Na trzecim piętrze znajduje się od wielu lat kolejna, nieużywana, zakurzona klasa. Jest ona dość przestronna i znajdują się w niej jedynie porozstawianie stare stoły, oraz różne rupiecie składowanie w kącie. Przez wiecznie brudne szyby przedzierają się promienie słoneczne za dnia rozświetlając klasę. Raczej nikt nie przychodzi jej sprzątać ze względu na to, że i tak nie wiele kto z niej korzysta. Mimo wszystko sporadycznie przychodzą tu także i uczniowie chcący poćwiczyć w spokoju zaklęcia przed kolejną lekcją, bądź szukający zacisznego miejsca.
Autor
Wiadomość
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Posłał Cezarowi ostrzegawcze spojrzenie, usłyszawszy jego odzywkę. Kolejne punkty za bezczelność? Machnął za to różdżką, przywołując szmatę z końca klasy. Pacnęła zgrabnie w twarz Ślizgona. - Ta spełnia oczekiwania, mam nadzieję - opowiedział i odszedł dwa kroki, żeby zająć się resztą. A wtedy wtrąciła się Russeau. Kolejny Ślizgon, już czwarty na tej lekcji, wtrącał swoje złote cztery litery w jego autorytet. - Nie? Minus dwadzieścia za mówienie, co mogę, a czego nie. Minus dziesięć za wyzwiska. A teraz daj mi pracować - warknął, omijając ją. W głębokim poważaniu miał teraz jej oceny i przerośnięte ego. Na Merlina, zawsze myślał, że gorzej niż u niego być z tym nie może, ale okazywało się, że nie było tragicznie. Archibald rozejrzał się po klasie i bardzo szybko zauważył, że kontynuowanie w takich warunkach to nienajlepszy pomysł. Może i były rzeczywiste, może dochodziły nerwy, poparzenia i ogólny chaos, ale sam czuł, że pilnowanie tego wszystkiego staje się nieco ponad jego własne siły. Storm biegał po klasie i leczył poparzenia, ale wiadomo, że pielęgniarką nie był. Zbyt wiele osób ucierpiało. - Bez sensu - mruknął pod nosem, zirytowany całą sytuacją. Kilka osób zdążyło zająć się poprawą zadania zanim w klasie zrobił się bajzel, ale inni byli już niezdolni do jakichkolwiek działań. Wkurwiali go swoimi wrzaskami i masą przekleństw. Sam też miał ochotę ulżyć zszarganym nerwom i posłać w przestrzeń siarczyste "kurwa, zamknijcie mordy", ale chwała mu za to, że potrafił się opanować. Uspokoił się nieco, przywołując jedno z nielicznych, szczęśliwych wspomnień. - Expectro Patronum - powiedział, a po chwili w klasie pojawiła się srebrzysta meduza, która poruszała się zwinnie w powietrzu. Jakoś cieplej na duszy się zrobiło. - Sevi, będziesz miała kolejkę poparzonych do skrzydła - mruknął posępnie do patronusa, który pognał wesoło do skrzydła szpitalnego. - Stop, stop. Koniec - powiedział, choć miał wrażenie, ze gada do siebie. Z lewej przekleństwa, z prawej wyzwiska... Paranoja. Jak to się stało, że dopuścił do takiego stanu rzeczy? Odegnał z wysiłkiem wyrzuty, bo teraz nie pomagały w niczym. Zajął się poszkodowanymi. Najpierw zatrzymał Gittan. - Svennson, zamilcz - poprosił ją spokojnie, ogarniając w jakimś stopniu jej poparzenia. To, co wykrzykiwała, nie brzmiało zbyt przyjemnie, więc wolał nie wnikać w tłumaczenia. Szwedzkiego na szczęście nie znał. Zdawało się, że złagodził okropne podrażnienia, ale na uciszanie nie miał ani siły, ani ochoty. Potem przeszedł czas na Amelię. - Nie wiem, czy to wiele pomoże, ale zawsze złagodzi - odpowiedział, puszczając jej wcześniejsze przekleństwa mimo uszu. Nie chciało mu się ganić każdego po kolei, chociaż wiedział, że w tym momencie daje sobie wchodzić na głowę. Przykre. Po drodze zaopiekował się też Jane, Katniss i Cassidy, które również zostały poparzone. Nie miał czasu komentować sukcesów związanych z Reparo Ardens, zresztą nie było to teraz najważniejsze. Właściwie nie miało żadnego znaczenia. W tym momencie Weatherly postanowił kontynuować przedstawienie, a jego przekleństwa zmusiły Archibalda do kolejnego zwrotu. Nie miał okazji na reakcję, bo został, tak jak i wszyscy uczniowie, oślepiony, jednak to nie koniec atrakcji! Nie zdążył wlepić kolejnego szlabanu, kiedy poczuł na prawej kości policzkowej niezbyt mocne uderzenie. Usłyszał głos Katherine.* - Russeau - warknął, chwytając jej nadgarstek i odrzucając go szybko. - Dziękuję za pomoc, dołączysz do Sky i Weatherly'ego. Gratuluję Ślizgonom popisu - dodał, nie kryjąc swojej wściekłości, która teraz przejawiała się w cedzeniu słów. Nie krzyczał, nie lubił, nie potrzebował. Nie musiał, bo i tak dawało się odczuć złość w jego głosie. Nie zatrzymywał wychodzących Ślizgonów, ich kara była nieunikniona, a teraz ważniejsze było odprowadzenie poszkodowanych do skrzydła szpitalnego. - Jak widać również potrafisz tracić punkty. Czy tobie też nie mogę ich odjąć? - Wszyscy poparzeni idą ze mną. Reszta rozejść się do innych zajęć - powiedział, czekając aż wykonają jego polecenie i grzecznie udadzą się tam, gdzie powinni.
/zt dla wszystkich. * podobno mówiono Ci, że Cesaire i Alexis wyszli, gdy reszta była oślepiona, więc nie mogłaś uderzyć Cezara.
Po ostatnich awanturach z Willisem miała serdecznie dosyć, a jedyne na czym chciała się skupić to… Trening. Nie planowała w najbliższym czasie jakichkolwiek podbojów miłosnych czy łóżkowych, bo z racji na orientacje chyba nawet to jej nie pozostało w chwilach stagnacji emocjonalnej. Aseksualność? Prawdopodobnie i ta może mieć miejsce, o ile weźmiemy pod uwagę fakt, że… Wynika z czegoś, a w przypadku d’Avignon wynikała z całej niechęci jaką Lowell na nią przelał, bo myśl, że mógłby kogokolwiek skrzywdzić przez to, że spojrzał na ślizgonkę – była najbardziej dobijająca. Nie miała ochoty sprawiać nikomu problemów, a co za tym idzie, wdała się w celibat seksualny. Listy od Philippa zawsze lubiła, bo od filozoficznych morałów przechodził w bezczelność, a ta cholernie kręciła studentkę, która oprócz wymiany perwersyjnych uwag, z kolejnym literackim kochankiem nie posuwała się do ruchów, które doprowadziłyby kochanków do łóżka. Na stół. Podłogę. Kanapę, czy… Pod prysznic. Zaraz po krótkich wiadomościach z prefektem Ravenclawu postanowiła pognać na spotkanie, do miejsca, które wybrał. Pusta klasa, tak? Czyżby jego kosmate słowa i myśli miały przerodzić się w czyny? Jeśli tak, to była pod dużym wrażeniem, bo Lorraina kojarzyła akurat głównie z tego, że był zapatrzony w tą swoją Gryffonkę, a co za tym idzie każda inna musiała odejść na bok. Philippe wierny i namiętny kochanek, a jego dziewczę sukowate, bo wyjechało bez słowa. Szkoda, że Charlotte jeszcze o tym nie wie, bo gdyby się dowiedziała to z pewnością wiedziałaby, co poradzić chłopakowi. Zapomnienie – to najlepsze lekarstwo, którego ona oczywiście nie praktykowała, a może… Może przy Lorrainie podczas dzisiejszego wieczoru właśnie zrealizuje to marzenie, a Willisowe wspomnienie wyląduje w koszu? Byłoby cudownie! Gdyby oczywiście nie nazywała się Charlotte d’Avignon. Piętnaście minut później wpadła jak strzała do pustej klasy, bo wiedziała, że Lorrain albo tam będzie albo dopiero jest w drodze i jak zawsze jej stopy zdobiły… Och, tym razem trampki, pośladki krótkie szorty, które kończyły się na wysokości półuda, dość zgrabnego zresztą, a góra skrywała się pod luźną koszulką z logiem Hogwartu. Spóźniał się. Tego Szarlotka nie tolerowała, a co za tym szło… Lepiej żeby swoje tempo nadzwyczajnie przyspieszył. Kobieta niezaspokojona, bywa gorsza od wili w trakcie swojego gniewu harpii, czy jak to się tam nazywa.
