Położone na drewnianych pomostach domki znajdują się dosłownie nad lazurowo-błękitną wodą, do której można wyskoczyć po podwinięciu wielkiej magicznej kotary. To idealne miejsce na ucieczkę przed tutejszym upałem! W pokoju znajduje się wielkie dwuosobowe łóżko, zwrócony w stronę wody tapczan, a także kilka stoliczków i szafek. Wszystkie meble są bardzo wygodne, nawet jeśli nieco nieduże - zabezpieczenia przed warunkami pogodowymi i turystami sprawiły, że kiepsko reagują na transmutację, więc lepiej niczego tutaj nie zmieniać! Przy każdym pokoju znajduje się również średnich rozmiarów łazienka, której magiczne szyby zapobiegają podglądaniu jej wnętrza. Z boku każdego tarasu jest oświetlony magią niegasnących lampionów materac z poduszkami, który zdaje się delikatnie bujać w rytmie kojących fal.
Lokatorzy:
1. Leonardo O. Vin-Eurico 2. Jasper ‘Viro’ Rowle 3. Ezra T. Clarke
Po drodze zdążyła nałożyć okulary przeciwsłoneczne i spiąć włosy w luźny koczek. W końcu nie będzie się męczyć z kudłami leżącymi na plecach. Po bardzo krótkich poszukiwaniach Vera znalazła domek z numerem trzy. Weszła do środka. Było dosyć przytulnie, ale jednocześnie brakowało trochę miejsca. I gdzie ona się pomieści ze swoją współlokatorką? Jakby co, to Ver była pierwsza i zajmuje szafę. Rozpakowała wszystkie rzeczy i podeszła do okna, by popatrzeć na ocean. Po kilkunastu minutach buszowania w domku przebrała się w górę od kostiumu, bardzo krótkie jeansowe spodenki i nałożyła swoje ulubione japonki. Wyszła, by nieco zwiedzić okoliczne tereny.
Gdy nareszcie dowiedziała się gdzie jest jej domek, leciała w jego stronę, aż w końcu wpadła do niego. Nie było aż tak źle, ale jednak ta ciasnota trochę jej przeszkadzała. W środku nikogo nie było, ale widząc stan szafy, która była obładowana, ktoś już tu się rozgościł. Chciała jak najprędzej udać się na klif, żeby wskoczyć do wody tak jak rok temu. No, może wtedy wylądowała w wodzie na tak zwanego "batmana" i mogła złamać sobie żebra, ale i to ją nie odstraszało. Uwielbiała adrenalinę, bo tylko ona sprawiała, że coś działo się w jej życiu. Szybko przebrała się w strój kąpielowy i wybyła z domku.
Wróciła do domku, a w oczy od razu rzuciły się jej walizki. Widocznie jej współlokatorka czy tam współlokator się pojawił. Nareszcie będzie mogła poznać jego tożsamość. Wyjęła z szafy sukienkę i poszła do łazienki przebrać się. Została w kostiumie, gdyż był on suchy, a może Vera nabierze ochoty na pływanie. Gdy wróciła do głównego pomieszczenia wyciągnęła jeszcze okulary przeciwsłoneczne i kapelusz. Była gotowa do wyjścia. Miała ochotę na drinka, dlatego opuściła domek i wyruszyła na poszukiwania jakiegoś dobrego miejsca.
Domek numer trzy Patrzył się bezmyślnie na kartkę, szukając takiej liczby. Jeszcze nie potrafił odnaleźć się na obcym terenie. Krążył wśród domków, szukając tego odpowiedniego. W końcu stanął przed drzwiami. Jego strój stanowiły jedynie bokserki, bowiem chciał zaprosić Christy na kąpiel w lazurowym oceanie. Zapukał do drzwi.
Zaraz po skoku z klifu, Christine cała rozentuzjazmowana wróciła do domku, mając ochotę popiszczeć. Kochała takie zastrzyki adrenaliny i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że koniecznie będzie musiała iść tam dzisiaj po raz drugi. Póki co w lekko obcisłych krótkich spodenkach i zwiewnej bluzce na ramiączkach ( chociaż teraz nie można było tak o niej powiedzieć, ze względu na wodę ) leciała do swojego domku, żeby wytrzeć się przynajmniej ręcznikiem, a później jeszcze gdzieś pójść. Biegnąc tak, nie patrzyła pod nogi i wleciała prosto na... - Kazuo! - krzyknęła widząc krukona przed sobą. No, w końcu ciągle miała nadzieję, że wybrał się na szkolne wakacje.
