Na trzecim piętrze znajduje się od wielu lat kolejna, nieużywana, zakurzona klasa. Jest ona dość przestronna i znajdują się w niej jedynie porozstawianie stare stoły, oraz różne rupiecie składowanie w kącie. Przez wiecznie brudne szyby przedzierają się promienie słoneczne za dnia rozświetlając klasę. Raczej nikt nie przychodzi jej sprzątać ze względu na to, że i tak nie wiele kto z niej korzysta. Mimo wszystko sporadycznie przychodzą tu także i uczniowie chcący poćwiczyć w spokoju zaklęcia przed kolejną lekcją, bądź szukający zacisznego miejsca.
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie mógł powiedzieć, że cieszył się na to spotkanie. Na widok wiggenowego miał już odruchy wymiotne i kończyły mu się pomysły jak urozmaicić sobie tę nudną recepturę. Mimo to nie potrafił odmówić pomocy Brooks, której na pewno przyda się znajomość tego eliksiru. Jak to ostatnimi czasy ominął poranny posiłek i udał się od razu na umówione miejsce, gdzie czekając na Brooks, porządkował swoje pudełeczka ze składnikami. Nie zwracał uwagi na to, czy otoczenie było w stanie schludnym, czy trochę mniej. Ze swoimi dresami na tyłku całą uwagę poświęcił własnej kolekcji, która wymagała małego przemeblowania. - Widzę prawie punktualna! - Przywitał ją lekko wiedząc, że praktycznie nie umawiali się na żadną konkretną godzinę. Pozwolił jej zrobić porządek, który widocznie był jej do szczęścia potrzebny bardziej niż jemu. -Zacząłem, więc proszę bez spojlerów! - Przyznał szczerze, bo czytanie nie szło mu najlepiej od kiedy miał skupienie orzeszka. Albo i mniejsze. Już miał zacząć dawać jej wykład z warzenia wiggenowego, który znał na pamięć, gdy przypomniało mu się coś. - Nie wiem czemu o tym nie pomyślałem wcześniej, ale wiesz że nie potrzebuję kociołka. Dzięki za myśl, ale Tobie przyda się chyba bardziej, co? - Wręczył jej srebrny kociołek, który podarowała mu przy ognisku. Wiedział, że krukonka nie posiada własnego sprzętu, a on raczej nie potrzebował zapasowego, więc pomyślał o podzieleniu się z nią prezentem. -Dobra, teraz uzbrojona możesz przystąpić do pracy! Masz składniki? Patrz na pergamin i czytaj. To naprawdę jest proste. - Tyknął różdżką w pergamin, a na przepisie ważniejsze rzeczy uległy podkreśleniu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Ślizgon nie miał prawa narzekać na to, że po raz kolejny musi przyrządzić ten sam eliksir. Jeżeli myślał o pracy jako twórca eliksirów, a wszystko wskazywało na to, że tak może być, to musiał się pogodzić z niewdzięczną myślą, że będzie musiał robić rzeczy, na które nieszczególnie ma ochotę. Eliksir wiggenowy, ze względu na swe właściwości, należał do tych najpopularniejszych, więc z dużą dozą prawdopodobieństwa można było przyjąć, że jeszcze trochę się z nim namęczy.
- WiDzĘ, żE pRaWiE pUnKtUaLnA – przedrzeźniła chłopaka, uśmiechając się szeroko. – Musiałam czekać na Gwizdka, bo ktoś tu sobie zażyczył kawy. A właśnie, trzymaj – podała mu swój nieodłączny termos. Sama już była po filiżance, wypitej szybko w towarzystwie skrzata.
- Czytaj. Mam wrażenie, że do ciebie trafi – odpowiedziała, układając przedmioty na stoliku, który teraz lśnił czystością, tak jak powinien. Naprawdę tak sądziła, zwłaszcza że książkowy Holden, miał z Maksiem wiele cech wspólnych. Również miał problemy w szkole, również znajdował się na rozdrożu i również uciekał, aby ostatecznie wszystko sobie poukładać, dorosnąć.
Kiedy Max wyjął dobrze jej znany srebrny kociołek, naburmuszyła się lekko.
- Chyba sobie żartujesz, Solberg. – Ciemne brwi zmarszczyły się groźnie, łącząc się w jedną. – Będziesz miał zapasowy. Albo jeden będziesz trzymał w szkole a drugi u Felka i nie będziesz musiał się niepotrzebnie aportować.
Chłopak był jednak równie uparty, jak ona, tak więc ostatecznie doszli do kompromisu. Ona przyjęła kociołek, a chłopak otrzyma od niej dodatkowy prezent (o czym jeszcze nie wiedział). Wzbogacona o nowy sprzęt, wzięła pergamin z przepisem i zaczęła go dokładnie lustrować. - Ok, to ja będę robiła, a ty mnie poprawiaj, ok? – Uśmiechnęła się lekko, licząc w duchu, by dużo do poprawy nie było.
Zaczęła od podpalenia ognia pod kociołkiem, do którego to wlała następnie pół litra soku z chorbotka. Kiedy ten zaczął delikatnie parować, dodała do niego krew z salamandry, a cała substancja zmieniła kolor na czerwony. - Czy istotne jest, w którym kierunku będę mieszała? – Rzuciła mu pytające spojrzenie. Wiedziała, że niektóre eliksiry są na tyle wrażliwe, że zły ruch łyżką mógł całkowicie zmienić jego właściwości.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
I tu był pies pogrzebany, bo Max nigdy nie mówił, że marzy mu się kariera eliksirowara. Wręcz obawiał się, że podobna rutyna może go znużyć i odebrać przyjemność z pracy nad kociołkiem. Nie wiedział tak naprawdę, jaką widzi dla siebie przyszłość, a w tej chwili zdecydowanie nie był w nastroju na myślenie o podobnych rzeczach. Obecnie skupiał się na tym, by jakoś iść przed siebie z dnia na dzień i nie dać się porwać tej monotonii i prokrastynacji, w jaką został mimowolnie wpędzony. Spojrzał na nią z politowaniem, gdy zaczęła go przedrzeźniać. - Wystarczyło wstać pięć minut wcześniej. W każdym razie dzięki. - Zabrał od niej różowy termos, który sprawił, że lekki uśmiech pojawił się na ustach ślizgona i nalał sobie kubek ciepłego napoju i wlał go w siebie. - Co Ty Brooks, klub książki zakładasz?/b] - Rzucił z cichym westchnięciem, chociaż musiał przyznać, że dość przyjemnie zapowiadał się podarowany mu przez nią tom. Nie poddał się i dobitnie wyłożył Brooks, że zapasowego kociołka nie potrzebuje. Ostatnimi czasy i tak jego własność była używana rzadziej, a od czasu do czasu zamieniał swój garnek na ten należący do Beatrice, co już wogóle było dla niego wielkim zaszczytem. W końcu Julka na szczęście uległa i mogli zabrać się do roboty. - Wiesz, że nie jestem fanem robienia czegoś za innych, więc taki plan mi pasuje. - Przyglądał się uważnie temu, jak pracuje gotowy odpowiedzieć na każde pytanie i ewentualnie szybko interweniować, jakby coś poszło nie po ich myśli. -cZy iStOtNe JeSt, W kTóRyM kIeRuNkU bĘdĘ mIeSzAłA? - Odwdzięczył się za początek ich spotkania. Oczywiście nie robił tego obraźliwie, ale nie mógł się powstrzymać. - W eliksirach ważne jest nawet, jak oddychasz przy kociołku, więc tak, jest istotne. - Powiedział już spokojniej i swoim bardziej "mentorskim" tonem. -Najpierw lecisz w lewo, a ostatnie cztery razy w prawo. - Wyjaśnił dokładnie zasadę pracy, która mogła już na początku zaważyć nad sukcesem eliksiru.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Max co prawda nigdy nie twierdził, że widzi się w roli eliksirowara, ale widać było, że było to coś, co pasjonuje go w życiu najbardziej. I był w tym świetny. Gdyby chłopak nie wykorzystał daru, otrzymanego od losu, byłby skończonym idiotą. Krukonka wiedziała jednak, że jest to druga strona Solbergowej monety, co udowadniał na każdym kroku.
- Na zdrowie. – Skwitowała uwagę o tym, że mogła wstać pięć minut wcześniej. Mogła również wstać pięć minut później, a i tak by to nic nie zmieniło, wciąż musiałaby czekać na skrzata. Kiedy zapach dyptamowego smakosza rozniósł się po salce, zaciągnęła się nim z lubością. Tego aromatu nie dało się pomylić z niczym innym. Uwielbiała go prawie na równi z zapachem smoły, lawendy i miotlarskiej pasty.
Jak widać, Solberg zaznajomiony był z kodeksem Hammurabiego, bo na przedrzeźnianie odpowiedział tym samym. Kąciki ust Krukonki uniosły się delikatnie do góry, ale nic nie odpowiedziała. Zamiast tego pokiwała głową, starała się nie chuchać w kociołek i zaczęła mieszać eliksir zgodnie z poleceniem – najpierw w lewo, a ostatnie cztery obroty w prawo.
