Sala Pojedynków jest specjalnym pomieszczeniem na pojedynki czarodziejów. Jest długa, w sam raz dla walczących par. Na czas dodatkowych zajęć są tu ustawiane niedługie podesty, a gdy nic się nie odbywa - sala jest po prostu pusta. Od czasu do czasu zaglądają tu uczniowie, zwykle z nudów.
Autor
Wiadomość
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Spóźnił się nieco. Nie było to spowodowane czymkolwiek ważnym. Zwyczajnie wpadł po drodze do kuchni jako, ze pokój wspólny Puszków był drzwi w drz... obraz w obraz ze wspomnianym pomieszczeniem. Zgarnął stamtąd ciastka i kilka butelek piwa kremowego, wkładając to wszystko ładnie w koszyk, a potem udał się do umówionej sali. Zatem Fire i Daisy. Chrupał ciastko, przemierzając korytarze. Znowu lew stanie naprzeciw lwa, a borsuk ma ich pilnować. Czy Gryfoni nie byli z założenia domu jakoś bardziej bojowi? Może dlatego doszli tak daleko. Szkoda trochę Liama, miał niezłe szanse. Skończywszy ciastko, wszedł do sali. Wyglądał trochę jak Czerwony Kapturek ze swoją bordową koszulą oraz koszykiem słodkości. Gdyby tylko książkowa bohaterka była rudym, postawnym mężczyzną, to jak toćka w toćkę... Skinął na powitanie obecnym paniom, stawiając prowiant na parapecie okiennym. Zdjął też z ramienia torbę. Miał w niej kilka bandaży, plastrów, trochę gazy. Rzeczy przydatne do opatrywania ran. Może lepiej nie ryzykować używania zaklęć, a jakimś cudem każdy pojedynek kończył się rozlaną krwią. Dlatego też założył czerwoną koszulę i czarne spodnie. Aby nie było widać na nich posoki. - Przyniosłem ciastka i piwo kremowe - do oblania wygranej albo przegranej zależnie, o której stronie mówimy. Albo po prostu miał ochotę na ciastko. Za nim czasem ciężko nadążyć. Wyciągnął różdżkę, a potem galeona z kieszonki, zatrzymując się w zawahaniu. - Daisy już mówiłem, ale przypomnę. Starajcie się unikać zaklęć, które odwrócone mogłyby wyrządzić krzywdę. W miarę możliwości poskładam rannych do kupy, ale jeśli połamiecie szczęki, nie będziecie mogły jeść ciastek - to bardzo dobry powód, aby nie miażdżyć sobie żadnych kości. Jeśli nie najlepszy. Galeon pofrunął, wybity przez Walijczyka, obracają się i migocząc w świetle wpadającym przez okna. A potem spadł na śródręcze rudzielca, nim odwrócony został i przyciśnięty do przedramienia. Puchon spojrzał na wynik, chowając pieniążka wkrótce po tym, jak już znał wygraną. - Blaithin, zaczynasz. Daisy, przygotuj się do obrony - standard. Ta sama regułka, co zawsze. Mógłby wydawać się znudzony, ale po prostu był obojętny. Odsunął się dwa kroki i zaczął bawić się różdżką.
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
W końcu w sali zjawiła się Fire. Sekundanta jeszcze nie było, więc pojedynku nadal nie mogły zacząć. A szkoda, bo Daisy wolała mieć to już za sobą. Zmierzyła wzrokiem dziewczynę. Wydawało jej się, że Fire udawała tylko tą swobodę i pewność siebie, a tak naprawdę była nieco spięta. To dobrze. Daisy wolała w ten sposób myśleć o swojej przeciwniczce. Czy tak było naprawdę? Nie wiedziała. Gryfonka chyba dobrze nauczyła się ukrywać prawdziwe uczucia, które chowała pod powłoką szorstkości. Uniosła brew i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. - Nie zamierzam, nie pochlebiaj sobie - odparła równie obojętnie. Wiedziała, że to była zaczepka. Gdyby chciałaby się wycofać zrobiłaby to jeszcze przed pojedynkiem. Albo w ogóle się nie zapisywała do Klubu Pojedynków. W końcu wiedziała na co się pisze. A Dear może i była dobra z zaklęć, ale zajęcie drugiego miejsca i tak nie będzie dla Daisy ujmą, nie miała zamiaru się wycofywać tylko dlatego, że jej przeciwnikiem była właśnie ta Gryfonka. - Bynajmniej - odpowiedziała jeszcze na jej kolejne zdanie. Kto jak kto, ale nie wyobrażała sobie, że jako prefekt Gryffindoru będzie komuś pobłażała. Czasem zastanawiała się czy Fire w ogóle powinna pełnić tę funkcję. Nie zdążyły powiedzieć nic więcej, bo pojawił się Neirin. Przyniósł ze sobą opatrunki, chyba był dobrym sekundantem. Daisy uśmiechnęła się do niego. Chłopak sekundował już jej poprzedni pojedynek. - Chętnie z tobą poucztuję po walce - posłała mu jeszcze jeden uśmiech. W końcu Puchon zaczął pojedynek. Daisy nie dała po sobie poznać, że wynik losowania nie był jej na rękę, ale cóż, nie mogła nic poradzić. Stanęła pewniej i mocniej zacisnęła palce na różdżce, wbijając wzrok w przeciwniczkę.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
- To dobrze, doceniam. - stwierdziła, chociaż wcale nie doceniała postawy Gryfonki. Naturalnie, obie pochodziły z Gryffindoru, wyśmiałaby ją, gdyby rzeczywiście stchórzyła. Czy to nie w krwi przedstawicieli Domu Lwa leżała ta cała odwaga i śmiałość? Gotowość na wyzwania? Fire wolała rozgrywać swój finalny pojedynek z kimś, kto się jej nie bał, bo tak czy siak nie zamierzała się hamować. Rudowłosa była spięta, bo praktycznie zawsze pozostawała czujna. Była przyzwyczajona do wrażenia, że ciągle może zostać zaatakowana. Teraz tym bardziej. Nie powiedziała nic więcej w kierunku Bennett, bo w gruncie rzeczy nigdy nie lubiła zbyt długo rozmawiać podczas pojedynków. Na całe szczęście Vaughn zdążył się już zjawić i mogli zaczynać. Skinęła Puchonowi głową, witając się jedynie tym oszczędnym, sztywnym ruchem. Jedynie prychnęła na tę propozycję o ciastkach. Merlinie, to nie był piknik... Puchon jednak miał za zadanie tylko obserwować i ewentualnie reagować, więc w gruncie rzeczy mógł robić co chciał. Fire nie miałaby mu za złe, gdyby w ogóle nie interweniował. Albo gdyby w ogóle wyszedł z pomieszczenia. - Wyrządzanie krzywdy tak bardzo do mnie nie pasuje. - chwyciła różdżkę pewniej. Oni mogli ucztować, Blaithin kiepsko znosiła tamtego dnia (i każdego innego) towarzystwo ludzi, więc najlepiej dla niej, jak i dla Neirina i Daisy, jeśli szybko po pojedynku stąd wyjdzie. Poczekała aż sekundant wylosuje kto zaczyna. Kiedy okazało się, że to jej przypadł ten zaszczyt, przyjęła odpowiednią pozycję i machnęła szybko różdżką, żeby posłać strumień magicznej energii prosto w Daisy. Miała ochotę na nieco zabawy, więc wybrała dość niekonwencjonalne zaklęcie. Nie robiło właściwie większych szkód, więc... co złego mogło się zdarzyć? Ciekawe, czy Bennett da radę odbić niewerbalne Bąblogłowy.