Zdziwił się, że nikt mu nie otwierał, jednak wzruszył jedynie ramionami. Pomyślał o wspaniałej wodzie - pewnie poszła bez niego. Spochmurniał i było to widać wyraźnie na jego twarzy. Przerzucił sobie ręcznik przez bark. Nagle pisk. - Christine! - odpowiedział parodiując ją idealnie.
Zaczęła się głośno śmiać i podnosić z podłogi, bo przez to wszystko przewróciła się przed własnymi drzwiami do domku! - Już nigdy nie będę patrzeć pod nogi - stwierdziła rozbawiona, bo właśnie wtedy była tylko na tym skupiona. Gdy się pozbierała stanęła na chwilę na palcach i pocałowała go w policzek, zapewne drażniąc jego skórę zimnymi ustami. Nic dziwnego, by przecież cała ociekała lodowatą wodą. Nie żałowała tego, że skoczyła do klifu, wręcz przeciwnie. Nie posiadała się ze szczęścia. - No i opowiadaj. Z kim to masz domek ? - zapytała podejrzliwie, unosząc ze śmiechem jedną brew.
Oczywiście, jak zwykle się musiała przewalić. Wywrócił tylko oczami, szepcząc żeby uważała. Bał się, że zaraz się poślizgnie i złamie jakąś kończynę. Gdy przytuliła się do niego, poczuł chłód na swoim nagim ciele. Wzdrygnął się. - Gdzie Ty byłaś? - spytał zaczesując jej mokry kosmyk włosów za ucho. - W domku? - był ciekaw, jak zareaguje na wieść, że mieszka z dziewczyną. Czy będzie zazdrosna? - Um... Na pewno chcesz wiedzieć? - spytał - Lepiej Ty powiedz z kim mieszkasz.
Christine mogła sobie być zazdrosna, ale i tak nie powiedziałaby mu to przecież prosto w twarz. Z resztą... Kto wie jakby zareagowała. - Skakałam z klifu. W domku byłam tylko na pięć minut, żeby położyć torbę - powiedziała rozentuzjazmowana i otworzyła drzwi, tym samym kiwając głową w jego stronę, żeby Kazuo wszedł do środka. W międzyczasie zdążyła jeszcze zauważyć, że chłopak nie ma na sobie koszulki, ale co jak co jej to wcale nie przeszkadzało, a nawet uśmiechnęła się szerzej. - Czemu niby miałabym nie wiedzieć ? Poza tym, strzelam, że jest to dziewczyna - zaśmiała się, bo widziała jego minę, która świadczyła o tym, że nie bardzo chciał o tym mówić - nie dogadujecie się ? Ja jestem ze Ślizgonką... Jeszcze nie miałam okazji jej poznać, ale może nawet i lepiej... Przegryzła delikatnie dolną wargę i sięgnęła po ręcznik ze swojego łóżka, żeby wytrzeć kropelki z części dekoltu i rąk.
Już otworzył usta, aby wydobyć z siebie jęki niezadowolenia. Skakała z klifu? Czy ona wie, jakie to niebezpieczne? Jednak pogłaskał ją tylko po policzku, gryząc się w język. - Z klifu? I jak się podobało? - gdy otworzyła drzwi, wszedł do środka, rozglądając się. Posiadał ogromną nadzieję, że jego współlokatorka będzie miała bzika na punkcie czystości i posprząta bałagan. - Tak, to dziewczyna, Hanna Glau. Ale ja nie miałem na to wpływu - powiedział, usprawiedliwiając się. Ciągle spodziewał się, że nie ufa mu na tyle, aby mógł spać w domku z dziewczyną. - Fajna jakaś? - spytał, gdy powiedziała, że również mieszka ze ślizgonką. - Chodzi mi o pierwsze wrażenie, Christy - dodał, kiedy chwycił od niej ręcznik i sam zaczął ją wycierać z kropelek wody, w których co tu dużo mówić wyglądała seksownie.
- Było genialnie - powiedziała, ciągle jeszcze podekscytowana tym wszystkim. Fakt, może było to niebezpieczne, ale przy klifie nie było tabliczki na której widniałby zakaz skakania w dół. - Oh, no przestań. Znam Hannę, jest bardzo fajna - skwitowała, zauważając, że niepotrzebnie się usprawiedliwia - na pewno się jakoś dogadacie. A co do ślizgonki, to nawet jej na oczy jeszcze nie widziałam. Popatrzyła jeszcze tylko w jego miodowe tęczówki kiedy do niej podchodził, zabrał ręcznik i sam zaczął wycierać pojedyncze kropelki. - Mam nadzieję tylko, że nie trafi mi się buntowniczka pierwsza klasa...- mruknęła już o wiele ciszej - no, ale jestem dobrej myśli.
