Do tej przytulnej klasy na szczycie wieży północnej, można jedynie wejść przez klapę w podłodze, do której prowadzi srebrna drabina będąca na siódmym piętrze. Wnętrze klasy wyglądem przypomina poddasze, bądź też herbaciarnię. Znajduje się tam około dwadzieścia stolików, a wokół nich małe pufy. Na co dzień okna są tu zasłonięte grubymi zasłonami, co sprawia, że pokój jest oświetlony jedynie dzięki wielu lamp w czerwonych kloszach. Na półkach w rogu pomieszczenia znajduje się natomiast wiele filiżanek i szklanych kul.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - Wróżbiarstwo
Wchodzisz do klasy Wróżbiarstwa, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Wybrałeś Wróżbiarstwo. Dobrze. Stajesz więc pośrodku sali, przed tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znany Ci Griffin Robertson oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Ardeal. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Pierwszy egzamin czeka Cię z ceromancji, czyli wróżenia z wosku lanego na taflę wody. Oczywiście, tym razem nie są dostępne książki, które powiedziałby Ci znaczenie odlanego symbolu. Druga część egzaminu dotyczy aleuromancji, czyli sztuki wróżenia z mąki, a zasadzie za pomocą niej. Nie jest to najprostsza sztuka, jednak na egzamin idealna. Tym razem jednak wszystkie kształty z niej są już przygotowane, tak samo jak opisy, które musisz odpowiednio przyporządkować.
Zasady: Rzucasz dwiema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z astronomii i wróżbiarstwa można dodać +1 do punktów.
Opis wyników:
zadanie nr 1:
wynik:
1 – Odlany kształt to ni mysz, ni wydra, coś na kształt świdra. Całkowicie nie wiesz jak się do tego zabrać, postanawiasz więc napisać znaczenie symboliczne kleksa z atramentu. Ciekawy sposób, jednak chyba nie to przedstawia odlew. Wielka szkoda! 2 – Rozpoznajesz odlew, jednak nie znasz jego znaczenia. Wielka szkoda, że ten dział w książe ominąłeś, uznając go za dziecinnie prosty. Najwyraźniej taki nie jest, bo twoje proroctwa całkowicie nie mają sensu. 3 – Wosk rozlał ci się w pojedyncze kropelki, najwyraźniej za wolno go lałeś. Przez to nie da się z nich wiele wyczytać. Wyjmujesz się więc z wody w kolejności, w jakiej je złapałeś, po czym układasz obok siebie i piszesz znaczenie otrzymanego kształtu. Może parę punktów ci za to policzy komisja. 4 – Nie jest źle, stworzony z wosku kształt nie jest najprostszym, ale przynajmniej coś o nim wiesz. Piszesz swoją odpowiedź bez większego problemu, masz jednak nadzieje, że w kluczu nie ma na ten temat więcej informacji. 5 – Odczytanie symbolu nie sprawiło ci większej trudności. Po chwili przechodzisz do kolejnego zadania, uznając to za banalne. Cóż… Spodziewałeś się, że ten egzamin do najtrudniejszy nie należy. 6 – Twój odlew okazał się tak prosty, ze by podnieść jak najbardziej wynik za to zadanie, postanawiasz napisać dodatkowo jego znaczenie w innych kulturach. Z uśmiechem na twarzy przechodzisz rozwiązywać dalej egzamin.
zadanie nr 2:
wynik:
1, 2 – Niestety źle przyporządkowałeś większość opisów. Najwyraźniej trzeba było się uważniej wczytać, bo wbrew pozorom tam wszystko było napisane. Ach, te skutki stresu! 3, 4 – Większość przyporządkowałeś jak należy, jednak nie okazało się to tak proste, jak mogło by się wydawać. Wszystko przez tę małą ilość czasu, na zrozumienie czytanego tekstu, jakby komisja sądziła, że każdy uczeń zna te opisy na pamięć. 5, 6 – Opisy okazały się być miłym zaskoczeniem, gdyż nie trzeba było posiadać ogromnej wiedzy, by przyporządkować je dobrze, tak jak to w twoim przypadku było. Skoro już wszystko zrobione, to teraz tylko czekać na wspaniałe wyniki!
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - astronomia i wróżbiarstwo:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Kostka - zad. 1:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Kostka - zad. 2:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek za zadania oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
- Przyrodnie ciotki są największym złem na świecie. Tylko targają cie za poliki mówiąc "O! Connie. Jak ty wyrosłaś!". Rozumiem radość po długim niewidzeniu, ale jeśli robi się to codziennie, to chyba nie jest już normalne - Długo zajęło nim odpowiedziała Kath. Zastanawiała się bowiem nad tym co jej były ojciec teraz robi. Ciekawe, czy podrywa kolejną naiwniaczkę, żeby przysporzyć jej przyrodniego rodzeństwa. Był taki żałosny. - A co u rodzinki z twojej strony? - Zagadnęła bez uśmiechu.
Spojrzała na Bell, która właśnie się do nich dosiadła. - Cześć Bell. - uśmiechnęła się, po czym spojrzała na Ingrid, która zaprzeczała swoim własnym słowom. - Przecież właśnie przed chwilą mówiłaś, że chcesz iść! - powiedziała, lecz po chwili machnęła ręką, nie mając zamiaru roztrząsać tego. Szukała jakiegoś tematu do rozmowy, no ale cóż, nie miała zbytnio pomysłów, więc po prostu powiedziała pierwszą lepszą rzecz przychodzącą jej do głowy. - A tak w ogóle co tam u was słychać? - spytała udając zaciekawienie. Od pewnego czasu stale przesiadywała w książkach, przez co zaczęła nudzić się jak mops. U dziewczyn z całą pewnością jest odrobinę ciekawiej, niż u niej. Miała nadzieję, że może dowie się czegoś ciekawego i nie skończy się na zwykłym "dobrze".
