Do tej przytulnej klasy na szczycie wieży północnej, można jedynie wejść przez klapę w podłodze, do której prowadzi srebrna drabina będąca na siódmym piętrze. Wnętrze klasy wyglądem przypomina poddasze, bądź też herbaciarnię. Znajduje się tam około dwadzieścia stolików, a wokół nich małe pufy. Na co dzień okna są tu zasłonięte grubymi zasłonami, co sprawia, że pokój jest oświetlony jedynie dzięki wielu lamp w czerwonych kloszach. Na półkach w rogu pomieszczenia znajduje się natomiast wiele filiżanek i szklanych kul.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - Wróżbiarstwo
Wchodzisz do klasy Wróżbiarstwa, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Wybrałeś Wróżbiarstwo. Dobrze. Stajesz więc pośrodku sali, przed tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znany Ci Griffin Robertson oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Ardeal. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Pierwszy egzamin czeka Cię z ceromancji, czyli wróżenia z wosku lanego na taflę wody. Oczywiście, tym razem nie są dostępne książki, które powiedziałby Ci znaczenie odlanego symbolu. Druga część egzaminu dotyczy aleuromancji, czyli sztuki wróżenia z mąki, a zasadzie za pomocą niej. Nie jest to najprostsza sztuka, jednak na egzamin idealna. Tym razem jednak wszystkie kształty z niej są już przygotowane, tak samo jak opisy, które musisz odpowiednio przyporządkować.
Zasady: Rzucasz dwiema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z astronomii i wróżbiarstwa można dodać +1 do punktów.
Opis wyników:
zadanie nr 1:
wynik:
1 – Odlany kształt to ni mysz, ni wydra, coś na kształt świdra. Całkowicie nie wiesz jak się do tego zabrać, postanawiasz więc napisać znaczenie symboliczne kleksa z atramentu. Ciekawy sposób, jednak chyba nie to przedstawia odlew. Wielka szkoda! 2 – Rozpoznajesz odlew, jednak nie znasz jego znaczenia. Wielka szkoda, że ten dział w książe ominąłeś, uznając go za dziecinnie prosty. Najwyraźniej taki nie jest, bo twoje proroctwa całkowicie nie mają sensu. 3 – Wosk rozlał ci się w pojedyncze kropelki, najwyraźniej za wolno go lałeś. Przez to nie da się z nich wiele wyczytać. Wyjmujesz się więc z wody w kolejności, w jakiej je złapałeś, po czym układasz obok siebie i piszesz znaczenie otrzymanego kształtu. Może parę punktów ci za to policzy komisja. 4 – Nie jest źle, stworzony z wosku kształt nie jest najprostszym, ale przynajmniej coś o nim wiesz. Piszesz swoją odpowiedź bez większego problemu, masz jednak nadzieje, że w kluczu nie ma na ten temat więcej informacji. 5 – Odczytanie symbolu nie sprawiło ci większej trudności. Po chwili przechodzisz do kolejnego zadania, uznając to za banalne. Cóż… Spodziewałeś się, że ten egzamin do najtrudniejszy nie należy. 6 – Twój odlew okazał się tak prosty, ze by podnieść jak najbardziej wynik za to zadanie, postanawiasz napisać dodatkowo jego znaczenie w innych kulturach. Z uśmiechem na twarzy przechodzisz rozwiązywać dalej egzamin.
zadanie nr 2:
wynik:
1, 2 – Niestety źle przyporządkowałeś większość opisów. Najwyraźniej trzeba było się uważniej wczytać, bo wbrew pozorom tam wszystko było napisane. Ach, te skutki stresu! 3, 4 – Większość przyporządkowałeś jak należy, jednak nie okazało się to tak proste, jak mogło by się wydawać. Wszystko przez tę małą ilość czasu, na zrozumienie czytanego tekstu, jakby komisja sądziła, że każdy uczeń zna te opisy na pamięć. 5, 6 – Opisy okazały się być miłym zaskoczeniem, gdyż nie trzeba było posiadać ogromnej wiedzy, by przyporządkować je dobrze, tak jak to w twoim przypadku było. Skoro już wszystko zrobione, to teraz tylko czekać na wspaniałe wyniki!
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - astronomia i wróżbiarstwo:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Kostka - zad. 1:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Kostka - zad. 2:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek za zadania oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Zapomniałam wrzucić w poprzednim poście. Jutro o północy mija termin pisania na lekcji. Postów nie wstawili jeszcze: @Alice Månen-Findabair, @Ezra T. Clarke, @Ruth Wittenberg, @Rayener Arthas i Fire. Jeśli zabraknie waszych postów, dostaniecie tylko 1 punkt z wróżbiarstwa. :)
Nie spodziewałem się żadnej słownej pochwały od Roberstona, ponieważ dobrze wiedziałem, że moja poprawna interpretacja płomienia nie była dla niego zaskoczeniem. Byłem chyba na każdej lekcji wróżbiarstwa od trzeciej klasy w Hogwarcie i posiadałem dosyć sporą wiedzę z tego zakresu, toteż mógł się tego spodziewać. Otrzymałbym komentarz pewnie dopiero wtedy, gdybym coś bardzo zawalił. Rozsiadłem się na swojej pufie tak wygodnie, jak tylko mogłem i obserwowałem poczynania innych. Nie wszystkim udało się popisać przed profesorem, ale znacznej większości poszło dobrze. O dziwo w tej większości nie znalazła się Wittenberg - zaskoczyło mnie to o tyle, o ile sądziłem, że ta dziewczyna jest dobra we wszystkim. Nie wiem, skąd wzięło się u mnie to przeświadczenie, ale nawet nie walczyłem z tego typu myślami. Następna część zadania nie przysporzyła mi żadnych problemów. Wróżenie z wosku było chyba najprostsze ze wszystkich wróżbiarskich technik, a wyniki wróżenia dość jasne i trafne. Zająłem się montażem tygla i utrzymującego go aparatu, a potem zapaliłem różdżką ogień. Po wzroku Alice wywnioskowałem, że lepiej będzie, jeśli przejmę na siebie całą odpowiedzialność związaną z topieniem świecy. Jej natomiast poleciłem wyczarować wodę w misce, byśmy mieli do czego lać wosk. Kiedy świeca była płynnej konsystencji, przelałem jej część do wody i po chwili wyciągnąłem woskowy kształt. Był wydłużony i na końcu miał wyraźnie zaznaczony, kulisty wyrostek. Nie musiałem się długo przyglądać, by rozpoznać w tym kształcie człowieka. Również nie musiałem sięgać po podręcznik, by wiedzieć, cóż takiego oznacza ten symbol. Zastanawiałem się tylko, kogo będzie dotyczyła owa wywróżona przyjaźń? I za Chiny ludowe nie miałem pojęcia, że będzie chodziło o Wittenberg, która siedziała kilka pufek dalej i od zawsze wydawała mi się osobą tak niedostępną, że aż niemożliwą do skolekcjonowania w przyjacielskim gronie.
