet, gdy nagle niefortunnie zsuwasz się ze swojej poduszki i lądujesz na ziemi obok. Wtedy dostrzegasz błysk złotej poświaty spod swojej poduchy, na której jeszcze chwilę temu siedziałeś i bez namysłu, wkładasz pod nią dłoń. Znajdujesz pod nią 10 galeonów. D - PUSZEK PIGMEJSKI - Wytężasz swój wzrok i coraz bardziej pochylasz się ku magicznym oparom, gdy nagle spośród białego dymu, wyskakuje w twoją stronę cała gromada, słodkich puszków pigmejskich. Nic nie możesz poradzić na fakt, że opary zaczęły wokół twojej osoby coraz bardziej gęstnieć, a widmowe stworzenia wręcz uwiesiły się na tobie, czule się przymilając. Nie zauważyłeś, że tym samym wyciągają swoje długie, lepkie ozory i plądrują ci kieszenie! Straciłeś właśnie aż 3 galeony. To chyba znak, abyś baczniej się przyjrzał swoim znajomym. Czyżby ktoś był dla ciebie nielojalny? E - SŁOWIAŃSKA ISTOTA - Zrobiło ci się nieprzyzwoicie gorąco, gdy po wrzuceniu swojego włosa do kociołka, twym oczom ukazała się postać niemal, nie z tego świata! Piękne rysy twarzy, jedwabiste włosy i ku twojemu zaskoczeniu, nie mogłeś oderwać od niej wzroku, gdy twoja wróżba zaczęła tańczyć pośród kolejnych, eliksiralnych oparów. Nie mogąc się powstrzymać, podnosisz się ze swoich poduszek i nie zwracając na nikogo uwagi, zaczynasz odstawiać dziwne tańce wokół swojego kotła .. pociągając do dzikich pląsów, przywiązanego do ciebie partnera/partnerkę. Niestety potrzeba tańczenia jest zdecydowanie od ciebie silniejsza i przez jeden post, nie dajesz się ściągnąć na podłogę. Widać, że w twoim życiu nastaną zwariowane chwile, pełne uniesień! F - KWIATY - Nie jesteś pewien swoich uczuć? Obawiasz się odrzucenia lub czujesz się bardzo nieśmiało przy swoim obiekcie westchnień? Widocznie eliksir wyczuwa twoje miłosne niezdecydowanie i oto figlarne opary, skręcają się w drobne kwiecie i zostajesz obsypany drobnymi, magicznymi stokrotkami. Dodaje ci to pewności siebie i bez zawahania, wyłaniasz spośród kwiatów najładniejszą łodyżkę i ofiarowujesz ją osobie, którą darzysz sympatią. G - SMOK Smoki są pięknymi stworzeniami o bardzo ognistej naturze! Gdy opary zaczęły się więc formować w przepięknego, magicznego gada mimowolnie wyciągnąłeś rękę, aby go pogłaskać. Dotyk ten spowodował, że z twojego ciała zaczął rosnąć typowo smoczy ogon, ale bez obaw! Zniknie on, gdy tylko opary z twego kotła się przerzedzą! Ku rozbawieniu reszty towarzystwa, możesz także zionąć nieszkodliwym ogniem na swoich przyjaciół! Wyłącznie przez jeden post. Wróżba ta jednoznacznie sugeruje, że niezły z ciebie ogniomiot, i skrywasz w sobie gorącą część natury! H - KARTY DO TAROTA Nie wiesz co zrobiłeś nie tak, aczkolwiek eliksir na dodanie twojego kosmyka włosa, zareagował iście wybuchowo. Mikstura zaczęła bulgotać i syczeć, a po chwili z jej wnętrza zaczęły wystrzeliwać mgliste karty do tarota. Przed oczami stawały ci karty, symbolizujące szczęście, byś po chwili oberwał kartą sugerującą pecha nie z tej ziemi. Pocierpisz więc trochę i być może, utracisz jakąś ważną rzecz; ale mimo wszystko, pod koniec tej krętej drogi przyobleczonej we wszystkie możliwe, drobne nieszczęścia, odzyskasz spokój ducha! Jakby na pocieszenie, karty do tarota stają się dla ciebie coraz bardziej namacalne i możesz je zabrać do swojego dormitorium! Pamiętaj jednak, że pech nie śpi! Eliksir postanowił zrobić ci małego psikusa i uczynił z ciebie uroczego futrzaka. Otóż wyrosły ci kocie uszy. Z efektem ubocznym, będziesz zmuszony żyć aż przez dwa kolejne posty. I - MACZUGA Z oparów zaczęła formować się maczuga czyli jedna z ulubionych zabawek, ogromnych trolli! Wedle wielu wróżbitów, w pierwszej kolejności oznacza ona niebezpieczeństwo. Jednak nie dzisiaj! W ocenie eliksiru, dzierżenie w dłoniach drewnianej pałki, oznacza wielki przypływ siły, jak i wielką brawurę! Jak na zawołanie, magiczne opary zaczynają się kłębić wokół twych