Eliksir zmienił zabarwienie z czerwonego na pomarańczowy, co oznaczało, że wszystko poszło tak, jak powinno. Teraz mogła przejść do dalszej części instrukcji, która była nad wyraz prosta. Spodziewała się o wiele cięższej przeprawy. A może to ona zrobiła postępy i po prostu teraz wszystko wydawało się łatwiejsze? Dziewczyna ponownie dolała krwi salamandry, zaczęła mieszać w identyczny sposób jak wcześniej i ciecz ponownie zmieniła kolor, tym razem na żółty. Dalsze czynności były do siebie bardzo zbliżone. Dolewanie krwi, mieszanie, czekanie, aż substancja zmieni zabarwienie. Kiedy ponownie dolała krwi, a eliksir zaczął przypominać barwą jej termos, nadeszła pora, by ponownie go podgrzać.
- Jakie najcięższe obrażenia może wyleczyć wiggenowy? – zapytała, czekając, aż eliksir się zagrzeje. – Myślisz, że zrośnie się po tym kość, czy potrzebny będzie szkielewzro?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wszyscy wiedzieli, a przynajmniej podejrzewali, że Max jest niespełna rozumu, patrząc czasem na jego czyny. Sam zazwyczaj brał to raczej za pozytyw, który sprawiał, że granice w jego życiu po prostu nie istniały, a on mógł czerpać z niego garściami. Ostatnimi czasy jednak jego poczucie własnej wartości dość mocno jebło na łeb na szyję, choć ślizgon starał się tego nie okazywać. - Chcesz też? - Wyciągnął w jej stronę kubek z gorącym napojem. Skoro już tak się poświęciła, by zdobyć dla niego kawę, mógł chociaż odwdzięczyć się tak miłym gestem. Przypomniało mu się ich ostatnie wspólne warzenie, gdzie Brooks zdecydowanie z mniejszym zapałem podchodziła do kociołka i uśmiechnął się pod nosem. Jednak potrzeba i chęci zmieniały wiele. Nie miał jednak zamiaru wytykać niczego krukonce. Dużo bardziej zależało mu, by ta skupiła się na eliksirze i zrozumiała zasadę jego działania. Obserwował zmiany kolorów płynu, które znał już na pamięć. Krew salamandry nie tylko była zajebistym stabilizatorem, ale przede wszystkim posiadała niezwykle odżywcze właściwości, na czym w tej chwili im zależało. -Kolejna chce zbawiać świat wiggenowym. Salazarze miej nad nią litość. - Wzniósł oczy do nieba pamiętając, jak Felek chciał się wyleczyć tym eliksirem w Luizjanie. - Wiggenowy przede wszystkim Cię regeneruje i co prawda leczy ciężkie rany, ale raczej tyczy się tych obrażeń otwartych. Na pewno nie czarnomagicznych. I NIE ZRASTA KOŚCI, na chuja wafla. - Powiedział cierpliwie, lecz dobitnie. W końcu nie było to jakieś cudowne remedium na wszystko, a prosty eliksir regenerujący. Nie mogli spodziewać się cudów. - Dobra, dawaj kręgosłupy! - Powiedział, gdy eliksir zaczął wyglądać, jakby miał się niedługo przegrzać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Max, jaki był, każdy widział. Łączył w sobie dwie skrajne cechy i stanowił przez to niemałą zagadkę. Krukonka wielokrotnie zachodził a w głowę, jak można być kimś tak inteligentnym i głupim w tym samym czasie. Podejrzewała, że to brak wyobraźni, a co za tym idzie, brak pojmowania konsekwencji własnych czynów. Nie wykluczała również, że jest zupełnie przeciwnie. Max doskonale wiedział, co się może wydarzyć, ale jakaś autodestrukcyjna cząstka duszy, pchała go w kierunku kolejnych kłopotów, których można było łatwo uniknąć.
- Nie, dzięki. Wypiłam szybkie espresso w kuchni. Częstuj się do woli, Maksiu – odpowiedziała, nie odwracając spojrzenia od kociołka. Nie, żeby specjalnie fascynowały procesy zachodzące w eliksirze. Po prostu miała dziwne wrażenie, graniczące z pewnością, że jak tylko odwróci wzrok, to coś się stanie.
- Zluzuj pasek w spodniach, Solberg. Czy co tam masz w tych dresikach– zripostowała chłopaka, który walnął jej wykład na temat właściwości eliksiru. – W książce napisali, że wyleczy nawet ciężkie rany. Nie określili jednak, jakie. To trochę mało, nie uważasz? Więcej informacji znadziesz na ulotce mugolskiego syropu na kaszel, a my tu rozmawiamy o jednym z najmocniejszych eliksirów leczniczych w magicznym świecie. Więc skoro książka mi nic nie powiedziała, to może ty mnie oświecisz, na jakie urazy można stosować wiggenowy.
Kiedy eliksir zaczął powoli bulgotać, a Solberg polecił jej dodanie kolejnych składników, tak właśnie zrobiła. Chwyciła w dłoń fiolkę z kręgosłupami drapieżnej ryby i za pomocą pęsety zaczęła dodawać je do wywaru – dokładnie pięć.
Ponownie zwiększyła płomień pod kociołkiem i gdy wywar zmienił barwę na żółtą, dodała kolejne pięć kręgosłupów, a następnie kroplę śluzu z gumochłona.
- Gdyby na flakonikach z wiggenowym była etykietka ze składem, ludzie dwa razy by się zastanowili, zanim by zrobili coś głupiego i niebezpiecznego – stwierdziła kwaśno, gdy zapach parujących składników, uderzył ją w nozdrza. Jeżeli coś ją dziś trzymało z dala od Doliny Godryka i jej moczar, to nie wkurwione rzeczne trolle, a smak eliksirów, które wlewali w nią w Mungu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Julka mogłaby założyć klub z wieloma ludźmi, którzy myśleli o Maxie tak samo. W jego wypadku rozum był często ciekawym dodatkiem do ciała, który czasami coś tam podpowiadał cichutko, ale nie na tyle silnie, by ślizgon mógł się go posłuchać. Raczej to właśnie jakiś pęd ku autodestrukcji był tym, co napędzało Solberga. Często zdawał sobie z tego sprawę, ale bywały momenty, gdzie kompletnie nie zauważał tego, jak jego czyny szkodzą jemu samemu. Skoro Brooks nie chciała kawusi, to Max sam się nią poczęstował i dopiero, gdy kubek ciepłego napoju został wlany do jego gardła, wzięli się za właściwą część ich spotkania. -Nie podejrzewałbym, że czytasz książki do eliksirów. - Powiedział ze śmiechem, bo to wyznanie faktycznie lekko go zdziwiło. - Nie powiem, że najlepiej sprawdzić to w praktyce, chociaż taka prawda, ale głównie zasklepia wszystkie rany typu dźgnięcia, przecięcia, czy porwanie tkanki. Działa na zasklepianie się krwi i zrastanie skóry. Dobry jest też na zakwasy. - Po krótce przedstawił jej jak naprawdę zachowuje się eliksir, którym była dzisiaj zainteresowana. -Gdyby krukoni tyle nie gadali, byliby lepszymi eliksirowarami. - Lekko ją upomniał, bo eliksir nie dość że źle pachniał, to jeszcze zaczął kipieć. Max szybko dodał zgnieciony w dłoni liść mięty i ciecz natychmiast się uspokoiła. -Za dużo śluzu. Albo nie do końca go oczyściłaś. - Wytłumaczył możliwe przyczyny tego zdarzenia, po czym dał jej znak by kontynuowała pracę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Gdyby ten klub miał mieć comiesięczne spotkania, to musieliby podnająć od Hampsona Wielką Salę, aby pomieścić wszystkich zainteresowanych. Nie zdziwiłaby się, gdyby na spotkaniu, oprócz nauczycieli i znajomych, pojawił się i sam Solberg. Spotkanie w tak doborowym towarzystwie byłoby w końcu doskonałą okazją, żeby odwalić coś spektakularnie głupiego.
- Dziękuję. I co, tak ciężko było to wydusić, Panie Solberg? – zapytała z uśmiechem, kiedy chłopak nareszcie jej wyjaśnił, jakie obrażenia można leczyć za pomocą eliksiru wiggenowego. Ta rozmowa byłaby znacznie prostsza i krótsza, gdyby zrobił to od razu. Z drugiej strony chłopak cierpiał teraz na nadmiar wolnego czasu i może po prostu starał się go czymś wypełnić, choćby w tak głupi sposób?
Cicho westchnęła, gdy buzująca w kociołku substancja zaczęła lekko kipieć. Pomimo wielu lat w Hogwarcie, wciąż była pod wrażeniem, jak wrzucenie jednego listka do stojącego na dużym ogniu wywaru mogło sprawić, że ciecz się uspokajała.
- Gdyby ślizgoni więcej rozmawiali, to by ich mecze nie trwały pięć minut – odpowiedziała, przygotowując się do kolejnego etapu warzenia, a mianowicie… mieszania. Tak, ta z pozoru prosta czynność wymagała od niej nie tylko uwagi, ale i precyzji, bo przy warzeniu eliksirów takie rzeczy były z jakiegoś powodu niezwykle istotne i bulgoczącym w garnuszku kręgosłupom robiło różnicę, czy łyżka była kręcona w prawo, czy w lewo, jak ją już nauczył dziś Solberg.