litera: C -> człowiek
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Żart może nie był taki udany, jak mu się wydawało, skoro pierwszą reakcją dziewczyny, kiedy wyszła już z oniemienia, było trzepnięcie go w kolano, na które odpowiedział oburzonym "ej" i leciutkim uderzeniem w dłoń, jakby karcił małe dziecko. Z drugiej strony Nebraska zaraz zaczęła się śmiać, więc wcale aż tak bardzo jej tym nie obraził. Żarty z podtekstem seksualnym zawsze były dobre na przełamywanie pierwszych lodów. - Jakoś musiałem ją wcześniej zdobyć, więc chyba nie są aż tak złe - zaśmiał się lekko. Wiedział, że Nebraska nie traktuje tego jak próby podrywu, więc nawet nie naprostowywał jej słów. Bo właściwie te prawdziwe teksty brzmiały podobnie - były taką mieszaniną kiczowatego humoru i robienia z siebie idioty przez Ezrę. Jasne, lubił mimochodem rzucać komplementami, ale jednocześnie chciał rozbawiać swoją dziewczynę. I jakoś Ezra jak na razie nie narzekał na małe zainteresowanie. - Nie, wbrew pierwszemu wrażeniu jakie na tobie zrobiłem, nie jestem typem wycieczkowicza. Podziwiam tylko z daleka. - Ezra może i był niestały w uczuciach, ale swojej dziewczyny nigdy by nie zdradził, nie bawiła go gra na dwa fronty. Ale... dlaczego w ogóle zagłębiali się w jego życie seksualne? Tak się dziewczyna oburzyła na niewinny żarcik, a teraz sama lepsza nie była. Może trochę za dobrze rozmawiało mu się z Nebbie, bo profesor Robertson nie omieszkał się do nich przyczepić. A właściwie do jego partnerki, bo Ezra z zadaniem całkiem dobrze sobie poradził. Wiedział, że teraz będą pod większą obserwacją, więc bezgłośnie rzucił do Nebraski przeprosiny, bo w końcu to on ją zagadał. Postanowił być cicho, przynajmniej jeszcze jakiś czas. Lekcja nie mogła juz trwać bardzo długo. Trochę się wiercił, trochę zaglądał Nebrasce przez ramię do podręcznika, trochę wystukiwał palcami rytm na ławce - ale szybko się zreflektował, przypuszczając, że już raz zirytowany nauczyciel może to wziąć za dalsze przeszkadzanie w lekcji. Zaplótł więc ręce na klatce piersiowej i po prostu gapił się na zegar. Kiedy profesor zapytał o wrażenia odnośnie lekcji, Ezra natychmiast wystrzelił z ręką w górę. Po prostu musiał coś powiedzieć. - Mimo że profesor zachowuje się jakby miał kij... - zatrzymał się na moment, nie chcąc odezwać się zbyt dosadnie. Szanował punkty, które zdobywali dla jego domu inni uczniowie, naprawdę. - zamiast kręgosłupa, to lekcja całkiem w porządku. Może profesor liczyć, że pojawię się na następnej. Uśmiechnął się szeroko, dłużej już mu nie przerywając, bo przecież wciąż czekała ich druga część lekcji, czyli wróżby z wosku. - Minęła jakaś wieczność albo jeszcze więcej - przytaknął Nebrasce z ulgą, kiedy wreszcie przeszli do luźniejszej części lekcji. Inni uczniowie również zaczęli rozmawiać, więc raczej nie było obawy, żeby profesor skupił się na słowach akurat ich dwójki. - Wyobrażasz sobie być w rodzinie kogoś takiego? Chyba do końca życia miałbym koszmary. Pozwolił sobie wziąć w palce woskową figurę Nebraski i sam również się jej przyjrzał. Tym razem dziewczyna miała zupełną rację, więc pokiwał głową z aprobatą. Ale żeby robić mu wyrzuty za zbyt wolną podpowiedź? Co miał zrobić, kiedy Robertson stał zaraz nad nimi i wręcz spijał błędną interpretację dziewczyny, ciesząc się, że może kogoś podręczyć. - Cóż, chciałbym zapewnić, że nie jest do tego zdolna i nie skrzywdziłaby nawet muszki... Ale na wszelki wypadek unikaj opuszczonych korytarzy, dobra? - zaśmiał się. Hudson mogła mieć ten przerażający wzrok, ale generalnie była dobrą osobą. Ale tak czy inaczej, wróżba Nebraski nie była zbyt wesoła, jeśli dziewczyna faktycznie przejmowała się tym, co mówił kawałek roztopionej świecy na wodzie. - Moja kolej. Ezra sprawnie roztopił pozostawioną przez Gryfonkę część świecy i przelał wosk do misy. Uważnie obserwował jak na powierzchni wody tworzy się jakiś regularny kształt. - Zabawne. Takiego ładnego koła to ja nawet narysować nie potrafię. - Przysunął do siebie podręcznik, żeby odczytać interpretację. - Ach. To chyba moneta. Czyli przeznaczenie jednak chce, żebym był bogaty. Podejrzewał, że mogło to być związane ze zbliżającą się wypłatą - Ezra w końcu od niedawna pracował. Gdyby jednak los chciał go obdarzyć jakąś większą ilością galeonów, Krukon bez wątpienia nie zamierzał się obrażać.
Im dłużej studiowała, tym częściej Ruth odnosiła wrażenie, że coraz bardziej uodparnia się na wszystkie dziwy, jakich doświadcza w Hogwarcie. Już jakiś czas temu przestała przejmować się błahostkami, ale była jedna rzecz, która irytowała ją w dość znaczącym stopniu, a było to z całą nieprzyjemnością zwracanie na nią uwagi. Na zajęciach, na które biła się w piersi ale nie miała czasu się przygotować, szło jej raz lepiej, raz gorzej, jednak wydawało jej się także, że wpasowuje się zazwyczaj w średnią grupy, toteż nikt nie powinien zawracać nią sobie głowy. Robertson wylał z siebie morze słów, komentując wszystko, co spotkał na swojej drodze, ale tylko jedno nazwisko padło w jego całej wypowiedzi i to dwukrotnie. Jej nazwisko. To samo było ostatnio na runach i to samo było jakiś czas temu na transmutacji z Craine’m, choć tam faktycznie wybiła szybę i miał prawo na nią nafurczeć. Zamknęła tylko oczy na chwilę, po raz enty słysząc angielską wersję „Wittenberg”, która nijak się miała do prawdziwego wydźwięku tej nazwy, jednak siedząc w Londynie dziesięć lat zdążyła się już do niej przyzwyczaić i kiedy po kilku sekundach irytacja jej przeszła zabrała się za kolejne zadanie. -Definitywnie to klucz – uśmiechnęła się do dziewczyny, pozostawiając na razie bez komentarza jej wtrącenie o Calumie. Nie była pewna, czy powinna mówić, że właściwie to nie tak dawno temu uratował ją od uduszenia w oparach płonącego kociołka. Wzięła też od drugiej krukonki swój kawałek świecy i choć doskonale wiedziała, jak to się może skończyć, przystąpiła do kolejnej części. Nie ma co się sprzeczać, poziom jej umiejętności z wróżbiarstwa nie był wybitny, ale chyba skoro mugole potrafią wypatrzeć kształty w utwardzonym wosku to ona raczej też da sobie radę… Miała trochę ułatwione zadanie, bo jej woskowy placek wyglądał ewidentnie jak pierniczkowy ludek, tylko nie z piernika a ze świecy i prawdopodobnie nie był nawet w połowie tak smaczny. Nie zamierzała go jednak jeść, tylko sprawdzając pospiesznie interpretację zawiesiła wzrok na swoim wytworze. -Dobrze wiedzieć, że Calum nie jest dobry tylko z robienia herbaty – zaśmiała się pod nosem, odpowiadając w końcu Lotcie na poprzednie zdanie, choć bardziej brzmiało to jak wtrącenie, niż jak faktyczne rozpoczęcie dialogu. Dość istotne było jednak to, że wróżba Ruth przyszła akurat w takim momencie jej życia, w którym najbardziej miała żal do Ezry, a Panda gdzieś wybyła, toteż na dobrą sprawę kobieta trochę się przeraziła obrotem spraw myśląc, że ta „nowa” przyjaźń mogłaby zaszkodzić jej starym. Choć biorąc pod uwagę to, jakim przywiązaniem Szwedka darzyła swoich bliskich żadne z nich nie musiało się bać o swoją pozycję na podium najważniejszych ludzi w życiu Wittenberg.
C- człowiek (zmiana – to samo, co Calum)
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Nie miała pojęcia co się działo z Maddie podczas jej nieobecności i w sumie była niemalże pewna, że Ślizgonka wpadła w jakieś paskudne kłopoty. Czułaby się lepiej, gdyby mogła pomóc - rozkwasić komuś nos albo wlać eliksiru rozpaczy do czyjegoś kubka. O wiele lepsze dla Blaithin wydawało się takie aktywne działanie niż pocieszanie słowami. Widziała po swojej przyjaciółce, że nie czuła się najlepiej. A to już w ogóle powinno zaniepokoić Gryfonkę, bo zazwyczaj to ciemnowłosa była tą weselszą z ich dwójki. - Nie... - zdążyła zaprotestować, kiedy Maddie już otwierała ramiona i zamykała ją w uścisku. Spięła się, jakby ktoś ją obrzucił pająkami. - przytulaj. - dokończyła zrezygnowana, zaciskając wargi. Nie zamierzała odpychać dziewczyny, chociaż wszelki dotyk sprawiał, że od razu jeżyła się jak rozdrażniona kotka. - Ale czemu? - zmarszczyła brwi, usiłując zrozumieć powód, dla którego wszystko jest takie do bani. Co prawda, bardzo szybko mogła ich znaleźć tysiące. - Ja rozumiem, że życie ssie i najlepiej skoczyć z wieży astronomicznej, ale co tym razem? Chcę wiedzieć, komu mam spuścić wpierdol. Wymusiła uśmiech, chociaż teraz najchętniej zabrałaby ją stąd i skierowała się do najbliższego pubu w Hogsmeade, żeby mogły spokojnie porozmawiać. Ale zostały na lekcji i wykonywały po kolei zadania, chociaż Fire nie mogła przestać myśleć o tym, co gryzie Maddie. Śmiała się dziwnie, a palce trzęsły jej się tak, jakby wypiła parę eliksirów rozpraszających. Tak bardzo widać było, że z czymś sobie nie radzi. Blaithin nigdy nie pozwoliłaby sobie na tak jawne okazywanie, że coś jest nie w porządku - swoją drogą, nigdy nie było w porządku - więc też nie do końca rozumiała, jak powinna się zachować. - Księżniczko, jeśli to twój głupi brat coś zrobił, przysięgam, że wezmę tę miotłę i wsadzę mu ją w tyłek tak głęboko, że będzie wył głośniej niż mandragora. - warknęła, rozzłoszczona wizją Aidana, który mógłby w jakiś sposób skrzywdzić Maddie. - W porządku? - dodała, przekrzywiając głowę i patrząc w skupieniu na bladziutką skórę Ślizgonki, żeby dostrzec jakikolwiek ślad poparzenia. - Znowu? - irytowała się tym, że w ogóle nie rozumiała tej sytuacji. Sama zajęła się tym wylewaniem wosku i bez chociażby ułamka zainteresowania zerknęła na to, co się uformowało. - To chyba I. - mruknęła, odczytując w książce znaczenie. - Jakaś choroba. Super. Idziemy po zajęciach do Trzech Mioteł czy Świńskiego Łba? - spytała szybko, ale przyciszonym głosem Maddie. - Masz mi wszystko opowiedzieć i najlepiej przy jakimś dobrym alkoholu. Ech, zostawić cię na trochę samej i potem wracasz w takim stanie. - pokręciła głową, chociaż zła była też trochę na siebie. W końcu była tak beznadziejną przyjaciółką. Schyliła się, żeby podnieść książkę, którą rzuciła. Kiedy się wyprostowała zauważyła, że chyba jest gorzej. - Kurwa, Maddie. - szepnęła, trochę zdezorientowana. Ślizgonka miała zamiar zemdleć czy co? W przypływie opiekuńczości podtrzymała ją, ignorując nieprzyjemny dotyk. - Profesorze, zabieram ją do pielęgniarki. - zakomunikowała, nie pytając o zdanie. Zadania przecież wykonały. Pomogła Maddie wyjść, jeśli nadal źle się czuła, chociaż wcale nie zamierzała skierować swoich kroków do skrzydła szpitalnego. Potrzebowały rozmowy.
