Sala Pojedynków jest specjalnym pomieszczeniem na pojedynki czarodziejów. Jest długa, w sam raz dla walczących par. Na czas dodatkowych zajęć są tu ustawiane niedługie podesty, a gdy nic się nie odbywa - sala jest po prostu pusta. Od czasu do czasu zaglądają tu uczniowie, zwykle z nudów.
Autor
Wiadomość
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Tak naprawdę Max wychodził z założenia, że właściwe efekty można było osiągnąć, kiedy połączyło się wiedzę. Nie chciał oddzielać tego, co posiadali już czarodzieje, od tego, co wypracowali mugole, bo, kurwa, zakres wiedzy był naprawdę spory i można było na obu tych organizmach, cóż za wyborny żart, operować. Dzięki temu mieliby o wiele szersze pole do popisu, ale jak podejrzewał, pewne umysły musiały się na to dopiero otworzyć. Nie zamierzał wyskakiwać ze wszystkim jak Filip z konopi, bo to nie o to tutaj chodziło, ale mimo wszystko nie chciał rezygnować ze swojej idei połączenia tego, co się po prostu, kurwa, da. Może kiedyś, kto wie? W końcu jeszcze do niedawna nie miał pojęcia, co robić z życiem, a obecnie spokojnie można było powiedzieć, że porządnie zapierdalał do przodu i mu się to mocno opłaciło, poza tym czuł, że znalazł swoją drogę i cała masa innych bzdur tego typu, która jednak do niego przemawiała, pasowała i w ogóle była dokładnie taka, jak mu pasowało. - Gdyby leczyć dokładnie wszystko, podejrzewam, że odporność organizmu zaczęłaby dość gwałtownie spadać, nie wspominając już o wytrzymałości na ból - rzucił, przedstawiając swoją, może nieco niemądrą, teorię, ale mimo wszystko uważał, że coś w tym było - tak jak z kwestią alergii, gdzie spora część naukowców twierdziła, iż życie w zbyt sterylnych warunkach jest ich częstą przyczyną, czy coś tam. W każdym razie - Max doszedł do wniosku, że jeśli kogoś się za mocno wychucha, to później skończy jak jakaś pizda w rurkach. - Nie jestem w to aż tak dobry - rzucił i wzruszył lekko ramionami, a potem usiadł na podeście, który służył do pojedynków, a obecnie robił mu za całkiem wygodną ławkę. - Z tego co pamiętam, to nieuleczana choroba dotykająca mężczyzn - stwierdził i zamyślił się na chwilę. - Ból? Tak mi się wydaje, że dotyczy tej kwestii, nieodczuwania go? Albo odczuwania w mniejszym stopniu - dodal, pocierając brodę w namyśle, starając się to wszystko ułożyć w głowie, ale nie był jeszcze na tym poziomie wiedzy, by aż tak sypać nią z rękawa, przy okazji wiedział przynajmniej, jednak, co powtórzyć do egzaminu.
Czarodzieje nadal pochodzą niezbyt dobrze do mugolskich wynalazków. Trzeba czasami być naprawdę ograniczonym umysłowo, by nie widzieć korzyści, jakie można osiągnąć poprzez zaznajomienie się z drugą kulturą. Krótkowidz? Możliwe. Głównie rody czystokrwiste nienawidzą tego, co wywodzi się od mugoli, zapominając jednak o tym, że część rzeczy w świecie czarodziejskim jest zapożyczona od tych, którzy magii nigdy nie zaznali. Można się przed tym bronić, ale sam Felinus widział powstawanie obydwóch światów i stał się świadom tego, co pierwsze powstawało i gdzie pierwsze powstało. Wiele metod na awaryjną pierwszą pomoc wymyślili pierwsze mugole; ciało to ciało. Człowiek jest człowiekiem i jedyne, czym się różnią, to sygnaturą magiczną (lub jej brakiem); jeżeli zamierzał leczyć, to chciał wykorzystywać do tego również te metody, które nie spotykają się z poszanowaniem części grupy osób magicznych. Wiele ryzykował, jak zawsze, ale wybierając drogę wcześniej nieopanowaną, mógł czuć, że dąży do czegoś nowego. — Jest coś takiego jak zespół SCID w świecie mugolskim, ale ma on stricte podłoże genetyczne. — mruknął o ciekawostce, zmieniając spojrzenie z jednego kąta sali na Maximiliana, oparłszy się również o coś, co mogło skutecznie podtrzymać ciężar jego ciała. Ile można stać? Niektórzy mają taką fuchę, ale sam jakoś nie widziałby siebie w czymś takim. — Ciężki złożony niedobór odporności. Przyczynia się do podatności na wszelkie drobnoustroje oraz ciężkiego przebiegu jakichkolwiek chorób. Nawet drobne skaleczenie mogłoby doprowadzić w takim przypadku do śmierci. — zakończył. Kto wie, może to się kiedyś Maximilianowi przyda, skoro gadają o tym, a sam Felinus zagłębiał się nieraz w medycynę mugolską. Uważając, że wiedza to potęga, brnął do niej po różnych stronach barykady, niekoniecznie czasami legalnych. — No to już wiemy przynajmniej, co trzeba powtórzyć. — podniósł kącik ust do góry w przyjaznym, pozbawionym złośliwości uśmiechu. Ten bardzo szybko zanikł, pozwalając na to, by obojętność pojawiła się ponownie na twarzy studenta. — Prawidłowo z bólem, ale pierwsza wersja była poprawna; osoby dotknięte Sinedolorem nie odczuwają bólu. Fizycznego bądź powstałego w skutek mechaniczny. — zamierzając uzupełnić braki wiedzy, postanowił krótko streścić działanie tej nieuleczalnej choroby. — Ból powstały w sposób magiczny jest natomiast wielokrotnie silniejszy. — dodawszy pod koniec, poprawił własne włosy, które powinien za jakiś czas obciąć i tym samym przeszedł do kolejnego zakresu wiedzy teoretycznej, ostatecznie również siadając, w bezpiecznej odległości, na podeście. — Co wiesz na temat ukąszenia Langustnika? — zapytawszy się, przeniósł spojrzenie brązowych tęczówek jeszcze raz na Brewera.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Zerknął na chłopaka, kiedy ten zaczął mówić, a później zastanawiał się chwilę, czy to faktycznie coś mu mówi, czy tylko mu się wydaje. W gruncie rzeczy gromadzenie takiej wiedzy było całkiem miłe i nie miał nic przeciwko temu, podobało mu się to coraz bardziej, co jeszcze kilka miesięcy temu wywołałoby u niego raczej salwę śmiechu, niż jakąkolwiek logiczną i mądrą konstatację. - Słyszałem o tym, ale nigdy za mocno się tym nie interesowałem, wystarczyło mi wiedzieć, że jak mam gorączkę, to dość chujowa sprawa - stwierdził jedynie, prosto przyznając, że wcześniej nie bardzo interesował się medycyną jako taką i dopiero niedawno postanowił do niej tak naprawdę przysiąść. Nie oznaczało to jednak, że nie zamierzał się zainteresować tym, co wiązało się z mugolskimi chorobami, kwestia ta bowiem była dość ciekawa, ostatecznie bowiem czarodzieje również bywali zaziębieni, a mugolaki z całą pewnością były podatne na to, by zachorować na jakieś zwyczajne zapalenie ucha, nie wyobrażał sobie ostatecznie niczego innego. - Czyli to trochę podobne do analgezji mugolskiej. Muszę to dokładnie poczytać, bo wygląda na to, że moja pamięć jest jednak nieco pierdolnięta - stwierdził, drapiąc się po brodzie i starając się przypomnieć sobie wszystko, co wiedział na temat tej choroby, ale dość szybko przekonał się, że już to z siebie wyrzucił i nie było nawet szans na to, by coś z tym zrobić i jakoś to zmienić. Nie zamierzał jednak dalej się nad tym pochylać, po prostu przyjął to do wiadomości i doszedł do wniosku, że nie ma sensu jakoś płakać nad jebanym, rozlanym mlekiem, bo tym nic by nie zmienił. Po prostu był nieco bardziej ukierunkowany i tyle. - To akurat dość łatwe. Ukąszenie, tak samo jak spożycie, langustnika wywołuje gorączkę. Różnica jest taka, że w przypadku ukąszenia, ofiara przez najbliższy czas będzie miała wyjątkowego pecha, nawet wtedy, gdy jest z natury szczęściarzem - powiedział na to Max, bo doskonale wiedział, z czym wiąże się ten magiczny uraz, a skoro już się tak bawili, to również postanowił zaatakować, zastanawiając się jednocześnie, o co dokładnie może pytać profesor Whitehorn. Widział już doskonale gdzie ma luki, więc wiedział, do czego musi usiąść najszybciej, jak tylko będzie to możliwe. - A ugryzienie nundu? Co w tym szczególnego?