- Ok, to teraz znowu śluz – stwierdziła, niezbyt pocieszona tym faktem. Dalsze przemyślenia na temat pracy nad wywarem zatrzymała dla siebie. Miała tylko nadzieję, że pójdzie im to w miarę szybko, bo od intensywności zapachów powoli zaczynało kręcić jej się w głowie. Nic dziwnego, że Dear chodzi wiecznie wkurwiona, jak przez cały dzień musi się męczyć w taki sposób.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Racja, klub ten mógłby ledwo pomieścić się w jakiejkolwiek sali innej niż ta, gdzie szkoła ucztowała praktycznie codziennie. Na szczęście nikt jeszcze nie wpadł na założenie Stowarzyszenia Spierdolonego Solberga więc nie musieli się martwić o lokację na spotkania. - Trochę szacunku, dla nauczyciela, bo jeszcze w tym kociołku wyląduje coś, czego być tam nie powinno. - Pokazał jej język, chociaż wiedziała że żartuje. Nigdy w życiu nie zrobiłby czegoś takiego z premedytacją osobie, która była mu jakoś bliska. No, ewentualnie lekko by się zabawił, by nauczyć ją lekcji na przyszłość, ale dzisiaj, gdy miała już przed sobą przepis, szanse na to zdecydowanie był marne. Sztuka polegała na powiązaniu składników i zrozumieniu, jak na siebie oddziałują. Gdyby Max po prostu wrzucił tam listek, bez uprzedniego zgniecenia go, prawdopodobnie nic by się nie stało. Dzięki temu, że zamknął go jednak wcześniej w swoich dłoniach, nie tylko zmienił lekko jego temperaturę, ale i pozwolił wypuścić trochę soków, które tutaj były najważniejsze. - Myślę, że zwykła rozmowa tu nie pomoże. Raczej kompletne przegrupowanie i zmiana taktyki. - Dodał nieco poważniej, obserwując, jak Julka miesza w kociołku. W myślał liczył, czy przypadkiem nie popełnia jakiegoś błędu. - Miejmy nadzieję, że będzie dobrze. W razie czego, wiesz już, co robić. - Obserwował, jak wywar zmienia kolor na żółty. Wyglądało, że tym razem Julka uważniej dodała śluzu gumochłona. -Masz przygotowaną wodę miodową? - Zapytał nie widząc nigdzie odpowiedniego flakoniku. Wielozadaniowość była tak samo ważnym elementem warzenia, jak odpowiednie dobranie proporcji, czy składników. Wszystko musiało zostać zrobione w odpowiednim czasie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Słysząc słowa Solberga i widząc wywalony język, przewróciła jedynie oczami. Komuś tu się poprawił humor, co było dobrym prognostykiem na przyszłość. Lepsza była ta lekka uszczypliwość od widoku zbitego szczeniaczka. I to takiego odwodnionego i niewyspanego.
- Tak jest, Panie Profesorze. Oczywiście, Panie Profesorze – zasalutowała niechlujnie i po raz kolejny zerknęła na kartkę. Właściwie od tego ciągłego spoglądania na pergamin, znała przepis na pamięć, ale nie ufała sobie jeszcze na tyle, by starać się robić wszystko z głowy. - Shit. Here We go again – mruknęła pod nosem, mieszając i czekając, aż wywar nabierze pomarańczowej barwy – Brakuje wam charakteru, nie taktyki. Powinniście latać z pieprzem w dupie, a tymczasem gracie tak, jakbyście nie wierzyli w wygraną. – Podzieliła się z chłopakiem własnymi przemyśleniami na temat wężowej drużyny. Mieli przecież dwóch zawodowych graczy, reszta drużyny również była w miarę ogarnięta. Same umiejętności jednak nic nie znaczyły, kiedy nie dojeżdżała głowa.
- Jasne – odpowiedziała na pytanie o wodę miodową. Niewielki flakonik leżał nieco z boku, gdyż nie chciała go przypadkiem strącić podczas mieszania wywaru. Nie zwlekając, wlała zawartość buteleczki do eliksiru, który ponownie zmienił barwę, tym razem na turkusową. Jeżeli czegoś się dziś nauczyła, to tego, że przygotowanie wiggenowego było niewykonalne dla daltonisty.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Starał się jak mógł, chociaż nie miewał zbyt wielu takich radosnych chwil. Kawa na pewno pomagała, a od czasu do czasu raczył się kropelką jakiegoś eliksiru, który pomagał mu wyciszyć umysł i odpocząć od tego, co męczyło jego duszę. Robił wszystko, co mógł, by chociaż sprawiać wrażenie normalności. -No i od razu lepiej. Muszę wprowadzić musztrę na Lab medzie jak mnie przywrócą. - Zażartował, choć po raz kolejny w jego umyśle pojawiło się wielkie pytanie, czy w ogóle ma sens, by powracał do swojej funkcji. Co prawda brakowało mu tego, ale nie był pewien, czy ma wystarczająco siły, by w pełni wrócić do swoich obowiązków. Zresztą słyszał, że Felek bardzo dobrze radził sobie na jego miejscu. - No wiggenowy nie jest jakoś bardzo ekscytujący do warzenia. Dobrze, że od pałki masz silne ręce, to Ci nie odpadną, jak niektórym za pierwszym razem. - Monotonia, która aż biła z przepisu na ten wywar sprawiała, że Solberg nie był jego największym fanem. Może i był przydatny i popularny, ale Salazarze ile można mieszać w kociołku i patrzeć, jak zmienia kolory. Nie miał już jedenastu lat, by coś takiego robiło na nim wrażenie. - Tak naprawdę to brakuje nam wszystkiego. Nowego kapitana szczególnie. Heav nie jest złym graczem, ale z dzieckiem i wszystkim ma chyba za dużo na głowie, by nas porządnie przygotować. - Wywalił z siebie, wciąż patrząc, czy kolory które uzyskiwała Julka były poprawne. Nie chciał umrzeć przez źle zrobiony wiggenowy. - Świetnie. Dwadzieścia punktów dla Brookslavu. - Faktycznie mignął mu gdzieś moment, gdy Julka przemieściła fiolkę, a przyzwyczajony do swojego systemu pracy, nie pomyślał, że mogła odłożyć ją akurat w tamto miejsce. -Ostatni etap. Jak przegrzejesz zaczynasz od nowa, więc lepiej patrz na termometr. - Ostrzegł ją, bo to że zabrnęła tak daleko nie gwarantowało jeszcze sukcesu. Zawsze można było coś spierdolić.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Szczęście i normalność, w znacznej większości przypadków, nie były, jak na ironię, kwestią przypadku, a wyboru. Wybór ten nie polegał na prostym powiedzeniu sobie: „będę szczęśliwy”, a na podejmowaniu mądrych decyzji. Ile problemów uniknąłby Solberg, gdyby zdecydował się dla odmiany ruszyć głową, nie główką. Albo nie okładając innych po mordzie przy pierwszej lepszej okazji. Mówiła mu o tym, ale decyzje podejmował on. I musiał się liczyć z konsekwencjami, jak na dorosłą osobę przystało.
- Mam nadzieję, że prędzej, niż później. Felek jest spoko i naprawdę godnie cię zastępuje, ale chciałabym czasem dla odmiany coś uwarzyć, zamiast mierzyć fantomom temperaturę. Choć brakowało jej obecności Ślizgona na lekcjach i zajęciach kółka, to cieszyła się, że jest zawieszony. Życiowe decyzje, które należy podjąć, wymagają czasu na przemyślenie, a tego chłopakowi akurat nie brakowało. Zresztą, Max zapracował sobie na to zawieszenie jak mało kto, a Krukonka wierzyła w starą mądrość głoszącą, że chcącemu nie dzieje się krzywda. Gdyby ludzie częściej brali odpowiedzialność za swoje czyny, świat byłby znacznie prostszym miejscem. A przez to lepszym.
- Dobrze, to że nas ktoś obcy nie słucha, bo bym potem dostawała listy z pytaniami, o jaką pałkę ci chodzi – wyszczerzyła się wesoło, starając się przy tym nie spuszczać wzroku z kociołka, który, jak każdy dobrze wiedział, zwykł kipieć w sekundzie, gdy się tylko odwrócisz. - Gdybym się skupiała tylko na treningach Swansea, nigdy bym nie trafiła pałką w tłuczek – stwierdziła cicho, komentując słowa o ślizgońskiej pani kapitan. Może ta nie przykładała się zbytnio do swojej roli, ale w drużynie było siedmiu graczy, okazji do gry w quidditcha całe mnóstwo – od lekcji z Walshem i Avgustem, po treningi innych drużyn, na ćwiczeniach we własnym zakresie kończąc. Ona sama znaczną część miesiąca poświęciła na próby nauczenia Shawa czegokolwiek i choć jej wysiłki spełzły na niczym, to sama się sporo nauczyła – przede wszystkim cierpliwości.
