Nie, pub nie jest własnością znanego wszystkim zespołu, aczkolwiek Felix Felicis byli w nim parę razy dając kameralny koncert. Kameralny, ponieważ scena w knajpie nie jest zbyt wielka. Głównie znajdziesz tu obszerny bar z krzesełkami (i oczywiście trunkami!) oraz wygodnymi, miękkimi kanapami dookoła stolików. Wewnątrz panuje delikatny półmrok, acz trzeba przyznać, iż to przytulne miejsce na spotkania z przyjaciółmi bądź drugą połówką!
Czy ona mu groziła "nie znasz dnia ani godziny" czy to miało zabrzmieć groźnie? Wątpił by taka dziewczyna jak ona miała w sobie tyle nienawiści do świata by się mścić za to co było wiele lat temu. Ale cóż, nie znał ludzi i nie miał pojęcia ile w kim jest gniewu. - Jestem spokojniejszy, to prawda. Kiedyś po prostu nienawidziłem ludzi, a teraz... po prostu nie bardzo mnie obchodzą. no może nieliczni. Nie jestem całkiem obojętny na świat. Mam sumienie chyba. Tak samo jak uczucia. Nie okazuję ich, ale są - wyjaśnił, dziewczynie. Nie powinien jej się tak zwierzać, mogła to przecież wykorzystać przeciwko niemu! - Gdybyś chciała się zemścić to byś mi tego nie mówiła tylko to zrobiła- odburknął. Miał być świadomy tego co zamierzała zrobić? Wielkie mi halo! Kiedy kazała mu się uśmiechnąć uniósł lewą brew. - Mam się uśmiechnąć? Z umarlakiem już nie dasz rady gadać? Przeszkadza ci moja mimika twarzy?- zadał kilka pytań pod rząd, ale od razu wybuchnął śmiechem. Może jej zadaniem było go rozśmieszyć?
Kath uniosła jedną brew wyżej. Czyżby chłopak mówił jej częściowo o swoich uczuciach? Ciekawe. Wyglądał na raczej zamkniętego w sobie i nie chętnego do zwierzeń, a tu taka niespodzianka. - I czemu mi o tym mówisz? Nie wyglądasz, na kogoś kto zwierzałby się pierwszej napotkanej osobie w pub'ie.- Odparła, na jego słowa. W sumie, dla niej było to całkiem miłe, że ktoś z nią rozmawia, o tym co czuje. Nie miała mu tego za złe. Po chwili naburmuszyła się jak dziecko. - Nie ważne. I tak to zrobię.- Zażartowała. Szerze już jej to nie obchodziło. Teraz miała ładne włosy i nikt ich już nie dotyka. W końcu dba o nie bardziej, niż o swoją różdżkę. Zawsze ubierała się jak chłopak, ale dbała o siebie jak kobieta. - Nie mówię, że mi przeszkadza. Po prostu chciałam być trochę milsza.- Odpowiedziała chłopakowi na jego pytanie. Mimo to Kath nadal pozostała nieufna wobec niego. Nie ufała ludziom. Bała się, że ktoś to wykorzysta przeciwko niej, a przecież miała zbyt wiele do ukrycia. W szczególności przed mężczyznami. Znała tylko jednego przed którym się otworzyła, i którego kocha jak brata od szkolnych lat, aż do teraz. I jak na razie to jej wystarczy. Spuściła wzrok na blat stołu.
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
- hm.. może dlatego bo być może już się nie spotkamy i będziesz miała w dupie to co usłyszałaś? A może dlatego, że czuję od ciebie jakąś pozytywną energię? dobra, możesz mnie już uznać za wariata- dał już sobie spokój z wymyślaniem dlaczego to mówił. Dawał jej dojść do siebie, poznać go, chociaż nikt nie miał tylu możliwości. dlaczego? Dlaczego to robił? Nie wiedział, ale już było za późno na cofnięcie słów. - No rozumiem. Chciałbym kiedyś być miły, ale nie potrafię. Nigdy mi nie chodzi. z komplementu zawsze mi wychodzi jakaś obraza. Wolę już nic nie mówić- mruknął i głośno westchnął. Tak, nawet nie potrafił normalnie gadać z dziewczyną! W dodatku dziewczyną, która nie była nim kompletnie zainteresowana! Przecież to było szalone. Był dziwny. - a tobie jak się powodzi po szkole?
-Ode mnie? Pozytywna energia? .. Może.- Burknęła.- Słodki jesteś.- Uśmiechnęła się do niego jak do małego dziecka i chwyciła palcami jeden z jego policzków. Był trochę milszy jak za dawnych czasów. Kiedy Kath zauważyła, że na policzku Toma powoli pojawia się czerwony kolor, puściła jego skórę i delikatnie go pogłaskała, po czym wróciła do tego co robiła najlepiej- picia piwa kremowego. - Każdy potrafi być miły. I Ty też, może po prostu nie miałeś jeszcze szansy aby to pokazać.- Oznajmiła z obojętnością. Choć w rzeczywistości zrobiło jej się trochę przykro, że gryfiak w taki sposób o sobie myśli. Słysząc to pytanie, zastygła. No, bo co miała odpowiedzieć? - Na razie nie chcę zapeszać, więc Ci nie powiem.- Uśmiechnęła się. -No. Uśmiechnij się, bo Ci poczochram włosy.- Dodała. Nie mógł od tak sobie siedzieć i być aż tak poważnym. Ludzie pomyślą, że planują morderstwo, albo coś gorszego.. Tak na prawdę, Kath trochę inaczej zachowywała się przez piwo, ale pijana nie była, tylko w lepszym humorze. Muzyka grała, ludzie się bawili, a tylko oni siedzieli w tak poważnych nastrojach. Ktoś coś w końcu musiał zrobić, aby ta rozmowa choć na ten jeden wieczór była inna, niż za czasów szkolnych. Tak, czy inaczej Katherine traktowała chłopaka z dystansem. Uwielbiała męskie towarzystwo, ale nie była nigdy w nikim zakochana. Tak jej było dobrze. Miała nadzieję, że chłopak nie odbierze jej zachowania w inny sposób.