Medycyna zawsze była jego skrytym, aczkolwiek nie do końca spełnionym marzeniem. Zdolności do ryzykowania własnego życia celem nauki bywały źle oceniane. O tyle dobrze, że w Hogwarcie nie ma ogólnie psychologów, bo inaczej już dawno zostałby sklasyfikowany jako ten, który potrzebuje pomocy, ale ostatecznie dobrze czuł się w swojej melancholii. Czuł się dobrze, mogąc czuć, że ma nad czymś kontrolę - nad własnym sobą. Może rodziny nie wybrał, może przeszłości nie mógł odpowiednio do siebie dobrać, ale obecnie liczyło się to, iż istnieje. I jakoś trwa, choć czy istnienie oznacza to, że żyje? Skończywszy swój wywód na temat SCID, nie powstrzymał się przed delikatnym zmrużeniem oczu i ponownym podniesieniem kącików ust do góry. Jakakolwiek mimika na jego twarzy była rzadkością, a jakimś cudem sam charakter Maximiliana zdawał się go poprawiać na duchu. Jakoś. — Nawet stan podgorączkowy. — mruknął pod nosem, biorąc głębszy wdech. Sala Pojedynków, w której to czarodzieje mogą ćwiczyć potyczki, nie była jego ulubioną. I to wcale nie dlatego, że był w tym zwyczajnie chujowy. — Ano. Może nie jest pierdolnięta, tylko posiada pewne luki, które należy załatać. — jeżeli wiedza nie jest odświeżana na bieżąco, przechodzi na drugi plan i potem naprawdę trudno jest ją wygrzebać. Świadom był tego doskonale; nie bez powodu jakiekolwiek testy inne niż te z Magii Leczniczej łatwo przejebywał, choć podejrzewał, że wcale nie pójdzie mu aż tak źle pod koniec roku. Nawet jeżeli został przyłapany na nielegalnym procederze. Wsłuchawszy się w słowa Brewera, przytaknął. — Podobno można ten efekt zniwelować za pomocą Felix Felicis. — dorzucił ciekawostką, choć nie pamiętał, czy to była prawda, dlatego na początku zdania pojawiło się słowo podobno. Powinno to coś zadziałać w tym przypadku. Powinno. — Ugryzienie nundu... — zaczął kolekcjonować wszystkie informacje, jakie posiadał pod kopułą czaszki. — Skoro sam oddech stworzenia może sprowadzić zarazę i wybić całą wioskę, to trudno, żeby ktokolwiek przeżył ugryzienie. — przyznał na sam początek. — Jak sama nazwa wskazuje, spowodowane jest przez nundu. Po takiej ranie skóra będzie chropowata, a na dokładkę zostaną blizny. Leczenie jest dość długie i wymaga odpowiedniego nakładu czasu. — powiedział w jego stronę, zastanawiając się nad tym, czy wszystko wymienił. Raczej... tak. — Co mi powiesz na temat Plagrio, magicznej choroby? — zapytał się. Taka wymiana informacji mogła być bardzo przydatna.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max był chodzącym człowiekiem przypałem, taka była prawda, w jego obecności działo się mnóstwo dziwnych rzeczy, jakich do końca nie umiał wyjaśnić, a może nawet nie chciał, zdarzały mu się przedziwne sytuacje, a jego relacje stały na głowie, ale zupełnie się tym nie przejmował. Szedł przez życie zadziwiająco lekko i może właśnie to wpływało pozytywnie na jego rozmówcę, może ten potrzebował nieco braku zobowiązania, nieco swoistego spokoju, który pozwoliłby mu wziąć głęboki oddech i nie patrzeć na to, co go otacza. - No, tak, to pierwszy sygnał wskazujący na stan zapalny w organizmie, często się go nie czuje - rzucił jeszcze i skinął lekko głową, którą następnie nieznacznie przekrzywił słysząc o eliksirze i stwierdził, że owszem, coś może w tym być, w końcu całkowity pech powinien zostać zniwelowany przez płynne szczęście, ale różnie z tym bywało, prawda? Nie zakładał więc z góry, że tak faktycznie jest, aczkolwiek odnotował to sobie w pamięci uznając, że równie dobrze może zaczepić o to profesor i zapytać, co ona sądzi na ten temat, to zawsze była jakaś opcja, a jemu podobne rzeczy po prostu odpowiadały. - Ciekawe, co to znaczy, że trzeba udać się do lekarza natychmiastowo - rzuciił jeszcze Max, bo takie określenia niesamowicie go wkurwiały. W końcu nie oznaczało to, że wystarczy pięć minut, bo natychmiastowo brzmiało jak: w chwili ugryzienia. Wolał jednak nie robić z tym akurat eksperymentów, bo znając jego szczęście, skończyłby jak zagazowana przez oddech nundu wioska. Martwo. - Plagrio... Klasyfikowana jako typ groźny... Spowodowana dotknięciem Śmiercioplagi, czyli magicznego stworzenia, o ile to się w ogóle tak odmienia, bo w sumie to nie mam pojęcia, na tym się za chuja nie znam. W początkowej fazie trudna do wykrycia, gdyż wiąże się z przefarbowaniem fragmentu skóry na blady. Jeśli się to zignoruje, to w ciągu kilku dni dochodzi do gnicia poszczególnych struktur ciała, w sensie, skóry, mięśni, a czasami nawet kości. W skrajnych wypadkach prowadzi do śmierci, bo w ciało wdają się infekcje prowadzące do wysokiej temperatury. Leczenie to eliksir czyszczący rany i zbijanie temperatury, bo wiggenowy nic tutaj nie zdziała. Zdaje się, że pozostają tutaj blizny i strzelam, że nie da się ich zaleczyć - odparował, tym razem wykazując się już wiedzą, bo akurat ta choroba była dość łatwa do zapamiętania, poza tymi pieprzonymi magicznymi stworzeniami. Skoro jednak tak grali, to postanowił znowu zaatakować. - Jakie znasz choroby zakaźne?
