Gdzieś w Zakazanym lesie znajduje się małe jezioro. W dzień jego wody są ciemnozielone, a w nocy czarne jak smoła. Pomysł pływania tutaj jest dość nierozsądny. Żyje w nim trochę druzgotków i kilka innych gatunków magicznych zwierząt. To miejsce pełni zazwyczaj rolę wodopoju.
Nielegalny – niezlecony przez nauczyciela – pobyt tutaj może być karany szlabanem i minusowymi punktami dla Domu (automatycznie wyrażasz w tym temacie zgodę na ingerencję Mistrza Gry).
Ostatnio zmieniony przez Elena Marion dnia Nie Sty 13 2013, 15:03, w całości zmieniany 1 raz
/więc akcja dzieje się PO harcach z Sweeney'em. Nie ma znaczenia, spali nie spali. W jednej czy też drugiej akcji Tuna wyleci stamtąd sprowokowana słowami Pene. W zależności jest późna noc, albo wczesny ranek. W sumie możemy obstać przy ranku może pasować nawet do obu sytuacji.
rysunki:
1 2 3 4
Tuna miała dość. Nie wiedziała ile czasu jeszcze jest w stanie znosić Pene. Wczorajszy dzień nadal wydawał jej się niczym bardzo realny sen. Stety, albo niestety był on rzeczywistością. Zwykłe spotkanie z Eiv zmieniło się w wielką katastrofę ze złamanym nosem. Potem, potem było tylko gorąco i upojnie i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie Pene. Nep szła teraz lasem w wyznaczone przez siostrę miejsce. Musiała komuś powiedzieć. Komuś, kto nie uzna, że zwariowała. Komuś, kto jej uwierzy i nie wrzuci jej do Munga. -Nie idź za mną- - rzuciła głośno wyraźnie zła. Jak mogła? Przeginała. Przestawała być zabawna i miła. Zrobiła się zła. Brutalna. Wredna. -Nie idę za Tobą, tylko obok. Na zawsze razem. - odpowiedziała rozbawiona mara. Tuna przyśpieszyła. Praktycznie biegła. W końcu dotarła nad jeziorko z ulgą zauważając już Urane. Miała szczęście. Pierdolone szczęście, że miała bliźniaczkę, siostrę, która zrobiłaby dla niej wszystko i wice versa. Była Eiv, oczywiście, najlepsza z najlepszych. Ale Tuna nie chciała dzielić się z nią tym sekretem. Choć sama nie wiedziała dlaczego. Może najbardziej nie chciała stracić w oczach przyjaciółki i wyjść na wariatkę. Urane musiała ją kochać mimo wszystko. Tuna podeszła do siostry. W dłoni trzymała garść rysunków. Podała jej je*. Zamiast jednak usiąść zaczęła chodzić z jednej strony w drugą. -I tak Ci nie uwierzy. - zasyczała Pene, opierając się o jakieś drzewo niedaleko. Tuna odwróciła się i spojrzała na nią. Zaraz jednak powracając spojrzeniem do siostry. -To Enutpen, w skrócie Pene. - zaczęła wskazując na rysunki trzymane przez Urane. Chociaż na większości była osoba wyglądająca jak Tuna różniła się od niej, układem nosa, wielkością ust, czy kolorem włosów. Oczy jednak, oczy zawsze wyglądały tak jak te jej. -Nie, to bez sensu. Zapomnij Odpuściła po chwili, jakby tym zdaniem kończąc cała dyskusję, jakby mogła się rozmyślić po tym jak wyciągnęła w praktycznie środku nocy Urane. Splotła dłonie na klatce piersiowej. A wielki mur zaczął się budować na około niej, próbując przygotować się na reakcję siostry. Pene stała obok, śmiejąc się do rozpuku.
Z rozmyślań wyrwał ją szelest kartek tuż przy jej uchu. Odwróciła lekko głowę i zobaczyła stojącą nad nią Neptune, która nic nie mówiąc podała jej je i odeszła parę kroków dalej. Odruchowo zerknęła w ich stronę i ze zmarszczonymi brwiami wzrokiem powróciła do siostry. -Co t... -Zaczęła, ale Tuna ją wyprzedziła, tłumacząc wszystko jednym zdaniem. Pene. Pene, Pene, Pene. -Kto to? -Spytała w końcu, za nic nie mogąc przypomnieć sobie o takiej osobie. Wskazała na jeden z leżących na jej kolanach rysunków i dopiero teraz zobaczyła jak bardzo postać z kartki podobna jest do stojącej przed nią dziewczyny. -Kto to jest Pene? -Powtórzyła raz jeszcze, tym razem nieco ostrzejszym tonem i podeszła do siostry. -Nie zapomnę. Ty zaczęłaś, ty skończysz, Neptune. Czemu ta dziewczyna wygląda jak ty? Urane aż za dobrze pamięta jakie głupstwa w przeszłości robiła jej siostra. Wydawać się mogło wtedy, że to nie była ta sama osoba. Jakby ktoś inny wszedł w ciało jej kochanej Tuny. Jakby coś ją do tego zmuszało, a Urane? Urane stała obok i nie mogła zrobić nic, a wszelkie próby wydobycia czegokolwiek od Neptune kończyły się kłótniami, później zapomnieniem i w końcu wracaniem do rzeczywistości. Czy na tym to polega? Czy właśnie tak zachowuje się siostra? Chciałaby móc wymazać z pamięci te wszystkie złe rzeczy, które widziała, by więcej nie musieć o nich pamiętać. Nie chce ich i nie potrzebuje. Bezradnie opadła na ten sam głaz, z którego wcześniej się podniosła i spokojnie czekała na jakiekolwiek wyjaśnienia. Na jakiekolwiek słowo, które ułatwiłoby rozszyfrowanie jej siostry, która wydawała się teraz dziwnie daleka i dziwnie...obca.
Ostatnio zmieniony przez Urane Leighton dnia Wto Wrz 09 2014, 15:53, w całości zmieniany 1 raz
Tuna rozmyśliła się. A Pene stała nieopodal pod drzewem obserwując wszystko i śmiejąc się. Śiech ten odbijał się od drzew i rykoszetem trafiał w Tunę. Głośny, wyraźny wredny i rażący. Przyprawiający o ból głowy. Zmieniła zdanie, nie chciała mówić. Nie dziś, nie teraz, nigdy. Ale to była Urane. Jej Rane. Siostra, która rozumiała. Zawsze. Wszystko. Tuna stała tak naprzeciwko niej, czując się cholernie daleko. Jakby w innym świecie, albo innym życiu. Jakby Pene stworzyła między nimi wielki niewidzialny mur zanim w ogóle którakolwiek zdążyła się zorientować. A teraz? Teraz Tuna stała naprzeciw siostry z dłońmi zaplecionymi na piersi w pozie obronnej. Noga jej drżała, niekontrolowanie pięta odrywała się od położna na niecały centymetr by z głuchym dźwiękiem opaść i za chwilę powtórzyć cały gest w zawrotnej prędkości. Denerwowała się. Ale nie wiedziała czemu, po co, albo na kogo. -Nie wiem kim jest - wydarła się bezradnie na siostrę, rozkładając dłonie na boki. Pene nadal się śmiała. Rżała ze śmiechu bardziej. Jej ostry, nieprzyjemny rechot odbijał się w głowie Tuny. -Widzę ją, dobra! -zamkną Cię w Mungu, mówiłam – odpowiedziała Pene, podnosząc dłoń i ocierając oczy. Dzisiaj miała zielone włosy. Ale nie tego koloru co liście na drzewach. Był bardziej niczym fluorescencyjny. Prawie jak kolor jakiejś niezdrowej trucizny. -pamiętasz Korsykę? Klif? Wtedy zobaczyłam ją po raz pierwszy. - oczywiście, że pamiętala Korsykę. Razem Ubłagały rodziców, by zwiedzili właśnie to miejsce, było malownicze i idealnie nadawało się dla artystki. Po wielu próbach udało im się i właśnie tam spędziłi lipiec. Pene pojawiła się gdy stała na klifie podziwiając widok. To ona namówiła ją do skoku, który kosztował ją więcej niż odwagę. Złamana ręka, noga i wiele obić, tylko szczęście sprawiło, że całkiem nie straciła wtedy życia.
Urane aż za dobrze pamięta jakie głupstwa w przyszłości robiła jej siostra. ZDOLNIACHA, pamięta wydarzenia z przyszłości, zazdro sto pro<3
Była zła. I zdenerwowana. I totalnie zdezorientowana, gdyż nie miała pojęcia co Neptune chce jej przekazać. O co chodzi? Jak to widzi ją? Gdzie? Kiedy? Kto to do cholery jasnej jest i czemu to wszyatko padło na jej siostrę? Pytania te błądziły gdzieś po głowie Urane, bez sensu szukając odpowiedzi. -Co to znaczy, że ją widzisz? -Spytała dość ostrym tonem, którego używała tylko i wyłącznie jak była wkurzona. A teraz była, bo jej siostra zwyczajnie w świecie nie przypominała dawnej Neptune. -Więc...Stoi tu teraz? -Dorzuciła chwilę później i demonstracyjnie obróciła się wokół własnej osi, jakby chciała kogoś uchwycić wzrokiem. Nie żartowała sobie z niej, chociaż mogłoby to tak wyglądać. Był to po prostu swego rodzaju szok i niedowierzanie, ale wiedziała, że mówi prawdę. A przynajmniej chciała w to wierzyć. Przecież nigdy mnie nie okłamała. To moja Neptune. -Pamiętam, ale chciałabym o tym zapomnieć. -Prawda. Bolesne wspomnienia nie były tymi mile widzianymi w głowie Gryfonki. -Ona Cię namówiła? Myślałam, że zostanę sama, Nep! -Krzyknęła, a w jej oczach momentalnie pojawiły się łzy, które jednak zniknęły równie szybko jak się pojawiły. Nie chciała zwalać na nią winy, chociaż zawsze nieświadomie to robiła. Nigdy nie pomyślałaby przecież, że jej siostra może mieć jakieś...urojenia. Kogoś, albo coś, co kazałoby robić jej takie, a nie inne rzeczy. Coś, co narażałoby życie jej Bogu ducha winnej siostry! Chciałaby jej pomóc, ale nie wie jak...A przynajmniej na razie.