Po słowach profesora Rayener poczuł się trochę głupio. Uświadomił sobie, że mimo iż nie lubi wróżbiarstwa, powinien się do niego trochę przyłożyć i pokazać się z jak najlepszej strony. Niezbyt lubił być krytykowanym- to zupełnie naturalne. Przejął się nią i zaczął myśleć o tym, co mógłby zrobić, żeby wypaść jakoś lepiej. Zamyślił się za bardzo, a z transu wyrwało go szturchnięcie Naeris. Krukonka podała mu pod stołem fasolkę, a ten szybko i potajemnie wybrał sobie jedną i wziął do buzi. Po chwili zaczął kaszleć, zrobił się cały czerwony i poczuł, jak pali go w gardle. Dziś nie miał szczęścia do fasolek. Nauczyciel wyjaśnił na czym polega kolejne zadanie, a Rayener, widząc entuzjazm i zapał Naeris, zabrał się do pracy. Najwidoczniej baardzo jej się to podobało. -Bardzo dobrze, że nie wyglądasz jak Dwie Twarze.- zaśmiał się na jej słowa. Nie zniósłbym tego. Ślizgon obserwował, jak dziewczyna roztapia świecę. Ogień odbijał się od jej oczu, gdy na niego spoglądała co jakiś czas. Magnetyzujące spojrzenie. Gdy Ray mieszkał u dziadka, często wróżyli z wosku. Był wtedy zbyt młody, by pamiętać jakąkolwiek z tych wróżb, ale pamiętał, jak dziadek przelewał wosk przez dziurkę od klucza. Roztopiona świeczka przybierała różne kształty. Mniej, lub bardziej do czegoś podobne. Rayener nigdy nie lubił dotykać tego wosku, był dziwny w dotyku, kruchy, śliski, trochę go obrzydzał. -Wolę się skupiać na czymś, co mi się przyda w życiu.- odpowiedział na pytanie Naeris. Pomyślał, że chciała mu tylko dogryźć, mimo jej łagodnego tonu, ale się nie dawał. -Na tobie. -Zaśmiał się i puścił jej oczko. Gdy Naeris skończyła sobie wróżyć, Rayener wziął wosk, który został, roztopił go i wlał do miski. Ku jego zdziwieniu wosk nie utworzył żadnego niezwykłego kształtu. Był okrągły. Gdy chłopak wziął go do ręki, okazało się również, że jest dosyć płaski. -To musi być moneta -stwierdził od razu. -I teraz to wszystko ma sens, będę bogaty i zabiorę cię w podróż, och, jakie to logiczne. Jesteś na mnie skazana, nie jest mi przykro. -uśmiechnął się do niej, ale dziwnie zawstydzony szybko odwrócił wzrok.
Lekcja trwała w najlepsze, a profesor Robertson nie zwracał uwagi na poczynania swoich uczniów. Uznał, że wróżenie z wosku było na tyle banalne, że nie potrzebowali ani konsultacji, ani prowadzenia za rączkę przez cały proceder, toteż zajął się rozmyślaniem o różnych rzeczach, które ostatnio zaprzątały mu głowę. Mało brakowało, a zamyśliłby się tak bardzo, że przetrzymałby wszystkich w sali. Zerwał się ze swojego fotela, odstawił kulę na biurko, po czym klasnął w dłonie. - Dobra, zbierajcie się już, to koniec tych zajęć. Możecie ze sobą wziąć swoje woskowe figurki na pamiątkę. Pozbądźcie się jeszcze wody z misek i jesteście wolni – powiedział, a przy akompaniamencie „chłoszczyść” dodał jeszcze – Panie Clarke, ze względu na ten kij zamiast kręgosłupa traci pan 5 punktów. Kiedy wszyscy się wynieśli, nauczyciel kilkoma machnięciami różdżki oczyścił stanowiska, pochował w szafkach misy i tygle, a później zaciągnął zasłony i sam wyszedł z sali.
//wszyscy zt Jeszcze raz dzięki za udział w lekcji :) Mam nadzieję, że wszystkim się podobało i że chociaż odrobinę wprowadzicie wróżby w życie!
Po ostatniej lekcji wróżbiarstwa profesor Robertson zupełnie zapomniał, by powiedzieć, czym będą zajmowali się na następnych zajęciach, a także kompletnie wyleciało mu z głowy, by poinstruować ich, w jaki sposób mają się na nie przygotować. W związku z dziurawą pamięcią, był zmuszony poprosić skrzaty domowe, by czym prędzej rozwiesiły informacje o zadaniu domowym z wróżbiarstwa na tablicach ogłoszeń w pokojach wspólnych każdego z domów. Notka głosiła:
Wszyscy uczniowie zainteresowani uczestnictwem w kolejnych zajęciach wróżbiarstwa zobowiązani są przynieść na następną lekcję DZIENNIK SNÓW, jako że będziemy bazować na nim w dalszych tygodniach.
G. Robertson
Zasady:
1. Rzucacie jedną kostką. 2. Liczba oczek, którą wylosujecie, oznacza liczbę snów, którą musicie opisać (żeby zmienić nieco dynamikę, niech teraz Ci z wysokimi wynikami się namęczą!) 3. Sny nie muszą być bardzo obszernie napisane, nie wymagam również szczegółowej interpretacji. Po kilka zdań, co się działo, gdzie, z kim i ewentualnie zdanie czy dwa na temat tego, co ten sen mógłby oznaczać według waszej postaci. Proszę jednak, aby były to odpowiedzi konkretne i poważne. Nawet jeśli wasza postać gardzi wróżbiarstwem, nie piszcie tego tak otwarcie w zadaniu, bo nie zostanie ocenione. 4. Całość proszę wysłać na pocztę do nauczyciela. Chcę mieć do tego wszystkiego dostęp.
Kto by się spodziewał, kiedy postanowiłeś wejść do pomieszczenia, być może spoglądając na znajome Ci twarze; sala ta utrzymywała się zawsze w należytym porządku. Czerwona kolorystyka, po odchyleniu klapy prowadzącej do ostatecznego, najwyższego punktu wieży, od razu rzuciła Ci się w oczy. Kto wie, być może już wcześniej miałeś okazję tutaj zawitać? Jakby nie było, wróżbiarstwo nie stanowiło zbyt poważnej konkurencji dla pozostałych dziedzin; prędzej powodowało wybuchy śmiechu na sali oraz brak jakiejkolwiek rozwagi przy rzucaniu coraz to bardziej irracjonalnych słów. Trudno się dziwić, skoro mało kto podchodził do tego przedmiotu z należytym szacunkiem, kiedy to kurz unoszony przez powietrze został zmuszony do tańca, a Ty zaś skierowałeś się w stronę filiżanek oraz zastaw herbacianych. Nie pozostało nic innego, jak zwyczajnie posłużyć się instrukcjami wydobytymi od nauczyciela. Profesor Ellery poprosił o względnie proste zadanie - wypicie herbaty do poziomu największych liści znalezionych w jakimś bliżej nieokreślonym pojemniku, wykonanie trzech okręgów filiżanki zgodnie z ruchem wskazówek zegara, obrócenie naczynia do góry dnem przez siedem sekund oraz odczytanie tego, co się tam znajdowało. Nic nie mogło pójść źle, kiedy to przygotowywałeś należyty napój, niezależnie od Twoich postanowień - po coś się tutaj znalazłeś, prawda?
Przyjazna instrukcja. 1. Rzuć kostkami w odpowiednim temacie - zwykłą oraz kostką szansy - a następnie odczytaj wartość wedle listy znajdującej się pod tą kategorią. Zastosuj się do dalszych wskazówek. 2. Jedna z Twoich następnych trzech fabuł, jeżeli wylosowałeś powodzenie wróżby z fusów, musi się ona spełnić. Istnieje dosłownie maksymalna dowolność w zakresie sytuacji. Jeżeli nie masz pomysłu, możesz poprosić o pomoc Mistrza Gry, by zainterweniował w odpowiednim wątku lub ułożył akcję startową. Ewentualnie możesz opisać swoje poczynania w krótkim poście, jeżeli sytuacja na to pozwala i nie wymaga uczestnictwa osób trzecich. 3. Koncept kostek można modyfikować, byleby zachowały główny punkt całej przepowiedni. 4, Baw się dobrze!
