Dach, na pierwszy rzut oka, jak każdy inny. Posiada mnóstwo niezbadanych dotychczas zakątków, bo jeszcze żaden z uczniów a tym bardziej nauczycieli nie był na tyle szalony by się tutaj zapuszczać. Do czasu!
Jeśli jesteś wytrwałym poszukiwaczem, uda Ci się nawet znaleźć prosty spad dachu, gdzie jacyś śmiałkowie przed Tobą składowali wygodne poduszki, odporne na warunki pogodowe panujące na zewnątrz.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Nie Lip 31 2011, 22:07, w całości zmieniany 1 raz
To wszystko już zaszło za daleko. To śmierć matki, to Dahlia, to nieprzejednana przeszłość i nieprzewidywalna przyszłość. Jak on mógł zachowywać się, jak dorosły facet skoro wszyscy wokół niego zachowywali się jak nieokrzesane dzieciaki? Wszędzie seks, dragi, papierosy, alkohol, nieodpowiedzialność, ciąże, dziwne pojedynki. No fuck. Dałby się zabić za wyjście z tego więzienia. Coś mu podpowiadało, że już drugi raz nie podjąłby tu studiów, jak i Hogwart nie przyjąłby go w opiekuńcze ramiona. Może tego nie da się zrozumieć, może tego nie da się narysować i pokazać komiksem, ale na pewno da się to zobaczyć. Dusił się tu, absolutnie było mu czegoś brak. I nie mówimy tu o miłości czy o czymś innym. Po prostu brakowało mu optymizmu, okna szeroko otwartego na nowy świat. Miał wrażenie, że wyrósł w bunkrze, a wypuszczony tu czuje się, jakby przeszedł do większej klatki. Takie tam. Miał dość. Bo jeśli chodziło oto wszystko, co się teraz działo. To była głupota. Rozpatrywanie go, jako zdrajcy. Rozpatrywanie jej, jako tej, która chciała sprawdzić czy pocałunek z kimś coś oznacza. No cholera. Jak długo można nad tym płakać? Można. Bo oboje mają do siebie teraz pretensje, które cicho dojrzewają, aby wybuchnąć. Ale na razie Christian nie miał odwagi o tym mówić. Mało osób zdaje sobie sprawę, że kiedy pisał list do Dahlii był trochę podpity. Może nie powinien wtedy pić, tak samo, jak wczoraj i jeszcze przedwczoraj, teraz też przecież trzymał butelkę, ale zatrzymywał na razie trzeźwość umysłu. Mniejsza z tym. Kiedy pił czuł się lżejszy na nogach, czuł się na tyle dobrze, aby to wszystko an siebie wziąć. Aby przyjąć tą winę, według, której wszystko jest przez niego. Może tak było. Może urodził się, jako człowiek, któremu nie można ufać, ale można poświęcać winy i w imię sentencji: "to jest moja wina i mogę ją zrzucić na kogo chcę". W tym przypadku na niego. Alkohol pozwalał mu się wyluzować i to było dobre, bo przynajmniej na chwilę mógł zapomnieć, albo poczuć się w tym inaczej. Miał ochotę teraz ścisnąć butelką whiskey w powierzchnię dachu i zobaczyć, jak się rozbryzga szkło razem z cieczą, która była dla niego tlenem w tej pułapce, ale niestety nie wszystko można robić kiedy się chce i jak się chce. Przeniósł wzrok szarych oczu w wejście na dach i natknął się na tą, o której dopiero myślał. Czy był teraz zły na siebie? Nie. Nie był. Jego oczy przez chwilę puste analizowały przez chwilę jej wygląd. Rzeczywiście miała rozpuszczone włosy. Cóż za prezent dla jego świadomości, która właśnie takim obrazem ją zapamiętała. Cholera by to wzięła i wyniosła na strych, ale i ta była ostatnio zbyt leniwa. Powoli odstawił butelkę na ziemię. Przecież nie był pijany. Dopiero upił czwarty łyk. Czym są cztery łyki w porównaniu do ilości, którą wypijają rasowi alkoholicy. Hehs. - Cześć Di. Wszystko w porządku? - Spytał uśmiechając się lekko, choć ciężko było określić skąd się wziął ten uśmiech i co konkretnie mógł oznaczać. - Co u Petrosa? - Wzruszył ramionami zastanawiając się czy rzeczywiście go to interesowało. Całkiem możliwe, że po prostu planował zabić gnoja. Ale cii... Może jest nadzieja, że ma pokojowe zamiary. Hm.
A ona miała ogromne wyrzuty sumienia. Że zamiast mu pomagać, dokłada mu problemów. Z drugiej strony wciąż miała poczucie, że on wcale nie chce jej pomocy. Bo gdyby było inaczej, nie zbywałby jej, odzywałby się czasem, prawda? Bo tak, nie każdy mówi wprost o tym, że chciałby czyjegoś wsparcia, ale on ją zupełnie olewał. Niby rozumiała, że miał dużo na głowie, jego świat nie był już w ogóle poukładany, ale jej także było z tym ciężko. Była za słaba chyba na to wszystko. Nie potrafiła dostosować się do sytuacji. Nie potrafiła być odpowiedzialną, dorosłą kobietą. Była dzieckiem. Albo przynajmniej kimś o poglądach dziecka. Ten świat dorosłych ją odpychał, a brnęła w niego tylko dla Chrisa. A teraz? teraz już nic nie było warto, trzeba zacząć zawracać. Tak jak zawracała dziś na korytarzu. A mimo wszystko pojawiła się tutaj, w strefie dla dojrzałych. Choć czy można mówić o dojrzałości, kiedy rozwiązaniem problemów okazuje się alkohol? Ona nigdy nie pomyślałaby, że to w ten sposób się wszystko naprawi. Na razie jednak nie wiedziała o poczynaniach Shivera. Czasem żałowała, że w ogóle pozwoliła na to, aby coś więcej między nimi wykwitło. Przecież jak byli przyjaciółmi to wszystko było w porządku! On przez nią nie cierpiał, ona nie miała tylu dylematów i nie czuła się tak paskudnie winna wszystkiemu jak teraz. Mogli żyć w spokoju. Z drugiej jednak strony krukon musiał także tego chcieć, bo przecież nawet gdyby ona się w nim podkochiwała, a on traktowałby ją tylko jak kumpelkę, to niczego by to w ich relacjach nie zmieniło. Dalej by się przyjaźnili. To chyba więc była ich świadoma decyzja. Tylko skąd mogli wiedzieć, że to się zapętli do tego stopnia? Ona też nie wiedziała, że zrobi tyle okropnych rzeczy. Nie planowała tego. To wyszło jakoś tak... jakby bez jej kontroli. Z tym Petrosem to po prostu głupio zrobiła. A ta akcja z Vanessą? Nie miała pojęcia, co ją podkusiło. Mogła po prostu uratować Bruna i nie zgadzać się na ten głupi spacer. Skąd jednak miała wiedzieć, że ten nagle zechce ją pocałować? Od tamtej pory nie zamieniała się już w pannę Walker. A przynajmniej usilnie próbowała. Bo dar czasem płatał jej figla. Nie mniej jednak wyrzekła się jej, choć było już za późno. Nie odbudują już niczego z Chrisem. Zgadza się? Stała tam, wciąż się nie odzywając. Patrząc na niego ze smutkiem i z obawą. Zdziwiła się, kiedy zadał jej pierwsze pytanie. Chciała jednak coś już na to odpowiedzieć, bo otwierała nawet usta, ale on wtedy zadał kolejne, inne zgoła pytanie. Zamknęła się więc, bo to wytrąciło ją trochę z równowagi. Spojrzała w bok, jakby tam miało siedzieć jej natchnienie do tego, aby się wreszcie odezwać. - Nie wiem, nie widziałam się z nim od czasu zajęć z OPCM - rzuciła w końcu, wzruszając ramionami. Nie miała pojęcia, dlaczego o to pytał. Chciał sprawić, aby poczuła się źle? Nie musiał, czuła się źle od ich ostatniej rozmowy. Nawet bardzo źle się czuła. Niepotrzebne więc były te wszystkie gierki. To całe witanie się i pytanie z grzeczności o to, czy u niej w porządku. Wolałaby, aby od razu powiedział to, co miał do powiedzenia. Ale chyba uznał, że musi się nad nią trochę popastwić, aby zrozumiała swój błąd. ALE ONA GO ŚWIETNIE ROZUMIAŁA. Tylko co miała w takiej sytuacji powiedzieć? - Jeżeli chciałeś się ze mną spotkać po to, aby się dowiedzieć co u Gavrilidisa, to było to zupełnie bez sensu. Trzeba było do niego po prostu wysłać sowę - odparła, ponurym tonem. Świetnie, co dalej?
Rzeczywiście, żeby się dowiedzieć, co słychać u Gavrilidis'a mógł spytać kogokolwiek i na pewno uzyskałby jakąś odpowiedź. Ale nie chciał jakiejś odpowiedzi i rozmowy z przypadkową osobą. Chciał to usłyszeć od Dahlii, chciał zobaczyć jej spojrzenie, przypadkową reakcję złożoną z możliwe dziwnego gestu dłońmi. Wolał to wszystko zobaczyć. Głównie w to wierzył, że jeszcze jest coś co może go uratować i będzie to trzeźwość zmysłów. I chciał w to wejść. Bo może to jedyna droga, żeby zrozumieć wszystkie zdarzenia, które miały miejsce w jego życiu. A jeśli nie, to przynajmniej wyjdzie na to, że nie był bierny i chciał czegoś spróbować. Nowego może. Ona sięgała po bardzo trudne wnioski, a to czy im wyjdzie, a to, że niczego nie naprawią. Osobiście Chrisitan nie miał pojęcia co o tym sądzić. Głównie dlatego, że jak stwierdził nie chciał się w to tak bardzo na razie mieszać. Chore, nie? Nie chcieć mieszać się w swój związek. Męska logika jest genialna. Ale to też miało swoje racje. On po prostu nie był teraz gotowy na to. Chciał się przede wszystkim pozbierać. Racja, że kiedy się przyjaźnili mogło być łatwiej, lepiej, ale czy ludzie to nie są jednostki,które uwielbiają komplikować sobie życie? Na pewno w jakiejś części tego pytania on miał rację. Ale na razie nie chciał tego wywlekać na światło dzienne. Zrobił krok ku niej, aby widzieć ją lepiej. No cóż. Miał przecież swoje lata (przecież to nieważne, że był tylko o dwa lata starszy). - Mogłem. Ale wolałem spytać osobiście... Ciebie. - Powiedział używając do tego dziecięcej logiki, w której dwójka baszków biła się o samochodzik. Ale czy Dahlia była samochodzikiem? A może była panią opiekunką, która rozdzielała chłopców i zabierała zabawkę? Ciekawe, jaka rola w tym obrazku by jej przypadała. - O czym jeszcze powinienem wiedzieć? - Spytał wsuwając dłonie w kieszenie szarych dresów napawając się powietrzem. Jeszcze nie wyciągnął papierosów, ale wymacał je w kieszeni i był bardzo z siebie dumny, że nie musi iść do Hogsmeade po nie. Wtedy to już by się zabił na miejscu, albo kupił sobie jakąś superszybką miotłę w ramach urodzin, których nie zwykł obchodzić. Psikus? Nienienie. On po prostu nie wiedział, jak się powstrzymać przed tym, żeby jej nie objąć. Ostatnim czego potrzebował to wyczucie przez nią alkoholu.