Teoria życia bywa zaskakująca. Coś się zmienia, coś powoduje przeistoczenie danej osoby; rozpoczyna się własna, nowa przygoda, w której to można zmienić samego siebie i spojrzeć na to z innej strony. Wiedział, że jeżeli patrzy na siebie z pogardą w stosunku do przeszłości, to stał się poniekąd lepszym człowiekiem; choć jest to pojęcie stricte powiązane z kręgosłupem moralnym i ogólnie przyjętymi zasadami. Wcześniej był uczciwym człowiekiem, przestrzegającym prawa, a teraz... no cóż. Sprzedawał prace domowe tylko po to, by zarobić. I nie czuł z tego powodu jakiegoś zniechęcenia do własnej osoby. Każdy trzyma się tego, co potrafi robić najlepiej; a jeżeli potrafił spędzić kilka godzin nad zadaniami dla innych, by potem otrzymać wypłatę z tego równą tej z pracy... to stawał się człowiekiem wpływającym na własny los i zarobki. Nie odpowiedział nic na temat stanu podgorączkowego. Nie miał niczego więcej do dodania, w związku z czym zachował stosowną ku temu ciszę. Jedynie parę oddechów przewijało się przez ciszę, jaką spowodował, by potem wsłuchać się w Brewera i tym samym przeanalizować jego informacje. Czuł się wręcz jak ryba w wodzie, gdy rozmawiał o przedmiocie, który go interesował. Pewnie nawet by się tak czuł, gdyby ich konwersacja stoczyłaby się na tematy stricte mugolskie. — Zdania są podzielone. — słowo natychmiastowo... jedni je ignorowali, inni podchodzili do nich z należytą dozą szacunku. Gdyby nundu go ugryzło, na pewno by się udał od razu do szpitala, bez zbędnej zwłoki; jednak, gdyby coś innego, nad czym miałby kontrolę, poddałby się leczeniu, które by sam przygotował. Ofiarowanie własnego zdrowia i ciała w ręce innych nie bywało stricte jego ulubionym zajęciem. Rany jeszcze ścierpiał, no ale gdyby było coś, co mogłoby wpłynąć w całości na jego dalsze życie... — Mhm. — mruknął na jego słowa, nie dodając żadnej ciekawostki. Maximilian rozwinął temat na tyle wystarczająco, że nie potrzebował dodatkowego dociągnięcia pewnych kwestii. Oznaczało to również, że zgodził się z tymi bliznami; rzeczywiście, pozostawały trwałe i widoczne. W sumie, większość urazów stworzeń magicznych powoduje ich powstawanie. — Fessum, Herpevius, znikanie epidemiczne. — wymienił te najpopularniejsze, które pierwsze przyszły mu do głowy. Sam wyglądał czasami na nosiciela tej pierwszej choroby zakaźnej, ale mięśnie mu nie zanikały. — Opisz może... Herpeviusa i to, czy ma mugolskiego odpowiednika. — bo skoro wymieniali się wiedzą, to mogli to wykorzystać i mieć obopólną korzyść.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Maxowi odpowiadało w pełni to, że skoncentrowali się na rozmowie o chorobach i odeszli już od tematów, jakie spokojnie można by uznać w pewnym sensie za prywatne. Nie czuł najmniejszej potrzeby, żeby chłopakowi się zwierzać, nie potrzebował tego, więc spokojnie mógł odsunąć to gdzieś na bok i po prostu napierdalać o chorobach, siedząc sobie w miarę wygodnie. Brzmiało to jak odpytywanka przed egzaminem, ale nie było w tym nic złego, wręcz przeciwnie. W końcu sobie pomagali i robili to całkiem nieźle. - Można dodać jeszcze aliter aevum, groszopryszczkę albo i purpurę. W gruncie rzeczy jest ich całkiem sporo w tej akurat kategorii - stwierdził, skinąwszy lekko głową. Mogli się teraz zarzucić informacjami na ten temat, ale w gruncie rzeczy, to chuj tam z tym, nie potrzebował aż tak dokładnej wyliczanki, ostatecznie bowiem tylko rozmawiali, dzieląc się informacjami, jakie posiadali. - Herpevius? Cóż, przewlekła, zakaźna, groźna choroba nieuleczalna, wirusowa i przenoszona drogą płciową albo poprzez kontakt z krwią zakażonego. Jej objawy mogą pojawić się w ciągu kilku miesięcy albo lat od zakażenia, a są nimi: spadek odporności, uciążliwe osłabienie, nawracanie bólu głowy, problemy z trawieniem, aż w końcu uszkodzenia rdzenia magicznego. W przypadku zaawansowanego stadium choroby pojawiają się problemy z rzucaniem prostych zaklęć. Nie ma skutecznej terapii, a leczenie jest objawowe, skoncentrowane na wydłużeniu życia chorego, który i tak ostatecznie umiera. Z uwagi na uszkodzoną sygnaturę magiczną, bądź niedobór odporności - powiedział po prostu. - Podejrzewam, że mugolskim odpowiednikiem będzie ludzki wirus niedoboru odporności - stwierdził prosto, przymykając nieznacznie powieki. Doskonale wiedział, że właściwie sam się na niego narażał, ale nie zamierzał o tym gadać, bo to nie miało najmniejszego znaczenia, ani teraz, ani nigdy, a już na pewno nie dla kogoś, kto był dla niego właściwie całkowicie obcy. Odetchnął nieco głębiej, ale nie czuł za mocno potrzeby dokładniejszego porównywania, ostatecznie bowiem odporność była niska w jednym i drugim przypadku, o czym mówiła nawet nazwa mugolskiej choroby. - Dlaczego kagonotria jest taka groźna?
Spojrzawszy na własną przeszłość, ewidentnie nie zamierzał się nią dzielić. Też poniekąd cieszył się z tego powodu, iż właśnie bardziej powtarzali na te egzaminy i mogli z tego wycisnąć jak najwięcej. Niestety, im bardziej ćwiczy się w większych grupach, tym jest mniejsze skupienie. Czasami nawet, zamiast po prostu się uczyć, człowiek skupia się na zupełnie innych rzeczach. Cholerstwo, które zasiada w głowie i nie pozwala podjąć się jakiegokolwiek działania, ale odurzające wystarczająco na tyle, by bez problemów trzymać w swoich ramionach przez dłuższy czas. — To fakt. Jakby nie było, większość chorób jest zakaźnych. — oznajmiwszy w jego stronę, nie zastanawiał się nad tym przez dłuższy czas. Choroby dotykające jedynie poszczególnych mieszanek genetycznych bywały w wyjątkowo małych ilościach. Częściej dominowały te o podłożu wirusowym lub bakteryjnym i rzadziej wynikały z powodu samego pacjenta. Wsłuchiwał się w jego słowa, jakoby go egzaminując. Sprawdzał w zwojach własnej wiedzy to, czy coś jest prawdą, czy jednak czystą pomyłką lub zwyczajnym kłamstwem. Maximilian jednak się nie pomylił w żaden sposób - przekazał to, co wiedział na temat tej choroby sam Felinus. No ba, przytaknął głową na informację o wirusie niedoboru odporności. Jedna z bolączek XXI wieku, niemożliwa do wyleczenia i zazwyczaj wykluczająca człowieka ze społeczeństwa. No i przejawiająca się bardziej wśród środowisk o innej orientacji seksualnej bądź narkomanów. Kiwnął głową. — Kagonotria objawia się zmianami w obrębie organów lub powstawaniem guzków. Czasami wnika w strukturę genetyczną i obciąża przyszłe pokolenia osoby chorej. Głównie groźna jest ze względu na występowanie przerzutów, których wystąpienia nie da się dokładnie przewidzieć. Czasami występują w kilku organach jednocześnie. Jakby nie było, leczenie jest dość kosztowne i mało skuteczne. Kagonotria jest w związku z tym trudna do wyleczenia. — odpowiedział, przypominając sobie chorobę. Coś jak nowotwory złośliwe wśród mugoli. — Jakiekolwiek magiczne choroby psychiczne? Jak one działają i jak wpływają na życie codzienne osoby chorej? — zapytał się. Proste pytanie, ale wymagające jednak wyciągnięcia wniosków.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max naprawdę wciągnął się w tę powtórkę, która coraz bardziej przypominała przesłuchanie, ale w ogóle mu to nie przeszkadzało, właściwie to czuł się z tym całkiem nieźle, że był w stanie sobie z tym jakoś poradzić, że od tego nie uciekał, a nawet wiedział, co odpowiedzieć. Wiedział również, gdzie ma luki, które należało uzupełnić, a to również bardzo się liczyło, bo dzięki temu był w stanie przysiąść do książek i zrobić coś, co zrobić należało, nie musiał się już plątać jak debil, a to był spory plus. Skinął nieznacznie głową na słowa o chorobach, bo jakby się nad tym głębiej zastanowić, to faktycznie większość z nich była zakaźna, co wcale nie było takie dziwne, ostatecznie bowiem skądś musiały się brać, a nie wytwarzały się magicznie, samoistnie, w powietrzu, mówiąc tak nieco w przenośni. - Właśnie, fascynuje mnie sposób przewidzenia, na które organy może się przenieść - stwierdził, ale rzucił to bardziej do siebie, nadal zastanawiając się, czy krew chorego byłaby w stanie mu to pokazać. Ostatecznie bowiem to faktycznie było pytanie przyszłości o to, co może się wydarzyć, szukanie w niej odpowiedzi na to, co jeszcze powinien sprawdzić, gdzie i jakie to dokładnie ma być. Przynajmniej tak myślał Max i nie sądził, by ten pomysł jakoś zarzucić, teraz jednak zamrugał i skoncentrował się na tym, co miał do powiedzenia jego rozmówca. - Neurogna. Właściwie jedyna typowo psychiczna choroba, niewywołana przez pasożyta i niebędąca skutkiem pobocznym innych problemów zdrowotnych. Związana jest ściśle z nadmiernym spadkiem albo pobudzeniem nerwowym. Co ciekawe, bardzo często chory w ogóle nie ma pojęcia, że cierpi na tę właśnie przypadłość. Wydaje mi się jednak, że tak jest z większością chorób psychicznych, czy to czarodziejskich, czy mugolskich - stwierdził na to, po czym zerknął na swojego rozmówcę. - Który z magicznych urazów jest twoim zdaniem najbardziej niebezpieczny?