Atak: 3
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Również nie odpowiedziała nic na słowa Fire. Nie miała na to ochoty i szczerze mówiąc miała nadzieję, że pojedynek uda im się jak najszybciej skoczyć. Gryfonka roztaczała wokół siebie tak smętną aurę, że udzielało się to otoczeniu. Czasem się zastanawiała jak Dear ze sobą wytrzymuje, wiecznie w takim ponurym nastroju. Na szczęście nie ona musiała to sprawdzać. Czekała na zaklęcie Fire, kiedy dziewczyna poruszyła różdżką. Oczywiście, uzyła zaklęcia niewerbalnego. Jednak Daisy zdążyła zareagować. - Protego maxima! - wypowiedziała formułę zaklęcia, a atak Fire odbił się od idealnie wyczarowanej tarczy i trafił rykoszetem prosto w Dear. Daisy czekała, żeby wokół głowy Fire wyrosła bańka, ale chyba jednak nie wszystko poszło tak, jak powinno.
Przyszła jej kolej na atak. Postanowiła uzyć tego zaklęcia, którego użyła w poprzednim pojedynku. - Orbis! Z jej różdżki wystrzeliły świetliste promienie, które miał spętać Gryfonkę, ale czy ten atak się powiedzie? Atak: 3
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Zdecydowanie coś poszło nie tak, jak planowano. Zaklęcie miało stworzyć niegroźną bańkę powietrza, a zamiast tego wytworzyło wokół głowy Fire podciśnienie. Stróżki krwi jęły ciec z jej nosa i uszu, spływając na szyję. Czy nadal Gryfonka tak by się cieszyła, jakby Nei nie interweniował? Ciężko samemu rzucić przeciwzaklęcie w takim stanie. Gorzej, że Walijczykowi magia wcale nie szła lepiej. Różdżka co chwila kreśliła w powietrzu ruch na Finite, a mimo to, krew ciekła coraz mocniej. Dopiero za którymś razem - chłopak nawet nie liczył - magia zadziałała, zdejmując bańkę z głowy Gryfonki. Podszedł do niej szybko, klękając na jedno kolano, aby nie musiała unosić i zadzierać głowy. Jeszcze tego brakuje, by się zachłysnęła własną krwią, cieknącą ciepłymi strugami po jasnej skórze pani prefekt. Parę kropelek posoki skapnęło na policzki Puchona, nie przejął się jednak nimi, uważnym i spokojnym spojrzeniem wodząc po twarzy dziewczyny. Kładąc jej dłoń na brodzie i jeśli pozwoliła, unosząc delikatnie twarz. Nie mocno, ale tyle, by włosami nie zasłaniała widoku. Wyglądało, że tylko popękały naczynia w nosie i uszach. - Słyszysz mnie? - Chciał sprawdzić, czy błona bębenkowa jest cała. Przy odrobinie szczęścia to tylko krwawienie z małżowiny. - Episkey - ciche zaklęcie zadziałało zaskakująco skutecznie. Krew przestała ciec, zastygając tylko na ustach i szyi dziewczyny. Niestety z Levatur Dolor nie było już tak pięknie. Fire mogła odczuć uderzenie bólu, zanim ten zniknął całkiem. Teraz nie powinno być żadnego dyskomfortu innego niż wszechobecna posoka. Wyprostował się rzucając ostatnie zaklęcie. Chłoszczyć ściągnęło wszelkie skrzepy oraz plamy z ubrania Gryfonki, zostawiając ją czystą. Zupełnie, jakby nic się nie stało. Niemalże nówka sztuka. Gdyby nie to nieudane Finite na początku, uznałby dzisiejszy dzień za całkiem dobry. Wycofał się, wracając na swoje poprzednie miejsce, pozwalając im kontynuować pojedynek. Dobrze, że ubrał czerwone ubranie. Już miał na nim parę plam, które wchłonął materiał.
Niezbyt jej wyszedł ten atak, bo Daisy okazała się na tyle dobra, że przekierowała czar na swojego przeciwnika. Powinna spodziewać się takiej ewentualności, dlatego niezbyt przejęła się tym, że wokół jej głowy może pojawić się bańka. Szkoda tylko, że wtedy w punktacji to druga Gryfonka miała przewagę i większe szanse na zwycięstwo... Fire poczuła jednak, że zamiast świeżego dopływu tlenu czuje się, jakby coś ją przytkało. W uszach jej zaszumiało, a prostym skojarzeniem był pewien moment z przeszłości, gdy rudowłosa miała okazję słuchać wielkiej muszli, która rzekomo szumiała jak morze. Wtedy jej się to nie podobało i teraz także. Zamrugała zdezorientowana i cofnęła się o krok - co się działo? Wtedy zorientowała się, że ciepła strużka krwi zaczyna jej ciec z nosa i uszu, a metaliczny posmak poczuła wkrótce też na wargach. Zaczęła bez paniki myśleć o tym, jak to powstrzymać. Zapomniała o tym, że ktoś inny był wręcz zobowiązany do udzielenia jej pomocy, dlatego drgnęła niespokojnie, gdy ruch z boku świadczył o uniesionej różdżce. Czary Puchona nie dawały upragnionych efektów, a irytacja Blaithin tylko rosła, gdy coraz bardziej bolała ją od tego wszystkiego głowa, a czerwieni nadal przybywało. Niemalże warknęła na niego, gdy zbliżył się, żeby naprawić wywołane szkody - miał jakieś potwierdzenie, że nie pogorszy sprawy? Nie, nikt nie miał przez te cholerne zakłócenia. W przeciwieństwie do Neirina, wzrok Fire pełen był zdenerwowania i niechęci. Odepchnęła jego dłoń, ale sama odsunęła głowę tak, żeby nic mu nie przeszkadzało. Zacisnęła zabarwione intensywnym szkarłatem wargi na pytanie Vaughna. - Nie, nie słyszę - odpowiedziała byleby tylko zrobić na przekór. Dalej czuła się dziwacznie, ale słuchu ewidentnie uszkodzonego nie miała. Zamordowałaby Bennett, gdyby miała być przez nią półgłucha. Zaklęcie leczące pomogło, a Fire miała nadzieję, że z resztą poradzi sobie sama. Ale gwałtowne ukłucie bólu sprawiło, że syknęła. - Ał... To nie było potrzebne, Vaughn. Ból za chwilę całkowicie się rozpłynął i pozostało jedynie tępe pulsowanie w skroni. Nie było ze strony Fire ani podziękowań, ani wdzięczności. Czy to wyrażonych słowami, gestami czy nawet krótkim spojrzeniem. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że Neirin miał na sobie jej własną krew. Odsunęła się, gdy została czysta, badając powolnymi krokami, czy nie dostanie jakichś zawrotów. Pociągnęła nosem, przeczesała palcami włosy i odchrząknęła. Najwyraźniej jednak udało się ją naprawić. Nigdy więcej takich dziwnych zaklęć. Co prawda, znosiła dużo gorsze rzeczy. Skinęła głową w stronę Daisy na znak, że mogą kontynuować.
