W lecie ten stół jest zawsze oblegany i niejednokrotnie wydłużany za pomocą magii. Uczniowie często wyczarowują sobie dodatkowe siedziska kombinacją odpowiednich zaklęć, a i niejednokrotnie przynoszą sobie z kuchni lunch. Miejsce w połowie osłonięte jest cieniem.
Pomimo niechęci do mioteł, nienawiści do latania i braku zrozumienia dla piękna ulubionego sportu magów — postanowiła dotrzymać słowa i przyjść, popatrzeć, jak w tą piękną pogodę jej znajomi spadają ze swoich kijów. Na dworze było paskudnie, wiosenna pogoda rozpłynęła się w powietrzu, a chłodne podmuchy wiatru przypominały bardziej jesień. Leniwym krokiem przemierzała błonia, kierując się nieopodal jednego z brzegów czarnego jeziora, gdzie znajdowała się polana. Domyślała się, że załapanie wolnego boiska do praktyk graniczyło z cudem, Lope musiał więc korzystać z tego, co miał pod ręką. Rude stworzenie nuciło coś pod nosem, pozwalając sobie wędrować orzechowymi ślepiami po otaczającym ją krajobrazie. Zakazany las otulony zieloną szatą nie wyglądał już tak strasznie, jak podczas zimowych miesięcy. Dostrzegając, zarysy postaci przyśpieszyła, zaciskając dłonie na cienkich ramiączkach plecaka, który miała ze sobą. Biorąc pod uwagę pogodę, wybrała strój praktyczny — kalosze w czarnym kolorze sięgały jej pod kolano, blade nogi kryły się pod czarną rajstopom, na które wsunięte były krótkie spodenki z wyższym stanem, równie ciemne. Górną częśc stanowił sweter w brawach i z logiem domu na piersi, spod którego wystawał kołnierz białej koszuli. Pelerynę przeciwdeszczową miała oczywiście ze sobą, podobnie jak notatnik, pióro, książkę i jakieś inne pierdoły. Zawsze była przygotowana. Zatrzymała swe kroki nieopodal zawodników. — Żmijki w gotowości. Pogoda znacznie utrudni wam życie, ale po minie naszego tajpana widać, że mu to odpowiada.— zaczęła charakterystycznym dla siebie tonem, podkreślonym zadziornym i nieco rozbawionym uśmieszkiem. Nie rozumiała ich fascynacji lataniem, naprawdę. Ona tego nie cierpiała. I właściwie, dlaczego ich przeuroczy kapitan ją tu ściągnął? Może potrzebował asystenta? Co jak co, Nessa była naprawdę dobrym obserwatorem. Posłała pociągłe spojrzenie Daisy, Heaven i Vivien, z którymi znała się całkiem dobrze. Zdecydowanie ten nieszczęsny sport pasował do ich osobowości, a Heaven z pewnością myślała właśnie o Blaith, odbijając te agresywne tłuczki. Może stąd ta jej werwa? Przesunęła wzrok na niebo, a następnie na taflę jeziora, podchodząc i stając obok kapitana drużyny. — No więc, Panie spełniający kobiece marzenia, dlaczego tu w ogóle jestem? Chyba każdy zna moje zamiłowanie do tych latających szczotek. Mruknęła z cichym westchnięciem, które nieśmiało uciekło spomiędzy warg ślizgonki. Dziewczyna oparła jedną z dłoni na biodrze, drugą nadal trzymając luźno wzdłuż ciała. Orzechowe ślepia cały czas wpatrywały się w dziko kołyszącą się od wiatru taflę czarnego jeziora.
Obserwował Daisy bez szczególnej reakcji, jedynie uniósł lekko rękę na powitanie Ślizgonki. Trzeba przyznać, że na nią można było liczyć i należała do stałego składu drużyny, co doceniał. Poza tym przychodziła przygotowana, w pełnym wyposażeniu z najlepszą miotłą, więc kapitan nie miał się do czego przyczepić. - Ja i odpuścić? - zaśmiał się lekko, bo w ogóle sobie tego nie wyobrażał. Ambicje i zaciętość by mu na to nie pozwoliły. Ale to prawda, że Puchoni chyba brali się za siebie. - Muszę lepiej wyczuć tę ich nową kapitan, Westwood czy jakoś tak, ale mam wrażenie, że też szybko odpadnie. Limiera lepiej nie będę komentować, na następnych zajęciach pewnie naprawdę każe nam zamiatać Wielką Salę. Chętnie dołączył do marudzenia z Manese. Sprzętu nie było znowu tak wiele, ale Mondragón wolał się upewnić, że po nic nie będzie trzeba wracać się do składzika. Zanim zdążył odpowiedzieć twierdząco na pytanie Ślizgonki, usłyszał głos panny Dear. Odwrócił się w jej stronę z nieco szerszym uśmiechem. - Tak, to nasz nowy as w rękawie. - powiedział z pewnością siebie. Nie liczyło się to, że nie do końca znał umiejętności Heaven. Nawet nie zwrócił specjalnej uwagi na to, że nie ma własnej miotły (zgarnął jedną z zapasowych i podał dziewczynie). Chciał na początku dodać Ślizgonce odwagi, bo wierzył, że może stać się bardzo cennym nabytkiem drużynowym. W każdym razie tak właśnie ją teraz postrzegał. - Jeśli sobie nie poradzi to może chociaż zrobimy z niej maskotkę... Milczącą Hemmer przywitał jedynie skinieniem głowy, do Vivien chętnie wyciągnął rękę. I niech ktoś spróbuje stwierdzić, że nie wygrają Pucharu Quidditcha. Powitał Zakrzewskiego bez zbędnych czułości, ale też cieszył się, że chłopak przybył. Zawsze to jakiś facet oprócz niego. Lope myślał, że zjawi się również @Lettice Callaghan, ale jej nigdzie nie było widać. Uprzedził wszystkich Ślizgonów, że nawet jeśli nie chcą grać to mogą przyjść. Nie widział w każdym razie przeciwwskazań. Przybycie Nessy jednak trochę Mondragóna zaskoczyło... bo myślał, że w ostatniej chwili zrezygnuje. - Spokojnie, poradzilibyśmy sobie nawet przy huraganie. - zapewnił, poprawiając swoje rękawice i myśląc o tym, że był raczej smokiem niż tajpanem. Również postąpił parę kroków do przodu, badając z której strony wieje wiatr i czy ktoś jeszcze zmierza od strony zamku. Popatrzył z niejaką konsternacją na pannę Lanceley po jej słowach, zwłaszcza że nazwała drogocenne miotły szczotkami. Skąd miał wiedzieć, co kotłowało się w tej rudowłosej główce i jakie powody nią kierowały? Nie nauczył się jeszcze czytać cudzych myśli. To prędzej Lope powinien zapytać co ostatecznie skłoniło dziewczynę do zaakceptowania tego "zaproszenia" na pooglądanie treningu Quidditcha. Kto wie, może jej się spodoba i następnym razem spróbuje sama? A może się do czegoś przyda? W równym stopniu przejmował się nią, jeśli była gdzieś blisko, jak i gdyby postanowiła zostać w zamku. Lope zrezygnował z żadnych tłumaczeń, posyłając jej swój standardowy, nieco ironiczny uśmiech. Palcami prawej ręki przeczesał powoli włosy, które już zdawały się wyczuwać, że zmokną. I niebawem rzeczywiście, pierwsze drobne kropelki wylądowały na policzkach Lope. - To musi być przeznaczenie. - stwierdził. - Może chcesz, żebym spełnił twoje marzenia? Nie przyszli tu po to, żeby ze sobą przyjacielsko rozmawiać, dlatego uwaga Ślizgona przekierowała się w pełni na jego drużynę. Nie mieli obrońcy ani szukającego, co było sporym problemem. Musiał to przemyśleć. Bez pogadanek polecił zawodnikom się rozciągnąć i przelecieć parę kółek wolnym tempem. - Za ziewanie dodatkowo jedno się przebiegnij. - zwrócił się do Evie bez złośliwości. Widział wszystko i nie lubił okazywania znudzenia. Sam również wykonał tę prostą rozgrzewkę i poczekał aż znów się zbiorą. W międzyczasie deszcz się tylko wzmógł, do tego wiatr też dało się odczuć. Lope wyznaczył sobie rolę obrońcy, którego mieli po kolei atakować Vivien, Evie i Lennox. Zajął się rozłożeniem jednej niewielkiej pętli, co miało również utrudnić im sprawę. Nie dawał im forów przy bronieniu, ale też nie grał tak ostro jak wobec ścigających innej drużyny. Jednocześnie dwójka pałkarzy miała zająć się sobą.
Ścigający rzuca trzy razy kostką. Każdy rzut to jedna próba trafienia do pętli. Pojedynczą kostkę można przerzucić za 10 punktów w kuferku. 1 - Kafel bardzo chce ci uciec z rąk, a silny powiew wiatru mu w tym pomaga. Nurkujesz, żeby go złapać i w ostatniej chwili rzucasz do pętli. Niestety, nie wycelowałeś dobrze. Ominął pętlę, co pewnie jest drobnym rozczarowaniem. W oczach kapitana owszem. 2,6 - Przez deszcz nie mogłeś odpowiednio się skupić. W ostatniej chwili rzucasz kafla i udaje się, trafiasz, aczkolwiek nie jest to nic godnego pochwały według kapitana. 3 - Wydawało ci się, że naprawdę dobrze ci pójdzie, ale kiedy już wyciągasz ramię, żeby strzelić, jeden z tłuczków od pałkarzy zahacza o twoje ramię. Ból jest naprawdę silny, ale wydaje się, że nie masz niczego połamanego. Lope mówi ci, że to nic takiego i masz kontynuować. Jeśli trafi ci się taka kostka dwa razy, masz uszkodzony bark i musisz poczekać na moją interwencję. 4 - Przy rzucie próbowałeś popisać się beczką, ale przez deszcz rączka miotły stała się bardzo śliska. Dorzuć kostkę, jeśli jest parzysta to opanowujesz ten manewr i kafel trafia do pętli, jeśli nieparzysta nie utrzymujesz się na miotle i spadasz na błotnisty brzeg jeziora. Lope każe ci się ruszyć po miotłę i kontynuować. 5 - podjąłeś ryzykowną próbę odbicia kafla miotłą i wydawało się, że już to zepsujesz, gdy taka kombinacja ci się udaje. Kafel przelatuje przez pętlę, a Lope patrzy na ciebie z uznaniem.
Pałkarze mogą napisać ile postów chcą, wymieniając się tłuczkami. Mogą rzucić kostką raz w swoim poście, co się liczy jako posłanie jednego tłuczka w drugą osobę. Przerzut kostki przysługuje trzy razy Daisy i raz Heaven (żeby było sprawiedliwiej). 1 - No to było popisowo zrąbane uderzenie, bo pałka prawie wyślizgnęła ci się z dłoni. Twój cel miał mnóstwo czasu na uniknięcie tłuczka, a ty możesz się zastanowić nad tym, co to w ogóle było. 2,5 - Wydawało się, że nic nie będziesz widzieć przez nasilający się deszcz. Musisz przelecieć nisko nad jeziorem, żeby dorwać tłuczek. Kiedy w końcu ci się udaje uderzasz go tak, że w ułamku sekundy dopadł twojego przeciwnika, który musi rzucić kostką: parzysta - tłuczek trafia cię prosto w pierś. Nie masz połamanych żeber, ale musisz odpocząć, bo bez wątpienia będziesz jutro nieźle potłuczony, nieparzysta - zdołałeś uniknąć najgorszego uderzenia i tłuczek jedynie zahaczył o twoją klatkę piersiową, ale i tak musiało boleć. 3,6 - Nawet nieźle wycelowałeś i silnie wyprowadziłeś uderzenie pałką pomimo przeciwności, więc twój przeciwnik musi rzucić kostką: parzysta - zdążył w równie ładnym stylu uniknąć/odbić tłuczek, nieparzysta - tłuczek boleśnie zahaczył o jego udo, nabijając mu pewnie wielkiego siniaka. 4 - Nie szło ci najlepiej, ale zrzucić winę mogłeś na miotłę. Wiatr zdaje się mieć nad nią większą władzę niż ty. W pewnym momencie, gdy próbujesz uderzyć tłuczkiem w drugiego pałkarza, tak tobą szarpie, że sam na niego wpadasz. Uderza cię w dowolne miejsce i z dowolną siłą.