Gryffonka? Ach, ta. Czemu wszyscy jeszcze o niej pamiętali? Była prawie jak plakietka firmowa, każda przechodząca myślała "On jest z Penelopą, nie można go ruszyć" . Ani ruchać. No na prawdę, w obecnym świetle to jakieś srogie przegięcie. Kiedyś mógł pisać z każdą, nawet o pogodzie, a od jakiegoś czasu wszyscy się go bali. Nawet Nickodema cholera wzięła. Czyżby Pen zanim wyjechała zastraszyła pół szkoły? A nie wydawała się taką... No, ale dobra. Koniec tego rozważania o niczym. Jest tyle ważniejszy tematów, idei, a ja tu gadu-gadu o głupotach. Przynajmniej wszystko o tym nie jest, bo Lorrain chyba by tego nie zniósł. Ostatnio wszystko stawało się coraz bardziej idiotyczne, dalekie od świata form. Wiec on też mógł na chwile zbłądzić. Nie to, by paląc trawę co wieczór przy jakimś mugolskim chłamie zwanym poezją tego nie robił. Mógł zabrnąć trochę dalej, trochę głębiej. Wiedział nawet z kim. Charlotte była ku temu dobrym pomysłem. Dziewczyna zdawała się odnajdywać w jego błądzeniu, melancholii myśli, ale też odnajdywaniu siebie na nowo. Musiał wrócić do tego, co kiedyś. Odebrano mu już to tak dawno, że nie pamiętał, czy jeszcze to potrafi. Miłość Platońska... W tym scenariuszu nie grała głównej roli. Nie łudź się więc, on nie będzie twój. Nie snuj planów, przychodząc tu podpisałaś niemą umowę. W niej małym druczkiem znajdziesz, że po tym spotkaniu zostaje rozwiązana, a każde idzie w swoją stronę. Zgodziłaś się, nie ma już odwrotu. Los tak chciał. Wszedł do sali, w której ona już na niego czekała. Zabawne, a można by się spodziewać, ze aż taka chętna nie będzie. Nie no, na dobrą sprawę nie widział w niej tylko zabawki. Była osobą, trochę wredną, ale chyba właśnie taki je urok. Celie na pewno byłaby zadowolona z tej znajomości. Może właśnie dlatego nigdy ich nic więcej nie łączyło? Zbyt przypominała ten ideał, który chciano mu narzucić. Pasowałaby do chorych kanonów, których nie chciał spełniać. Całe życie na przekór, chyba właśnie tak było. - Cześć śliczna, jak widzę nie zwlekałaś - Stwierdził, podchodząc do niej z trochę figlarnym uśmieszkiem. Tak, bawiło go to wszystko. Już dawno nie czuł się w ten sposób. Kiedyś powiedziałby, ze to czysta esencja wolności, na jaką człowiek może pozwolić sobie w dzisiejszych czasach. Dzisiaj? To chyba już tylko kolejna ojczyzna myśli. Melancholia nie zdała egzaminu.
Jeśli on tak szybko zapomniał o niej, to Charlotte doprawdy mogła zazdrościć tych umiejętności Philippowi, chociażby przez wzgląd, że pamięć o Willisie żyła w niej codziennie. Inne panny sprawiały, że dostawała szału. Nie mogła zdzierżyć myśli, że to inna skończy w jego łóżku, ale w porządku. Musiała przecież odpuścić, bo nie wypuści na cały Hogwart zarazy, czy nie wmówi ludziom, że Willis rozprzestrzenia AIDS szybciej niż Bóg zesłał siedem plag egipskich. Zabawne, że nawet o tym pomyślała… Naprawdę, będąc z Lorrainem powinna zapomnieć o tym wszystkim, a co za tym idzie – jedyne co powinno ją absorbować to przyjemny wieczór w towarzystwie krukona. Zanim jednak przyszedł, dziewczę zdążyło się rozsadzić na jednej z ławek, rozstawiając na brzegu dłonie, i machając nóżkami niczym małe dziecko, chociaż jej uda wcale nie były złączone. Pozycja cnotki niewydymki, była zdecydowanie dla niej niewygodna. I tak patrzyła na drzwi i liczyła w głowie kolejne sekundy, które wcale nie mijały nadzwyczajnie szybko. Potrzebowała jeszcze trochę spokoju, a potem będzie z górki, przecież przy nim wszystko zawsze takie było. I ona nie rozmyślała o nim w kategoriach chłopaka, przyjaciela, kumpla czy wroga. Nie mogła skupiać się na aż tak przyziemnych rzeczach, bo gdyby doprowadziła do sytuacji, w której między nimi miałoby coś być, to prędzej czy później – rozjebałoby się to. Dla zasady. Bo takie jest życie, które rucha wszystkich w dupę. Jak już wszyscy jednak dobrze wiedzą, nasze żywoty to najlepsze dziwki, rżną się zawodowo. I do tego za darmo. Czego chcieć więcej? I gdy tylko drzwi klasy otworzyły się szerzej, a do nich wszedł Philippe, uśmiechnęła się znacząco, bo on również posiadał ten swój uroczy, kokieteryjny uśmieszek, a co za tym szło – mogła przy nim tkwić i bez jakichkolwiek pytań, czy rozmowy… Wsunęła jeden palec za jego kołnierzyk i przyciągnęła do siebie, co by właśnie teraz stał między jej zgrabnymi udami, dość szczelnie go oplatającymi. -Och, znasz mnie przystojniaczku. Nie mogłabym zwlekać, wiedząc że pan prefekt mógłby mi za brak spotkania odjąć punkty. Nie chciałabym tego… – Rzuciła dość mocno kokieteryjnie, a po chwili wlepiała w niego dwukolorowe tęczówki, otaksowując jego facjatę i zastanawiając się jak to możliwe, że jeszcze jest sam… A może to kwestia tego iż, tak naprawdę żadna dziewczyna nie jest na tyle pociągająca, a życie wolnego strzelca bywa dużo lepsze niż – wieczny celibat, bądź posiadanie niedorajdy łóżkowej.
Naprawdę? On po prostu nie miał tylu powodów, by zadręczać się myślami o niej. Jej nie było już w zamku, wyjechała bez słowa, nie widział jej, więc mógł popadać w chwile zapomnienia. Fakt, Philippe zdaje sobie sprawę, że to byla miłość platoniczna, idealna i niepowtarzalna, jednak jak zawsze szuka innej furtki, by nie dać losowi za wygraną. Choć czy to dobra droga? Nie wiedział, nie myślał o tym, dał się ponieść dziewietnastowiecznej nirvanie. Wszystko sprowadziło się do zapomnienia, do powrotu do wcześniejszego bytu. Tego, który preferował jeszcze z Charią, Gabriellą czy inną, której imienia nie pamiętał. W końcu pod tym względem wszystkie były jak dźdźbła trawy, tak samo zielone, soczyste, ulotne. Z jednej strony do zdeptania z drugiej tak trudne do odróżnienia od innych, że nie ma co się na to silić. Nie ważne. Nie sądził, że zastanie ją już tak rozbawioną. Podejrzewał, że ona również miała coś na rzeczy, jednak wolał nie pytać. Oni zawsze mieli czas na rozmowę, kiedyś trzeba zamienić ją w czyn. Spełnić wszystko co się powiedziało, napisało. - Skarbie w takim razie czego byś chciała? Powiedz tylko słowo, a spełnię twoje marzenie. Wiesz o czym mówię - Powiedział, podnosząc ją za te niegrzeczne uda do góry, by w rezultacie usadzić ją na ławce. Od razu lepiej, przynajmniej nie musiał patrzeć na jej twarz wbijając sobie broda w szyje. Ręce splótł na jej tali, a swoimi błękitnymi oczyma obserwował twarz. Tak, była ładna, nie mógł jej tego odmówić. Z uśmiechem było jej zdecydowanie lepiej niż gdy ją widział na korytarzach w towarzystwie ludzi, za którymi nie przepadał. Choć czy on ostatnio kogokolwiek lubił? Takie osoby mógłby zliczyć na palcach jednej ręki. Choć oczywiście nie robił tego, mają to w głęboki poważaniu, zaczytując się w książkach, paląc, myśląc i zapisując kolejne arkusze pergaminu swoimi przemyśleniami, jakby to pozwoliło mu w przytomnej chwili wrócić do błogiego stanu. Z resztą, czy powinien to teraz rozważać? Prędko doszedł do wniosku, że nie, więc tym bardziej znalazł potrzebę pocałowania dziewczyny. I stało się, nie pierwszy i nie ostatni raz w tej sali.