Tuna była zła, była zagubiona, była zagubiona. Po raz pierwszy od wielu lat nie wiedziała co robić. Bardzo dobrze zapowiadały się ich urodziny, wręcz genialne, powiedziałaby. Obserwowała swoją siostrę. Pragnąć, by chociaż ona jedna nie wzięła ją za kompletną wariatkę. Którą była. Nie chciała by Urane wzięła ją za wariatkę. Ale musiała jej powiedzieć. Bez względu na wszystko. Albo może pomimo wszystkiego. Była jej siostrą bliźniaczką. Wiedziały o sobie wszystko. A teraz Tuna czuła się prawie jak zdrajca, który miał sekret przed swoją drugą połową przez ponad rok. Na pierwsze pytanie nie odpowiedziała na drugie jednak skinęła głową, opuszczając dłonie zaciśnięte w pięści po bokach ciała. Spojrzała na Urane, a potem wskazała na drzewo po lewo od niej. Nie miała ochoty mówić o tym, że idzie tu za nią od mieszkania Henleyów. Nie miała też ochoty zagłębiać się w to, co wydarzyło się tam. Pene śmiała się nadal, nieustannie. Zaśmiewała się do łez. Podnosiła się na chwile, by je otrzeć i pokręcić z rozbawieniem głową i powrócić do śmiechu o trzymania się za brzuch, co jakiś czas sapiąc, że już dłużej nie może się śmiać i że zaraz pęknie ze śmiechu. -Ona..-zaczęła niepewnie. Uznała, że skoro zaczęła już mówić może skończyć. - Ona nie pojawia się zawsze.
Tuna przestąpiła z nogi na nogę opszczając głowę. Słysząc wyrzuty siostry w niej samej wezbrała się złość. -Myślisz, że zrobiłam to specjalnie?!- wydarła się w stronę siosty. - Chciałam spróbować. Pene.. Pene mówiła, że to świetne uczucie. Dodała jeszcze czując, jak z każdym zdaniem się pogrążą. Jednocześnie śmiech Pene nadal odbijał się od drzew, a może śmiała się tylko w jej głowie? Tuna nie była świadoma kim była Pene. A wystarczyło tak niewiele by do tego dojść. Pene była nią. Nią samą. Tylko że była wszystkim tym, czym nie była Tuna. Wystarczyło tylko na chwilę skupić się na jej imieniu i przeczytać je wspak. Ale czy ktokolwiek na to wpadł. Czy ktokolwiek o tym wtedy myślał. Nie to przecież było ważne. -Chodzi o to.. - zaczęła, zanim jednak kontynuowała osunęła się na kolana i usiadła na zimnej i lekko mokrej trawie. -Chodzi o to, że ona się zmieniła Rane. Jest wredna, złośliwa i głośna. Boję się jej. Wcześniej... - zaczęła podnosząc wzrok na siostrę, jakby chcąc żeby zrozumiała, jakby to było jedyne, co mogło ją jeszcze utrzymać na powierzchni i nie dać się utopić. - Wcześniej była inna. Lubiłam ją. -Zamkną mnie w Mungu. Zamkną. - dodała jeszcze kręcąc głową i opuszczając ponownie głowę, dłonie zaś układając na kolanach, nie miała nic więcej do powiedzenia. -Wszystkiego najlepszego. - wymruczała jeszcze próbując się uśmiechnąć w momencie składania życzeń, jak łatwo się domyślić, wyszło jej to marnie.
Cieszyła się, że Tuna zdecydowała się jej o wszystkim powiedzieć. Chce pokazać jej, że ma oparcie i nigdy, przenigdy nie zostanie sama. Chce być przy niej i pomóc. Jeszcze nie wie jak, ale chce to zrobić i zrobi. Chociażby miała posunąć się do najgorszej zbrodni, na litość boską, są siostrami! Nie może jej przecież tak zostawić. Nie wybaczyłaby sobie tego. -Przepraszam. -Powiedziała cicho i spojrzała na stojącą przed nią Neptune. Miała nadzieje, że zrozumie o co jej chodzi, chociaż i ona nie była pewna po co to powiedziała. Przepraszała za to, że z początku jej nie uwierzyła, chociaż tak bardzo chciała wierzyć. Przepraszała za to, że się tak na nią wydarła, widząc co teraz przeżywa. Kiwnęła lekko głową, gdy Tuna wskazała jej pustą przestrzeń obok stojącego nieopodal drzewa. Zrozumiała, że to właśnie tam musi stać Pene i nie wiedząc co zrobić, podeszła do siostry, po czym przytuliła ją i szepnęła krótkie słowa przysięgi, którą kiedyś obie złożyły. Zawsze razem. Tak, bardzo oryginalnie można powiedzueć, no ale czego oczekiwać od ośmioletnich dziewczynek? -Kiedy się pojawia? -Spytała chwile później trochę niepewnie, nie wiedząc do końca, czy powinna się w ogóle o to pytać. No, ale...czemu nie? Przecież musi dowiedzieć się jak najwięcej o wytworze wyobraźni Neptune, skoro chce jej pomóc. -Co takiego robi, że uważasz ją za wredną? -Albo czego NIE robi. Urane starała się być w tej chwili naprawdę bardzo delikatna. Bała się, że lada chwila jej siostra pęknie, nie wytrzyma, ucieknie...Albo Pene znów zmusi ją do czegoś naprawdę głupiego. Nienawidziła jej. Nienawidziła jej tak bardzo... Usiadła na trawę przed Tuną i lekko dotknęła jej ręki. -Nie zamkną Cię w Mungu. -Uśmiechnęła się smutno, jakby miało to ją podnieść na duchu. Cóż, chyba nie podniosło. -Obiecuję. Słowo najprawdziwszej Gryfonki pod słońcem i najlepszej siostry na świecie. Pomogę Ci. -Dodała na końcu i uśmiechnęła się- tym razem szczerze, gdy usłyszała życzenia urodzinowe. Cały tydzień pamiętała i akurat dziś musiała o nich zapomnieć. -Nawzajem Nep, nawzajem.
Tuna nie cieszyła się. Zmagała się z myślami, z poczuciem winy już od jakiegoś czasu. Przecież mówiły sobie wszystko. Zawsze. A jednak, tym razem Tuna milczała. Milczała cały rok i zżerało ją to. Nie lubiła mieć sekretów. Nie przed nią. Były z jednej krwi. Urane nie musiała przepraszać. To ona powinna to robić. Powinna błagać o wybaczenie. O to, że nie powiedziała jej od razu. Może gdyby to zrobiła. Może gdyby nie pozwoliła by Pene pojawiała się w jej życiu tak wcześnie nie byłoby żadnej Pene. Zamknięta w objęciach siostry poczuła się bezpiecznie. Przysięga która wypowiedziana została wiele lat temu teraz pokrzepiła ją i dodała trochę otuchy. Tuna przez chwilę trwała tak z twarzą na ramieniu Urane i nie chciała nic więcej. Musiała jej jednak wyjaśnić wszystko. Należało jej się. Tuna podwinęła nogi i usiadła po turecku. Potarła czoło, a zaraz potem potarła kark i spojrzała niebieskimi tęczówkami na siostrę. Tak trudno było to wyjaśniać. Miała ochotę żeby zapalić, choler wiedzieć dlaczego, przecież nie paliła. -Różnie - odpowiedziała ogólnikowo i westchnęła. - wcześniej pojawiała się tylko, jak byłam sama. -dodała jeszcze wzruszając lekko ramionami, gest ten konkretnie nie miał znaczenia, ale Tuna czuła potrzebę wykonania go. - Gdy jestem zła, zraniona, niecierpliwa czy niezdecydowana, ale teraz pojawia się też, gdy jestem szczęśliwa, zadowolona. Pojawiła się dzisiaj rano, jak byłam z.. u Eiv. Zakończyła koślawo. Nie wspomniała, że była u Eiv, a jej nie było. Nie wspomniała, że noc spędziła z jej bratem, nie z nią. Nie zamierzała o tym mówić, chyba że Urane zapyta, co było bardzo możliwe, zważywszy na koślawe zakończenie zdania. Wiedziała przecież, że Tuna ma lekką słabość do brata swojej przyjaciółki i często lubiła o nim wspominać. Podniosła dłoń i przeczesała lekko włosy, tak trudno było określić kiedy pojawia się Pene. Pene pojawiała się jak chciała i wyglądała jak chciała. Za każdym razem inaczej. -Nie robi. - pokręciła lekko głową. - ona mówi. Po prostu mówi, albo się śmieje. - dodała, choć wiedziała, że nie jest w stanie tego lepiej wytłumaczyć. Nie wiedziała jak. Śmiech, głośny i rażący rozchodzący się po całym lesie, albo jej głowie. Ten, którego nie mogła wytrzymać ucichł. Tuna rozejrzała się i nie zauważyła jej nigdzie wśród drzew. Gdy poczuła dotyk na swojej dłoni ponownie zwróciła twarz na siostrę. -Znikła. - wyjaśniła siostrze. Uśmiechnęła się do niej lekko słysząc jej zapewnienia. Wiedziała, że chce dla niej jak najlepiej. Ale czy mogła jej pomóc? Wątpiła czy ktokolwiek mógł. -Jupik się postarał w tym roku co? - zapytała jeszcze, chcąc odegnać demony, a konkretniej jednego. Nic dziwnego, że Urane zapomniała o ich urodzinach. Tuna zerwała ją z łóżka z samego ranka. Pewnie nawet szósta jeszcze nie zabiła na zegarze. Czasem dziewczyna zastanawiała się, jak siostra z nią w ogóle wytrzymuje.