dłoni i przez krótką chwilę jesteś w stanie udźwignąć niemalże cały świat! Upojony nową zdolnością, natychmiast chcesz wypróbować swoje siłowe umiejętności i pomimo zręcznego przywiązania cię do partnera zabaw - bez zbędnego problemu unosisz go w górę! Uważaj jednak! Bo chwilę później, zdolność ta wyparowuje z ciebie niczym kamfora i obydwoje lądujecie z powrotem na tyłkach, nieszczęśliwie zahaczając dowolną częścią ciała o kociołek pełen mikstury, która na was się wylewa. Przez dwa kolejne dni, będzie zmuszeni chodzić z włosami, które będą świecić w ciemnościach! J - PIÓRKA Wpadłeś jak sterowalna śliwka w magiczny kompot! Gdy tylko opary zaczęły przybierać kształt, mnóstwa puchowych piórek, zacząłeś wręcz nieprzyzwoicie kichać i wymachiwać rękoma na wszelkie strony, aby zrzucić z siebie miękki puch. W przypływie namiętności pozbywania się kłębiących oparów..: Rzuć dodatkową kością: parzysta: Znienacka grzmotnąłeś swojego towarzysza nadgarstkiem w czoło, tym samym przyczyniając się do zabawnej sytuacji, iż jego zmierzwiona czupryna, momentalnie zaczęła obrastać w ptasie pióra. nieparzysta: Nagle zastygłeś z niemałym zdziwieniem odczuwając, że cała skóra delikatnie cię swędzi, a po chwili z każdego pora, wyskakują maleńkie piórka upodobniając cię tym samym do maskotki Ravenclawu. Widać, że wróżba daje ci wiele do pomyślunku! Niezdarność to twoje niemal trzecie imię, i miej się na baczności aby nie zaszkodzić sobie i swojemu otoczeniu! Z drugiej strony, odczuwasz niesamowitą lekkość jakbyś się unosił kilka cali w powietrzu. To znak, że z łatwością nawiązujesz nowe znajomości. Kto wie? Być może, za niedługo poznasz kogoś fascynującego?
Raphael wszedł do pomieszczenia, uśmiechając się pogodnie i rozglądając wokoło. Czyżby był pierwszy? Niebywałe, on, Raphael Theodore de Nevers, słynny marzyciel, osoba, która nie wiedziała, jaki jest dzień tygodnia, i notorycznie się spóźniała, przyszedł jako pierwszy! A może pomylił dni? Nie, na pewno nie. Sala była przygotowana do wróżb i Raphaelowi pozostawało tylko czekać na Serenę. W klapę swojej czarnej marynarki (ubrał się cały na czarno, z wyjątkiem niebieskiego fularu, który jakimś cudem udało mu się zawiązać) wpiął pawie pióro, które otrzymał od słodkiej swatki. Nie był zachwycony tym pomysłem, bo nie miał ochoty spędzać tego wieczoru z nikim prócz Sereny, ale jeśli takie były zasady gry, to cóż mógł poradzić? Salę wypełniała spokojna muzyka, a Raphael krążył sobie spokojnie, rozglądając się i przyglądając stanowiskom do wróżenia. Cóż, jeśli na czymś naprawdę mu zależało to na dwóch rzeczach - miłości Sereny, która nigdy nie przeminie, oraz wenie, która nigdy go nie opuści. Naprawdę nie potrzebował niczego więcej i miał nadzieję, że właśnie to wywróży sobie dzisiejszego wieczoru.
Andrzejki. Ale co to w ogóle było? Enzo chyba liczył na to, że okaże się to zwyczajną imprezą, gdzie będzie nie dość, że głośno to w dodatku znajdzie się trochę alkoholu, który pomógłby mu się rozluźnić. Jak widać, strzelił kulą w płot podczas typowania i kiedy wreszcie przekroczył próg świetlistego pokoju, niemalże automatycznie się skrzywił. Nie tego oczekiwał i może od razu by wyszedł, gdyby nie poczuł na nadgarstku nacisku dziwnej magii, najwyraźniej uniemożliwiającej mu opuszczenie pokoju. Zaklął cicho w ojczystym języku i postanowił przełknąć swój błąd, pozostając jednak na miejscu. Nie bardzo wiedział czego się spodziewać, więc po prostu stał jak kołek przy wejściu, miętoląc w ręku przypinkę z symbolem karo, chyba bardziej zestresowany tym kto może przypaść mu w parze. Jak zniósłby towarzystwo kogoś innego niż Shenae (o ironio)? Wolał tego nie wiedzieć. Machinalnie musnął palcami wolnej dłoni swoją szatę wyjściową, jednocześnie przyglądając się stanowisku z kociołkami. Co oni robią z tymi oparami? Ćpają je czy co? Nie miał pojęcia co tu się dzieje, jak słowo daję.
