Domki połączone są krętymi pomostami i czasem może być ciężko odnaleźć się w odpowiednich ścieżkach, które wydają się równie zmienne, co Wielkie Schody w Hogwarcie. Zawsze jednak pozostaje opcja... wskoczenia do wody! Dzięki magii tego ośrodka, nadbrzeżne fale zawsze są łagodne i nie należy się obawiać żadnych bardziej niebezpiecznych stworzeń - to miejsce na wypoczynek!
Wita was szum fal i prażący gorąc gęsto rozsianych po niebie promieni słonecznych... a może chlupot ogrzanej wody? Świstokliki spod hogwarckiej bramy przeniosły was na pomost pomiędzy malediwskimi domkami wypoczynkowymi. - Ojoj, umiecie pływać?! - Rozlega się zaniepokojony okrzyk, bo już pędzi do was właściciel domków, oglądając się na jakąś Gryfonkę, której świstoklik zamiast na pomost, wepchnął ją prosto do wody - tak jak w przypadku kilku innych osób i bagaży... - Na Malediwach trzeba umieć pływać! Witajcie na wyspie Fanrah! - Mężczyzna uśmiecha się wesoło i na chwilę zsuwa okulary przeciwsłoneczne z nosa, by móc się przyjrzeć nowej ekipie. - U was to chyba teraz troszkę zimno, co? No, tutaj nie zmarzniecie! Jak się pewnie domyślacie, te domki to wasze lokum, a kluczyki i przydział zaraz zostanie rozdysponowany - obiecał, potrząsając torbą z kluczykami, z której wystawał też zapisany nazwiskami pergamin. - Na Malediwach nie da się wysiedzieć na jednej wyspie, ale nie martwcie się - mamy świetny sposób podróżowania pomiędzy pobliskimi wysepkami! Na pewno szybko zapoznacie się z naszymi żółwiami mandagami, a jeśli wolicie bardziej tradycyjne metody, to można też łapać łódki, chociaż nimi na pewno transport będzie bardziej ograniczony czasowo. Co tu jeszcze opowiadać? - Zamyślił się na chwilę, różdżką pomagają z wyłowieniem czyjejś torby podróżnej. - UWAGA! - Wyrwało mu się przy wyłapaniu jasnego błysku w wodzie. - O, to, to! Musicie być bardzo ostrożni jak zobaczycie takie świecące drobinki - to meduzy Aurelia, mamy dwa gatunki. Jeden z nich jest niegroźny, ale drugiego unikajcie bardziej niż ognia! Tutaj oczywiście mamy niegroźną Hydrozoa, teren domków jest doskonale zabezpieczony - doprecyzował, bardzo dumny z tej magii, która trzymała wszystkie mało zachęcające turystów koszmarki z daleka od miejsca wypoczynku. - Zostawiam was, żebyście mogli się rozpakować! Jakby ktoś chciał posłuchać o walentynkowych zawodach albo tajemniczych poszukiwaniach malediwskich skarbów, to pytajcie śmiało i cieszcie się pobytem!
Ważne!
• O tutejszych zwierzętach (takich jak żółwie mandagami czy meduzy Aurelia) można poczytać w spisach wyjazdowych - są tam też wypisane pamiątki i lokalne potrawy! • Na Plaży Zakochanych odbywają się walentynkowe zawody, które pary mogą wykonywać przez cały czas trwania wyjazdu. • Poszukiwaczy przygód zapraszamy do eventowego subforum Poszukiwań zaginionych gwiazd!
Nieobowiązkowe kostki na start
Jeśli ktoś ma ochotę, może rzucić kostką i sprawdzić jak wyglądało jego przybycie na Malediwy - efekty można rozpisywać zarówno tutaj, jak i w innych lokacjach! Pamiętajcie - w takich tropikach lepiej darować sobie zaklęcia suszące, bowiem często działają aż zbyt mocno i przez to powodują zniszczenia... Jeśli jakaś kostka szczególnie przypadnie komuś do gustu, może ją po prostu sobie wybrać!
