Gdzieś w Zakazanym lesie znajduje się małe jezioro. W dzień jego wody są ciemnozielone, a w nocy czarne jak smoła. Pomysł pływania tutaj jest dość nierozsądny. Żyje w nim trochę druzgotków i kilka innych gatunków magicznych zwierząt. To miejsce pełni zazwyczaj rolę wodopoju.
Nielegalny – niezlecony przez nauczyciela – pobyt tutaj może być karany szlabanem i minusowymi punktami dla Domu (automatycznie wyrażasz w tym temacie zgodę na ingerencję Mistrza Gry).
Ostatnio zmieniony przez Elena Marion dnia Nie 13 Sty - 15:03, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Prawda była taka, że czasy się zmieniają, nastawienie ludzi również ulega pewnym modyfikacjom. W chwili obecnej ciężko było orzec, czy kierunek, w którym podążają dziś wszyscy okaże się słuszny czy też doprowadzi do zagłady. Gabrielle mocno - może również nieco naiwnie - wierzyła, że człowiek należy do gatunku na tyle myślącego, aby nie popełniać błędów przeszłości, zamiast tego uczyć się na nich. Z tego też powodu ona sama nie zamierzała po raz kolejny zapuszczać się sama do Zakazanego Lasu, nawet jeśli nieznana siła ciągnęła ją w tamtym kierunku. W żadnym wypadku podjęcie takiej decyzji przez blondynkę nie było dyktowane czyhającym pośród drzew niebezpieczeństwem, a strachem, że w oczach nauczyciela, którego miał za autorytet zostanie lekkomyślną gówniarą. Czy taka postawa Puchonki po części nie była oznaką szacunku do mężczyzny? Zajęcia prowadzone przez Cromwell należały - zdaniem Puchonki - do jednych z najlepszych, być może dlatego, że ciekawił ją świat zwierząt i choć wcześniej o tym nie myślała, teraz zastanawiała się czy właśnie z nim nie chciałaby wiązać swojej przyszłości. Szukanie własnej drogi nigdy nie jest proste, a na to jaka ścieżka zostanie przez nas wybrana wpływ ma wiele czynników, jak chociażby dzisiejsze spotkanie. Po raz kolejny zdenerwowała go wypowiadając swoje myśli na głos, będące argumentacją nie mającą prawie nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. "Pół na pół", przecież nie było innej możliwości, tego była pewna, ale czy wszystko miała filtrować w taki sposób? Stawiać na szali własne życie? Domyśliła się, że właśnie te słowa wywołały u mężczyzny złość, a kolejne zdanie opuszczające jego usta, jedynie potwierdziły jej przypuszczenia. Szkopuł leżał w tym, że jej rodzice doskonale zdawali sobie sprawę z takiego rozkładu: orzeł lub reszka. Dlatego nie odpowiedziała nic, patrząc gdzieś przed siebie, bo ile razy podobnie czuła ona czekając w posiadłości dziadków na rodziców; czy w tym roku się zjawią czy też nie.Nauczyciel jej milczenie uznać mógł za znak, iż argument którego użył w końcu trafiła do blondynki i po części tak właśnie było. Skuliła się nieznacznie, kiedy profesor przeniósł swoje spojrzenie z kokonu na nią; pełne surowości oraz dezaprobaty. Właśnie ona sprawiła, że Gabrielle zrobiło się bardziej głupio, a na policzkach pojawiły się różowe ślady wstydu. Otworzyła usta zdumiona nazwą zwierzęcia, które przecież doskonale znała, a jednak - pośród drzew nie potrafiła rozpoznać. Uderzyło to w nią ze zdwojoną siłą; raz, że nie wiedziała, dwa, że miała przed sobą niebezpieczeństwo i nie potrafiła go zidentyfikować, a jej wrodzona intuicja milczała. Szła jak zahipnotyzowana, zmuszona przez nauczyciela do odwrotu, zaciskając ego palce na ramieniu. W pierwszej chwili chciała odtrącić jego dłoń, jednak nie uczyniła tego, zdając sobie sprawę z jego racji. Powinni, jak najszybciej opuścić to miejsce, zanim magiczna istota się zbudzi i nabierze ochoty na ich mózgi. Całą drogę przebyli w milczeniu, zupełnie, jakby żadne z nich nie miało nic do powiedzenia, a jednak w głowie przelatywało milion myśli. Panienka Levasseur ubolewała nad swoją lekkomyślnością, w duchu dziękując, że Cromwell zjawił się przy małym jeziorku, zanim wyruszyła w podróż łodzią. Niestety nawet to nie ostudziło do końca jej zapędów, dlatego kiedy profesor wygłosił swój monolog w głowie blondwłosej czasownicy zrodził się iście "genialny" pomysł. - To mnie przygotuj - rzuciła z zaciętym wyrazem twarzy, bez chwili namysłu, jak do dobrze znanego kolegi, lecz widząc przed sobą twarz starszego mężczyzny odkaszlnęła. - To znaczy, niech pan profesor mnie przygotuję. Nauczy. Jak rozpoznawać, jak się bronić, jak radzić sobie z magicznymi stworzeniami i jak je oswajać - poprawiła się, wyraz twarzy dziewczyny złagodniał, jednak w zielonych tęczówkach wciąż widoczne było zacięcie oraz chęć zaangażowania się w to, o czym mówili.
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Trudno było się dziwić, że pod takim naporem zarzutów, Gabrielle zareagowała równie co on emocjonalnie i bez namysłu, i pewnie gdyby patrzył na całą sytuację z boku, potrafiłby to dostrzec. Niestety był w tę wymianę zdań zaangażowany całym sobą i podświadomie szukał wręcz pretekstu, by rozzłościć się na nastolatkę, która wyprowadziła go z równowagi, jeszcze bardziej. Nie zdążył się jednak oburzyć jej nagłym pogwałceniem etykiety, gdy sama się poprawiła. - Tego cię na pewno nie nauczę - rzucił stanowczo. W normalnych okolicznościach zareagowałby łagodniej. Nie chciał im tego wciskać na siłę, ale od samego początku starał się podprogowo zarazić uczniów myśleniem, że piękne i dobre było to, co wolne i dzikie. Istniało już wystarczająco dużo gatunków w pełni udomowionych i dostępnych w hodowlach. Mówiąc delikatnie, nie był fanem odławiania i oswajania kolejnych tylko dlatego, że koty, psidwaki i sowy były już za mało oryginalne. Jego podejście do nauczanego przedmiotu było zgoła inne niż to, z jakiego znany był chociażby profesor Swann. Dla niego wiedza o zwierzętach nie polegała na umiejętności "radzenia sobie" z nimi. Owszem, w pewnych okolicznościach miało to znaczenie, rozumiał też utrzymywanie zwierząt dla towarzystwa i hobbystycznie, a nawet gospodarczo, sam jednak wolał występować w roli obserwatora, traktować przyrodę z szacunkiem, a nie jak coś, co należało okiełznać, poznawać ją z pasji, a nie z chęci zysku, zachwycać się nią, a nie zdobywać. To zwierzęta potrzebowały pomocy w radzeniu sobie w zdobytym i podporządkowanym sobie przez człowieka świecie, a nie odwrotnie. Nie zmuszał nigdy nikogo do podzielania jego światopoglądu, ani otwarcie nie krytykował innych postaw, jeżeli nie były niezaprzeczalnie szkodliwe. Starał się jedynie nakierowywać, dzieląc się tym, co jemu samemu sprawiało radość i służąc przykładem. Chciał inspirować, tak jak i jego kiedyś zainspirowano. Teraz jednak był już wystarczająco poirytowany, by niewinną w gruncie rzeczy sugestię dziewczynki potraktować niemal jak atak - jak żądanie, by uczył ją czegoś, z czym sam się nie zgadzał. - To jest ich teren - oznajmił twardo, balansując na granicy podniesionego głosu. - Jesteś tam albo intruzem, albo gościem. To ty wchodzisz im w drogę i to tobie powinno zależeć, żeby ich nie niepokoić, inaczej mają święte prawo cię zabić! - brzmiało to pewnie drastycznie i właśnie dlatego Hal zwykle unikał takiego uświadamiania ludzi. To było coś do czego trzeba było dojść samemu. Oczywiście, gdyby chwilę temu zostaliby zaatakowani w Lesie, nie stałby czekając aż zostaną zjedzeni. Czułby się jednak winny. Jego zadaniem było uniknięcie konfrontacji. Obrona była ostatecznością. - Dopóki się tego nie nauczysz, nie powinnaś niczego wśród zwierząt szukać! Odwrócił się od puchonki i stanąwszy twarzą do lasu, wziął głęboki wdech. - Poza tym nie o to chodzi - odezwał się już dużo spokojniej znów zwracając się w jej stronę. - Chodzi o teraz, a teraz jest takie, że poszłaś do lasu bez żadnego przygotowania, bo chciałaś wiedzieć, co tam znajdziesz - podsumował. - To nie jest żadna tajemnica, Gabrielle. Można się było najpierw dowiedzieć z książek, albo pytając kogoś bardziej doświadczonego. Czego byś w życiu nie chciała robić, będziesz do tego potrzebować teorii. Bez jej znajomości nie będziesz nawet wiedzieć, czego doświadczasz. Jeśli Zakazany Las tak bardzo cię interesuje, to chcę zobaczyć referat twojego autorstwa na jego temat. Póki go nie zobaczę, zakładam, że ci nie zależy. Zamilkł na nie więcej niż trzy sekundy, ale widocznie tyle wystarczyło mu, by przeanalizować całe ich spotkanie, bo po chwili dodał: - A za bezczelne zignorowanie mnie na pomoście Hufflepuff traci 10 punktów - myślał chyba, że przyniesie mu to jakąś satysfakcje i chociaż już wypowiadając te słowa, wiedział, że będzie wręcz odwrotnie, nie pozwalał sobie na zdjęcie nieprzejednanej maski surowości. - Teraz marsz do zamku. I lepiej żebyś trafiła tam najprostszą drogą. Sam chciał jeszcze wrócić do lasu, chociaż zdecydowanie nie miał w sobie już tyle entuzjazmu, co rano.
//zt?
--------------------------------------------------------- W praktyce ten referat może być wypisanymi kilkoma zwierzętami ze spisu, które można by spotkać w Zakazanym Lesie i cześć. Daj jakieś kopiuj-wklej, żeby tylko był dowód, że Gab to zrobiła, jeśli zrobi.
Ostatnio zmieniony przez Hal Cromwell dnia Czw 12 Gru - 3:34, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : Bo jestem bułą i nie czytam tego, co napisałam przed wysłaniem (o ja, nie wiedziałam, że jest coś takiego :O Chcę wiedzieć jak to wygląda).)
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle nie potrafiła odpuszczać, zwłaszcza gdy pośród słów pojawiły się emocje. Wówczas to one wiodły prym, miast logiczne myślenie, którym przecież charakteryzowała się stając przed obliczem profesorów. Mogła swoje zachowanie tłumaczyć ilością problemów, jakie spadły na nią w tak krótkim czasie, jednak z szacunku do Cromwella nie robiła tego, maskując się lekkomyślnością. Uniosła do góry brwi zaskoczona stanowczą odpowiedzią nauczyciela, a jednocześnie negatywną. Nie potrafiła zrozumieć jego toku myślenia: z jednej strony nie chciał by nieprzygotowana przychodziła do lasu, zaś z drugiej strony nie miał zamiaru nauczyć jej, w jaki sposób powinna postępować. Czy wymagała zbyt wiele? A może po raz kolejny intencje dziewczyny zostały źle odebrane? Czy naprawdę wiele wymagała, chcąc aby nauczyciel wprowadził ją w świat, który zna znacznie lepiej niż ona? Wszakże nie zamierzała nagle stać się kłusownikiem, oswajać zwierząt dla swoich potrzeba, a jedynie nauczyć, jak się z nimi obchodzić i jak sprawić, aby nie postrzegały jej, jak intruza, a równego sobie. Szkopuł leżał w tym, że Gabrielle całkowicie podzielała światopogląd mężczyzny, choć on widocznie nie był tego świadom. Miała wrażenie, że niezależnie jakie słowa opuściłyby jej usta to i tak mogła liczy jedynie na poirytowanie nauczyciela, dlatego nie siliła się na wyjaśnienia swojego toku myślenia, kiedy mężczyzna ponownie zabrał głos. Zamiast tego przytaknęła głową, w geście zrozumienia, po czym uciekła gdzieś wzrokiem, kierując go ponownie na profesora, gdy rozbrzmiał jego głos, nieco łagodniejszym tonem. Tym razem musiała przyznać mu rację, nie posiadała tak obszernej wiedzy teoretycznej, aby zapuszczać się samotnie do Zakazanego Lasu, ani też, aby móc przełożyć ją na praktykę przy pracy ze zwierzętami. W gruncie rzeczy myślała, że intuicyjne podejście, którym się charakteryzowała wystarczy, jednak była w błędzie. Karę przyjęła z pokorą i nie zamierzała odpuszczać referatu, teraz czuła jeszcze większą potrzebę zdobycia informacji, a jeśli będzie miała z czymś problem zapewne zgłosi się do nauczyciela. - Dziękuję! - powiedziała, przekraczając kolejne granice - przytuliła mężczyznę, jednak zanim ten zdążył zareagować pędem ruszyła do zamku.
/zt x2 :D
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Lucas by go zabił, gdyby wiedział, w jaki sposób zwraca się do jego siostry. Widzi już swoje jaja powieszone na magicznym sklepieniu w Wielkiej Sali. Aby wszyscy mogli podziwiać, nie tyle złość Ślizgona, ile rozmiar Dickensowego przyrodzenia. Wróć, schodzimy na kompletnie odmienny temat. Skąd miał wianek, który znajdował się na jego głowie? Gdyby zdradził wszystkie swoje zdolności, zapewne nikt by w to nie uwierzył. Dacie wiarę, że jego matka go tego nauczyła? Kiedy wielokrotnie czytała mu w ogrodzie, pod jednym z rozłożystych drzew. Uwielbiała te momenty, w których nikt nie mógł im przeszkodzić. W tych chwilach przeznaczonych tylko dla niej i dla niego, swojego jedynego. A chłopak z nudów zbierał kwiaty, następnie siadał na kocu i bawił się tym, co zebrał. Ile wianków zrobił dla Moiry? Niezliczoną ilość, począwszy od tragicznie związanych, w połowie zniszczonych kwiatków, bo naprawdę grube i solidne wiązanie. W tym momencie trochę pomógł sobie czarami, aby cokolwiek zdobyć. Może wiosna w nich uderzyła, ale nie miał czasu na szukanie kwiatków na błoniach, które były tak rozległe, że nawet jemu nie chciało się zobaczyć wszystkiego. Kiedy dojrzał Sophie na skraju lasu, uśmiechnął się szeroko, kłaniając się i tym samym chcąc zaprezentować swoje dzieło. Liczył na pochwały i inne pierdoły, które na pewno podniosłyby jego ego, o ile może znajdować się jeszcze wyżej. Wyprostował się i przez moment przyglądał się dziewczynie.-Dobra. Jeżeli mamy zarobić szlaban, zróbmy to jeszcze za widzenia.-Zakazany Las to nie miejsce dla uczniów, którzy sobie tam chadzali na spacerki bez nadzoru nauczyciela. Bla, bla, bla. Pociągnął lekko dziewczynę w głąb, chcąc jak najszybciej zniknąć za drzewami.-Czekam na falę zachwytu i pochwał w kierunku mojego zajebistego stroju.-Miał na myśli swoje dzieło, które znajdowało się na jego głowie jak korona. Ubrania były czarne, takie, jakie najbardziej preferował. Po spacerze, który nawet nie ciągnął się w nieskończoność... Doszli do jeziora. Uniósł lekko brwi, na samym początku myśląc, że wyszli z innej strony lasu i znaleźli się nad jeziorem, które znał. To na błoniach. Jednak im bardziej się rozglądał, tym utwierdzał się w przekonaniu, że wciąż znajdowali się w lesie. Spojrzał na dziewczynę.-To co, ognisko i taniec wokół płomieni?-Jego uśmiech się poszerzył, wywołując delikatnie niebezpieczną nutkę.
Że też każdy kumpel mojego brata musi rozmyślać o tym co powie on, a nie o tym co myślę ja. Ciężko zrozumieć co siedzi w męskich głowach i dlaczego Lucas miałby psuć zabawę, jeśli naprawdę mam dobrze się bawić. Na razie nic nie wie. Wychodzę z dormitorium niepytana przez nikogo dokąd się wybieram. Dzisiejsza noc jest wyjątkowa i ludzie się bawią w różny sposób, chociaż nie usłyszałam akurat, żeby ktoś z tej okazji wybierał się do Zakazanego Lasu. Ja jestem pomysłem tej wyprawy całkiem podekscytowana, nawet jeśli jakieś zabawy organizowane są jednocześnie w Hogsmeade czy na błoniach - jak może to dorównywać ognisku w miejscu, które jest zakazane? Nie zakładam białej sukienki, zamiast tego ubieram się nieco cieplej ale i wygodnie. Mamy już co prawda kwiecień i czasem jest naprawdę wiosenne pogoda, ale noc to co innego. Zamiast tego mam na sobie białą bluzkę i błękitne okrycie wierzchnie, które pewnie niespecjalne nadają się na strój do ukrywania się w ciemnościach. Nie mam na głowie również wianka - mam zamiar zrobić go po drodze. Chociaż umówiłam się z @Dickens V. Vardana przy wejściu do lochów, to oczywiście go tam nie ma. Nie jestem pewna czy może sobie już poszedł czy gdzieś się grzebie, więc powoli zaczynam zmierzać w stronę lasu. Po drodze zawadzam o cieplarnie, gdzie udaje mi się zdobyć jakieś kwiaty - resztę kolekcjonuję na błoniach. Najwięcej jest różowych: azalie, buwardie, gerbery, do tego białe goździki i maleńkie, ale urocze wilce, które wyróżniają się swoją niebieskością. Zaplatam je ze sobą i jak na początku idzie mi to krzywo, to mi dłużej, tym lepiej. Mogłoby być łatwiej, gdybym gdzieś usiadła. - No proszę, wyglądasz lepiej niż ja - mówię, widząc kwiatową koronę. Mój wianek nie jest jeszcze skończony - to znaczy, niewiele mu brakuje, bo trzeba go tylko już spiąć w całość, ale zupełnie nie mogę sobie z tym poradzić. - Nie wiedziałam, że masz takie talenty. Pomożesz? - Podaję Dickowi swoje rękodzieło, skoro tak dobrze się na tym zna. Zakazany Las jest wyjątkowo pusty - od ludzkiej obecności. Równocześnie słychać w nim mnóstwo szmerów, które wydają drzewa i stworzenia o których istnieniu nawet nie wiem. Jezioro, które znajdujemy jest naprawdę urocze, nie wiedziałam nawet, że takie miejsca się tutaj znajdują. - Wiesz, że do ogniska musi być ciemno? - Tak naprawdę pewnie nie ale tak właśnie to sobie wyobraziłam - tańce przy ogniu, kiedy dookoła jest noc. Siadam na pniu nad brzegiem jeziora i otwieram swoją torbę. Wyjmuję stamtąd butelkę w kolorze brzoskwiniowym. - Patrz, co mam. Tylko uważaj - podaję Dickowi butelkę, być może rozpoznaje, że jest to kłębolot - jeśli nie, to będzie zaskoczony jak łatwo potrafi wybuchnąć, jeśli nie obchodzi się z nią ostrożnie.
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
O nie, spokojnie. Dickens nie przejmował się opinią swojego kumpla, a gdyby ten spróbował wyrządzić mu jakąkolwiek krzywdę... Nie skończyłoby się to dobrze dla żadnego z nich. Nikt nie powstrzyma Vardany przed dobrą zabawą, poza tym, wiedział, że Lucas zwyczajnie byłby zawiedziony, że nie wybrał do tego niego. Jednak Dick nie uznawał czegoś takiego jak przywłaszczenia, szczególnie swojej osoby i kiedy przychodziło zwyczajnie dobrze się bawić. Zakazany Las to fatalny pomysł, jednak nic nie powstrzyma niezrównoważonych dzieciaków. Nie wiedział jak Soph, ale mówił na pewno o sobie. -Ja zawsze wyglądam lepiej... I to od większości uczniów w tej szkole.-Powiedział przekonany o prawdziwości swoich słów, a przynajmniej tak brzmiał ton jego głosu. Jaka była prawda? Na pewno nie to, że prezentował się lepiej... Była w końcu jeszcze płeć przeciwna, która wygrywała w tym konkursie. Oj, ile to już widział hogwardzkich dziwactw. Wywrócił teatralnie oczyma i chwycił jej wianek, spokojnie podnosząc go na wysokość oczy i przyglądając mu się. Nie musiał chyba tłumaczyć spojrzenia, które jej posłał.-Jeszcze wiele rzeczy o mnie nie wiesz, Słońce. I serio? Wiesz, że to wcale nie taka skomplikowana robota?-Zaśmiał się pod nosem, poprawiając sploty między kwiatami, mocniej je zaciskając. Pochylił się i jeszcze przed samym wejściem, zebrał coś z ziemi. Z początku wyglądał jak chwast, jednak kiedy dodał go w czterech miejscach i oplótł kwiaty, przełamał przesyt kolorów. Odwrócił się i podczas ich jakże żmudnego spaceru, nałożył go na jej głowę. Uniósł nieznacznie brwi, podziwiając swoje dzieło. A może to dzieło w połączeniu z jej osóbką, kto go tam wie. Oparł dłonie na biodrach i rozejrzał się, sceneria jak z jakiegoś horroru, by powiedział. Wyglądało to raczej jak mokradła, niżeli spokojne jeziorko... I chociaż w tym większym również pływało wiele dziwnych i niebezpiecznych stworzeń, był przekonany, że w tym zapomnianym przez Merlina miejscu, pływa jeszcze więcej kreatur, które chętnie zasmakowałyby w mięsku. Zasiadł obok niej i przejął butelkę, którą wyjęła. Zmarszczył brwi, spoglądając na dziewczynie trochę sceptycznie.-Jeżeli chcesz mnie tu zabić i gdzieś zakopać, powiedz od razu.-Powiedział poważnie, niemal groźnie, spoglądając na nią tym swoim poważnym spojrzeniem. Jednak po chwili jego usta wykrzywił uśmiech, szeroki.-Powiedz co to, zanim umrę z ciekawości.-Mruknął, oddając jej naczynie i wstając. Rozejrzał się i przemierzył niewielki kawałek, tak, aby móc ją słyszeć. Zaczął zbierać patyki, takie, które zdadzą się na ognisko. Tak, zamierzał tańczyć nocą, najlepiej nago, wokół ogniska, a później wejść do wody w celach oczyszczających. Jeżeli nie miał przy sobie alkoholu, zapewne nie będzie tak spektakularnie... I jak inaczej przekona ją do ściągnięcia ciuchów? Czy jego urok osobisty tutaj zadziała?
Na to co Dick mówi o wyglądzie tylko się uśmiecham - czuję, że nie potrzebuje tutaj żadnego komentarza i chętnie poprzestanie na komplementowaniu samego siebie. Chcę być chociaż trochę uprzejma i nie komentować złośliwie (tylko coś takiego przychodzi mi do głowy), więc to co już powiedziałam musi mu wystarczyć, chociaż być może moje milczenie jest równocześnie dosyć wymowne. Prawda jest taka, że facet niekoniecznie musi rzeczywiście dobrze wyglądać, żeby się podobać - a przynajmniej podobać mi. - Nawet nie śmiem sądzić, że znam cię w jakimś większym stopniu. - Czemu bym miała? Poznaliśmy się całkiem niedawno, pewnie głównie dlatego, że Dick trzyma się z moim bratem a mnie ciekawią nowe osoby, szczególnie takie, które wydają się... mieć w sobie coś do odkrycia. Doświadczenie w poznawaniu ludzi mówi mi co prawda, że większość ludzi ukrywa coś nieoczywistego przed światem, ale cała ta otoczka szkoły w której uczą czarnej magii wydaje się być wyjątkowo interesująca. - To po prostu całkiem niespotykana umiejętność. Po co uczyć się robienia wianków, poza tym, żeby ładnie wyglądać? Ewentualnie, żeby zaimponować dziewczynie? - Uśmiecham się szerzej. Naprawdę, nie wiem po co chłopak miałby się uczyć czegoś takiego. Dick coś majstruje przy moim wianku i wychodzi z niego całkiem ładne coś, zieleń przełamuje kolory które wcześniej ja na nim umieściłam - skupiając się na kwiatkach nawet nie pomyślałam, że można by coś takiego dodać. W końcu zakłada mi go na głowę a ja jego spojrzenie odwzajemniam uśmiechem. - Jest pięknie, dziękuję! Teraz już mogę szukać swojego wybranka. Kto wie, może ujrzę go w płomieniach ogniska? - Kiedy idziemy dalej, prawie podskakuję, tak dużo mam energii. Przyglądam się jak patrzy na butelkę i wydaje mi się, że rzeczywiście nie wie co to jest. Czyżby tam u niego czegoś takiego nie było? Nie mam pojęcia czyim wymysłem jest kłębolot, być może rzeczywiście naszym, chociaż prędzej stawiałabym na Francuzów i czy Portugalczyków, jako że jest to rodzaj magicznego wina. Parskam śmiechem na ten jego pomysł. Ja - zabić jego? Też coś. - Serio coś takiego przyszło ci do głowy czy tak się tylko zgrywasz? To chyba raczej ja powinnam mieć takie obawy. Wyglądasz wyjątkowo mrocznie. Jesteśmy w środku Zakazanego Lasu. Kto wie, co mi zrobisz? - Trochę gadam głupoty. Chyba. Bo przecież nie znamy się za bardzo i nie mogę wiedzieć co mogłoby się wydarzyć.- To kłębolot. Taki napój, lepiej nie wstrząsać, bo może wybuchnąć. Podejmiesz się wyzwania, żeby go otworzyć? - Znowu się uśmiecham, stawiam butelkę na kawałku względnie równej ziemi. - Podobno z jego unoszących się bąbelków można wróżyć a więc jest idealny na dzisiaj. Może wyczytam z niego naszą przyszłość? Siedzę sobie dalej i patrzę jak przygotowuje ognisko. Z tym tańczeniem nago to żartowałam i ani mi to w głowie... chociaż, kto wie? Alkohol w końcu mamy, nawet jeśli Dick nie jest tego świadomy, a kłębolot ma to do siebie, żeby potrafi mocno zawrócić w głowie.
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
I czemu to psuła? Czemu mu nie odpowiedziała? Jakiś kąśliwy żarcik? Pragnął, aby się z niego pośmiała, trochę utarła mu nosa! Soph nie umie się bawić i Dickuś jest smutny. Faktycznie chciał się trochę ponabijać, jednak jeżeli wolała zachować swoje komentarze dla siebie, całkowicie to uszanuje. Na pewno odegra się w innych komentarzach. -Wiesz, że wystarczy powiedzieć? Spytać? Starczy mnie dla każdego.-Uśmiechnął się szeroko. Prawda, o wiele więcej czasu spędzał z jej bratem, ale to dlatego, że obydwoje latali na miotłach i uwielbiali, kiedy dostawali wtedy lańsko. Gdyby Sophie chciała dołączyć, chętnie zapraszał, na pewno spodoba jej się zabawa w błocie, deszczu... O poleca szczególnie zdejmowanie przy sobie koszulek i podziwianie bicepsów. Oczywiście robili wszystkie z tych rzeczy, a gdyby do nich dołączyła, mogłoby być zabawnie, chociaż nie wiedział, jak widziałby to Lucas. Jednak od momentu, kiedy Dick przyjechał z wymiany międzyuczelnianej, Sinclairowie wzięli go pod swoje skrzydła, za co był w jakimś tam stopniu wdzięczny. Obojgu. Zajebiście jest znaleźć kolejnych cudaków, którzy akceptowali wszystkie możliwe odchyły. No, prawie wszystkie. W końcu nie wiedzą o sobie wszystkiego.-Oh, ja nie imponuję dziewczynom. Jestem cały Twój.-Ah ta jego zabójcza pewność siebie. Puścił jej perskie oczko i zaśmiał się lekko.-Wiesz, robiłem je z nudów z matką. Później wkurzałem brata i robiłem je dla niego, aby je nosił. Pasowały mu bardziej.-Powiedział, chociaż sam nie wiedział, dlaczego wspomniał o swoim bracie. Proszę, teraz wiedziała coś, czego inni nie. -Idziesz tam ze mną. Nie myśl o nikim innym, ranisz mnie. Jestem wrażliwym facetem.-Uniósł rękę i położył ją w miejscu, w którym powinno znajdować się serce. Pod całą tą warstwą tkanek, krwi, mięśni, kości. Westchnął cicho. Nie znał jedynie tej nazwy, jednak był bardzo ciekawy, co znajdowało się w środku. Musiała podejrzewać, że nie odmawiał darmowym napitkom. Nawet tak dziwnie i podejrzanie wyglądającym. Może nawet chętnie je przyjmował... Jakby igranie z własnym życiem było dla niego zabawą. Kiedy przyniósł drewno, zaczął je układać, jeszcze na samym początku robiąc okrąg z kamieni, które znalazł nieopodal wody. Oczywiście nie obyło się bez podejrzliwych spojrzeń ku wodzie. -Ja?-Spojrzał na nią dosyć poważnie. Nawet bardziej, niżeli na samym początku tego chciał. Czy w tym momencie właśnie dawał jej przedsmak swojej mroczności? Oczywiście, że chciał się troszkę podroczyć. Podszedł do niej, kucając obok i mocno się do niej przysuwając. Nie zmienił wyrazu swojej twarzy. Między jego brwiami pojawiła się zmarszczka, a one same były ściągnięte. Poważne, chłodne spojrzenie, którym obdarzał... Pewne istoty.-Jestem łagodnym stworzeniem. Nie obawiaj się.-I nagle jakby czarna chmura gdzieś odfrunęła, a na jego ustach ponownie zagościł szeroki uśmiech. Odsunął się. Spojrzał ponownie na butelkę i ją podniósł, przez moment tylko przyglądając się szyjce. Przez moment mocował się z butelką, aby po chwili usłyszeć charakterystyczny odgłos otwieranej butelki. Uśmiechnął się lekko.-Niby takie magiczne, a nic się nie wydarzyło.-Podniósł naczynie i spojrzał na jego zawartość. Bez zastanowienia przechylił butelkę i upił spory łyk. Wow. Wiele smaków zmieszało się ze sobą, łącząc się i tworząc dziwną całość. Czuł coś jeszcze, jednak nie potrafił zlokalizować danego smaku. O wiele lepszy był we wzrokowych zabawach, niżeli używając zmysłu smaku. Spojrzał na Soph.-Wróżyć? Nie wierzę w te rzeczy, ale proszę bardzo... Chętnie się czegoś dowiem o sobie.-Uśmiechnął się lekko i wstał, chcąc dokończyć swoje ognisko. A raczej dzieło, które teraz tworzył.
Przeważnie mówię to co mi ślina na język przyniosła - nawet jeśli jest to głupie albo wredne. Zdarza mi się jednak powstrzymywać, na przykład kiedy staram się być chociaż trochę miła i tak właśnie jest w tym przypadku, kiedy nie wyprowadzam Dicka z błędu, że jest najpiękniejszy w Hogwarcie. - Ale o co konkretnie spytać, chciałbyś mi powiedzieć o sobie coś konkretnego? Coś, co powinnam o tobie wiedzieć? - dopytuję się, nie wiedząc w zasadzie co ma na myśli. Tego, że się nie znamy ciężko zmienić w jednej rozmowie czy też pytaniu. Mam wrażenie, że nie spowodują tego również godziny spędzone na wspólnym lataniu na miotle. Co do spędzania czasu w taki sposób to jak akurat chętnie - mogłabym mieć jedynie problem ze zdejmowaniem koszulki, a poza tym wszystko co wiązało się z lataniem, nawet jeśli oznaczało wybrudzenie się - jak najbardziej mnie kręciło. - Ach, więc dostałeś taką bonusową umiejętność do matki... Jak nie imponujesz? Zobacz, gdyby nie ty to miałabym parę związanych ze sobą kwiatków a nie wianek - mówiąc to dotykam swojej ozdoby na włosach. Nie jestem pewna w co gramy ale postanawiam dołączyć. - A ty myślisz tylko o mnie? - Właściwie, całkiem miło się tak przekomarzać. Kiedy się przysuwa jestem chyba bardziej zaintrygowana tym co robi niż przestraszona. Przyglądając się jego twarzy przez chwilę mam ochotę jej dotknąć ale ostatecznie nie ruszam się nawet odrobinę i cały czas się w niego wpatruję. Czekam na to co się wydarzy - i tylko dlatego nie robię nic. Na koniec czuję nawet rozczarowanie ale kiedy się uśmiecha, ja również to robię. - Nie obawiam się. Ale co to miało być? Jeśli chcesz mnie przestraszyć, musisz się bardziej postarać. - W końcu jesteśmy w Zakazanym Lesie a niedługo się ściemni - to nie może być takie trudne. Być może aż sama się proszę - żeby było ciekawie trzeba najpierw zaryzykować. Podobnie ryzykowne jest siedzenie nad jeziorem w którym nie wiadomo co pływa (być może straszniejsze rzeczy niż w tym zwyczajnym, przy zamku). Patrzę jak Dick otwiera butelkę, obchodzi się bez wybuchów (mogłam wcześniej potrząsnąć to by nie było tak łatwo! chociaż byłoby duże ryzyko, że by się zmarnowało sporo alkoholu). - A w co wierzysz? W magię? - Uśmiecham się trochę kpiąco jak zawsze kiedy ktoś twierdzi, że nie wierzy w przepowiadanie przyszłości chociaż na co dzień macha różdżką. Dla nas może to być oczywistością, jednak kiedy w Hogwarcie pojawia się mugolak, unoszenie czegoś za pomocą zaklęcia jest tak samo niesamowite jak przepowiadanie przyszłości dzięki patrzeniu w szklankę z fusami. Biorę od Dicka butelkę i również piję parę łyków, co ostatecznie dowodzi tego, że nie chcę go otruć a więc zapewne nie mam złych intencji (w końcu jest duże prawdopodobieństwo, że to na mnie ten cały kłębolot podziała szybciej i zacznę robić jeszcze większe głupoty niż zazwyczaj). - No dobra, ale musisz zadać jakieś pytanie, nakierować mnie chociaż odrobinę, co byś chciał wiedzieć? Już wpatruję się w gwint butelki skąd, jeśli się dobrze przyjrzeć, ulatują widoczne gołym okiem, kolorowe bąbelki - są w odcieniach pomarańczowego, podobnie jak samo naczynie. Nie jestem jakimś specem od wróżenia ale chodzę na lekcje i może uda mi się wyczytać z nich coś co się spełni.
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Przecież nie o to chodziło w ludzkiej znajomości, ludzie nie musieli być, dla niego myli, aby w ogólnie z nimi przebywał. Cenił sobie szczerość, nieważne jak paskudna mogłaby być. W tym przypadku zwyczajnie się droczył. Było to dla niego tak naturalnie, że wychodziło autentycznie. -Nie musisz wiedzieć, nie musisz pytać. Chcę zaznaczyć, że masz taką możliwość.-Powiedział zgodnie z prawdą. A jeżeli nie miała nic przeciwko brudzeniu sobie rączek i nie tylko, to chętnie zaprosi ją do jego wspólnej, jakże męskiej zabawy z jej bratem. O ile nie przeszkadzało jej to, jak dwóch facetów zachowuje się jak totalne dzieciaki i idioci. -Tę i wiele innych! A kiedyś jej mówiłem, że do niczego się to nie przyda... Podziękuje jej za Ciebie następnym razem.-Powiedział, uśmiechając się lekko i poprawiając wystającego kwiatka z jej wianka. Tak lepiej. Spojrzał na dziewczynę i zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się nad odpowiedzią.-Może inaczej... Nie staram się tego robić, a jak wychodzi? Sama widzisz.-Uśmiechnął się szerzej, troszkę bardziej zadziornie. -Oczywiście. W tym momencie wypełniać połowę moim myśli, druga część zarezerwowana jest dla mnie.-Puścił jej perskie oczko, wytykając lekko przód języka. Nie byłby sobą, gdyby nie przemawiała przez niego jakaś cząstka egoizmu, czy narcyzmu. Taki był i takiego go uwielbiali. Nie musiałeś się do niego przywiązywać, jakby człowiek podświadomie wiedział, że nie tak wygląda ta relacja. Jakąkolwiek by nie stworzył. Nie obawiasz się, że go stracisz, jako człowieka, partnera, przyjaciela. Czy dlatego, że nigdy go nie miałeś, czy dlatego, że był pewną i solidną postacią w życiu drugiej osoby? Nie musiała się nad tym zastanawiać. Chciał, aby go obserwowała, aby była wyczulona na każdy jego ruch. Chciał zobaczyć, jak wodzi spojrzeniem za jego dłońmi, czy ukradkowymi spojrzeniami. Mógł jej dać wszystko, czego tylko zapragnęła. Wystarczyło odpowiednio go poinformować o tym, czego chciała. To dopiero początek ich wspólnego wieczoru, lepiej nie zdradzać wszystkiego od razu. -Kto powiedział, że chcę Cię przestraszyć?-Uśmiechnął się łagodnie, niemal pobłażliwie. Dick wszystko robił z jakiegoś powodu, nie było u niego rzeczy nieprzemyślanych, nawet jeżeli są one wykonywane pod wpływem chwili. Coś musiało je wywołać, coś chciały osiągnąć. -Nie chcesz się ze mną bawić w złego wilka w Zakazanym Lesie.-Dodał swobodnie, chociaż jego akcent był tutaj bardziej wyczuwalny. Wywrócił oczyma.-W co wierzę? -Takie proste pytanie, a ile się z nim wiązało. Westchnął przeciągle i zerknął na Sophie. Nie widział nic szczególnego w tym, że nie wierzył w przepowiednie. Wierzył w to, że coś istniało ponad nimi, coś znacznie większego, bardziej znaczącego i zdecydowanie niezrozumiałego. Jednak nie wierzył w los. -W siebie, na pewno.-Uśmiechnął się pogodnie i zasalutował jej butelką, kiedy ponownie znalazła się w jego posiadaniu. Zerknął na jej twarz jedynie pobieżnie, aby dostrzec zmiany po wypiciu tych kilku łyków. Czy była przyzwyczajona do tego rodzaju trunków? Mhm. Upił kilka łyków i oddał naczynie dziewczynie.-Hm, co chce wiedzieć o sobie? Wiem wszystko, co chciałbym wiedzieć... Raczej nie oszukuje się nawet w przypadku brzydkiej prawdy.-Wzruszył ramionami, jakby mówił o czymś zupełnie naturalnym. Wyciągnął różdżkę i podpalił zaklęciem mech i suche liście, które znalazł podczas szukania patyków. Pochylił się, klękając na ziemi i podmuchał, aby ogień mógł zająć się drewnem. Wyprostował się i zerknął na nią, uśmiechając się jak dziecko.-Jak moje sprawy sercowe? Opowiedz mi coś o tym.-Zachęcił ją do szukania konkretnej rzeczy w bąbelkach trunku. Ciekawe co z tego wyjdzie.
Chcę skorzystać z tej możliwości zadawania pytań, skoro już tak chętnie mi ją daje - nie będzie mógł (nie powinien) w żaden sposób wymigiwać się od odpowiedzi. - No dobra. Więc opowiedz mi coś o sobie - proponuję, bo chętnie posłucham co ma do powiedzenia. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że prośba "opowiedz coś o sobie" jest tak rozległa, że sama zupełnie nie wiedziałabym co mam odpowiedzieć na coś takiego. - Po co przyjechałeś do Hogwartu? - pytam więc, żeby trochę bardziej sprecyzować od czego może zacząć opowieści na swój temat. Właściwie to nawet nie do końca wiem, po co jest ta cała wymiana w tym roku - nie są przecież organizowane żadne turnieje magiczne czy międzynarodowe rozgrywki quidditcha. Ja to odczuwam tylko tak, że nagle do naszej szkoły przyjeżdża trochę nowych osób, które ogłaszane są "przyjezdnymi", a różnią się tym od uczniów dołączających do różnych domów już na wyższym etapie edukacji tylko tym, że prawdopodobnie ci pierwsi niedługo wrócą do siebie do kraju. - Tylko połowę! Czy może aż? - Nie mogę się zdecydować co powinnam wybrać. Myślenie w połowie o samemu sobie wydaje się całkiem rozsądne i nie powiedziałabym, że trzeba być zaraz jakimś narcyzem. To chyba się dzieje, kiedy myśli się tylko i wyłączenie o sobie! Ja na przykład podział rozmyślań mam całkiem inny, bo przez większość czasu przemykają one przez moją głowę tak szybko, że można by było stwierdzić, że prawie nic tam nie ma, ewentualnie na odwrót - jest aż za dużo i ciężko jest się doszukać co dokładnie. Wzruszam ramionami i uśmiecham się lekko. Nie wiem co chciał zrobić, mogę się tylko domyślać. - To co, skoro nie przestraszyć? - dopytuję się. Nie będę przecież grzecznie czekać aż postanowi zdradzić mi o co chodzi. - Skąd wiesz? Może chcę. Kto będzie złym wilkiem w tej zabawie? - Naprawdę nie mam pojęcia o czym mówimy i kontynuuję tę rozmowę całkiem na ślepo, czując się jak jakiś odkrywca, który z każdym krokiem widzi coraz więcej i dopiero kiedy zrobi dostatecznie duży dystans, może mieć czyste spojrzenie na całość. - Bardziej mi chodzi o przyszłość, wiesz co się wydarzy w twoim życiu za jakiś czas? Nie mam zamiaru odgadywać twojej przeszłości, przecież obiecałeś odpowiedzieć na moje pytania, jeśli jakieś będę miała, więc w końcu dowiem się wszystkiego. - Mówię całkiem pewnie, bardzo możliwe, że nadinterpretowując to, co wcześniej mi powiedział. Przejmuję od niego butelkę - po kilku łykach jeszcze nic się ze mną nie dzieje, tylko po pierwszym odczuwam rozchodzące się wraz z bąbelkami po ciele ciepło. Butelka jeszcze się jednak nie skończyła a znajdujący się w niej alkohol może być bardzo zdradziecki - jak to każdy z bąbelkami. Przyglądam się unoszącym nad gwintem kształtom, czy też raczej - próbuję w nich coś konkretnego zobaczyć. - Tak jak mówiłam, nie powiem i jak mają się twoje sprawy sercowe teraz. - Odrywam wzrok od butelki i patrzę na niego, chcąc zobaczyć czy to co mówię znajdzie jakąkolwiek odzwierciadlenie w reakcji na jego twarzy - jej wyraz może przecież mówić bardzo dużo, nawet jeśli moje "wróżby" okażą się zupełnymi bzdurami. - Widzę, że będziesz szukał swojej prawdziwej miłości a kiedy już ją znajdziesz to na początku nie przyznasz się do tego, że to ona... - Urywam, no bo przecież nie będę zdradzała wszystkiego na raz. Spoglądam na ognisko, które zaczyna się całkiem dobrze palić i oddaję Dickensowi butelkę. - Co na to powiesz?
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Zaśmiał się szczerze, delikatnie łapiąc się za brzuch. Czemu tak łatwo to przyszło? Spojrzał na Sophie, jakby przez moment zastanawiał się, czy faktycznie jest to dobry pomysł. Powiedział jej, że mogła pytać, o co chciała, miała możliwość zapoznania się z jego historią, którą ochoczo się podzielił. Jednak co z resztą? Nie mógł jej tego powiedzieć. Nie mógł podać prawdziwego powodu, dla którego naprawdę tu przyjechał. -Dlaczego? Gdybym powiedział, że to przez drużynę... To byłaby tylko półprawda.-Wzruszył lekko ramionami, opierając się o belkę i odchylając lekko do tyłu.-We wszystkim jest wiele prawdy, jednak jest to tylko zbieranina skrawków większej całości.-Podszedł do ogniska i nachylił się do ziemi, aby dmuchnąć w ogień. Dołożył jeszcze trochę mchu i cieńszych patyków, które z dymu przeradzały się w ogień.-Chciałem zobaczyć inne środowisko. Żyć w nim. Poczuć je. Można więc powiedzieć, że uciekłem od życia, które wiodłem.-Mruknął, wyciągając ręce na kuckach i ogrzewając je. Spojrzał na dziewczynę, już bez żadnego głupiego uśmieszku czy porozumiewawczych spojrzeń. -Kochana... Dostępujesz w tym momencie niewyobrażalnego zaszczytu. Nikt nie przesiaduje w moich myślach tak długo.-Wrócił. Nie miał już tego poważnego wyrazu twarzy, tego ciętego spojrzenia, z którego odpływały wszystkie jego myśli. Kolor jego oczu jedynie wzmagał chłód, jakim obdarzał swojego towarzysza spojrzeniem, chociaż zawsze umyka to uwadze, kiedy skupia się na jego uśmiechu, który rzadko schodzi z jego twarzy. Lubił tę beztroskość, wolał się jej trzymać. Przez moment milczał, jakby faktycznie chciał się zastanowić nad tym, o czym faktycznie rozmawiali. Zły wilk? Przekrzywił lekko głowę i posłał jej jeden ze swoich półuśmiechów, które mówią tylko półprawdę. Porównywanie czegokolwiek do wilka w przypadku Dicka nie było żadnym przypadkiem. Cały czas kucając przy ognisku, które robiło się coraz większe, spojrzał na Sophie.-Jeżeli chcesz, możesz być wilkiem... Nie odpowiadam jednak za to, co może się stać, kiedy Cię złapię.-Prawda. Autentyczna. Nie bez powodu próbował znaleźć się w innej rzeczywistości, nie bez powodu kręcił się za osobami, których zainteresowania kręciły się wokół likantropii. Zadziwiające było podejście świata, w którym teraz żył, od tego, w którym się wychował. -Tak całkowicie szczerze, Sinclair. Kto chce znać swoją przyszłość? Kto chce przewidzieć, nawet jeżeli nie z dokładnością dnia i godziny, co ich czego? Czekam z podekscytowaniem na to, czego nie wiem. -Również prawda. Wiedział, że to tylko zabawa i nawet potrafił się w czuć w ten cały klimat przepowiedni... Chciał jednak dać jej obraz tego, kim był. Kolejne ważne informacje na temat Dickensa, które nie ulegną zmianie. Usiadł obok i spokojnie czekał na to, co zobaczy lub nie w tym naczyniu. Powiedziałby nawet, że z lekkim rozbawieniem. Sprawy sercowe? Co wyczytała z jego twarzy? W tamtym momencie spoglądał na ogień z niemą fascynacją, ale pewnym uwielbieniem wypisanym na ostrych rysach. Przechwycił butelkę, którą w jego stronę wyciągnęła i pociągnął porządnego łyka. Wytarł wierzchem rękawa usta.-Naprawdę musiałbym chcieć jej szukać. Nie wierzę w takie rzeczy.-Powiedział spokojnie. Czy nie wierzył w miłość? Wierzył w namiętność, ekscytację, pragnienie, intymność... Miłość?-Teraz ja.-Zerknął do butelki, lekko cmokając, jakby doszukał się tam czegoś fascynującego.-Bąbelki mówią, że nie dostrzegasz tego, jak możesz w cudowny sposób wykorzystać wszystkie swoje atuty. I, że powinnaś wykorzystać okazję, kiedy siedzisz w towarzystwie piekielnie przystojnego i inteligentnego faceta.-Powiedział poważnie.-O, o, dodają, że nie pij więcej, żeby upić tego przystojniaka, nie będzie oponował.-Oddał butelkę i uśmiechnął się szeroko.
Uśmiecham się kiedy się śmieje, chociaż nie wiem co jest śmiesznego w tym, co powiedziałam. Na pewno jeśli wyczuję, że nie mówi prawdy, będę tylko bardziej ciekawa jej odkrycia. - Przez drużynę, to znaczy? - Patrzę jak zbliża się do ogniska, ja sama nie ruszam się ze swojego miejsca na brzegu jeziora. - Nie lubiłeś swojego środowiska w Durmstrangu? - Dobrze wiem, że to co powiedział wcale nie musi tego oznaczać ale pytanie i tak samo ciśnie mi się na usta. - Poza tym, to wcale nie odpowiada na moje pytanie. Dlaczego Hogwart a nie Beauxbatons albo... Tecquala? To dopiero byś środowisko zmienił. - Wymieniam szkołę magii, która pamiętam, że jest daleko daleko, bo aż w Ameryce Południowej. - Więc czuję się zaszczycona. - Uśmiecham się lekko i taki też wyraz pozostaje na mojej twarzy, kiedy mówi o wilku. Chyba nigdy bym się nie domyśliła, że mówimy o linkatropii, myślałam raczej, że jesteśmy w tematyce bajek. - To znaczy, kim ty wtedy będziesz, skoro spróbujesz złapać wilka? - dopytuję się jeszcze, bo wydaje mi się, że to wilki powinien być tym, który łapie inne zwierzęta, czy też ludzi. Wzruszam ramionami na jego pytanie. Kto chce znać przyszłość? Raczej nie każdy, niektórzy wolą żyć tym co tu i teraz, nie wiedzieć, że zaraz przytrafi im się wypadek, inni z kolei woleliby wiedzieć o swoim ostatnim dniu życia, żeby odpowiednio go wykorzystać. A ja? Sama nie wiem. Interesuję się wróżbiarstwem ale jednocześnie, wolałabym nie znać zbyt dokładnie swojej przyszłości. - Ja chyba wolałabym nie znać. Wtedy to co się wydarza, nie byłoby aż tak ekscytujące. - Nawet lekcja może okazać się interesująca czy zwyczajna rozmowa na wizegnerze. Przepowiadanie przyszłości chyba nie idzie mi najlepiej - kłebolot nie należy do najłatwiejszych sposobów, a prawdopodobne scenariusze dla jakiejś osoby najłatwiej tworzyć wtedy, kiedy lepiej się ją zna. - Ciężko wiedzieć czym jest miłość nim się ją poczuje - mówię z przekonaniem, chociaż sama nigdy nie doświadczyłam podobnego uczucia. Wyobrażam sobie jednak, że istnieje, nawet jeśli jej nie szukam na ten moment. Zaczynam się śmiać, kiedy Dickens prezentuje swoje zdolności czytania z bąbelków. - Tak mówią? A dodają jak dokładnie powinnam go wykorzystać? - Trochę przekręcam to co powiedział ale alkohol robi swoje a ja wciąż jestem rozbawiona. Postanawiam w końcu wstać i kiedy się podnoszę okazuje się, że być może wypiłam więcej niż mi się wydaje albo bąbelki maja większą moc niż myślałam. Ziemia nagle przyzywa mnie do siebie, więc łapię się Dicka za ramię, żeby nie runąć być może do wody. Po chwili mój błędnik w miarę łapie równowagę i już bez problemu dochodzę do ogniska, okręcam się nawet dookoła, jakbym miała na sobie spódnicę, która ładnie faluje przy tańczeniu. - Spróbuj mnie złapać, wilku. - Trochę mi się poplątało kto jest wilkiem ale chyba najważniejsze jest, że miałam uciekać a on gonić. Znajduję się teraz po drugiej stronie ogniska i wydaje mi się, że jest na tyle duże, że ciężko je przeskoczyć. Chociaż kto wie co potrafi taki wilk?
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Uśmiechnął się szerzej, jakby jej ciekawość niezwykle go bawiła. A może właśnie o to chodziło, o wywołanie lawiny pytań i niewiadomych w jej ślicznej główce. Podniósł głowę i spojrzał na nią, wyglądał tak, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią. Prawda jest jednak taka, że nie musiał wcale się nad nią zastanawiać.-Nie wiem skąd to wywnioskowałaś... Doświadczenie mogę zdobywać wszędzie. Tu, w Stanach czy gdziekolwiek indziej. Kto powiedział, że zostaje tu na następny rok?-Uniósł lekko brwi.-Nie lubię stać w miejscu, wszystko, co umiem, opanowałem w stu procentach, a przecież to nie jest szczyt wszystkich technik i umiejętności, które faktycznie mogę poznać i opanować. -Uśmiechnął się lekko, szturchając patykiem ognisko.-Wylosowałem to miejsce. Jedno z wielu, które w przyszłości odwiedzę. A Durmstrang? Jak na szkołę o wolności w kwestii praktykowanej magii, jest całkiem ograniczony.-To nie tak, że tam nie pasował. Odnajdywał się tam, jakby był u siebie, jakby rządził tym miejscem i tymi ludźmi, którzy tam chodzili. Jedną z jego cech, oprócz naturalnego uroku była charyzma i umiejętność zawładnięcia pomieszczeniem, kiedy się w nim znajduje. Dick lubił wyzwania. Nie powinien tego komentować. W sumie nie wiedział, kiedy zeszli na temat kompletnie odbiegający od pierwotnego. Dlatego tylko na nią patrzał, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. -Kim? Kimkolwiek tylko zechcę, Soph.-Zaśmiał się, chociaż nic w tym śmiechu nie było piękne, czy szczęśliwe. Nie kojarzyło się z pierwotną definicją tego gestu. Znanie swojej przyszłości wiązało się z pewnymi ograniczeniami, a Dick zwyczajnie się ich wyzbywał. To jedyne rozwiązanie dla osoby jego pokroju. Uśmiechnął się szeroko, szczerze, jak dawny Dickens, którego widzą ludzie na co dzień. -I teraz mówimy tym samym językiem.-Nie był żadnym ignorantem, to, że czegoś nie rozumiał albo nie kierował się konkretnym podejściem, nie oznaczało, że tego nie było. Nie rozumienie czegoś, nie znaczy, że to nie istnieje. Zaśmiał się lekko i pokręcił głową.-Wiesz, nawet nie będziesz wiedziała, że to jest właśnie to.-Mruknął, naprawdę rozbawiony.-Prawda jest też taka, że jest tak wiele rodzai tej miłości, że trudno o jedną konkretną definicję jej odkrywania. Tak jak wiele osobowości, tak wiele odmian.-Każdy reaguje na co innego, każdy ma inne upodobania, preferencje, zwał jak zwał. Byłby dobrą wróżką, brakuje tylko turbanu, bransoletek i kuli. Śmiał się cicho pod nosem, na co mógł zwalić alkohol, który krążył w zawrotnym tempie w jego krwi. Spojrzał na dziewczynę.-Oj, to wiesz tylko Ty. Ale mówią, że możesz go wykorzystać na tyle sposobów, na ile tylko zechcesz.-Powiedział, reagując od razu i chwytając jej rękę, która majdała się nad jego głową. Wiedziała, że przed nimi było ognisko, prawda? Jeszcze moment, a by wpadła do środka. I chociaż jedna jego część cicho się śmiała, druga mówiła coś całkowicie innego. Odprowadził ją wzrokiem, lustrując postać dziewczyny, próbując dostrzec wszelkie oznaki kolejnego potencjalnego upadku. Kiedy się odwróciła i na niego spojrzała, nie odpowiedział, nie poruszył się... Nawet jego brew nie drgnęła. Wyglądał, jakby się zastanawiał, chociaż tak naprawdę mierzył się z nią wzrokiem. Powoli wstał i spojrzał na ognisko, jakby czytał jej w myślach i wiedział, o czym pomyślała. Czy udałoby mu się przeskoczyć? Jego wargi drgnęły, rozszerzając się w szerokim uśmiechu. Nie przywodził na myśl nic miłego, raczej szalonego. Jego zęby nie mogły się wydłużyć, nie mogły być ostrzejsze. A jednak coś w padającym świetle z ogniska i tym, jak mocno się uśmiechnął, sprawiało, że nie wyglądał już tak przystojnie czy miło. Zrobił krok do tyłu, pochylił się lekko i zgiął kolana, faktycznie zamierzał skoczyć.
Ciężko mi sobie wyobrazić takie zmienianie szkoły co rok - ja od zawsze siedzę w tym samym miejscu, jestem przyzwyczajona do tego, że nawet jeśli część rzeczy się zmienia, to większość pozostaje jednak taka sama. Dobrze mi z tym, takim przyzwyczajeniem i poczuciem, że coś do czego się przywiązałam tak szybko nie zniknie. Jednak to co mówi Dick brzmi całkiem przekonująco, przynajmniej na tyle, że wydaje mi się, że wiem o czym mówi. Nie że sama bym chciała spróbować. Istniałaby możliwość, że za bardzo by mi się to spodobało. - Więc gdzie będziesz za rok? - pytam sama nie wiedząc co w związku z tym czuję, świadomość, że ktoś kogo się zna zaraz zniknie jest bardzo dziwna. Oczywiście nic jeszcze takiego nie powiedział ale ja lubię zadawać pytania. Potem przez chwilę patrzę się na niego, jakbym chciał wyczytać co ma na myśli. Ale rozgryzienie drugiej osoby, szczególnie kiedy ta nie chce, żeby to zrobiono nie jest łatwa a ja nie zadaję już więcej pytań, których sensu sama nie rozumiem. - Mówisz, jakbyś był w tym jakimś ekspertem. A przed chwilą twierdziłeś, że nie wierzysz w takie rzeczy - zauważam, jeszcze nim rozwija swoją myśl. - Czytasz książki o miłości? Jednak Dickens ma rację w tym co mówi, chociaż ja początkowo myślałam przede wszystkim o miłości romantycznej. A to prawda, że można kochać na tyle różnych sposobów, że to aż zadziwiające. (Robi się aż dziwnie ckliwie, kto by pomyślał.) Czasem nawet każde "kocham cię" przyprawia o wstydliwe drżenie głosu. Uśmiecham się, lekko rozmarzony wzrokiem przesuwając po butelce, potem Dickensie i ognisku. Wszystko wydaje się jakby rozpływać. Kiedy alkohol szumi w głowie, wstawanie jest dziwnym doświadczeniem - przez chwilę nie ma się pewności czy to się w ogóle powiedzie, potem wydaje się "nie jest wcale tak źle" aż ostatecznie idzie się (chyba) pewnym krokiem, nie będąc pewnym jak to wygląda na zewnątrz. Z drugiej strony ogniska widzę Dicka oświetlonego płomieniami i przez moment wydaje mi się, że wygląda jakoś tak dziwnie. Czy on naprawdę ma zamiar przeskoczyć? Niemożliwe. Czy jak człowiek wpadnie w ogień to się spali czy może nic mu się nie stanie? Moje myśli przepływają wolno i zdecydowanie nie wymyślają nic nowego. - Stój, Dick, nie skacz! - wołam być może nim jeszcze zaczyna to robić, nagle jestem pewna, że stałoby się coś niedobrego. Nie czekam jednak by sprawdzić co ostatecznie zrobi - odwracam się od razu i tym razem biegnę w ciemność. Tam, gdzie wydaje mi się, że musi znajdować się Hogwart. Problem tylko jest taki, że stąd zupełnie o go nie widać ale przecież nie pierwszy raz jestem w Zakazany Lesie, więc chyba dobrze musi mi się wydawać?
Ostatnio zmieniony przez Sophie Sinclair dnia Wto 30 Cze - 14:20, w całości zmieniany 1 raz
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Dickens nie posiadał miejsca, do którego by należał... Nie był osobnikiem, który przywiązywał wagę do miejsca, a nawet do osób. Jego przynależność nie istniała. Jakby nie był z czymś naprawdę związany. Czy Hogwart, osoby, które tu poznał, te wszystkie naciągane więzi będą go prześladować, jak już zniknie? Faktycznie chciał zmienić otoczenie już w przyszłym semestrze? Czy zrobił to, czego chciał za pierwszym razem, jak tu przyjechał? Nie. Jedyna rzecz, która faktycznie go tu zatrzymuje. -Nie wiem.-Odpowiedź szybka, prosta i jak adekwatna do tego, co faktycznie może się wydarzyć. Uśmiechnął się lekko, jakby niewiedza jedynie mocniej go napędzała. O nie. To nie tak, że nie chciał być rozgryziony. Nie mógł. Nikt nie mógł tego zrobić, ale nie dlatego, że nie dawał im szansy. Pokręcone. Wyciągał rękę, z wielką siłą i energią, widoczną w geście, na twarzy... I to jest naprawdę prawdziwa forma. A kiedy tylko czuje na opuszkach palców ciepło drugiej istoty, odsuwa dłoń, uśmiechając się do siebie, kącikami ust. Jednocześnie coś oferował i zabierał, równie szybko, jak tylko okazja się pojawia. Uśmiechnął się szeroko. Faktycznie, coś było w tym, że wiele na ten temat wiedział, chociaż całkowicie w to nie wierzył. Nie wierzył w oddanie dwóch dusz, nie wierzył w ich kompatybilność, oddanie, wiarę. -Ja jestem książką o miłości.-To kiedyś usłyszał, od kogoś, kto doskonale wiedział, o czym mówił. Można to interpretować na wiele sposobów, którymi nie zaprzątał sobie nigdy głowy. Zwyczajnie przyjął to jako kolejną fanaberię żyjącej wspomnieniami kobiety. Nie chodzi o to, czy był do tego zdolny, czy nie. Każdy mógłby to zrobić. Każdy mógłby spróbować i skoczyć. Liczyło się tylko to, czy faktycznie to zrobi. Rzecz dokonana, której nie da się już odwrócić. Czy to alkohol sprawił, że zapragnął to zrobić, czy może jej spojrzenie, w którym doszukał się tak wiele słów i pomysłów. Nie było to nic szczególnego, tylko szybkie przeskoczenie przez ognisko, które w rzeczywistości nie było duże, płomienie sięgały po jego biodra. Był wysokim chłopcem, do tego całkiem sprawnie się poruszającym... A co z alkoholem we krwi? Co z grząskim gruntem, ciężkimi butami? Materiałem, który mógłby się spalić... Niech się więc pali. Rzekł kiedyś jego kat. Kiedy przerażony dwunastolatek czuł w nozdrzach zapach palonej... Skoczył, w momencie, w którym wypuściła z siebie pierwsze słowa. Nie słyszał jej, bo coś zupełnie innego zagłuszało wszystkie dźwięki. Adrenalina. To ona napędzała pomniejszych i prawdziwych popaprańców. Czuł ciepło pod ciałem, chociaż trwało to ułamki sekundy. Nie, nie słyszał jak, guma w jego bucie skwierczy pod wpływem wysokiej temperatury. Jego ubranie nie zapłonęło jak pochodnia, nie widział na swojej skórze płatów odchodzących od kości. Uciekła, a on nie wiedział nawet, w którym dokładnie momencie. Spojrzał za siebie, chwycił to co zostawili i rzucił na ognisko zaklęcie. Woda ugasiła ognisko, a ciemność przygarnęła Dicka jak najlepszego kochanka. Odwrócił się w kierunku, w którym uciekła dziewczyna, a przynajmniej tak to zapamiętał. Ruszył za nią, mając jedynie nadziej, że nie uciekła za daleko... Faktycznie był wilkiem w ich niewinnej zabawie.
Czekał na nią przed ścianą lasu, naciągając rękawiczki na dłonie i obserwując, jak jej postać zbliżała się od strony szkoły. Dostał informacje o nowej członkini kadry pedagogicznej, która aspirowała na stanowisko nauczycielki opieki nad magicznymi stworzeniami i polecone zostało mu wesprzeć ją w tej asystenturze. Pamiętał dobrze swoje czasy bycia asystentem, choć odbywało się do w Beauxbatons oraz jak wiele miał okazję nauczyć się nie tylko kwestii podejścia do zwierząt i młodzieży, ale przede wszystkim tego, jak wiele obowiązków rozlegało się wokół zwykłej pracy pedagogicznej. - Bridget? - uśmiechnął się bajecznie, jak to Atlas, przyglądając się jej z uwagą - Atlas Rosa, będziemy od tego semestru współpracować. - przedstawił się jej, ujmując w rękę jej drobną rączkę na przywitanie. Po tej formalności naciągnął druga rękawiczkę i spojrzał w stronę lasu. - Ministerstwo magii boryka się z wieloma problemami związanymi z tym, jak pył wpływa na rośliny i zwierzęta. Podwoiłem swoje patrole wokół zakazanego lasu, by mieć oko na to, co się tam dzieje i móc działać, zanim cokolwiek zagrozi uczniom. - nakreślił - Wybierzemy się dziś... nieco głębiej, takie wyzwanie na pierwszy dzień w pracy - mrugnął do niej - mam nadzieję, że jesteś gotowa? - obnażył zęby w cudownym, zachęcającym uśmiechu i wyjął różdżkę, bo wiadomo, że w Zakazanym różdżkę należy mieć zawsze w gotowości.
Powrót na stare śmieci nastrajał ją wyjątkowo nostalgicznie, choć nie upłynęło aż tak dużo czasu odkąd ostatni raz chodziła po szkolnych błoniach. Pamiętała, jak na trzecim roku studiów nosiła się z zamiarem wskoczenia niemal od razu na asystenturę obecnego ówcześnie nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami. Mieli w planach wiele badań i projektów dotyczących hogwarckiego jeziora, lecz finalnie los chciał czegoś innego dla nich obojga. Profesor Cromwell zrezygnował z nauczania po fiasko z pewną graczką Quidditcha, a ona zawinęła ogon, by osiąść na dłuższą chwilę w klinice dla zwierząt Findabair. Dziwnie było wejść do szkoły w roli innej niż uczennica, stwierdziła, idąc ku Zakazanemu Lasowi. Miała tam spotkać swojego przełożonego - tak przynajmniej wynikało z notki, którą przyniosła jej rano sowa. Pierwszy dzień musiał obfitować w nowości, prawda? Zbliżając się ku jego postaci, zaczęła zastanawiać się, czy to naprawdę jemu miała asystować podczas zajęć? - Tak - przytaknęła, usłyszawszy swoje imię. Uścisnęła mu dłoń i odwzajemniła uśmiech, choć ten jej nijak miał się do rzędu lśniących pereł, który on jej zaprezentował. - Miło mi. - Nie była pewna, czy ugięły się pod nią kolana, czy po prostu tak bardzo zapadła się w kleistym błocie. Wysłuchała jego słów, zastanawiając się, czy osoba o tak melodyjnym głosie nie powinna przypadkiem znajdować się na scenie i robić z niego lepszy użytek? - Coś o tym wiem - rzuciła zdawkowo, nie wgłębiając się w szczegóły. Podczas swojej krótkiej pracy w Ministerstwie dostrzegła, jak dużym problemem był wróżkowy pył. - Jak głęboko? - zapytała jeszcze, również wyciągając różdżkę, nauczona doświadczeniem, by nigdy nie opuszczać w lesie gardy.
Przyglądał się jej. To nieuniknione i trudne do przeoczenia, ale obserwował ją bardzo podobnie do zwierząt, które stawały się nowymi podopiecznymi rancza. Jakby się uczył jej schematu, obserwował jej zachowania, oceniał? Jej reakcje? Pokiwał głową z miękkim uśmiechem. Nie znali się jeszcze na tyle, by mógł przy niej swobodnie wieszać psy na angielskim ministerstwie, które jednak uważał, za kompletnie bezużyteczne i nieporadne, patrząc przez pryzmat tego, jak sobie nie radzili z żadnym z kataklizmów, których przez te dwa lata był świadkiem. W nieformalnych sytuacjach przepuszczał kobiety przodem, jednak kiedy kierowali kroki w stronę zakazanego lasu, pozwolił sobie być przewodnikiem, zachęcając Bridget by trzymała się blisko. - Zobaczymy. - powiedział zagadkowo - Jeden z centaurów zakomunikował mi dziś rano - a trzeba pamiętać, że istoty te bardzo rzadko wchodzą w interakcję z ludźmi, a co dopiero z nimi rozmawiają - że mają problem z kilkoma młodymi, uciekającymi w głąb lasu pod wpływem wróżkowego pyłu. - nakreślił jej sytuację - Nie wiem w jakim stopniu będziemy w stanie im pomóc, ale z pewnością nie jest to okoliczność jaką możemy zignorować. - z wielu powodów. Po pierwsze, ze względu na rzeczywiste zagrożenie związane z halucynacjami, po drugie ze względu na kruche zaufanie, jakim centaury obdarzyły czarodziejskich opiekunów zwierząt, a po trzecie, każda okoliczność w której mogli poznać szczegóły efektów zachodzących sytuacji były w obecnym czasie na wagę złota. Ruszyli w głąb lasu, Atlas poświęcał wiele uwagi temu, co słyszał dookoła. Obserwował ruchy między krzewami i drzewami, pilnując, by nic ich nie zaskoczyło. - Pracowałaś w klinice, prawda? - podjął small talk - Skąd decyzja o powrocie na uczelnie?
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Ona również mierzyła go spojrzeniem, badając niuanse tego delikatnego przechylenia głowy, lekkiego rozchylenia warg, zastanawiając się nad istotą jego czarującej natury. Normalny człowiek nie mógł mieć w sobie tyle magnetyzmu, aż dziw brał, że znajdował się w tym lesie sam, wraz z nią, bo wyobrażała sobie, że tacy mężczyźni podążają przez życie z wianuszkiem krążących wokół dziewcząt. Biją od niego spokój usposobienia rozlewał się również po niej, łagodząc wszelkie wątpliwości, które gnieździły się w jej umyśle. Z wdzięcznością przyjęła rolę tej, która miała podążać jego śladem, zbyt niepewna, by przewodzić ich prywatnemu dochodzeniu w sercu Zakazanego Lasu. Wciąż musiała brać poprawkę, że to, co znała niegdyś, wcale nie musiało być takie samo w teraźniejszości. Świat i jego zmienność wciąż zaskakiwały ją na każdym kroku, dlaczego Las miałby tego nie zrobić? - Jeśli centaury są w to zamieszane, to rzeczywiście jest to duży problem - podchwyciła, kiwając głową w geście zrozumienia powagi sytuacji. W jej Departamencie paradoksalnie najgorzej nie mieli ci, którzy musieli zajmować się smokami lub likwidacją niebezpiecznych stworzeń, tylko ci, którym przychodziło wchodzić w pertraktacje z centaurami właśnie. Bridget nie wiedziała, czy istniał gatunek równie mało ufający czarodziejom, jednocześnie równie dla nich niebezpieczny. Ich znakomita komunikatywność i inteligencja były zwodnicze - korzystały z tych umiejętności w sposób, w jaki im, ludziom, nawet się nie śniło. - Macie duży problem z halucynacjami? - podęła temat, przechodząc nad brejowatą kałużą błota w taki sposób, by nie obryzgać idącego przed nią Atlasa. Pytanie, które jej zadał, wymagało od niej nieco zastanowienia, bo choć dobrze znała swoje powody i motywacje powrotu, nie wiedziała, na ile pewnie czuła się z dzieleniem się nimi. Ostatecznie nic o Atlasie nie wiedziała, a choć wzbudzał w niej zaufanie swoją aurą i tym bajecznym uśmiechem, wykształciła przez lata lekki brak zaufania w stosunku do mężczyzn. - Prawda - powiedziała, tym razem przerywając, by bezpiecznie przejść nad ostro wystającym z ziemi konarem. Jeszcze tego nie wiedział, ale przypadła mu w udziale wyjątkowo niezgrabna asystentka. - W sumie od dawna chciałam pracować w zamku. Mam tu trochę... Niedokończonych spraw. Na moim ostatnim roku studiów mój ówczesny mentor odszedł z posady, a ja zostałam w klinice, zanim wymyśliłam, co dalej robić - przyznała. - A Ty długo już uczysz? - odbiła pytanie, przyglądając się tyłowi jego głowy, omiatając wzrokiem błyszczące, jasne kędziory. Nie mógł być wiele starszy od niej, chociaż z facetami to nigdy nie wiadomo.
Zmarszczył lekko brwi, pozwalając myślom zagłębić się nie co w zmartwienie sytuacją. Obserwował efekty pyłu na swoich zwierzętach na ranczo, niektóre nie reagowały wcale, inne wydawały się w jakiejś błogości, najtrudniej jednak znosiły halucynacje capra hircus, które w Himalajach przywykły do czystego, świeżego, górskiego powietrza i magiczny smog był dla nich nieuniknionym szokiem. - Wszyscy są w tym tak samo bardzo po uszy. - westchnął. Był wdzięczny, że społeczność centaurów w zakazanym lesie w tym przypadku nie stanowiła dodatkowej strony konfliktu, gdyż przy zeszłorocznych szaleństwach nie mieli takiego szczęścia. Rosa pracował nad przynajmniej neutralnymi relacjami z istotami zamieszkującymi zakazany las, co nie było zawsze proste, biorąc pod uwagę uczniów, którzy z całkowitym brakiem szacunku co chwilę zakradali się w głębiny, by zakłócać spokój jego mieszkańców. - Trudno jest zmierzyć ten problem. Od jakiegoś czasu obserwuję, że niektóre gatunki przez ten pył przedwcześnie budzą się z hibernacji, inne zmieniają schemat swoich naturalnych zachowań, gubiąc się we własnym środowisku. - przytrzymał nisko wiszące gałęzie, by łatwiej było jej pod nimi przejść, chociaż to jemu bardziej sprawiały one problem, niż pannie Hudson. - W ramach wsparcia pracy ministerstwa staramy się raportować zaobserwowane zmiany, by wesprzeć departamenty w poszukiwaniu rozwiązań. - powiedział to nieco mechanicznie, odbijając się w swojej głowie po raz kolejny od niechęci względem bezużyteczności ośrodka władzy magicznej angielskiej społeczności. Uniósł lekko rękę, by zasygnalizować jej ostrożność i wskazał jezioro w głębi lasu, majaczące przed nimi. Trójka młodych centaurów uganiała się za migoczącym w powietrzu jak brokat pyłem, jednak z twarzami zupełnie pozbawionymi jakiejkolwiek trzeźwości i kontaktu z rzeczywistością. - Parę lat. - uśmiechnął się do niej przez ramię, w tej krótkiej odpowiedzi - Po skończeniu studiów chwilę pracowałem na swojej uczelni. W Beauxbatons. Do Anglii przyjechałem... dwa lata temu. - nawet mu brew nie drgnęła, co przyjął jedynie za sygnał, że chyba w końcu wyleczył się z cierpienia, jakie niemal złamało mu życie.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget, może naiwnie, nie sądziła dotychczas, że problemy związane z wróżkowym smogiem dotykały Hogwart w takim stopniu, w jakim zarysowywał to Atlas. Owszem, otrzymywali w Departamencie skrupulatnie sporządzane raporty na ten temat, osobiście miała okazję jeden czy dwa z nich przeczytać, wtedy jeszcze nie mając pojęcia, że znaczną większość zawartych w nich informacji zawdzięczali samemu Atlasowi i jego prywatnie prowadzonym badaniom i obserwacjom w tym temacie. Podświadomie liczyła, że w miejscu z tak wieloma zdolnymi, wielkimi czarodziejami, czary ochronne, mające czuwać nad szkołą i jej uczniami, będą choć w niewielkim stopniu ograniczały wpływy magicznego pyłu. Może to kwestia tego, że bariery nie rozciągały się na całej długości Lasu? Wszak od swojej strony mieli dostęp wyłącznie do jego kawałka, co działo się poza tym obszarem? - Ministerstwo ma w tej chwili chyba największy problem ze smokami - wyjawiła, przechodząc pod tymi gałęziami, które tak uczynnie odchylił na bok, by ułatwić jej przejście wąską, zarośniętą ścieżką. - Można by pomyśleć, że wcześniejsze problemy ze smokami w roli głównej były szczytem, ale teraz wyobraź sobie całe rezerwaty zaćpanych pyłem gadów - dodała, parskając pod nosem śmiechem, choć temat w istocie raczej był tragiczny, niż komiczny. Jej siostra miała prawdziwe urwanie głowy z czarnymi hebrydzkimi z podlondyńskiego rezerwatu. - Nie jest lekko opanować coś takiego. Nic dziwnego, że zapominają o mniejszych stworzeniach - powiedziała, niekoniecznie mając na celu usprawiedliwianie Ministerstwa samego w sobie. Pracując w szeregach urzędniczych doskonale widziała jego ułomność i problemy organizacji pracy. Zamilkła, poprawnie odczytując dany jej sygnał, a następnie zastygła w bezruchu, wzrokiem podążając w kierunku wytyczonym przez jego rękę. Majaczące w niedalekiej odległości jezioro i trójka młodych centaurów, bezmyślnie biegających za sznurkiem brokatowego pyłu sunącym między nimi w powietrzu, jak wabik. Czy zamierzał zwabić stworzenia do samego jeziora? Czy na tym to wszystko polegało? - To już całkiem sporo - stwierdziła, usłyszawszy staż jego pracy. Podobno pierwszy rok był najgorszy, a po drugim nabierało się właściwej ogłady pozwalającej w pełni osiąść na stanowisku. W jej perspektywie dwa lata w tej chwili wydawały się wiecznością. Wróciła jednak myślami do centaurów i spojrzała na Atlasa z czającym się w brązowych oczach pytaniem: co teraz?
Były to czcze nadzieje, które Atlas, przychodząc do pracy w tej placówce, też posiadał. Słyszał bowiem legendy o tym, że to najbezpieczniejsze miejsce w Anglii, że chronią je prastare czary, że uczniowie są tu bezpieczniejsi niż we własnych domach. Niestety, przez całą swoją kadencję doświadczył absolutnie różnych sytuacji i bezpieczniej czuł się w Himalajach na latającej kozie, niż w Hogwarcie. - To są takie trudne sytuacje. - podjął - Oczywiście zagrożenie ze strony przejętych halucynacjami smoków jest wielkie, ale też jego rozmiar przysłania problemy małe, których konsekwencje mogą być diametralne i długoterminowe. Wciąż nie wiemy, jak pył wpływa na rośliny, na glebę, jak wpływa na wodę. - zauważył. Ukucną w wysokiej, suchej trawie, połowicznie ukryty za nieśmiało zieleniącym się pierwszymi pączkami krzewem, bo stojąc tak po prostu, między drzewami, trudno było go nie przeoczyć, a on jednak był w tej chwili gościem, obserwatorem, a nie urzędnikiem ministerstwa. Obserwował zachowanie młodych centaurów, ich nieobecne twarze, mógłby przysiąc, że choć ich ruchy wydawały się chaotyczne, to te skoki przypominały... pląsy? Zmrużył oczy, ważąc następne ruchy. Jako przyrodnik wychodził z założenia, by ingerować w naturę jak najmniej. Być obserwatorem, uczyć się z tego, co się dzieje i uprawiać prewencję. Nie stawał między żmiją, atakującą młodego jackelope, nie osłaniał piskląt, wyjadanych z gniazd przez stare żaberty. Świat toczył się swoimi prawami, jedyne, co mógł robić, to działać ku lepszej zmianie ogółu - rozważał więc w głowie, czy powinien ingerować w to, z czym borykały się centaury, czy powinien jedynie obserwować, wyciągnąć wnioski, zdać raport i podać ewentualne wskazówki czy swoją opinię. - Bridget. - uznał, że to dobry temat, by podsunąć go młodej pedagożce - Będąc w takiej sytuacji, czy wybrałabyś ingerencję w prawo natury, to jak się toczy centaurze życie i to jakie konsekwencje potoczą się, sprowokowane pyłem, jeśli nie podejmiemy żadnych działań? Czy wybrałabyś obserwację, wyciąganie wniosków, spisywanie raportu i pracę nad otoczeniem, by stanowić prezencję, a nie siłę bezwzględną w prawach otaczającego Cię świata?
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Ona również słyszała bajki o tym, jak bezpiecznym miejscem był Hogwart i przed jakimi kataklizmami magicznymi potrafił uchronić swoich podopiecznych, lecz będąc w szkole przekonała się, iż większość tych opowieści była wyłącznie legendą. Wydarzenia ostatnich miesięcy, choć na razie może jeszcze nie urosły do miana katastrof, wciąż stawiały zamek i jego kadrę w pod wielkim znakiem zapytania. Choć lubiła mieć swoje ideały i wierzyć w nie, niektóre dość spektakularnie potrafiły upadać. Oby podobnie nie było ze szkołą magii i czarodziejstwa... - Ależ oczywiście! - zgodziła się z nim może nader entuzjastycznie, lecz nie potrafiła powstrzymać z nagła rodzącego się w jej wnętrzu podekscytowania jego osobą i głoszonymi poglądami. To jasne, że zdawała sobie sprawę z negatywnych konsekwencji wpływu wróżkowego pyłu na stworzenia magiczne znajdujące się w kategoriach powyżej czterech iksów, szczególnie tych, które stanowiły realne zagrożenie nie tylko dla siebie nawzajem i ludzi, ale także całej magicznej społeczności. Kto wie, czy następnym razem nad londynem nie przeleci ziejący ogniem smok poddany halucynacjom? Jakie to wszystko będzie miało skutki dla nich, czarodziejów? Choć problem ten był duży i rodził prawdziwe niebezpieczeństwo, wpływ smogu nie ograniczał się wyłącznie do łuskowatych bestii. Atlas zapunktował w jej głowie wypowiedzianymi zdaniami, tym przejęciem losami malutkich, którymi Ministerstwo zdawało się nie zawracać sobie głowy. Kwestia wpływu pyłu na jezioro i zamieszkujące je organizmu również była dla niej ciekawa i godna zgłębienia. Może po dzisiejszym dniu byliby w stanie opracować jakiś plan wdrożenia faktycznych badań? Również przycupnęła gdzieś obok w trawie i wraz z nim obserwowała pląsające przy jeziorze młode centaury. Oparła się plecami o cienki pień jednego z drzewek, robiąc to powoli i starając się nie za bardzo nie szeleścić. Na jego pytanie zmarszczyła lekko brwi. - Uważam, że ingerencja w sytuacji krytycznego zagrożenia byłaby słuszna - odparła po lekkim namyśle, uważnie dobierając słowa. - Natura rządzi się swoimi prawami... Ale nie lubię zapominać o swoim człowieczeństwie - wyznała, spoglądając na niego z boku. - Ty byś tylko obserwował? - zadała swoje pytanie dość tendencyjnie, lecz wyczekiwała jego odpowiedzi. Potwierdzenia, czy zaprzeczenia - pokaż, kim jesteś, Atlasie.
Po to tu byli oni. Przyrodnicy. Zoolodzy. Zielarze. By uzupełnić kalectwa Ministerstwa i sprawdzać to, co prześlizgnęło im się przez palce, kiedy próbowali nieporadnie ratować kolejny kryzys. Mógł być niezadowolony i według własnej opinii mieć uwagi, co do tego, że nie mieli wystarczających środków, by opanować sytuację, ale z racjonalnego punktu widzenia cieszył się, że mógł wesprzeć i było dla niego istotnym, by rzeczywiście dojść do sedna problemu. Znaleźć jakieś rozwiązanie, nawet, jeśli tymczasowe. Obserwował centaurzą młodzież z uwagą, wyczuciem, starając się zapamiętać jak najwięcej z zaistniałej sytuacji, by potem móc sporządzić dokładny raport, mogący wesprzeć pracowników Ministerstwa. Spojrzał na nią, słuchając jej wypowiedzi. Był ciekaw jej opinii, był ciekaw, z kim będzie pracował. Bardziej niż ktokolwiek inny wiedział, że pięknie uśmiechać może się każdy. - Parę lat temu moja siostra zdobyła nagrodę za fotografię przyrody, robiąc przejmujące zdjęcie wygłodzonych kociąt Dzuluma, do których podchodziły sępy. Straszny obraz, podkreślający to jak tragiczne w skutkach jest Meksykańskie kłusownictwo. Powinna była interweniować? Czy gdyby zainterweniowała i nie zrobiła przerażającej fotografii obrazującej dramatyczny krąg życia, ktokolwiek podjąłby temat walki z kłusownictwem w tamtym regionie? - wspomniał Ginan. Było to dla niej straszne doświadczenie, widzieć jak kocięta giną i jedynie dokumentować ich tragiczny koniec. Była jednak obserwatorem, archiwistą, osobą chcącą jedynie pokazywać świat takim, jakim był naprawdę. - Czy Twoje człowieczeństwo daje Ci prawo? Czy obowiązek, by ingerować w koleje natury. - dywagował - Nikt by nie uratował ich, nikt nawet by nie był świadkiem tego, co się może wydarzyć, gdyby nas tu nie było. Czy wkraczając do akcji, nie ingerujemy w ich ścieżki życia, zapisane w gwiazdach? - centaury przecież tak znane były z tego, co potrafiły wyczytać z natury i map nieba. Centaurze źrebięta ruszyły wokół stawu tanecznym krokiem, śmiejąc się i wyciągając ręce do magicznego pyłu. - Zastanówmy się, czy taka hipnoza działa na nie dłużej niż na ludzi? Czy bardziej, niż na ludzi? Czy jeśli zainterweniujemy w tej chwili, będziemy mogli dowiedzieć się więcej, czy mniej by wyciągnąć wnioski i stanowić lepsze wsparcie dla środowiska stworzeń zamieszkujących te tereny? - nie była jego studentką, jedynie asystentką, Atlas jednak przekładał wartości edukacyjne ponad takie aspekty. Wiedział i rozumiał, że dziewczyna miała doświadczenie w pracy z magicznymi stworzeniami, jego jednak rolą, póki co, póki obejmował to stanowisko, było być jej mentorem. Chciał, by wyniosła z tych praktyk jak najwięcej, a nie jedynie siedziała i sprawdzała prace domowe.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Słuchała go uważnie, z każdą kolejną sekundą czując przytłaczający ją ciężar dyskomfortu, który wżerał się coraz głębiej i głębiej, gryząc wściekle jej wnętrzności. Protest formował się w jej gardle, jak śliska, lepka kula, którą z chęcią by wypluła, głosząc wszem i wobec jak bardzo nie zgadza się z bezczynnym patrzeniem na cudzą krzywdę. Dusiła się tym poczuciem, zbierała słowa, by je zwerbalizować, by powiedzieć mu raz a dobrze, że mylił się i nie tak powinien wyglądać świat. Czy jednak dzielenie się z nim swoją utopijną wizją faktycznie będzie miało jakikolwiek wpływ na to, co ich otaczało? Na niego samego? Choć młody, był również dobrze wykształcony, doświadczony w tym temacie, świadomy celów i konsekwencji swoich działań, zupełnie pogodzony z naturą i jej prawami. Bridget była młodsza, mniej pragmatyczna, wciąż mentalnie uwikłana w swoje własne surrealistyczne idee i chorobliwą wręcz chęć niesienia pomocy. Gdyby to ona stała naprzeciw wygłodniałych kociąt, nad którymi kłębiłyby się sępy, prawdopodobnie próbowałaby je odgonić, a samym kociętom pomóc, by w tak krótkim czasie nie stały się padliną dla czyhających drapieżców. Przynajmniej w swojej głowie. Tak naprawdę ciężko byłoby powiedzieć, jak zareagowałaby. Miała wobec siebie pewne oczekiwania, którym pragnęła pozostać wierna. Patologiczne poczucie, że należało ratować każde życie, które miało się okazję uchronić od śmierci, wyniosła z przychodni, w której bliski kontakt z cierpieniem innych stworzeń doświadczył ją w dwojaki sposób. Po pierwsze zasiał w jej sercu potrzebę, by na miarę własnych możliwości zrobić wszystko, co należało, by zniwelować ból i przywrócić pacjentowi komfort w jak najlepszym możliwym stanie zdrowia. Po drugie zmiażdżył jej duszę każdorazowo, gdy śmierć brała górę. Może ta chęć podjęcia próby sprzeciwienia się siłom natury była swoistym buntem w jej wykonaniu? Może pełen idei umysł nie potrafił pogodzić się do końca z faktem, że na pewne rzeczy nie miało się wpływu? Co jeśli jednak, realnie, miała wpływ na całokształt? - Nie wiemy, jakie ścieżki są im zapisane w gwiazdach - zauważyła, spoglądając na niego bacznym wzrokiem. - Może jest w nich zapisana ta ingerencja? - postawiła to pytanie zgoła retorycznie, nie spodziewając się na nie żadnej odpowiedzi. Tak jak Atlas mógł twierdzić, że ich działania mogły zakłócić porządek wszechświata, tak i Bridget mogła uznać, że były one w nim uwzględnione od samego początku. - Zrobienie fotografii, choć wydaje się działaniem pobocznym, również jest ingerencją. Tworzenie obrazu z tragedii i głoszenie o niej też mogło burzyć założenia natury. Może nikt nie miał się o tym dowiedzieć? - drążyła, czując wzrastającą w jej wnętrzu irytację, wynikającej w głównej mierze z kalcyfikującego w jej brzuchu dyskomfortu, ciążącego jak kamień, szorstkiego i niemiłego, drażniącego wszystkie synapsy. Choć ich konfrontacja nosiła wszelkie miana merytorycznej dyskusji i nieszkodliwej dywagacji, wzbudzała w niej emocje, z którymi nie czuła się zbyt dobrze, szczególnie w obliczu osoby, która miała być jej mentorem w najbliższym czasie. - By wyciągnąć takie wnioski, najpierw lub w następnej kolejności powinniśmy zwrócić się ku ludziom. Jak jednak porównać obserwacje z subiektywnymi wrażeniami?