Na trzecim piętrze znajduje się od wielu lat kolejna, nieużywana, zakurzona klasa. Jest ona dość przestronna i znajdują się w niej jedynie porozstawianie stare stoły, oraz różne rupiecie składowanie w kącie. Przez wiecznie brudne szyby przedzierają się promienie słoneczne za dnia rozświetlając klasę. Raczej nikt nie przychodzi jej sprzątać ze względu na to, że i tak nie wiele kto z niej korzysta. Mimo wszystko sporadycznie przychodzą tu także i uczniowie chcący poćwiczyć w spokoju zaklęcia przed kolejną lekcją, bądź szukający zacisznego miejsca.
Serio właśnie do niego pisała? Uwielbiał takie zbiegi okoliczności! To jednocześnie oznaczało, że nie jest tu niemile widziany, w związku z czym rozluźnił się i wygodnie rozsiadł na ławce. Milczał dłuższą chwilę, patrząc na nią. Naprawdę lubił na nią patrzeć. Miała absolutnie nieprzeciętną urodę i zdecydowanie wyróżniała się z tłumu, a Felix lubił oryginalność. Zanim cokolwiek jej odpowiedział, uśmiechnął się lekko, wyjął szkicownik i kilkoma szybkimi ruchami narysował jej oczy. Tylko tyle, żeby oddać ich kształt i ten błysk, który tak lubił. To wystarczyło, żeby bezbłędnie mógł je zidentyfikować. - Właśnie, coś cię ostatnio nie widywałem. Przyznaj się, co porabiałaś przez cały ten czas? - zapytał w końcu. Gdyby ktoś go nie znał, mógłby pomyśleć, że zachowuje się bezczelnie, że ją olewa, skoro najpierw zabrał się za rysowanie, a dopiero później podjął rozmowę. Ale ona chyba znała go wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że ostatnie, co można mu przypisać, to celowa niegrzeczność. - Niesamowite masz te oczy. A co do mojego prefektowania... Cóż. Też się zdziwiłem. I powiem Ci szczerze, że nie jestem przekonany, czy to odpowiednia funkcja dla mnie. Wiesz, jak mam utemperować jakieś dziewczę, z natury przecież niewinne, to odczuwam jakiś taki dysonans poznawczy - roześmiał się. Naprawdę tak było - wciąż nie przywykł do tego, że płeć piękna równie mocno potrafi zasłużyć na szlaban, co chłopacy. I chociaż przecież funkcję dostał już jakiś czas temu, wciąż i wciąż był zaskoczony.
Dziewczyna poprawiła swoją krótką spódniczkę. Profesor nałożył jej dzisiaj jakąś maść, która maskowała w wielkim stopniu tą brzydką bliznę. Była prawie niewidoczna! Mimo to nadal narzucała na siebie szatę, żeby w razie czego zakryć nogi. To były ułamki sekundy. Lilitka uśmiechnęła się gdy dementorek pocałował ją w policzek, a w jej głowie pojawił się mały chłopczyk wyciągający w jej stronę dzwoneczek. Mimowolnie złapała za kolczyk, do którego był przyczepiony. To co stało się chwilę później było dla niej… szokiem? Nawet nie zorientowała się kiedy ktoś pociągnął ją i… chwilę później wpadła do pustej klasy, siedziała na krześle związana liną. Przez całe jej ciało przeszły ciarki, a jej oczom ukazała się znajoma twarz. - Ja… Jay! – wręcz krzyknęła z niedowierzania. A jednak ja dorwał, ale czemu… czemu w taki sposób. Lilith zaczęła się szarpać pod liną, starając się wyciągnąć różdżkę – No weź! Przecież Ci nie ucieknę, rozwiąż mnie! – nie umiała kłamać. Dodatkowo fakt, że różdżka wypadła jej z kieszeni szaty i spadła na ziemię nie potwierdzał jej słów. Super, no totalnie super. Jej twarz musiała w tym momencie wyglądać komicznie, naburmuszyła się jak małe dziecko i zaczęła się wiercić niezadowolona. - Rozwiąż mnie! – chyba tylko… ciastko mogło ją uspokoić.
On i te jego zwariowane pomysły! Kto by mógł być na tyle genialny, żeby wciągnąć dziewczynę z samego środka korytarza (na którym mogło być przecież mnóstwo ludzi!) do nieużywanej już sali i tak po prostu związać? Ten oto człowiek. Właściwie, to myślę, że w stu procentach tego jednak nie przemyślał, ale on jest wciąż przekonany, że jego plan jest doskonały. Dlatego też wpatrywał się wielce zadowolony na siedzącą mimo woli na krześle Lilitkę. - A było mi zwiewać? Masz za swoje! - Krzyknął tryumfalnie z takim uśmiechem radości, że mógłby spokojnie przyćmić wszystkie gwiazdy na niebie. Ten oto gość jest po prostu mistrzem w bycie debilem i cały czas walczył o to miano z innymi bałwanami. Ale powiedz, czy to nie jest urocze? I czy nie jest cudownie ciągle nie móc się niczego spodziewać przy takim spontanicznym facecie? - Ostatnio zwiałaś, już Ci nie ufam – Mruknął niezadowolony jak jakiś rozkapryszony maluch. Po tym nagle wyciągnął coś z tylnej kieszeni i było to... CIASTO! W papierowym woreczku. Nie robione przez niego, tylko przez Edziocha na specjalne zamówienie. Miało być pyszne i pełne czekolady. Jay nie wiedział, czy czasem nie zawiera w sobie jakiś eliksirów miłosnych czy coś, ale miał to gdzieś. Nie on to będzie jadł. Podszedł do dziewczyny, kucnął i przysunął jej do ust ów ciasteczko mówiąc „Aaaaaa”. Masz swoją nagrodę choć to on Cię złapał.
No cóż muszę przyznać, że to było na swój sposób urocze i mogło przyciągać do niego rzesze fanek… dodatkowo Lilitka akurat uwielbiała to w facetach, że nie wie czego się ma po nich spodziewać… ale to nie znaczy, że od razu zakocha się w pierwszym lepszych porywaczu! Chociaż… zakazana miłość bywa najlepsza… Nie ważne! Ważne jest to, że się na niego śmiertelnie obraziła i obruszyła jak małe dziecko, które nie dostało zabawki. W tym stanie trwała aż kilka minut, dopóki jej oczom nie ukazało się… ciacho. Nagle jak niby nigdy nic jej oczy rozjaśniały wszystkimi możliwymi barwami, a cała buzia się rozweseliła. Bez żadnego zażenowania, wstydu czy jakichkolwiek innych emocji otworzyła szeroko buzię. - Aaaaa – jest naiwna, bardzo naiwna i ufna, niestety daje to ludziom wykorzystywać. No i stało się. Jak już wcześniej wspomniałam tylko ciastko może ją uspokoić i miałam rację. Zajadała się smakołykiem, zacieszając przy okazji. Jej nóżki majtały się w tył i w przód… czy ona nie dosięgała do ziemi? Jezu… to krzesło było dla giganta czy ona była taka malutka. - Co tam? – zapytała jak gdyby nigdy nic i... wlepiła w niego swoje smutne, duże oczy. Wyglądała jak mały skarcony kociak błagający o przebaczenie – Nie gniewaj się na mnie… masz jeszcze ciastko? – chyba wiadomo co było dla niej w tej chwili priorytetem.
A widzisz, dlatego gdyby Jay chciał mieć z nią romans, to byłoby to dla niego banalne. Bo niech sobie wmawia, że to tylko pierwszy lepszy podrywacz. Tylko, że on po prostu był boski. I niestety doskonale o tym wiedział. Dlatego nie miał ustabilizowanego życia miłosnego. Cóż, niestety mimo wszelkich odchyłów nie jest on pedofilem i dlatego młoda pozostawała daleko poza tą sferą. On traktował ją raczej jak... Jak zabawkę. Takiego swojego małego pluszaczka, którym się może bawić i z którym może robić co tylko chce. I to właśnie robił. - Aaaaaa – Zawtórnował jej raz jeszcze i wsadził swojej ślicznej zabaweczce ciacho do buzi. Szczerze mówiąc, to cały czas czekał na jakąś reakcję z jej strony. Na prawdę z chwili na chwilę coraz bardziej podejrzewał, że w tym ciastku braciszek umieścił coś ciekawego. Tak chętnie chciał mu pomóc. Najpierw się nabijał, a potem sam się zgłosił. Jay coraz bardziej świdrował ją wzrokiem. - Nie mam Kiciu, na plakacie było napisane tylko jedno. Było negocjować – Poinformował ją po czym podniósł rękę i pstryknął dziewczynę w czoło. Miał nadzieję, że nie ma wybawcy, który mógłby w jakikolwiek sposób przylecieć tu na białym koniu i ją ratować. W końcu to Jay był księciem! Tylko, że konia miał czarnego...