Jak to się mówi- lepiej późno, niż wcale. Oczywiście, Tuna mogła jej o tym powiedzieć wcześniej, ale tego nie zrobiła. Widocznie miała ku temu swoje powody. Urane natomiast cieszyło to, że jej siostra w ogóle odważyła się o tym wspomnieć. Tak dużo osób żyje z takimi problemami. Boją się o tym mówić i wolą milczeć, żeby inni nie wsadzili ich przypadkiem do wariatkowa. -Ach, więc nocowałaś u Eiv? -Zaciekawiło ją wyraźne zawahanie w głosie siostry i fakt, że Gryfonka pisała w tym czasie z samą Urane. A żadna z nich nie wspominała jej przecież o takiej sytuacji. -I byłaś z nią, aż tak szczęśliwa, że pojawiła się Pene? -Dorzuciła po chwili, uświadamiając sobie powoli o tym, kto mieszka z Eiv. Sweeney. Ten Sweeney, do którego Neptune zawsze miała słabość i o którym opowiadała jej o wiele za dużo. Ten sam, który miał parcie na dziewczyny jak mało kto w całym zamku. Nie dała jednak po sobie poznać tego, że coś podejrzewa. Niech Tuna sama jej to powie. -Co mówi? -Nachyliła się lekko do siostry, jakby chciała, żeby nikt ich nie słyszał, mimo, że nikogo przy nich nie było. Czuła się w tej chwili trochę jak psycholog, który za wszelką cenę chce pomóc swojemu pacjentowi. Ona też chce pomóc, ale nie pacjentowi, a swojej siostrze. -Nie ma jej? -Zaciekawiona, machinalnie spojrzała na wskazane wcześniej drzewo, obok którego tak jak wcześniej, nic, ani nikt nie stał. Wzrokiem wróciła do Tuny i uśmiechnęła się jakby pocieszającym i trochę smutnym uśmiechem. Chciała zapewnić ją, że wszystko będzie dobrze, ale czy powinna? Powinna ją okłamywać i dawać złudne nadzieje? Przecież nikt nie wie jak to wszystko się potoczy. Nikt, nawet sama Pene. Cholera. -Jupik...tak postarał się. -Odpowiedziała powoli, jakby myślami była zupełnie gdzieś indziej. Może była, kto wie... -Eiv też. -Dodała po dłuższej chwili. Przypomniała sobie, że w tym roku nie tylko Jupiter jej coś podarował.
To był nagły impuls. Chęć powiedzenia komuś. Wyżalenia się, a kto był lepszy niż jej ukochana siostra? Pewnie nikt. Kochała Jupiteraz, był jej bratem, ale nie zrozumiał by. Kochała też Marsa, była jego oczkiem w głowie, jemu jednak nie mogła powiedzieć, nie chciała stracić tej zaszczytnej pozycji, który z całego ich rodzeństwa to ją ustawił na piedestał. Z resztą? Z resztą łączyło ją trochę mniej niż z tą trójką. Jeśli zaś chodzi o zaufanie, bezgranicznie ufała tylko sobie i Urane. -Tak, u Eiv.- potwierdziła skinieniem głowy, na jej usta wpełzł jednak uśmiech, który zdradzał więcej niż słowa. Przecież nocowała u Eiv, w jej mieszkaniu, nie musiało to wcale znaczyć, że Eiv w tym mieszkaniu była, prawda?- To były szalone dwadzieścia cztery godziny. - powiedziała w końcu uśmiechając się do Urane, a po wcześniejszych obawach, złości i strachu nie było śladu, choć jego resztki nadal szalały po całym jej ciele. Odchyliła lekko głowę i spojrzała w niebo ponad koronami drzew, które powoli zaczynało robić się coraz jaśniejsze Która mogła być? Szósta? Siódma? Nie miała pojęcia. Zastygła tak na chwilę przypominając sobie cały wczorajszy wieczór i lekko pokręciła głową. - Eiv zlamała Sweeney'owi nos drzwiami od łazienki. Dodała jeszcze, po czym wybuchnęła śmiechem słysząc, jak groteskowo zabrzmiała cała sytuacja. Śmiech rozbrzmiał na około nich oplątując drzewa w pobliżu. Kilka ptaków poderwało się do lotu. A Tuna zakrywając dłonią usta, jak zawsze, śmiała się kręcąc lekko z rozbawienia głową. Fakt, cała sytuacja w tamtym momencie była nadzwyczaj poważna i nieciekawa, jednak gdy kurze opadł i Tuna wypowiedziała to zdanie na głos momentalnie ją rozbawiło i poprawiło humor. Złamać komuś nos drzwiami. Tak, to mogła być tylko Eiv. -Och, co Ci dała? - zapytała unosząc jedną brew. Lekkie ukucie zazdrości przeszło przez jej głowę, jednak szybko odgoniła je od siebie. Jeśli pamiętała o Urane, to pamiętała i o niej, z pewnością przyszykowała dla niej coś świetnego.
-U Eiv...rozumiem. -Powiedziała wolno i dobitnie, uśmiechając się przy tym najszczerszym uśmiechem jaki miała w zanadrzu. Cieszyła się, że udało jej się chociaż na chwilę odgonić myśli Tuny od wrednej istoty, jaką była Pene. -Jak bardzo szalone? -Zmrużyła oczy i wymownie poruszyła brwiami. Podroczy się z nią trochę, a co! Urane w zwyczaju ma droczyć się ze wszystkimi kogo zna, a jej siostra raczej nie jest wyjątkiem. Parsknęła śmiechem, gdy Naptune wspomniała o złamanym nosie Sweeneya. W myślach wyobraziła sobie tą sytuacje i śmiała się pod nosem jeszcze dobre pare minut. Tak jak zrobiła to wcześniej Tuna, Urane uniosła głowę i zmrużyła oczy. Powoli się rozjaśniało i wyglądało na to, że może wyjdzie nawet słońce! -Swoją drogą, ciekawe która godzina. Wywaliłaś mnie z Dormitorium o jakiejś chorej porze. -Pożaliła się i z wyrzutem popatrzyła na siostrę. -No, ale teraz wiem przynajmniej dlaczego. -Dorzuciła po chwili i palcami rozczesała długie do pasa włosy. Nie wiedziała co myśleć o sytuacji z Sweeney'em. Zawsze uważała, że to nawet urocze. Te ciągłe gadanie Neptune o chłopaku, ale w tej chwili, gdy widziała siedzącą przed nią niebieskowłosą ukochaną siostrę, po prostu nie wyobrażała sobie, żeby była w związku. Z kimkolwiek. Nawet bratem najlepszej przyjaciółki. Bo jeżeli ktokolwiek, kiedykolwiek skrzywdzi Tune, Urane razem z Jupikiem wyruszą na wielki podbój tego zboczeńca. Zobaczycie! Szybko jednak odgoniła od siebie te myśli i powróciła do świata żywych. Nic nie mówiąc znów uśmiechnęła się tylko do siostry i ciężko westchnęła, gdy ta zadała jej pytanie o prezent. -Tobie nie dała? -Wyciągnęła z kieszeni spodni łańcuszek, na którym powieszone było serduszko. Zmieniało kolor w zależności od nastroju. Teraz było czerwone i wyglądało naprawdę przepięknie. Sama się zdziwiła, gdy otrzymała je od Eiv. Zawsze to przecież Neptune miała z nią lepszy kontakt, chociaż ostatnio z Urane też zaczęła częściej rozmawiać. Nadal była to jednak rozmowa jak 'siostra z siostrą'. Czasem zdażały się nawet małe kłótnie! Proszę, proszę, zupełnie jak rodzeństwo. Bo Urane ma go przecież z mało.