Wykonujesz prawidłowo polecenie - zapach przyjemnej herbaty unosi się w powietrzu, poniekąd drażni Twoje nozdrza swoją intensywnością. Przeszedłeś od razu do opróżnienia naczynia, nasyconego delikatną ostrożnością kosztowania napoju; dopiero potem mogłeś przejść do najbardziej odpowiednich czynów. Wykonując instrukcje nauczyciela, trzy razy wykonałeś okrąg, trzymając filiżankę za uszko, obróciłeś ją przez okres siedmiu sekund wieczkiem do góry, by następnie pozwolić swoim oczom ujrzeć…
1
Spoiler:
...słońce! Tak, jest to słońce, niesamowite, powodujące ciepło na sercu, słońce. Spoglądałeś na nie ciekawsko, mrugałeś kilka razy, starałeś się odkryć jego najprawdziwszy sens. Zajrzenie do podręcznika wyjaśniło całą sprawę. “Wielkie szczęście”, tak zostało określone - czy była to jednak najprawdziwsza prawda? Tego nie wiedziałeś, nie byłeś w stanie stwierdzić; przynajmniej nie w obecnej chwili.
Kostka szansy: 2, 4, 6 - kto by się spodziewał, że szczęście będzie Ci tak bardzo dopisywało? Tego nie wiedziałeś, ale jedno było pewne; gdzieś w niedalekiej przyszłości spotka Cię coś dobrego. Żadne anomalie nie będą Cię dotyczyć na okres trzech postów jednego z Twoich następnych trzech wątków; każde zaklęcie odniesie należyty skutek! 1, 3 - nic się nie wydarzyło; nic się również nie wydarzy. Najwidoczniej wszystkie te gadanki zapisane na pergaminie były czystą bzdurą - powracasz z niczym. Przepowiednia się nie spełnia. 5 - odwrotne działanie wróżby przynosi Ci problem z nawet najprostszym rzuceniem jakiegokolwiek czaru; niezależnie od Twoich umiejętności, nie możesz uzyskać wymaganego przez Ciebie efektu. Co najgorsze - przy okazji szkodzisz albo sobie, albo przyjaciołom (jeżeli trafiłeś w sukcesywną kostkę rzucenia zaklęcia).
2
Spoiler:
...liść? Co on do licha znaczy? Przyglądałeś się zaciekawiony temu, co postanowił zesłać na Ciebie los - okazało się jednak, że nawet podręcznik nie wie, co ma na celu ta dziwna przepowiednia, tudzież wróżba. Tasseomancja wyższa, zdołałeś stwierdzić, próbując znaleźć jakieś starsze notatki. Twoim oczom ukazało się dziwne rozwiązanie: “nowe życie”. Co ono jednak miało oznaczać? Podrapałeś się kilka razy po głowie, szukając w odmętach głowy czegoś, czego mogłoby ono dotyczyć…
Kostka szansy: 1, 2, 5 - wróżba spełnia się w najmniej oczekiwany sposób; w jednym ze swoich następnych wątków kompletnie zapominasz o problemach dotyczących przeszłości, jakby zupełnie nie miały żadnego miejsca. Nie wiesz jednak, czy jest to bardziej frustrujące, czy może radosne; panująca w głowie pustka powoduje, że czujesz się nieco otępiały. Ten stan utrzymuje się przez jeden z Twoich następnych trzech wątków. 3 - problemy Cię nie opuszczają, zamiast tego namnażają się w zastraszającym tempie. W jednym z Twoich trzech następnych wątków będziesz zmagał się z powrotem tego, co było najgorsze. Nowe życie nie oznaczało wcale starego życia; jesteś jednak w stanie czuć, że Twoje samopoczucie uległo znacznemu pogorszeniu. Ten stan utrzymuje się przez jeden z Twoich następnych trzech wątków. 4, 6 - nic się nie wydarzyło; nic się również nie wydarzy. Najwidoczniej wszystkie te gadanki zapisane na pergaminie były czystą bzdurą - powracasz z niczym. Przepowiednia się nie spełnia.
3
Spoiler:
...żołądź! Wiedziałeś, co to znaczy, nie musiałeś nawet zaglądać do podręcznika, który został odłożony prosto w kąt pomieszczenia. Dobrobyt, napływ gotówki - tak, to na pewno to! Czy jednak nie przeliczyłeś się przypadkiem? Tego nie wiedziałeś, a tak w ogóle to rzadko kiedy te wróżby miały szanse na wystąpienie w rzeczywistości. Gdzieś w głębi duszy żywiłeś jakieś mniejsze nadzieje na to, że uda Ci się coś z tego tytułu zdobyć.
Kostka szansy: 1, 6 - masz najwidoczniej ogromne szczęście, bo wygląda na to, iż możesz oddać się rzeczywiście pewnemu, drobnemu bogactwu! W jednym ze swoich trzech następnych wątków znajdujesz porzucone przez kogoś galeony, zależnie od koncepcji oraz lokalizacji - gdzieś w kącie, a może na stoliku? Nie jest to ważne, bo ważniejsze jest to, ile udało Ci się zarobić! Rzuć jeszcze raz kostką - wynik pomnożony przez pięć to galeony, które udaje Ci się znaleźć. 2, 3 - nic się nie wydarzyło; nic się również nie wydarzy. Najwidoczniej wszystkie te gadanki zapisane na pergaminie były czystą bzdurą - powracasz z niczym. Przepowiednia się nie spełnia. 4, 5 - zamiast znaleźć galeony - gubisz je w bardziej epickim stylu. Wyleciały z kieszeni, a może jakiś kieszonkowiec postanowił oznaczyć Cię jako idealny cel do obrabowania? No cóż, gubisz parę monet, którymi tak niedawno się cieszyłeś. Rzuć jeszcze raz kostką - wynik pomnożony przez pięć to galeony, które udaje Ci się zgubić w jednym z trzech następnych wątków.
4
Spoiler:
...drzwi? Spoglądając jeszcze raz na fusy, zastanawiałeś się nad sensem tego, dlaczego właśnie ten element postanowił przyozdobić Twoją filiżankę, na której dnie znajdowały się spore, herbaciane liście. Wróżba nietypowa, miałeś zatem prawo się nad nią porządnie zastanowić. Co mogą one oznaczać? Przewertowałeś notatki, mając nadzieję na to, iż uda Ci się coś z nich wyłuskać; na którejś ze stron znajdujesz to, co chciałeś znaleźć. Wszystko jednak, wedle opisu, jest zależne od tego, czy są zamknięte, czy może jednak otwarte...
Kostka szansy: 1, 3 - drzwi kierowały się ku ich zamknięciu; nic dziwnego zatem, że Twoja dusza również uległa pewnej utracie kontaktów z bliskimi osobami. Stałeś się bardziej zdystansowany, co pozwala Ci spojrzeć na świat z całkowicie innej perspektywy. Uwzględnij to w jednym ze swoich trzech wątków - nie jesteś zbyt skory do kontaktów i starasz się trzymać wszystko w sobie, co odbija się znacząco na tym, jak odbierają Cię pozostali uczniowie Hogwartu bądź osoby dorosłe. 2, 4 - nic się nie wydarzyło; nic się również nie wydarzy. Najwidoczniej wszystkie te gadanki zapisane na pergaminie były czystą bzdurą - powracasz z niczym. Przepowiednia się nie spełnia. 5, 6 - drzwi kierowały się ku ich otwarciu; w jednym ze swoich trzech następnych wątków stajesz się wyjątkowo otwarty na kontakty międzyludzkie - wręcz do nich lgniesz! Niezależnie od swojego wcześniejszego nastawienia do rozmówców, miło spędzasz z nimi czas, chcesz to robić, a przede wszystkim sprawia Ci to pewną radość. Ten stan utrzymuje się przez cały wątek.
5
Spoiler:
...młotek. Czy nie jest to przypadkiem narzędzie mugolskie? Najwidoczniej nie, skoro jego opis został umieszczony w podręczniku do wróżbiarstwa. Coś wymagało poprawy, coś wymagało ciężkiej pracy, coś w Twoim życiu, ale nie wiedziałeś, co dokładnie. Samodyscyplina? Któż by to wiedział. A może oceny, punkty dla domu? Możliwości było wiele - tylko Ty sam wiedziałeś, czego to może dokładnie dotyczyć.