Ja to się potrafiłem dobrze ubrać. Gratulowałem sobie dobre dziesięć minut efektu, jaki zobaczyłem w lustrze. Moja nowa, droga koszula wyglądała fenomenalnie nawet z tymi śmiesznie tanimi spodniami. Kiedy miałem dużo pieniędzy, nawet nie sądziłem, że można tak tanio kupić jakąkolwiek cześć garderoby. Oczywiście nie zamierzałem się szczycić moim tanim zakupem, bo powodu do dumy w tym nie dostrzegałem. Przekleiłem metki ze starych, zniszczonych spodni, tak że, teoretycznie cały prezentowałem się drogo. Drogiej mojemu sercu osoby (przynajmniej wedle Andrzejkowej swatki), wypatrywałem poprawiając na głowie kowbojski kapelusz. Przeważnie nie nosiłem tego typu ozdób - to Winonie pozostawiałem charakterystyczne dla Ameryki południowej elementy garderoby. Emanowanie regionalnymi detalami nigdy mnie nie kręciło. To też dziś czułem się w ów dodatku nieco komicznie. Do reszty stroju średnio mi pasował, ale skoro tak miałem znaleźć przypisaną mi osobę, nic na to poradzić nie mogłem. Rzuciwszy okiem na zebranych i nie dostrzegłszy tam partnerki, powędrowałem w stronę stolików z piwem kremowym. Brakowało mi zwykłego, amerykańskiego piwa, te brytyjskie miały strasznie dziwny smak. Niemniej jednak, wolałem się jednego z nich napić, bo wszędzie dookoła paliły się świeczki, a od jakiegoś czasu nieco problematycznie reagowałem na zapach ognia. Szybkie uśnięcie na tej imprezie byłoby przeze mnie pożądane tylko w wypadku, gdyby moją partnerką miała okazać się jakaś słonica. Czy tam, po prostu brzydula - w końcu najwyraźniej w przeciwieństwie do stereotypowych Amerykanek, wszystkie Brytyjki miały super figury.
Długo biła się z myślami czy aby na pewno chciała wybrać się na hogwardzką imprezę, która w dodatku odbywała się dwa dni po pełni. Nie trzeba chyba wspominać, jak przez następny dzień dochodziła do siebie. Czyli z prostego rachunku matematycznego można wywnioskować, że został jej jeden dzień na podjęcie decyzji i znalezienie sukienki. Tak naprawdę poszukiwania ubioru na wieczór były tylko pretekstem do opuszczenia murów tej szkoły. Nikomu nic nie mówiąc udała się na zwiedzanie Londynu, co oczywiście okazało się niezbyt dobrą decyzją. Łaziła w kółko nie potrafiąc określić kierunku, w którym powinna się udać. Po dobrej godzinie dopiero wpadła do idealnego sklepiku. Schowanego w bocznych uliczkach, bez tłumów gromadzących się przy każdym stojaku. Nie liczcie raczej na opowieść o krwawej walce spowodowanej przez kawałek materiału. Nie musiała długo przeglądać, ponieważ w jej ręce wpadło koronkowe cudo. Zapłaciła kobiecie siedzącej za ladą i jak najszybciej wróciła do Hogwartu. Założyła nową sukienkę do zwykłych czarnych obcasów i właściwie czuła się prawie gotowa do wyjścia. Włosy upięła luźno z tyłu srebrną klamrą, a makijaż opierał się tylko na przydymionych oczach i trochę ciemniejszej od ust szmince. Już przy drzwiach od świetlistego pokoju, wręczyli jej srebrną broszkę z półksiężycem. Zaśmiała się w duchu z dziwnie trafionego dodatku i trochę cieszyła się z faktu, że jednak nie przedstawiał pełni. Sprytnie przypięła go na samym środku do paseczka, by nie wyglądał jak dodany bez rozmysłu.