- Jeszcze dwadzieścia punktów i prześcignę Gryfonów w Pucharze Domów – powiedziała cicho i wstrzymała oddech, wlepiając orzechowe spojrzenie w termometr. Nie po to kręciła w tym gównianym kociołku przez ostatnie minuty, żeby teraz wszystko poszło na marne.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ciężko było zaprzeczyć, że podejmowane przez Maxa decyzje bardzo często były raczej wątpliwe. Chociaż on sam nie był wbrew pozorom idiotą, który nie potrafił przewidzieć konsekwencji, najzwyczajniej w świecie miał je głęboko w poważaniu. Nie interesowały go własne obrażenia na duchu, czy ciele, do tych był przyzwyczajony. To właśnie, gdy konsekwencje dopadały drugą osobę, ślizgon zdawał się powracać na ziemię i żałować swojej głupoty. - Nie obiecuję, że wrócę, ale zawsze mogę go podszkolić z paru mikstur. - Rzucił nieco mniej radośnie, bo kwestia kółka była dla niego naprawdę dość bolesna. Sam traktował zawieszenie z dość dużą dozą obojętności. Wiedział, że należało mu się w końcu, po tylu latach przesuwania wszelkich granic panujących w tej szkole i kompletnie nie dziwił się Hampsonowi, że ten podjął taką decyzję. Jedyne czego nie rozumiał, to fakt, że wciąż kazano mu przystąpić do egzaminów i kisić się w murach, podczas gdy dużo lepiej spożytkowałby ten czas poza nimi. To ta wymuszona bezczynność sprawiała, że irytował się na samą myśl o tej żałosnej szkole. - W następnym Obserwatorze byłabyś na pewno na rozkładówce. - Pokręcił rozbawiony głową, bo faktycznie mogło to zabrzmieć co najmniej dwuznacznie. O kociołek nie musiała się martwić, Max czuwał i był gotów w razie czego załagodzić sytuację. Nie bez powodu dzierżył cały czas różdżkę w lewej dłoni. -Ty to jesteś inna historia. Masz okazję trenować z zawodowcami. - Stwierdził, choć musiał przyznać jej rację. Same treningi drużynowe nie były w stanie poprawić ich umiejętności. Max dużo częściej sam brał Pioruna na plecy i maszerował poćwiczyć ze znajomymi. Te pojedyncze treningi przed meczami, organizowane przez Heav zdecydowanie nie wystarczały. -A do tego jeszcze dwadzieścia sekund i skończysz eliksir! - Zaśmiał się na jej przytyk do gryfonów, którzy faktycznie niezbyt dobrze stali w tegorocznym rankingu pucharu domów. Obserwował skupienie, z jakim Julka maltretowała wzrokiem termometr i uśmiechnął się pod nosem. Chyba tak zaangażowanej w eliksir jej jeszcze nie widział. Na szczęście praca się opłaciła i już po chwili wiggenowy cieplutki i gotowy do użycia parował w kociołku. - Dobra, to teraz tylko do fiolek i możesz iść się łamać. - Podał jej nowiutkie kryształowe fiolki, by mogła zabrać w nich eliksir i w czasie, gdy ona zajęła się przelewaniem, Max powoli sprzątał stanowisko pracy. Gdy już wszystko było zakorkowane i wypolerowane, pożegnał się ze znikającą za drzwiami Brooks, a on sam został jeszcze w sali by trochę popracować.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Powinien być w tym pokoju i się uczyć, prawda? Teoretycznie tak było. Siedział w mięciutkim fotelu, książki leżały na stoliku obok, pergaminy były obciążone kałamarzem i przypominajką ale nie zrobił z tych akcesoriów żadnego pożytku. Próbował odrobić pracę domową z historii magii ale szło mu tak opornie, że szybko się poddał. W kwestii nauki bardzo łatwo się poddawał... senności. Ogień wesoło trzaskał w kominku, było cicho, spokojnie, a na jego kolanach spał kot. Nie miał bladego pojęcia czyj to kocur, wydawało mu się, że już go gdzieś widział, ale wytężanie umysłu w trakcie przysypiania jest czynnością zgoła nadaremną. Nie wyganiał kocura, na wpółświadomie głaskał go za uszami, a głowę trzymał na wezgłowiu fotela i oboje sobie przysypiali. Miłość zwierząt była dla Eskila czymś niezwykle naturalnym. Wielokrotnie zdarzało się, że czyjś zaginiony pupil trafiał właśnie na tego konkretnego ślizgona, który czasem wydawał się być wabikiem dla pomniejszych zwierząt. Czy to kot Robin czy to ten tutaj... jakoś do niego lgnęły. Wypadałoby rozpieścić swojego bezimiennego kameleona jednak ten wolał nieruchomo spać aniżeli przeznaczać swą atencję dla Eskila. Nie miał pojęcia czemu go adoptował (Eskil kameleona, nie na odwrót), ale było minęło, niech sobie zwierzak śpi w dormitorium. Jego właścicielowi pozostało nadrabianie miłości poprzez rozpieszczanie cudzych kotów. Mruczenie było relaksujące więc nie dziwnego, że się temu całkowicie poddał. Ogólnie rzecz biorąc nie miał żadnego problemu z niedoborem snu, przesypiał grzeczne osiem godzin... ale czasem potrzebował pospać więcej, a skoro potrafił odpływać w objęcia Morfeusza dosłownie w każdej sytuacji tak było to normalne zastać go drzemiącego. Wyjątkowo nie miał na głowie czapki, bowiem spał na niej ten obcy kocur. Może kiedyś się obudzą to Eskil wpadnie na pomysł odnalezienia właściciela kota. Będzie to stanowić spory problem bo jak miałby to zrobić? Najwyżej podrepcze do Robin, poprosi ją o zrobienie temu kociemu przystojniakowi zdjęcia i rozwiesi się na tablicy ogłoszeń. Ukradłby go, ale już i tak napytał sobie biedy u wychowanki ich domu więc wolał póki co ograniczyć przestępstwa. Gdy spał twarz Eskila była rozluźniona i wygładzona. Zero zmartwień, zero jakichkolwiek negatywnych emocji, a jedynie spokój i odpoczynek. Celebrowanie wolnego czasu którego nie miał było ważną częścią jego jestestwa.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Ten dzień nie zaczął się dobrze i nie chodziło wcale o wstanie lewą nogą. Wystarczyło dziesięć minut - nie mniej, nie więcej - żeby zarejestrowała po przebudzeniu nieobecność Kiry. Kotka, która pod koniec października zachowywała się jak księżniczka lub dzikus, teraz najwyraźniej przybrała tą drugą twarz i... no właśnie, i co? Opuściła dormitorium, to było pewne, tylko z kim, po co? Raczej nie była ufna wobec obcych, ale może ktoś wywabił ją podstępem...? Puchonka nie mogła też wykluczyć, że zwierzę po prostu przemknęło komuś między nogami i wypadło na korytarz, skąd zaczęło swoją wyprawę po zamku. I chociaż czuła, że zaczyna coraz bardziej kombinować, to jednak nie mogła powstrzymać wciąż napływających do głowy potencjalnych opcji przebiegu wydarzeń. Co tu dużo mówić, martwiła się jak cholera, dlatego zebrała się z łóżka w ekspresowym tempie i na łeb na szyję doprowadziła do jako takiego stanu, żeby tylko ktoś się jej nie wystraszył, kiedy będzie latać po zamku. Powiedzmy sobie szczerze - to przedsięwzięcie z góry było skazane na porażkę, ale zupełnie się tym w tamtej chwili nie przejmowała. Zamek był ogromny, miał niezliczoną ilość komnat i zakamarków, w których kot z łatwością mógłby się schować, a do których ona nie dałaby rady zajrzeć. Obleciała lochy, obleciała parter, pierwsze i drugie piętro, w końcu docierając na trzecie... chociaż powinna powiedzieć dopiero. Z każdą kolejną chwilą rósł w niej niepokój i złość, ale nie miała zamiaru się poddać, choćby miała łazić po zamku przez cały dzień. Minęła znajome drzwi, za którymi krył się pokój do nauki i nawet na nie nie spojrzała, zupełnie nie biorąc pomieszczenia pod uwagę, ale może jednak... Cofnęła się. Niekiedy takie miejsca, które niby wydają się złą opcją, okazują się tą właściwą. Och Merlinie, dałaby wszystko, żeby tak było i tym razem! Wpadła do nieużywanej klasy, ku niezadowoleniu drzwi, które skrzypnęły przeraźliwie, a zaraz po tym, nim zdążyła dobrze wejść do środka, zaczęła koncert kichnięć. Oczywiście, wzbudziła małe chmurki kurzu. Powinna była o tym pamiętać po ostatniej wizycie w pokoju. - Jeśli tu jesteś, Kira, to przysięgam, że wynajdę ci jakieś urządzenie śledzące, żebym zawsze wiedziała, gdzie się szwendasz - oznajmiła zachrypniętym od kurzu głosem i zamrugała kilkukrotnie, chcąc pozbyć się z oczu nieszczęsnych drobinek. Dopiero wtedy dostrzegła, że nie jest sama. Ciężko było stwierdzić, kogo dostrzegła najpierw - kotkę czy chłopaka, na którego kolanach tamta spała. - O-och. Przepraszam - zająknęła się, patrząc na blondyna przez dłuższą chwilę, dopóki znowu nie kichnęła, a włosy nie przesłoniły jej pola widzenia. - No na Morganę, ileż można - mruknęła niezadowolona, ponownie zwracając uwagę na dwójkę siedzącą w fotelu. Musiała sama przed sobą przyznać, że nie spodziewała się zastać tutaj nikogo, a jeśli się nie myliła, to jeszcze przeszkodziła w drzemce. Cóż... - Czy ona siedziała tu z tobą cały czas?