Ilość trafień: 1
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Tak, zdecydowanie coś poszło nie tak. Nie była to oczywiście wina Daisy, ona tylko odbiła zaklęcie od siebie. i bardzo dobrze, bo zaklęcie rzucone przez Fire przyniosło odwrótny skutek niż powinno. Kiedy polała się krew Daisy nawet na chwilę się przeraziła, ale widząc reakcję Dear, która zamiast wdzięczności rzucała wokół rozdrażnione spojrzenie, nie podziękowała i jeszcze rzuciła tekstem "nie, nie słyszę", byle tylko zrobić na przekór, Bennett odeszło całe współczucie i strach. A półgłucha Dear byłaby tylko z własnej winy, jeśli już na kogoś trzeba by ją zrzucić. Daisy zrzuca na zakłócenia, Blaithin widocznie na wszystkich dookoła. Patrzyła beznamiętnie, aż Puchon doprowadzi pannę Dear do porządku. Pomyslała, że Heaven chciałaby to widzieć. W końcu Blaithin stanęła na nogi i dała jej znak, że mogą kontynuować. Przyszła kolej na atak Daisy. Dziewczyna postanowiła użyć tego zaklęcia, którego użyła w poprzednim pojedynku. - Orbis! Z jej różdżki wystrzeliły świetliste promienie, które miał spętać Gryfonkę, ale czy ten atak się powiedzie?
Fire nie chciała współczucia, więc brak reakcji ze strony Daisy był jej na rękę. Nie oczekiwała ani słów pocieszenia ani jakiejkolwiek troski czy to ze strony przeciwniczki, czy też sekundanta. Znów była na nogach, a więc mogła skupić się na celu tego spotkanie - wygranej. Co prawda poczuła, że powinna przynajmniej na chwilę usiąść. Dwie minuty nie przeciągnęłyby mocno pojedynku, a miałaby pewność, że nie zareaguje z opóźnieniem, jak to się właśnie stało. Wymówiła Protego, ale dłoń zadrżała nieco Blaithin, więc w gruncie rzeczy wiedziała, że jest trafiona na sekundę przed tym, jak uderzyło w nią Orbis. Nie był to silny czar, ale zdecydowanie mógł zaprzepaścić czyjeś szanse na wygraną. Nie chciała zostać unieruchomiona, ale najwyraźniej było po prostu za późno. A z popełnionym błędem należało się po prostu pogodzić. Miała wrażenie, że straciła równowagę choć mógł to być równie dobrze efekt zaskoczenia, bo nie pojawiły się wokół niej utworzone z czystej energii więzy, które nieprzyjemnie wpiłyby się w jej klatkę piersiową, jak i nogi. Znowu zakłócenia? Kolejne komplikacje, które zdawały się ciągnąć wesoło od początku pojedynku. I co najśmieszniejsze, wszystkie zgodnie utrudniały życie właśnie Fire. Tak i teraz Orbis zmieniło się w coś zupełnie innego i Blaithin nie miała nawet czasu analizować, dlaczego nagle uciekł jej grunt pod nogami... i straciła możliwość utrzymania się czegokolwiek, za to poczuła, że spada. Tylko gdzie, jak? Podłoga się zapadła? Na gacie Merlina, zacisnęła powieki nie chcąc widzieć, gdzie wyląduje. Minęło jednak parę dobrych chwil, a dalej się gdzieś unosiła - nawet nie chciała sprawdzać. Zwinęła się w kłębek, mając nadzieję, że lada chwila ten dziwny stan się skończy. - Vaughn, zrób coś! - zawołała niewyraźnie. Nie była nawet pewna, gdzie Daisy i Neirin się znajdują. Walić wynik pojedynku... Byleby nie wylądowała w jakimś innym wymiarze.
Obrona: 1, przerzut na 1 Ilość trafień: 2
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Tylko chyba pierwszy pojedynek wyszedł spokojnie. Bez żadnych problemów. Zakłóceń. Dziwnego... tego... na cokolwiek teraz patrzy. Spodziewał się więzów. Światło miało spętać Fire, a nie stworzyć dziury w czasoprzestrzeni, przerzucając ją dowolnie między dwoma punktami na płaszczyźnie materii otaczającego ich świata. Jeszcze trochę i wejdą w zaawansowaną fizykę strun czy innego cholerstwa, nad czym pracują mugole. Tymczasem oni stworzyli sobie portale podczas szkolnego pojedynku. Niemagiczni naukowcy pewnie by zemdleli na ten widok. Ocknął się z pewnego podziwu dopiero słysząc własne nazwisko. - "Vaughn", nie "Vaughn" - poprawił wymowę, unosząc różdżkę. Prawdopodobnie Fire go nawet nie dosłyszała przez pęd powietrza, gdy nieudane zaklęcie jeszcze ją przyspieszyło. Nie mógł tutaj ryzykować z Finite z miejsca. Gdyby usunął te dziwne dziury, z Blaithin zostałaby mokra plama. Nabrała zbyt dużo pędu. Musi wpierw ją zatrzymać. Niestety, jak na złość, dopiero za trzecim razem zaklęcie zadziałało, stopniowo zwalniając Fire i zawieszając ją w powietrzu. Ruchem różdżki przysunął ją w bezpieczne miejsce, sadzając na parapecie. Czemu akurat tam? A co, jak nie wyjdzie mu usunąć tych dziur i znowu w nie trafi? No właśnie. Magia robi, co chce. Pod oknem chyba dziewczyna będzie najbezpieczniejsza. Na szczęście zakłócenia były łagodne na tyle, aby mógł uwolnić ją spod działania lewitacji i rzucić jeszcze zaklęcie łagodzące mdłości (chociaż różdżka się zablokowała, to prefekt nie odczuła niczego negatywnego). Zdecydowanie lepiej ostatnio idzie mu magia lecznicza niż wszelka inna... No i może transmutacja, ale to inna sprawa. Spojrzał na nieszczęsne portale, po czym podszedł do krawędzi, zaglądając w ten dolny... I widząc tył swojej własnej głowy. Po mugolsku mówiąc "faza". Chciał się pobawić tym dłużej, ale koniec końców zrezygnował, rzucając Finite. Dopiero rozpoczął się kabaret, kiedy przy każdym nieudanym zaklęciu podłogę oraz sufit przecinały kolejne dziury niczym jakiś wyrób seropodobny. Ba. W jedną Neirin wpadł, wypadając inną, jakąś dolną i zawieszając się chwilę w powietrzu, gdy wytracił pęd... A potem spadając i tkwiąc parę chwil w dziwnej sytuacji, kiedy spadanie stawało się unoszeniem, a unoszenie spadaniem. Stracił całkowicie orientację, co jest górą, a co dołem, odwracany co chwila, raz mając nogi nad głową, a potem głowę ponad nogami. Na końcu zaś uderzając plecami o ziemię, kiedy ostatnie Finite, rzucone w locie, zadziałało. Wypuścił powietrze z ust. Kto to widział, aby sekundant został ranny? Zebrał się z posadzki, kiedy odzyskał już oddech i stanął na nogi. - Proszę więcej nie łamać praw fizyki - zwrócił się do pań, zaczesując włosy w tył i prostując koszulę.