1 - Z pluskiem lądujesz w wodzie, na szczęście tuż obok pomostu. Z jakiegoś powodu okoliczne ryby myślały, że jesteś czymś interesującym - jeszcze w wodzie oblepiły cię ze wszystkich stron, więc po wyjściu trzyma się ciebie mało przyjemny zapach, którego możesz się pozbyć zwykłą kąpielą! 2 - Jesteś suchy! Gorzej z twoimi bagażami - wypadły ci z ręki, czy zsunęły się z pomostu? Tak czy inaczej, cały twój dobytek jest przemoczony, a wszyscy odradzają magiczne suszenie... 3 - Już na samym starcie poznajesz magicznego żółwia mandagamirana - spadasz na niego prosto z pomostu... Jest wielkości niedużego samochodu i zgarnia cię na swoją skorupę, więc nie musisz od razu wracać na pomost. Jest bardzo przyjazny! 4 - Stoisz bezpiecznie na pomoście, ale najwyraźniej nie tylko ty starasz się zachować dystans od okolicznych wód - w twój but wgryza się mały mandagami lądowy, żarłoczny żółwik! Może odstaw go na suchy ląd? Tylko uważaj, bo jego ugryzienia zostawiają magiczne efekty... 5 - Po pomoście już kręci się sporo tubylców, którzy zachwalają swoje stragany i tłumaczą gdzie pójść, żeby najlepiej zjeść, najlepiej wypić i zdobyć najlepsze pamiątki. Na zachętę dostajesz świeżo wyciskany sok kokosowy - hit tutejszego Nadmorskiego baru! 6 - Ty lądujesz w wodzie, twoje rzeczy lądują w wodzie, wszystko ląduje w wodzie. Kiedy próbujesz wyjść na pomost - wpadasz z powrotem. Może po prostu zaakceptuj fakt, że ferie zimowe spędzasz jako syrenka i popłyń do swojego domku?
______________________
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Ze szkolnymi wyjazdami miała jeden bardzo konkretny problem – nigdy nie było wiadomo, co takiego uroi się w głowach członków grona pedagogicznego, i czy akurat zapragną zesłać ich do raju na Ziemi, czy może na Sybir, jak za karę. Nie miała za sobą wielu szkolnych wycieczek, matka zaczęła ją na nie puszczać stosunkowo późno, ale na ostatnich feriach zdecydowanie przemroziła swoje cztery litery i tym razem postanowiła temu zapobiec. Poza szkolną szatą, która wydawała się być dobrą opcją na każdą okazję, założyła na siebie ciepłą puchową kurtkę i zadowolona z siebie, że jest taka rozsądna i dojrzała, złapała za świstoklik. „Ojoj, umiecie pływać?” No nie umiała, no. Zdawało jej się, że to tylko jakiś żart, albo wydawało jej się, że dosłyszała coś w świście powietrza, jaki nieraz towarzyszył tego typu podróżom, ale kiedy z pluskiem wylądowała w wodzie (słonej, jak się prędko przekonała), przestało ją to bawić. „trzeba umieć pływać!...”... „Witajcie na wyspie...” Nie wiedziała nawet na jakiej wyspie, ona tu walczyła przecież o życie. Bąbelki i plusk wody skutecznie uniemożliwiały jej dosłyszenie jakichkolwiek szczegółów. — P...pomocy! — zdobyła się w końcu na okrzyk, boleśnie świadoma, że jeśli ktoś jeszcze tego nie zauważył, to teraz już ściągnęła uwagę wszystkich. — N..nie umiem... pływać! Może jakoś dotarłaby do pomostu, gdyby nie ta kurtka, która tak skutecznie utrudniała jej poruszanie się.