Z furią zgniata list od Ceres i rzuca go gdzieś w kąt pokoju. Mamrocze pod nosem przekleństwa na temat przyjaciółki. Dobrze, że nie ma pojęcia o wymienianych listach pomiędzy Katyą, a Ceres. Wtedy jej złość trwałaby jeszcze dłużej i na dodatek objęłaby obie dziewczyny. Winona podwójnie stara się wyglądać dobrze na andrzejki. Skoro będzie przypisana do jakiegoś chłopaka, świetnie! Jej przyjaciółka dała jej do zrozumienia, że to co wyrabia z chłopcami to rzecz, którą toleruje . Wobec tego, według niej jest to coś za co mogłaby się przyczepić, jakkolwiek nie próbowałaby się teraz wytłumaczyć. Winona zakłada swoją kowbojską sukienkę i ulubione obuwie. Miło z ich strony, że dali jej akurat kowbojski kapelusz. Przynajmniej całkiem pasuje do stylówki Winony. Winnie maluje się lekko. Rozpina o kilka za wiele guzików u dołu sukienki, by widać było jej długie nogi. Nie starać się przykryć naszyjnikiem dekoltu. Wchodzi do sali niczym prawdziwa Królowa Teksasu. Rozgląda się czujnie po tym klimatycznym pokoju, w poszukiwaniu swojej drugiej połówki na dziś. Czuje, że musi go znaleźć jak najszybciej. Dość szybko zauważa swojego byłego chłopaka i obecnego dobrego przyjaciela. Idzie szybko w jego stronę. Chce mu opowiedzieć wszystko co ta okropna Ceres do niej pisała. I miała też dziwne wrażenie, że spotkanie się z nim przyniesie jej jakąś dziwną ulgę. Nie tylko dzięki temu, że wszystko mu opowie. - Ładnie wyglądasz – mówi na przywitanie do Lynforda, przyglądając mu się podejrzliwie. Naprawdę podobał jej się w tym ładnym wdzianku, a kowbojski kapelusz z pewnością dodaje mu kilka punktów do wyglądu w oczach Winnie. Ledwo to mówi, a wokół nich rozbłyska zaklęcie. Ze zdziwieniem podnosi dłoń, a wraz z nią robi to Cy. Najwyraźniej od tej pory są ze sobą związani do końca dzisiejszej imprezy. No tak, oczywiście, Cyrus nie założyłby takiego kapelusza z własnej woli, nawet nie skojarzyła faktów przez swoje roztargnienie. No tak, co prawda nie miałaby nic przeciwko, gdyby to @Deven Quayle był do niej przywiązany. Ale patrząc na jej bojowy nastrój, może to dobrze, że jej BFF ma być jej towarzyszem. - No cóż, z pewnością nie możemy pochwalić Anglików za bujną wyobraźnię – stwierdza na temat ich dobrania w parę. Przydzielenie jej najlepszego przyjaciela, z którym kiedyś była, nie było zbyt zaskakujące.
Przygotowywać się jakoś długo tego dnia nie musiała, dlatego też w Świetlistym Pokoju zjawiła się względnie wcześnie. Ubrała czarną sukienkę przed kolano z odsłoniętymi plecami, włosy postanowiła zostawić rozpuszczone. Makijaż Szkarłatki nie był tak mocny jak podczas większości takich imprez, jedyne co pozostało niezmienne w tej kwestii to kolor ust dziewczyny - tradycyjnie podkreśliła je swoją ulubioną czerwoną szminką. Co najdziwniejsze sukienka Koreanki nie miała głębokiego dekoltu, biżuterii też jakoś specjalnie nie miała, jedynie założyła kilka kolczyków i nieprzewidziany dodatek, mianowicie otrzymaną od słodkiej swatki złotą bransoletę. Na ogół nie przepadała za bransoletkami, jednak cóż miała począć? Niespiesznie udała się na miejsce imprezy rozmyślając z kim została zeswatana. Nie miała szczerze powiedziawszy nic przeciwko poznaniu całkiem nowej osoby, jednak na czas tej imprezy wolałaby towarzystwo kogoś, kogo zdążyła już poznać. No i, co najważniejsze, miała tylko nadzieję, że jej partner bądź partnerka pojawi się na imprezie i przypadną sobie do gustu. Ponad to przyjemnie by było, gdyby odbyło się bez takich incydentów jakie miały miejsce na ostatnim szkolnym balu, z którego praktycznie rzecz biorąc w żaden sposób nie skorzystała.
Tym razem Quinn wyglądał jakby wybierał się na pogrzeb. No dobra, może nie na pogrzeb, na takie imprezy wydarzenia ubiera się raczej garnitur czy jakieś inne sztywniackie wdzianko. No niby na rodzinne uroczystości właśnie tak a nie inaczej się ubierał, no ale wiadomo, co innego szkolna impreza w gronie znajomych, a co innego rodzinna uroczystość. W każdym razie, był cały na czarno. Od stóp do głów można by rzec, czarny jak ta cudowna wycieraczka Cichego. No właśnie, Cichy, ciekawe czy to właśnie z nim został zeswatany. Tak czy inaczej od swatki otrzymał niebieską wstążkę, która nijak nie pasowała do jego stroju. Seth nie miał również za bardzo pojęcia o tym, co mógłby z tą wstążką zrobić, w końcu jasne włosy chłopięcia nie były długie i nie mógł zapleść sobie pięknego warkocza. Przypięcie wstążki do bluzy również byłoby trochę bezsensowne, wyglądałby jak mugole kiedy obchodzili jakieś tam święto czy rocznicę. Ostatecznie zawiązał wstążkę na swym nadgarstku i udał się do Świetlistego Pokoju.
