Do tej przytulnej klasy na szczycie wieży północnej, można jedynie wejść przez klapę w podłodze, do której prowadzi srebrna drabina będąca na siódmym piętrze. Wnętrze klasy wyglądem przypomina poddasze, bądź też herbaciarnię. Znajduje się tam około dwadzieścia stolików, a wokół nich małe pufy. Na co dzień okna są tu zasłonięte grubymi zasłonami, co sprawia, że pokój jest oświetlony jedynie dzięki wielu lamp w czerwonych kloszach. Na półkach w rogu pomieszczenia znajduje się natomiast wiele filiżanek i szklanych kul.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - Wróżbiarstwo
Wchodzisz do klasy Wróżbiarstwa, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Wybrałeś Wróżbiarstwo. Dobrze. Stajesz więc pośrodku sali, przed tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znany Ci Griffin Robertson oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Ardeal. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Pierwszy egzamin czeka Cię z ceromancji, czyli wróżenia z wosku lanego na taflę wody. Oczywiście, tym razem nie są dostępne książki, które powiedziałby Ci znaczenie odlanego symbolu. Druga część egzaminu dotyczy aleuromancji, czyli sztuki wróżenia z mąki, a zasadzie za pomocą niej. Nie jest to najprostsza sztuka, jednak na egzamin idealna. Tym razem jednak wszystkie kształty z niej są już przygotowane, tak samo jak opisy, które musisz odpowiednio przyporządkować.
Zasady: Rzucasz dwiema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z astronomii i wróżbiarstwa można dodać +1 do punktów.
Opis wyników:
zadanie nr 1:
wynik:
1 – Odlany kształt to ni mysz, ni wydra, coś na kształt świdra. Całkowicie nie wiesz jak się do tego zabrać, postanawiasz więc napisać znaczenie symboliczne kleksa z atramentu. Ciekawy sposób, jednak chyba nie to przedstawia odlew. Wielka szkoda! 2 – Rozpoznajesz odlew, jednak nie znasz jego znaczenia. Wielka szkoda, że ten dział w książe ominąłeś, uznając go za dziecinnie prosty. Najwyraźniej taki nie jest, bo twoje proroctwa całkowicie nie mają sensu. 3 – Wosk rozlał ci się w pojedyncze kropelki, najwyraźniej za wolno go lałeś. Przez to nie da się z nich wiele wyczytać. Wyjmujesz się więc z wody w kolejności, w jakiej je złapałeś, po czym układasz obok siebie i piszesz znaczenie otrzymanego kształtu. Może parę punktów ci za to policzy komisja. 4 – Nie jest źle, stworzony z wosku kształt nie jest najprostszym, ale przynajmniej coś o nim wiesz. Piszesz swoją odpowiedź bez większego problemu, masz jednak nadzieje, że w kluczu nie ma na ten temat więcej informacji. 5 – Odczytanie symbolu nie sprawiło ci większej trudności. Po chwili przechodzisz do kolejnego zadania, uznając to za banalne. Cóż… Spodziewałeś się, że ten egzamin do najtrudniejszy nie należy. 6 – Twój odlew okazał się tak prosty, ze by podnieść jak najbardziej wynik za to zadanie, postanawiasz napisać dodatkowo jego znaczenie w innych kulturach. Z uśmiechem na twarzy przechodzisz rozwiązywać dalej egzamin.
zadanie nr 2:
wynik:
1, 2 – Niestety źle przyporządkowałeś większość opisów. Najwyraźniej trzeba było się uważniej wczytać, bo wbrew pozorom tam wszystko było napisane. Ach, te skutki stresu! 3, 4 – Większość przyporządkowałeś jak należy, jednak nie okazało się to tak proste, jak mogło by się wydawać. Wszystko przez tę małą ilość czasu, na zrozumienie czytanego tekstu, jakby komisja sądziła, że każdy uczeń zna te opisy na pamięć. 5, 6 – Opisy okazały się być miłym zaskoczeniem, gdyż nie trzeba było posiadać ogromnej wiedzy, by przyporządkować je dobrze, tak jak to w twoim przypadku było. Skoro już wszystko zrobione, to teraz tylko czekać na wspaniałe wyniki!
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - astronomia i wróżbiarstwo:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Kostka - zad. 1:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Kostka - zad. 2:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek za zadania oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Autor
Wiadomość
Rebekah W. Lanceley
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.59 m
C. szczególne : chuderlawa, piegowata twarz, rudzielec
Myślała, że będzie jakiś nudny wykład czy jakieś czytanie z fusów. Nie spodziewała się konkretnej roboty. Jeszcze ta praca w parach. Trafił jej się @Calum O. L. Dear, krukon, który jakoś dziwnie się do niej wykrzywił; uśmiech to, to nie był. Cieszyła się, że chłopak miał zamiar zająć się kulami. Ona za to wstała po te kadzidełka. Nie zastanawiała się długo. Podeszła, wzięła jakieś losowe pudełeczko z tymi pachnącymi patyczkami i wróciła. - Zobaczymy co tu mam... - Zerknęła na kule, którą wybrał Calum. - Ej jakaś chujowa. Trzeba było wymienić. - Nawet ona, nie będąc specjalistką od wróżb, widziała, że kula ma jakieś skazy. Ponownie skupiła się na pudełeczku. - O, ładny zapach. - Przyznała, kiedy delikatna woń kadzidełka zaczęła działać. Odganiając niemal całkowitą nieufność, którą zaczęła darzyć tego Deara. - Willa jestem... - Przedstawiła się, to chyba ten wpływ kadzidełka, bo tak to miałby to gdzieś. W końcu była to tylko kolejna lekcja wróżbiarstwa.
W Hogwarcie pojawiła się dopiero teraz, a ostrożność Blaithin można było pomylić z nieśmiałością. Korytarze zamku pozostawały takie same, a jednak oglądała je już tylko jednym okiem i czuła się odrobinę ograniczona. Zgarniała w swoją stronę więcej spojrzeń, a niosące się echem korytarzy szepty uświadomiły dziewczynę, że to nie żadna tajemnica i każdy wie, że w labiryncie działy się rzeczy straszne. - W dziwny sposób brakowało mi szkoły. - powiedziała do Holdena, z którym wspólnie zmierzała na wróżbiarstwo. Duet Gryfonów mógł zwiastować różne rzeczy, ale Fire nie wydawała się w nastroju na złośliwe zaczepki. Blada i wymęczona mocno długim pobytem w szpitalu przypominała ducha chyba bardziej niż Ellery. Ubrana w gruby, rozciągnięty sweter starała się niemalże w nim skryć. Kosmyk włosów opadł na czarną opaskę i odruchowo zagarnęła go za ucho, chociaż nie przeszkadzał. Już nie. - Tylko bez żartów o wewnętrznym oku, Thatcher. Too soon. - odezwała się słabo. Podchodziła do swojego kalectwa w sposób dość... swobodny. Miała mnóstwo czasu, żeby przeżywać załamania w samotności. - Chyba się spóźnimy. W sali było jakoś tak ciemnawo i Blaithin zbliżyła się do wyższego chłopaka, żeby mu szepnąć "Ale spooky atmosfera". I tak jak nieco się do Holdena podsunęła tak i została blisko, bo momentalnie dziwnie jej się zrobiło przy tylu znajomych. Pierwszy raz ich widziała od ponad miesiąca. A swojego kuzyna @Calum O. L. Dear to nawet od chyba dłuższego czasu. Podobnie z kolejną kuzynką, @Rebekah W. Lanceley. Oczywiście, to było dla Szkotki niezręczne i wszystko zależało od tego, jak inni zamierzali reagować na nową, wybrakowaną Fire. Szczerze mówiąc, chyba wolałaby, jakby każdy ignorował brak oka i traktował ją tak jak zawsze. Przypomniała sobie, że w kieszonce w torbie grzecznie spoczywała salamandra. Wyciągnęła teraz rękę, żeby ją pogłaskać i dodać sobie otuchy dzięki ciepłu zwierzątka. Wskazała Holdenowi jedno z miejsc gdzieś na uboczu, ignorując nagły dokuczliwy ból głowy. Dość często się pojawiał po leczeniu w Mungu. Chciała usiąść tam, gdzie akurat zasłony nie dopuszczały zbyt wiele światła, lepiej się czuła w takim półmroku. Słuchała Ellery'ego i spojrzała tylko porozumiewawczo na Holdena, żeby upewnić się, że Gryfon zostanie jej parą. Pozwoliła mu wybrać czy zechce kadzidełko czy też kulę, a potem ruszyła po jeden z przedmiotów. Padło na kulę. Dość ciężko było wybrać komuś zupełnie nieobeznanemu dobrą sztukę, wzięła więc pierwszą z brzegu. - Chyba popsuta. - stwierdziła, pukając paznokciami w szkiełko. Wydawała się bardzo zamglona albo może po prostu brudna? Fire zaczęła na nią chuchać i przecierać rękawem, ale nie pomogło. W międzyczasie odczuła dziwny efekt kadzidła. Wszystko stało się bardzo wyraźne - rozmowy innych uczniów, obecność Holdena, zapach czekoladowego Wiz-Wiza, którego wypaliła przed lekcją, a który się za nią ciągnął. Także specyficzny ból zdawał się bardziej uciążliwy. - Wooo... Efekty jak po eliksirze pobudzającym zmysły. Albo po dobrym zielsku. - szepnęła, wyciągając Ignis na kolana i głaszcząc delikatnie. Salamandra dałaby się chętnie dotknąć także Holdenowi, jeśliby zechciał.
A więc... mieli pracować z kryształowymi kulami? Dobra, w tym właśnie momencie Włoszka zrozumiała, dlaczego nigdy nie uczestniczyła w tych lekcjach. Wróżenie z użyciem kryształowej kuli było dla niej po prostu skrają głupotą. Nigdy nie wierzyła w te wszystkie brednie, gdzie ludzie uważali, że przyszłość można odczytać z kart, czy tam z ogryzków po jabłkach. Dla niej zakrawało to o debilizm. Zdecydowanie wolała bardziej praktyczne dziedziny magii, gdzie coś faktycznie się działo, a nie było tylko i wyłącznie wynikiem przypadku. Nie mniej, skoro już się tutaj znalazła, chyba nie wypadało, aby poddawała się na starcie. Podeszła do dziewczyny, która została wyznaczona na jej partnerkę w tym zadaniu i uśmiechnęła się delikatnie. -My się chyba jeszcze nie znamy. - stwierdziła spokojnie, patrząc na barwy reprezentujące przynależność dziewczyny do tego samego domu. -Silvia Valenti. - przedstawiła się, wyciągając w jej kierunku dłoń. Po tych wszystkich kurtuazyjnych wymianach zdań, wsłuchała się w głos profesora, który wyjaśniał im dzisiejsze zadanie. Czyli nie dość, że mieli zajmować się kryształowymi kulami, to jeszcze tonąć w jakichś dziwnych oparach, które miały ich "natchnąć" do odpowiedniego działania? Jęknęła w duchu zrozpaczona, po czym wstała z dopiero co zajętego miejsca i ruszyła wybrać jakieś pudełeczko z kadzidełkami. Sięgnęła po pierwsze lepsze, które znajdowało się najbliżej niej i wróciła do swojego stolika. Kiedy delikatnie uchyliła wieczko, do jej nozdrzy dostał się dosyć intensywny, ale za to bardzo przyjemny zapach róży. Lubiła róże. Róże zawsze kojarzyły się jej ze słonecznym latem na Sycylii. Miłe wspomnienie uderzyło w nią ze zdwojoną siłą. Jakoś nagle, po rozpaleniu tego kadzidełka, zaczęło jej się wydawać, że jej dzisiejsza partnerka w zajęciach, jest zdecydowanie milsza niż nawet na początku przypuszczała. Ciekawe i bardzo miłe odkrycie sprawiło, że zaczęła się uśmiechać szerzej, pewniej, jakby nic dzisiaj nie mogło jej popsuć szyków czy nastroju. Może jednak wróżbiarstwo nie będzie takie straszne?