- Cieszę się, że tu Ci się podoba - dobrze że się powstrzymał przed wcięciem kłótni. Oczywiście sam tego nie pochwalał, ale... cóż brzmiało to wyjątkowo ciekawie. Chrząknął. - Ale ja nie mówiłem, że jest zła. Wręcz przeciwnie. Bardzo fajna, ale jakby z nią śpię, więc mogłoby Ci to przeszkadzać - rzekł, odkładając ręcznik, widząc jak jej skóra jest już sucha. Włosy tak samo zaczynały się już lekko puszyć. Zaśmiał się z jej wypowiedzi - No wiesz, skoro Hanna Cię lubi to możesz spać u mnie. - dodał wcale nie żartując.
No tak, pamiętała jak dzisiaj dzień w którym poznała się z Hanną koło kamiennego kręgu. Obie wtedy obijały się na kamieniach i wystawiały twarze do słońca, które lekko je ogrzewało. - Tak, przyszła żonka Christine zaraz trzepnie cię w łeb, bo inni wybrali ci domek z moją koleżanką - powiedziała kładąc dłonie na biodrach, następnie nie wytrzymując i wybuchając gardłowym śmiechem - Dobrze wiesz, że nie mogę być na to zła. Przecież nie zabronię ci choćby widywać się z innymi kobietami, bo jestem ja. Powiedziała i pogładziła go czule po policzku. Nagle otworzyła trochę szerzej oczy. - Żartujesz, prawda ? Kazuo, nie wydziwiaj. Przecież wytrzymasz beze mnie noc. Pożyczę ci misia od tej ślizgonki, jak znajdę - zaśmiała się i popatrzyła na łóżko, jakby już go szukała.
Och nie! Został źle zrozumiany, kompletnie nie miał tego na myśli. - Kochanie. - jęknął cicho, tym samym karcąc ją za to, co powiedziała - Chodziło mi o to, że po - chrząknął - przeszłość. Nieważne. - zakończył swoje rozważania, widząc, że naprawdę jej to nie przeszkadza. Czyżby ponownie zaczęła mu ufać? W głębi serca wiedział, że jeśli ktoś kocha, to wybaczy każdą zdradę. - Jasne, będę sypiał z misiem - prychnął oburzony i klepnął Christy w tyłek.
Zrobiła zamyśloną minę, później marszcząc czoło. - No, jeśli uważasz, że nie powinnam ci ufać to proszę bardzo - powiedziała i pokazała mu kawałek języka. Ze sprawą zaufania w przypadku Christine, było ciężko sobie na nie zapracować, ale jak widać po raz pierwszy chyba dała się tak bardzo omotać. - Prychasz niczym rozleniwiony kot, chłopcze - zauważyła rozbawiona i automatycznie odskoczyła w górę kiedy klepnął ją w tyłek - no, dobra. Nie podlizuj się tak, idziemy na plażę. Co ty na to ? Zapytała i złapała za drugi, suchy ręcznik, drugą ręką chwytając dłoni Kazuo, by następnie lekko zacisnąć na niej drobne palce.
Otworzył buzię chcąc zaprzeczyć. Przyciągnął ją do siebie, całując lekko. - Nie, masz mi ufać, dlatego sprawdzam Twoje reakcje. - powiedział wymijająco, zarzucając ręcznik na swój bark. Uśmiechnął się do niej diabelsko - ale nie mruczę bez powodu! - dodał na swoją obronę i pokiwał głową na zgodę w kwestii plaży. Taaak, on już miał plany co do Chirsty. W jego spojrzeniu można było ujrzeć diabelskie iskierki. Ujął dłoń swojej narzeczonej i ruszyli w kierunku plaży.