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
Nikt nigdy nie powiedział, że jest słodki. słodki mu się kojarzyło z milutkim stworzeniem. Czy on był milutki? Może zaszły w nim jakieś zmiany w ciągu kilku godzin? Kiedy złapała go za policzek aż mu świerzbiła ręka by ją uderzyć w to samo miejsce. Szybko ją zacisnął w pięść i schował pod stolik. Nigdy nie był chłopakiem, który się patrzył czy to dziewczyna czy też nie. Wszystkich traktował po równo, ale naprawdę nie chciał jej uderzyć. Możliwe, że się zarumienił. Nie wiedział czy ze złości czy też dlatego, że to, że to mu nawet sprawiło przyjemność. Nikt nigdy go nie dotykał. Nie w takich okolicach na pewno. Nikt nie miał odwagi. Wiedzieli czym to mogło grozić. Każdy umiał być miły? Nawet on? Miał mnóstwo przecież okazji! - Szansy? A to trzeba mieć jakąś szansę by okazać to? Chyba mam inny program niż wszyscy. Ty na pewno jesteś przez większość czasu milusia!- ostatnie zdanie miało zabrzmieć miło, a jak wyszło? Jakby z niej kpił więc sał sobie spokój i napiął mięśnie by mieć się na baczności. - Poczochrasz mi włosy? To brzmi jak groźba?- czy ona naprawdę chciała mu poczochrać włosy? Miała na to ochotę czy znowu chciała go po prostu dotknąć? Może powinien specjalnie zachować poważny wyraz twarzy by to zrobiła? Nie, nie powinien jej do tego zmuszać, zachęcać. On z kolei wolał żadne towarzystwo. Wystarczyło mu, że musiał sam siebie znosić. Gdyby mogło być inaczej to byłoby o wiele lepiej. Jednak nie myślcie sobie, że aż tak nienawidzi swojej osoby. Po prostu chciałby się zmienić, być bardziej otwartym, umieć rozmawiać, śmiać się, zwierzać. Mieć więcej ludzkich cech niż cech dzikiego stwora, którego każdy się boi! Może dlatego uniósł kąciki do góry, ale długo to nie trwało. - nie, nie potrafię! Kiedy próbuję się uśmiechnąć to czuję się, że kogoś udaję! Nie jestem sobą. Do mnie chyba pasuje tylko mina ponura - wzruszył ramionami i spojrzał na obmacującą się parę w tańcu. Po tym zachowaniu musiał stwierdzić, że w Katherine spędził więcej czasu niż myślał. A jednak ktoś z nim aż tyle wytrzymał? Był pod wrażeniem. Bez obaw. Każdy patrząc na niego myślał, że planuje morderstwo. Tak z resztą było za każdym razem kiedy tu siedział sam. Przyglądał się wszystkim i planował śmierć na tysiąc sposobów. Zabijał wszystkich w myślach. To chociaż mu przynosiło ulgę. Na chwile.
Katherine westchnęła ciężko. Miała wrażenie, że chłopak czegoś się boi, albo nie chce czegoś do siebie dopuścić. Troche ich to łączyło, bo przecież każdy miał jakąś czarną stronę osobowości. Z tą różnicą, że chłopak tego nie ukrywał, a Kath od zawsze. Chłopak był wyjątkowo zamknięty w sobie, i coś musiało do tego doprowadzić. Czyżby dziewczyna poczuła, że musi pomóc chłopakowi? Może.. Ona wiedziała, że posunęła się odrobinę zbyt daleko, ale nie bała się go. Co gorszego mógłby jej zrobić, niż podpalenie jej pięknych włosów? - Jestem jaka mam być i dla kogo.- Odparła.- A, Ty jesteś po prostu smutny. Tak mi się wydaje. Dlaczego?- Zapytała patrząc mu w oczy. Czyżby chłopak skrywał jakieś sekrety, które ranią jego serduszko? Wszystko ma swoją przyczynę i konsekwencje. - Miałam nadzieję, że się wystraszysz.- Podparła policzek ręką, a drugą delikatnie zaczęła mieszać resztkę alkoholu. Kiedy zobaczyła, jak ten dla nie próbuje się uśmiechnąć wybuchnęła śmiechem. To było miłe. Aż sama ona zaczęła się przed nim odrobinę otwierać. - Jesteś głupi. Każdy ma jakikolwiek powód do uśmiechu. Czy to morderca, czy święty, czy czarodziej, czy dziecko, każdy ma jakiś powód. Ty też znajdź coś co sprawia, że się uśmiechasz. Zobaczysz, że to uczucie, zniknie. Nikt nie jest cały czas smutny.- Odpowiedziała mu.- A teraz się skup i pomyśl o czymś miłym. O czymkolwiek. Nawet o małych kotkach.- Dodała i złapała go dłońmi za policzki, po czym dwoma kciukami lekko nakierowała kąciki jego ust, aby się uśmiechnął. Ona sama bardzo się przy tym skupiła. Zmarszczyła brwi i lekko rozchyliła wargi jakby miała robić coś co wymagało niezwykłej precyzji.
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
Widział jak dziewczyna się stara i aż mu się zrobiło ciepło na sercu. Było to naprawdę urocze. Aż nie wierzył własnym oczom, uszom. To było dla niego wielkie zaskoczenie. Wątpił by tak rozmawiała z każdym. Miła to była odmiana dla nich dwojga, prawda? - Nie jestem smutny. Jestem taki zawsze- a może po prostu zawsze był smutny? Kto go tam wie! Liczył na to, że blondynka pokaże mu czym jest szczęście, bo się chłopak zagubił. Ale wiedział, że to nie może być wyrażone tylko z jednej strony. Ale co miał zrobić? Nie chciał wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Zastanowił się na dłużej. Czy na prawdę każdy miał z czego się cieszyć? On kiedyś się cieszył. Pamiętał to bardzo dobrze. Nawet chodził na randki. Co się zmieniło? Przecież nie mógł pewnego dnia wstać i powiedzieć sobie, że życie jest do chrzanu i zacząć podpalać wszystko po kolei. Zaczęły się zmiany powoli. Ale skończyło się na całkowitej nienawiści i dalej nie pójdzie. dalej była tylko śmierć. Czy chciał umrzeć? Kiedys nawet o tym myślał. Śmierć to podróż w nieznane przecież. Miał być tchórzem? Jeszcze chciał komuś podokuczać. Takie już było życie. - Krew starsze panie piją by się odmłodzić. A z sierści kotów robią sobie po prostu obkłady. Kiedyś chciałem spróbować. Niestety w Hogwarcie nie mogłem znaleźć kota. Chyba same sowy są. Albo boją się mnie. - powiedział i zamknął oczy i się odprężył. O czym miał myśleć? Zaczął myslec o całym Hogwarcie martwym. Ludzie martwi leżące wszędzie na ziemi. Ich głowy roztrzaskane na miazgę. nie pomogło. Poczuł na sobie ręce dziewczyny i uległ pokusie i je złapał. Były ciepłe. Samo to, że mógł dotknąć ją sprawiło mu przyjemność. Posłał jej szczery usmiech i przekręcił głowę na bok. - Tak lepiej?