- No wiesz co! – burknęła pod nosem niezadowolona. To dziecięce zachowanie mogło irytować, bądź sprawiać, że dziewczyna była najsłodszą osobą na świecie, jednak coś… coś zaczęło się dziać. Lilith wpatrywała się w Jaya wielkimi oczami, a jej mina zrzedła. Policzki lekko się zaróżowiły, a ona opuściła wzrok pozwalając by włosy przysłoniły jej twarz. Czuła jak serce w piersiach wali niemiłosiernie, a ona sama nie panuje nad emocjami. Dlaczego tak nagle wszystko się zmieniło? Znała to uczucie bardzo dobrze, ale skąd? Wzięła głęboki oddech i podniosła wzrok na chłopaka. Jej mimika i przede wszystkim spojrzenie się zmieniło. Już nie była to intensywna wersja szczęścia ekscytacji, nie było żadnej przesady. Delikatny uśmiech malował się na twarzy dziewczyny, którego chłopak nigdy wcześniej nie widział. A jej oczy… kiedy wcześniej tryskała z nich tylko radość, szczęście bądź dziecięca naiwność, to teraz można było w nich znaleźć wielkie uczucie… uczucie tak silne, że aż wpływające na zachowanie dziewczyny, na jej reakcje, na jej wygląd. Nie wyglądała teraz jak dziecko czy maskotka. To spojrzenie, ta mimika, ta delikatność i niepewność w każdym ruchu wydawała się być ponad przeciętnie dojrzała. Była dzieckiem to prawda, nie mogła powiedzieć, że jest dorosła pod żadnym względem, ale… ja jako autorka mogę przyznać, że jeżeli chodzi o to silne uczucie miłości, to była w stanie przebić wszystkie wyobrażenia o dziewczynie. - Wiesz… – ton głosu też się zmienił. Nie był piskliwy, wysoki i szybki, a wolno ciągnął każde słowo nadając mu swoje indywidualne znaczenia. Zaczęła wychodzić z Lilitki poetka, którą tak bardzo chciała ukrywać przed ludźmi – dlaczego mnie związałeś? Chciałeś coś konkretnego? Logiczne było, że Edward dodał coś do eliksiru, jednak rodzaj miłości jaką obdarzyła na ten krótki (miejmy nadzieję, że krótki!) czas Jessiego nie był taki jak u rozpieszczonej nastolatki, czy dziecka. Był… specyficzny, to trzeba było przyznać.
No pewnie, że była słodka! I dlatego właśnie ją wybrał. Nie była jedyną małą, zabawną dziecinką w Hogwarcie. A jednak odkąd się wtedy spotkali w bibliotece musiał przyznać, że miała w sobie coś... Coś, co go po prostu przyciągało. I dlatego właśnie postanowił, że będzie do niego należała. Traktował ją jak zdobycz. Jednak nie jak taką, którą się łapie i zalicza. Chciał ją mieć jak laleczkę z porcelany – postawić na półce i dbać o nią, żeby nie spadł jej ani jeden włos z głowy. Choć na pewno nie było widać tego, że właśnie takie są jego intencje, skoro siedziała przywiązana do krzesła. Coś się w niej zmieniło. Nagle zaczęła się tak jakoś dziwnie zachowywać. Jednak coś w tym ciastku było! Wiedział! Edwart, jeśli to była jakaś trucizna, to wiedz, że Jay Cię po prostu zabije. Jego biedna laleczka! Ale nieeeee.... Ale nieeee... To było coś innego. Ten uśmiech. Tak jej się oczka świeciły jak dwie gwiazdeczki. Co ten kretyn tam dodał? Nie był pewny. Miał podejrzenia, bo dobrze znał swojego brata. I to aż za dobrze. - Wiesz co... W sumie, to nie mam pojęcia – I to w tym całym planie było najlepsze! Miał idealny pomysł na schwytanie dziewczyny. No po prostu cudny. Ale.... Potem już nie widział co tak właściwie z nią zrobić. Cholera, mógł to faktycznie lepiej zaplanować. - Bamboszku to ja Cię jednak może rozwiążę – Mruknął po czym wyjął różdżkę i zaklęciem tnącym rozerwał linę uwalniając gryfonkę. Miał nadzieję, że nie będzie próbowała mu zwiać. Chociaż miał przeczucie, że nie będzie chciała.
Była spokojna i nie była aż tak przesadzona jak zazwyczaj. Kiedy tylko liny opadły rozciągnęła się i zaczęła masować miejsca, w których była przywiązana. - Czemu mi bamboszkujesz, ty zły człowieku! – czyżby wracała do poprzedniej formy? Owszem, znów pokazywała swoją dziecinną stronę, ale wyraz twarzy… a raczej to spojrzenie i uśmiech cały czas nawiedzały jej drobną buźkę – Przez ciebie będę miała kolejne siniaki – burknęła pod nosem niezadowolona – Jaaay! – miauknęła w jego stronę i rozłożyła się wygodnie na krześle – Będziesz mi musiał to wynagrodzić, wiesz o tym? – uśmiechnęła się szeroko w jego stronę ukazując ząbki. Jej intensywne spojrzenie nie unikało jego. Już się nie kłopotała, ani nie rumieniła kiedy ją dotknął, albo spojrzał głęboko w oczy, jedyne co robiła to odpowiadała mu lekkim uśmiechem. Ona znała tylko jeden rodzaj miłości. Może właśnie dlatego jej ciało reagowało w taki sposób? Mimo iż bardzo chciała go dotknąć, przytulić, pocałować, to nie mogła. Nie była w stanie tego zrobić. Jej miłość opierała się na wyrzeczeniach i na ukrywaniu tego uczucia, to nie było proste, ale już była w tym wyćwiczona. W jej spojrzeniu, w jej wyrazie twarzy było coś jeszcze dziwnego. Coś co mogło zaprzeczać temu, że Edward dodał jakiś afrodyzjak do jedzenia. Był to smutek i pewnego rodzaju silna samotność, której dziewczyna nie była w stanie w tym momencie ukryć.
Eliksir uspokojenia? Jest coś takiego? Cholera, nie był w tym dobry. Jego pasją było uzdrawianie i to właśnie na tym się przede wszystkim skupiał. Dlatego wtedy w lecznicy planował wrócić do pokoju po jedną z książek którą posiadał – tam znajdowały się pewne zaklęcia, których wykonywania dopiero się uczył, a które mogłyby jej ulżyć w bólu. A jeśli nie, to miał również przyrządzony przez kogoś innego eliksir, który również by ją poratował. Niestety skubaniec uciekł i w ten oto sposób musiał ją dorwać dużo później. Jak widać udało się to bez większych problemów. - A pro po siniaków, jak ty się właściwie czujesz? - Kiedy mu się przypomniał dokładnie tamten dzień musiał spytać. Chciał być pewien, że nie będzie jej robił większej krzywdy. Owszem widział, że na ten nodze którą wcześniej tak kryła nie było widać jakiejś wielkiej rany, ale jednocześnie miała szatę, więc może nie wszystko mógł dostrzec? Drugi raz jej rozbierać nie zamierza, bo jeszcze zaś spróbuje zwiać. - Wynagrodzić? A jaaaak? - Spytał przeciągając literkę w ten sam sposób jak ona i do tego podwyższając ton, co musiało wyglądać co najmniej komicznie. Chciał w ten sposób wywołać u niej zakłopotanie, że ją przedrzeźnia. Bo zdążył zauważyć, że ono tak po prostu zniknęło. Tyle emocji zdawało się w niej siedzieć. Tyle nowych emocji, których jeszcze u niej nie widział. Nie znali się za dobrze, ale nie pamiętał akurat tego wyrazu twarzy, a w zapamiętywaniu mimiki był mistrzem.
