Gdzieś tam na moście, kawałek od punktu widokowego jest sobie taka kamienna ławeczka, z której również rozciąga się całkiem ładny krajobraz z tym, że można tutaj też usiąść.
Przemilczał akt naprawy części od aparatu, dokładnie obserwując, jak wszystkie plastikowe elementy łączą się w kilka większych. Przedmiot wciąż jednak nie odzyskał wyglądu sprzed kolizji. Keith myślał, że Jonathan jest studentem. Nic dziwnego, młody Rousset rzeczywiście wyglądał jak jeden z nich. Zdążył się do tego przyzwyczaić. Mimo tego postanowił nie formować odpowiedzi wprost. Jeśli jego rozmówca zorientuje się, że proces edukacji ma już za sobą to dobrze. Jeśli nie... cóż, wtedy dostarczy Jonathanowi nie lada rozrywki. - Zależy jaki kierunek obierzesz. Na przykład na moim uczyliśmy się wróżbiarstwa i wszystkiego co z nim związane. Możesz wierzyć lub nie, ale to dziedzina bardzo obszerna i nie starczy jednego życia, aby przestudiować i wyszkolić się we wszystkich jej specjalizacjach. Ja obrałem te najbardziej podstawowe. Karty, chiromancja, tasenografia, keromancja, runy... Jednym słowem wszystko to, czego uczą w szkołach. Jak na razie nie czuję pociągu do bardziej wymyślnych technik wróżenia. Cały monolog Fabien wypowiedział, dokładnie studiując poręcz mostu. Jak można się nią nie zainteresować? Przecież jest taka fascynująca...
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
W międzyczasie Keith wyciągnął z aparatu klisze, które i tak już zostały narażone na światło, poprzez niefortunny wypadek. Drobniejsze części, które obawiał się, iż może po drodze do zamku zgubić, pochował do kieszeni, natomiast sam szkielet aparatu odłożył na bok, acz ostrożniej i bezpieczniej, tak by zaś go przypadkiem nie zrzucił. Wystarczało mu już na dziś wypadków. Wróżbiarstwo, prawdę powiedziawszy, nigdy się tym nie interesował. Można rzec, iż wolał przedmioty bardziej konkretne niż przepowiadanie przyszłości z kupki fusów. Dlaczego wciąż nie usłyszał przepowiedni wobec niego, która by się sprawdziła? - I sprawdzają się te przepowiednie? - Zapytał najzwyklej w świecie ciekaw, czy studenci takich kierunków rzeczywiście potrafią powiedzieć co się kiedyś wydarzy. Może on po prostu nie spotkał jeszcze nigdy wróżbity z prawdziwego zdarzenia? Może gdyby takowego znał, ten by mu przepowiedział, że nie powinien na przykład dzisiaj na most brać aparatu, bo nie będzie z tego nic dobrego? Jedyne co jeszcze zrobił, to nieco przekręcił i rzucił z niezadowoleniem przez drewnianą barierkę (tą w którą z wielką pasją wpatrywał się białowłosy) prześwietlony film z aparatu, na nic i tak już mu się nie mógł przydać. - Jednak niż tajniki wróżbiarzy, już bliższe mi tajniki zaklęć - stwierdził zauważając, że pojęcia jak "tasenografia" mówią mu tyle, co większości rok 1389 i bitwa podwodna, albo dokładna liczba kalorii w produktach codziennego spożycia, na czym on akurat doskonale się znał. A o głodzie właściwie też przypomniał sobie teraz jego żołądek. Oczywiście jego wołanie o jakiekolwiek jedzenie miało jak zwykle zostać zniwelowane przez silną wolę Everetta.
Jonathan przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Co mu powiedzieć, żeby nie go nie zrazić i jednocześnie usatysfakcjonować? Był to problem z jakim boryka się każdy wróżbiarz. Jednak w tym przypadku młody Rousset chciał udzielić Keithowi takiej odpowiedzi, by dodatkowo nie zrazić go do swojego przedmiotu i nie mówić zagadkami. Ciężkie zadanie, ale nie niewykonalne. - Hm. To zależy od wiedzy, umiejętności i potencjału wróżbity. To jasne, że ten z wrodzonym jasnowidzeniem będzie mógł dostrzec w przepowiedniach więcej, niż przeciętny czarodziej. Mimo tego są dziedziny, które nie wymagają żadnej mocy. Za przykład może posłużyć tasenografia, czyli dosyć popularne wróżenie z fusów. Jedyne co musi zrobić wróżbita, to rozpoznać kształty, jakie pojawią się w filiżance. Następnie trzeba odszukać znaczenie tych symboli i złożyć w przepowiednię. To ostatnie bywa momentami bardzo trudne. Czy taka odpowiedź ci wystarczy? Mogę opowiadać o tym godzinami, ale widzę, że mam do czynienia z racjonalistą - uśmiechnął się kwaśno. - Podsumowując jednak, jeśli pójdziesz drogą, którą wyznacza dana wróżba, to ona się spełni. Kolejny wykład pozalekcyjny. A może warto byłoby założyć jakieś koło zainteresowań? Ugrupowanie Młodych Niedowiarków brzmi całkiem nie najgorzej...