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie zdołał zasnąć na tyle głęboko aby zignorować napływające z zewsząd dźwięki. Drgnął kiedy usłyszał kichnięcie, postanowił zatem odwrócić głowę na drugą stronę wezgłowia fotela i spać dalej jednak hałas przybliżał się i był przeplatany dziewczyńskim głosem mówiący coś o urządzeniach śledzących. To ostatecznie wyrwało Eskila ze snu i zmusiło do otwarcia zaspanych oczu. Wyprostował się i przypomniał o kocie na kolanach, ale jednak jego wzrok padł na kichającą dziewczynę. - Eee... na zdrowie i nie musisz rzucać na mnie zaklęć śledzących. Jestem niewinny. - do jego uszu nie dotarł podmiot wypowiedzi. Z tego wszystkiego był przekonany, że coś przeskrobał i mu grożono. Musiał przestać tak reagować bo inaczej za każdym razem będzie zdradzać, że ma swoje za uszami. Potarł kłykciami powieki. - Co ci? - znał ją! Miała śmiesznie krótkie imię, Ola. Jak mógł jej nie znać skoro też była taką miłośniczką ONMS jak on. Przynajmniej mógł z góry stwierdzić, że jest niegroźna ani nie powinna go o nic obwiniać bo niczym się jej nie naraził. Zrobił z tego powodu szybki rachunek sumienia i nie doszukał się w swoich uczynkach niczego nieprawidłowego. Oparł dłoń o podłokietnik i miał wstać, ale kocie pazury wbiły się w jego kolana co było nieodzownym znakiem, że ma jednak siedzieć bo zwierzę nie wyraża zgody na zmianę pozycji. - O, to kotka? No, sama do mnie przyszła i się wprosiła na kolana. Jest twoja? No to super, właściciel sam się znalazł. - zakrył usta pięścią i ziewnął potężnie, aby ostatecznie się otrząsnąć z zaspania. Dziewczyna dalej kichała, a jemu pozostało czekać aż przestanie bo cóż innego miał zrobić? Oderwał kocie pazury od swoich spodni i opierając zwierzę o swoje jedno ramię wstał z fotela. - Ech, kolejny kot który mnie polubił i którego muszę zwrócić. - zaśmiał się krótko i podrapał trzymane kocisko w okolicach szyi. - Przyłażą do mnie jakbym pachniał kocimiętką. - ale to nie była Robin więc grzecznie oderwał od siebie kota i wyciągnął z nim ręce w kierunku Oli, aby zwrócić jej zgubę. Lucyfera by perfidnie ukradł, ale Puchonka miała tak sympatyczny wyraz twarzy, że jakoś tak nie mógł się zdobyć na żadne złośliwości. - Żegnaj, o miękki kocie. - teatralnie westchnął, ale ogólnie był pogodny. Przysiadł sobie na podłokietniku fotela i po zwróceniu zwierza mógł przeciągnąć się na wszystkie strony. Nie miał pojęcia ile tu siedział, ale sądząc po zastygłych mięśniach to mogła być to nawet solidna godzinka.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Po raz kolejny w myślach narzekała na nieporządek panujący w poszczególnych komnatach w Hogwarcie. Ta na przykład wcale nie była nieużywana, jak to niektórzy mówili, a z tego co wiedziała, korzystało z niej całkiem sporo osób. Dzięki takiej przykrywce była to zresztą doskonała kryjówka, miejsce, w którym można było spokojnie się czymś zająć. Ale mogłoby być tu ciut czyściej. Na pewno nie tylko ona by się z tego powodu ucieszyła. - Wychodzi na to, że chyba mam alergię na kurz - stwierdziła, odpowiadając tym samym na zadane przez chłopaka pytanie. No tak, przecież to było to, czego jej brakowało do szczęścia. Hurra. Półprzytomnym wzrokiem patrzyła, jak kotka udaremnia jego próbę wstania z fotela. - Tak, ma na imię Kira. Mała menda jakimś cudem wymknęła się z dormitorium, a ja prawie umarłam ze strachu. Ale dobrze, że była z tobą, przynajmniej wiem, że nic jej się nie stało. I chyba wcale nie narzekała - powiedziała, spod uniesionych brwi patrząc na swoją milusińską. Gdyby nie wtargnęła do tego pokoju, idylla zapewne dalej by trwała w najlepsze. - Może pachniesz? Najwyraźniej działasz jak magnes na koty, następnym razem od razu poszukam ciebie zamiast latać jak wariatka za tą małą paskudą po całym zamku - stwierdziła ze śmiechem i odebrała od Eskila uciekinierkę, praktycznie od razu składając na jej łebku buziaka. Najchętniej wytuliłaby ją za wszystkie czasy i nie puszczała. Naprawdę traktowała ją jak własną córkę. - Czemu w takim razie nie sprawisz sobie kota? - spytała, wciąż nie wypuszczając z objęć Kiry, choć obie wiedziały, że to tylko kwestia czasu, gdyż noszenie na rękach nie było czymś, co tamta lubiła. - A tak swoją drogą, nie powinieneś przypadkiem pisać jakiejś pracy? - Brodą wskazała na stolik i leżące na nim przedmioty, których przeznaczenie było oczywiste. Czy z tego, że zastała chłopaka śpiącego mogła wywnioskować, że temat pracy był niesamowicie nudny? Jej samej też czasami zdarzało się uciąć komara nad stołem, bo już zdecydowanie bardziej wolała pójść na lekcję z takiego na przykład wróżbiarstwa niż pisać z niego jakiś esej. - Dobra, uciekaj - rzuciła cicho, ostatni raz głaszcząc kotkę i odstawiając ją na podłogę, bo wyraźnie już się tego domagała. I co? Oczywiście Kira od razu czmychnęła w okolice fotela i zaczęła łasić się do chłopaka. - Magnes na koty, mówiłam!
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Eskilowi, o zgrozo, ten syf tak nie przeszkadzał. Zapewne istotnym jest tu fakt, że nie należy do pedantów, a bałagan w jego kufrze woła o pomstę do nieba. Kurz? Ledwo zwrócił uwagę, ba, dopiero zachowanie Oli sprawiło, że w ogóle to zauważył. Niezbyt wiedział jak zaradzić na jej alergię więc po oddaniu kota uchylił chociaż trochę okna. Świeże zimowe powietrze z pewnością nie zaszkodzi. - Kira-mała-menda? - zaśmiał się i głaskał kota, nawet kiedy był już w ramionach swojej prawowitej właścicielki. - Byliśmy grzeczni jak stadko dobrze wychowanych hipogryfów. - zapewnił. Miłe łechtała jego ego, to był komplement! A takich nigdy nie za wiele, poza tym co tu dużo mówić, lubił znajdować cudze zwierzaki bo wówczas często mógł trafić na kogoś fajnego. Oto dziś dowiedział się, że Ola ma fajnego kota. Bardzo istotna informacja! To świetny pretekst aby ją zgadać gdyby przyszła taka potrzeba. - Oke, jak ją znajdę to dam ci też znać. Jak wszystko zawiedzie to wypcham kieszenie kocimiętką i zwabię wszystkie koty z zamku. Ale się wszyscy powkurzają. - najwyraźniej wprowadzenie pomysłu w życie nie będzie stanowić najmniejszego problemu. Sposób wynalazł zaiste skuteczny! Żaden kot mu się nie oprze, a w zamku muszą być ich dziesiątki - dziesiątki mruczącej i miękkiej miłości. - Po co mi mój własny kot skoro cudze do mnie lgną? Nie narzekam na ich brak. - znowu się roześmiał bo choć przydałby mu się taki futrzak to już za późno wszak posiadał bezużytecznego kameleona wcinającego martwe muchy i świerszcze. Splótł ręce na karku kiedy nie miał co z nimi zrobić. Mina mu zrzedła, tak usilnie starał się zapomnieć, że ma do odrobienia pracę domową a tu się okazuje, że dostał na moment osobistą (i ładną!) przypominajkę. - Ehh, powinienem, ale jestem kiepski w pisaniu referatów. Cokolwiek napiszę to brzmi to idiotycznie. Historykiem to ja nie zostanę. - trochę celowo ubarwił swoje nieszczęście związane z tym oto zajęciem. Może uda się sprawić, że dziewczyna zaoferuje pomoc? Nie miałby nic przeciwko, aby chociaż połowę mu napisała to byłaby gwarancja otrzymania za to ocenę minimum Okropny. Przy Oli jednak jakoś tak nie chciał perfidnie o to prosić, byłoby mu zwyczajnie głupio. Dotychczas nie miał z tym absolutnie żadnego problemu, ale teraz… gdy tak spoglądał na nią… to może pójdzie do Sophie i się ładnie do niej uśmiechnie. Istniało dziesięć procent szans, że to zadziała. Coraz szybciej orientowała się kiedy chciał się nią wyręczyć. Musiał zachować większą ostrożność aby jej za bardzo nie zdenerwować. Parsknął śmiechem gdy Kira do niego wróciła. Kucnął i zaatakował ją drapaniem po obu stronach pyszczka. - Ona cię nie zdradza. - zapewnił zerkając na stojącą tu dziewczynę. - Ona po prostu mnie wyczuwa, a koty są ciekawskie i wszędzie wetkną swoje wąsy. Nic osobistego, prawda Kira-mała-mendo? - próbował odstawić ją bliżej Oli ale kot, jak to kot, nie był zainteresowany jakąkolwiek ingerencją zewnętrzną w jego małe kocie oczekiwania. Rozłożył bezradnie ręce na boki. - Co zrobię, mam fory u zwierzaków. - absolutnie nie miał z tego tytułu wyrzutów sumienia. Oj nie, było mu to bardzo na rękę! Poza tym z tego co zauważył na lekcjach to Ola też miała rękę do magicznych stworzeń. Może z tego też powodu Eskil jakoś tak łatwiej ją lubił? Przecież półwil jest w połowie stworzeniem! Była to myśl zaiste komiczna.