Charlotte wolała korzystać z życia. Tak jak ja teraz. Dlaczego odstawiać wszystko na boczny plan i przejmować się tym, co się niby dzieje? No halo, żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, potrzebujemy czegoś więcej niż prehistorycznych reguł. Nie możemy opierać się tylko o zasady panujące kilkaset tysięcy lat wcześniej, bo przecież umarlibyśmy z seksualnego głosu, ale teraz? Teraz pierdolić konwenanse i po prostu się bawmy wyznając zasadę you only live once. Są przecież przyczyny i powody, dla których moje postaci z tego słyną, nie? Otóż to, dobrze że się rozumiemy skarbie, ale wracając do d’Avignon i Lorraina… Teraz pan ojciec i wszyscy święci powinni świecić nad duszami tych jakże niesfornych studentów, którzy w tak bezczelny sposób znaleźli się w pustej klasie na trzecim piętrze, gdy to w tym samym czasie Aden Morris łapał studentów i uczniaków na miłosnych harcach. Cóż, czyżby kruponowi i ślizgonce miało się poszczęścić? Cudownie! Niczego więcej w tej chwili Charlotte nie pragnęła. -Dobrze, w takim razie… Zabierz mnie do siebie. – Wymruczała mu wprost do ucha, a zaraz potem usadowił ją w nieco wygodniejszej pozycji, co by móc odpocząć od naprężania swoich zgrabnych ud, a zaraz potem gdy ją tylko pocałował, uśmiechnęła się szerzej. Wbijała w niego wzrok, a dłońmi pływała po jego torsie, zaraz potem wsuwając je pod koszulkę chłopaka. Palcami przejechała po jego skórze, zostawiając po paznokciach czerwony ślad. Czyżby to była zapowiedź czegokolwiek? Jeśli tak, to w tej chwili Charlotte miała ochotę na jeszcze więcej i więcej… W końcu jakby nie patrzeć – zaliczenie prefekta, było chyba w Hogwarcie czymś nad wyraz… Codziennym. A przynajmniej w teorii, która wyznawało dziewczę. Czy to jest zabawne? Nie. Szczere. Wszyscy wiedzą, że ślizgoni zaliczali wszystkich prefektów innych domów, oprócz swoich, ale teraz w Slytherinie? Nie było nikogo ciekawego, wcześniej zresztą też. Oprócz Laury, ale jak wiadomo – przyjaciółki się ni rucha. -To co… idziemy?
/zt. x2 HYCHYC do Philippa :sex:
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
No i przyszedł. Trudno jest się dziwić, że to zrobił, nawet mimo tego, że w gruncie rzeczy niespecjalnie miał ochotę na prywatne lekcje. To wszystko kojarzyło mu się z Silvarovą. Transmutacja, legilimencja i prywatne spotkanie z nauczycielką w jakimś zapomnianym przez Boga miejscu. Uczucie Deja vu było tak silne, że przez moment chciał nawet zrezygnować, ale powstrzymała go myśl o tym, że przecież nie musi. Tym razem potrafił już używać oklumencji, więc Marquett nie mogłaby mu zrobić sieczki z mózgu, a przynajmniej nie od razu. Teraz chodziło o zajęcia z drugiej strony, kiedy to on miałby się uczyć włamywania do umysłu. Podejrzewał, że to może być bardzo nieprzyjemne i miał nadzieję, że kobieta ma własną, bądź chociaż pożyczoną myślodsiewnię. Nie chciałby skończyć poćwiartowany za poznanie jej najgłębszych tajemnic, zwłaszcza, że i nie miał ochoty na ich poznawanie, a niespecjalnie dobrze znał Callisto. Kto wie do czego by się posunęła? Może gdyby nie zależało mu na pozyskaniu dodatkowych kwalifikacji to zastanowiłby się nad postawieniem kroku w pustej klasie. Chorobliwa ambicja jaką się odznaczał była jednak zbyt silnie w nim zakorzeniona, więc przechadzał się już powoli po zakurzonej podłodze, snując się w zasięgu bladej plamy światła przebijającej się przez brudną, zaniedbaną szybę. W pewnym momencie nawet się zatrzymał i biorąc głęboki wdech stanął przodem do okna, chłonąc wzrokiem rozmazany obraz błoni Hogwartu i po prostu czekając na jej przybycie.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Spieszyła się, nawet jeśli to nie jej zależało na zajęciach z Sharkerem. Wymagała od swoich uczniów punktualności, ale to nie sprawiało, że sama folgowała sobie w tej kwestii. Oczekiwała dotrzymania umowy ze strony każdego, z kim jakąś zawarła, w zamian robiąc dokładnie to samo. Dlatego też zawsze dokładnie rozważała wszelkie warunki. Tym razem nie było jednak żadnych. Nie zgodziła się na zajęcia legilimencji, nawet jeśli nie powiedziała "nie". Być może ciąganie Sharkera po Hogwarcie nie miało większego sensu, ale musiała obejrzeć tego chłopaka, usłyszeć jego argumenty, zanim zdecyduje, co z nim zrobić. Prosił ją o wiele. Cóż, może odrobinę mniej, jeśli wzięła pod uwagę fakt, iż udało jej się namówić dyrektora do użyczenia myślodsiewni, w której zostawiła część swoich wspomnień. Nie była głupia. Nie pozwoliłaby od tak grzebać Rasheedowi w swojej głowie. Choć nie przypuszczała, by Ślizgon był dość silny na dotarcie do wszystkich jej wspomnień, wolała mieć się na baczności. Stukanie jej obcasów odbijało się echem na pustych korytarzach, gdy szła do klasy na trzecim piętrze. Dotarła tam punkt siódma. Na szczęście dla Ślizgona, był już w środku. Przywitała go skinieniem głowy. Rozejrzała się po klasie i wzdrygnęła niemal niezauważalnie. Jeśli dojdzie do jakiejkolwiek lekcji, najpierw będzie musiała rzucić kilka zaklęć. Nie była w stanie swobodnie pracować w takim miejscu. Och, oczywiście, że sama je wybrała. Było dość ustronne i przede wszystkim wolne, a to oznaczało, że również wystarczające do udzielania lekcji spoza programu. Na szczęście już wtedy, gdy pisała do Sharkera, zakładała, że miejsce ich spotkania nie będzie najczystsze. Nie lubiła rozczarowań. - Zatem, panie Sharker - zaczęła pewnie, zmierzając do tego, co miało zaważyć na jej decyzji. - Przyniósł pan ze sobą odpowiedź, o którą prosiłam? - Uśmiechnęła się chłodno. - Dlaczego miałabym nauczyć pana czegoś, co, jak słusznie pan zauważył, jest wyłącznie obiektem plotek? - Już wtedy wiedziała, że o niej mówią. Dyrektor został oczywiście poinformowany o jej... talentach. Niemniej nie zamierzała dopuścić, by rozeszło się to po całej szkole. W końcu czy umiejętne "wyciąganie informacji", jak nazwał to Sharker, nie polega właśnie na tym, by informator nie był do końca świadomy wszystkich... okoliczności? - Wprawdzie ustaliłam już źródło pańskiej potrzeby, ale chciałabym poznać również pański punkt widzenia - odezwała się znowu. - Do czego potrzebuje pan legilimencji? Nie zamierzała dopuścić, by kiedykolwiek doszło do tak ogromnego złamania szkolnego regulaminu, jakim byłoby grzebanie w umysłach innych uczniów przez jednego ze studentów. To mogłoby zagrozić jej posadzie, a takie rzeczy nie miały prawa się zdarzyć.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Stał nieruchomo, wpatrując się wciąż w zakurzoną, starą szybę i obserwując jak wśród rozmigotanych promieni światła wirują ptaki. Wciąż jeszcze było lato, więc gdzieniegdzie na błoniach dało się zauważyć uczniów chwytających ostatnią okazję do nacieszenia się piękną pogodą. Było ciepło, więc woda w jeziorze jak nic nadawała się do kąpieli. Nawet wielka kałamarnica nie powinna przeszkadzać, bo jedna z jej macek leniwie pełzła pod powierzchnią w odległym krańcu zbiornika, co dało się stwierdzić nawet z tej odległości. Aż miało się ochotę do nich dołączyć… Westchnął jedynie cicho i powstrzymał się ostatkami siły woli od sięgnięcia po papierosa. Był zdenerwowany, ale chyba nie aż tak, jakby tego wymagała zwyczajna próba nakłonienia nauczycielki do nauki legilimencji. Wciąż ta cała sytuacja przypominała mu Anastazję, która to raczej nie miała oporów przed robieniem papki z mózgów uczniów. Powtarzał się też schemat opiekuna Slytherinu legilimenty, dlatego wcale się nie cieszył na to spotkanie. Niespecjalnie też wiedział czy odpowiedź jaką sobie przygotował ją usatysfakcjonuje. W gruncie rzeczy wcale nie