Kto mógłby wpaść na pomysł wędrówki do zakazanego lasu w deszczowy wieczór? Takie atrakcje serwuje tylko spółka Sullivan&Colton. Co więcej, nie wybrali się tam bez celu. Oj nie! Otóż parę dni wcześniej, Gregers z uśmiechem poinformował, że będzie Sarę uczył latać na miotle, choć sam nie był w tym najlepszy. W zasadzie, skąd ten pomysł i dlaczego akurat w takich warunkach pogodowych, wie chyba tylko sam Ślizgon. Jeśli ktoś chciałby zgadywać, najbliżej będzie ten, który stwierdzi, że zwyczajnie się Coltonowi nudziło i potrzebował trochę adrenaliny. No i trzy butelki whisky, które stały w barku, ktoś już parę dni temu opróżnił, a portfel świecił pustkami. Toteż szli w dwójkę przez Zakazany Las, a jedno z nich było zdecydowanie niezadowolone z obecnego stanu rzeczy. Sara zarówno przed wyjściem, jak i w drodze, wzbraniała się, dąsała i irytowała, ale Gregers obiecał sobie, że nie będzie pantoflarzem. Że postawi na swoim! Tym razem, hehe. W końcu, to Ślizgon, a nie jakiś chłopczyk, którego można wychować! W lewej ręce trzymał miotłę, w prawej tradycyjnie, papierosa, a krokiem szedł dziarskim i szybkim. Był zadowolony z siebie i odczuwał niewątpliwą satysfakcję na myśl o tym, że przekonał Sarę do wyjścia. - Nie dąsaj się tak. - Rzucił, mierzwiąc mokre od deszczu włosy Puchonki, a na jego twarz wpłynął lekki, odrobinę złośliwy, uśmiech. - Teraz wyglądasz jeszcze ładniej. - Kiwnął głową, wyraźnie zadowolony ze swojego dzieła, a kiedy ze smutkiem stwierdził, że fajka się skończyła, odrzucił ją gdzieś na bok i wsadził wolną rękę w kieszeń. Tak wygodniej, nie? - O, już widać jezioro. - Spojrzał na Sarę i zatarł ręce. - To co? Wsiadamy, nie? - Uniósł prowokująco brwi, a już po chwili unosił się parę centymetrów nad ziemią. Kilka razy okrążył Puchonkę, by w końcu zatrzymać się na chwilę i... dać jej całusa. Takiego w policzek, wiecie. Bo była zbyt poirytowana, żeby ją w usta całować. Jeszcze by biednego Gregersa ugryzła, czy coś. W końcu to dość nieobliczalna dziewczyna jest. Swoją drogą, to dobrali się idealnie. Ona nieobliczalna, on niemalże szalony, to brzmi, jak początek czegoś naprawdę... Zakręconego.
Na nic zdały się prośby, błagania jak i propozycje gotowania przez kolejny tydzień. Nie pomogła nawet cała zastawa kuchenna, którą Sara w ramach swojego buntu potłukła. Nawet własny pokój jej nie ochronił, gdy ten wredny ślizgon jakimś niewyobrażalnym cudem ją w końcu wyciągnął z niego i co gorsza, zaciągnął na ten piekielny deszcz. I właśnie teraz, trwając w autentycznym milczeniu, maszerowała przez las z iście nachmurzoną miną. Colton miał wielkie szczęście, że z tego wszystkiego nie zabrała ze sobą swojej ukochanej różdżki bo skończyłby chłop marnie. Co to za pomysł wyciągać ją na wieczorne lekcje latania! Owszem, Sara nie była jakaś tragiczna w lataniu. Znaczy się teorię znała perfekcyjnie! Z praktyką jej wychodziło zdecydowanie gorzej od czasów gdy połamała miotłę ładując się wraz z nią na pobliskie drzewo. Swoją drogą to w swoim krótkim życiu połamała już takowych mioteł aż dwadzieścia dwie a spoglądając teraz na własność ślizgona, ogarnął ją niesamowity strach, przed jakimkolwiek wejściem na tego narowistego badyla. Ta miotła nawet wszystkie witki miała powykręcane we wszystkie strony jakby w nią piorun trafił. I Sara miała na niej latać? Nigdy. Przygryzając swoją dolną wargę, skrzyżowała swoje ramiona na piersiach i zrobiła nieszczęśliwą minę gdy coraz bardziej mokła przez tego gada. Nawet jej ukochana długa, wojskowa kurtka we wszystkich odcieniach granatu i błękitu nie zdołała jej uchronić przed wszędobylskimi kroplami spadającymi z nieba. Czuła jak jej biedne włosy pod namiarem zbyt intensywnej wilgoci, coraz bardziej się skręcają w niesforne loki jak i przyklejają się do jej bladych policzków. A tego nie lubiła. A co tutaj lubić gdy człowiek czuje się jak przemoczony kocur! Zmarszczyła nagle groźnie czoło, gdy ręka Gressa opadła jej na głowę i przymknęła powieki, czując jak ten ma czelność do tego by mierzwić jej biedne włosy. - Bujaj się, Gres. Wyciągnąłeś mnie bezczelnie na deszcz a teraz rozkazujesz mi, wskakiwać na ten badyl jak jakiejś amazonce! Zresztą posiadasz jakąś dziką miotłę, jeszcze mnie zrzuci z siebie! Chyba, że chcesz bym popełniła drzewobójstwo gdy wlecę na niej w pobliskie drzewo, pf. - jęknęła cicho, wyginając usta w smutną podkówkę i złapała go za rękaw by go zatrzymać koło siebie i jeszcze raz poprosić by jej jednak nie kazał wsiadać na ten piekielny kawałek kija. Jednakże szybko go puściła i wywróciła oczami gdy ten zaczął ją okrążać jak jakiś eksponat w muzeum. Oczywiście, że złym spojrzeniem go obdarzyła, gdy poczuła dotyk jego warg na swoim policzku i prychnęła cicho. Sarę nie da się tak łatwo namówić na coś, do czego jest uprzedzona i w dodatku bywa uparta bardziej od osła. A już na pewno nie da się przekupić takim o! - całusem! Bardziej z niej wymagająca istota anielska i gdyby może zobaczyła czekoladę bądź jego papierosy, bądź gdyby obiecał, że pomoże jej oblecieć wszelkie antykwariaty w Londynie to mooże, ale to może by wsiadała na ten głupi kij ale tak? Pf, męcz się Colton dalej!
- Bujaj się? - Na jej pierwsze słowa uniósł wysoko brwi i już chciał strzelić jakiegoś fajnego focha, kiedy doszedł do wniosku, że to byłoby skrajnie niemęskie. Bądź, co bądź, wszelkiego rodzaju dąsanie, obrażanie, czy też wymowne milczenie, a to wszystko bez konkretnego powodu, było zdaniem Gregersa, domeną kobiet. Dlatego też postanowił obrać inną taktykę i wysłuchawszy jej zażaleń, wrócił na ziemię po to, by wyciągnąć z kieszeni różdżkę, podnieść kamień i jednym zgrabnym Ducledine, zamienić go w cukierka. Truskawkowego rzecz jasna. Uśmiechnął się z satysfakcją i wręczył swoje dzieło Sarze, oczekując na reakcję. Och, jeszcze jakiś czas temu nie przypuszczałby, że kiedykolwiek użyje tak bezsensownego zaklęcia. No, ale pojawiła się Sara i wiele rzeczy wykonało obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Jakiż ten los przewrotny. Miał nadzieję, że słodyczami zdoła przekupić tą upartą Puchonkę. W prawdzie, cukierek wielkości sporego kamienia, nie jest jeszcze czekoladą, ale Gregers czuł, że wszedł na dobrą drogę. Żeby wzmocnić efekt, zerwał z pobliskiego drzewa liść, który już po chwili zamienił się w... Całkiem ładny bukiecik stokrotek. Na twarz przywołał szeroki uśmiech blond włosego aniołka, a rękę z kwiatami wyciągnął w jej stronę. - No chooodź. - Rzucił przeciągle i przyciągnął Sarę lekko w swoją stronę, marszcząc zabawnie brwi. - Będzie fajnie, zobaczysz. No przecież, weź. Czy ja miałem kiedyś jakiś zły pomysł? - Uniósł dumnie głowę i posłał jej oczko. Doprawdy ciężko zgadnąć, czemu się tak chłopak uwziął na to latanie, ale nie wyglądał, jakby miał szybko odpuścić. Może zwyczajnie lubił rzucać Sarze wyzwania? W końcu już nie raz można było się o tym przekonać. - Chyba, że tchórzysz, młoda. - Wzruszył ramionami i wyciągnął z kieszeni papierosa. Wsadził go sobie do ust, po czym oparł się wygodnie o pobliskie drzewo, a miotłę położył na ziemi. Wciągnął dym do płuc, wypuścił go po chwili i wyglądał teraz, jak ktoś, kogo nic nie obchodzi. Wiecie, coś w stylu ,, ja tu sobie stoję i palę fajkę, a ty rób co chcesz, ale jak się poddasz, to jesteś tchórz. '' Mówią, że tak jest czasami. To znaczy, że dopiero wtedy, kiedy pierwsza osoba traci zainteresowanie sytuacją, tej drugiej zaczyna zależeć. Gregers najwyraźniej postanowił ocenić, czy to się rzeczywiście sprawdza. Miał cichą nadzieję, że Sara podejmie wyzwanie. No skoro doszli aż do Zakazanego Lasu, szkoda byłoby teraz wrócić ot tak, z pustymi rękami. A zresztą, och. Przecież on nie znosił przegrywać, więc obrawszy sobie raz jakiś cel, koniecznie musiał go osiągnąć. Niestety, Sara padła ofiarą Coltonowych ambicji, ale... Przynajmniej nauczy się latać na miotle!