Lenka bardzo zdesperowana zauważyła, że przytyła kilogram! O zgrozo, przestanę być najlepszą modelką. Muszę to spalić, muszę to spalić! Jej umysł pracował na najwyższych obrotach. Co może zrobić, aby zrzucić "zbędne" (taa, w jej przypadku raczej niezbędne!) kilogramy ? Pograć w coś ? Przecież nie będzie piłki kopała w szpilkach! Musi, koniecznie musi pobiegać! A że akurat była na parterze to postanowiła pędem pobiec na siódme piętro. Nie lada wyzwanie, co ? Marlene była tak przestraszona nagłym przytyciem, że nie myślała o tym czy naprawdę warto to robić. Ubrała więc balerinki, bo w nich biega się znacznie lepiej niż na obcasach i narzuciła sweter na gołe ramiona, które odsłaniała niebieska sukienka. Szybko wypełniła swoje postanowienie i niesamowicie zdyszana otworzyła pierwsze lepsze drzwi. Nie wiedziała nawet, że była to klasa wróżbiarstwa. Hm, zresztą chyba studenci nie mają takich zakazów. Usiadła, gdyż lekko zakręciło jej się w głowie. Mamo, jestem sama na siódmym piętrze, mam zawroty głowy.. Pomocy!
Postanowiła się najzwyczajniej w świecie przejść. Miało się odbyć bez żadnych niespodzianek czy zawirowań, ale w jej przypadku to było chyba niemożliwe. Otóż, kiedy wychodziła sobie z PWG ujrzała Simona i Namidę. Wszystko byłoby w porządku, bo wiedziała, że się przyjaźnili, ale ujrzała coś, co zburzyło jej dotychczasowy obraz relacji między tymi chłopakami. Oni trzymali się za ręce! Jak... jak para, nie ma co ukrywać. Nie miała oczywiście nic przeciwko, wręcz przeciwnie - cieszyła się ich szczęściem. Ale zaskoczenie było ogromne, więc na początku zamarła, patrząc na nich szeroko otwartymi oczami. Potem jednak się opamiętała i mówiąc im po drodze ciche "cześć", weszła do pierwszego lepszego pomieszczenia ledwo powstrzymując się od trzaśnięcia drzwiami. - Łał - udało jej się tylko wydusić. Emocje sprawiły, że nie zauważyła siedzącej niedaleko Marlene. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy udało jej się wreszcie uspokoić oddech i na skutek tego, że o mało nie wpadła na kruchą studentkę, zdała sobie sprawę z jej obecności. - O, cześć - uśmiechnęła się do niej, jednak zaraz zmarszczyła brwi. - Wszystko w porządku? Dziewczyna nie wyglądała za dobrze. Oczywiście... nie chodzi tu o urodę, czy coś w tym stylu. Nie, nie. Była piękna, ale jakaś taka blada. I to właśnie nie spodobało się Gryfonce.
Ver nie miała siły dosłownie na NIC, nawet na dręczenie Koni, jednakże zajumawszy Irkowi butelkę Sobieskiego (musi być pyszna, skoro reklamuje ją sam Bruce WIllis!), rozpoczęła co tygodniowe czołganie się po najwyższych piętrach Hogwartu. Co prawda jej wygląd pozostawiał wiele do życzenia, bo miała nieco rozczochrane włosy, a że nie mogła znaleźć swych ulubionych trampek (pewnie w jakiś tajemniczy sposób znalazły się pod łóżkiem Brook), wybrała jakieś stare i nieco podniszczone. Małe Gryfiaki pewnie się Ślizgonki bały, ale co tam. Zamierzała znaleźć jakieś fajne i przytulne miejsce w którym mogłaby w spokoju wychlać zawartość butelki i porozmyślać nad wieloma różnymi sprawami. Nawet nie zorientowała się, kiedy zaszła już na siódme piętro. Przypomniała sobie za to o istnieniu takiego miejsca jak klasa wróżbiarstwa, które ostatnio chyba nie było używane. Polazła więc do ów pomieszczenia i zastała w nim dwie osóbki - Marlene i tą, jak jej tam było... Eliott! Ruszyła w stronę tej pierwszej, a Gryfonce posłała jakże mhoczne spojrzenie mówiące "wypierdalaj". - Cześć, Lenciu - mruknęła, siadając koło niej - Co tu robisz?
Vercia musiała być bardzo inteligentną osóbką, bo jako jedyna zauważyła, że klasa Wróżbiarstwa była od dawna nie używana. Pięć punktów dla Slytherinu za taką ponadprzeciętną spostrzegawczość. W związku z powyżej opisaną nieużywalnością, pomieszczenie pokryło się grubą warstwą kurzu, pajęczyn, pająków i nie wiadomo czego jeszcze, lepiej nie sprawdzać. Kiedy Elliott weszła do środka, z impetem otwierając jak i zamykając drzwi, jeden bardzo duży i stary pająk przestraszył się tak bardzo, że zmuszony był zejść ze swojego siedziska na szklanej kuli znajdującej się na całym stosiku innych, takich samych... no, może nieco mniej zakurzonych. Jednak ten maluteńki ruch wystarczył, by kula się poruszyła, co wprawiło w ruch inne i tak dalej, i tak dalej. Nie będziemy się tu bawić w dokładnie opisywanie fizyki, ważne, że stos ciężkich i brudnych przyborów do wróżenia zachwiał się i zleciał z czwartej półki stojącej pod ścianą. Zrobił się niezły hałas, wielkie bum i jakimś cudem cały regał się przewalił. Dziewczyny miały spore szczęście, bo żadnej z nich nic poważnego się nie stało. Oczywiście, poza tym, że kule co wcześniej zleciały, poobijały nieźle nogi Elliott i Marlene. Tymczasem stary pajączek wisiał na swojej niteczce pajęczyny, którą udało mu się przyczepić do ściany i wielkimi oczkami wpatrywał się w cały bałagan. O nie, tam był jego domek!