Ostatnio zmieniony przez Silvia Valenti dnia Pon Mar 25 2019, 21:05, w całości zmieniany 1 raz
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Popatrzył w dół, a jego oczom ukazały się skarpetki w iście wróżbiarskim stylu. Pokiwał głową z uznaniem, wydymając przy tym wargi. Krukonom to dobrze, schodzili sobie na zajęcia w samych skarpetach, podczas gdy on miał do przemierzenia calutki zamek, schodek po schodku, bez taryfy ulgowej. Plusem tego były tylko silne łydki i stosunkowo dobra kondycja – uczniowie Hogwartu byli przyzwyczajeni do wchodzenia po schodach jak nikt inny. – Elegancko, Ellery powinien Ci za nie dać co najmniej pięć punktów. – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. On sam nie prezentował się niestety wyjątkowo, ot, nieco pomięty mundurek, jak zwykle krzywo zawiązany krawat i odznaka prefekta przyczepiona na piersi – prawdę mówiąc, wciąż nie potrafił się do niej przyzwyczaić. Jedynie niemożliwa do ogarnięcia burza loków i szczurzy pyszczek od czasu do czasu leniwie wyglądający z kieszeni wyróżniały go nieco z tłumu uczniów. W duchu przyznał, że zostawienie szczura w dormitorium było rozsądnym posunięciem, na które jemu tak trudno było mu się zdobyć. Nie brał Tosta na wszystkie zajęcia, wręcz przeciwnie, zazwyczaj był zmuszony zostawić go samego, ale wiedział, że pupil nie czuł się wówczas dobrze i miał z tego powodu wieczne wyrzuty sumienia. – Ooo, może coś o snach? Śniło mi się ostatnio, że pomidory zaczynają się ze mnie śmiać kiedy próbuję je kroić... – odetchnął z ulgą. To ten... są przyzwyczajeni do schodów, tak? Akurat, błogość jaką poczuł kiedy w końcu usiadł była nie do opisania. Jego nogi stanowczo mu za to podziękowały. Zniżył głos – Ciekawe co Ellery powiedziałby na ten temat – tych pomidorów. Może to oznacza koniec mojego wegetarianizmu? – zmarszczył brwi, przypominając sobie rozchichotane warzywa stanowiące dość niepokojący widok. Na szczęście (prawdopodobnie?) profesor przerwał jego rozważania, Merlin jeden wie co ze swoimi wróżbiarskimi umiejętnościami wywnioskowałby ze swojego snu. – Idę po kadzidełko, Ty weź kulę. – poderwał się z miejsca i z całkiem dużym entuzjazmem poszedł po kadzidełko. Zajęło mu to chwilę, bowiem wpatrywał się w niepodpisane pudełka, zastanawiając się czy coś jest z nim nie tak, że w ogóle nie potrafi ich odróżnić. W końcu wzruszył ramionami, wziął pierwsze z brzegu i z nim właśnie wrócił do stolika. Tam rozłożył wszystko i już po chwili w powietrzu dało się czuć delikatny kwiatowy zapach – przyjemny, choć Viní nie miał pojęcia jak go nazwać. – Merlin jeden wie co Ellery dodaje do tych kadzidełek. Mam teorię, że gdyby wjechała tu kontrola z Ministerstwa, byłaby niezła afera. – szepnął do Billie, kiedy ta wróciła. – Może to dlatego nauczycielem jest duch? No bo... jego nie można aresztować, nie? – uśmiechnął się, czując jak od przyjemnego zapachu ogarnia go błogi spokój. A może to ta sala tak go wyciszała? Nawet szczurek wyglądał jakoś tak bardziej sennie.
Prawdę mówiąc, Asa nie miał wielkich oczekiwań co do tej lekcji. Dystansował się od wróżbiarstwa na tyle, na ile mógł - ale przecież od przyszłości nie da się uciec, zwłaszcza kiedy ta tak paskudnie nawiedza. Rozszerzanie swoich umiejętności miało oznaczać również kontrolowanie ich do tego stopnia, żeby nie uprzykrzały dodatkowo życia... a przynajmniej na to Gryfon liczył, gdzieś pomiędzy "to może się przydać" przechodząc do "wroga łatwiej pokonać, mając o nim wiele informacji". Nie wchodził z Emily w dyskusję, rozkoszując się jej towarzystwem w milczeniu. Nie chciał przeszkadzać, ani też zwracać na siebie szczególnej uwagi; Ellery raczej nie znał go za dobrze, albo raczej nie miał o nim dobrego zdania. Asa zapominał chwilami o subtelnym ukrywaniu swojego sceptyzmu, a przy tym na Wróżbiarstwo chodził tak bardzo w kratkę, że szkoda gadać. Z drugiej strony, obiecał sobie poprawę! Poszedł po kadzidełko, kwestię kuli pozostawiając Rowle. Patyczki nie były podpisane, zaś kryształy pochowano do identycznych woreczków - poczynania uczniów nie miały żadnego znaczenia, zatem nikomu szczególnie nie zależało na doborze przyrządów. Turner zdusił w sobie westchnięcie, kiedy słuchając ducha doszedł do wniosku, że mają tym samym pokazać potęgę przeznaczenia. Z pewnością właśnie zapach róży był pisany jemu i Emily na te zajęcia, tak. - Czyli co, wolisz niespodzianki? Nawet, jeśli negatywne? - Zagadnął, powracając do wypowiedzi dziewczyny, w której wspomniała o braku chęci odnośnie spoglądania w przyszłość. Rozumiał, zapewne lepiej niż większość ludzi. Bądź co bądź, jego męczyły wizje, bardziej czy mniej zrozumiałe. Zrzucały na niego ciężar odpowiedzialności, której nie chciał się podejmować. Słodkawy zapach unosił się dookoła stolika, a Asa jakby złagodniał i rozluźnił się, zapominając o niechęci wobec Wróżbiarstwa. Przynajmniej miał świetne towarzystwo, prawda?
Kadzidełko: róża
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Tak jak Fire brakowało szkoły, tak mi w pewnym stopniu brakowało Fire w szkole, chociaż odwiedzałem ją w szpitalu, nawet powstrzymując się od głupich żartów na temat jej oka. Długo jednak nie wytrzymam, więc prędzej czy później wybuchnę w jakiś niespodziewany sposób, zapewne obrywając przy tym po głowie. - Każdemu jej w końcu zaczyna brakować – stwierdzam, wzdychając, bo nie bez powodu co chwila z niej uciekam, żeby ostatecznie i tak do niej wrócić. Hogwart ma w sobie coś przyciągającego, trochę jak paczka chipsów, do której sięgasz z myślą, że weźmiesz tylko jednego chrupka, a potem masz ochotę na coraz więcej i więcej. I ostatecznie jesteś tak gruby, że nie możesz się ruszyć. No dobra, przy tylu schodach prowadzących do klasy wróżbiarstwa nawet nie da się przytyć, ale jednocześnie i tak coś powoduje, że zostajesz w tym miejscu i nie masz ochoty go opuszczać. Co z tego, że mamy Hogsmeade czy Dolinę Godryka? Zamek pełen dzieciaków i studentów zawsze wygra to starcie. - Przewidziałaś, że mam zamiar o tym żartować. Widzisz, masz wewnętrzne oko – stwierdzam, szczerząc się do niej. – I my się nie spóźnimy, to inni przyszli przed czasem – dodaję jeszcze, ale i tak przyspieszam kroku, jednocześnie wciąż mając na uwadze to, jak radzi sobie Fire. Kto wie, czy nie wrąbie się na jakąś kolumnę albo zbroję, nie zauważając jej. Na próbę zamykam jedno oko i rozglądam się wokół, uznając jednak że nie ma aż takiej tragedii – na szczęście – i chociaż pole widzenia jest dużo mniejsze, to człowiek nadal sobie może poradzić. Może powinienem urządzić dla Blaithin jakiś Dzień Pamięci Oka Utraconego i kazać wszystkim Gryfonom chodzić w opaskach? Tak, to bardzo dobry pomysł, choć nie wiem, czy Dear go zaaprobuje, więc na razie jej o nim nie wspominam. - To bardziej przypomina lekcję wywoływania duchów – odpowiadam jej szeptem, gdy już wdrapujemy się do klasy, w której jest dość ponuro i duszno. – Ej, patrz, wywołali – stwierdzam jeszcze dla żartu, pochylając się do Fire, gdy dostrzegam nauczyciela, który każe nam zająć miejsca. Usadawiam się więc z blondynką w rogu klasy, tak by mogła ukryć się za zasłonką i nie narażać na promienie słońca, które na tej wysokości mogą być naprawdę irytujące i dla zdrowego człowieka. Dziewczyna pozwala mi wybrać, które zadanie będę wykonywał, więc stwierdzam, że ruszę się po kadzidełka, które znajdują się na stoliku trochę dalszym niż kule. Pudełka nie mówią mi niczego specjalnego, więc próbuję powąchać ich zawartość, ale wszystkie zapachy się ze sobą mieszają. Czyżby Ellery starał się wybadać nasze wewnętrzne oko nawet w doborze patyka, który i tak w końcu spłonie? Ups, chyba jednak mogłem pozwolić Fire na wybranie czegoś, co ma wiele wspólnego z ogniem, zamiast samemu się do tego pchać, zwłaszcza że mam już wystarczająco dość wszelkiej maści płomieni. - Nie stukaj tak, bo odpadnie ci ręka, będziesz miała hak i już totalnie zostaniesz piratem – stwierdzam, majstrując przy kadzidełku, by umieścić je w podstawce, bo póki co cały czas mi z niej wypada. – Chociaż nie, do tego jeszcze potrzeba drewnianej nogi i papugi. W końcu kadzidełko ląduje na swoim miejscu, a ja – przyzwyczajony do tego, żeby nie używać już różdżki do podpalania papierosów – sięgam po zapałki również w tym przypadku i odpalam patyczek. W powietrzu przez chwilę unosi się przyjemna woń fiołków, która dość szybko znika, pozostawiając dziwne uczucie pustki po tym zapachu, który w momencie rozpłynięcia się był naprawdę intensywny. Wciągam mocno powietrze nosem, licząc na to, że jeszcze go wyłapię, albo chociaż zapachy innych kadzidełek ze stolików w pobliżu, ale jedyne, co do mnie dociera, to dym z papierosów, który zachował się w materiale mojej bluzy i inna, trochę słodsza woń. - Pachniesz czekoladą – stwierdzam, spoglądając na Fire i mam wrażenie, że dostrzegam, jak nici splatają się na jej opasce, a pojedyncze włosy opadają jej na czoło, równie blade, co ich kolor. – Merlinie, nie wspominaj o zielsku – zwracam się jeszcze do niej, bo od razu mam ochotę zapalić i przez nią będzie mi to chodziło po głowie do końca lekcji. Kątem oka dostrzegam salamandrę na kolanach dziewczyny, zastanawiając się przy tym, jak udało jej się przemycić zwierzątko do klasy, ale w sumie nauczyciel równie duszny, co atmosfera w tym miejscu, niespecjalnie zwraca na nas uwagę. Wyciągam rękę, by pogłaskać jaszczurkę po łebku i czuję na palcach przyjemne, choć nieco już parzące ciepło. Nawet dotyk mam wyostrzony równie mocno, co węch i wzrok. W pewnym momencie staje się to wręcz nieznośne.