Każdy kto nie posiada własnej miotły przy każdym swoim poście rzuca dodatkowo kostką: 1,2 - Nieważne, co teraz robiłeś, traci to swoje znaczenie i twój ruch jest nieudany. Miotłą strasznie szarpie, co chwilę zmienia kierunki, ściąga cię na prawo albo lewo. To chyba nie jest wina jej starości, a po prostu zakłóceń. Nic nie poradzisz na to, że w pewnej chwili posyła cię prosto do jeziora... 3,4,5,6 - Raz tobą szarpnęło, raz gwałtownie skręciła, ale dasz radę nad tym zapanować.
Zgodnie z poleceniem Lope rozciągnęłam się powoli, po czym wykonałam kilka kółek na rozgrzewkę. Od razu poczułam się lepiej - byłam gotowa do gry i nawet coraz mocniej padający deszcz nie wydawał mi się przeszkodą. Mondragón był wprawdzie przede wszystkim ścigającym, ale wiedziałam, że tak dobry zawodnik jak on równie dobrze poradzi sobie na obronie. Byłam przygotowana na to, że starszy Ślizgon nie będzie mnie oszczędzał, ale nie denerwowałam się. Znałam swoje możliwości i miałam świadomość mojej szczytowej formy, więc podchodziłam do zadania bez stresu. Jako, że miałam ćwiczyć pierwsza to gdy tylko Lope podleciał do pętli odbiłam się od ziemi i ruszyłam w jego stronę. Ku mojemu zdziwieniu deszcz przeszkadzał mi zdecydowanie bardziej niż się tego spodziewałam. Udało mi się strzelić bramkę, ale była ona trochę dziełem fuksa i w żaden sposób nie spełniała najwyższych wymagań, które sobie stawiałam. Przegryzłam wargę niezadowolona z tego trafienia, na Lope też nie zrobiło to specjalnego wrażenia, więc zdecydowałam się od razu podjąć kolejną próbę. Tym razem zaryzykowałam i odbiłam kafel miotłą - byłam już przekonana, że nie trafię, lecz piłka gładko przeleciała między nogami kapitana i trafiła do pętli. Jego pozytywna reakcja zachęciła mnie do ponownego ryzyka - znowu odbiłam miotłę i znowu trafiłam, tym razem zdecydowanie pewniej. Jak na te warunki atmosferyczne dałam sobie radę wyśmienicie.
Słyszałam lekceważące podejście Lope do kapitan puchonów i w sumie rozumiałam. Zdecydowanie daleko jej było do kogoś takiego jak Lope, była raczej delikatna a to nie była cecha, która w pierwszej chwili kojarzyła mi się z kapitanem drużyny. Z drugiej strony o niczym to nie świadczyło, dalej mogła grać świetnie, w końcu kapitanem nie zostaje się bez powodu. Zauważyłam, że trochę odbiegłam myślami w kierunku Cherry, nie wiedząc właściwie czemu, ale szybko wróciłam na ziemie i uśmiechnęła się na słowa Lope. Miło, że wierzył w moje umiejętności, miałam nadzieje, że nie nawale tak od razu. Zamierzałam dać z siebie wszystko, oby hart ducha wystarczył. Wzięłam od niego miotłę i pokręciłam głową na tekst o maskotce. - Chciałbyś taką maskotkę - przewróciłam oczami i po chwili zaczęła wykonywać zadaną przez chłopaka rozgrzewkę. Uśmiechnęłam się z rozbawieniem za dodatkowe okrążenie dla dziewczyny za ziewanie. To chyba była najlepsza próbka tego, jakim musiał być kapitanem. Właściwie podobało mi się to Konkretnie i stanowczo. Naprawdę próbowałam dać z siebie wszystko i uderzyć właściwie. Szkoda tylko, że moja miotła nie zamierzała współpracować, zaczęło mną szarpać, przewracać i ciągnąć na wszystkie strony. Już po chwili wraz z nią powędrowałam do jeziora. Na szczęście w wodzie odzyskałam kontrole i wróciłam na miejsce, całą przemoczona i niewątpliwie zła. Cóż, padał deszcz - i tak i tak zaraz byłabym mokra. Widocznie zakłócenia postanowiły przyspieszyć ten proces.
Tylko przez moment przyglądał się temu, co miało tutaj miejsce. Nigdy nie ingerował w tego typu rozmowach, nigdy również szczególnie go nie interesowały. Wolał jednak wiedzieć, co wychodzi z ust kapitana, bo jeszcze by oberwał za to, że coś mu umknęło. Skupił się więc na rozgrzewce, która najwidoczniej była mu potrzebne, bo coś niemiłosiernie głośno chrupnęło kiedy się wygiął, coby rozruszać mięśnie pleców. Skrzywił się. Czyżby się zasiedział? Fakt faktem, nie można było dostrzec żadnych nowych ran na jego rękach czy twarzy, nawet ostatnio złamane żebro się ładnie zrosło... Starzał się lub zwyczajnie nie było odpowiedniej sposobności. Pogoda zdecydowanie nie sprzyjała dzisiejszemu treningowi, jednak bez oporów dosiadł swojej super miotły i wzniósł się do góry. Deszcz był chyba najgorszym z możliwych rzeczy. Całkowicie przysłaniał mu widok i nic nie mógł na to w tym momencie poradzić, dlatego kiedy zobaczył zarys pętli, rzucił, teoretycznie licząc na szczęście, aby ten trafił tam gdzie powinien. Najwidoczniej przeczucie go myliło, a nawet sama miotła chciała pozbawić go ułudy dobrze wykonanego zadania. Kiedy ponownie dobył kafla, wymijając kolejnego zawodnika, ten niemiłosiernie wysuwał mu się z ręki. Przycisnął go zatem mocniej, choć wiatr wiał mu prosto w twarz i utrudniał widoczność. Cholera... Nie zdążył złapać kafla, dlatego musiał szybko po niego zanurkować, w ostatniej chwili go dosięgnął i zauważył okazję aby nim rzucić. Jednak ten nie trafił w pętle, a jedynie ją ominął. Świetnie. Za trzecim razem było chyba jeszcze gorzej. Deszcz przesiąknął jego ubranie, a jego ręce ślizgały się na miotle, choć knykcie pobiegały od kurczowego trzymania się miotły.Rzucił kaflem i głośno przeklął kiedy miotła w ostatnim momencie odskoczyła, uniemożliwiając mu trafienie tam, gdzie powinien znaleźć się kafel. Czuł jak każdy jego mięsień napina się od szaleństw miotły, która najwidoczniej tak reagowała na panujące zakłócenia. Nie mógł jej opanować, do tego wiatr się wzmógł i odrzuciło go na bok. Nie mógł nad nią zapanować, wiedząc, że jakiekolwiek starania i tak pójdą na marne. Poczuł szarpnięcie i po chwili leciał w kierunku jeziora, a z powodu praktycznie przytwierdzonych rąk do miotły, wpadł do wody. Co niczego nie zmieniło w i tak przemoczonym ubraniu. -Kurwa.-Warknął, wynurzając się z wody i płynąć do brzegu.
Spoglądam na źródło głosu, a widząc nieznaną mi ślizgonkę, również się przedstawiam i podaję jej rękę na powitanie. Prycham bardziej z pogardą niż rozbawieniem na to co mówi kapitan. Nie wierzę, że będzie tak łatwo z nową kapitan puchonów, ale też nie zamierzam za bardzo obawiać się tego meczu. Najważniejsze to wiara we własne umiejętności a tego akurat mi nie brakuje. Kiedy schodzą się inni ludzie z drużyny i zamieniają parę słów z Lope, bawię się kompasem przymocowanym do miotły, dalej zastanawiając się po co mi on. Odkładam ją delikatnie na ziemię, kiedy niedługo potem zaczyna się rozgrzewka. Po bieganiu jestem trochę zgrzana, a krople deszczu osiadły na moich włosach, próbują też wedrzeć się do oczu, więc zsuwam gogle z czoła. Od razu lepiej - wydaje mi się, jakby wszystko o wiele wyraźniej widziała. Mam ćwiczyć z nową dziewczyną - uśmiecham się do niej przebiegle, mrucząc pod nosem coś w stylu "zobaczymy co potrafisz". Na pewno nie zamierzam dawać jej fory, tylko dlatego, że widzimy się na treningu po raz pierwszy. Niech wie, że z nami nie ma tak łatwo. Niestety niespecjalnie mam okazję przekonać się o jej umiejętnościach, bo miotła nagle zaczyna szaleć. Patrzę całkiem spokojnie na to przedstawienie, a kiedy ląduje w wodzie, trochę przerażona podlatuję do niej, żeby upewnić się czy wszystko w porządku. Ale chyba tak - wygląda okropnie, ale chyba daje radę. Mam nadzieję, że nie myśli, że ten mały wpadek przerwie nasze trening. Odlatuję na odpowiednią odległość, wypatrując tłuczka, co pomimo gogli wcale nie jest tak łatwe. Deszcze coraz wścieklej zacina i pewnie wyglądam niemalże tak samo jak Heaven. W końcu piłka nadlatuje i odbijam go wyjątkowo celnie w ślizgonkę. Nic nie krzyczę, czekając na jej odpowiednią reakcję i będąc przygotowaną, żeby w razie potrzeby odbić tłuczka z powrotem.