Nie wylądowała w innym wymiarze. Nienawidziła tego uczucia, nawet jeśli nigdy wcześniej nie miała niewątpliwej nieprzyjemności spaść z jakiejś wysokości. Samo to, że była tak porażająco bezsilna, tak pozbawiona jakiejkolwiek kontroli, oddana całkowicie siłom grawitacji... Fire musiała mieć kontrolę. Inaczej źle się czuła. Reagowała agresją, maskując strach przed tym, że sprawy przybiorą jakiś niebezpieczny dla niej obrót. Dlatego potrzebowała obserwować, zbierać informacje i umieć być przed wszystkimi chociaż o jeden krok. Teraz zdecydowanie tak było, choć nie mogła skupić się na niczym innym jak tylko myśleniu o tym, żeby nadszedł już koniec. Nawet gdyby miało to oznaczać rozpłaszczenie się na posadzce. Chyba usłyszała, jak Neirin ją poprawia. Nie zrozumiała poprawnej wersji jego nazwiska, ale tak czy siak by jej nie używała. Tym bardziej zamierzała przekręcać wymowę, kalecząc ją swoim szkockim akcentem. Albo rosyjskim, to byłoby jeszcze paskudniejsze. Myśl o tym, jak miło będzie go irytować (bo nie sądziła, że by go to nie irytowało) pozwalała jakoś przetrwać do czasu aż zatrzymała się w miejscu. Opadła na parapet, czując pewną słabość w swoich mięśniach. Miała wrażenie, że znowu pójdzie jej krew z nosa, ale tak się nie stało. Wolałaby, żeby wszyscy dali jej już spokój, a już zwłaszcza Puchon, który nie musiał jej aż tak ułatwiać życia. Przetarła twarz, starannie ukrywając roztrzęsienie. Dopiero po chwili zwróciła uwagę na to, co się dzieje z sekundantem, który tak sumiennie wykonywał swoją pracę. Blaithin nie poczuła nawet zalążka współczucia czy też troski. No bo niby z jakiej racji tylko ona miała cierpieć? Niech też sobie polata. Poczuje tę niemoc i zawroty głowy. Nie miała okazji nacieszyć oczu miotanym w górę i w dół lub też w dół i w górę Neirinem, bo zacisnęła powieki i postarała się uspokoić bijące szybko serce. Przyspieszony oddech utrudniał skupienie na zaklęciach, a jej szanse na wygraną były dość drastycznie niskie. Przyszło jej to z większą łatwością niż się spodziewała. Nawet nie była aż tak wściekła, choć na komentarz chłopaka tylko wyburczała coś niezrozumiałego pod nosem. To Bennett robiła jakieś cyrki z jej zaklęciami. Fire nie mogła pozwolić na ani jedno trafienie Gryfonki, bo kto wie co by ją następnego spotkało? Rozszczepienie na drobne kawałki? Teleportacja w ścianę? - Duro - rzuciła bez zbędnego przeciągania, celując różdżką w buty dziewczyny. Jedno z nielicznych zaklęć transmutacyjnych, które umiała. Jeśli się uda to będą kamienne, jeśli nie to wolała od razu przygotować się do ewentualnego Protego. Ale widać było po Gryfonce, że jest już dość zmęczona.
Atak: 4 Liczba trafień: 2
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Zaklęcie zdecydowanie jej się udało, ale w grę znów weszły zakłócenia. Zaczęło ją to mocno irytować. Nie wystarczyłoby, żeby zaklęcie zadziałało tak, jak powinno i trafiło Blaithin? Musiało zmienić się w coś... coś... takiego? Zakłócenia zaczęły być coraz bardziej wymyslne w odwracaniu zaklęć. Daisy dopiero po kilku sekundach zdała sobie sprawę, że stoi z lekko otwartymi ustami, gdy zaczęły otwierać się te dziwne portale. Zamknęła usta i spojrzała na Puchona, który usiłował wydostać Fire z tego dziwnego tunelu. Dziewczyna wpadała do jednej dziury, wypadając drugą, usytuowaną tuż nad pierwszą, w związku z czym nie mogła się zatrzymać, nabierając coraz większej prędkości. Daisy była w szoku w reakcji na to, co tu się wydziwiało. Nie miała zamiaru się wtrącać, sekundantem był Neirin i on powinien to ogarnać. Chyba. Zresztą jak mówi mugolskie powiedzenie: "gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść". Czy coś w tym stylu. Próbując pomóc mogłaby jeszcze pogorszyć sprawę. A swoją drogą taka bezbronna Dear, potrzebująca pomocy, zdana na kogoś innego była dość ciekawym widokiem. Chętnie by to nagrała, gdyby miała czym i pokazała Heaven. Lekko uniosła kącik ust na samą myśl o tym. Jeszcze szerzej otworzyła oczy, kiedy Neirin naotwierał kolejnych portali. Zaintrygowana obserwowała to, co działo się wokół. Wow. W ostatniej chwili uskoczyła, kiedy portal otworzył się tuż obok niej i jedną nogą była już prawie w środku. Zachwiała się, ale udało jej się uniknąć wpadnięcia w dziurę. Jednak, kiedy uniosła głowę zobaczyła, że Puchon nie miał tyle szczęścia i sam wpadł w ten dziwny tunel. Klasa wyglądała dziwacznie. Mnóstwo dziur, przez które widać różne części sali, a w jednym z nich najpierw latała sobie Gryfonka, a potem do drugiej wpadł chłopak. Daisy osłupiała, bo to wszystko wyglądało tak nieprawdopodobnie i abstrakcyjnie, że ledwo wierzyła w to, co widzi, mimo wielu lat w czarodziejskim świecie. Otrząsnęła się jednak i już unosiła różdżkę, żeby coś zrobić, ale Neirnowi udało się to opanować samemu. Była pełna podziwu dla jego opanowania, bo takich wydarzeniach. Rzeczywiście, na sekundanta nadawał się idealnie. Fire całkiem skutecznie próbowała ukryć roztrzęsienie, ale Daisy zauważyła, że dziewczyna zaciska powieki, aby szybciej uspokoić przyspieszony oddech. Szybko jednak stanęła na nogi, aby rzucić kolejne zaklęcie. Daisy odchrząknęła i wróciła do rzeczywistości. Trudno się skupić po tym, co się działo, ale pojedynek trwał dalej. Zmobilizowała wszystkie swoje siły. Nie chciała, żeby znowu coś się pokomplikowało. Zresztą chciała już iść. Fire wypowiedziała zaklęcie. - Protego maxima! - Daisy uniosła różdżkę, która wyczarowała idealną tarczę, od której odbiło się zaklęcie. Promień pomknął w kierunku Blaithin i... trafił. Buty Gryfonki zamieniły się w kamienie, a Daisy wyszła bez szwanku. Bennet spojrzała przeciwniczce w oczy. Fire została trafiona trzeci raz. To oznaczało, że Daisy wygrała właśnie finałowy pojedynek Klubu Pojedynków. Wygrała. Kąciki ust powoli rozciągnęły jej się w zadziorny uśmiech. Zwróciła się do Puchona. - Hej, odczarujesz koleżankę? Chyba, że tym razem sobie poradzi - powiedziała, udając troskę. Mimo, że to zwykły szkolny Klub Pojedynków to jednak była bardzo zadowolona. Odczuwała też satysfakcję, że wygrała właśnie z Dear, która sugerowała jej wycofanie się z pojedynku tuż przed rozpoczęciem. - Chyba moją wygraną oblejemy następnym razem - uśmiechnęła się do Neirina, puszczając mu oczko i skierowała się do wyjścia. - Cześć! - pożegnała się i wyszła z sali, zostawiając za sobą Neirina i Blaithin w kamiennych butach.