Statystyki w Gazzetta del Propeta (włoski odpowiednik Proroka Codziennego) mówiły, że prawie 60% włoskich czarownic przynajmniej raz w życiu złożyło wizytę jasnowidzowi. Były aż tak naiwne, czy może po prostu próbowały ułożyć sobie życie w zgodzie z magiczną naturą? Allegra nie wiedziała, ale za to była pewna, że nigdy więcej nie uwierzy w te bujdy. Po dziś dzień pamiętała, jak jej matka zadowolona weszła do domu, mówiąc jej, że prorok imienia przewidział, iż będzie miała siostrę. Skończyło się oczywiście na dwóch wścibskich braciach, więc mogła się jedynie zastanowić, czy ten człowiek się pomylił, czy też był zwykłym szarlatanem. Musiała jednak przyznać, że jak na osobę, która zawodowo zajmowała się zabobonami, Agueda nazbyt łatwo dawała się złapać na te tanie sztuczki. Z kolei Allegra nadal nie przyzwyczaiła się do tego, co wyczyniały w tej szkole schody i tym sposobem wylądowała na trzecim piętrze, zamiast na siódmym, z którego mogłaby się z łatwością dostać do wieży wróżbiarstwa. Swoją drogą kto wymyślał uczniom mieszkającym w lochach zajęcia na takich wysokościach? To było wręcz niesprawiedliwe i naprawdę kusiło ją, żeby wsiąść na miotłę i w ten sposób dostać się na zajęcia. Ostatecznie jednak tam trafiła, zziajana od biegu, więc – przeprosiwszy oczywiście – usiadła przy stoliku najbliżej drzwi, za sprawą nauczyciela lądując w parze z jakimś chłopakiem z Ravenclawu. - Ciao, jestem Allegra – przedstawiła się, uśmiechając do niego. Nadal nie przyzwyczaiła się do tego, że powinna witać się po angielsku, jednak włoskie powitanie za bardzo w niej utkwiło, by miała to zmieniać. Brzmiało jakoś weselej, bardziej przyjaźnie niż to oklepane, brytyjskie hello, czy inne hey. – Zajmiesz się kadzidłem? – zapytała jeszcze i nim zdążył jej odpowiedzieć, sama sięgnęła po kulę. Obrazy w niej były dość zamglone, ale mimo to dało się w nich dostrzec jakieś niewyraźne kształty. Potrzebowała jednak się skupić, by zidentyfikować, co pojawia się za kryształem, a rozpalający kadzidełka chłopak zbyt mocno ją rozpraszał. Nie potrafiła się dzisiaj skupić, być może wciąż zmęczona biegiem z lochów do jednej z najwyższych, szkolnych wieży. W takich momentach naprawdę tęskniła za tętniącym życiem, ciepłym Calpiatto, w którym nikomu nie przeszkadzały spóźnienia, a wręcz – zgodnie z ich kulturą – przychodzenie na czas było nie na miejscu. Kiedy Krukon rozpalił magiczne kadzidło, poczuła znajomy zapach kojarzący się jej z domem. Jej rodzice hodowali róże w wielkich donicach na tarasie, a gdy zakwitały, wszędzie unosił się ich słodki zapach, a po wyjrzeniu przez wielkie okna salonu dało się dostrzec ciepłe barwy ogromnych płatków. Niektóre wielkością przypominały te na grzbietach różeczników.
Zapach i atmosfera sali działały na niego rozluźniająco. Nie oczekiwał od niej wiele, nie sądził, że przyjdzie mu się wysilać. Tak naprawdę domyślał się, że będzie tylko biernie siedział. Czy jest cokolwiek w kwestii wróżbiarstwa, co może zrobić bez wzroku? Nawet jego wizje były pozbawione obrazów. Czyżby także "wewnętrzne oko" Fabiena zostało oślepione na długo, nim się narodził? Stukał cicho palcami w blat, odlatując myślami daleko od wieży, w której się znajdował. Dopiero wołanie Cherry sprawił, że wrócił do własnego ciała z taką mocą, iż zauważalnie drgnął. Rozciągnął usta w uśmiechu, odwracając głowę w stronę, z którego dobiegał głos Puchonki. Pocałunek także był zaskoczeniem, niemniej pozytywnym. - Nic? Czyżby mój list do ciebie przepadł gdzieś w drodze na Islandię? Wysłałem ci podziękowania za prezent - sięgnął odruchem do bransolety, przesuwając po niej opuszkami. Nie czuł, aby przesadnie potrzebował podobne błyskotki - wręcz gdzieś na dnie umysłu czaiło się poczucie, że było to z litości, aby się kaleka nie zgubiła. Odrzucał jednak te podejrzenia. Cherry z pewnością tak o nim nie myśli. - Jeżeli tak, to podziękuję ci osobiście. Nie powiem może, że jest piękna... ale na pewno bardzo przyjemnie mi się ją dotyka - rzucił lekko. Wspomnienie drugiej części prezentu było także odpowiedzią na jego pytanie - z run da się w miarę czytać, będąc ślepym. Acz Fabien gardził podobnymi metodami, więc postanowił po prostu przemilczeć owy fakt. Gorzej, jeśli Cherry uzna, że powinna mu sprawić więcej wróżbiarskich akcesoriów. Trzeba będzie wówczas z nią subtelnie porozmawiać. Na razie nie chciał być niekulturalny. Nawet jeśli nietrafiony, prezent to wciąż prezent. Niewymuszony i z własnej, dobrej woli. Rozmowa zmieniła szybko tory, a uśmiech na twarzy chłopaka zrobił się pełen zmieszania. - Tak jakoś... - Nie kłócił się z nią, przyjmując w milczeniu reprymendę. Ramię wciąż go bolało, uświadamiając, że to definitywnie był niemądry pomysł. Ale jak przyszłość da się zmienić, przeszłości już nie. - Acz to już było, a my zebraliśmy rozważać, co będzie - nie "poznać". Rozważać. Fabien wciąż naiwnie wierzy, że żadna wizja nie jest pewniakiem, a jedynie jedną z wielu możliwości. Nauczyciel rozpoczął lekcję. Zamilkli więc, by wysłuchać jego wprowadzenia. Więc kule. Tym bardziej nie poradzi nic tutaj. Wygląda, że przed nim godzina czy nawet dwie komentowania tego, co Cherry będzie my relacjonować zza szkła. Chyba, że z nudów zacznie się wygłupiać oraz próbować samemu zgadnąć, co tam dostrzega. Miał już odezwać się w stronę Puchonki, gdy rozległ się tuż obok niego cichy, eteryczny głos nauczyciela. Nie potrafił nigdy wyjść ze zdumienia, jak cicho Ellery chodzi. Zupełnie niezauważalnie, a akurat słuch Fabien miał fantastyczny. Odwrócił się w jego stronę z jawnym zaskoczeniem na twarzy, zanim pierwszy szok opadł, a łagodny uśmiech ponownie zdobił jego fizjonomię. - To miłe uczucie, prawda? Niewinnej niespodzianki - sam miejscami tęskni za możliwością bycia zaskoczonym, kiedy akurat przeczucie tknie go odnośnie prezentu czy wizyty bez uprzedzenia. Tym mocniej docenia te momenty, kiedy ktoś oszuka jego dar i niespodzianka się uda. Gdy się za wiele wie, robi się nudno. - Może kadzidła sprawią, że zobaczę coś i bez kuli. Jeśli oczywiście takie oszustwa są dopuszczalne - zagadnął miękko i wesoło. Brakowało tylko, by puścił oczko. - Jeżeli tylko Cherry zechce mieć mnie za parę, bardzo chętnie - miał dobry humor. I chociaż zwykle posiadał mieszane uczucia względem każdego, kto zajmuje się wróżeniem z magicznych przedmiotów czy takowe wytwarza, dzisiaj wyjątkowo nie przejawiał najmniejszych oznak niechęci w stronę nauczyciela Wstał chwilę po tym i wyminął postać - sugerując się miejscem, z którego dobiegał głos - zanim poszedł zgarnać jedno z pudełeczek. Już większej losowości nie mogło być. Nie tylko niepodpisane opakowanka, ale jeszcze wybierane całkowicie na ślepo. Wrócił się do ławki, ponownie odruchem wymijając ducha, zanim zabrał się za rozpalanie patyczka.
Fabien nie powinien martwić się o prezenty, albo raczej intencje Cherry. Puchonka miała ogromne serce i przejmowała się równo wszystkimi, ale do tego dochodziło jej roztrzepanie - chyba nawet w tym przypadku dość korzystne. Nie postrzegała chłopaka jako niewidomego, albo zapominała o tym aspekcie zupełnie przypadkiem. W końcu Krukon nie sprawiał wrażenia jakiegoś nieogarniętego, jego zachowanie nie było w żadnym stopniu alarmujące; w jego obecności czuła się tak samo niezdarnie i niepewnie, jak w każdej innej. Patrząc przez pryzmat samej siebie, żadna litość nią nie kierowała. Była miła... a przynajmniej się starała. Inna sprawa, że o liście zaraz zapomniała, bardziej przejmując się meczem. Chętnie pociągnęłaby to besztanie Fabiena dalej, jednak ten nawet w najmniejszym stopniu nie dyskutował i bezczelnie odbierał Wiśni całą satysfakcję z bycia złym borsukiem. Wydęła tylko wargi w niezadowolonym grymasie, pogodniejąc jakieś dwie sekundy później. - Ubrudziłam cię szminką - mruknęła niby zła, ale z przyjaznym cieniem rozbawienia w głosie. Delikatnie potarła policzek chłopaka i choć początkowo było to zupełnie naturalnym odruchem, tak zaraz głupio się speszyła. Zabrała rękę dość gwałtownie, starając się zignorować fakt, że odrobinę czerwieni szminki pozostało na swoim nieprawidłowym miejscu. Nikt nie zauważy... a ona musiała zająć się słuchaniem nauczyciela, oczywiście! Bo przecież nie była z Krukonem tak blisko, nie znali się nawet za dobrze, a jej bezmyślność mogła prędko wprowadzić go w zakłopotanie. I po co? Ellery sam jej przyszedł na ratunek, wskazując na zasłony. Cherry poderwała się i pomknęła w tamtą stronę, zaraz kombinując z ciężkim materiałem, coby odsłonić go zgodnie z wolą nauczyciela. Mniej ekscytowała się samymi kulami, dochodząc do prostego wniosku: wszystko spieprzy, jak zawsze. A do pary trafił jej się jasnowidz. Porażka... - Byłabym zaszczycona - zaśmiała się cicho, tłumiąc w sobie niepokój. Pomknęła po kulę i zaraz powróciła do stolika, bardzo stabilnymi dłońmi próbując pozbyć się woreczka. Oczywiście, obmacała całą kulę, dwukrotnie prawie ją upuściła i potem pchnęła ją niezdarnie na stolik. Nic chyba dziwnego, że nijak nie kwestionowała pozostawienia ślepca z ogniem, nie? - Zap-pomniałam, że to Wróżbiarstwo... znaczy, nie dotarło do mnie jakoś tak... no, może się przynajmniej pośmiejemy - odchrząknęła, czyszcząc nerwowymi ruchami kulę. Wychodziło na to, że nawet gdyby zabrała Fabiena na swój teren, jakim było boisko do quidditcha... to mógłby dać niezły pokaz umiejętności. Nawet nie było jej przykro; może coś zgrzytnęło tam w środku, ale Cheryl Eastwood od zawsze wiedziała, że ona jest na tym świecie w prostym celu podziwiania innych.