Megan zostawiając wszystkie rzeczy w hotelu, szybko przygotowała się na uroczystość. Dzisiaj jej przyjaciółka wychodziła za mąż i musiała ją wesprzeć w tak ważnym dniu dla niej. Po prysznicu Meg ubrała swoją nową sukienkę w kolorze chabrowym, po czym zaczęła upinać włosy pozostawiając niektóre kosmyki rozpuszczone, aby ładnie falowały przy twarzy i po bokach. Megan zrobiła szybki makijaż i przeglądnęła się ostatni raz w lustrze. Wyglądała ślicznie. Teraz tylko zapakowała prezenty dla Christin i Kazuo. Do koperty włożyła tysiąc galeonów od niej i jej wujostwa, po czym w papier owinęła krawta dla Kazuo, który zmienia kolor, w zależności od ubioru oraz przepiękną sukienką dla Christin w kolorze kwiatów wiśni. Megan zabrała wszystkie potrzebne rzeczy i wyszła z hotelu. Teraz przed oczami miała już tylko domek Christin. Weszła do ogrodu, po czym zapukała w drzwi.
To było tak niesamowicie surrealistyczne, że chyba jeszcze do niej nie docierało. Zerknęła na zegarek i uśmiechnęła się pod nosem. Rozczesała płomiennorude loki, które kaskadą opadały na jej ramiona. Poprawiła lekki makijaż, a kiedy uznała, że jest perfekcyjnie, zrzuciła z siebie ciuchy i wsunęła na ciało suknię ślubną. Zapięła zamek i przejrzała się w lustrze. Leżała idealnie. Davisowa uśmiechnęła się do swojego odbicia. Suknia była biała, zwiewna i delikatna w dotyku, czyli w sam raz na takie upały. Nagle dotarło do niej, że ktoś pukał do drzwi, więc podleciała do nich szybko, otwierając lekko. Chciała po prostu zobaczyć kto to mógł być. - MEGAN ! - wrzasnęła tak głośno, że nawet cała wyspa mogła to usłyszeć. Nie widziała potwornie dawno swojej przyjaciółki, a nawet nie wiedziała co się z nią działo. Odruchowo przyciągnęła ją do siebie i przytuliła, niemal dusząc z tej miłości.
Megan uścisnęła z czułością swoją przyjaciółkę, po czym spojrzała na nią z wielką radością. Była przepiękna. Włosy opadały jej na ramiona, ppdkreślając urocze oczy i rysy twrzy Christin. A suknia! Była śliczna...prześliczna. - O matko Christin! Wyglądasz wspaniale. - Megan nie mogąc powstrzymać emocji uścisnęła jeszcze raz puchonkę, po czym z jej oczu spłynęło kilka kropel łez. Meg zapominając, że gniecie prezent dla Christin od razu się opanowała, po czym z wielkim uśmiechem spojrzała na przyjaciółkę. - To dla ciebie, moja piękna panna młodo, i oczywiście dla twojego przyszłego męża. - Meg wręczyła prezety Christin, po czym jeszcze raz na nią spojrzała. - Jesteś taka piękna, ależ ten Kazuo ma szczęście. Megan dopiero teraz przypomniała sobie, że zapomniała czegoś w domku, do którego udało się jej jeszcze dotrzec z hotelu za nim odwiedziła Christin. - Christin, wybacz mi ale zapomniałam czegoś. Muszę szybko wrócić do domku. Dopiero dzisiaj go pierwszy raz zobaczyłam. Tak to jest jak w świeci mugolii psuje się coś na lotnisku i nie można dotrzeć na swoje wakacje na czas. Ale koniec gadania, ja szybko tam pobiegne i zaraz bedę z powrotem. - Megan pbiegła w stronę drzwi, po czym zawróciła - Zapomniałam torebki, gdzie ja mam głowę - dziewczyna chwyciła swoją niebieska torebkę, po czym spojrzała na przyjaciółkę. - Christin, kochana spotkamy się na plaży, bo boję się, że podczas kiedy będę biegła do domku stracę jeszcze głowę.