zamierzał jej okłamywać, a propos swoich motywacji. Matka zasłużyła sobie na to, aby wyciągnąć z niej informacje w ten sposób. Skoro nie chciała współpracować dobrowolnie, musiał posłużyć się przemocą. Bez tego nie ma co nawet marzyć o tym, aby firma ojca zupełnie nie zbankrutowała. Szkoda tylko, że Penelopa to taka kretynka, że ciężko jej to będzie zrozumieć… Nawet nie drgnął kiedy drzwi się otworzyły i dopiero po dwóch sekundach odwrócił się niespiesznie w ich stronę, aby zmierzyć profesor Marquett obojętnym spojrzeniem. - Dzień dobry - mruknął na powitanie, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że gdyby również jej skinął, uznałaby to za brak szacunku. Niestety nie wszyscy potrafili mieć takie łagodne podejście do uczniów jak niektórzy profesorowie, także ostrożności w kontaktach nigdy zbyt wiele. Dał jej się wypowiedzieć i przez moment milczał, tak, jakby analizował sytuację. Potem się odezwał, a głos miał pewny i nawet mu powieka nie drgnęła. Naprawdę był szczery. - Potrzebuję legilimencji w ramach prywatnego użytkowania, co ściśle związane jest z moją rodzinną sytuacją. Nie zamierzam przechadzać się po Hogwarcie i mieszać każdemu napotkanemu w głowie. Prefektowi nie przystoi zachowywać się tak nieodpowiedzialnie. - „nie jestem drugim Voldemortem”, chciałoby się jeszcze dodać, ale to już chyba byłoby przesadą. - Teoretycznie nie musi mnie tego Pani nauczać, dodatkowej pensji z pewnością z tego nie będzie, bo skąd student miałby zdobyć na to środki, jednak liczę na to, że potrafiłaby mi pani pomóc jak człowiek człowiekowi. Powstrzymał się od wzruszenia ramionami. Był spokojny i rozluźniony, jednak w sercu niemalże poczuł ciepło na myśl o tym, że mogłaby mu odmówić. Mógłby wtedy dławić się ze wściekłości, ale nic by na to nie poradził.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Wyciągnęła różdżkę i jednym machnięcie rozsunęła stoły. Jeszcze kilka ruchów, słów i w klasie zrobiło się nieco czyściej. Może chodziło po prostu o to, że przez nagle odświeżoną szybę do środka wdarło się światło dnia? Nie potrzebowała mroku, żeby uczyć. Fakt, że jej gabinet mieścił się w lochach nie oznaczał jeszcze, że nie przepadała za słońcem, choć musiała przyznać, że to w czasie zimy odpowiadało jej najbardziej. Chłód był dokładnie tym, co uwielbiała. - Zdaje pan sobie sprawę, że prosi pan o wiele, panie Sharker? Legilimencja wykracza nieco poza dziedziny białej magii - powiedziała powoli, starając się, by Ślizgon dokładnie poczuł powagę sytuacji. - Jednakże... wierzę panu - dodała po chwili. Poziom, w jakim opanowała legilimencję, pozwalał jej wyczuwać kłamstwo. A Sharker był z nią po prostu szczery. I chociaż nie podał wszystkich szczegółów, Callisto była przekonana, że im mniej ich pozna, tym lepiej. - Powiedzmy, że zgodzę się być pana obiektem doświadczalnym. W zamian za nic, jak pan zauważył. - Zamilkła na chwilę, ważąc słowa. - Nasz układ nie ma prawa opuścić tego pomieszczenia. Chcę, żeby to było jasne. Callisto przeszła kilka kroków i przysiadła na brzegu blatu jednej z ławek. Teraz już znacznie czystszego blatu. - Proszę jednak nie mydlić mi oczu studenckim życiem. Czystokrwisty ród, panie Sharker. Prywatne mieszkanko w Londynie. I zapewne więcej gotówki u Gringotta, niż mogę sobie wyobrazić. Nauczyciele wiedzą więcej, niż wam się zdaje. Uśmiechnęła się chłodno. Jeśli ma pracować z tym dzieciakiem, niech od razu będzie jasne, że kłamstwa w niczym mu nie pomogą. - A teraz proszę chwycić za swoją różdżkę i pokazać mi, czego nauczył się pan do tej pory. Nawet nie drgnęła, oczekując na próbę Sharkera.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Nie uśmiechnął się. Nie wybuchnął też dziką radością, gdy kobieta uznała, że mu wierzy. Prawdę powiedziawszy nie zadrgał nawet jeden mięsień na jego twarzy. Nie potrzebował poddawać się emocjom i dawać im tej prymitywnej możliwości do ukazywania się. To byłoby zbyt proste. O wiele łatwiej jest ukrywać swoje prawdziwe myśli, tak jak teraz to robił, otulając się szczelnie barierą oklumencji, co by nie mogła dotrzeć do jego bardziej bezczelnych, prywatnych pobudek. Nie powiedział jej przeciw komu jeszcze przed matką zamierza skierować nowo nabyte umiejętności i dobrze. Nie potrzebowała tego wiedzieć, ba, bez tej wiedzy byłoby jej łatwiej żyć. To nie są informacje do rozgłaszania, zupełnie jak ta prawiąca o tym, że zgodziła się go uczyć. - To oczywiste. - odparł neutralnie na wzmiankę o zachowywaniu dyskrecji. Nie był kimś kogo bardzo łatwo jest pociągnąć za język, więc nie było możliwości, aby informacje mogły w jakikolwiek sposób opuścić tę brudną klasę, pospiesznie oczyszczoną zaklęciami. Niespecjalnie odpowiadała mu jasność jaka nagle nastała, tak odmienna od lekkiego, przytłumionego blasku przepuszczanego przez okrutnie zapuszczone szyby, ale jedynie zmrużył oczy, aby mogły przywyknąć do zmiany naświetlenia. Wciąż śledził spojrzeniem Callisto, jakby nie wierzył, że sobie z niego nie drwi i oczekując, że zaraz zarzuci połami peleryny i odejdzie. Uśmiechnął się uśmiechem człowieka skrywającego tajemnicę. Jeszcze nigdy odznaka prefekta błyszcząca na jego piersi tak mu nie ciążyła, ale poza tym w żaden sposób nie zdradził, że w jakikolwiek sposób obeszły go jej słowa. - Tak od razu? Ma Pani jakąś radę? Jak koncentrować energię? Jak formułować żądanie? - pytał, ale mimo wszystko westchnął, bo nie spodziewał się, że tak od razu przyjdzie mu używać na niej zaklęcia. Wbrew własnemu zniechęceniu, bo bardzo wątpił w to, że chociaż cokolwiek się zadzieje, wyciągnął różdżkę i skierował ją prosto na nauczycielkę. Wbijając w nią chłodne, pozbawione jakichkolwiek emocji spojrzenie, wypowiedział cicho jedno słowo: - Legilimens
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Sharker wydawał się zdziwiony jej pośpiechem, ale musiała wiedzieć, ile chłopak już potrafi. Dopóki nie rzucił zaklęcia, nie mogła stwierdzić z pewnością czy choćby poprawnie wymawia zaklęcie. Teraz jednak wszystko stało się jasne. Marquett poczuła, jak jej umysł muska łagodnie niewielka stróżka magii. To były za mało, a sam Rasheed pomyślał z pewnością, że nie stało się zupełnie nic, ale Callisto wiedziała, że nie są na straconej pozycji. Musiał wiedzieć, o co prosił, a skoro wiedział, to profesor miała pewność, że miał również niezbędne umiejętności. W innym przypadku okazałby się durniem, który porwał się z różdżką na Voldemorta. A Ślizgon nie wyglądał na takiego. - Dobrze, panie Sharker - mruknęła, rozluźniając się nieco. Nie była do końca pewna, co się stanie, kiedy Sharker w końcu wejdzie do jej umysłu. Była doświadczona. Może nawet zbyt doświadczona. Musiała silić się, by nie użyć oklumencji, gdy wypowiadał zaklęcie. A miała naprawdę wielką ochotę to zrobić. Nawet jeśli panowała nad sobą aż nazbyt dobrze, instynkt samozachowawczy był silniejszy. Wiedziała, że musi go zdusić, jeśli chce nauczyć czegoś tego chłopaka. - Musi pan mówić wyraźniej. Akcent na trzecią sylabę od końca - pouczyła go, wyrywając się z zamyślenia. - Mam nadzieję, że nie wprawiam pana w zdenerwowanie, panie Sharker - zakpiła, unosząc brew. Szybko jednak powróciła do formalnej postawy, jaką przyjmowała na każdych zajęciach. - Musi pan skupić się tylko i wyłącznie na celu, jaki chce pan osiągnąć - kontynuowała lekcję. - Jeśli pańskim celem jest dostanie się do mojego umysłu, niech wyobraża pan sobie tylko to - powiedziała, kładąc nacisk na ostatnie słowa. Przypomniała sobie, jak sama próbowała dokształcić się w tej sztuce. Przeglądała masę ksiąg, a każda opisywała cały