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Uchylenie okna przyjęła z ulgą. Marne były szanse, aby kurz zniknął o tak, cyk i już, ale przynajmniej w pewnym stopniu pomoże, a poza tym rześkie zimowe powietrze na pewno im nie zaszkodzi. Wykichała się tego dnia chyba za wszystkie czasy. Porównanie do stadka hipogryfów - w dodatku dobrze wychowanych - nieźle ją rozbawiło. Mimo że nic nie wskazywało na to, aby było inaczej, to jednak nie mogła uwierzyć, że jej podopieczna grzecznie leżała na kolanach chłopaka, nie martwiąc się zupełnie niczym, podczas gdy ona przeszukiwała każdy zakamarek w zamku. Widać cwana istotka potrafiła się ustawić w życiu, i to jeszcze jak. Uniosła brwi na kolejne słowa Ślizgona. - I jesteś pewien, że chcesz na siebie ściągnąć gniew tych wszystkich posiadaczy kotów w zamku? W sumie ciekawe, ile ich tak właściwie jest. Ale, o matko, zebranie takiej miauczącej bandy, dajmy na to, na korytarzu przed wielką salą, to byłoby coś! - powiedziała, a na samą myśl o tym aż zaświeciły jej się oczy, bo halo, chyba nikt nie pogardziłby korytarzem pełnym tych malutkich kulek szczęścia. Chociaż z drugiej strony mogło ich nie być aż tyle, bo sporo uczniów ograniczało się jedynie do posiadania sowy. Ich strata. Gdyby tylko istniała taka możliwość, to Krawczyk chętnie zaopiekowałaby się jeszcze kilkoma zwierzakami. - Uważaj, żeby ktoś cię kiedyś nie posądził o kradzież, bo może się skończyć niezbyt ciekawie - ostrzegła, zapewne i tak niepotrzebnie, bo dziwne by było, gdyby Eskil nie zdawał sobie z tego sprawy. Cóż, ona raczej do nikogo nie wyskoczyłaby z takimi pretensjami, ale ludzie byli różni. Koty chodziły własnymi drogami, a poza tym nie widziała powodu, dla którego ktoś miałby porywać... Okej, widziała, po prostu wierzyła w dobre serca hogwartczyków. - Ałć, historia magii. - Cmoknęła i skrzywiła się, jakby same te dwa słowa powodowały u niej ból. Może i nie było to wcale tak dalekie od prawdy? - W takim razie nie dziwię się, że nad tym zasnąłeś. A jaki temat? - spytała, zastanawiając się, czy właściwie będzie umiała w jakikolwiek sposób pomóc. Nigdy nie była dobra z tego przedmiotu. Wystarczało jej absolutne minimum wiedzy wyciągniętej z lekcji, na których i tak zwykle odpływała myślami lub ucinała komara, bo zwyczajnie nie interesowały jej takie rzeczy jak studnia, która została wybudowana kiedyś tam, dawno temu przez jakiegoś faceta. Nim jednak zaczęła na dobre o tym myśleć, jej uwaga znowu zwróciła się na Kirę i Ślizgona (i wielkim czarodziejom dzięki za to). - Mhm, zgadzam się, ona mnie nie zdradza. Ona wybiera nowego właściciela - parsknęła, kręcąc głową i pobłażliwie patrząc na Kirę-małą-mendę, która właśnie dzisiaj zyskała przydomek. Przesadzała, oczywiście, ale czy to było takie ważne w tej chwili? - Na brodę Merlina, zamruczy się przy tobie na śmierć, przysięgam! Mogę się założyć, że gdybyś był kotem, to miałbyś w niej partnerkę na całe życie. A nawet dziewięć żyć - stwierdziła i tym razem zaczęła śmiać się w głos, bo czegoś takiego to już dawno nie widziała. Nawet do niej ta mała bestia się tak nie łasiła jak do Eskila, toż to naprawdę zakrawało o zdradę! Już ona to zapamięta. A dawała jej wszystko, czego tylko Kira zachciała! - Niesamowite. Inne zwierzęta też tak na ciebie reagują? - spytała zaintrygowana, bo choć miała okazję widzieć, jak z nimi pracuje, to jednak było to nędzne kilka razy, a przecież na tej podstawie nie mogła z całą pewnością stwierdzić, że odnosiło się to do wszystkich. Podejrzewała, że tak.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Uśmiechnął się od ucha do ucha tak wesoło, że skóra na jego policzkach zalśniła niczym najczystsza tafla księżyca. Lekko pochylił się w stronę Oli i uniósł obie brwi, gdy mówił: - Nikt nie musi wiedzieć, że przyjdą do mnie. Zawsze mogę znaleźć się tam z czystego przypadku. - powiedział to z ogromnym przekonaniem i pewnością siebie. Wystarczyło usiąść gdzieś obok kotów i udawać, że było się świadkiem ich zbiorowej migracji. W nim też wzbudziła się ciekawość ileż to kotów przebywa w Hogwarcie. Zdecydowanie mniej niż sów ale taka kradzież na skalę zamku… kusiło! Znajdzie tylko wspólnika do knucia i możliwe, że będzie mógł wprowadzić to jakoś w życie. Wolał wierzyć, że Ola nie puści pary z ust jeśli kiedyś znajdzie Kirę pośród morza futrzaków. Prychnął kiedy przestrzegła go przed oskarżeniami o kradzież. Machnął na to ręką, bagatelizując to tak jak tylko to możliwe. Z reguły nie musiał kryć się jeśli już coś kradł bowiem było jasne, że to on. Tak, zdarzało mu się to jednak z reguły oscylowało to przy pożyczonych na wieczne nieoddanie piór, pergaminów czy sykli. Trochę tego się znajdzie a nie miał z tego tytułu wyrzutów sumienia. Niechętnie sięgnął po pergamin żeby przypomnieć sobie o czym miał pisać. - Opisz główne wydarzenia wojny olbrzymów w XIX wieku z uwzględnieniem bitwy pod Doliną Godryka z 1653 roku. - wyrecytował a potem odrzucił pergamin z powrotem na stolik i wzruszył ramionami. - Zmogło mnie już na samym początku. - a w jego naturze nie leżało wysilanie się na poczet przedmiotu szkolnego. Wystarczały mu Okropne w spisie ocen, więcej nie potrzebował. Zdecydowanie wolał aprobatę Kiry, która to nie chciała odstąpić go na krok. - Może zreinkarnuję się w kota. - wzruszył ramionami i pochylił się, aby jeszcze podrapać kociego jegomościa. Jak miał odmówić takiemu pragnieniu atencji? Ciężko też było ją ignorować, koty potrafią zaznaczać swoje potrzeby których realizacja powinna nastąpić w ciągu sekundy. - Domowe zwierzaki tak. Niektóre sowy mnie nie lubią, inne od razu do mnie zlatują w sowiarni. Z innymi nie sprawdzałem. Wolę nie wiedzieć czy akromantula też chciałaby się przytulać. - zaśmiał się na to wyobrażenie. Czyż nie prowokował sytuacji chodząc do Zakazanego Lasu? Ostatnio zaprzestał wycieczek, było na to za zimno, za ciemno, poza tym nie chciał podpadać bardziej profesor Dear. Już i tak wezwała go na wydanik. - Ciebie też powinny lubić. Z ONMS pamiętam masz same dobre oceny. Jakbyś dała jej teraz jeść to raz dwa by o mnie zapomniała. - zapewnił i skinął Oli głową, aby po prostu usiadła w przeciwległym fotelu, bo i jemu nie chciało się już stać jak ten kołek. Gdy tylko pośladkami dotknął siedziska Kira zaczęła się na niego wspinać. Wywrócił oczami, ale ogólnie był zachwycony jej atencją. - Widzisz, nic jej nie robię, sama się na mnie pcha. - podniósł ręce w geście obronnym i trzymał je uniesione kiedy kocisko wskoczyło na jego kolana i zaczęło go ugniatać.