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Europejskie plaże i mniej tropikalny klimat były mu bardziej znajome; na myśl o poszerzeniu horyzontów turystycznych zieleń jego oczu lśniła więc podobnie dziecięcym entuzjazmem, jak prawdopodobnie sporego grona uczniów. W końcu wszystko było znacznie piękniejsze, gdy tańczyły po tym gorące promienie słoneczne. I Viro wydał mu się zatem piękniejszy w lekkim stroju, z uroczym żółwikiem w dłoniach i użyteczną różdżką. - Brzmi zachęcająco - zgodził się od razu, bardzo szybko lekceważąc myśl, że jako opiekun wycieczki powinien w pierwszej kolejności upewnić się, że wszyscy małolaci bezpiecznie wspięli się na pomost. W głowie miał jednak wyłącznie przyjemny szum poruszającej się wody i posmak drobnego pocałunku, który oddał zupełnie dobrowolnie. - Ale po tym, jak znajdziemy dla naszego małego przyjaciela bezpieczne miejsce na lądzie, poszukamy też dla siebie jakiegoś w wodzie - zadecydował, krocząc sprężyście po drewnianym pomoście, na tyle blisko, by jego ramię co jakiś czas miękko otarło się o ramię Viro. - Nie, żebym szukał pretekstu, żeby zdjąć z ciebie koszulkę - doprecyzował zaraz, nie ukrywając wcale zaczepnego humoru, od którego kilka szczerych linii zarysowało się przy kącikach jego oczu. Puścił Viro przed sobą w drzwiach domku, ciesząc się nawet tak błahą rzeczą jak ulubiona cyfra je opisująca, a co dopiero otwartym uroczym tarasem i prywatną łazienką - nie nastawiał się na takie luksusy. - Powinniśmy poczekać na innych współlokatorów, aby na pewno nie przepadło nam to łóżko - zauważył z nutą pragmatyzmu, torbę pozostawiając na podłodze, aby przypadkiem żadne drobinki mokrego piasku z pomostu nie zabrudziły nieskazitelnie białej pościeli. - Albo współlokatora? - poprawił się, zauważając, że miejsca mogło nie być wystarczająco dla więcej niż trzech osób, tym bardziej, że nawet ten pojedynczy tapczan wyglądał trochę biednie wobec wielkiego łóżka. Uznał jednak, że nie było to istotne zmartwienie, dopóki trzeci lokator się nie pojawi, więc uważając na żółwika, przyciągnął Viro do siebie za szlufkę spodni. - Jeśli tak, to trochę mu współczuję.
Nie potrzebuję wcale ciepłych od słońca kolorów, by dostrzegać jak dużo szczęścia mnie otaczało. Rzucenie kolejnej pracy pozwoliło mi na pozbyć się ciężaru z piersi na dłużej, a i sama Twoja obecność sprawiała, że oddychało mi się jakoś łatwiej. W ogarniającym mnie zadowoleniu łatwo było wierzyć, że wszystko jakoś samo dobrze się ułoży, a i w głowie szybko pojawiła mi się myśl, że może nawet ciążące na mnie klątwy zniknęły wraz z przeniesieniem się na tak rajskie wysypy. Bo przecież wizja spędzenia z Tobą czasu w takim miejscu zdawała się być zbyt piękna, by wszechświat postanowił zepsuć ją tak okrutną klątwą, pozbawiającą mnie alkoholu. - Po co pretekst, skoro wystarczą słowa - podpowiadam Ci z kącikami ust przyjemnie drżącymi w zadowoleniu, gdy i na dowód swoich intencji sięgam wolną dłonią do dwóch pierwszych guzików i tak rozchylonej już koszuli, by rozpiąć ją nawet mocniej, upajając się tym, jak przyjemne było to uczucie wolności, gdy instynkt wcale nie podpowiadał mi metamorfomagicznych poprawek odkrywanej skóry. Niemal nie zauważam otaczających nas po wejściu do domku luksusów, bo i te zupełnie nic dla mnie nie znaczą, skoro byłbym równie zadowolony, gdyby za drewnianymi ściankami kryła się tylko kępka siana na posłanie. Z tego samego powodu nie mam też tyle szacunku do śnieżnobiałej pościeli, bo gdy tylko przyciągam mnie bliżej, układam na niej Blavertino - bo właśnie tak nazywam żółwia, na cześć owianego legendą mordercy z Malediw, o którym nie opowiadam Ci jednak, nie chcąc psuć naszej podróży krwiożerczymi plotkami - by swoją obecnością zaznaczył, że łóżku zostało już zajęte. - Może nie musisz - zauważam cicho, bo i nieco tracąc dech z wrażenia bliskością w tak kruchej prywatności, musząc musnąć spojrzeniem Twoje usta, szukając