Kostka szansy: 1 - niezależnie od swoich czynów, czy postanowiłeś wziąć się za siebie, czy może jednak wręcz przeciwnie, w jednym ze swoich trzech wątków doznajesz dziwnego olśnienia, w wyniku którego jesteś w stanie znaleźć odpowiedź na nurtujące Cię (jakiekolwiek) pytanie! Otrzymujesz tym samym punkt do kuferka z dowolnej umiejętności. 2, 4, 6 - pewnego dnia o mniej pewnej porze zostaniesz wzięty przez nauczyciela do pomocy przy jednym z projektów; nie jest to trudna robota, zależna od Twoich zainteresowań, kto wie, być może lubisz tego jednego profesora i zwyczajnie nie jesteś w stanie odmówić mu pomocy. Wystarczy, że wspomnisz o tym na początku któregoś z wątków, wspominając imię i nazwisko jednego z nauczycieli półfabularnych. Zgłoś się wówczas do @”Matthew Alexander”, byś mógł otrzymać nagrodę. Udaje Ci się zdobyć dodatkowe dwadzieścia punktów dla swojego domu - gratulacje! 3, 5 - leniuchujesz, a może zwyczajnie wykazujesz brak zainteresowania jedną z lekcji? Łamiesz szkolny regulamin? Nie byłeś w stanie stwierdzić, czy nawet kara została wymierzona z należytą sprawiedliwością, co nie zmienia faktu, iż zostajesz pociągnięty do odpowiedzialności - dowolny nauczyciel półfabularny odejmuje dwadzieścia punktów Twojego domu, natomiast jeśli wylosowałeś 6 - to nie jest ewidentnie Twój dzień, w związku z czym otrzymujesz również szlaban.
6
Spoiler:
...Ponurak. Omen śmierci, najstraszliwszy z omenów, aczkolwiek nie wiedziałeś, co o tym sądzić - rzadko kiedy ktoś miał możliwość zaobserwowania tego symbolu, zaś zależnie od Twojego nastawienia albo się przestraszyłeś, albo zwyczajnie postanowiłeś podejść do tego na spokojnie. A może jednak ziarenko niepewności zostało zasiane w Twojej duszy?
Kostka szansy: 1, 4, 5 - nic się nie wydarzyło; nic się również nie wydarzy. Najwidoczniej wszystkie te gadanki zapisane na pergaminie były czystą bzdurą - powracasz z niczym. Przepowiednia się nie spełnia. 2, 3, 6 - dotyka Cię najprawdziwsze nieszczęście; nie wiesz co dokładnie się stało, być może umysł płatał Ci figle, a może to najprawdziwszy Ponurak przebrnął przed Twoimi oczami, powodując niekontrolowany strach? Zinterpretuj to według własnego pomysłu. W pewnym momencie dostrzegasz gdzieś umykającą sylwetkę czarnego psa, przy okazji ranisz się niefortunnie, łamiąc jedną z dowolnych kości. Będzie to ewidentnie wymagało wizyty u pielęgniarki; w przeciwnym przypadku przygotuj się na konsekwencje w postaci utrudnienia poruszania daną kończyną!
Luna A. Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy farbowane na blond, ugryzienie po zębach wilkołaka na lewym barku, dość spore blizny, wychudzona, blada, milcząca,
Może była śmieszna i dziwna, ale wierzyła we wróżby. Lubiła ten przedmiot, a przecież wizje przyszłości nie były jej przeznaczone. Nie bardzo wiedziała czemu, takie zajęcia organizuje się dla wszystkich, skoro powinni uczęszczać na nie osoby ze zdolnościami jasnowidzenia. Większość traktowała ten przedmiot jak stek bzdur lub świetny czas na wygłupy i psikusy. Mimo to lubiła spędzać tu czas. To pomieszczenie miało swoją specyficzną aurę, którą Luna kochała na swój sposób. Zaraz, kiedy przekroczyła próg sali, wzięła do płuc dużą ilość powietrza. Chcąc złapać, chociaż najmniejszą wizję jej przyszłości. Skierowała się do filiżanek, czując woń herbacianych liści. Miała ochotę na herbatę. Kochała ten napój i jego smak. Jedyne zajęcia, które pozwalają legalnie pić herbatę z bonusem poznania swojej przyszłości. Może i herbatę lubiła, ale nie przepadała za tasseomancją. Nie odpowiadało jej to. Nie potrafiła wyjaśnić tego w żaden inny sposób. Po prostu nie. Ładnie wykonała ten herbaciany rytuał i zerknęła w fusy, które układały się w słońce. To dobry znak, tak wynikało z podręcznika. Przepowiadało wielkie szczęście i Luna naprawdę chciała w to wierzyć, jednak... Może ta przepowiednia nie dotyczyła jej osoby? Czy ktoś upił łyk jej herbaty?
Klasa Wróżbiarstwa była miejscem specyficznym, różniącym się znacznie od pozostałych pomieszczeń w Hogwarcie, a zapach kadzideł i mazideł, który w żadnym stopniu nie przypominał czegoś konkretnego – była to mieszanka tak wielu rzeczy, że ciężko było wyłapać specyficzną woń wskazującą „tak to jest to, wanilia!” – drażnił zmysł powonienia. Osoba zbyt wrażliwa na pewne aromaty nie byłaby w stanie spędzić tu więcej niż kilka sekund, na szczęście panienka Gabrielle taką nie była. Przepowiednie, przeznaczenie czy innego rodzaju dyrdymały wpajane przez wróżbitów czy jasnowidzów były dla niej niczym bajki. Niby niosły ze sobą pewien przekaz, jednak nigdy nie pokładała w nich zbyt dużej wiary. Nie trudno przecież o to, by zamek tak naprawdę nie był zamkiem, a książę okazał się nagle zwykłym płazem. Wygładziła swoją czarną szatę zajmując miejsce przy jednym ze stolików. Już po wejściu wśród miliona innych substancji wyczuła zapach herbaty unoszący się w pomieszczeniu. Wróżenie z fusów, jeden z podstawowych sposobów, by odkryć czekającą nas przyszłość. Prychnęła cicho pod nosem, tak by nie zostać usłyszaną przez nauczyciela. O ile do każdego z kardy nauczycielskiej oraz nauk będących ich konikami miała ogromny szacunek, nie przepadała za wróżbami. Nie do końca potrafiła wyjaśnić z czego to wynika. Bała się tego co przyniesie przyszłość? A może zwyczajnie nie wierzyła, że można ją przewidzieć? W życiu można podążać wieloma ścieżkami, zmieniać je, błądzić... można wszystko, więc dlaczego ktoś szukał sposób by przewidzieć czy tuż za zakrętem czeka nas przepaść? Zaparzyła herbatę, nieco od niechcenia. Wykonała wszystko dokładnie tak, jak zapisane było w instrukcji, w myślach policzyła do siedmiu, po czym odwróciła filiżankę. Pierwszym, co poczuła był szok. Oto w ciemnych liściach na brzegach białej porcelany ujrzała postać psa. O ile kochała psy, tak też nie był widokiem, który chciała zobaczyć. Ponurak. Poczuła jak zimny dreszcz przeszywa każdą komórkę jej ciała, chociaż w pomieszczeniu było niezwykle gorąco. Kiedy pierwsze emocje nieco opadły wzruszyła jedynie ramionami, przyjmując to wszystko chłodno i z dystansem, jak na realistkę przystało, bo przecież nią była nie prawdaż?
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Lubił wróżbiarstwo, a główny powodem jego sympatii dla tego przedmiotu był fakt, jak dużo miał w sobie magii. I nie chodziło nawet o to, że wierzył w to, że jest w stanie dojrzeć cokolwiek w szklanej kuli, czy też "otworzyć swoje wewnętrzne oko"; nie, po prostu wszystkie te wróżbiarskie praktyki i rekwizyty bardzo go rozczulały. No bo, szczerze mówiąc, czy było coś bardziej stereotypowo magicznego niż szklana kula lub wróżenie z fusów? Pomijając różdżki i miotły, rzecz jasna. Choć nie odnosił na polu tego przedmiotu żadnych sukcesów (być może za mało się starał, kto wie), uczęszczanie na niego sprawiało mu tyle frajdy, że nie potrafiłby zeń zrezygnować. Nie było to może zbyt mądre, zważając na wieczne zabieganie i chroniczny brak czasu Marlowa, ale, biorąc pod uwagę, że i on sam nie był szczególnie mądry, nie było to wcale dziwne. Ze smakiem wypił swoją herbatę, szybko dochodząc do wniosku, że nawet jeśli nie dojrzy w fusach niczego sensownego, przynajmniej napił się czegoś ciepłego, o całkiem niezłym smaku. Zastosował się do zaleceń profesora, wykonał wszystkie obroty, przewroty i odliczania, a potem z ciekawością spojrzał na efekt swoich działań. Co to było, jakiś kwadrat? Zerknął do książki, ze zmarszczonymi brwiami przerzucając kilka stron. Po dobrych kilku minutach wpatrywania się w fusy, w końcu doszedł do wniosku, że są to drzwi – otwarte, gwoli ścisłości. Szybko zapisał swoje spostrzeżenia, wspierając się opisem z podręcznika i wyszedł z sali.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Bez względu na to co inni mówili o tym przedmiocie, Elijah darzył go naprawdę dużym szacunkiem. Nie podawał go w wątpliwość, nie miał ku temu powodów – wszak byli wśród nich jasnowidze, którzy bezbłędnie odgadywali to, co dopiero nadejdzie. Zazdrościł im, sam wiele by dał, by móc z wyprzedzeniem wiedzieć o czekających go nieprzyjemnościach. Zdawał sobie sprawę, że taki dar musi mieć równie dużo wad co zalet, a i tak jawił mu się jako coś, czego pożądał, a czego mieć nie będzie. Czasem zdawało mu się, że dostrzega coś w szklanej kuli, że z sennika umie wydobyć istotne informacje, często jednak okazywało się, że wszystko to co widział (a może tylko chciał widzieć? Może nazbyt usilnie próbował?) sprawdzało się jedynie w małym procencie, by nie powiedzieć – wcale. Mimo to nie poddawał się, głodny wiedzy i doświadczeń, a przy tym spragniony herbaty, która, ku jego uldze, musiała być zaparzona z prawdziwych liści herbaty. Nie tolerował ekspresowego paskudztwa, którym z taką chęcią zapijali się wszyscy dokoła. Wykonał polecenia nauczyciela, obracając filiżanką i obracając ją do góry dnem. Na moment zadumał się nad tym co zobaczył w liściach, a po krótkiej kontemplacji doszedł do wniosku, że to co widzi to zamykające się drzwi. Zadumany, zajrzał do podręcznika i spisał notatki, a potem opuścił salę.