Ona też nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Głównie dlatego przychodziło jej na myśl miliardy wniosków, hipotez, przypuszczeń. Nie rozmawiali o tym szczerze, nie miał jej kto tego wszystkiego wyjaśnić, sprostować, cokolwiek. Musiała polegać na samej sobie, a to wcale nie było dobre. Bo co ona mogła wiedzieć o życiu? Od śmierci Patty tak naprawdę nigdy nie przydarzyło jej się nic złego. Była dzieckiem szczęścia, pomijając oczywiście fakt, że jej rodzice nie byli dla niej rodzicami. Ale z tym się pogodziła, uznała, że tak widocznie miało być. Tak naprawdę to o dziwo Hogwart był jej domem, bo tu czuła się bezpiecznie, z dala od rodziny. A teraz? W tym konkretnym momencie również chciała go opuścić. Jakby chwilowo zwątpiła w swoje możliwości, w swoje dotychczasowe życie. Jakby te dwa błędy były najgorszymi w jej codziennej egzystencji i to ją skreślało na zawsze. Jasne, że ludzie robili dużo gorsze rzeczy, ale czy trzeba się do nich przyrównywać? Albo czy to jest w ogóle miarodajne? Od niej zapewne Chris oczekiwał czegoś innego, więc to, co zrobiła, było swoistym złem według jego i w sumie też i jej miarki. A że nie można mierzyć wszystkiego tak samo, to właśnie w tym tkwił problem. Bo ona wciąż desperacko przyrównywała się do ogółu, a przecież nim nie była. Była Dahlią Slater. A może jednak Vanessą Walker? Czasem już się w tym wszystkim gubiła. Teraz na przykład nie chciała być żadną z nich. Miała do nich pretensje, tak jakby to były dwie odrębne jednostki, nie mające z nią nic wspólnego. Nonsens. To chyba była próba zaprzeczenia i wybielenia się, albo przynajmniej sprawienie ulgi swemu sumieniu. Głupi, bo głupi, ale zawsze jakiś. Skinęła głową, kiedy Shiver powiedział, że wolał osobiście ją zapytać. Okej, wiedział już, że ona nie wie, fajnie. Może już iść? Nie, bo padło kolejne pytanie, które w sumie znów zabolało. Drgnęła niespokojnie, zastanawiając się nad odpowiedzią. Myślenie nad swoimi ruchami czy też słowami nigdy nie szło jej dobrze, zawsze robiła to, co podpowiadało jej serce, zupełnie nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Spojrzała na niego na chwilę, po czym spuściła wzrok mniej więcej na wysokość jego klatki piersiowej. - Tylko, że cię... nie, o niczym - zaczęła, ale na szczęście w porę ugryzła się w język. Druga część zdania zaś przytoczyła się szybko, niczym kule karabinu maszynowego. - O niczym - powtórzyła, gdyby jeszcze miał jakieś wątpliwości co do jej poprzedniej kwestii. Znów spojrzała w bok, bo poczuła, że zbiera jej się na płacz. Zacisnęła pięści, aż pobielały. Już raz się przy nim rozpłakała, drugi raz tego nie zrobi. A przynajmniej tak sobie postanowiła. Ech, chyba za bardzo uczuciowa była ta nasza gryfonka! - Coś jeszcze? - spytała nieco drżącym głosem. Ledwo przyszła, a już chciała wychodzić. Nie czuła alkoholu, albo sobie wmawiała, że go nie czuje. Chciała... nie miała pojęcia, czego chciała. Ale na pewno nie stać tutaj, w obawie, że rzuci mu się na szyję, rozpłacze i zacznie lamentować. Próbowała chyba usilnie zachować jeszcze jakieś resztki godności, bo niewiele ich zostało.
Christian królem? Już czuł, jak jej odpowiada: "tak. to wszystko. Możesz się oddalić". hehs. Już widział, jakby się posłuchała. Jeszcze gorzej by się poczuła i był tego świadom. Był zajebiście świadom, że to wszystko to jest lekka przesada i niezła kpina. Ale nie miał za bardzo na to wpływu. Wydawało mu się, że chyba trochę za daleko to zaszło, żeby teraz się wycofać z błahego powodu, jakim był strach, że coś się może nie udać. Uśmiechnął się krzywo wyciągając do niej rękę. - Kocham Cię. I to wszystko co mam. - Wybełkotał nie zwróciwszy uwagi, że właśnie powiedział słowa, które dla jednych były przekleństwem,a dla innych wręcz przeciwnie. Może mu się to wszystko podobało? Kto go tam wie. Pewnie kiedy dojdzie do niego, co powiedział to nie tyle co będzie żałował, ale będzie się przejmował, że ją przestraszył i spłoszył. Bo do jasnej... On nic innego nie robi, a tylko psuje zmiatając wszystko co wartościowe z serc ludzkich. I co teraz będzie? Tu Cedrik. Idiota. Tu Petros. Kretyn. Tu on. Naczelny facet. I co teraz? Komu ona ma wierzyć? Była zagubiona, a on wcale nie stanowił ostoi, którą obiecał być. Nie przeszedł jeszcze okresu próbnego, a już się nadawał na gwarancję o ile reklamacja nie byłaby lepszym wyjściem. Tylko do kogo Dahlia powinna to zgłosić? Rodziców już na świecie nie było, żadna rodzina nie wchodziła w grę. Ludzie to nie było to, co wychodziło mu w relacjach najlepiej. A teraz jeszcze taka sytuacja, że zachciało mu się szczękę otworzyć, żeby takie słowa mocne powiedzieć i to bez nastroju odpowiedniego, bo ona akurat ma ochotę wyjść, a i on nie czuje się fizycznie najlepiej, ale wcisnął ręce z powrotem w kieszenie i uśmiechnął się, jakby dostał właśnie największego lizaka na świecie o smaku arbuzowym, albo truskawkowym. To już przecież wedle uznania. Nadal czekał na odpowiedź, bo chyba trochę przyspieszył proces wyznania tego uczucia, którego się bał i przerażało go to. - Nie możesz odejść. Nie jestem na to gotowy. - Wzruszył ramionami patrząc teraz w niebo, jakby rzeczywiście szukał tam weny. On po prostu chyba po raz kolejny zgubił swoją drogę.
No tak, de facto to był panem sytuacji, nie da się zaprzeczyć. Gdyby powiedział, że Dahlia ma już sobie iść, poszłaby. W sumie to co innego miałaby zrobić? I z początku by jej pewnie ulżyło, że nie musi tu stać i kisić swoich uczuć w środku, tylko ryknęłaby w poduszkę, podołowałaby się milion lat i może kiedyś by jej przeszło. Ale to chyba było lepsze od tego, co się tu teraz działo. Od tego, że wszystko się rozpadało, a ona miała wrażenie, jakby nie mogła z tym nic zrobić. Prosiła, aby jej wybaczył, ale nie chciał słuchać. Czy teraz było inaczej? Chyba nie. Kiedy jednak powiedział to, co powiedział, uniosła szybko głowę ze szklącymi się oczami i wpatrywała się w niego szczerze zdziwiona. Raz po raz luzowała i napinała pięści, próbując ogarnąć tę całą sytuację. Czy aby na pewno nie żartuje? Bo mówił jedno, a jego cała postawa wobec niej mówiła drugie. Jednak naiwnie chciała wierzyć w to, że to wszystko jest prawdą. Nie pomyślała nawet o tym, że mógłby tego żałować. Albo nie być na to gotowym. Albo się tego po prostu bać. Bo nie, nie spłoszył jej, a na pewno nie czymś takim! Ale nie wiedziała o tych wszystkich jego rozterkach i wątpliwościach. Nie wiedziała też, że się za cokolwiek obwiniał. Nie powinien w każdym razie. Chociaż czy to dobrze, że z kolei ona wzięła całą winę na siebie? Słysząc kolejne słowa, prawie się rozkleiła. Ach, tak romantycznie! Co prawda Slater nigdy nie była fanką takich rzeczy, zresztą nic dziwnego, bo nigdy nie była zakochana, nie mniej jednak doceniała to wszystko, naprawdę! Nic więc dziwnego, że jakoś tak automatycznie podeszła do niego, by wtulić się w jego tors i objąć go mocno. Mocno jak na nią, oczywiście, bo żaden z niej paker. - Ja ciebie też - odparła cicho, do jego klatki piersiowej. Serce jej biło jak oszalałe i ogólnie wciąż miała wrażenie, że to jakiś zbyt piękny sen, z którego będzie musiała się obudzić, a bardzo tego nie chciała. Tęskniła za nim, cholernie, cholernie. Najchętniej to by go nawet pocałowała, ale nie mogła. W sensie, bała się, że to będzie za dużo. Że jej jeszcze nie ufa. Że musi na to zasłużyć. Miała tylko nadzieję, że nie pogniewa się na to, że się tak do niego przykleiła. Potrzebowała tego. Bardzo.
On chyba nawet nie zdawał sobie sprawy w tym momencie, że powiedział coś romantycznego, co właściwie mogło zmienić pogląd dziewczyny o jego o sobie. Chyba nigdy w życiu nie powiedział tego do żadnej kobiety i teraz trochę dziwił się, że tak gładko przeszło mu to przez gardło. Do tego był tak beznadziejny, że raczej spodziewał się, że ona trzaśnie drzwiami i wybiegnie. Dramat, dramat. Racja, racja. Ale nie. Ona zrobiła coś zupełnie innego. Podeszła do niego i się wtuliła w jego tors mówiąc coś, co spowodowało, że i on musiał ją objąć, coby nie czuła się odrzucona jeszcze bardziej, bo przecież przez ten czas mogła tak się poczuć i to całkowicie tłumaczyłoby sytuację, w której ona wychodzi i mu mówi, żeby dorósł czy coś. Ale nic takiego nie miało miejsca. Wciągnął jej zapach nozdrzami lekko się nim napawając. Może powinien mniej pić, może powinien o nią bardziej dbać. Może gdyby zwracał większą uwagę na to, że może polegać na ludziach niż ich omijać to nie musieliby się nawet kłócić, a teraz tańczyłby z nią na jakiejś imprezie, albo znaleźliby się w tak jednoznacznej sytuacji, jak na początku ich znajomości. Ale stali tu. Przez to, że on miał charakter prawie niereformowalny. Chyba wszyscy to wiedzieli. Być może dlatego nie zjednywał ku sobie zbyt wielu ludzi, ale powodów mogło być tysiące, dlatego szukania kolejnych nie kontynuował. Dobrze zaprzestać na tych początkowych, coby zachować choć trochę wiary w siebie. Później się przyda. Na gorsze i lepsze czasy. Trzeba mieć wiarę, nie? Pocałował ją w czoło, ale nadal nic nie mówił. Może nie chciał mówić nic z powodu zniszczenia chwili. I tak zrobił duży krok na przód, bo przecież jeszcze nie zrobił nic idiotycznego. Choć to może się okazać później. - Myślę, że oboje sobie wyobrażaliśmy tą scenę inaczej. - Powiedział przez chwilę śmiejąc się, ale że się zakrztusił to wcale nie wyglądało tak, jak trzeba... Czyli luzacko. Smutny dowcipek. Ale to nic. Przynajmniej wydawało mu się, że jeszcze nic nie zepsuł. Mądry Chris.
