Na trzecim piętrze znajduje się od wielu lat kolejna, nieużywana, zakurzona klasa. Jest ona dość przestronna i znajdują się w niej jedynie porozstawianie stare stoły, oraz różne rupiecie składowanie w kącie. Przez wiecznie brudne szyby przedzierają się promienie słoneczne za dnia rozświetlając klasę. Raczej nikt nie przychodzi jej sprzątać ze względu na to, że i tak nie wiele kto z niej korzysta. Mimo wszystko sporadycznie przychodzą tu także i uczniowie chcący poćwiczyć w spokoju zaklęcia przed kolejną lekcją, bądź szukający zacisznego miejsca.
Autor
Wiadomość
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nauka o poszczególnych rzeczach pozwala wyciągnąć poszczególne wnioski i własne doświadczenia. Im dłużej czegoś człowiek nie powtarza, tym większe prawdopodobieństwo, że o tym zwyczajnie zapomni. I to działa nie tylko na płaszczyźnie samej nauki polegającej na notorycznym wkuwaniu; wystarczy nie wykonywać od dłuższego czasu jednej czynności, by potem zauważyć brak możliwości ponownego podejścia do niej lub krytyczny brak zdolności wcześniej zdobytej. Felinus wychodził zawsze z założenia, że selektywne odbieranie informacji bywa dość przydatne w życiu. Tyle bodźców dochodzi do uszu, oczu oraz innych zmysłów, że tak naprawdę trudno jest się od nich odciąć. Tak to uczył się tego, co lubił, a w stopniu znacznie mniejszym tego, za czym nie przepadał i uważał, że mu się to do życia nie przyda. Niestety, zaczęło się to gryźć z jego filozofią, iż każda informacja może kiedyś uratować, zatem działa na pograniczu zarówno własnego kręgosłupa moralnego, prawa, jak i ignorancji wykutej w umyśle. Jednocześnie, łatwiej mu się uczyło poprzez właśnie przepytywanie ustne. Ot, forma może bardziej indywidualna, wymagająca bezpośredniego kontaktu, ale pozwalająca na to, by w jakiś sposób bardziej zapamiętywać. Właśnie na bezpośrednim kontakcie z daną rzeczą; w przeciwnym przypadku nie wynikłoby z tego nic dobrego. Łatwo jest chociażby nauczać się teoretycznie o zaklęciach, ale w praktyce wygląda to zupełnie inaczej. Nie tylko pamięć musi być przygotowana, lecz także własna psychika, mowa oraz odporność na stres. Kiwnął głową na jej słowa, dając czas na wykazanie się i udowodnienie posiadania wiedzy z danego tematu. Choroby zakaźne są dość łatwe ze względu na to, iż każdy kiedyś na jakąś chorował. Mniej lub bardziej prywatnie. Wsłuchawszy się w słowa wypowiadane z jej ust, zaczął tworzyć nici, które zaczepiały informacje o te z jego umysłu i pamięci. — Słyszałaś o jej leczeniu w średniowieczu? — zapytawszy się, wiedział, jak medycyna z tamtego okresu czasowego bywała śmieszna i kompletnie pozbawiona sensu. No, ale jak rozpoczął, to wypadałoby dokończyć. — Podobno należało wykorzystać wątrobę ropuchy, którą trzeba było przywiązać sobie ciasno wokół gardła, a następnie stanąć w świetle pełnego księżyca nago, w beczce wypełnionej węgorzami. — dziwne, poniekąd nawet podniósł kąciki ust do góry w rozbawieniu. Musi to wyglądać komicznie. Samego siebie nie chciał takiego wyobrażać; nawet jeżeli nie wstydzi się własnego ciała, to jednak godność zostałaby wówczas rozszarpana na kawałki. Wiedział, że wirusy istnieją po to, by przejmować kontrolę nad organizmem i przeistaczać jego komórki na swoje własne. W sumie, każda z istot dąży do tego, by istnieć, nawet kosztem gospodarza. Wystarczy popatrzeć, jak wiele dobrego zrobili ludzie dla środowiska. W sumie to nic. Zawsze tam, gdzie pojawi się człowiek, pojawia się również zdolność do zniszczenia i upodobania sobie pod własne skrzydła kawałka ziemi. — Dość nietypowa choroba, która daje objaw tylko i wyłącznie znikania. — powiedział na początek, wsłuchując się w jej słowa. Najmniej opisana choroba, która nie utrudnia aż tak życia czarodzieja, no ba, bywa czasami użyteczna. — Szczerze, nie znam takich przypadków. Może na szpitalu by coś na ten temat powiedzieli, ale ogólnie Znikanie Epidemiczne zostało sklasyfikowane jako niegroźne. No ba, mogłoby z powodzeniem zastąpić pelerynę niewidkę i eliksir niewidzialności. — gdyby się nad tym dłużej zastanowić, choroba niosła ze sobą korzyści. Jak chociażby możliwość włamania się do Działu Ksiąg Zakazanych. Kuszące. — Głównie od innych osób, ale również, wirusy mają zdolność do dość długiego znajdowania się w powietrzu i na powierzchni. Podobno Dolina Godryka obfituje wręcz w miejsca, w których można zarazić się tym. I nie tylko tym, ale również innymi rzeczami. — wile, trytony, magiczne stworzenia, niebezpieczne rośliny, do koloru, do wyboru. Wybierz sobie, a będzie ci dane. Liczył na rozwinięcie rozmowy na ten temat.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Zdecydowanie powtarzanie sobie pod nosem treści przeczytanych z podręcznika nie było tym samym co odpowiadanie przed kimś. Zwyczajnie się wstydziła i czasem bardzo ciężkim zadaniem okazywało się uspokojenie przyspieszonego oddechu. Zamiast takich ustnych odpytywanek wolałaby napisać nawet kilka kartkówek czy sprawdzianów, choć oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, jak ważna była umiejętność przemawiania na forum publicznym. No cóż, najwyraźniej nie jej była pisana rola mówcy. Skinęła jedynie głową na pytanie o sposobach leczenia groszopryszczki w średniowieczu. Słyszała o nich, a jakże. Ludzie to też mieli pomysły... Ciekawe, czy to w ogóle działało. Przywiązanie sobie do gardła ropuchy nie mogło być czymś przyjemnym, jak oni w ogóle na coś takiego wpadli? Na samą myśl o tym poczuła, jakby powietrze otuliło się wokół jej szyi i odruchowo powędrowała rękami w to miejsce. Nic tam oczywiście nie było, ale ten ruch pozwolił odegnać niemiłe uczucie. - Teraz takie coś nikomu nie przyszłoby do głowy. A nawet jeśli, to w życiu bym nie skorzystała z tej metody leczenia - powiedziała i wzdrygnęła się lekko, choć pewnie co innego by śpiewała, gdyby wciąż nie znano sposobu na wyleczenie goszopryszczki. Na szczęście nie musiała się obawiać, że kiedyś w razie zachorowania będzie musiała stać nago w beczce z węgorzami. Dzięki Merlinowi za rozwój medycyny. - No właśnie, momentami może być całkiem pożyteczne jak na chorobę. Na przykład na niespodziewanej kartkówce mogłoby się dobrze sprawdzić - parsknęła rozbawiona, bo chociaż starała się być z materiałem na bieżąco, to jednak nie zawsze się to udawało, a co za tym idzie - zdarzały się lekcje, na które po prostu nie szła przygotowana. I jak na złość często właśnie wtedy nauczyciel postanawiał sprawdzić wiedzę uczniów. Łapiąc Zanikanie Epidemiczne, bardzo możliwa byłaby opcja, że w ogóle nie musiałaby wtedy pisać kartkówki. Musiałaby wtedy jednak zniknąć już cała, a ten proces podobno chwilę trwa, więc prawdopodobnie ktoś by się połapał, o co chodzi, jeśli nagle nie miałaby jednej ręki... I skończyłaby się zabawa. Ale marzyć można! - Hmm, racja, zapomniałam o tym - mruknęła i odgarnęła kosmyk włosów z twarzy. Chyba miała tendencję do zapominania o rzeczach, o których dopiero co była mowa. Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc wzmiankę o czarodziejskiej wiosce. - Zapytałabym, czy na kolejnej lekcji, jeśli oczywiście chciałbyś mnie jeszcze uczyć, obralibyśmy za kierunek Dolinę Godryka, ale to chyba nie byłoby najmądrzejsze, skoro można się tam zarazić różnymi chorobami... Nie wiem, czy udałoby się z nich wyleczyć samemu, bez potrzeby wizyty w Mungu, ale coś mi się wydaje, że chyba nie obyłoby się bez profesjonalnej pomocy - powiedziała i spojrzała na chłopaka, bo mimo wszystko chętnie zapuściłaby się w ciekawe czy te mniej uczęszczane tereny magicznej wioski. Do tej pory bywała tam jedynie okazjonalnie, bo przecież jako uczniak Hogwartu nie mogła iść dalej niż do Hogsmeade. Niestety. Rozumiała ten zakaz dla dzieciaków z młodszych klas, ale doprawdy, ci starsi, powiedzmy, od szóstej czy nawet niech już będzie siódmej klasy, mogliby mieć większą swobodę w poruszaniu się. Trzymanie ich na tak krótkiej lince było niesamowicie męczące i naprawdę Krawczyk nie mogła się już doczekać momentu, w którym w pełni będzie mogła rozkoszować się możliwością szybkiego skoczenia do Doliny czy Londynu, a to rzecz jasna za pomocą teleportacji. Póki co nie miała nawet za bardzo okazji z niej korzystać, bo do Hogsmeade wolała się przejść - w końcu daleko nie było, a ona w dodatku lubiła spacery. Chociaż zdecydowanie częściej wybierała się do wioski, aby pobiegać po mniej uczęszczanych dróżkach. - Czym na przykład można się tam zarazić? Pytam tak czysto teoretycznie - spytała, nie starając się ukryć zaciekawienia. To tak na przyszłość, gdyby faktycznie zawędrowała w jakieś dziwne miejsce, a to było całkiem możliwe, bo nie była obeznana z tamtejszymi terenami.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Przemowy publiczne zawsze są stresujące. Nie bez powodu zatem każda taka osoba posiada własny scenariusz, butelkę wody na scenie i odpowiednio wyćwiczoną dykcję, by mówić płynnie i wyraźnie każde słowo wydobywające się ze strun głosowych. Każda taka akcja jest wynikową podejmowania się ryzyka; nie wszyscy są obdarzeni od razu umiejętnością przemawiania na scenie, ale to nie oznacza, że nie idzie tego wyćwiczyć. Do wszystkiego trzeba poświęcić trochę czasu - trochę więcej, a może trochę mniej, ale jednak należy podejść do tego z należytą dozą cierpliwości. Inaczej, w napadzie gniewu, można zniszczyć to, co było budowane tak naprawdę przez lata. Ewidentnie nie chciałby się dusić narządem wewnętrznym ropuchy, owijając go sobie wokół szyi, jak również nie zamierzał zanurzać własnych kończyn dolnych wraz z torsem w beczce z węgorzami, podczas pełni. Najwidoczniej robią to obecnie osoby niezrównoważone. Sam nie wyobraża sobie migających istot między jego nogami, no i ryzyka ukąszenia w jedno dość czułe miejsce. Nawet bardzo czułe. — Na szczęście medycyna idzie do przodu. — inaczej nie mógł odpowiedzieć na jej słowa. Choć... metody czarodziejskie są dość staroświeckie w stosunku do metod mugolskich. No ale, skuteczniejsze są jednak te pierwsze. Szkoda, bo wielu mugoli nadal by zasługiwało na to, by żyć i dzielić się własną wiedzą z innymi. Wielu wybitnych. — Też prawda, same korzyści. — chociaż sam wykorzystałby to w mniej moralny sposób, nie bojąc się kartkówek (przedmioty przecież sam wybierał, prawda?), to jednak czasami coś takiego by się po prostu przydało. By odpocząć od zgiełku. By zniknąć. By nie zostać zaatakowanym przez kogoś. Czarodziejski świat niesie ze sobą wiele niesamowitych rzeczy, jak i wiele niebezpieczeństw; najważniejsze to być świadomym ich istnienia. A wyparować by się czasami po prostu przydało; przeniknąć i stać się zwyczajnie powietrzem dla innych. — Hm. — mruknął w jej stronę. Dolina Godryka; czy on był nierozważnym człowiekiem? Czy tak szybko było mu do śmierci? Unikał tego gówna jak najmocniej; przecież wcześniej była tam plaga akromantuli. Cholerny, magiczny świat, który jest w stanie pożreć każdą istotę za namiastkę nieostrożności. — Niby Dolina Godryka nie jest do końca groźna; wystarczy unikać bardziej niebezpiecznych miejsc, ale nadal, niesie ze sobą dość spore ryzyko otrzymania... no cóż. Niezbyt fajnych rzeczy. — słynna Niebiańska Polana z wilami tańczącymi i zmuszającymi mężczyzn do stosunku? Czemu nie. Nie bez powodu nie miał nigdy zaufania do tego typu istot; nigdy nie wiedział, czy nie został poddany ich urokowi. — Można spróbować, ale też, nie odpowiadam do końca za to, co tam może się wydarzyć. Większość obrażeń wyleczymy sami, ale też, pchanie się z samą wiedzą uzdrowicielską nie jest zbyt dobrym pomysłem. — wziął głębszy wdech, ale też, nie zrobił tego specjalnie; ledwo co wylizał się z ran otrzymanych przez brak kompetencji nauczyciela, a teraz jeszcze miał się pchać w sidła gorszących go rzeczy. Musiał pierwsze ustabilizować własną matkę i ogólnie miejsce zamieszkania, by móc decydować o takich rzeczach tu i teraz. Poza tym, nie znał się zbytnio ani na Zielarstwie, ani na ONMS - chyba że w teorii, zatem starał się unikać zetknięcia z roślinami, o których efektach nie miał w ogóle pojęcia. — Przemyślę to jeszcze. — powiedziawszy te słowa w jej stronę, poczuł miły podmuch wiatru. Z czasem powietrze przeszyła delikatna mżawka, będąca zapewne zalążkiem kolejnej burzy i wichury. — Brzytówka, gdybyśmy przypadkowo weszli w brzytwotrawę, różne choroby weneryczne, gdybyśmy się dostali na Niebiańską Polanę... Dodatkowo możliwość otrzymania urazów magicznych. Niektóre miejsca nawet przenoszą klątwy, dlatego trzeba mieć się na baczności. — mruknąwszy w jej stronę, zastanawiał się, czy to aby na pewno dobry pomysł. Nie bywał tam, ale legendy o miejscu z wilami słyszał dość często. Nienawidził tego miejsca i istot wykorzystujących mężczyzn seksualnie z całego serca.