Nie była wyjątkiem od reguły - lubiła dostawać nawet takie małe komplementy, tyczące się wzoru skarpetek. A może zwłaszcza takie? W każdym razie, odpowiedź chłopaka sprawiła jej wiele przyjemności. - Ty mi możesz dać, jeśli Ellery tego nie zrobi, panie prefekcie - Uśmiechnęła się ładnie, klepiąc go w odznakę i tylko dlatego, że jej dłonie znalazły się już przy jego klatce piersiowej, przy okazji poprawiając jego krawat, choć wcześniej nawet nie zwróciła uwagi na delikatne przekrzywienie. - Wiesz, nie chcę mu zrobić przykrości. Trudno stwierdzić, co sobie mysli, tak mało się odzywa. Wyobraź sobie, że umierasz w najbardziej, najbardziej niewygodnym stroju jaki tylko możesz sobie wyobrazić albo popełniłeś tego dnia konkretną modową porażkę i potem musisz tak chodzić całą wieczność. Byłabym wiecznie zła na ładnie ubrane osoby! - Niewątpliwie właśnie takie powody powodowały powstawanie złych i wiecznie naburmuszonych duszyczek. Jedna z jej brwi uniosła się w niedowierzaniu, kiedy Viní opowiedział jej swój ostatni sen - Może ma to związek z kuchennymi traumami? - zauważyła, również w ostatnim czasie takową zdobywając. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby po nocach zaczęły zadręczać ją huski. Wzdrygnęła się lekko, opadając na krzesełko - wspinaczka na VII piętro nawet dla ludzi o dobrej kondycji bywała męcząca. - Mam nadzieję, że nie zwiastuje, że zaczniesz antropomorfizować rośliny i przejdziesz na dietę promieni słonecznych, Viní - szepnęła, powoli skupiając się już na lekcji. Profesor Ellery, jak na swoje standardy, mówił naprawdę dużo i niemal ekspresyjnie; musiał mieć naprawdę dobry humor, że tak ładnie ich przywitał, jeszcze wszystko wyjaśniał... Billie czuła się jakby trafiła na niewłaściwe zajęcia - z całym szacunkiem dla metafizycznego profesora. Nie wiedziała, na co powinna zwracać uwagę przy wyborze kuli - wszystkie były okrągłe, wszystkie zdawały się być wystarczająco przezrocze. Wybrała wiec pierwszą z brzegu, uznając, że będzie to najbezpieczniejsza opcja. Nie chciała efektem domina stracić pozostałych. Wróciła wiec do stoliczka, gdzie Viní zdążył już zacząć rozstawiać kadzidełka - Nie wiem... Ale gdyby się dało, to dożywocie byłoby naprawdę długie. - By sprawdzić słowa Viniego i przy okazji wykazać się całkowitym brakiem przewidywalności, Billie pochyliła się nad fiołkowym zapachem, kładąc kulę na blacie, jednak zbyt blisko jego krawędzi. Z tej odległości nawet delikatny zapach mógł zakręcić w nosie; Billie kichnęła, muskając dłonią przyniesioną przez siebie przedmiot. Nie zdążyła nawet zareagować, gdy ciągnięta siła grawitacji, ciężka kula potoczyła się ze stolika, uderzając osobę, która nieszczęśliwie w danym momencie chciała ich wyminąć. Z jej gardła uciekło coś na pograniczy jęku zmartwienia i pisku paniki. W pierwszej chwili przestraszyła się, że kryształowa kulista powierzchnia rozsypie się na milion kryształowych części. Tak się jednak nie stało - być może również za zasługą pechowego ucznia. Billie nie wybuchła jednak emocjami, czując jednak jak jej ciało przejmowane jest przez pewną błogość. Pochyliła się tylko, zbierając kulę i przepraszająco patrząc na nieznajomego.
Kula: 4
KULA BILLIE SPADŁA ZE STOLIKA I UDERZYŁA/UPADŁA NA STOPĘ OSOBY, KTÓRA ODPISZE PODE MNĄ!
Bez entuzjazmu podeszła do palenia kadzideł. Jak dla niej w tej sali było już wystarczająco duszno i było pełno dziwnych, niekoniecznie współgrających ze sobą zapachów. Emily w ogóle nie lubiła tego typu aromatów - żadnej róży, czy innych kwiatów, niczego co takie intensywne i duszące. Przebywać mogła w towarzystwie kawy, albo w zakurzonych pomieszczeniach, a nie w wyperfumowanych miejscach. Sama nie przepadała za nutami zapachowymi w kobiecych perfumach, często wybierała te męskie, albo przeznaczone dla obu płci. Mimo, że od siebie samej by pewnie ich nie czuła, nie zamierzała rozsiewać czegoś takiego wokół. Cóż, perfum o zapachu kawy jeszcze nie wymyślili, ale może jeszcze przyjdzie na to czas? Na razie pozostało jej się zadowolić trochę bardziej specyficznymi i ostrymi kosmetykami, za to bez grama słodyczy. Niestety, to nie było tylko tak, że Emily była sceptyczna wobec wróżbiarstwa. Ewidentnie wróżbiarstwo było również sceptyczne wobec niej. Przynajmniej to sugerowała kryształowa kula, z której nie dało się odczytać zupełnie nic. Zmarszczyła nos, nie odrywając od niej wzroku i mając nadzieje, że mimo wszystko coś się zadzieje. Może nie czuła palącej potrzeby przewidywania przyszłości, ale nie chciała też tak słabo wypaść na lekcji. - Chyba tak. Może nawet tym bardziej. Czasami lepiej żyć w błogiej nieświadomości jak najdłużej - zauważyła i zdała sobie sprawę, że ona jest właśnie taką osobą. Wszystko, co może skończyć się tragicznie, woli odłożyć na potem. Nawet, jeżeli jest nieuniknione. - Dla ciebie to pewnie najlepszy przedmiot, nie? - uśmiechnęła się i o dziwo, nie mogła narzekać na różany zapach. Nagle przestał jej on kompletnie przeszkadzać. A może to towarzystwo chłopaka wynagradzało jej to niedociągnięcie? W każdym razie, humor jej się zdecydowanie poprawił. No, do czasu, kiedy stwierdziła że podejdzie spytać o możliwość wymiany kuli. Miała jeszcze resztki nadziei, że to nie jej wina, a nie wiem, może to coś z tym było nie tak? Emily nie miała pojęcia o wróżbiarstwie, ale uznała że może zapytać. - Zaraz wracam - rzuciła do chłopaka i ruszyła w kierunku nauczyciela. Niestety w pewnej chwili, jak mijała okolice @Billie Jean poczuła, jak coś boleśnie zgniata jej stopę. Pisnęła trochę z zaskoczenia, trochę z bólu i skrzywiła się mocno. - Ej! - oburzyła się, patrząc na dziewczynę, która pewnie nie zaatakowała jej specjalnie, ale przez jej niezdarność Rowle oberwała. - Może trochę ostrożniej z rzeczami, które mogą się przeturlać i są ciężkie, bo cierpią na tym niewinne ofiary - zmarszczyła nos zdenerwowana, Emka w takich sytuacjach była wyjątkowo drażliwa (co ciekawe, bo jej samej takie wypadki przytrafiały się co chwilę, a jednak z empatią w tej sferze często miała problem). Trudno było nie być marudnym, kiedy coś tak cię bolało. Cóż, może gdyby zamiast mgły w kryształowej kuli zobaczyłaby przyszłość, wpadłaby na pomysł zmiany trasy.
Czytanie przyszłości stanowiło dla Setha swojego rodzaju zagwozdkę. Nigdy nie wątpił, że jest to całkowicie pozbawione sensu z kilku powodów. Losy ludzi kreowali oni sami i nawet najdrobniejsze decyzje mogły je pchnąć na diametralnie inne ścieżki. Przyszłość była niepewna, a próba kształtowania jej na siłę przypominała walkę z wiatrakami. Według Hawke'a ludzie za mało polegali na chwili teraźniejszej. Bądź co bądź, tylko teraźniejszość naprawdę istniała, a wiele osób albo pogrążało się w tym, co już przeżywali lub zwracało uwagę jedynie na to, co ich czeka. Ludzi zawsze pociągała wiedza i kontrola, ich ciekawość nie miała granic, co Hawke zdążył już dawno temu zrozumieć. Nie potrafili polegać wyłącznie, przykładowo, na wierze. A przynajmniej większość. Zresztą, często kiedy nawet otrzymywali upragnione informacje to i tak potrafili się rozczarować. Byli dziwnymi, specyficznymi stworzeniami, a Szwed każdego dnia próbował zrozumieć kierujące nimi myśli. Seth nigdy nie odczytywał własnej przyszłości i nie sądził, że było mu to do czegoś potrzebne. Wiedział, kim jest i co go spotka, tak jak zna się wydarzenia książki, którą przeczytało się już wcześniej. Ba, ulubionej książki czytanej wielokrotnie z kartami wygiętymi od ciągłego ich przewracania. Żadnych zaskoczeń. Żadnych plot twistów. Wszystko miało odbyć się w doskonałym porządku, a Seth czekał z ogromną cierpliwością. Czas nie miał znaczenia, bo nawet nie istniał. Podwinął rękawy szarego T-shirta, wsunął pędzel umazany resztkami błękitnej farby po malowaniu za ucho i zabrał swoją torbę. Wróżbiarstwo zaczynało się zapewne za parę minut, a chłopak nie znał ani drogi ani nie wiedział czy profesor jest łagodny dla spóźnialskich. Wstąpił więc jeszcze do kuchni po kawę i kluczył po tym dziwnym, wielkim zamku. Coś Setha niewątpliwie strzegło, bo ani razu nie zgubił się i w pewnym momencie był już przed klapą. Wystawił swoją jasnowłosą czuprynę, wchodząc zaraz za szczupłą dziewczyną. Aż wylał trochę swojej kawy, bo pierwszy raz w życiu widział tak dziwaczną klasę. I pierwszy raz widział ducha. Ogólnie Setha nieco wcięło, gdy obserwował to wszystko. - Jesteś duchem? - zapytał bez cienia nieśmiałości zjawę. Nie wiedział, że to profesor, zresztą nie wyglądał jakoś staro z tego, co zdążył dostrzec. Sporo ludzi mijanych na korytarzach było studentami po dwudziestce, jak zauważał czasem Seth. Nie wydawał się zszokowany, bardziej zamyślony. Poskubał podbródek, gdy pomyślał o tym, że właściwie to nie rozumie, co do niego powiedziałaś. Większość ludzi jednak zaczynała rozmowę od powitania i przedstawienia się, więc przypuszczał, że to było coś w tym guście. Tylko które słowo to imię... I z tonacji wnosił, że było też jakieś pytanie. Ale chyba retoryczne, bo nie czekałaś na odpowiedź. Odczuwając tylko chwilowe zagubienie poszedł po kadzidełko, bo profesor zdawał się coś o tym mówić. Nie pomyślał o tym, żeby się przedstawić, ogólnie dość często zapominał o wszelkich uprzejmościach. Miałaś taki akcent, że Seth rozumiał Cię w tylko trochę lepszym stopniu, niż gdybyś mówiła po włosku. Czy tam hiszpańsku, Krukon nie miał nigdy do czynienia z ludźmi z południa i w sumie pewnie wszystko mu brzmiało identycznie. - Bisarr. Czy wy tu wszędzie macie sufity? - zapytał Cię, wracając z wybranym ot tak patyczkiem. Pytanie to mogło brzmieć co najmniej nietypowo, ale dla Setha wydawało się jak najbardziej logiczne. Spędził już niemal tydzień w nowym środowisku, a nadal nie mógł się przyzwyczaić do tego, że wszystko było takie... przyziemne. Drewniane podłogi, kamienne ściany, wysokie wieże, w których dało się dostrzec wyraźne ślady odbudowy po wydarzeniach 1998 roku. Hawke odrobił swój research z ciekawości, ale myślami ciągle powracał do Stavefjord. Tam wszystko było lśniące i zbudowane z czystego lodu, przesiąknięte surowym norweskim klimatem. A tutaj od ziemi i nieba odcinał ich twardy materiał. Jak w zamknięciu. Umocował kadzidełko dość przypadkowo, po czym je podpalił. Delikatna smuga dymu oplotła Krukona, sprawiając, że mimowolnie się zaciągnął. Dziwny zapach... Coś Sethowi przypominał, ale nie wiedział dokładnie co. - Rozpraszam Cię? - zapytał, mrugając powoli i spoglądając na Ciebie tak, jakby dopiero wtedy naprawdę Cię dostrzegł. Dopiero teraz spokojnie pozwolił sobie na obserwację. Nie zwracał uwagi na zamgloną kulę - wolał patrzeć w Twoje wnętrze. Mogłaś zobaczyć, że opiera łokieć o stolik, na ręce z kolei kładąc policzek. - Nie trafili z odcieniem Twojego krawatu. Tak jak z moim. Ciągle zapominam to zgłosić. - wyznał, porównując zielone barwy. Chwycił swój niebieski i zawinął sobie dookoła wolnej dłoni, nie spuszczając spojrzenia z Ciebie. - Tu każdy nosi dopasowane do koloru oczu? - dodał, bo zorientował się, że mogłaś nie nadążać za tokiem jego myślenia. Cóż, rzadko się tym przejmował, gdy ludzie tylko wybałuszali gałki oczne, ale w Tobie widział na ten moment coś bardzo interesującego. I miał ochotę dłużej rozmawiać, dłużej patrzeć i wdychać ten delikatny zapach kadzidełka.