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Po raz kolejny nie mogła nie zauważyć jaka jest niska, zwłaszcza w porównaniu do przedstawicieli płci męskiej. I okej, nie chciała mieć metr osiemdziesiąt lub nawet więcej wzrostu, ale dobicie do metra siedemdziesięciu, te dosłownie kilka centymetrów więcej, to już by było coś! Czasami czuła się jak dziecko, nie wspominając już o korytarzach, gdzie podczas przerw niekiedy bała się, aby jej nie rozdeptano, bo jak taki dwumetrowy kawał chłopa miałby ją zauważyć między uczniami? - Ale ja już wiem. Mogłabym to w jakiś sposób zdradzić, nawet niechcący. Poza tym to musiałby być naprawdę niezwykły zbieg okoliczności. Zamek jest w końcu ogromny, więc nie wiem, czy ktoś by w to uwierzył. No i kolejna sprawa, czy sam byś się nie sprzedał - odparła, niby nie przykładając do tych słów większej wagi, jakby rzucając je mimochodem. Nie umknęła jej uwadze pewność chłopaka i jego promienny uśmiech, który sprawił, że sama również uniosła kąciki ust. Czy właśnie stała się współtwórcą tego potencjalnie katastrofalnego w skutkach pomysłu? Zgromadzenie kotów - jak najbardziej na tak, gniew ich właścicieli - zdecydowanie na nie. Chyba jednak wolała, żeby porzucili już ten temat; nie chciała dodatkowo podpuszczać chłopaka i w konsekwencji ściągnąć na niego problemów. Zmarszczyła brwi, słysząc temat pracy. - Ooo matko, współczuję z całego serca, ale raczej niewiele ci pomogę - przyznała przepraszającym tonem głosu. Z początku chciała powiedzieć, że ten temat jest po prostu bez sensu, ale z tego co (jeszcze) pamiętała, było to całkiem istotne ze względów historycznych... które interesowały ją jak zeszłoroczny śnieg. Rzuciła krótkie 'może' na wspomnienie o reinkarnacji, nie ciągnąć dalej tego tematu, bo szczerze mówiąc sama nie wiedziała w co wierzyła. - W sumie mądrze, chociaż wątpię, czy akromantula miałaby coś przeciwko. Szybciej ty byś nie chciał, bo to by było pewnie jednoznaczne z zostaniem jej kolacją - stwierdziła, wzdrygając się na samą myśl. Bycie miłośnikiem ONMS nie oznaczało chęci pchania się w towarzystwo tych niebezpiecznych stworzeń. Rozsiadła się w fotelu znajdującym się naprzeciwko tego eskilowego, ale nie tak, jak to pan Merlin przykazał - oparła się plecami o jeden podłokietnik, przerzucając nogi przez drugi i tym samym półleżąc w fotelu. I tak to można gadać! - Akurat nie mam nic, co mogłabym jej dać. Sorki, Kira. A tak poza tym, kałamarnica z jeziora to moja przyjaciółka, liczy się? - powiedziała ze słyszalnym rozbawieniem. Oczywiście przesadzała, bo zbliżanie się do tego wielkiego stwora było niezbyt rozsądne, ale miała okazję widzieć z bliska jej ramiona i macki i wyjść z tego cało. - Jakby ci to przeszkadzało - prychnęła rozbawiona jego uwagą, że kotka sama do niego lgnie. Taka była prawda, a że chłopak nie protestował, więc mała puchata menda sobie pozwalała. Krawczyk nawet zaczynała być trochę zazdrosna.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Podrapał się po policzku kiedy przyznała się, że mogłaby puścić parę z ust. - Mhm, to by mogło popsuć cały plan. - on mógł iść w zaparte i kłamać albo udawać niewiniątko, ale jeśli ktoś nie miał w tym wprawy to pozostało jednak nie realizować zabawnego planu. Nie chciał więcej kłopotów, przynajmniej przez jakiś czas. - Ja się raczej sam nie wydam, ale jeśli ktoś by nabrał podejrzeń, że coś wiesz to nie daj Merlinie, profesor Dear chciałaby cię dorwać. - wykrzywił usta bowiem nie życzył jej spotkania z opiekunką Slytherinu. Pomysł pomysłem, ale nie ma co sympatycznej dziewczyny narażać na szlaban za samo posiadanie wiedzy i próbę zatajenia jej przed innymi. Chodziło tylko o zebranie wszystkich kotów z zamku! To byłby wspaniały widok, w sam raz do gazetki Obserwatora i na wizbooka każdego ucznia i studenta. Przynajmniej działoby się coś fajnego na terenie zamku, a nie tylko nauka, szlabany, lekcje i prace domowe. Ileż można! Nie mógł się zmobilizować do napisania referatu. Nie miał pomysłu, pustka w głowie i niechęć do nauczyciela, wymagającego umiejętności lania wody w trakcie pisania jakichś nudnych prac domowych. Eskil był typem, który więcej nauczy się poprzez praktykę aniżeli teorię. Zapach książek go odrzucał. - Akromantula to by nawet zadbała by nie było mi zimno. Wiesz, szczelny, ciepły i mięciutki kokon. - zaśmiał się na to wyobrażenie. - Towarzystwo innych pajączków... fakt, chyba jednak wolę dwunożnych, a nie ośmionożnych. - rozmasował swój kark i przez chwilę nie rozpieszczał Kiry, bo zaiste, robiła się lekko natarczywa. Przecież nie miał przy sobie żadnej kocimiętki. Lucyfer też go lubił, ale nie łasił się tak jak ta tutaj. Ta atencja była urocza, ale na dłuższą metę trochę przeszkadzająca. - Kałamarnica to twoja przyjaciółka?! - wybałuszył na nią oczy. - Na Merlina, tuż przed świętami walnęła macką w łódkę i mnie z niej wyrzuciła. A potem poszczuła na mnie plumpki. Jeśli i ona chciała mnie zjeść to ja mam problem. - pamiętał jak musiał męczyć się przy piciu eliksiru pieprzowego, byleby nie rozchorować się już na święta bożonarodzeniowe. Kąpiel w lodowatym jeziorze, dwudziestego pierwszego grudnia... nie, to nie było ani trochę przyjemne. Machnąć ręką na pogryzienia przez plumki, było zimno! Eskil należał do zmarźluchów więc wzdrygnął się na wspomnienie. - Okay, to ciebie niech uwielbia kałamarnica, ja zostanę przy kotach. - postanowione! Nie zależało mu na sympatii podwodnych stworzeń, nawet jeśli sam był w połowie istotą. - Jak to zrobiłaś, że cię polubiła? - dopytał, a nuż ta wiedza przyda mu się gdyby historia postanowiła zatoczyć koło.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Zmarszczyła lekko brwi na wspomnienie o profesor Dear, bo... dlaczego akurat ona miałaby ją dorwać? Przecież równie dobrze mógłby to być inny nauczyciel, jak na przykład opiekunka Puchonów, choć Krawczyk nie chciało się wierzyć, że profesor Whitehorn mogłaby się faktycznie gniewać. Zawsze sprawiała wrażenie takiej łagodnej i karanie uczniów po prostu do niej nie pasowało. Była jednak pewna, że jakikolwiek inny opiekun czy nauczyciel przy takim wybryku nie byłby tak wspaniałomyślny, a szlabanu to akurat nie potrzebowała. Do tej pory jeszcze żadnego nie dostała i chętnie pociągnęłaby tak dalej, nie miała nic przeciwko. Sprzątanie izby pamięci albo sowiarni nie było zajęciem, do którego specjalnie by się rwała i widać, że z takim samym zapałem Eskilowi szło pisanie referatu. Ale, na Merlina, wcale mu się nie dziwiła i na jego miejscu nie byłaby o wiele lepsza. Obowiązki obowiązkami, ale też takie odbębnianie pracy domowej 'bo muszę' nie miało dla niej większego sensu. I tak praktycznie nic z tego nie wynosiła, a zajmowało jej to dwa razy dłużej. Beznadzieja. - W to nie wątpię. Miałaby na ciebie oko... Przepraszam, oczy, żebyś przypadkiem jakimś cudem nie uciekł. Choć i tak byłoby to raczej mało prawdopodobne - parsknęła i wzdrygnęła się na wizję takiego wielkiego kokonu, w którego środku rzeczywiście znajdowałby się człowiek. Nie ma co, akromantula byłaby zachwycona, że kolacja przyszła do niej sama. - To znaczy no... może przesadziłam z tą przyjaciółką, ale udało mi się kiedyś podpłynąć do niej całkiem blisko i jak widać jestem cała, więc od tamtego czasu się śmieję, że zostałyśmy przyjaciółkami - wyjaśniła powoli, jakby warząc każde słowo. - Wycieczki solo, zwłaszcza w głąb jeziora nie są zbyt mądrym posunięciem. Ciesz się, że faktycznie cię nie zjadła - zaśmiała się lekko. Kąpiel w lodowatej wodzie na pewno nie należała do miłych, a jeśli jeszcze w pobliżu znajdowała się kałamarnica i plumpki - brzmiało to niemalże jak ucieleśnienie jakiegoś koszmaru. - Och, wiesz, po prostu wyhaczyłam wzrokiem jej ramię, podpłynęłam i zaczęłam się do niego przytulać. Nic trudnego - odparła nonszalancko, podnosząc się nieco w fotelu, bo zaczęły ją boleć plecy. - Coś mam wrażenie, że będziesz chciał wykorzystać tę wiedzę, ale nie radzę. Wręcz nalegam, żebyś tego nie robił, bo więcej nie mogę, i tak zrobisz, co będziesz chciał - stwierdziła, bacznie mu się przyglądając i momentalnie poważniejąc, bo to, że jej i Larze kiedyś udało się podpłynąć do tego legendarnego stworzenia nie znaczyło, że innym osobom również się powiedzie, a nie chciała mieć na sumieniu czyjegoś życia. - I serio, żarty żartami, ale sama nie miałabym odwagi zbliżyć się do niej ponownie. Lepiej podziwiać ją z daleka. Oboje chyba zdajemy sobie sprawę z tego, że wcale jej nie wytuliłam i bałabym się to zrobić, bo to... głupota. Nie wiadomo, jak by zareagowała. Fakt, że znalazłyśmy się całkiem blisko jednego z jej ramion, ale kiedy tylko nim poruszyła, od razu zaczęłyśmy wracać do brzegu - powiedziała, odkrywając tym samym całą prawdę tamtego dnia. - Ale muszę przyznać, że fajnie mówi się innym, że kałamarnica jest moją przyjaciółką - wyszczerzyła się do Ślizgona.