Kath uniosła brew słysząc jego okropne słowa na temat kotków. Nic mu nie odpowiedziała, tylko zaczęła go obserwować, najgorszym spojrzeniem jakie miała. Jak śmiał usiłować zranić biedne kotki. Kath była jaka była, ale serce miała dobre. No.. Zazwyczaj, jak się jej udało. Dziewczyna przestraszyła się trochę, bo co on mógł sobie teraz myśleć w głowie, po TAKICH słowach... Jego twarz była nadal smutna, ale widać było, że starał on sobie coś przypomnieć albo wymyślić.. Tak czy inaczej nie dawało to skutku. Po chwili, Katherine wzdrygnęła się i spoważniała. Chłopak złapał ją za dłonie? Szybko odsunęła ręce i schowała pod stół. - Yhm.. Tak, dużo lepiej.- Odparła gapiąc się w stół. Nigdy wcześniej nie miała problemów z męskim dotykiem, co tym razem się zmieniło? Kath pewnie będzie sobie wmawiać, że nic. Przecież nic między nimi nie ma poza nienawiścią po jej podpalonych włosach. - Wiesz, ale się zasiedziałam.- Zaśmiała się. Czuła się dziwnie i nie wiedziała jak z tego wybrnąć.- Muszę już iść. Zapomniałam, że byłam w trakcie gotowania kolacji, i .. No nie chcę spalić domku..- Najgłupsze wyjaśnienie jakie mogło przyjść jej do głowy. Cóż... Uniosła na niego wzrok na sekundę- Pa.- Wyszła jak najszybciej tylko mogła.
z/t
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Bywała w tym pubie parę razy, głównie z przyjaciółmi, by jakoś wspólnie świętować czyjeś urodziny. Raz nawet załapał się na koncert Felix Felicis, który wspominała bardzo miło. Ogółem to ten uroczy, niewielki pub budził w niej dobre wspomnienia. Idąc na spotkanie jednak trochę się stresowała. W końcu, co ona ma powiedzieć @Edmund Cormac? Nie rozmawiali ze sobą od festiwalu... Na samą myśl o tym, co się z nimi wtedy działo, miała ochotę walnąć się w twarz. Jego list wywołał w niej nową falę wstydu i chyba z godzinę zastanawiała się co odpisać. Ostatecznie, nadal nie miała pojęcia co tu robi. Najchętniej to by się odwróciła i uciekła hen daleko, byle jak najdalej od Gryfona. Chyba nie będzie umiała z nim rozmawiać, jak dawniej. Inna dziewczyna pewnie na wszystko co się stało, machnęłaby ręką i pomyślała sobie "żyje się dalej", ale Naeris tak nie umiała. Ona musiała się wszystkim przejmować i wiecznie stresować. Rzekomo była optymistką, ale w praktyce różnie to wychodziło. Teraz w jej głowie roiły się najczarniejsze scenariusze tego spotkania - martwa cisza, niekomfortowe uczucie, udawania, że jest fajnie. Morgano, oby tak to nie wyglądało. Weszła do pubu i rozejrzała się. Za dużo osób nie spędzało tu wieczoru. Poprawiła kucyk i odetchnęła głęboko. Przeżyje. Da sobie radę. W sumie to to spotkanie było prawie jak randka. Jeju, Sourwolf, w co ty się pakujesz... Przysiadła sobie przy barze, ale na pytanie czy coś podać, pokręciła głową. Siedziała tyłem do wejścia, co ją jeszcze bardziej denerwowało - bo co jak się zamyśli, a on nagle do niej podejdzie? Wyjdzie dzisiaj pewnie na straszną idiotkę. Nie, nie powinna tu przychodzić. Ale właśnie teraz siedziała przy barze, skubiąc swoje paznokcie. W jej kieszeni spał spokojnie jej model rogogona. Zabawne, te modele były niemal jak prawdziwe, ale malutkie smoczki. Yennefer zdążyła już podpalić rano włosy dziewczyny, na szczęście, tylko końcówki. Teraz zachowywała się w miarę spokojnie. To dodawało Naeris otuchy.
W porównaniu do Naeris nigdy nie był w tym miejscu. Dlaczego wybrał więc niesprawdzone miejsce? Gdyby sprawy nie potoczyły się po jego myśli miałby złe wspomnienia z klubem. Wolał nie wybierać swojego ulubionego miejsca, by później spędzając czas w przyjaciółmi nie mieć przed oczami tego spotkania. Jeśli natomiast wszystko będzie dobrze, to Felix Felicis zostanie jednym z uczęszczanych pubów. Stosunki z Naeris od pamiętnego festiwalu się bardzo ochłodziły, unikali się na korytarzach a w razie kontaktu pierwszego stopnia mówili sobie cześć i szli dalej. Tęsknił za rozmowami ze swoją przyjaciółką, musiał przemóc swój strach i coś zacząć. Ku jemu miłemu zaskoczeniu krukonka przyjęła zaproszenia. Im bliżej jednak godziny zero tym bardziej się stresował. Na podniesienie sobie ducha schował do kieszeni Percego. Może był to tylko model smoka, ale bardzo się z nim zżył. Musiał często łatać małe dziury zrobione przez ogień, ale wystarczyło popatrzeć na małego rogogona by gniew szybko minął. Percy ciekawy świata jak zwykle po włożeniu do kieszeni chciał odrazu z niej wyjść. Całą drogę do pubu Edmund trzymał kieszeń zapiętą, ale we wnętrzu postanowił ją rozpiąć. Tak czy siak musiał to zrobić, bo oprócz smoka znajdował się w niej obiecany kompas życzeń. Do tej pory bił się w głowę jak mógł wpaść na taki pomysł. Jeszcze sobie dziewczyna pomyśli, że chce ją przekupić. Miał czas na przemyślenie swoich słów i całej taktyki bo Naeris siedziała do niego plecami. Widać nie bała się, że coś jej zrobi, dobrze. Podszedł do baru i stanął obok dziewczyny. -Bonsoir madame. Obrócił się w jej kierunku i oparł o ladę. Wyszczerzył swoje zęby i kątem oka zauważył jak Percy tryumfalnym krokiem wylazi na blat. Złapał szybko smoka i włożył ponownie do kieszeni. Świetnie, zaraz pewno dostanie opieprz. "Zapraszasz mnie i przynosisz ze sobą smoka!?" -Wybacz, Percy uwielbia podróżować. Co u Ciebie słyszać?
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Niemal podskoczyła usłyszawszy francuskie słowa wypowiedziane znanym jej głosem. - Cześć! - rzuciła do chłopaka, usiłując przywołać na twarz dziarski uśmiech, ale nie wiedziała, czy dobrze to wyszło. Wtedy zobaczyła smoczka i w pierwszej chwili pomyślała, że to Yennefer jakimś cudem się wydostała, ale ten był jednak trochę inny. Większy i lepiej zbudowany, pewnie po prostu samiec. Przyjrzała mu się ze szczerym zdumieniem. Nim zdążyła jednak cokolwiek powiedzieć, Edmund zabrał model. W tej samej chwili Yennefer chyba wyczuła obecność drugiego rogogona. Do tej pory Naeris w niewielkim stopniu odczuwała smoczycę w kieszeni, teraz poczuła, jak mała wyciąga pazurki i wczepia się w jej ubranie. Wychyliła swój łebek i rozejrzała się z ciekawością. - Yennefer, nie! - spróbowała ją chwycić, ale ta diablica była szybka jak mały znicz. Błyskawicznie rozwinęła skrzydła i wskoczyła na pierś chłopaka, wbijając się w jego koszulkę. Jak zwykle zrobiła to bezszelestnie - zero skrzeczenia albo syczenia. Naeris wyciągnęła dłoń, by ją złapać, ale ta przeszła na plecy chłopaka. Dziewczyna nie miała pojęcia co robić, przecież nie będzie skakać dookoła niego, by złapać Yen. Ostatecznie westchnęła zrezygnowana i spojrzała przepraszająco na chłopaka. Smoczyca tymczasem zasyczała cicho, najwyraźniej szukając drugiego smoka. - Przepraszam, nie miałam pojęcia, że ty też takiego masz. - wyjaśniła szybko. Nie ma to jak na początku spotkania zrobić taką aferę. Mogła jej ze sobą nie zabierać. Usiłowała zignorować fakt, że się rumieni i odpowiedzieć normalnie na pytanie. - Co u mnie? Ach, jakoś tak normalnie, co jest miłą odmianą. Uśmiechnęła się do niego. Yennefer dostrzegła zatroskaną minę swojej pani i sfrunęła na jej ramiona. Naeris pogładziła jej główkę, a ta wyciągnęła swoją smukłą szyję, przyjmując pieszczotę. Kiedy zachowywała się spokojnie, była urocza, ale czasami wypełzał z niej prawdziwy diabeł. Na razie obserwowała ciekawymi oczami Edmunda i jego kieszeń. - Przepraszam za nią jeszcze raz. - bąknęła panna Sourwolf, zastanawiając się jak wyjść z tej żenującej sytuacji. - To co... zamówimy coś? - wydusiła, wskazując na bar. W końcu to się zwykle robiło w barach. Piło, jadło, cokolwiek, byle nie uganiało za modelami smoków.