proces jeszcze gorzej niż poprzednia. A jednak nadal pamiętała jedno zdanie, które zmieniło jej pogląd na włamywanie się do cudzych umysłów. Nie była pewna czy dzielenia się tym teraz z Sharkerem było dobrym pomysłem. Ale to nie jej zależało na nauce, więc jeśli Ślizgon postanowi się wycofać, to będzie jego sprawa. - Nie sądzę, by to, co powiem, zachęciło pana do nauki - zaczęła powoli, niemal ostrożnie, a jednak chłodno, chcąc, by docenił powagę sytuacji i tym razem. - Jednakże legilimencja jest niemal erotyczną grą, panie Sharker. Musi pan złamać cudzą intymność. Dotknąć cudzych myśli. - Uśmiechnęła się niemal niezauważalnie. - Doskonale rozumiem, że zwykle legilimenta nie ma ochoty na takie analogie względem kogoś, kogo myśli próbuje odczytać. Zwłaszcza, iż jest to dość nieczysta sztuka, a jej ofiary są zwykle... niechętnie oglądanymi personami. - Och, jak twój ojciec, Callisto? Westchnęła. - Możemy jednak spróbować czegoś prostszego. Proszę sobie wyobrazić, że między naszymi głowami rozciąga się nić. Musi pan tylko skoncentrować energię na jej początku i pchnąć w moim kierunku, dopóki nie dotrze pan na jej koniec. - Niedbale poprawiła włosy, które nieco przysłoniły jej twarz. - Może pan najpierw spróbować to sobie wyobrazić. Potem proszę spróbować jeszcze raz - dodała i zamilkła, oczekując na kolejny ruch Ślizgona.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Tak właśnie było. Sharker nie poczuł absolutnie niczego, co mogłoby wskazywać na to, że chociażby musnął umysł Callisto. Nie przejął się tym jednak tak, jak powinien, bo i nie oczekiwał jakichś cudownych efektów. Po prostu opuścił różdżkę i czekał na reakcję, która w sumie… nie była taka zła jak się spodziewał. Nawet otrzymał wskazówki, jakich potrzebował do tego, aby się zebrać w sobie i spróbować poprawić swój żałosny wynik. Niemniej jednak wcale nie wyglądał na takiego, którego by w jakikolwiek sposób zaskoczyło to co mu powiedziała. Kiwnął krótko głową na wzmiankę o innym akcencie. To nie była dla niego niespodzianka. W dalszym stopniu posługiwał się szwedzkim tak często, że niektóre słowa po angielsku bywały zabawnie zniekształcone przez naleciałości z ojczystego języka. Jednakże nie mógł się powstrzymać przed parsknięciem śmiechem, kiedy nauczycielka zaproponowała mu coś tak niedorzecznego jak zdenerwowanie jej osobą. Później wcale też nie było lepiej, bo i zasugerowała mu, że legilimencja jest w dużym stopniu powiązana z erotyką. - Przepraszam. - powiedział, bo po raz kolejny okazał za duże rozbawienie sytuacją. - Po prostu erotyczne zaglądanie w umysł Pani profesor jest dość rozbrajające. To trochę tak, jakby miał podrywać Hampsona. Może byłoby mu łatwiej to pojąć, gdyby Marquett w jakikolwiek sposób go pociągała? Nie powinno to być jednak takie trudne, w końcu od zawsze miał dość lekkie podejście do spraw sercowych i cielesnych. Erotyczne penetrowanie myśli nie powinno więc być takie trudne, prawda? - Łamanie intymności… - powtórzył, zdając się ważyć te słowa na języku. Tak, w tym ostatnio się specjalizował. Na jego buźce zabłąkał się lekki uśmiech pełen pewności siebie, który nie przygasł nawet wtedy, gdy począł wyobrażać sobie to, co poleciła mu kobieta. Lekka, cienka linia, łącząca ich głowy, a na jednym końcu smukły, świetlny pierścień, błyszczący intrygująco, gdy zaczynał się poruszać. Otworzył oczy, które nieświadomie zamknął na kilkanaście sekund, po czym po raz kolejny wycelował różdżką w nauczycielkę. Przez myśl mu przeszło, że gdyby naprawdę potrzebował, byłby zdolny do tego aby potraktować penetrację jej umysłu w sposób zakrawający o erotykę. Teraz jednak skupił się na przywróceniu w myślach świetlistej obręczy i linii. - Legilimens - wyszeptał, dając akcent na trzecią sylabę od końca, tak jak mu zalecono, jednocześnie widząc oczami wyobraźni jak ich umysły dążą do połączenia. Jak kula jego świadomości mknie ku Callisto, aby wedrzeć się do jej umysłu. Dalej, maleńka, przebij się.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Marquett czuła, że konsekwencje jej słów powrócą do niej lotem błyskawicy. Uśmiechnęła się tylko lekko, ignorując niezręczność, która próbowała wedrzeć się do klasy. - Panie Sharker, zapewniam pana, że erotyczne zaglądanie do mojego umysłu z pana udziałem byłoby dla mnie równie odrażające, co dla pana - powiedziała, mierząc go wzrokiem. - Jednak być może kiedyś sam pan zrozumie, co dokładnie autor miał na myśli. Grzebanie w cudzych głowach niesie ryzyko poznania tajemnic, o których nigdy nawet byśmy nie pomyśleli. Czy można zbliżyć się do kogoś bardziej? - zapytała retorycznie. - Niemniej, może pan być spokojny. Jedynym, co nas dzisiaj połączy, będzie czysta, kontrolowana nauka. Dla Callisto jedyną pewną rzeczą w magicznym świecie było jej przekonanie, że w mężczyznach zdecydowanie nie ma nic pociągającego. Sharker nie musiał więc martwić się o swoją cnotę. Choć sądząc po jego pewności siebie stawiałaby raczej na jej brak. Być może poza drzwiami tej klasy przebierał w hogwarckich dziewczętach. Marquett tęskniła za czasami, kiedy sama z chęcią spędzała czas w towarzystwie dziewcząt z Salem. Teraz musiała przyznać, że niezaprzeczalnym plusem jej dawnej szkoły była obecność ogromnej ilości kobiet. Westchnęła tylko. Miała wrażenie, że Sharker powiedział coś jeszcze, ale słuchała go tylko jednym uchem. Potrząsnęła głową. Powinna się skupić. Kontrola umysłu była szczególnie ważna podczas takich lekcji. To nie Sharker miał przeglądać jej myśli jak intruz. To ona miała oprowadzić go po kilku wspomnieniach, a potem posłać do diabła. Sharker spróbował raz jeszcze i Marquett poczuła, jak magia przebija tę cienką, dzielącą ich umysły warstwę. Rozluźniła się nieco, pozwalając jej musnąć własne wspomnienia. Nie była pewna, na ile świadomy sytuacji był Rasheed, ale ona sama obracała się teraz wśród zawartości własnego umysłu. Miała wrażenie, że Sharker próbuje sięgnąć poprzez zaklęcie do jednego ze wspomnień. Na krótką chwilę znalazła się w Trzech Miotłach. Jej wierna kopia siedziała przy jednym ze stolików, popijając powoli ognistą whiskey i być może odrobinę zbyt nachalnie przyglądając się kelnerce. Cóż, była ładna. Zanim jednak Marquett miała szansę zacząć obawiać się o to, co działo się później tego wieczoru czy choćby użyć oklumencji, magia zaczęła powoli się wycofywać. Callisto znów była w klasie, z tą różnicą, że teraz powietrze zdawało się... duszne. - Dobrze - westchnęła cicho. Zapomniała już, jak męcząca może być podróż po wspomnieniach. - Sugeruję jednak, żeby zrezygnował pan z rozbawienia moimi porównaniami i skupił się na zadaniu. A teraz... jeszcze raz.