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Pokiwała głową na słowa o medycynie, zgadzając się w pełni z chłopakiem. Nie czuła potrzeby tutaj niczego dodawać i też za bardzo nie wiedziała, co by jeszcze mogła powiedzieć na ten temat. Średniowieczne metody walk z chorobami teraz wydawały się śmieszne i wręcz absurdalne, a jednak wtedy pomagały lub też ludzie wierzyli, że one naprawdę działają. Zdaniem Krawczyk wiara i ogólnie to, co siedziało człowiekowi w głowie odgrywało jakąś rolę w procesie leczenia, chociaż nie byłaby w stanie powiedzieć, jaką. To były luźne rozważania, jakie czasem zdarzało jej się snuć przed pójściem spać czy po prostu zapatrzywszy się w jeden punkt na lekcji. Tak dla zajęcia czymś myśli, o. A jeśli chodzi o niewidzialność, którą niosło ze sobą Znikanie Epidemiczne... Cóż, idealnie sprawdziłoby się zamiast peleryny niewidki, której przecież nie posiadał każdy czarodziej. Słyszała o podróbkach, ale z wiekiem traciły one swoje właściwości, a ich cena niejednego przyprawiła o zawrót głowy. Od czasu do czasu ta niegroźna choroba mogłaby okazać się naprawdę użyteczna. - Wiesz co, teraz to ja sama muszę pomyśleć, czy rzeczywiście chciałabym tam iść - rzuciła z nerwowym uśmieszkiem i zwróciła twarz ku oknu. Gołym okiem było widać, że zbiera się na burzę i coś czuła, że z planów na wieczorne bieganie nic nie wyjdzie. No trudno, jakoś przeboleje. Powróciła spojrzeniem na chłopaka. Słyszała wcześniej opowieści o polanie z wilami, która kryła się gdzieś w wiosce, a jakże. Niezwykle niebezpieczne istoty, potrafiące zwabić dosłownie każdego... Bez wątpienia nie było to miejsce, w jakim chciałaby się znaleźć. W jakim nie chciałby się chyba nikt, przynajmniej z własnej woli. - Po tym, co wymieniłeś wnioskuję, że trafienie na Brzytwówkę byłoby niczym wygrany na loterii los. Czym są ataki migreny i osłabienie organizmu w porównaniu z taką Nitinią? Już samo to pokazywało, jak wielki wachlarz chorób można było spotkać w Dolinie Godryka, jeśli tylko było się nieostrożnym. Wyleczenie Brzytwówki nie było trudne i możliwe do zrobienia w domu, ale inaczej się sprawa miała z poważniejszymi przypadłościami, przy których konieczne były oględziny profesjonalnego uzdrowiciela. A przecież czasem wystarczyło jedno przypadkowe muśnięcie dłonią jakiejś rośliny, aby później zmagać się z nieciekawymi konsekwencjami własnej nieuwagi. Nie wspominając już o klątwach, z tymi to dopiero była jazda. - No dobra, to jestem już niemal pewna, że nie będę się zapuszczać w nieznane tereny sama, kiedy będę w Dolinie. Przynajmniej dopóki nie zdobędę większej wiedzy z zakresu zielarstwa i zaklęć, bo bez tego wycieczka krajoznawcza mogłaby się... hm, skończyć źle - powiedziała i zacmokała, bo nagle jakoś minęła jej ochota na wybranie się na poszukiwanie przygód. Może lepiej takie plany będzie realizować w Hogsmeade? Z tego co się orientowała, tam nie było tak niebezpiecznych miejsc. A jeśli już koniecznie będzie chciała poszukać rozrywki w Dolinie Godryka, to najpierw upewni się, gdzie może to zrobić, nie ryzykując przy tym uszczerbków na zdrowiu. I psychice. - Leżałeś kiedyś w Mungu albo korzystałeś z pomocy uzdrowiciela? - spytała nagle, podnosząc na niego wzrok. Może zrobiła to trochę lekkomyślnie, bo w pewnym sensie było to dość osobiste pytanie, ale o tym pomyślała dopiero po zadaniu go. Brawo, Krawczyk, czasem mogłabyś wstrzymać język za zębami.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wątpliwości pojawiają się, gdy na szali trzeba postawić coś więcej niż tylko możliwość otrzymania zadrapania oraz ewentualnych, mało co groźnych obrażeń. Wiedział o tym doskonale. Będąc ostrożnym i rozważnym człowiekiem, nie lubił pchać się bezpośrednio tam, gdzie nikt go nie chciał - a na pewno nie potężne budynki i na pewno nie miejsca, w których to działy się wcześniej rzeczy nieokiełznane, trudne do naprawienia, a przede wszystkim kwalifikujące się pod sztuki zakazane. Dolina Godryka niesie ze sobą wiele fantastycznych rzeczy, jak również wiele okrucieństw ludzkich serc, w których to dobro zgasło beznamiętnie już dawno temu. Spojrzał w stronę rudowłosej dziewczyny, zauważając w niej poniekąd zwątpienie. Nerwowy uśmiech pokrył jej twarz, a wzrok skierowała w stronę okna - może zareagował zbyt gwałtownie? Zbyt stanowczo? A może przedstawił suche fakty takimi, jakie tak naprawdę są? Ale czy nie lepiej jest zawczasu ostrzec, niż potem leczyć rany? Osobowość rzecznika objawiała się w nim znacznie częściej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. — Może kiedy zdobędziemy ciut większe doświadczenie. — sam jest przecież rok w plecy. Powinni najpierw porządnie się przygotować, aniżeli wchodzić z opaską na oczach do miejsca, gdzie może spotkać ich wiele nieprzyjemności. Wolałby uniknąć wili, jak również wolałby uniknąć klątw, które ktoś może na niego rzucić w sposób dość... zaskakujący. A różne typy i różne miejsca objęte są przekleństwem. — Jeżeli nie będziemy czuć się wystarczająco pewni własnych umiejętności, to nie mamy po co tam iść. — no, chyba żeby otrzymać srogą karę za to w postaci obrażeń, chorób wenerycznych i miesięcznego pobytu w szpitalu. — Niczym pstryknięcie palcem. Nitinia jest bardziej wstydliwą chorobą od Brzytówki, jakby nie było. — wolałby osobiście zachorować na Brzytówkę. Jakoś nie widział tego, by walczyć ze wściekle pomarańczowymi bąblami i tym samym eksponować to na widoku jakiegoś uzdrowiciela. Nawet jeżeli jest to dla takiej osoby kolejny pacjent z taką chorobą. A co dopiero klątwy, z którymi jest więcej roboty, a które wymagają już osób, które wiedzą, jak działać w takiej kwestii. Cholernie wkurzające, jak łatwo jest w świecie czarodziejskim stracić własne życie z powodu jednego, niby niepozornego błędu. — I najlepiej nie jest samemu, nawet jeżeli posiada się odpowiednie umiejętności. Niektóre rzeczy mogą zaskoczyć w dość nieprzyjemny sposób i pozbawić kogoś przytomności. — napomnął. Zawsze warto mieć kogoś, kto potrafi przeteleportować z jednego miejsca do drugiego i wezwać pomoc, a przecież Dolina Godryka jest w pewnego rodzaju taką dzielnicą z dresami, które pytają się, czy przypadkiem nie masz jakiegoś problemu. Przy odrobinie szczęścia odpuszczą, ale lepiej jest nie ryzykować i mieć poszanowanie dla własnego zdrowia oraz życia. Zwłaszcza, że zawsze znajdzie się śmiałek, który skutecznie rzuci jakąś Drętwotę lub inne ustrojstwo. — Nie pamiętam, żebym korzystał kiedykolwiek. — chociaż powinieneś chociażby się przebadać, Felinusie. Zważywszy na twój stan. I na ogólny wygląd. I na wszystko, co trapi twoją głowę. — Pracowałem na Mungu jako sprzątacz, w związku z czym przyglądałem się ogólnie pracy uzdrowicieli oraz różnym chorobom, co nie zmienia faktu, że pacjentem tam nie byłem. — dodał jeszcze, wiedząc, że ten stan i ta wyjątkowość w kwestii nieskazitelności może kiedyś minąć, co nie zmienia faktu, że nawet poważniejsze urazy u siebie składał sam. Nie lubił korzystać z pomocy innych, z pytaniami, których nie da się uniknąć. — A Ty? Kiedykolwiek byłaś na szpitalu lub korzystałaś z pomocy uzdrowiciela? — odbił piłeczkę.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Tak to z Krawczyk było - reagowała zwykle szybciej, niż zdążyłaby dokładniej przemyśleć decyzję. Coś brzmiało tajemniczo? Zachęcająco? Może nawet niebezpiecznie? Potrafiła się wpakować w taką sytuację prawie że z zamkniętymi oczami, dopiero później rozważając wszystkie za i przeciw, ewentualne zyski i straty... A tych ostatnich akurat tym razem mogło być całkiem sporo, zważywszy na to, co powiedział Felinus. Nie miała powodu, żeby mu nie wierzyć, bo sama słyszała opowieści krążące o Dolinie, niemniej jednak jej zapał trochę ostygł. Nie była ignorantką, żeby pchać się wprost w paszczę lwa z pełną tego świadomością. No, może czasem jej się to zdarzało, ale to nie w sytuacjach, które mogły mieć tak poważne konsekwencje. Lubiła swoje życie i chciała jeszcze trochę na tym świecie pobyć, więc nic dziwnego, że się wycofała. Zresztą tak jak powiedział chłopak - może pobawią się w młodych odkrywców, kiedy zdobędą jeszcze większe doświadczenie. A ile to mogło potrwać, tego to nawet sam Merlin nie wiedział... Wszystko miało swoją cenę, a tutaj było nią zdrowie i może nawet życie ludzkie, więc naprawdę trzeba było być ostrożnym. Nie potrzebowała więcej przykładów, co może czekać na nią w Dolinie Godryka - w zupełności wystarczały te już wymienione, a i wyobraźnia podsuwała kolejne. Czy dobre - tego akurat nie była w stanie ocenić. - Mmm, przyjemnie by było zemdleć wprost w brzytwotrawę. O tym zawsze marzyłam, a teraz wiem, jak mogę sprawić, by się to spełniło - mruknęła i wykrzywiła usta w ironicznym uśmiechu. Już widziała, jak idzie między drzewami i nagle z jednej gałęzi coś zaskakuje, uderzając ją w głowę, a ona upada wprost w objęcia na pierwszy rzut oka normalnej trawy, żeby po chwili przekonać się, że wcale nie jest ona miękka... Żyć, nie umierać! Jeszcze ciekawe, czy ktoś by ją w takim przypadku znalazł. - Och, i jak to wygląda od środka? W sensie widziałeś jakieś ciężkie przypadki? - spytała, znowu niezbyt taktownie, ale coś mogła poradzić na swoją ciekawość? Z drugiej strony nie była pewna, czy chce słuchać o czarodziejach, którzy mieli kończyny powykrzywiane w nienaturalny sposób czy jeszcze gorsze rzeczy. - Może nie akurat w Mungu, ale korzystałam z pomocy uzdrowiciela w jednym z magicznych szpitali w Polsce, miałam wtedy... pięć, góra sześć lat. Tak na przyszłość, jeśli będziesz chciał podejść do jakiegokolwiek stworzenia od tyłu, to nie polecam - powiedziała i zaśmiała się lekko, chociaż wspomnienie nie było miłe. Każdy jednak uczy się na własnych i czyichś błędach, a mimo że Felinus zapewne był obeznany z tymi najbardziej podstawowymi zasadami dotyczącymi kontaktów ze zwierzętami, to ona była żywym przykładem, jak to się mogło skończyć. - Zrobiłam ten błąd i do tej pory pamiętam okropny ból. Mój ojciec pracuje z magicznymi stworzeniami, więc w domu zawsze było ich pełno, a ja pewnego dnia chciałam po prostu pogłaskać matagota. To urocze bestyjki, ale w razie zagrożenia potrafią się obronić i szybko się o tym przekonałam. Taką mam po tym pamiątkę - to powiedziawszy, zsunęła trochę rękawek bluzki z ramienia, aby odkryć skrytą pod materiałem bliznę, biegnącą wzdłuż obojczyka. - Uzdrowiciel co prawda poradził sobie z raną, ale po takich spotkaniach zawsze zostają blizny. To był chyba jedyny przypadek, kiedy korzystałam z profesjonalnej pomocy. - Z powrotem zakryła ramię i zastanowiła się przez chwilę. Czy rzeczywiście przez te siedemnaście lat życia nie zdarzyło się nic więcej, przez co wylądowała w szpitalu? - A nie, jednak nie. Kiedyś mój wujek wrócił z podróży i wpadł w odwiedziny. Kichał i był zakatarzony, ale myśleliśmy, że to Lebetius, bo była zima. No cóż, po konsultacji z uzdrowicielem okazało się, że jednak nie, bo wujek wrócił z ciepłych krajów i przywlókł ze sobą choróbsko, przez które dostaliśmy wszyscy alergii na produkty, które do tej pory uwielbialiśmy. To były najgorsze dwa tygodnie mojego życia, bez czekolady, bez herbaty, bez makaronów... - westchnęła i aż serce jej się ścisnęło na wspomnienie o tym. A najgorsze było to, że cholerstwo jest zakaźne, więc cała rodzinka Krawczyków wkrótce siedziała w domu, czekając na ustąpienie objawów.