Zauważył jej wzdrygnięcie kiedy się odezwał. Ktoś tu się chyba zamyślił i przestraszył. Uśmiechnął się pod nosem wyobrażając siebie jako dementora z kosą, czy jak to mugole mówili Śmierć. Uuuuu, bójcie się narody, Edmund nadchodzi! Zapewne marzyłby sobie dalej gdyby nie smocza afera. Kiedy został dogłębnie przeszukany i zmolestowany przez smoczycę domyślił się dlaczego Percemu tak się śpieszyło do wyjścia. Wyciągnął gagatka z kieszeni i położył na blacie. Ten zadowolony rozłożył swoje skrzydła i zaczął się puszyć przed Yennefer. Czyżby to był czas godów? -Spokojnie, Percy narobił mi większych szkód niż Twoja towarzyszka. Nie zliczę ile razy musiałem łatać swoje kieszenie, bo jemu zachciało się zrobić dziurę na świat. Plusem tej sytuacji jest to, że nauczyłem się jako tako szyć. Wyszczerzył zęby i myślami wrócił do momentu pierwszej dziury. Dwoił się i troił by załatać dziurę a Percy bardzo jego staraniami zaciekawiony co chwila podchodził i trącął Edmundową rękę swoim łebkiem. Ah, wspomnienia. Cormac przekrzywił głowę i przypomniał sobie co dziewczynie obiecał. Dobra, nie będzie z tym czekał bo ostatecznie zapomni. Wyciągnął kompas i położył na blacie obok Percego. -Dziewczyno, co się tak spiełaś, wyluzuj. Mam coś co Ci poprawi humor. Jak obiecałem, tak też robię, kompas życzeń jest Twój. Co do zamówienia...poproszę wodę i piwo kremowe. To ostatnie rzucił do barmana, który ukradkiem ich obserwował. Miał chyba rzucić coś na temat smoków, ale galeony mu wszystko zasłoniły. Woda pewno była nietypowym zamówieniem ale koniec końców ją otrzymał. -No to co, zdrowie.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Popatrzyła na Percy'ego z rozbawieniem. Yennefer spoglądała na niego z wysoko uniesioną szyją, na pewno zadowolona z okazywanego jej zainteresowania. Dziewczyna chwyciła ją delikatnie, ignorując jej niechętne trzepnięcia skrzydłami i położyła na blacie przed drugim rogogonem. Yennefer rozłożyła skrzydła na całą długość i syknęła cicho. Może i wyglądała na rozzłoszczoną, ale Naeris spędziła z nią wystarczająco dużo czasu, by wiedzieć, że to jedynie pozór. - Sama nie umiem szyć, ale znam parę zaklęć. - uśmiechnęła się lekko do Gryfona. Przypomniała sobie, jak sama niedawno musiała rzucać reparo na porwaną koszulę, którą zresztą... sama zniszczyła. Dłuższa historia. - Zainwestuj w jakąś ładną klatkę. - poradziła mu, choć sama nie chciałaby zamykać swojej smoczycy. Trzymanie jej blisko siebie było o wiele lepsze, choć rzadko wygodne. Szkoda, że te modele nie miały jakichś wyłączników. Szczególnie w nocy nad tym ubolewała, bo Yennefer uwielbiała nie dawać jej spać. Przez chwilę obserwowała uważnie twarz Gryfona, który najwyraźniej się zamyślił. Sprawiał w tamtej chwili wrażenie nieobecnego i Naeris zastanowiła się, czy sama tak wygląda, gdy nad czymś głęboko rozmyśla. Zapewne tak. Nagle chłopak wyjął coś, co od razu rozpoznała. Kompas marzeń... Prawdziwy. Domyśliła się, że pewnie wygrał go na festiwalu. Bo chyba nie kupił? Naeris mimo słów Edmunda nie za bardzo umiała się wyluzować. Ale obawiała się, że uzna ją za jakąś sztywniaczkę, więc delikatnie się uśmiechnęła. - Co ja mam z nim zrobić? Otworzyć go? - ujęła przedmiot i obejrzała go dokładnie. Wydawał jej się bardzo piękny, jak na jej artystyczne oko. Ostrożnie uniosła wieczko i przyjrzała się wskazówce. Przez chwilę tkwiła nieruchomo, ale zaraz zaczęła się poruszać. Naeris zastanowiła się, o czym może marzyć. Nic materialnego nie przychodziło jej na myśl. Owszem, wartości takie jak szczęście, miłość, wspaniała przyszłość, zdane owutemy... Ale żadna rzecz bądź osoba. Nic dziwnego, że wskazówka po prostu kręciła się jak oszalała. W końcu wskazała ją samą. - Marzę o sobie? Dobrze wiedzieć. - roześmiała się cicho i zamknęła kompas. Może w innej chwili poświęci temu dłuższą chwilę rozmyślań. Może po prostu marzyła o tym, by wreszcie wiedzieć czego sama chce. Wzięła piwo kremowe i spojrzała niepewnie na wodę Edmunda. Po chwili wzięła parę łyków napoju, który ją rozgrzał. Na górnej wardze zostało jej trochę piany, ale nawet tego nie spostrzegła. Przyglądała się znowu smokom, które wyraźnie pokonały pierwsze opory i teraz zbliżyły się do siebie. - A co tam u ciebie? Dzieje się coś ciekawego? - spytała Gryfona.