Bez problemu rzucał kolejnymi rzeczami, słowami, teoriami, wnioskami. Kagonotria jest jedną z chorób, nad którymi nie można zapanować. O ile człowiek może bawić się w boga samego siebie i tym samym przeprowadzać najrozmaitsze operacje i logicznie wytłumaczyć pewne rzeczy, poniekąd zero-jedynkowo, o tyle jednak to gówno jest dość paskudne. Wiedział o tym, choć tego w życiu na oczy nie widział. Podobno nawet przewidzenie działania wirusa jest dość trudne i obarczone wielkim marginesem błędu. Czasami próby są na tyle niedokładne, że wydaje się, iż uzdrowiciel rzuca rzutką na wielki, tekturowy model człowieka, mając opaskę na własnych oczach i tam, gdzie to wyląduje, to akurat nastąpi atak. — W sumie może być ich kilka. — oznajmił na początek, rozwijając temat Maximiliana. Poniekąd się znał na tym. A może i jednak nie; mógł natomiast snuć teorie, jak to dokładnie wygląda. — Nigdy nie miałem do czynienia z tą chorobą, ale na myśl mi przychodzą w sumie trzy możliwości. Jedna z nich jest dość podobna do działania opryszczki, gdzie wirus czeka sobie uśpiony w prawej albo lewej części mózgu i wykorzystuje najlepszą okazję do ataku. Tak samo może być w przypadku kagonotrii. — powiedział jako pierwszą teorię. W sumie, tak zawsze było. Wirus opryszczki aktywuje się zazwyczaj po jednej stronie, mając czasami tendencję do zmieniania miejsca. Dlatego bardzo często występuje tylko po jednej stronie. Kagonotria też mogła mieć takie źródło. — W drugiej może to dotyczyć tylko organów z danego układu. W sumie proste, chyba nie wymaga wytłumaczenia. W trzeciej może przenosić się z jednego organu na jakiś najbliższy. — mruknąwszy ostatecznie, zakończył wywód prostymi słowami. — Ale tak naprawdę to może pierdolnąć w każdym momencie i w sumie można zaznaczyć całe ciało w kwestii potencjalnego ataku. — chciałoby się wzruszyć ramionami. No cóż. — Często jest też tak, że chorzy cierpią, ale nie zamierzają się z tego leczyć, uznając to za normalność. — wystarczy żyć przez parę tygodni w przekonaniu, że coś ma takim być, by potem przyjąć do rzeczy to, że takie coś po prostu jest. I się nie zmieni. — To zależy, co masz na myśli "najbardziej niebezpieczny". W takim przypadku powiedziałbym, że bezpośredni uraz, najbardziej niebezpieczny, to właśnie ugryzienie nundu. Ale, jeżeli miałbym brać pod uwagę późniejsze skutki i życie, to byłby to pocałunek dementora i drętwota mózgu. Pocałunek dementora ze względu na stan depresyjny, który może doprowadzić do targnięcia się na własne życie, a drętwota mózgu ze względu na możliwość wylewu krwi do tego narządu. Coś w stylu mugolskiego udaru, który odbiera najróżniejsze uprawnienia, nadaje grupę i uniemożliwia znalezienie pracy w dość obarczonym sporym ryzykiem zawodach. — powiedział. Nie chciałby być warzywkiem i tym samym poddać się, być nieporadnym, nie posiadać pamięci do tego, czy gaz został zakręcony, czy też nawet i pilot uderzył o podłogę. Po prostu nie. Wiedział, że z czasem udar, w szczególności mugolski, ulega osłabnięciu i chory powraca w miarę do zdrowia, ale jest to proces długotrwały i trudny. Wymagający wsparcia bliskich. Tak samo właśnie pocałunek dementora. — No i na koniec... — powiedział pod nosem, podnosząc kącik ust do góry, zanim się podniósł, by rozprostować własne kończyny dolne. — Proste. W jaki sposób objawia się Aliter Aevum? — proste. Wyjątkowo.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Można. Cała sztuka polega na tym, że trzeba przewidzieć, gdzie dokładnie pojawi się kolejny przerzut, a to już jest zadanie dla kogoś, kto para się również widzeniem przyszłości. Przynajmniej ja uważam, że jestem w stanie to połączyć i mógłby to być przełom w walce z tą chorobą. Pomyśl, udałoby się określić, gdzie dokładnie pojawi się choroba, więc wychwycenie jej byłoby właściwie błyskawiczne. Być może istniałaby również szansa na wprowadzenie konkretnych leków osłonowych, by temu przerzutowi faktycznie zapobiegać - odpowiedział, dzieląc się z nim w końcu własnymi przemyśleniami w tym temacie, ale nie wprowadzając go do końca w sprawę, nie zamierzał mu tłumaczyć zawiłości dotyczących wróżenia, przewidywania przyszłości, potencjalnej konieczności pobierania krwi, bo nie wyobrażał sobie wyciągania wiedzy z organów, to nie był raczej najlepszy sposób. Przynajmniej tak mu się wydawało, ale to znowu dawało pole do popisu i podejmowania kolejnych dyskusji, co właściwie, kurwa, Maxowi odpowiadało. Nie wiedział, nawet kiedy dokładnie wkręcił się w to całe uzdrawianie, ale im dalej w las, tym więcej drzew, a drzewa te, o dziwo, podobały mu się coraz bardziej. Był nimi w dużej mierze zafascynowany, chciał się przy nich znaleźć i nie zamierzał uciekać. - Ciekawe. Drętwota faktycznie wydaje się jedną z gorszych rzeczy, jaka może nas spotkać, ale równie niebezpieczne mogłoby być samoporażenie różdżką, w skrajnych wypadkach, co jestem sobie w stanie wyobrazić, śmiertelne - zauważył jeszcze, podejmując się z nim tej prostej, aczkolwiek przyjemnej dyskusji, a później uniósł lekko brwi, by spróbować przeszukać prędko pamięć, w poszukiwaniu danych, jakie byłyby mu w tej chwili potrzebne. - Alergią na wszystko, co do tej pory było ulubionym produktem danej osoby. Alergia może również przybrać różne postaci, od kataru, przez łzawiące oczy, aż po kichanie, więc w pewnym sensie można pomylić ją z przeziębieniem. Przenoszą ją owady i można spokojnie nazwać ją egzotyczną. To mi przywodzi na myśl klątwę serketa, powiesz mi o niej coś jeszcze? - rzucił na to, ponownie, po raz ostatni już chyba, odbijając piłeczkę i licząc na to, że chłopak będzie w stanie powiedzieć coś na ten temat i może znowu chociaż przez chwilę podyskutują sobie o wszystkim i o niczym.
Trudno jest uwierzyć w to, że nie da się do końca wywnioskować, za pomocą stanu fizycznego, gdzie nastąpi kolejny przerzut. Ach, tak. Jasnowidzowie. Obdarzeni zdolnością wyjątkową, aczkolwiek ubiegającą się też o problemy w postaci przypadkowych wizji. Wiedział o tym darze, ale też, jako tako nie miał z nim do czynienia, bo kiedy niby? Wbrew pozorom znajomości miał mało, ogólnie tych bliższych, a żadna osoba na start nie odważyła się palnąć mu, że hej, mogę przewidywać przyszłość. Ale też, wróżbiarstwo nie należy do przedmiotów, jakie ubóstwiał; traktował je tylko jako ciekawostkę. Nawet jeżeli ostatnio wkręcił się dość mocno w karty i tym samym zdołał po dłuższym czasie wykonać jedno z zadań zleconych przez pani profesor. — Chyba dość mało jest uzdrowicieli, którzy zajmują się czymś takim, ale trzeba przyznać, że jest to ciekawe. A przede wszystkim obarczone mniejszym błędem. — jedni stąpają twardo po ziemi, szukając przyczyny w zmianach w obrębie składu krwi, działania poszczególnych organów, inni zaś korzystają ze swoich magicznych zdolności i próbują ratować ludzkie życie przy pomocy wizji z przyszłości. Sposoby te, choć rażąco różne, tak naprawdę się poniekąd dopełniały. Niemniej jednak, skojarzył fakty i połączył, dlaczego Maximilian prawdopodobnie nie może uzyskać plastiku z prawa jazdy. — Rzucając przykładowo taką Avadą? — zapytał się. Ostatnio zaczął się paprać sztukami zakazanymi, choć się do tego publicznie nie przyznawał; ostatecznie przecież nie jest to mile widziane. A swoje powody (i ich brak) zwyczajnie posiadał. — Też, dlatego powinieneś wymienić tę różdżkę. Szkoda by było, gdyby rykoszetem uderzyła podczas jakiegoś pojedynku magicznego. Albo najprostszej czynności. Z drewnianym patyczkiem wiąże się poniekąd spora odpowiedzialność. — Spowodowana użądleniem przez Serketa, skorpiona wielkości człowieka. Przez pierwsze osiem godzin nie daje żadnych objawów; dopiero po tym czasie pojawiają się odleżyny na szyi, które przekształcają się w ciągu kilku dni w martwicę i stanowią zagrożenie dla zdrowia i życia pacjenta. W celu uleczenia podaje się surowicę i odkaża powstałe rany za pomocą Eliksiru Czyszczącego Rany. — powiedział prosto i bez zbędnego koloryzowania na temat tejże choroby. Niezbyt przyjemna. — Leczenie trwa od tygodnia do dwóch i pozostawia spore, ciemne blizny. — dodał pod sam koniec rozmowy na temat tejże przypadłości. Niezbyt przyjemna, jakby nie było. Kto chciałby mieć z nią do czynienia? Zapewne nikt. A zapewne nie oni. — Więc, jak oceniasz samego siebie po wspólnej nauce? — zapytał. Zawsze liczył na szczerość, choć sam tej szczerości czasami nie przejawiał; niemniej jednak nauka poszła sprawnie i w miarę szybko, umożliwiając im powtórzenie materiału do egzaminu z uzdrawiania. Na tym im zależało; no, ale przynajmniej znalazły się tematy, o których można było sobie podyskutować. I wyciągnąć dość ciekawe wnioski.