Siedziała tak w samotności i cieszyła się, że żaden człowiek nie wpadł na pomysł, aby tu wejść, kiedy... Do jasnej cholery, wszyscy się zwalili! Najpierw jakaś Gryfonka, która spowodowała cały ten raban. Zanim się obejrzała, a kilka, a nawet kilkanaście kul spadło na jej patyki, czyli tak zwane nogi. Krzyknęła z bólu i wściekłości. Nie można mieć ani chwili spokoju! Biedny pajączek.. Gdyby Lencia była sama zapewne zaproponowałaby mu, że znajdzie mu nowy, ładniejszy domek. Ale NIE BYŁA. Cóż za ironia losu, prawda ? - Nic nie jest w porządku! - wrzasnęła w stronę nieznajomej. Jakże była zdenerwowana. Jeszcze jej się oberwie za zdemolowanie klasy. Ych, wspaniale! No i weszła również Ver. Stara, dobra znajoma z Francji, która najwidoczniej uczyła się w Hogwarcie (czemu wszyscy, których znała, uczęszczają do tej szkoły ? Jakiś dziwny zbieg okoliczności). - Cześć - odparła, gdy już się trochę uspokoiła. Serce biło jej jak oszalałe. Dobrze, że zawału nie dostała! - Próbuję odpocząć - dodała, przewracając oczami. Oczywiście, chodziło jej o nieznajomą. Vercię nawet lubiła, a tamtej jak sama nazwa wskazuje - nie zna. - A ty ? - spytała już nieco bardziej uprzejmie.
No nieźle... ale narozrabiała! I uch... nie dość, że wszystko pospadało, to jeszcze pozbawiła jakiegoś pajączka domu! Mniejsza o to, że miała poobijane nogi, do takich rzeczy się przyzwyczaiła. Wyciągnęła z kieszeni różdżkę i Wingardium Leviosa uniosła z powrotem regał, po czym umieściła na nim wszystkie kule. Dopiero teraz zauważyła do klasy weszła ta, no... Vera. Morderczego spojrzenia nie zauważyła, ale stwierdziła, że narobiła już wystarczającego rabanu. Poza tym... pewnie Marlene jest na nią wściekła, bo przez nią nabawiła się parunastu siniaków. Może i studentka jej nie znała, ale ona ją owszem. Kto nie zna takiej modelki? - Tooo... ja już sobie pójdę. Przepraszam za ten bałagan.- Uśmiechnęła się przepraszająco i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Tym razem delikatnie.
Od czasu pobytu Manuela w skrzydle szpitalnym minęło już dość dużo czasu, a on czuł się zupełnie dobrze, poważnie, był zdrów jak ryba – najwyraźniej natura obdarzyła go końskim zdrowiem (ach, jak ja lubię te cudowne frazeologizmy, czy jak to się tam nazywa)! W każdym razie, chwilowo ekscytacja związana z turniejem się skończyła, po korytarzach snuły się tylko ostatnie plotki i komentarze – on sam miał zaś wolne aż do drugiego zadania, które miało odbyć się dopiero… ech, sam nie wiedział kiedy. Nieważne, wystarczy, jeśli powiadomią go dzień wcześniej. Jako, że chwilowo nie miał żadnych ważnych zajęć (to znaczy, on nigdy ich nie miał, ale co tam), postanowił się nieco porelaksować. Początkowo planował urządzić jakiś wypad do Hogsmeade, ale stwierdził, że to za daleko i zdecydował się na ulokowanie gdzieś w zamku. Wędrował luzacko po korytarzach, aż zaszedł na siódme piętro i wyczaił niezwykle klimatyczną – według niego – klasę, jak się później okazało, wróżbiarstwa. Skorzystał z tego, że była ona zupełnie pusta, bowiem o tej porze nie było szans na żadne zajęcia, i wbił do środka, sadowiąc się na jednej z miękkich puf. Ale czad! Następnie, rozejrzawszy się konspiracyjnie, wyjął z kieszeni jednego z licznych skrętów, które zawsze nosił przy sobie (hehe) i chyba wszyscy się domyślamy, co dalej.
Meksykanin czuł piekące wyrzuty sumienia, z powodu tego, iż zamieszał w krążącą nad nim niepomyślność, pannę Davile. No bo naprawdę nie chciał, żeby to się tak skończyło! Tylko niestety tego typu sytuacje nie były niczym nowym i zjawiskowym w jego przypadku. Jemu zdarzało się to na okrągło. Tylko, że niestety nic z tego nie wynikało. Bowiem chłopak i tak za każdym razem popełniał błędy, na których to już dawno powinien się czegoś nauczyć. No właśnie, tylko, że w jego przypadku ta zasada kompletnie nie działała, on po prostu jakby zapominał o tym, że może narobić małego zamieszania swoimi czynami. Jednakże to już było kwestią wrodzonego roztrzepania. Kiedy dziewczyna zamiast zrobić mu aferę o zmoczenie, roześmiała się, trzeba przyznać, chłopak trochę odetchnął. Chociaż nadal czuł się trochę z tym wszystkim niepewnie i postanowił ją zapewnić, że więcej tego nie zrobi, oraz, że naprawdę nie chciał. O tak, przyrzekł sobie w myślach, że już dzisiaj nie weźmie różdżki do rąk i nie będzie próbować rzucać zaklęć. Gdy znaleźli się przed klasą i oboje byli już nieco bardziej susi, chłopak ręką przeczesał nadal mokre włosy, tak by łatwiej przeschły. Zapewnił jeszcze Vivien, że zamierza się z nią przejść do pokoju, mimo tego, iż czuł, że to daleka podróż. Jednak tak naprawdę jakoś go to nie martwiło. I tak jak przeczuwał, to była dłuższa droga. Aczkolwiek zupełnie mile mu minęła, bowiem dziewczyna chyba nie była jednak bardzo zła na to co się wydążyło, tym samym zaczął jej opowiadać o jakichś innych sprawach, parę razy się jeszcze upewniając, czy oby na pewno nie jest zła. Co prawda znał ją dopiero od parunastu minut, jednakże nie przeszkodziło mu to w zrelacjonowaniu jak mniej więcej wygląda Tequala. Mówiąc o wielobarwnych pomieszczeniach, o cieple, luzie i papugach, oczywiście nie mógł nie gestykulować. Tak więc jego opowieści były prawdziwie żywe. W momencie, gdy znaleźli się przed kołatką, a dziewczyna odpowiedziała na jakieś skomplikowane pytanie i weszła do środka, Gaspar zajął się obserwacją owej wieży, w której chyba jeszcze nie był. Aczkolwiek pewności nie miał, więc ręki uciąć by nie dał. Przez ten