Obrona: 6 Ilość trafień: 0
/zt
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Szanse Fire malały z każdą chwilą. Zakłócenia jej nie oszczędzały, sprawiając, że atakowanie Daisy zaczynało graniczyć z cudem. Nawet zaklęcia rudego nie były w stanie całkiem zniwelować efektów ubocznych nieudanych zaklęć. Druga Gryfonka była wypoczęta, pełna energii i zapału, co okazała, rzucając idealne zaklęcie tarczy. Nie pierwszy z resztą raz w czasie tego pojedynku. Duro uderzyło w Blaithin, racząc ją kamiennymi skarpetkami. - Szykowałaś się rzucić ją na dno rzeki? - Spytał, patrząc za odchodzącą Daisy. Bardzo szybko uciekła. Pewnie świętować ze swoimi. Neirin nawet nie zdążył jej pogratulować. Wrócił zatem uwagą do Fire, zbliżając się i rzucając bezbłędne zaklęcie, aby zmienić jej buty znów w materiałowe. Nie sądził, aby dziewczyna chciała z nim pić. Nie była takim typem. Z resztą, prawdopodobnie żadnego pocieszenia po przegranej także nie potrzebuje. Nie od Puchona przynajmniej. Odszedł zatem bez słowa, aby zebrać przyniesiony kosz oraz torbę. Sprawdził jeszcze tylko, czy nic więcej nie dolega Fire, zanim zarzucił pasek na ramię. - Widzimy się za rok - rzucił, nie wiedząc dokładnie, w której klasie dziewczyna jest. Zakładał, że raczej się spotkają na następnym turnieju. Uniósł jeszcze dłoń w geście pożegnania i wyszedł.
Kostka: 4, ale zgubiłem link. Zt
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Umówiłem się z Maximilianem w sali pojedynków, wcześniej natykając się na nią podczas jednego z moich spacerów po zamku z Proximą. Tak się dzisiaj złożyło, że byłem bez mojego wiernego wężowego towarzysza, który wolał teraz wylegiwać się w słońcu niż czynnie brać udział w kreowaniu historii najlepszego żyjącego czarodziejskiego aktora w Wielkiej Brytanii. Na samą myśl prychnąłem. Zastanawiałem się, co by tutaj przygotować z Ślizgonem. Nie znaliśmy się jakoś najlepiej, acz oboje mieliśmy wspólny cel samorozwoju w dziedzinach artystycznych. To nas połączyło i to zdefiniowało dzisiejsze spotkanie. Po drodze, jak to miałem w zwyczaju przez ostatnie dni, wyszukiwałem wzrokiem jajek wielkanocnych. Zostało mi ostatnie do skolekcjonowania, a jakoś tak na złość to jedno nie chciało wpaść w moje ręce. Przemierzałem tak korytarz za korytarzem, mając jeszcze wiele czasu do spotkania. Minuty mijały, słońce leniwie poruszało się na nieboskłonie, czego oczywiście nie byłem w stanie zobaczyć gołym okiem. Miałem już ruszyć do sali pojedynków, kierować się ku Wielkim Schodom, gdy na parapecie dziedzińca zobaczyłem to jedno małe jajeczko, ostatnie do mojej kolekcji. Schowałem je do torby z uśmiechem na twarzy i popędziłem do pustej jeszcze sali, gdzie miałem się spotkać z chłopakiem. Czekając, odpaliłem papierosa, nie sądząc, żeby jakiś nauczyciel nagle postanowił sobie wejść do tej sali.