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nigdy nie ukrywał tego, że jest jasnowidzem. Że może zaglądać sobie w przyszłość, że może w niej czegoś szukać, bo po prostu nie czuł takiej potrzeby. To było dla niego naprawdę naturalne, nie miał powodu, dla którego miałby przed tym jakoś spierdalać, czy coś podobnego, więc po prostu stwierdzał rzecz dość oczywistą. To, że został obdarzony tym darem, było dla niego równie naturalne, jeśli można tak powiedzieć, jak to, że miał ciemne oczy, czy był właściwie mugolakiem. - Nie wszyscy w to wierzą, więc pewnie nie chcieliby opierać się na wróżbach, w końcu, jak łatwo się domyślić, te mogą być obarczone pewnym błędem. Ale jeśli się nie spróbuje, to nigdy się nie przekonasz, czy tak jest naprawdę - zauważył całkiem spokojnie i wzruszył ramionami, po czym parsknął, kiedy ten wskazał na naprawdę paskudne zaklęcie. Max zdawał sobie sprawę z tego, że byli ludzie, którzy go używali i zapewne, z różnych względów, mogliby je zastosować do niego samego, ale chuja go to właściwie w tej chwili obchodziło. Ostatecznie jednak pokręcił głową. - Wyobraź sobie rykoszet od zaklęcia łamiącego kości. Złamanie żebra, które przebija płuco, bardzo kiepska kumulacja tragedii, ale niestety - całkiem prawdopodobna, gdyby się nad tym poważniej zastanowić. Skutek? Prawdopodobnie śmierć. Mało prawdopodobne, że zaistniałoby coś takiego, ale wolę przewidywać wszystko - zauważył, po czym wysłuchał tego, co ma do powiedzenia jego rozmówca i powoli, spokojnie pokiwał głową. Na pytanie chłopaka nieznacznie uniósł brwi, po czym założył ręce na piersi i zastanawiał się przez chwilę. - Nie tak źle. Widzę, gdzie muszę popracować nad teorią, a przy praktyce... Potrzebuję zdecydowanie nowej różdżki, bo z pomocą tej, to mogę kogoś przypadkiem podpalić, zamiast kurwa, uratować. Ale wydaje mi się, że do egzaminu mogę podchodzić raczej na spokojnie. A ty? - odpowiedział w końcu i spojrzał na Puchona, ciekaw tego, jak ten podchodzi do sprawy. Rzucił również, że gdyby jeszcze kiedyś chciał się razem pouczyć, to on bardzo chętnie, bo nie widział żadnych przeszkód, nawet w czasie wakacji mógł szlifować swoją wiedzę.
Poniekąd przydatna umiejętność. W sumie, jak każda inna. Coś się zawsze przyda w życiu. Czy to znajomość danego tematu, który dla większości jest zwyczajnie zbyt trudny, czy to jednak coś, co jest wbite w człowieku od urodzenia. Brązowe oczy zawsze wydawały mu się być takie zamknięte, pozostawione same sobie. Te jasne, w których łatwiej jest odróżnić tęczówkę od źrenicy, wydawały mu się być zwyczajnie bardziej... emocjonalne. Bardziej wydzielające same z siebie uczucia, mimo próby jakiegokolwiek ich ukrycia. Łatwo jest przecież zauważyć jakąkolwiek zmianę w rozmiarze czarnej strefy, która to pochłania promienie słoneczne, a która to jest jednak na tle jaśniejszym. Łatwiej jest zauważyć stres, strach, ból oraz miłość. Poniekąd wróżby są obarczone mniejszym błędem niż religie pochłaniające dusze grzeszników w imię walki o dobro i lepszy świat. Żałosne. — Jak wszystko. Nadal, wróżby są pewniejsze od przykładowego latającego potwora spaghetti. — być może miał rację, a być może jednak ten latający potwór spaghetti naprawdę istniał i trzeba nosić ostatecznie durszlaki. Nie zakładał braku boga, ale też nie zakładał, iż ten istnieje. Żył na tej swojej bezpiecznej granicy, gdzie nie musiał się martwić tak naprawdę o tego typu rzeczy. Owszem, czasami refleksje dotyczące duszy dotykają w najmniej spodziewanym momencie, co nie zmienia faktu, iż, mimo że istnieją, stanowią nieodłączny element ludzkości. — Bardziej bolesne. — mruknął na jego słowa o żebrze, które mogło zwyczajnie się przebić przez płuca, jeżeli zaklęcie Rumpo zostanie rzucone z rykoszetem. Avada po prostu wyłącza organy. Wyłącza wszystko, co istnieje. Człowiek, który ma podziurawione organy przeżywa większe katorgi i to naprawdę stanowi wyjątkowo trudną do wytrzymania skalę bólową. Szkoda byłoby zatopić się nogami po łydki, by te następnie zostały zmiażdżone, w wyniku złego użycia zaklęcia czarnomagicznego. — Ogólnie, samo zaklęcie łamiące kości jest dość niebezpieczne. Jeżeli trafi w kręgosłup, może przyczynić się do nieodwracalnych skutków i uszkodzeń. — no, jakby nie było, mało kto łamał sobie kręgosłupy... a jednak, będąc przezornym, należało to wyodrębnić. Czekał spokojnie na odpowiedź, wiedząc, że pytanie, jakie zadał, jest powiązane głównie z własnymi zdolnościami i podejściem. — Ollivander albo Fairwynowie. Na rdzeniach aż tak się nie znam, ale powinni coś doradzić. — powiedziawszy te słowa, zaczął powoli się zbierać; naprawdę miło spędził ten czas i zaczął liczyć na jakieś kolejne wspólne powtarzanie do czegoś. Jak nie do egzaminów, to po to, by nie przyjść na początek roku szkolnego bez żadnego przygotowania. — Na spokojnie, nie ma co się denerwować. Wtedy różdżka najbardziej odmawia posłuszeństwa. — oznajmił w jego stronę, wiedząc, że stres nigdy nie jest dobrym sposobem na jakiekolwiek rozwiązywanie problemów; a skoro mieli coś lub kogoś leczyć, musieli podejść do tego w odpowiedni sposób. — Do zobaczenia. — oznajmił na odchodne, kiedy to zbierali się z tej sali. Sala pojedynków - to właśnie w tym miejscu różdżka Maximiliana mogłaby odmówić posłuszeństwa i spełnić wysnuty, czarny scenariusz. Jak wszystko, zresztą.
| zt x2
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Nie wszystkie metody nauki, które wybierał Cassian były grzeczne i poukładane. Niektóre zakrawały o typową dla gryfona brawurę i lekkomyślność, ale nadal przynosiły zamierzony skutek. Niemniej potrzebował do nich odpowiednich osób, a tych szukało się gorzej niźli sposobów samodoskonalenia siebie. Tym bardziej zdziwił się, kiedy od słowa do słowa wraz z Odeyą stwierdzili, że mały pojedynek magiczny jest idealnym wręcz pomysłem na to by przypomnieć sobie przydatne zaklęcia ofensywne i defensywne. Nic więc dziwnego zatem, że Beaumont pałał ekscytacją. Po pierwsze... Będzie miał szanse się wyżyć, a po drugie. To nadal przecież będzie nauka. Jeśli będzie naprawdę dobrze, zawsze potem mogą, wraz ze swoja towarzyszka oczywiście, poćwiczyć magię leczniczą. Chociaż niewątpliwie od tego są lepsi niźli on sam.
Tego wieczoru Cassian ubrał się swobodnie i wygodnie. Wiedział, że na ziemi będzie lądować zapewne dość często i nie było powodu by niszczyć swoje lepsze ubrania. Niemniej jednak nie odmówił sobie nadprogramowego, jak na dość ciepłe szkolne mury swetra, który jak zwykle - był na niego za duży. Nikt nigdy nie pojął, dlaczego worki od ziemniaków w przypadku akurat tego chłopca z domu lwa aż tak mu odpowiadają, ale czuł się w nich nad wyraz komfortowo, a ewentualne przegrzanie zawsze ignorował. Po prostu... Lubił ciepło.
Podciągnął rękawy wyciągając swoją różdżkę z jednej z kieszeni i ustawił się na krańcu pokoju powtarzając w myślach zaklęcia, których warto użyć, jednocześnie starając się wykrzesać te, którymi mógłby zaimponować. Było oczywiście na to dużo za późno, bo o tyle o ile inkantacje pamiętał wszystkie, to ruchy różdżką nie były przez niego wcześniej ćwiczone, a więc... Nie nadawały się absolutnie do niczego.
Ze względu na ciężką pracę jaką mieli wykonać Cassian zabrał ze sobą coś niewielkiego, co mogło im umilić czas, kiedy już będą leżeć wykończeni, poobijani i posiniaczeni na ziemi. Dostał od Ignacego czteropak jakiegoś ekskluzywnego piwa i chociaż zamierzał je wypić z nim, to chciał też uraczyć kogoś, kto okazał mu dużą dozę zaufania w ostatnim czasie. Raz – w Dziurawym Kotle, kiedy wydawać by się mogło ich chwilowa pogawędka przerodziła się we wspólną naukę, wspólne samodoskonalenie się i dwa, teraz kiedy to stawali po dwóch różnych krańcach pokoju i celowali w siebie różdżkami. Nigdy nie był, nie będzie i nie jest w stanie pojąć relacji, którą się darzą, ale wątpienia nie miał żadnego, że na Ode może polegać - w przypadkach chociażby jak ten.
Kiedy ta wchodziła już do pokoju ten machnął do niej ręką delikatnie przechylając głowę i witając się głośnym okrzykiem. Energia aż z niego kipiała, ale nie zamierzał pisnąć słowa o nagrodzie. Przynajmniej na razie. Miała to być raczej przyjemna niespodzianka, a nie zachęta.
Choć nauka zazwyczaj nie zaprzątała jej głowy, ostatnio postanowiła zrobić coś innego niż tylko trenowanie Quidditcha (który zajmował jej przez kilka ostatnich tygodni większość czasu). Dlatego musiała wreszcie pomyśleć o czymś innym i postarać się doskonalić swoje umiejętności chociażby z zaklęć. I to właśnie umożliwiła jej rozmowa z Cassianem, kiedy pewnego pięknego dnia doszli do wniosku, że warto byłoby zorganizować pojedynek. Nauka w praktyce i przy okazji świetna zabawa, bo nie pamiętała kiedy ostatnio z kimś się pojedynkowała. Oczywiście pewnie wyjdą z tego potłuczeni (oby tylko), jednak to w żaden sposób jej nie zniechęcało. Był wczesny wieczór, kiedy Ode opuściła wieżę Gryffindoru, w dresach, grubej bluzie i starych trampkach. Tak zazwyczaj pałętała się po zamku, kiedy nie miała zajęć, albo właśnie wieczorami, gdy nie obowiązywał jej szkolny mundurek. Włożyła ręce do kieszeni bluzy, udając się w stronę skrzydła zachodniego, aby później wdrapać się na trzecie piętro, gdzie znajdowała się sala pojedynków. Podekscytowana samym faktem "pobawienia się" w walkę na różdżki, wkroczyła do pokoju, już z daleka dostrzegając Beaumonta i machając mu na powitanie. Niemal od razu wskoczyła na długi podest na środku pomieszczenia. - Gotowy? Zaczynamy? - spytała, bez zbędnego wstępu, uśmiechając się zachęcająco, a kiedy chłopak znalazł się w odpowiednim miejscu i odbyli formalności, w postaci ukłonu, zabawę czas było zacząć.
Walka na różdżki może i nie była zbyt odpowiedzialnym zajęciem rozrywkowym, biorąc pod uwagę to jakie obrażenia można było odnieść. Niemniej jednak każdy w życiu czasem potrzebował chociaż odrobiny szaleństwa. Tym bardziej biorąc pod uwagę ostatnio nużące życie w zamku ograniczające się do ciągłej nauki. Egzaminy z tygodnia na tydzień coraz bardziej i bardziej zajmowały głowę Cassiana, dlatego też ten potrzebował jakiegoś ujścia nagromadzonych w nim emocji, a wewnątrz niego... Działo się zdecydowanie za dużo.
Już pomijając kompletnie fakt oddania nauce, to przecież jeszcze nie mógł do końca rozgryźć Ignacego, który pojawił się znikąd w jego życiu i momentalnie sprawił, że ten każdą wolną chwilę spędzał na rozmyślaniu o tym, jak powinien zachowywać się w jego towarzystwie. Przy okazji trawił i analizował własne uczucia, które budziły się jakby z letargu, kiedy tylko widział go gdzieś na horyzoncie. Nie czuł się kompletnie z tym komfortowo, tak jakby nie miał już w życiu dość problemów, a z drugiej strony... Nieustanne motyle w brzuchu i jakaś po trosze dzika fascynacja mężczyzną sprawiały mu niesamowite wybuchy euforii, które naprawdę ciężko było przyćmić.
Tym bardziej z jeszcze większym entuzjazmem zareagował na to, kiedy pojawiła się w pomieszczeniu Odeya. - Hej, hej, helooooo... - Zaśpiewał wręcz widząc dziewczynę w progu sali, po czym stanął na krańcu pomieszczenia szykując się do działania. - Oczywiście. Możemy zaczynać.
Odbył z dziewczyną niezbędne procedury, które obejmowały i obowiązywały w magicznych pojedynkach. Nie zamierzali przecież tego robić tak jak kompletnie nieopierzone podlotki. Cassian wycelował różdżką w gryfonkę po czym wykonując odpowiedni gest posłał jedno z zaklęć ofensywnych. - Expelliarmus! - Powiedział, po czym smuga światła wystrzeliła z końca magicznego przedmiotu i trafiła prosto w ścianę znajdującą się za dziewczyną. Nie trafił. - Merlinie... Po co ja tak macham różdżką. - Dodał po czym przyjął poprawną postawę do ewentualnej obrony.
Racja, pojedynek nie należał do najczęstszych i najbardziej popularnych rozrywek uczniów czy studentów w Hogwarcie. Ale co stało na przeszkodzie, aby raz na jakiś czas poćwiczyć rzucanie czarów w ramach samonauki? W końcu trening czyni mistrza, a jak inaczej mieli potrenować zaklęcia ofensywne i defensywne, jeśli nie "w rzeczywistych warunkach"? W sumie Ode też powinna uciekać w szkolne zajęcia, aby nie myśleć o życiowych rozterkach związanymi z Daemonem, jednak ona nauczyła się już ignorować to dziwne, nieco niepokojące uczucie kiedy Ślizgon znajdował się w pobliżu niej. Wiedziała, że nie ma sensu roztrząsać jego szczeniackiego zachowania i próbowała także nie analizować swojego. Bo tak naprawdę zachowywała się przy nim jak kompletna idiotka... I sama o tym dobrze wiedziała, ale nie potrafiła inaczej. Miał nad nią zdecydowanie za dużo kontroli. A ona nienawidziła jak ktoś nią rządził. Może dlatego od ostatnich kilku tygodni go unika? Ale na szczęście tego dnia w jej głowie nie błąkał się Avrey, tylko od rana na zajęciach siedziała jak na szpilkach, wyczekując umówionej z Cassianem godziny. Chciała się sprawdzić. Chciała się zabawić, nawet jeśli miała skończyć z skrzydle szpitalnym. Dlatego nie czekała na nic i zaraz po wejściu do sali pojedynków, przeszła do konkretów. Zaklęcie użyte przez Gryfona chybiło, na co automatycznie zareagowała niewielkim uśmieszkiem na ustach. - Oj tam, nie zrażaj się. - rzuciła w jego kierunku, zanim zdecydowała czym sama chce zaatakować. -Tarantallerga! - krzyknęła, celując w chłopaka, pełna nadziei, że zobaczy jak Beaumont zabawnie przebiera nogami. Jednak pozostało jej tylko czekać czy brunet użyje w porę zaklęcia tarczy.
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Obrona:6 -Zaklęcie tarczy udane Atak:3 - Atak udany, ale przeciwnik może się bronić (zaklęcie powoduje odwrotny efekt od zamierzonego - interpretacja dowolna)
Mega ekscytował się tą wymianą zaklęć, bo wewnętrznie czuł, że to naprawdę duży sprawdzian umiejętności. Czuł się wewnętrznie sprzecznie – tak pewnie jak i nie, a biorąc pod uwagę pierwsze pudło, wiedział, że musi skupić się bardziej. Jeszcze bardziej. Ściągnął wargi w wąską linię starając się nie skupiać na swojej porażce. Kiedy Odeya rzuciła w jego kierunku zaklęcie momentalnie odparował je zaklęciem tarczy. - Protego!- Wykonał odpowiedni gest różdżką. Był z siebie zadowolony. Momentalnie na jego twarzy pojawił się zadowolony uśmieszek. A zatem szło mu względnie jako tako.