Wywróciła oczyma na słowa kapitana, prychając cicho pod nosem. Tak, jakby @Lope Mondragón miał być personą, która byłaby w stanie rozbudzić w Nessie kobiecą i delikatną stronę. Jeszcze czego! Miał naprawdę wysokie mniemanie o sobie, chociaż faktycznie - wśród kobiet był dość popularny. Pomimo tego, że nie rozumiała jego fascynacji miotłami i szukaniem piłek, miał jej szacunek za oddanie swojej pasji. Stanęła obok niego, po męsku zamiast tego, szturchnęła go łokciem. — Wspaniałomyślny głupek, nie ma co. Daj znać, jak będziesz mnie do czegoś potrzebował. Powodzenia wężyku. —rzuciła krótko, po czym spojrzała kolejno po członkach drużyny, odchodząc na bok i siadając pod jednym z najbardziej wysuniętych drzew tak, aby widok miała dobry. Oparła się wygodnie o korę, wyjmując notes i pióro, kreśląc w nim jakieś słowa. Odetchnęła głośniej, ciesząc się rześkim powietrzem. Potrzebowała się trochę dotlenić, sińce kwitnące pod oczyma były nieznośne w połączeniu z jej jasną karnacją. Orzechowe ślepia jednak notorycznie podnosiły swe spojrzenie znad pergaminu, przyglądając się treningowy. Musiała przyznać, że płynność i dynamika w powietrzu miały swój urok, a dom Salazara miał naprawdę dobrego kapitana. @Lennox X. Zakrzewski był bardzo zaangażowany. Chłopak był prefektem ich domu, znali się siłą rzeczy. Westchnęła cicho, pełna podziwu jak utrzymywał się na mokrej miotle, przecież jakby zleciał, to skręci sobie kark. Śledziła go chwilę wzrokiem, posyłając delikatny uśmieszek, aby zmotywować chłopaka. Mieli szansę na puchar, wiedziała, że im wszystkim na tym zależy. Każdy chciał dołożyć swoje trzy grosze. @Evie Hemmer kończyła okrążenia, które były karą za ziewanie. Z pewnością spacer w deszczu ją nieco rozbudził. Ness była na tyle ambitna i obecna na wszystkich zajęciach, że znała chyba każdego mieszkańca swojego domu. Pomachała jej na przywitanie, jej również poświęcając chwilę uwagi. @Vivien O. I. Dear wywołała na twarzy rudej entuzjazm, podobnie jak @Heaven O. O. Dear - która swoją drogą, miała dodatkową atrakcję w postaci kąpieli. Pomimo wszystko, pokazała kuzynkom kciuk i zaśmiała się pod nosem z niezadowolonej miny tej ostatniej. Wysłała jej buziaka w powietrzu na pocieszenie, sugerując tym, że bardzo w nią wierzy i życzy jej jak najlepiej. Przejechała piórem po pergaminie, powracając do niego wzrokiem i dochodząc do wniosku, że z tego, co napisała i tak się nie rozczyta. — Cholera, nie dość, że deszcz rozprasza to jeszcze te ich wygibasy nad ziemią. Naprawdę, lepiej żeby zdobyli ten puchar. Innego scenariusza Viv nie przeżyję.—- mruknęła pod nosem, podnosząc spojrzenie na wyżej wspominaną dziewczynę. Wiedziała,jak ambitna była, a jej życie wypchane były obowiązkami po brzegi, niech coś z tego chociaż ma. Ruda odgarnęła kosmyk włosów za ucho, wsuwając swoje przybory znów do torby, bo i tak nie mogła się skupić na pracy domowej. Obserwując drużynę i jej trening, przejechała opuszkami palców po swoim policzku, podbierając głowę na ręku i wędrując wzrokiem pomiędzy zawodnikami. Ciekawe jaki kapitan miał plan. — Cholera, nie dość, że deszcz rozprasza to jeszcze te ich wygibasy nad ziemią. Naprawdę, lepiej, żeby zdobyli ten puchar. Innego scenariusza Viv nie przeżyję.—- mruknęła pod nosem, podnosząc spojrzenie na wyżej wspominaną dziewczynę. Wiedziała, jak ambitna była, a jej życie wypchane były obowiązkami po brzegi, niech coś z tego chociaż ma. Ruda odgarnęła kosmyk włosów za ucho, wsuwając swoje przybory znów do torby, bo i tak nie mogła się skupić na pracy domowej. Obserwując drużynę i jej trening, przejechała opuszkami palców po swoim policzku, podbierając głowę na ręku i wędrując wzrokiem pomiędzy zawodnikami. Ciekawe, jaki kapitan miał plan? Pomimo niebezpiecznych sytuacji, trening w trudnych warunkach pogodowych był dużo bardziej skuteczny. Poza ciałem wzmacniał się też umysł, siła woli. W sportach takich jak Quidditch była ona niezbędna.
Lope czuł się trochę podłamany tym, że zaledwie część członków drużyny zaangażowała się w trening. Nie pozwalał na przerwanie ze względu na utrudnione warunki pogodowe. Latał tu i tam, co raz pokrzykując w stronę Ślizgonów z instrukcjami, co robią źle i co jeszcze mogliby w swojej taktyce poprawić. Wypatrywał doskonale drobne pomyłki, zapisywał w pamięci czy ktoś lepiej radzi sobie przy szybszej prędkości albo czy nie ma problemu z refleksem. Włosy mokły zadziwiająco szybko, podobnie jak szata, ale nie przejmował się. I tak nie było przerażająco zimno, więc mógł pomęczyć ich przez kolejne kilkanaście minut. Z niechęcią patrzył chociażby na Evie, która wyglądała, jakby myślała jedynie o spaniu (i wolałby, że zamiast zjawiać się tu, wróciła do lochów). Także Heaven nie popisywała się umiejętnościami, a chłopak westchnął tylko ciężko, gdy zobaczył, że wpada do wody. Znalazł się jednak szybko niedaleko niej, żeby upewnić się, że nie potrzebuje pomocy. Podał rękę i pomógł wyłowić sprzęt, żeby mogła wracać do gry. Manese spisywała się dobrze, więc uniósł kciuk w górę jako zachętę i zapewnienie, że może dawać z siebie wszystko. W czasie tego typu treningów powinni patrzeć na siebie jak na wrogów na boisku. Ważne było zarówno ćwiczenie pracy zespołowej i współgrania ze sobą, jak i odpowiedniego nastawienia bojowego wobec innych. Lennox również wylądował w jeziorze, na co Mondragón zmarszczył brwi. To był aż tak pechowy dzień? Czy po prostu te stare miotły ze schowka były już kompletnie popsute? W oczach Nessy pewnie wychodzili dość zabawnie, bo nie pokazywali wszystkiego, czego potrafią. Lope przetarł mokrą od deszczu twarz i zarządził jeszcze dodatkowe dziesięć minut grania. Chciał, żeby poczuli ból mięśni, a następnego dnia obudzili się z zakwasy od ciągłego latania na miotle i machania ramionami. Perłą drużyny była bez wątpienia Vivien. Lope jakoś nie przypominał sobie momentu, w którym dziewczyna mogłaby go zawieść. Tak samo teraz z wdzięcznością obserwował, jak sobie radzi i wyjątkowo nie musi jej poprawiać tak, jak reszty grupy. Ślizgon był jednak świadom tego, że wszystko da się dopracować. Wiedział, że z czasem Heaven nawiąże prawdziwą nić porozumienia z własną pałką i miotłą, którą zamierzał jej już sprawić w prezencie. Przewidywał, że Lennox także będzie potrafił śmigać wśród innych i strzeli niejednego gola. Taką miał nadzieję, bo nie wyobrażał sobie, żeby nie zdobyli Pucharu Quidditcha. Odczułby to jako personalną ujmę na honorze. - Skoro już zmokliśmy jak kury i latamy tu od godziny to możemy skończyć. - odezwał się w końcu głośno, łapiąc oddech. Był przyzwyczajony do nawet dużo dłuszego wysiłku, ale nie chciał też, żeby się wszyscy pochorowali. Na razie ćwiczyli wystarczająco długo, więc powiedział, że mogą wracać do Hogwartu. Sam za to podleciał do Nessy, która nadal obserwowała ich z boku. Zszedł przy niej na trawę i uśmiechnął się nieco kpiąco. - Mówiłaś, żeby dać znać, jak będę cię potrzebował? Może poniesiesz mi miotłę? - zapytał, niby to podając jej swojego Nimbusa, ale cofnął rękę. Jedynie żartował, nie upadł tak nisko, żeby dziewczyna niosła jego miotłę... Lope zaproponował luźno, że może odprowadzić ją do zamku, co też zamierzał uczynić.
Zadawała sobie pytanie: Dlaczego? Chodziła w kółko po dormitorium, mając wsuniętą jedną dłoń w kieszeń sportowych legginsów, w drugiej zaś dzierżąc kubek z kawą. Jaki diabeł ją podkusił? Nienawidziła latać! Bała się latać, nie umiała latać, nie rozumiała Quidditcha! Brązowe ślepia powędrowały w stronę zegarka, a następnie zatrzymały się na szafce przy łóżku, gdzie tkwiła odznaka prefekta. Wąż błyszczał na grawerowanym metalu, przypominając jej o braterstwie i przywództwie, którego ich dom oczekiwał. Obowiązki Nesska, obowiązki. Jesteś dużą dziewczynką, silną i niezależną. Nie ma rzeczy czy osoby, z którą byś sobie nie poradziła! Przymknęła oczy, łapiąc głębszy oddech, zatrzymując się. Da sobie radę. Musi. Była optymistką, tylko gdzie te różowe okulary teraz się schowały? Drużyna jest w słabym stanie, a skoro jest w stanie wyciągnąć zielarstwo czy runy na zadowalający, głupia miotła, jej nie pokona! Zaplotła włosy w kok, poprawiła materiał koszulki i dopiła kawę duszkiem, odstawiając kubek. Wciągnęła sportowe buty, złapała za plecak i wyszła z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Nie mogła pozwolić, żeby @Lennox X. Zakrzewski czekał, skoro sama poprosiła go o pomoc! Przyśpieszyła kroku, znajdując się na polanie nieopodal jeziora przed czasem, wcześniej biorąc ze szkolnego magazynku jakąś miotłę. Kucnęła, kładąc rzeczy na ziemi i otworzyła plecak, zerkając na tkwiącą wśród słodyczy butelkę whiskey. Była pobudzona, drżały jej ręce i podwójna kofeina, którą w siebie kolejny raz dziś wlała, zaczynała działać. Nie teraz. Zamknęła materiałową klapę tobołka, łapiąc głębszy oddech. Wstała, przeciągnęła się i oparła dłonie na biodrach, stukając w nie długimi, czerwonymi paznokciami. Odchyliła głowę do tyłu, patrząc na niebo. Błękitne, jasne, wciąż pełne niewinnie wyglądających obłoków, zza których nieśmiało wyglądało wrześniowe, ciepłe słońce. Dobrze było jej oglądać niebo z miejsca, w którym stała.. Powędrowała wzrokiem w dół, skupiając karmelowe ślepia na błyszczącej tafli woda. Fale rozbijały się o pobliski brzeg, wydawały z siebie przyjemny szum. Miała wrażenie, że nadzwyczaj głośny! A może to tylko jej wyobraźnia? Znów zaczęła chodzić w kółko, czekając na ślizgona. Nie miała pojęcia, ile jest przed czasem, albo ile on się spóźni. Dostrzegając w końcu zarys znajomej postaci, uśmiechnęła się promiennie, wyciągając ręce w jego stronę. Przekręciła głowę w bok, pozwalając by przednie, luźno wystające kosmyki włosów załaskotały ją w szyję i wystające obojczyki. Zlustrowała go wzrokiem od dołu do góry, mając nadzieję, że aura chłopaka będzie na tyle mocna, że odgoni jej strach. Że będzie faktycznie w stanie jej czegokolwiek nauczyć z tą miotłą. Przecież nigdy w życiu się nie przyzna, że się boi! - Czeeeść łobuzie! Jednak jesteś? Ciesze się. Mamy fajną pogodę na mały trening, co? - zaczęła pogodnie, nieco może szybciej niż zwykle. Przytuliła go na przywitanie, po czym schowała dłonie za siebie i cofnęła się pół kroku, wlepiając w niego wzrok. Bezkarnie świdrowała go po twarzy. - Od czego mam zacząć?