Trudno było rozstrzygnąć, czy Billie wierzyła w jakieś przeznaczenie - była raczej przekonana, że taki chaos, jaki opanowywał jej życie, nie mógł zostać zapisany w gwiazdach. Jeśli jednak tak się stało, chciałaby wiedzieć, kogo powinna obwiniać za każdy zgubiony przedmiot i za każdą niewysłaną pracę domową. Być może lubiła też po prostu wierzyć, że własny los zależał od niej, a nie jednej wróżby... Nie traktowała jednak tego przedmiotu z wyższością, świadoma, że może się mylić, wszak nie bez powodu zajęcia te obowiązkowo wpisane zostały w plan jej dnia. Dodatkowo, trzeba było wspomnieć, że Profesor Ellery niezmiennie ją fascynował; błyskotliwym spojrzeniem wodziła za milczącym - początkowo sądziła, że to któryś uczeń przykleił mu język do podniebienia w ramach psikusa! - nauczycielu, sunącym kilka centymetrów nad ziemią w swojej niematerialnej postaci. Billie nie pierwszy raz miała do czynienia z duchami, w Soletrar żaden jednak nie pełnił funkcji nauczycielskich, co nadawało Flynnowi znamion wyjątkowości. Entuzjastyczny uśmiech objął buzię Billie, kiedy wsunęła się do klasy wypełnionej zapachem świeżo parzonej herbaty - takie lekcje rozumiała. Warto było przyjść raz na jakiś czas na wróżbiarstwo choćby po to, żeby zrelaksować się po tych wszystkich zajęciach, na które trzeba było taszczyć grube podręczniki i ciężkie przyrządy. Jean podciągnęła nogi, by w skrzyżny sposób usiąść na małej pufie i w palce wzięła filiżankę; napar oddawał ciepło ściankom naczynia, które z kolei niedotkliwie, choć wyczuwalnie parzyły dziewczęce opuszki. Z pewną dozą niecierpliwości kosztowała napoju, w końcu od samego rytuału przygotowania ciekawsze było końcowe ułożenie fusów. Kiedy więc wreszcie Billie zerknęła na denko, jej oczom ukazał się obrazek wcale nietrudny do rozpoznania. Pierwsze skojarzenie natychmiast przyniosło słońce - słońce, do którego tak tęskniła w zachmurzonej i zimnej Anglii. Od razu uznała to za dobry omen i sama rozpromieniła się, zadowolona z wróżby. Jej właściwy sens pomógł jej odcyfrować dopiero podręcznik; "wielkie szczęście" nie pozostawiało dużo miejsca dla domysłów. Billie mogła już tylko zatem czekać, aż jakaś wielka łaska z nieba zechce na nią spłynąć!
Minął termin na złożenie podstawowego posta, dzięki któremu uzyskaliście przepustkę do zadania. Bardzo dziękuję za odzew! Nie zapomnijcie wysłać krótkiego zadania domowego na pocztę nauczyciela w celu opisania symbolu, który pojawił się w Waszych filiżankach; wówczas wpiszę Wam jeden punkt do kuferka z Wróżbiarstwa - czas wynosi jak zwykle tydzień (2019/02/16 23:59).
Specyficzna atmosfera klasy wróżbiarstwa według wielu osób była przydatna do zagłębiania w bliżej nieokreślonej wizji zagmatwanej przyszłości... inni zaś uparcie twierdzili, że wszystko było tutaj przesadzone i irytujące. Dla Flynna Ellery'ego nie miało to większego znaczenia, bowiem jako duch niewiele mógł w tym temacie zdziałać. Nie był w stanie przestawiać stolików, odsłaniać zasłon, ani czyścić poustawianych na półkach filiżanek. Nie przeszkadzał mu również fakt, że jedyne wejście do pomieszczenia prowadziło przez klapę drabinę i trzeszczącą klapę - on tylko podlatywał odrobinę, bez większego problemu przedostając się do klasy. Pozaciągane zasłony skutecznie zapobiegały przedostawaniu się do sali światła. Jedynym jego źródłem były czerwonkawe lampy, niezbyt pomocne; panował tutaj nastrojowy półmrok. Ellery chwilę pokręcił się pomiędzy stolikami, a następnie przystanął przy jednym z nich. Nie miał jak zabrać się za przygotowania, zatem w milczeniu czekał na przybycie uczniów. Nie zależało mu szczególnie na frekwencji, ale aż uśmiechał się na myśl o ewentualnych fanach wróżbiarstwa.
Zapraszam! Post z pierwszym etapem pojawi się 22.03. Kwestie ewentualnych spoźnień proszę ustalać prywatnie z @Mefistofeles E. A. Nox. Jeśli wiecie, że chcecie pracować w parze z konkretną osobą, koniecznie napiszcie to u dołu swojego posta.
Nie pamiętałem nawet, kiedy ostatni raz moja noga stanęła w tej sali. W sumie, jeśli już mam być szczery, było wiele rzeczy, których nie pamiętałem i napawało mnie to, co tu dużo mówić - przerażeniem. W sytuacjach towarzyskich nie było to jakąś wielką przeszkodą. Ot, choroba wyprała mi mózg, wyleciało mi z głowy jakieś wspomnienie, zaraz znalazł się ktoś chętny do przytoczenia opowieści i z reguły mogłem się pośmiać dwa razy. Fajna rzecz. Z nauką jednak było gorzej. Choć te najpotrzebniejsze rzeczy zostały ze mną i nie odczuwałem konsekwencji groszopryszczki na co dzień, miałem pełne gacie na myśl o tym, że za parę miesięcy kończyłem studia i zamierzałem się starać o posadę w Ministerstwie. Wymagane dobre stopnie z Wróżbiarstwa nigdy nie były dla mnie problemem, lecz teraz? Merlinie, czy ja jeszcze potrafiłem wróżyć? Wylazłem na górę nieco opieszale i w sumie mogłem jeszcze spalić fajkę przed wejściem na teren szkoły, bo okazało się, że jestem pierwszy. - Dzień dobry - rzuciłem z dozą niepewności w głosie do przezroczystej postaci nauczyciela Elley'ego, po czym zrobiłem kilka kroków i zająłem jakieś miejsce, byle jakie. Panujący w pomieszczeniu nastrojowy półmrok sprawił, że musiałem kilkakrotnie mocno zamrugać oczami, by przyzwyczaić się na nowo do rozpoznawania konturów przedmiotów.
Asa Turner
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 187
C. szczególne : Tatuaże na rękach; lekko umięśniony
Wróżbiarstwo należało do mało popularnych przedmiotów, co swoją drogą było dość fascynujące. Asa starał się nie zagłębiać w te tematy, ale zaraz potem mimowolnie odpływał w ich kierunku myślami - czemu czarodzieje śmieli wątpić w sztukę przepowiadania przyszłości? W świecie pełnym szalonych zaklęć i nietypowych stworzeń, nie powinno być ciężko uwierzyć w potęgę kart tarota. Wszystko wskazywało na to, że albo owa dziedzina magii jest zbyt trudna i tajemnicza (w końcu w podobnie mylny sposób postrzegana była wężoustość, prawda?), albo najzwyczajniej w świecie składa się z niezłych kłamstewek. Asa starał się nabierać dystans, jednocześnie coraz bardziej garnąc się w stronę wróżbiarstwa; chyba tego potrzebował, nawet jeśli średnio miał tego świadomość. Do klasy miał tak blisko, że wstyd byłoby się nie pojawić. Notorycznie zapominał, że ta srebrna drabina faktycznie dokądś prowadzi - wychodząc z dormitorium przygotowywał się na wielką wyprawę w poszukiwaniu sali... A w rzeczywistości miał ją tuż pod nosem. Czuł się nieswojo. Przystanął obok drabiny, rozglądając się po dość pustym korytarzu. Od samego rana towarzyszyła mu samotność - Sabrina zniknęła gdzieś, być może nie mając ochoty na straszenie uczniaków w Pokoju Wspólnym, albo rezygnując z wątpliwej przyjemności obserwowania posiłków w Wielkiej Sali. Coś w nieobecności ducha było dziwnego, ale Asa nie miał pojęcia co z tym zrobić. Nie uśmiechało mu się darcie i żmudne poszukiwanie. Zamiast tego mógł przywołać na usta lekki uśmiech, dostrzegając zbliżającą się do drabiny znajomą sylwetkę. - Emily - aż odetchnął z ulgą na widok Ślizgonki. Potrzebował towarzystwa osoby żywej, a Rowle te kryteria spełniała - co więcej, na spotkanie jej idealnie składał się fakt, że marudnej Sparrow nigdzie w pobliżu nie było. - Na wróżbiarstwie się ciebie nie spodziewałem... chociaż to chyba taki przedmiot, że każdy okazjonalnie zajrzy, hm? - Gestem zachęcił ją do wejścia po drabinie, bo przecież „panie przodem” i tak dalej. - Coś ciekawego się u ciebie dzieje? Jakiejś konkretnej odpowiedzi poszukujesz, skoro pokusiłaś się na wróżenie? - Żartobliwy ton uderzał w sympatyczne tony, kiedy pozytywna energia stopniowo powracała do Asa; wystarczyła tylko przyjazna twarz, by sam nieco się rozpogodził i zepchnął na dalszy plan niepokój związany z byłą partnerką. W sali było dziwnie, jak chyba zawsze. Słabe oświetlenie nie pomagało przy lawirowaniu pomiędzy stolikami, ale przynajmniej w powietrzu nie dało się wyczuć duchoty spotęgowanej milionami kadzidełek. Turner skinieniem głowy powitał czekającego po drugiej stronie sali profesora - tyle byłoby z towarzystwa żywych... Nie miał nic do Ellery’ego, wręcz przeciwnie. Lubił tego ducha, kierując się naturalną dla siebie fascynacją. Niezbyt rozumiał jego powody, dla których nauczał wróżbiarstwa... i dla których robił cokolwiek. Swoje badania w temacie błakających się po świecie duszy trzymał z dala od kadry nauczycielskiej, nie narażając własnej edukacji w imię urażenia profesora. - Ciekawe, co dzisiaj... - Może lekcja teoretyczna? Ellery niczego nie przygotował, albo raczej - nikogo o to nie poprosił.