Electra nie mogła nazwać się stałą bywalczynią miejsc takich jak bary i puby. Właściwie nie mogła się nazywać stałą bywalczynią czegokolwiek oprócz swojego domu, odkąd dopadła ją coroczna zimowa chandra, objawiająca się izolacją od kręgu towarzyskiego. Do tego drastycznego złamania swoich przyzwyczajeń przymusiła ją pogoda. Śnieg podczas zimy, choć nie brzmi zupełnie abstrakcyjnie, zdecydowanie nie był rzeczą, której spodziewała się Electra. Dlatego, kiedy ta zimna pora roku zdecydowała złożyć wizytę, dziewczyna nie była gotowa, a ciepłe rękawiczki i czapka wciąż spoczywały w jednym z kartonowych pudeł. Pub "Felix Felicis" nęcił ciepłym półmrokiem, miękko wyglądającymi kanapami i głosami innych ludzi, które wyobrażała sobie uzdrowicielka. Ukryła czerwony nos w kołnierzu płaszcza i stanowczo przekroczyła próg pubu, dostając nagłych dreszczy od gwałtownego przejścia w miejsce o dodatniej temperaturze. Z początku chciała wybrać jakieś miejsce w kącie, gdzie mogłaby spokojnie się rozgrzać, w końcu jednak zdecydowała się dosiąść do ludzi przy barze. - Poproszę Malinowy Znikacz. - Uśmiechnęła się miło do barmana i rozwiesiła pokryty topniejącymi płatkami śniegu płaszcz na oparciu krzesła, nawet nie zauważając, że przy tym geście potrąciła siedzącą w pobliżu osobę. Potarła energicznie dłonie, zerkając za okno. Na pewno nie prędko miała zamiar ponownie się na tę pogodę wystawiać.
A potrąconą osobą okazał się nikt inny, niż Josephine. Siedziała w pubie od dłuższego czasu medytując nad skrzacim winem, próbując nie myśleć kompletnie o niczym. Nie wychodziło jej to jednak tak, jakby sobie tego życzyła, dlatego w miarę z dopijaniem wina miała wrażenie, że musi wypić jeszcze co najmniej dwa, by przełączyć nieznośny pstryczek od myślenia. Sprawy jakie ją teraz dręczyły kręciły się głównie wokół zmiany pracy z pielęgniarki na uzdrowiciela, którym mogła być już dawno i mościć sobie ciepłe gniazdko w Mungu. Krążyły też wokół cudacznego Kostji, który w dziwny sposób ją intrygował a to wcale jej się nie podobało. Byli z dwóch różnych światów co chyba przemawiało za tym, żeby pozostać przy zwykłej znajomości i odpuścić sobie kontaktowanie się. Siedząc oparta łokciem o blat a dłonią o policzek, palcem drugiej dłoni przesuwała leniwie po rancie kieliszka, wzrokiem błądząc po drewnianym blacie. Kiedy jednak Electra niechcący ją trąciła, zachwiała się lekko. Już chciała na nią wrzasnąć, jednak poznałaby te blond włosy i delikatne rysy wszędzie. A urok jaki roztaczała wokół siebie był dla Jose niespotykany przy żadnej innej osobie. - A niech mnie... kogo moje oczy widzą? - odezwała się głośno, zwilżając malinowe wargi w swoim trunku. - Co cię sprowadza do Hogsmeade? - dodała później, spoglądając na dziewczynę z bladym uśmiechem. Nie należały raczej do osób, które zaczną piszczeć, krzyczeć i rzucać się sobie na szyję. Chyba.
To było dziwne uczucie, kiedy organizm Electry w tym samym momencie wytworzył dwie zupełnie przeciwne do siebie reakcje na zaczepkę. Choć w pierwszym odruchu wzdrygnęła się z mało zadowoloną miną, uczucie niedowierzania natychmiast przemieszało się z ciepłem rozchodzącym się po jej całym ciele, całkowicie mącąc myśli Electry. Nie potrzebowała patrzeć na osobę, by rozpoznać jej tożsamość - swego czasu głos Jose był jej ulubionym do słuchania. - Merlinie! Albo zwariowałam, albo francuska księżniczka przybyła do miasta - zaśmiała się, kręcąc głową. Była prawie pewna, że jej oczy wręcz błyszczały przez te wszystkie słowa, które zaczęły napierać na jej język, próbując się uwolnić. Zupełnie zignorowała kieliszek z alkoholem, który wcześniej zmówiła. Zamiast tego całą uwagę skupiła na Jose, bojąc się, że jakiś szczegół mógłby jej umknąć. - No wiesz, ostatnie prezenty, ostatnie sprawy do załatwienia. - Wzruszyła ramionami i ostatecznie chwyciła dziewczynę za rękę, jakby chciała się upewnić, że siedzi przed nią ta Jose, z krwi i kości. Electra zawsze była osobą, która bardzo stawiała na kontakt fizyczny i nawet długa rozłąka z francuską jej przed tym nie mogła powstrzymać. - Raczej opowiedz mi, co ty robisz w Anglii. To znaczy wiesz, minęło tak wiele czasu... Wykonała bliżej nieokreślony ruch ręką, mający tłumaczyć wszystko to, czego nie potrafiła wypowiedzieć. Electra miała problem z panowaniem nad emocjami, zarówno negatywnymi, jaki pozytywnymi, a takiej niespodzianki los dawno jej nie sprawił. Naprawdę uważała, że miała powody, by zachowywać się w taki mało opanowany sposób.
No dobrze. Nie wytrzymując objęła dziewczynę w talii, przytulając ją do siebie. Po przyjacielsku! Chociaż zdarzało im się czasem sypiać w jednym łóżku i zażywać wspólnych kąpieli. Były dość otwarte (w zasadzie Josephine otworzyła się tylko i wyłącznie przy Electrze) a ich przyjaźń była cudowna, dopóki nie ukończyły studiów i nie wyjechały. Francuzka miała nadzieję, że może uda im się odbudować choć minimalnie ich relację - potrzebowała kogoś takiego przy sobie mając wrażenie, że niedługo zwariuje albo stanie się starą, zdziwaczałą do granic możliwości panną. - Mieszkam i pracuję - odparła machinalnie, siadając poprawnie na barowym stołku. Nie należały one do wygodnych i raz nawet zdarzyło jej się spaść. - Pracuję w Hogwarcie jako pielęgniarka. Uznałam, że Mung jeszcze poczeka, aż nabiorę większego doświadczenia. Mieszkanie mam niedaleko stąd, no i wiesz... pamiętasz sytuację z rodzicami i tym wydawaniem mnie za mąż. Po tym nie mogę wrócić do domu - dodała szybko, spoglądając z uśmiechem na blondynkę. - Opowiadaj co u ciebie! Chciałam się odezwać, ale ciężko było cię znaleźć - oparła się bokiem o blat, drugą z dłoni układając na oparciu stołka. Minęło tyle czasu, że nie chyba niedługo będą musiały przenieść się do jej mieszkania. - Dalej czarujesz wszystkich chłopców swoją piękną buźką? - przyglądając jej się po raz kolejny, Jose miała wrażenie, że Electra stała się jeszcze piękniejsza. Dojrzalsza i przez to atrakcyjniejsza.