Nie widział przeszkód do spotkania z Nessą. Nie stęsknił się, nie jest więc to kwestia tego iż nie widział jej całe wakacje i jeszcze całe wieki przed. W sumie, to rzadko kiedy wychodził... Rzadko kiedy spotykał znajomą twarz, a przynajmniej tę przyjazną. Lennox Zakrzewski zaszył się w mieszkanku swojego ojczyma, o czym ten nawet nie wiedział. Byłby wściekły słysząc, co zrobił. Byłby wściekły, że matka na to wszystko pozwala. Jednak różnica w nich polegała na tym, że on tę swoją wściekłość ukrywał. Za ścianą troski i uśmiechu, którego trudno nie odwzajemnić. To dlatego niczego mu nie powiedział, po co miał zawodzić jedynego człowieka, który jeszcze w nim coś widział? To kompletnie nie fair. Zwyczajnie wyjechał wcześniej z Meksyku. Czy była to zwykła ucieczka? Nazwijcie to jak chcecie. Chłopak miał zwyczajnie dość i zrobił sobie swoje własne wakacje. Na jego warunkach. List go zdziwił, jednak oferta przekąsek zdecydowanie podwoiła wartość tego spotkania. Dawno nie latał, przydałoby się rozruszać troszkę tych starych kości. Narzucił na siebie podartą koszulkę, zapewne kiedyś o coś zahaczył lub zwyczajnie zbyt często ją prał. Była idealna. Wpasowywała się w styl bezdomnego jak ta lala. Chwycił miotłę, zgarnął jeszcze bluzę i wyszedł z dormitorium, całkowicie przekonany, że ten dzień równie gówniany jak wszystkie poprzednie. Kiedy znalazł się nad jeziorem, żałował, że nie pomyślał wcześniej o tym, aby zrobić sobie trening w wodzie. Nie pamiętał kiedy ostatni raz pływał, chyba zapomniał już, jak to jest ją czuć wokół siebie. Westchnął i potrząsnął lekko głową, odtrącając od siebie niepożądane widoki. Przyjął uścisk i nawet udało mu się sprawić, jakby go odwzajemnił. W sumie była to żałosna imitacja uścisku. Potrafił lepiej, ale mu się nie chciało. Uniósł lekko brwi.-Nie będziemy gadać o pogodzie.-Rozejrzał się spokojnie.-Dobre miejsce wybrałaś. Nikt nie będzie widział Twojej kompromitacji, Pani Prefekt.-Kącik jego ust uniósł się nieznacznie, jeszcze jej nie pogratulował. Cóż, chyba to zrobił... Na swój sposób. Pamiętał jej paplaninę na temat tego, jak to bardzo tego pragnęła. Proszę, dopięła swego. Punkt dla Lessi! Skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej. I co widziała?-Najpierw odłóż miotłę i pokaż mi jedzenie. Nie ma nic za darmo, szczególnie, jeżeli chcesz się czegoś nauczyć.-Powiedział spokojnie. Trening czas zacząć!
Nie spodziewała się po Zakrzewskim żadnego entuzjazmu w kierunku jej osoby, jednak brak negatywnych emocji był zaskakujący! Czyżby mały sukces? Może to przez to, że była przyjaciółką jego kobiety? Dziewczyna nieco zaskoczona, że odwzajemnił tak prosty i ludzki gest w jakikolwiek sposób, przekręciła głowę w bok i posłała mu krótkie spojrzenie, raz jeszcze świdrując jego twarz. Kolejna specyficzna persona w jej życiu, której gotowa była pomóc, gdyby tylko tego potrzebowała. Jak to się działo, że przyciągała niczym magnez samych trudnych ludzi? Była masochistką w wielu znaczeniach tego słowa. Kiwnęła głową na jego słowa, zdając sobie sprawę, że lekko nie będzie. Zwłaszcza z tymi jej lękami. Niemniej jednak Nessa uśmiechała się jak zwykle pogodnie, wlepiając w niego wzrok. - Dobrze. Nie będziemy gadać o pogodzie. Ty tu rządzisz, Kapitanie... Zobaczysz, że jestem lepsza na tej miotle, niż wszyscy sądzicie. Cieszysz się, że możemy razem chodzić na patrole? -mruknęła zadziornie, wcześniej odrobinkę koloryzując fakty i rzeczywistość, nadal nie mając zamiaru mu powiedzieć. Uśmiech, który ozdobił jego twarz, sprawił, że zrobiło się jej jakoś lepiej, bo może faktycznie, chociaż troszkę się cieszył. Widząc jego postawę, zrobiła tak samo, krzyżując ręce na biuście i stojąc w miejscu, zupełnie, jakby było to początkiem treningu. Na jego słowa zamrugała kilkakrotnie, wybuchając w końcu śmiechem i kręcąc z niedowierzaniem głową. Grzecznie jednak cofnęła się i odbiegła kawałek, kucając przy plecaku. Otworzyła tobołek, znów napotykając spojrzeniem butelkę alkoholu. Je dłoń prześlizgnęła się po szkle, ostatecznie jednak sięgając po paczkę słodkich bułeczek i pudełeczko jego ulubionych pasztecików, które zdążyła wcześniej zabrać z kuchni. Wyprostowała się zgrabnie i pomachała paczkami w jego stronę, zachowując bezpieczną odległość. - To, co lubisz, tak jak obiecywałam. Łap! - rzuciła głośniej, następnie biorąc zamach i wyrzucając paczki w powietrze, skierowała je w jego stronę. Miała cela, a pociski były lekkie — pytanie tylko, czy złapie! Korzystając z okazji, że był zajęty zabezpieczaniem łapówki, znów kucnęła nad plecakiem i ukradkiem zrobiła łyka ognistej, wpychając sobie następnie do ust kilka magicznych miętusów. Zamknęła plecak, zapinając zamek i wstała, aż nazbyt gwałtownie, bo świat zakręcił się jej przed oczyma. Przetarła je szybko wierzchem dłoni, zaciskając następnie palce w pięść i ulegając na kilka sekund słabości, czego robić nienawidziła. Nie trwało to jednak długo, bo zaraz uśmiechnięty i pogodny rudzielec podbiegł do Zakrzewskiego, łapiąc miotłę w dłoń i patrząc na niego pytająco. - Nie bądź delikatny, naucz mnie czegoś. Zaczniemy od podstaw czy masz opracowany jakiś plan? - zapytała, stukając paznokciami w drewnianą rączkę tej okropnej szczotki. Wolną dłonią podrapała się po policzku, wbijając buta w zieloną jeszcze trawę. Trzeba przyznać, że sportowe ubrania były znacznie wygodniejsze od koszul i szpilek. Chociaż jej mizerny wzrost sprawiał, że musiała nieco zadzierać głowę, aby utrzymywać ze ślizgonem kontakt wzrokowy. - Rozumiem, że po treningu przyjdzie czas na rozmowę?
Wszystko widziała w kolorowych barwach, prawda? Czy jest coś, co sprawi, że ten uśmiech zniknie z jej twarzy? Nie chciał sprawdzać. Z jakiś dziwnych przyczyn, nawet cieszył się z tego, że znajdowała się w jego otoczeniu. Była jak taki wkurwiający promyczek słońca. Irytuje bo świeci po oczach, jednak dzięki niemu cała reszta nie wygląda aż tak tragicznie. To komplement. Nigdy nie wyjdzie na jaw, bo zwyczajnie jego reputacja by podupadła. Mallory nie była powodem, dla którego ta dwójka jeszcze ze sobą rozmawiała. Nie miało znaczenia to, że była najlepszą przyjaciółką jego... Dziewczyny? Nie wiedział jak miał określić ich relacje. Bo odganiał ten temat od dłuższego czasu, bo zwyczajnie nie miał na to siły. I tyle. -Nigdy nie widziałem jak latasz. Zobaczymy czy i w tym jesteś taka świetna jak w całej reszcie.-Powiedział spokojnie, wzruszając lekko ramionami. Była upartym stworzeniem, które dążyło do tego, co sobie postanowiła. Pracowała ciężko na to, co osiągnęła... Nawet oznaka Prefekta była jej marzeniem, o którym trąbiła od czasu kiedy ją poznał... I proszę. Latanie? Mógł jedynie podejrzewać, jak to mogło wyglądać. Był przygotowany na wszystko.-Pamiętaj, dobre przekąski zrewanżują nawet najpodlejsze towarzystwo.-Uniósł lekko brwi i posłał jej ten swój uśmiech, który mówił iż doskonale wiedział o co jej chodziło i w co grała. Obserwował jak wycofuje się do swojego plecaka w lekkim podekscytowaniu, którego nie czuł już od dłuższego czasu. Prawie skakał z radości na samą myśl, że zaraz wypełni żołądek pysznościami. -Zobaczymy jak dobrze mnie znasz.-Zawołał i przygotował się do złamania swojej zapłaty. A może łapówki? Uskoczył w bok i chwycił pakunek jakby była to najważniejsza rzecz w jego życiu. Przytulił do piersi smakołyki, już teraz wyczuwając woń pasztecików. Punkt dla Nessy! Bezceremonialnie wsunął łapę do środka i po chwili pożerał jednego z pasztecików. Zajęty konsumowaniem swojego jawnego związku z tym jedzeniem, nie zauważył jak dziewczyna pociąga z butelki. Zapewne mocno by ją ochrzanił... Podejrzliwie przyjrzał się uśmiechniętej twarzy dziewczyny. Była zbyt wesoła jak na sytuację, w której byli. Czyżby nie bała się panicznie latania? Odebrał jej miotłę i z pewnym wątpieniem przyjrzał się jej posturze, przy okazji obszedł ją z każdej strony aby mieć jak najlepszy pogląd na sytuację.-Masz dobre nogi, podejrzewam, że to przez te śmieszne buty, które nosisz.-Powiedział spokojnie, ponownie stając przed dziewczyną.-Zapewne dzięki temu masz też dobrą koordynację ruchową. To dobrze.-Mruknął, jakby do siebie.-Przed tym jak w ogóle dopuszczę Cię do jazdy, zrobimy kilka ćwiczeń. Znaczy, Ty zrobisz, jak będę jeść.-Uśmiechnął się jak chłopiec, który dostał swoją nagrodę. Uniósł zdziwiony brwi i przyjrzał się dziewczynie.-Rozmowę? Niby po co i o czym.-Mruknął. Odrzucił na bok miotły i otrzepał dłonie z nieistniejącego kurzu. -Bieg. Sto metrów truchtem, potem kolejne sto sprintem. I będziesz tak powtarzać do momentu, kiedy przerwę. Naokoło polany. Dla łatwości, sto metrów to odległość między każdym kolejnym bardziej wystającym drzewem. Załapiesz.-Podskoczył kilka razy, jakby sam przygotowywał się do biegu. Kto wie, może sam się przyłączy?