W klasie panował chaos, a przynajmniej tak odbierał to Ellery. On sam mówił spokojnie, z pasją ale też wyczuciem... Nie chciał uczniów przekrzykiwać, nie chciał wdawać się w dyskusje. To oni tracili na tych swoich pogaduszkach, nie poświęcając należytej uwagi magicznej atmosferze panującej w pomieszczeniu. Profesor szczerze liczył na to, że kadzidełka rozjaśnią im umysły, a na wszelkie psoty odejdzie ochota. Spóźnialskich zamierzał nawet zignorować, jedynie głową kiwając w celu powitania; postawione przed nimi zadanie do trudnych nie należało, a zatem powinni sobie poradzić. - Żadne oszustwa... - Cichy śmiech ducha rozbrzmiał w pomieszczeniu, kiedy @Fabien E. Arathe-Ricœur napomknął o swoich zdolnościach. Ellery nie komentował tego bardziej dobitnie, starając się nie wspominać swoich własnych zdolności; brak materialnego ciała równał się również odcięciu od magii, która niegdyś wydawała się tak naturalna. - Jestem - potaknął na pytanie @Seth I. G. Hawke, ale nie ciągnął tematu. Zły czas, złe miejsce. A Krukon nie wydawał się szczególnie elokwentnym rozmówcą, skoro nie opanował jeszcze zdolności odpowiedniego posługiwania się zegarkiem. - Panno Swansea - westchnął, spoglądając na @Billie Jean. Wiedział, że dziewczyna nie ma żadnych złych intencji, ale nieostrożność do szlachetnych cech nie należała. Nie wątpił, że panna Rowle została zaczepiona z jakiegoś powodu, ale dlaczego kosztem cennej kuli? - Proszę bardziej uważać... Nareszcie wszyscy byli gotowi. Nauczyciel dał chwilę na przyzwyczajenie się do zapachu kadzidełek i sprawdzenie, czy też przeczyszczenie kuli. Ostatecznie jednak dopiero teraz miało im trafić się zadanie faktycznie ciekawe i angażujące. - Spróbujcie odczytać z kul najbliższą przyszłość drugiej osoby z pary. Zajrzyjcie w nie, skoncentrujcie się; proszę już bez zbędnego rozpraszania... Zaufajcie samym sobie i kulom. - Na krótką chwilę zamilkł, a następnie skrzywił się z niezadowoleniem. Atmosfera w sali nie była idealna. - I pamiętajcie, żeby ustawić się odpowiednio w stosunku do światła, by nie zaginało obrazu. To trzeba indywidualnie dopracować, ale w razie czego nie bójcie się wołać i pytać! Nie narzucał nikomu swojej obecności, preferując obserwację ze stosownej odległości. Ani mu się śniło kogokolwiek peszyć.
1. Każdy musi sam wymyślić i opisać jakąś wizję dotyczącą drugiej osoby. 2. Należy KONIECZNIE uwzględniać dodatkowe efekty wcześniej wylosowanych kul. 3. Sami decydujecie, czy wizja jest przejrzysta czy skomplikowana, a także czy w ogóle postać cokolwiek zobaczyła. Sugeruję wspierać się punktami kuferkowymi - raczej negatywnie odbiorę informację o tym, że osoba będąca pierwszy raz na Wróżbiarstwie bezbłędnie odczytała całą przepowiednię... 4. To, czy wizję można uznać za prawdziwą, najpierw ocenię ja. Jeśli ktoś wpadnie na pomysł zaoferowania drugiej postaci milion galeonów, zabójczą chorobę, nietypowego zwierzaka, niebywałe zjawisko niewykonalne w realiach forum - od razu ostrzegam, że Ellery podsumuje wizję jako "niejasną" i "źle zinterpretowaną". To mają być drobiazgi, ale raz jeszcze - ostatecznie sama ocenię.
Następny post 9.04 Bardzo, bardzo przepraszam za opóźnienie!
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Pewnie miała sporo racji – z tym całym modowym zamieszaniem w momencie śmierci. Nigdy nie wiadomo kiedy się zginie, a jak już do tego dojdzie, zostaje się w tych samych ciuchach na wieczność. On, na ten przykład, byłby duchem z krzywo zawiązanym krawatem, choć jego samego drażniłoby to zapewne o wiele mniej niż tych, którzy musieliby go oglądać. Uśmiechnął się do Billie kiedy skorygowała ten niewielki błąd, przywracając mu wygląd godny prefekta. Oj, gdyby częściej wyglądał tak schludnie, może inni traktowaliby jego odznakę poważniej. A może była to kwestia wzrostu? Kiedy nawiązała do kuchennych traum, energicznie pokiwał głową. – Obawiam się, że to może być to, islandzka zupa dała nam wtedy popalić. Dobrze, że w ogóle wyszliśmy stamtąd cali... – choć o dziwo sam Viní i tak skończył lepiej niż Krukonka, o czym nie chciał wspominać na głos. Na pewno dobrze pamiętała jak tragicznie skończyła się próba przygotowania zupy, najwyraźniej prześladowało ją wówczas jakieś fatum... zresztą nie powinien się pewnie wypowiadać, gdyż jemu w dużym stopniu pomogła Hemah. Gdyby nie przyszła w odpowiednim momencie, pewnie uciekłby stamtąd z krzykiem, zarzekając się, że nigdy więcej nie zbliży się do garnka z zamiarem włożenia tam czegoś zamiast wyjęcia gotowego jedzenia. – Dieta promieni słonecznych brzmi zachwycająco samowystarczalnie, ale niestety jest bez sensu w kraju, w którym przez większość czasu pada deszcz. Musiałbym wyprowadzić się do ciepłych krajów. – co wcale nie było takim złym pomysłem. Marlow nie cierpiał zimnej, wilgotnej pogody, mimo że był przecież Brytyjczykiem; podświadomie zawsze pragnął słońca, jeszcze bardziej upodabniając się tym do swojej mamy. Wizja zamieszkania w miejscu, gdzie deszcz pada tylko sporadycznie, a o zimie można właściwie zapomnieć, napawała go niejaką tęsknotą. Czas jednak powrócić na ziemię, co przy odpalonym kadzidełku nie było takie proste. Nie wiedział nawet kiedy na moment przymknął powieki, zupełnie wyciszając się pod wpływem słodkawego, kwiatowego zapachu. Kiedy je otworzył, ze zdziwieniem spostrzegł, że wszystko jest jakby wyraźniejsze, lepiej widoczne. Już wcześniej zdawało mu się, że w klasie zrobiło się głośniej, lecz myślał raczej, że jest to efekt niemożności zapanowania nad zebranymi w sali uczniami i studentami. – O rany, też to czujesz? Zupełnie jakby... o nie uważaj! – zamachał rękami, desperacko pragnąc złapać kulę nim ta upadnie na ziemię, nie miał jednak na to najmniejszych szans (wolał w każdym razie myśleć w taki sposób, w innym wypadku nadchodzący mecz Puchonów może okazać się niezłą klapą). Przedmiot potoczył się po podłodze, tuż ku stopie Emily, która nieszczęśliwie przechodziła obok ich stolika. Ewidentnie nie było to przyjemne doświadczenie, o czym poza piskiem Ślizgonki świadczyła również jej zagniewana mina i dość nieprzyjemne słowa. W normalnej sytuacji pewnie poderwałby się z miejsca i stanął murem za przyjaciółką, lecz kadzidełko wprawiało go w zadziwiająco dobry uśmiech. – Spokooojnie, Ems – powiedział przeciągle, łagodnym i trochę tonem, nie w pełni świadomie rozciągając na ustach rozmarzony uśmiech. – To był wypadek, nie ma się co denerwować. Wszystko okej z twoją stopą? Jeśli bardzo Cię boli, to mogę na nią spojrzeć... – wątpił jednak aby kula była w stanie wywołać jakieś poważne szkody... zresztą wówczas nie skończyłoby się na jednym piśnięciu. Ospale sięgnął po kulę, przetarł ją o materiał koszuli, na wysokości żeber i odstawił na poprzednie miejsce. – Patrz, jak nowa. – to mówiąc, nachylił się znowu ku niej, zerkając ukradkiem czym zajmuje się Ellery. – Mamy już zacząć? Nie mam pojęcia co robię. – zachichotał, ale zaraz przybrał minę absolutnego znawcy i pochylił się nad kulą. Z początku widział... cóż, szklane wnętrze szklanej kuli, rzecz jasna, kiedy jednak wpatrywał się w jej powierzchnię, zdawało mu się, że coś mignęło mu w środku. Coś niewyraźnego i z całą pewnością czerwonego. Przyjrzał się uważnie, mrużąc przy tym oczy. – Whoa, widzę Twoje skarpetki, tyle że w kolorze czerwonym! Pokazujesz je tak samo jak dzisiaj... chyba – zamrugał, a obraz niestety zniknął bezpośrednio. Zresztą i tak był na tyle zamazany, że mogło to być jedynie przywidzenie. Podniósł na Billie czekoladowe tęczówki. – Myślę, że to znak, że powinnaś kupić drugą parę, może spotka cię coś dobrego... czy coś. – powiedział absolutnie poważnie.