Ostatnio zmieniony przez Gregers Colton dnia Sob Paź 04 2014, 18:42, w całości zmieniany 1 raz
Stała tak i stała aż w końcu pan Colton łaskawie zechciał powrócić na ziemię, co Sara skwitowała szerokim, zadowolonym uśmiechem. Już myślała, że nie będzie zmuszona wsiadać na to coś brzydkiego, robionego z drewna i nagle, jęknęła cicho widząc, że jej raczej nie odpuści. Mrużąc oczy, podeszła o krok bliżej zastanawiając się cóż on u licha, kombinuje stworzyć i wtem oczy jej się zaświeciły gdy Gress postanowił, najwyraźniej pokazać jej parę sztuczek. Zamiana kamienia w cukierka? Kiedy ona przegapiła ta zajęcia! W sumie to czy dałoby się w czekoladę? Marszcząc leciutko nosek, przestała nawet zwracać uwagę na lejący się na jej głowę deszcz i niczym grzeczne i niewinne dziecię, wyciągnęła rękę po cukierka. Gdy w końcu ciężar tejże słodyczy swobodnie spoczął na jej dłoni, bez większego zawahania z łobuzerskim uśmiechem spróbowała ów słodkości. Jednak nie wepchnęła jej sobie do ust, bez przesady! Przerobiony cukierek był wielkości niezłego kamienia a Sara, że była nieobliczalna to powszechnie wiadomo, nie była jednak masochistką! Dlatego też zerkając ku niemu ukradkowo, polizała ostrożnie niewielką, czerwonawą bryłkę i .. westchnęła cicho. - Trruskawkoowy! - stwierdziła z urokliwym uśmiechem i dla potwierdzenia swoich słów, ponownie liznęła monstrualnych rozmiarów cukierek i przekrzywiając głowę do boku wycelowała w niego palcem, dźgając go w pierś. - Ejże skąd wiedziałeś, że lubię truskawkowe? Nie pamiętam, bym coś takiego mówiła. - wymamrotała, spoglądając na niego podejrzliwie i nie spuszczając z niego swojego wzroku, z ciekawością śledziła jego ruchy gdy ten zerwał wpierw liść i później mamrotał coś pod nosem aż tuż przed jej nosem znalazł się pęczek świeżych stokrotek! Pisnęła z uciechy i przyjęła od niego swoje ulubione kwiaty i oczywiście wyciągając pojedynczy kwiatek z tego małego bukietu, wsunęła go sobie we włosy i wyszczerzyła się do niego złośliwie gdy przyciągnął ją do siebie. - Zły pomysł Colton, serio? Ty jesteś ogółem złym chłopcem, o! I przyznaj się, że robienie złych rzeczy i wciąganie w to niewinnych duszyczek, sprawia Ci przyjemność, ha! - stwierdziła przebiegle Sareczka i bawiąc się stokrotkami, spojrzała na niego z szelmowskim uśmiechem. Och wiedziała, że to przekupstwo z jego strony, jednakże czemu ten jeden jedyny raz nie dać się przekupić? Obserwując jak sięgał po papierosa, ta niepokorna dziewucha stanęła oczywiście naprzeciw niego i wspięła się na palce jakby chcąc mu odebrać tą nikotynową używkę. W końcu jak nauczył ją palić, to teraz niech funduje jej papierosy, no. Spróbowanego cukierka wrzuciła mu do kieszeni kurtki by sam dźwigał ten ciężar a sama zainteresowała uwiesiła się wręcz na jego koszuli i wlepiła w niego swoje czekoladowe spojrzenie tęczówek. - Daj. - poprosiła jakże rozkazująco i uśmiechnęła się do niego szeroko. Nogą, gdzieś miotłę odsunęła na bok i po chwili przekrzywiła głowę by móc spojrzeć na ten kawałek drewna i mnóstwo powykręcanych witek i z powrotem utkwiła swe oczęta w oczach Gresa, i westchnęła cierpiętniczo. - A nie ugryzie mnie? Nie zrzuci? Nie będzie narowić?
- Jestem spostrzegawczy. - Rzucił nieskromnie, a kiedy poczuł palec Sary na swojej klatce piersiowe, ujął jej dłoń w swoją. No wiecie, co by na kolejne słowa, nie wbiła go gdzieś w żebra. Mogłoby boleć.- Chociaż nie trzeba być wybitnym, by zauważyć te papierki po cukierkach, które walają się po całej kuchni. Ktoś tu jeeest leniwy i nie chce zrobić paru kroków w stronę kosza, co? - Przesadzał trochę i droczył się z nią, bo papierek znalazł raz i to nie w kuchni, a w pokoju Sary i cukierek wcale nie był truskawkowy, tylko brzoskwiniowy. Och, nie zaszkodzi trochę ją podrażnić, a te Puchonki naprawdę śmiesznie mówiły, pod wpływem irytacji... Tak, czy inaczej, skąd wiedział, jaki wybrać smak? Nie oszukujmy się, każdy najbardziej lubi te czerwone. No, może nie każdy, ale Gregers na pewno. - Dobra, po prostu użyłem mojej niezawodnej intuicji. - Posłał jej szeroki uśmiech, a kiedy pisnęła na widok bukietu stokrotek, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Kto wie, może właśnie w tym momencie poczuł to, co czują z reguły ludzie, widząc czyjąś radość? Nawet taką powodowaną czymś drobnym, małym gestem. W prawdzie gest ten nie był bezinteresowny, ale mówi się, że od czegoś trzeba zacząć. Choć Gregers uparcie twierdził i twierdzić zapewne będzie, dopóki nie zmądrzeje, że woli brać, niż dawać. - Przynajmniej nie jest ci ze mną nudno, prawda?- Rzucił, uśmiechając się odrobinę zadziornie. - No, przyznaj... - Objął Sarę w talii i zmrużył lekko oczy. - Jakbym był takim zajebiście grzecznym chłopcem, który drży na sam dźwięk słowa ,, zakazany '', nie stałabyś ze mną tutaj w... - Zrobił przerwę na delikatny pocałunek i cieplejszy tym razem, uśmiech. - Takiej sytuacji. - Czując, jak Puchonka wczepia się w kołnierz jego koszuli i wielkimi oczami spogląda na papierosa, którego trzymał właśnie w ręku, nie był w stanie odmówić. Och. - No dooobra, maaasz. - Rzucił, przeciągając słowa do granic możliwości i niby niechętnym gestem, wyciągnął ku niej paczkę. Gdyby zapytać Gregersa, dlaczego tak łatwo uległ, odpowiedziałby zapewne, że miał dobry dzień, albo coś w tym stylu. Jakaś fajna bajeczka, wymyślona na poczekaniu, to najlepsze rozwiązanie, prawda? No, mógł zgrywać twardziela, na którego nie działają śliczne oczka, ładna buźka i w ogóle, osoba Sary, ale proszę Was. Każdy wie, jak było naprawdę. Uśmiechnął się szeroko na jej kolejne słowa. Czyli zdołał ją przekupić, ha! Teraz będzie wiedział, że w sytuacjach kryzysowych trzeba postawić bukiecik stokrotek gdzieś w salonie, do szafki wrzucić dwie tabliczki czekolady, ewentualnie truskawkowego cukierka, a przy popielniczce położyć paczkę papierosów. No cóż, wymagająca ta Sara, ale miłość wymaga poświęceń, nie? Tak samo, jak nauka latania na miotle, choć być może to trochę dziwne porównanie. - Jak zrzuci, to cię złapię. - Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, po czym westchnął w teatralnym geście. - Sara, nooo. Wsiadaj na miotłę i nie myśl tyle. Mówię ci, będzie za-je-biś-cie. - Kiwnął głową na potwierdzenie swoich słów, po czym podał jej ten zabójczy przedmiot, którego tak bardzo się obawiała. Czyli miotłę. - No, już, już.
Kiwając się na swoich piętach wte i z powrotem, automatycznie się szerzej uśmiechnęła a po chwili wydęła zabawnie dolną wargę, gdy pewien błysk w oczach, zdradził jej narastające rozbawienie. - O wysłanniku ciemności samego Salazara, który mieszka w odległych czeluściach - a tam czeluściach! - w OTCHŁANI piekła! Coś Ty wyrabiał w moim pokoju na Hadesa! Na Slytherińską Kobrę to nie do pomyślenia! - jęknęła łapiąc się za serce i zamykając dramatycznie swoje oczęta. Pokręciła głową w wyrazie zwątpienia, udawanego przerażenia i jak przystało na osiemnastoletnią, wymiksowaną puchonkę otworzyła jedno oko i opierając swoją dłoń na biodrze, łypnęła na niego groźnie. W tym samym momencie, gdy ten typ z urodzoną śligońską złośliwością a nie z ludzką przyzwoitością, śmiał położyć łapy na jej puchońskiej talii z tym swoim uśmieszkiem per Jam ślizgon z krwi i z kości, drżyjcie ludzie! - Sara westchnęła cierpiętniczo i wykonała przekomiczny znak krzyża nad jego jasnowłosą łepetyną. - Z Tobą nie jest nudno, Ty łuskowaty, jadowity wężu? Ach na Merlina różdżkowładnego i brodatego jakbym mogła się nudzić ze ślizgonem, który umie tylko demoralizować takie niewinne niewiasty jak ja! Wszak ja jestem niewinna jak lilia! Jak owieczka puchońska! Ty zaś gad z kłami i tyle, o. - stwierdziła, nadymając leciutko swe zaróżowione lica i na potwierdzenie swych słów tupnęła niczym dziecię pochodzące z siódmego kręgu anielskiego a nie jak ten oto panicz stojący przed nią – który zamieszkiwał dziewiąty krąg ale ten piekielny a jakże! Nabierając więcej powietrza do swych ust by najpewniej wszcząć kolejną tyradę, naraz jednak je zamknęła z powrotem i wielkimi oczętami, przyjrzała mu się badawczo. Ślizgon z reguły bardzo rzadko całuje puchonkę z własnej, nieprzymuszonej woli. I to wcale nie ma znaczenia, że aktualnie ta puchonka praktycznie stoi do niego przylepiona i uśmiecha się tak po swojemu, jakby nie mogąc uwierzyć, że powoli zaczęła go uczłowieczać, uduchowiać i wychowywać na swój własny, niepowtarzalny sposób. A jakże! W ten sam niepowtarzalny sposób, pociągnęła go jakże pieszczotliwie za uszy by się nad nią nachylił i z całą swoją, hufllepufllońską radością życia, cmoknęła go życzliwie w nos i wyszczerzyła się szczęśliwie. W między czasie przejęła od niego pałeczkę znaczy papierosa, (serio papierosa, litości!) i przyglądając mu się wnikliwie, wydała z siebie długie zamyślone Hmmmm i jak to panna Sullivian, zajumała mu od razu całą paczkę, grzebiąc łaskawie po kieszeniach jego kurtki. Gdy w końcu wydobyła z nich to i owo, zmarszczyła lekko nos i spojrzała mu w oczy ze złośliwym uśmiechem. - Ach, nie chcę wiedzieć co trzymasz portfelu w takim razie, człowieku! - pisnęła głosem słodkim jak miód i puszczając go na krótką chwilę, poprawiła swoją fryzurkę - toć grzywka włażąca do oczu to nie za miła rzecz! Gdy w końcu odsłoniła swoje czoło, przygryzła lekko wargę i przekrzywiając do boku głowę, cmoknęła cicho. - Ach, zamiast usilnie mnie na miotłę zasadzać, można by zacząć coś uprawiać! Sadzonki jakieś! Zawsze chciałam mieć swoje poletko truskawek, słoneczników lub pomidorów! Nawet nekromancję można uprawiać! Znaczy się nic nie tentegować z zombie, a fe! Ale tak ich ożywić albo coś!- jęknęła i biorąc grzecznie miotłę do ręki i stojąc z nią w rozkroku, trzymała ją sobie tak oburącz i wesoło pogwizdując, po prostu się przeszła z kawałkiem latającego kija jak urokliwa wiedźma koło drzewa improwizując, że te szuranie wśród jesiennych liści to jej nowa metoda latania. Pokrótce ukłoniła się i opierając się na trzonku miotły, uśmiechnęła niewinnie. - Ta- dam! Sama nie chcę latać. Wolę z Tobą, Gresikk. Ale jak spodobał Ci się ten sposób latania to śmiało się przyłączaj. Nie bądź jak nieśmiałek! - stwierdziła, opierając podbródek o splecione dłonie na miotle.