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Wielu racjonalistów na pewno wróżbitom było dość ciężko przekonać do tego, iż być może jakaś prawda tkwi w tym co pokazują karty, czy tam fusy. Chociaż rzeczywiście, dla Everetta brzmiało to okropnie absurdalnie. Przecież to on decydował o wszystkich swoich ruchach, o swojej przyszłości, a nie układ planet czy kupka fusów. Mimo wszystko, to co mężczyzna mu mówił, zaciekawiło go, na tyle, że już układał w głowie przeróżne pytania. - A jak wielu urodzonych jasnowidzów jest na roku? - To nawet bardzo go zastanawiało. Zawsze był święcie przekonanym, że na takie studia idą tylko Ci, którym nie chce się czegokolwiek uczyć, a jednocześnie chcą być na uczelni. I to pytanie było czysto ciekawskie, ot takie tam statystki umysłu bardziej analitycznego. - Czyli, jeżeli wróżba się nie sprawdzi, wystarczy powiedzieć, że dana osoba poszła inną ścieżką? - Uniósł lekko brwi, zauważając jak bardzo wygodne jest to wytłumaczenie. Na takiej zasadzie mógłby stwierdzić, że jest mistrzem typowania numerów na loterii, tylko, że po prostu za każdym razem piłeczki obejmują niewłaściwą drogę i najzwyklej w świecie wylosowanymi są te inne. - Chyba za wiele samych przypuszczeń w tych dziedzinach, a może mam za małą wiarę - rzekł wzruszając lekko ramionami. Ewentualnie nie spotkał dobrego wróżbity, to też możliwe. Ale rzeczywiście ufność Everetta w różne nienamacalne sprawy była bardzo niska, z resztą on w ogóle miał mało wiary. O dziwo, nawet w siebie. Co chyba nawet było widać po tym co robił z sobą. Wszakże by być idealnym, musiał być chorobliwie wychudzonym. I wciąż mu dość, tego niknięcia w oczach, nie było!
- Wróżbiarstwo nie wymaga wrodzonych zdolności. Mogą się one oczywiście przydać, bo niekiedy otwierają one coś na zasadzie furtki, pozwalają lepiej zrozumieć przepowiednię. Mimo to każdy może wyczytać przyszłość, techniki te wymagają od wróża jedynie umiejętności interpretacji. Nie należy mylić jasnowidzenia z wróżeniem. Do jasnowidzenia, bądź jasnosłyszenia nie potrzeba żadnych wymyślnych technik. Obdarzony po prostu wpada w trans i krzyczy to, co widzi, bądź słyszy - odparował, po czym zamyślił się. - Nie jestem do końca pewien, ilu studentów ma takie zdolności. Podejrzewam jednak, że ich liczba nie powinna przekraczać pięciu osób. To było dosyć dziwne. Studia wróżbiarskie, a zadatki na naprawdę dobrych wieszczy miała tylko garstka osób. Cóż... w sumie to nie ich wina, że mieli przewagę nad zwykłymi czarodziejami. Kolejne pytanie, które miało podważyć racje Jonathana... - Nie, tego nie powiedziałem. To byłoby bardzo wygodne rozwiązanie. Aczkolwiek nie jest to do końca nieprawda. Zazwyczaj wina leży po stronie wróżbity i jego braku umiejętności. Nigdy jednak nie można być do końca pewnym, dlaczego dana wróżba nie odniosła skutku. W sumie to symbole są takie ogólne, że jakbyś ich nie zinterpretował, zawsze znajdziesz do nich jakieś odniesienie w przyszłości. Rozumiesz, prawda? - uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem. Dopiero gdy skończył mówić zorientował się, że nieco zagmatwał temat. - Podsumowując, wróżbiarstwo rzeczywiście wymaga wiary w siebie i w to, co masz w filiżance, bądź w kartach.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Właściwie miał wrażenie, że wróżbiarstwo polega (o ile już rzeczywiście się sprawdza) raczej na jakimś talencie, być może właśnie zmyśle jasnowidzenia. Coś mniej więcej jak osobny na studiach artystycznych, zwykle musieli mieć jakiś talent by się tym zajmować. Keith natomiast miał nie najgorszą pamięć, czyli pewne predyspozycje do zajmowania się choćby takimi dziedzinami jak rozległe dzieje historii magicznej. - Czy więc ty należysz do tej piątki? - Ot tak mu jeszcze ostatnie pytanie przebiegło przez myśl. Ho, ho może nawet miał do czynienia z jakimś uzdolnionym jasnowidzem? Jeszcze nigdy takowego nie spotkał, może prawdziwy wróżbita powiedziałby mu coś interesującego? Z drugiej strony przeszła mu przez myśl mała wątpliwość, czy czasem nie zakrawa to nieco o legilimencje. Wróżbita mógł z jakiejś prawdziwej wróżby dowiedzieć się przypadkiem zbyt wiele, a to na pewno nie byłoby dla Everetta pożądane. W tych kwestiach wolał uważać. - Domyślam się, że wiele z tych symboli musi mieć mało wyszczególnione znaczenie - przyznał, ot tak drogą czystej logiki dochodząc do tego, że skoro wielu wierzy w te wszelakie symbole, to w jakiś sposób muszą się one sprawdzać. Najprawdopodobniej właśnie przez możliwość dopasowania ich do naprawdę wielu sytuacji. - Mam nieodparte wrażenie, że to jednak nie dla mnie, wolę pewniejsze fakty. Chociaż w historii też bywa niekiedy wiele niedopowiedzeń - uznał wracając myślami do jakichś zapisów sprzed setek lat, którym niekiedy brakowało rzetelności, zwłaszcza, gdy okazywało się, iż spojrzeń na daną sytuację jest kilka. Niemniej jednak, ta wiedza była dla niego znacznie pewniejsza.
Zaśmiał się pod nosem. Kolejny niedowiarek... W sumie nic dziwnego. Wróżbiarstwo rzeczywiście było całkiem... niecodzienną sztuką? nauką? dziedziną? W każdym bądź razie nie wszyscy je pojmowali i nie wszyscy je pojąć chcieli. Padło pytanie o zdolności jasnowidzenia Jonathana? Czy powinien o nich wspominać? W sumie nic dziwnego, że nauczyciel wróżbiarstwa jest jasnowidzem, byłoby to nawet pożądane. Jeśli nie zdradzi tego teraz, to i tak po jakimś czasie pojawią się plotki na ten temat. Krążyłyby po Hogwarcie, nawet gdyby Fabien tak naprawdę potrafiłby tylko tyle, ile uczy dzieci i młodzież. Nie byłoby więc sensu tego ukrywać. - Owszem, jestem jasnowidzem. Jest to tylekroć dar, ile klątwa, a mimo to uważam, że nie jest najgorzej żyć jako jasnowidz - mówiąc to czyścił spodem koszuli swoje okulary i, spod przymrużonych powiek, przyglądał się swetrowi Keitha. - Wracając jednak do pytania o symbole - nasadził szkła z powrotem na nos. - Chodzi w nich o to, że ich znaczenie jest mimo wszystko precyzyjnie określone. Z drugiej jednak strony można to interpretować na wiele sposobów. Dajmy na to bransoletę. Oznacza ona przyszły ślub. Nie wiadomo jednak, kto dokładnie ma go brać. Może to być osoba, której wróżymy, albo ktoś z jego rodziny. Niewykluczone, że we wróżbie chodziło o nieznaną danej osobie parę, która akurat brała ślub, kiedy ta przechodziła obok kaplicy. Możliwym jest również to, że hajtał się ktoś z jego rodziny, a on nic o tym ślubie nie wiedział. Rozumiesz? Wróżbiarstwo może nie daje nikomu stu procentowej pewności, ale każdy lubi znać chociaż zarys tego, co go w przyszłości może czekać, nie uważasz? - o tak, barierka po drugiej stronie mostu była bardzo fascynującym obiektem...