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Uśmiechnął się krzywo, w milczeniu postanawiając jej przytaknąć. Zdecydowanie nie miał ochoty na to, aby jakakolwiek erotyczna więź między nimi powstawała, ale z równie wysoką skutecznością uświadamiał sobie, że to jedynie na potrzeby nauki. W każdym razie wcale nie komentował jej słów, pozwalając sobie na rozkoszowanie się czystą, niczym niezmąconą ciszą, naładowaną skupieniem i koncentracją. Nie chciał spędzać w towarzystwie nauczyciela więcej czasu niż to było konieczne. Faktycznie przemawiała przez niego chyba tylko i wyłącznie niechęć spowodowana głupim poczuciem zakręcania koła, silnie związanego z Anastazją. Głowa zaczynała go boleć, gdy tylko zaczynał myśleć o tym, że wszystko było w stosunku do niej niejasne i zagmatwane. Nie zdawał sobie sprawy, że nieświadomie muskał świadomością wspomnienia ukryte zaklęciem zapomnienia, ale dość szybko chciał pozbyć się uczucia dyskomfortu, jakie dość niespodziewanie się pojawiło. Odepchnął od siebie natrętne myśli, koncentrując się na wykonaniu zadania i tym razem zdarzyło się coś więcej niż nic, co sam Rasheed uznał za swój osobisty mini sukces. Jego magia musnęła linię oporu i jakby po chwili wahania wślizgnęła się wprost w umysł Marquett, rozpoczynając ogólne oględziny. Poczuł się trochę tak, jakby przyklejono mu coś do czoła i za nic na świecie nie mógł się tego pozbyć. To było co najmniej głupie uczucie, więc szybko postanowił poszukać jakiegoś bliżej niesprecyzowanego wspomnienia, które mógłby ujrzeć, aby tylko nie tkwić w tej pustce. No i nagle coś się zadziało. Kontury rzeczywistości zafalowały, a niemalże przed oczami stanął mu obraz nauczycielki siedzącej w barze, wlepiającej spojrzenie w dziewczynę obsługującą gości. Wydawało mu się, że ten wzrok był trochę zbyt nachalny jak na nic nie zobowiązujące zerknięcie, ale nie był spieszny w wydawaniu osądów i po prostu potraktował to jako niewiele warty strzępek czyjegoś życia. Połączenie zostało zerwane gładko i niespiesznie. Jego magia lekko wysunęła się ze wspomnienia, a potem z jej umysłu, zrywając niż, jaka pojawiła się pomiędzy ich umysłami. Dla Sharkera to było dosyć zaskakujące i wystarczająco obce przeżycie, ale mimo wszystko nie dał tego po sobie poznać. Znowu nie komentował jej słów, jedynie kiwając nieznacznie głową, aby ponownie wymówić formułę zaklęcia. Tym razem nie pozwalał swoim zamiarom jedynie luźno błądzić, postanawiając skupić się na czymś konkretnym. Mianowicie chodziło o moment otwarcia listu od niego przez Callisto. Chciał dojrzeć jej reakcję, zobaczyć to na własne oczy, a przy okazji rozwinąć zdolność, a tak było prościej… no a przynajmniej tak uważał. Wiedział czego poszukiwać, więc teoretycznie sprawa powinna być łatwiejsza, chociaż w praktyce różnie to bywało. Magia była nieprzewidywalna.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Sharker wydawał się w tym coraz lepszy. Callisto nie potrafiła jednak ocenić obiektywnie całej tej sytuacji. Ona sama opanowała legilimencję w żałosnych warunkach, z ojcem wiszącym nad nią jak wściekłe zwierzę. Być może spokój tworzył bardziej sprzyjające okoliczności? Nie potrafiła przyznać, nawet w zaciszu własnej głowy, że Rasheed po prostu miał do tego niejaki talent albo dość ambicji, by ćwiczyć samotnie na długo przed wysłaniem prośby. Wiedziała doskonale, że zanim Ślizgon nauczy się całkowicie obchodzić z legilimencją, minie kolejnych kilka miesięcy, a może nawet lat. Teraz jednak był prawie gotowy do opuszczenia klasy i ćwiczeń na własną rękę. Zanim Marquett mogła pomyśleć o czymś jeszcze, Sharker wytworzył kolejne połączenie między umysłami. Silniejsze od poprzedniego, co stwierdziła z dość dziwnym rodzajem dumy. Chłopak uczył się wyjątkowo szybko, a teraz najwyraźniej załapał już podstawy. Jego ruchy w jej własnej głowie były inne, pewniejsze. Miała przeczucie, że czegoś szuka. Postanowiła pozwolić mu na to. W końcu usunęła z głowy wszystko, czego nie miał prawa zobaczyć, a jeśli o czymś zapomniała, mogła równie szybko zablokować umysł i zakończyć ich małą, nielegalną lekcję. Wspomnienie powoli wysunęło się naprzód. Kącik ust Marquett uniósł się nieznacznie. To to chciał wiedzieć? Poznać jej reakcję? Zastanawiała się, czego oczekiwał. Po raz kolejny zobaczyła dokładną kopię siebie samej. Smukłe palce przesunęły się po pergaminie, rozwijając go delikatnie. Kopia przebiegła nakreślone litery wzrokiem i uniosła brew. Wspomnienie nie było odległe i Marquett dokładnie pamiętała, o czym wtedy myślała. Ślizgon potrzebował jej pomocy. Sęk w tym, że nawet ona nie miała pojęcia, dlaczego się zgodziła. Wiedziała, jakimi pieniędzmi dysponuje młody Sharker i nie pogniewałaby się za zastrzyk gotówki. A jednak w tamtej chwili zupełnie jej to nie obchodziło. Nie zamierzała prosić o jałmużnę. Obchodził ją tylko cel. Kopia usiadła do biurka, kreśląc odpowiedź. Nie była długa i chwilę później jej sowa zabrała liścik do adresata. Wciąż nieco zaintrygowana prośbą, Callisto opuściła swój gabinet, a Sharker miał okazję przekonać się na własnej skórze, jak wygląda wypychanie z cudzego umysły. Nie wątpiła, iż sam pospiesznie przerwałby wspomnienie, gdy tylko dotarłoby do niego, że kolejnym celem Marquett była gorąca kąpiel w nauczycielskiej łazience. To jednak było wystarczająco prywatne i nieistotne dla samego Sharkera, by pozbyć się go z umysłu chwilę wcześniej. - Bardzo dobrze - szepnęła. W ciszy panujące w klasie jej głos był jednak dostatecznie dobrze słyszalny. - Czego jeszcze pan ode mnie oczekuje, panie Sharker? Zmęczenie zaczynało ją przerastać.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Zastanawiające było to jak mocno zmienił się przez zaledwie pół roku. Kiedyś niemalże dałby się pokroić za kilka dodatkowych informacji, a teraz miał taką wspaniałą sposobność do przejrzenia wspomnień Callisto, a mimo to zrezygnował z tego. Najwyraźniej osiągnął już ten moment w swoim życiu, w którym zaczynało być dla niego ważniejsze to, co jest konkretnie związane z nim samym lub po prostu nie chciał wiedzieć co siedzi w jej głowie. Sam miał niemiłe doświadczenia z legilimentami, a chociaż wątpił w to czy kobietę w ogóle obeszłaby jakaś zuchwała próba, wolał nie mieszać w to prywatnego życia. Zwyczajna próba skoncentrowania się na pierwszym, lepszym wspomnieniu jakoś bardziej do niego przemówiła. Obserwował wspomnienie starając się utrzymać jednakowy poziom koncentracji. Najwyraźniej posiadał jednak zdolność podzielenia swej uwagi, bo szło mu to całkiem nieźle. Widząc, że wspomnienie się kończy, chciał wycofać się z jej umysłu, kiedy to poczuł nacisk, jakby ktoś przyciskał mu dłonie do czoła i napierał, wypychając go na zewnątrz. Nie spodobało mu się to specjalnie, więc lekko się skrzywił, co można było odebrać jako zwyczajną reakcję na dyskomfort jaki spowodowało to uczucie. Kobieta mimowolnie sprawiła, że zaciekawił go ciąg dalszy tej „opowieści”. Normalnie pewnie by nie węszył w jej życiu, ale rozbudzona ciekawość Rasheeda zwykle prowadziła do tego, że ofiara nie miała ani chwili spokoju od jego obecności. Tym razem nie mógł posłużyć się tradycyjnymi metodami, więc doszedł do wniosku, że trzeba zastosować jakieś odrębne taktyki. Niemniej jednak, może tym razem będzie po prostu bezczelnie bezpośredni? Kto mu zabroni prób dobrania się do tych wspomnień za każdym razem gdy się spotkają? Uśmiechnął się lekko, niby to w odpowiedzi na swój sukces i nieznacznie pokręcił głową, nim postanowił wydobyć z siebie głos. - Tak. - odparł bez chwili wahania i uniósł na nią spojrzenie swych niebieskich oczu. - Chciałbym jeszcze tylko wiedzieć. Czy ćwiczenie legilimencji na osobach, które się na to zgodzą jest w Hogwarcie całkowicie legalne? Jeśli uzyska odpowiedź jakiej oczekiwał to najpewniej nastąpi czas na skorzystanie z pewnego, dość przydatnego zaklęcia, którego skutki sam zdążył niedawno poznać. - Poza tą drobną wątpliwością to już wszystko. Chyba wiem na czym to polega, więc dalsze spotkania mogą okazać się zbędne. W razie, gdyby jednak tak się nie stało, nie omieszkam się wysłać do Pani sowy. Pierwszej może spodziewać się Pani pod koniec tygodnia. Płacenie nauczycielowi za takie zajęcia wydaje mi się odrobinę niestosowne, więc będzie to tylko zwykły, nic nie znaczący upominek. Jeśli jednak źle to pojmuję to proszę się nie krępować. - wygłosił wypowiedź, wsuwając różdżkę w kieszeń szaty i czekając na odpowiedź, aby potem skierować się w stronę wyjścia.
W sumie możemy już skończyć, więc wyjdź obojgiem z sali w swoim poście.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Była wyczerpana i jedyne, o czy marzyła, to powrót do Hogsmeade i ułożenie głowy na poduszce obleczonej jedwabną powłoczką, na której zwykle sypiała. Nie sądziła, że Sharker da jej aż tak popalić, choć w gruncie rzeczy nie zrobił nic wybitnego. Tak czy inaczej, była całkiem dumna - z niego i z siebie. W końcu czy to nie był ich wspólny sukces? Niespodziewane pytanie Rasheeda sprawiło, że spięła się nieco, mierząc go uważnie chłodnym spojrzeniem. Do czego on właściwie zmierzał? Widząc jego uśmieszek sama zmusiła się do zmęczonego grymasu, który miał imitować wyraz twarzy Ślizgona. - Nauka to nauka - stwierdziła krótko, jakby to wyjaśnienie wystarczało za argument dla wszystkich zakazanych czynów. - Zamiast zastanawiać się nad poprawnością tego, co dzisiaj zrobiliśmy, może pójdzie pan po prostu rozkoszować się nową umiejętnością? Kilka tomów o pogłębianiu legilimencji też by panu nie zaszkodziło. Rozluźniła się nieco, widząc, że chłopak nie zamierza drążyć tematu. Rozpowiadanie o tych lekcjach nie byłoby mądre, ani tym bardziej korzystne dla obojga. Miała nadzieję, iż Sharker ma dość rozumu, by o tym pamiętać. Grząski temat zapłaty powrócił równie niespodziewanie, co wcześniejsze pytanie Rasheeda. Milczała tylko, słuchając jego planu. Nie była typem człowieka, który w tym momencie chwyciłby obie dłonie Ślizgona, spojrzał mu w oczy i z ciepłym uśmiechem powiedział "Och, nie trzeba! Naprawdę. Zrobiłam to dla mojego studenta, a nie dla pieniędzy". Do diabła z tym. - Będę jej oczekiwać - rzuciła, podchodząc do chłopaka, który już był przy drzwiach. - Dobrej nocy, panie Sharker - dodała, wychodząc z klasy i znikając w ciemności korytarza.
Sonia weszła do pustej sali i rozejrzała się. Nikogo nie było. Na szczęście. Obejrzała się za siebie, żeby sprawdzić czy nikt jej nie widział, lecz nie zobaczyła nikogo na korytarzu. Już od kilku dni szukała takiej sali - z dala od wszystkich i wszystkiego. Ta była idealna. Na pierwszy rzut oka widać było, że nikogo dawno tu nie było, bo gruba warstwa kurzu wzbijała się w powietrze przy każdym kroku. Nie dawno była w podobnym miejscu tyle, że tamta sala nie była jednak taka pusta i nieuczęszczana jak się wydawało, bo po chwili wpadła tam jakaś Ślizgonka i jej błogi spokój został przerwany. Stwierdziła więc, że musi znaleźć taką salę z dala od pokoju wspólnego i schowaną gdzieś na końcu korytarza, gdzie nikt nawet nie przechodził. Podeszła do ławki, wyciągając po drodze różdżkę. - Chłoszczyć - powiedziała i po chwili ławka była całkiem czysta. Nie będzie przecież siedzieć na zakurzonej ławce. Usiadła na skraju i wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni pudełko papierosów. O to chodzi. Tyle czasu nie paliła, bo była ciągle zajęta czymś innym. Przez natłok zajęć nie miała chwili dla siebie. Gdy w końcu udało jej się wyrwać, pierwsze co musiała zrobić to zapalić. Końcem różdżki zapaliła papierosa i mocno się zaciągnęła. Poczuła się cudownie, jakby wszystkie ostatnie problemy nagle z niej odpłynęły. Wiedziała dobrze, że nie może palić na terenie szkoły, ale nie chciało jej się iść nigdzie daleko a już zwłaszcza gdyby musiała przedzierać się przez te wielkie zaspy śnieżne na dworze. Już w poprzedniej szkole nauczyła się palić i do tej pory nie przestała. Wtedy jeszcze nie była nawet pełnoletnia, ale no cóż co zrobić.
Slav musiał pomyśleć. Powoli, lecz nieubłaganie zbliżała się rocznica śmierci Jakuba, a to sprawiało, że stawał się... nerwowy? Bardziej niż zwykle. Odległy myślami? Może, ale przy tym go niemiłosiernie nosiło. Zwykle udawało mu się znaleźć ukojenie w układaniu kolejnych lekcji, lecz ileż można układać lekcje? Tych miał już na miesiąc do przodu. Przy okazji zaznajomił się z programem nauczania w Londyńskiej Akademii dla Uzdolnionych (prawdę mówiąc niewiele się różniła od tego dla uczniów Hogwartu, ponieważ większość miała zajęcia z Astronomii tak dawno, że niewiele pamiętali i potrzeba było gruntownego odświeżenia informacji). Natomiast teraz niewiele to pomogło. Może gdyby wrócił do pisania opowiadań, to mogłoby odciągnąć jego myśli lepiej, jednak kiedy próbował to zrobić ostatnio to... ostatecznie pogrążył się we wspomnieniach. Jakub... No tak, Jakub był specyficznym człowiekiem. Introwertyk (jak on sam), lecz inaczej niż on postrzegał rzeczywistość. Dla niego liczyło się tu i teraz. Nie przejmował się planowaniem czy wspominaniem, a jednak zawsze zdawał się być przygotowany na każdą ewentualność, jaką przyniesie mu los. Wszyscy wokół byli pełni podziwu dla jego zorganizowania... tere-fere, Slav znał go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, w czym tkwi sekret. Jakub po prostu uwielbiał to, co robi. Swojej pracy nie traktował jako roboty do odwalenia. O nie, dla niego to było prawdziwe hobby. Tak wiec - robił to, co do niego należało niejako przy okazji. A potem zbierał pochwały. Był przy tym wesoły, nieco zbyt wścibski i natrętny niekiedy, jak się złościł klął jak szewc (do tego po polsku, przez co tę część języka polskiego Slav znał najlepiej), no i bez przerwy palił te swoje wstrętne papierosy. Te wspomnienia zdawały się dla Slavka teraz jak żywe. Szedł korytarzem, nie widząc go już. Widział za to oczyma wspomnień pracownię eliksirów Jakuba, jego samego opartego o biurko i palącego. Wizja była tak rzeczywista, że aż czuł charakterystyczną woń dymu papierosowego... Przystanął nagle i wciągnął głęboko powietrze. Nie wydawało mu się: ktoś rzeczywiście palił. Rozejrzał się. Był obok jakiejś mało uczęszczanej sali lekcyjnej i to najwyraźniej z niej wydobywał się zapach. Podszedł do niej i otworzył ją. Nie wiedząc dlaczego spodziewał się w środku zastać Jakuba. Niestety w środku była tylko jedna z jego uczennic. Na jego twarzy odbiło się rozczarowanie. - Panno Rossa? Wie pani, że regulamin zabrania palenia na terenie Hogwartu, prawda? Będę zmuszony odebrać pięć punktów Slytherinowi. - zamyślił się przez moment - Czy coś się stało, że pani pali?
Będąc odwrócona tyłem do drzwi nie zaważyła, że ktoś je otwiera. Gdy w końcu to do niej dotarło było za późno i aż podskoczyła z zaskoczenia gdy usłyszała męski głos za swoimi plecami. Błyskawicznie odwróciła się i zobaczyła profesora Astronomii, którego nazwiska nigdy nie potrafiła wymówić, stojącego w drzwiach z rozczarowana i zaskoczoną miną. Była pewna, że nikt jej tu nie znajdzie i będzie mogła w spokoju wypalić papierosa. W poprzedniej szkole nikt tak bardzo nie pilnował uczniów i w spokoju mogła palić chociażby w łazience i nikt się tym nie przejmował. Ale tu było zupełnie inaczej, nawet w jakiejś zatęchłej nieużywanej sali, ktoś zaraz przyłaził i jej przeszkadzał. Poczuła wściekłość na nauczyciela. Wściekłość na wszystkich. Wielka i nieopanowaną. Chwili dla siebie nie można mieć! - Regulamin!? - Co ją obchodził jakiś regulamin. Miała go gdzieś. Czy wszyscy nie mogą zostawić jej w spokoju. Miała już odpowiedzieć, żeby spadała, ale wtedy dodał, że odejmie jeszcze pięć punktów Slytherinowi. O nie tego już za wiele. Najpierw włazi sobie do sali bez zaproszenia a teraz odejmuje punkty jej Domowi. Ona i jej wygórowana ambicja nie pozwoli na taką zniewagę. - Jakie pięć punktów!? Mam w dupie cały tan regulamin. Nie ma pan prawa odejmować mi żadnych punktów. Jestem pełnoletnia i mogę robić co mi się podoba. Była na prawdę wściekła i w sumie nie interesowało ją to, że nauczyciel ma pełne prawo do odejmowania punktów. Nie panowała nad sobą. Nie wiadomo dlaczego skoro to tylko pięć punktów. Może dlatego,że nie miała wpływu na tę decyzje. W geście buntu zaciągnęła się jeszcze raz i chuchnęła w stronę nauczyciela dymem papierosowym. Choć kolejne pytanie nie miało w sobie krzty złośliwości czy złości, zareagowała tylko jeszcze większą agresją. - Nie powinno to pana interesować, dlaczego palę! Robię to i już.