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie ma to jak paszcza lwa. Jedni w nią pędzą z rozmachem, inni zachowują ostrożność, natomiast Felinus kusi stworzenie. Kusi soczystym mięsem, kusi do tego, by zaczęło się szarpać na własnej linie i tym samym dopadła jego umysł frustracja; od zawsze sprawdzał z rozwagą to, na ile może sobie w danej chwili pozwolić. Stawiając powoli kroki, z podobną szybkością wystawiając dłoń do przodu, testował i kalkulował własne możliwości, wiedząc, że jeżeli coś straci, to nadal będzie to jego niewielka cząstka własnego ja. Że nadal będzie możliwe to do odzyskania, jeśli oczywiście postanowi się jakoś zrehabilitować. Osobiście nie widział sensu w próbowaniu rzeczy na siłę; wolał patrzeć, jak potencjalny drapieżnik chce go dosięgnąć, a jednak nie może tego dokonać z oczywistego powodu - z powodu granicy, jaką sam Felinus zdołał wydzielić. Rzeczy nielegalne, podobne działaniem do zakazanego owocu, który zesłał na ludzkość wszystkie nieszczęścia, wedle religii chrześcijańskiej, zawsze kuszą. Powodują zasłonięcie zdrowego rozsądku i zaryzykowanie - jakże gatunek, jaki zdołał opanować i podporządkować sobie tę planetę, jest skory do otwierania samych nieszczęść. Nie inaczej jest w tymże przypadku; wystarczy przecież usłyszeć słowo zabronione, by albo się zniechęcić, albo poczuć jakąkolwiek więź. A ostatnio Puchon brnął w to, czego nie powinien dotykać; szukając własnej, nowej ścieżki dla siebie, która być może pozwoli mu odkryć swój pełny potencjał działania. — Ach, sama przyjemność. — mruknąwszy ironicznie, nie mógł się powstrzymać od tego komentarza. Skoro Aleksandra działała i operowała na ironii, on także mógł. A sama wizja niefortunnego wypadku, w którym to któryś z nich trafiłby na trawnik, który tak naprawdę tylko udaje trawnik i ma na celu spowodować obrażenia porównywalne do przecięcia się ostrzem, zdawała się być nieprawdopodobna, aczkolwiek możliwa do zrealizowania. Wyimaginowana scena na pewno by klaskała, mimo iż to byłaby tylko pusta gra, przepełniona jedną, niewinną ofiarą. — Sterylnie, czysto, z zapachem typowym dla leków. — powiedział na sam początek, opierając się ramieniem o krzesło, na którym siedział. Przyjemny wiatr muskał jego włosy, jakoby biorąc je między palce i przeczesując w sposób łagodny, charakterystyczny. — Zorganizowane, choć przepełnione nieraz po prostu w sposób nieznośny. Można sporo się nauczyć, kiedy akurat trafisz na dobrodusznego uzdrowiciela, ale większość zbywa dodatkowy tłum. — i słusznie - podczas pracy nie powinien nikt im przeszkadzać. Ile razy to proste, aczkolwiek zajmujące niewielką ilość czasu sytuacje zaważyły na losach pozostałych istot? Zabrane, ciała stały się pustym naczyniem, którego już nie dało się wypełnić. — Dość różne przypadki, ale nie pamiętam, żeby coś dokładniej utkwiło w mojej pamięci. Ostatnio, przed zmianą pracy, doszło do jakichś bójek kiboli i cały oddział był po prostu postawiony do pionu. — zastanowił się, oparłszy podbródek o własną dłoń. — Ogólnie, poparzenia, ugryzienia, momentami nawet odcięcia kończyn. Przez dwa lata spędzone w pracy można zobaczyć wiele rzeczy, te bardziej lub mniej przyjemne. — sam nie oglądał czyjejś śmierci, więc w sumie nie musiał się z tego spowiadać, co nie zmienia faktu, iż ludzie zbyt często lądują na oddziałach. No cóż.Sam woli likwidować przyczyny niż skutki, ale obecnie nie pozostało mu nic innego i likwiduje to, co jest niepożądane tuż po zdarzeniu, czyli obrażenia. — A to dość oczywista… oczywistość. — o tym wiedział doskonale, choć to zależy od zwierzęcia. Ale ogólnie, te nie lubią, gdy są zaskakiwane i zazwyczaj reagują wtedy ze spotęgowaną dozą agresji bijącej ze ślepi. Sam unikał tylnego kopa z kopyta u koni, gdy pracował na gospodarstwie, a respekt wobec zwierząt w jakiś sposób jeszcze zachował. Jeszcze, bo przecież nie bał się zastrzelić niszczącego lata pracy szkodnika. — Głównie po stworzeniach czarodziejskch oraz zaklęciach czarnomagicznych pozostają niemożliwe do usunięcia blizny. — przyznał się do takiej ciekawostki, o której wiedział każdy uzdrowiciel. Spojrzał jednocześnie na bliznę, która biegła wzdłuż obojczyka i nie wyglądała zbyt ładnie, ale była na tyle stara, iż delikatnie wtapiała się w karnację Aleksandry. Nikt nie wiedział, że poniekąd rozpoczął naukę tego przedmiotu, tak znienawidzonego, powodującego traktowanie niczym trędowatego. No cóż. Przynajmniej będzie miał jak się obronić, gdy podstawowe zaklęcia zaczną zawodzić. — Aliter Aevum… Paskudztwo niesamowite, do tego wysoce zaraźliwe. — sam jakoś nie miał zbyt wielu ulubionych potraw i rzeczy, wszak mało jadł, co nie zmienia faktu, iż wolałby nie reagować alergią na to, co stanowi dla niego podstawę diety. Pewnie rozpocząłby w takim stanie głodówkę, dzięki której spadły do wagi poniżej pięćdziesięciu kilogramów - nawet teraz nie wiadomo, ile dokładnie schudł. — Makaronów? Masz na myśli spaghetti czy coś całkowicie odmiennego? — zapytał.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
- Toż to prawie jak mizianie piórkiem - dorzuciła jeszcze. Tak, przecież sama nazwa rośliny wskazywała na to, że bliższe z nią spotkanie skończy się uśmiechem na twarzy. Tyle że chyba u kogoś, kto lubił ból, bo krawędzie tej niezwykłej trawy były cholernie ostre. Przecięła sobie kiedyś palec brzytwotrawą i wcale nie było to coś, co chciałaby powtórzyć, zresztą chyba jak każde najmniejsze obrażenie. Najwyraźniej jednak nawet tak krótki kontakt z rośliną był groźny, bo przez kilka dni leżała przykuta do łóżka, a matka uwijała się jak w ukropie, żeby przywrócić młodą Krawczyk do zdrowia. Nigdy nie lubiła wywaru z tykwobulwy, ale po tym tygodniu dosłownie czuła, jak staje jej on w gardle. Dlaczego lekarstwa nie mogły być dobre? Wtedy branie ich nie byłoby porównywalne do kary, no i w ogóle za co? Przecież nikt się nie prosi o chorobę, złamanie ręki czy nie wiadomo jeszcze co innego. - Ugh, chyba nie wytrzymałabym długo w takim miejscu - stwierdziła i zmarszczyła brwi, po chwili lekko się krzywiając. Była w szpitalu ten jeden, jedyny raz i zapach towarzyszący temu miejscu zapadł jej głęboko w pamięć. Daleko mu było do przyjemnego i Krawczyk była niemalże pewna, iż szybko nabawiłaby się od niego bólu głowy... lub mdłości. Możliwe, że dało się do tego przyzwyczaić, jak do wielu rzeczy, ale początki na pewno nie byłyby łatwe, a jak dalej by to wyglądało - tym sobie nawet nie zaprzątała myśli, bo przecież nie chciała obierać ścieżki kariery, która wiązałaby się z pracą w szpitalu. - Czyli chyba całkiem sporo wyniosłeś z tej pracy - powiedziała zamyślonym głosem. Niewątpliwie bycie pomocnikiem, sprzątaczem czy nawet zwykłym podawaczem kawy pozwalało rozwinąć skrzydła, może nie tak szybko, jak jakaś wyższa posada, ale jednak dało się co nieco wyciągnąć. Sama ostatnimi czasy borykała się z problemem, bo chciała w wakacje podjąć jakąś pracę, ale kompletnie nie wiedziała, w jakim kierunku powinna pójść. To znaczy wiedziała - magiczne zwierzęta albo quidditch, to ją najbardziej interesowało, ale nie umiała wybrać. To właśnie ją w sobie wkurzało - że kiedy przychodziło do podjęcia jakiejś decyzji, zwykle nie potrafiła tego zrobić. Takie łatwe, a jednak zarazem takie trudne. - O, tak, dokładnie tak się nazywała - wtrąciła i nagle jakby do jej ciała powróciły siły. Nie zrobiła żadnego gwałtownego ruchu, ale było widać, że stała się żywsza. - Spaghetti, zapiekanki, ogólnie rzecz biorąc dania z makaronami. Nie wiem, czemu tak je lubię, ale mogłabym je jeść codziennie. Albo i nie, bo pewnie by mi się przejadły, ale no bardzo często - wyrzuciła z siebie tę nic nieznaczącą wypowiedź i westchnęła przeciągle. - A za carbonarę to bym się dała pokroić w każdej chwili, teraz też. Jakim cudem w ogóle przeszliśmy od tamowania krwotoku do tematów związanych z jedzeniem? - parsknęła, bo to było takie... dość dziwne jednak. Odwróciła głowę w bok i natrafiła wzrokiem na leżącą na wyciągnięcie ręki książkę, a dokładniej podręcznik, który ze sobą przytachała i który wcześniej upuściła na ławkę, wzbijając tym samym tumany kurzu. Nie otworzyła go ani razu. Ręka powędrowała po książkę, która zaraz znalazła się na kolanach Puchonki. - I ostatecznie wcale go nie użyłam - mruknęła, sunąc palcami po okładce. Otworzyła podręcznik. Rysunek na stronie przedstawiał krwawiącego człowieka, a obok niego, wielkimi literami, widniało zaklęcie "Haemorrhagia Iturus". Nie zamykając książki, uniosła wzrok na Felinusa, jakby chciała sprawdzić, czy przypadkiem gdzieś koło niego nie powstaje świeża kałuża krwi.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie ma to jak żartowanie z czegoś, co tak naprawdę może przynieść nieszczęście i same problemy z tym powiązane. Felinus znajdował się czasami w tak żałosnych i godnych pożałowania sytuacjach, że jedyne, czego mu w nich brakowało, to własnie uśmiania się z własnego, przewrotnego i problematycznego losu. Ale wszystko powoli zaczeło brnąć ku lepszemu, następnego dnia - mógł powoli zażegnać się z przeszłością jako teraźniejszością, budując podstawy pod nowe, lepsze dla niego czasy. — Nieszkodliwe i podnoszące poziom hormonów szczęścia. — dodał jeszcze ironicznie, jakoby wiedząc, że tak dobrze to by się jednak nie skończyło. Gdyby wpadli do takiej brzytwotrawy, wyszliby z niej cali poharatani i wymagający uleczenia, odkażenia ran. O ile dałby sobie z tym radę Felinus, by zażegnać w dość szybki sposób skutki takiego działania, o tyle jednak miałby problem ze samym sobą, wszak nie byłby w stanie wszędzie i prawidłowo dosięgnąć różdzką, by wykonać odpowiedni gest. Posiadana wiedza i umiejętności zawiodłyby, z powodów zbyt błahych, zbyt prostych. Na szczęście nie miał niemiłych doświadczeń z działaniem brzytwotrawy, zatem mógł jakoś odetchnąć z ulgą. Jakoś. — Większość osób obecnie unika szpitali. — w tym i on. Nie ufał temu ustrojstwu, gdzie czuł, że albo ludzie nie chcą tam pracować i wyżynają się czasami na pacjentach, albo mają nadgodziny i całkowity brak życia. A nadgodziny biorą oczywiście w ramach normalnych godzin. Braki na oddziałach zawsze działają na niekorzyść, ale nie oszukując się, że gdyby przyszło mu tam pracować jako uzdrowiciel, już po paru latach byłby siwy i bez jakichkolwiek pozytywnych stron. Poza tym, gdy istnieje taka możliwość, woli sam się uleczyć - nawet jeżeli obecnie czuł się dziwnie po transfuzji krwi oraz nie do końca silny. — Zawsze istnieje mozliwość popatrzenia, jak wygląda praca w takim miejscu, ale wyniosłem z tego również inne, gorsze rzeczy. — gorszy pracownik, gorszy człowiek, gorsze wszystko - ścieżka do równości wydawała się być długa i kręta. Wiedział, że jako sprzątacz nie powinien nigdzie pchać nosa, ale za jaką cholerę zasłużył wręcz na to, by ktoś go zamienił w lisa? Nie wiedział. — Tym bardziej, że praca na takim stanowisku zawsze wiąże się z niezbyt ciekawym podejściem ludzi. — mruknąwszy, skierował wzrok na Aleksandrę, zastanawiając się nad tym, czy ta wie, co on ma na myśli. — No i, nie oszukujmy się, jest ciężka. — szorowanie, sprzątanie, czemu nie? Niemniej jednak, gdyby sprzątacze w Mungu wznieśli bunt, placówka nie spełniałaby odpowiednich zasad sanitarnych. Coś za coś. Decyzja jednak najprostsza ze wszystkich, niewymagająca myślenia, w związku z czym pozbawiona jakiegokolwiek ryzyka. — Może dlatego, bo są proste w przygotowaniu, wymagają niewielkiego nakładu pracy, a po prostu smakują? — standardowy bufet, w szczególności, gdy się nie przelewa. Zrobienie dużej zapiekanki dla jednej osoby na parę dni kosztowało wręcz grosze. Tanie, smaczne, sycące, przystępne i dobre nawet po odgrzaniu. Studencka kuchnia, pomijając oczywiście zupki chińskie i czosndogi. — Może powinniśmy coś zjeść? — zaproponował, wszak to nigdy nie zaszkodzi, a sam po tym wysiłku i utracie krwi stał się jakoś bardziej głodny, mimo swojego małego apetytu na cokolwiek. — Niemniej jednak, pamiętaj o wymowie i staraj się zapanować nad stresem, a trening i praktyka odpłacą ci się w najlepszy z możliwych sposobów. — zerknął na jej podręcznik, trzymany w dłoniach, po których to przejechały palce Puchonki. Już dawno go nie widział, skupiwszy się na bardziej zaawansowanych tomiszczach. Niemniej jednak, do zdobycia podstawowej wiedzy wręcz niezbędny. — Przed egzaminem, aby zyskać dobrą ocenę, musisz przede wszystkim powtórzyć choroby oraz urazy. Poczytać o nich, zapamiętać, zerkać od czasu do czasu. Ludzie najbardziej potrafią wyłożyć się na teorii. — sam popierał teorię, ale tylko z uzdrawiania wychodziła mu praktyka. Wziął głebszy wdech, by się dotlenić całkowicie. Nie zmienia to faktu, że świadomość o efektach występujących chorób powinna istnieć, by przeprowadzić poprawną diagnozę. — Praktykę masz opanowaną. Pamiętaj o poszczególnych krokach, jakich powinnaś się podjąć - przede wszystkim o zadbaniu o własne bezpieczeństwo. Rękawiczki, unikanie krwi, jedno z dwóch. Zazwyczaj najwyżej punktowane. Odważny, ryzykujący ratownik to martwy ratownik. — zaczął się zbierać, odkurzając odpowiednio to miejsce, niemniej jednak mieli do sprzątania całkiem dużo. Wziął jednego z manekinów pod pachę, wcześniej zmniejszając jego wagę za pomocą zaklęcia Quartario. Chłoszczyć zadziałało tylko częściowo, gdy różdżka postanowiła odmówić posłuszeństwa. — Chłoszczyść. — powiedział na głos, wkurzając się wewnątrz własnej duszy, że ponownie zawiódł w kwestii zaklęć zwykłych, niemniej jednak rzucone zaklęcie w sposób werbalny po prostu zadziałało. — Masz jeszcze jakieś pytania? — zapytał się przez wyjściem, stojąc w progu.