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Oparł się wygodnie w fotelu jakby nie zamierzał na razie zmieniać pozycji. Miło, wygodnie i miał powód aby nie odrabiać pracy domowej. Rozmowa z koleżanką była ważna! Przecież właśnie zwracał jej kota... tak jakby. - Proszę cię, teraz to nabiera znaczenia jak powiesz "wpadłeś jej w oko". Chyba wolę kogoś o mniejszej ilości kończyn. - pokręcił głową niezwykle rozbawiony torem ich rozmowy. Przynajmniej nie było nudno! Obgadywanie akromantul, kałamarnic, a zaczęło się wszystek od leniwego popołudnia z mięciutkim kotem na kolanach. Tym bardziej nie będzie mu się chciało powrócić do obowiązków. - Skoro i ja uszedłem z życiem to znaczy, że jest też moją przyjaciółką? Eee... nie no, ja serio wolę dwunożne koleżanki. - wywrócił oczami bo trochę nie nadążał za jej tokiem rozumowania ale trzeba przyznać, że było to na swój sposób fajne. Kałamarnica okazywała się dosyć popularnym jeziornym zwierzątkiem. Wielu z uczniów i studentów mogło pochwalić się interakcją z tym stworzeniem, ale znowuż Eskil wolał tego nie ponawiać. Nie w grudniu! Robiło mu się zimno na myśl o tamtej niefortunnej kąpieli w towarzystwie Christiny. - Na szczęście jestem zbyt żylasty by mnie jeść. - aż odwinął rękaw swojego swetra i pociągnął za skórę jakby chciał udowodnić, że nie ma w sobie zbyt wiele smakowitego tłuszczyku. - Poza tym ja się tak łatwo nie dam zjeść. Mogłaby połamać sobie o mnie zęby. Czy tam paszczękę. Nawet nie wiem co ona ma w tej paszczy. - był dosyć pewny siebie jeśli chodzi o określanie własnej szkodliwości wobec kałamarnicy. Cóż rzec, jakieś tam małe zalety wilowatości są, m.in. fakt, że podczas konsumpcji mogłyby mu wyrosnąć ostre jak brzytwa pazury. Wzdrygnął się na wspomnienie i jednak postanowił zmienić temat. - To ty taka jesteś przytulaśna i jednocześnie żądna adrenaliny? - wybuchł śmiechem ale nie potrafił jej wyjaśnić skąd ta wesołość. Nie zrozumiałaby. Roztarł swoje policzki i dalej ignorował łaszącego się do niego kota. W końcu się znudzi i wróci do swojej właścicielki. - Ja to nie wiem, myślałem, że dziewczyny z Huffelpuffu są takie spokojne, łagodne i milutkie a tu jedna daje mi jointa, a druga mówi, że przytula się z kałamarnicą. - podsumował ni to do siebie ni to dla niej, ale ostatecznie wyraził swoje zdumienie nietypowymi cechami charakteru Puchonek. Nie mówił jednak tego w negatywny sposób. - Bardziej czadersko zabrzmi jak rozpowiesz, że pływałaś na jej grzbiecie. Wszystkie pierwszaki ci uwierzą. - podpowiedział jako ten, który lubił zmyślać historyjki i je ubarwiać na własną korzyść. Wielokrotne stosowanie kłamstw pobudzało wyobraźnię. Gadulstwo Oli absolutnie mu nie przeszkadzało. To było całkiem fajne. Zachowywała się jak szczebiocący kanarek, którym pozostaje po prostu się cieszyć.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Jak to się stało, że z rozmowy o Kirze przeszli przez pomysł o wykradnięciu podstępem wszystkich kotów w zamku aż do tematu akromantul - tego nie potrafiłaby teraz wytłumaczyć. Aczkolwiek wszystko to krążyło wokół zwierząt, więc na dobrą sprawę było ze sobą w pewien sposób powiązane. - Skoro uszedłeś cały i zdrowy, to chyba można tak uznać, czuj się jak wybraniec. - Szczerze powiedziawszy, sama czasem nie do końca nadążała za swoim tokiem rozumowania. Po prostu się 'rozkręcała' i mówiła co jej ślina na język przyniosła. Gorzej, jeśli nie potrafiła myśli złożyć w jakąś w miarę spójną wypowiedź... Niekiedy graniczyło to z cudem, ale przecież każdemu się zdarzało! - Myślisz, że byłaby taka wybredna? - spytała, uniósłszy brwi, kiedy podwinął rękaw swojego swetra i jej oczom ukazała się bardzo szczupła ręka. Jak patyk. - Odważne słowa. Też nie wiem i chyba nawet nie chcę tego zmieniać - odparła, wzruszając przy tym ramionami. Co kałamarnica miała w gębie, mogli się jedynie domyślać i może tak było lepiej. Zdumiały i zastanowiły ją jednak słowa o tym, że ten potwór morski mógłby połamać sobie na chłopaku zęby (o ile je miał). - No... Nie wiem czy można tak to określić - powiedziała niepewnie i zbita z tropu reakcją Eskila, przekrzywiła głowę, czekając aż ten się uspokoi. Przytulaśna i żądna adrenaliny? Ciężko było oceniać samego siebie, ale... może coś w tym było. Albo raczej bardziej w tym pierwszym. Na wyobrażenie i mieszkankach Pucholandii aż uniosła brwi, choć nie był to pierwszy raz, gdy to słyszała. Stereotypy. - Czyli po prostu myślałeś, że dziewczyny z Hufflepuffu są nudne - podsumowała jego wypowiedź, specjalnie kładąc większy nacisk na ostatnie słowo i śmiało na niego spojrzała. Nie żeby robiła jakieś wyrzuty czy coś w tym stylu, broń Merlinie. - I czekaj. Kto dał ci jointa? - spytała zdezorientowana, wracając do tego tematu po krótkiej chwili. Nie słyszała, żeby któreś z borsuczych dzieci dysponowało takimi substancjami, ale z drugiej strony, kto by się tym chwalił na prawo i lewo. Ci, co chcieli wiedzieć to pewnie wiedzieli i tyle. - Pierwszaki uwierzyłyby we wszystko, ale nie chcę mieć na sumieniu czyjegoś zdrowia lub życia, bo dzieciaczki postanowią na własnej skórze przekonać się, jak miła jest kałamarnica - stwierdziła, prychając lekko pod koniec. Nie wątpiła, że byłyby do tego zdolne, ale przy tym nie zdawałyby sobie zupełnie sprawy z zagrożenia i ewentualne konsekwencje byłyby raczej... nieciekawe. - Ale muszę przyznać, że przejażdżka na jej grzbiecie brzmi genialnie. Wodne rodeo - powiedziała, uśmiechając się pod nosem na samą myśl. To by było niezłe! Oczywiście gdyby nie ryzykować przy tym pożarciem.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Wizja noszenia tytułu wybrańca - tego, który przeżył... spotkanie z kałamarnicą brzmiało całkiem okej. Uniósł wyżej podbródek i uśmiechnął się od ucha do ucha rad z takiej interpretacji. To bardzo miłe debatować na temat krwiożerczości szkolnej jeziorkowej kałamarnicy, to trzeba przyznać. Nie spodziewał się, że ta istota mogłaby być taka ciekawa do obgadywania, ale najwyraźniej z Olą można dyskutować na każdy temat, a zostanie on wyolbrzymiony do całkiem ciekawych rozmiarów. A zaczęło się od śpiącej Kiry, prawda? - Jeśli o mnie chodzi to tak, lepiej aby była wybredna. - ewidentnie coś za tymi słowami się kryło jednak nie kwapił się, by rozwinąć ten temat. Za długo zeszłoby na wyjaśnianie dlaczego tak sądzi, a i to przecież niepotrzebne. Dziewczyna nie musi wiedzieć, że siedzący przed nią chłopak czasem nieświadomie ewoluuje w coś, od czego lepiej trzymać się daleka. Ola wydawała się zbyt sympatyczna, aby psuć tę rozmowę mniej przyjemnymi elementami. Miło jest więc gadać o głupotach i nie poruszać głupich tematów. - Nudne? Niee... - podrapał się po policzku i przymrużył oko, zastanawiając się jednocześnie co myślał wcześniej o Puchonkach. Bardziej chodziło o niezaprzeczalną łagodność i pracowitość, co było mu całkowicie obce. - Po prostu za dużo czasu spędzam wśród ślizgonów więc mam takie po prostu słabe wrażenie, że Puchoni i Puchonki to raczej nie są tymi, co pakują się w kłopoty. To chyba Slytherin wyrabia ponad normę. - odpowiedział dosyć neutralnie, a i przy tym uśmiechnął się pogodnie bo przecież nie miał nic złego na myśli. - Nie mogę powiedzieć kto mi dał jointa. To wiesz, taka tajemnica osób, które biorą się za wspólne łamanie regulaminu. - rozłożył ręce na boki w geście bezradności. Co poradzić? Pewna tajemnica musi tutaj obowiązywać. Póki Caelestine go nie wydała, on nie zamierzał wydawać jej, nawet Oli, która wydawała się osobą nieskłonną do donosicielstwa. Poza tym nie działo się wtedy nic nadzwyczajnego, nie smakował mu. Gorzej było oczywiście z jointem o podrasowanym zielsku... ale tego wolał nie wspominać bo było to okropnie nieprzyjemne wspomnienie. - Już widzę jak mają odwagę wchodzić do wody. - zaśmiał się, nie wierząc, że pierwszoroczne kurduple miałyby jaja włazić do jeziora gdzie mieszka ośmiokrotnie większy od nich stwór. Musieliby być masochistami, a co. - Rodeo? Słyszałem już coś o tym. To ta jazda na koniach? - dopytał, bo coś kojarzył, ale nie pamiętał dokładnie jak to było. Nie obracał się wśród niemagicznego świata, całe życie wychował się przy Ulicy Pokątnej więc co tu dużo się dziwić. Pogadał jeszcze z Olą dobre pół godziny o wszystkim, o niczym, o tematach rozmaitych i niekoniecznie normalnych aż burczenie w brzuchu przypomniało, że wypadałoby coś zjeść. Oddał jej Kirę do rąk własnych i zebrał swoje manatki, w tym nieodrobiony referat z historii magii. Zaproponował Oli, że mogą iść razem do Wielkiej Sali, jeśli też ma chrapkę na jakiś podwieczorek. Takie wagarowanie od prac domowych całkiem mu odpowiadało.