cienia uśmiechu, który zdradziłby, że jesteś równie szczęśliwy, jak jestem ja sam. - Może wcale nie istnieje i mamy ten skrawek perfekcji tylko dla siebie - ciągnę dalej, jeszcze ciszej, bo i unosząc wzrok do zieleni Twoich oczu mogę przysunąć się na tyle blisko, by układać słowa wprost do Twoich ust. - Więc może poczekamy z szukaniem stabilnego lądu i zaczniemy od pełnej uniesień wody? - proponuję już pewniej, bo i przywołując do głosu bardziej zaczepny pomruk, gdy zrzucam swoją koszulę na ziemię, ledwie jednak łapiąc za zapięcie Twoich spodni, a już dając się spłoszyć hałasem przy wejściu, z drobnej paniki przeskakując na dłuższą chwilę w zupełnie losowo wybrane metamorfomagiczne przykrycie.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Miał wrażenie, że zabiera się na te ferie tylko dlatego, że nie do końca ma pomysł na coś innego - w końcu bycie opiekunem na wyjeździe to prawie jak kontynuacja pracy nauczycielskiej w Hogwarcie... i nie chciał się zastanawiać co robić ze swoim czasem wolnym, więc po prostu spakował się bez żadnych konkretnych oczekiwań, złapał świstoklik i, cóż, cicho gaspnął przy donośniejszym trzaśnięciu pomostowych desek, które chyba nie spodziewały się przybycia ćwierćolbrzyma. Leo absolutnie nie dziwił się wylądowania w wodzie i nawet panicznie nie szukał drogi na powierzchnię; zdołał złapać oddech, nim fale go nie złapały, więc teraz mógł rozejrzeć się po przejrzystej wodzie, zajrzeć w oczy wielkiemu żółwiowi, na którego skorupie siedzieli jacyś uczniowie, a także zrozumieć skąd spadł. Jeden z wielkich żółwi zahaczył i jego, ale Leo nieszczególnie podobała się wizja przysiadania na jego grzbiecie - z tego, co wiedział, to mandagamirany pływały pod powierzchnią, ponieważ potrzebowały dostępu do powietrza... a on nie chciał swoim ciężarem zaskoczyć biednego zwierza. Przetransmutował swoje ubrania w bardziej letnie, zgarnął kluczyk i wrócił do czekającego na niego żółwia, by poprosić go o wskazanie wodnej drogi do domku numer 3. - Dobra, to ja tam wbijam - oznajmił swojemu nowemu kumplowi, wychodząc już na pomost przy wejściu, bo zakładając, że tarasowe drzwi będą zamknięte od wewnątrz. - Trzymaj kciuki, żeby trafiła mi się jakaś przyzwoita ekipa do domku, bo jak nie, to wciskam się do twojej nocnej miejscówki - ostrzegł jeszcze mandagamirana, głaszcząc go delikatnie, nim nie doszedł do wniosku, że warto byłoby porozmawiać z kimś bardziej zbliżonym do niego gatunkowo. Wziął głębszy wdech i nacisnął klamkę, by wejść do środka i poczuć całym sobą, Merlinie, jak uśmiech zamiera mu na ustach. Na całych Malediwach mogło być gorąco, ale w tym jednym domku natychmiast - przynajmniej dla Leo - zapanował niemożliwy do zniesienia ziąb. - Wiecie co - zaczął, zapominając o jakimś uprzejmym powitaniu, bo za bardzo rozpraszając się tym, że zarówno Viro, jak i Ezra, znajdowali się za blisko łóżka i wyglądali na za bardzo speszonych, żeby "hej" wybrzmiało normalnie. - To już mój któryś z kolei hogwarcki wyjazd, a ja dalej nie wiem kto ustala składy poszczególnych domków - przyznał, bo przecież pomyślałby kto, że jako nauczyciele - i asystent? Były asystent? - mogliby mieć w tej kwestii coś do powiedzenia. - Ale nie martwcie się, łóżko jest wasze - dodał, stawiając swoją torbę w kącie i przeczesując palcami mokre włosy; kątem oka dostrzegł jakiś plusk za tarasowymi drzwiami i był całkiem pewny, że to mandagamiran mu macha. - Tylko obiecajcie, że mnie nie zdepczecie, jak będę spał jako niedźwiedź na podłodze... - dodał, pozerkując na nich by sprawdzić, czy zamierzają starać się utrzymać radosny nastrój, czy jednak już szukają dla siebie wygodnej drogi ucieczki. Zresztą, sam Vin-Eurico nie planował przesiadywać w domku, na co mogło wskazywać jego wyszukiwanie w torbie okularów przeciwsłonecznych i poprawianie na szybko przetransmutowanych ubrań.