Kiedy wrócił do tematu wypadku odwróciła wzrok zakłopotana. - W porządku… ból powoli znika, mogę już normalnie chodzić – coś było cholernie nie tak! Wcześniej mówiła, że nic jej nie jest, nic ją nie boli, no i krzyczała, że ma ją puścić. A teraz tak bez żadnego problemu powiedziała mu szczerze jak się czuje! Popsuliście mi Lilitkę! – siniaki też już mi schodzą… a blizna powinna zniknąć całkowicie za tydzień prawdopodobnie… muszę przyznać, że nasza magiczna medycyna jest najlepsza na świecie… bez tego mogłabym być już martwa – ten szeroki uśmiech, ten entuzjazm i… radość z jaką mówiła o takich poważnych rzeczach… o których chłopak nie mógł mieć zielonego pojęcia. Och prawie zapomniałam! Zza jej głowy wyleciał zabawkowy dementorek i ucałował ją w policzek. Ona rozpromieniała, tak szczerze, tak prawdziwie… przy tym jej zachowaniu, poprzednie mogło wydawać się odrobinę… sztuczne? Możliwe… ja się tam nie znam. - Zapomniałam o tobie słodziaku! – złapała pluszaka i przytuliła go mocno do siebie. Kiedy chłopak zaczął ją przedrzeźniać naburmuszyła się nie zadowolona. Nie była zakłopotana ani trochę. W tym momencie był dla niej kimś bardzo bliskim i całkowicie inne rzeczy ją kłopotały. Tak… teraz siedziała w niej taka mieszanina emocji, że gdyby wylała je wszystkie, to utopiłaby ich obu w morzu uczuć. Straszne. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, to był chytry uśmieszek pomieszany z pewnością siebie. - Zaprosisz mnie na romantyczną kolację przy blasku księżyca! – no tak… ten ton nie przyjmował żadnego protestu, czy odmowy. Musiał się zgodzić bez względu na wszystko!
To go wprawiło w niemały szok. Wtedy tak bardzo to ukrywała, a teraz? Powiedziała mu niemalże wszystko. Już wiedział. To, co było w tym ciastku. Pewnie eliksir prawdy! Ale to bardzo trudne do zrobienia. Był przekonany, że ktoś jego bratu pomógł. A skoro ta, to znaczyło, że skubaniec poderwał laskę dobrą w eliksirach i się nie pochwalił! Cholera, jemu też by się przydały takie wtyki, a ten to ukrywa. Przecież dzielą się dziewczynami, prawda? Chociaż Lilką nie zamierzał, bo to nie dziewczyna tylko jego Bamboszek. - Opowiesz mi co się dokładnie stało? - Może to podłe, ale skorzystał z okazji. Chciał wiedzieć dokładnie wszystko na ten temat. Jakie siniaki, jaka blizna, skąd to się wszystko wzięło? Gdzie jego mała laleczka poszła i nabroiła, że na pierwszym ich spotkaniu tak cierpiała. Z drugiej strony to, co powiedziała jakoś go uspokoiła. W końcu czuła się już lepiej. Miło się patrzało na tak zadowoloną dziewczynę. Sprawiała, że aż sam nie mógł przestać się uśmiechać. Była jak taka ospa wietrzna. Zarażała każdego, kto miał z nią kontakt. Zarażała dobrym humorem i radością życia. Dobrze, że sobie ją przywłaszczył. Fajnie było mieć kogoś takiego obok siebie. - Nie mogę Cię zaprosić na randkę! - Zbuntował się tak szybko, jak rzuciła ten pomysł. Jak już wspomniał nie traktuje jej jak, jakby była jedną z lasek do wyrwania. Więc randka z nią była dla niego czymś niepojętym – Muszeeeeeee? - Zapytał po raz kolejny przyjmując pozę niezadowolonego brzdąca, który pyta swojej mamusi czy musi posprzątać swój pokój albo zjeść brokuły.
Nie wiem czy się powinnam cieszyć się, czy płakać, że chłopak nie dostrzega ją jako dziewczynę. Czym w ogóle jest Bamboszek! To mnie najbardziej zastanawia. - Wiesz… – zaczęła niepewnie i odwróciła wzrok – wolałabym o tym nie rozmawiać – zaczęła nie pewnie. Widać, że sprawiało jej to pewien dyskomfort, ale kiedy podniosła na niego wzrok rozluźniła się i delikatnie uśmiechnęła – chociaż tobie mogę ufać, ne? – uśmiechnęła się delikatnie i odetchnęła pod nosem – miałam bardzo bliskie spotkanie z… – dziewczyna zaśmiała się pod nosem – z miłym wilczkiem, który chciał mnie zjeść… ale przyszedł myśliwy i ocalił mi życie – nie ma to jak nawiązywanie do bajek w takim momencie. Ona… nie wspominała tego ze strachem, lękiem czy niechęcią. Uśmiechała się, była rozluźniona jak zawsze. Chociaż jej uśmiech wydawał się być… smutniejszy? Może jednak wymyśliła coś, bo nie chciała mu mówić prawdy? Tego chłopak nie mógł wiedzieć. No chyba, że dalej wierzył w eliksir prawdy. Kiedy odrzucił jej pomysł burknęła na niego niezadowolona – No wiesz co! – krzyknęła w jego kierunku – nie musiałeś tak szybko mnie odrzucać! – warknęła niezadowolona i zaczęła się huśtać na krześle. Trochę… bardziej niż trochę ją to zabolało… czemu? - Spytałeś mnie, co chcę w ramach rekompensaty, a ja ci powiedziałam - dziewczyna wstała i pochyliła się w jego stronę – od ciebie zależy czy będziesz miał ochotę spełnić moje życzenie!
Bamboch to dla niego jest taki puchaty kapciuszek. Hm, dość ciekawy pomysł na nazywanie dziewczyny jak tak by na to popatrzeć. Ale w jego głowie nie było nudnych pomysłów - tylko te szalone i nienormalne. I może dlatego właśnie tak przyjemnie im się spędzało razem czas? Oboje nie byli zbyt zrównoważeni umysłowo. - Oczywiście, że możesz mi zaufać – Powiedział, chociaż nie do końca był tego pewny. W sumie, to zawsze uważał, że dobrze dotrzymuje tajemnic. Nie zdradził żadnego ze swoich przyjaciół. Nigdy. Jednak przez opinie babiarza wiele ludzi go odbierało jako niegodnego zaufania. I miło było mu słyszeć, że dziewczyna go postrzega inaczej. Tym bardziej go to cieszyło. Aż musiał wystawić rękę i pogłaskać ją po włoskach. Jakby w nagrodę, że widzi więcej. Że widzi dalej. - Czerwony kapturku, ktoś tu widzę ma naprawdę szaloną wyobraźnię – Nie zrozumiał o czym mówi. Nikt by nie zrozumiał nie wiedząc wcześniej jaka była prawda. Ludzie na co dzień nie myśleli o takich okropnych zdarzeniach, bo były dla nich nieosiągalne. Po prostu nie martwili się, że nagle napadnie ich takie monstrum. - Dobra no. Ale to nie będzie randka – Zgodził się. Nie mógł się nie zgodzić. Ale musiał zaznaczyć swoje warunki. Będzie się czuł pewnie wiedząc, że dziewczyna nagle się na niego nie rzuci i nie zacznie go całować. Zastanowił się przez chwilę. Czy może uda się... Powinno. - Widzimy się po zmierzchu na wieży astronomicznej w takim wypadku?