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Prawdziwe jasnowidztwo jednak nawet brzmiało bardziej poważniej, niż jakieś odczytywanie przyszłości z kupki fusów. Litości, jak to brzmi, dowiedzieć się co Cię czeka po wpatrywaniu się w fusy na dnie filiżanki, powtarzał w myślach Everett zastanawiając się czy ludzie mocno wierzący w takie rzeczy oby na pewno mają równo pod sufitem. - I te proroctwa zawsze się sprawdzają? - Zapytał jeszcze adekwatnie wrodzonego daru. Ach dziś dla jego Krukońskiej ciekawości znalazł niesłychane ujście spotykając owego pasjonata wróżbiarstwa. - Zawsze wszystko wiesz pierwszy - zauważył, może niezupełnie poważnie, obserwując wróżbitę czyszczącego okulary. To akurat by mu się podobało, wszakże Everett bardzo chciałby wiedzieć wszystko wcześnie, przed innymi, o ile tylko to źródło wiedzy byłoby rzetelne. - Tylko tu się pojawia pytanie na ile to wróżby, a na ile zwykłe zbiegi okoliczności - stwierdził uznawszy, iż jeśli właśnie dostałby wróżbę ze ślubem pewnie prędzej czy później rzeczywiście natrafiłby na młodą parę, bo takowe stale gdzieś tam się widzi, czy też o nich słyszy. Kiedy padło ostatnie zdanie, Keith nieco poważniej się zamyślił, przeczesując przy tym swoje ciemne włosy. Nie był wcale pewnym na ile chciałby znać swoją przyszłość. Jasne, ciekawiło go, czy wyjechałby kiedyś do Grecji, czy zostanie jakimś cenionym naukowcem, czy parę innych spraw się ułoży, ale jednocześnie, czy chciałby dowiedzieć się, iż nic z tego nie wyjedzie? Ostatecznie te krótkie dywagacje w myślach zakończył stwierdzeniem, że mowa o WRÓŻBACH, czyli czymś absolutnie mało rzetelnym i czymś w co niezupełnie wierzył. - Każdy chce, ale usłyszeć jakie wspaniałe rzeczy go czekają, nikt nie słucha wróżb, żeby się dowiedzieć o pladze nieszczęść. Nie wiem więc, czy tak rzeczywiście każdy chce znać zarys przyszłości. Przynajmniej nie, gdy jest negatywny - rzekł opierając się wygodnie o oparcie ławki. I zastanawiał się tak w myślach, czy on chociaż sam zarys chciałby znać, bez względu na to czy byłby dobry, czy wręcz przeciwnie.
- Owszem, sprawdzają się. Przynajmniej w moim przypadku. Z drugiej jednak strony nie doświadczyłem ich znowu tak wiele, żeby móc porównywać. No i czasami wizje bywają w formie metafor. Wtedy trzeba to wszystko interpretować, co znowuż nie jest takie proste, w szczególności kiedy wieszcz jest młody, niedouczony bądź niedoświadczony. Jednak mimo wszystko mogę nieskromnie powiedzieć, że jeśli chodzi o przepowiadanie przyszłości, to nie mam w tej dziedzinie żadnych braków. Chyba, że mówimy o tych mniej konwencjonalnych, czy po prostu durnych technikach, jak na przykład wróżenie z pośladków, pępka, czy paznokci. To, że określono je mianem technik wróżbiarskich nie oznacza, że nimi są, jeśli wiesz, co mam na myśli - Jonathan oderwał wzrok od balustrady mostu. Nagle wstał i podszedł do barierki. Spojrzał w dół, przytrzymując okulary, coby nie zsunęły mu się z nosa. - Jako naukowiec powinieneś chyba wyznawać zasadę, że nie ma czegoś takiego jak zbieg okoliczności. Wszystko jest po coś i ma sens oraz swoje odzwierciedlenie w historii. Wróżbiarstwo rządzi się niezmiernie podobnymi prawami - spojrzał na Keitha znad okularów. - To bardzo mądre słowa - rzekł po chwili namysłu, kiedy uczeń wypowiedział swoje zdanie na temat wróżb. - Od razu widać jaki dom reprezentujesz - te słowa wypowiedział beznamiętnie, nie cechując ich ani negatywnie, ani pozytywnie. - Mimo wszystko zapraszam cię na moje lekcje. Nie musisz wróżyć, zawsze możesz poobserwować, albo podyskutować. W końcu wróżbiarstwo, jak zresztą inne lekcje nie opierają się tylko na jednym. Poza tym symbolika jest przydatna nie tylko w tasenografi i onejromancji, prawda? - sam nie był pewien, czy jakakolwiek inna dziedzina magii, której uczą w szkole rzeczywiście wykorzystuje symbole, ale nie zaszkodziło zapytać.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Takie wizje w formie metafor aż go zaintrygowały! Wszakże to dodatkowe zagadki, które trzeba rozwikłać. Dar daje jakieś obrazy, ale niedosłowne znaczenie i należy się głowic do czego to ma prowadzić... aż zachciał analizować wielkie proroctwa. Może właściwie poczyta nieco na ten temat? - Takie odgadywanie sensu danej wizji przedstawionej za sprawą metafor może być dość pasjonujące - rzekł zaraz po arsenale swoich przemyśleń. Wtedy już trzeba było zapewne logicznego myślenia i dobrego łącznia faktów. Zajęcie iście detektywistyczno-naukowe. Na jego drobnej twarzy pojawił się lekki uśmiech, gdy usłyszał o głupszych wersjach wróżenia. - Czyli nie urozmaicają wam zajęć za sprawą tego typu technik? - Zapytał przyznając w myślach, że nawet nie słyszał o takich metodach. To musiałoby być naprawdę ciekawy widok, lekcje z tego typu metod, o ile gdziekolwiek odbywają się takie zajęcia. O, to stwierdzenie, że wiadomo jaki dom reprezentuje było miłe. Keith wyjątkowo lubił, gdy chwalono go za jakiekolwiek objawy mądrości, siły psychicznej, dobrą pamięć, po prostu wszystko, co z