Spojrzał w kierunku dziewczyny, której zaklęcie było bezbłędne. Był zdziwiony, że wybrała akurat to zaklęcie. - Jak ty w ogóle byłaś w stanie to wymówić? - Zagaił. Dla niego było to jedno z cięższych zaklęć w artykulacji, ale kto wie... Może dziewczyna je ćwiczyła?
Należało dodać pojedynkowi trochę dynamiki, dlatego nie pozostawił sobie swobodnego czasu na odpowiedź momentalnie celując w dziewczynę i skupiając się na tyle by zaklęcie, które planował rzucić wyszło równie perfekcyjnie co jej. Wiedział, że nie może bezmyślnie machać różdżką na prawo i lewo. Musi zminimalizować ruchy najbardziej jak się tylko dało tak, by trafić... prosto w nią. - Drętwota!- Wycelował i rzucił. Był ciekaw finalnego efektu. Oszołomienia są bardzo przydatne. Poza tym... nie wiedział jeszcze nigdy efektu na człowieku. Nie pozwolił sobie na zbędną pychę czekając na odparowanie przez nią zaklęcia. Nie raz i nie dwa można było oberwać rykoszetem, dlatego musiał mieć w pogotowiu zaklęcie tarczy.
Obrona:3 - unik zaklęcia udany Atak:5 - atak udany, ale przeciwnik może się bronić (zaklęcie powoduje odwrotny efekt od zamierzonego - interpretacja dowolna)
Zdecydowanie Ode chciała się sprawdzić, jeśli chodziło o rzucanie zaklęć ofensywnych i defensywnych, ale także chciała odbyć ten pojedynek dla rozrywki, aby pośmiać się z niektórych działań czarów. W końcu niektóre miały bardzo zabawne efekty. Bo przecież magia w walce nie musiała być nie wiadomo jak groźna, wystarczyło, aby skutecznie przeciwnika rozkojarzyła. - Od wymowy lepszy jest tylko efekt. Szkoda, że nie byłeś w stanie zaprezentować - zażartowała, w odpowiedzi na jego komentarz dotyczący jej zaklęcia. - Nauczę Cię tej inkantacji, jeśli chcesz - zaproponowała po chwili. I tak, rozkojarzenie wroga to była chyba najlepsza strategia, o której przypomniał sobie także Cassian, jednak Gryfonka była przygotowana na użycie zaklęcia tarczy. -Protego - na szczęście nawet w pośpiechu rzucony czar zadziałał. - Widzę, że lecisz książkowo - rzuciła zaczepnie w stronę przyjaciela, posyłając mu lekki uśmieszek. -Calvorio! - był to czar którego zawsze chciała użyć, a w tym przypadku o ile Beaumont w porę się nie obroni, będzie miała z niego niezły ubaw. W końcu nie codzienni jest szansa zobaczyć Gryfona bez włosów. A oprócz poćwiczenia zaklęć, chodziło jej przede wszystkim o dobrą zabawę.
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Kość na obronę:5 - obrona nieudana, zaklęcie przeciwnika w ciebie trafiło, poczekaj na reakcję sekundanta jeśli zaklęcie uniemożliwia ci samodzielną reakcję
Oczywiście rozrywka też była kuszącym aspektem tego całego pojedynku. Nauka przez zabawę zdawała się wchodzić lepiej niż czysta teoria przeniesiona w formie notatek na doskonale chłonący tusz pergamin. Wykorzystywanie zaklęć w praktyce sprawiało niesamowitą przyjemność i satysfakcję do tego stopnia, że z twarzy chłopaka zdawał się nie ustępować uśmiech nawet na chwilę. Jedyne co prześwitywało z tej zawoalowanej maski satysfakcji były oczy pełne zdumienia, kiedy dziewczyna raz po raz unikała bądź osłaniała się przed jego atakami. - Jestem beznadziejnym tancerzem. Gwarantuje, że doświadczenie dla ciebie byłoby bardziej traumatyczne niż dla mnie... - Zaśmiał się. - A co do inkantacji, myślę, że to dobry wybór.
Z chęcią przygarnąłby temat odnoszący się do wymowy tego zaklęcia. Chcąc nie chcąc powinien je poznać tak by w pełni wykorzystać swój potencjał. Zaklęcie wydawało się odpowiadać jego dotychczasowym umiejętnościom, dlatego też powinien je znać - skoro już tak bardzo nadrabiać chciał zaległości.
Kiedy przeszyło go zaklęcie, na które nie zdążył zareagować poczuł ukłucie wewnątrz klatki piersiowej, gdzie trafił jasny rozbłysk zaklęcia. Momentalnie brązowe kosmyki włosów opadły na ziemię prezentując zacną i błyszczącą łysinę. Opuścił na chwilę różdżkę delikatnie sprawdzając opuszkami palców co się właściwie stało. Zamurowało go i nie wiedział co powinien teraz zrobić. Lubił swoje włosy... Ile trwa ich odrastanie? Jak on się teraz pokaże komukolwiek? - Em... Wow. - Nadal nie potrafił zebrać myśli. - To jak już się pośmialiśmy to możesz mnie odczarować? - Zapytał pełny nadziei naprzeciw zaklęcie.
Skrycie w duchu bardzo lubił swoje włosy. Jeśli nie ma zaklęcia, to musi być eliksir. Już wie, że bez wizyty u Maxa się zapewne nie obejdzie. Mimo tego, że stało się to dosłownie chwilkę wcześniej ten już w głowie układał cały plan działania. Nie mógł chodzić w czapce po zamku. Nie każdy nauczyciel by go zrozumiał.
Zawtórowała mu, kiedy podśmiechiwał się z własnego talentu do tańca, a raczej jego braku. Sama była świetną tancerką, lecz wiedziała, że nie każdy ma wyczucie rytmu. Tylko, że w tym zaklęciu wcale nie chodziło o rytm. - Spoko, na pewno nie byłoby aż tak źle. A ja najwyżej bym do Ciebie dołączyła - zażartowała, wzruszając ramionami, a następnie oferując mu pomoc w nauce odpowiedniej wymowy formuły czaru, którego przed chwilą użyła. Akurat zaklęć użytecznych lubiła się uczyć, nie to co jakiejś skomplikowanej magii leczniczej, czy gestów różdżką nad kociołkiem i warzenia jakichś śmierdzących eliksirów. W sumie sama nie wiedziała skąd przyszło jej do głowy Calvorio. Jakby... nigdy wcześniej nie rzucała go na nikogo, ale chyba w tym momencie za bardzo skupiła się na rozrywce i nie przewidziała prawdziwego skutku tego czaru. Kiedy zobaczyła, że włosy Cassa lądują na podłodze, wytrzeszczyła oczy. Sadziła, że się zasłoni, w końcu ciągle to robił. Żadne zaklęcie do tej pory go nie trafiało, a to właśnie musiało. Szybko znalazła się przy nim i usłyszawszy jego słowa, zamarła, nieco się krzywiąc. - Nooo... nie bardzo mogę, bo nie znam przeciwzaklęcia... - odezwała się niepewnie, patrząc na przyjaciela. - Cass, wybacz. Myślałam, że wyczarujesz tarczę... Nie pomyślałam, nie chciałam... - było jej naprawdę przykro i strasznie głupio, że przez jej żarty chłopak był w tym momencie łysy. Postąpiła bezmyślnie, bo nie zastanowiła się nad skutkami tego zaklęcia, a miały one zostać z Gryfonem na długo. - Ale czekaj, znam zaklęcie n porost włosów. Tylko... nie wiem jak zrobić, aby były odpowiedniej długości. W sensie takiej jak miałeś - szukała w głowie odpowiedniego rozwiązania, czując się odpowiedzialna za tę sytuację. Naprawdę się tym przejęła, bo przestraszyła się, że Cassian zostanie już taki na zawsze. I to w skutek jej bezmyślności.
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Wyczucie rytmu to jedno, ale jemu chyba po prostu brakowało kogoś kto go by w tym wszystkim poprowadził. Nie uważał własnego słuchu aż za tak zawodny by kompletnie gubić rytm, ale w tym wszystkim... potrzebował myśli przewodniej, kogoś kto oprowadzi go po świecie tańca. Z drugiej strony wiedział, że ta strefa jest dość intymna, dlatego nie mógł liczyć na coś takiego od byle kogo. By zaprosić kogoś do tańca, wiedząc, że ten będzie tragiczny Cassian musiał komuś ufać. I to nawet bardzo.