Ostatnio zmieniony przez Seth Azriel Xenos Quinn dnia Wto Gru 01 2015, 20:25, w całości zmieniany 1 raz
Quietus nie był zbyt przekonany do tego, aby przybyć na andrzejkową zabawę. Ostatnio jego życie widowiskowo przypominało rozwalającą się ruinę, niezdolną do pełnej odbudowy. Naprawiając jedną sferę swojego życia, mimowolnie psuł całą resztę i w ostatecznym rozrachunku pozostawał z pustymi rękoma. Był jedną z tych osób, które usilnie próbowały złapać wodę w garść i nie chciały zezwolić na to, aby ona uciekała mu wąskimi strumykami poprzez jego kościste palce. Chcąc się odciąć od wszystkich problemów, niemal automatycznie zapinał hebanowe guziki od białej koszuli i z niemrawą miną, przeczesał po chwili swoją niesforną czuprynę. Wystarczyło teraz tylko narzucić na ramiona dłuższą i aksamitnie czarną marynarkę, aby uplasować się w kategorii stroju wieczorowego i chwycić do ręki parasol w dziwny wzór tarota. Osobiście wolałby dzierżyć w swych dłoniach, czarny parasol, który widział u Ceres - aczkolwiek, wątpił w swoje kolosalne (nie)szczęście do tego, iż pozwoliłaby mu ona wziąć go chociaż na sekundę. Gdy przekroczył próg świetlistego pokoju, niemal automatycznie wyczuł, że został na niego rzucony urok. I chociaż nie umiał go dostrzec na pierwszy rzut oka, to poczuł się dość niekomfortowo jakby mu czegoś brakowało. Odruchowo potarł swoją prawą rękę, zręcznie przy tym manewrując swoim dziwacznym parasolem i skrzywił się lekko. Już nabrał ochoty, aby nawiać z tego miejsca, gdy tylko dotarł do niego klimat pomieszczenia. Wszystkie dziewczęta pozostały nader dziewczęce i Cichy mógł podziwiać najróżniejsze i zapewne najnowsze kreacje, przeróżnych sukien. I chociaż wszystko wyglądało pięknie i ślicznie to Quietus nie był zbytnio w nastroju do wróżenia - ponadto był diabelnie pewny swego, że w każdej kryształowej kuli, filiżance; a nawet i w ustawionych pod ścianą kociołkach, ujrzałby ponuraka. Krążąc po pokoju, co chwila rozsyłał innym drobne pozdrowienia, gdy kiwał łbem na przywitanie i gdy dostrzegł @Megara M. Herondale, mimochodem stanął u jej boku i podparł się na swojej parasolce, przy okazji powiódłszy znudzonym spojrzeniem po reszcie towarzystwa. Ponownie skupił swe spojrzenie na dziewczęciu i dostrzegłszy jej broszkę w kształcie półksiężyca, niemalże parsknął zdławionym śmiechem, jakby mu ciążyło coś w środku na duszy i nie zezwalało na piękny, stuprocentowy śmiech. - Do twarzy ci z tym półksiężycem, Megi. - uznał lekkim tonem głosu i obdarzając ciemnowłosą delikatnym uśmiechem, po chwili wyprostował się, aby ukazać jej swoją parasolkę, którą przekornie zastukał w podłoże i zadarł nieznacznie brodę do góry. - Przynajmniej nie muszę inwestować galeonów w nową. Cóż za radość mnie spotkała! - zaintonował już nieco mniej radośniej i odnajdując wzrokiem Setha, posłał mu ciepły uśmiech i dla własnego widzimisię, puścił mu oko.
Stała tuż przed salą, robiąc ostatnie poprawki. Czarna, skórzana sukienka, dość mocno przylegała do ciała szesnastolatki, przez co Will obawiała się, czy nie jest zbyt wyzywająca. Wygładziła delikatne fałdki, poprawiła ciemny kapelusz, do którego doczepiła przypinkę z symbolem pik, podciągnęła wyżej czarne, długie rękawiczki, oraz dopięła zamek w obcasach. Wszystko, byle grać na zwłokę. Tak, Smith denerwowała się tym, co zastanie w środku. A co, jak jej partner się nie zjawi? Starała odepchnąć wszystkie możliwe czarne scenariusze w czeluść swojego umysłu. Na próżno. Rudowłosa niepewnie weszła do pomieszczenie, jednak zaraz się rozluźniła, widząc niewielką grupkę osób. Uśmiechnęła się zawadiacko, szukając swojej pary. Jak narazie jej nie było.