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Miał wrażenie, że mętlik w głowie, którego przysporzyły mu ostatnie tygodnie, został na jakiś czas przegnany. Choć wciąż nie potrafił powiedzieć, że podjął jakąkolwiek wiążącą decyzję, to miał wrażenie, że był jej bliżej, gdy pozwalał sobie na tak otwarty śmiech i nieskromne spojrzenie błądzące w ślad za rozpiętymi guzikami. Nie czuł, że musiał kontrolować sytuację ani pilnować nienaruszalności pewnych granic, zamiast tego zwyczajnie poddając się momentowi. - Mm, podobają mi się two-ej - pomruk przemienił w rozbawione oburzenie, wykonując gest, jakby chciał pochwycić opadający z ramion materiał virowej koszuli. Ten jednak gładko umknął jego palcom, które nie miały innego wyboru, jak wesprzeć się na odsłonionej już ciepłej skórze. Cichym cmoknięciem skarcił Viro za ten pośpiech. Miał wrażenie, że wyraźnie zakomunikował, że sam chciał zdejmować z mężczyzny ten element odzieży i delektować się stopniowo odkrywaną tajemnicą jego ciała. Zbyt wielu wyjazdów już doświadczył, by wiedzieć, że rajski klimat miał ich zwodzić na pokuszenie, ale o jakiejkolwiek intymności nie mogło być mowy. Postanowił jednak zawierzyć przekonującemu głosowi Viro, nie zamierzając się obrażać, gdyby ten jeden raz nie miał racji. Nie zdążyli jednak nawet posmakować malediwskiej samotności, a już drzwi otwierały się z rozmachem, wpuszczając do środka zamęt. Ezra nie od razu spojrzał na trzeciego lokatora, płosząc się jedynie na skutek spłoszenia partnera. Był zaskoczony metamorfomagią, która pierwszy raz na jego oczach aż tak ściśle przylgnęła do skóry Viro, w bliskości pozbawiając Ezrę komfortu znajomości. Pochylił się po porzuconą koszulę Rowle'a, zręcznie unikając spojrzenia Leonardo przez te pierwsze dwie sekundy, podczas których odruch kazał mu się wycofać. - Pewnie Irytek - stwierdził może zbyt pochopnie, świadomy nieprzyjemnego wydźwięku tego oskarżenia, ale i dzięki niemu mogąc spojrzeć śmielej na Vin-Eurico, na jego szczęnięce oczy i uśmiech, który zamarł na ustach. I uznał, po prostu uznał, że był na to wszystko zbyt szczęśliwy; jeszcze chwilę temu czuł mrowienie tego szczęścia na powierzchni skóry, czuł jak wypełniają się nim płuca przy każdym oddechu i jak zaczyna uderzać mu do głowy - nie zamierzał pozwolić, by nad rajskim obrazkiem zawisł jakiekolwiek cień. Nie byli sobie winni żadnych wyjaśnień. - Naprawdę? Głupio mi, że będziesz spał na ziemi. - Nie musiał wcale się starać, by zabrzmiało to przekonująco - znał Leonardo na tyle, by wiedzieć, że nie będzie się skarżył, jednak nawet egocentryczna intuicja podpowiadała Ezrze, że to nie było w porządku. - I nie będzie ci za ciepło w postaci niedźwiedzia? - zmartwił się, widząc poważne luki tego planu. Usiadł na krańcu łóżka i spoglądając to na Viro, jakby szukając u niego pomocy, to na krzątającego się ćwierćolbrzyma. - Nie wiem, moglibyśmy się jakoś zmieniać - zaproponował bez przekonania, przygładzając w zamyśleniu pościel i gdy jego palce zahaczyły o większe i mniejsze dziurki, orientując się, że pod chwilą nieuwagi mały żółwik zrobił już poważne spustoszenie. Odruchowo chciał więc go złapać i odciągnąć od poduszki, na którą ewidentnie się czaił. Nie spodziewał się, że dotąd przyjazny maluch kłapnie na niego bezzębnym pyszczkiem. - O ty cholero...