Rebekah W. Lanceley
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.59 m
C. szczególne : chuderlawa, piegowata twarz, rudzielec
Rebekah nie często widywała się ze swoim kuzynostwem, a rodzinę miała sporą. Niektórych znała lepiej innych mniej, a jeszcze innych w ogóle... Nawet jeśli mieli na nazwisko Dear, skąd niby miała znać i kojarzyć wszystkich. Zresztą często jej unikano. W końcu była tylko czternastoletnią smarkulą. Na pewno Fire z opaską na oku budziła spore zainteresowanie. Tak, też Lanceley przyglądała się jej bezczelnie, nawet jeśli w pomieszczeniu byłoby ciemno, ona i tak by to robiła; przyglądała się bezczelnie, ale nie za długo, woń róży szybko kierował jej spojrzenie gdzie indziej. Dawno też nie widziała @Blaithin ''Fire'' A. Dear i nie wiedziała co o niej sądzić, ale opaskę na oku miała świetną. - Zajebista. - Powiedziała, bardziej do siebie niż do kogoś konkretnego i ponownie skupiła wzrok na Calumie. To przez te chore kadzidełko. - No więc ja zacznę. - Skierowała swoje słowa tym razem do @Calum O. L. Dear, a potem o dziwo wsłuchała się w słowa profesora o tym całym skoncentrowaniu się i zaufaniu. - Zaufanie swojej kuli. Przecież to jakiś szit. - Starała się coś zobaczyć, ale powiedzmy sobie szczerze, wróżbiarstwo totalnie ją nie interesowało, a ta kula była jakaś spaprana. - Widzę, widzę... - Zaczęła tonem nawiedzonego wróżbity. - Masz jakąś krzywą twarz i.. krzywy nos. Dostaniesz pewnie jakiś krzywym zaklęciem. - Właściwie to nic nie widziała. Zresztą ta kula serio wszystko zniekształcała. Spojrzała na Deara. - Ty wiesz co... Widzisz coś w tym? - Odsunęła się od kuli, aby dać pracować starszemu koledze.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire przewróciła lekko oczami na suchar Holdena o wywoływaniu duchów, aczkolwiek trochę ją to rozbawiło. Robienie sobie jaj z poważnego wróżbiarstwa zawsze dobrze robiło Gryfonce. - Lepiej dla ciebie, żebym nie dorobiła się haka. - pogroziła chłopakowi, gdy zajmował się tym dziwnym patyczkiem. - A za papugę mogę wziąć ciebie. Pewnie nie wytrzymałaby z nim zbyt długo i skończyłaby goniąc Holdena i rzucając w niego ziarnem... Dlatego lepiej nie kombinowaniem z transmutacją Thatchera w ptaka. Ale to byłoby zabawne, bo mógłby im wrogom spuścić na głowę niezłe bomby. Pomysł godny zapamiętania. Holden po mugolsku odpalił kadzidełko i pogrążyli się w odczuwaniu tego nienaturalnego efektu. Fire pociągnęła nosem, jak gdyby próbowała wyczuć własny zapach na ubraniach i włosach. Rzeczywiście, czekolada przemieszana z nutą tytoniu. Dziwnie było mieć świadomość, że najwyraźniej Holden też zyskał zwiększoną percepcją - jakoś tak się gapił. Czarna źrenica Blaithin nieco rozszerzyły się, przysłaniając nieco błękit oka. - Peruwiańskie ziele mm-mm - zacmokała ze złączonym kciukiem i palcem wskazującym przyłożonym do ust. Wszystko odczuwała teraz niesamowicie wyraźnie, nawet każdy wdech zdawał się wyróżniać swoim przepływem przez płuca. Czy to było normalne, że rozmawiali na lekcji o narkotykach? Z pewnością nie. Też chętnie by zapaliła prawdziwe ziele. - Masz cholernie niebieskie oczy. Ich barwa wydawała się intensywniejsza od tej Ravenclawu. Pierwszy raz w życiu w ogóle dostrzegła kolor oczu Holdena. Blaithin cofnęła rękę od salamandry, bo też zaczynało być Fire aż nieswojo z tymi wszystkimi doznaniami. Co się działo na tym wróżbiarstwie? Dziewczynę denerwował szmer rozmów, które teraz rozpraszały skutecznie jej uwagę. Wysłuchała nauczyciela, chociaż jego zadanie brzmiało trochę jak przemowa coacha. Zaufajcie samym sobie? Otwórzcie swoje umysły! Że też były osoby, które na poważnie brały ten przedmiot. - Odpowiednio w stosunku do światła, ustawienia księżyców Jowisza i stopnia gęstości sosu pieczeniowego skrzatów. - szepnęła drwiąco do Holdena, bo to wszystko brzmiało komicznie. Tak jakby byli jasnowidzami czy innymi wróżkami. Fire zaczęła manewrować z kulą, biorąc ją i ustawiając tak, że światło zza zasłon na nią padało. - No i dupa, teraz widzę w niej jeszcze gorzej. Faktycznie, kompletnie nic nie rozróżniała z tych kształtów. Były jednocześnie wyraźne przez kadzidełko, ale też bezsensowne. Parę sekund próbowała, ale wysiłki spełzły na niczym, więc się zniecierpliwiła. - Spotka cię ogromne nieszczęście. - zrobiła poważną minę, patrząc na Thatchera. Wyglądała na przejętą tym co dostrzegła, a nawet zmartwioną. - Zjesz przypalony ryż... Wpadniesz w kałużę albo powiesz przypadkiem Lanceley, że przytyła. Ciężko mi się skupić, ale moje jedyne oko widzi bardzo negatywne wibracje. Bez względu na wszystko umrzesz. Poklepałaby chłopaka ze smutkiem po ramieniu, gdyby lubiła kontakt fizyczny.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Jako że widzę, że Fire wywraca swoim okiem, wyobrażam sobie, że do pary zirytowane jest także to wewnętrzne, które ma jej zastępować pewne braki. Nic dziwnego, że ślepcy są najlepszymi wieszczami, skoro utraciwszy coś tak namacalnego mogą wniknąć w głębsze sfery tych tam fusów, odcisków palców i mycia włosów do faz księżyca. - Wyprostowałbym Ci go i mogłabyś dźgać ludzi, sama radość – stwierdzam, nadal próbując ogarnąć kadzidełko, które chyba niezbyt mnie lubi, zapewne przez to, że zamiast wyczuć coś głębszego, wybrałem na chybił-trafił i się nie zgrywamy. Może to jak z miłością, bratnia dusza i te sprawy? Bratni popiół, hę, dobre. – Nie ten kolor włosów na papugę – stwierdzam, machinalnie przeczesując swoje krótkie włosy dłonią. Różowe czy niebieskie kłaki o wiele bardziej pasowałyby do takiej ary, chociaż nie sądzę, żeby Fire zbyt długo ze mną wytrzymała w tej postaci, bo przedrzeźniałbym ją, powtarzając każde słowo dziewczyny. - Przestań już mówić o zielsku – jęczę, bo mam na nie coraz większą ochotę. Szmer rozmów staje się coraz bardziej nieznośny, mam też jakieś dziwne wrażenie, że słyszę brzęczenie od strony nauczyciela. Czyżby duchy wydawały jakieś wibracje, czy to tylko moja wyobraźnia? Spoglądam na Fire, a ona spogląda na mnie. – A ty odrosty – dodaję, gdy mówi o moich oczach, czując się z tym trochę dziwnie, ale jednocześnie sam nie gryzę się w język, zanim jej mówię o tym fakcie. Atmosfera w tej sali sprawia, że dostaję już głupawki i coraz bardziej się narażam. - Ej, ja nie wiem, jak one go robią, ale zawsze jest taki sam, więc to nie przejdzie – zauważam. – Celowałbym raczej w gęstość mleka po zalaniu płatków. Dziewczyna przygląda się niechętnie kuli, która w jej dłoniach wydaje się jeszcze masywniejsza, niż jest w rzeczywistości. Parskam śmiechem, gdy ją obserwuję, ale gdy tylko Dear przybiera poważną minę, robię to samo, może jednak trochę ją przedrzeźniając. - Zatem przyda się sos pieczeniowy – wtrącam, kiedy mówi o ryżu, opierając się przy tym głową na dłoni, żeby nie zasnąć w tej duchocie. – Której Lanceley? – pytam jednak podejrzliwie, nieco się ożywiając na dźwięk tego nazwiska, choć mam nadzieję, że nie jest to tak widoczne, jak mi się wydaje. Ostatecznie zabieram Fire kulę, by odwrócić jej uwagę od mojego dziwnego zachowania i potrząsam nią tak, jak śnieżną, w której płatki śniegu opadają na figurkę Mikołaja albo bałwana. Nic jednak nie widzę poza mgłą, więc wytężam wzrok, zastanawiając się nad tym, co by tu wymyślić. Może się jednak okaże, że mam wewnętrzne oko? - Co za nieszczęście, po prostu tragedia! Masz opaskę niepasującą kolorem do butów – mówię poważnym tonem, tak jakbym normalnie się tym przejmował, a zważywszy na to, że mam na sobie czarną koszulę w słoneczniki zamiast tej szkolnej, przez co krawat Gryffindoru wygląda dość komicznie na tym tle, to chyba szafiarką nie zostanę. – Na dodatek ze skóry chomika. Dość okrutne, aczkolwiek muszę przyznać, że gustowne. I… czekaj… chyba coś widzę – ciągnę nadal, obracając kulę tak, by przechodziło przez nią światło i naprawdę dostrzegam jakiś niewyraźny kształt. – Rzucasz czymś we mnie. Przy tych słowach spoglądam z uwagą na Fire, licząc na to, że kula pokazuje mi własne obrazy, a nie zminiaturyzowaną rzeczywistość jak przez odwrotność lupy. - Nie rzucaj we mnie niczym, bo dojdę do wniosku, że to u was rodzinne – mówię z wyrzutem, znów powracając do głównego obiektu zainteresowań na tej lekcji. – Strzeż się herbaty z hibiskusa, chociaż nie wiem dlaczego. Ale wyczuwam hibiskusa. Odkładam kulę na miejsce, bo od tego wytężania i nadwyrężonych zmysłów zaczyna boleć mnie głowa.
Partnerka, z którą przyszło mi współpracować, miała w sobie więcej zadziorności niż mogłem to ocenić na pierwszy rzut oka. Wręcz zaskoczyło mnie to, jak wygadana i nawet momentami wulgarna potrafiła być ta mała istota siedząca naprzeciwko. Nawet nie byłem w stanie obruszyć się, że określiła wybraną przeze mnie kulę jako "chujową" - cóż, brałem ją na ślepo, tak jak ona kadzidełka. Może to te opary sprawiły, że zamiast rzucać sarkastyczne komentarze, po prostu uśmiechnąłem się do niej? Tak szczerze, z faktyczną radością przebywania w jej obecności. - Calum - przedstawiłem się, nawet wyciągnąłem rękę, żeby uścisnąć jej drobną dłoń. Pozwoliłem jej wziąć kulę i przyglądałem się, jak z nią pracowała. Była bardzo młoda, prawdopodobnie nie miała zbyt dużego doświadczenia czytania przyszłości. Słysząc jej słowa, parsknąłem krótko i cicho śmiechem. - Niewykluczone - stwierdziłem, wzruszając ramionami. Gdy nadeszła moja kolej, dużo czasu poświęciłem odpowiedniemu ustawieniu kuli, by być pewnym, że światło dobrze przez nią przenika. Miała skazę, może nawet dwie, a obraz w niej załamywał się, przez co bardzo ciężko było mi cokolwiek z niej wyczytać. - Widzę... Ciebie - rzuciłem na wstępie, marszcząc brwi. Spojrzałem jeszcze raz na wszystko wkoło, czy przypadkiem złe ustawienie nie zakłamywało widzianego przeze mnie obrazu. Skupiłem się ponownie na tym, co widziałem w oparach dymu w kuli. - Wyglądasz na albo bardzo zaskoczoną, albo bardzo wystraszoną. Albo jedno z drugim. Ale fakt, strasznie wykrzywia twarze - cmoknąłem z niezadowoleniem, po czym odchyliłem się nieco w tył i spojrzałem po sali, czy gdzieś może nie ma innej bezpańskiej kuli, na której moglibyśmy popracować?