czas zaobserwował jaki widok się stąd rozciąga, jacy uczniowie się kręcą po tym korytarzu, i tak, większość miała niebieskie mundurki, więc chyba się nie mylił co do koloru Ravenclawu. Nawet zabrał się za bliższe obejrzenie kołatki, w chwili gdy właśnie dotknął jej kruczego dziobu, ta nagle ożyła. Posągowy ptak niespodziewanie dziobnął go ostrym dziobem, na co Gaspar automatycznie z syknięciem cofnął rękę. Zaraz po tym kołatka przemówiła. Ogłosiła mu zagadkę i zapowiedziała, iż jeśli jej nie zna, ma się trzymać z daleka. Zaskoczony tym Vásquez cofnął się o parę kroków, nawet nie podejmując prób odgadnięcia rebusu. Właściwie z tego wszystkiego nawet nie był w stanie powtórzyć jak brzmiało pytanie. Całe szczęście kołatka zamilkła, bowiem w tej samej chwili drzwi się otworzyły i wyszła Vivien. Właściwie było mu nadal głupio, że przez niego musiała się przebierać, ale już milczał na ten temat. Tylko uśmiechnął się do niej lekko, kiedy podeszła w jego kierunku, a poszerzył się jeszcze bardziej, gdy wypowiedziała kolejne słowa. - Mogę być tak skazywany – dodał ruszając zaraz za nią, by udać się również na siódme piętro. Właściwie on nie miał zielonego pojęcia gdzie teraz pójdą, aczkolwiek zupełnie go to nie martwiło. Swobodnym krokiem ruszył w raz z dziewczyną przemierzając korytarz na siódmym piętrze. Właściwie nie mógł powstrzymać się by zajrzeć do paru mijanych pomieszczeń, na których drzwiach wisiały jakieś zachęcające tabliczki. Tym właśnie sposobem dotarł do klasy, która była opisana jako ta do wróżbiarstwa. Na moment się zatrzymał, aby no jakoś tak samoistnie otworzyć te drzwi i choć zerknąć co tam jest w środku. - Manuel! – Zawołał stojąc w progu. Bo oto właśnie dostrzegł Meksykanina siedzącego na wielkich poduszkach i zajętego paleniem. Właściwie dawno nie miał okazji z nim pogadać. Otworzył więc automatycznie szerzej drzwi i obrócił się jeszcze do Vivien. – Chodź, to mój przyjaciel z Meksyku, Manuel Rosado – powiedział do Krukonki, po czym przekroczył próg klasy. Pomieszczenie swoją drogą miało strasznie fajny klimat i przywodziło na myśl dalekie Indie. - A to jest Vivien z Ravenclawu – wyjaśnił jeszcze Manuelowi kim jest blondynka z którą wszedł do pomieszczenia, mając nadzieję, że dobrze zapamiętał nazwę jej domu. Aczkolwiek zaraz jego duże oczy powędrowały do ścian, szafek i ogółem całego wystroju tego ciekawego miejsca.
Na początku krukonka uważnie słuchała i analizowała jego słowa, ale szybko zorientowała się, że nie gdyby ogarniała wszystko dokładnie co mówi jej chłopak, nie wyrobiłaby się z natłokiem myśli. Wobec tego Vivien słyszała mniej więcej połowę z tego co opowiadał jej Gasparek i kiwała czasem bezmyślnie głową. Chociaż w sumie, ku swojemu własnemu zdziwieniu, orientowała się, że ma pojęcie o czym mówi chłopak, chociaż jest to tak zagarnięta w kupę paplanina po angielsku ze śmiesznym akcentem. Nawet kiedy zwracała bardziej uwagę na to gdzie idą, była wciąż w stanie odpowiedzieć na pytanie, jakiego koloru była ulubiona papuga Meksykanina. Kiedy w końcu zeszła na dół miała wrażenie, że Gaspar ma taką ulgę na twarzy, jakby co najmniej przyniosła napój spragnionemu na pustyni wędrowcy. Ale może się myliła. W każdym razie związała włosy i ponownie wyruszyła w podróż z młodym Meksykaninem. W zasadzie nie miała pojęcia gdzie idą, więc dalej słuchała tego co miał jej do powiedzenia (a miał tego niezwykle dużo!) i pozwalała mu zaglądać do pomieszczeń, niczym Kolumbowi odkrywającemu nieznane lądy. Szła obok niego wolnym krokiem. Oczywiście do czasu, kiedy dość głośno krzyknął imię „Manuel!”. Aż poderwała głowę do góry i spojrzała w stronę chłopaka. Oczywiście, że kojarzyła to imię! Ale obecnie była zbyt zdziwiona, żeby cokolwiek pomyśleć o tym kim może być jego przyjaciel. Dlatego dopiero kiedy usłyszała jeszcze nazwisko zaczęła powoli kojarzyć kim może być… Ale nie dajcie spokój nie miałaby takiego farta i nie poznałaby najlepszego przyjaciela najprzystojniejszego reprezentanta w tym turnieju, a na dodatek nie znalazłaby się z nim w jednym pomieszczeniu. Ale okazało się, że cuda się zdarzają, bo o to przeuroczy Gasparek wciągnął ją do sali wróżbiarstwa, którą zawsze lubiła, w której siedział Manuel Rosado. Przyjaciel Gaspara jak usłyszała, cudowny reprezentant Meksyku. Viv od razu powędrowała dłonią ku włosom. Niestety były związane w niesforny kok, jak zawsze. Czy może teraz był czas na seksowne rozwianie włosów? Z tego wszystkiego nie była już pewna co ma zrobić. Ale w zasadzie, czy panna Davila kiedykolwiek peszyła się za długo? Nie, raczej nie. - Wiem kim jest Manuel Rrrosado, w końcu to reprezentant Meksyku – stwierdziła patrząc na Gasparka, który zaczął podziwiać salę. Nie mogła się nadziwić, że do tej pory nie jest rozdrażniona nieogarnięciem młodego Meksykanina. W końcu przy wszystkich innych już wybuchłaby ze złości niczym dynamit w kopalniach na westernach. A teraz tak nie było. Zresztą Vivka właśnie stwierdziła, że musi zintegrować się z Mekykiem. Panna Davila zajęła pufę obok Manuela. Nie zdziwiło ją, że palił zioło, słyszała, że robił to cały czas zerknęła jeszcze na Vásqueza, jak rozsądna matka, która sprawdza czy jej dziecko nie psoci. Kiedy znalazła się obok murzyna (w którego cudowne afro miała ochotę zanurzyć łapkę) uśmiechnęła się do niego i ściągnęła niezbyt wygodne obcasy, by móc usiąść po turecku na pufie. - Już lepiej nie rób doświadczeń – zaproponowała Gasparowi wędrującemu bo przytulnej sali.