- To nie wyobraźnia! Ja… – nie wiedziała jak ma to powiedzieć. To nie było proste do przekazania – to była przenośnia… – wydukała i zaśmiała się pod nosem. No tak, nikt normalny nie zrozumiałby tego przesłania. A sam fakt, że nie wymagał na niej tego, by w końcu powiedziała prawdę… poprawił jej humor? Poczuła się jakoś tak lepiej, milej niż wcześniej. Aż mimo wszystko zechciała mu powiedzieć wszystko dokładnie i ze szczegółami. Dlatego bez zbędnego przedłużania zaczęła. - Dziękuję… – ale chyba nie to miała powiedzieć… - dziękuję, że jesteś – chyba coś się jej płyta zmieniła… trzeba by było przeprogramować jej myśli i zacząć mówić, to co miała zamiar powiedzieć! - Zgubiłam się w lesie i… – och udało się i wróciła na odpowiednie tory. Ale coś się zawiesiło… kurde, chyba ten program nie będzie działał jak bym tego chciała – masz rację, mam za dużą wyobraźnie – dodała i zaśmiała się pod nosem. Chyba z tej opowieści nic nie wyniknie. Nie miała zamiaru go martwić, a ta opowieść na pewno by go zmartwiła. - Może być! – odpowiedziała bez zastanowienia. Nawet jeżeli to nie będzie randka to będzie mogła spędzić z nim trochę czasu, a to było dla niej najważniejsze! Zanim wystartowała z pomieszczenia dała chłopakowi buziaka w policzek i zniknęła na korytarzu. Chłopak jeszcze przed jej wyjściem mógł dostrzec, jak jej mimika twarzy wraca do codziennej. Jak ta mieszanka uczuć znika, a pojawia się tylko ekscytacja z radością, tak zwykła i przeciętna na jej twarzy.
Profesor Hall dawno nie miała okazji prowadzić lekcji mugoloznawstwa, która wymagałaby od uczniów sporej dawki kreatywności, więc tę przygotowywała kilka tygodni, zbierając potrzebne materiały i organizując sprzątanie i przygotowywanie jednej z sal Hogwartu na potrzeby tych zajęć. Pusta niegdyś sala była teraz jasnym pomieszczeniem, z uprzątniętym nauczycielskim biurkiem przy ścianie i rzędem nowych ławek dla uczniów, w których rychło spodziewała się zobaczyć nowych studentów. Miała świadomość, że nie każdy jest zainteresowany wiedzą o mugolach, dlatego liczyła, że tą lekcją zachęci uczniów do przychylniejszego spojrzenia na ich "wynalazki", szczególnie że zajęcia miały dotyczyć ruchu, jak wpisała w ogłoszeniu. Przyszła trochę wcześniej i ustawiła przed nauczycielskim biurkiem kilkanaście czarnych pudełek, z otworami na wieczkach idealnymi do tego, żeby włożyć tam rękę. Było ich tyle, że gdyby nie profesor Ramirez, który był tak miły i pomógł koleżance w transporcie przy pomocy swojej niezawodnej różdżki, pewnie zajęłoby jej to o wiele więcej czasu. Na tablicy napisała temat zajęć oraz polecenie: "Proszę wypisać kilka urządzeń, obiektów lub systemów zasilanych źródłem (medium), które wylosowałeś" i zaczęła wypisywać na małych karteczkach zwroty, po czym zginała je na pół i wrzucała po kolei do kuli, przypominającej tę, w której zazwyczaj pływały złote rybki.
Miała dziś wyborny humor i była bardzo podekscytowana tymi zajęciami więc skrycie liczyła, że nikt nie będzie sprawiał problemów, a naprawdę nie chciała wyrzucać nikogo za drzwi za złe zachowanie...
Do każdego wchodzącego ucznia podchodziła osobiście i prosiła o wylosowanie karteczki ze "słowem-kluczem", uśmiechając się pogodnie i z otuchą, co chwila przeglądając jednak swoje notatki dotyczące tych zajęć.
Zadanie praktyczne rozpoczyna się 07.04 wieczorem, od tej pory nie można już dołączać do lekcji (lekkie spóźnienia dozwolone : ) )
Pierwsze zadanie to odpowiedź na pytanie zadane na tablicy i oddanie pracy nauczycielce.
Kostki dla pierwszego zadania:
1,5: siła mięśni, para wodna 2,6:prąd elektryczny (wszystko jedno jaki) 3: powietrze 4:olej
Wpisujecie 3-4 urządzenia, systemy, obiekty (cokolwiek), co według waszej postaci jest zasilane* źródłem, które wylosowaliście. Można oczywiście puścić wodze fantazji, za kreatywność Hall przyznaje dodatkowe punkty.
*w znaczeniu, że to "źródło" porusza daną rzecz **mini-pomoc : ): powietrze olej+rolnicze, górnicze, hutnicze, wojskowe, część morskich, transport bliski, maszyny do odlewnictwa, obróbki plastycznej, obróbki tworzyw sztucznych : )
Można zadawać pytania nauczycielce, Hall chętnie podpowie i wyjaśni wszystko, co trzeba! W piątek przeprowadzi też mini wykład dotyczący sposobów poruszania wszystkiego przez mugoli, żeby wszyscy wczuli się w temat - druga część lekcji będzie opierała się wyłącznie na kreatywności uczniów : )
Ostatnio zmieniony przez Amelia Hall dnia Sro 5 Kwi - 22:27, w całości zmieniany 1 raz
"W podskokach poprzez las Hogwart, do babci na mugoloznawstwo spieszy Kapturek..." - no właśnie. Ruth dowiedziawszy się, że kolejna lekcja mugoloznawstwa będzie związana z ruchem i odrzucając koncepcję ruchu związanego ze sportem (w końcu jeszcze nie tak dawno temu mieli zajęcia dotyczące boksu) domyśliła się, że będzie chodziło o sposoby poruszania wszystkiego przez mugoli. A przynajmniej tak sobie wmawiała i zważywszy na fakt, że przybiegła jako pierwsza, w uniformie obsługi Munga, z którego nie zdążyła się nawet przebrać po zmianie byłaby nieźle zawiedziona, jeśli nauczycielka wymyśliłaby jednak coś innego. Na szczęście od progu zauważyła wielkie napisy na tablicy dotyczące "urządzeń" (dla Ruth jedno ze słów-kluczy), a kiedy Hall podeszła do niej i ze szczerym uśmiechem przysunęła kulę do losowania tematu Szwedka miała ochotę wziąć całą garść tych karteczek. Jej matka średnio raz na dwa tygodnie przypominała krukonce, że zmarnowała życie na te mugolskie bzdury, ale ojciec inżynier miał swoje sposoby, żeby przekonać córkę do innej magii, niż ta, która ją otaczała na codzień. Ukrywała się całkiem nieźle ze swoimi zainteresowaniami, zostawiając większość książek ojca albo w mieszkaniu, albo w pokoju czasu, z którego i tak nikt nie mógł ich wynieść. Zaczytywała się w Mungu, jeździła na wszystkie przerwy wakacyjne do Szwecji i robiła objazdy po filiach ojca, żeby przyjrzeć się najnowszym technologiom i serce ją bolało, że nigdy nie będzie mogła o tym nikomu opowiedzieć. Pasję połączyła w końcu z pracą, kiedy odkryła, że w Departamencie Magicznych Katastrof wiedza z zakresu urządzeń Mugoli przydaje się do wkręcania im kitu, jak to kiedyś było z zaraportowaniem wybuchu gazu, kiedy Pettigriew rozsadził pół skrzyżowania. Kochała czarowanie całą duszą, ale to, co wyczyniali mugole z najprostszymi z pozoru przedmiotami również było dla niej swojego rodzaju magią, a potrzeba rozumienia otaczającego ją świata wepchnęła ją w sidła zjawisk fizycznych tak mocno, że nie chciała z tego rezygnować pod żadnym pozorem. Nikogo nie było jeszcze w sali, mimo to nauczycielka już poprosiła ją o spisanie swoich propozycji. Wylosowała olej i na początku popatrzyła na kartkę jak na gumochłona, z pewnym przerażeniem stwierdzając, że niespecjalnie wie, o co chodzi. Dopiero po chwili domyśliła się, że nie chodzi o taki olej do jedzenia, tylko olej hydrauliczny, a ten znała z wielkich, najbardziej spektakularnych jej zdaniem mugolskich maszyn bardzo dobrze, stąd od razu wzięła się za pisanie.