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Dźganie ludzi definitywnie zainteresowało Fire. To w końcu całkiem niezła broń, nawet jeśli hak byłby zakrzywiony, ale ostry. A taka mini szabelka? Może nawet dałoby się wtedy Dear namówić na zrobienie sławnego "Arrr!". Ale faktycznie, Holden nie posiadał już szalonego koloru włosów. To przez chwilę zastanowiło dziewczynę. Czyżby kończył z jakimś etapem w życiu? Wydawał się momentami nieco mniej energiczny czy to tylko złudzenie? Schudł jeszcze mocniej? Śmiał się ciszej? Może jej się tylko wydawało. - Jad Bazyliszka - droczyła się jeszcze z chłopakiem, widząc jego umęczoną minę. Aż sama nabrała ochoty, żeby wziąć coś mniej legalnego, ale od dawna nie było żadnej dobrej okazji. A szkoda. Salamandra domagała się pieszczot, ale Fire średnio miała ochotę na dotykanie nawet zwierząt. Wszystko dalej wydawało się jakieś kilkakrotnie mocniej odczuwalne. Nawet temperatura. Pewnie zgadłaby co do stopnia, jaka panuje w tym dusznym pomieszczeniu, jakby się skupiała wystarczająco mocno... - Wal się. Mimo to Fire zapisała w głowie informację o odrostach i obiecała sobie odświeżyć kolor przy najbliższej okazji. Rozmowa o sosie pieczeniowym i mleku z płatkami wydaje się tak skrajnie absurdalna. Aż czuła, jak głupieje. Chociaż może to nie wina wróżbiarstwa, może po prostu taki wpływ wywierał Holden. Powoli każdym słowem zabijał twoje szare komórki, jak słaby, mugolski serial, a mimo to spędzanie z nim czasu było swoistym guilty pleasure Blaithin. - Z rudą - odpowiedziała z szelmowskim uśmiechem, nie skupiając uwagi na jego ożywieniu. Lanceley'owe głowy najczęściej zdobił właśnie taki kolor włosów, więc z pewnością nie pomagało to Holdenowi. Zresztą, we wróżbach chyba chodziło to, że każdy interpretował je na swój sposób? Albo może to raczej tyczyło się wierszy... Wewnętrzne oko podkusiło Fire, żeby odnaleźć wzrokiem @Rebekah W. Lanceley, bo niestety, Nessa nie przyszła na wróżbiarstwo (o dziwo!) i puścić jej tajemnicze oczko. Cała ta lekcja przesycona była podejrzanymi rzeczami, ktoś dziwił się temu, że Blaithin zachowywała się nieco mniej poważnie niż zazwyczaj? - Słonecznikowy chłopak przewiduje najnowszy krzyk mody, no no. - zacmokała z przekąsem na te złowrogie wróżby. Chociaż w duchu bardzo jej się podobała ta koszula. Opaska z chomika brzmiała makabrycznie, a przez wyostrzone zmysły potrafiła wyobrazić ją sobie o wiele wyraźniej. Holden wydawał się świetnie odnajdywać w roli jasnowidza. Tylko patrzeć, jak założy własny interes i zacznie pomagać czarownicom dopasowywać biżuterię do outfitów. Za dodatkowe pięć galeonów pomoc przy dobraniu napoju do obiadu. Może w końcu zarabiałby porządne pieniądze. - Któryś Dear cię skrzywdził? - dopytała, nie łącząc tego z Nessą tak od razu. Nie wiedziała, czy z innymi członkami jej kochanej rodziny Holden ma na pieńku. Ale arystokracja i wesołe punki tak średnio współgrały. Tylko z ferii wyniosła wiedzę, że z Heaven to skomplikowane. Niemniej przez chwilę Blaithin brzmiała trochę, jak starsza siostra, która ma zamiar dokopać prześladowcom brata, ale potem już otwarcie dotknęła dłonią twarzy w geście załamania tymi wróżbami. - Może komuś ją wyleję na twarz i wpadnę w kłopoty, to prawdopodobne. A wtedy, gdy Gryfon odkładał kulę, znienacka pochwyciła jakiś leżący niedaleko podręcznik w twardej oprawie i cisnęła nim prosto w Holdena. Nie mogła sobie tej złośliwości odmówić, nawet jeśli ryzykowała tym, że narobią obydwoje hałasu albo całkiem zbiją tę kulę. Nim zdążyłby podjąć próbę jakiejś zemsty, Blaithin zawołała profesora. - Thatcher to jakiś fenomen! Jedna jego wróżba już się spełniła. - zachwalała Thatchera i tylko nieprzyjemny błysk w jej oku świadczył o tym, że satysfakcjonowało ją takie zagranie.
A tak jeszcze jeden post, bo miło się go pisało
Asa Turner
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 187
C. szczególne : Tatuaże na rękach; lekko umięśniony
- Nie jestem pewien, czy taki najlepszy... - Asa zamyślił się na chwilę, chociaż z jego ust nie rozmył się uśmiech. Różany zapach sprawiał, że całe zło wszechświata nabierało nowych, łagodniejszych barw. Chociaż nikogo nie ekscytowało dokładanie do klasy tajemniczości i kiczowatego przepychu wróżbiarskich bajerów, teraz ciężko było narzekać. Atmosfera stała się znacznie przyjemniejsza i chyba nawet pomagała rozjaśnić myśli; Turner w końcu westchnął z rozbawieniem. - Zaczynam ją doceniać. Przyjaciół trzymaj blisko, ale wrogów jeszcze bliżej, prawda? Zaczynam myśleć, że mój wróg znalazł się na tyle blisko, by pozacierać granice. - Unikał przepowiadania przyszłości, wiążąc to głównie z tragediami i prywatnymi porażkami. Uczył się, ale wszystko w imię pozbycia się własnych wizji - teraz wiedział, że powinien poświęcić tę energię na rozszyfrowanie ich interpretacji. Czekał na Emily w milczeniu, wpatrując się w dymiące kadzidełko. Zdawało mu się, że opary przybierają jakieś kształty, ale nie potrafił się na nich w pełni skoncentrować. Chyba nawet nie chciał, czekając aż to kula podpowie mu coś odnośnie przyszłości. - W porządku? - Zmartwił się, wyciągając rękę w stronę Rowle. Mógł przejąć kulę lub podtrzymać partnerkę; tak czy tak, oferował pomoc. Ostatecznie niezbyt wiedział czemu nauczyciel puścił takie zachowanie małej Krukonki płazem, skoro kule należały do cennych i delikatnych obiektów. - Dobra... Zacznę. - Emily raczej entuzjazmem nie tryskała, a Asa nie miał problemu z udawaniem wróżbity. W końcu przetarł kulę szmatką raz jeszcze, a następnie z głębszym wydechem się nad nią pochylił. Przez chwilę wydawało mu się, że wzrok odbiegł w złym kierunku i ponownie Gryfon doszukuje się prawdy pośród kłębów dymu. Wnętrze kuli stanowiło podobną zagadkę co wirujące obłoki - wcześniej wspomniana jasność myśli odeszła w zapomnienie. Chłopak zamrugał kilkukrotnie, czekając na objawienie i odpychając ponure myśli odnośnie własnych ograniczeń. Miał pewne metody, które pomagały mu zasięgnąć daru, ale nie chciał się teraz do nich uciekać. Nie potrzebował tych przeżyć... potrzebował zamknięcia ich w małym, kryształowym więzieniu. Widział węża, ale ten przemienił się w stworzenie przypominające kota - czyżby subtelne wyjaśnienie Turnerowi jak jego umysł odbiera Ślizgonkę? Zaraz potem zwierzę zniekształcone zostało przez nienaturalną bezwładność. Spadało... - Nigdy nie wiem czy rozumieć to dosłownie, czy metaforycznie - poskarżył się, pozerkując na Emily. Coś rozumiał, tylko co? I jaką pewność mógł posiadać, skoro kula tak wszystko plątała? - Spadniesz. Spadniesz... skądś. - Panie i panowie, oto jasnowidz! Kot w kuli wydawał się szczęśliwy. Zniknął za jednym z obłoków, którego kształ wirował niejasno. Można było pomyśleć, że jakoś go otula, przykrywa... - Ale ktoś cię złapie, albo ci pomoże. Ktoś, po kim się tego nie spodziewałaś - albo ktoś, kto sam się tego po sobie nie spodziewał. Nie miał pojęcia, czy mówi z sensem, ale pewność wzbierała w nim z każdą chwilą.
Była wdzięczna Viniemu, że postanowił nie komentować konkretów tej całej porażki, której był świadkiem i której piętno w postaci oparzenia Billie nosiła na skórze jeszcze kilka następnych dni. Nieprzyjemności związane z zainteresowaniami zawsze bolały dwa razy mocniej... Na szczęście Billie nie zadzierała nosa i nie obrażała się na przyrządy kuchenne, a co za tym szło, godziła się dobrowolnie na dalsze przygody. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo! - Och, ciepłe kraje... Jestem pewna, że Soletrar bardzo by ci się spodobało. Szkoda, że nie można sobie czasem pojechać tak o, w odwiedziny - odparła z nutą tęsknoty. Billie nie potrafiła kochać Wielkiej Brytanii tak bardzo, jak kochała Brazylię, nawet mimo angielskiego wychowania i posiadania rodziny na wyciągnięcie ręki. Ten melancholijny powiew zdecydowanie jednak źle podziałał na dziewczynę, jeszcze ułatwiając jej wejście w stan rozleniwienia i dekoncentracji. Jean spojrzała bezradnie na Emily, nie wiedząc, co może jej powiedzieć poza krótkim "przepraszam". Jej policzki łagodnie spąsowiały; gdyby nie uspokajające działanie kadzidełka zapewne cała twarz Billie zalana byłaby intensywnym szkarłatem, w końcu nie tylko nieznajoma dziewczyna nakrzyczała na nią z pretensją, ale także profesor zwrócił jej uwagę. Profesor, który przecież Billie bardzo fascynował! Nie takie chciała zrobić na nim wrażenie... Szesnastolatka spuściła niżej głowę, odrobinę smutniejsza niż chwilę temu, ciesząc się, że miała chociaż Viniego - Puchoni zawsze wiedzieli, w jaki sposób załagodzić konflikt. I cóż, wiedzieli jak rozchmurzać swoje koleżanki; Swansea nie mogła nie parsknąć cichym chichotem, kiedy obserwowała poważną mimikę Marlowa. Żadne z nich nie znało się w zasadzie na wróżbiarstwie, dlatego zachowanie kolegi potrafiło ją rozbawić. Zresztą, o dziwo Viní nie wywróżył jej żadnego nieszczęścia ani kompromitacji, a to samo w sobie było warte uwagi! - Nie musisz mnie w żaden sposób namawiać, par skarpetek nigdy zbyt wiele. - Szczególnie, jeśli z tak wielkim entuzjazmem biegało się po Hogwarcie bez butów; przetarte pięty były odwiecznym problemem Billie. Nieważne zatem, czy była to rzeczywista wróżba, czy może podświadome skojarzenie Viniego, Jean uznawała ją za wystarczająco trafną. - Mmm, dobra, to teraz moja kolej... - Billie pochyliła się nad kulą, spoglądając weń intensywnie; a jako że była przezroczysta, to początkowo dojrzała jedynie twarz siedzącego naprzeciwko chłopaka. Twarz rozciągniętą na okrągłej płaszczyźnie i wyglądającą tym samym komicznie. Nie zdążyła jednak tego powiedzieć koledze, bo kula zaczęła przybierać czerwoną barwę. Billie miała wrażenie, że gdzieś tam dostrzega też zarysy sylwetek. - O, o. To chyba działa. Widzę dużo czerwieni... Gdybyś był kobietą, uznałabym to za ewidentny znak ciężkich dni - wspomniała na wpół żartobliwie, będąc zupełnie swobodną w podobnych tematach. - Ale wydaje mi się, że chodzi o Gryfonkę... Gryfonów? Myślę, że możesz spodziewać się dużej życzliwości ze strony domu Godryka, o - stwierdziła dobitnie, zadowolona z siebie. Trudno było powiedzieć, ile było w tym jednak prawdy. W końcu nic nie działo się przypadkiem i może tajemniczy sen Viniego o pomidorach i czerwona kula miały więcej wspólnego niż Billie przypuszczała?