Ostatnio zmieniony przez Shawn A. McKellen II dnia Pią Kwi 17 2020, 02:44, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kojarzył Shawna tylko z widzenia. Nie mieli okazji się nigdy lepiej poznać, więc gdy dzisiaj zaproponował mu wspólną próbę Max lekko się zdziwił, ale chętnie przystał na propozycję krukona. Może nie był wybitnym aktorem, ale zawsze mógł się podszkolić i przy okazji pomóc starszemu koledze. Był ciekaw, co ten ma przygotowane na dzisiejsze popołudnie. Punktualnie stawił się w sali pojedynków i zobaczył, że Shawn już tam na niego czeka. -Siemka Shawn! - Radośnie się z nim przywitał. - To jaki mamy plan? Zrobisz ze mnie gwiazdę teatru? - Zażartował sobie na przywitanie. Hogwart był pełen utalentowanych artystycznie uczniów i członków kadry. Nie raz miał okazję podziwiać ich występy na scenie. Solbergowi daleko było do większości z nich przynajmniej w sferze aktorskiej. Na estradzie czuł się jednak bardzo swobodnie i chętnie próbował nowych rzeczy. -Wspominałeś coś o musicalu... - Nie mógł sobie przypomnieć tytułu sztuki, o której mówił Shawn. Nie był zaznajomiony z tą częścią magicznej kultury. Gdyby był to jeden z mugolskich spektakli pewnie przyszedłby lepiej przydgotowany.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Do projektu, który miałem w głowie, Maximilian pasował jak ulał. Pewnie gdyby była tu mowa o wystawieniu sztuki na realnej scenie, nie byłoby nawet potrzeby męczenia się jakoś szczególnie przy charakteryzacji. W moim odczuciu, rysy twarzy jak i cała aparycja Ślizgona bardzo pasowała, mogła być naprawdę dobrze wykorzystana scenicznie. Dużo tu było perspektyw, a im więcej, tym mniej się było zdecydowanym. Gdy drzwi do sali się otworzyły i zobaczyłem w nich Maxa, skinąłem głową na przywitanie i wyrzuciłem niedopałek papierosa przez uchylone okno, sięgające sufitu. Sama sala była świetnie oświetlona, gdy też pierwszy raz się na nią natknąłem, szybko zorientowałem się jak dobra ona również była akustycznie. Wręcz zaskoczony byłem, że nie była ona szczególniej znana jako przyjemne miejsc do prób, kiedy sala teatralna jest obecnie niedostępna. - Cześć. - Potarłem dłońmi, patrząc na chłopaka, a jednocześnie będąc zamyślony, skupiony myślami na planie dzisiejszego spotkania. - Taki mamy plan. A przynajmniej w razie czego umrzemy, próbując. - Pozwoliłem sobie na lekki żarcik, żeby zaraz móc przedstawić cały dzisiejszy rozkład spotkania, - Tak, musical. Sam nie wierzę, że to robię, jestem totalnie zielony w musicalach, także nie gryź, jeśli będzie coś zgrzytać. Wspólnymi siłami może uda nam się wykrzesać chociaż pierwiastek tego, jak powinno to finalnie wyglądać. Na pierwsze nasze spotkanie przygotowałem musical dość znany i powszechnie lubiany, może słyszałeś. "Frank-n-Stein Horror Show", bo tak się nazywa ten spektakl, to musical dość interesujący już z samego opisu. Jest to historia o wampirze-tranwestycie, utrzymana w konwencji horroru, gdzie ten ciekawy jegomość przeobraża ciała swoich dawnych ofiar w tańczące inferiusy. Taki ogólnie jest opis samego spektaklu. Co o nim myślisz? - Zapytałem, ciekaw jego opinii. Wolałem, żeby Max był ze mną od razu szczery, bym mógł w razie czego wymyślić coś bardziej przystępnego - nie była to moja jedyna propozycja, zawsze mogłem wybrać coś innego. Miałem jednak wrażenie, że tego typu musical będzie dość przyjemnie realizować, a każde braki w ich umiejętnościach można było zatuszować samą formą przedstawienia, więc tym bardziej było to dla nich korzystne.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zaśmiał się na żarcik Shawna. Chociaż wypadki podczas spektakli i prób do nich niestety się zdarzały i to niekiedy bardzo poważne. Max miał jednak nadzieję, że tym razem obejdzie się bez wizyty w skrzydle szpitalnym. Miał wrażenie, że ostatnio coś za często tam gościł. Ze spokojem wysłuchał planu krukona. Wampir, transwestyta, czarodziej, inferiusy... To wszystko brzmiało bardzo ciekawie. Nie potrafił jednak wyobrazić sobie całej fabuły tego jakże oryginalnego spektaklu. -Powiem Ci, że to brzmi jak kawał dobrej zabawy i ciężkiej roboty. Nie miałem pojęcia, że coś tak zwariowanego istnieje. - Przyznał nie ukrywając lekkiego rozbawienia. Nie było to jednak szydzenie ze sztuki. -No, to panie reżyserze, w kogo mam się wcielić? Od czego zaczynamy? - Stanął przed Shawnem w pełni gotowości do stawienia czoła temu wyzwaniu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Gdyby tylko słyszał jakie wpadki czasem się przytrafiały na próbach. Ja, czytając o nich, nie mogłem uwierzyć, a wszystkie zostały udokumentowane. Nikt się przecież nie spodziewał, że przy jednej próbie pewnej grupy teatralnej, która wystawiała własną adaptację tego samego spektaklu, który tego dnia zamierzałem i ja wykorzystać, wspomniany wampir-transwestyta potraktuje swoje zadanie poważnie i zacznie naprawdę ożywiać inferiusy. Nikt wcześniej nie miał nawet pojęcia, że ciała na scenie to są prawdziwe okazy, a nie makiety. Dość głośno o tym było, ale tylko w środowisku teatralnym. - Istnieje zdecydowanie więcej, a naszym zadaniem będzie dzisiaj dodać jakiejś własnej wartości temu przedstawieniu. Nazwijmy to naszą upośledzoną duszą, póki co.- Znów sobie pozwoliłem na cyniczne potraktowanie naszego poziomu aktorskiego. Wyciągnąłem z torby scenariusz i podałem go chłopakowi i dałem mu parę chwil, żeby przeczytał chociaż początek. - To tak. Akt pierwszy zaczyna się obudzeniem się wampira w trumnie przez niesfornego inferiusa, który za głośno śpiewa o jedzeniu ludzkich mózgów. Ty reagujesz gniewem, zaraz po chwili piszcząc jak przewrażliwiona kobietka, ukazując tu dość przekoloryzowany obraz transwestyty lat osiemdziesiątych. Trumny nie mamy to możemy ją sobie wyobrazić. Wampirem będziesz ty, na chwilę obecną inferiusa udawać mogę ja. Masz jakieś pytania, na przykład do tego jak masz zagrać albo inne takie rzeczy czy możemy zacząć?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