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Podziwiała ludzi pracujących w szpitalach, zarówno tych czarodziejskich, jak i mugolskich, a może zwłaszcza tych drugich. Codzienna styczność z przeróżnymi obrażeniami i chorobami musiała odciskać na nich piętno, a i sami ludzie potrafili być okropni. Mówienie uzdrowicielowi czy lekarzowi, co powinien zrobić to według niej był szczyt chamstwa. Wiadomo, że każdy by chciał, aby zajęto się jego bliskim jak najszybciej i jak najlepiej, ale jednak niekiedy były osoby bardziej potrzebujące pomocy, dosłownie na już. Nawet nie umiała sobie wyobrazić, ile cierpliwości musiały posiadać osoby ratujące życie, a przecież do tego dochodziły też inne cechy charakteru, które razem wzięte pozwalały na zachowanie zimnej krwi nawet w najgorszych przypadkach. Szczególny podziw budzili w niej mugolscy lekarze. Od dziadków ze strony ojca dowiedziała się dokładniej, jak wszystko tam wygląda. W świecie wypełnionym magią proces leczenia był dzięki niej znacznie ułatwiony i szybszy, co oczywiście było wielkim plusem. Po raz kolejny w czasie tego spotkania pokiwała głową w zamyśleniu, nic od siebie nie dorzucając. Tak, wiedziała, jacy potrafią być ludzie, choć nie była stałym pacjentem w szpitalu, ba, jej stopa zawitała tam kilkukrotnie. Czy jednak ktoś, kto na co dzień pomiatał innymi, bo przecież wszystko musi być tak, jak on sobie tego zechce, zmienia nagle nastawienie? Nie wydawało jej się to możliwe. Brała jednak pod uwagę, że w chwili, kiedy komuś bliskiemu coś zagraża, nerwowość, niecierpliwość, strach i inne negatywne uczucia wzrastają do maksimum. Na pewno sama wcale nie byłaby lepsza od tych ludzi, których sobie właśnie wyobraziła, choć raczej zasypywałaby uzdrowicieli milionem pytań, kiedy tylko któryś z nich pojawiłby się na horyzoncie. - Bardzo możliwe, że masz rację - zgodziła się, wciąż nie do końca potrafiąc ułożyć sobie w głowie tę nagłą zmianę tematu. Co jak co, ale umiejętnościami kulinarnymi też nie grzeszyła. Nigdy co prawda nie spaliła domu, ale kilka razy była tego bliska - ostatni raz rok temu! - i daleko jej było do przygotowywania jakichś powalających na kolana dań. Ot, umiała tyle, że spokojnie dało się przeżyć, a i planowała jeszcze doskonalić swoje zdolności w tym zakresie. - Myślę, że to dobry pomysł. - Jedzenie zawsze było dobrym pomysłem. Na smutki, w chwilach radości, żalu, na łzy... Wysłuchała tego, co jeszcze miał jej do powiedzenia i choć były to takie zupełnie podstawowe rzeczy, to odnotowała w pamięci, żeby zawsze sobie o nich przypominać, bo tak jak zauważył - najczęściej ludzie wywalali się na takich drobnostkach, a były one bardzo ważne. Podstawy podstaw. Oczywiście pomogła też posprzątać zrobiony bałagan, bo powstał niejako przez nią, więc czuła się w obowiązku doprowadzenia pokoju do takiego stanu, w jakim go zastali. No, może nawet trochę lepszego, bo kurz zniknął z ławek i krzeseł, odsłaniając zmatowiałe i poobdzierane miejscami drewno. - Chyba nie... W razie czego postaram się znaleźć na nie odpowiedzi w książkach, a gdyby się nie udało, to będę Cię szukać - odpowiedziała i przystanęła niedaleko drzwi, myśląc nad czymś. - Wiesz co, ja tu jeszcze chwilę zostanę. Chyba od razu było wiadomo, po co. Pożegnała chłopaka i przysiadła na blacie jednej z ławek, ponownie otwierając podręcznik i wertując go do momentu, w którym nie natrafiła na odpowiedni rozdział. Założyła włosy za ucho i zaczęła powoli czytać, skupiając się na każdym wyrazie, na każdej podkreślonej linijce tekstu. Zaklęcia Haemorrhagia Iturus i Vulnera Arcuatum wydawały się być tak proste, kiedy czytało się o nich z podręcznika, a w rzeczywistości daleko im do tego było. Powtórzyła kilkukrotnie formułkę jednego, a następnie drugiego, nie wykonując jednak żadnego ruchu różdżką, która leżała spokojnie obok. Skupiła się na odpowiedniej wymowie, bo nietrudnym zadaniem było przekręcenie którejś literki. Czym innym jednak było powtarzanie zdobytej dzisiaj wiedzy na sucho, a czym innym, gdyby znowu miała u kogoś zatamować krwotok. Spokój. Jedno słowo, które tyle znaczyło, które było tak ważne. Nie mogła być pewna, że na egzaminie uda jej się go zachować, ale miała już zajawkę tego, z czym mogła mieć do czynienia. Musiała pamiętać, aby pod żadnym pozorem nie dać się pochłonąć myślom, bo wtedy będzie zgubiona. Pełna koncentracja - tylko to się liczyło. Zamknęła książkę, kiedy dotarła do kolejnego tematu, skupiającego się już na innym zaklęciu. Na to przyjdzie czas później, na dzisiaj wystarczy. Zeskoczyła z ławki, zamknęła okno, czując coraz silniejsze porywy wiatru i upewniwszy się, że wszystko zostało posprzątane - wyszła z pokoju.
| Zt x2
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Zanim oddałaby niuchacze odpowiedniej osobie, która wiedziałaby, co z nimi dalej zrobić wpierw musiała zająć się tym, który ucierpiał z winy miotającymi porcelaną chochlików. Biedaczysko był nieźle poraniony. Strauss wyciągnęła go delikatnie z klatki, gdy tylko znalazła ustronne miejsce, w którym mogła się zaopiekować zwierzątkiem. Nie podobało jej się to jak niuchacz zapiszczał, gdy tylko chwyciła go na tyle mocno, by jej się nie wyrwał, ale na tyle delikatnie, by nie sprawić mu dodatkowej krzywdy. Powoli obejrzała wszelkie rany, które widniały na jego ciele, by upewnić się, co dokładnie mu dolega i jak poważna jest to sytuacja. Całe szczęście nie wydawało się, by zwierzę cierpiało AŻ TAK. Sięgnęła do torby, w której trzymała kilka fiolek przydatnych eliksirów i po chwili wyciągnęła wiggenowy. Odkorkowała go i przytknęła do mordkki nichacza, żeby mógł wypić odżywczą porcję na odniesione wcześniej rany. Dla pewności rzuciła jeszcze Episkey na małego szkodnika, licząc, że dzięki temu nieco szybciej przywróci go do zdrowia. Dla pewności postanowiła także skorzystać z Flumine Sanguinis, żeby upewnić się czy na pewno krew krąży w organizmie zwierzątka tak jak powinna i czy nie ma przypadkiem jakiś wewnętrznych krwotoków. Wyglądało jednak na to, że wszystko było w porządku. Niuchacz raz jeszcze pisnął choć tym razem nie było w jego głosie słychać aż tak bolesnej nuty, która była w nim obecna wcześniej. To był dobry znak. Uśmiechnęła się do niego delikatnie i wykonała jeszcze jeden ruch różdżką, by rzucić na niego niewerbalne Surexposition. W końcu niezbyt naturalny sposób, w który niuchacz chodził mógł świadczyć o tym, że miał uszkodzoną łapkę. I wcale nie musiało chodzić o rozcięcie. Dlatego też upewniła się czy kości również znajdują się na swoim miejscu całe i zdrowe. Dopiero uzyskawszy pewność, że na pewno wszystko dobrze z tym małym furetkowym stworkiem, włożyła go ponownie do klatki, uważając, by pozostałe nie spróbowały uciec i ruszyła, by oddać je w odpowiednie ręce.
Ktoś jej powiedział, że znajdzie tu mnóstwo radioodbiorników. Nie pamiętała już teraz, czy była to Jules, czy Orla, czy Ode, w każdym razie, podczas śniadania wyraziła głośno chęć poćwiczenia na kimś Silencio. No, a że na uczniach raczej nie powinna tego robić - miała już po dziurki w nosie bezsensownego tracenia punktów - to ktoś powiedział jej o starej sali na trzecim piętrze. "Stara sala" - było to w ogóle wyjątkowo niewiele mówiące określenie, wszak w tym zamku wszystkie sale były stare, większość nieużywana, a magiczne radioodbiorniki mogły się przecież znajdować w każdej. Arleigh otwierała więc wszystkie drzwi na przydługim korytarzu tak długo, aż nie trafiła na pokój, o który jej chodziło - wywnioskowała to po przytłaczającym zagraceniu różnymi sprzętami i przyborami, spośród których radyjka od razu rzuciły się jej w oczy. Ostrożnie weszła do sali i głośnym chrząknięciem poinformowała ewentualnych obecnych, że dołącza do zabawy. Nie usłyszała jednak żadnej wiadomości zwrotnej, oraz, całe szczęście, żadnych chochlików, więc na spokojnie znalazła sobie jakiś fotel, postawiła przed nim stolik, na który z kolei wtaszczyła staromodne, wysokie radio z pokrętłami. Stuknęła w głośnik różdżką. Wskazówka zadrżała, Arli usłyszała najpierw trzaski, potem pojedyncze słowa, aż w końcu... - ...wobec nadchodzących wyborów, powiedział szef Departamentu Niewłaściwego Użycia Czarów. Także w kontekście niewytłumaczonego nadal zabójstwa... - Radio ożyło, od razu zasypując Arleigh najświeższymi niuansami politycznymi. Na to nie miała dzisiaj ochoty. Wyciągnęła z torby różdżkę, chwyciła ją mocno i wycelowała prosto w odbiornik. Skupiła się na słowach, wyobraziła sobie, jak znikają, rozpływają się w nicości... - Silencio! Silencio! - Sama nie wiedziała, czemu powiedziała to dwa razy, w każdym razie żaden z owych dwóch razów nie był wystarczający. Głos spikera ucichł nieco, nadal jednak słyszała, że "w tej chwili żaden ekspert nie mógłby pokusić się o przewidzenie wyniku wyborów, a nawet żaden wróżbita...". Niezadowolona wyprostowała się w fotelu, odchrząknęła i jeszcze raz wypowiedziała inkantacje: "Silencio!", energicznie wymachując różdżką. Tym razem słowa zmieniły się w mamrot, a jedna z gałek regulujących głośność przesunęła się o połowę obrotu. Arli nastawiła ucha i zadowolona zatoczyła różdżką koło w powietrzu. Radio znowu zabrzmiało, tym razem jednak przerzuciło się na stację ze skrzacią muzyką w wykonaniu "Rytmicznych Mioteł". Rozległ się arytmiczny jazgot. - Oj nie, nie, nie, SILENCIO! - Różdżka świsnęła, odbiornik zadrżał i prawie zsunął się ze stolika. Tylko szybkie "Vingardium Leviosa" uratowało go przed roztrzaskaniem się. Zaaferowana Arleigh podbiegła do sprzętu i na nowo ustawiła go na stoliku. No, ale przynajmniej ucichł skrzaci skowyt. Pokombinowała trochę pokrętłami i dostroiła się do głośnej, ale już całkiem znośnej muzyki. Opadła na fotel i raz jeszcze rzuciła na radio Silencio, tym razem niewerbalne i... Całkiem udane, jeżeli liczyć fakt, że dźwięki zlały się w jeden, nieprzyjemny pomruk. Arla szybko odczyniła zaklęcie i spróbowała jeszcze raz, tym razem skupiona. Skupiona, jak cholera. Radio zamilkło gwałtownie, a pokrętełka wskoczyły na pozycję wyjściową. Wskazówka odbiornika znieruchomiała, w pokoju zapadła martwa cisza. Tyle, że niezupełnie. Arleigh poczuła tylko, jak coś szarpie ją za włosy i już wiedziała, z czym ma do czynienia. - Immobilus! - Wydarła się, zrywając się na nogi i wymachując różdżką dookoła. - Immobilus, cholera! Immobilus! - Tym razem wycelowała już w trzepoczący, niebieskawy kształt który polował na jej głowę. Chochlik posłusznie znieruchomiał, a na jego twarzyczce wykwitł wyraz szczerego zdziwienia. - Gnojek. Fumos! - Cisnęła w szkodnika chmurą czarnego pyłu, który posłusznie wydobył się z jej różdżki. Już po raz kolejny doszła do wniosku, że znacznie lepiej rzuca zaklęcia pod wpływem stresu. Albo, kiedy ma w co celować. W każdym razie, miała dość na dzisiaj. Machnęła jeszcze różdżką na chochlika, posyłając go prosto do jednej z otwartych szaf, a drugim machnięciem zamknęła mebel na cztery spusty. Posiedzi tam sobie. - Pomyślała jeszcze, kiedy opuszczała radiowo-chochliczy przybytek.