umysłem się wiązało. Jakby potrzebował jakiegoś potwierdzenia, że jest rzeczywiście dobry w tym co robi. - Mam nadzieję - stwierdził adekwatnie reprezentowania Ravenlcaw. Każdy tu był związany ze swoim domem, więc i Keith chciał by było od razu widać, którego założyciela jest podopiecznym. Chociaż od jakiegoś czasu częściej jednak słyszał, że jest głupcem, wszakże końcu się głodził. Właściwie "zapraszam na moje lekcje" nie dało mu jednoznacznie do myślenia, że jego rozmówca to nauczyciel. Studenci w tej szkole, jeśli mieli ochotę mogli organizować lekcje dla młodszych uczniów i tak właśnie odebrał to Everett. - Lekcje na studiach? Może kiedyś z ciekawości wpadnę, jeśli nie masz nic przeciwko dyskusji ze słuchaczami - stwierdził od razu zakładając, że zapewne będzie zadawać sporo pytań. Zawsze lubił dowiadywać się nieco więcej, zagłębiać w temat. - Nie, właściwie symbolika przejawia się nawet w historii, a przede wszystkim w runach - dodał, otóż na runy uczęszczał. Wszakże była to nauka starożytnego języka, za pomocą którego wiele książek było zapisanych. A przy okazji, ponoć ludzie z tych znaków wróżyli. Rzekłszy te słowa, wstał z ławki, uznawszy, że już trochę za dużo tego siedzenia i wypadałby rozprostować chude nogi. Poza tym siedząc na tyłku, nie spali kalorii.
Z uśmiechem na twarzy oglądał reakcję Keitha. Może rzeczywiście go zainteresował? - O tak, interpretacja symboliki to wspaniała rzecz - pokiwał głową rozmarzony. Runy również były bardzo ciekawymi przedmiotami, ale Jonathanowi coś się przypomniało. W amoku tłumaczenia i dyskutowania o wróżbiarstwie zapomniał, że jego rozmówca nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, z kim tak zajadle rozmawia. Jakże zabawnie byłoby oglądać jego minę, kiedy się dowie! Mimo wszystko Fabien postanowił na razie nie mówić Everettowi o tym, że ma przed sobą nauczyciela. W sumie nie wiadomo, jak zareagowałby na taką wiadomość. Część uczniów uznaje nauczycieli za istoty wyższe i boi się ich, choćby nie wiadomo jak byli w porządku. Możliwe, że Keith należał do tej grupy ludzi, choć Rousset szczerze w to wątpił. Mimo wszystko lepiej nie kusić licha, najwyżej sam się domyśli. Chociaż... - Oczywiście, że nie mam nic przeciwko, ale wiesz... Jeśli raz się zapiszesz, będziesz musiał uczęszczać przez pewien czas na zajęcia. W końcu nie jest tak łatwo przestawić plan lekcji pod jednego ucznia - mrugnął do chłopaczka porozumiewawczo. - Z resztą jakby każdy co i rusz zmieniał zdanie na jakie lekcje chce uczęszczać... To powinno dać mu do zrozumienia, że Jonathan nie jest studentem. A jeśli nie? Cóż, taka ewentualność nie powinna grozić przy rozmowie z Krukonem. A teraz pozostało tylko czekać na reakcję. Z podekscytowania Fabien o mało nie roześmiał się w głos.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Rozprostowując nogi, ruszył w stronę barierki, by ostatecznie oprzeć się o nią plecami, a smukłymi palcami wybijać o nią niesprecyzowany rytm. Swoje spojrzenie na moment utkwił we fragmencie podłogi, na którym uprzednio leżał jego rozbity aparat, by skontrolować, czy czasem nie ma tam jakiegoś przeoczonego elementu. Dopiero słysząc kolejne słowa zaskoczony podniósł wzrok by utkwić go w Jonathanie. Oczywiście, że mowa o niemożliwości dopasowania planu pod jednego ucznia, czy też sugerowanie, że jest ich sporo i to najwyraźniej często, naprowadziła go na pewne trudne do zignorowania przeczucia, że chyba wcale nie ma do czynienia z kimś, kto w Hogwarcie się jeszcze uczy. - Nie jesteś studentem - już nawet nie zapytał, a stwierdził, przesuwając dłonią po włosach, jako geście mówiącym mniej więcej "Keith ty geniuszu, przecież żaden student tak nie gada o jakimś przedmiocie, tylko najwyżej o ostatniej imprezie. Myśl." Aż mu się głupio zrobiło! Ale nie przez to, że wdał się w taką gadkę z PROFESOREM, tylko dlatego, że się wcześniej nie zorientował kim on jest. Jednak fakt, że rozmawia z nauczycielem nie wydał mu się specjalnie ani straszny, ani jakiś dziwaczny. Profesja niewiele zmieniała. - Ale jestem geniuszem - rzekł nie żałując sobie sarkastycznego tonu. - Muszę popracować nad spostrzegawczością. Nawet mi nie przyszło do głowy, że już się tu nie uczysz. - Wyjaśnił pokrótce lekko przy tym gestykulując dłonią, a na jego twarzy malował się jakiś lekki uśmiech. - A przecież czemu nie, nie jesteś pierwszym młodym nauczycielem - przyznał analizując, że na Rowenę, w Hogwarcie wcale nie brakuje młodych przełożony. Tamtych jednak kojarzył, bowiem bywał na ich zajęciach. W wielkiej sali, a dokładniej stołowi nauczycielskiemu nigdy się nie przyglądał, bo w owym pomieszczeniu starał się spędzić jak najmniej czasu. - Więc muszę zobaczyć, czy będę mieć czas w te dni - ostatecznie stwierdził, wszakże wypadało przy tym pamiętać, że ma jeszcze inne lekcje, które być może mogłyby kolidować. A poza tym, chciał pierw sam zajrzeć do książek o prawdziwych jasnowidzach, przekonać się na ile go to interesuje, już nie pod wpływem całkiem ciekawej rozmowy, a na spokojnie.