"Upośledzona dusza". To sformułowanie idealnie pasowało do Maxa. Solberg uważnie słuchał, co Shawn miał do powiedzenia. Chciał jak najlepiej zrozumieć ideę przedstawienia i wczuć się w odgrywaną przez siebie rolę. Skinął głową na znak, że zrozumiał co ma robić i położył się na ziemi w celu udawania, że leży w trumnie. -Powiedz mi tylko, powinienem jakoś wejść w relację z Tobą? To znaczy inferiusem? Czy wystarczy, że zapiszczę? - Gdyby ktoś w prawdziwym życiu obudził go w tak bezczelny nieprzyjemny sposób, pewnie by nie zastanawiał się przed przejściem do rękoczynów. -Poza tym myślę, że możemy zaczynać. - Ułożył się na plecach z rękoma skrzyżowanymi na piersi, jak wampiry, które widywał w filmach. Nie do końca jeszcze wczuł się w tę część postaci, która była transwestytą, ale była to tylko kwestia czasu. Gdy Shawn również wszedł w swoją postać zaczęli w końcu próbę. Na dany znak Max obudził się i gniewnie spojrzał na "inferiusa" rzucając pod nosem obelgami, co sekundę później przemieniło się w przeraźliwy pisk. Może i umiejętności aktorskie chłopaka były wątpliwe, ale ta część wyszła mu doskonale. Zawsze miał talent do naśladowania głosów i wydawania pisków o wysokiej częstotliwości.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Skinąłem głową w geście zadowolenia na widok jego "położenia się w trumnie" - jak na takiego młodego chłopaka dość łatwo przyszło mu umierać, pomyślałem sobie, choć nie wypowiedziałem tego na głos. Po jego pytaniu zatrzymałem się, ocierając ręce o brzegi błękitnej koszuli, rozpiętej o jeden guzik więcej niż to zwykle było w zwyczaju. - W sumie to zróbmy na razie tak, że pisk to jest jedynie pierwsza reakcja. Potem pobawmy się w improwizacje i zobaczymy jak to wyjdzie. Tak więc ja tańczę i śpiewam, ty się budzisz, reagujesz złością i piskiem, a następnie już prowadzisz postać według własnego uznania. Zróbmy na razie pierwszą taką próbę, a następnie przejdziemy już do impro - Powiedziałem i zaczęliśmy działać. Zamknąłem na chwilę oczy, całkowicie wyłączając umysł, co zwykłem nazywać w myślach "transformacją duszy" - zabieg, by zmienić całkowicie swój charakter, wspomnienia i usposobienie na rzecz postaci, w którą się wcielam. Mimo, że to był zwykły musical i do tego próba, chciałem dać z siebie jak najwięcej. W jednej chwili byłem milczący, jakby nieobecny, a w następnej, gdy już można było uznać, że zaczęliśmy grać, byłem nieco upośledzonym, wesołym ludkiem, chodzącym pokracznie, jakbym miał kontuzje obu nóg, a najpewniej to i połamane kości stóp. Zacząłem się w dość komiczny sposób kręcić wokół Maxa, przy okazji śpiewając (a raczej - fałszując) jakąś zasłyszaną przeze mnie piosenkę, z radia czy czegoś. Była ona dość wesoła, choć w moim wykonania asłuchalna. Na obudzenie się „wampira” wybuchłem przeraźliwym wrzaskiem, choć utemperowanym, by nie przebić głosu Maxa, który w samej scenie był ważniejszy. Spojrzałem na niego przerażonymi oczami i jakbym zląkł się, zacząłem się płaszczyć przed swoim „panem”, wciąż lekko podrygując, jakby tańcząc i podśpiewując co parę chwil. Gdy pisk wybrzmiał, ja przewróciłem się dość widowiskowo, jakoby sam dźwięk był niewidzialną siłą, odpychającą mnie od postaci Solberga. Na tym zakończyliśmy tę próbę. - Okej, dobra, wyszło spoko. Tak mi się przynajmniej wydaje. Teraz będziemy mogli przejść do impro. Czy było teraz coś co chciałbyś zmienić, albo zapytać się o coś? – Popatrzyłem na niego pytająco, gotów by odpowiedzieć na każde jego zwątpienie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Talenty obydwu chłopaków można by było trochę podszlifować. W sumie taki był cel ich dzisiejszego spotkania, prawda? Max czuł, że rola wampira-transwestyty nie do końca jeszcze do niego przemawia. Jego ciało było dość sztywne i nie do końca zadowoliło go, jak odegrał tę scenkę. -Moglibyśmy to powtórzyć? Chciałbym spróbować trochę innego podejścia. - Znów położył się na swojej pozycji czekając, aż Shawn będzie gotowy do ponownego odegrania scenki. Tym razem w odpowiednimi momencie Max żywiej podniósł się ze swojej wyobrażonej trumny i wydał tak przeraźliwy pisk, że zapewne ludzie na błoniach zastanawiali się kto kogo torturuje w zamku. McKellen również wyrzucił ze swoich płuc potężny wrzask, który był jednak zamierzenie słabszy niż ten prezentowany przez Solberga. -Teraz było chyba lepiej, co sądzisz? - Zapytał kolegi. W końcu to Shawn bardziej znał się na sztuce aktorskiej niż Max. -Możemy przejść do następnej sceny. W scenariuszu jest napisane, że biorę inferiusa w obroty i prowadzę go w tańcu. Co powiesz na energiczne tango? - Próbował wyobrazić sobie tę scenę z większą ilością statystów. Przypomniały mu się mugolskie filmy, w których cała obsada zrywa się do idealnie dopracowanego "spontanicznego" tańca. Podszedł do Shawna i obejmując go w talii zaczął prowadzić w tańcu śpiewając przy tym, jak to cudownie jest mieć ożywionych zmarłych przyjaciół.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Talent w mojej opinii był jedynie lepszym startem, nie definiował praktycznie niczego. W prawie każdej sytuacji dało się wyjść na prostą, osiągnąć swoimi siłami rzeczy dla innych niemożliwe. Tego się trzymałem, nie chcąc uznawać na samym początku swojej przygody, że nie byłem w stanie osiągnąć tego, co inni. Na jego prośbę skinąłem głową twierdząco i odtworzyliśmy scenkę raz jeszcze. Przy jego wrzasku, ja wręcz krzyknąłem instynktownie, zaskoczony jego donośnym piskiem, o ile w ogóle można to było tak nazwać. - To było…. Imponujące. – Stwierdziłem, godny podziwu dla jego głosu. - Było lepiej. Choć musicale nie są moją mocną stroną i poruszanie się po nich, choć twój głos jest… ciekawy, można go fajnie wykorzystać – przyznałem, zastanawiając się nad różnymi wstawkami, gdzie pisk Maximiliana mógł ciekawie się komponować. Na jego pytanie, uśmiechnąłem się nieznacznie (bardzo nieznacznie) i odpowiedziałem: - Cóż, skoro tego właśnie scenariusz wymaga, to możemy wypróbować, choć od razu się przyznam – mam drewniane nogi do tańca, muszę się dopiero wyrobić. – Powiedziałem, po czym jeszcze dodałem: - choć nie przeczę, że z biegiem naszych treningów będzie nam iść zdecydowanie lepiej. – Dałem się ponieść tańcu, całkowicie prowadzonym przez Ślizgona, która najwidoczniej był w tym lepiej zaznajomiony niż ja. By dopracować scenę należałoby na pewno przećwiczyć taniec i dialogi, choć nie było tak źle, jak to sobie początkowo wyobrażałem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Skinął głową w podziękowaniu za pochwałę Shawna. Wiele można było o Maxie powiedzieć, ale płuca to on miał i nie raz z nich korzystał. Raczej był człowiekiem spokojnym i nie krzyczał na innych, ale w takich sytuacjach zdolność wydobycia z siebie wrzasku była przydatna. -Nie są mocną stroną? Utwór inferiusa był genialny! - Odwdzięczył