Cóż, on nigdy nie powiedział nic tak romantycznego, a ona nigdy nie usłyszała nic tak romantycznego, więc suma summarum, byli we właściwym miejscu, o właściwej porze i z właściwymi osobami! Publiczność teraz powinna wstać i klaskać, ale żadnej nie było, jaka szkoda! Tylko oni, dach i pusta przestrzeń. Jednocześnie znów czuła się błogo i bezpiecznie, mogąc się do niego tulić ile będzie jej się podobało. To nie był dobry okres dla nich obojga. Zapewne to jeszcze nie koniec ich zmagań z sobą nawzajem, oraz z innymi ludźmi. Póki co jednak jest dobrze, po co więc to psuć? Choć prędzej czy później Dahlia zrobi coś głupiego, taki jej już urok chyba. Stała tak jeszcze chwilę, obejmując go i czując jego ciepło. Na słowa o tej scenie zaśmiała się krótko. Czy rzeczywiście inaczej sobie to wyobrażała? Chyba w ogóle jej sobie nie wyobrażała. Do tej pory była święcie przekonana, że zepsuła do tego stopnia, że Christian już nigdy jej tego nie wybaczy i raczej będą się unikać, aniżeli cieszyć się właśnie tą chwilą. Zresztą, okoliczności, sposób, to wszystko nieważne, liczy się osoba, prawda? Przynajmniej tak dosyć naiwnie może sądziła nasza Slater, która była teraz po prostu szczęśliwa. I nieważne było wszystko inne, o! - Eee tam - mruknęła tylko z rozbawieniem, odchylając się od niego na chwilę. I generalnie wtedy przy jego wydechu chyba poczuła jakąś subtelną nutkę mięty nutę alkoholową! Więc zmarszczyła nosek i spojrzała na niego pytająco. - Piłeś? - zadała zaraz po tym pytanie, jednakże bez pretensji, a raczej z bardzo dużym zaskoczeniem. No bo tego się po nim chyba nie spodziewała! Poza tym... wyrosła u niej obawa, że może tak naprawdę nie myśli tego, co przed chwilą powiedział, a to była tylko gadanina kogoś pijanego? Ale z drugiej strony nie zachowywał się tak a i ta subtelna nutka nie była duża, więc... Może mu po prostu w czymś przeszkodziła? Rozejrzała się więc wokół, by za chwilę wrócić z pytającym wzrokiem do Shivera.
Wszakże był z niego bardzo przystojny mężczyzna o nierozwiniętym sercu i małym wachlarzu uczuć, które może innym podarować. Wszakże zbyt szybko wszystko stracił, a odzyskanie tego było niemożliwe. On nie był jednym z tych dzieciaków, którym Hogwart robił za dom. On tu nie zakładał drugiej rodziny. Żałosne? Czemu wszyscy myślą, że jak przyjdą do zamku (tu Hogwartu) to odnajdą przyjaciół na całe życie i stworzą coś tak niezniszczalnego, że w chwilach zwątpienia zawsze ktoś poda im dłoń? Głupie stereotypy dzieciaków bez wyobraźni. W rzeczywistości było inaczej. Christian w młodym wieku stracił ojca i jednocześnie matkę, która obecna ciałem nigdy nie zdała egzaminu na bycie czyjąkolwiek opiekunką. Shiver czasem bał się tego chłodu, ale co miał na to poradzić? Nic. Powiem wam, że "nic" to i tak bardzo dużo czynu, jak dla niego. Tym bardziej, że już kilka razy chciał zareagować ostrzej. Wykrzyczeć, gdzie leży dla niego granica bólu i jak długo będą się z nim obchodzić, jak z jajkiem. Najwidoczniej tak długo, aż skorupka stwardniała, a teraz trudno komukolwiek dostać się do środka. Ale coś go urzekło w tej dziewczynie, w tej burzy rudych włosów, charakterystycznych piegach, luzackim stylu ubierania, bezpośredniości, niesamowitej ufności dla ludzi... Kiedy na nią patrzył wydawała mu się być tancerką, która dopiero uczy się nowej choreografii, a on przecież nie jest dobrym nauczycielem. On ją kochał. A kiedy zdał sobie sprawę z tego, to wcale nie okazał się być dobrym mężczyzną, który poprowadzi ją w tańcu. Absolutnie. Niósł same problemy. Nieśli je razem, bo przeżywali je z podwójną mocą. Hogwart osłabiał Shivera. Fałszywość ludzi i inne czynniki źle kształtowały jego. On po prostu czuł się zdeformowany przez kłamstwa. Alkohol. Jedno słowo, na którego dźwięk jeden obróci się z miłością, a drugi otworzy dłonie do uścisku i przygarnie butelkę do siebie, jak kochankę. Inny zobaczy neonowy napis: "rozwiązanie moich problemów". Ale Shiver. Shiver miał zupełnie inny powód, aby sięgnąć dziś po procenty. Po zgubne procenty. Niedokładnie wiedział, jak wybrnął z tej sytuacji, ale pomimo wszystko... Uśmiechnął się. - Piłem rano herbatę. Teraz też bym wypił. - Odparł bez zająknięcia i zamknął na chwilę oczy mając wrażenie, że próba uniknięcia odpowiedzi zniknie tak wszystko, jak płomień zapałki na wietrze.
Cóż, nie wiadomo, czemu panował taki stereotyp, że w Hogwarcie można znaleźć przyjaciół i miłość swego życia. Może stąd, że bądź co bądź, czarodzieje spędzali tu większość swojego czasu? Wracając do domu nie codziennie po zajęciach, a jedynie podczas świąt i dłuższych przerw od szkoły? I dlatego, że nie tylko się tu uczyli, a może nawet przede wszystkim wkręcali się w życie towarzyskie, które bądź co bądź prowadzi do tworzenia różnorakich relacji międzyludzkich. Obojętnie, czy pozytywnych, czy negatywnych, ale zawsze. W sumie nie mijało się to z prawdą, ludzie tutaj naprawdę się zaprzyjaźniali czy wiązali w pary. Pytanie tylko na jak długo? Czy rzeczywiście wyjdą potem z tej szkoły i będą czuć to samo? Będą utrzymywać dalej kontakt, bądź mieszkać ze sobą? Ciężko stwierdzić, każdy jest inny. Na przykład taki Drake się już hajtnął i rozpoczął nowe życie ze swą małżonką! Czyli jak widać da się. Potrzeba tylko chęci i samozaparcia. Czy Dahlia takie cechy posiadała? Z pewnością. Chociaż kto wie, bo będzie przy najbliższym kryzysie. Chyba się podda, sądząc, że i tak już niczego nie uratuje. Dziwne, bo zawsze wyznawała inną filozofię życiową. Ale tak to już jest, że jeżeli chodzi nam o naszych najbliższych, to zaczynamy myśleć w kategoriach "oni", a nie "ja". Kochała Chrisa do tego stopnia, że pozwoli mu po prostu odejść, aby szukał szczęścia gdzie indziej. Bo widocznie z nią się nie da. Widocznie jest za bardzo destrukcyjna. Widocznie nie potrafi być dobrym człowiekiem. Czemu więc miałby się z nią męczyć? Bez sensu. A to, że to wszystko będzie cholernie boleć? To już inna sprawa... Podobno człowiek uodparnia się na ból. Choć przed Slater jeszcze długa droga, bo nigdy czegoś takiego nie doświadczyła. Zapewne więc pierwsza porażka będzie nie do zniesienia. Coś kręcił, doskonale o tym wiedziała i wcale nie potrzebowała się na niego patrzeć, aby to wiedzieć. Zmrużyła niecnie oczy, by znów się nieco od niego oderwać i spojrzeć mu w oczy. Ehe, sure. - Nie wkręcaj mnie. Piłeś alkohol - stwierdziła, już wcale nie tak spokojnie jak wcześniej. Ech, biedny człowiek, czyżby musiał wysłuchiwać kazań? Od szesnastolatki? Serio? - Co się dzieje, Chris? - spytała już nieco łagodniej. W nadziei, że będzie mogła mu pomóc. To byłoby dobrym rozwiązaniem.
Pierwszy raz... Zdarza się tylko raz. Pierwszy uśmiech, pierwsze słowo, pierwszy krok... Pierwsza miłość. Każdy w swoim życiu przeżywa tak wiele pierwszy razów. I każdy jest niepowtarzalny, choć przy niektórych będziemy się czuć bardzo żałośnie. Zdradzeni, zawstydzeni. I to wszystko trzeba przeżyć w imię opracowania drogi, którą chcemy iść. Czy Christian w ogóle myślał, aby kiedyś wstąpić kiedyś na taką drogę, jak Bennett? Na drogę związania się z pewną kobietą, nadania jej własnego nazwiska i uczynienia z niej niewolnicy? Bo on tak to widział. Był indywidualistą. Nie potrafił chyba pracować w parze. Po prostu urodził się jako jednostka. Podobno to niedobrze, ale to nic. Najzwyczajniej w świecie trzeba się do wszystkiego przyzwyczaić. I pewnie dlatego bał się swoich emocji, które ciężko było jakkolwiek określić. Rozumiesz to? To pokręcona logika Shiver'a, która może stanowić swego rodzaju wytłumaczenie. Bo jeśli nie tędy... Do żadna inna droga, teza, filozofia czy nie wiadomo jakiś kwitek od psychiatry... To chyba nie pomoże. Istnieje taki mit, że człowiek rodząc się rozbija swoją duszę na dwie części i całe swoje życie spędza na tym, aby znaleźć swoją drugą połowę. Ale jeśli nigdy jej nie znajdzie? Jeśli zwiąże się z kimś, kto tylko połowicznie go dopełniał aż wreszcie to się zdarło i umarło? To bardzo smutne żyć w przekonaniu, że się nie udało. A może wręcz przeciwnie. Cholera wie, jak to określić... Shiver kiedyś bardzo dużo czasu spędził na analizowaniu co najmniej czterech książek o filozofii życia... O przyjaźni, miłości... To bolało. Bolało czytać o czymś czego nigdy się nie czuło... Tam o motylkach w brzuchu, a w jego klatce piersiowej puste bicie czegoś, czego sercem nie warto było nazwać... Już lepsza to ta nazwa: "mięsień". I właściwie to on... On nie wiedział czy to wszystko dobrze teraz robił. Sięgnął po butelkę. Trochę wypił. Chciał właściwie odpocząć. Zrelaksować się. Jak ludzie w jego wieku... Ale on przez swój charakter postarzony był o co najmniej dziesięć lat, więc po co się łudził, że ludzie będą go oceniać tak samo, jak innych? Nie. Dla niego istniała inna miara. Spokojnym wzrokiem przejechał po Dahlii zastanawiając się czy zaraz nie wyciągnie alkomatu i nie zacznie sprawdzać dosłownie wszystkiego... Kto wie. Może taki miała plan. W sumie teraz by to potraktował jak dziwną przepychankę. Bardziej śmieszna niżeli kryzysową. - Piłem alkohol. - Machnął głową na ten nieznaczący fakt i dopiero potem uśmiechnął się, jakby był pozbawiony zdrowych zmysłów: - Ojej! Piłem alkohol! - Teraz włożył w te zdanie tyle pozytywnej energii, że aż wybuchł śmiechem i usiadł na dachu po turecku patrząc na nią z dolnego profilu. - Bardzo ładnie wyglądasz. Lubię Cię taką. - Wzruszył ramionami nadal prawiąc jej komplementy. - Dzieje się bardzo dużo! Kończy się tajna korespondencja i podobno na koniec roku ma być jakiś bal! W ogóle to ludzie są jacyś niespokojni! - No tak. Bo Dahlia na pewno nie wie co się dzieje w zamku! Trzeba jej opowiedzieć!
Trochę niedobrze ze względu na Dahlię i na to, co jej w sumie przed chwilą powiedział. Okej, nie muszą brać ślubu czy coś, ale jednak tak poważne słowa do czegoś zobowiązują. Do bycia razem. Czy nie? Czy powiedział to tak sobie, o? Jeżeli tak, to rudzielec najprawdopodobniej będzie bardzo rozczarowany. Bo dla niej to znaczyło bardzo wiele. Chociaż zapewne Christian będzie miał inne zdanie, kiedy dowie się o Vanessie. To będzie koniec końców. Może więc w sumie dobrze, że Shiver się w to tak bardzo nie angażuje? Zapewne będzie mu łatwiej podjąć decyzję o rozstaniu. Bo pewnym jest, że Slater tego nie będzie chciała. Ale ona nie będzie miała tu z kolei nic do powiedzenia. Szczególnie, jeżeli to druga osoba nie chce. Nie da się nikogo zmusić do miłości czy też do bycia razem. Właśnie, kim oni więc teraz byli? Parą? Czy parą dziwaków? Która umawia się na jakimś dachu szkoły? Cóż, ich definicje zapewne będą się różnić od siebie. Pytanie więc, czy taki model relacji przetrwa? Kiedy każde widzi to inaczej? I inaczej się zachowuje, odbierając inaczej bodźce tej drugiej osoby? Hm. Skutki zapewne dopiero się ujawnią potem. O ile będzie jakieś "potem". Bo chyba oni są zbyt niestabilni, aby być czegokolwiek pewnym. Krukon ze swoimi poglądami, indywidualnością oraz dystansem, a gryfonka swoją energią, zmiennością i impulsywnością. Niby się dopełniali wzajemnie, a jednak mechanizm czasem szwankował. Ale to nic, Dahlia była gotowa do tego, aby walczyć o to, co między nimi było. Czymkolwiek to było i jakkolwiek to nazwać. Ale sama nic nie wskóra. Żadna nowość. Niekoniecznie to była miara tego, że ktoś go postarzał, choć w tym przypadku była tu mowa o naszym rudzielcu. Ona po prostu nie rozumiała tej całej ideologii alkoholu. Że niby on w czymś pomaga. A ludzie stają się fajniejsi, kiedy się upijają i robią dziwne rzeczy na imprezach. Po prostu nie utożsamiała Chrisa z tym wszystkim. Sądziła, że nie musi się uciekać do takich bezsensownych posunięć. A jednak się myliła. Czy była zawiedziona? Ciężko stwierdzić. Chyba bardziej zaskoczona. I nie, nie zamierzała wyciągać alkomatu, pomijając, iż to urządzenie było jej nieznane. Nie zamierzała też go umoralniać czy pilnować na każdym kroku. Było jej po prostu z tą świadomością... dziwnie. Bardzo. Patrzyła na niego z uniesionymi brwiami, nie mówiąc nic, za to słuchając uważnie. I trochę nie dowierzając temu, co on właściwie gada. Westchnęła w końcu, przybliżając się do niego i szturchając w ramię. - Głupi jesteś - rzuciła do niego bardziej jak do jakiegoś kumpla, aniżeli do człowieka, którego chciałaby obrażać. Więc nie ma co tego brać do siebie. W każdym razie klapnęła gdzieś naprzeciwko niego, albo obok, nie wiem. Podkuliła nogi i objęła je rękoma, wpatrując się swoimi oczętami w Shivera, jakby analizowała to wszystko, co się wydarzyło, co powiedział i co zrobił. - Czemu ty nigdy nie mówisz o tym, co cię trapi, Chris? Nawet mi? Nie ufasz mi? Czy uważasz za głupiego dzieciaka, który tego nie zrozumie? - zalała go nagle falą pytań. Była ciekawa. Zawsze ją to zastanawiało. Czemu więc nie spróbować się dowiedzieć? No, chyba, że dalej będzie zgrywał wariata, to w takim razie rzeczywiście do niczego konkretnego nie dojdą.
Zapewne nikogo nie zdziwi, że po raz kolejny powtórzę, że on nie chciał nikogo krzywdzić. Może po prostu robił to nieświadomie. Albo wyuczone błędy dały się powielać przy każdej możliwej okazji nie chcąc dać szansy dla zdrowych rozwiązań. Spójrzmy na to z logicznego punktu widzenia, kij, że mówi się iż punkt widzenia jest zdrowy... Otóż. Młody chłopak bez jakiejkolwiek opieki i bez zobowiązań. Bez jakiś zwalonych kartotek z wynikami nauki, które pozwalają mu skończyć studia z zadowalającym wynikiem. Czego chcieć więcej? Może trochę chęci do tego wszystkiego, bo on każdego dnia miał ochotę pójść spać i niekoniecznie się obudzić... Taki z niego hejter własnego losu. Nie pojmował tego, jak bardzo jest sobą znudzony. Jak jego sposób myślenia może zrobić komuś przykrość... To było za trudne jak dla niego. W końcu był facetem. Przejechał po niej spojrzeniem. Może zbyt uważanym. Może teraz dostrzegał zbyt wiele szczegółów, ale nie ciągnęło go teraz do tego, aby się nad tym rozwodzić, a mimo to właśnie tym próbował zapchać galop myśli, które niekoniecznie oscylowały wokół bezpiecznych tematów. A kiedy udało mu się zachować wewnętrzny spokój zadała mu pytanie. I nie głupie. Ale nie potrafił na nie odpowiedzieć. I to nie tak, że nie chciał. Nie umiał. Jedyne co potrafił teraz powiedzieć to: "ehe i aha". Miała rację. Powinien zdobyć się na konkretną odpowiedź, o konkretnym kształcie i znaczeniu. Przecież nie mogą tak bez końca wodzić się za nos w ciemności i szukać schodów, które doprowadzą ich do jakiegoś światła. To droga donikąd, choć wielu myślałoby, że 'donikąd' z miejsca, w którym byli jest całkiem blisko... Nie wiedział, w którym momencie wszystko się posypało. Czy już w izbie pamięci, a może po tym, jak musiał wyjechać... A raczej po spotkaniu z CeCe. A może posypało się w momencie, kiedy pospieszył się z pierwszym pocałunkiem i zbyt wiele jej obiecał. Może oboje byli zbyt podatni na słowa innych. Tutaj Cedrika. Nieważne, co teraz powiedziałaby Dahlia... Że weryfikowała to z jego wypowiedziami... Ale pomimo to. Ona go słuchała, bo był jej... Czymś. Nie chciał tego określić przyjaźnią, braterstwem, ani związkiem... Chciał o tym powiedzieć: 'nieistniejąca relacja'. Przykro, że nie umiał siebie okłamywać. Ręce bez powodu odnalazły miejsce na jego karku, głowa została zadarta do góry, powieki zaciśnięte... Usta przygryzione... I myślał. Myślał o tym, jak bardzo zjebał, żeby teraz odpowiadać na takie pytania. - Przecież mówię. Po prostu nie jestem typem mówiącym wszystko prosto z mostu. Potrzebuję wszystko przetrawić. - Tak. To było zgodne z prawdą. Chyba. Chyba, że jej chodziło o coś innego.
Może to wszystko rzeczywiście zabrnęło za daleko. Może powinni byli się zatrzymać wcześniej. Na przykład na etapie przyjaźni. Może Dahlia by sobie do niego trochę powzdychała, a potem dałaby sobie spokój, nie widząc jego zainteresowania. Może wtedy nie staliby na jakimś dachu, najpierw wyznając swoje uczucia, a potem zachowując się, jak gdyby to wszystko się nie wydarzyło. Z drugiej strony chyba nie potrzebowali jakiejś wielkiej czci w związku z tym. Nie byli chyba jajkiem, które mogło się w każdej chwili rozbić, więc trzeba o nie dbać. Może byli trwałym tworem, który chyba i tak nigdy nie powstał. A kiedy coś nie powstaje, to nie może też runąć. Sprytne. Tylko czemu w takim razie Slater czuła swego rodzaju przynależność do tego tu chłopaka? Chyba słowa naprawdę bywały zbyt wiążące. I może odbierali je za bardzo różnie. I dlatego nie potrafili tego poskładać i scalić w jedną, spójną całość, odporną na wszystko. Chris miał albo ciężką depresję, albo naprawdę taki był, a ona tego wcześniej nie zauważyła. O ironio. Najgorsze było to, że nie mogła mu pomóc, nie wiedząc jak. Nie wiedząc nic. A on strzegł tego wszystkiego, jakby co najmniej miała go wyśmiać, a na koniec wypaplać o tym całemu światu. Jasne, że niektóre rzeczy przychodzą z trudnością. Ale kiedy komuś zależy i się stara, to udaje mu się w końcu coś wydukać. Albo napisać chociażby. A Shiver był na to jakby obojętny. W ogóle przerażała ją ta jego obojętność. Ale nie potrafiła nic z nią zrobić. Raczej bardziej to wszystko psuła. Tak, powinna starać się bardziej. Tylko zabrakło jej pomysłów. Koniec, fabryka splajtowała, radź sobie sama. Też mu się uważnie przyglądała, ale nie jakoś podejrzliwie, tylko raczej badawczo. W końcu jednak westchnęła, przybliżając się do niego i kładąc swoją rudą główkę na jego ramieniu. Chwilę siedzieli w milczeniu, bo tym razem to ona domagała się przetrawienia tego wszystkiego. Nie wychodziło jej to jednak za dobrze. Nie była wielką, uczuciową myślicielką. Po prostu działała. Sprawiając wrażenie głupiej i niedojrzałej. I coś w tym było. Tylko czy warto to było zmieniać? Chyba nie. - Ech, czemu nie możemy tego przetrawić razem? - spytała cicho, jakby bojąc się, że zepsuje atmosferę, której w zasadzie to chyba nie było, ale kto by się tym przejmował. - Ale dobrze, ja poczekam - dodała, tym razem obejmując jeszcze jego rękę swoją i z opartą główką po prostu... siedziała. Nie wiedziała, co innego mogłaby zrobić. Ale gdyby zaś chciał być sam, nie zapraszałby jej tutaj, tak? Dlatego nie miała wrażenia, że powinna stąd iść. Została. Poza tym, poniekąd mu to obiecała. Nie słowami, ale chyba czynem tak.
Gdyby Christian znał odpowiedź chociaż na jedno z pytań, które mu zadawała z pewnością wiedziałby, co jej odrzec, albo co pominąć, żeby zabrzmiało całkiem fajnie i nikogo nie uraziło. A w szczególności. Jednak chyba to wszystko nie chciało być takie proste, bo wcale nie zanosiło się na to, że miałby okazać się mężczyzna i zaproponować coś superfajnego i odnaleźć receptę na wszystko. To skomplikowane. To trudne. Jemu naprawdę jest przykro, że jest tak bezsensownym typkiem. Gdyby tylko potrafił to wszystko zrozumieć... Nawet sam. To później z nią przyszłoby mu to łatwiej. Najważniejsze to przecież to, aby nie dać się złamać głupim przesądom... Zabawne. Kiedy ostatnio rozmawiał z jakąś ciotką powiedziała mu, ze jest bardzo podobny do ojca... Że ma po nim kształt twarzy i ten dziwny kolor oczu... I że jest bardzo zamknięty w sobie... Ale to już nie wiadomo czy ma to po ojcu. Podobno stał się taki po śmierci ojca. Że akurat wtedy z beztroskiego dzieciaka przerodził się w jakąś dziwną podróbę Christiana. Nagle matka stała się poważna i nie do przejednania. Nie akceptowała żadnych zabaw, które wykraczały poza próg domu, no chyba, że pojawiał się ktoś, kto mógł popilnować małego Shivera. Osobiście Ch. nigdy nie potrafił tego zrozumieć, ale później jego ciotka oświeciła go w jeszcze jednej kwestii. Ta kobieta po prostu oszalała z miłości... Ona strasznie przeżyła tą śmierć. Christian stanowił dla niej zbyt duży balast. Nie okazywała dlatego uczuć synowi, stała się skałą, zrobiła z Christiana skałę. Musiał dorosnąć właśnie po to, aby radzić sobie samemu. Bez przyjaciół, bez rodziny... Po prostu przystosował się do warunków, pochłonął ich specyfikę i w tym momencie wszystko wydało się tak okropnie ustawione. Jedna sekunda, jedna osoba, uśmierciła być może nie tylko siebie, ale też i osobowość, którą dziś mógłby być. Może dziś siedziałby i śmiał się z Dahlii zastanawiając się czym go jeszcze rozbawi, ale nie. Okazuje się, że dzisiaj musi stawiać czoła jakimś dziwnym problemom, których był bezkresnym źródłem. Nie nadawało się to do przeanalizowania. Było mu chyba za słabo... A może to nie stan fizyczny... Tylko najzwyczajniej w świecie nie był gotowy. - Nie umiem się dzielić problemami. Zwykłem najpierw znaleźć rozwiązanie, ażeby o tym mówić. To trochę bardziej skomplikowane. - Zaśmiał się nerwowo, a jakiś głosik w jego głowie dopowiedział: "Skomplikowane, jak wszystko... Shiver. ". Zacisnął dłonie w pięści i przypatrzył się niebu, które cicho wołało, aby docenić jego piękno. - Pięknie tu. - Dobre podsumowanie.
U Dahlii niby nikt nie umarł, jeżeli chodzi o biologicznych rodziców, ale... czuła się, jakby ich nie miała. Wiecznie zapracowani albo zbyt zajęci sobą. Nie zwracający na swoją córkę w ogóle uwagi. Jedyny list, jaki niedawno dostała był tym informującym, że jako panienka z dobrego domu blablabla powinna się niedługo zaręczyć z jakimś chłopcem również z dobrego domu. Bo przecież niedługo (za pół roku, ale kto by się tym przejmował) osiągnie pełnoletność w świecie czarodziei. To nie było normalne. Jednak Slater wciąż się łudziła, że sobie z niej żartują (choć chyba nigdy nie widziała swoich rodziców wesołych... uśmiechniętych już prędzej, ale też niezbyt często), albo że do czasu aż skończy 17 lat to zapomną o sprawie. Niby aranżowane małżeństwa były w modzie wśród czystokrwistych czarodziei, ale przecież mamy już nowy wiek, więc wypadałoby iść do przodu i porzucić historię hen za sobą! Cała sprawa bardzo jej się nie podobała i najpewniej urządzi jakiś bunt, jeżeli tylko wspomną o tym coś znowu. W każdym razie innego kontaktu nie było, o jakimś wcześniejszym liście, aby od nich dostała, to... nie pamięta. Za to kiedy zmarła Patty, czuła się, jakby naprawdę zmarła jej mama. Mimo wszystko dzielnie się trzymała, bo wiedziała, że pani Johnson nigdy nie chciałaby, aby gryfonka się smuciła. To ona wychowywała ją na wesołą, cieszącą się życiem optymistkę, czemu więc miałaby to teraz wszystko zaprzepaścić, ten cały trud jaki włożyła w kształcenie jej niemalże od urodzenia? To wydawało jej się... bezsensowne. A może jednak wcale nie znaczyła dla niej tak dużo, skoro potrafiła teraz normalnie żyć? Kto wie... W każdym bądź razie, może Christian powinien pomyśleć tak samo? Cóż, z pewnością łatwiej się myśli, a ciężej robi, ale... może trzeba spróbować? Pokiwała rudą główką na jego słowa, nie mówiąc już o tym nic. Rozumiała przecież, nie była głupia, przynajmniej nie jakoś nadzwyczajnie, heheh. Było jej jedynie przykro, że nie potrafi mu pomóc, dlatego westchnęła ciężko, wtulając się bardziej w jego ramię, jak gdyby to miało przynieść jakiekolwiek rozwiązanie. Ale bezsens. - No, zajebiście - powiedziała natomiast odnośnie pięknych widoków i ślicznego nieba i w ogóle fajności tego miejsca. Cóż, znów mało subtelnie, ale to akurat nikogo nie dziwi. Milczeli w każdym razie jeszcze chwilę, kiedy naszą Dahlię coś olśniło, brawa. W każdym razie uniosła głowę i zerkała na Shivera podczas swej paplaniny. - A w ogóle wiesz co się u mnie jeszcze ostatnio działo? Nie powiedziałam ci ze względu na, no, wiesz co, w każdym razie wyobrażasz sobie, że mam STARSZĄ, przyrodnią siostrę, która chodzi do Hogwartu?! - spytała, trochę się emocjonując tym wszystkim. - W ogóle dopiero niedawno się dowiedziałyśmy i ogółem to taka dziwna sytuacja! Nawet się spotkałyśmy i wiesz co, może się nawet polubimy? I ona też jest metamorfomagiem i wiesz co jest najzabawniejsze? Że wcześniej się nie lubiłyśmy, to znaczy, ja nic do niej nie miałam, ale ona zawsze jakoś tak wrogo była do mnie nastawiona, ale chyba teraz będzie już lepiej, wiesz? Bo ja tam ją nawet polubiłam, choć widziałyśmy się tylko raz. To takie dziwne, bo jest córką mojej matki, która jest wiedźmą i nie wyobrażam sobie, aby mogła podrywać jakichś przystojnych Greków... poza tym on był mugolem, rozumiesz? Taka niby szanująca się czystokrwista czarownica, a tu taka niespodzianka! No normalnie tragedia - trajkotała mu dalej. Biedny krukon. Może nie do końca zdawała sobie sprawę, że on nie chce pewnie słuchać jej słowotoków, albo coś w tym guście, no ale Slater jak to Slater, najpierw zrobi, potem pomyśli, albo i nawet nie. Chciała się z nim tym nagle podzielić, więc tak zrobiła. Co za dziewucha.
Shiver uśmiechnął się lekko, jakby rzeczywiście teraz myślami był z nią. Tak naprawdę miał w głowie retrospekcję tego wszystkiego, co wydarzyło się przez całą jego obecność w zamku. Dokładnie wszystko to tańczyło teraz w jego głowie... Miał wrażenie, że rzeczywiście potrzebować teraz będzie trochę powietrza i samotności, a jednocześnie czuł się przyklejony tutaj do dachu, jakby ona była jedyną rzeczą, która trzymała go za rękę, coby nie skoczył... W dół... Plask o ziemię byłby niecodziennym zdarzeniem, ale na to chyba jeszcze nie był gotowy. Jako jedyny Shiver musiał chronić siebie... Chociaż niedokładnie wiedział... Powoli zwrócił ku niej wzrok, kiedy zaczęła o czymś mówić z pasją... Odłączył się od chorych myśli, które biegły szybciej i szybciej. Czy to nieprzedziwny obraz? Zatem na chwilę zacisnął powieki by zmusić się do powrotu do rzeczywistości i wtedy dopiero odrzekł: - Oh? Tak? Jesteś pewna, że to nie jest no... Trefna informacja? - Niestety. Był z czasów, kiedy "przyjaciółki" wmawiały sobie bycie siostrami na zawsze i w sumie śmieszyło go to. W tym kontekście nie oceniał Dahlii i dziewczyny X. Może rzeczywiście odkryły coś, co ukrywali przed nimi rodzice. Sam Chris wiele by dał, by teraz odnaleźć jakiegoś brata, który miałby gorzej napieprzone w głowie niż on. To by sporo ułatwiało. Tak mu się teraz wydawało. W rzeczywistości pewnie byłby jeszcze gorzej załamany niż teraz. Ale nieważne. Słuchał jej i słuchał. Układał w głowie setki scenariuszy i w sumie cieszył się, że zeszli z jego tematu. Chyba zrobiła dla niego spory prezent tą paplaniną... Na całe szczęście nie musiał więcej komplikować. Spojrzał powoli na zegarek i drgnął. Od dwudziestu minut powinien być w Hogsmeade. - Przepraszam Cię Di, ale muszę już iść. Bramy Hoga niedługo zamykają, a ja umówiłem się z... - I tu nie wiedział czy dokończyć, ale kolejne tajemnice chyba by niczego nie załatwiły. - Z prawnikiem. Chce ocenić na ile jest możliwe, że wszystko, co mieli rodzice jest moje. Chyba chodzi też o długi. - Cierpki uśmiech zagościł na jego twarzy kiedy pochylił się nad nią, aby ją pocałować. Dopiero wtedy postanowił wstać. I zniknąć w ciemności. Przedtem jednak zaproponował jej, że ją odprowadzi do dormitorium i tam też się pożegnali.
Wspięcie się po schodach w dwóch grubych swetrach, z torbą i paczką waniliowych czekolad było nie lada wyzwaniem, lecz dla Krukona nie istniały rzeczy niemożliwe. Pogoda może i nie dopisywała, ale na dachu chociaż nie roiło się od czystokrwistych hipokrytów, szydzących z mugoli i szlam, paląc przy tym całkowicie pozbawione magii papieroski. Dziewczyna przedarła się przez gruby obłok dymu już przy pierwszych stopniach, jednak nieprzyjemny zapach osiadł na swetrze i rozpuszczonych, potarganych włosach. Już knuła plan pozbycia się go poprzez obsmarowanie całej siebie czekoladą na tyle, by pozostało to niewidoczne, a jednocześnie by pozbyć się charakterystycznej woni. Oczywiście chciała także smakować tak słodko, jak słodka była w środku, na wypadek niespodziewanego zbliżenia z drugim osobnikiem. Tak właściwie to nie myślała o zapachu papierosów, jaki na sobie nosiła i który stawał się coraz słabszy z chwili na chwilę, w końcu miała czekoladę. Dużo czekolady. I książkę. Piękną książkę, o miłości. Czarnoksiężnika, który lubił stawać się niewidzialny i chędożyć swoją śmiertelną, rudowłosą i jakże delikatną Jane. Płócienna torba padła na ziemię z głuchym plaśnięciem i następnie została pozbawiona swoich wnętrzności, na co chyba zareagowała z ulgą, opadając bezwładnie. Tuż obok niej usiadła Laura; zzuła buty, podwinęła rękawy obu swetrów, na jednym kolanie ułożyła grubą książkę wciąż pachnącą tuszem, na drugim pudełko z kostkami czekolady. Żyć nie umierać. Już po chwili miała uświnione dłonie i kąciki ust. Ale była w swoim świecie i nawet nie zauważyła, jak ptak załatwił sprawę niedaleko od cholewki leżącego buta.
Krok w krok za Krukonką podążał Hades, czyli sprawca gęstego obłoku dymu z niemagicznych papierosów, Ślizgon oraz czystokrwisty (prawie) hipokryta. Cóż, pozostanie obojętnym na zniewalającą woń słodyczy byłoby grzechem. - Rozumiem, że nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli się poczęstuję. Beznamiętnie wydukane cześć tudzież jak leci? nie wchodziło w rachubę, ponieważ Kalkstein preferował wyszukane powitania - zaskakując ofiarę. Nie warto się do ów zachowania przyzwyczajać, gdyż jest to jedna z nielicznych sytuacji, podczas których ma ochotę zabłysnąć oryginalnością. Uchwycił waniliową czekoladkę z pudełka pomiędzy palec wskazujący, a środkowy, po czym bezceremonialnie wpakował ją do ust. Wyłącznie pryzmat obsesji na punkcie wszelakich wyrobów czekoladowych skłonił go do zepchnięcia manier w ciemny kąt. Przeważnie wystąpienie bruzdy na jego czole, widzialnej spod czupryny czarnych włosów, oznaczało stan głębokiego zamyślenia, aczkolwiek w tym przypadku wewnętrzną rozkosz związaną z upojeniem słodyczą. Zwyczajna czekoladka, a ile szczęścia człowiekowi przyniesie. Brutalna przyziemność, w której trzeba srogo płacić za niecne występki tudzież kradzież damom czekoladek, ściągnęła do z powrotem na dach. Co jak co, ale przyjemne miejsce w Hogwarcie. Prawdopodobnie zakwalifikowałby je na drugim miejscu listy, jako że pierwsze zajmowały lochy na równi z Pokojem Życzeń. Owszem Hades posiada wszelakiej maści listy, poczynając od najsmaczniejszych potraw, a kończąc na książkach. Któż ich nie posiada? Wracając do tematu, roztaczające się widoki zapierały dech w piersi. - Odkupię Ci całe pudełko, Lauro. Usiadł w ciszy obok, lustrując ze spokojem zachmurzone niebo. Pogoda dopisywała, przynajmniej w mniemaniu Kalksteina, panicznie unikającego promieni słonecznych tudzież przesadnie oświetlonych pomieszczeń. Ot, skrzywienie z czasów dzieciństwa.
Nie interesowały ją żadne widoki, ptaki pragnące zaatakować pudełko z czekoladą, materializujący się Ślizgoni, którzy, razem z ptakami, knuli plan zabrania dziewczynie słodyczy. Nie widziała szarawego nieba, nie słyszała szumu wiatru. Przed Krukonką rozgrywała się scena całkiem miłosna, ubrania latały w powietrzu, opadając tuż obok niej. Pierwotne rumieńce na policzkach ekspandowały na całą twarz i objęły również opuszki palców, wprawiając je w drżenie. Nie usłyszała słów wypowiedzianych przez chłopaka - czyli nie miała nic przeciwko - i chłonęła z całą zapalczywością erotyczne doznania płynące z kart książki. Rozdział się skończył, emocje opadły. Gorzka woń papierosów mieszała się ze słodyczą czekolady, do której ktoś sięgał łapą. Zdusiła w gardle odgłos protestu, więc z rozchylonych ust wydobył się dziwny, dziecięcy jęk. Zmarszczyła brwi zerkając na Ślizgona - chętnie rozsmarowałaby mu tę czekoladkę na przebrzydłym licu, gdyby nie była pewna, że sprawi mu to tylko większą przyjemność. Żachnęłaby się, jak to czyniła Jane w stosunku do swojego ukochanego, lecz usłyszała już słowa, które można podciągnąć pod kategorię przeprosin. - Odkupisz mi dwa pudełka. - Mówiła cicho, lecz głosem nieznoszącym sprzeciwu. Zamknęła książkę tak ostrożnie, jakby bała się zranić żyjące tam postaci. Odłożyła ją na bok, tytułem ku dołowi, by Hades nie komentował czytania tych bzdur. Powszechnie każdy znajomy o tym wiedział, wolała jednak o tym nie rozmawiać. Odsunęła się nieco od panicza Kalksteina, przesuwając pudełko z czekoladą z kolana między uda, jakby to miało uchronić je przed zjedzeniem. - I mógłbyś palić coś czekoladowego. Propozycja wystąpiła tylko po to, by odciągnąć uwagę jegomości od nagłego zrywu Laury na czekoladki. Co prawda pudełko było już do połowy opróżnione, lecz pod nim znajdowało się identyczne. Niemniej dziewczyna z przyjemnością zajmowała się słodyczą, na ustach miała brązową szminkę. "Zachowuj się" - usłyszałaby od mamusi, gdyby ta widziała, że córka siedzi w towarzystwie innym niż siostrzane czy kobiece. Jakoś jej to bimbało.
- Żyj. - Mruknął, pukając opuszkami palców w ramię dziewczyny. Kolejne naganne zachowanie, wszakże naruszało sferę prywatną, a kodeks Hadesa zdecydowanie tego zabraniał. W innych, sprzyjających ku temu okolicznościach skłoniłoby go to do przemyśleń, z których najpewniej wynikłyby wymuszone przeprosiny, ale nie dziś. Przymykał powieki, brał głęboki oddech, by napawać się wolnością. Bolesną, objawiającą się bólem w klatce piersiowej. Granie przykładnego ucznia, idealnego syna oraz wyrachowanego paniczyka zbrzydło mu. Zresztą przed kim miałby odstawiać szopki ? Przylepioną do rodowodu rodziną, która karmiła przybłędę kłamstwem ? Sentymenty. Przeniósł nieobecne spojrzenie na okładkę książki, trzymanej przez pannę Stolenberg. Lektura z pewnością nie zaliczała się do kryminałów tudzież psychodelicznych opowiastek - w których gustował Ślizgon - ponieważ enigmatyczny tytuł niczego nie przywodził mu na myśl. Wnioskując po maślanych oczach oraz różanych rumieńcach obstawił romans z wątkiem erotycznym. Jak mawia przysłowie o gustach się nie dyskutuje, a tym bardziej jeżeli masz do czynienia z groźnym pożeraczem czekoladek. - Bez rękoczynu, proszę. - Nie zdążyła zejść na ziemię, a już rzuca nieprzychylne spojrzenia. - Trzecie gratis. - Usta układały się w kolejnych jakże ironicznych słowach, kiedy zęby zacisnęły się na języku. Dlaczego miałby utwierdzić ów dziewczę w uprzedzeniu do uczniów z domu Salazara ? Wbrew pozorom nie wszyscy Ślizgoni to narcystyczne, wyrachowane i przekonane o swojej wyższości nicponie. Ponadto darzył sympatią Krukonkę, która bezkarnie odsuwała od niego słodycze. Czekoladowe papierosy, mimowolnie wzniósł oczy ku niebu. Po pierwsze w porównaniu do kakaowych wyrobów nie podchodziły mu, a po drugie nie palił aby delektować się smakiem, a odprężyć. Jedyne co mógł w tej chwili zrobić, by zniwelować nieprzyjemny zapach papierosów to żuć miętową gumę. - Tak, nie krępuj się. Konsumuj dalej, a ja popatrzę. - Słowa miały na celu rozpromienić Laurę, która najwyraźniej wciąż błądziła w świecie z książki. Choć to skandal, żeby nie podzielić się czekoladą, a na domiar tego ukrywać drugie pudełko.
Dotyk był elektryzujący, aż się wzdrygnęła. Nie lubiła, gdy ktoś dotykał jej ciała z zaskoczenia, bez pozwolenia, nawet od niechcenia. Niekoniecznie musiała to widzieć, lecz koniecznie musiała o tym wiedzieć. Jakby każde muśnięcie skóry wywoływało co najmniej świąd, w najgorszej okazji mogła umrzeć. Całkiem niezła perspektywa, może dlatego mało kto wiedział, że wolałaby zostać nietykalna. Rzeczywiście, znów zerknęła na chłopaka przez ramię tak, jakby zabił tym swoim puknięciem. On wiedział. I ona też o tym dobrze wiedziała - że nawet największe problemy gastryczne w tym gronie nie były tematem tabu. Czuła się dzięki temu nieco bezpłciowo, przez co również wspaniale. Dumała nad losami Jane i czarnoksiężnika jeszcze chwilę: jakim sposobem trafiał w jej kwiat, gdy sam siebie, poprzez swoją niewidzialność nie widział? Zagadka mogła wywołać jedynie dodatkowe rumieńce, toteż Krukonka zeszła myślami tam, gdzie niedawno weszła nóżkami - na dach. Nie słuchała Ślizgona i wcale tego nie ukrywała, wiercąc się i kręcąc, wrzucając czekoladki jedna po drugiej do ust. W pewnym momencie oparła się o barierkę wokół schodów, oparła stopy w grubych skarpetach na nogach kolegi i liczyła, że może odechce mu się jeść... ale nie, jednak zmieniła skarpety dzisiaj rano. - Wygodasz okopnie - zaczęła z na w pół pełną buzią. Odczekała chwilę - jak zawsze, zresztą. Sypała komplementami jak z rękawa, turpizm miała wpisany w naturę w równym stopniu, co miłość do herbaty i czekolady. Co do czekolady, postanowiła zrobić Hadesowi przyjemność i jednak się podzielić. Uniosła główne, górne pudełko, w którym zostały zwykłe czekoladki nadziewane marcepanem oraz likierem, przecież tak ich nie znosiła. Dolne pudełko było jakby z wyższej półki, tamto stało się swoistym prezentem od Laury, lądując na kolanach Ślizgona. Otwierała usta, by życzyć zwyczajowe "Udław się" i sama zakaszlała. Od następnej czekoladki z orzechami bezpardonowo gapiła się na chłopaka.
Blabla poszła sobie, bo się jej przyjaciel usunął.
Ostatnio zmieniony przez Laura Stolenberg dnia Pon Lip 01 2013, 23:46, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : Kompan mi uciekł, kij mu w de)
Drama goni dramę. Nie zauważyliście, że ostatnio wiecznie dramy? Jak nie wilkołaki, to złamane serca, a wiosny początku nie widać. Przesrana sprawa. Ostatecznie odkąd Mins sięgała pamięcią sama nigdy nie wplątała się w miłość z latającymi motylkami, bo albo wszystko jebała albo ktoś ją jebał. Przykre, ale dosadne i związane z jej smutnym życiorysem. Co jednak się stało to się nie odstanie, a tego drugiego Mini już przeżywać nie chciała. W sumie całkiem miło byłoby się zakochać. Czemu jeszcze jej się to nie przydarzyło? No dobra. Może kiedyś. Ale wtedy też złamano jej serduszko, a ona wbrew pozorom jest dosyć delikatnym kwiatkiem i nawet nazwisko, które ją zobowiązuje do grania twardej jej przed tym nie obroni. Wiecie jednak jak to jest jak się jest Villiersem. Zła sława ciągnie się za Tobą aż po sam dach. Mins mimo, że lubiła Ludvikę, a nawet bardzo, to jakoś nigdy nie potrafiła jej powiedzieć tych dwóch słów. Nie traktowała tego jako coś na dłuższą metę. Po prostu było jej dobrze. Wiedziała, że Lou zawsze jest i będzie. Mogła do niej przybiec o każdej porze dnia i nocy. Nawet jeśli dziewczyna byłaby wściekła za wybudzenie z pięknego snu (oczywiście z Mins w roli głównej no bo jak inaczej!) to i tak by jej nie wyrzuciła. Ale Ślizgonka kochała ją w pewien sposób. Przez wakacje zdążyła już zatęsknić. Prawie zapomniała jak to jest czuć jej delikatne dłonie na swoim ciele. Słuchać jej melodyjnego głosu i głaskać aksamitne włosy. Napisała do niej. Nie Mini. Ludvika do niej napisała. Musiały się spotkać. Koniecznie. Co było bardziej podniecającego niż spotkanie na samym szczycie Hogwartu, na dachu? Pośród tych wszystkich szkolnych zakazów i nakazów to miejsce zdawało się być wolnym od wszystkiego. Wchodząc po drabince i wychodząc na otwartą przestzreń, poczuła jak uderza ją zimne powietrze. W takich chwilach czuła, że żyje. Nie żeby było to jakieś ekstremalne przezycie czy coś. Po prostu czuła się jak kanarek wypuszczony z klatki. Wolna. Siadła obok wejścia i wsparła się na przedramionach. Miała na dzieję, że Krukonka się zaraz zjawi. Przygotowała przecież dla nich nawet kolację. Oto bowiem stał obok niej wiklinowy kosz. Taka romantyczka z niej była!
Oj tak, Hogwart był ostatnio pełen wielu, wielu dram, z czego niektóre bardzo ciężko było zrozumieć. Wydawałoby się, że praktycznie każdy jakąś przeżywa, ale istniały jednostki, które kroczyły spokojnie po korytarzach zamku, bez obaw o przeróżne, niemiłe zdarzenia mogące wyskoczyć zza rogu. Do owej grupy należała oczywiście Ludwika, która to otrzymawszy wreszcie od Mini odpowiedź na swój list od samego rana chodziła cała w skowronkach. W końcu odezwała się do niej ta sama, tajemnicza dziewczyna, której biedna Litwinka nie mogła znaleźć w Wielkiej Sali. Najpewniej po prostu gdzieś ją przeoczyła, zalewając się jak głupia łzami w strachu o życie swojej Mins. Ach, ciężko wyrazić w słowach jak bardzo Stanka chciała, aby Villersówna odwzajemniała jej uczucia! Przecież ona każdego ranka zastanawiała się, czy ta druga dobrze spała, myślała sobie o czym śniła, zastanawiając się czy przypadkiem nie natrafił się jej jakiś okropny koszmar. A potem przychodziło jej do głowy, że przecież Minervie wcale tak nie zależało i wszystkie owe przemyślenia szły w odstawkę, mniej więcej do południa. A tam znowu, czy dobrze się jej zaczął dzień, czy zjadła coś dobrego na śniadanie i czy zbliżając się do pory obiadowej ma na ów obiad jakikolwiek pomysł. Cały czas to samo, w duchu przeklinając się za tak wielkie przywiązanie. W pewnych chwilach Lou uważała to nawet za sporą przesadę, bojąc się, że jeśli Ślizgonka dowie się o tym z deka obsesyjnym całodniowym myśleniu, to uzna ją za jakąś świruskę i przestanie się do niej odzywać. A potem przychodziły rozmowy z Piętaszkiem albo Raphaelem, gdzie niezbadany umysł dziewczyny odlatywał daleko, daleko stąd i na dłuższy czas zapominał. Ale racja - dobrze byłoby się zakochać. Ludka nie uznawała swojego nastawienia do młodszej od siebie panny za zakochanie. Było to coś bardziej w stylu głębokiego zauroczenia, które nie dawało jej spokoju i było całkiem bolesne, zwłaszcza kiedy Mini dawała wyraźnie do zrozumienia, że nie chce ich relacji ciągnąć na wyższy poziom. W ten sposób wychodzi nam kolejna drama, chociaż z lżejszej kategorii. Zresztą dzisiaj nie jest ona wcale żadną dramą, wręcz przeciwnie! W końcu Jotvilė przyniosła właścicielce tak wspaniałą, radosną wiadomość! Warto wspomnieć, że tych kilkanaście liter porządnie zawróciło Liudvice w łepetynie, przez co zupełnie nie mogła się skupić na lekcjach. Szczęście w nieszczęściu, odpowiadała jakoś na zadawane jej pytania, więc nie przyniosła Krukonom ujemnych punktów - problem w tym, że dodatnich również. Ale to przecież tak bardzo nieważne, bowiem wieczór, na który umówiła się z Minervą zbliżał się wielkimi krokami, a ona nie miała nawet pojęcia, co ma na siebie włożyć. Nie szła przecież byle gdzie, prawda? Pojawienie się w krukońskiej szacie byłoby czymś kompletnie niedopuszczalnym, ale z drugiej strony jakieś krzykliwe ubrania też zupełnie do niej nie pasowały. Grzebiąc bezlitośnie w szafie stwierdziła, że niektóre rzeczy będzie musiała w końcu wywalić, bo albo nic do nich nie miała, albo zupełnie nie pasowały do jej stylu. Niby przywykła do "ubierania się we wszystko", ale nie było to taką prostą kwestią. Jednak nie ma co się o tym rozwodzić - ostateczny wybór Ludki padł na koszulę w kratę z rękawami trzy czwarte, niedługą spódnicę i baleriny. Było to w pełnym zaufaniu do pogody, oraz niewielkiej chęci do zostania ogrzaną przez Villersównę. Na nadgarstek wcisnęła jeszcze zegarek, aby mieć jakiekolwiek pojęcie o tym, czy nie zbliża się godzina policyjna. Prawdę mówiąc Litwinka nie chciała błąkać się po szkole właśnie wtedy, ale znając życie zostanie przetrzymana do północy. Dobrze będzie jednak mieć jakiekolwiek pojęcie o czasie. Wreszcie dotarła na samą górę, pilnując, aby przy tym nikt jej nie zauważył. Wszak wchodzenie na dach było kolejną z zabronionych rzeczy, na które pod wpływem Minervy Liudvika przystawała bez mrugnięcia okiem. Dziewczyna wdrapała się po drabince i kiedy już dostała się na górę, aż zadrżała z zimna. "Jasna cholera, Lou..." - pomyślała, zamykając na chwilę oczy. Kiedy jednak ponownie je otworzyła, zauważyła - podkreślam po raz kolejny - swoją Mins. Uśmiech mimowolnie wdarł się na jej twarz, a sama Ludka od razu się do niej przysiadła. - Bałam się o ciebie, wiesz? - powiedziała tylko, nie chwaląc nawet pomysłu z wiklinowym koszykiem, chociaż w głębi serca bardzo się z niego cieszyła. Teraz liczyło się tylko to, aby porozmawiać. Pobyć ze sobą.
Oh, ależ Mini też myślała o swojej Ludce! Na przykład dzisiaj kiedy się obudziła stwierdziła, że ma potrzebę pójścia do sowiarni. Nie żeby o sowę zadbać czy coś. Lubiła po prostu to miejsce, za to że znajdowało się w ustronnym punkcie, przez okienka rozciągał się fajny widok, a i palenie papierosów w Hogwarcie nie było wskazane, a Mins przecież jest nałogową palaczką, więc gdzieżby indziej miała zapalić niż u boku swojej kochanej Ed, która balowała równie często jak jej właścicielka, a i tego ranka zdawała się również być na kacu, jak to sowy mają w swoim zwyczaju. Hehe, taki żarcik. W każdym razie nasza panna Villiers postanowiła zajrzeć do tego superowego pomieszczenia, jakim jest zamkowa sowiarnia (nie licząc ptasich kup, które są dosłownie wszędzie, no i tego wszechogarniającego smrodu, ale ten przecież wiązał się z kupami, o których przed chwilą wspominałam). Kiedy odpaliła swojego porannego papierosa i zaciągnęła się mocno, poczuła że coś dziobie ją w nogę. Nasłała więc wiąch swojej sowie. Niechajże ta się nauczy co to znaczy kultura! Nieładnie tak przecież okaleczać dziobem swoją panią. Dochodzimy tutaj jednak do momentu kulminacyjnego, bo Mini przypomniała sobie o dzisiejszym spotkaniu z Ludką! Zupełnie wyleciało jej to z głowy, ALE. Przecież przypomniała sobie. Też o niej myśli. Może nie tak często i nie tak obsesyjnie, ale jednak. No nic. Było jeszcze wcześnie, więc machnęła na to ręką. Powinna się sprężać, bo nie zdąży na lekcje. No trudno. Najwyżej przyjdzie na kolejną. Albo i jeszcze następną. Nikt się nie zorientuje. Przecież i tak zazwyczaj pełniła jedynie w salach funkcję dekoracyjną. Nauczyciele już dawno zaprzestali sobie trudu z zadawaniem jej pytań, bo kiedy Villiersówna zostawała wyrywana z zamyślenia, wprowadzała nagle na lekcji zamęt. Niby to subtelnie, tak że zanim nauczyciel zdążył się zorientować, już dawno zapominał czy odpowiedziała na jego pytanie i jakie w ogóle to było pytanie. Wtedy już najważniejszym było ogarnięcie uczniów, którzy za nic sobie mieli jego próby zwrócenia uwagi. Dochodząc więc do ostatecznych wniosków, pamiętajmy na przyszłość, że z Minervą trzeba krótko. Jak poluzujesz smycz to miej pewność, że się z niej zerwie. Inna sprawa, że prawdopodobnie do żadnego zapięcia smyczy nie dojdzie, ale ważne żeby mieć nadzieję na lepsze. W ciągu dnia, Liudvika mignęła jej kilka razy przed oczami. Nie podeszła do niej. Lubiła ją obserwować kiedy ta się delikatnie uśmiechała. Zapamiętywała ile razy odgarnęła włosy do tyłu. Uśmiechała się wtedy do siebie. Nie czas był jednak. Przecież ma jej zrobić niespodziankę! To był punkt kulminacyjny tego dnia, kiedy to Mini dwoiła się i troiła żeby przygotować wspaniałą kolację, którą zmieści do koszyka. Nie należała do mistrzów kuchni. No dobra, nie oszukujmy się. W OGÓLE nie potrafiła gotować. Nic więc dziwnego, że zakradła się do kuchni i skołowała im jakieś superowe jedzonko, a ze swojej kolekcji zabrała różowe wino, w sam raz na wieczór spędzony na dachu. Jasne, że Ludka nie ma co się oszukiwać, że wróci przed policyjną godziną. Jak będzie trzeba to zostaną tu i do rana. Mini o wszystkim pomyślała! W koszyku był kocyk! Może to i nie wiele, ale od czego mają różdżki? Poza tym nie mogą się zwinąć stąd przed północą, bo zamienią się w dynie! Tak, na pewno. No nareszcie! Ślizgonka usłyszała jak drzwi od wejścia na dach się uchylają. Oczywiście jeśli okazałoby się, że jest to ktoś inny niż jej śliczna Stanka, po prostu znokautowałaby gościa i gdzieś ukryła na czas ich bajecznej randki, co by im nie przeszkadzał. Uśmiechnęła się promiennie na jej widok. Może i nie chciała żeby ich znajomość weszła na wyższy poziom, ale ludzie, ona uwielbiała tą Litwineczkę i wszystko co było z nią związane! - Lou kochanie, a niby czemu? - zapytała zdziwiona, jakby ostatnie zdarzenia wcale nie miały być odpowiedzią. Przecież to nieustraszona Mini Villiers. Już raz przeżyła najgorszą rzecz w swoim życiu. Co jeszcze gorszego mogło ją spotkać? Mogła zostać wilkołakiem? I to by było lepsze. - Przepraszam, ze mnie nie było kiedy no wiesz... - przygryzła wargę, patrząc w oczy Krukonce. Ok, może i niejedna osoba nazwała ją suką, ale bez serca nie była. Umiała przyznać się do winy i nie miała oporów przed mówieniem o swoich co poniektórych emocjach. Wiecie no. Zależy co, kto, gdzie, jak i z kim. Przed Ludką nie miała. - I w ogóle to patrz co mam - rzuciła wyraźnie z siebie zadowolona, przenosząc wzrok na kosz wiklinowy. No cóż. Może i umiała się otworzyć, ale nie na długo. Potrzebowała pochwały. Mimo, że wiedziała, że to wywrze w pewien sposób na Stance wrażenie, po prostu chciała to usłyszeć. Chciała wiedzieć, że ta jest zadowolona.
Dobrze, że chociaż tyle miejsca w głowie Mini zajmowała Liudvika. Prawdę mówiąc, to całkiem nieźle, bo sama Lou nie do końca rozumiała ich relację. Niby ze sobą były, a w sumie nie, jedna bardzo chętnie mówiłaby o drugiej per "moja dziewczyna", a druga już niespecjalnie, pierwsza nie wytrzymywała dziesięciu minut bez chociaż jednej zbłąkanej myśli o drugiej, a drugiej o pierwszej musiała przypominać sowa. Krukonka dochodziła więc powolutku do wniosku, że jest tylko takim antystresowym lekarstwem, które Ślizgonka lubi trochę bardziej od innych, ale nadal wspomina je wyłącznie wtedy, gdy jest potrzebne. Nie zmieniało to oczywiście faktu, że lekarstwo uwielbiało swoją pacjentkę ponad wszystko i bardzo pozytywnie podeszłoby do wiadomości o jej uzależnieniu. Problem w tym, że jedno już miała. Papierosy. Przez to, że Villersówna tak bardzo namieszała w Stankowym sercu, jej nienawiść do tych papierowych zabójców przekraczała granice rozsądku. Oczywiście starsza ze wspomnianych dziewcząt nie umiała się denerwować, na pewno nie na kogoś tak bliskiego, więc kiedy młodsza pokazywała pewne chęci do zapalenia, ona momentalnie robiła wielce zasmuconą, zawiedzioną i w ogóle urażoną minę, która wręcz błagała o wyrzucenie tego peta do śmieci zanim zostanie w ogóle zapalony. Nawet się udawało, w większości przypadków. Cóż, może zmieniłaby nastawienie, gdyby wiedziała, że to przez ten tytoniowy nałóg Minerva w ogóle przypomniała sobie o ich dzisiejszym spotkaniu. Oj tak, może nawet przymknęłaby oko następnym razem, w ramach nagrody. Kurczę, w ogóle to całkiem zabawna jest wizja, w której Mins myśli o Ludwice tak często i tak obsesyjnie, jak ona. Skoro na lekcjach i tak już nie uważała, to takie skupienie myśli na pewnej starszej od siebie Krukonce wcale by jej mocno nie przeszkodziło, a wspomniana Krukonka skakałaby z radości. Oczywiście najpierw musiałoby się to w ogóle stać, a potem taka informacja musiałaby w jakiś sposób się do szatynki dostać, ale to wszystko jedynie maleńkie szczegóły. Zupełnie nieistotne. Że też ta Ślizgonka miała tak wielki talent do wtapiania się w tłum i uciekania dwukolorowym patrzałkom! Lou bardzo chętnie zaczepiłaby ją na korytarzu, mówiąc jak bardzo nie może się doczekać tego wieczora na dachu, jak bardzo do niej tęskniła i jak bardzo się cieszy, że widzi ją w jednym kawałku. Ona też bardzo chętnie poobserwowałaby jej uśmiech, jej wszelkie minimalne gesty, takie jak właśnie odgarnianie grzywki, czy coś w ten deseń. Ale nigdzie jej nie było. Chociaż to nic, bo w końcu odpowiedziała na list i był to wystarczający dowód na to, że żyje, a całą resztę tych rzeczy Ludka będzie miała okazję za chwilę zrobić. No ale cóż, byłoby trochę lepiej, gdyby miała jakiekolwiek pojęcie o jej kucharskich przygodach, bo wtedy mogłaby usprawiedliwić to, że tak trudno ją gdziekolwiek zobaczyć. Bo to chyba logiczne, że jak się człowiek w kimś kocha, to chce go ciągle widzieć, prawda? No więc właśnie! Poza tym nastawienie Minki do jakiegoś przypadkowego gościa jest bardzo słodkie. - Niby czemu?! - rzuciła, z wyraźnym, choć troszkę żartobliwym wyrzutem i utkwiła wzrok w piwnych oczach, jak gdyby miała je w ten sposób przewiercić ze złości. To ona nie zdawała sobie sprawy, jak cholernie straszna była dla Stanki wizja usłyszenia o jej zaginięciu, albo co gorsze, śmierci? Litwinka wparowała do Wielkiej Sali już po przemówieniu Dyrektora (bo nie jechała pociągiem, dwa tygodnie przed końcem wakacji była już w swoim domu w Hogsmeade), więc nie miała zielonego pojęcia czyje padły nazwiska, a to tylko dopingowało jej przerażenie, tym samym wciskając do oczu całą rzekę łez. Reszta czarodziei patrzyła na nią zdziwionym wzrokiem, a ci, którzy ją znali, dziwili się jeszcze bardziej, bo przecież ze wspomnianymi zaginionymi i martwymi osobami nie miała tak naprawdę nic wspólnego. Ktoś jej jednak łaskawie powiedział, że ta wredna palaczka żyje i ma się dobrze. - Nie przepraszaj, po prostu... bądź tu. - mruknęła cicho, przysuwając się do Villersówny i nieśmiało przytulając. Schowała twarz w burzy swoich włosów, które opadły Ślizgonce na ramię, następnie troszeczkę zacieśniając uścisk. Na początku nie chciała specjalnie spoglądać na to wspaniałe coś, które Minerva ze sobą przyniosła, ale trochę ją znała i wiedziała, że trzeba ją za takie rzeczy chwalić. Jakaś wewnętrzna potrzeba bycia docenioną, czy coś. Ale Ludka uśmiechnęła się wyraźnie, odklejając troszeczkę od dziewczyny i spoglądając na wiklinowy kosz, a potem z powrotem na nią. - No i zadbałaś o wszystko. Jestem z ciebie dumna! - powiedziała i cmoknęła ją w policzek, wracając jednak do cichego wtulania się w jej szczupłe ciało. Stanka była dosyć osobliwym przypadkiem, który uwielbiał się przytulać, a przy tym był tak potulny i słodki, że nie sposób go od siebie odepchnąć. Ktoś powiedziałby, że to starsza strona powinna być w związku tą dominującą, silną, zdecydowaną i tak dalej, ale Liudvika była nie tylko żywym dowodem na to, że to nieprawda (zwłaszcza w obecności Villersowej), ale także ogromnym przeciwnikiem wspomnianej teorii. Kochała Mins bardzo, ale to bardzo, a przy tym miała cichutką nadzieję, że ona się jednak w końcu przełamie, powie te dwa, jakże ważne słowa i ich historia wejdzie w ten szczęśliwy rozdział, gdzie tą troszkę nieporadną Litwineczką wreszcie się ktoś zaopiekuje.