- Owszem, nie jestem - roześmiał się Jonathan. - Tak naprawdę to zajmuje się wykładaniem wróżbiarstwa na poziomie szkoły podstawowej i tajników tarota na nieco wyższym szczeblu, więc ze studentami mam jako taki kontakt. Zmarszczył brwi i przegryzł dolną wargę, wpatrując się w ziemię. - Nie. Nie masz problemów ze spostrzegawczością. Równie dobrze mogłem być studentem niezwykle zaangażowanym w przepowiadanie przyszłości. Nie ma w tym w ogóle twojej winy - mrugnął do chłopaka i poklepał go po ramieniu. - W końcu od razu widać, żeś Krukon, a podopiecznym Roweny Ravenclaw nie brakuje bystrości. Jonathanowi wydawało się, że udało mu się przekonać chłopaka do swojego przedmiotu. Uśmiechnął się pod nosem, nie odrywając wzroku od ziemi. - Tak, zapraszam cię z całego serca. Nawet jeśli zajęcia nie spełnią twoich oczekiwań, to przynajmniej pośmiejesz się z tych, którzy aż nazbyt poważnie biorą wróżby, jeśli wiesz, co mam na myśli - ponownie puścił oczko do Keitha, po czym zaczął iść w kierunku swojej miotły. Gdy w końcu stanął przy ławce, o którą ta była oparta, wziął latający przedmiot do ręki. Ułożył go poziomo, po czym puścił. Miotła zawisła w powietrzu na wysokości jego kolan. Usiadł na niej. - Bardzo miło się rozmawiało, ale obawiam się, że nie mam już zbytnio czasu, na kontynuację tej dysputy. Masz jeszcze jakieś pytania? - poprawił palcem wskazującym okulary, które nieco zsunęły mu się z nosa.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Mimo pokrzepiającego poklepania po ramieniu, i tak uważał, że powinien był się domyślić. Otóż Keith bywał dla siebie niebywale surowy, fakt, że czegoś nie zauważył, czy też się nie domyślił, co było dość oczywiste, był dla niego ogromnie irytujący. Tyle dobrze, że miewał na głowie większe zmartwienia, więc i o tym prawdopodobnie w przeciągu paru minut najzwyklej zapomni. - Tak mówią - rzekł jednie, jakże lakonicznie na temat tego, iż ponoć Krukonom bystrości nie brakuje. Różnie to bywało, szczególnie, iż niektórzy zmieniali się na przestrzeni lat, bądź też zaniedbywali pielęgnowanie cech pożądanych przez dany dom. To, że ktoś przychodził do Hogwartu jako Krukon, jeszcze nie znaczyło, że przez całe życie to właśnie bystrość będzie jego najwyraźniejszą cechą. - Myślę, że się skuszę - rzekł z lekkim uśmieszkiem, szczególnie gdy wyobraził sobie tych uczniów ślepo zapatrzonych w wyniki danych wróżb. Och to mógłby być naprawdę interesujący widok. Poza tym, ta dzisiejsza rozmowa, jakby nie patrzeć, trochę wzbudziła w nim zainteresowanie tą techniką. Wszakże najprawdopodobniej były tam powiązania do jego, niezwykle ważnej historii! Poza tym, dobrze wiedzieć co nieco w każdej dziedzinie. Właściwie dopiero teraz Keith zwrócił uwagę na miotłę, z którą był Jonathan. To automatycznie przypomniało mu czasy, gdy jeszcze sam na niej latał bez wzbudzania obawy we wszystkich zebranych, że zaraz z niej spadnie. Kojarzyło mu się to jeszcze z pewnym Grekiem, z którym to pojedynkował się na zaklęcia podczas latania, ale tą myśl szybko wyrzucił z głowy. - Następne pytania zostawię na lekcje, do zobaczenia - rzekł jednie, po czym mocniej opatulił się swetrem, czując powiew zimnego powietrza. Postanowiwszy, iż zwlekać dalej nie będzie, wszakże musiał dokończyć spacerowanie, ruszył przed siebie. Ile to już było tych kroków? Tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt.
Uśmiechnął się do miotły na słowa Keitha. Kolejna nawrócona duszyczka. Może i ci Angole nie są takimi niedowiarkami, jak Jonathan się po nich spodziewał? - W takim bądź razie widzę cię równo za tydzień o dziewiętnastej zero zero w klasie wróżbiarstwa - uśmiechnął się szerzej do miotły. - Powodzenia ze składaniem tego wynalazku. Ledwie zdążył wypowiedzieć ostatni wyraz, wzbił się wysoko w powietrze, po czym wystrzelił w stronę zamku jak z procy. Po drodze zrobił jeszcze kilka ewolucji powietrznych, które wykonywał jeszcze na boisku od Quidditcha, ale w końcu zniknął za murami Hogwartu.