Ostatnio stała się strasznie zapracowana i jej chwile na odpoczynek ograniczały się tylko do spotkań z Raphaelem. Parę godzin przed andrzejkową imprezą siedziała u swojej rodzicielki i pomagała przesortować stare rzeczy na strychu. Nie trzeba się zbyt długo domyślać, że roztrzepana krukonka dopiero wtedy przypomniała sobie o zbliżającym się wydarzeniu. Wpadła w panikę, bo o tej godzinie wszystkie sklepy zostały już zamknięte, a nie zdążyła jeszcze kupić żadnej odpowiedniej kreacji. Chciała wyglądać ślicznie dla Raphaela i oczywiście musiała nawalić w tak głupi sposób. Adele miała niemały ubaw słuchając jęków córki, które pasowały do typowej nastolatki, a nią przecież nie była! Oczywiście pani Fluvius od razu znalazła rozwiązanie... na dnie starego kufra. Okazała się nim jej stara sukienka, którą założyła na swój ostatni bal w Salem. Na pytanie Sereny czy tańczyła wtedy z jej ojcem, tylko pogoniła ją do Hogwartu bez żadnej odpowiedzi. Szybko przygotowała się do wyjścia, upinając delikatnie włosy i stawiając na delikatny makijaż. Gdy już dotarła do Świetlistego Pokoju trochę posmutniała, gdy do jej rąk trafiło pawie pióro. A co jak nie będzie dane krukonce spędzić zabawy z jej ukochanym? Wpięła we włosy dodatek, choć pasował tam jak pięć do oka i udała się na poszukiwania partnera. Na sam widok Raphaela, serce dziewczyny z pewnością przyśpieszyło. Kamień spadł jej z serca, gdy dostrzegła u niego pawie pióro. Gdy tylko podeszła do Francuza otoczył ich błysk zaklęcia, a dłonie zostały związane dziwną więzią. - Chyba został pan skazany tego wieczoru na mnie. - zauważyła wesoło na powitanie i pocałowała chłopaka delikatnie w usta. Ta zabawa zapowiadała się tak idealnie, a w końcu była ich pierwszym takim wyjściem po powrocie do siebie. Miała tylko nadzieję, że nie rozpęta się takie zmieszanie jak na poprzednim balu, który szczęśliwie ominęła.
Ostatnio zmieniony przez Serena S. Fluvius dnia Pon Lis 30 2015, 00:07, w całości zmieniany 1 raz
Shenae nie chcąc myśleć nad tym co ubrać, wybrała po prostu swój mundurek. A żeby nie zarzucać jej, że się nie postarała, sumiennie z właściwą sobie skrupulatnością zapięła broszę z krukiem na piersi, zaczesała włosy na drugie ramię, żeby jej nie zasłaniać, smagnęła usta różową szminką (tą którą Rience tak bardzo lubił) i ruszyła do wyznaczonego punktu spotkania. Przypinkę z symbolem karo trzymała w dłoni, jako, że zupełnie jej nie pasowała. Stanęła gdzieś na środku pomieszczenia, próbując znaleźć osobę, do której została sparowana. W razie gdyby był to ktoś za kim nie przepadała, mogła udać, że niczego nie trzymała w palcach. Wypatrywanie nie szło jej najlepiej. Po drodze jej wzrok przelotnie przesnuł się po sylwetce Halvorsena, więc ruszyła w jego kierunku. Podeszła go, kiedy akurat przyglądał się podejrzanemu stanowisku w pomieszczeniu. Nie patrzyła w tamtym kierunku. Bardziej interesowało ją co trzymał w ręku. Sięgnęła dłonią do jego palców, prostując je, uśmiechając się mimowolnie pod nosem, kiedy zobaczyła drobny, zmaltretowany przez niego przedmiot. Dodała mu swoją przypinkę do kolekcji, zamykając jego dłoń. Większość osób skupiona była na kociołkach, dlatego pozwoliła sobie sugestywnie pociągnąć krukona w stronę odległą od nich i wspiąć się na palce, żeby musnąć jego wargi swoimi. — Kogoś szukasz? — istniała na to pytanie tylko jedna prawidłowa odpowiedź. Czekała licząc na to, że Enzo, w typowy dla siebie sposób, nie popsuje efektu.