Gdyby wypowiedział na głos słowa, że dziewczyna przypomina mu "wkurwiający promyczek słońca", uznałaby, że jest chory albo zwariował. Takich rzeczy nie spodziewano się po Lennoxie Zakrzewskim, który znany był ze swojej złośliwej i niezbyt przyjemnej strony. Nessa jednak sądziła, że w większości to tylko pozory i w jakiś sposób starała się dojrzeć głębiej, zachowując przy tym wyczucie i nie będąc wścibską. A może miękł przez to, że Mallory zajęła tak ważne miejsce w jego sercu? Tak czy owak, ruda była pewna, że dobrze mu to zrobi. Uśmiechnęła się do własnych myśli, powracając spojrzeniem karmelowych oczu do twarzy chłopaka. Była ciekawa, jak zamierzał ją uczyć. Przejdą od razu do tego cholernego kija z witkami czy może zajmą się najpierw samą aktywnością fizyczną, żeby rozgrzać mięśnie? Na jego słowa wywróciła teatralnie oczyma, unosząc jedną z dłoni i machając nią ostentacyjne, sugerując tym samym, aby nie plótł głupot. - To tylko złudzenie słońce, wcale nie jestem we wszystkim taka świetna. Gra pozorów. - mruknęła i za jego przykładem, wzruszyła ramionami. Zdecydowanie wszyscy mieli o niej zbyt wysokie mniemanie, a była przecież tylko bezpłciową dżdżownicą. Jednak z jednym miał racje — była uparta. Od małego wiele od niej wymagano i oczekiwano, nauczyła się ciężkiej pracy, bez której sukcesy nie były możliwe. I nawet jeśli czegoś nie lubiła, starała się bardziej, byle tylko mieć przyzwoite wyniki. Nie była alfą i omegą, chociaż próbowała i bardzo chciała. Prychnęła z miną oburzonego kota, usta na chwilę układając w podkuwkę. Wyciągnęła dłoń, wbijając mu palec w brzuch.- Mogłeś trafić gorzej! Nie jestem taka najgorsza! A myślałam, że się już tak mocno kumplujemy, Panie Nieustraszony! Miała dobrą pamięć. Gdy kogoś lubiła, starała się słuchać i zapamiętywać. Nic więc dziwnego, że od razu wiedziała, co wybrać w kuchni i o co poprosić skrzaty. Chciała mu w ten sposób chociaż trochę się odwdzięczyć, że poświęci jej czas. Mógł go przecież lepiej spożytkować. Westchnęła cicho, zerkając na niego kątem oka, gdy wstawała znad plecaka, czując wciąż cierpki smak alkoholu, który niwelował miętus. Musiał czuć się trochę zagubiony i samotny przez wyjazd jej przyjaciółki. Nie była nawet pewna, jak w rzeczywistości wyglądała ich relacja. Przesunęła dłonią po szyi, drapiąc ją paznokciami i odgarniając kosmyk włosów za ucho. To, że był zadowolony, sprawiło, że i ona się uśmiechnęła. Zaraz więc do niego podbiegła, gotowa do przyjmowania poleceń i wykonywania ich jak najlepiej potrafiła. Gdy zabrał jej miotłę, posłała mu pytające spojrzenie. Oczywiście, że się panicznie bała, ale jak zwykle, robiła dobrą minę do złej gry i prędzej zmieni się w gumochłona, niż stchórzy. Obserwowała jego twarz i to, w jaki sposób oceniał jej wątpliwą sylwetkę. Małe to, niskie i wychudzone. Całe szczęście, że miała luźną koszulkę, która dodawała jej kilku kilogramów, ukrywając niedowagę. Pokręciła jedynie głową. - Tak. Szpilki i bieganie w nich po korytarzach zamkowych to naprawdę dobry trening, polecam. - odparła, nawet nie ruszając się z miejsca. Nie miała pojęcia, czy skończył ją już oceniać, czy nie. Figury i postury sportowca to ona nie miała, jednak brak siły wynagradzała jej zwinność i celność. Niewielkie gabaryty pomimo większości wad, miały kilka plusów. Nie była przyzwyczajona do noszenia sportowego obuwia, pozbawionego jakichkolwiek dodatkowych centymetrów, przez co towarzyszyło jej dziwne uczucie niezręczności, gdy rozmawiała z tak wysokim chłopakiem. Kiwnęła głową. - Rozumiem. To dobry pomysł. Jedz, jedz. Mam jeszcze jakieś słodycze, gdyby zabrakło. - rzuciła z uśmieszkiem, rozluźniając dłonie i puszczając je wzdłuż ciała. Powędrowała wzrokiem za odrzuconym sprzętem, wzruszając zadziornie ramionami. - Przecież nie o pogodzie, prawda? Na wszelki wypadek zrobiła krok w tył, zanim się jej odwdzięczy. I znów kiwnęła głową z uśmiechem, a gdy skończył, wyciągnęła ręce do góry i przeciągnęła się leniwie, zaraz jednak przystępując do działania. Trucht i bieg nie był problemem, szkoła była ogromna, a ona potrafiła bardzo szybko znaleźć się w lichach spod wieży gryfonów. Pestka. - Dobrze. Mam nadzieję, że nie padnę, zanim nie powiesz "stop" I zabrała się do biegania, zmieniając trucht na sprint zgodnie z poleceniem swojego nowego, osobistego trenera. Zajęcia na ziemi były przyjemnością. Wyprostowała głowę, podnosząc spojrzenie na błękitne, bezkresne, Szkockie niebo i górujący na horyzoncie zamek.
Zdawała sobie sprawę, że to wcale nie był komplement? A może tylko on widział to w tych barwach, choć wydźwięk tego określenia daje jasno do zrozumienia, co myślał na ten temat. Cóż, pozostanie to jednak w jego własnej ocenie, szczególnie, że ukrył to w czeluściach swojego umysłu. Zmiękł? Przez kogoś? Owszem, może znajdowali się na poziomie znajomości, która mogła wiele obiecywać... Jednak nic z tych rzeczy. Lennox na zawsze pozostanie zgorzkniałym dziadem, czeka jedynie na moment, aż nie pozostanie w nim nic innego, jak ta wieczna zgryzota i nienawiść. Z takiej gliny go ulepili i z taką skończy. Nie myślała chyba, że od razu wrzuci ją na miotłę... Jej umiejętności w tej kwestii były raczej tragiczne, a on nie chciał jej mieć na sumieniu. Również nie ze względów sentymentalnych, czy czegoś w tym rodzaju. Jedyny złamany kark w jego karierze będzie należał do innej osobistości. -Oh, ja to wiem.-Uśmiechnął się szeroko, troszkę nawet za szeroko jak na jego osobę. Gest mógł wydawać się nazbyt uprzejmy, dlatego coś z pewnością się za nim kryło. Była jednak mistrzynią w rozdzieraniu jego osoby na czynniki pierwsze i poddawaniu jej psychologicznej analizie, więc zostawi to jej. Z pewnością lepiej jej to wyjdzie. Zmarszczył brwi, jakby nie do końca rozumiał jej oburzenia. Dojadł do końca smakołyk i dotknął miejsca, w które wbiła jeszcze chwilę temu palec. Nie ładnie tak robić kiedyś ktoś przeżuwał, nigdy nie wiadomo jak to się może skończyć.-Czasem za dużo myślisz, Lessi. Przestań, to wyjdzie Ci na dobre.-Powiedział spokojnie, unosząc lewy kącik ust. Prawda jest taka, że Lennoxa Zakrzewskiego zadowoliłoby wszystko, co przyniosłaby z kuchni. Nie był wybredny w tej kwestii, lubił jeść... Nie. Lubił się obżerać, kiedy tylko znalazł na to czas. Z ochotą nigdy nie miał problemu. To była jego prawdziwa miłość, która ani razu go nie zawiodła. No może oprócz tego razu na jakieś wycieczce, kiedy klopsiki niebezpiecznie powędrowały w górę przełyku... Tak to jest kiedy dzieciak gotuje sobie sam, nie wiedząc dokładnie co wkłada sobie do gara. Samotny i zagubiony? Miał siedzieć i opłakiwać swój stan? Użalać się nad swoim losem, bo dziewczyna postanowiła wyjechać? Ponownie znikając z jego życia, bez żadnego listu, pożegnania czy zwykłego spierdalaj? Czuł się zajebiście dobrze. Skończył ocenianie i ocena wcale nie zadowoliłaby tak pilnej uczennicy jaką była. -I to by było na tyle. Nogi może masz mocne ale reszta ciała to jakiś żart. Jesteś za chuda. -Wzruszył ramionami. Myślała, że luźna koszulka cokolwiek zmieni? Iż nie zobaczy, że miała o kilka kilogramów za mało? Po szkole nosiła się w obscenicznych rzeczach, to chyba normalne, że każdy zauważy braki w wadze. -Przy pierwszym mocniejszym podmuchu spadniesz, nie obronisz się nawet mocnym uściskiem miotły.-Mruknął i pokręcił głową, jakby był naprawdę załamany stanem, w jakim się znajdowała. Cóż, nie powinien mówić na temat jakiejkolwiek sylwetki, jednak skoro sama dała mu przyzwolenie na nauki? Nie będzie się ograniczał. -Jasne, możemy pogadać o nie pogodzie. Przy pizzy, może innym wysokokalorycznym żarciu.-Zerknął na nią, oceniając nastrój swojej małej podopiecznej. Wzrost nie stanowił problemu, kiedy stał z dobre dwa metry od niej. Wtedy mógł niemal równać z nią spojrzenie. Ha. Ha. Dołączył do niej, trzymając w buzi swój ulubiony przysmak. Bieganie nie sprawiało mu trudności, choć od bardzo dawna nie ćwiczył... Byłby załamany wiedząc jakie sam miał możliwości sportowe... Jednak ostatnio nie było albo czasu, albo ochoty. Zmniejszył swoje okrążenia aby móc przyjrzeć się pracy jej nóg, rąk i całego ciała. Po piątym okrążeniu zauważył, że utrzymywanie prostej sylwetki sprawiało jej trudności.-Wyprostuj się! Ręce zgięte i przyciśnij je do ciała!-Krzyknął, aby mogła go usłyszeć. Jego bieg zamienił się w trucht, aż ostatecznie stanął na środku polany i założył ręce na biodrach. Obracał się wraz z kolejnym okrążeniem Nessy.-Szybciej, to ma być sprint. Trucht. Sprint. Trucht. Sprint. Trucht.-Krzyczał, wydając po sobie komendy.
Ona wszystko odbierała i interpretowała po swojemu. Pod tym względem, była naprawdę unikalna. W swojej nieznośności i ambicji łatwo było jednak spędzać z nią czas i sporo ludzi wybierało ślizgonkę jako powierniczkę swoich sekretów. Przyzwyczaiła się do roli w społeczeństwie, którą miała. I właściwie nadal nie potrafiła sobie odpowiedzieć, dlaczego na Zakrzewskiego tak się uparła i w pewien sposób z nim zżyła, skoro go znała go tyle, co in. Może to przez sposób bycia chłopaka i jego zachowanie, a może dostrzegała więcej. Miała wrażenie, że pod murem zgorzkniałości i złości, krył się całkiem wrażliwy i noszący blizny człowiek, którego warto było tam szukać. Westchnęła cicho, kręcąc głową i odgarniając na bok wszystko, aby skupić się w pełni na treningu. Sama przecież chciała nauczyć się latać, osiągnąć coś na tej zasranej miotle, której wcale nie lubiła. Lęk wysokości tego nie ułatwiał, jednak nikomu się do tego nie przyznawała. A nie była typem dziewczyny, który się poddawał i siadał na podłodze, płacząc i kiwając się na boki. Posłała mu zaczepny uśmiech, wywracając teatralnie oczyma. Chociaż się uśmiechał, nawet jeśli kryła się za tym zadziorność i kpina. Był naprawdę skomplikowany do rozgryzienia, dlatego nawet się nie starała i nie naciskała, zadowalając się tym, co dostawała. Oczywiście były momenty, że jej myślenie się zmieniało i gdy była, starała się jednak tego unikać. Bardzo nie lubiła wciskania nosa w nie swoje sprawy, nawet jeśli powody ku temu są dobre. Przekręciła głowę w bok, posyłając mu pytające spojrzenie. - Skarbie, ale nad czym za dużo myślę? To nie jest tak, że to takie ludzko-standardowe czy coś?- zaczęła z ciekawością, krzyżując ręce pod biustem. Prawda była taka, że wydawało się jej całkiem normalne jej własne zachowanie, nawet jeśli w rzeczywistości była zwykłą, uzależnioną, masochistyczną, szkapą-dżdżownicą. - Nie jestem aż tak chuda! Po prostu drobna! -kontynuowała z rozbawieniem, dumnie łapiąc za koniec bluzki i unosząc ją nieco do góry. Miała faktycznie ładne wcięcie w talii i była święcie przekonana, że nadal widoczne są na brzuchu zarysy mięśni — jednak po opuszczeniu głowy w dół i dostrzeżeniu zapadniętego brzucha, gdzie nie było już absolutnie niczego, jęknęła cicho, znów opierając dłonią na biodrach. Kiedy to się stało? Najzabawniejsze było to, że normalna dziewczyna przejęłaby się opinią, że jej ciało jej żartem i nawet może załamała, jednak nasz bezpłciowy robaczek nic sobie z tego nie robił, znając swoją mało interesującą aparycję. - No dobra, trochę schudłam. Aż tak tam wieje? Tylko że ja naprawdę jem kaloryczne rzeczy.. Wczoraj zjadłam na kolację pączka i poprawiłam w nocy jabłkiem prażonym z cynamonem, bo siedziałam nad runami. A gadać możemy o wszystkim i zawsze, pamiętaj. Zakończyła z westchnięciem, podnosząc na niego spojrzenie. Może jadła nieco mniej i nieregularnie, jednak nadal te skromne posiłki były syte, miały sporo cukru czy węglowodanów. To nie było tak, że się odchudzała i jadła gotowane mięso. Machnęła jednak ostentacyjnie ręką, przyzwyczajona do swojego stanu bycia i mizernego wzrostu, chociaż nadal nieco dziwnie jej było patrzeć na Lennoxa aż tak z dołu. Zaczęła biegać tak, jak kazał. Wiedziała, że trochę wytrzyma — bieganie w szkole i na szpilkach było pestką przy płaskim terenie i równie płaskich butach. Męcząca jednak była ciągła zmiana tempa i brak możliwości zatrzymania się. Nie marudziła jednak, ignorując blade policzki, które zaczynał pokrywać rumieniec i szalejące w piersi serce — odzwyczajone od ruchu, przyzwyczajone do kofeiny. Posłała mu delikatny uśmiech, gdy dołączył do niej, objadając się pasztecikiem. - To niezbyt zdrowo tak w biegu jeść, wiesz o tym? Widząc jego minę, roześmiała się tylko i pokręciła głową z niedowierzaniem, skupiając się znów na biegach. Po chwili zaczął dawać dodatkowe wskazówki, polecenia — do których próbowała się dostosować, chociaż to wcale nie było takie łatwe. I nawet nie wiedziała, ile czasu już tak biega i truchta, bo powoli zaczynało ją dusić. Trzy okrążenia? Pięć? Mniej? Więcej. Przymknęła na chwilę oczy, wypuszczając ze świstem powietrze z ust. Zaczynała też czuć nieprzyjemne palenie w nogach. - Zab... zabijesz mnie, zanim wejdę na miotłę. - rzuciła z trudem, mijając go i wracając do tego cholernego sprintu. To będzie cud, jak nie wywali się na twarz, bo jej nogi zaczną chodzić jak jakieś galaretki. Starała się jednak uśmiechać i być dobrej myśli, nie poddawać się, jak to miała w zwyczaju.