Chociaż kula była ciężka i spadła na nią naprawdę niefortunnie, to na szczęście największy ból puścił już po kilku sekundach, a Emily starała się trochę wrócić na ziemię i opanować emocje, bo zareagowała chyba dość gwałtownie, o czym przekonał ją @Vinícius Marlow, który delikatnie zasugerował ją, żeby była spokojniejsza. Całkowicie rozbroiła ją jednak reakcja @Billie Jean, która aż zbiła Emily z tropu. Sama pewnie gdyby ktoś naskoczył na nią z powodu głupiego wypadku oburzyłaby się i obroniła, a dziewczyna zrobiła się naprawdę smutna. Oczywiście ślizgonce natychmiast zrobiło się głupio, chociaż starała się tego nie okazać. - Emm, nic się nie stało, to zaskoczenie - odchrząknęła i szybko zniknęła z pola widzenia tej dwójki. Wróciła do chłopaka i kiwnęła głową w odpowiedzi na jego pytanie. - Tak, jest okej, ale nawet przechodząc się po klasie człowiek nie jest bezpieczny - pokręciła głową i uśmiechnęła się, kiedy chłopak zaproponował, że to on pierwszy zabierze się za przepowiednie. Nie widziała się w roli wróżki, chociaż nie zaszkodziło spróbować spojrzeć w kule. Nie był to jakiś ogromny wysiłek. Z trudem powstrzymała parsknięcie śmiechem, kiedy chłopak zobaczył jej upadek. No jasne, cóż innego mogło się malować w przyszłości Emily? Nie trzeba było być jasnowidzem, żeby przewidzieć jej nieszczęścia, do tego wystarczyło spędzić z nią jeden, dwa dni i strzelić bez ryzyka. Druga część była za to naprawdę interesująca. Cóż, należało się przyglądać najbliższym upadkom. - Bez urazy, ale zobaczenie w mojej przyszłości pecha ma więcej wspólnego z logiką, niż z wróżbiarstwem. Ale no, ciekawe, będę obserwować kto mnie łapie - zaśmiała się. Wyglądało na to, że teraz jej kolej. Podeszła do tego bardzo niepewnie i sceptycznie, sam widok w kuli pozostawiał wiele do życzenia, widziała jedynie rozmazane obrazy, bez żadnych detali. Nie widziała twarzy, ale była prawie pewna, że widzi dwie ludzkie sylwetki. - Hm, to trochę wygląda, jak spotkanie dwóch osób, które się dawno nie widziały. Albo po prostu osłabił im się kontakt i teraz mają okazję dłużej ze sobą pogadać, coś w tym stylu - doszła do wniosku, nie mając pojęcia, czy jakkolwiek słusznie interpretuje sytuacje, którą ledwo była w stanie wychwycić wzrokiem.
Wchodząc po drabinie, szczególną uwagę zwróciła na torbę przewieszoną przez ramię. Tym razem była bardzo ciężka. Niosła w niej podręczniki z każdego przedmiotu, jaki miała dzisiaj w planie i starożytnych run, żeby nadrobić zaległości. Obciążona do tego stopnia, że musiała zatrzymać się na w połowie drogi, kładąc swój tobołek na szczeblu drabiny. Odetchnęła, patrząc w górę. Mogła już obserwować wnętrze sali wróżbiarstwa, która na razie stała pusta. Upatrzyła sobie jeden ze stolików, okraszony niewielkim, przygaszonym światłem. Widok ten dodał jej motywacji żeby przerzucić torbę wyżej, na podłogę i w końcu podciągnąć się na górę. Będąc już w stabilnej pozycji na twardym gruncie, poprawiła spódnicę, rozpinając najwyższy guzik koszuli, co i tak sprawiło, że dalej była zapięta prawie po samą szyję. Dotarła do swojego upatrzonego miejsca, dla odmiany nie wyciągając szkicownika. W tym świetle niewiele mogłaby zrobić. Ponadto w pamięci pozostawała jej dalej utrata większości zeszłomiesięcznych szkiców. Potrzebowała nabrać odrobiny dystansu. Zmobilizować się. Dlatego, trzeba przyznać, że o ile zwykle twarz Cealestine niewiele wyrażała emocji. Pozytywnych czy negatywnych. Tak dzisiaj wydawała się pozbawiona energii w bardziej dosłownym znaczeniu. Nie tylko przez brak odpowiedniej mimiki. Odetchnęła ciężko, przysiadając na miejscu, wpatrzona w szklaną kulę na półce obok. Jeszcze jeden czynnik decydował o jej nastroju. Obawiała się czegokolwiek co mogło wpłynąć na podejrzewane jasnowidzenie. Co bardziej niż lekcja wróżbiarstwa wydawało się tak wielkim zagrożeniem?
Angel Price
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : czarujący uśmiech, drobny kolczyk w lewym uchu, gładziutka twarz niczym pupa archanioła no dobrze z lekkim kilkudniowym zarościkiem, czerwone usta o smaku truskawkowym
Wchodząc po schodach, miał ochotę złapać się za krocze i rozpiąć jeden guzik przy spodniach. Jego czarne obcisłe skiny wbijały mu się w krocze. Często nosił ubrania przylegające do ciała, ale to już była lekka przesada. Być może powinien zainwestować w nowe luźniejsze ubrania? Na które obecnie nie było go stać. Ostatnia impreza w weekend, w której poniósł spore wydatki i wcześniejsze zakupy obejmujące kosmetyki. Jednego był pewien będzie głodować do końca tego miesiąca, jeśli nie zarobi kilka galeonów. Nie ważne czy byłby mugolem, czarodziejem, powiedzmy sobie wprost, życie zmuszało do ciężkiej harówki, a i tak nie było go na nic stać. Dobrze, że zawalił trzeci rok studiów w Hogwarcie. Chociaż miał ciepły kąt i jedzenia pod dostatkiem. Nie wyobrażał sobie, jak on wkroczy w życie dorosłe. Teraz ledwo wiązał koniec z końcem, a co dopiero za rok. W tej właśnie chwili zdecydował, że swoje życie poświęci wyższemu celowi; czyli spędzenie resztę swojej młodości na stanowisku wiecznego studenta. Skoro wszystko już miał zaplanowane, czas na modlitwę, potrzebował łaski Pana Najwyższego o to, aby jego spodnie nie pękły, kiedy będzie siadał przy jednym ze stolików z kryształową kulą. Właściwie nigdy nie spodziewał się niczego innego niż kul, kart czy wróżenia z fusów. Na pewno napiłby się ciepłej herbatki, ale grzebanie w resztkach mokrych paprochów. Był zdecydowanie zniesmaczony. Nie przychodził na zajęcia zbyt często, ale na tyle systematycznie, aby nie zostać wyrzuconym. Naprawdę nie chciał skończyć po Hogwarcie w jakimś brudnym, niehigienicznym rynsztoku bez swoich perfum L'Air de Panache. Wchodząc do sali, od razu można było wyczuć od niego woń zarysowanego akordu mandarynki i delikatnej nutki piżma. Rozejrzał się po sali, w ogóle niezaskoczony frekwencją, chyba przyszedł za wcześnie. Jego spojrzenie powędrowało w stronę młodej rudowłosej dziewczyny, której twarz była symetrycznie obsypana piegami - tak mu się wydawało. Gdyby @Caelestine Swansea spojrzała w jego stronę, na pewno mężczyzna ubrany w czarny mundurek z godłem gryffindoru, posłałaby jej ten zabójczy uśmiech, który sam zniewalał go z nóg, kiedy przyglądał się sobie w lustrze. Usiadł ostrożnie, starając się, aby spodnie na jego dupie nie puściły szwów. Rozchylił szatę, ukazując pod nią swój różowy sweterek w serduszka i położył torbę obok ławki. Specjalnie przesunął się do krawędzi stolika, marząc, aby jakaś piękność przysiadła się do niego. Zdecydowanie kochał wszystkie kobiety, ale gdyby miał wybierać, dzisiaj czekał na pewną siebie i zdecydowaną, która wybierze dzisiaj na wróżbiarstwie jego. Może miał zbytnie mniemanie o sobie? Za duże wymagania? Był przekonany, że nawet w tej przyciemnianej klasie, wyróżnia się niczym bilbord z napisem "Pragnę Cię".
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Pierwsze chwile żucia tego liścia były najgorszym przeżyciem w jej krótkim życiorysie. Wetknęła go sobie do ust dokładnie pierwszego października, krótko po śniadaniu, aby kilka sekund później prawie tym śniadaniem przyozdobić ściany swojego dormitorium. Tylko wewnętrzna zaciekłość pozwoliła jej powstrzymać brutalnie nadchodzący odruch wymiotny i zrezygnować z pomysłu wyrzucenia liścia przez okno wraz z zapomnieniem o całym swoim animagicznym planie. Kiedy podczas pierwszej doby ktokolwiek ją dostrzegł, kiedy mijała korytarze lub zjawiała się na lekcjach, jej twarzy była na zmianę zielona i sina, a sam wyraz twarzy Davies wyrażał skrajne zniesmaczenie i rozpacz. Kolejne dni wcale nie były dużo lepsze. I wtedy nadszedł czas na wróżbiarstwo u April, z którego nie było mowy o wagarowaniu. Akurat w związku z tymi zajęciami była wyjątkowo dobrej myśli. Mandragora w ustach, wydawało się, prawie nie traciła na aromacie, jednak po kilku dobach z nią spędzonych jakoś już ją znosiła. A być może to właściwości samej mandragory wpływały na to, że lepiej sobie radziła ze smakowymi wrażeniami. Moe bowiem powoli zaczynała się czuć uspokojona, rozluźniona nabierała większej świadomości własnego ciała. I nie, chyba nie do końca chodziło o dojrzewanie. - Szałowy sweter. - rzuciła obojętnie do Gryfona z ostatniego roku studiów, kiedy wreszcie wspięła się do sali i zajęła miejsce obok niego. Nie żuła liścia jakoś ostentacyjnie, ale jednak nadal miała go w ustach i na pierwszy rzut oka dałoby się zauważyć, że coś gumopodobnego ciągle z wymuszenie obojętną miną memlała. Teraz już tylko pozostało jej czekać na rozpoczęcie lekcji. I jakąś pyszną herbatkę, która na chwilę zabiłaby posmak tego świństwa z ogrodu pustynnego szamana.
Czując na sobie czyjeś spojrzenie, uniosła własne, krzyżując wzrok z @Angel Price. Nie mogła powiedzieć, że jego zniewalający uśmiech nie zadziałał na nią wcale, ponieważ zadziałał aż za dobrze. Poczuła nagłą złość, bo przypomniał jej się inny Gryfon, ale zamiast spiorunować go spojrzeniem za to wspomnienie, jak powinna, jej policzki jak zawsze zaszły wściekłą czerwienią. Nie odprowadziła go wzrokiem do ławki, a odwróciła go na swój stolik z westchnieniem opadając na swoją ławkę, chowając twarz w rękach. Dopiero głos @Morgan A. Davies zachęcił ją do chwilowego przechylenia głowy, zerkając ponad ramieniem na jej osobę. Z zawodem stwierdziła, że Gryfoni trzymali się razem. Uniosła dłoń, witając się z Morgan tym nienachalnym gestem. Od tego oczekiwania na nauczycielkę, zaczęła odczuwać z tyłu głowy mocne napięcie, dlatego przymknęła oczy, mając ochotę zatonąć w swoich rękach. Dopiero zerkniecie na zegarek na nadgarstku zdołało ją otrzeźwił. Wyprostowała się, przygotowując się do lekcji, przyjmując odpowiednią pozycję właśnie w takiej gotowości. Rękoma zaczesała rude pasma włosów na jedno ramię i związała je w luźny warkocz. Zaraz potem ściągnęła łopatki, czekając sztywna i pilna, jak przystało na kogoś tak obowiązkowego, jak ona, kogo prawość i obowiązkowość zaburzać umiał tylko jej własny brat.