Aiko potrzebowała czegoś nowego w aktualnej pseudodepresyjnej sytuacji. Ok, mieszkała u swojego byłego. Ok, nie miała hajsu i musiała szukać ciuchów na imprezę po starych targach. Ale co z tego, skoro udało jej się znaleźć naprawdę ładne rzeczy? Na przykład piękną, białą sukienkę do połowy łydki, delikatnie marszczoną, z niewielkim dekoltem odsłaniającym jej wyraźnie zarysowane obojczyki i ślicznie odsłoniętymi plecami. Nie była może szczególnie nowoczesna, ale dziewczyna lubiła takie klimaty. Postanowiła się więc trzymać tego delikatnego retro i do sukienki dobrała klasyczne szpilki i dość wyraźny makijaż. Weszła do środka niepewnym krokiem z przypinką z symbolem trefl. Ciekawa była, na kogo trafi i na jakiej podstawie akurat na niego. Nią? Nieistotne. W każdym bądź razie weszła do środka i stanęła pod ścianą, nieśmiałym wzrokiem omiatając parkiet. Nie do końca wiedziała, co ze sobą zrobić, ale cóż. Jak na razie ma wypatrywać osoby pod znakiem trefl, prawda?
Trochę spacerowała sama, podziwiając wystrój sali i nie mogła nadziwić się tym wszystkim magicznym pomieszczeniom w Hogwarcie. Powinna któregoś dnia zrobić sobie wyprawę po niezwykłych zakątkach brytyjskiej szkoły. Niepewnie zaglądała do stoisk z wróżbami, by na końcu i tak zrezygnować z atrakcji. Przemieszczała się praktycznie w kółko, samemu nie wiedząc na co właściwie ma ochotę. W dodatku kompletnie nie umiała odgadnąć jakie rzucone zostało na nią zaklęcie. Powoli zaczynały dopadać ją obawy, że jednak przyjście tu okaże się straszną klapą. Oczami wyobraźni już snuła sobie okropny scenariusz z jakimś Brytyjczykiem, który pałał do przyjezdnych z Salem czystą nienawiścią. Naprawdę spodziewała się więcej tolerancji od osób, przyjmujących co roku kolejnych uczniów z wymiany. Za to spotykała się często z krzywym spojrzeniem na korytarzach, gdy dostrzegali w niej Amerykankę. W pewnym momencie przystanęła, wpatrując się w pary tworzące się już w sali. Na szczęście nie tylko ona pozostawała jeszcze na zabawie sama. Odwróciła spojrzenie od bawiących się uczniów, gdy u jej boku pojawił się @Quietus Ettréval i już miała się z nim przywitać... ale wydobył z siebie dziwny dźwięk, mający uchodzić za śmiech. Z westchnięcie pokręciła głową, domyślając co spowodowało u niego taką reakcję. - Nawet nie przeginaj! Jeśli nie mam ogromnego pecha, to widocznie któryś Brytyjczyk wie o mnie o wiele za dużo. - odpowiedziała mu również uśmiechem, chociaż na początku zamierzała posłać mu karcące spojrzenie. Megara szczerze wątpiła, by przy jej podchodach z ukrywaniem się, ktokolwiek domyśliłby się w co przemienia się każdego miesiąca. Głupi zbieg okoliczności, prawda? Spojrzała na dodatek Cichego i nie potrafiła powstrzymać śmiechu, widząc co trzyma w dłoni. - Na pewno dostałeś odpowiednią rzecz? Może dają tutaj parasolki wszystkim uczniom jako jedno z przyborów szkolnych? Przynajmniej nie zmokniesz, jak przecieknie im dach. - jakby nie patrzeć, to trafił mu się o wiele przydatniejszy przedmiot. Może nie na samą zabawę, ale na dłuższy pobyt w Hogwarcie. Te ciągłe deszcze przecież mogą wprowadzić w depresję, a tylko tego jej brakowało. Dziwne, że niektórzy potrafią się do tego przyzwyczaić i jeszcze nie tęsknić za ciepłymi promieniami słońca.
Tak dawno już nie była na żadnej imprezie! Co ten Hogwart robi z człowiekiem, same nudy, nauka i ewentualnie zmaganie się ze swoim super-upartym-artefaktem. Ostatnio było tylko Halloween, a potem to drugie, organizowane przez Ceres i Winns na którym (wstyd się przyznać) w końcu się nie pojawiła. Jakoś tak... wyszło. Na pewno miała super bardzo ważny powód, bo jak to możliwe, że jej tam nie było? Przecież uwielbiała takie rzeczy. W każdym razie, teraz nie zamierzała odpuścić. Założyła dosyć zwyczajną, białą sukienkę, niespecjalnie zastanawiając się, że zapewne w końcu zmarznie. Zresztą, całkiem lubiła niskie temperatury, więc może nie będzie tak źle. Najwyżej jej cudowny, przystojny partner użyczy jej okrycia. Włosy miała rozpuszczone i skręcone w naturalne loki, w które włożyła stokrotkę. Bardzo jej się podobało, że właśnie w taki sposób miała się rozpoznać ze swoją imprezową, drugą połówką. Wystrój był cudny! Była pod wrażeniem pomysłów anglików, którym pod tym względem naprawdę niewiele można było zarzucić. Spróbowała złapać kilka świetlików, ale te zręcznie uciekały przed jej dłonią. Wypatrzyła przekąski i picie na samym środku i trochę rozczarowana stwierdziła, że nie tam żadnych ciekawych napojów, ostatecznie sięgnęła po różowego żelka. Nigdzie nie widziała drugiej osoby ze stokrotką. Gdzie on się podziewał? Miała tutaj tak sama stać i czekać? Spojrzała na Winns i Cyrusa, oboje w kowbojskich kapeluszach. Nie będzie im przecież przeszkadzać w takim romantycznym wieczorze. Poszła więc do @Megara M. Herondale i @Quietus Ettréval, którzy też jeszcze czekali. - Hejka - przywitała się, wcinając im się w środek rozmowy. Uściskała Meg i Quietusowi dała buziaka w policzek. - Och, ale masz super parasol, w ogóle, macie takie praktyczne te przedmioty, mój zaraz zwiędnie... - stwierdziła, wskazując na kwiatek na głowie, jakby się nie domyślili. - Też nie możecie się doczekać kiedy dowiecie się z kim spędzicie ten wieczór? Byle tylko nie stchórzyli i nie zostawili nas tu samych - zaśmiała się. Nie wiedzieć czemu, zakładała, że na pewno będzie to ktoś z Hogwartu. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że zostałaby dopasowana z kimś znajomym z Salem.
Gdyby nie Winona, prawdopodobnie nigdy nie zdecydowałabyś się na udział w tak absurdalnym wieczorze, spędzając go pośród Działu Ksiąg Zakazanych. Gdyby nie Winona, najprawdopodobniej byłabyś jedynie nudną kujonką, porywającą się na własne życie tylko po to, by zdobyć kolejny składnik do jakiegoś zapomnianego eliksiru. Ile razy żałowałaś, że po raz tysięczny dałaś się namówić na jakiś idiotyczny bal? Ani razu. Dziwnym trafem Hensley nauczyła cię nie przepuszczać żadnej okazji do dobrej rozrywki. Tym razem nie miałaś jednak najmniejszych chęci, by się tu pojawiać – trudno było cię rozzłościć, ale wymiana listów i jedna publikacja na Wizbooku skutecznie wytrąciła cię z równowagi. Nie zamierzałaś brać udziału w tym dramacie Winony, ale jak dobrze znałaś swoją przyjaciółkę, nie miała w planach szybko odpuścić swojego stanowiska. Dlatego między innymi musiałaś się pojawić – aby nie wyjść na tchórza. I choć zwykle, bez względu na czynniki zewnętrzne, potrafiłaś ozdabiać wszystkie bale swoim niezastąpionym uśmiechem, dzisiaj przypominałaś raczej ponuraka. Nie przyłożyłaś się nawet zbytnio do swojej kreacji – dość szybko dało się zauważyć, że większość dziewcząt miała na sobie piękne suknie, podczas gdy ty założyłaś zwyczajną, czarną sukienkę przed kolano i skórzany żakiet nabijany ćwiekami - tylko po to, by ukryć jej mocno wykrojone plecy. Całości wizerunku dopełniał kapelusz oraz ciężkie kamasze, które nijak nadawały się na takie uroczystości. Gdyby matka się dowiedziała, prawdopodobnie doznałaby ataku palpitacji i wylądowała w szpitalu z powodu szoku. Ale matka byla tysiące kilometrów stąd, a ty przecież... tak naprawdę zawsze chciałaś to zrobić. Musiałaś również odpowiednio przygotować swójparasol, wręcz podziwiając osławione angielskie poczucie humoru, które niewątpliwie nawiązywało do halloweenowego balu. Nawet nie wiedzieli, jak bardzo ułatwili ci zadanie – choć z drugiej strony pilnowanie parasola podczas przyjęcia wywoływało u ciebie dreszcz emocji, który nie zdradzał jeszcze, czy należy do tych przyjemnych. Niemniej jednak to właśnie jego dzięki zaklęciu przyozdobiłaś dziwnymi wzorami z tarota w białym kolorze. I tak szybko, jak tylko przekroczyłaś próg świetlistego pokoju, chciałaś zawrócić i jednak wybrać opcję spędzenia wieczoru w Dziale Ksiąg Zakazanych. Quietus był pierwszą osobą, którą wyłowiłaś wzrokiem spośród gromadzących się uczniów. I, o zgrozo, opierał się o parasol, bliźniaczo przyozdobiony do tego twojego. Niestety, wszelkie próby ucieczki okazały się daremne – dziwnym trafem twoja wola nie współgrała z twoim ciałem, które pod wpływem uroku nie miało zamiaru opuszczać pomieszczenia. Pozostało ci jedno – wtopić się się w tłum i liczyć na to, że nie zostaniesz zauważona. Wiesz, że w tej jednej rzeczy nigdy nie byłaś dobra, prawda?