Tak, tak, jego egzystencja od czasu wejścia do klasy do przybycia cudownych (nie)znajomych była doprawdy tak fascynująca, że koniecznie muszę ją tu barwnie opisać. Zatem siedział sobie luzacko i efektownie rozwalony na owej pufie, postanawiając sobie, że koniecznie musi zaopatrzyć w taką swój hardkorowy pokój w Meksyku, za którym, nawiasem mówiąc, trochę sobie zatęsknił. Było tam tak fajnie i o wiele ciekawiej niż w tym nudnym, starym, spleśniałym (hehe) Hogwarcie; miał w nim cudowne tęczowe ściany, na których kiedyś jeden z jego kolegów-artystów namalował hasające junikorny z pięcioma nogami, bo trochę się pogubił w liczeniu, miał też trzy czadowe lampy w kolorach czerwonym, żółtym, zielonym, które rzucały cudowną rasta-poświatę na jego dobytek, miał też ze cztery fototapety z mugolskimi roznegliżowanymi panienkami, miał swoje śliczne futrzaste zasłony z boskim motywem w panterkę i piękny kalendarz Plejboja, wiszący nad łóżkiem obok własnoręcznie narysowanego portretu Boba Marleya, który był do siebie podobny tylko ze względu na podpis w dolnym rogu… ahhhh, no generalnie jego światek był tak stylowy, że Hogwart się do niego nie umywał, absolutnie. A w dodatku u niego było trochę jak w pubie, bo prawie nigdy go nie wietrzył, a ciągle coś palił, a tu i ówdzie porozstawiane były butelki po rozmaitych alkoholach, które, jak na prawdziwego konesera przystało, namiętnie kolekcjonował. Aż mu się smutno zrobiło, że nie może tam wrócić, chlip chlip. Był zatem na etapie zaciągania się NIEBEZPIECZNYM dymem, który był tak groźny, że chciał go zamordować (pozdrawiam Boryska, który również wykonuje tak dramatyczne czynności!!!) i wypuszczania go na zewnątrz, co sprawiło, że wokół powstało coś w stylu mrocznej, tajemniczej i w ogóle strasznej mgły. W każdym razie, trochę kręciło mu się w głowie, jednak bynajmniej nie były to żadne zawroty, raczej łagodna karuzela albo kołysanie statku, taaak, aż nabrał ochoty, by zaśpiewać głośno Jeloł Sabmarin, nawet już zaczerpnął powietrza, by rozpocząć, ale wówczas ktoś wparował do pomieszczenia. - ELOOO – zakrzyknął zatem, wykonując ziomalski gest powitania poprzez uniesienie ręki, a następnie dostrzegł, że z oddali zbliża się Gaspar (o właśnie, dawno się nie widzieli) i jakaś naprawdę niezła dupcia, przedstawiona mu później jako Vivien z Ravencośtam. HEHE. Przyjrzał się jej i aż się zdziwił, że jej wcześniej nie poznał, ale u niego było kiepsko z pamięcią, więc w sumie się nie dziwimy. Ach, a gdy usłyszał jej słowa, poczuł się niezwykle dumny! - Seriooo, znasz mnie? – o hehe, jestem sławny. Korzystając z okazji, by elokwentnie zagadnąć, zarzucił luzacko – Chcesz autograf? Bo on chętnie! Najchętniej by się jej podpisał gdzieś w okolicach klatki piersiowej, to podobno teraz modne, hehe.
Gaspar wyjątkowo zainteresowany niezwykłością Hogwarckich pomieszczeń, zaglądał do nich ze sporą ciekawością. Z resztą jakże miałby na przykład nie otworzyć drzwi na których widniał napis "Tęczowy pokój". Po pierwsze brzmiało Meksykańsko, po drugie magicznie! Właściwie chętnie by tam został, ale dziewczyna szła dalej więc i on ruszył. Dopiero na dobre zatrzymał się przy klasie wróżbiarstwa, gdzie dostrzegł palącego zielsko Manuela. Światek Rosado na pewno był ciekawszy od ponurego Hogwartu, tak samo, jak ten Gaspardowy. Chociaż jego był przede wszystkim głośny i pełny jakiegoś harmidru. No i oczywiście popsutych przedmiotów, które czekały aż ktoś bardziej kompetentny niż Vásquez je naprawi. Jego świat był przede wszystkim niebywale żywy i chaotyczny. Ale wracając do tego co się działo w tej chwili, Gaspar zajął się oglądaniem wnętrza, a pozostała dwójka zapoznawaniem. Oczywiście nie trwało to długo, bo ileż można się gapić na ściany? Tak więc Meksykanin zaraz usiadł na egzotycznej poduszce mniej więcej naprzeciw Manuela i Vivien. Następnie pozbierał ich jeszcze parę kolejnych różnobarwnych poduszek, a na ich ilość nie mógł w tym miejscu narzekać, po czym ułożył je sobie pod plecami. - Nie wydaje Ci się, że u nas było żywiej? O kurde, Manuel, jak ja dawno nie paliłem - powiedział kręcąc głową z niezadowoleniem. Dlatego też sięgnął po trzymanego w ręku skręta Meksykanina. Zaciągnął się ze dwa razy, po czym mu go oddal. Padł na swoje poduszki i powoli wypuścił z ust dym patrząc jak się formuje. Tą flegmatyczną aurę przerwało kolejne zachowanie Vásqueza, bowiem podniósł się niebywale szybko, aby spojrzeć na blondynkę. - Wiesz, że początkowo tam miałem startować albo Lotka, ale ja zrezygnowałem, ona natomiast - zawahał się na moment zastanawiając w czym właściwie tkwił problem. - nie wiem, ponoć się spóźniła? - Dokończył nie będąc pewnym czy dobrze mówi. - Może to i lepiej - dodał jeszcze pod nosem, bardziej do siebie. - Ale tą klasę macie niezłą - uznał zupełnie zmieniając temat, a swe zdanie tym razem kierując do Krukonki. Rozglądając się tak dostrzegł leżące obok jakieś filiżanki. Bez wahania sięgnął po jedną z nich by się jej przyjrzeć. O proszę bardzo, i dzbanek się jakiś znalazł. Tylko niestety bez herbaty w środku. Może i powinien właśnie odłożyć owe przedmioty na bok i wrócić do rozmowy. Jednak Vásquez nie był zbyt osobą spokojną, ani tym bardziej zbyt rozważną, dlatego też przesunął się o metr, by być bliżej tej szafeczki na której stały filiżanki. Cały czas siedząc na ziemi, otworzył drzwiczki owego meblu i zajrzał do środka, szukając tam czegoś godnego zainteresowania.
Stała przy oknie, głęboko zamyślona. Pogoda się psuła, dziś w nocy będzie padać. Ale póki co chmury deszczowe widać było daleko a horyzoncie, a uczniowie zażywali przepięknej pogody. Ona osobiście nie lubiła słońca i była w szkoku, że ktoś w ogóle może je lubić. Dziwna, żółta chmura gazów, której promienie bestialsko wywoływały raka i, co gorsza, opaleniznę. Ale nie o tym myślała. Miała tremę, jak zapewne każdy przed swoją pierwszą lekcją. Westchnęła cicho. To niesprawiediwe.-myślała-powinieneś być tu, Matt, przy mnie. Powinieneś pocałować mnie w czoło, jak małe dziecko, pogładzić po włosach i powiedzieć, że we mnie wierzysz, a potem nagle roześmiać się jak nastolatek, przelotnie ścisnąć moją dłoń i wyjść z sali, rzucając mi czułe spojrzenie w progu. Jasmine o mało nie stłukła wazou z kwiatami (ukochane bzy) chodząc po regałach, na które nikt nie wiedział, którędy się dostawała. Drina patrzyła na nią z rozczuleniem. Bądź co bądź, to byłą jedyna istota, której na niej zależało, jedyna, której istnienie było jej drogie. Stojąc we framudze okna, pogrążyła się w melancholii...
Angie jest wzorem sumienności i pracowitości. Tak, zawsze ma pracę domową, nie przesypia czasami nocy, żeby mieć mega długi esej, a pomimo tego stara się uśmiechać. Pomińmy to, że jest rozklekotana psychicznie, uczuciowo i jest strasznym tchórzem, ciiicho. Dowiedziała się, że odbyć ma się lekcja wróżbiarstwa nowej nauczycielki. Andżi bardzo to zaciekawiło i postanowiła się przygotować. Obkuła się jak tylko to możliwe, ubrała się dość przyzwoicie narzucając dodatkowo kolorowy szal na ramiona. Jej miedziana szopa za pomocą pewnego zaklęcia stała się miękka, puszysta i gęsta. No, styknie. Wybrała się do klasy mając duży zapas czasu. Miała go na wszelki wypadek. Rzadko o czymś zapomina, ale jak przypomni sobie tuż przed klasą, że nie wzięła swojego ulubionego zielonego pióra? W takim wypadku będzie miała czas na dość szybki marsz do dormitorium i powrót, nie spóźniając się. Upewniwszy się, że wszystko ma, panna Fly kontynuowała swój powolny marsz w stronę klasy wróżbiarstwa. Wspięła się na drabinę, uchyliła klapę i nieśmiało wydostała się na powierzchnię. Cichutko szła w stronę stolików. Zauważyła kobietę stojącą przy oknie. Miała takie smutne spojrzenie... Andżi dopiero po chwili zreflektowała się, że powinna się przywitać. - Dzień dobry - powiedziała uprzejmie i zajęła miejsce. Wypakowała się i przyjęła poprawną pozycję. Po kilku ciężkich sekundach zrobiło jej się głupio. Może powinna się odezwać? Ale co powiedzieć? Może się przedstawić? Ale przeszkodziłaby rozmyślania profesorki, co było by nietaktem...
Achh, ach, wróżbiarstwo! Wreszcie miała się odbyć lekcja, tak długo po odejściu Harriet. Swoją drogą, nie miała pojęcia czemu ta odeszła i było jej z tego powodu smutno, bo lubiła jej lekcje, no i, była opiekunką Ravenclawu. Słyszała, że międzyczasie był na tym stanowisku jakiś facet, ale wyjątkowo szybko coś go zjadło, bo nie odbyła się nawet jedna lekcja. Bywa. Tak więc, przede wszystkim z ciekawości, postanowiła zjawić się na tej lekcji. Brakowało jej też tej atmosfery, charakterystycznej właśnie dla klasy od wróżbiarstwa, a jakoś nigdy nie wpadła na to, żeby niezależnie się tu udać. Była chyba na to zbyt leniwa i bez względu na to, o jakim przedmiocie byłaby mowa, to kiedy miała wolny czas, całkowicie wyrzucała myśli o nich. Wdrapała się po drabinie i otworzyła klapę, by po chwili stanąć już w sali. Uśmiechnęła się lekko, sama do siebie, kiedy się rozglądała po pomieszczeniu. Od razu poszła do swojego starego-stałego miejsca i usiadła na wygodnej pufie, torbę porzucając tuż obok. Nie za bardzo zwracała uwagę na resztę osób, już będących na miejscu, chociaż owszem, zanotowała, że jedna siedzi gdzieś tam, a druga stoi przy oknie. Oparła się na łokciach, na stoliku i czekała na cokolwiek.
Weszła pierwsza uczennica, a zaraz potem druga. Drina otarła ukradkiem łzę, która zamierzała spłynąć jej po policzku i szybkim krokiem przeszła na środek sali, strzykając palcami ze zdenerwowania. Wyjęła notatnik, w którym zamierzała wpisać podstawowe dane o uczennicach. Jasmine znikła z pola widzenia, nie należała do zbyt towarzyskich istot. Z najlepiej widzialnego miejsca rozpoczęła swoją przemowę, myśląc tylko o tym, by się nie zająknąć. -Witam was na lekcji wróżbiarstwa. Nazywam się Drina Insanus i, mam nadzieję, będę was uczyć tego przedmiotu przez kilka lat. Proszę was więc, abyście się przedstawiły-tu spojrzała, miała nadzieję, dość wymownie, na dziewczynę, która weszła pierwsza. Na jej szacie widniał herb Huffelpufu i sprawiała wrażenie jakby wyciętej z szablonu wzorowego puchona.
Tak, było to już męczące siedzieć w tej samej pozie w atmosferze milczenia. Po kilku chwilach jednak usłyszała charakterystyczny dźwięk otwieranej klapy. Wytężyła wzrok, ale zauważyła tylko jakąś rudą czuprynę. Istotka usiadła sobie gdzieś daleko. Wtem, ni stąd ni z owąd pani profesor zaczęła swoją powitalną przemowę. Drina Inanus, profesor Inasaus. Ok, trzeba zrobić dobre wrażenie, to na pewno miła kobieta. Zauważyła wymowne spojrzenie w swoją stronę, więc wstała. - Nazywam się Angie Fly, jestem na czwartym roku w Hufflepuffie.- wyrecytowała ładnie, po czym usiadła. No, za chwilę się dowie kim jest nosicielka tej rudej czupryny.
Nu nu, przez kilka lat! Bell, to właściwie, nieco ponad rok, bo już przecież w szóstej klasie była, więc można powiedzieć, że niedługo kończyła szkołę, ha! Poza tym, z doświadczenia wiedziała, że jeszcze żadne nauczyciel nie wytrzymał na jakimkolwiek stanowisku KILKA LAT. No, może poza tym opiekunem Slytherinu, Selivianem i Harriet, ona przecież naprawdę długo była... a poza tym, Tilley mówi, że miał po prostu przerwę. Dobra, nieważne. Nauczyciele bez przerwy się zmieniali i tyle. Słuchała jak druga dziewczyna co była na lekcji się przedstawia i od razu skojarzyła, że to jest dziewczyna tego idioty, w końcu jakiś czas temu pisali o nich w gazetce szkolnej, więc Bell naturalnie takie nowinki wiedziała. No, ale to było jakoś w lutym, więc wiele mogło się znaleźć. PO wypowiedzi puchonki, nauczycielka milczała, więc rudowłosa pomyślała, ze może teraz ona powinna coś powiedzieć. - Jestem Bell Rodwick, prefekt Ravenclawu - no przecież NIE MOGŁA tego pominąć, ha, - uwieelbiam wróżbiarstwo. Jedna moja wróżba nawet się spełniła, wróżyłam wtedy z fusów herbaty - tego też nie mogła pominąć, toż to było wspaniałe osiągniecie, które utrwaliło się w jej pamięci. - A jak skończę siódmą klasę, to chciałaby iść na Wydział Magii Astralnej... Zakończyła i spojrzała w oczekiwaniu na profesor.
Szybciutko zapisała nazwiska, klasy i domy dziewczyn. Miała w klasie prefekta, a to ciekawe. Uśmiechnęła się lekko na wzmiankę o spełnionej wróżbie. To znaczy, że dziewczyna miała wpojone prawidłowe podstawy i, kto wie, może naturalny talent. Magia Astralna? Kolejna ciekawa wzmianka! Dziewczyny sprawiały bardzo dobre pierwsze wrażenie, i miała to swoje dziwne przeczucie, że będzie je się dobrze uczyło. No, ale dość tych rozmyślań, czas przystąpić do lekcji. -Dobrze, dziś chciałabym sprawdzić wasze umiejętności-tu wskazała przedmioty przygtowane na stole. Było tam wszystko-od kości, przez szklaną kulę, aż do jej ulubionej herbaty i ceramicznego dzbanka z gorącą wodą-powiecie mi, w której dziedzinie wróżbiarstwa czujecie się najlepiej, a z którą macie trudności i coś mi wywróżycie. To bardzo delikatna dziedzina magii, nie da się jej nauczyć samym wkuwaniem na pamięć formułek. Potem, jeśli starczy czasu, przeprowadzę z wami lekcję wprowadzającą do używania kart tarota.-Powoli podeszła do stou-i zrobiła coś zupełnie nieprofesjonalnego, a mianowicie podniosła ciężki rubinowy obrus i, fukając groźnie, wypłoszyła stamtąd biały kształt, który, przemknąwszy między siedzeniami zniknął za regałami. Drina gwałtownie oblała się rumieńcem -Najmocniej was przepraszam, mam nadzieję, że już nie będzie nam przeszkadzała. Ma dziwny zwyczaj łapania ludzi za kostki.-skup się, skup się, bo zaraz zaczniesz prowadzić lekcję na temat kotów!-No, więc może niech pierwsza do stołu podejdzie panna Fly.
PS. Jeśli starczy czasu, to znaczy, jeśli lekcję uda się skończyć do piątku rano PPS. Podręcznik uzupełnię o nowy temat w ciągu kiku dni.
Abigail ze spokojem wchodziła po schodach. Przecież to tylko wróżbiarstwo, kto by się na nie spieszył? No dobra, może ktoś, ale na pewno nie ona. Wróżbiarstwo było dla niej stekiem bzdur i kłamstw. Każdy głupi potrafi przecież "odczytać coś z kuli". Niespiesznie więc wspinała się po kręconych schodach na szczyt wieży. Przeszła przez klapę w suficie do klasy i wcale nie najciszej przemierzyła ją w poszukiwaniu wolnego miejsca. Gdy takowe znalazła, usiadła na fotelu, kładąc jednocześnie torbę koło nogi krzesła. Dopiero, gdy wykonała te wszystkie czynności, uniosła wzrok i przyjrzała się profesorce. -Przepraszam za spóźnienie.-Powiedziała pod nosem, niespecjalnie się tym przejmując.
Cisza, jaka zapadła po wypowiedzi Andżi była krepująca także dla niej samej. Była pewna, że ma jeszcze coś dodać. Zachowała się jak ciołek. Na pewno zrobiła złe wrażenie. Och, Matoł, Matoł, Matoł! Ok, trzymaj pozycję, uśmiech leki, żeby nikt nie zauważył, jaka jesteś beznadziejna. Dziewczyna już miała coś wydukać więcej o sobie, ale Bell ją uprzedziła wygłaszając bardzo płynną, ciekawą i fajną wypowiedź. To jeszcze bardziej przybiło Andżi. Zajęta karceniem swej matołkowatości nie zauważyła, że psorka przegoniła (pewnie swojego kota). Nie wiedząc o co chodzi uśmiechnęła się lekko mając nadzieje, że to wystarczy. Ok, ok. Co tam nauczycielka mówiła? Zaraz, zarz...o kula! Andzi była prawdziwą mistrzynią we wróżeniu z kryształowej kuli. Gdy usłyszała swoje nazwisko podeszła do stolika, przysunęła pufę i wskazała przedmiot. - Wybieram kulę. Jestem w tym całkiem niezła - powiedziała po czym usiadła. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, lub powiedzieć, usłyszała klapnięcie klapy. Oznaczało to, ze ktoś jeszcze zdecydował się tu przyjść. I owszem, niedługo po klapnięciu Andżi dostrzegła Abi, znajomą z domu. Wodziła za nią wzrokiem do momentu aż ta przeprosiła za spóźnienie. Potem skierowała wyczekujący wzrok na nauczycielkę.
Do sali wkroczyła kolejna puchonka, znowu blond. Zastanawiające, że prawie wszystkie puchonki to blondynki. Może dobiera się im godło pod kolor włosów? Usiadła, zdecydowanie bez większego entuzjazmu.Tymczasem Angie chciała zacząć swoją wróżbę. Powiedziała coś o kuli, co też niezwłocznie odnotowała w pamięci. Żadko kto widzi w kuli coś więcej niż zwykłą mgłę, do zobaczenia czegoś w niej trzeba uporu i wielkiej wyobraźni. Jej dość rzadko udawało się cokolwiek znaleźć. -Doskonale. W takim razie...przygotuj się, rozluźnij. SPokojnie, nie będę wystawiała za to ocen-zauważyła, że dziewczyna siedzi spięta, jakby robiła dobrą minę do złej gry. Drina przewróciła kartkę, by zobaczyć listę i odhaczyć jej obecność, po czym zmarszyczyła brwi. Na kartce widniało imię tylko jednej puchonki. Doprawdy, co za tupet! Przyjść na lekcję, na którą nie jest się zapisanym, i jeszcze bezczelnie okazywać swoją niechęć do przedmiotu. Westchnęła ciężko, ale obiecała sobie, że nie będzie oceniać dziewczyny, kto wie, może okaże się, że pozory mylą. Odezwała się więc: -Niestety, nie ma cię na liście, ale możesz się dołączyć do lekcji, i tak mamy spore braki. Twoje nazwisko? Spojrzała na zegarek. Wskazywał godzinę dużo późniejszą, niż powinien. -No dobrze, dokończymy na następnej lekcji. Do widzenia, możecie iść. A ty-tu wskazała na puchonkę-chciałabym w końcu poznać twoje imię i nazwisko.
Weszła do klasy, w której za chwilkę miały się zacząć zajęcia. Miała wielką nadzieję, że tym razem przyjdzie więcej ludzi, aczkolwiek wizja klasy oełnej słuchających jej uczniów wywoływała w niej delikatne poczucie paniki. Póki co nie poznała nawet dobrze swoich uczniów. Znała ich imiona, domy i tytuły, jedna z nich nie raczyła się nawet przedstawić. Może tym razem będzie lepiej, jeśli w ogóle ktokolwiek przyjdzie na lekcję. Z bzdurnych przyczyn, prawdopodobnie porównując swój ubiór do uczniów, dziś założyła pelerynę z trochę lepszego materiału, w cześniej spędziła pół godziny na układaniu włosów i kolejne pół na nakładaniu makijażu, piłowaniu paznokci i tym podobnych rzeczach, na które już długo nie zwracała uwagi. Wyglądałą na dużo bardizej zadbaną, niż zwykle, tak też się czuła. To uczucie jednak ją krępowało. Zajęła miejsce przy wielkim biurku, o jakie poprosiła dyrektora, w kącie sali, po czym otworzyła dziennik, pijąc herbatę.
Spokojnie szła korytarzem do klasy. Nie mogła się doczekać tej pierwszej lekcji w semestrze! Uwielbiała wróżyć. To było jej ulubione zajęcie, od kiedy nauczyła się czytać. Ciekawa była, co będą dziś przerabiać. Może wróżenie z fusów? To byłoby fajne, ale sny też by się nadawały. Jakie miała ostatnio? Nie potrafiła sobie ich przypomnieć. O! Prawie by się potknęła o wystający kawałek kamienia. Właśnie! Wczoraj śniła o tym, że szła korytarzem. Takim jak ten. Odwróciła się, a za nią zaczęły powstawać trupy. Szły, i szły za nią, a ona biegnąc potykała się o własne nogi. W końcu się przewróciła, a nad nią nachylił się jeden kościotrup..... Wtedy się obudziła. Tak to był jej wczorajszy sen. Brrrr! Jennifer wzdrygnęła się na samo jego wspomnienie.
Weszła, niosąc pięć woluminów pod jedną, i drugie pięć pod drugą pachą. Trochę się denerwowała, były to w końcu trzecie zajęcia w całej jej karierze. Nikt nie wiedział, co robiła pomiędzy nimi, i nikt się dowiedzieć nie powinien. W końcu komu wiedzieć, że była w świętym mungu, po tym, jak przez okropną wizję rzezi afrykańskich niewiniątek rzuciła się z drugiego piętra, łamiąc wszystkie możliwe kości, łącznie z tą w małym palcu, który wciąż nie zginał się, jak powinien? Nikt, dlatego też nikt, prócz dyrektora o tym nie wiedział. Wchodząc do sali, nie spodziewała się spotkać nikogo wewnątrz. W końcu kogo dziś interesuje wróżbiarstwo? Oczekiwała niedługiego zwolnienia z powodu braku zainteresowania przedmiotem.Ktoś się jednak pojawił, i to ktoś nowy. Szybko położyła woluminy na swoim biurku i dwróciła się do dziewczyny, wykręcając palce ze zdenerwowania. Zawsze się denerwowała, gdy miała poznać kogoś nowego. -Witam na lekcji wróżbiarstwa. Nazywam się profesor Drina, a ty jesteś...-zapytała, sięgając po kartkę i długpis. Nigdy nie miała pamięci do nazwisk.