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nadzieje, jakie pokładał w tym wyjeździe, były ogromne - chciał odpocząć i nie zastanawiać się przez cały czas, czy zostawienie Cynthii pod opieką jej dziadka to dobry pomysł. Już i tak miał zaplanowany każdy krok jak w nowym miejscu szybko zdobyć informacje w celu ewentualnej pospiesznej podróży z powrotem do Wielkiej Brytanii, a i musiał wymienić ze Sky'em całą serię pytań, czy o czymś przypadkiem nie zapomnieli. Był całkiem pewny, że przez to nie udało mu się szczególnie rozsądnie spakować, ale zakładał, że Hogwart nie wymyśli już żadnego budowania własnego igloo czy rozbijania namiotów. Ostatnim, czego się spodziewał, była uderzająca w niego fala gorąca - tak gwałtowna, że ledwo mógł puścić kurczowo ściskanego świstoklika, a już czuł się spocony w grubej wojskowej kurtce, której przydatności wcześniej nawet nie kwestionował. - Co do- co? - Absolutnie nie był w stanie skoncentrować się na opowiadającym im o Malediwach mężczyźnie, jeszcze nie wiedząc za bardzo co się dzieje i gdzie jest Sky, a już czując jak coś go dziwnie szarpie za stopę. Zupełnie bezmyślnie sięgnął po małego żółwika z szarą skorupą, który zajadał się fragmentem jego zimowego buta, by nie tylko go odczepić, ale też podnieść, nie mając pomysłu co zrobić z nim dalej. - Sk- kurwa - urwał ledwo rozpoczęty okrzyk, którym chciał sobie pomóc w znalezieniu Sky'a, bo już orientując się, że pluski dookoła to ci nieszczęśni podróżnicy, którzy nie wylądowali na pomoście, a tuż obok niego - Merlinie, tuż obok niego - również było jakieś podwodne zamieszanie. Mefisto nie zastanawiał się już ani sekundę dłużej, więc po prostu odłożył żółwika na swoją torbę i wskoczył do wody, jak najszybciej chcąc znaleźć narzeczonego.
Leliel nie jest przykładem najlepszego opiekuna do wyjazdów środowiskowych, dlatego na feriach pojawia się w charakterze turysty wraz z hogwarcką wycieczką. W nieznanym otoczeniu, jest zagubiona. Wyjątkowo bierze ze sobą swoją laskę, próbuje dotknąć nią ziemi po przetransportowaniu świstoklikiem, ale jej podstawą nie dotyka drewnianego pomostu. Chociaż z lekkością wywija piruet na deskach, jakby wykonywała taneczną figurę, zaraz grunt wysuwa jej się spod stóp. Zanim wpada do wody, słyszy plusk wielu innych ciał, które wpadają tam przed nią. Zamyka powieki, przerażona, bo nie umie pływać, ale chwilę później upada na coś wilgotnego, ale nie mokrego. Coś co pachnie wodą morską, glonami, jest trochę śliskie pod dotykiem i... przyjaźnie nastawione. Panienka Whitelight szybko zalicza swoją pierwszą podróż żółwiem przez Malediwy.
Szczerze to spodziewał się że i tym razem pojawią się w miejscu no... zimnym. Dlatego część jego bagażu była nie adekwatna do tego gdzie się pojawili. Słońce i ciepełko w niego uderzyło, ale na szczęście nie aż tak mocno jak w Arabii gdzie byli na wakacjach. Nie miał na sobie aż tak grubej kurtki, bo na chłód w przeciwieństwie do gorąca był nawet odporny. Dlatego też z zaskoczenia upadł spadając z pomostu wprost na żółwia. Bolało nieznacznie, bo skorupę miał twardą. Na okrzyk jednak się poderwał i wyjął swój magiczny patyk szybko się rozglądając. No i spostrzegł oczywistość. Hope spadła z pomostu. Wyłowił ją Mobilicorpusem i umieścił na żółwiu obok siebie. - Wszystko okej? - Wzrokiem jeszcze spostrzegł Mefa, który celowo rzucił się do wody.
- Przynajmniej teraz wiemy, że trafimy w jedno miejsce - skomentował, tuż przed złapaniem świstoklika unosząc spojrzenie na Viro i mrugając do niego zaczepnie. Wiedział, że to były tylko dwa tygodnie, a jednak bardzo cieszył się na te ferie, podczas których wreszcie prawie żadne obowiązki nie miały psuć atmosfery. Oczywiście spodziewał się wszystkiego, co najgorsze - srogich gór, syberyjskiego mrozu, śniegu po pas, w którym lepiej byłoby po prostu umrzeć niż się przez niego przedzierać, wszystkiego, ale nie wysp ze złocistym piaskiem i lazurową wodą. Po wylądowaniu przez chwilę miał wrażenie, że wakacyjny krajobraz przed jego oczami może być tylko efektem ubocznym złapanego świstoklika i lada chwila piękne złudzenie się rozpłynie. Gorąc zalewający jego ciało pod warstwą ubrań był jednak jak najbardziej rzeczywisty... Rękawiczki i szalik jako pierwsze wylądowały więc na pomoście, by mógł swobodniej odetchnąć i zorientować w sytuacji. Jego bagaż leżał bezpiecznie obok niego - co nie miało zbyt wielkiego znaczenia, skoro wypełniony był zupełnie nieprzydatnymi ubraniami i rozgrzewającymi eliksirami - ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Trudno było w tym całym gwarze rozpoznać, czy ludzie, którzy powpadali do wody, radzili sobie z tą sytuacją, czy jednak potrzebowali pomocy. Nie wydawało mu się jednak, by ktoś faktycznie się topił. Nie wiedział, gdzie patrzeć ani kogo słuchać - monolog właściciela domów ledwo do niego docierał, bo najwyraźniej świstoklik wyrzucił go pomiędzy tubylcami, których życzliwość była trudna do opisania. Nie zdążył nawet zadać żadnego pytania, a już wiedział, gdzie najlepiej jeść i gdzie nie przepłaci za pamiątki - choć wiarygodność tego wszystkiego była nikła, gdy wyszło na to, że właściciele straganów chwalili swoje produkty. - Mmm, dziękuję, to bardzo miłe, na pewno wrócę. - Uśmiechał się i kiwał głową, ale gdy w jego ręce został wciśnięty świeżo wyciskany sok kokosowy, uznał, że czas się ewakuować, dopóki nie kazano mu jeszcze płacić. Podniósł swoje rzeczy i przeszedł wzdłuż pomostu, rozglądając się za zgubionym towarzyszem.
Potrzebowała wakacji. To wszystko ją jakoś tak przytłaczało, bo owutemy się zbliżały wielkimi krokami, a ona już prawie wymiotowała ze stresu, zwyczajnie uznając, że jest za głupia, by je zdać i będzie oczywiście gorsza od swoich wszystkich braci. Tak więc spakowała się na ZIMOWE ferie i stała ramię w ramię obok Hope, trzymając wypakowany po brzegi plecak i swoje narty, bowiem z góry założyła, że na ferie jedzie się, żeby szusować po zaśnieżonych stokach i nawet do głowy jej nie przyszło, że tym razem będzie inaczej. Dlatego też całkiem zadowolona, że będzie miała gdzie wykorzystać swoje nowe narty, założyła na głowę gogle i wolną ręką chwyciła za świstoklik, oczekując, że zaraz jej policzki przymrozi chłodne powietrze. Zamiast tego gorąc buchnął jej w twarz, kiedy stanęła na pełnym słońcu, na środku oceanu jak jej się wydawało. Zdezorientowana – wciąż trzymając swoje narty i w narciarskich goglach na głowie – stała jak słup, idiotycznie wpatrując się w człowieka, który do nich mówił. M a l e d i w y? Dobrze, że nic nie jadła, bo by się zakrztusiła z wrażenia, nawet spływające powoli krople potu po jej skroni jej nie przeszkadzały, a przecież miała na sobie szalenie ciepłą kurtkę, kiedy wciąż tkwiła w szoku. Po chwili się zorientowała, że nie ma obok niej Hope, właściwie to się zorientowała wtedy, kiedy chciała się oburzyć, że ona zabiera narty i żaden nauczyciel przy świstokliku nie kazał jej ich zostawić, choć przecież na pewno wiedzieli gdzie się wybierają! — HOPE? — zawołała, rozglądając się za przyjaciółką i trochę zaczynając panikować, kiedy przypomniała sobie, że rudowłosa nie najlepiej pływa. Zanim jednak zdążyła wypatrzeć burzę ognistych włosów jacyś ludzie zaczęli do niej mówić. Nie miała pojęcia na czym się skupić, patrzyła więc na miejscowych, kompletnie nie wiedząc co właściwie do niej mówią. — Przepraszam, ale ja szukam przyjació… — nie dokończyła, bo jakaś kobieta pociągnęła ją w swoją stronę, mówiąc chyba o jakimś wydarzeniu dla zakochanych. Uświadomiła sobie jak komicznie musiała wyglądać – kompletnie zdezorientowana, z tymi nieszczęsnymi nartami w ręce i osaczona przez tubylców.
Niby wywracam oczami na kolejną drobną szpilkę, którą wbijasz we wspomnienie mojej świstoklikowej wpadki, a jednak pozwalam sobie na drobny uśmiech rozbawienia, nie do końca potrafiąc zignorować zaczepnego mrugnięcia, które w Twoim wykonaniu zawsze przyjemnie ściskało mnie w żołądku. Nie zdążam jednak zastanowić się nad odruchami tkwiącej we mnie duszy zakochanej nastolatki, karmionej moimi własnymi romansidłami, bo właśnie w tym momencie przyjemne trzepotanie w brzuchu zamienia się w szarpnięcie, a ja lekko skołowany twardym tupnięciem witam się z trzeszczącymi pod ciężarem turystów deskami pomostu. Gdy tylko dociera do mnie, czy to poprzez obserwację, czy głośne zapowiedzi przewodnika, gdzie właściwie jesteśmy, od razu śmieję się cicho, wyciągając różdżkę, by transmutować swoje ubrania w bardziej letnie, odpowiedniejsze dla wakacyjnej atmosfery zimowych ferii. I to właśnie wtedy, gdy magia skraca moje spodnie, słyszę u swoich stóp drobne łupnięcie, więc i opuszczam wzrok w dół, dostrzegając wywróconego do góry nogami żółwika, który jeszcze przed chwilą musiał wgryzać się w grubą nogawkę mojego ubrania. Odruchowo miałem ochotę przesunąć go nogą wprost do wody, jednak w porę posłyszałem, jak tubylec niedaleko poucza jakąś uczennicę o niechęci tych stworzeń do pływania i właściwości ich magicznych ugryzień. Machnięciem różdżki więc uniosłem żółwika na wysokość swojego wzroku, by móc spojrzeć w paciorkowate oczy ostrzegawczo, zanim ze swoimi torbami nie ruszyłem przed siebie, szukając Cię w tłumie zupełnie nieinteresujących mnie ludzi. - Gdyby tylko dzieciaki w dzisiejszych czasach lepiej się przykładały do Opieki nad magicznymi stworzeniami, mam rację? - rzucam w stronę tubylca, oceniająco pozerkując na pouczaną przez niego uczennicę, jakbym sam wiedział więcej od niej, nie mogąc powstrzymać się jednak od tego bawiącego tylko mnie przedstawienia. Gdy tylko tłum nieco się rozrzedza od razu łapię żółwia w dłoń, by poczuł się nieco stabilniej i próbuję kciukiem pogłaskać grubą skórę na jego głowie, by jednocześnie nie zostać przez niego ugryzionym. - Więc Ty dostałeś picie, a ja jedzenie, hm? - zagaduję Cię od razu, gdy tylko udaje mi się złapać Twój wzrok, unosząc nieco w górę trzymanego przez siebie żółwia, w którego paciorkowate oczka zaraz posłałem rozbawione spojrzenie z cichym "tylko żartuję... jesteś za mały, by starczyło na zupę". Bezczelnie też pozwalam sobie na to, by oprzeć różdżkę o Twój tors, transmutując i Twoje ubrania w odpowiedniejsze dla panującej wokół temperatury i czy chcesz tego, czy też nie, musisz zapłacić za moją usługę drobnym pocałunkiem, którego zwyczajnie nie chciałem już sobie dłużej odmawiać. - Co powiesz na to, żebyśmy odstawili torby do swojego domku i wybrali się na rozpoznawczy spacer? - proponuję od razu, niby nie będąc pierwszy raz na Malediwach, a jednak nie znając wcale okolic na tyle dobrze, by stłumić w sobie ducha podróżnika i narastającą w piersi ekscytację. - Możemy wypalić Merlinową strzałę na pół i znaleźć jakieś bezpieczne miejsce na lądzie dla tego malucha - doprecyzowuję, unosząc znów nieco uparcie trzymaną w dłoni znajdę, gdy błądzimy już między domkami, szukając tego oznaczonego przypisanym do nas numerem. ✁------------------------------------------------------------------------------------
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Kochał swoje życie dokładnie takie, jakie było. Z pracą w obleganym przez magiczną zgraję barze, absurdalnie gorącym narzeczonym wiecznie u jego boku i wilkołaczą córeczką, która była wręcz niezrozumiale urocza nawet w najgorszych dla siebie momentach. Kochał każdy dzień, a nawet wszystkie swoje obowiązki, więc nic też dziwnego, że choć cieszył się na zimowy wyjazd, to wcale specjalnie na niego nie czekał, nieco martwiąc się czy Asmo faktycznie zastosuje się do szczegółowo zapisanych wytycznych, co do żywienia małej Cynthii, czy jednak stwierdzi, że sam doskonale wie co robi i co dla jego wnuczki jest najlepsze. Obiecał sobie jednak, że wraz ze skorzystaniem ze Świstoklika porzuci wszelkie zmartwienia i każdy wolny dzień poświęci temu, by jak najlepiej wykorzystać wolny czas z Mefisto, chcąc dać im obu kilka dni pełnego relaksu. Paradoksalnie jednak dane mu było spiąć się panicznie, gdy teleportowany Świstoklikiem nie odzyskał wcale gruntu pod nogami, a runął gwałtownie w ciążącą mu szybko moknącymi ubraniami wodę. Instynktownie usta ułożyły mu się w imię ukochanego, chcąc przywołać go sobie na ratunek, całkiem pewny, że ten przyleci do niego choćby i z drugiego krańca świata, jednak zachłysnął się tylko w przyduszającej go panice; parskając słoną wodą uczepił się pomostu jedną dłonią, drugą wciąż walcząc o nie stracenie swoich bagaży, nie potrafiąc wytrzeźwieć na tyle, by ocenić jak głęboko właściwie znajduje się grunt. Przy pomocy jednego z tubylców udało mu się wciągnąć bagaże na deski pomostu, jednak sam przy próbie podciągnięcia się w górę stracił uchwyt na mokrym drewnie i znów runął w zalewającą go panikę, wynurzając się dopiero przy pomocy wytatuowanych dłoni. - Moja psyrenka - parsknął cicho, przecierając twarz dłonią w próbie przegonienia stamtąd drażniących go kropel wody, instynktownie szukając Mefistofelesowych oczu choć na chwilę, by uspokoić się znajomą tonią zieleni. - Zaczynam chyba dojrzewać do tych lekcji pływania... - dodał, już nieco poważniej, gdy z pomocą ukochanego mógł już przysiąść na pomoście, od razu zrzucając z siebie nie tylko zbyt gruby, ale i zbyt mokry płaszcz. Zdezorientowany odgarnął włosy w tył i rozejrzał się z miną wyraźnie zdradzającą, że nie ma zielonego pojęcia gdzie się znajdują, jednak już zaraz uśmiechnął się mimowolnie, powoli pozwalając sobie na rozluźnienie, gdy mógł ochłonąć, przyglądając się jak jego narzeczony pomaga wyjść z wody kolejnym osobom. Poczekał na niego grzecznie, próbując podsuszyć nieco swoją torbę i transmutacją przerobić ubrania na nieco odpowiedniejsze do panującej wokół temperatury, w końcu dostając też możliwość podziękowania ukochanemu pocałunkiem, tym samym dając przekonać się do tymczasowego przygarnięcia żółwiego pasażera na gapę.