Pierwszy etap miała już za sobą. Poprowadzona nad małe jezioro, właśnie tam się udała. Nie miała pojęcia czemu miała przyjść akurat tu, ale jak musiała to przyszła. Usiadła sobie na jakimś kamieniu i spojrzała na to urocze jeziorko. Była ciekawa co jeszcze wymyślił nauczyciel. Cieszyła się bo uszła bez szwanku, gorzej było z rudym chłopakiem. W sumie za głupotę się płaci, mógł nie dotykać peleryny. Miał szczęście, że w końcu udało jej się przypomnieć ruchy różdżką, podczas wypowiadania zaklęcia. Pierwsza lekcja OPCM na pewno zapisze się jej w pamięci. Z roku na rok lekcje zadziwiały ją coraz bardziej, co ją czeka w tym roku szkolnym? Może nie umrze, no oby nie umarła. Nie wiedziała jak czuł się Y, który był z nią w parze, ale zapewne nie najlepiej. Nie został łagodnie potraktowany, wręcz przeciwnie. Na szczęście zapamiętała zaklęcie, tylko te cholerne ruchy... Nie lubiła porażek, ostatecznie jej się udało, lecz to nie zmieniało faktu, że była "nabuzowana".
Przydzielili ją do pary z niejakim chłopakiem o imieniu Benj. Do końca nie wiedziała kto to jest, ale na szczęście chłopak sam ją znalazł. Nawet go kojarzyła z nie jakiem imprezy na statku, ale z imienia go nie znała. -Alyssa-. Przedstawiła się. -Ta, spoko. Pasuje mi.- Odpowiedziała choć chłopak i tak nie czekał na ją odpowiedź. Złapał ją za łokieć, co nie za bardzo jej się podobało. Przecież nie jest dzieckiem a chodził jeszcze potrafiła. Zmierzyła go tylko wzrokiem i nic poza tym. Nie chciało jej się za bardzo argumentować, wiec zaczęła rozglądać się za książką. Książka leżała w trawie, w sumie aż tak ciężko nie było. Nawet nie musieli jej za długo szukać. Super, czym prędzej się z tym uporają tym szybciej będzie miała wolne. Ostrożnie wzięła ją miedzy swoje łapki i zaczęła przeglądać kartki. Księga była pusta. Dziwne. -Zaraz się okaże.- Mruknęła gdy doszła do ostatniej strony. Nie wiadomo co ją podkusiło ale przeczytała słowa na głos które znalazł na ostatniej stronie książki. -„Data merces est erroris mei magna.-. To był jej największy błąd w życiu. Nie miała nawet czasu pomyśleć co te słowa znaczą. W jednej sekundzie upadła na trawę, zaczęła sie zwijać z ból i wrzeszczeć. Czuła jak cała płonie. Tak jakby ktoś wrzucił ja do ognia, jeszcze żywą. Nie wiedziała jak długo to trwało, ale ból był nie do zniesienia. Okropny wręcz. Nie chciała krzyczeć ale nie mogła tego opanować, całe ciało skręcało ja z ból. Na szczęście Benj zareagował szybko, choć dla niej trwało to wietrzność. Spojrzała się na niego ze wstydem w oczach. Nienawidziła jak ktoś widział ja w takim stanie, na szczęście się nie popłakała. Bo tego nigdy by sobie nie wybaczyła. Złapała jego dłoń, choć nadal całe ciało ją bolało nie dała sobie po tym tego poznać. -Dzięki że ogólnie to zakończyłeś. -Westchnęła cicho i odgarnęła włosy z twarzy. -Weź to ode mnie.- Mruknęła i rzuciła do niego przeklętą księgę. Coraz mniej zaczęła podobać jej się tak lekcja, była obolała i nadal czuł jak płonie, może nie tak bardzo jak przedtem ale jednak. Nadal płonęła. -To co teraz następny etap. Ciekawe co nas czeka- Znów mruknęła i poszła w stronę jeziora. Obok niej szedł oczywiście jej partner. W sumie to dziwnie się czuła bez wrotek na nogach, tak jak nie ona. Ale cóż po trawie i tak się jeździć nie da.
Wyszedł zza drzewa, klaskając głośno tym, którzy dotarli i spojdzał na (chyba nieco zmęczonych?)uczniów, uśmiechając się dumnie. Jak widać, większość uczniów to jednak bystrzaki. Obawiał się, że będzie mieć do czynienia z półgłówkami, ale miłe zaskoczenie od razu rozpromieniło jego męską, pokrytą lekkim zarostem twarz. —Brawo! Jestem pod prawdziwym wrażeniem. Nie wszyscy co prawda poradzili sobie jak za pstryknięciem palca, ale… Ważne, że dotarliście. Chyba powinienem Was uspokoić, że… nie doświadczyliście żadnej klątwy, a jedynie zetknęliście się z jej iluzją, ale tą działkę zostawiam profesorowi Blythe. Chętnie przybliży Wam specyfikę tych zaklęć… Mam nadzieję, że macie swoje przedmioty? — spytał i zbliżył się do nich. Spojrzał na pustą księgę zaklęć i następne przedmioty. Nie dotykał ich jednak ze zwykłej przezorności. —Teraz należą do Was. Oczywiście nie są prawdziwe, to repliki, ale… Może do czegoś Wam się kiedyś przydadzą — mruknął, po czym odwrócił się i wyciągnąwszy różdżkę zamachnął się nią, a przed nimi pojawił się lewitujący czerwony kamień. Był oszlifowany, ale nie wszystkie ścianki były idealnie gładkie, za to odbijał od siebie światło z tafli jeziora, mieniąc się delikatnie. — Ty— wskazał na @Carrie Alyssa Collins — ruchem palców nakazując jej się zbliżyć. Chciał aby stanęła naprzeciw niego, aby oboje mieli po środku kamień i pomogła mu w prezentacji. — Ten rubin jest zaklęty. Każda nieudana próba skutkuje zaognieniem klątwy i jej nasileniem, ale… musimy zdjąć z niego ten czar, prawda? — spytał, patrząc jej głęboko w oczy. Wyciągnął różdżkę i ponaglił ją wzrokiem, by zrobiła to samo. — Zdejmowanie klątw wymaga ogromie silnej woli i skupienia, ale często też czasu, eliksirów i ziół. Im trudniejsza i bardziej czarnomagiczna klątwa tym bardziej wymagające jej zdejmowanie. Gdybyście spotkali się z takimi przypadkami jak te chwilę wcześniej… Zwykłe zaklęcie raczej by nie pomogło. Ale zawsze można spróbować, prawda? Trzeba oprzeć się pokusom i tym, czym emanuje przedmiot, z którego jest zdejmowana, a będzie mamić i oszukiwać jak… niejedna dobrze flirtująca kobieta — dodał z rozbawieniem i wskazał różdżką na kamień, ale podał jedynie formułę, nie zamierzając odczarowywać go. — Zaklęcie, które może rozbić czar brzmi: Remissionis Execratione. No dalej. Spróbuj— dodał zachęcająco do niej.
KOŚCI DLA KAŻDEGO, ale Carrie rozpoczyna w ramach demonstracji.
Spoiler:
Rzut 3 kośćmi: Pierwsza z nich odpowiada za WOLĘ. Druga z nich odpowiada za SKUPIENIE. Trzecia z nich za POPRAWNOŚĆ wykonanego zaklęcia. Suma oczek warunkuje powodzenie. Każdy rzuca indywidualnie, bo tuż po demonstracji przedmioty przyniesione z pierwszego etapu nabrały ponownie mocy i zdublowały się, tak aby każdy otrzymał swój egzemplarz i mógł spróbować zdjąć z niego tę samą klątwę.
15 — 18 — Czyżby Noel poddał Cię hipnozie? Wykonałeś swoje zadanie śpiewająco, wkładając w to wszystko co się dało. Masz prawdziwy talent do Czarnej Magii… znaczy… do obrony przed nią, rzecz jasna. Udało Ci się złamać klątwę dość szybko, jeszcze zanim walka z nią zaczęła Cię męczyć.
14 — 11 — Przedmiot wyglądał cudownie i spokojnie dopóki nie postanowiłeś zdjąć z niego klątwy. To go ewidentnie rozgniewało, bo ze wzmożoną siłą zaczął na Ciebie oddziaływać. Ty jednak dobrze słuchałeś Noela i tego, co mówił i włożyłeś bardzo dużo silnej woli i skupienia w poprawne wykonanie tego zadania. Nie udało się od razu, jesteś wykończony i masz dość, ale należy Ci się piwo kremowe i gratulację, bo udało Ci się przezwyciężyć klątwę!).
7 — 10 — Tuż po rzuceniu zaklęcia poczułeś, że przegrywasz, ale Twoja determinacja, mimo działań klątwy był zbyt duża, by tak łatwo dać się złamać. Walczyłeś tak długo jak mogłeś. Lekcja była jednak długa i wyczerpująca, więc powoli opadałeś z sił. Noel jednak widząc Twoją determinację i chęć pokonania klątwy wyciągnął różdżkę i wsparł twoje działania, ale nie przekraczał pewnego pułapu, tak by to Tobie oddać stery. Bierzesz głęboki oddech i zbierasz się w sobie, aby wzmocnić siłę swojego zaklęcia… (Rzucasz jedną kostką jeszcze raz. Ilość oczek dodajesz do swojego wyniku i to traktujesz jako swoją liczbę oczek. Jeśli przeskakujesz na wyższy poziom, stosujesz się do poleceń z wyższego poziomu. Jeśli Ci się nie uda, Payne zatrzymuje działanie iluzji, a Tobie daje zwolnienie z kolejnych zajęć i zaleca dużo odpoczynku. Nie myśl sobie jednak, że jest taki dobry, to tylko pozory).
0 — 6 — Kiedy rzuciłeś zaklęcie na swój przedmiot od razu się uaktywnił i zaczął na Ciebie potwornie oddziaływać. Nie musiałeś go nawet dotykać, czy wąchać, a już to wszystko zaczęło działać i to z taką siłą, że czując ogólne osłabienie opadłeś na ziemię wycieńczony, potrzebując wsparcia uzdrowiciela. Oczywiście, nie stało Ci się nic poważnego, to jedynie psychika wykończyła Twój organizm, a ty jedyne czego potrzebujesz to ziół wzmacniających i dużo snu. Wizyta w skrzydle szpitalnym dobrze Ci zrobi. (Jeśli masz więcej niż 7 punktów z OPCM masz szansę spróbować jeszcze raz.)
Proszę o dopisanie pod postem sumy oczek. Każdy, kto przeszedł do drugiego etapu otrzymają 2 punkty do kuferka oraz pamiątkowy przedmiot, z którego klątwę zdjął. Ci, którzy zatrzymali się na pierwszym etapie lub nie chciało im się pisać postów otrzymają 1 punkt. Dodatkowo punkty dla domów - wszystko zostanie rozdane w okolicach 12 października, gdy wrócę z wakacji. Można to uznać za koniec lekcji.
Z przyjemnością obserwował poczynania swoich uczniów, nadzorując ich działanie. Skupiał się nie tylko na tym, czy im się powiodło, ale uważnie analizował ich zachowanie, to jak do niego podchodzili i w jaki sposób przykładali się do zajęć. Szukał ulubieńców? A może uczniów, z którymi dobrze by mu się współpracowało? Kto wie, co było w głowie Payne'a. Z pewnością jednak coś planował i knuł w ciszy, dy wszyscy zaabsorbowani byli swoimi zadaniami. A gdy lekcja dobiegła końca, puścił ich wolno, aby odpoczęli, bo choć mieli do czynienia z iluzją byli wykończeni, a co niektórzy… wymagali interwencji uzdrowiciela. Tych, którzy mieli wątpliwości, co do zajęć, zaklęć, czy klątw - zaprosił do swojego gabinetu w wolnym czasie.
Nie dość że była wykończona po tej całej klątwie, która okazała się tak naprawdę iluzją. Można przyznać ze była to dość iluzja. Nadal czuła ten ból w sobie, ale można to już po prostu siadło jej dla psychice. Nie ważne. Najwyraźniej Noel nie miał zamiaru jej oszczędzać i posłał ją na pierwszy ogień. Posłusznie podeszła do do niego, stanęła na przeciwko zaklętego kamienia i czekała na instrukcje. -Prawda-. Odparła dość spokojny głosem patrząc mu w oczy i wyciągnęła różdżkę tak samo jak on. Wdech wydech i spojrzała się na owy przedmiot. Na razie nic nie robiła, po prostu patrzała sie na niego tak jakby samym wzrokiem mogła zdjąć niego tę klątwę. Musiała zdobyć silną wolę z czym miała niemal problem. Powtarzała sobie w głowie "dam radę, potrafię to zrobić, to tylko zaklęty rubin, nic więcej". Teraz zawrze było skupienie, musiała się skupić jak nigdy aby jej się powiodło, co również nie przyszło jej bez problemu. Teraz musiała być tylko poprawna jak nigdy z czym większego problemu nie miała. Jeśli coś robiła to robiła to na sto procent. Znów wdech i wydech. Gdy już poczuła się gotowa na zdjęcie klątwy. Wypowiedziała zaklęcie -Remissionis Execratione- Wy powiedziała zaklęcie poprawnie, wyraźnie i z determinacją w głosie. Tuż po wypowiedzeniu zaklęcia poczuła zew klątwy, czuła że przegrywa z każdą sekundą, daje sie omamić rubinowi. Nie czuła żadnego bólu, czuła tylko przyjemne rzeczy. Omal nie dała się omamić. Zamknęła oczy i zacisnęła zęby nadal walczyła. Nie chciała poddać sie tak łatwo, choć czuła ze nadal opada z sił i niewiele jej tych sił zostało. Chwila dłużyła sie jak całe życie. Noel widząc jej determinacje pomógł jej, byłą mu naprawdę wdzięczna. Wzięła po raz kolejny głęboki oddech i skoncentrowała sie na nad tym aby nie przegrać. Spróbowała drugi raz. Użyła do tego całą swoją determinacje, silną wole, nie mogła się poddać po raz drugi. Nie wiedziała czy to za sprawą Noel'a przez to że jej pomógł i czy sama tego dokonała. Ale złamała klątwię i to już po kilku sekundach. Naprawdę była z siebie dumna. Podziękowała profesorowi za to że jej pomógł a on dał jej rubin na pamiątkę. Już lepsze to niż ta przeklęta księga. Dziewczyna miała już wolne, jej lekcja dobiegła końca więc poszła w stronę zamku.
Dziewczyna siedziała nad jeziorkiem, dopóki nie pojawiła się Carrie z partnerem, a chwilę później nauczyciel. Podniosła się natychmiast z kamyczka i stanęła przodem do nauczyciela, słuchając uważnie tego, co ma do powiedzenia. Marzyła już tylko o zakończeniu lekcji i udaniu się gdzieś, gdzie nie będzie klątw. Miała jak na razie dość zaczarowanych przedmiotów, które dodatkowo były tylko podróbkami. No, ale wiadomo - może kiedyś te podróbki do czegoś się przydadzą? W życiu bywało różnie, zapewne tak samo było i w tym przypadku. Noel miał specyficzny sposób prowadzenia lekcji, oczywiście nie spodziewała się, że zawsze będzie wychodzić w całości z niektórych przedmiotów i tak dalej. Wypadki się zdarzało, nawet w szkole. Tam, gdzie była magia i niedoświadczeni czarodzieje nigdy nie mogło być bezpiecznie. Chwilę później zostało podane zaklęcie, które miało te klątwę z owego przedmiotu zdjąć. Spojrzała na demonstrację Carrie, po czym zamachnęła się swoją różdżką, wypowiadając: Remissionis Execratione.. Wydawało się,że wszystko jest w porządku, lecz cholerny przedmiot zaczął szaleć. Na szczęście jakoś udało jej się powstrzymać klątwę. Wzięła swoją "pamiątkę"[/i]. - Do widzenia. Powiedziała do nauczyciela, po czym wróciła do zamku.
Jestem zażenowana tym postem, bo pierwotny był napisany w poniedziałek - był najwyraźniej tak dobry, że aż posypał mi się system. Także tego, chyba jakaś marna namiastka tego, co naskrobałam wcześniej. Samo życie.
Trudno było zaskarbić twoją szczerą uwagę. Prawdopodobieństwo było mniejsze niż wygrana na loterii, a klucz nie opierał się o żadne zasady logiki. Twoje zainteresowanie mogły wywołać rzeczy zupełnie pragmatyczne, jak przyjemny dla twoich nozdrzy zapach perfum. Równie mocno imponowała ci jednak wiedza, która stanowiła towar deficytowy. Takich ludzi miałaś w zwyczaju trzymać blisko siebie. Podczas trwania zajęć z obrony uświadomiłaś sobie, że nie mogłaś już dłużej odwlekać rozmowy z bratem. Nagromadziło się zbyt wiele spraw, które wymagały wyjaśnień, zbyt wiele niedopowiedzeń, niewiadomych. Ty musiałaś wiedzieć wszystko, prawda, Luno? Mimowolnie uśmiechnęłaś się, kiedy okazało się, iż w zadaniu będzie towarzyszyć ci Gryfonka i Jules. Zanim jednak na dobre zdążyłaś zorientować się, na czym ma polegać wasza praca, Henley rzuciła się pędem nieco bardziej w głąb lasu, pozostawiając ciebie i brata daleko w tyle. Kiedy w końcu udało się wam ją dogonić, pośród burzy jej włosów złowieszczo połyskiwał już diadem, zaś jej oczy wydawały się przeraźliwie puste. Przedmiot musiał przejąć nad na kontrolę, choć przez głowę przemknęła ci myśl, dlaczego ty nie poczułaś żadnej tajemniczej mocy? Gryfonka zdawała się trwać w transie, obrzucając ciebie i brata obelgami. W końcu wycelowała w ciebie różdżką, jednak zanim w ogóle zdążyła wyszeptać zaklęcie, zareagowałaś błyskawicznie, pozostawiając ją zupełnie bezbronną. - Expelliarmus! Poczułaś, jak krew w żyłach pulsuje ci coraz mocniej. Nie mogłaś mieć pewności, o kim mówiła. Najbardziej prawdopodobny wydał ci się Jules, ale... to wydawało ci się za proste. Niemniej jednak, czy właśnie tym nie była czarna magia? Wydobywała z najgłębszych czeluści natury ludzkiej największe obawy, najskrytsze prawdy, pieczołowicie chronione przed światłem dziennym. Nawet, jeśli Gryfonka byłe jedynie pod wpływem czaru, gdzieś w głębi duszy n a p r a w d ę obawiała się czegoś z twojej strony. Przerażało cię to i fascynowało jednocześnie, prawda? Pozbawiona różdżki Henley była już łatwym celem dla Julka i to jemu pozwoliłaś grać pierwsze skrzypce. Twoja wiedza leżała w starych, opadłych tomach biblioteki i pośród oparów kociołka. Nie oznaczało to, iż nie potrafiłaś posługiwać się różdżką - po prostu był to konik Julka. Lubiłaś mówić, że stanowicie idealnie dobrany zespół, wewnątrz nie mogłaś jednak pogodzić się z myślą, że istniała dziedzina, w której nie byłaś najlepsza. Nad jezioro udaliście się w milczeniu. Payne czekał już na wszystkich z przemową, po której całe zajście, którego byliście świadkami, stało się absolutnie jasne. Iluzje! Dlaczego twoja mądra główka wcześniej na to nie wpadła? To tłumaczyło, dlaczego ani ty, ani twój brat nie odczuliście kuszącej mocy diademu. Twój umysł najwyraźniej mimowolnie zbudował swoją barierę, Julian też musiał wyczuć podstęp. Nie zaprzątałaś sobie jednak tym myśli - trwała lekcja, a ty musiałaś skupić się na drugiej części zadania, tym razem zdana na samą siebie. Zdejmowanie klątwy, nawet, jeśli była jedynie sprytnym przekrętem profesora, nie należało do do najprostszych zadań. Choć szeptałaś przeciwzaklęcia w pełnym skupieniu, odniosłaś wrażenie, że czar jedynie wzmacnia twoje działanie, powoli przedostając się do twojej głowy. Payne musiał to zauważyć, bo zjawił się przy twoim boku, pomagając okiełznać ci domniemaną klątwę w najbardziej kryzysowym momencie. Spojrzałaś na niego przelotnie, zastanawiając się, jakie tajemnice skrywa za swoją postawą. Potrzebowałaś jego pomocy, ale mimo wszystko poczułaś zażenowanie z tego powodu, iż twoja słaba strona wyszła na jaw. Kiedy po zajęciach udawałaś się w stronę zamku trudno było określić, czy czułaś satysfakcję, czy może raczej konsternację.
Ostatnimi czasy Chris nie umiał sobie z niczym poradzić. Chociaż najbardziej nie potrafił ułożyć sobie wszystkiego we własnej głowie. Zakochany po uszy w kobiecie, której nigdy nie zdobędzie jest dość ciężkie i irytujące dla niego. A ostatnia z lekcji? No to był dla niego skandal. Tym bardziej, że uczniowie się nawet go nie boją. Nawet nie chcą wykonywać zadań które im wyznaczył za karę. Czuł się w tym momencie pozbawiony swej męskości jak i władzy nauczyciela.
Może było już dość ciemno. No ale dopiero dochodziła godzina siedemnasta. Nie miał co ze sobą zrobić więc udał się na mały spacer. W sumie dawno go nie było w zakazanym lesie. Pamiętał doskonale, że gdy był młodszy lubił przychodzić tutaj obserwować centaury. Jednak zawsze bał się do nich podejść. Ale może coś w tym było? Nigdy nie wiadomo jak one mogły zareagować. Gdy tak przechadzał się po lesie natrafił na dziwne miejsce. Na jezioro, które było ciemne jak smoła. Nie sądził, że może coś go tak zaskoczyć jeszcze w tym lesie. -Lumos - wypowiedział, a na końcu jego różdżki ukazało się światełko. Rozjaśnił bardziej obszar wobec siebie i zastanawiał się jak długo może znajdować się tu ten zbiornik z wodą.
Już nie pamiętała kiedy ostatni raz wymknęła się do zakazanego lasu. Musiało być to naprawdę dawno. Miała sporo do przemyślenia. Tym bardziej po otrzymaniu dość dziwnego listu od brata. Jak to niby miała go nie szukać? Czemu zniknął? Czemu ją zostawił? Tyle miała pytań, a odpowiedź na nie była nierealna. Nie rozumiała jego podejścia do całej sprawy. Przecież, każdy problem da się rozwiązać. Nawet... I tutaj był problem, nie miała pojęcia jaki miał problem. Nie napisał tego w liście. Skończony idiota. Ze złością zmięła pergamin i rzuciła kulkę w czarną otchłań będącą jeziorem. Nawet nie widziała jak tonie. Może to i lepiej. Jeszcze przyszłoby jej do głowy ratować ten zlepek słów. A tak to poszedł na dno. I tak nawet było lepiej. Zamyślona uniosła głowę do góry spoglądając na gwiazdy. Pomimo drzew które tutaj rosły znalazła maleńki fragment, tuż nad pomostem, gdzie można było je oglądać. Zamykając oczy położyła się na deskach układając ręce na brzuchu. Cisza i spokój były jej w tej chwili naprawdę potrzebne. I prysło to niczym bańka mydlana. Ktoś zmierzał w jej kierunku i to w dodatku z zapaloną różdżką. Co za idiota. - Zgaś to światło bo inaczej nie ręczę za siebie. - jej ton był dość ostry i zimny. Każdy kto znalazłby się w takiej sytuacji uciekłby z krzykiem, a przynajmniej tak myślała.
Myślał, że będzie to dość spokojny wieczór. Jednak się mylił. No ale tak już w jego życiu bywa, że nic nie wychodzi tak jakby sobie to zaplanował. -Uważaj, bo się przestrasze - powiedział z wielkim rozbawieniem w głosie. Podszedł do osoby siedzącej na po moście zgłaszając swoje światełko. -Ciekawe czy wiesz co znaczy przebywanie tutaj bez zgodny nauczyciela?- zapytał pewny siebie siadając tuż obok. Po chwili rozpoznał czarownice. Oriane. Uśmiechnął się pod nosem jednak nie miał zamiaru zdradzać swojej osoby. Chociaż widział doskonale, że kobieta rozpozna go po głosie. Zaśmiał się jedynie i odruchowo przytulił kobietę. -Brakowało mi bycia z Tobą sam na sam. Po mimo, że wiem iż nie zrezygnujesz ze swego narzeczonego. -powiedział cicho do jej ucha.
Oczywiście, że rozpoznała jego głos. Nie musiała nawet patrzeć na sylwetkę postaci siedzącej obok. Przewróciła oczami i podniosła się z desek siadając. Nie chciała być mimo wszystko nieuprzejma. - Powinieneś. - odparła jak najbardziej z pełną powagą. W duchu jednak śmiała się z tego. Bo kto niby by się przestraszył? Chyba tylko pierwszoroczni. Zbyt łagodnie wyglądała. - Jestem tego świadoma, jednak ty jesteś nauczycielem. I w stu procentach jestem pewna, że nie dasz mi szlabanu. Tak jak ostatnim razem. - wystawiła jeżyk choć mężczyzna z pewnością tego nie widział. Było za ciemno, a światło dochodzące tutaj nie było na tyle silne. Miała ochotę wstać i zostawić Christiana samego, jednak ten zrobił coś co kompletnie ją zaskoczyło. Przez moment nie wiedziała jak ma się zachować. Dać mu się przytulać, czy jednak odepchnąć i pokazać, że naprawdę nie ma szans. Jednak po tym jak usłyszała od Lucasa, że nie chce się z nią żenić... Coś w niej pękło. Kochała go nadal, jednak czuła, jakby on już jej nie kochał. Była bo była, i tyle. Delikatnie ułożyła głowę na jego ramieniu. - Tylko nie myśl sobie za dużo. To czysto koleżeński gest. - westchnęła i zatopiła się w swoich myślach.