z|t
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Każdy był w takiej sytuacji choć raz. Gdy natykasz się na dalekiego znajomego zupełnym przypadkiem, całkiem naturalnie wpadając w ten small talk, nad którym w żaden sposób się nie panuje, ale pozwala się mu rozkwitać, pączkować, aż w końcu padnie to soczyste zdanie, wydając owoc całej tej przypadkowej rozmowy. "Kiedyś musimy..." "Tak, tak, koniecznie" I potem nie pamięta się już nawet, kto pierwszy wyskoczył z tym pomysłem i czego ta propozycja dokładnie dotyczyła. Czeka się tak, jak się czeka na chmurę o śmiesznym kształcie - nie czeka się zupełnie, a raczej natrafia się na nią przypadkowo, nagle przypominając sobie o tym, że chmury istnieją też poza deszczem. Nie zmieniało to jednak tego, że gdy w końcu nadeszło to "kiedyś", to Sky czuł pewną ekscytację przed spotkaniem, które mogło zaskoczyć swoim przebiegiem, ale też lekki niepokój związany z wciąż tkwiącą w głowie prośbą Felinusa, bo nawet jeśli listami do nauczycieli spróbował już zdjąć ze swoich barków ciężar odpowiedzialności, to jego część wciąż ciążyła mu na ramionach, nie pozwalając zapomnieć o raz danym słowie. Na wspólną pracę z Maxem celowo wybrał nieco zakurzony pokój do nauki, który zdawał się być zapomniany przez większość uczniów, choć przecież jeśli już warzy na własną rękę jakieś eliksiry w Hogwarcie, to raczej stara się robić to w przeznaczonych do tego miejscach, najchętniej lokując się w ciasnym kąciku do eliksirów przylegającym do biblioteki. W końcu jeśli przez eksperymenty Ślizgona mają dostać wybuchającym wywarem w twarz, to niech przynajmniej przy okazji nie niszczą niczego wokół, w myśl zasady, że wbrew pozorom, łatwiej jest pomóc odrosnąć nosowi, niż przywrócić zapiski z rozpuszczonych eliksirem stron starych ksiąg. Zerknął na zegarek, gdy tylko odstawił trzymany kociołek na wolny blat, od razu rozszczelniając kilka okien, by zapewnić w sali odpowiednią cyrkulację powietrza, która nie wywoływałaby jednak przeciągu, który mógłby wpłynąć na płomień pod wywarem lub samą jego temperaturę. Pogładził czule dłońmi swój kuferek ze składnikami, przemykając opuszkami palców po dobrze znanych żłobieniach, aż w końcu pozwolił sali wypełnić się cichym zgrzytem zamka, przypieczętowanym kliknięciem odblokowanych klipsów. Ujął w dłoń pęczek ściętego dziś rano tojadu, unosząc go w górę, by pozwolić przebijającym się przez szybę promieniom słonecznym na otulenie zwijających się od kilkugodzinnej ciemności płatków. Przysunął tojad bliżej twarzy, chcąc poczuć ten zapach, który niemal paraliżował jego Wilkołaka, nie potrafiąc już patrzeć na kwiaty tak, jak patrzył na nie jeszcze kilka lat temu. Teraz oko od razu dzieliło zieleń od głębokiego fioletu, jedynie wyobraźnią rozcinając już łodygę, by wydobyć z niej interesujący go miąższ, w ten sposób skracając niby czas oczekiwania na Maxa, mając wrażenie, że niegrzecznym byłoby rozpoczęcie procesu warzenia bez niego. - Oho, nasz młodociany prodigy - wymruczał ciepło, nie opuszczając wcale dłoni z kwiatami, a jedynie przechylając ją nieco, by odsłonić widok otwieranych drzwi choć dla jednego z jasnych oczu. - Już myślałem, że jednak warzenie eliksirów z prefektem naczelnym uznałeś za zbyt nudne, ale jednak, oto jesteś, prawie na czas - pociągnął dalej, przysłaniając znów twarz kwiatami, korzystając z tej drobnej ucieczki, gdy poczucie winy zakuło go nieco, niemal od razu zauważając tą (jak na niego!) jadowitą nutę we własnym głosie, którą musiała dyktować mu pewna zazdrość o umiejętności i talent stojącego przed nim ucznia. - Jakie plany na dziś? - podpytał, odkładając tojad na oczyszczony zaklęciami blat, próbując brzmieć... cóż, bardziej skylerowato, zaraz już napełniając swój srebrny kociołek wyczarowaną przy pomocy aquamenti wodą, bez zbędnego ociągania rozpalając drobny płomień pod pedantycznie wypolerowanym metalem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Już od jakiegoś czasu miał w planach upichcić coś ze Skajlerem, ale ciągle wypadało coś, co te plany przesuwało na kolejny dzień i kolejny... W końcu jednak udało im się dogadać i Solberg bardzo dobrze wiedział, co zamierza uwarzyć przy puchonie. Z samego rana udał się do Londynu po swój samomieszalny kociołek i naczynie z przygotowaną wcześniej bazą do eliksiru. Pół roku minęło więc mógł kontynuować i w końcu skończyć wywar szczęścia. Nie wiedział jeszcze, do czego mu się miałby przydać, ale warto było to zrobić dla samej praktyki. Dopakował do torby jeszcze potrzebne, świeże składniki i już był ponownie w zamku i kroczył w stronę trzeciego piętra. Sam nie był pewien, jak podejść do tego spotkania. Po tym, co dowiedział się od Felinusa i po tym, co działo się przez te dwa miesiące, wolał zachować przy prefekcie naczelnym trochę ostrożności, a jednocześnie miał w to już lekko wyjebane. Beatrice i tak już o wszystkim wiedziała, więc wątpił, że cokolwiek mu teraz zaszkodzi. Dodatkowo przez to, że i tak był zawieszony ze wszystkich kółek miał już naprawdę bardzo mało do stracenia. W końcu po żmudnej wspinaczce otworzył odpowiednie drzwi i wesoło przywitał się ze Skylerem. Żartobliwie przewrócił oczami, gdy ten nazwał go "prodigy". Sam w życiu by tego słowa do siebie nie przypisał. Bardziej uważał się po prostu za fana eliksirów, a po swojej pracy na ostatnich zajęciach u Dear to już w ogóle zastanawiał się, czy jego poziom naprawdę jest tak bardzo wyższy niż innych uczniów. Wciąż pluł sobie w brodę, jak głupie błędy tam popełniał. -Nudne? Problematyczny ślizgon zamknięty w jednym pokoju z prefektem naczelnym, jak dla mnie brzmi jak zajebisty pomysł. - Zażartował kompletnie ignorując zmianę tonu w głosie puchona. Potrafił to zrozumieć, w końcu nie miał najlepszej renomy od kiedy wrócił po wakacjach i zaczął od razu pakować się w dziwne sytuacje. Zabrał się za rozkładanie swojego stanowiska. Po kolei układał według własnego schematu wszelkie fiolki, składniki i przyrządy wraz z moździerzem, który w prezencie kupił mu Felek podczas jarmarku w Hogsmeade. -Chciałem dokończyć Felixa. Baza i pierwszy etap już za mną, ale najgorsze czeka na mnie dzisiaj. A Ty co tu masz? Tojad? - Spojrzał na roślinę przygotowaną przez Skylera zastanawiając się, czy odpowiedź jest tak oczywista, jak mu się wydawało, czy może kryje się za tym coś innego.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
- Czyli jesteś świadomy problematyczności? - podłapał, uśmiechając się nieco szerzej z drobnego rozbawienia, który go złapał od tego beztroskiego podejścia Ślizgona, zaraz już ciekawsko się do niego przysuwając, by wprawionym spojrzeniem przynajmniej musnąć każdy z przyniesionych przez niego narzędzi. Mruknął z uznaniem, nie tylko dla przyborów rozkładanych według jakiegoś schematu, zawsze ceniąc przecież solidną organizację, ale też dla wyboru tak złożonego i drogiego eliksiru. - Tojad - przytaknął mu odruchowo, mimo tego, że pytanie było raczej dość retoryczne, skoro roślina z pewnością była Ślizgonowi dobrze znana, występując jako ingrediencja wielu podstawowych eliksirów. - Ogólnie w szklarni Puchoniej Komuny zasadziliśmy go całkiem sporo i nawet warząc co chwilę eliksir tojadowy jestem w stanie spożytkować nieco ponad połowę tego co mamy, więc.. Jeśli będziesz go potrzebował, to możesz zawsze do nas wpaść i ściąć ile potrzebujesz - zaproponował, powracając do układania własnych przyborów, doskonale wiedząc, że tojad może nie jest i zbyt drogi, ale zebranie go własnoręcznie zawsze pozwalało zaoszczędzić kilka galeonów. - W sklepach zazwyczaj mają tylko suszony i niby działa tak samo mocno, ale nie wiem... jakoś bardziej ufam świeżym ziołom - mruknął jeszcze, jak na ironię losu rozwiązując akurat pęk suszonych liści koki, łamiąc je w pół, zanim nie dorzucił ich do parującej, ale zdecydowanie nie wrzącej jeszcze wody. - Robię eliksir czuwania... Jak praktycznie co tydzień w tym semestrze - odpowiedział w końcu precyzyjniej, przebierając pospiesznie zgarnięte podczas spaceru liście raptuśnika, dopiero teraz przyglądając im się dokładniej, niezadowolony z widocznych na nich niedoskonałości, a więc zabierając się do pedantycznego wykrajania każdej z ciemnych plamek, nawet jeśli te wcale nie zaburzyłyby działania eliksiru. - A właściwie kombinuję trochę nad własną wersją i chcę zmienić jego smak, bo Merlinie, nie mogę już go przełknąć - pociągnął dalej, zwinnie zwijając liście, które swoją perfekcją przypominały teraz nieco dzieła Picassa, szatkując je ręcznie, po mugolsku, w urywane tasiemki roślinnego confetti, gdy unosił już głowę, by zerknąć na swojego towarzysza - Powiedz mi, czy jako prefekt powinienem się zaniepokoić, po co Ci właściwie Felix?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Spojrzał na puchona wzrokiem, który wyrażał ni mniej ni więcej jak zwykłe "are you fucking kidding me?". Od czwartego roku życia był "problematyczny" i jakoś zdążył się już do tego określenia przyzwyczaić. -Ciężko nie być świadomym, jak praktycznie mieszkam u Dear w gabinecie. Nie zdziwiłbym się, jakby ten przymiotnik niedługo zastąpił moje imię. - Rzucił żartobliwie, chociaż ostatnio było to coraz mniej dalekie od prawdy. W końcu oprócz tradycyjnych wizyt pod znakiem opierdolu, ostatnio bywał tam też w ramach wykonywania swojego słodko-gorzkiego szlabanu, który mimo, że miał swoje plusy, nadal mocno go bolał. Słuchał uważnie Skylera, który nagle się rozgadał, w tym samym czasie wlewając przygotowaną wcześniej bazę do kociołka i ją podgrzewając. Eliksir potrzebował dojść do etapu wrzenia, więc mógł zająć się pogaduszkami z prefektem naczelnym. -Macie własną szklarnię i ja nic o tym nie wiem? - Zdziwił się, bo jakoś nie wyobrażał sobie, żeby tak cenna informacja umknęła jego uszom. -Co tam jeszcze sadzicie? - Zainteresował się tematem. Kwestia tojadowego specjalnie go nie dziwiła, w końcu Mefisto był tam stałym bywalcem. -Na pewno chętnie wpadnę, dzięki! - Ucieszył się, bo jednak świeże składniki to najlepsze składniki. Nawet jeżeli oznacza to wycięcie żabie mózgu, gdy ta jest jeszcze ciepła. -No to dokładnie tak jak ja. Ostatnio wiele wolnych godzin spędzam na kręceniu się po lasach, polach czy innych rzekach i zbieraniu świeżych składników. Jakbyś chciał kiedyś razem wybrać się z nożykiem po szalej czy inne zielsko, to wiesz gdzie mnie znaleźć. - To, że nie do końca ufał puchonowi, nie znaczyło że miał czuć do niego jakąś ogromną nienawiść. To uczucie zarezerwowane było tylko dla porywczego gryfona, którego siostrę ponoć zapłodnił, ale jednak na szczęście nie. Mimo to postanowił zachować odpowiednią dozę czujności. -No tak, prefekt naczelny zapewne nie ma czasu na spanie. - Pokiwał głową ze zrozumieniem, wyciągając swój srebrny sztylet, którym zaczął siekać szałwię lekarską. -Trochę doświadczenia w kwestii wersji smakowych mam, więc w razie co pytaj śmiało. - Po raz kolejny zaoferował się, bo akurat na tym to się trochę znał. W końcu nie tak dawno temu dawał Felkowi podrasowane w tym względzie eliksiry. Zaśmiał się na pytanie, które jako ostatnie padło z ust Skylera. Powinien był się tego spodziewać. -Uwierzysz, jak Ci powiem, że to dla czystej praktyki? - Zapytał, chociaż taka była najszczersza prawda. -Jak pewnie wiesz, mam w tym roku OWUTEMy i chciałbym się dobrze przygotować, a uznałem, że lepiej to niż nie wiem... Morsmothis? - Podał najbardziej podejrzliwy eliksir, jaki mógł dzisiaj wymyślić.