kartka dla prof. Hall:
Ruth Wittenberg, Ravenclaw klasa III studencka
Zasilane olejem są wszystkie ciężkie maszyny mugolskie, wykorzystywane tam, gdzie trzeba przenosić duże siły, np:
koparka ciągnik prasa na olej hydrologicznahydroniczna hydrauliczna +
Nie do końca pamiętała ich nazwy, więc telehandler pozwoliła sobie naszkicować z jej zerowymi umiejętnościami malarskimi i prawdę mówiąc bardziej kojarzyła fakt, że napędzane olejem były maszyny w kopalniach, w hutach, w transporcie i na przykład w rolnictwie, ale żeby od razu pisać ich nazwy...Cóż, miała w głowie dziesiątki zaklęć, dawno temu wyczyściła umysł z nazw takich jak "pługofrez", czy "wózek widłowy". Wygląd - tak, nazwy - już niekoniecznie. Zastanowiły ją też pudła stojące przy biurku i miała ogromną ochotę zapytać nauczycielkę, co w nich jest, ale pomyślała, że powinna zaczekać na początek lekcji i wtedy zadawać pytania. Naprawdę cieszyła się na te zajęcia. Była tak zaaferowana tym, co będą robić, że była skłonna pomóc innym napisać tę notatkę, żeby szybciej przejść do właściwej lekcji. Czuła przez skórę, że studenci będą musieli nieźle ruszyć głowami i trochę się pomęczyć, skoro od wejścia Hall zadawała takie konkretne pytania, ale tajemnicze pudła przed nią sugerowały, że ten wysiłek będzie wart zachodu.
Jako jedna z pierwszych osób weszła do sali w pośpiechu. Lubiła zajęcia obejmujące głębsze poznanie mugoli. Miała z nimi do czynienia na co dzień w domu, więc nie było dla niej problemu aby przyjść na nie. Z uśmiechem na ustach weszła do sali witając się z panią profesor. Już bardzo dawno nie widziała jej. Jej uśmiech na ustach zawsze dawał jej nadzieję, że świat nie jest taki zły i można przez niego przejść z nadzieją i radością. Rzucając torbę na ławkę usiadła w pierwszej ławce. Zapełniająca się klasa nie była dla niej niczym nowym. Z nadzieją rozglądała się za swoim bratem. Już dawno go nie widziała, a zajęcia wydawały się idealne do tego. Rozumiała, że miał dużo treningów, jednak nie mógł opuszczać zajęć. Chociaż ona święta też nie była. Ostatnio zaspała na zajęcia z Profesor Cortez przez co z pewnością jej tego nie daruje. Na samą myśl o spotkaniu z nią na kolejnej lekcji trzęsły się jej ręce, a głos łamał. Z całego tego roztargnienia złapała jedną z gumek z torby związując swoje długie włosy. Nie jedno krotnie miała zamiar je ściąć. Słysząc jak nauczycielka rozpoczyna zajęcia skupiła się na niej. Pytanie które zadała nie było trudne, tym bardziej, że wybrała jedno z łatwiejszych propozycji. Siła mięśni, para wodna... Chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, jednak już po sekundzie naskrobała swoje imię na pergaminie i zabrała się za pisanie. Gazowy stan skupienia wody. Jako prawie czysty gaz, występuje w naturze w gejzerach, w gorących jaskiniach, jest wyrzucana z podziemi, jest wytwarzana i używana w technice oraz w gospodarstwie domowym. Jest składnikiem powietrza atmosferycznego, jej zawartość w powietrzu zmienia się. W technice używana powszechnie jako czynnik termodynamiczny. Otrzymywana najczęściej w kotle parowym i reaktorach jądrowych. Służy przede wszystkim do napędu turbin parowych w elektrowniach cieplnych. Dawniej wykorzystywana była do napędu maszyn parowych na statkach i w parowozach, a w kuźniach napędzała młoty parowe i parowo-powietrzne. W ciepłownictwie wykorzystywana jest do transportu ciepła. Jako produkt uboczny powstaje w wyniku spalania wodoru i paliw węglowodorowych (w silnikach lotniczych i samochodowych, w palnikach kuchenki gazowej). Stawiając ostatnią kropkę zakończyła swoją wypowiedź. Dopiero po oddaniu pracy zorientowała się, że zapomniała napisać o sile mięśni. Z dość głośnym plaśnięciem uderzyła się wewnętrzną stroną ręki w czoło. Jak mogła być aż tak głupia aby tego nie napisać?
Pojawiła się na zajęciach przed czasem. Będąc w Hogwarcie starała się pilnować godzin rozpoczęcia zajęć lekcyjnych, nauczona doświadczeniem w Ilvermorny, że nie opłaca się spóźniać, bo potem wynikają z tego same kłopoty. Ale przechodząc do rzeczy, ledwo postawiła nogę w klasie, a już podeszła do niej nauczycielka. Nebraska w pierwszej chwili chciała zapytać, co też znowu przeskrobała lub czy pomyliła salę, ale pani profesor, bardzo miła i ciepła kobietka, po prostu wcisnęła jej do ręki kartkę, tłumacząc, że polecenia znajdują się na tablicy i oczekuje od niej odpowiedzi na pergaminie. Nebbie przytaknęła, po czym usiadła w jednej z końcowych ławek. Wyciągnęła ze swojej torby pióro i pergamin, który rozwinęła i przepisała powoli pytanie z tablicy. Była całkiem zainteresowana, bo od dziecka zastanawiała się, w jaki sposób działa czajnik i co nieco o prądzie wiedziała, bo babcia jej opowiedziała, ale na dobrą sprawę była zielona w tych kwestiach. Kiedy postawiła znak zapytania, odłożyła pióro na bok, po czym sięgnęła po zwiniętą karteczkę, którą wcześniej odłożyła na bok. Rozwinęła ją i mina od razu jej zrzedła. - Powietrze?! - wyszeptała pod nosem z niedowierzaniem. To jakieś urządzenia mogą być zasilane powietrzem? Ale jakim cudem? Z przykrością odkryła, że niestety w tym temacie wie tyle co nic i na początku nie potrafiła wpaść chociażby na część pomysłu gdzie powietrze mogłoby służyć jako zasilacz. Odchyliła się do tyłu na krześle, a karteczka, zwinięta w kulkę, wylądowała na ławce. Cudownie, więc odda pustą kartkę? Nebraska, szybko, skup się, musisz coś wymyślić - myślała, delikatnie uderzając palcem w czoło. Reszta osób, które były obecne w sali powoli zaczęły oddawać swoje kartki, podczas gdy ona nie mogła nic wymyślić. No bo przecież co mogło być zasilane wiatrem poza jakimś wiatrakiem czy... WIATRAK! Podróżując, nieraz widziała wielkie wiatraki stojące na polach obok siebie, a mama jej powiedziała, że one są dla mugoli i tworzą takie specjalne fabryki. Więc może wiatraki? 1. Wiatraki, które tworzą fabryki. Okej, nie jest źle, ma chociaż jedno. Teraz trzeba pomyśleć o czymś innym. Trochę się rozluźniła, skoro wpadła już na jedną rzecz. W następnej kolejności przypomniała sobie, że jej mugolscy koledzy w Ilvermorny mówili na mugoloznawstwie o czymś, co ochładzało powietrze i nim dmuchało, tylko nie mogła sobie przypomnieć nazwy. Coś na "k", zdecydowanie... Klimatofon? Nie, nie, fon to coś z dźwiękiem, to nie (ale podsunęło jej to kolejny pomysł). Klimatozator? Brzmi bardziej jak nazwa urządzenia, mugole lubią nazywać z końcówkami "-zator". 2. Klimatozator 3. Instrumenty dęte To ostatnie nie wiedziała, czy może nazwać urządzeniem, ale zdecydowanie były zasilane powietrzem i co to tego miała pewność - przecież trzeba było w nie dmuchać, żeby wydobyć z nich jakikolwiek dźwięk. Ale niestety był to ostatni popis kreatywności Nebbie, która miała dość tego łamania mózgu i oddała nauczycielce kartkę.