Wróżbiarstwo jedno z najgorszych gówien, jakie mogło istnieć. Jeszcze odbywało się na tym zapyziałym strychu, które zwano klasą wróżbiarstwa. Zdecydowanie najbardziej Rebece podobał się nauczyciel, który tego przedmiotu uczył. Nie dlatego, że był nauczycielem, ale dlatego, że był duchem. Po prostu sobie nie żył, ale uczył. Gryffonka miała nadzieje, że jak umrze, to też będzie sobie duchem. Naprawdę nie rozumiała tego, że jej starzy odeszli, a nie zostali tu jako duchy. Tylko ją zostawili! Aż łzy cisnęły jej się do niebieskich oczów. Zamrugała kilka razy, starając się odgonić te niepotrzebne myśli, które wywoływały w niej ból i najgorsze słabości, do których nie zamierzała przyznawać się przy wszystkich. Nie była żadną beksą. Chociaż jej głupie imię kończyło się na Bekah. Rodzice dali jej takie durne imię i umarli — chyba właśnie dlatego umarli. Westchnęła nieco przygnębiona, wdrapując się do klasy wróżbiarstwa. - Dobry. - Rzuciła do profesora Elleryego, z nim zawsze lubiła się witać. Mógł czuć się wyróżniony. Resztę lekcji zamierzała przespać.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Już na samym wstępie należy wyjaśnić sobie pewną kwestię: Vinícius nigdy nie był – a po rozważeniu wszelkich jego predyspozycji można brutalnie stwierdzić, że nigdy nie będzie – dobrym wróżbitą. Nie miał w sobie ani krztyny talentu wróżbiarskiego, brak mu było tego osławionego wewnętrznego oka, którym mógłby patrzeć dalej i widzieć więcej. Co więcej – był tego zupełnie świadom i w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało mu to w uczęszczaniu na zajęcia profesora Ellery'ego. Cały ten przedmiot uważał za niezwykle uroczy, traktujący o sprawach, które dla mugoli zdawały się być wyznacznikiem magii. Szklane kule, fusy i senniki – wszystko to było jak żywcem wyjęte z wyposażenia cygańskiej wróżki i wzbudzało w Viním sympatię. Śmiesznie było brać w tym wszystkim udział, a to, że ani razu nie udało mu się dostrzec „ukrytej rzeczywistości” nie było szczególnym rozczarowaniem – bo bawił się przecież doskonale. Na korytarzu dostrzegł znajomą postać, która najwyraźniej podobnie jak on zmierzała na zajęcia. Wyprzedzała go o kilkanaście kroków. – Billie, czekaj! – zawołał za nią, skłaniając ją tym samym by się zatrzymała. Już z daleka uśmiechnął się do niej szczerze i szeroko, po czym przyspieszył, by ostatecznie się z nią zrównać. – Idziesz na wróżbiarstwo? – Przebudzony nagłym zrywem Puchona szczur wyjrzał z kieszeni mundurka i rozejrzał się sennie, kiedy zaś zauważył Billie, bez wahania porzucił Viniego, by wbiec na ramię dziewczyny. Jego właściciel westchnął, niby to z dezaprobatą, ale mimo wszystko uśmiechał się nieprzerwanie. – Futrzasty zdrajca... No, w każdym razie – idziemy razem? Może uda nam się „otworzyć wewnętrzne oko” – mówiąc to, nakreślił w powietrzu cudzysłów i cudem powstrzymał się przed parsknięciem śmiechem. W znacznie milszym towarzystwie dotarli do drabinki umożliwiającej dostanie się do klasy i wdrapali się na górę. Wewnątrz panował półmrok i nieco psychodeliczna, charakterystyczna dla tej sali atmosfera. Przywitał się z profesorem i bez rozglądania się na boki, zajął miejsce.
Planował przyjść pierwszy. Wyszło jednak inaczej - zjawił się w sali niemalże ostatni. Może nie pięć minut przed początkiem zajęć, ale z nieprzyjemnym poślizgiem czasowym, do którego nie zwykł doprowadzać. Miał trochę problem wspiąć się po drabinie. Inny nawet niż zwykle. Po nieszczęsnym meczu ze Slytherinem wciąż bolała go ręka. Nie była złamana, jedynie stłuczona. Zbyt mało na jakiekolwiek zaklęcie lecznicze, szczególnie biorąc pod uwagę, że inni z meczów zwykli wracać ze strzaskanymi nosami i wybitymi zębami, o kościach w strzępach nie wspominając. Nie chciał sprawiać problemu swoim użalaniem się nad sobą, gdy obrońca przeciwnej drużyny nawet nie pisnął słówka o potrzebie leczenia. Więc i on przemilczał, po prostu uśmiechając się. Jest wszystko okej. Wszedł w miarę cicho do sali, jaką darzył ambiwalentnym stosunkiem. Jako jasnowidz winien wykazywać większą wrażliwość na techniki wróżbiarskie... I właśnie przez bycie jasnowidzem miał doskonałą świadomość, jak wielkim picem na wodę większość z nich jest. Ale studia są mu potrzebne, jeśli chce zrobić karierę w teatrze. Musiał wybrać jakieś przedmioty do zgłębiania przez te trzy lata. I wypada pojawić się czasem na zajęciach. Przywitał się cicho i usiadł przy wolnym stoliku.
Cherry czasami miała zdecydowanie za dużo energii. Nie pomagała wtedy ani miotła, ani bieganie, ani nawet pstrykanie zdjęć ukochanym aparatem. Rozgadana kulka energii biegała z kąta w kąt, zabierając się za każdą możliwą czynność. W ten sposób powstało wiele skarbów... długa praca na Historię Magii, czekoladowe ciasteczka ze skórką pomarańczy i spalenizną, nowa sukienko-koszula po starszym bracie, pięknie uzupełniony kalendarz... Rzecz w tym, że wszystkiego było dalej za mało. Eastwoodówna w swoim porywie entuzjazmu wobec całego świata szarpnęła się nawet na pójście na lekcję, na której zwykle się nie pojawiała. Wróżbiarstwo... cóż, nie była w nim dobra. Niewiele o nim wiedziała. Bardzo się nim, rzecz jasna, fascynowała! W końcu odkrywanie nowej wiedzy zawsze było czymś niezwykłym, a akurat zaglądanie w przyszłość owiane było słodką tajemnicą. Cherry pół dnia żartowała sobie, że może wywróży sobie na zajęciach coś, co podpowie jej jak pozbyć się nadmiaru energii. Skrzętnie pomijała fakt, że to wszystko miało jedno proste źródło - stres, związany z uciążliwymi kłótniami z matką. Wystarczyło wbiec na siódme piętro i wdrapać się po srebrnej drabinie, żeby zapomnieć o wszystkich problemach. Nie zdołała się nawet przywitać z nauczycielem, bo dostrzegła siedzącego nieopodal znajomego Krukona, do którego zaraz wystrzeliła. - Fabien! - Głos miała przyciszony, coby wszystkim nie przeszkadzać; raczej dało się z niego i tak wiele wyczytać. Cherry opadła na pufę obok chłopaka tylko po to, by zaraz wychylić się w jego stronę. Chciała tylko musnąć wargami jego policzek, ale - o ile nie uciekł przed tym powitaniem - nie wzięła pod uwagę, że tym samym może delikatnie umazać go swoją czerwoną szminką. - No wieki cię nie widziałam, co ty sobie myślisz? Zabierzesz mnie na bal, a potem nic? Dramat, Fab, dramat... - I kiedy wyciągała z torby samonagrzewający kubek pełen czarnej herbaty z karmelem i cynamonem, dopiero coś jej w mózgu zatrybiło. - FABIEN. - Sama się wzdrygnęła, przepraszającym spojrzeniem strzelając w stronę Ellery'ego. Lekcja się jeszcze nie zaczęła, nie? - Ty cholero, co to miało być? Ten mecz- Merlinie, ja tam rozważałam rzucenie się z trybun. Co to w ogóle za debilny pomysł był, co? Ja nie wiem, czemu Limier jeszcze tutaj w ogóle pracuje, bo to jakaś tragedia przecież... Nie rób tak więcej, dobra? To niesprawiedliwe. I niebezpieczne. I jeśli wyjedziesz mi z czymś takim podczas meczu z Hufflepuffem, to nie o tłuczka powinieneś się najbardziej martwić! - Złość ciężko było w tym wszystkim wyłapać, bo Cherry uparcie poszeptywała... I nawet kiedy trzepnęła lekko chłopaka w ramię, to bólu nie dało się z tego wynieść. - Inna sprawa, że to było całkiem niesamowite i- ej, ale serio, nie rób tak... To nie było w porządku, Fab.