Wielka Sala nie była dziś miejscem, w którym chciałaby się znajdować, dlatego swoje powolne kroki skierowała od razu poza zamek. Zebrało się Cintii na spacery. No tak, przecież tak je uwielbiała. Czy na świecie było coś lepszego od samotnej wędrówki przed siebie? Bez codziennego zgiełku szkolnych korytarzy na których każdy zachowywał się tak głośno, że czasami Corinth ledwo powstrzymywała się od użycia zaklęcia. Po ciężkim tygodniu Ślizgonka wręcz jak zbawienia potrzebowała chwili spokoju, ciszy i odprężenia. Nieważne, że teraz powinna spać, że na zewnątrz jest chłodno, że zmarznie, że za parę godzin będzie pociągać nosem i leczyć się z męczącego kataru. Nieważne. Cintia przysiadła na ławeczce i uniosła spojrzenie ku niebu. Jasne tęczówki obserwowały uważnie gwiazdy, które delikatnym blaskiem odbijały się w oczach blondynki. Wypuściła głośno powietrze z bladoróżowych ust. Splotła ze sobą palce i zaczęła wpatrywać się nieco otępiałym wzrokiem przed siebie. Po chwili obracała przy tym niewielki kamyk między palcami, który podniosła z ziemi. Pewnie chcielibyście poznać myśli Cintii i jej wewnętrzne dramaty? No, to niespodzianka - dzisiaj Corinth nie miała żadnych ponurych myśli, ani nic złego w jej życiu się nie wydarzyło. Mruczała pod nosem jakąś piosenkę beztrosko machając nogami, jakby na wzór Luny Lovegood. W sumie, jakby się zastanowić, to obie miały nierówno pod kopułą, chociaż Cintia poważniejszych skrzywień psychicznych nie miała. Odgarnęła do tyłu długie, srebrzyste włosy skrzące się w świetle księżyca. W tym świetle, w którym jej pokrętny uśmiech na ustach wyglądał nieco mrocznie.
Po wysłaniu listu do Mii, Clara w pośpiechu zarzuciła na siebie płaszcz, wybiegła z dormitorium i z prędkością o jaką nikt nigdy nie podejrzewałby tej drobnej blondynki, dotarła na ławeczkę znajdującą się na moście wiszącym. W pędzie wpadła na kilku uczniów, jednemu chyba nawet wytrąciła książki z rąk, ale było jej tak śpieszno na spotkanie z krukonką, że tylko odkrzyknęła mu słowa przeprosin, nawet się nie odwróciwszy. Może obecna temperatura i nasilający się wiatr nie szczególnie sprzyjały spotkaniom na świeżym powietrzu, o czym Clara i jej leciutki płaszczyk przekonali się już po minucie siedzenia tutaj, ale z tego punktu rozciągał się taki widok, że warto było trochę pocierpieć. Jeśli razem z Mią uznają, że zrobi się za zimno to pójdą posiedzieć do zamku, o. Clara ze zniecierpliwienia zaczęła już wykręcać palce, nie mogła usiedzieć na miejscu. Stęskniła się za Mią, stęskniła się bardzo! Ponadto sama miała jej dużo do opowiedzenia, wszakże naprawdę długo się nie widziały. Tyle się zmieniło w życiu ich obu - musiały nadrobić zaległości, no!
Żmijka odłożyła na bok książkę, którą zawzięcie studiowała (czyli czytała to samo zdanie od jakichś piętnastu minut - jej głowa była po brzegi wypełniona innymi sprawami!), gdy dostała list od Clary, chwyciła płaszcz w pepitkę, by ubrać się po drodze i bez pośpiechu, ale i ociągania wyszła i ruszyła w stronę wskazanego przez przyjaciółkę miejsca. Cieszyła się, że Hepburn do niej napisała; w ogóle ostatnio miała dobry okres, a jeszcze w połączeniu z perspektywą rychłego spotkania z nią, zupełnie nie potrafiła trzymać swojego szczęścia (no właśnie, nie zadowolenia, szczęścia, moi mili! Mijka była szczęśliwa, a to jest poniekąd anomalia) wewnątrz siebie, wylewało się z niej ono każdym porem, świeciło w oczach, widniało na ustach i w sprężystym kroku. Niektórzy mijani uczniowie, którzy jako tako ją znali lub kojarzyli, nawet patrzyli na nią ze zdziwieniem, kiedy uśmiechała się do nich bez żadnych podtekstów i ironii. Zobaczyła Clarę siedzącą na ławce już z daleka i przyspieszyła kroku, nie mogąc się doczekać, kiedy sobie wreszcie od serca pobędą razem, bo w sumie Mii nawet nie była potrzebna szczególnie zawzięta rozmowa, wystarczyłoby wspólne emanowanie radością. Dawno nie miały takiej chwili tylko dla siebie, ostatnio mijały się w pośpiechu, rozmawiały na jakieś błache tematy, bo albo nie było czasu, albo po prostu głowy. Kiedy więc wreszcie usiadła obok niej, zamiast krótkiego słowa przywitania i lekkiego uśmiechu, co bardziej by do niej pasowało, posłała jej promienny uśmiech i uścisnęła ją mocno. - Clara, boże - mruknęła, wyswabadzając ją ze swojego uścisku, tymi słowami jednocześnie wyrażając wszystkie swoje emocje. Gadatliwa nie była nadal.
Clara dostrzegła zmierzającą ku niej Mijkę już z daleka. Już z jej postawy wynikało w jakim dziewczyna jest humorze - sprężysty krok dawał jasno do zrozumienia, że ma dobry dzień, tydzień czy miesiąc, że jest w wyśmienitym humorze. W pierwszym odruchu Clara miała ochotę wybiec Mii na przeciw i dziko przyjaciółkę wyściskać, ale w końcu zdecydowała się na grzeczne czekanie na krukonkę na ławce. Zdawała sobie sprawę z tego, że czasem trzeba było stwarzać jakieś pozory normalności i ogólnego ułożenia, nawet jeśli od środka non stop rozsadza energia - warto dodać, że ta energia nie pozwalała usiedzieć Clarze na miejscu od jakiegoś miesiąca, z wiadomych powodów oczywiście. Jaką to było cudowną odmianą, zwłaszcza po powrocie z wakacji w Egipcie. Z wakacji, które śmiało można było tytułować najgorszymi wakacjami gryfonki w życiu. Dziewczyny wreszcie padły sobie w ramiona i Clara długo nie mogła przyjaciółki puścić, z resztą sama Ursulis jakoś nie kwapiła się do rozluźniania uścisku. Naprawdę, ostatnio brakowało jej tylko Mii, stęskniła się za zwykłym i niezobowiązującym przebywaniem z tą krukonką. Kiedy wreszcie udało im się od siebie oderwać, gryfonka z radością dostrzegła, że Mia jest w podobnym stanie co i ona - wręcz promieniała szczęściem, zupełnie tak jak Hepburn! O ile łatwiej jest się tym wszystkim aż tak bardzo cieszyć, kiedy najbliższe ci osoby również zdają się aż rzygać tęczą! - Mia, o matko! - odpowiedziała, a na jej usta wpłynął promienny uśmiech - Wyglądasz jakbyś wygrała milion galeonów w zdrapce! - zauważyła, wciąż szczerząc się jak głupi do sera.