Naturalnie, spodziewał się, że dziewczyna nie będzie zadowolona z utraty punktów, choć nie przypuszczał, iż zareaguje na tę wiadomość taką furią. On sam nie lubił stosowania kar. Niestety to było nie tylko jego prawo, ale i obowiązek. Mógł się powstrzymać co prawda od zrobienia tego na "dzień dobry", ale niestety musiał to zrobić. Prędzej, czy później. - Proszę się uspokoić. Pani pełnoletność niestety niczego nie zmienia. Nie odebrałem zbyt wielu punktów, więc nie ma czego żałować... - stracił werwę widząc minę dziewczyny. Nie lubił takich sytuacji. Nie podobało mu się jej zachowanie, choć był w stanie ją zrozumieć. Była dorosła, znalazła rzadko uczęszczane miejsce, odpaliła papierosa - być może miała jakieś problemy? może z czymś sobie nie radziła? Problemy rodzinne? Z partnerem? - a tu stary belfer jej się nawinął i odejmował punty. Rozumiał jej punkt widzenia, a jednak nie mógł postąpić inaczej. - Niestety mnie regulamin obowiązuje tak samo, jak panią. Choć o-osobiście nie uważam, by... palenie na terenie Hogwartu było czymś bardzo nagannym, zwłaszcza jeśli robi to pani z dala od młodszych roczników... - pobladł lekko i zaczął błądzić spojrzeniem. Siłą powstrzymywał się, by nie zacząć się cofać w stronę wyjścia. блядь, nie radził sobie w takich sytuacjach. - J-jednak radziłbym zamykać szczelniej drzwi z-zaklęciem. To powinno pomóc... na... wścibskich belfrów - postarał się uśmiechnąć wesoło, acz znowu mu wyszedł ten nerwowy grymas, który się pojawiał na jego twarzy zawsze, gdy zaczynał się denerwować.
Faktycznie odejmowanie punktów to był obowiązek nauczyciela i nic nie można z tym poradzić ale fakt, że Sonia je straciła przez taka głupotę i jeszcze nie to wpływu dość mocno ją wpieniała. Może odrobinę przesadziła z tym wrzaskiem i za bardzo naskoczyło na niego, ale trudno. Może na przyszłość powinna bardziej panować nad sobą. Paliła w końcu już nie od dziś, więc czemu się tak wściekła? Nie wiedziała dlaczego to robiła. Pierwszego papierosa wzięła chyba na jakiejś imprezie w Beauxbatons i tak zostało. Na przestrzeni czasu doszła do wniosku, że był to dość dziwny pomysł, ale wtedy ten pomysł wydawał się jej jak najbardziej naturalny. W końcu wśród jej znajomych wszyscy palili. Teraz wydawało się to tak normalne, że nie zastanawiała się czemu to robi, tylko szukała miejsca gdzie będzie mogła zrobić to w spokoju. Pomysł, żeby zamykać drzwi zaklęciem wydawał się wcale nie głupi i zaczęła się zastanawiać czemu tego nie zrobiła. Reakcja nauczyciela zaskoczyła ją. Zaczął błądził wzrokiem, nawet trochę się jąkać. Czyżby się jej... przestraszył? Szczerze mówiąc spodziewała się, że po takim napadzie, dostanie więcej minusowych punktów, szlabanu, czy długiego morału na temat szkodliwości papierosów, a tu coś takiego. Uspokoiła się nieco. - Ma pan rację, skoro nikomu tu nie przeszkadzam to nie jest tak źle. - powiedziała i zaciągnęła się ostatni raz. Zgasiła papierosa o ławkę i wyrzuciła peta gdzieś za siebie. Podeszła do drzwi i minęła profesora. - Do widzenia panie profesorze. Muszę się jeszcze spakować na ferie.
Czasami trzeba przestać chodzić tylko swoimi ścieżkami i na powrót otworzyć się bardziej na ludzi. Przez ostatni czas musiała trochę odpocząć od wszystkich spraw i poukładać sobie wszystko na spokojnie w głowie. Na całe szczęście od tworzenie nie potrafiła się odciąć i co raz zamyślona szkicowała coś na lekcjach. Paskudny nawyk kiedyś wyjdzie na egzaminach końcowych i tego co zapamiętała z zajęć. W dość dobrym samopoczuciu zaczęła dzień od poszukiwań swojej nieznośnej kotki, która znowu musiała zaszyć się gdzieś w szkolnych murach. Niestety futrzak albo nie chciał dać się znaleźć swojej właścicielce... albo w końcu wpadł w jakieś tarapaty. Odgoniła od siebie tą nieprzyjemną myśl i w takim kompleciku udała się z najpotrzebniejszymi przyborami ku jednej z opuszczonych sal. Tym razem padło na trzecie piętro... po co popadać w monotonność? Rozglądając się po sali poprawiła luźny koczek swoich rudych pukli. Wytarła lekko ławkę swoją koszulą i rozsiadła się na niej wygodnie. Zrzuciła lekko już przybrudzone przez kurz, okrycie na jedno z krzeseł. Przyglądając się torbie z aż wysypującymi się rzeczami, zastanawiała się czy aby na pewno chciała tu siedzieć sama. Ostatnio wręcz potrzebowała czyjegoś towarzystwa, na które paradoksalnie nie potrafiła się zmusić. Nie chciało jej się udawać uśmiechniętej, a swoje smutki mogła tylko dzielić się z przyjaciółmi. Oni za to porozjeżdżali się po całym świecie zostawiając ją w tej deszczowej Anglii, albo zaginęli gdzieś porwani przez własne problemy dnia codziennego. Serena sięgnęła po czystą kartkę i pióro myśląc o osobie, do której chciała napisać. Dobrze wiedziała kto by nadawał się do tego, ale czy aby na pewno nie zaniedbała ich relacji za bardzo? Przynajmniej się o tym przekona, gdy odmówi jej spotkania.
Miał ochotę porysować. Nie żeby miał taką ochotę niemal cały czas, niee, no skąd. Najchętniej poszedłby na błonia, ale było zimno i padało, a to nie były sprzyjające warunki do siedzenia na dworze. W końcu uznał, że na spokojnie usiądzie sobie w jakiejś pustej sali i poprzenosi na papier pajęczyny albo coś. Dlaczego wybrał akurat tę salę? Ciężko wyczuć. Może zabawny zbieg okoliczności. W każdym razie kiedy otworzył drzwi i zobaczył w środku Serenę, roześmiał się cicho. Merlin mu świadkiem, że podczas śniadania myślał, że chętnie by z nią spędził trochę czasu! Od wieków się nie widzieli i dobrze by było nieco odświeżyć znajomość. A tu proszę, wybrał przypadkowe pomieszczenie spośród tysiąca innych i ona akurat tu była. - Można? - spytał cicho, uśmiechając się. Nie chciał jej spłoszyć, a głos i tak niósł się echem po pomieszczeniu. Nie czekając na odpowiedź (choć mając na uwadze, że może chcieć być sama, a wtedy, oczywiście, natychmiast wyjdzie) wszedł, zamknął za sobą drzwi i usiadł na ławce obok tej, na której siedziała dziewczyna. Czyżby też miała ochotę na rysowanie? Nieprawdopodobne, naprawdę. - Dawno się nie widzieliśmy. Co u ciebie? - spytał, nie przestając się uśmiechać.
Nie bij, że odpisuję tak późno. Nie mogłam się zabrać za te wszystkie odpisy... Ale już jestem i będę odpisywać w sensownym czasie xd
Zamyślona postukała piórem o kartkę, zostawiając nie niej kilka plam po atramencie. Westchnęła widząc swoje niechciane 'dzieło' jakie przez przypadek wykonała. No przecież nie wyśle takiego wyświechtanego listu, prawda? Uniosła głowę, gdy do jej uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi. Zamrugała będąc w lekkim szoku, widząc kto właśnie się pojawił. Dla pewności zerknęła na swoje dłonie, by sprawdzić czy niedokończony list nadal w nich jest. - Jasne. Pewnie nie uwierzysz, ale miałam właśnie do ciebie pisać. - pomachała mu pergaminem, jakby na potwierdzenie własnych słów. Kto by pomyślał, że i bez tego przyszło im się spotkać. Obdarzyła go szerokim uśmiechem, obserwując jak siada na ławce obok. Coś jej podpowiadało,że przyszedł tu w podobnym celu co ona. Zamyśliła się przez chwilę nad zadanym przez Gryfona pytaniem. Tak strasznie ogólne, że nie wiedziała od czego zacząć i o czym wspomnieć. - Czuję się jakby ktoś wyrwał mi z życiorysu ostatnie miesiące. - wywróciła oczami na wspomnienie swojego cudownie 'aktywnego' życia. Przynajmniej w końcu pozbierała się jakoś do kupy i postanowiła postarać się to zmienić. - Za to nie wiem jakim cudem mogłam przegapić moment, w którym zdobyłeś odznakę prefekta! Nie powinieneś polować teraz na jakiś chuliganów łamiących regulamin? - zaśmiała się na samą myśl o takim Felixie czającym się by odjąć komuś punkty. Odłożyła na bok pióro z poplamionym listem, które nie wydawały się już do niczego potrzebne.