Jak zahipnotyzowana pokonywała kolejne szczeble drabiny. W głowie dziewczyny panowała zupełna pustka, otoczenie falowało spokojnie, jak gdyby cały ten czas trwała na pełnym morzu, nie pośród zimnych i dusznych ścian Hogwartu. Nic nigdy nie było dla Killi do końca jasne, wiele decyzji podejmowała niesiona głosem prowokowanym przez substancje wcierane w jej szczupłe ciało i jedynie anielski uśmiech, nieustannie spoczywający na delikatnej twarzy puchonki świadczył o dobrym samopoczuciu Ó Ceithearnaigh. Nie czuła się wcale, gdy osowiałymi ruchem wysunęła swą głowę, a potem resztę organizmu do pomieszczenia na strychu; otępiały wzrok powędrował w stronę nieżywego profesora; w tamtej chwili postanowiła oszczędzać narząd mowy, ale i umysł potrzebujący wyjątkowego skupienia, by móc wydusić z siebie logiczną wypowiedź, cholerne "Dzień dobry, panie profesorze". Zupełnie bezwiednie usiadła na jednej z czerwonych puf, roztaczając wokół siebie przyjemną woń ziół i przymknęła oczy błądząc w własnym zapachu.
Przed Hogwartem Billie nie miała czasu ani nawet szans zainteresować się wróżbiarstwem. Warunków do tego nie stwarzała rodzina Swansea, niezainteresowana wszechstronną edukacją swoich pociech ani dwie poprzednie szkoły, do których uczęszczała Billie. Szczególnie Soletrar, gdzie pierwsze skrzypce grał magiczny taniec, stojący w zasadzie w opozycji dla tak duchowego i osnutego nutą tajemniczości przedmiotu, jakim było wróżbiarstwo. Nie oszukiwała się. Od początku wiedziała, że była zbyt chaotyczna, zbyt niecierpliwa, żeby osiągać realne sukcesy w takiej dziedzinie, a mimo to z determinacją dreptała na każde zajęcia wpisane jej odgórnie w plan dnia. Co więcej, dreptała stopami okrytymi wyłącznie materiałem skarpetek, nie kłopocząc się szukaniem butów, skoro od wieży Ravenclaw wcale nie było daleko - być może jednak nie przemyślała tego perfekcyjnie. Chłód murów zamku i tak posyłał co jakiś czas przez jej ciało drobne dreszczyki i stąd Krukonka tak bardzo spieszyła się do sali wróżbiarstwa. Nie mogła się jednak nie zatrzymać na dźwięk głosu @Vinícius Marlow. - Viní! - ucieszyła się, a w kącikach jej oczu pojawiły się delikatne "kurze łapki", zapewniające o szczerości uczuć Billie. - A idę, idę, nie widać? - Złapała za materiał szaty, podwijając ją wyżej, by przyjaciel w pełnej okazałości mógł podziwiać wróżbiarski nadruk na skarpetkach. Zacisnęła zaraz oczy, marszcząc czoło w pełnym skupieniu, i palcami dotknęła swoich skroni. - Mam przeczucie... Mam przeczucie, że to będzie mój dzień. Powietrze wibruje. Gwiazdy są w dobrym ułożeniu. Ogólnie zaczynam się wkręcać w to-ooo, Tostek, cześć pyszczku, ty też chcesz sobie coś wywróżyć? - zatrajkotała do szczurka, traktując go, jak istotę co najmniej antropoidalną i delikatnie gładząc jego futerko. - Od razu zdrajca... A ty pewnie szukasz Bellis, co? Ale Bellis jest w dormitorium. - Wygięła smutno usta, mając nadzieję, że jej towarzystwo wystarczy szczurkowi, tak samo jak Viniemu. Jej w każdym razie bardzo to nastrój poprawiało, dlatego entuzjastycznie przytaknęła i jeszcze chętniej ruszyła ku drabince prowadzącej do sali wróżbiarstwa otulonej niemal sennym półmrokiem. - Co obstawiasz? Tarot, fusy, chiro...no, wróżenie z dłoni? - zapytała, kiedy już przywitała profesora i opadła na jedną z puf. Podciągnęła nogi, siadając na niej skrzyżnie i na swoich kolanach sadzając szczurka, by jeszcze chwilę, dopóki zajęcia się nie zaczęły, go pozabawiać.
Emily nie przepadała za wróżbiarstwem. Jak pewnie większość podchodziła z ogromną rezerwą do tych zajęć, zdając sobie sprawę, jak mało wiarygodna jest ta dziedzina magii. Jej tata zawsze miał na to uczulenie, kiedy tylko Emily wspominała coś o tym przedmiocie, kazał jej się skupiać na poważniejszych zajęciach. Chociaż Rowle w żaden sposób nie wiązała swojej przyszłości z wróżbiarstwem, wciąż była jeszcze uczennicą i wolała chodzić na różne lekcje, żeby później na pewno niczego nie żałować. Widok Asa w ogóle jej nie zdziwił, z tego co wiedziała, to była dla niego interesująca dziedzina. Jego historii akurat zawsze słuchała z uwagą. Głównie dlatego, że nawet w mniej interesujących ją dziedzinach porównywanie ich świata z tajemniczym i fascynującym dla dziewczyny światem mugoli wydawało jej się być wybitnie ciekawe. Czasami naprawdę zazdrościła osobom, które miały w swojej krwi chociaż mały ślad tych innych, nieznanych jej ludzi. Mogli spotkać się z wujkiem, ciociom, a nawet czasem porozmawiać z którymś z rodziców, żeby dowiedzieć się tylu fajnych rzeczy. U niej na próżno było szukać w rodzinie takiego źródła wiedzy. Zresztą, oni w pewien sposób należeli do dwóch rzeczywistości, trudno było o lepszy układ. - Prawda, nie przychodzę tu za często, ale czasami warto chyba zajrzeć wszędzie, chociaż poznawać swojej przyszłości nie mam ochoty - powiedziała, uśmiechając się na widok chłopaka. Rozpromieniła się nawet bardziej, kiedy po dyskretnym omieceniu wzrokiem okolicy zorientowała się, że nie ma z nim jego uroczej towarzyszki. Lubiła chłopaka, ale wiecznie dokuczająca jej dziewczyna potrafiła w moment popsuć ślizgonce humor. Kiedy weszli do środka rozejrzała się po pomieszczeniu, tak jakby była tu pierwszy raz. Nie było to oczywiście prawdą, ale miejsce to było dla niej na tyle obce, że zawsze widziała coś nowego i dziwnego. Kiedy zajęli miejsca odłożyła torbę na bok i wyjęła pergamin. - Nawet ciężko mi zgadywać tak rzadko tu bywam - przyznała i sama miała nadzieje na teorie, bo nie ciągnęło jej specjalnie do bawienia się we wróżkę. Nie potrzebowała szklanej kuli ani fusów, żeby z zapasem poznawać swoje nieszczęścia. Czasami lepiej było nie wiedzieć.
Para: Asa Turner
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Nie ma co ukrywać, że wróżbiarstwo nie było jej ulubionym przedmiotem w szkole. Nie mniej Silvia od dawna uważała, że każdej dziedzinie, zarówno magicznej jak i nie magicznej, powinno dać się szansę. Dlaczego więc nie powinna spróbować polubić tego przedmiotu? Wcześniej w ogóle nie przykładała do niego wagi, kompletnie się tym nie interesowała. Może tym razem jej się odmieni... Odnalezienie odpowiedniej klasy nie zajęło jej dużo czasu. W końcu dosyć dobrze poznała już Hogwart i wszystkie ważniejsze w nim miejsca. Weszła do środka rejestrując fakt, że jest jedną z ostatnich przybyłych oraz że nauczyciel znajdował się już w klasie. Rzuciła więc szybkie "dzień dobry" i zajęła jakieś miejsce z tyłu klasy, czekając na rozpoczęcie lekcji.