Mia też od razu zauważyła, że Clara jest szczęśliwa - przyjaciołom wyczuwanie takich rzeczy nie zajmowały dużo czasu. To był też kolejny punkt na liście powodów do szczęścia Mijki, z godziny na godzinę coraz dłuższej. Coś czuła, że taka idylla nie może długo potrwać, że pewnie niedługo wydarzy się coś nieprzyjemnego. Ale nie chciała o tym myśleć, zwłaszcza kiedy obejmowała rękami kojąco ciepłe ciało swojej przyjaciółki i kiedy wyjątkowo nie miała powodów do zmartwień. Uśmiechnęła się szeroko na słowa Clary, kiedy już się od siebie odsunęły i dobrze przyjrzały. Właściwie to owszem, czuła się, jakby wygrała w zdrapce. Takie niespodziewane szczęście, na które tak naprawdę nie liczymy, ale dajemy mu szansę na odiwedzenie nas, a ono robi nam świetny dowcip i faktycznie przychodzi. - No wiesz... - Mia uśmiechnęła się tajemniczo, lewy kącik ust unosząc wyżej, niż prawy i mrużąc lekko oczy przy tym uśmiechu. - Zadziało się kilka fajnych rzeczy. Ale najpierw ty mów, jak to jest z tobą, że aż trzeba mrużyć oczy, kiedy się na ciebie patrzy! /soraski za jakosc, ale się spiesze, żeby dluzej nas tu nie blokowac!
Clara nie dopuszczała do siebie myśli, że cokolwiek może zakłócić bądź przerwać tą całą sielankę. W pewnym stopniu czuła się tak, jakby nic złego w życiu już jej miało nie spotkać i nawet jeżeli gdzieś tam wzrastał w niej maluteńki zalążek świadomości, że może się na tym w przyszłości przejechać, to w tym momencie i tak nie potrafiła traktować tego wszystkiego inaczej. Za duża była z Clary optymistka, żeby martwić się teraz o ewentualny zwrot akcji. Nie teraz, kiedy wszystko zaczęło się wreszcie układać. - No wiesz...u mnie też zadziało się parę fajnych rzeczy...- odparła z tajemniczym uśmiechem, który po kilku sekundach został zastąpiony przez uśmiech prawdziwego, nieskrywanego szczęścia - Okres mojej miesięcznej depresji po powrocie z Egiptu już się skończył, ja i Daniel...jesteśmy razem, Mia! - nie wiedziała czy do Mii takie wieści doszły czy nie, wszakże plotki w Hogwarcie roznoszą się szybciej niż wirusy drogą kropelkową, ale musiała jej to osobiście powiedzieć, po prostu musiała! - A teraz ja zamieniam się w słuch, opowiadaj, bo jestem szalenie ciekawa tych fajnych rzeczy, które zadziały się u ciebie!
Mijka niby przeczuwała, że taki zwrot akcji może nastąpić, ale zupełnie sobie tego nie wyobrażała. No bo przecież nareszcie coś dobrego się działo, nareszcie miała bezsprzeczne, namacalne (hehe) powody, żeby być szczęśliwą, bo bardzo długim okresie, kiedy życie dawało jej w kość raz za razem, z uporem maniaka bijąc w to samo miejsce. W końcu na spękaną, umęczoną suszą ziemię spadły krople deszczu, wreszcie wyszło słońce, wreszcie dostała w rozgrywce dobre karty, wreszcie wygrała w tej głupiej zdrapce, w którą tak cholernie dużo zainwestowała. Jeśli teraz znowu wszystko ma się obrócić przeciwko niej, to Clarcia powinna być w pobliżu, bo niewątpliwie będzie potrzebna. Mia uśmiechnęła się szeroko na tę wieść; co prawda cośtam słyszała, ale nie wierzyła w żadne plotki i dobrze było dowiedzieć się, że to fakt, że Clarci też trafił się ten szczęśliwy los. Objęła przyjaciółkę ramieniem za szyję, stykając się z nią głowami, przekazując w ten sposób swoje gratulacje. - Co zadziało się u mnie? - powtórzyła jej pytanie ze śmiechem. - W telegraficznym skrócie... możemy chodzić na podwójne randki.
Jeśli cokolwiek miało się zmieniać, to miało się zmieniać tylko na lepsze. O ile to w ogóle było jeszcze możliwe, no! Wiadomo, z czasem człowiek przyzwyczaja się do dobrego, często nawet nie świadomie zaczyna traktować to swoje szczęście jak coś normalnego i dopiero, kiedy to straci dochodzi do niego, jaką rolę to wszystko odgrywało w jego życiu. Clara była tego świadoma i może przesadą będzie stwierdzenie, że codziennie rano wstawała z pieśnią dziękczynną na ustach, ale przynajmniej starała się czerpać ze swojego osobistego szczęścia tyle ile mogła. Od czasu do czasu pojawiał się może i irracjonalny lęk, że zaraz straci to wszystko - i to pozwalało doceniać jej swoje prawie, że zdrapkowe szczęście jeszcze bardziej. - Podwójne randki? - nie no, w sumie to wiedziała, że o to chodzi, ale nie mogła ukryć tego całego podekscytowania, aż musiała powtórzyć po przyjaciółce! - Aaa, Mia! Ale, ale...z Ioannisem? - wolała się upewnić, wszakże wiedziała, że nie tylko on ostatnio kręcił się obok Mii. Ech, miały jeszcze duuuużo do nadrobienia!