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Uśmiechnął się przy tym zainteresowaniu puchonią szklarnią, czując dumę z samego jej istnienia, bo w końcu to on najmocniej zainteresował się tym, co z niej pozostało po poprzednich właścicielach domu. Co prawda spora część napraw spoczęła na mefistofelesowych barkach, ale to on sam zebrał fundusze i własnoręcznie zasadził pierwsze kilka roślin, póki jego sponsor nie zabrał się za tym w pełni wilkołaczego zaangażowania, wypełniając niemal każdą wolną przestrzeń zarówno w, jak i przed szklarnią. - Nic niebezpiecznego ani rzadkiego, raczej najbardziej pospolite zioła, w większości te, które można wykorzystać nie tylko w eliksirach, ale też w kuchni - wyjaśnił, jakoś odgórnie zakładając, że Max zainteresował się ich drobną prywatą ze względu na okazy, do których dostęp w hogwarckich cieplarniach jest utrudniony lub nie ma go wcale. - A wiesz... - mruknął z namysłem, odmierzając ziarna zielonej kawy od razu przesypując je do moździerza, a jednak nie ugniatając ich tam, a mieląc prostym zaklęciem, z którego w pracy korzystał tak często, że przywoływał je niemal bezwiednie, instynktownie kontrolując jaki efekt ziarnistości uzyskuje. - W sumie to bardzo chętnie skorzystam, bo dobrze by było poznać jakieś nowe miejsca. Czasem pokonuję piechotą drogę z Hogwartu do Hogsmeade i ciągle tylko na tej trasie zbieram co akurat przyda mi się w najbliższym czasie, ale nie oszukujmy się, nie znajdzie się tam nic rzadszego - rozwinął nieco rozbawiony, dorzucając poszatkowane liście raptuśnika do kawowych grudek, ucierając je ze sobą z cieszących się z tego drobnego wysiłku mięśni. Dłonią szybko wpadł w niemal mechanicznie okrężne ruchy, myślami utrzymując się przy tak często powtarzanej czynności tylko dzięki temu, że użycie zielonej kawy, zamiast tej tradycyjnej, wciąż było dla niego czymś nowym i miękkie od świeżości nasionka zdawały się wprawiać go w pewien dyskomfort swoją obcością. Zerknął ciekawsko na dłonie Ślizgonka, przyglądając się temu jak jego palce dominowały nad trzymanym ostrzem, sprawnie rozdrabniając bogato pachnącą szałwie, mimowolnie zastanawiając się nad tym, dlaczego on sam tyle lat unikał ręcznego krojenia, woląc wysłużyć się magią, skoro wcale nie ufał jej w aż takim stopniu. - Uwierzę, ale wierzę też w to, że i bez dodatkowych przygotowań zdobyłbyś maxa na egzaminach - wymruczał swobodnie, nie będąc w w stanie wątpić w możliwości kogoś, kogo pracę miał przyjemność obserwować od dłuższego czasu podczas spotkań kół, przy okazji nieco prezentując tę swoją niezachwianą wiarę, którą potrafił obdarować innych, ale zdecydowanie nie siebie. - No i jakbyś na serio przyszedł koło mnie beztrosko warzyć Morsmorthis, to pewnie bym założył, że to jakiś żart albo test, bo to już się nawet nie mieści w granicach bezczelności - dodał po chwili, nie kryjąc drżących z rozbawienia kącików, gdy spojrzał na ślizgońskie słowa nieco chłodniej, łapiąc nie tylko dystans, ale i swoją różdżkę, by drobnymi zaklęciami pomóc sobie oczyścić moździerz z powstałej papki, wyrzucając z niego wszystko do parującego kociołka, od razu zmniejszając pod nim ogień. - Właściwie, to zaniepokoiłbym się dużo bardziej, gdybyś powiedział mi, że planujesz wykończyć... nie wiem, chociażby eliksir wielosokowy- stwierdził powoli, pilnując uważnie koloru zamieszanego wywaru, by nie przegapić najlepszego momentu na dodanie krwi salamandry, nie chcąc pogłębiać dodatkowo gorzkawego posmaku. - No wiesz, rozumiem, że podczas ostatnich Zaklęć zrobiło się nieco nerwowo, ale nie sądzę, żeby Boyd lub Fillin zasługiwali na śmierć w akcie zemsty - dodał luźno, odmierzając kilkanaście szkarłatnych kropel na nieco spienioną powierzchnię eliksiru, musząc nieco zawalczyć z wrodzoną ciekawością, by nie zerknąć na Ślizgona w zbyt dużym zainteresowaniu, dodając niby to bez większego przejęcia: - No chyba, że to jakiś większy konflikt i tam dostaliśmy tylko drobny wycinek Waszych popisów.
Ostatnio zmieniony przez Skyler Schuester dnia Pon Lis 09 2020, 17:16, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Własna szklarnia to nie było byle co. Nawet jeżeli miało się tam trzymać tylko morze szałwii i nic innego. Puchon zdecydowanie miał powód do dumy. Max wiedział, że dbanie o coś takiego to nie jest najłatwiejsze zadanie i tym bardziej podziwiał Skylera, że daje radę mając jeszcze na głowie obowiązki prefekta naczelnego. -No tak, zapomniałem, że tylko ja jestem dupa w kuchni. - Zażartował, bo raczej nie myślał o ziołach w kategorii ich użyteczności w kuchni. -W każdym razie nawet walerianę warto mieć swoją. Na pewno to przyjemniejsze niż latanie i szukanie jej po polach. - Dodał jeszcze, wrzucając garść jaj popiełka do moździerza i patrząc, jak ten sam zaczyna je ucierać. Musiał przyzwyczaić się do nowego narzędzia. -Znam fajny gaik niedaleko, gdzie można znaleźć nie tylko zioła ale też kilka odzwierzęcych składników. Dużo się tego tam pałęta. - Wolał nie wspominać Skylerowi, że najlepszym źródłem jest Zakazany Las. Tam dopiero można było dorwać perełki, ale Max wiedział, że nie powinien się chwalić tą wiedzą. Nie przed puchonem. Solberg w przeciwieństwie do jego dzisiejszego towarzysza, zdecydowanie rzadziej posługiwał się magią. Potrzebował kontroli nad każdym etapem przygotowania składników. Musiał mieć pewność, że wszystko zostanie odpowiednio zmielone, pokrojone czy wymieszane. Wszelkie różnice, które się zdarzały miały być celowe i spowodowane przez chęć jakiejś zmiany. Dlatego też mimo, że nie był kucharzem, ostrzem posługiwał się bardzo sprawnie. Szałwia zdominował swoim aromatem pomieszczenie, co nie miało trwać zbyt długo. Właśnie odmierzał odpowiednią ilość syropu trzminorka, który miał sprawić, że intensywny zapach zostanie praktycznie zniwelowany do zera. -Wolę nie ryzykować potknięcia. Lepiej będę się czuć z wiedzą, że zrobiłem wszystko, by się przygotować. - Sam nie wiedział, dlaczego coraz mocniej przykręcał sobie śrubkę. Schuester miał rację, OWUTEMy z eliksirów nie powinny sprawić mu problemów, a jednak Max czuł presję. -Jakieś rady, jak przeżyć ten cały egzaminowy szał na ostatnim roku? - Zapytał starszego puchona, dodając szałwię do syropu, by dokładnie je razem wymieszać. Co prawda przeżył już SUMy, ale od nich aż tyle nie zależało, co od egzaminów kończących szkołę. A Solberg nie miał zamiaru zdać ich tylko przeciętnie. -Weź nie kuś. - Zażartował, chociaż zapamiętał sobie ten fakt, że przecież najciemniej pod latarnią. Wiele osób mówiło mu, że przekraczał wszelkie granice, ale ślizgon wiedział, że jeszcze wiele w życiu nie spróbował. -Wielosokowy mówisz? Są inne sposoby, by stać się nie rozpoznawalnym i to dużo szybciej niż w miesiąc, który potrzeba do uwarzenia tego eliksiru. - Miał wiele na myśli, ale żadnej nie chciał precyzować. Co prawda wielosokowy był najskuteczniejszą metodą, ale przecież był jeszcze zaklęcia, które bardzo łatwo pozwalały ukryć swoją prawdziwą tożsamość. Max już myślał, że będzie musiał skupić się tylko na własnym kociołku, ale gdy dodawał do niego pierwsze składniki, Skyler zaczął swoje dochodzenie. Gdyby ślizgon nie słyszał nic od Felka, może by coś powiedział, ale mając w głowie ich spotkanie w Londynie, bardzo zastanowił się nad doborem słów. -Nie można każdego kochać, prawda? Niektórzy już tak mają, że z natury nie będą się dogadywać. - Rzucił bezpiecznie bo zdecydowanie nie chciał wspominać o fałszywej ciąży, czy bójkach, które miały miejsce z udziałem Callahana i jego przydupasa na terenie szkoły. Chociaż o konsekwencjach jednej z nich Skyler musiał zostać poinformowany.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Mruknął w zamyśleniu, pozbawiając tojad płatków, kumulując drobne pączki w jedną skromną stertkę, gdy faktycznie na poważnie potraktował pytanie o rady dotyczące egzaminów, zastanawiając się, czy podejście, które stosuje do Puchonów, nada się i w stosunku do młodego Ślizgona. - Prawdę mówiąc, to naprawdę dużo zależy od tego, jak pracowałeś przez ostatnie lata. To niesprawiedliwe, ale tak po prostu jest i Twoja opinia w oczach egzaminatorów wpływa na Twoją ocenę końcową, ale z tego co kojarzę, to jesteś dość aktywny, więc nie masz się czym martwić - zaczął wyjaśniać, krzywic się nieco ze swojego bagatelizującego podejścia, bo prawda była taka, że mając to wszystko za sobą, trudno było spojrzeć w tył i zrozumieć przejęcie czymś, co w perspektywie czasu zdawało się tak banalne. Problem w tym, że choć teraz kroił zieloną łodyżkę z pedantyczną precyzją, to przecież jak przez mgłę pamiętał swoją drżącą rękę sprzed kilku lat. - Myślę, że po to uczymy się te siedem lat, żeby przed egzaminem tylko powtórzyć sobie wiedzę, a nie nagle zacząć zakuwać, więc... Myślę, że sam wiesz najlepiej jaka metoda pracy działa dla Ciebie najkorzystniej, więc od siebie mogę powiedzieć tylko tyle, byś pamiętał o odpoczynku i po prostu pracował systematycznie - pociągnął dalej, szerokim brzegiem noża rozgniatając zgrabną kostkę łodygi, niemal odruchowo już powtarzając ten proces kilkukrotnie, czujnie tylko wyczekując momentu, gdy osiągnie odpowiednią konsystencję pasty. - Wiem, że jesteś ambitny, ale naprawdę nie ma sensu aż tak się cisnąć dla kilku egzaminów. Bez obrazy, ale jeszcze niedawno wyglądałeś, jakbyś miał wyzionąć ducha na zajęciach. Felinus naprawdę się o Ciebie zmartwił - dokończył, przesypując płatki tojadu do drobnego słoiczka, by później zająć się ich wysuszeniem do innych eliksirów, teraz za to dodając całą zielonkawą pastę do parującego kociołka. Łatwo było mu zbywać hipokryzję stojącą za tymi przestrogami, jakby sam nigdy nie dawał najbliższym powodów do zmartwień; jakby nie było tygodni, gdy ciągnął na samej kawie i eliksirze czuwania, nawet nie bywając w swoim łóżku, a raczej przysypiając gdzieś w kuchni w czasie pieczenia niewymaganych przez nikogo ciasteczek. Zerknął na niego zainteresowany komentarzem, który mógłby posłużyć za idealny przykład myślenia kogoś, kto w łamaniu regulaminu miał już wyrobioną dobrą praktykę, a jednak przemilczał to gładko, nie zamierzając interweniować, skoro ten nie zapowiadał wprost niczego złego. Przy kolejnych jego słowach prychnął cicho, w pierwszej chwili myśląc o tym, że to właśnie z jego Puchońskim przyjacielem ma największe problemy z dogadaniem się, zupełnie nie potrafiąc dostroić się do jego charakteru, a jednak zaraz zdał sobie sprawę, że to przecież nie pierwszy raz. - Mhm, no racja. Fillin to akurat spoko ziomeczek chyba, ale nie potrzebuję zbyt dużo informacji, by zrozumieć, że z Boydem masz jakiś konflikt. Typ jest jakiś agresywny i już nawet pomijam, że naskoczył na mnie bez powodu podczas puchońskiej imprezy i że wiem w jaki sposób odzywał się do Gabrielle, ale słyszałem o nim kilka rzeczy i no, jedno nawet tłumaczy tę agresję - pociągnął dalej, przestawiając kilka słoiczków w swojej skrzynce, by zagrzechotać z pełną beztroską wyciągniętym składnikiem. - Jasne, nic go nie usprawiedliwia tak w pełni, ale można dać mu jakąś taryfę ulgową - dokończył nieprecyzyjnie, rozpraszając się wybraniem odpowiedniej wielkości bezoaru, by pozwolić mu zniknąć w ciemniejącej toni kociołka, od razu przeskakując myślą do powodu wybrania tak dorodnej sztuki. - Pewnie Cię to nie interesuje, bo chyba wolisz praktykę od teorii, ale czytałem taki artykuł Dunkelda... Możesz go kojarzyć, to ten od wykorzystania Księżycowej Rosy... Nie jest to jeszcze do końca sprawdzone na większą skalę, ale przemawia do mnie jego teza, że zwiększając stężenie bezoaru i raptuśnika, jednocześnie rozcieńczając dawkę z cukrem, niweluje się skutki uboczne nawet kilkuletniego zażywania Eliksiru Czuwania - nakreślił powoli, uważnie stawiając każde słowo, by upewnić się, że odpowiednio wyrazi swoje myśli, odstawiając słoiczek ze swoim nieco zużytym już bezoarem i sięgnąć do tylnej kieszeni po metalową papierośnicę, w której grzechotały wciąż jeszcze domowej roboty karmelki z eliksirem czuwania. - No i poszedłem za jego proporcjami, zrobiłem karmel i- To naprawdę ogromna ilość cukru, a i tak czuć gorycz bezoaru i posmak raptuśnika - dodał, pozerkując ciekawsko na Maxa, czy ten załapał, że liczy na jakąś drobną podpowiedź co do rozwiązania tego problemu, od razu wyciągając też rękę z cukierkami, by zagrzechotać nimi w zachęcie do poczęstunku.