Nawet nie starała się ukryć uśmiechu, kiedy Josephine z własnej woli przyciągnęła ją do uścisku. Doceniała ten gest, bo wiedziała, że przyjaciółka niewielu ludzi dopuszczała do siebie blisko. - Dobrze cię znowu widzieć - Przesunęła ręką, delikatnie pocierając jej plecy. Electra była pewna, że w ich relacji z czasem wszystko wskoczy na odpowiednie miejsce. Josephine była wyjątkową osobą i to spotkanie mocno przypominało o tym blondynce. Z westchnieniem odchyliła się z powrotem. - To znaczy, że nie zmądrzałaś ani trochę - stwierdziła z niejaką dumą. Ceniła w Jose to, że potrafiła postawić na swoim i wytrwać w decyzji, która mimo wszystko musiała jakoś ją dotykać. Powrót do rodziny z nawet fałszywą skruchą na ustach mógł jej tylko życie tylko ułatwić. A jednak znajdowała się w Anglii i co więcej, wydawało się, że radzi sobie doskonale. - Dawno się tu przeniosłaś? Trochę zmarkotniała, słysząc, że ciemnowłosa pracuje w Hogwarcie. Miała zatem jeszcze mniej elastyczny grafik niż Electra - dzieciaki jakoś nie potrafiły zrozumieć, że w niektórych godzinach powinien istnieć absolutny zakaz łamania sobie kości. - Dorobiłam się własnego gabinetu w Mungu, więc zawodowo czuję się całkiem spełniona, ale... Reszta po staremu. Wciąż dziewica, wciąż bez chłopaka, a lata lecą... Zaśmiała się i pokręciła głową, upijając alkohol z kieliszka. Jose wciąż brała ją za intrygantkę, która lubiła mieć pod swoimi stopami drogę usypaną z komplementów. Od studiów jednak wiele się zmieniło, także w nastawieniu samej Electry. - Poza tym zbyt empatyczna się stałam na niszczenie ludziom życia miłosnego dla samej zabawy. Electra mimowolnie pomyślała o Liamie, z którym łączyła ją szczególna relacja. Najczęściej opierała się ona na kłótniach i krzykach, ale naprawdę mieli dobre momenty, więc mimo to nie chciała jej tracić. A wiedziała, że mężczyzna i tak z trudem zaakceptował to, że w ogóle była wilą. Używając swoich zdolności, pogrzebałaby tę znajomość na kilkadziesiąt metrów pod ziemię. Odchrząknęła, zauważając że zawiesiła się na kilka sekund. Ostatnio Electra często się tak rozpraszała przez zupełnie błahe myśli, które krążyły po jej głowie, nigdy niewypowiedziane. - Jak tak myślę to zrobiłam się straszną nudziarą - stwierdziła, zdegustowana tym odkryciem.
Zaśmiała się szczerze na jej słowa. Fakt, może nie zmądrzała, ale nie zamierzała brać ślubu ze względu na interesy rodziny z dupkiem, który na uboczu wydłubywał sobie kozy z nosa. Zresztą, lepsze było to co teraz zrobiła, niż jakby uciekła mu sprzed ołtarza. Albo zdradzała. Bo nic innego by nie mogła robić w związku, w którym miała być zniewoloną gospodynią domową ze sztucznym uśmiechem i wiecznie idealną fryzurą. Ona w roli żony ze Stepford po prostu się nie widziała. Z drugiej strony jednak mogła nieźle wykorzystać całą tę sytuację, ale... już za późno, prawda? - Do Londynu już jakiś czas temu, do Hogsmeade nie jakoś dawno. Nie pamiętam. Ale mam wrażenie, że mieszkam tu wieki - odparła krótko, zamawiając sobie kolejnego drinka. Tego, którego sączyła w dość powolnym tempie ubywało, a w zasadzie to teraz dopiła jego resztkę. Wysłuchała krótkiej opowieści przyjaciółki, mrużąc oczy i przypatrując jej się z niemałym podziwem. - Widzę, że z naszej dwójki to ty stanęłaś w kolejce za rozumem - poklepała ją po ramieniu, uśmiechając się szeroko. Pamiętała wszystkich możliwych adoratorów Electry, pamiętała też, że zawsze to lubiła, więc teraz faktycznie miło ją zaskoczyła. - Ale nie martw się, ja tak samo. Facetów nie ma, wciąż jestem dziwna, dalej nie byłam na żadnej imprezie i wciąż jestem nudziarą. Napijmy się za to - westchnęła, unosząc teatralnie szklaneczkę w górę a kiedy stuknęły się wcale nie mniej teatralnie, zamoczyła wargi w trunku. - Chociaż ostatnio poznałam kogoś. To znaczy, uratowałam go przed zjedzeniem przez leśne potwory w dolinie. Zawodnik Quidditcha... - tu zawiesiła głos, spoglądając porozumiewawczo na blondynkę. Obie doskonale wiedziały, że Jose nienawidziła ani latać, ani niespecjalnie przepadała za tym sportem. - Wyjątkowo... absurdalnie interesujący - inaczej nie potrafiła nazwać Kostji, który zaskakiwał ją od samego początku. - A przy tym dość uroczy. W przeciągu jednego wieczora zdążyłam go znienawidzić i polubić - pokręciła głową. Teraz i ona na chwilę się zawiesiła, rozproszona myślami na temat swojego znajomego. Nie brała pod uwagę, że coś może między nimi być. A jednak prawie się ze sobą przespali. Kurwa. - W każdym razie dalej prowadzę swoje nudne i prostolinijne życie - wzruszyła w końcu ramionami. - Chyba powinnyśmy to zmienić, co?
Pokiwała głową, doskonale rozumiejąc przyjaciółkę. Kiedy się przeprowadziła, choć wszystko stało się bardziej skomplikowane, czuła jak po kolei wszystkie elementy wskakują na właściwe miejsca, niczym układanka wreszcie dobrana do odpowiedniej ramki. - Pozory, Jose, pozory. Faceci to jedno, ale w rzeczywistości chyba jestem jeszcze mniej zrównoważona niż kiedyś. - Potarła nos w zamyśleniu, rozważając przez parę sekund tę kwestię. - Bo rzucanie w ludzi przedmiotami, kiedy jestem zła, to chyba tego objaw? Stuknęła się z nią kieliszkiem, a szkło zabrzęczało czysto, prawie jak na tych wszystkich filmach, które oglądała spomiędzy pleców rodziców, kiedy była mała. Na słowa Josephine poruszyła brwiami, układając usta w znaczący sposób, tak, że nie było wątpliwości, co chodziło jej po głowie. Electra miała zwyczaj wtrącania nosa w nieswoje sprawy, więc nic dziwnego, że od razu temat ten podchwyciła. - Od nienawiści krótka droga do wielu innych uczuć - zaczepiła ją z paskudnie zadowolonym uśmieszkiem, który mówił, że oczekuje więcej szczegółów. Już samo określenie tejże osoby przymiotnikami jak "absurdalnie interesujący" czy "uroczy" wskazywało, że coś w powietrzu wisiało, bo Jose była jednak osobą, która oszczędnie gospodarowała podobnymi wyrażeniami. - Ledwie wróciłaś, a już wyzwalasz we mnie to, co najgorsze - poskarżyła się, próbując utrzymać wyraz pełnej dezaprobaty, ale kąciki jej ust i tak samoistnie podchodziły do góry. Podparła podbródek o rękę i z udawanym zmartwieniem zapytała: - I co my z tym teraz zrobimy? Tyle osób możnaby zaszczycić naszą uwagą. Jak powiedziała, nie czuła już dawnych potrzeb niszczenia ludziom żyć, ale... drobne zabawy jeszcze całkowicie jej nie zbrzydły. Tak naprawdę najczęściej jeśli Jose miała na coś ochotę to Electra automatycznie także - tak było zawsze i najwyraźniej nie zmieniło się ani odrobinkę.