W sumie mogło na lepsze w sytuacji Mii zmienić się tylko jedno - mogły zniknąć te głupie wątpliwości, może i teraz stłumione, ale dające o sobie znać w najmniej pożądanych momentach. Ursulis byłaby bardzo wdzięczna, gdyby zniknęły. - No wiem, głupi pomysł z tymi podwójnymi randkami, kto by chciał na taką iść? - Mia parsknęła śmiechem, wyobrażając sobie siebie z Ioannim, Clarą i Danielem w jakiejś wykwintnej restauracji, jak siedzą przy świecach i... robią to, co się robi na podwójnych randkach. Czysty absurd. - No - potwierdziła, jakby sama nie mogła w to uwierzyć, bo w sumie nie mogła. I od razu pojawił się zalążek tychże wspomnianych już, nieznośnych wątpliwości. - Właściwie dlaczego od razu on przyszedł ci na myśl? - zapytała trochę głupio. Ale to ją ciekawiło, bo właściwie Gavrilidis był dość świeżą sprawą. No okej, epizod z wieży należał już do zamierzchłej przeszłości, ale o tym nikt nie wiedział. I, no dobrze, byli razem na balu. Ale jednak chyba każdy wtajemniczony wiedział, że dużo wcześniej zaczęła się sprawa z Fabiano. - Dobra, głupie pytanie, cofam je - rozmyśliła się. Jej myśli zdecydowanie wkraczały w ten sposób na bardzo niebezpieczne tematy. - Mogę zadać ci inne? Tylko że może się przez to zrobić ckliwie i banalnie - dodała dość niepewnie, bo sama się sobie dziwiła, że w ogóle chce takie zadać. Takie sprawy zdawały się jej nigdy wcześniej nie dotyczyć. Ale nigdy za późno na naukę, prawda? A Clara na takich sprawach znała się chyba dużo lepiej.
Ostatnio zmieniony przez Mia Rizpah Ursulis dnia Pon Lut 11 2013, 20:42, w całości zmieniany 1 raz
W sumie nie wiedziała dlaczego wymieniła imię właśnie Ioannisa. Pamiętała, jak Mia kiedyś wzdychała do Fabiano, jego też brała pod uwagę, oczywiście, ale z drugiej strony... to właśnie Gavrilidis przyszedł jej pierwszy na myśl. A Hepburn często zamiast chwilkę pomyśleć, od razu przechodziła do tego, co akurat jej na sercu leżało. - Zależy jaka by była ta podwójna randka! - nagle Clarcia się ożywiła, oczyma wyobraźni widząc siebie, Miję, Ioannisa (nie ukrywajmy, jego obecność trudno byłoby Clarze znieść) i Danielka przy... otwieraniu komnaty tajemnic! No, to się nazywa prawdziwa double date, a nie! - W sumie to nie wiem, po prostu tyle ostatnio się między wami działo... - jej entuzjazm jakby opadł. Nie wiedząc czemu poczuła się, jakby faktycznie palnęła coś nie na miejscu. - Nie no, to ja trochę głupio odpowiedziałam. - wzruszyła ramionami, uśmiechając się lekko. To jednak nie był wesoły uśmiech. Jeśli Mia zadała jej takie, a nie inne pytanie, coś musiało być jeszcze na rzeczy z kimś oprócz Ioannisa... Ha, Clarcia detektyw roku 2013! - Pewnie, wal! - odparła, siląc się na beztroski ton. Szczerze mówiąc, obawiała się tego, że może nie być w stanie przyjaciółce poradzić, albo co gorsza, poradzić jej coś złego. Nie wiedziała o co dokładnie Mijuńka chce ją zapytać, ale zabrzmiało poważnie... a jeśli Mii chodzi właśnie o takie miłostkowe sprawy, to wbrew pozorom Clara znała się na nich zbyt dobrze. W końcu to ona była tak zajęta ukrywaniem swoich uczuć do Daniela, że nawet przeoczyła to, iż zakochała się z wzajemnością. Ktoś, kto zna się na takich rzeczach, raczej nie doprowadziłby do tej katastrofy, która miała miejsce w Egipcie.
Za to Ursulis bardzo głupio spytała. Miała przecież zapomnieć o Fabiano, nie zawracać sobie nim więcej głowy. Po co w ogóle go wspominała? I tak trudno było jej zupełnie przestać o nim myśleć, ale mówienie o nim na pewno w tym nie pomoże. - O nie, podwójna randka zawsze będzie podwójną randką. - Co do tego Mia raczej nigdy nie zmieni zdania. Zawsze pozostawało to dzieleniem się z jakąś inną parą swoim intymnym czasem! Świadkowie przy takich chwilach zdecydowanie peszyliby Mijkę. Ale do komnaty tajemnic mogliby sobie skoczyć od tak, bez randki! Szkoda, że Clarcia nie lubiła się z Jankiem, byłoby uroczo. - Dobra, koniec wspominania tego tamtego Włocha, okej? - zarządziła Mia, łapiąc się za głowę, jakby miała w ten sposób wyjąć stamtąd Martella na wieki wieków. Nie trzeba chyba dodawać, że to, niestety, nic a nic nie dało. Akurat tutaj Clara nie musiała się niczego obawiać, gorzej być u Ursulis nie mogło i Hepburn na sto procent miała więcej doświadczenia, by jej doradzić, choćby dlatego, że była w stanie zaufać intuicji, w przeciwieństwie do Mii, u której taka umiejętność zanikła niczym nieużywany organ. - Jezu, jak to głupio zabrzmi - mruknęła Mia. Sama nie wiedziała, czy takie pytanie przejdzie przez jej usta, jakby uwłaczało jej godności. Ale to była w końcu Clarcia, a nie jakiśtam ktoś. - Po czym poznać, że kogoś kocham? - wyrzuciła z siebie szybko, wręcz wypluwając słowa, jakby były odrażającym eliksirem na ból brzucha, a nie zwykłym, niewinnym pytaniem.