się koledze szczerym komplementem. Krukon bardzo dobrze wypadał w roli martwego żywego ciała i Max cieszył się, że jemu przypadła akurat ta druga rola. Nie był najlepszym aktorem, a granie zmobiaka zdecydowanie było wyzwaniem. -W tańcu mam o wiele więcej praktyki niż w aktorstwie. - Przyznał nim obydwoje zaczęli wirować. Faktycznie Shawn na początku trochę sztywno wykonywał kroki, ale dał się prowadzić ślizgonowi, a to bardzo ułatwiało sprawę. Połączenie śpiewu i tańca było bardziej wymagające niż Solberg przypuszczał. W pewnym momencie za bardzo skupił się na wokalnej części zadania i kompletnie poplątały mu się nogi. -Wybacz stary. - Przeprosił, gdy już uwolnił stopę Shawna spod swojego buta. - Trzeba nad tym trochę posiedzieć. - Nie miał zamiaru zrażać się pierwszą lepszą porażką. Jak już się za coś brał, to nie chciał tego zrobić na odpierdol. -Czy ta sztuka, to musical z dialogami, czy bardziej dwie godziny komunikacji poprzez piosenki? - Zapytał nim zabrali się za powtórzenie choreografii. Podczas wymiany zdań na pewno ciężej im będzie się uszkodzić, ale rodzaj sztuki wymagał niestety też trochę ćwiczeń wokalno-tanecznych.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Zastanawiało mnie to, czy jego rodzice na siłe go zapisywali na śpiewy operowe czy może w dzieciństwie w sekrecie wysyłano go na prywatne lekcje z syrenami, skoro mógł poszczycić się tak wysokimi tonami głosu. Max nie wyglądał na cholerycznego awanturnika, który wykorzystywałby krzyk w celu wyrzucenia z siebie nadmiaru emocji. Poniekąd mi to nawet imponowało, tak czysty głos. - Dziękuje - lekko się uśmiechnąłem w podzięce. Musicale to była ostatnia kategoria teatralna, która mnie interesowała, te nagłe wstawki śpiewane zupełnie wybijały mnie z immersji, przez co traciłem ważny wątek i wręcz męczyło mnie oglądanie takiego spektaklu. Nie zabierając niczego oczywiście aktorom, którzy muszą się dość namęczyć - muszą grać, śpiewać i tańczyć jednocześnie, w dodatku na żywo przed publicznością - to naprawdę potrafi być wykańczające. Jednak z tego co się orientowałem, raczej należałem do mniejszości, czarodzieje na ogół lubili ten typ rozrywki, dlatego nie było co się zamartwiać nad ich rolami potencjalnie tragicznymi. - Mam nadzieje, bo tę część to ty będziesz prowadził. – Odpowiedziałem i dałem się porwać w szaloną mieszankę wymiany kroków, śpiewania i grania twarzą, tak by wszystko ze sobą współgrało. Ja nie do końca nadążałem, moje ruchy w porównaniu z Felixem mogłyby być porównane do tańca drewnianego manekinu. - To jest dopiero pierwsza próba, mamy przed sobą jeszcze wiele. I tak dobrze nam idzie jak na pierwszy raz. – Odpowiedziałem, odrywając się od niego, zastanawiając się nad odpowiedzią. - Nie wyobrażam sobie nieustannego śpiewania i tańczenia tak jak to wyglądało teraz. Myślę, że zanim wejdziemy na ten próg zaawansowania, musimy jeszcze trochę popracować nad techniką, śpiewem, by stało się to dla nas bardziej mechaniczne. Póki co, trzymajmy się może mieszanki z dialogami.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W przeciwieństwie o Shawna, Solberg był fanem musicali ze względu na część muzyczną właśnie. Podziwiał kompozycje, jakie powstawały na potrzeby tego rodzaju formy i podziwiał aktorów, którzy musieli zmierzyć się naraz z tyloma zadaniami, co nie było proste. -To może zabierzemy się za dialogi, a nad krokami popracujemy później? Nasza technika faktycznie kuleje. - Przyznał obiektywnie oceniając ich zdolności. Spojrzał na scenariusz i zaczął czytać kwestie swojej postaci. -Może najpierw próba czytana? Nie jestem w stanie zapamiętać tych zdań od razu. - Było tam kilka nazw wymyślonych na podstawy spektaklu i Max był pewien, że je pomyli bez ściągi. -Nocy zła i podła. Krew w żyłach nieznajomych woła mnie po imieniu, przyciąga swym zapachem i kusi szkarłatem. - Zaczął swoją cześć dialogu. -Powiedz mi przyjacielu, jak żyć możesz mimo braku niebiańskiego płynu w twoich żyłach? Szczęściem moim jesteś gdyż moja klątwa przy Tobie jest uśpiona. - Zwrócił się do "Shawna inferiusa".
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Skinąłem głową. Dialogi w naszej wersji miały fundamentalne znaczenie, musiały one bowiem zakamuflować nasze nikłe umiejętności taneczne. Ze śpiewem nie było tak źle, nawet jeśli bym fałszował, to widownia i tak skupi się na wysokich tonach Solberga. Wyciągnąłem z torby resztę scenariusza i podałem kopię Ślizgonowi, samemu zaczytując się w dialogach. - Próba czytana brzmi spoko. Wiadome przecież, że nie zdołamy nauczyć się tekstu już po pierwszym czytaniu. - Odpowiedziałem, odkrztuszając i dając chłopakowi zacząć. Sam tekst wydawał mi się ekstremalnie przerysowany, słowa układały się w mocno komiczny wydźwięk. Przynajmniej w mojej opinii i byłem pewien, że Proxima by się ze mną zgodził. Ach, mógłby tu być, mielibyśmy przynajmniej kogoś kto by nas wyśmiał i podkreślił jak bardzo nam się łamały nogi w tańcu. - Żyje. I nie żyje! Żyje? I nie żyje! Krwi we mnie brak, możesz mówić mi wrak. Uśpiona twa klątwa, bo przy mnie słaba jest i wątła. Na szyi mam znamie, ugryzłeś mnie tam panie. Umarłem i żyje, joł. - Zarapowałem, z każdym słowem czując jak bardzo moje słowa były absurdalne i kiczowate. Po swojej kwestii ledwo się powstrzymałem przed wybuchem śmiechu, czego nie mogłem zrobić, bo Max kontynuował scenkę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dla Solberga tekst także był przerysowany i nie ukrywał, że lekko go bawił. Gdy Shawn zaczął rapować o byciu ożywionym ciałem, Max ledwo utrzymał kamienną twarz. Coraz bardziej nabierał ochoty, aby zobaczyć tę sztukę na deskach prawdziwego teatru. Robiło się to bardziej niedorzeczne z każdą sekundą. Udało mu się jednak utrzymać profesjonalizm i zerkając na pergamin kontynuował. -Och, czyż kiedyś mi wybaczysz? Kreaturo niezwykła! Zabić Cię nie planowałem, lecz żądzy się poddałem i krwi Twej skosztować musiałem. O północy dnia każdego wizja ciała kolejnego przychodzi do mnie po cichu, po mału, a me serce pęka z żalu. - Teatralnym gestem przejechał po szyi krukona w miejscu, gdzie powinny się znajdować ślady po wampirzym ukąszeniu. Max nie dowierzał, że ta sztuka powstała na poważnie, ale nie miał zamiaru przerywać teraz, gdy szło im coraz sprawniej. Schował swoje zdziwienie i czekał na kwestię Shawna.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees