Gdzieś tam na moście, kawałek od punktu widokowego jest sobie taka kamienna ławeczka, z której również rozciąga się całkiem ładny krajobraz z tym, że można tutaj też usiąść.
Najwidoczniej dziewczyny nie były tu same. Po chwili Lancaster dostrzegła dwoje puchonów. Może lepiej się wycofać? Podsłuchiwanie, jednak nie jest dobre. No, ale kto by się tym przejmował? Zapewne gadają o jakiś pierdołach, jak to zazwyczaj mają w zwyczaju gatunki homo sapiens. Ślizgonka usiadła obok Benoit. Nieco się wyluzowała, kiedy ta odpowiedziała. Najwidoczniej to nie takie trudne. - Pisanie też jest fajne. - Zerknęła na kartkę krukonki, po czym na jej włosy. - Zawsze masz takie kolorowe włosy? - Zapytała zaciekawiona. Lene, zastanawiała się, czy barwa zmienia się pod wpływem nastroju dziewczyny. Zazwyczaj tak mieli Ci metaformadzy. - Duży wybór imion. - Uśmiechnęła się do Liz i uścisnęła jej dłoń. - Ja jestem Jolene, ale wystarczy Jole.
Cóż, Eliza, nawet nie miała zamiaru podsłuchiwać. Jeśli miała przy sobie pergamin i pióru, wtedy świat dla niej nie istniał. Była tylko ona i jej wyobraźnia. Uwielbiała ten stan, gdy była sama ze swoimi myślami. Wtedy, nic się dla niej nie liczyło. A świat rzeczywisty, nie miał żadnego znaczenia. Polecała to każdemu, ten wyłącznik od świat. Benoit, sama się zdziwiła że tak łatwo odezwała się do niej. Przecież, to zawsze było dla niej trudne, a teraz, teraz to nie było dla niej nic trudnego. - Zgadzam się. - pokiwała głową z uśmiechem. Pisanie, jest fajne, jeśli oczywiście robi się to dobrze. Uśmiechnęła się szerzej i nawet zaśmiała pod nosem, gdy dziewczyna zapytała o jej włosy. Miała cichą nadzieje, że dziewczyna o to zapyta. - Nie, nie zawsze. Zaczęłam je farbować, jak miała piętnaście lat. - pokiwała głową. Gdyby wiedziała że dziewczyna jest w stu procentach czarodziejką, to na pewno od razu powiedziałaby jej, co to znaczy farbować włosy. - No wiesz, co inna osoba, inny przydomek. - wzruszyła ramionami. - Miło mi ciebie poznać, Jole - uśmiechnęła sie do niej.
Zapatrzył się i jednocześnie zamyślił. Zupełnie zapomniał o dziewczynie, która obok niego siedziała. Śmieszne było to, że znów się spotkali. Między nimi panowała dość napięta atmosfera, no bo o czym ma rozmawiać z osobą, która go pocałowała po czym zwiała. Gdy usłyszał jak dziewczyna oznajmiła, że uważa, iż jest cudowny, poczuł się dziwnie. Co?...Nie rozumiał. Czemu ona tak twierdzi, skoro...znają tylko swoje imiona. To prawda, nie wiedział o niej nic. No dobra, wydaje się być fajną dziewczyną i...James szybko przegonił te myśli. -To wspaniałe miejsce-odpowiedział, ignorując dalszą część wymowy Sofie. Nie wiedział jak na to odpowiedzieć. Nie wiedział jak zareagować. Słysząc przeprosiny, odwrócił się w jej stronę, ale najwidoczniej nie miała ochoty teraz utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego. Czyżby płakała? -Nie przepraszaj mnie za to, nie ma z czego robić afery, Sofie-odparł James spoglądając na dziewczynę. Czemu teraz poczuł chęć przytulenia jej?
Za to ona nie lubiła pozostawiać sama ze swoimi myślami. Najgorsze były te wieczorem, które gnębiły ją autodestrukcyjnymi obrazami. Na szczęście obecnie nie męczyły ją tak często, jak kiedyś. Ślizgonka również była z tych, co jak wpadną w coś to trzyma ich to tak, że ciężko wyciągnąć z powrotem te wrażliwe dusze do rzeczywistości. - Farbować? - To dziwne słowo... Jolene nie miała pojęcia, o co chodzi z tym farbowaniem. Myślała, że może dziewczyna użyła zaklęcia, albo była metaformagiem? Zaciekawiło ją to, więc postanowiła zapytać w prost, nawet jeśli miała wyjść na jakąś idiotkę. - Znaczy, że zaklęciem? Czy jak? - Przygryzła wargę, oczekując, że dziewczyna ją wyśmieje i powie: "Ta a co Ty myślałaś. Głupia jesteś." Zapewne stu procentowy czarodziej by tak powiedział. Meh. Ślizgonka, nigdy nie miała styczności z mugolami, więc właściwie ten świat nie był jej znany i raczej nie próbowała go zagłębić, ponieważ nie wypadało. Znaczy jej rodzina tak sądziła. Nie dość, że ONMS to jeszcze Mugolznastwo - chyba by ją zabili.
Pewnie lepiej nie zostawiać samemu ze swoimi myślami. Jeśli biegały one po złym torze, lepiej się komuś wygadać. Ale do tego trzeba mieć zaufaną osobę, a nie wszyscy tacy są. Więc lepiej uważać, komu się człowiek zwierza. - No tak, właśnie tak. - pokiwała głową i odłożyła swój pergamin na bok. Mogła w sumie się zorientować, że dziewczynie nie wiedziała co to znaczy. Ale jakoś nie wpadło jej to jeszcze do głowy. Większość czasu spędzała z mugolskimi dzieciakami że nie zdawała sobie sprawy z tego że ktoś tego nie zna i nie rozumie. Takie delikatne zapomnienie. - Zaklęciem ? - spojrzała sie na nią i uśmiechnęła się przyjaźnie. No tak, czyli dziewczyna była czarodziejem pełnej krwi. Oczywiście, nie miała nic przeciwko temu. Ona lubiła wszystkich. - Nie, chodziło mi o taki mugolski sposób kolorowanie włosów. Zaraz jakoś Ci to wytłumaczę. Jest jakby taki mugolski mikstura, która farbuje włosy na dany kolor. Ale też jest łatwiejszy sposób, taki jak eliksir zmieniający kolor włosów. Musisz uwarzyć eliksir i pomyśleć o danym kolorze i puff, zmienia Ci się kolor włosów. - uśmiechnęła się do niej. Właśnie tak to wyglądało. Prosta sprawa.
Lancaster nie należała do osób, które nie zwierzają się byle komu, ani w ogóle się nie zwierzają. Właściwie unikała rozmów dotyczących trudnych tematów, albo raczej przybierała jedną ze swoich masek - och, tyle ich miała. Ciężko dotrzeć do tej dziewczyny. Wierzcie mi. Nawet po kilku głębszych ma świadomość tego, że należy zachować milczenie. Zresztą alkohol strasznie ją muli. Po większej dawce niemal zasypia. A jeśli chodzi o farbowanie włosów, raz tak zrobiła, jak chodziło jeszcze do Red Rock. Chciała zrobić na złość ojcu, ale nie wyszło. Matka za to ją opieprzyła, żeby nie robiła z siebie dziwadła, ale jej się to podobało. Podobało, że ludzie mają swój styl, więc ona również postanowiła mieć swój i ubierała się w luźne bluzy, przetarte dżinsy... Chociaż tego matka się nie czepiała, aczkolwiek denerwowały ją spodnie z dziurami, jakby nie miała kasy na lepsze. Pomyśleć, że czarodzieje inspirują się mugolską modą. - Czyli mugole też mają swoje eliksiry? - Chciała potwierdzić swój tok myślenia. - Tata - mugol, czy mama? Oboje rodziców? - Zapytała, zainteresowana tym oczywistym faktem. Nie żeby pałała jakąś nienawiścią do tych istot. Po prostu była ciekawa.
To miała dużo wspólnego z Lizzie. Ona też nie lubiła się zwierzać byle komu, nawet nie zwierzała się swoim przyjaciołom. Co może było głupie, bo przecież od tego ich miała. Ale nie lubiła mówić o swoich problemach. Wolała trzymać je w sobie i tyle. Ale nie miała wielu twarzy, miała tylko dwie. Gdy była sama, była osoba. A gdy była z kimś, to była tą druga. Zamkniętą w sobie i cichą dziewczyną. Zdaniem Benoit, każdy powinien mieć swój własny styl i prawo do tego, aby go pokazać. Aby określić się w życiu. Ona wiedziała jak ludzie na nią patrzą i jak o niej mówią. Że wygląda jak klaun, że jest kolorowa i dziwna. Nie przeszkadzało jej to, właśnie w takie odsłonie czuła się sobą i nie zamierzała tego zmieniać, bo ludzie dziwnie na nią patrzą. - Tak to można nazwać. Tylko że ten "mugolski eliksir", nakłada się na włosy i musisz trzymać go minimalnie trzydzieści minut. A jeśli chodzi o czarodziejską zmianę koloru włosów. Jest to tylko kwestia wypicia eliksiru i pomyśleniu o kolorze. - uśmiechnęła się do niej. Lubiła opowiadać o mugolskim świecie, tak jakby byłoby to coś super. Bo w sumie, dla kogoś kto go nie zna, nawet jest. - Obydwoje, ale za to moja babcia była półkrwi. - pokiwała głowa. Lizzie, miała jakiś procent czarodziejskiej krwi. Może nie za duży, ale miała. Choć i tak uważała siebie za mugolke. - A ty pewnie jesteś czystej krwi ? - zadała jej bardzo retoryczne pytanie. Bo w sumie, była tego pewna.
Przyjaciele. Właściwie kim oni są? Istoty stwarzające pozory więzi międzyludzkiej. Kiedy Cię dopadną, podlegasz całkowitej ich dominacji, a także manipulacji. Coś w tym jest. Ten gatunek na literę "P" należał do niebezpiecznego odłamu ludzkiego. Przyjaciołom mówimy: "Nie!". Tak naprawdę nie wiadomo do czego są. Niby wysłuchają, a potem jest konflikt między wami i cała przyjaźń idzie się jebać, a ty zostajesz z różnymi szkodami psychicznymi i fizycznymi. A co najgorsze!? Nie ma na to odszkodowania. Lancaster za to dla jednych była dziewczyną do imprez, maskotką, tą co łapie szlabany, albo outsiderką (na pewno wiele, wiele można byłoby jeszcze na nią znaleźć). Nikt nie wiedział o niej wszystkiego, ani chociażby trochę skrywanych przez nią sekrecików. Jaka, więc była naprawdę ślizgonka? No cóż... tajemnica. Jeśli chodzi o mugolskie farby to były beznadziejne. Czekać trzydzieści minut!? Koszmar. - Trochę długo... - Wtrąciła i przewróciła delikatnie oczami. Krukonka nie musiała przecież jej tłumaczyć, jak działa magiczna zmiana włosów. Mugole, mugole... czy byli ciekawi? Chyba tak, ale nie mogłaby do tego się przyznać swoim znajomym ślizgonom, a co dopiero rodzinie. Dla niej te istoty były nieco... pokarane? Biedne? Gorsze? No, ale trzeba było przyznać, że potrafili sobie radzić. -Tak, aż tak bardzo to widać? - Uśmiechnęła się, jakby miała na twarzy napisane "nieskazitelna, czysta krew".
Najwyraźniej , dziewczyny miały zupełnie inne patrzenie na świat. Przyjaciele dla Elizy, to kredki. Dziwnie to brzmi, ale gdy się nad tym zastanowić, nie jest to wcale dziwne. Życie jest szare i bez koloru. Ale przyjaciele je kolorują, właśnie dla tego są oni dla niej kredkami. Za to rodzina, rodzina to coś bez czego dziewczyna mogłaby się obejść. Odkąd odeszła jej matka, wszystko się posypało a wszyscy odwrócili sie od takiego dziwaka jak ona. Bo przecież, ta dziewczyna jest nienormalna! Nie ma takiego czegoś jak czary, to wszystko tylko jej wyobraźnia.. Oczywiści, Elizabeth jest wariatką, którą trzeba zamknąć, najlepiej w psychiatryku. W pokoju bez klamek. Cóż, zdziwiłbyś się tatusiu, ale z takiego też bym wyszła, daj mi tylko różdżkę. - Cóż, możliwe że długo. Ale za to kolor jest powalający. - uśmiechnęła się do niej. Skąd miała wiedzieć, że Jolene, wiedziała jak działa magiczny eliksir zmiany włosów. Nawet niektóry czarodzieje, o tym nie wiedzieli. Więc to też postanowiła jej wytłumaczyć. Oczywiście że mugoli byli ciekawi. Tylko trzeba wiedzieć gdzie szukać, tych ciekawostek. Nie chodzi teraz o to, że sama chwali mugolów, bo jest jedną z nich. Chodzi bardziej o to, że takie mugolskie dziecko z darem magii. Poradzi sobie w dwóch światach, a to już było coś. A czarodziej czystej krwi, cóż, tak zna tylko jeden świat, ten łatwiejszy. Według Beth, tacy czarodzieje, mieli wszystko podsuwane pod nos. Ale to nie znaczy, że mugolskie dziecko poradziło by sobie od razu z czarami. - Tylko tak delikatnie. - uśmiechnęła się do niej. - Co sprowadza ciebie tutaj ? - spytała aby podtrzymać rozmowę na jakiś poziomie. Może dziewczyna chciała być sama, a Lizzie jej się tylko narzuca ?
Uspokój się, uspokój się... Przecież Sofia nie płacze. Nigdy. Dobra, zazwyczaj. Otarła ślady łez i nie patrząc na niego wygładziła rąbek białej sukienki. Nie mogła przy nim tak pokazywać jej wszystkich uczuć. Co to to nie. Wiecie, co jest najśmieszniejsze? Że ona już tak wiele razy przeprowadzała ten dialog w myślach, a teraz nie wiedziała jak się odezwać. Miała zupełną pustkę w głowie. A zazwyczaj nikt nie może nadążyć za jej słowotokiem... Dlaczego ten chłopak wywoływał u niej taką nagłą zmianę, połączoną z trzepotaniem serca i motylkami w brzuchu. Ulżyło jej, gdy oznajmił, że nie ma o co robić afery. Nawet odważyła się na niego spojrzeć. W tym świetle wydawał się być jeszcze bardziej pociągający. Na pewno ustawiał się za nim sznureczek dziewczyn, pragnących chodzić z nim przez chociaż jeden dzień. Energia rozpierała ją od środka. Musiała się ruszyć. Inaczej dłużej nie wytrzyma i zrobi coś głupiego. Westchnęła. - Może się przespacerujemy? Proponuję przystań nad jeziorem. Nie zapomnij książki. - Wstała i zaczęli iść w stronę jeziora.
z/w x2
Przepraszam, że wbiliśmy wam w fabułę dziewczyny... Dlatego już uciekamy i nie przeszkadzamy.
Kredki. Lubiła kredki, zwłaszcza te dobre, im droższe tym lepsze. Taka prawda. Jolene nie była jakoś szczególnie utalentowana. Nie rysowała, jak Picasso. Na pewno nie potrafiłaby opisać, czegokolwiek, tak świetnie, jak Elizabeth. Czasami z nudów, nie mając zajęcia. Brała swoje najlepsze kredki i kolorowała. Zapełniała obrazki niczym pięciolatka. Takie zajęcie potrafiło odprężyć, a w szczególności uwolnić od niepotrzebnych myśli. Psychiatryk... zwłaszcza te zamykające ludzi z magią. Oj, tam różdżki możesz nie widzieć kilka miesięcy. Wspomnienia owego miejsca dręczyły ją w nocy, niczym koszmary. Nie chciałaby tam wrócić. Nigdy. - Racja. Pasuje do ciebie ten kolor. - Przytaknęła i uśmiechnęła się do dziewczyny. Nie wiedziała co by mogła jej powiedzieć. Właściwie nie miała jakiegoś konkretnego zdania na temat mugoli. Po prostu mieli oni pecha. Zapewne ciężko jest im obejść się bez magii, ale jak widać potrafią sobie poradzić i nie odczuwają żadnego braku z związku z tym, że w ich świecie czary nie istnieją. - Właściwie, tak tylko wyszłam się przejść. - Lizz w żadnym stopniu się nie narzucała Jolene. Przecież Lancaster sama zagadała do krukonki. - Lubisz przedstawienia? - Zapytała, o tak z ciekawości. Może miała jakieś ulubione, albo... no cóż mogła na żadnym nie być skoro, była częścią tego drugiego świata. No, ale czemu by nie zapytać?
Prawdopodobnie kolorowanie odstresowało, nie ją. Nie Lizzie. Gdzieś tam głęboko w sobie była perfekcjonistką i nie wierzyła w siebie. Nie wiedziała jakie kolory dobrać, czy robi to źle czy nie. A jak kupiła sobie kolorowanki to irytowało ją to że wyjeżdżała za linie. Serio, może było to dziecinnie proste. Ale nie dla niej. Na szczęście Lizzie, nigdy nie była w takiej sytuacji. Ani w mugolskim ani w magicznym psychiatryku. Co jak co, ale miała szczęście. Słyszała o tych miejscach i miała nadzieje nigdy tam nie trafić. Żałowała każdego który tam był. - Dziękuje. - wyszczerzyła się do niej. Każdy lubił komplementy nawet ona. Jeśli nie wiesz co masz powiedzieć, najlepiej siedzieć w ciszy. Nie wiesz czy daną osobę może coś zranić czy też nie. Ale tak jest zazwyczaj na początku znajomości, potem jakoś to leci. - To czyli tak jak ja. W sumie, to miałam wyjść do ludzi. Ale jakoś, wylądowałam tutaj . - wzruszyła ramionami. No, w sumie tak. Dziewczyna sama do niej podeszła, ale czasem Lizzie też się do kogoś odezwała i chciała pogadać z ową osobą. A potem oni się jej strasznie narzucali. - Lubię. Najbardziej Alicie w Krainie Czarów. A ty ? - zapytała z uśmiechem. To że Lizzie zaliczała się do drugiego świata, nie znaczyło że nie mają tam przedstawień.
Lancaster była dość specyficzną osobą. Sama nie wiedziała czego chce. Broniła się przed uczuciami do tego stopnia, że już nawet komplementy przestały ją obchodzić, a nawet zaczęły ją denerwować. Zapewne wszyscy tylko kłamali, żeby się przypodobać. Nie raz przecież sama tak robiła, ale tym razem powiedziała prawdę, jeśli chodzi o barwę włosów Lizz. Właśnie ludzi. Wyjść do ludzi. Hogwart był ich pełen, ale Jolene czuła się, jakby w tym zamku nigdy nikogo nie było. Tylko ona. Sama. Uśmiechnęła się do krukoni. - A tak jest świetne! - niemal krzyknęła, po czym zamyśliła się. Szczerze to nie wiedziała, które przedstawienie podoba się jej najbardziej. Nie potrafiła tego zidentyfikować. - Nie wiem. Lubię każde, które nie jest nudnym romansidłem.- Zaśmiał się i położyła na trawie patrząc w niebo. Nigdy ją jakoś faceci i kobiety nie pociągali w miłosny - łóżkowym znaczeniu. Bardziej irytowało ją to. Zwłaszcza, jak jakiś mężczyzna, który będąc przyjacielem podbija do Ciebie bo nagle uświadomił sobie, że jesteś super! Co za głupota!
Zazwyczaj, nastolatkowie nie wiedzieli czego chcą. Mimo tego że, Liz uważała się za dość dojrzałą osobę. Nie wiedziała, czego na prawdę chce od życia. Na pewno chciałaby być bardziej zauważalną, dość chowania siebie i swojego prawdziwego oblicza. Nie będzie kryła się za książkami, czas pokazać ludziom jaka jest naprawdę! No bo przecież, ona była nawet fajna. Kłamanie? Oh, o to dziewczyna nie powinna się martwić w towarzystwie Beth. Ona nie potrafiła kłamać.. Posłała jej sympatyczny uśmiechem, gdy dziewczyna niemal wyskoczyła w powietrze ze szczęścia. Nawet nie pomyślałaby że będzie się jej z kimś tak dobrze rozmawiało. Z kimś kogo nie zna. Miała wyjść do ludzi i w sumie jej to nie wyszło. Ale, nie ma tego złego. W końcu ktoś podszedł do niej i nie było to takie złe. Poznała nawet miłą dziewczynę, bo właśnie na taką wyglądała jej Jolene. Nie wywyższała się tym że jest czarodziejką czystej krwi, wiedząc że Lizzie nią nie jest. Spodobało jej się to, nawet bardzo. - Oh, czyli masz takie samo zdanie jak ja. Denerwuje mnie to że ze wszystkiego chcą zrobić tani romans. Bo przecież, czy każda baśń, przedstawienie, bajka lub nawet film, musi się skończyć ślubem? Miłością? Przecież nie o to chodzi w życiu. Nie chodzi o to aby mieć przy sobie, osobę którą się kocha, racja? Moim zdaniem bardziej potrzebni są przyjaciele, albo chociaż jedne. - westchnęła cicho. Nie lubiła romansideł, chociaż sama czasem je pisała to na końcu i tak wygrywała przyjaźń. Możliwe że rodzina też była ważna, ale ona nie miała tak zajebistej rodziny aby o niej wspominać.
Według Jolene każdy był kłamcą, tylko po prostu inni byli bardziej wprawieni i robili to świadomie. Ci którzy uważali, że nie umieją kłamać, oszukiwali samych siebie. Wystarczyło powiedzieć słowo, a prędzej, czy później okazywało się ono kłamstwem. "Będę z Tobą" - odchodzi, poznał inną, "Jesteś moją najlepszą przyjaciółką" - pokłóciliście się, znalazła sobie inną, "Zadzwonię do Ciebie." - zapomniałam, miałam dużo na głowię. Oni wszyscy kłamali, dlatego Jolene postanowiła, że nie będzie bawić się w takiego typu słówka i w niektórych przypadkach wygarnie, to co ma do powiedzenia. Oczywiście, czy tego chcemy, czy nie musimy oszukiwać. Nasze życie od samych narodzin jest na tym oparte. Dlatego pewne sprawy tego wymagały... - Dokładnie. - Przyznała racje Lizz, aczkolwiek co do przyjaciół była bardzo, bardzo nieufna. Jeśli chodzi o drugą połówkę, to nie wiedziała po co są takie osoby. Żeby uprzykrzać życie? Raz była z takim chłopakiem, ale czuła się osaczona i zresztą nie pociągał ją w ten sposób... Wiecie. Nie miała pojęcia dlaczego tak jest, w końcu się dowiedziała, że po prostu jest aseksualna. Zresztą to nie miało nic do rzeczy. Bycie w związku po prostu ją męczyło, a ona lubiła samotność. - Wyjeżdżasz gdzieś na wakacje? - Zapytała po chwili, ciekawa tego co odpowie dziewczyna. Przecież niedługo koniec roku szkolnego! Na reszcie odpocznie się od tych lekcji i prac domowych.
Najwyraźniej Jolene, była dużo razy raniona przez ludzi i już im nie ufa. Możliwe że Lizzie jest naiwna, ale ufa swoi przyjaciołom i nie ma żadnych podstaw, aby im nie wierzyć. Możliwe że, głupio postępuje , ale jakoś nie obchodzi jej zdanie innych. Będzie im wierzyć aż do ostatniego oddechu. Tak samo jak on, mogą wierzyć i liczyć na nią! Posłała jej uśmiech, gdy ta się z nią zgodziła. Bo w sumie, Beth miała rację. Po co komu miłość, druga połówka ? Oczywiście że Lizzie, chciałaby mieć kogoś. Bo przecież, każdy, ok prawie każdy, chciałby mieć kogoś w kim może znaleźć oparcie i tak dalej. Ale jak na razie, dziewczyna dała sobie z tym spokój. To nie jest warte tych nerwów, teraz miała zamiar się dobrze bawić i tyle! - Nie wydaje mi się, aby było mnie stać na jakieś wakacje. Mieszkanie samemu, nie jest takie fajne jakby się wydawało. - zaśmiała się. Nie użalała się nad sobą, ależ skąd. Po prostu, była szczera. To tyle. - A ty? Masz jakieś plany/ - zapytała z zainteresowaniem. Może znów szkoła wymyśli jakiś wyjazd, w tamtym roku było nawet fajnie.
Wreszcie nadchodziła zima. Anastasya nie mogła się doczekać, kiedy z nieba runie ta ogromna, puszysta, biała czapa śniegu, przykrywając cały świat dookoła. Wtedy nie czuła się tak wyróżniająca się z tłumu, jak zwykle. Nie, zdecydowanie nie. Biel była piękna. Kochała, gdy zimą niemalże mieszała się z tłem. Tylko szata i ciemne oko odróżniały ją od puchu, który sypał z nieba jak szalony, zwłaszcza w jej ukochanym Archangielsku. Minęło już kilka lat, odkąd wyniosła się do Walii, ale nadal nie potrafiła przystosować się do nowego domu. Tam dworek, tu dworek. Tam obrazy, które gadają, tu obrazy, które gadają... Ale to nie to samo. Było jednak coś, co cieszyło Nastyę, a nie było tego w Rosji - mama potrafiła się uśmiechać. Może nie jakoś często, może nie jakoś szeroko, ale uśmiechała się i to było najważniejsze. Kiedy dostała ostatnio list od rodziców i było tam zdjęcie mamy z Saszką, to i na twarzy bez wyrazu pojawił się uśmiech. Matka wyglądała na taką szczęśliwą, jak nigdy. Wtedy Moscova tylko utwierdziła się w przekonaniu, że to, o co modliła się każdego dnia po kilka razy wreszcie zostało wysłuchane. I niech jej ktoś powie, że Jego nie ma. Jest, tylko trzeba trochę poczekać... I tyle. Wracając jednak do dzisiejszego wieczora - nie bez powodu Nastya siedziała tutaj i gapiła się w przestrzeń, przelewając między palcami koraliki różańca. Teraz się nie modliła... Po prostu nie wiedziała, co zrobić z palcami. Ślizgonka miała wiele tajemnic, ale jednej wstydziła się z całego serca. Nie znosiła tego, ale nie potrafiła też powstrzymać przed powracaniem do tego. Kilka razy rzucała... Ale wracała jak bumerang do cudownych, mocnych, rosyjskich papierosów bez filtra. Może to było w jej krwi? Ojciec palił, matka paliła (tylko na czas ciąży rzucała, potem bardzo szybko wracała - i tak nie miała pokarmu, więc nie musiała martwić się, że zaszkodzi dzieciaczkowi), z tego co wiedziała, dziadkowie także, z obu stron. Z całej rodziny Moscovów chyba tylko ciocia Aleksandra nie paliła, bo Claymore'owie zawsze wychodzili na dymka w trakcie jakichś rodzinnych imprez. Piętnem palacza naznaczona była także Anastasya. Więc taaak... Czekała. Siedziała na ławeczce i czekała, aż przyjdzie do niej... Erm... Casper? Tak, chyba tak miał na imię. Kiedy powiedziała mu, że ma jej załatwić rosyjskie papierosy bez filtra, nieszczególnie obchodziło ją, jak mężczyzna ma na imię. Chodziło tylko o to, żeby kupił jej papierosy, nic więcej. Czemu miała interesować się Jego danymi? Westchnęła cicho, a z jej ust wypłynął obłoczek pary. Przyjemnie zimno. Niedługo spadnie śnieg, a świat nie będzie wyglądać tak ponuro.
Casper Angel Tease
Wiek : 30
Wzrost : 185cm
C. szczególne : "Puste" spojrzenie; lewa ręka w geometrycznych tatuażach ze słowem "PAST" na kłykciach; zapach
Ach, Hogwart. Casper chyba najzwyczajniej w świecie nie mógł otrząsnąć się z tego miejsca. Pewnie brzmiało to nieco dziwnie - w końcu zamiast pójść na studia, wybrał wolność... A jednak tęsknił za tą szkołą, za znajomymi murami i tajemnicami skrywanymi przez zamczysko. Znał wiele zakamarków, a wciąż pozostawał mu niedosyt. Śmiał twierdzić, że Hogwart miał na zawsze pozostać miejscem nieprzejrzanym przez kogokolwiek. Hogsmeade było stosunkowo niedaleko i właściwie każdy zainteresowany jakąś usługą prowadzoną przez Tease'a miał możliwość wybrania się w te okolice. Czy to razem z uczniami, czy to samodzielnie w nieco starszym wieku... A jednak, Cas był gotów na najcichsze zawołanie pomknąć w znane strony, byle tylko umilić klientowi odebranie towaru i przy okazji odwiedzić dawny dom. Och tak, ta szkoła była jego pierwszym prawdziwym domem. Teraz tym mianem określał Oasis, swój klub i pociechę. Gdy dostał zlecenie od niejakiej Anastasyi Moscovej, nie wahał się przybyć. Zdobycie rosyjskich papierosów nie było dla niego problemem. O samej klientce wiedział jedynie tyle, że jest z Rosji, należy do domu Węża i odznacza się niesamowitą urodą - albinizmem. Lubił wiedzieć i zdobywał wiedzę, aby nie przychodzić na tego typu spotkania kompletnie nieprzygotowanym. - Witam - rzucił, podchodząc do siedzącej na ławeczce jasnowłosej. Wybrali miejsce oddalone od szkoły na tyle, by nikogo nie kłuło w oczy ich spotkanie. Właściciel klubu i uczennica? Nie dość, że Cas chyba nie powinien sam z siebie wkradać się na tereny Hogwartu, to Nastya prawdopodobnie nie powinna kupować papierosów. Przysiadł się bez większej krępacji, po czym zlustrował spojrzeniem swoją towarzyszkę. O ile jego strój specjalnie się nie wyróżniał (zaplątany po szyję szalikiem, w długim płaszczu i ze skórzanymi rękawiczkami na dłoniach), nieco dziwniej prezentowały się ciemne okulary spoczywające na jego nosie. O takiej porze roku nie było nawet tak jasno... Ale on wciąż czuł na sobie palące promienie słoneczne. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów, sprowadzonych właśnie tutaj specjalnie dla panny Moscvowy. Cenę ustalili w listach, dlatego nie spodziewał się żadnych problemów.
Szkoły z internatem w pewnym sensie uzależniały. Nie tylko za Rosją Anastasya tęskniła, bo i za Durmstrangiem wzdychała czasem, myśląc o ludziach, do których przywykła. Ciężko było jej się zaaklimatyzować w nowych miejscach, więc kiedy rodzice zarządzili przeprowadzkę, trochę się opierała. Chciała, by chociaż odpuścili jej zmianę szkoły... Ale nie. Nie zgodzili się. O tak, przenosiny były straszne. Do dzisiaj czasem paraliżowało ją, gdy miała odezwać się do kogoś nieznajomego. To nie była kwestia wstydliwości... Raczej tego, że nie lubiła nawiązywać nowych znajomości, a czasem MUSIAŁA to robić. Jak dzisiaj! No, ale sama chciała papierosów, więc chyba nie powinna marudzić, tylko zacisnąć zęby i jakoś poradzić sobie z tym, co zaraz miało nastąpić. - Dobry wieczór. - przywitała się bezbarwnym głosem z silnym, rosyjsko-walijskim akcentem. Brzmiała przez to trochę śmiesznie i niektórzy nabijali się z niej, co było poważnym błędem. Anastasya Moscova nie pozwalała z siebie drwić. Naprawdę nie opłaca się naśmiewać z dziewczyny, która jest córką byłego Śmierciożercy... Może i Alek nigdy nie wrócił do czarnej magii, ale na pewno wpoił córce, żeby nie dała sobą pomiatać i "od czego masz różdżkę, mój mały Albinosku". No tak. Różdżkę miała do obrony i nawet jeśli jej wiara mówiła "każdemu wybaczać" i "kochaj bliźniego jak siebie samego", niektóre zachowania były silniejsze. Utkwiła w mężczyźnie dwukolorowe, chłodne spojrzenie, zaciskając mocniej palce na na różańcu. Jeszcze chwilę trzymała go w dłoni, by w końcu schować go do kieszeni czarnej, szkolnej szaty. Zerknęła na paczkę papierosów. JEDNĄ. Poprosiła o cały wagon, a nie JEDNĄ paczkę papierosów, która wystarczy jej na dwa dni. - To miał być wagon. Dziesięć paczek. Nie jedna paczka. - oświadczyła, podnosząc się z miejsca. Wyprostowała się dumna, jak na arystokratkę przystało i znów zlustrowała Go z góry na dół. - Myślałam, że dorosły mężczyzna nie będzie mieć problemu z czytaniem. - powiedziała tym nudnym, bezbarwnym głosem, jakby zupełnie nie poruszył jej fakt, iż Casper popełnił błąd w zamówieniu... A Birdy mówiła, że jest kompetentny i zawsze jest wszystko na czas. Nie należy wierzyć we wszystko, co mówi Birdy, jeśli dotyczy to kogoś, kto jest chociaż trochę przystojniejszy. Zawsze zapominała powiedzieć wtedy o brakach w zachowaniu takiej osoby. - Co teraz?
Casper Angel Tease
Wiek : 30
Wzrost : 185cm
C. szczególne : "Puste" spojrzenie; lewa ręka w geometrycznych tatuażach ze słowem "PAST" na kłykciach; zapach
Anastasya była osobą, która nie miała trudności z pochwyceniem uwagi Caspra. Miała w sobie coś oryginalnego i nieprzeniknionego. Sama jej postawa - taka drobna, biała niczym zbłąkany płatek śniegu, z różańcem w dłoni i tajemniczym spojrzeniem dwukolorowych oczu. Tease lubił tak barwne postacie, lubił wiedzieć o nich jak najwięcej. Dziewczyna nawet mówiła zupełnie inaczej, niż wszyscy. Jej rosyjski akcent zmieszał się z walijskim i mężczyzna aż minimalnie przekrzywił głowę, wsłuchując się w każde wypowiedziane przez nią słowo. Na sam koniec uśmiechnął się promiennie. Ba, nawet wyrwał mu się cichy śmiech! Był osobą słowną, jeśli chodziło o interesy. Nie mylił się, nie oszukiwał. Dawał i brał dokładnie tyle, ile powinien. Oczywiście, że negocjował. Oczywiście, że w skrajnych przypadkach naciągał na wysokie ceny. Ale nie zmieniał wtedy wcale wartości sprzedawanego produktu, a jedynie mieszał kupującemu w głowie. Jednak w takich sytuacjach Casper po prostu nie dopuszczał się oszustw, bo zbyt wysoko cenił sobie swoje usługi. Ryzykant jakich mało, ale żyjący zgodnie z ustawionymi przez siebie zasadami. - Spokojnie. Upewniam się tylko, że zrozumieliśmy się co do produktu. Było trochę zamieszania ze zdobyciem go... Następnym razem poproszę o dokładniejsze informacje. Będzie szybciej i wygodniej dla każdego. - oświadczył stonowanym głosem. Humor miał niezły, jak narazie wszystko szło jak z płatka. Po części faktycznie chciał upewnić się, że ma dobre papierosy... Ale jednocześnie ciekaw był zachowania Nastyi. Lubił sprawdzać lubi. Wyciągnął z kieszeni niewielki kamyk i mruknął nad nim "Reparifage", lekko pociągając przy tym różdżką. Zaklęcie to odczyniło działanie "Duro" i kamyk wrócił do swojej prawdziwej formy - eleganckiej, czarnej torebki z zapakowanymi starannie paczkami papierosów. W dokładnie takiej ilości, jaką zażyczyła sobie panna Moscova. Rozchylił lekko torebkę, aby jego towarzyszka mogła dostrzec zawartość, po czym dopakował do niej tę paczkę, którą dał jako pokazową. - Wszystko się zgadza? - zapytał jeszcze grzecznościowo, bo przecież wiedział, że tak jest.
Nie dała po sobie poznać, że cichy śmiech mężczyzny nieco wytrącił ją z równowagi. Nie mogła nad tym zapanować, ale za każdym razem, gdy była w takiej sytuacji miała wrażenie, że to właśnie z niej się naśmiewają. Boże, jak ona tego nie znosiła! Usta automatycznie zaciskały jej się w wąską linię... Ale tylko to było oznaką jakichś innych uczuć poza bezbarwnością... O ile "bezbarwność" jest jakimś uczuciem. Czasem to, co czuła było niemalże tak blade, jak jej włosy; jakby nie tylko jej ciało miało albinizm, ale i dusza. Właściwie, to było czasem problematyczne, bo chciała krzyczeć, chciała śmiać się głośno i chciała okazywać uczucia... Ale chyba nie potrafiła. Wychowywana była w rodzinie, gdzie wszystko było przytłumione, jak pod grubą warstwą śniegu i nie miała gdzie nauczyć się krzyczeć. No, była też druga opcja i Nastya po prostu nie znalazła jeszcze osoby, która doprowadzi ją do momentu, w którym zacznie wrzeszczeć ze złości i bezsilności, bo ten człowiek będzie tak irytujący, że tylko to jej zostanie. Wracając jednak do tematu papierosów. Miała nadzieję, że mężczyzna chociaż przyniesie jej resztę, cokolwiek... Klient płaci, klient wymaga, tak? Już miała zamiar dodać, że niech zapomni o zapłacie, ale sprawa się wyjaśniła. No cóż, panna Moscova była ukontentowana takim obrotem sprawy. Pozwoliła sobie nawet na to, by kącik ust drgnął jej ku górze. - Rozumiem. - skomentowała krótko, przyglądając się mężczyźnie z ledwo widocznym zainteresowaniem. Biały nosek zmarszczył się, gdy kamień zamienił się w opakowanie. No, no, no... Zmyślne czary, to musiała przyznać. Pokiwała głową z uznaniem i zaczęła grzebać po kieszeniach. Nie lubiła w sobie tej cechy, ale zdarzało jej się gubić rzeczy. Tym razem, na szczęście, nie miała tego problemu i wkrótce wyjęła z kieszeni sakiewkę. Podała Mu ją. - Tak, wszystko się zgadza. Pieniądze także powinny się zgadzać, przeliczyłam trzy razy. - powiedziała, odbierając od Niego swoje papierosy. Wyjęła jedną paczkę i obróciła ją w palcach. W końcu schowała ją za pazuchę, by mieć ją przy sobie, gdy zachce jej się palić. Resztę schowa do kufra w dormitorium, tam będą bezpieczne. - Miło było robić z Tobą interesy. - oświadczyła takim tonem, jakby było jej raczej wszystko jedno, niżby faktycznie było jej miło.
Casper Angel Tease
Wiek : 30
Wzrost : 185cm
C. szczególne : "Puste" spojrzenie; lewa ręka w geometrycznych tatuażach ze słowem "PAST" na kłykciach; zapach
Ta "bezbarwność" otaczająca Nastyę była czymś, co niemalże przyciągało Caspra. Ta inność była czymś, co uwielbiał zgłębiać i poznawać. Dziewczyna nie była w jego typie jako partnerka - zresztą, uznawał ją w pewnym sensie za zbyt młodą. Tak czy inaczej, najważniejszą kwestią nie był w tej chwili pociąg seksualny. Panna Moscova była zwyczajnie intrygująca, miała w sobie coś niesamowitego. Tease najprawdopodobniej chętnie zostałby tą osobą, która wyzwalałaby z niej różne emocje. Chciał zobaczyć ją wybuchającą płaczem równie mocno, co zwijającą się ze śmiechu. Chciał dowiedzieć się, jak wygląda gdy rozsadza ją złość. Przy tym wszystkim miał wrażenie, że to porcelanowa lalka, którą mógłby zniszczyć zupełnie przez przypadek. Ściskało go w żołądku, że choćby przy dotknięciu mogłaby roztopić się jak delikatny płatek śniegu. Jednocześnie chciał się zbliżyć i zachować dystans. Coś niemalże niepokojącego pojawiło się w jego umyśle, jakby chciał przetestować ją niczym królika laboratoryjnego. Ale powstrzymał się i po prostu przyjął sakwę z pieniędzmi, otrząsając się z rozmyślań. Chyba sen jest bardziej potrzebny, niż mu się wydawało... Podrzucił sakiewkę raz delikatnie, a potem zajrzał do środka. Odruchowo musnął dwie monety opuszkami palców, jakby dla pewności, że wszystko się zgadza. Nie był osobą ufną. W pewnym sensie widział, że Nastya by go nie oszukała, ale sprawdzić musiał. - Polecam się. Mogę może w czymś jeszcze pomóc? - Poprawił przy tym kołnierz swojego płaszcza, bo zapowiadało się już na koniec spotkania. Wiedział, że nie zapomni o Ślizgonce i już czuł, że nie może doczekać się kolejnego spotkania.
Huh, nigdy nie myślała, że coś takiego może przyciągać. Była zdania, że to właśnie te najbarwniejsze osoby mają najwięcej znajomych i to właśnie to jest czymś, co najintensywniej przyciąga. Ona pozostawała w swojej bezbarwności niemalże sama i jakoś... Nie narzekała. Cisza i spokój to coś, co panna Moscova kochała z całego serca. Może dlatego tak dobrze czuła się w kościele czy cerkwi? Tam nie było tego zbędnego szumu, rabanu, gadulstwa. Tam mogła w świętym spokoju skupić się na modlitwie i najzwyklejszym na świecie myśleniu. Lubiła Hogwart, ale czasem miała dosyć tego, że niemalże wszędzie natykała się na jakichś ludzi. Może miała pecha? Albo po prostu nie potrafiła szukać... No tak! Tak! Tak! Właśnie zdała sobie z czegoś sprawę. To, czego najbardziej brakowało jej w roku szkolnym to niemożność gry na pianinie, które kochała całą sobą! I oto pojawił się przed nią Casper Tease, który przecież przeszmugluje dla niej to, czego chce! To znaczy, w tym przypadku nie chodziło o szmuglerstwo, a całkiem zwykłą pomoc. Jak wspomniałam - Nastya nie potrafiła szukać. Wiedziała, że gdzieś w Hogwarcie musi być miejsce z tym instrumentem, ale nie miała zielonego pojęcia gdzie. On będzie wiedział. Zaczesała za ucho kosmyki włosów i utkwiła w twarzy mężczyzny różnobarwne tęczówki. Niewzruszoną twarz Ślizgonki rozjaśnił blady, trochę krzywy uśmiech, który jak zwykle nie obejmował oczu. - Myślę, że mógłbyś mi się jeszcze przydać. Nie wiem, ile byś za to chciał... Ale potrzebuję pianina. To znaczy, nie, że masz je tu przynieść, a pomóc mi je znaleźć, bo w Hogwarcie ono na pewno jest, tylko ja nie umiem szukać. - ostatnie zdanie powiedziała z nutką goryczy i irytacji na swoją życiową nieporadność. - A jeśli nie ma, co jest możliwe... Możesz po prostu pomóc mi się wymykać, żebym mogła pograć trochę raz czy dwa razy w tygodniu. Muszę ćwiczyć. Teraz wyglądała na nieco bardziej ożywioną, niż wcześniej. Cóż, wizja gry na pianinie była wyjątkowo kusząca! Zwłaszcza, że tak rzadko miała okazję to robić, kiedy była w szkole. W Durmstrangu było pianino i znalazła je samodzielnie! W jednej z zakurzonych klas, stało samotnie i niszczało. Musiała nieźle się nagłowić, jak je nastroić i naprawić ubytki, ale jakimś cudem się udało. Nie od parady ma mózg i różdżkę. - Tylko nie wiem, ile byś za to chciał.
Zdecydowałeś zapisać się do Klubu Therii i teraz masz szansę przekonać się, czy okazało się to mądrą czy nierozsądną decyzją! W tej grze spotkać może Cię wszystko - dlatego bądź czujny. Panuje zasada kto pierwszy ten lepszy, dlatego którekolwiek z was może napisać post jako pierwsze. Najważniejsze informacje są tu a zasady tu. Proszę o wklejanie pod postem kodu:
Kod:
<zg>Kostka</zg>: [url=LINK DO LOSOWANIA]LICZBA OCZEK[/url] <zg>Pole</zg>: NUMER POLA <zg>Efekt</zg>: EFEKT POLA
Powodzenia!
______________________
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Na brodę Merlina jak bardzo nie mógł się doczekać rozpoczęcia rozgrywek w grze Theira. Rok temu skupił się tylko i wyłącznie na klubie pojedynków, ale teraz zamierzał naprawić ten błąd. W końcu i tak cierpiał na brak adrenaliny do której przywykł już od najmłodszych lat. Był przez to pewny, że sędziwego wieku to nie dożyje, ale nie martwiło go to jakoś za bardzo. Zbyt mocno uwielbiał to uczucie, lepsze niż alkohol, lepsze niż największa faza po narkotykach. Dostał informację o wyznaczonym miejscu gdzie miałby z kimś zagrać. Słyszał wiele opowieści o tej grze, dlatego też nie zabrał swojej różdżki, a tę którą zdobył po pojedynku z prefekt Gryffindoru. Zresztą po tak długim już użytkowaniu tej różdżki posługiwał się jak swoją własną. Przybył w końcu na wyznaczone miejsce ubierając się jak zwykle w spodnie od garnituru w szarym odcieniu i koszulę z długim rękawem. Tym razem w odcieniu bardzo jasnego błękitu. Szedł z miotłą opartą na ramieniu, kilka spojrzeń śledziło tą dziwaczną kombinację, lecz po krótkiej wymianie spojrzeń odganiał natrętnych gapiów. Usiadł na ławce gdzie leżała gra. Otworzył pudełko i przeczytał instrukcje. Uśmiechnął się półgębkiem do siebie. Zapowiadała się naprawdę ciekawa zabawa. Klątwę którą opisano w zasadach bardzo dobrze była mu znana i wolałby chyba wyjść z tego cały połamany niż być pod jej wpływem. Zamknął pudełko i odłożył je obok siebie czekając w spokoju na drugiego gracza. Nie zastanawiał się nad tym z kim będzie gał, przynajmniej do czasu, aż ten nie pojawił się. - Drama? - Uśmiechnął się kpiąco, lecz na końcu uśmiechnął się życzliwie i poklepał miejsce na ławce po drugiej stronie opakowania z grą. - Siadaj, to może być jeszcze ciekawsza rozgrywka niż się spodziewałem - powiedział do koleżanki, chociaż tutaj słowo koleżanka było raczej mocnym nadużyciem. Nie wiedział czy dziewczyna znała zasady tej zabawy, więc podał jej opakowanie z jej opisem, sam zaś zaczął rozkładać planszę i wyciągać kostki, oraz pionki. - Który chcesz? - Dał jej wybrać pierwszej kolor pionka, chociaż te były już nieco wyblakłe i podniszczone przez czas, oraz niespodzianki jakie Theria oferowała. Zresztą wyglądały tak samo jak cała plansza, ale to nawet na chwilę go nie zniechęciło do podjęcia tego ryzyka. - Gotowa? Rzucam pierwszy. - powiedział do dziewczyny i kładąc swojego pionka na start wziął kości i rzucił je na planszę. Zaraz po tym wyciągnął różdżkę, która przecież cały czas znajdowała się w jego kieszeni. Pionek poruszył się sam, przesuwając się o siedem pól do przodu, tak jak pokazała łączna suma oczek na dwóch kostkach. Przeczytał na głos tekst który pojawił się na środku planszy. Nie musiał go zresztą doczytać do końca by wiedzieć z czym będzie miał do czynienia. Nie zdążył się nawet podnieść jeszcze z ławki, a coś zaczęło się już dziać. Z kamiennego podłoża zaczęły wysuwać się ręce, chude, sine ręce nieumarłych. - Inferiusy - wycedził przez zęby tylko, a ten już stał przed Cortezem. Wysunął ręce do jego szyi lecz w tym czasie ślizgon wyrzucił z siebie zaklęcie. - Relashio! - Błysnęło światło, a wilgoć w powietrzu zamieniła się na żar ognistej kuli która wyrzuciła do tyłu potwora, który zawodząc rozpłynął się w powietrzu. Poczuł jak coś chwyta go za ramię i zrozumiał, że popełnił ogromny błąd - uznał, że gra stworzy tylko jednego przeciwnika do pokonania. Inferius już sięgnął mu swoimi kościstymi łapami do szyi. Poczuł jak lodowate ręce zaczynają się zaciskać, ale nie zamierzał stać bezczynnie. Odwrócił się na pięcie i wymierzył cios z łokcia prosto w szczękę nieumarłego, drugą ręką przykładając mu różdżkę do piersi i znów wypowiedział poprzednio rzucone zaklęcie. Poczuł swąd palonych zwłok, przez co trochę zieleniał na twarzy. Kolejne dwa te same zaklęcia spowodowały, że dwa ostatnie stwory zniknęły z mostu. Odetchnął głęboko spoglądając się na Ślizgonkę. Roześmiał się nagle nerwowo i opadł na ławkę opierając się o ściankę. Przeniósł wzrok na planszę i chwycił za kostki. Wyciągnął otwartą rękę w stronę dziewczyny i ciągle się uśmiechając rzucił: - No to teraz twoja kolej. - Po czym oddał jej kostki czekając na to co pokaże pole na środku planszy.
Kostka: 4 i 3 później parzysta - 6 Pole: 7 Efekt: „TRUP, KTÓRY ZACZYNA JUŻ ŚMIERDZIEĆ, ALE JESZCZE CIĄGLE ZASTANAWIA SIĘ NAD SWOIM POWROTEM DO ŻYCIA - UPARTY TRUP.”
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Dreama dalej miała problem na przestawienie, z czasu wakacyjnego na szkolny. Godziny wydawały płynąć całkowicie inaczej, w ślimaczym tempie wręcz, co sprawiało, że posiadała zdecydowanie zbyt dużo czasu. Uczy jej się nie chciało, bo ile można. Gadać z ludźmi też niezbyt, bo ile można przesiedzieć - ciąglę w tym samym towarzystwie - można dużo, ale ona chciała poznawać nowych ludzi. Nawet jeśli mieli to być ludzie z jednej placówki, których widywała dzień w dzień na tych samych korytarzach. Kiedy po szkole rozeszła się plotka, że jest możliwość, że jakiś śmiałek pomimo powszechnych zakazów, organizuje rozgrywki Therii od razu się zgłosiła. Do odważnych należała i chociaż nie była to typowo pusta, gryfońska brawura - to nie bała się o swoje życie, a Theria zdecydowanie należała do gier, w czasie których można było je stracić. No, co najmniej zostać bardzo mocno uszkodzonym. Na miejscu pojawiła się trochę po czasie. Ostatnio nie mogła się nigdzie wyrobić i właściwie ciągle się spóźniała, a naprawdę - nienawidziła kiedy ktoś musiał na nią czekać. Jak wielkie było zdziwienie ślizgonki, kiedy zobaczyła swojego przeciwnika. - Wiem, wiem, cieszysz się niezmiernie, ja zresztą też - delikatnie podrapała się po policzku. Cortez nie wyglądał na takiego co to lubił grać w planszówki. Może ich gra różniła się od tych mugolskich, bo w tamtych nie było magicznych bajerów, jednak to dalej była gra. Nigdy nie była świadkiem rozgrywek na żywo, dlatego dość sceptycznie podchodziła do niebezpieczeństw o których opowiadali inni ludzie. No, ale wszystko mogło się zdarzyć - byli w Hogwartcie. Uwagę dziewczyny na chwilę odwróciła miotła, którą chłopak położył na ziemi. Czy on miał zamiar sobie polecieć w momencie, gdyby zaczęły się dziać, jakieś grubsze akcje? - O kochany, chyba nie myślisz, że Ci pozwolę korzystać z tej miotły - uśmiechnęła się delikatniej i zagarnęła rękawy mocno pomarańczowej, ciepłej bluzy, którą postanowiła tego dnia założyć. - Albo gramy sprawiedliwie albo wcale, ślizgon, ślizgonem, ale jakieś zasady muszą istnieć - siadła na ławce naprzeciwko. - Zresztą, nie powiesz mi, że tak bardzo boisz się konsekwencji złych ruchów, że musisz ratować się z opresji własnie w taki sposób - Drama wzruszyła niewinnie ramionami. Vin-Eurico raczej nie miała zbyt wiele wspólnego z Aleksandrem. Wiedziała, że istnieje i sobie żyje, ale raczej nie wchodziła mu w paradę. On zresztą też nie, więc jakoś bardzo dziewczynie nie przeszkadzał. No czasem dochodziło między nimi do wymiany zdać, ale nastolatka nie mogła nic poradzić na to, że chłopak chwilami tak bardzo irytował. Kontynuowała bez słowa, patrząc z boku na jego ruchy, co jakiś czas rzucając wzrokiem na planszę. Pierwszą rzeczą, która pojawiła się przed nimi były inferiusy. Potwory były naprawdę przerażające, gorsze nawet od zombie z filmów, które tak lubiła. Śmierdziały niemiłosiernie, a zapach wzmocniło dodatkowo zaklęcie, które rzucił ślizgon żeby je pokonać. - Jakbym wiedziała to bym wzięła maskę gazową albo posmarowała jakimś ładnie pachnącym kremem pod nosem - mocno zmarszczyła brwi na samo wspomnienie wyglądu obrzydliwych istot. Westchnęła głęboko i wzięła w dłoń kostki. Zamknęła je pomiędzy dłoniami, chuchnęła na szczęście, parę razy nimi wstrząsnęła i rozrzuciła na ławeczce. Zacisnęła usta w cienką linię, oczekując na to co się przydarzy. Poczuła delikatnie drżenie podłoża, drżenie, które przypominało Dramie stukot stada, z którym miała już do czynienia. Dziewczyna pobladła trochę i spojrzała na planszę, hasło które pojawiło się na niej nie nasuwało do głowy zbyt wielu pomysłów, a ona modliła się w duszy, by przypuszczenia, okazały się fikcją. Skierowała swoje spojrzenie na krajobraz, który ich otaczał, kiedy nagle, jakby znikąd wyrosły przed nimi buchorożce. Stado zwierząt pędziło na nich z zawrotną szybkością. Wielkie zwierzęta, silne i niebezpieczne - pędziły dokładnie na nich. Nie było ucieczki, a ją jakby sparaliżowało. Czy właśnie tak miała zginąć? Wybuchnięta przez róg? Przymknęła oczy w oczekiwaniu na ból, kiedy stado było już bardzo blisko i nic się nie stało. Zdziwiona otworzyła powieki i aż westchnęła z wielką ulgą. Przeżegnała się nawet po mugolsku i mocno pokręciła głową, jakby przecząc sobie samej. - Mam nadzieje, że nie rzucisz czegoś gorszego - przeraziła się nie nażarty i oddała mu kostki po czym wytarła spocone dłonie, o czarne jeansy.
Kostka: 1 i 3, później 6 Pole 4 :< Efekt: "KTO NA LUDZI PATRZY JAK NA STADO I UCIEKA PRZED NIM CO SIŁ W NOGACH, TEGO ONO Z PEWNOŚCIĄ DOPĘDZI I WEŹMIE NA ROGI. "