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Szczerze był ciekaw, co Sky ma mu do powiedzenia. Sam nie miał jakiegoś schematu nauki. Jeżeli musiał, to siadał nad książkami i notatkami, a jeśli nie było takiej potrzeby to sobie to odpuszczał. Do tego oczywiście wolał praktykę, którą stosował, jak tylko nadarzyła się okazja. Skrzywił się nieco słysząc, że opinia wpływa na przychylność nauczycieli podczas oceny egzaminów. Niby był tego świadom i ogólny bilans miał dość dobry, ale mimo wszystko wolał chyba oblać za swoją ignorancję co do danego przedmiotu. Szczególnie, że ważyła się teraz jego przyszłość w tym ciemnym, zimnym, dorosłym świecie. -No tak, złota zasada - pracuj ciężko, odpoczywaj jeszcze ciężej. - Zaśmiał się, wyciągając garść owoców dzikiej róży, z których począł tłoczyć olejek. Ciecz spływała powoli do przygotowanego wcześniej naczynka i Max o mało co nie drgnął, gdy usłyszał kolejne słowa prefekta. Mimo, że był na to przygotowany, musiał bardzo uważać na słowa. Chciał przejść przez temat bezboleśnie, nie budząc więcej pytań w głowie puchona. -Miałem ciężki start, to fakt. Zapomniałem, że sen i jedzenie też są w życiu potrzebne. - Uśmiechnął się odrzucając puste owoce do odpowiedniego słoiczka i biorąc się za trochę śluzu gumochłona, który jak zawsze wymagał oczyszczenia. -Felek... No cóż, wie jak podchodzę do tej kwestii, ale trzeba przyznać, że dobry z niego przyjaciel. - Tego akurat nie mógł zaprzeczyć. Może i Lowell czasem go denerwował, szczególnie tym pilnowaniem go na każdym kroku, ale ślizgon wiedział, z czego to wynikało i co jego przyjacielem kierowało. Co prawda prośba, by Schuester go śledził była lekką przesadą, która szybko zwróciła się przeciwko puchońsko-ślizgońskiemu duetowi, ale Max nie miał zamiaru tego Felkowi wypominać. Szczególnie teraz, gdy nie miał zbyt wiele na sumieniu i wiedział, że Sky i tak by nic świeżego nie zauważył. Zmiana koloru wywaru zasygnalizowała, że najwyższy czas dodać jaja popiełka. Sprawdził w palcach, czy magiczny moździerz poprawnie wykonał swoją pracę i gdy uznał, że jest zadowolony z rezultatów, wsypał je do eliksiru, z którego buchnął ogromny kłąb pary, by następnie szybko się uspokoić. -Naskoczył na Ciebie? i Gab?! - Żywo zainteresował się, dodając kolejny punkt do swojej listy powodów, dla których Callahan zasługuje na śmierć w męczarniach. -No nie wiem, czy cokolwiek tłumaczy takie zachowanie. - Dodał średnio zadowolony, jednocześnie posyłając Skylerowi spojrzenie, które wyrażało zaciekawienie tematem. Jeżeli prefekt dałby się na to nabrać, Max właśnie mógł zyskać jakąś ciekawą broń przeciwko temu patałachowi. Samomieszający kociołek miał to do siebie, że Maxowi odchodziła jedna czynność i mógł skupić się w pełni na śluzie, który z każdym ruchem wyglądał coraz lepiej. Odmierzył odpowiednio trzy porcje i dwie z nich wymieszał z olejkiem z dzikiej róży. Pokiwał głową na wspomnienie Dunkelda, bo typa akurat kojarzył bardzo dobrze i dalej słuchał, co ciekawego Schuester ma mu do powiedzenia, a gdy okazało się, że zamierza mówić o teorii i proporcjach, wytężył słuch jeszcze bardziej. -No tak, ktoś mi kiedyś o tym wspominał. Zobaczmy... - Powiedział szybko analizując to, co powiedział mu puchon. Długo nie musiał myśleć, by znaleźć odpowiedź, która mogła wydawać się odpowiednią. -Problem powinien tkwić w użyciu karmelu. Ja wiem, że to sam cukier, ale jako ktoś z branży wypiekowej wiesz dobrze, że to palony cukier. Przynajmniej w pewnym sensie. - Powiedział powoli tłumacząc swój tok rozumowania. -Ten proces w połączeniu z raptuśnikiem nie zadziała, nawet jakbyś wrzucił tam trzy beczki cukru. - Położył dłoń na kark i pomyślał chwilę, dodając olejek do kociołka. -Może spróbuj namoczyć raptuśnika w wysokoprocentowym roztworze z cukru i owinąć nim bezoar, a następnie chwilę podgotować? W dość wysokiej temperaturze. - Nie był pewien, czy to zadziała, ale praca z Dear sprawiła, że zaczął więcej pracować z tym kamieniem i odkrywał więcej jego właściwości, a te chłonne niesamowicie go zdziwiły. Wziął wyciągniętego w jego stronę cukierka i schował do kieszeni. -Zachowam na później, jak pozwolisz. - Powiedział z uśmiechem. Wiedział, że wyroby puchona są niesamowite, ale w tej chwili miał robotę. Starał się nie spożywać niczego w okolicach kociołka.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
- Nooo... To taki drechol trochę, nie? - zauważył ostrożnie, nawet tak subtelnym skrzywieniem dając do zrozumienia co myśli o pomykaniu po Hogwarcie w ortalionowym wdzianku, szanując sportowe ubrania tylko w tak zgrabnych (i uzasadnionych!) przypadkach, w jakich prezentował się chociażby Walsh lub sam jego Mefisto. Na samą myśl o tak luźnym podejściu do swojej prezencji instynktownie wygładził swoją białą koszulę dłonią, palcami czujnie sprawdzając jak materiał układa się na mięśniach brzucha. Potrafił zrozumieć kaprys, dziwactwa modowe i artystyczne, krótkie mini u wyzwolonych kobiet, ale jako osoba, która najswobodniej oddychała dopiero mając pod szyją kołnierzyk, nie potrafił zaakceptować wygodnictwa ortalionowych szelestów. - Więc ewidentnie przemoc to jedyny znany mu sposób, by wyładować stres prywatnych problemów i na początku myślałem, że chodzi o to, że jest zazdrosny o Fillina, że ten wyrywa więcej lasek... Potem, że jednak jest zazdrosny dosłownie o niego, ale potem spiknął się z Bons i nieco się martwię, że dla przykrywki, bo wiesz, ciągle jakieś ploty, że komuś obciągał. A to Fillinowi, a to Walshowi, a to znowu trenerowi, żeby się dostać do drużyny - zaczął wymieniać, dosypując już ostatnie zioła do swojego kociołka, bardziej w celu poprawy walorów smakowych eliksirów, ukierunkowując przygotowywaną wersję na ziołowy syrop do zimowych herbat. - No ale chyba z dziewczynami w końcu powiązaliśmy odpowiednie sznurki wiadomości i no, w moich oczach jego niedola faktycznie trochę go usprawiedliwia... musi mu być naprawdę ciężko - rozwinął, zaraz ściągając brwi i zawieszają spojrzenie na zmieniającej kolor kadzi, by zastanowić się na odpowiednim dobraniu kolejnych słów. - Faktem jest to, że ktoś w szkole musi regularnie przyjmować testosteron i wszystko wskazuje na to, że to Boyd. Jestem niemal pewny, że to od niego tak mu odpierdalają nerwy, ale trudno się dziwić... - pociągnął dalej, kiwając głową z pewnym współczuciem i miną, która zdawała się potwierdzać w jego mniemaniu nieomylność tej teorii. - No i też stąd te dresy, żeby nie było widać krągłości ciała, bo- Kojarzysz, jak były te przesilenia magii, że niektórym zmieniało płeć na jakiś czas, nie? No to obstawiamy, że to wtedy coś musiało jebnąć i no.... - urwał, unosząc dłoń by z charakterystycznym cykaniem języka o zęby wykonać palcami ruch pokazujący nożyczki w czasie pracy - ...Musiało mu coś uciąć - dokończył, stawiając jasność przekazu nad subtelności, beztrosko wracając do chowania swoich przyborów do drobnego kuferka w pedantycznej organizacji. - Hmmm - mruknął w zamyśleniu, uważnie analizując wypowiedź Ślizgona, próbując schować swoją dumę do kieszeni, by faktycznie wziąć do siebie jego konstruktywną krytykę. Rytmiczne grzechotanie papierośnicy uderzanej o otwartą dłoń wybijało mu takt nieco zmęczonych myśli, aż w końcu wrzucił jeden z karmelków do ust, puszczając Maxowi oczko, jakby chciał mu pokazać, że produkt choć lekko gorzkawy w swojej słodkości, jest całkowicie bezpieczny i nie stanowi żadnego podstępu, np. poprzez ukrycie w nim Veritaserum. - Ciekawy pomysł i na pewno go sprawdzę na jakiejś małej ilości eliksiru, bo szczerze mówiąc, trochę mnie martwi, że przez to detoksujące właściwości bezoaru nieco osłabną, ale może... gdyby wydłużyć czas gotowania takiego bezoaru już we właściwym eliksirze? - mamrotał cicho, ni to do siebie, ni to do Maxa, zaklęciem zawieszając w powietrzu dorodny bezoar, którego czas w wywarze już minął, zaraz delikatnie studząc i czyszcząc go magią, by móc schować go z powrotem do odpowiedniego pojemnika. - Muszę to rozpisać... - mruknął rozkojarzony, sięgając po drobny notesik na denku kuferka, by wyskrobać na nim chemiczne równanie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie mógł nie uśmiechnąć się i nie spojrzeć na swoje spodnie. Materiałowe dresy wygodnie siedziały na tyłku ślizgona, który nie miał zamiaru ryzykować zniszczenia lepszych ubrań przez pracę przy kociołku. Co prawda nie był to ortalion, ale nadal nic eleganckiego. Jeśli chodziło o ubiór, Max czuł się najlepiej w tym, co umożliwiało mu swobodę ruchu. Oczywiście wiedział, kiedy wbić się w koszulę, czy nawet garniak, ale robił to bardziej z konieczności niż z przyjemności. -No tak, Callahan to trochę jak taki kibol Celtica, który wiecznie szuka ustawki. - Inteligentnie porównał aparycję gryfona do znanych sobie widoków z mugolskiego życia. Nie był pewien, czy Schuester załapie aluzję, ale nie miało to teraz większego znaczenia. Max cierpliwie słuchał, co Sky ma mu do powiedzenia, starając się nie pokazać, jak bardzo ciekawią i bawią go te informacje. Wyraz skupienia nie opuszczał jego twarzy, w co wkładał zdecydowanie zbyt dużo wysiłku. W międzyczasie pozbywał figę abisyńską pestek przy pomocy pęsety. -Prędzej żeby Filina przyjęli. - Wymamrotał na temat obciągania dla angażu w drużynie, bo z tego co zaobserwował to niestety Callahan był lepszym zawodnikiem od jego kumpla. -A tak na serio, tonie sądzę, by Boyd był homo. Masz rację, że jest z nim coś średnio, ale czy gdyby potrzebował przykrywki wybrałby akurat Bonnie? Nie wydaje mi się. - Powiedział na głos, wycierając umorusaną od soku owocu dłoń. Callahan nie był głupi i zdecydowanie mógł przykrywkę opracować lepiej. Gdyby oczywiście jej potrzebował. Ślizgona aż tak plotki nie obchodziły, ale musiał podtrzymać w prefekcie przeświadczenie, że jest zainteresowany, by wyciągnąć z niego to, co może wiedzieć o Callahanie. A zapowiadało się na coś naprawdę ciekawego. Wrzucił pestki do moździerza i zabrał się za mieszanie miąższu z języcznikiem, gdy puchon w końcu zaczął przechodzić do sedna swoich podejrzeń. Solberg był dumny sam z siebie, że nie wybuchnął śmiechem. Twarz pozostawała niewzruszona, ale wewnątrz czuł się jak dziecko w lunaparku. Takiego obrotu spraw się dzisiaj nie spodziewał. -Tak, też o tym słyszałem i teraz, jak tak mówisz... To naprawdę ma sens. - Przytaknął z ogromną powagą, jakby rozważał, czy te kropki aż tak dobrze się łączą. Nie miał przecież zamiaru wyprowadzać Skylera z błędu. -Wydawało mi się, jak widziałem, że Boyd przyjmował jakiś zastrzyk, kiedyś w szatni, po meczu. To musiał być testosteron. - Dodał jeszcze dla podsycenia atmosfery, bo nie mógł się powstrzymać. Tak naprawdę tylko niewielkie grono wiedziało, że to Felek został pozbawiony jąder i Max nie wiedział, skąd w ogóle wyciekła podobna informacja, ale cieszył się, że to akurat na gryfona spadły oskarżenia. -Wtedy trzeba byłoby nieznacznie obniżyć temperaturę, żeby raptuśnik się nie zepsuł... - Pogładził brodę w zamyśleniu, jakby to wszystko ugryźć. Posłał zaciekawione spojrzenie na notatnik Skylera, by zobaczyć, jak to wszystko matematycznie czy tam chemicznie ogarnia. Na tej płaszczyźnie bardzo się od siebie różnili. Solberg po prostu wziąłby potrzebne składniki i sprawdził to w teorii, korygując spontanicznie powstałe błędy. Może było to bardziej ryzykowne, ale dla młodego ślizgona na pewno przyjemniejsze niż patrzenie na wzory i cyferki.