|zt dla Skaja i Mefisto
Eugene 'Jinx' Queen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
Przez chwilę czułem smak tryumfu, że znajduję się pośród tych nielicznych, których świstoklik nie wychujał. Stoję sobie stabilnie na drewnianym pomoście i spojrzeniem szukam przyjaciela, gotowy się z niego ponabijać; muszę przecież koniecznie zaznaczyć, jaką zajebistą mamy intuicję. Ściągając warstwy zimowych ubrań, wyłapuję przyjazny pyszczek żółwia łypiącego na mnie chyba wyczekująco, ale wolę się nie zastanawiać, co tam sobie myśli, tym bardziej że mój wzrok zakręca za uroczą dziewczyną, która ma problem z wydostaniem się z wody. Na pewno bym jej pomógł, bo nic tak nie poprawia wizerunku w cudzych oczach jak casualowa bohaterskość - obok mojej damy w opałach widzę jednak dryfujące coś, wyglądające podejrzanie podobnie do mojego bagażu. - W dupę chochlika - klnę pod nosem, zaklęciem natychmiast pomagając sobie wydobyć bagaż i sprawdzić jego zawartość. Wyrzucam na pomost przemoczone swetry, potrzebując się upewnić, że przemycony alkohol jest cały i zdrowy, wiedząc, że nie przeżyłbym tragedii jego utraty. Na szczęście wszystko jest w porządku, a ja mógłbym wrócić do ratowania dziewczęcia, gdyby już nie zniknęło... Przerzucam sobie bagaż przez ramię, uprzednio upychając jeszcze ubrania, które przed chwilą zdjąłem. Zaraz dostrzegam jednak okazję, żeby się zrehabilitować, bo @Ruby Maguire ewidentnie średnio radzi sobie z sytuacją, w którą wrzucił ją świstoklik. - Przepraszam, przepraszam, no mówię przepraszam, ja pierdolę. - Przewracam oczami w irytacji, kiedy rozgadani tubylcy nie chcą mnie przepuścić, bo najwyraźniej nie jestem tak piękny i interesujący jak osaczona Ruby. Słyszałem nie raz narzekania, że to niby turyści nie potrafią się zachować, a mało kto zwraca uwagę na cholernie nachalnych sprzedawców. Marszczę brwi, spoglądając na moje skrzydlate buty, które zdążyły już przybrać formę sandałów - wydają się gotowe do lotu, więc stwierdzam, że warto zaryzykować i odbijam się od drewnianego pomostu, próbując pamiętać, żeby w razie czego zamknąć mordę i nie nałykać się litra słonej wody. Latanie na zewnątrz i latanie w pomieszczeniu to dwie różne rzeczy, a mnie w dodatku z jednej strony obciąża torba; mało zgrabnie pokonuję trzy metry i wpadam w poślizg - tylko dramatyczne złapanie za jedną z nart Ruby pozwala mi utrzymać się w pionie. - Hej, radzisz sobie? - Uśmiecham się, starając się zapanować nad podekscytowanymi butami. Zwracam zaraz spojrzenie na sprzedawczynię, starając się brzmieć surowiej. - Gdzie Pani porywa mi przyjaciółkę?
Miejsce pobytu każdych ferii zawsze była owiana tajemnicą. Nawet ona jako nauczycielka i wyjątkowo szanowana osoba nie wiedziała o tym, gdzie tym razem się wybiorą. Spakowała swoje standardowe ciuchy, jednakże tym razem w jej garderobie poza standardową klasyczną czernią, znalazła się też biel, szarość a także granat. Torba nie była wielka, jednakże to co było w środku za pomocą magii było o wiele bardziej złożone. Wszyscy zebrali się w jednym miejscu przed Hogwartem, by tam chwycić przygotowane dla nich świstokliki. Nie lubiła tego rodzaju transportu, wolała standardową teleportację, ale cóż? Nie ona wybierała i ustalała zasady. Opuszczając miejsce, gdzie było wyjątkowo zimno, poczuła ogromne uderzenie ciepła na twarzy i nie tylko. Zjawisko nie było zbyt przyjemne na samym początku, jednakże po chwili już skóra przyzwyczaiła się do zmiany temperatury. Beatrix zamiast przebywać na wakacjach i odpoczywać powinna skupić się na pracy, ale mimo wszystko przecież każdy potrzebował czasem odpoczynku. Witała się z uczniami, a przy okazji nawet wymsknęło jej się szybkie OOOO! gdy wylądowała na grzbiecie ogromnego żółwia. Dziękowała w myślach losowi, że nie wylądowała w wodzie i nie musiała stać się późniejszym tematem uczniów w ich domkach. Mieli by niezły temat do opowiadania, jak to Cortez wylądowała w wodzie. Zółw przetransportował kobietę bezpiecznie do jej domku. Mogła zacząć spokojnie ferie i odpoczynek.
zt
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Panna Russeau nie wiedziała czy wyjazd na Malediwy był dobrym pomysłem. Ona chciała tu przyjechać, a z kolei rodzina była przeciwna, bo uważali, że tutaj będzie miała zbyt wiele pokus i nie uda jej się zachować spokoju umysłu, znów będzie nawrót i będzie musiała wznowić terapię. Ona miała to jednak serdecznie gdzieś, głęboko bardzo gdzieś. Spakowała się, a anubilisa przekazała na ten czas rodzicom pod opiekę, gdzie mógł się w tym czasie bawić z psami rodziców, biegając po ogromnym terenie do których należały ziemię państwa Russeau. To co zabrała i spakowała do walizki, wyglądało jakby wyjeżdżała na dobry rok. Ona sama nie wiedziała co dokładnie zabrać, a ciężko jej było zdecydować jakie ciuchy zabrać i nie potrafiła podjąć sensownej i logicznej decyzji, wiec mając do wyboru trzy stroje kąpielowe po prostu zabrała wszystkie, bo wszystkie jej się podobały. Prosty wybór. Po dotknięciu świstokliku poczuła uderzenie gorąca. W pierwszej chwili zaczęło jej się podobać, a w drugiej już wrzeszczała wkurzona, puszczając wiązankę przekleństw. Wylądowała w wodzie i jeszcze jakieś paskudne rybki ją otoczyły. Gdy już udało jej się uwolnić z niewielką pomocą jednego z tubylców, nadal czuła na sobie dziwny rybi odór. Już wiedziała, że pierwsze co zrobi po wejściu do swojego domku, to wejdzie pod prysznic by pozbyć się tego ciągnącego się za nią smrodu, będzie musiała też wyprać ciuchy. Miała tylko nadzieję, że to nie zostanie na zawsze i zapach zniknie.
zt
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Stała kompletnie zdezorientowana na środku pomostu, otoczona przez ludzi, którzy mówili takim angielskim, że nawet niespecjalnie potrafiła zrozumieć co do niej mówią. Nie wiedziała zupełnie jak się wydostać z tego kółka adoracji i przekrzykiwania informacji o towarach, czy innych wydarzeniach, które nawet niespecjalnie ją interesowały, albo może nawet mogłyby ją zainteresować, gdyby nie było jej tak koszmarnie gorąco i gdyby wiedziała gdzie w ogóle jest Hope. Mrużyła oczy w słońcu, robiąc ze swojej dłoni daszek, chcąc wypatrzeć burzę ognistych włosów gdzieś niedaleko, ale musiała przyznać, że jej fantastyczne metr sześćdziesiąt wcale nie ułatwiało jej zadania. — Eeee dziękuję, dziękuję, nie chcę tego pieprzu — odepchnęła wyciągniętą rękę jakiegoś kupca i miała ochotę dosłownie krzyczeć. Należało do raczej towarzyskich osób, ale prawdę mówiąc ona nawet nie lubiła obcych ludzi, lubiła swoich, przy których doskonale wiedziała na co może sobie pozwolić. Mimo to, starała się uprzejmie uśmiechać i odmawiać, chociaż ci ludzie niespecjalnie cokolwiek sobie robili z jej odmów. Na Merlina… Słysząc znajomy głos, niemalże ugięły się pod nią kolana z wszechogarniającej ulgi. Oparła nawet głowę o jedną ze swoich czart i odetchnęła, kiedy ludzie widząc już, że nie jest sama, zaczęli się powoli oddalać. Słodka Morgano, w końcu mogła oddychać, no, przynajmniej na tyle, na ile pozwalała jej ta przeklęta puchowa kurtka. — Wspaniale sobie radzę — powiedziała i właśnie wtedy, zupełnie nagle, straciła panowanie nad swoimi czartami, które zaczęły się przewracać, a ona niewiele myśląc, szczególnie nie myśląc o tym, że stała przy samym brzegu pomostu, za wszelką cenę chciała je złapać i właśnie tak z impetem wpadła za nartą do wody. Przez chwilę zapomniała, że umie pływać, prawdopodobnie z szoku, bo przecież nie spodziewała się, że znajdzie się pod wodą. Całe szczęście przypomniała sobie, że pływała doskonale, więc wypłynęła na powierzchnię, biorąc głęboki wdech, bo taki upadek sprawił, że powietrze całkowicie wyleciało z jej płuc. — Jednak sobie nie radzę! — zawołała do Jinxa i podpłynęła do pomostu, by wciągnąć się na drewniane deski i zrezygnowana położyła się na plecach. Przynajmniej było jej trochę chłodniej, zawsze jakiś plus.