Jeden wielki stek bzdur. Czy nie każdy nosi w sobie jakieś blizny? Każdy przeżywa wszystko inaczej, ludzka historia jest odmienna, wyjątkowa na swój własny sposób. Tylko ludzie próbują się do siebie upodobnić, bo jakiś dziwny chory pomysł w ich głowie mówi, że inni mogą być lepsi od nas. Tak samo jak Nessa jest odmiennością na tle bezbarwnych osobistości... Tak rany Lennoxa Zakrzewskiego są takie same jak innych. Tylko przyczyna jest odmienna. Niech interpretuje sobie wszystko tak, jak tylko jej dusza zapragnie. Nie kwestionował jej decyzji, tego, w jaki sposób na niego patrzała. Niech tylko nie wrzuca go pod lupę, nie rozczłonkowuje jego osobowości, nie doszukuje się psychologicznych aspektów. Wtedy złe rzeczy się dzieją. A może robił to specjalnie? Może widok pracy tych trybików w jej głowie sprawia, że czuje jakąś dziwną satysfakcję? Dziwny człowiek. Jakby męczenie jej swoją enigmatycznością sprawiało mu radość. Machnął lekceważąco ręką, co miało być równe z odpowiedzią i ucięciem tego tematu. Z powątpiewaniem przyjrzał się "mięśniom" na jej brzuchu. Po chwili jedynie pokręcił głową i westchnął, jakby naoglądał się już wystarczająco. Jej wyraz twarzy również mówił, że nie tego się spodziewała spoglądając w dół.-Jesteś tragiczna. Tu nie chodzi o jedzenie kalorycznych rzeczy i to trzy razy dziennie. Chodzi o prawidłowe spożywanie posiłków... Choć ja nie powinienem prawić Ci na ten temat morałów... I tak. Wieje tam dosyć mocno. Szczególnie na większej wysokości.-Powiedział spokojnie. -Nie przygotowujesz się do przystąpienia do drużyny, więc zapewne nie będziesz wsiadała na miotłę kiedy pogoda będzie paskudna.-Wzruszył lekko ramionami.-Powinnaś jednak umieć utrzymać się na miotle kiedy prędkość i wiatr połączą swoje siły.-Dodał spokojnie. Oj doskonale zdawał sobie z tego sprawę, jednak czy coś sobie z tego robił? Wysoce wątpliwe. Nie przeszkadzało mu to, że w żołądku znalazło się troszkę smakołyków, powiedziałby nawet, że dodał sobie sił. Przypomniał sobie swoje własne treningi... A przede wszystkim te, które dzieliła spora odległość. Lubił to przejmujące zmęczenie mięśni. Kiedy nie miał sił podnieść ręki tylko po to aby zdjąć z siebie śmierdzącą koszulkę. To pozwalało uciec jego myśli, skupić się na czymś naprawdę produktywnym. -Owszem. Jednak dzięki temu będę miał czyste sumienie kiedy Twój kościsty tyłek wsiądzie na miotłę.-Odkrzyknął i stanął na środku polany. Jeszcze przez dwa okrążenia przyglądał się dziewczyny, aby zawołać "stop". Kiedy ledwo co poczłapała się do jego osoby. Usiadł sobie wygodnie na piaszczysto-trawiastym podłożu.-A teraz złośnico... Pompki. Do momentu aż powiem stop.-Spokojnie obserwował jak klęka i przygotowuje się do wyczerpujących ćwiczeń. Czy robił to tylko dlatego aby dobrze przygotować ją do latania? Czy też z własnych, egoistycznych pobudek... Kto go tam wie. Cholera na pewno.
Milczała, przyglądając się Zakrzewskiemu. Dziwny człowiek, faktycznie. Swoją odmiennością sprawiał jednak, że czuła się wyjątkowo dobrze w jego towarzystwie i pomimo ekscesów i niedostępności godnej skrytki w banku Gringotta. Taki był jednak urok chłopaka i albo się do niego dostosowano, albo nie było sensu w dalszej próbie utrzymywania z nim relacji, ponieważ zapewne skończy się to fiaskiem. Nawet Nessie, która jest dobrym obserwatorem i uwielbia słuchać innych, chwilę zajęło dostrzeżenie, że jakakolwiek próba wpływu na Lennoxa nie miała prawa bytu, podobnie ze zrozumieniem go. Rudowłosa machnęła ręką na jego komentarz, klepiąc się zaraz po brzuchu i uśmiechając optymistycznie. Skoro kiedyś miała takie mięśnie, to przecież może spróbować uzyskać taki efekt po raz drugi, prawda? Wystarczyło tylko trochę pracy! - Oj tam zaraz tragiczna. Nie przesadzaj, jestem całkiem znośna. -zaczęła z delikatnym wzruszeniem ramion, patrząc z dołu na towarzyszącego jej wielkoluda. Doskonale wiedziała, że najważniejsze było regularne jedzenie, ale co zrobić, kiedy ona albo nie miała czasu, albo nie była po prostu głodna? Nie mogła przecież w siebie wmuszać. Odchyliła głowę do tyłu, patrząc na niebo. Z tej perspektywy wyglądało tak spokojnie, niczym ziemia obiecana, pełna łagodności harmonii. Nie raz widziała jednak, jak rzucało zawodnikami podczas meczów. Jego kolejne stwierdzenie sprawiło, że wydała z siebie głośne "hmm", prostując się i robiąc krok w jego stronę, przekręcając głowę w bok. - Ależ Lennox, przecież ja Cię poprosiłam o to, żebyś pomógł mi do tej drużyny się dostać. Nie będzie aż tak źle, nie panikujmy. Jestem zdolna bestia, mam silniejsze ręce, niż Ci się wydaje. Poza tym, czy moja waga i wzrost nie sprawiają, że mogę rozpędzać się efektowniej i być zwinniejsza? Przecież to się przydaje w drużynie! Zakończyła z zaciekawieniem, raz jeszcze próbując wprowadzić do ich konwersacji i treningu jakikolwiek optymizm. Nadal gdzieś głęboko w środku, była przerażona perspektywą latania, szarpania się na drewnianym kiju z witkami i przede wszystkim brania udziału w meczu, jednak czego nie robi się dla dobra ogółu? Każdy strach trzeba było pokonać, to była najlepsza droga do samodoskonalenia się i Lance powtarzała sobie to niczym mantrę. A co jeśli minie jej niechęć i nawet polubi granie? Bieganie było męczące, chociaż bardziej dobijało ją to ciągłe zmieniane tempa. Nie miała kondycji tragicznej, jednak było znacznie gorzej niż przed rokiem, gdy swoją postawą i aparycją pokazywała znacznie więcej. Oddech. Trucht. Bieg. I od nowa, od drzewa do drzewa, zerkając jedynie czasem na trenującego ją ślizgona, który zaangażowany był w swoje paszteciki. Prychnęła na wzmiankę o kiściastym tyłku, pokazując w jego stronę palcem i udając, że celuje w niego jakimś zaklęciem z różdżki. - Nie mam pojęcia, jakim cudem radzisz sobie z dziewczynami, naprawdę. Jesteś w tym gorszy niż ja. I wypraszam sobie, podobnie jak figurę — mam całkiem przyzwoity tyłek. Może nawet ze trzy na dziesięć. -rzuciła, łapiąc między słowami oddech i czując mrowienie w nogach. Do tego zmęczenie, kręcenie się w głowie i roznoszący się niczym echo, pulsujący ból w skroniach. Wyśmienicie. Zatrzymała się, gdy usiadł i zaczął mówić. Korzystając z tych kilku sekund, oparła dłonie na biodrach i nachyliła się do przodu, łapiąc oddech. Kiwnęła głową, podchodząc do niego i kucając naprzeciw. Minę miała całkiem poważną. - Nigdy nie robiłam pompek. Nie jestem pewna, czy potrafię. - wytłumaczyła, wypuszczając powietrze ze świstem. Zrobiła to tylko dlatego, żeby nie był zaskoczony tragicznymi figurami, które za chwilę będzie łapała. Odsunęła się na bezpieczną odległość, kucając na trawie i odgarniając włosy za ucho, a by następnie położyć się na brzuchu. Biedne dziecko nieporadnie zaczęło układać ręce i próbować stawać na placach od stóp, bo tak się jej to ćwiczenie kojarzyło. Marudziła coś pod nosem, trochę nawet przeklinała — jednak była tak skupiona na zadaniu, że wglądała na całkiem odciętą od rzeczywistości.