Jego pojawienie się akurat w naszym domku było tą pierwszą rysą, która ukazała mi, że perfekcja nie ma prawa utrzymać się dłużej, niż zwyczajna iluzja, nawet z Tobą u boku. I prawdę mówiąc, nie tyle co Was nie słuchałem, co zupełnie nie byłem w stanie słuchać, dając ogłuszyć się szumiącej w uszach krwi, którą nieustannie podburzały do wrzenia szybko wybuchające we mnie myśli. I nawet gdy uspokajałem się wraz z ponownym zakryciem się koszulą, a więc i ustabilizowaniem próbującej wyrwać mi się spod kontroli metamorfomagii, nie potrafiłem nie wywrócić oczami nad tym prowadzonym przez Was grzecznościowym smalltalkiem, nie wiedząc jak mam wytrzymać te tortury na trzeźwo aż przez dwa tygodnie. - Proszę Cię, nagle gdy on jest naszym współlokatorem, to jesteś gotowy zrezygnować z łóżka? Czy może przewidujesz wymiany tylko między mną i nim? - wyrzucam z siebie, śmiało uderzając w powstałą rysę, by zobaczyć jak pęka, woląc mieć to już za sobą, niż udawać, że czuję się bezpiecznie pod szklaną perfekcją. I może przesadzam, może powinienem podłapać Wasz spokój i dystans, a jednak kim bym był, jeśli naprawdę zrezygnowałbym z tak naturalnej dla mnie dramaturgii, którą paradoksalnie podsycała we mnie zbyt długa trzeźwość. Zirytowanym sapnięciem zdradzam sam przed sobą jak bardzo rozczarowany jestem, nie zamierzając tłumaczyć sobie Twojej postawy zmartwieniem o to, jak miś z pierdolonego Meksyku poradzi sobie z temperaturą, jakby całe życie spędził na Syberii, więc odwracam się do Ciebie tyłem, nie chcąc mimowolnym spojrzeniem w zieleń Twoich oczu dać złapać się na Twój karcący wzrok, który przygasiłby te mniej bolesne emocje, którym łatwiej było mi się poddać. - Nawet jeśli to my powinniśmy zająć łóżko... - zaczynam więc szybko, robiąc nawet krok w stronę Leonardo, to do jego oczu unosząc twarde spojrzenie. - Jako para - doprecyzowuję, w swojej naiwności już od tygodni twierdząc, że właśnie nią jesteśmy, nawet nie biorąc pod uwagę, że Ty możesz myśleć inaczej. - To wciąż nie w porządku, że Tobie przypada jakaś leżanka, więc... dziękuję. I należy Ci się coś w zamian, więc mogę Ci zapłacić - proponuję, jakbym naprawdę miał jakieś sensowne oszczędności, mając nadzieję, że nazwisko pomoże mi w tym, by nasz niedźwiadek nie kwestionował sensowności tej propozycji. - Albo wyświadczyć przysługę.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Spodziewał się niezbyt radosnej reakcji Ezry, więc nijak na Irytka nie zareagował; dużo bardziej zaskoczył go Viro, po którym absolutnie nie spodziewał się tak jawnej wrogości. Nie dziwił się, że ten miał jakiś problem z przypisaniem ich do jednego domku, ale nie mógł powstrzymać zdziwionego uniesienia brwi, gdy zorientował się, że wywołał aż takie zamieszanie. Musiał ugryźć się w język, by nie wtrącić czegoś z własnego doświadczenia, co mogłoby wybrzmieć nie tylko jak rada dla Viro, ale też krytyka dla Ezry. - Nie zakładam, że powinniście dostać łóżko, bo jesteście parą - uściślił z cichym śmiechem, głównie po to, by łatwiej mu było zignorować jak dziwnie obco i nieprzyjemnie brzmiały te słowa w jego ustach. - Jakbyśmy mieli się bawić w powinności, to raczej ćwierćolbrzym powinien dostać większe łóżko niż mały tapczan - dodał jeszcze, wzruszając lekko ramionami, bo zanim wszedł do tego domku, to był całkiem pewny, że zaklepie sobie przyzwoitą miejscówkę. - Ale myślę, że najbardziej komfortowe psychicznie będzie, jeśli wy - jako para - zajmiecie łóżko. Mi jest w niedźwiedziej formie bardzo wygodnie i upał mi nie przeszkadza - dodał, zerkając już na Ezrę, bo to bardziej jemu teraz odpowiadając. - I nie musisz mi w żaden sposób płacić, serio. Myślę, że to komfortowe rozwiązanie dla nas wszystkich, także to nie tak, że serio wyląduję jakiś poszkodowany - pociągnął, pozwalając sobie już na lżejsze rozbawienie, więc klepiąc Viro przyjacielsko w ramię. - No bo pomyśl jak ja bym się czuł, jakbym rozbijał, chociażby tylko na jedną noc, taką uroczą parę? Nie mógłbym ze sobą żyć! - I jeśli wcześniej planował aktywniejsze zwiedzanie Malediw, tak teraz był całkiem pewny, że rozpocznie od sprawdzenia okolic... pod kątem jakichś kuszących barów, które mogłyby swoimi trunkami pomóc uporać się zarówno z niespodziewanym upałem, jak i niefortunnie dobranym domkiem. - Dobra, ustalone? - Upewnił się, znacząco robiąc krok w stronę drzwi, by pokazać, że marzy mu się bezpieczna opcja ewakuacji.