W gruncie rzeczy już od wejścia do sali zastanawiałam się - co ja tutaj do cholery robię? Moja rodzina za mugolami nie przepadała - ja osobiście miałam wobec nich bardzo ambiwalentne podejście. Mimo to jakimś cudem pojawiłam się na zajęciach, zaciągnięta przez koleżanki. Weszłam do sali i gdy tylko zobaczyłam lekko irytujący uśmiech profesor Hall miałam ochotę się wycofać i uciec, jednakże kobieta dostrzegła mnie i zbliżyła się do mnie. Nie miałam wyjścia, więc grzecznie się przywitałam i wyciągnęłam karteczkę z kuli podanej mi przez kobietę. Było na niej jedno słowo. "Powietrze". Usiadłam przy stoliku zrezygnowana i wzdychając przeczytałam polecenie napisane przez nauczycielkę na tablicy. No cóż. nie miałam w tej materii zbyt wielkiej wiedzy - słyszałam coś o jakichś wiatrakach, ale moja wiedza była szczątkowa. Mimo to zabrałam się za pisanie.
V.O.I. Dear, klasa VII 1. Wiatrak 2. Rower 3. Młotek automatycznyaneumatyczny pnetomatyczny
Nie spodziewałam się, żeby te odpowiedzi były dobre, bo napisałam je odrobinę na chybił trafił. Wiatrak kojarzył mi się typowo z czymś napędzanym powietrzem, rower umieściłam na liście, bo kojarzyło mi się, że jego koła są wypełnione powietrzem, a co do trzeciego urządzenia - no cóż, nie byłam pewna jego nazwy, ale kiedyś coś o nim słyszałam. Wiedziałam, że mugole używają tego przy jakichś robotach na ulicy. Wstałam z miejsca i podałam zapisaną kartce nauczycielce.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Mugolskie wynalazki nie były mi jakoś szczególnie znane, ale mimo to świat bez magii wydawał mi się całkiem interesujący (i bardzo dziwny), po za tym byłam dość pilną uczennicą i rzadko unikałam jakichś lekcji stąd moje pojawienie się na mugoloznawstwie nie było niczym nadzwyczajnym. Z uśmiechem przywitałam się z profesor Hall, która w mojej opinii była bardzo sympatyczną osobą. Wyciągnęłam z kuli kartkę na której widniały napis "siła mięśni, para wodna", po czym usiadłam z przodu i z entuzjazmem zaczęłam pisać.
Charlotte Hudson 1. Siła mięśni Rower Deskorolka Kajak 2. Para wodna Maszyna parowa (?) Żelazko na parę Garnek Parawan
W pierwszym punkcie opisałam jakieś pojazdy - nie za bardzo miałam pomysł co innego mogłoby być tak zasilane, w drugim trochę bardziej się popisałam. Nie byłam wprawdzie pewna czy "maszyna parowa" to dobre określenie - miałam na myśli to coś co był w pierwszych pociągach i maszynach. Za to w mojej opinii żelazko na parę i parawan były świetnymi odpowiedziami. Szkoda, że nie zorientowałam się wtedy, że pomyliłam "parawan" z "parowarem" (chodziło mi rzecz jasna o ten drugi). Oddałam nauczycielce kartkę i wróciłam na swoje miejsce.
James Waters
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : prefekt fabularny, legilimencja i oklumencja
James właściwie niewiele wiedział o mugolach i niemagicznym świecie, który zamieszkiwali, więc gdy usłyszał, że odbędzie się lekcja mugoloznastwa, ochoczo spakował manatki i ruszył w stronę klasy. Przy biurku zauważył nieznajomą mu panią profesor. Skinął jej grzecznie głową na "dzień dobry" i usiadł w niezbyt zatłoczonej ławce. W sali było już kilkanaście osób, ale miał przeczucie, że zjawi się tutaj jeszcze pół Hogwartu. Zwłaszcza, że nauczycielka wyglądała na dość sympatyczną. Przeczytał temat napisany kredą na tablicy, a zaraz potem przeleciał wzrokiem po poleceniu. Które wylosowałeś? Zaczął się zastanawiać nad tym, co powinien wylosować. Czyżby coś przeoczył? Jednak sekundę później znikąd pojawiła się przed nim nauczycielka, z kulą wypełnioną zgiętymi karteczkami w dłoniach. Niepewnie zanurzył dłoń i wylosował karteczkę, po czym spojrzał na nauczycielkę i odwzajemnił jej uśmiech. Wylosował prąd elektryczny i uznał, że najprawdopodobniej ma najłatwiejszą opcję. Niewiarygodne, pierwszy raz nie miał pecha. Z torby wyjął nową rolkę pergaminu, pióro i atrament, po czym zabrał się do pisania.
Kartka dla profesor Hall:
James Waters, Ravenclaw klasa I studencka
Zasilane prądem elektrycznym są na przykład: • radio • telewizjer telewizor • komputer
Pisał wszystko to, co wpadło mu do głowy. Radia był pewien na 100%, bo mama, gdy był mały, pokazywała mu takie mugolskie. Zapamiętał, że wychodził z niego długi kabelek z wtyczką u wylotu. O telewizorze, czy jak tam się to zwie, kiedyś słyszał i nawet zapamiętał do czego służy, natomiast nie był do końca pewien, czy rzeczywiście taką nosi nazwę. A komputer? Z komputerem spotkał się w jednej z mugolskich książek, którą przeczytał i jakoś tak wpadło mu to na myśl. Po tym, jak wypisał przedmioty, zwrócił nareszcie uwagę na biurko pani profesor i stojące na nim pudełka. Był zaciekawiony, co może się w nich znajdować, jednak nie na tyle, by pytać o to przedwcześnie prof. Hall, bo tak miała na nazwisko, jak się po czasie dowiedział.
Być może nie była najlepsza z mugoloznastwa, jednak znała jakieś podstawy. Najbardziej oczywiście interesowały ją maszyny i urządzenia, które miały zastosowanie w modzie czy produkcji tkanin. Mugole nie dysponowali różdżkami, które w łatwy sposób łączyły ze sobą materiały czy mogły poprowadzić igłę tak, by uszyła przepiękną suknię. Używali oni bowiem do tego, jakiejś dziwnej, jak dla Devi maszyny, którą podłączało się do legowiska albo gniazka, w tym momencie nie mogła sobie przypomnieć, które określenie było poprawne. I maszyna mogła działać. Oczywiście trzeba było ręcznie załączyć odpowiednią nitkę czy igłę, co dziewczynie wydawało się wyjątkowo niebezpieczne. Bo co gdyby maszyna nagle zaczęła sama szyć i wszyła komuś w mięso nitkę. Wolała o tym nie myśleć. Przecież to mogłoby wyeliminować ją z pracy na kilka ładnych tygodni. Przecież z poranionymi dłońmi nie da się pracować! - przebiegło jej przez myśl. Gdy wylosowała kartkę, trochę się załamała. Być może miała do czynienia z mugolami i z pierwszym podpunktem nie miała większego problemu, to drugi wręcz przyprawił ją o zawrót głowy. Co mogło być napędzane parą. Kiedyś obiło jej się o uszy, że automobile, którymi poruszali się mugole, były kiedyś zasilane tym właśnie źródłem energii, ale teraz? Teraz właściwie wszystko było na prąd oraz oleje czy brenzyne - która wyparła silniki. No nic, postanowiła zaryzykować i naskrobała to co przyszło jej do głowy na kartce, na której wcześniej się podpisała. - rołwer - trzeba się rozpędzić, wskoczyć na niego i zacząć pedałować (w sensie pchać pedała nogami) i rower jedzie. Żeby się zatrzymać trzeba z niego zeskoczyć i modlić się do Merlina o to, żeby się nie połamać. Zawsze zdawało jej się, że właśnie tak zaczynało i kończyło się jazdę. Oczywiście nigdy nie była przy ruszaniu takim urządzeniem, a sam "rołwer" mijała, gdy jakiś mugol pędził nim po ulicy. Następnie nakreśliła. - automobil na parę - Teraz nie używany, wyparty przez te na brenzynę. - hulajstopa - Pojazd na którym staje się jedną nogą, a drugą napędza się pojazd. Żeby ruszyć trzeba się rozpędzić, tak samo z hamowaniem - zeskakujesz. Wolała dopisać dokładne wytłumaczenie poruszania się każdego pojazdu, w końcu zawsze jakieś inna rzecz mogła być nazywana tak samo, jak te które wymieniła powyżej, a nauczycielka mogła jej nie zrozumieć. Gdy skończyła, oddała kartkę nauczycielce i wróciła na swoje miejsce.
Profesor Hall na początku trochę zmartwiła frekwencja na jej zajęciach, ale ostatecznie przestała się tym przejmować tłumacząc sobie tę masową absencję uczniów tym, że na mugoloznawstwo część z nich nie przychodziła ze względu na osobiste lub rodzinne przekonania, z czym nie mogła dyskutować, niestety. Doszła też do wniosku, kiedy uczniowie jeszcze pisali swoje odpowiedzi, że nie będzie ich dzieliła na grupy, a każdy z obecnych będzie musiał wykonać zadanie samodzielnie, co było nawet sensowniejsze, bo taka praca w pojedynkę więcej ich nauczy. Szybko zebrała kartki i przeczytała pobieżnie odpowiedzi uczniów, uśmiechając się pobłażliwie widząc ich zmagania z mugolskimi nazwami. -No dobrze, dziękuję za wasze odpowiedzi. Panno Wittenberg, o ile dobrze pamiętam ma pani piękne drugie imię, ale zdolności malarskie już trochę gorsze – pokiwała głową zakłopotana i obróciła pergamin krukonki w stronę klasy – To jest ładowarka teleskopowa, do przenoszenia ciężkich rzeczy na ograniczonej przestrzeni, że tak to fachowo nazwę – odłożyła zapiski uczennicy i przestudiowała pozostałe. -Panna Cairndow chyba studiowała w międzyczasie jakąś fizykę, czy coś takiego, bo zaserwowała całkiem profesjonalny opis. A może nam pani wyjaśnić, czym jest reaktor jądrowy i silnik lotniczy? Myślę, że pozostali chętnie się dowiedzą, to ciekawe tematy – uśmiechnęła się, celowo odpuszczając dziewczynie pominięcie drugiej części zadania. –Panna Jones, klimatyzator nie jest zasilany powietrzem, ono po prostu występuje w obiegu tego urządzenia. No…jakby wam to prosto wyjaśnić…Już wiem – mamy sobie gorące powietrze w pokoju. To powietrze jest schładzane w jednej z części naszego klimatyzatora – parowniku – a całe ciepło, które przecież nie zniknęło magicznie, bo mugole nie mają różdżek i muszą sobie jakoś radzić, zabiera taki gaz. No i ten nagrzany gaz wędruje do kolejnej stacji – sprężarki, a tam jeszcze bardziej się nagrzewa, a to dlatego, że zwiększa się jego ciśnienie, więc jak ciśnienie to i temperatura. I taki rozgrzany gaz leci sobie do skraplacza, który mugole montują na dworze, gdzie i tak jest gorąco, oddaje ciepło i zostaje zamieniony w ciecz – uwaga – również bez żadnej magii. No to już mamy chłodną ciecz, ale nie tak wcale bardzo, więc jeszcze bardziej ją ochładzamy i podajemy znowu do parownika. I tak w koło Macieju! - Hall aż otarła czoło z wysiłku, bo wytłumaczenie grupie czarodziejów jak działa klimatyzacja było dla niej jeszcze jakiś czas temu zupełnie niemożliwe, a tu proszę! Może powinna zadać pytanie? -Kto mi powie, jak w tym przedostatnim etapie ochładzamy tę ciecz, co trafia do parownika dostanie dziesięć punktów dla domu! To tylko sprawdzenie waszego słuchania ze zrozumieniem, bo mówiłam o tym przy sprężarce, tylko jakby od drugiej strony – pstryknęła palcami i odłożyła uczniowskie kartki. -Do meritum, proszę państwa. Panno Dear, rower zasilamy siłą mięśni, a młoty są pneumatyczne, od greckiego słowa „πνεύμα” – pokaleczyła trochę grecki – Panno Hudson, żelazko też nie jest zasilane parą, tylko prądem elektrycznym, jak radio, telewizor i komputer, co pięknie napisał pan Waters. A i pewnie chodziło pani o parowar, ale to też nie jest poprawna odpowiedź, ale nic nie szkodzi, wasza inwencja twórcza i tak pozytywnie zaskakuje! Panno Alfaiate – hulajnoga i rower są super, a automobil to dziś samochód… - skończyła ten przydługi początek i oparła się o jedno pudło. -Okej, to zaczynamy. Dzisiejsza lekcja będzie dotyczyć ruchu, ale zanim wam zdradzę, co jest w pudłach chciałabym powiedzieć dwa zdania na temat tego, jak mugole radzą sobie z brakiem zaklęć, mioteł i sieci Fiuu. Bardzo dawno temu ktoś wynalazł koło, które szybko przydało się do szybszego przemieszczania wszystkiego…No, niestety trochę pomagały zwierzęta, a czasem nawet ludzie, ale to rozwiązanie miało jedną istotną wadę – zarówno człowiek jak i zwierzę w końcu się męczy. Dlatego tak mniej więcej w XVIII wieku zaczęto napędzać pojazdy parą. A właściwie nie pojazdy, ale też choćby działa, czyli takie długie rury, które robią Bombardę bez Bombardy. Potem były zawirowania polityczne i silniki spalinowe, czyli takie, które wykorzystywały sprężanie – wasze ulubione słowo – i rozprężanie gazu żeby się kręciły. Krótko przed początkiem dwudziestego wieku urodził się mugolski geniusz – Tesla, który był autorem między innymi silnika elektrycznego i jest uznawany przez niemagicznych ludzi za ojca prądu przemiennego. Z kolei niejaki Edison, prawie dziesięć lat starszy jest takim ojcem prądu stałego. Opatentował żarówkę, taki mugolski lumos w balonie. No a jak już mugole mieli prąd, o którym wam opowiadałam ze sto razy, to już się nie będę powtarzać, to się posypały udoskonalenia. I tak w międzyczasie zaczęto wykorzystywać olej hydrauliczny, nie taki do smażenia i sprężone powietrze, żeby czymś poruszać. Tylko wiecie, olej brudzi, powietrze tak się słabo nadaje do dużych, ciężkich przedmiotów, a prąd drogo wychodzi. I tak to mugole żonglują sobie napędami, używając tego, co im najbardziej odpowiada w danej chwili. Kto się nie zgubił, niech podniesie rękę. Żartuję! – poklepała pudełka – A teraz podchodzimy po kolei i z dziesięciu pudełek w ciemno losujemy pięć przedmiotów. Możecie sobie macać kilka razy, co jest w środku, ale ostatecznie wybieracie tylko pięć. Panna Jones, za te instrumenty dęte, czym mnie absolutnie zaskoczyła, dostaje sześć losów. Każdy sam, z wylosowanych przez siebie rzeczy próbuje zrobić coś, w czym będzie można zauważyć ruch. Bez różdżek, oczywiście. Macie dwadzieścia minut, czas start! – klasnęła w dłonie i z uśmiechem zaczęła się przyglądać losującym uczniom.
Mimo powyższych flaków z olejem, to co poniżej już przeczytajcie :)
Losujemy pięć (Nebbie sześć) przedmiotów z pudełka. „W ciemno”, więc wstawiam spoilery, ale też bez przesady, większość rzeczy da się odgadnąć już po opisie odczucia postaci. Po wylosowaniu (bierzecie, co chcecie, ale tylko pięć!) postać w jednym poście pisze, co skonstruowała i jak to mniej więcej działa. Poniżej linki do SciFun w ramach podpowiedzi link do inspiracji
Ważne!:
Postać może kompletnie nie mieć pojęcia, co chce zrobić, ani co może zrobić z wylosowanych przedmiotów, więc: można pytać o podpowiedź nauczycielkę, Ruth (ona szczególnie chętnie pomoże) lub kolegów z zajęć. Po drugie: jeśli komuś będą potrzebne takie drobnostki jak ogień, zrobienie dziurek, jakaś woda, czy inne guziki, rodzynki to może korzystać z zaklęć, ale w ramach rozsądku! Wylosowanymi przedmiotami można się wymieniać i dzielić! Jeśli ktoś będzie potrzebował kilku rzeczy z jednego pudełka, wtedy liczy to po prostu jako kolejny los. Na koniec trzeba będzie zaprezentować swoje „dzieło”, więc im lepsza konstrukcja tym więcej punktów dla domu.
P.s. Proszę powstrzymać się tym razem od wypisywania mądrości w dopiskach posta postaci c.d. domniemanych wątpliwości, tylko pisać na wittenbergowe pw, wyjaśnimy. Możecie mi zaufać, rozumiem, ale nie chciałam was torturować wszystkimi szczegółami, więc mocno upraszczałam :P
Powodzenia!
czas macie do 14.04 do 20:00
Pudełko 1:
Butelka 0,5l wody (z wodą niegazowaną/gazowaną, do wyboru)
Pudełko 2:
Bateria AA (paluszek)
Pudełko 3:
Dwa magnesy okrągłe
Pudełko 4:
Drut miedziany (długi, ok. 1m. Przecinamy magicznie)
Pudełko 5:
Kieliszek
Pudełko 6:
Świeczka tealight lub długa świeczka, którą można zapalać z dwóch stron ( do wyboru)
Pudełko 7:
Pięć baloników kolorowych nienapompowanych
Pudełko 8:
Kartka bloku rysunkowego + karton w formacie kartki A4 z tektury falistej
Pudełko 9:
Kolorowe mazaki
Pudełko 10:
Talerz
Ostatnio zmieniony przez Amelia Hall dnia Wto 11 Kwi - 10:21, w całości zmieniany 1 raz
Ona tak poważnie? Ruth na początku nie przemyślała tego, że Hall jest tak "pozytywną i otwartą osobą" i po pierwsze nie będzie miała oporów w pokazaniu całej sali jej bazgrołów, a po drugie przypomni o jej drugim imieniu, którego absolutnie nigdzie nie używała. Cóż, tyle szczęścia, że Hall pozwoliła sobie tylko na ten uroczy komentarz. Dziewczyna wysłuchała cierpliwie wszystkiego, co nauczycielka miała do powiedzenia, choć musiała przyznać, że nieco pogubiła się przy tłumaczeniu działania klimatyzatora i żeby sobie to jakoś zwizualizować, wyciągnęła kartkę i narysowała jego schemat, a właściwie zwykły prostokąt - w połowie czerwony, w połowie niebieski. Wykład Hall był całkiem interesujący, ale mocno pobieżny z perspektywy kogoś, kto od dziecka wsłuchiwał się w opowieści inżyniera dotyczące nie tylko dynamiki, ale też fizyki i wszystkich praw rządzących światem ogólnie. Toteż, kiedy nauczycielka w końcu zdradziła konkretny cel lekcji, zafascynowanej tematem krukonce zaświeciły się oczy. Przyszłość idealna wyglądała dla Wittenberg mniej więcej tak: Mikkel, Dolina Godryka, usługi konsultingowe dla Departamentu Katastrof i wsparcie wdrażania mugolskich techologii do świata czarodziejów (jej idolką była niezmiennie Ottaline Gambol). Jednak rzeczywistość wyglądała nieco inaczej, dlatego takie zajęcia były dla Ruth odskocznią od codziennych zmagań z nie takim światem, jaki sobie wyobrażała. Poszła na pierwszy ogień, jeśli chodzi o losowanie, z początku trochę wyśmiewając pomysł. W końcu uczniowie będą widzieć, co wylosowała...Sęk w tym, że pudełka były malutkie i na dobrą sprawę nie było widać, skąd uczeń wyciąga daną rzecz. Szwedka wkładała rękę do pudeł chyba po pięć razy. Można się było wkurwić, serio. Wzięła butelkę z jakimś płynem, który okazał się zwykłą wodą niegazowaną (macając przedmiot w pudełku poruszała nim parę razy, słysząc przelewającą się ciecz), a następnie wylosowała baterię, drut, magnesy i kieliszek. Wszystko czuła pod palcami, magnesy były dwa, więc też nie było zbyt dużego problemu z odkryciem, co ukrywa się w pudełku i odesłana przez Hall do jakiegoś kąta zabrała się do pracy. Co zrobić z baterią, drutem, magnesem, wodą i kieliszkiem? Wystrzałowego drinka z elektrolitem? Chyba tylko. Ojciec Ruth (ten oficjalnie nieżyjący czarodziej, a nieoficjalnie cały i zdrowy mugol) z tysiąc razy pokazywał jej, co się robi z baterią. A ze dwa tysiące, co się robi z wodą, ale ją, wraz z kieliszkiem) odłożyła na później. Przyczepiła magnes do baterii, a drut najpierw przycięła (dobra, zaklęciem) po czym zgięła w coś podobnego do dwóch skrzydełek. Odłożyła resztę miedzi na bok, a utworzoną ramkę przyczepiła z jednej strony do magnesu, a z drugiej do czubka baterii. No i podniosła różdżkę, trzymając ją poziomo za oba końce, żeby udowodnić, że żadnych czarów tutaj nie odprawia. Jej "silnik" zaczął wirować w całkiem szybkim tempie, więc żeby nie rozładować baterii zdjęła ramkę i z zainteresowaniem zaczęła rozglądać się po klasie - może ktoś będzie potrzebował pomocy? wybrane pudełka: 1,2,3,4,5
CO JA TU ROBIŁAM? Zadałam sobie to pytanie po raz milion setny. Nie miałam pojęcia o czym mówiła profesor Hall gdy odnosiła się do naszych odpowiedzi na pytanie, nie rozumiałam z jej wypowiedzi zupełnie nic. Zgodnie ze wskazaniem nauczycielki podeszłam do pudełek zaraz za Ruth i rozpoczęłam losowanie. Szczerze powiedziawszy macanie większości przedmiotów na niewiele mi się zdało - jasne, byłam w stanie rozpoznać np. kieliszek albo karton, ale trudno ukryć, że żaden z przedmiotów niespecjalnie dawał mi pomysł na to co mogłabym zrobić. W końcu trochę na oślep dokonałam losowanie. Trafił mi się kieliszek, malutka świeczka, pięć baloników, pisaki i talerz. Zestaw totalnie nieprzemawiający do mnie. Przez większość czasu siedziałam przy stoliku próbując wymyślić jak mogę wykorzystać te przedmioty, ale w gruncie rzeczy nie miałam pojęcia. W końcu gdy czas się kończył wpadłam na absurdalny pomysł. Nadmuchałam jeden z balonów, a gdy czas się skończył puściłam go. Balon zaczął latać po klasie dość szybko upuszczając z siebie powietrze. Cały ruch przedmiotu trwał zaledwie kilka sekund, po których upadł on na ziemię, ale miałam nadzieję, że mimo wszystko profesor Hall zaliczy mi zadanie.
Pudełka: 5,6,7,9,10
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Nie czułam się zbyt komfortowo na tej lekcji - nie znałam się na mugolskiej technice na tyle dobrze by osiągać wyniki porównywalne do tych na innych zajęciach, co dość mocno mnie stresowało. Mimo to starałam się wypaść jak najlepiej. Wysłuchałam z uwagą polecenia profesor Hall, po czym podeszłam do pudełek i starałam się wymacać coś jak najbardziej przydatnego. Po kilku minutach w moich rękach znalazła się butelka wody mineralnej, bateria, kartka papieru i trochę tektury falistej, pisak oraz talerz. Przedmioty nie były wybitnie funkcjonalne w tej konkretnej sytuacji, ani tym bardziej ze sobą powiązane. Po krótkim zastanowieniu się postanowiłam wykorzystać siłę powietrza do wprowadzenia przedmiotu w ruch. Postawiłam przed sobą talerz i nalałam na niego wodę, po czym urwałam kawałek kartki papieru i zwinęłam go w małą kuleczkę, którą umieściłam na powierzchni cieczy. Po chwili zabrałam tekturę falistą i zaczęłam nią wachlować na talerz, co doprowadziło do lekkiego ruchu wody, a w efekcie do przesuwania się papierowej kulki po powierzchni wody. Zastanawiałam się czy to aby na pewno się liczy, ale nie miałam żadnego lepszego pomysłu.