Unosząc zdziwiona brew zajęła się na moment swoim kieliszkiem. Nie chciała źle wróżyć, ale rzucanie w ludzi przedmiotami, kiedy jest się złym, jest już pierwszym krokiem do choroby psychicznej, ale... pokładała w Electrze nadzieję, że po prostu tak źle znosi stany napięcia przedmiesiączkowego. - Ja tam lubię jak inni cierpią. Czy to czyni mnie złym lekarzem? - wzruszając ramionami, parsknęła pod nosem. Blondynka chyba jako jedyna wiedziała o jej dziwnej przypadłości cieszenia się z ludzkiego bólu oraz o tym, że każdy ból jaki spotykał Jose w ogóle jej nie ruszał a sprawiał dziwną satysfakcję. Zapędy masochistyczne to to jeszcze chyba nie były. Właśnie, JESZCZE i CHYBA. W końcu po raz następny przyglądnęła się swojej przyjaciółce, opierając głowę o dłoń a łokieć o blat. - Daj spokój. Jesteśmy z totalnie dwóch różnych światów. Przy nim czuję się tak, jakbym naprawdę połknęła kij od miotły a to chyba niedobrze. Poza tym gdzie taki zabawowy zawodnik Quidditcha zainteresuje się sztywniakiem, który wyciera smarki pacjentom? - czuła nieznośny wzrok Electry na sobie i widziała ten paskudny uśmiech, który zawsze wydobywał z niej wiele rzeczy, których nie powinien. Tym razem był to Kostja, z którym z jednej strony chciała się ponownie spotkać a z drugiej uważała, że się nie porozumieją, więc nie powinna nawet się odzywać. Przeklęty los. Wciąż jednak nie wyjawiła przyjaciółce najważniejszej rzeczy, czyli tego, że w dziwnym zbiegu okoliczności znaleźli wspólną drogę do sypialni Kostka, z której równie szybko uciekła. - Czuję się staro - jęknęła w odpowiedzi na jej zarzut. - Jak stara panna, brakuje mi stada kotów - dopijając resztę trunku odsunęła kieliszek wgłąb blatu a potem wydęła usta zastanawiając się nad czymś. - Marzy mi się wiele rzeczy. Od domowego spa, przez obżeranie się do poduszki albo robienie głupich rzeczy... oj, znasz mnie, wiesz o czym myślę - przeniosła znużone spojrzenie na twarz blondynki, jakby próbowała odczytać jej oczu to, o czym myślała.
- To czyni cię lekarzem, który wie, skąd biorą się jego zarobki. Jesteś rozgrzeszona - zaśmiała się, wykonując niechlujny znak krzyża. Każdy miał jakieś swoje dziwactwa i przypadłości i Electra jakoś nigdy szczególnie nie przejmowała się tym, że Jose miała świetne referencje na oficjalną sadystkę i masochistkę. Swój ciągnie do swego? - O, no popatrz jak słodko. Prawie jak w mugolskich romansach - zachwyciła się w przesadzony sposób, przeczuwając, że jeszcze kilka sekund i Jose zda sobie sprawę do czego sprowokowała O'Keeffe. Kiedy jeszcze były w Ameryce, Electra spędziła prawie połowę wakacji mocno naśmiewając się ze swojej starszej siostry, którą nakryła na czytaniu miłosnych historyjek. W tamtym okresie nie wierzyła w podobne bzdury i... cóż, teraz zresztą też. - Ona, zwykła dziewczyna, która poświęciła się, by pomagać innym. On, chłopak ideał, gwiazda, która zwala każdą dziewczynę z nóg. - Szturchnęła ją delikatnie pod bok, licząc, że przestanie wygadywać głupoty. Nie chciała śmiać się z niej, ale z nią. - Za wcześnie na złośliwości? I wiesz, nie ma czegoś takiego, jak dwa różne światy. A nawet gdyby... Przeciwieństwa się przyciągają, więc bierz się za niego, jeśli tylko poczujesz taką ochotę. To dosyć żałosne, że mugole mieli dwa powiedzonka zupełnie się wykluczające, żeby móc ich wymiennie stosować w zależności od spotykanych ludzi. Żałosne, ale przydatne. - Jestem od ciebie starsza, a moje doświadczenie łóżkowe jest gorsze niż niejednej współczesnej czternastolatki, czy możemy się zatem nie licytować? - poprosiła z rozbawieniem, podnosząc się nagle z krzesełka i narzucając na siebie z powrotem płaszcz, który wciąż był mokry i nieprzyjemnie zimny. - To jaka jest twoja pierwsza pozycja na liście głupich rzeczy? I czy jest bardziej przekonująca niż "obżeranie się do poduszki" w twoim mieszkaniu, do którego właśnie bezczelnie się wpraszam? Jakby Jose miała mieć szansę jej odmówić.
Josephine aż zamrugała z wrażenia słysząc wywód przyjaciółki. Czy ona właśnie wymyśliła jej miłość z mugolskich filmów? Chyba za dużo wypiła albo to własnie Francuzka wypiła za mało, by tego słuchać. W pewnym momencie jednak przypomniała sobie pewnego chłopaka sprzed kilku lat, który uratował ją przed matką, niedoszłym narzeczonym i całą bandą pośredników. To dopiero był romans, na jedną noc, ale czuła się w istocie jak księżniczka. Tylko nie uciekła przed północą i nie zgubiła pantofelka, a coś innego. Kręcąc głową z niedowierzaniem, westchnęła, by po tym poklepać Electrę po głowie. - Ja się mam brać? JA? Boję się mężczyzn a ty każesz mi wrócić do niego? - blondynka chyba przeceniała jej zdolności i charakter, chociaż Jose już nie raz, nie dwa miała zamiar wysłać Kostji sowę. Nie przywykła do takiego stanu rzeczy, jednak próbowała wciąż trzymać rękę na pulsie. - Powiem ci coś. Ale się nie ekscytuj - jęknęła, nachylając się w stronę przyjaciółki. - Prawie się z nim przespałam. Nie wiem co we mnie wstąpiło - powiedziała półszeptem, patrząc na twarz Electry. Wiedziała, że ta nie posłucha i zaraz zacznie wbijać jej szpileczki albo sama wciśnie jej pióro w rękę wraz z pergaminem. - Jest w miarę wcześnie, możemy zacząć od wycieczki do Londynu. To głupie, bo pamiętasz, że gubię się nawet tutaj, w Hogsmeade, a co dopiero w wielkim mieście... potem możemy się nażreć, a potem się zobaczy. Obstawiałabym domowe spa. Idealne na zaleczenie kaca - zaproponowała wspaniałomyślnie, stukając paznokciami w blat.
Josephine nie wyglądała na szczególnie zachwyconą wyobraźnią Electry. Właściwie wyglądała trochę tak, jakby blondynka podała jej okropnie kwaśną cytrynę do przełknięcia. To najwyraźniej znaczyło, że Electra nie odziedziczyła po ojcu pomysłowości i zdolności prozatorskich. Cóż, sądziła, że jakoś się podniesie po tej porażce. Odchyliła się gwałtownie, gdy Jose poklepała ją po głowie i z wyrzutem wymalowanym na twarzy, odtrąciła jej ręce z jawnym przekazem "precz od moich włosów". - Nic ci nie każę. To tylko niewinne namowy - zaprotestowała. Wiedziała, że dla przyjaciółki było to trudne, tak się teraz przełamać, dlatego traktowała tę sprawę bardziej jako powód do zaczepek. - Jose, wiesz, że kocham cię tak mocno jak ty kawę, ale skoro ja jestem gotowa, żeby się tobą podzielić to ty też wreszcie będziesz musiała. Electra już miała przestać zadręczać przyjaciółkę, kiedy ta zdecydowała się na wyznanie. Oczy blondynki rozszerzyły się nieznacznie pod wpływem zdziwienia, ale umysł koiła prośbą Jose. Nie ekscytuj się. Nie ekscytuj się. Nie ekscytuj się. - Pani "boję się mężczyzn", tak? - Zdołała utrzymać prawie kamienną twarz i tylko cień półuśmiechu, który zatańczył w kąciku jej ust, mógł dać Jose do zrozumienia, że to tylko pozory. Nie. Ekscytuj. Się. - Twój następny krok to wyeliminowanie tego "prawie" ze zdania. To było trochę ironiczne, że Electra dawała Josephine takie rady, podczas gdy sama utknęła w raczej pozbawionym kontaktów damsko-męskich etapie życia. Który ciągnął się od tak dawna, że zaczęło to być trochę żenujące. - Nie będę się wtrącać, jeśli się obawiasz. Chyba że zrobisz coś głupiego, wtedy będę. Ale obie tego nie chciały, więc Electra nie zamierzała bawić się w podrabianie pisma przyjaciółki i wysyłanie fałszywych sów ani w żadne inne szczególne interwencje, skoro Jose tak dobrze sobie sama radziła. - Doprowadzę cię do większości miejsc, znam już Londyn prawie doskonale - pochwaliła się, uspokajając natychmiast jej wątpliwości. Nie to, żeby była to jej zasługa. Po tak długim pobycie w Anglii chciała czy nie, ulice same zapadły jej w pamięć. - Brzmi jak plan idealny zatem ubieraj się i idziemy.
Josephine machnęła ręką, drugą wymownie zatykając sobie usta. Nie chciała o tym rozmawiać i nie chciała kontynuować tego tematu, bo sama nie wiedziała czy powinna w ogóle odzywać się do Kostji. Był uroczy, absurdalnie uroczy, ale właśnie to dziwiło ją na tyle mocno, że automatycznie w głowie Francuzki uruchamiała się ostrzegawcza lampka. Ona się przecież nie zakochiwała. W zasadzie chyba nigdy nie była zakochana, jeśli miała sięgnąć pamięcią wstecz... tym razem nie mogło być inaczej. Chyba. - Przygadywał kocioł garnkowi - wytknęła blondynce jej skłonność do uciekania nawet od samych rozmów z mężczyznami, ale w porównaniu z nią nie miała zamiaru jej dręczyć. Gdy tylko ustaliły szczegółowy plan działania, opuściły bar... w efekcie skończyły u Jose w mieszkaniu, gdzie zasnęły jak dwa niemowlaki.
/zt obie
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire miała ochotę zrobić coś niebezpiecznego. Zapewne dlatego, że nadal myślała o truciźnie ukrytej w jej skrytce w Dolinie Godryka... Nie wyobrażała sobie, co by się stało gdyby Liam się o wszystkim dowiedział. Nie chciała nikogo obarczać swoimi ciężarami, pod którymi powoli się uginała. Zazwyczaj bardzo często pakowała się w kłopoty, te mniejsze i większe, ale potrafiła wyjść z nich cało. Ostatnio natomiast wszystko ogarnął spokój i cisza, a melancholia drażniła Szkotkę na tyle, że wychodząc z domu w Alei Amortencji wręcz nastawiła się na wywołanie jakiejś awantury. Nie dlatego, że miała sporo na głowie i stres powolutku wykańczał Fire od środka. Ani dlatego, że znowu zaczęła cierpieć na brak gotówki i chyba tylko małe sumy pieniędzy od matki ją ratowały. Zabrała więc swoje oszczędności, a następnie praktycznie wszystko wydała na alkohol w jednym z pubów. Specjalnie nie poszła do Oasis, choć tam miałaby zapewne duże zniżki, jako były pracownik. Perspektywa ponownego spotkana się z Casprem jakoś nie przekonywała Blaithin, zwłaszcza, że na pewno odciągałby ją od wszczynania awantur. Dlatego wybrała spokojny pub, w którym niedługo przestało być tak spokojnie. Fire potrafiła krzyczeć na tyle głośno i rzucać na tyle prowokacyjnymi wyzwiskami, że szybko zdenerwowała jednego z podpitych mężczyzn. Barman nie sądził chyba, że dojdzie do rękoczynów, ale się przeliczył. Blaithin zatoczyła się do tyłu po tym, jak nieznajomy podniósł na nią rękę. Widzowie zrobili teatralne "och", ale Gryfonka tylko parsknęła urwanym śmiechem, czując smak krwi w ustach. Nos piekł mocno, a przez to wszystko zakręciło jej się w głowie. Co właściwie robisz, Dear? Zachowujesz się żałośnie. Uświadom sobie, w jakim jesteś stanie i wróć szybko do domu. Głos rozsądku wbijał się boleśnie w myśli Gryfonki. Szkoda, że nie było nikogo, kto zdołałby ją powstrzymać. Może poświadomie chciała czuć więcej cierpienia? Uznawała, że na nie zasługuje, skoro nie potrafi zdobyć się na jeden prosty ruch. Nienawidziła być słabą. - Tylko na tyle cię stać? - wymamrotała, sięgając niezgrabnie po swoją różdżkę, ale facet już zdążył zacisnąć pięść na nadgarstku Szkotki. Warknęła na niego, próbując się wyrwać. Jak mogła wypić aż tyle? W efekcie jedynie wystawiła się na kopnięcie, które wręcz posłało ją na podłogę pubu. Facet coś krzyczał, ale Fire z trudem kontaktowała z rzeczywistością. Nie powinna tak otwarcie wywoływać bójki, teraz zostanie pobita, wyrzucona i umrze zamarzając gdzieś na zewnątrz. - Kurwa, cudownie. - rzuciła jeszcze z niewyraźnym uśmiechem. Może naprawdę oszalała. Facet najwyraźniej nie przejmował się tym, że kobiet nie wypada bić. Poczuła, że po kolejnym uderzeniu prawie na pewno będzie mieć potem śliwę pod okiem. Jeśli to jakoś przeżyje.