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Prychnął cicho z rozbawienia, nie mając najmniejszego problemu z wyobrażeniem sobie Boyda w roli typowego mugolskiego kibola, gdzieś tam próbując się jednak powstrzymać, że nawet jeśli nie miał najlepszych relacji z Gryfonem, to przecież całkiem lubił jego najlepszego kumpla, nie wspominając o tym, że wprost uwielbiał jego dziewczynę. Dlatego tylko przygryzł lekko wargę, by powstrzymać się już od oceniających komentarzy cisnących mu się na usta, bo przecież czuł wyraźnie, że nie ma prawa ich więcej werbalizować. - ...Co masz na myśli mówiąc "akurat Bonnie"? Jest śliczna, dziewczęca, wyrozumiała... - zaczął wyliczać, od razu nieco zakładając złe intencje w tym sformułowaniu, by na wszelki wypadek wybronić uroczą Puchonkę - A przy tym dosyć wstydliwa, więc to raczej od niego zależy tempo związku - dodał, odkażając na wszelki wypadek i tak perfekcyjnie czystą fiolkę na eliksir - Zresztą sam jestem gejem a umawiałem się z naprawdę różnymi dziewczynami, więc... - urwał, nie za bardzo wiedząc jak mógłby ująć w słowa swoje myśli, mimowolnie przyrównując do siebie zupełnie odmienne portrety kobiet w swoim życiu, odnajdując miejsce na ufnie oddającą mu się Ofelię, narcystyczną w swoim pięknie Lucię i zawsze nieco dystansującą go Victorię, z lekkim opóźnieniem zdając sobie sprawę jak płynnie przeszło mu przez gardło nazwanie się gejem, przy czym przecież jeszcze niedawno instynktownie ściszał głos. I aż gaspnął cicho, na zdobycie kolejnych zeznań, jako potwierdzenia jego tezy, reagując tak, jak reaguje się na znaleziony w strumieniu kamień szlachetny, nie mogąc nic poradzić na roziskrzenie jasnych oczu od łapiącej go mimowolnie ekscytacji. - Ciekawe czy Bons wie... Może jej powiedział. Powinien powiedzieć... W końcu to nic złego. W sensie... To nie jego wina, a pomogłoby w zrozumieniu jego drażliwości - dodał, próbując jakoś podkreślić, że całe to ploteczkowanie nie miał przecież na celu wyśmiewania się z problemu Boyda, a raczej próbę zrozumienia jego zachowania i pewne rozgrzeszenie go z porywczości. Zaraz zresztą i tak skupił się już na teoretycznych modyfikacjach aż zbyt dobrze znanego sobie przepisu, porzucając zmartwienie o Puchonkę na inny czas. - Chyba nic ze sobą nie koliduje, jeśli nie dodam tauryny... - mruknął, prostując się, jakby zerknięcie na kartkę z większej odległości mogło sprawić, że potencjalne błędy w obliczeniach staną się widoczniejsze. Podkreślił jeszcze fragmenty, w których musi wziąć pod uwagę wspomnianą przez Maxa temperaturę, zaraz w kółku dopisując dodatkowe uwagi co do zmian w czasie i potencjalnych zamiennikach tauryny, których mikroskładniki będzie musiał dokładniej sprawdzić. - Masz dobrą intuicję. Ja aż tak nie potrafię sobie wyobrazić relacji między ingrediencjami, póki ich sobie nie rozpiszę - przyznał, uśmiechając się lekko pod przyjemnym uznaniem, że nie czuje przy tym wcale tego nieprzyjemnego ścisku zazdrości w sercu, poniekąd patrząc na ich metody pracy jako na coś odmiennego, ale nie zdatnego do podziału na lepsze i gorsze. Przelał swój wywar do przygotowanych fiolek, od razu zabierając się za pedantycznie dokładne doczyszczanie kociołka, póki ten był jeszcze ciepły. - Dobra, praktyka praktyką, ale jakoś tego Felixa na pewno spróbujesz wykorzystać. Masz już jakiś plan? Może przyda się podczas szukania składników?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
No tak, bo ślizgon to od razu ze złymi intencjami musiał uderzać. Max pokiwał od razu głową, słysząc mowę obronną ze strony Skylera. -To nie tak. Absolutnie nie mam nic do Bonnie. Jest wspaniała.. - Zaczął, bo puchonka zawsze sprawiała na nim naprawdę sympatyczne wrażenie. -Chodzi mi o to, że bardziej podejrzewałbym go o przykrywkę pod postacią jakiejś bardziej rozrywkowej dziewczyny. - Miał daleko idącą tezę w tym temacie, ale nie chciał jej tutaj teraz wykładać na stół. Musiał skupić się, by nie zepsuć eliksiru na jego ostatnim etapie. Pół roku pracy poszłoby na marne i chyba by się rzucił z wieży astronomicznej, jakby musiał czekać koleje sześć miesięcy nim uda mu się uwarzyć porcję Felixa. Z satysfakcją zauważył, że małe kłamstwo, którym nakarmił prefekta wywołało dokładnie taki efekt, na jaki liczył. Teraz już nie miał co się obawiać, że Sky skieruje podejrzenia na Felka, skoro nakarmił jego podejrzenia swoim wtrąceniem. -Nie mam pojęcia. Jak sam zauważyłeś, nie jestem z Callahanem na najlepszej stopie więc nie wiem, jak wygląda jego relacja z Bonnie od środka. - Przyznał jeszcze, doskonale wiedząc, że Boyd nie miał czego puchonce wyznawać. Dodał języcznik z pestkami do kociołka i po uzyskaniu temperatury 60 stopni, zostawił eliksir by się dogotował do końca. W tym czasie zaczął uprzątać stanowisko. -Zasługa piątego roku. Wtedy praktycznie mieszkałem w kociołku i nauczyłem się wielu ciekawych rzeczy. - Wyznał zgodnie z prawdą. Właśnie wtedy najbardziej czuł, że rozwija swoje umiejętności, gdy co chwilę podkradał coś ze szkolnych zapasów i przygotowywał się do egzaminów. W tym roku kombinował na trochę innych płaszczyznach. -Ja z kolei nie rozumiem tych schematów. Patrzę na cyfry i nie widzę kompletnie eliksiru. - Wskazał na notatki puchona nie w celu zanegowania jego metody, a raczej swojego rodzaju podziwu, że potrafił tak to wszystko uporządkować. Każdy z nich charakteryzował się innym podejściem, lecz obydwoje znali się na dziedzinie, którą kochali i to było według Maxa najważniejsze. A nie to, w jaki sposób podchodzili do kociołka. -Jasne! Jutro lecę zbierać świeży jad akromantuli. - Zażartował, przelewając złoty wywar do fiolek. -A tak naprawdę to nie mam pojęcia. Dodam go do kolekcji i poczekam na jakąś naprawdę ciekawą okazję. - Wzruszył ramionami, bo na ten moment za wiele nie przychodziło mu do głowy. Rzadko kiedy używał eliksirów, które warzył. Było tego zdecydowanie za dużo jak na jego osobiste potrzeby. -Muszę się zbierać, ale dzięki za miłe popołudnie. - Powiedział, gdy schował już swoje graty. Już był przy drzwiach, gdy nagle odwrócił się do puchona i dodał - A, i oczywiście czekam na sowę z odpowiedzią na Twoje pytanie. Jestem ciekaw, czy ten pomysł naprawdę wypali. - Po czym odwrócił się i opuścił salę.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Zaczął się już okres świątecznej gorączki i przygotowywania się do nadchodzącego Bożego Narodzenia. Yuuko jakoś nigdy specjalnie nie obchodziła Gwiazdki ze względu na pewne różnice kulturowe pomiędzy Wielką Brytanią, a Japonią, w której cóż… nie było to tyle święto rodzinne, a raczej Walentynki o nieco stonowanym tonie i w innej oprawie wizualnej. Tym razem jednak postanowiła uczestniczyć w przygotowywaniu świątecznych ozdób przez członków koła realizacji twórczych. Może i jej zdolności plastyczno-techniczne nie były jakoś szczególnie rozwinięte, ale z tak prostym zadaniem oczywiście nie było mowy, by sobie nie poradziła. Tym bardziej, że w końcu mogła jeszcze wspomagać się magią. Dlatego też wesoło wycinała kolejne papierowe ozdoby, które można było gdzieś zamontować, składała przy pomocy zaklęć origami w formie zwierząt związanych z okresem bożonarodzeniowym takimi jak chociażby ferni. Zajmowała się także robieniem papierowych łańcuchów, które można było zawiesić chociażby na choince lub w jakimś miejscu w zamku oraz zajrzała do kartonu zawierającego stare i używane zapewne już od naprawdę długiego czasu wszelkie ornamenty i inne ozdoby, które znajdowały się na szkolnym wyposażeniu. Nie wyglądały one źle, ale z pewnością wymagały pewnego odświeżenia, by odzyskać dawny wygląd i urok. I tutaj z pomocą przyszły jej zaklęcia transmutacyjne, bo dzięki nim mogła bez większego problemu odnowić stare bombki choinkowe i tym podobne, rzucając na nie Renevo. Czasem jednak nawet odświeżenie dawnych barw czy usunięcie zadrapań i innych uszczerbków jej nie wystarczało. Wtedy to bawiła się magią i na przykład zmieniała widniejące na nich brokatowe wzory, by wyglądały jeszcze bardziej okazało lub modyfikowała delikatnie barwę, by lepiej pasowała do innych elementów dekoracji. A wszystko to wykonywała nucąc i podśpiewując dobrze znane i chyba w znacznej części lubiane świąteczne utwory pochodzenia czarodziejskiego. Miała nadzieję, że Boże Narodzenie będzie naprawdę udane. Niestety nie wszystko nadawało się do tego, by zostało użyte jako świąteczne dekoracje. Niektóre z ozdób uległy zniszczeniu do tego stopnia, iż nawet rzucane przez nią Reparo nie było w stanie tego naprawić lub po poskładaniu przy jego pomocy niektórych bombek okazywało się, że te brakowało ich części. W takim wypadku nie zostawało jej nic innego jak wyrzucić taką ozdobę z defektem do kosza przez co już po jakimś czasie uzbierała się całkiem spora kupka śmieci, którą należało wyrzucić. Zanim jednak do tego doszło raz jeszcze przejrzała dekoracje by je poukładać i upewnić się czy czegoś na pewno nie przeoczyła. W kilku przypadkach poprawiła jeszcze zawieszki przy niektórych z ozdób, które się nieco wytarły i groziły zerwaniem, czego oczywiście wolałaby uniknąć. Przez chwilę zastanowiła się także nad tym czy nie warto byłoby zabezpieczyć dekoracji przy pomocy magii, aby nie uległy one tak szybko zniszczeniu. Niestety żadne odpowiednie zaklęcie nie przyszło jej do głowy. Zapakowała wszystkie szydełkowe i papierowe fenri, śnieżynki, aniołki i inne wymyślne ozdoby do kartonów, a następnie wyszła wraz z nimi z pomieszczenia. W końcu niedługo będzie musiała je porozwieszać!
z|t
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
W pokoju nauki zjawiła się punktualnie. Było to o tyle łatwiejsze, że umówienie się na „po śniadaniu” jest terminem znacznie elastyczniejszym, niż konkretna godzina. Mimo to była pewna, że Solberg nie czekał na nią zbyt długo. Zgodnie z obietnicą przyniosła nie tylko przybory przydatne przy warzeniu eliksirów, tj. kamienny moździerz i fiolki, ale również termos z dyptamowym smakoszem, który miał ich rozbudzić w ten sobotni poranek.
Korzystając z faktu, że nie musiała dziś nosić szkolnej szaty, postawiła na zestaw pod tytułem: „Mam dziś wolne, więc YOLO”. Na zestaw ten składała się obszerna, nieco za duża bluza z kapturem, legginsy, grube skarpety i zwykłe mugolskie klapki.
- Dzień dobry, Felixo – przywitała się z chłopakiem i położyła plecak na stoliku, przy którym ten siedział.
Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy, był panujący w pomieszczeniu bałagan. Co jak co, ale jej pedantyczna natura nie potrafiła zdzierżyć takiej pogardy do porządku. Wyciągnęła więc z bluzy różdżkę i za pomocą zwykłego chłoszczyść, ogarnęła panujący w pomieszczeniu pierdolnik. Dopiero wtedy, gdy powietrze przestało gryźć nozdrza od kurzu, przysiadła się do Ślizgona i zaczęła wyciągać z plecaka kolejne rzeczy. - Czytałeś już „Buszującego w zbożu”? – zagaiła, podając mu słoiczek z korą wiggen.