Człowiek zagadka, cudownie. Dobrze, że rozumiała to jak bezsensowne jest próbowanie rozgryzienia jego osoby. Wielu próbowało, wielu poległo... Nawet on sam przestał kwestionować swoje wybory, a był pewien czas, kiedy tak właśnie było. Kiedy zastanawiał się nad tym, kim był i co robi nie tak, czy mógłby być lepszy? To było wtedy... Jednak prawda jest taka, że tego nie potrzebował, ona również tego nie potrzebuje... Po prostu wydaje się interesujący przez to, że kroczy nieszablonową ścieżką. I sam również jest nieszablonowy... Podobnego swój ciągnie do swojego. Wzruszył jedynie ramionami, chyba nie przyszli tutaj, aby rozmawiać na temat zdrowego odżywiania się. Była już dużą dziewczynką i potrafiła nałożyć sobie na talerz pokarm. Włożyć go do buzi również potrafiła... I nie, nie zamierzał w nią niczego zmuszać. Jednak jej brzuch był dla niego nienaturalnie wklęsły... Nie chodziło o kwestie estetyczne, był zwyczajnie... Niepokojący. Sam dziękował zajebistemu metabolizmowi i swojej nierozładowanej energii. Zmarszczył lekko brwi, skoro potrafiła tyle gadać podczas biegu, to chyba miała więcej siły, niżeli by się wydawało. Czyżby miał dać jej większy wycisk? -Bestia? Owszem. Zdolna? Kwestia sporna.-Burknął. Nie wyobrażał sobie Nessy w ich drużynowym stroju, zapewne nie chodziło o kwestię stroju tylko samej myśli, że miałaby latać gdzieś obok.-Owszem o ile potrafisz wykorzystać te cechy na własną korzyść. Jednak co innego zdawać sobie sprawę z tych cech, a co innego wykorzystać je na miotle, na prawdziwym treningu, w powietrzu.-Zawołał, aby doszły do niej jego słowa. Zawsze był zdania, że predyspozycje to nie wszystko, czy nawet same umiejętności... To kwestia tego, jak się je wykorzysta stanowi największą sztukę. Jednak skoro jest z niej tak uparte i dzielne stworzenie, za jakie uchodzi, to sobie poradzi, prawda? Optymizm daje naprawdę dużo. Jednak chyba znała go na tyle aby wiedzieć, że nie na tym bazował życie i wszystkie aspekty z nim związane. Chciała aby jej pomógł, a on chciał efektów... Oczywiście wiedział, że nie nastąpią one teraz, w tym momencie. Jednak może później? Spojrzy na ten czas spędzony razem, na te wszystkie treningi zlane potem... I pomyśli sobie, że latanie wcale nie jest takie straszne. -Lanceley! Czemu tylko gadasz, zamiast biegać? Pamiętaj o oddechu!-Krzyknął z chytrym uśmieszkiem gdzieś na ustach. -Czy widzisz jakaś dziewczynę przy moim boku? Nie? Ja też nie! Więc widzisz jak sobie radzę.-Było w tym dużo prawdy, goryczy i ani grama smutku. Sama stwierdziła coś naprawdę mądrego w jego przypadku... Nie to nie, jak coś się nie podoba to wypierdalaj. Taka była dewiza Zakrzewskiego. Westchnął cicho i przyjrzał się twarzy dziewczyny, a nawet samej jej postawy... Oddech miała urywany, co nie było niczym dziwnym w końcu dużo się dzisiaj przebiegła.-Może nawet uspokój oddech... Potem zabierz się za ćwiczenia. Przechyl się do przodu i spuść ręce w dół. To pomaga.-Powiedział spokojnie. Nie chciał aby mu to zeszła zaraz... Musiałby ją nieść do szkoły, gdyż nie zabrał ze sobą różdżki... A przecież to było tak daleko, a ona wcale nie ważyła tyle co worek pasztecików. Zaśmiał się cicho widząc wysiłki dziewczyny... Nie powinien się śmiać, powinien poważnie podejść do zadania i swojej roli w nim odgrywanej. Przesunął się po ziemi, aby usiąść obok jej osoby. Przyjrzał się postawie jaką przybrała.-Trochę za wysoko... Musisz skupić wszystkie mięśnie brzucha.-Mruknął swobodnie, kładąc dłoń na jej plecach i obniżając jej ciało.-Tyłek niżej.-Dodał i spojrzał do przodu, na jej ręce.-Sylwetka musi być wyprostowana... Rozszerz trochę nogi, na szerokość ramion najlepiej. Będzie Ci wygodniej.-Powiedział spokojnie.-Dłonie najlepiej równolegle do siebie, możesz rozszerzyć palce, łokcie zgięte na 90 stopni...-Pomógł jej ustawić dłonie i jeszcze przez moment trzymał dłoń na jej plecach, do momentu aż nie czuł nacisku z jej strony. Nie był w tym specem... Jednak tak chyba było najwygodniej. Przynajmniej jemu jest najwygodniej.-I spróbuj 10 zrobić.-Uśmiech godny leniwego grubaska, który nie musi robić takich wariactw.
To był naprawdę chłodny dzień. Sporo śniegu napadało, a dzieci nie zamierzały zmarnować takiej okazji do zabawy. Istniało wiele możliwości - lepienie bałwana, bitwa na śnieżki, zjazdy z górek i wiele innych, bardziej kreatywnych zajęć. Akurat przechodziłaś nad jeziorem, kiedy dostrzegłaś grupkę uczniów, którzy bawili się w najlepsze w śniegu. Było ich naprawdę sporo i wyglądali na trzecioklasistów.
1,2: Ich zabawa wygląda na bezpieczną i raczej nie budzi większych obaw. Okazuje się jednak, że zerknęłaś w ich kierunku w najlepszym możliwym momencie. To kwestia sekund, kiedy jedna dziewczynka postawiła krzywo nogę na oblodzonym fragmencie ziemi. Wykręciła ją w dziwny i niepokojący sposób, po czym wpadła w zaspę obok i krzyknęła z bólu. Miała szczęście, że śnieg zamortyzował upadek, jednak ruch nogi przyniósł gorsze skutki niż można by było się spodziewać. Wyglądało to na złamanie. Zabrałaś dziewczynkę do pielęgniarki, jednak wcześniej udało ci się odpowiednio zabezpieczyć złamanie. Zdobywasz 1 punkt z uzdrawiania. Pamiętam zgłosić się po niego do kuferka! 3,4: Z daleka to wyglądało jak świetna zabawa, prawda? Kiedy jednak się zbliżasz wygląda to raczej jak bójka. Dzieci są agresywne i widzisz, jak jedno z nich wymierzyło drugiemu poważny cios. Podbiegasz szybko, żeby zareagować, a poszkodowany w odwecie próbuje oddać swojemu znajomemu. Przez przypadek obrywa się tobie. Jego pieść trafia prosto w twoje oko. To musiało boleć. W następnym wątku dalej będziesz chodziła z podbitym okiem. Pamiętaj to uwzględnić! 5,6 Podchodzisz trochę bliżej, żeby skontrolować sytuację. Utwierdzasz się tylko, że dzieciaki bawią się całkowicie nieszkodliwie. Jeden z nich dostrzega cię i informuje, że znalazł w śniegu przypominajkę. Oddaje ci ją na wypadek, gdyby któryś z uczniów się po nią zgłosił. Po dłuższym czasie okazuje się jednak, że właściciel nie stara się nawet odzyskać swojej straty, więc bez wyrzutów sumienia możesz zachować znalezisko. Pamiętaj zgłosić się po przedmiot do kuferka.
Przez wszystkie lekcje Arkadiusz wiercił się na swoim miejscu, przebierając nożkami w wielkim zniecierpliwieniu. A gdy ostatnia jak na ten dzień lekcja zakończyła się (która jednocześnie bardzo się Arkowi dłużyła), czym prędzej pochował swoje rzeczy, głównie podręczniki, do swojej (na razie nieśmiertelnej, a co potem z nią będzie, nie wiadomo) pojemnej, czarnej torby i czym prędzej pobiegł na miejsce spotkania z pewną dziewczyną z Domu, ładną, mądrą, i bardzo utalentowaną, jeśli chodzi o latanie na miotle. Na spotkanie, które ma się odbyć na pewnej polanie. Na polanie nad jeziorem, konkretyzując. Szedł na korepetycje (o ile można to tak nazwać) z latania na miotle, a dziewczyna, która miała go „edukować”, pewnie zjawi się tu lada chwila, bo chłopiec już stał w miejscu, gdzie mieli się spotkać. W lewej dłoni ściskał mocno rękojeść jakieś byle jakiej miotły. Czekał i czekał, chodził w te i wewte. Czas dłużył mu się niemiłosiernie. Jedna minuta była dla niego dziesięciominutowym odstępem czasowym. No cóż, zdarza się. Aż w końcu… na horyzoncie zamajaczyła mu damska sylwetka. I mimo że nie była jeszcze zbytnio wyraźna, Arek wiedział, po prostu wiedział, że to ona. Chwilę przed tym już szykował się, by położyć zadek na pewnym głazie, ale gdy tylko zobaczył ową sylwetkę, zrezygnował, podnosząc się w ułamku ułamka sekundy, o ile w ogóle tak się da. To nie było jednak aż tak istotne. A gdy uczniowie stali naprzeciwko siebie dość blisko, by móc wymienić się słowami, Arek uśmiechnął się szeroko. Nie przywitał się, czekał, niczego nie powiedział – czekał aż to one pierwsza zrobi pierwszy krok. Tak, to było niepodobne do Arkadiusza. Zdecydowanie.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Teraz nie była już do końca pewna, czy umawianie się z Arkiem na lekcje latania było dobrym pomysłem. Co prawda chłopak wydawał się być miły, kiedy pisała z nim listy, ale w zasadzie... czy ona nadawała się do tego, aby kogokolwiek uczyć latania? Ok, jakąś tam wiedzę posiadała. Zapewne wielu powiedziałoby, że sporą, skoro latała w jednej z drużyn międzynarodowych. Ona sama nie była tego taka pewna. I to nie kwestia jakiejś chorej skromności, tylko raczej niepewności siebie. Może w końcu kiedyś jej to przejdzie? Po zakończonych lekcjach, udała się do dormitorium, aby przygotować potrzebny sprzęt i zmienić swoje ubranie. Latanie w mundurku byłoby skrajną głupotą, a ona lubiła czuć się komfortowo na miotle. Nie musiała stawiać na żadne wyszukane szaty typowego gracza, bo przecież to tylko mały trening z chłopakiem, który prawdopodobnie nigdy jeszcze nie latał na miotle. Czym tu się przejmować? Szła wolno po polanie, z daleka widząc chłopaka, który to miał dzisiaj stać się jej uczniem. Chyba musiał ją rozpoznać z daleka, chociażby poprzez miotłę przerzuconą przez lewe ramię. W prawej dłoni ściskała swoją różdżkę. Nie zamierzała jej używać, ale... nigdy nie wiadomo, wolała się z nią nie rozstawać. -Cześć, jestem Silvia. - powiedziała, kiedy stanęła już na przeciwko niego. Wetknęła sobie różdżkę we włosy i wyciągnęła dłoń w jego stronę, aby się przywitać z małym Puchonem. Uśmiechnęła się w jego kierunku, jakby próbowała go pokrzepić, zapewnić, że nie będzie tak źle. Ona sama miała taką nadzieję. Że oboje przetrwają. -To może zacznijmy od podstaw: jakie są w ogóle Twoje umiejętności związane z lataniem na miotle? Miałeś w ogóle kiedykolwiek okazję latać? - zapytała. Wolała ustalić takie szczegóły na samym początku, żeby nie dopuścić do sytuacji, kiedy będzie wymagała od niego o wiele za dużo w stosunku do tego, co powinna.
Zauważywszy dziewczynę już z bliska, z takiej odległości że mógł dokładniej określić jej aparycję, i usłyszawszy słowa powitania i przedstawienia się, Arkadiusz uśmiechnął się, a następnie odwdzięczył się tym samym. A więc, pierwsze lody przełamane, pomyślał chłopak nie wiedząc, czy oby na pewno do końca wysłowił się myślach poprawną angielszczyzną. Ale nie ma co się zamartwiać - on nie wypowiedział tego na głos. Dlatego dziewczyna z pewnością nie dowie się o ewentualnej pomyłce. Ciekawe, czy ona wie, jakim gadułą potrafi być Arek... A jeśli nie? Ah, niech się na nim pozna! Tak więc, wysłuchawszy uważnie pytań kobiety, chłopak od razu tworzył usta i to właśnie z nich, drogą krtani, już po chwili uwolniły się słowa. - No więc. Na miotle latałem raz i nie wiem, czy to było pozytywne uczucie, czy odwrotnie, mówię odwrotnie bo nie wiem, jakie inne słowo by tu pasowało, chyba mnie rozumiesz? Ah, zapomniałbym! Mam się zwracać na ty, czy na pani? Proszę mi powiedzieć, jak mam mówić, bo to również jest bardzo ważna kwestia! Jak na tę chwilę, najważniejsza. Ale to tylko chwila, ułamek w czasie. Czy to, co teraz powiedziałem, ma jakikolwiek sens? No bo przyznaję, że mój angielski nie jest idealny, bo jestem Polakiem i jestem z tego bardzo dumny! No ale co tam. Za chwilę najważniejsze będą sprawy związane z lataniem, więc dobrze, że zadajesz mi te pytania. - wziął głęboki wdech i wydech, po czym wznowił swój monolog. Pewnie dziewczyna miała go powoli dość... a może jest zupełnie odwrotnie? - No więc sprawy mają się tak. Uniosłem się nad ziemię tylko raz, i niezbyt mi dobrze szło. Pani od tej lekcji, nie pamiętam nazwiska tej pani, ale ona powiedziała że jestem najgorszym uczniem jakiego kiedykolwiek uczyła... Tak właśnie powiedziała! Było mi z tego powodu bardzo smutno. Ale mam nadzieję, że dzięki tobie podszkolę nieco swe umiejętności, które nie są raczej na wysokim poziomie? Nie chcę być ekspertem, tak jak ty. Ja po prostu chcę to robić... lepiej. Naprawdę. - i tu teatralnie położył dłoń na sercu i uśmiechnął się - szeroko i szczerze.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
No i... właśnie chyba zaczynała żałować tego, że zgodziła się na te lekcje. Nigdy nie przypuszczała, jak wiele słów ludzkie usta są w stanie wypuścić z siebie w czasie kilkunastu sekund. Sama nigdy czegoś podobnego nie praktykowała i nie była pewna, czy to normalne, że ktoś coś podobnego robił. Próbowała nawet sklecić jakąś odpowiedź na jego słowa, ale prawda była taka, że w natłoku tak wielu informacji, ciężko było jej się skupić na tyle, aby coś sensownego stworzyć w swoim umyśle. Zmarszczyła więc brwi i słuchała go w zamyśleniu. -Wystarczy Silvia. - zdążyła tylko wydusić w momencie, kiedy zrobił przerwę na złapanie oddechu. I znów została zalana potokiem słów dotyczących wciąż tego samego tematu, ale tak odległego jakby, że nie potrafiła tego logicznie wyjaśnić. Chyba musiała to jakoś przerwać, żeby w ogóle była w stanie prowadzić w jakikolwiek sposób tę "lekcję" -Dobra dobra dobra, stop, chwila! - zaczęła machać rękoma, tym samym próbując go uciszyć na dłuższą chwilę. Kiedy ta cisza nastała, była tak przyjemna dla uszu, że w końcu mogła spokojnie pomyśleć nad tym, co właściwie na dziś zaplanowała. -Sądzę, że najlepszym wyjściem, będzie zacząć od samych podstaw. Z zaległościami z samego początku, ciężko Ci będzie ruszyć dalej. Dlatego tak, od tego właśnie zaczniemy. - wzięła miotłę, którą chłopak przyniósł ze szkolnego składziku i położyła ją na ziemi, a w pewnej odległości, również swoją Błyskawicę. -Na początek zobaczymy, jak Ci idzie przywoływanie miotły. Co wcale nie jest takie proste, jakby się mogło wydawać. - po tych słowach stanęła po lewej stronie swojej miotły i wyciągnęła nad nią prawą dłoń. Powiedziała głośno i wyraźnie "Do mnie", a miotła posłusznie podleciała do góry, lądując trzonkiem w jej otwartej dłoni. Odwróciła się w stronę chłopaka z delikatnym uśmiechem na ustach. -Teraz Twoja kolej. Jesteś prawo, czy lewo ręczny? Jeśli prawo, stań po lewej stronie miotły, wyciągnij nad nią dłoń i powiedz wyraźnie i pewnie "do mnie". Wtedy miotła powinna podlecieć do Ciebie. Jakieś pytania? - miała tylko nadzieję, że nie zacznie żałować zadania tego ostatniego pytania i że chłopak znów nie zaleje jej potokiem słów.
Rzuć sobie kosteczkę: 1 - miotła nawet nie drgnie. 2 - miotła delikatnie podryguje, ale widocznie nie mówisz tego z dość dobrą pewnością siebie. 3 - miotła gwałtownie podrywa się do góry! Uderza Cię w nos i znów opada na trawę. 4 - trochę niepewnie, ale miotła w końcu podlatuje do Twojej dłoni. 5 - świetnie, Twoja miotła idealnie Cię słucha i bez żadnego problemu udało Ci się ją okiełznać. 6 - miotła owszem poderwała się z ziemi, ale miała zupełnie inny plan na to popołudnie i odleciała w siną dal, nie wiadomo gdzie i po co.
Nie wiedział oczywiście, jakie wrażenie zrobił na dziewczynie, o czym już raczej wiemy... do czasu. W końcu jej jednoznaczna reakcja mówiła sama za siebie, nieprawdaż? Chciał przeprosić, ale uznał że każde wypowiedziane przez niego słowo będzie dla kobiety uciążliwe, tak więc zrezygnował z tego i - przynajmniej na razie... ciekawe, jak długo wytrzyma! - postanowił odzywać się tylko wtedy, gdy jest to absolutnie konieczne. Ciekawe, jak będzie się z tym czuł Arek. bo Silvia na pewno się ucieszy, bez dwóch zdań, a nie miał żadnych oporów przed tym, by chociażby spróbować ją uszczęśliwić. Nawet, jeśli będzie musiał na jakiś czas pożegnać się z tym, co kocha, chociaż nie stoi na piedestale, a tym czymś jest oczywiście prowadzenie nad wyraz rozległych monologów. Arek postanowił coś sobie i chciał się tego trzymać jak tylko najdłużej się da. A kiedy zobaczył, jak szybko i sprawnie zajęło dziewczynie przywołanie miotły, aż rozdziawił usta ze zdumienia. Kiedy uczył się tego po raz pierwszy, nikomu z klasy - łącznie z nim samym - nie udało się przywołać miotły. Przez jakiś czas chłopak myślał, że robią sobie z niego i całej klasy jaja, ale teraz na żywo zobaczył, że to naprawdę robi się w ten sposób i jest jak najbardziej wykonalne. Tak czy owak, nadal milcząc, stanął po odpowiedniej stronie miotły i powiedział "do mnie!". Miotła zaczęła podrygiwać niespokojnie, jak chory podczas epizodu padaczki. Nie wiedział, jaki błąd popełnia. Chodzi o to, że... za mało w jego głosie pewności siebie. I nie miał o tym zielonego pojęcia. Myślał, że chodzi o barwę głosu, więc zmieniał swój głos co chwila, próbując pod tym względem wszystkie opcje. W końcu miał dość. I... doszło do tego, że znowu się rozgada! - Eh, zawsze uważałem że jestem uzdolnionym uczniem, a tu proszę! Nie potrafię poradzić sobie z miotłą, mimo że mówisz, iż to nie jest wcale takie łatwe... a ja lubię wyzwania, i uznałem teraz, ze nic straconego! Metoda prób i błędów. Na pewno za jakiś czas będzie mi szło o wiele lepiej! Prawda? Ja sądzę, że tak właśnie jest i będzie. Przecież najlepsi czarodzieje ciągle ćwiczyli, by osiągną wysoki poziom! - i uśmiechnął się, ukazując szereg białych ząbków.
Polana nad jeziorem była malownicza nie tylko latem czy wiosną. Posiadała swój urok także zimą, szczególne teraz, gdy hogwardzkie tereny przykryła warstwa białego puchu zwanego śniegiem. O tej porze roku owa lokacja miała także dodatkowe plusy: kręciło się tu mało uczniów i jeszcze mniej nauczycieli. A to oznaczało jedno: bezwzględny spokój. Bruno od rana nie był w nastroju. Wszystko szło nie po jego myśli, miał dwie lewe ręce, pech go nie opuszczał, a irytacja narastała. Przy tym miał ogromną ochotę na czekoladę, a nie miał w dormitorium ani jednej czekoladowej żaby. Poziom endorfin spadał na łeb, na szyję. Musiał wyrwać się z tych ponurych murów i nieco przewietrzyć. Nie omieszkał jednak zabrać ze sobą ostatniego skręta, którego trzymał na czarną godzinę. Właśnie nadeszła ta pora, czyż nie? Chociaż w ten sposób poprawi sobie humor. Dotarł na polanę i z ulgą dostrzegł, że nie ma w pobliżu ani żywego ducha. Cudownie. Przystanął nad brzegiem zamarzniętej tafli i zaczął gmerać w kieszeni płaszcza. Po kilku minutach znalazł cenne zawiniątko i odpalił je przy pomocy różdżki. Och, co za błogie uczucie! Zaciągnął się z lubieżnością, zatrzymał bucha w płucach na kilka sekund i wypuścił parę, która przy panującej temperaturze skrzyła się białym kolorem. Poczuł, że spływa na niego spokój, a na usta z wolna powracał uśmiech. Tego było mu trzeba. Cisza, natura, samotność i zioło. Może ten dzień nie jest jeszcze stracony?
Stojąc na zamarzniętym jeziorze, pośród milczącej absolutną ciszą zimy, biciem serca śniącej wody jest jeden dźwięk, trzask pokrywy, głęboko wewnątrz bezkresnej toni. Jezioro zimą ma kolor głębokiego granatu, daleko poniżej popękanych blizn lodu, ciemny błękit odrętwiałego żywiołu, ma kolor oczu matki, oczu których miał nadzieję już nigdy nie zobaczyć, które w jego pamięci pozostaną pustymi, szklanymi oczami lalki. Samotność wśród bezkresnej bieli zimy jest pewnym błogosławieństwem, im bliżej świąt tym bardziej czuł się jakby był jedną wielką gorejącą raną, stanem zapalnym na skraju obumarcia a ten mróz, śnieg, ta zima była jak kojący okład, powiew wiatru czesał jego włosy kiedy tak wpatrywał się w trzeszczący w głębinach lód pod stopami. A gdyby tak, dzisiaj, teraz, jednym zaklęciem... Oczyma wyobraźni widział to dobrze, bramy czarnego królestwa otwarły by się przed nim z hukiem, tafla zimnej toni zamknęła nad głową jak klamra, żelazne okowy, w rozchylonych ustach ostatnie bańki powietrza trzeszczą między zębami jak piasek, uciekając w przeciwnym kierunku niż on sam. Powoli osuwał się w ciemność, ciężkie powieki zniechęcone walką opadały wraz ze wzrokiem, może dziś, może teraz... W ciszy słychać było czyjeś kroki, niosące się leniwym echem po pustce polany, obrcił się przez ramię i ruszył w stronę brzegu ani trochę ostrożny, prawie jakby rzeczywiście chciał, żeby się ten lód pod nim załamał, wpaść tam i zdechnąć w końcu jezu drogi jak gówno warty pies którym przecież był. Ale tego Ci nie pokażę Bruno, takiej twarzy nie zobaczysz. Czarnego baranka włosów rozpoznał już z daleka, a pełne usta rozciągnęły się półautomatycznie w zagadkowym uśmiechu kiedy ruszył przez zaśnieżoną polanę w jego stronę. Może i zakradałby się, gdyby nie to, że i tak robił rwetes tym przedzieraniem się przez zaspy w rozpiętym płaszczu, z szalikiem powiewającym gdzieś za plecami jak mizerna flaga wolności i porażki. Już z oddali widział kłęby dymu opuszczające usta gryfona, co jedynie pogłębiło zagadkowy uśmieszek pod nosem Morrisa. - A co tu się wyprawia, panie Tarly. - zagaił kiedy już dotarł na tyle blisko, że żeby się z nim skomunikować nie musiałby się wydzierać. Poniuchał w powietrzu i wyciągnął z kieszeni absolutnie przemarzniętą, blado-różową dłoń by mu pogrozić palcem 'nu-nu'.