Nie znał tego zaklęcia, co tym bardziej go jedynie zamartwiało. Jeśli do tej pory w swoim nadmiernym katowaniu się materiałem do wkucia nie wpadł nawet na chwilę na jakiekolwiek większe rozważania nad Calvorio, to ewidentnie to zaklęcie nie posiadało czegoś takiego jak przeciw zaklęcie - tak też się w końcu zdarzało. Niemniej jednak kompletnie zmrożony strachem jak on właściwie teraz wygląda posłał spojrzenie w kierunku lustra, znajdującego się na przeciwległej ścianie. Przypatrywał się w ciszy i skupieniu łysinie dotykając się opuszkami palców i badając czy jakkolwiek ma szansę na to, by odczarować to jakoś. - Em... Fakt... Mogłem się zasłonić. - Pluł sobie w brodę, że akurat w tym momencie był na tyle rozproszony. - Dobrze, nie popadajmy w panikę.
Uspokajał siebie głośno nie chcąc by przerażenie i strach nim zawładnęło. Sięgnął do swojej torby, z której wyciągnął jakąś bluzę. Planował potem iść ponownie do szklarni podszkalać się z zielarstwa, a wiedział, że żeby wejść do Cieplarni numer trzy musi wybrać idealny moment. Wespucci by mu nie wybaczył, biorąc pod uwagę, że jeszcze kilka tygodni wcześniej zamierzał zabiegać o jakąś pracę dodatkową. - Mam nadzieje, że Max ma jakiś eliksir na porost włosów. Bo nie chcę korzystać z zaklęcia, o którym myślisz. - Chłopak wiedział, że chodzi o to, które wywołuje nadmierne owłosienie. I zapewne wywołałoby. Wszędzie tam, gdzie nie potrzeba. - Em, to jak? Wracamy do nauki? -Zagaił skrywając wszystko to co w nim się kotłowało.
Nie był zły na Ode. W sensie... nie w pełni. Był zły głównie na siebie, że nie udało mu się zasłonić siebie przed tym zaklęciem. Zwłaszcza, że przecież szedł z Ignacym na bal. Jak on się teraz zamierzał mu pokazać?
Atak: 6 - zaklęcie udane, przeciwnik nie ma szans na obronę
W tej chwili ganiła się w myślach za to, że zanim wypowiedziała to zaklęcie, nie pomyślała co będzie, jeśli okaże się skuteczne. Nawet nie przyszło jej do głowy, aby chwilę dłużej pomyśleć, czy ten czas jest odwracalny. Postąpiła strasznie nieodpowiedzialnie i szczeniacko, sprawiając, że teraz Cassian cierpi z powodu efektu jej magii. To nie był prawdziwy pojedynek, w którym nie obchodziłby ją stan przeciwnika. Mieli tylko poćwiczyć zaklęcia z Cassem, a skończyło się tak, że praktycznie go oszpeciła. - Nie, to moja wina, bo wybieram same takie... głupie zaklęcia. Przepraszam. - powtórzyła, widząc wyraz twarzy chłopaka. Ewidentnie nie wiedział czy się kompletnie załamać nad tym stanem rzeczy czy ją opieprzyć. Szczerze, to Worthington sama miała ochotę siebie zbesztać. - Merlinie, tak. Myślę, że Mac na pewno coś poradzi. On ogarnia te wszystkie eliksiry. Na pewno Ci pomoże - zawtórowała mu, widząc w tym pomyśle nadzieję na odzyskanie poprzedniego wyglądu Gryfona. Jeszcze kilka minut wcześniej perspektywa zobaczenia bezwłosego Cassa była dla niej zabawna, jednak w tym momencie nie było jej zupełnie do śmiechu. Gdzie ona miała rozum, żeby go czymś takim atakować? - Noo dobrze, wracajmy - odparła, ostatni raz posyłając mu przepraszające spojrzenie, po czym odwróciła się aby wrócić na miejsce, kilka metrów dalej, stając naprzeciw chłopaka. Skinęła mu głową, na znak, że zaczyna, po czym wypowiedziała formułę czaru, która wydawała się jej najmniej inwazyjna: -Expelliarmus!
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Większość z nich rzadko chyba myślała o konsekwencjach podejmowanych przez siebie decyzji i tak też było dokładnie tym razem. Nie oszukując nikogo, zapewne i chłopak mógłby użyć tego zaklęcia na dziewczynie jeśli by je dokładnie znał - a zatem wina leżała po niczyjej stronie. Po prostu pech tak chciał... Powoli również zaczynał przełamywać się względem tego, że przecież włosy kiedyś odrosną. Może napary z pokrzywy pomogą mu jako tako wyglądać jakoś na balu? - Dokładnie Ode. Nie ma co się przejmować. - Posłał jej delikatny, niepewny uśmiech, spod którego przebijał się jednak cień delikatnej goryczy. - No nic, zabieramy się dalej do roboty.
Ponownie ustawił się w pozycji do pojedynku będąc gotowym na przechwycenie zaklęcia i odparowanie go. Niemniej jednak w jego głowie wciąż i wciąż tliły się najróżniejsze pomysły odnośnie tego, jak może przywrócić sobie włosy - dlatego też kompletnie nie zauważył perfekcyjnie rzuconego zaklęcia rozbrajającego, które odpychając go do tyłu sprawiło, że różdżka odleciała kilka metrów na bok. - Auć... - Powiedział zbierając swoje sponiewierane jestestwo z ziemi. - To, to było ładne... - Przyznał dziewczynie.
Powolnym, dość obolałym krokiem w końcu pofatygował się podnieść swoją różdżkę. Kiedy już wrócił na miejsce leniwie przybrał odpowiednia pozycję do rzucenia zaklęcia, a z jego ust po raz kolejny powędrowało zaklęcie oszałamiające. -Drętwota!- Z nieskrywaną satysfakcją oglądał efekt zaklęcia czekając, na reakcję Odeyi.
Zaklęcie okazało się perfekcyjnie celne, a co za tym idzie już po chwili chłopak mógł się rozkoszować widokiem całkowicie otumanionej, czy też raczej ogłuszonej dziewczyny - kompletnie nie zdolnej do dalszej walki, a przynajmniej w tym momencie. Widok ten niespecjalnie sprawił mu radość, raczej liczył bardziej na jakąś imponującą obronę, jakąś ciekawą wymianę zaklęcia. Szybkim machnięciem różdżki ściągnął z dziewczyny urok spoglądając w jej kierunku. - Wszystko w porządku? - Zagaił. @Odeya Worthington
Atak: 1 - zaklęcie ofensywne nietrafione w przeciwnika
Nie ukrywała, że była załamana swoją bezmyślnością w tej chwili, jednak kiedy ostatecznie Cassian pogodził się z efektem jej głupiego zaklęcia i postanowił już nie roztrząsać tej strawy, uznała, że teraz już jest po fakcie i trzeba potem tylko pomyśleć, jak można pomóc włosom chłopaka, aby jak najszybciej wróciły do takiej długości jaką miał jeszcze przed kilkoma minutami. Użycie Expelliarmusa w porównaniu z tym co zrobiła przed chwilą było jak ugryzienie komara, ale tak powinien wyglądać pojedynek. Chyba bardziej pożyteczne było pozbawić przeciwnika różdżki niżeli włosów (chociaż to drugie skutecznie rozkojarzyło Cassiana, więc...) - A dziękuję. - rzuciła grzecznie z uśmiechem, bo już zaczął wracać jej humor. Ostatecznie jednak kiedy Gryfon po chwili wznowił swój atak, nie zdążyła z obroną. A może nawet nie miała szansy na nią. Zaklęcie oszałamiające było wyprowadzone tak idealnie, że ugodziło ją centralnie w pierś, przez co momentalnie straciła orientacje i czuła się jakby nie wiedziała co się wokół niej dzieje. Na szczęście Cass po chwili przerwał czar i mogła wrócić do siebie. - Tak, jest okej. Perfekcyjna ofensywa, panie Beaumont - pochwaliła go, masując sobie przez chwilę nieco zesztywniały kark. Kiedy wrócili do pojedynku i przyszła jej kolej na wyprowadzenie ataku, uznała, że spróbuje po raz drugi zaklęcia galaretowatych nóg. Przynajmniej w przypadku tego uroku, wie, że aby go zakończyć potrzebne jest tylko proste Finite. - Tarantallerga - krzyknęła, celując różdżką w przyjaciela i wykonując odpowiedni ruch nadgarstkiem, aby posłać w jego kierunku płomień światła.